Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire
Long Mynd
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Long Mynd
Pasmo górskie, rozciągające się na długości około siedmiu mil pomiędzy granicą walijską i drugą najwyższą górą w regionie, Stiperstones, na zachodzie a wzgórzami Stretton i wapienną skarpą Wenlock Edge na wschodzie. Na terenach wschodnich przeważają wysoko ulokowane doliny, wyjątkowo pięknie prezentujące się jesienią, gdy bogato porastające je wrzosowiska barwią się najsoczystszymi barwami - to tędy przebiega większość okolicznych szlaków, idealnych do wycieczek konnych i pieszych wędrówek. Tereny zachodnie są znacznie mniej przyjazne, strome zbocza prowadzą do koryta górskiej rzeki Onny, która powyżej Ludlow wpływa do Tamizy i dookoła której chętnie skupiają się hodowane przez ród Averych trolle rzeczne. Ze względu na stworzenia, jak i nałożone przed dekadami zaklęcia ochronne, rozsądniej jest nie zapuszczać się w te rejony bez towarzystwa któregoś z lordów Shropshire.
- Wiesz, czego szukamy? - Morgoth przeniósł spojrzenie na kuzyna, gdy tylko powstrzymał swojego abraksana przed postąpieniem choćby kroku. Goliat machnął potężnym łbem, przebierając kopytami w ziemi i niezadowolony z zastoju zarżał chętny do dalszej wędrówki - musiał jednak powstrzymać zapędy. O wiele większy od aetonanów i mniej od nich zgrabny nie był jednak mniej wytrzymały. Wręcz przeciwnie. Yaxley zdecydowanie bardziej upodobał sobie dalsze podróże na grzbiecie wielkoludów niż ich wątlejszych krewniaków, a przeniesienie się z jednego hrabstwa do drugiego nie było taką prostą sprawą. dlatego zdecydował się na bardziej ociężałego, lecz silniejszego wierzchowca. Gdy tylko udało mu się, uspokoić Goliata, skupił się na obecności kuzyna. Szczerze zaskoczyła go wiadomość od Blacka, który zaproponował mu wspólną wyprawę, pozostawiając Yaxleyowi wybranie miejsca na polowanie. Nie zdradził szczegółów prócz faktu, że będą mierzyć raczej w ofiarę mniejszych gabarytów. Morgoth nie domyślał się, czemu miało służyć to nagłe spotkanie, ale nie odmówił; sprawiło mu wręcz przyjemność, że mężczyzna napisał do niego, chociaż mógł poprosić o to każdego. List nadszedł w idealnym momencie - skłócony ze stryjem nie chciał znajdować się w jego otoczeniu, dlatego musiał wręcz uciec z Yaxley's Hall. Śmierciożerca wybrał więc tereny łowne w okolicach Long Mynd - na ziemiach neutralnych im Averych, lecz sojuszniczych z rodziną Blacków. Ich lasy obfitowały w przeróżne gatunki większych jak i mniejszych stworzeń, stając się rajem dla każdego miłośnika polowań. Obaj mieli się temu dzisiaj poświęcić, a ich obecność podyktowana była wschodzącym słońcem. Jeśli mieli coś złapać, musieli to zacząć już od rana, ale skoro nie mieli celować w grubszego zwierza, sukces był bardziej niż zapewniony.
Szlachcic przełożył prawą nogę nad szyją stworzenia i zsunął się z siodła po lewo od zwierzęcia, by opaść miękko na spulchnioną ziemię. Gdy tylko jego oficerki zapadły się trochę w glebie, Morgoth uznał to za dobry znak. Dzięki temu ich zwierzyna z łatwością mogła pozostawić po sobie ślady, a wytropienie jej nie miało być szczególnie problematyczne. Do tego jeśli ów zadanie miało się przedłużać w nieskończoność, Yaxley zawsze mógł dać ponieść się wilczym zmysłom, chociaż ta myśl wywołała w nim lekkie rozbawienie. Skrył grymas przed kuzynem, poluźniając popręg Goliatowi. Było to jednak tylko chwilowe, gdy zaraz wróciły mu wspomnienia z poprzedniego wieczoru, a uśmiech zastąpiła powaga. Fortinbras i jego słowa na nowo odżyły, a brak reakcji na jego oskarżenia niemalże parzyły. Być może dlatego Morgoth złapał nieco zbyt gwałtownie za kuszę i obrócił się już bez większych emocji do Lupusa, patrząc na niego wyczekująco. Chciał już ruszyć dalej, żeby nie musieć bez przerwy przeżywać tej jednej chwili w nieskończoność.
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 15.01.19 10:45, w całości zmieniany 1 raz
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ze wszystkich osób, na jakie mogłem liczyć, to chyba Morgoth był tą najbardziej niezawodną. Nie musiałem się prosić o spotkanie ani tłumaczyć wszystkiego w nieskończoność, choć podejrzewałem, że ten moment wreszcie nadejdzie. Prawdopodobnie tuż po pojawieniu się w Long Mynd, które kuzyn zaproponował na miejsce polowania. Nie robiłem tego często. Głównie nie miałem czasu, ale zdarzało się, że dosięgały mnie obawy. Te koszmarne, z dzieciństwa, po których ślady zostały mi po dziś dzień. Żywe, namacalne, szpetne. Ale czas upływał, a Blackowie nie byli małostkowymi ludźmi jacy przejmują się czymś tak błahym jak atak wilka.
Jest coś przyjemnego w tropieniu zwierzyny. Dosiadaniu konia, obmyślania strategii walki ze zwierzęciem. Spokój i cisza lasów oraz gór, chłodne, orzeźwiające powietrze. Obok przykrych wspomnień zawsze istniały te przyjemne, które podnosiły na duchu. Tak też było i tym razem. Ubrany stosownie do okazji zjawiłem się na miejscu z wypożyczonym od krewnego koniem. Miał być tylko środkiem do celu, nie celem samym w sobie, więc nie przejmowałem się tym drobnym nieudogodnieniem. Przywitałem się z Yaxleyem, po czym rzuciłem szybkie spojrzenie na okolicę. Dech zapierał w piersiach.
- Niewielkich zwierząt, mniej więcej takich jak przeciętny kot – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Potrzebuję testerów do eliksiru w ramach jednostki badawczej, jeśli coś pójdzie nie tak, lepiej, by zginęła kuna niż Rycerz – ciągnąłem temat, który musiałem poruszyć jeśli Morgoth potrzebował wskazówek. – Muszą być to zwierzęta ani za małe, ani za duże. Muszę je napoić eliksirem i sprawdzić jego wymierne skutki. Przy dużych musiałbym pewnie zwiększać dawkę, zbyt małe nie są wiarygodne, pomijając już utrudnioną aplikację – dookreśliłem na czym polegał problem. – Wiem, że mogłem wybrać się do menażerii, ale pomyślałem, że przyda nam się chwila relaksu – dodałem zerkając na krewnego. Przyszłego szwagra. To brzmiało tak… dziwnie. Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tej myśli, ale prawda była też taka, że ostatnio w ogóle miałem mało czasu na cokolwiek. Badania pochłaniały większość wolnych chwil. Zszedłem z konia i za przykładem Yaxleya sięgnąłem po kuszę. – Masz jakiś pomysł? – spytałem. Gdzie iść?
Jest coś przyjemnego w tropieniu zwierzyny. Dosiadaniu konia, obmyślania strategii walki ze zwierzęciem. Spokój i cisza lasów oraz gór, chłodne, orzeźwiające powietrze. Obok przykrych wspomnień zawsze istniały te przyjemne, które podnosiły na duchu. Tak też było i tym razem. Ubrany stosownie do okazji zjawiłem się na miejscu z wypożyczonym od krewnego koniem. Miał być tylko środkiem do celu, nie celem samym w sobie, więc nie przejmowałem się tym drobnym nieudogodnieniem. Przywitałem się z Yaxleyem, po czym rzuciłem szybkie spojrzenie na okolicę. Dech zapierał w piersiach.
- Niewielkich zwierząt, mniej więcej takich jak przeciętny kot – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Potrzebuję testerów do eliksiru w ramach jednostki badawczej, jeśli coś pójdzie nie tak, lepiej, by zginęła kuna niż Rycerz – ciągnąłem temat, który musiałem poruszyć jeśli Morgoth potrzebował wskazówek. – Muszą być to zwierzęta ani za małe, ani za duże. Muszę je napoić eliksirem i sprawdzić jego wymierne skutki. Przy dużych musiałbym pewnie zwiększać dawkę, zbyt małe nie są wiarygodne, pomijając już utrudnioną aplikację – dookreśliłem na czym polegał problem. – Wiem, że mogłem wybrać się do menażerii, ale pomyślałem, że przyda nam się chwila relaksu – dodałem zerkając na krewnego. Przyszłego szwagra. To brzmiało tak… dziwnie. Jeszcze nie przyzwyczaiłem się do tej myśli, ale prawda była też taka, że ostatnio w ogóle miałem mało czasu na cokolwiek. Badania pochłaniały większość wolnych chwil. Zszedłem z konia i za przykładem Yaxleya sięgnąłem po kuszę. – Masz jakiś pomysł? – spytałem. Gdzie iść?
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lupus nie musiał się martwić o to czy Morgoth wyraziłby jakąkolwiek chęć do pomocy. Obaj wiedzieli doskonale, że wystarczył krótki list, żeby wyciągnąć go spoza granice Fenland - rodzinne więzi posiadały olbrzymią moc, w szczególności, że obu czarodziei wiązało coś jeszcze niż zwyczajne pokrewieństwo. Jeśli przyjaciel potrzebował wsparcia, Yaxley nie interesował się powodem, dla którego się został wezwany, ale to obecność kuzyna była najważniejsza. Kuzyna, który wkrótce miał się stać mu jeszcze bliższy. Widmo nadchodzących zaręczyn z Leią nie tylko wisiało nad Blackiem - opiekun smoków widział swoją siostrę w rozedrganiu i niepewności, chociaż nie mówiła o swoich obawach. Część tego brzmienia schodziła na niego samego, wszak obojętnie co by się nie działo, miał oddać bliską mu osobę w ręce innego. Jedno miało rozpaść się na dwoje. On miał pozostać w pałacu, a ona zamieszkać wśród miejskiego zamętu tak innego od bagiennej dżungli niepokoju. Jeśli miała do niego żal, nie obwiniał jej za to, ale równocześnie nie zamierzał łamać słowa, które dał ojcu. Leia wiedziała już, że jej przyszłym mężem zostanie jeden z potomków Czarnego Księcia. Imię pozostawało w ukryciu przed jej świadomością w calach bliżej Morgothowi nieznanych. Być może nestor posiadał swoje własne powody, których nie chciał wyjawiać, lecz dziedzicowi nie zależało na wyjaśnieniu aż tak by naciskać. Leon Vasilas i tak z łatwością zaakceptował propozycję matrymonialną syna dla córki i to mu wystarczało. Opiekun smoków nie chciał wiedzieć, co by było, gdyby ta sprawa została załatwiona bez jego udziału. Owszem, byłby posłuszny rozkazom głowy rodziny, ale trawiąca go niesprawiedliwość byłaby wyraźnie odczuwalna. W końcu obiecał siostrze, że nigdy nie dałby jej skrzywdzić. I obietnicy zamierzał dotrzymywać.
W milczeniu wysłuchał słów kuzyna, przyjmując do wiadomości prawdziwy powód nagłego polowania. Morgoth przyznawał Lupusowi rację - tylko szaleńcy skierowaliby swoje kroki ku eksperymentom od razu na ludziach, gdy należało wpierw zobaczyć, co się wydarzy ze zwierzętami. Opis kuzyna pasowało do wielu stworzeń. - Niuchacz. Wozak. Być może kołkogonek. Kuguchar. Bahanka... - wyliczał na głos, zastanawiając się nad najlepszą opcją i od razu odrzucając każde z nich. Jeśli mieli szukać czegoś średniego, lecz nadającego się do eksperymentów, potrzebowali stworzenia nieagresywnego, niemającego sprawiać problemów. I których nie trzeba było długo tropić. Najpowszechniejsze. - Zające będą najodpowiedniejsze - stwierdził, przenosząc spojrzenie na kuzyna i zerkając na trzymaną w jego dłoniach broń myśliwską. - Trzymaj kuszę i różdżkę blisko. W tych górach nietrudno o trolla - doprecyzował, po czym ruszył przodem, szukając spojrzeniem odpowiednich śladów. Mokre od długich deszczów podłoże im sprzyjało. Nie mogli przegapić szukanego celu, lecz wpierw musieli na jakiś trafić. - Trop przypomina Y; stworzony przez odciski łap w skoku. Umykając stawia tylne skoki przed przednimi. Zające chodzą dużo, często kluczą i nawracają w te same miejsca - pouczył kuzyna, stawiając kroki uważnie i bez przerwy na wypatrując znaków na ziemi. Niedługo powinni trafić na pierwszy ślad.
W milczeniu wysłuchał słów kuzyna, przyjmując do wiadomości prawdziwy powód nagłego polowania. Morgoth przyznawał Lupusowi rację - tylko szaleńcy skierowaliby swoje kroki ku eksperymentom od razu na ludziach, gdy należało wpierw zobaczyć, co się wydarzy ze zwierzętami. Opis kuzyna pasowało do wielu stworzeń. - Niuchacz. Wozak. Być może kołkogonek. Kuguchar. Bahanka... - wyliczał na głos, zastanawiając się nad najlepszą opcją i od razu odrzucając każde z nich. Jeśli mieli szukać czegoś średniego, lecz nadającego się do eksperymentów, potrzebowali stworzenia nieagresywnego, niemającego sprawiać problemów. I których nie trzeba było długo tropić. Najpowszechniejsze. - Zające będą najodpowiedniejsze - stwierdził, przenosząc spojrzenie na kuzyna i zerkając na trzymaną w jego dłoniach broń myśliwską. - Trzymaj kuszę i różdżkę blisko. W tych górach nietrudno o trolla - doprecyzował, po czym ruszył przodem, szukając spojrzeniem odpowiednich śladów. Mokre od długich deszczów podłoże im sprzyjało. Nie mogli przegapić szukanego celu, lecz wpierw musieli na jakiś trafić. - Trop przypomina Y; stworzony przez odciski łap w skoku. Umykając stawia tylne skoki przed przednimi. Zające chodzą dużo, często kluczą i nawracają w te same miejsca - pouczył kuzyna, stawiając kroki uważnie i bez przerwy na wypatrując znaków na ziemi. Niedługo powinni trafić na pierwszy ślad.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Niezwykle trudno było o pomoc w tych czasach. W tym środowisku. Każdy myślał głównie o sobie, nie przejmując się innymi nawet, jeśli w długofalowym rozrachunku miało się to danej osobie opłacić. Eliksir regeneracyjny moim zdaniem zapowiadał się niezwykle obiecująco. Mógł dać sojusznikom znaczącą przewagę w walce z wrogiem. Nie wiedziałem więc skąd tak nikłe zainteresowanie sprawą, ale wolałem w to nie wnikać. Nie miałem nerwów do szarpania się o coś, co powinno być wspólnym dobrem. Morgoth jako jeden z niewielu nie zawiódł, ale też nie może pomóc mi we wszystkim. Nie jest osobnikiem ani do końca zdrowym, ani chorym na traumę krwi lub śmiertelną bladość. Jego osocze nie może przysłużyć się badaniom, wielka szkoda, mógłbym to załatwić po polowaniu. Upuścić nieco szkarłatnej, szlachetnej cieszy do kilku fiolek i mieć materiał do dalszych eksperymentów. Niestety muszę szukać wsparcia gdzie indziej. Całe szczęście, że przynajmniej polowanie nie było niczym, co mogłoby nam kolidować. Wręcz przeciwnie, stanowiło okazję do zacieśniania więzów. Te miały niebawem zacieśnić się w jeszcze bardziej silniejsze sploty, ale głównie między mną, a Leią tak naprawdę. Martwiłem się o jej samopoczucie, dlatego skrupulatnie odkładałem pieniądze na porządny dwór z dala od centrum miasta, ale to musiało jeszcze chwilę potrwać.
Na razie nie kłopotałem się tym tematem, bo badania były dużo pilniejsze. Musiałem się sprężyć jeśli chciałem dopiąć wszystko na ostatni guzik w podanym terminie. Cieszyłem się więc, że odzew na list nadszedł tak szybko; z odpowiedzią pozytywną. Dzięki temu mogliśmy podziwiać Long Mynd. Nie bywałem często w Shropshire, nie wiedziałem nawet, że Avery mają na swoich ziemiach tak przyjemne miejsce. Aż niepodobne do nich.
Obserwowałem Morgotha kiedy wymieniał te wszystkie stworzenia, ale nie zdążyłem się wtrącić ze swoją propozycją. – Zające to dobry pomysł – przytaknąłem zamiast tego. Wyjąłem różdżkę z kieszeni płaszcza oraz poprawiłem kuszę idąc w ślad za Morgothem i słuchając jego wskazówek. Potem wypatrywałem określonych śladów na grząskiej ziemi. Przeszliśmy już całkiem spory kawałek kiedy na ziemi faktycznie ukazał się trop. A przynajmniej tak mi się wydawało. – To chyba to? – spytałem cicho.
Na razie nie kłopotałem się tym tematem, bo badania były dużo pilniejsze. Musiałem się sprężyć jeśli chciałem dopiąć wszystko na ostatni guzik w podanym terminie. Cieszyłem się więc, że odzew na list nadszedł tak szybko; z odpowiedzią pozytywną. Dzięki temu mogliśmy podziwiać Long Mynd. Nie bywałem często w Shropshire, nie wiedziałem nawet, że Avery mają na swoich ziemiach tak przyjemne miejsce. Aż niepodobne do nich.
Obserwowałem Morgotha kiedy wymieniał te wszystkie stworzenia, ale nie zdążyłem się wtrącić ze swoją propozycją. – Zające to dobry pomysł – przytaknąłem zamiast tego. Wyjąłem różdżkę z kieszeni płaszcza oraz poprawiłem kuszę idąc w ślad za Morgothem i słuchając jego wskazówek. Potem wypatrywałem określonych śladów na grząskiej ziemi. Przeszliśmy już całkiem spory kawałek kiedy na ziemi faktycznie ukazał się trop. A przynajmniej tak mi się wydawało. – To chyba to? – spytałem cicho.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wszystko co miało się wkrótce wydarzyć, leżało w rękach samego Lupusa i Lei. Oboje nie mieli mieć wiele do powiedzenia w kwestii małżeństwa, lecz nie byli sobie obcy. Mieli zbudować coś nowego, podobnie zresztą jak Morgoth miał to zrobić z Marine. Jednak nad ich głowami zawisły burzowe chmury, których nie mógł rozgonić w odpowiednim momencie. Musiał się powstrzymać dla dobra ich rodziny i szacunku, którym musiał darzyć starszego szlachcica. Po jego słowach o rzekomym samobójstwie lady Lestrange, ostatnie mury jakiejkolwiek sympatii między stryjem a opiekunem smoków upadły. Nigdy nie przepadał za bratem ojca, ale całe lata żył w niepewności o zachowanie mężczyzny. Fortinbras odstawał na tle reszty swojej rodziny, jednak Morgoth nie mógł nic z tym zrobić. Jedynie próbować zapobiegać konsekwencjom jego działań, lecz nawet i one były ciężkie do powstrzymania. Liliana w końcu pod presją kuzyna zrezygnowała z pracy w Ministerstwie Magii, jednak wciąż pozostawała niepokorną młodą kobietą. Bardziej dzieckiem niż dorosłą. Nikt nie planował jeszcze dla niej zaręczyn, mając ważniejsze sprawy za priorytet. Rosalie dopiero niedawno spełniła w końcu rodowy obowiązek, chociaż z polityką nie miał zbyt wiele wspólnego. A do tego zbliżające się spotkanie w Stonehenge...
To chyba to?
Głos Lupusa skutecznie wyrwał go z bezsensownych rozmyślań i odwróciły uwagę ku kuzynowi. W tej chwili myśli o rodzinie nie były potrzebne. Mieli zadanie do wykonania. Idąc dalej, faktycznie natrafili na charakterystyczne tropy zająca szaraka. Morgoth skierował się ku kuzynowi, przekładając kuszę na plecy i swobodnie kucając niedaleko kępki wysokich traw. Widać było, że coś ogryzło pędy i korę młodego drzewka tuż obok tropu. Black się nie mylił. Miejsce usiane było przez dużą ilość tropów, kręcących się w kółko, oraz powyrywanej sierści. Przejechał dłonią po ziemi, chcąc sprawdzić jak świeże były to ślady. Miękkie podłoże nie mogło życzyć im lepiej. - Musimy znaleźć kotliny - powiedział, wstając i gwiżdżąc cicho na abraksana. Goliat musiał być blisko, by w razie pościgu zdołali złapać uciekiniera. Kusze miały im więc dzisiaj służyć tylko jako ochronę przed potencjalnymi atakami większych stworzeń. Zajęcze nory musiały być już niedaleko.
To chyba to?
Głos Lupusa skutecznie wyrwał go z bezsensownych rozmyślań i odwróciły uwagę ku kuzynowi. W tej chwili myśli o rodzinie nie były potrzebne. Mieli zadanie do wykonania. Idąc dalej, faktycznie natrafili na charakterystyczne tropy zająca szaraka. Morgoth skierował się ku kuzynowi, przekładając kuszę na plecy i swobodnie kucając niedaleko kępki wysokich traw. Widać było, że coś ogryzło pędy i korę młodego drzewka tuż obok tropu. Black się nie mylił. Miejsce usiane było przez dużą ilość tropów, kręcących się w kółko, oraz powyrywanej sierści. Przejechał dłonią po ziemi, chcąc sprawdzić jak świeże były to ślady. Miękkie podłoże nie mogło życzyć im lepiej. - Musimy znaleźć kotliny - powiedział, wstając i gwiżdżąc cicho na abraksana. Goliat musiał być blisko, by w razie pościgu zdołali złapać uciekiniera. Kusze miały im więc dzisiaj służyć tylko jako ochronę przed potencjalnymi atakami większych stworzeń. Zajęcze nory musiały być już niedaleko.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Z początku zalewały mnie wątpliwości. Wszystko przez bagaż doświadczeń jaki niosłem na barkach. Jednak po przemyśleniu sobie tej całej przeszłości doszedłem do wniosku, że nie powinienem obrzucać nieufnością ludzi, którzy nie miel z moją historią niczego wspólnego. Byli wręcz całkiem oddzielnymi bytami, należeli do zupełnie innej rodziny i powinienem traktować tę sytuację jako odrębne wydarzenie. Nowe, mające potencjał dokładnie taki, jaki mu nadam. Chciałem trzymać się tej myśli, a kiedy tak było, wszystko nagle wydało mi się prostsze. Uwierzyłem, że faktycznie mogę nadać kształt relacji od tak dawna znanej, ale jednak przez pewien szczegół tak bardzo odmiennej. Jakbyśmy musieli przearanżować wnętrze; tak samo musieliśmy postąpić z dotychczasowym myśleniem. Byłem dobrej myśli. Starałem się. Wiedziałem, że było to ważne nie tylko dla mnie i Lei, ale także dla Morgotha. Nigdy nie miałem tak silnej więzi z Walburgą jaką on miał ze swoją siostrą, bo nas łączyły głównie przytyki w obie strony, ale mimo wszystko nie dałbym jej skrzywdzić. Ani rodzeństwa, ani kuzynostwa. Chciałem wierzyć, że przy mnie Leia będzie bezpieczna, ale w tym celu musiałbym rozwinąć inne od magii leczniczej umiejętności. Zostawiłem to na przyszłość.
Teraźniejszość skupiała się wokół polowania, w których mimo wszystko nie uczęszczałem zbyt często i to było głównym powodem, dla którego nie do końca mogłem być wsparciem kuzyna. Musiał mi co nieco wytłumaczyć oraz nadać kształt kierunkowi wędrówki. Starałem się iść żwawo, ale także starannie i cicho, by nie przepłoszyć ewentualnej zwierzyny. Musiałem oddalić od siebie myśli jakie były w tym momencie zbędne. Rozpraszały. Yaxley również nie wydawał się w tym wszystkim dostatecznie skupiony, ale pewnie miał wiele zmartwień na swoich ramionach. Dlatego po prostu starałem się pomóc odnajdując ślady. I naprawdę się udało. Przywołałem do siebie wierzchowca i idąc śladem Morgotha udaliśmy się w stronę prawdopodobnego miejsca pobytu ofiary.
Wreszcie dotarliśmy do kluczowego miejsca, dlatego nie pozostało nic innego jak wskoczyć na konie i zapolować na uciekające zające. Były szybkie i zwinne, ale cierpliwość popłacała. Dwa bełty opuściły kuszę trafiając w dwa zwierzęce ciała.
Teraźniejszość skupiała się wokół polowania, w których mimo wszystko nie uczęszczałem zbyt często i to było głównym powodem, dla którego nie do końca mogłem być wsparciem kuzyna. Musiał mi co nieco wytłumaczyć oraz nadać kształt kierunkowi wędrówki. Starałem się iść żwawo, ale także starannie i cicho, by nie przepłoszyć ewentualnej zwierzyny. Musiałem oddalić od siebie myśli jakie były w tym momencie zbędne. Rozpraszały. Yaxley również nie wydawał się w tym wszystkim dostatecznie skupiony, ale pewnie miał wiele zmartwień na swoich ramionach. Dlatego po prostu starałem się pomóc odnajdując ślady. I naprawdę się udało. Przywołałem do siebie wierzchowca i idąc śladem Morgotha udaliśmy się w stronę prawdopodobnego miejsca pobytu ofiary.
Wreszcie dotarliśmy do kluczowego miejsca, dlatego nie pozostało nic innego jak wskoczyć na konie i zapolować na uciekające zające. Były szybkie i zwinne, ale cierpliwość popłacała. Dwa bełty opuściły kuszę trafiając w dwa zwierzęce ciała.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Morgoth nie chciał w tym momencie myśleć o narzeczeństwie, a już na pewno nie o małżeństwie, którego wizja nie była mu miła. I bynajmniej nie chodziło o to, że przez całe życie miał podobne podejście - po prostu ostatnie wydarzenia sprawiły, że właśnie w trwającej wciąż chwili chciał odgonić od siebie jego widmo. Nie po to pojawił się w górskim łańcuchu Long Mynd, żeby pozwolić, by kłótnie i rodzinne waśnie zapanowały nad jego nastrojem. Chciał skupić się na tu i teraz, a propozycja Lupusa pozwoliła mu to zrobić bez większego problemu. Dłoń zaciśnięta na kuszy, którą trzymał blisko i wzrok śledzący glebę. Tylko to się liczyło i nic więcej. Gdy przykucnął nad miejscem, gdzie Black znalazł tropy, wiedział, że byli na dobrej drodze. Morgoth po przywołaniu swojego abraksana nie musiał czekać zbyt długo. Usłyszał za plecami ciche tąpnięcia, a gdy delikatnie zerknął przez ramię, przyuważył zwalistą sylwetę Goliata czającą się w odpowiedniej odległości. Ten obserwował uważnie swojego pana czy aby nie zamierzał dać mu jakiegoś znaku, lecz opiekun smoków póki co wędrował tropem pieszo. Zające mogły osiągać różne rozmiary, lecz te które pozostawiły ślady nie były olbrzymami. Wręcz średniakami, dlatego dostrzeżenie odcisków łap z grzbietu konia byłoby dość trudne i kłopotliwe. Wiedział, że kuzyn podążał tuż za nim - nie musieli się martwić, że przepłoszą zwierzęta zapachem, bo wybrali drogę od zawietrznej i nic nie wskazywało na to, by w okolicy czaiły się trolle. Odsłonięte połacie gór mogły być jednak zdradliwe i Yaxley doskonale o tym wiedział. Trolle można było pomylić chociażby ze skałą czy większym kamieniem. Na szczęście dla nich Morgoth nie musiał dłużej się zastanawiać, by rozpoznać przedstawiciela tych wielkich magicznych istot - żaden nie czaił się na horyzoncie, więc arystokraci mogli oddać się swobodnie polowaniu. Gdy dotarli do kotlin, wypłoszenie kilku zajęcy nie stanowiło większego problemu, a celne oko zapewniło im sukces. Lupus, pomimo pewnej niechęci do tej aktywności, radził sobie świetnie, goniąc konno dwa gryzonie. Yaxley pozostał w miejscu, by spokojnie wymierzyć do gnającego na wschód stworzenia. Ostatnio oddawał się polowaniu podczas próby rycerza, która nie niosła za sobą miłych wspomnień. Teraz jednak było inaczej. Nie zabijał już jednorożców. Bełty zostały zamieniona za pomocą cichego czaru z ostrych na ogłuszające, dzięki czemu nie musieli się martwić i tropić zwierzyny dalej. Jedno, drugie, trzecie ciało mogło zostać zabrane przez uzdrowiciela do eksperymentów.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dobrze było zostawić wszystkie troski za nami. Nie oznaczało to, że te zanikną, ale musieliśmy się choćby na chwilę od nich odseparować. By wyjść z tego z jasnym umysłem i nie dać się zaatakować. Nie chodziło oczywiście o zające, ale inne niebezpieczne stworzenia jakie mogły na nas czekać. O trollach w ogóle nie pomyślałem, jednak faktycznie było o nie całkiem łatwo na terenach Shropshire. W końcu należały do Averych. Dzięki obecności Morgotha tuż obok wierzyłem, że uda nam się uniknąć ewentualnego zagrożenia, w końcu trolle towarzyszyły również jego rodzinie. Nie znałem się na magicznych stworzeniach, przynajmniej nie w takim stopniu jakim bym chciał i z jaką wiedzą mógłbym się dzisiaj przydać. Właściwie to czułem się dość niepożyteczny jako polujący raptem sporadycznie, ale na szczęście kuzyn niespecjalnie się tym przejmował. Nie wyglądał na rozdrażnionego, choć równie dobrze mógł się z tym przede mną chować. Trudno zresztą ocenić rzeczywisty stan emocjonalny drugiej osoby kiedy starało się skupić na tropieniu śladów.
Wiatr nam sprzyjał, tak samo jak grunt odbijający zajęcze skoki. Szliśmy ostrożnie, równie uważnie wypatrując śladów jak i zagrożenia mogącego czaić się gdzieś za wzniesieniem. W kotlinach byliśmy nieco schowani przed możliwym wzrokiem niepowołanych osób, ale wystarczyło wejść na górę, by stać się łatwym celem do ataków.
Na razie kluczyliśmy wraz z wierzchowcami kotliną, dlatego nie czułem zdenerwowania. Jedynie adrenalinę towarzyszącą oczekiwaniu na ujrzenie celu oraz jego pochwycenie. To wcale nie było tak proste jak się wydawało na pierwszy rzut oka. Tropienie tropieniem, ale późniejsza jazda oraz sama gonitwa, gdzie w ruchu należało dobrze wycelować do mimo wszystko niewielkiej zwierzyny, było niezłym wyzwaniem. Szczęście mi sprzyjało kiedy skupiłem się na oddaniu strzałów mających ogłuszyć upragnione zwierzęta. Kiedy te padły ogłuszone, nie pozostało nic innego jak zejść i je zebrać. – Myślisz, że tam dalej będzie ich więcej? – spytałem wtedy Yaxleya wskazując kierunek wprost przed nami. Potrzebowałem jeszcze kilku sztuk, tak na wszelki wypadek.
Wiatr nam sprzyjał, tak samo jak grunt odbijający zajęcze skoki. Szliśmy ostrożnie, równie uważnie wypatrując śladów jak i zagrożenia mogącego czaić się gdzieś za wzniesieniem. W kotlinach byliśmy nieco schowani przed możliwym wzrokiem niepowołanych osób, ale wystarczyło wejść na górę, by stać się łatwym celem do ataków.
Na razie kluczyliśmy wraz z wierzchowcami kotliną, dlatego nie czułem zdenerwowania. Jedynie adrenalinę towarzyszącą oczekiwaniu na ujrzenie celu oraz jego pochwycenie. To wcale nie było tak proste jak się wydawało na pierwszy rzut oka. Tropienie tropieniem, ale późniejsza jazda oraz sama gonitwa, gdzie w ruchu należało dobrze wycelować do mimo wszystko niewielkiej zwierzyny, było niezłym wyzwaniem. Szczęście mi sprzyjało kiedy skupiłem się na oddaniu strzałów mających ogłuszyć upragnione zwierzęta. Kiedy te padły ogłuszone, nie pozostało nic innego jak zejść i je zebrać. – Myślisz, że tam dalej będzie ich więcej? – spytałem wtedy Yaxleya wskazując kierunek wprost przed nami. Potrzebowałem jeszcze kilku sztuk, tak na wszelki wypadek.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Obaj potrzebowali oddechu. Szczególnie teraz i chociaż Morgoth nie odzywał się, był wdzięczny kuzynowi za możliwość tej ucieczki. Przed domem, przed bliskimi, przed całą ułudą, która na nim teraz osiadła. Nie zamierzał udawać, że między nim a stryjem wszystko układało się w najlepszych stosunkach, ale nie mógł sprzeciwiać się w ten sposób ojcu. Dlatego opuszczenie murów Yaxley's Hall było zbawienne w skutkach, a chwila zaczerpnięcia świeżego powietrza mogła pomóc mu się wzmocnić. Lupus poszerzał swoją wiedzę uzdrowicielską i można było tylko winszować mu zaangażowania, chociaż opiekun smoków nie wątpił w to, że jego kuzyn nie podchodził poważnie do spraw swojego zawodu oraz Rycerzy Walpurgii. Dołączył stosunkowo niedawno, jednak jego praca nie kończyła się ani na moment. Bez końca uzdrawiał rannych i zagubionych kompanów z organizacji po anomaliach czy misjach. Potrzebowali tak silnego sojusznika, a duma z osiągnięć Blacka nie ominęła również i Yaxleya. Na kartach historii musiało to wyglądać cudacznie - drobny sojusz między ich rodzinami, które wcześniej nie potrafiły odnaleźć wspólnego języka. Już wkrótce sprawy miały przybrać poważniejszego wyrazu.
- A ilu potrzebujesz? - spytał Morgoth, nie patrząc na towarzyszącego mu mężczyznę, tylko przytroczył ogłuszonego zając do siodła. Goliat nie wyglądał na specjalnie rozjuszonego otępiałym stworzeniem, chociaż raz po raz przenosił ciężar z jednej nogi na drugą. - Tam nic nie znajdziemy. Pochowały się w norach - stwierdził rzeczowo, poprawiając popręg, który rozluźnił się na pękatym brzuchu magicznego konia. Zaraz po tym zaparł się o strzemię i wsiadł na grzbiet abraksana, który nie ruszył ani na chwilę, czekając na dalsze instrukcje. Śmierciożerca posłał krótkie spojrzenie kuzynowi, odnajdując w jego rysach zgodę na kontynuowanie polowania na poszukiwane przez nich zające. Narobili wystarczająco dużo hałasu i szukanie ich przed sobą było błędnym rozumowaniem. Musieli wrócić do kotlin, gdzie ostatnie sztuki czuły się bezpieczne i stamtąd je wyciągnąć. Nie miało to być problematyczne, szczególnie że szaraki były niesamowicie płochliwe.
- A ilu potrzebujesz? - spytał Morgoth, nie patrząc na towarzyszącego mu mężczyznę, tylko przytroczył ogłuszonego zając do siodła. Goliat nie wyglądał na specjalnie rozjuszonego otępiałym stworzeniem, chociaż raz po raz przenosił ciężar z jednej nogi na drugą. - Tam nic nie znajdziemy. Pochowały się w norach - stwierdził rzeczowo, poprawiając popręg, który rozluźnił się na pękatym brzuchu magicznego konia. Zaraz po tym zaparł się o strzemię i wsiadł na grzbiet abraksana, który nie ruszył ani na chwilę, czekając na dalsze instrukcje. Śmierciożerca posłał krótkie spojrzenie kuzynowi, odnajdując w jego rysach zgodę na kontynuowanie polowania na poszukiwane przez nich zające. Narobili wystarczająco dużo hałasu i szukanie ich przed sobą było błędnym rozumowaniem. Musieli wrócić do kotlin, gdzie ostatnie sztuki czuły się bezpieczne i stamtąd je wyciągnąć. Nie miało to być problematyczne, szczególnie że szaraki były niesamowicie płochliwe.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Każdy z nas trzymał na barkach pewien ciężar. Jedne były bardziej dotkliwe, inne mniej. Ja też ostatnio nie czułem się dobrze we własnym domu, głównie ze względu na mające miejsce zaręczynowe roszady. Nie chciałem oglądać Aurelii ani Alpharda, bo czas wcale nie leczył ran, a ja wcale nie podchodziłem do ich związku coraz pozytywniej. Wciąż buzowała we mnie złość na los, nie na nich, choć to na kobiecie odbiła się cała moja frustracja. Życzyłem im jak najlepiej, ale nie chciałem być tego częścią. Chciałem tylko spokoju, oderwania myśli od paskudnych zdarzeń. Udało się, z Morgothem zawsze było jakoś lżej. Cicho, konkretnie i lekko, tak po prostu. Nie musiałem nikogo udawać, przywdziewać kolejnych masek. Dobrze się czułem, nawet na łonie natury, pędząc na koniu, a potem biegnąc za tropem zajęcy. To był dobrze spożytkowany czas, pomimo, że nie do końca podyktowany towarzyskimi potrzebami. Raczej koniecznością ukończenia badań, które trwały już zdecydowanie zbyt długo. Powinienem skupić się na ich zakończeniu, doprowadzenia sprawy do odpowiedniego punktu. Takiego, z którego wyniknie przydatny eliksir, to bardzo ważna kwestia. Szczególnie dla tych, którzy zapragną walczyć przeciwko temu całemu Zakonowi. Musieli mieć dodatkową ochronę.
Kolejne zwierzęta zostawały przez nas ogłuszone, a potem sprawnie zapakowane na wierzchowce. Odetchnąłem z ulgą widząc, że było ich już kilka. – Sam nie wiem, im więcej, tym lepiej – stwierdziłem po krótkiej chwili zastanowienia. Zależy jak będzie szło robienie eliksiru. Czy zajmie to całe wieki czy wręcz przeciwnie, już pierwsza dawka okaże się zbawienna w skutkach. – Możliwe, że będziemy musieli je zranić, by sprawdzić działanie wywaru. Jeśli nie będzie działał, to część z nich straci życie – doprecyzowałem, by była jasność. Pewnie dlatego ruszyliśmy dalej; należało sprawdzić czy wokół nie kręciły się jeszcze jakieś uszate… króliki doświadczalne. – Rozumiem - przytaknąłem jedynie, po czym zająłem miejsce w siodle. Ruszyliśmy żwawo do kotlin, gdzie faktycznie udało nam się wytropić jeszcze kilka sztuk. Załadowaliśmy je na grzbiety rumaków, po czym ruszyliśmy do Grimmauld Place. Tam musiałem zamknąć je w specjalnie przygotowanych klatkach. Zaproponowałem kuzynowi jeszcze szklankę whisky nim rozeszliśmy się do swoich spraw.
z/t obaj
Kolejne zwierzęta zostawały przez nas ogłuszone, a potem sprawnie zapakowane na wierzchowce. Odetchnąłem z ulgą widząc, że było ich już kilka. – Sam nie wiem, im więcej, tym lepiej – stwierdziłem po krótkiej chwili zastanowienia. Zależy jak będzie szło robienie eliksiru. Czy zajmie to całe wieki czy wręcz przeciwnie, już pierwsza dawka okaże się zbawienna w skutkach. – Możliwe, że będziemy musieli je zranić, by sprawdzić działanie wywaru. Jeśli nie będzie działał, to część z nich straci życie – doprecyzowałem, by była jasność. Pewnie dlatego ruszyliśmy dalej; należało sprawdzić czy wokół nie kręciły się jeszcze jakieś uszate… króliki doświadczalne. – Rozumiem - przytaknąłem jedynie, po czym zająłem miejsce w siodle. Ruszyliśmy żwawo do kotlin, gdzie faktycznie udało nam się wytropić jeszcze kilka sztuk. Załadowaliśmy je na grzbiety rumaków, po czym ruszyliśmy do Grimmauld Place. Tam musiałem zamknąć je w specjalnie przygotowanych klatkach. Zaproponowałem kuzynowi jeszcze szklankę whisky nim rozeszliśmy się do swoich spraw.
z/t obaj
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|2 września
Nie była rannym ptaszkiem. Samozatrudnienie miało to do siebie, że to ona co do zasady była panią i władczynią swojego czasu dlatego będąc w Hogsemode drugiego września, nieco przed siódmą czuła się tak, jakby jakakolwiek teleportacja w tym momencie stanowiła dla niej sytuację zagrażającą życiu i zdrowiu. Otworzyła zamknięte oczy i spojrzała na stojącego na przeciwko niej gołębia szukając w jego oczach litości, ratunku, współczucia. Zwierzę jednak zdało się nie rozumieć. Kołysząc głową podreptało w sobie znanym kierunku pozostawiając czarownicę samą sobie. Siedziała na ławce jeszcze chwilę podpierając ciężką głowę na dłoniach których łokcie szukały oparcia w udach. Ożywiła się dopiero w chwili w której dostrzegła sylwetkę kuzyna z którym chwilę później przemieściła się świstoklikiem do Church Stretton z którego dalej przyszło im poruszać się pieszo.
Godzina marszu nie brzmiała jako coś mogącego być ponad jej siły w praktyce jednak okazało się, że jest. Niewielka, dość lekka torba zaczęła jej ciążyć już po kwadransie, a nogi plątały się już po dwóch. Piegowata twarz przysłaniana rondlem letniego kapelusza połyskiwała od potu. Letnia sukienka lepiła się do ciała. A może to ona do niej...? Nie była pewna. Przez całą podróż niewiele też mówiła. Na samym początku próbowała, lecz nieregularny oddech wymógł na niej milczenie. Jeżeli padła propozycja odpoczynku to pokiwała przecząco głową będąc pewną, że jeżeli zatrzyma się w tym momencie w miejscu to dalej Jayden będzie zmuszony ją wnosić.
Kiedy znaleźli się na szczycie, Shelly zsunęła z głowy kapelusz którym zaczęła się wachlować jakby iskający i wyraźnie odczuwalny na wysokości jesienny wiatr nie wystarczał do orzeźwienia. I nie wystarczał. Był za ciepły. Odnalazła wystającą z wapiennej skały kępkę trawy. Usiadła na niej podciągając kolana do piersi i przytrzymując drugą materiał sukienki przy kostkach. Miała dość.
- Mam dość - mruknęła pod nosem usadawiając kapelusz na nowo na swojej głowie, podnosząc spojrzenie na kuzyna który zdawał się wcale nie odczuć całej podróży. Doskonale - Wspominałeś, że chciałbyś wrócić do pogłębiania numerologii. Może więc spróbowałbyś uwić magiczny splot...? Albo stworzyć przynajmniej jego fundamenty...? Tu w tym miejscu...? - podjęła poklepując garb wzgórza - Kilkukrotnie towarzyszyłeś już mi przy tym i do końca nie wierzę, że czekając aż skończę nie analizowałeś tego co robię. Chociażby z ciekawości. Posiadasz w końcu już całkiem sporą wiedzę w tym temacie. Znasz też teorię tego nad czym pracujemy - był w końcu opiekunem całego przedsięwzięcia. Wszystkie pergaminy przechodziły przez jego ręce - Jakbyś czuł się na siłach to osobiście nie widzę zastrzeżeń co do tego byś spróbował. Poziom wiedzy w który celujesz to nie jest do końca coś co da się opanować samym asystowaniem. W razie wątpliwości lub pytań będę tutaj, odpowiem, a jak trzeba będzie to skoryguję cały konstrukt lub jego część.
Nie była rannym ptaszkiem. Samozatrudnienie miało to do siebie, że to ona co do zasady była panią i władczynią swojego czasu dlatego będąc w Hogsemode drugiego września, nieco przed siódmą czuła się tak, jakby jakakolwiek teleportacja w tym momencie stanowiła dla niej sytuację zagrażającą życiu i zdrowiu. Otworzyła zamknięte oczy i spojrzała na stojącego na przeciwko niej gołębia szukając w jego oczach litości, ratunku, współczucia. Zwierzę jednak zdało się nie rozumieć. Kołysząc głową podreptało w sobie znanym kierunku pozostawiając czarownicę samą sobie. Siedziała na ławce jeszcze chwilę podpierając ciężką głowę na dłoniach których łokcie szukały oparcia w udach. Ożywiła się dopiero w chwili w której dostrzegła sylwetkę kuzyna z którym chwilę później przemieściła się świstoklikiem do Church Stretton z którego dalej przyszło im poruszać się pieszo.
Godzina marszu nie brzmiała jako coś mogącego być ponad jej siły w praktyce jednak okazało się, że jest. Niewielka, dość lekka torba zaczęła jej ciążyć już po kwadransie, a nogi plątały się już po dwóch. Piegowata twarz przysłaniana rondlem letniego kapelusza połyskiwała od potu. Letnia sukienka lepiła się do ciała. A może to ona do niej...? Nie była pewna. Przez całą podróż niewiele też mówiła. Na samym początku próbowała, lecz nieregularny oddech wymógł na niej milczenie. Jeżeli padła propozycja odpoczynku to pokiwała przecząco głową będąc pewną, że jeżeli zatrzyma się w tym momencie w miejscu to dalej Jayden będzie zmuszony ją wnosić.
Kiedy znaleźli się na szczycie, Shelly zsunęła z głowy kapelusz którym zaczęła się wachlować jakby iskający i wyraźnie odczuwalny na wysokości jesienny wiatr nie wystarczał do orzeźwienia. I nie wystarczał. Był za ciepły. Odnalazła wystającą z wapiennej skały kępkę trawy. Usiadła na niej podciągając kolana do piersi i przytrzymując drugą materiał sukienki przy kostkach. Miała dość.
- Mam dość - mruknęła pod nosem usadawiając kapelusz na nowo na swojej głowie, podnosząc spojrzenie na kuzyna który zdawał się wcale nie odczuć całej podróży. Doskonale - Wspominałeś, że chciałbyś wrócić do pogłębiania numerologii. Może więc spróbowałbyś uwić magiczny splot...? Albo stworzyć przynajmniej jego fundamenty...? Tu w tym miejscu...? - podjęła poklepując garb wzgórza - Kilkukrotnie towarzyszyłeś już mi przy tym i do końca nie wierzę, że czekając aż skończę nie analizowałeś tego co robię. Chociażby z ciekawości. Posiadasz w końcu już całkiem sporą wiedzę w tym temacie. Znasz też teorię tego nad czym pracujemy - był w końcu opiekunem całego przedsięwzięcia. Wszystkie pergaminy przechodziły przez jego ręce - Jakbyś czuł się na siłach to osobiście nie widzę zastrzeżeń co do tego byś spróbował. Poziom wiedzy w który celujesz to nie jest do końca coś co da się opanować samym asystowaniem. W razie wątpliwości lub pytań będę tutaj, odpowiem, a jak trzeba będzie to skoryguję cały konstrukt lub jego część.
angel heart | devil mind
Musiał przyznać, że odpowiadało mu to o wiele bardziej, niż chciał przyznać. Wędrówka ze zwieńczeniem naukowym na samym szczycie. Obie czynności, podczas których mógł odłączyć swoje myśli od tego, co działo się w ostatnim czasie, brzmiały dla niego jak wybawienie. Oczywiście nie chodziło o to, że był zmęczony zajmowaniem się chłopcami - owszem, był, ale nie narzekał na to i ani myślał, by to robić. Uwielbiał swoich synów, a oni zdawali się oddawać ów miłość ciszą, spokojem i bezproblemowością. Zupełnie jakby wspierali ojca, nie przynosząc mu kolejnych zmartwień, mimo że byli jeszcze noworodkami, które nie posiadały samoświadomości. Czy magia mogła sięgać głębiej, a relacja dzieci z rodzicem balansowała na porozumiewaniu się emocjami? Czy był to przypadek, że gdy Jayden potrzebował wsparcia, było mu ono udzielane w spokojnych oczach synów? Czy Wszechrzecz czuwała nad nim, nie chcąc, by się poddał? Cokolwiek to było, nie działo się z przyczyny, a unosząc spojrzenie w górę, Vane mógł dostrzec opiekunów patrzących na niego z nieba. Wszak tylko gwiazdy wciąż trwały i były obecne. Czasem wydawało mu się, że słyszał ich głosy, wskazujące mu drogę i jeśli miał to być tylko jego wewnętrzny monolog, należał on do wszechświata.
A teraz potrzebował kolejnego domknięcia strony związanej z badaniami Shelty, dlatego też zgodził się na to spotkanie. Widząc ją w Hogsmeade, przywitał się krótko, nie przyzywając na twarz nawet grymasu uśmiechu. Nie potrafił, a jedyne ciepło, które w sobie posiadał, spływało na dzieci, a wszystko wokół... Było niczym skute lodem. Dlatego też wyprawa była dobrą okazją, by sięgnąć dalej niż jedynie granice Hogwartu, w których przebywał przez ostatnie dwa miesiące. Nie wiedział, jak na to zapatrywała się w ogóle jego kuzynka, ale nie miała zbytnio wyjścia - nie było innej opcji dostania się na szczyt Long Mynd. Musieli pokonać odcinek na własnych nogach i, mimo że równało się to z utrudnieniami, pogoda stała po ich stronie. I nie minęło długo czasu, nim profesor się odezwał. - Myślałem o dodaniu nowego złącza do sieci. Niewidocznego - zaczął. Nie rozmawiali o badaniach, odkąd napisał jej list po publikacji plakatów członków Zakonu Feniksa. Jayden wciąż nie był do końca przekonany co do pracy dla Ministerstwa Magii, ale młodsza Vane miała rację - jeśli nie oni mieli dokończyć projekt, miał to zrobić ktoś inny i nie można było mieć pewności, czym mogłoby to skutkować. Oboje byli dorośli i zdawali sobie sprawę, że aktualnie nie było miejsca na domysły czy zaufanie wobec innych. Na pewno nie wobec władz. - I wykorzystać do tego paradoks Blackwooda, jednak potrzebowałbym konsultacji ze spacjalistą - urwał na moment, przenosząc spojrzenie na Sheltę. Jej twarz była pokryta kropelkami potu, ale za każdym razem, gdy pytał, czy chciała odpocząć, przyspieszała kroku. Była wymęczona, mimo to nie poddawała się - mógł być pewien też, że podczas skupiania się na oddechu, nie miała wyjścia, jak tylko go słuchać. - Z tego co czytałem, jest to twierdzenie numerologiczne orzekające, że w pewnym modelu ruchu sieci teleportacyjnej czasy podróży czarodziejów mogą ulec wydłużeniu po dodaniu do sieci nowego połączenia - umilkł na moment i skontrolował kuzynkę. Nie przerywała, więc podejrzewał, że miał rację. - Przejrzałem jego prace i wynotowałem sobie najważniejsze cechy, które powinna posiadać nasza sieć, żeby otworzyć nowy portal. Po pierwsze sieć kominkowa powinna składać się ze skończenie wielu węzłów i łączących je odcinków dróg. Po drugie po sieci musi poruszać się skończenie wiele czarodziejów, każdy z nich ma wyznaczony węzeł startowy i węzeł docelowy. Po trzecie odcinki dróg między jednym kominkiem a drugim winny mieć przypisane sobie czasy podróży, przy czym czasy te mogą zależeć od liczby pokonujących dany odcinek czarodziejów. Po czwarte układ sieci i czasy podróży poszczególnych odcinków muszą być znane podróżnym. Po piąte celem podróżnych jest podróż przez sieć z węzłów początkowych do docelowych po trasie złożonej z odcinków sieci tak, by zminimalizować łączny czas ich pokonania. Po szóste decyzje o wyborze tras czarodzieje będą podejmować indywidualnie i niezależnie od siebie. - Dotarli już na szczyt, a on tłumaczył dalej, jednak pozwolił towarzyszce odpocząć i dopiero w momencie, gdy podniosła na niego spojrzenie, dokończył urwaną myśl. - Spisałem je i chciałbym ci je przekazać do przejrzenia. Poprawy. Ale to może na inny dzień - mruknął, samemu zamieniając się w słuchacza. Miała rację - przypatrywał się temu, co robiła dość dokładne, mimo że czasami wydawało się, że wcale nie przykładał do tego wagi. Ale chciał uczyć się od najlepszych, a w tym momencie Shelta posiadała znaczącą wiedzę z tego zakresu. Gdy zakończyła mówić, skinął głową. - Dobrze. Spróbuję to powtórzyć z pamięci i powiesz mi, co robię źle, zgoda? - Nie musiał tego powtarzać. Wiedział, że miała być surowym, ale skutecznym nauczycielem. Nie potrzebował żadnych ulg. Obronisz swoją rodzinę, jesteś mężczyzną.
|numerologia III
A teraz potrzebował kolejnego domknięcia strony związanej z badaniami Shelty, dlatego też zgodził się na to spotkanie. Widząc ją w Hogsmeade, przywitał się krótko, nie przyzywając na twarz nawet grymasu uśmiechu. Nie potrafił, a jedyne ciepło, które w sobie posiadał, spływało na dzieci, a wszystko wokół... Było niczym skute lodem. Dlatego też wyprawa była dobrą okazją, by sięgnąć dalej niż jedynie granice Hogwartu, w których przebywał przez ostatnie dwa miesiące. Nie wiedział, jak na to zapatrywała się w ogóle jego kuzynka, ale nie miała zbytnio wyjścia - nie było innej opcji dostania się na szczyt Long Mynd. Musieli pokonać odcinek na własnych nogach i, mimo że równało się to z utrudnieniami, pogoda stała po ich stronie. I nie minęło długo czasu, nim profesor się odezwał. - Myślałem o dodaniu nowego złącza do sieci. Niewidocznego - zaczął. Nie rozmawiali o badaniach, odkąd napisał jej list po publikacji plakatów członków Zakonu Feniksa. Jayden wciąż nie był do końca przekonany co do pracy dla Ministerstwa Magii, ale młodsza Vane miała rację - jeśli nie oni mieli dokończyć projekt, miał to zrobić ktoś inny i nie można było mieć pewności, czym mogłoby to skutkować. Oboje byli dorośli i zdawali sobie sprawę, że aktualnie nie było miejsca na domysły czy zaufanie wobec innych. Na pewno nie wobec władz. - I wykorzystać do tego paradoks Blackwooda, jednak potrzebowałbym konsultacji ze spacjalistą - urwał na moment, przenosząc spojrzenie na Sheltę. Jej twarz była pokryta kropelkami potu, ale za każdym razem, gdy pytał, czy chciała odpocząć, przyspieszała kroku. Była wymęczona, mimo to nie poddawała się - mógł być pewien też, że podczas skupiania się na oddechu, nie miała wyjścia, jak tylko go słuchać. - Z tego co czytałem, jest to twierdzenie numerologiczne orzekające, że w pewnym modelu ruchu sieci teleportacyjnej czasy podróży czarodziejów mogą ulec wydłużeniu po dodaniu do sieci nowego połączenia - umilkł na moment i skontrolował kuzynkę. Nie przerywała, więc podejrzewał, że miał rację. - Przejrzałem jego prace i wynotowałem sobie najważniejsze cechy, które powinna posiadać nasza sieć, żeby otworzyć nowy portal. Po pierwsze sieć kominkowa powinna składać się ze skończenie wielu węzłów i łączących je odcinków dróg. Po drugie po sieci musi poruszać się skończenie wiele czarodziejów, każdy z nich ma wyznaczony węzeł startowy i węzeł docelowy. Po trzecie odcinki dróg między jednym kominkiem a drugim winny mieć przypisane sobie czasy podróży, przy czym czasy te mogą zależeć od liczby pokonujących dany odcinek czarodziejów. Po czwarte układ sieci i czasy podróży poszczególnych odcinków muszą być znane podróżnym. Po piąte celem podróżnych jest podróż przez sieć z węzłów początkowych do docelowych po trasie złożonej z odcinków sieci tak, by zminimalizować łączny czas ich pokonania. Po szóste decyzje o wyborze tras czarodzieje będą podejmować indywidualnie i niezależnie od siebie. - Dotarli już na szczyt, a on tłumaczył dalej, jednak pozwolił towarzyszce odpocząć i dopiero w momencie, gdy podniosła na niego spojrzenie, dokończył urwaną myśl. - Spisałem je i chciałbym ci je przekazać do przejrzenia. Poprawy. Ale to może na inny dzień - mruknął, samemu zamieniając się w słuchacza. Miała rację - przypatrywał się temu, co robiła dość dokładne, mimo że czasami wydawało się, że wcale nie przykładał do tego wagi. Ale chciał uczyć się od najlepszych, a w tym momencie Shelta posiadała znaczącą wiedzę z tego zakresu. Gdy zakończyła mówić, skinął głową. - Dobrze. Spróbuję to powtórzyć z pamięci i powiesz mi, co robię źle, zgoda? - Nie musiał tego powtarzać. Wiedział, że miała być surowym, ale skutecznym nauczycielem. Nie potrzebował żadnych ulg. Obronisz swoją rodzinę, jesteś mężczyzną.
|numerologia III
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Odnosiła wrażenie, że przez ostatnie pół roku dorosła bardziej niż przez ostatnie dwadzieścia sześć lat swojego doczesnego życia. Tragedie i obowiązki, zwłaszcza te niosące ciężar wielu, hartowały jej zbyt miękkie serce. Martwiła się o Jaydena jednak nie mogła sobie pozwolić by każde spotkanie zaczynało i kończyło się myślami wokół troski. Był dorosłym czarodziejem. Już teraz nawet ojcem. Wszystko się zmieniało. Dlatego jego bardziej szorstką naturę też tak właśnie potraktowała - jako jedną z wielu zmian, mniej lub bardziej stałą, z którą się zwyczajnie zaznajomiła. Samej nie trzaskała zaś nadmiarem wrodzonego entuzjazmem tak otwarcie przekuwając go w coś bardziej stonowanego, ostrożnego. Nie wiedziała co będzie dalej. Czas zweryfikuje, pokaże.
Poruszała nogami do przodu zdając sobie sprawę, że podróż na szczyt zabierze im prawdopodobnie z jej powodu nieco więcej niż godzinę.
- Nowe złącze... Blackwood... - powtórzyła pod nosem, a czując na sobie spojrzenie kuzyna poruszyła potakująco głową. Brakło jej tchu by mówić, lecz słuchała - I...? - Zachęciła by mówił dalej, zdradził jej więcej na temat założeń, całego pomysłu. Jak na razie zdradził jej cel i narzędzie, jednak wciąż nie wiedziała, jak chciał skorelować jedno z drugim, w jaki sposób ten paradoks chce wykorzystać i najważniejsze - dlaczego. Ciemne brwi poruszyły się tworząc na spotniałym czole zmarszczkę zamyślenia. Czyżby doszukał się jakiejś słabości projektu, który realizowali...? Coś nie tak było z teoretycznym czasem teleportacji? Chciał nad nim pracować...? Pokiwała głową będąc jak najbardziej chętną do przejrzenia pracy Jaydena, lecz jednocześnie chciała porozmawiać o tym pomyśle dłużej. Potrzebowała jednak zaczerpnąć tchu co jej się udało dopiero po wspięciu się na szczyt wapiennego kopca. Przytaknęła mu leniwie wyciągając z torby różdżkę w celu trzymania jej na pulsie. Jay nie miał powodów do obaw.
- Co do tego złącza: chciałbyś je wprowadzić w projekt z jakiegoś konkretnego powodu? Doszukałeś się jakichś luk i słabości w obecnym...? - podpytała monitorując jak zabiera się za wicie podstaw magicznego splotu - Jak sam zauważyłeś paradoks Blackwooda opisuję pracę czasu teleportacji na odcinkach sieci, głównie jej wydłużenie. Chciałbyś wydłużyć w jakimś celu czas podróży? Jakieś inne markery się nie zgadzają i chcesz je w ten sposób wyregulować...? Czy chodzi ci po głowie zastosowanie odwróconej formy tego paradoksu zgodnie z zasadą, że jeżeli spełnione zostaną jego postulaty to jego odwrotność posiada tą samą wartość lecz przeciwny znak i jest interpretowana jako skrócony czas teleportacji po odłączeniu starego połączenia...? Musisz mi powiedzieć coś więcej. To nie tak, że zamierzam bronic swojego tworu rękoma i nogami, lecz potrzebuję znać twoje intencje. Cel i narzędzie to trochę mało bym mogła ten pomysł wycenić - trudno było jej coś powiedzieć bez tej wiedzy. Mogła snuć przypuszczenia - Jeżeli chodzi ci po głowie optymalizacja to sprawdzałeś czy próba wprowadzenia tej w oparciu o założenia Blackwooda nie zaburzy tej już uwzględnionej w projekcie...? Robiłeś jakieś wyliczenia...? Ja sama tworząc te już wkomponowane w poprzednie węzły opierałam na założeniach Teorii Skończoności Karuzosa. Nie wiem czy zauważyłeś. Słyszałeś o niej...? Dla każdej sieci portali istnieją dwa dowolne elementy takie, że przy dostatecznie wysokich indeksach, znajdują się dowolnie blisko siebie...? - zacytowała fragment spoglądając na kuzyna pytająco. Coś? Ktoś? Kojarzył, nie kojarzył...? Wiedział, nie wiedział...? Była gotowa uzupełnić tę wiedzę tak by mogli jakoś usystematyzować grunt po którym się poruszali i który chcieli potencjalnie zmieniać, ulepszać. Jasne, było na to jeszcze miejsce - w końcu projekt nieustannie był w trakcie realizacji. Ale na pewno sprawę przemyślał, przeanalizował w odpowiedni sposób, z odpowiednią wiedzą? Czy się to opłacało? - Postaraj się nie splatać tak ciasno magii, zwłaszcza u samej podstawy konstruktu bo po podłączeniu z pozostałymi splotami może nie wytrzymać sprzężenia zwrotnego i ulec rozproszeniu. Nie rozsupłuj tego tylko - rozpręż to co już masz własną magią, tak też będzie poprawnie i zaoszczędzisz na czasie. Częstotliwość magicznego echa powinna być odczuwalna na poziomie poniżej dziesięciu mrugnięć - Podjęła temat wplatając zaraz też wskazówki do pracy kuzyna, kiedy to poczuła wyjątkowo skondensowaną ilość magii wprawiającej już teraz przestrzeń wokół w drgania nie zasługujących jeszcze na miano niepokojących, lecz będących już błędem w sztuce z którym jeszcze dało się coś zrobić
Poruszała nogami do przodu zdając sobie sprawę, że podróż na szczyt zabierze im prawdopodobnie z jej powodu nieco więcej niż godzinę.
- Nowe złącze... Blackwood... - powtórzyła pod nosem, a czując na sobie spojrzenie kuzyna poruszyła potakująco głową. Brakło jej tchu by mówić, lecz słuchała - I...? - Zachęciła by mówił dalej, zdradził jej więcej na temat założeń, całego pomysłu. Jak na razie zdradził jej cel i narzędzie, jednak wciąż nie wiedziała, jak chciał skorelować jedno z drugim, w jaki sposób ten paradoks chce wykorzystać i najważniejsze - dlaczego. Ciemne brwi poruszyły się tworząc na spotniałym czole zmarszczkę zamyślenia. Czyżby doszukał się jakiejś słabości projektu, który realizowali...? Coś nie tak było z teoretycznym czasem teleportacji? Chciał nad nim pracować...? Pokiwała głową będąc jak najbardziej chętną do przejrzenia pracy Jaydena, lecz jednocześnie chciała porozmawiać o tym pomyśle dłużej. Potrzebowała jednak zaczerpnąć tchu co jej się udało dopiero po wspięciu się na szczyt wapiennego kopca. Przytaknęła mu leniwie wyciągając z torby różdżkę w celu trzymania jej na pulsie. Jay nie miał powodów do obaw.
- Co do tego złącza: chciałbyś je wprowadzić w projekt z jakiegoś konkretnego powodu? Doszukałeś się jakichś luk i słabości w obecnym...? - podpytała monitorując jak zabiera się za wicie podstaw magicznego splotu - Jak sam zauważyłeś paradoks Blackwooda opisuję pracę czasu teleportacji na odcinkach sieci, głównie jej wydłużenie. Chciałbyś wydłużyć w jakimś celu czas podróży? Jakieś inne markery się nie zgadzają i chcesz je w ten sposób wyregulować...? Czy chodzi ci po głowie zastosowanie odwróconej formy tego paradoksu zgodnie z zasadą, że jeżeli spełnione zostaną jego postulaty to jego odwrotność posiada tą samą wartość lecz przeciwny znak i jest interpretowana jako skrócony czas teleportacji po odłączeniu starego połączenia...? Musisz mi powiedzieć coś więcej. To nie tak, że zamierzam bronic swojego tworu rękoma i nogami, lecz potrzebuję znać twoje intencje. Cel i narzędzie to trochę mało bym mogła ten pomysł wycenić - trudno było jej coś powiedzieć bez tej wiedzy. Mogła snuć przypuszczenia - Jeżeli chodzi ci po głowie optymalizacja to sprawdzałeś czy próba wprowadzenia tej w oparciu o założenia Blackwooda nie zaburzy tej już uwzględnionej w projekcie...? Robiłeś jakieś wyliczenia...? Ja sama tworząc te już wkomponowane w poprzednie węzły opierałam na założeniach Teorii Skończoności Karuzosa. Nie wiem czy zauważyłeś. Słyszałeś o niej...? Dla każdej sieci portali istnieją dwa dowolne elementy takie, że przy dostatecznie wysokich indeksach, znajdują się dowolnie blisko siebie...? - zacytowała fragment spoglądając na kuzyna pytająco. Coś? Ktoś? Kojarzył, nie kojarzył...? Wiedział, nie wiedział...? Była gotowa uzupełnić tę wiedzę tak by mogli jakoś usystematyzować grunt po którym się poruszali i który chcieli potencjalnie zmieniać, ulepszać. Jasne, było na to jeszcze miejsce - w końcu projekt nieustannie był w trakcie realizacji. Ale na pewno sprawę przemyślał, przeanalizował w odpowiedni sposób, z odpowiednią wiedzą? Czy się to opłacało? - Postaraj się nie splatać tak ciasno magii, zwłaszcza u samej podstawy konstruktu bo po podłączeniu z pozostałymi splotami może nie wytrzymać sprzężenia zwrotnego i ulec rozproszeniu. Nie rozsupłuj tego tylko - rozpręż to co już masz własną magią, tak też będzie poprawnie i zaoszczędzisz na czasie. Częstotliwość magicznego echa powinna być odczuwalna na poziomie poniżej dziesięciu mrugnięć - Podjęła temat wplatając zaraz też wskazówki do pracy kuzyna, kiedy to poczuła wyjątkowo skondensowaną ilość magii wprawiającej już teraz przestrzeń wokół w drgania nie zasługujących jeszcze na miano niepokojących, lecz będących już błędem w sztuce z którym jeszcze dało się coś zrobić
angel heart | devil mind
Gdyby sytuacja była inna, normalna, on też inaczej by na nią reagował. Nie posiadał jednak luksusu, którym był czas i chociaż mu się to nie podobało, nie miał wyjścia. Lub właściwie podjął taką, a nie inną decyzję, mając ją za tą, która miała mu zapewnić założony skutek. Mógł wybrać inaczej, ale nie zrobił tego. Ze względu na dobro swojej rodziny i ze względu na siebie samego. W szczególności ze względu na swoich synów. Dlatego nie zamierzał oglądać się za siebie i poddawać emocjom, które jedynie by go wyniszczyły. Znał siebie, znał swoje reakcje, wiedział, jak działały na niego w przeszłości. Teraz nie mógł powtórzyć tych samych zachowań, nie mógł przeczekać - musiał ruszyć dalej. I robił to. Nienawidząc przy okazji tego, że działał wbrew sobie, wbrew swoim przekonaniom. Ale nie mógł być już całkowicie sobą; człowiekiem, który wierzył, że wystarczyło czegoś chcieć, by się spełniło. Wiara została w nim mocno zachwiana, a ktoś, kto obiecywał być jego najtwardszym elementem, zniknął. Dlatego to samo nie mogło się powtórzyć drugi raz. Musiał postąpić inaczej i właśnie się to działo - kosztem jego samego, ale była to ofiara, którą mógł ponieść. W końcu sama Pomona się wyrzekła wszystkiego, co ich ze sobą łączyło. Powinien był skupić się na tym, co zostało, bo nie był w stanie się rozdwoić. Nieważne jak bardzo by tego pragnął, to było niemożliwe.
Możliwe były jednak zmiany, o których opowiadał kuzynce i które zaczął poważnie rozważać w stosunku do projektu sieci kominkowej. Poczekał, aż dotarli na szczyt i mogła mu odpowiedzieć. Potrzebował jej rady i... Jej zgody, by w ogóle móc pochylić się nad tym tematem. To wszak nie była jego działka i sam zamysł badań wychodził od Shelty; zamierzał to uszanować. Nie oznaczało to jednak, że nie miał nic do powiedzenia. - Wiesz, że nie podoba mi się to, co robimy. Że robimy to dla Ministerstwa. - Ton jego głosu zhardział. Wydawać by się mogło, że mówił wręcz z odrazą, mimo że jego twarz wciąż pozostawała względnie niezmienna. - Nie wiem, jak wykorzystają ten projekt, ale chcę mieć nad nim pieczę, żeby wiedzieć. Nie chcę być jedynie kimś, kto wykonuje polecenia władzy, z którą się nie zgadza. Nigdy nie byłem takim człowiekiem i nie chcę nim być. Długo nad tym myślałem i jedyne co mi przyszło do głowy, to dodanie kolejnego złącza. Niewidocznego dla oczu Ministerstwa. Podsieci, dzięki której zawsze mielibyśmy wyjście skorzystać, by nikt nas nie zablokował. By nie odciął drogi. Już teraz nie pozwalają tworzyć świstoklików między krajami. Co będzie jeśli odetną nas całkowicie? - Umilkł tylko na chwilę. - Podstawy mojego założenia znasz, a zakładając, że by się to udało, sieć działałaby jedynie odrobinę mozolniej. Niczego by nie zauważyli. Rozrysowałem to, nałożyłem swoje obliczenia, ale nie jestem specjalistą. Starałem się, douczyłem, czytałem, przeglądałem notatki. To wciąż jednak za mało. Moje wyliczenia wykazały właśnie jedyne spowolnienie, utrudnienia, żeby je zniwelować, potrzebna byłaby pomoc zawodowca. - Nawet nie zerknął na Sheltę, ale wiedział, że rozumiała. Że rozumiała jego motywy i że to jej wystarczyło, by chociażby spróbować lub dać temu szansę. - To tylko teoria - dodał jeszcze, wzruszając delikatnie ramionami, ale całe jego ciało wcale nie traktowało tego pomysłu jako bez znaczenia. - Nie posiadam takiej wiedzy, żeby je skończyć. Dlatego właśnie chciałem wpierw spytać ciebie. Czy masz coś, co mógłbym wykorzystać do nauki, a później oddać je tobie. - Miała dużo pracy i doskonale to rozumiał. On również, ale nie oznaczało to, że miał się oszczędzać. Nie. Już koniec wymówek. Gdy Vane wspomniała o Karuzosie, skinął głową. - Znam, ale tylko od strony astronomicznej. Nazywamy to wąskim gardłem. Horyzontem Karuzosa w czarnych dziurach, gdzie informacja robi się niestabilna. Jak związałaś to jednak z badaniami? - Czytał jej obliczenia i podstawy, nie oznaczało to jednak, że szedł dokładnie tym samym tokiem myślenia. Rozumiał osiągnięcia Shelty jako astronom, nie jako numerolog.
Gdy magia wymsknęło mu się spod palców, poczuł frustrację. Było to śmieszne, bo przecież to była wiedza, wykraczająca znacznie poza jego umiejętności - nie nieosiągalna, ale bardziej zaawansowana. Nie powinien więc mieć oczekiwań do powodzenia przy pierwszym razie. Ale zauważył, że wiele rzeczy potrafiło doprowadzić go do takiego stanu. Zupełnie... Zupełnie jakby oklumencja skupiająca się na jednych uczuciach, jednych emocjach, konkretnej osobie wzmacniała inne. - To coś zupełnie innego od tego, co znam - odparł, wiedząc o składowych elementach tworzących teorię magiczną, lecz nigdy nie w ten sposób. Nie rozkładał własnych działań i zaklęć na czynniki pierwsze, a może właśnie o to chodziło? O wycofanie się. O zobaczenie nie koloru wiązki, a o pierwiastki je budujące. Homoiomerie krążące w żyłach czarodziejów, magicznych stworzeń, roślinach. Tak jak podczas treningów z oczyszczaniem umysłu. Odetchnął i skupił się na wskazówkach kuzynki, bo przecież ona nim kierowała, doskonale wiedząc, o co chodziło. A on się miał uczyć nie tylko na teorii, lecz również błędach. I praktyce.
|numerologia III
Możliwe były jednak zmiany, o których opowiadał kuzynce i które zaczął poważnie rozważać w stosunku do projektu sieci kominkowej. Poczekał, aż dotarli na szczyt i mogła mu odpowiedzieć. Potrzebował jej rady i... Jej zgody, by w ogóle móc pochylić się nad tym tematem. To wszak nie była jego działka i sam zamysł badań wychodził od Shelty; zamierzał to uszanować. Nie oznaczało to jednak, że nie miał nic do powiedzenia. - Wiesz, że nie podoba mi się to, co robimy. Że robimy to dla Ministerstwa. - Ton jego głosu zhardział. Wydawać by się mogło, że mówił wręcz z odrazą, mimo że jego twarz wciąż pozostawała względnie niezmienna. - Nie wiem, jak wykorzystają ten projekt, ale chcę mieć nad nim pieczę, żeby wiedzieć. Nie chcę być jedynie kimś, kto wykonuje polecenia władzy, z którą się nie zgadza. Nigdy nie byłem takim człowiekiem i nie chcę nim być. Długo nad tym myślałem i jedyne co mi przyszło do głowy, to dodanie kolejnego złącza. Niewidocznego dla oczu Ministerstwa. Podsieci, dzięki której zawsze mielibyśmy wyjście skorzystać, by nikt nas nie zablokował. By nie odciął drogi. Już teraz nie pozwalają tworzyć świstoklików między krajami. Co będzie jeśli odetną nas całkowicie? - Umilkł tylko na chwilę. - Podstawy mojego założenia znasz, a zakładając, że by się to udało, sieć działałaby jedynie odrobinę mozolniej. Niczego by nie zauważyli. Rozrysowałem to, nałożyłem swoje obliczenia, ale nie jestem specjalistą. Starałem się, douczyłem, czytałem, przeglądałem notatki. To wciąż jednak za mało. Moje wyliczenia wykazały właśnie jedyne spowolnienie, utrudnienia, żeby je zniwelować, potrzebna byłaby pomoc zawodowca. - Nawet nie zerknął na Sheltę, ale wiedział, że rozumiała. Że rozumiała jego motywy i że to jej wystarczyło, by chociażby spróbować lub dać temu szansę. - To tylko teoria - dodał jeszcze, wzruszając delikatnie ramionami, ale całe jego ciało wcale nie traktowało tego pomysłu jako bez znaczenia. - Nie posiadam takiej wiedzy, żeby je skończyć. Dlatego właśnie chciałem wpierw spytać ciebie. Czy masz coś, co mógłbym wykorzystać do nauki, a później oddać je tobie. - Miała dużo pracy i doskonale to rozumiał. On również, ale nie oznaczało to, że miał się oszczędzać. Nie. Już koniec wymówek. Gdy Vane wspomniała o Karuzosie, skinął głową. - Znam, ale tylko od strony astronomicznej. Nazywamy to wąskim gardłem. Horyzontem Karuzosa w czarnych dziurach, gdzie informacja robi się niestabilna. Jak związałaś to jednak z badaniami? - Czytał jej obliczenia i podstawy, nie oznaczało to jednak, że szedł dokładnie tym samym tokiem myślenia. Rozumiał osiągnięcia Shelty jako astronom, nie jako numerolog.
Gdy magia wymsknęło mu się spod palców, poczuł frustrację. Było to śmieszne, bo przecież to była wiedza, wykraczająca znacznie poza jego umiejętności - nie nieosiągalna, ale bardziej zaawansowana. Nie powinien więc mieć oczekiwań do powodzenia przy pierwszym razie. Ale zauważył, że wiele rzeczy potrafiło doprowadzić go do takiego stanu. Zupełnie... Zupełnie jakby oklumencja skupiająca się na jednych uczuciach, jednych emocjach, konkretnej osobie wzmacniała inne. - To coś zupełnie innego od tego, co znam - odparł, wiedząc o składowych elementach tworzących teorię magiczną, lecz nigdy nie w ten sposób. Nie rozkładał własnych działań i zaklęć na czynniki pierwsze, a może właśnie o to chodziło? O wycofanie się. O zobaczenie nie koloru wiązki, a o pierwiastki je budujące. Homoiomerie krążące w żyłach czarodziejów, magicznych stworzeń, roślinach. Tak jak podczas treningów z oczyszczaniem umysłu. Odetchnął i skupił się na wskazówkach kuzynki, bo przecież ona nim kierowała, doskonale wiedząc, o co chodziło. A on się miał uczyć nie tylko na teorii, lecz również błędach. I praktyce.
|numerologia III
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Long Mynd
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Shropshire