Wnętrze sklepu
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
...
Wnętrze sklepu
Zaraz po przejściu przez drzwi rzuca się w oczy kontuar, niegdyś ponoć szklany, przezroczysty, umożliwiający zobaczenie najróżniejszych, czarno magicznych eksponatów. Dziś? Zakurzony, pokryty stylową pajęczyną, głównie od środka, praktycznie nie ukazujący niczego. Jedynie niewyraźne kształty, bliżej niezidentyfikowane obiekty znajdują się w nim. Kontuar doskonale chroni dalsze rejony sklepu, otoczone ciemnością, zazwyczaj niedostępne dla klientów. Dookoła pełno gablotek, szaf, komód, komódek, każda zastawiona po brzegi niebezpiecznymi, lecz jakże interesującymi przedmiotami. Wszędzie klasyczny wystrój, kurz, brud, pajęczyny i rozkładające się owady.
Była zdenerwowana. By być dokładniejszym warto stwierdzić, że była więcej niż roztrzęsiona – wrzała jednocześnie i tężała zaskoczona bezczelnością towarzysza. To że traktował ją jak… Kobietę… Nie robiło na niej większego wrażenia. Przywykła już do gorszych obelg ukrytych za, zdawałoby się, prostymi, niewiele znaczącymi słowami. Mógł kwestionować jej inteligencję, mógł naśmiewać się z jej wiedzy i urokliwie komentować reakcje, a nie okazywał się niczym więcej niż popiskującym puffkiem żądnym ociupinki uwagi. Znała swoje miejsce chociaż z zewnątrz mogło to wyglądać na pierwsze przejawy feminizmu i prób wyzwolenia się spod jarzma męskiego świata. Salome jednak nie pragnęła dla siebie niczego ponad własny komfort i nie zamierzała obierać w jego szukaniu drogi na skróty. Próbowała wszystkiego chociaż wielokrotnie było to mylone z nadinterpretacją nie tylko swojej pozycji, ale i inteligencji właśnie. Gdyby Drew wykazał się jego szczątkami i przeprowadził z nią zwyczajną konwersację mógłby się przekonać, że noszenie sukienki i posiadanie piersi wcale nie czyniło z niej nikogo gorszego.
Pozycja jaką teraz zajmowała działała na jej korzyść. Nie tylko separowała nieznajomego od cennej książki, ale i mogła bez snucia jakichkolwiek intryg znaleźć się w jej pobliżu. Czar co prawda, przede wszystkim przez drżącą rękę i natłok myśli w głowie, nie zadziałał tak jak powinien, nie był jednak pokazem całkowitego beztalencia. Zająknęła się – zdarza się najlepszym jeżeli znajdują sięw sytuacji prawie podbramkowej. Pomimo wszystko jednak kilka wyczarowanych kropel – a może nawet więcej niż kilka, bo zebrała się ładna kałuża na blacie – spadło tuż obok książki nie naruszając jej wciąż palącej się powierzchni. Salome nie dostrzegała nawet faktu stagnacji tego zjawiska. Była zbyt zaaferowana próbami ratowania książki by w ogóle pomyśleć, że w normalnych warunkach po upływie takiego czasu nie byłoby już czego ratować. Doszedł do niej jednak bezsens jej wcześniejszych działań. Zalewając książkę może zrobiłaby jej mniejszą krzywdę, wciąż jednak naruszyłaby w znaczny sposób jej powierzchnię i zapewne zawartość. Pewnie za jakiś czas samej sobie wmówi, że zadziałało logiczne myślenie poza intencją. W chwili obecnej zdolna jednak była jedynie do szybkiego, chaotycznego wytarcia blatu własną szatą i próby krótkiego, nagłego nakrycia zmokłą tkaniną palącej się oprawy. Zduszenie płomieni było jej priorytetem, chociaż bez udziału woli rodziła także wewnątrz umysłu wiele urodziwych obelg pod adresem Macnaira.
- Mantykora, zdaje się, ma więcej rozumu od pana. Takich rzeczy się po prostu NIE ROBI. Pomyślał PAN co by było gdyby coś się zajęło i ogień zaczął trawić sklep?! – dukając to poklepywała mokrym skrawkiem szaty okładkę, próbując zapanować nad sytuacją i jednocześnie przywrócić sobie spokój ducha. Okej, ją mógł obrażać bez ustanku – spływało to po niej jak po druzgotku. Wyzywanie się jednak na książce wychodziło poza jej wyobrażenia. Dopuściła do siebie myśl, że mógł to robić naumyślnie jedynie z tytułu uciechy z denerwowania jej. Wyglądał na takiego, co leżącego kopał, a niewidomego pchał na przeszkody. Wcale by jej nie zdziwiło gdyby te próby pokazania się od fajnej, nieprzyjemnej w obyciu strony były jedynie desperackimi próbami zaimponowania samemu sobie. Zapewne im bardziej samczo się czuł, tym bezpieczniej z własną osobą. Rzuciła mu kilka krótkich, rozjuszonych spojrzeń gdy zajmowała się – czyżby? – artefaktem. Palił się, jednak nie płonął. Dziwota. Nie podejrzewała że książka mogła być obarczona klątwą, chociaż dobrze znała arsenał sklepów czarnomagicznych i niespodzianki jakie skrywały. To może być zabawniejsze niż jej się zdawało na początku. Ciekawa była, czy treść także kryła się pod barierą ochronną.
Uniosła materiał uważając by ten nie osechł i nie zajął się ogniem. Tego jej brakowało by przez złośliwość obcego mężczyzny spalić na sobie ubranie. Czuła w sobie potrzebę potraktowania go jęzolepem albo ślimakami, nie byłą jednak pewna czy w chwilowym stanie da radę chociażby utrzymać prosto różdżkę. Bardziej była przejęta książką niż paplaniną Drew, co szczędziło jej najwyraźniej całej masy nieszczęść i nerwów. Ktoś kto miał z nim styczność codziennie musiał dostawać niezłego kociokwiku będąc wystawionym na samą jego obecność poprzedzającą komentarze. Nie znając nawet takich osób Despiau niemalże odrobinkę-ociupinkę-troszeczkę im współczuła. Z samej głębi teraz zaciśniętego w ciasny supełek serduszka.
Nosz idiota.
Pozycja jaką teraz zajmowała działała na jej korzyść. Nie tylko separowała nieznajomego od cennej książki, ale i mogła bez snucia jakichkolwiek intryg znaleźć się w jej pobliżu. Czar co prawda, przede wszystkim przez drżącą rękę i natłok myśli w głowie, nie zadziałał tak jak powinien, nie był jednak pokazem całkowitego beztalencia. Zająknęła się – zdarza się najlepszym jeżeli znajdują sięw sytuacji prawie podbramkowej. Pomimo wszystko jednak kilka wyczarowanych kropel – a może nawet więcej niż kilka, bo zebrała się ładna kałuża na blacie – spadło tuż obok książki nie naruszając jej wciąż palącej się powierzchni. Salome nie dostrzegała nawet faktu stagnacji tego zjawiska. Była zbyt zaaferowana próbami ratowania książki by w ogóle pomyśleć, że w normalnych warunkach po upływie takiego czasu nie byłoby już czego ratować. Doszedł do niej jednak bezsens jej wcześniejszych działań. Zalewając książkę może zrobiłaby jej mniejszą krzywdę, wciąż jednak naruszyłaby w znaczny sposób jej powierzchnię i zapewne zawartość. Pewnie za jakiś czas samej sobie wmówi, że zadziałało logiczne myślenie poza intencją. W chwili obecnej zdolna jednak była jedynie do szybkiego, chaotycznego wytarcia blatu własną szatą i próby krótkiego, nagłego nakrycia zmokłą tkaniną palącej się oprawy. Zduszenie płomieni było jej priorytetem, chociaż bez udziału woli rodziła także wewnątrz umysłu wiele urodziwych obelg pod adresem Macnaira.
- Mantykora, zdaje się, ma więcej rozumu od pana. Takich rzeczy się po prostu NIE ROBI. Pomyślał PAN co by było gdyby coś się zajęło i ogień zaczął trawić sklep?! – dukając to poklepywała mokrym skrawkiem szaty okładkę, próbując zapanować nad sytuacją i jednocześnie przywrócić sobie spokój ducha. Okej, ją mógł obrażać bez ustanku – spływało to po niej jak po druzgotku. Wyzywanie się jednak na książce wychodziło poza jej wyobrażenia. Dopuściła do siebie myśl, że mógł to robić naumyślnie jedynie z tytułu uciechy z denerwowania jej. Wyglądał na takiego, co leżącego kopał, a niewidomego pchał na przeszkody. Wcale by jej nie zdziwiło gdyby te próby pokazania się od fajnej, nieprzyjemnej w obyciu strony były jedynie desperackimi próbami zaimponowania samemu sobie. Zapewne im bardziej samczo się czuł, tym bezpieczniej z własną osobą. Rzuciła mu kilka krótkich, rozjuszonych spojrzeń gdy zajmowała się – czyżby? – artefaktem. Palił się, jednak nie płonął. Dziwota. Nie podejrzewała że książka mogła być obarczona klątwą, chociaż dobrze znała arsenał sklepów czarnomagicznych i niespodzianki jakie skrywały. To może być zabawniejsze niż jej się zdawało na początku. Ciekawa była, czy treść także kryła się pod barierą ochronną.
Uniosła materiał uważając by ten nie osechł i nie zajął się ogniem. Tego jej brakowało by przez złośliwość obcego mężczyzny spalić na sobie ubranie. Czuła w sobie potrzebę potraktowania go jęzolepem albo ślimakami, nie byłą jednak pewna czy w chwilowym stanie da radę chociażby utrzymać prosto różdżkę. Bardziej była przejęta książką niż paplaniną Drew, co szczędziło jej najwyraźniej całej masy nieszczęść i nerwów. Ktoś kto miał z nim styczność codziennie musiał dostawać niezłego kociokwiku będąc wystawionym na samą jego obecność poprzedzającą komentarze. Nie znając nawet takich osób Despiau niemalże odrobinkę-ociupinkę-troszeczkę im współczuła. Z samej głębi teraz zaciśniętego w ciasny supełek serduszka.
Nosz idiota.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Drew nie żywił awersji wobec kobiet. W ogólnej zasadzie takowe były mu zupełnie obojętne i choć nauczano go pewnych hierarchii to nie przykładał do nich zbyt wielkiej wagi z uwagi na własne, dość mocniej ukorzenione twierdzenia. Oczywiście wiedział, jakie podejście posiadali szczególnie Ci wyżej urodzeni i choć w wielu kwestiach powielał ich zdanie to zdarzały się elementy, z którymi ustawiał się zupełnie przeciwstawnie. Zdecydowanym czynnikiem przeważającym był tutaj zwykły egoizm, który karmiąc tylko własne ego nie spoglądał na osoby trzecie toteż ich plany, sposób życia i aspiracje były dla niego zbędną wiedzą. Wiele lat spędzonych Rosji tylko upewniły go w przekonaniu, iż wcale się nie mylił, że wygląd, siła perswazji i charakter nie zdobiły człowieka, gdyż robiły to wyłącznie jego czyny.
Stwierdzenie o intruzach na nokturnowskich ziemiach opierało się o ogół, nie płeć piękną. Uważał, bowiem, iż każdy pragnący jedynie przygody, bądź kierowany niezrozumiałymi pobudkami, wkraczający na ów tereny, musiał liczyć się z pewnymi konsekwencjami. Lokalni uwielbiali świeże mięso, chełpili się w osobach nieznających prawdziwego zagrożenia i choć teoretycznie prawo obowiązywało i tutaj to w praktyce wyglądało to zupełnie inaczej.
Skupił wzrok na ladzie, choć już wcześniej dostrzegł zaledwie kilka kropel, które pragnęły zapobiec rzucanemu przez niego zaklęciu. Nie zależało mu na księdze, lecz na gotówce, jakiej była warta i choć dosłownie chwilę wcześniej był gotów oddać ją w płomienne sidła, zdecydowanie zmienił zdanie. Pojął, iż znalezisko było czymś więcej jak stertą nic nie wartych pergaminów i zlepkiem myśli szaleńca pragnącego udowodnić swą wyższość toteż ewakuacja wydawała się jedną z najlepszych opcji. Nie sądził, aby dziewczyna była gotów spełnić jego oczekiwania, a Burke… cóż jak to w sklepach bywało; nie dał się wykiwać.
Powróciwszy spojrzeniem do młodej twarzy nie oszczędził sobie kpiącego uśmiechu, kiedy z przekąsem, wyrafinowaniem i zwykłą podłością objął dłonią wierzch książki i jednym ruchem wsunął ją za pazuchę szaty. Ogień jej nie zniszczył, zaklęcie nie sprawiło, by choć jedna strona naruszyła swą pierwotną konstrukcję toteż wiedział, iż wartość nie uległa zmianie. Brał pod uwagę awersje z jej strony, właściwie nawet przez moment rozważał, czy nie zaatakuje go w ramach wygrania ów zdobyczy, lecz niezbyt się tym przejął. Byli w miejscu publicznym i choć takowe rządziło się swoimi prawami świadków mogło być zbyt wielu. Ile par oczu, tyle szans na wpadkę. Warto było ryzykować, panno Despiau?
-Zapewne dostałbym dożywotni zakaz wstępu, a zważywszy na fakt, iż ów żywot nie trwały zbyt długo nikt nie byłby stratny. Skąd, zatem panny wrogość i oburzenie? Poranna herbatka była zbyt gorzka? To chyba niedopuszczalne na salonach?- puścił jej oczko wyginając wargi w szelmowskim wyrazie, bo choć nie znał jej korzeni to uwielbiał podpuszczać kobiety na ów płaszczyźnie. Nie był wrogo nastawiony wobec szlachty i ich wystawnych kolacji, jednakże ten świat był mężczyźnie na tyle obcy, iż na każdą myśl o nim robiło mu się niedobrze. Marnowanie czasu w ten sposób było dla niego totalnie niezrozumiałe.
Ściągnął brwi na jej działania i kwitując je dość wyraźnym zaprzeczeniem głowy odsunął się, jakoby to ona miała go zaraz sparzyć. -Obawiam się, iż moja licytacja właśnie została zawieszona. Proponuję czytanie proroka i oczekiwanie na nową turę.- rzucił odwróciwszy się w kierunku drzwi, do których zaczął zmierzać wolnym krokiem. -Chyba, że naprawdę panience zależy i odważy się mnie znaleźć w tych nikczemnych zakamarkach.- zaśmiawszy się obrócił dookoła siebie, by po chwili pozostawić po sobie tylko kurz unoszący się ze starych, często kolekcjonerskich artefaktów. Co zrobisz panno Salome? Jak bardzo Ci zależy na ów wiedzy? Może to była tylko chora ambicja?
/zt
Stwierdzenie o intruzach na nokturnowskich ziemiach opierało się o ogół, nie płeć piękną. Uważał, bowiem, iż każdy pragnący jedynie przygody, bądź kierowany niezrozumiałymi pobudkami, wkraczający na ów tereny, musiał liczyć się z pewnymi konsekwencjami. Lokalni uwielbiali świeże mięso, chełpili się w osobach nieznających prawdziwego zagrożenia i choć teoretycznie prawo obowiązywało i tutaj to w praktyce wyglądało to zupełnie inaczej.
Skupił wzrok na ladzie, choć już wcześniej dostrzegł zaledwie kilka kropel, które pragnęły zapobiec rzucanemu przez niego zaklęciu. Nie zależało mu na księdze, lecz na gotówce, jakiej była warta i choć dosłownie chwilę wcześniej był gotów oddać ją w płomienne sidła, zdecydowanie zmienił zdanie. Pojął, iż znalezisko było czymś więcej jak stertą nic nie wartych pergaminów i zlepkiem myśli szaleńca pragnącego udowodnić swą wyższość toteż ewakuacja wydawała się jedną z najlepszych opcji. Nie sądził, aby dziewczyna była gotów spełnić jego oczekiwania, a Burke… cóż jak to w sklepach bywało; nie dał się wykiwać.
Powróciwszy spojrzeniem do młodej twarzy nie oszczędził sobie kpiącego uśmiechu, kiedy z przekąsem, wyrafinowaniem i zwykłą podłością objął dłonią wierzch książki i jednym ruchem wsunął ją za pazuchę szaty. Ogień jej nie zniszczył, zaklęcie nie sprawiło, by choć jedna strona naruszyła swą pierwotną konstrukcję toteż wiedział, iż wartość nie uległa zmianie. Brał pod uwagę awersje z jej strony, właściwie nawet przez moment rozważał, czy nie zaatakuje go w ramach wygrania ów zdobyczy, lecz niezbyt się tym przejął. Byli w miejscu publicznym i choć takowe rządziło się swoimi prawami świadków mogło być zbyt wielu. Ile par oczu, tyle szans na wpadkę. Warto było ryzykować, panno Despiau?
-Zapewne dostałbym dożywotni zakaz wstępu, a zważywszy na fakt, iż ów żywot nie trwały zbyt długo nikt nie byłby stratny. Skąd, zatem panny wrogość i oburzenie? Poranna herbatka była zbyt gorzka? To chyba niedopuszczalne na salonach?- puścił jej oczko wyginając wargi w szelmowskim wyrazie, bo choć nie znał jej korzeni to uwielbiał podpuszczać kobiety na ów płaszczyźnie. Nie był wrogo nastawiony wobec szlachty i ich wystawnych kolacji, jednakże ten świat był mężczyźnie na tyle obcy, iż na każdą myśl o nim robiło mu się niedobrze. Marnowanie czasu w ten sposób było dla niego totalnie niezrozumiałe.
Ściągnął brwi na jej działania i kwitując je dość wyraźnym zaprzeczeniem głowy odsunął się, jakoby to ona miała go zaraz sparzyć. -Obawiam się, iż moja licytacja właśnie została zawieszona. Proponuję czytanie proroka i oczekiwanie na nową turę.- rzucił odwróciwszy się w kierunku drzwi, do których zaczął zmierzać wolnym krokiem. -Chyba, że naprawdę panience zależy i odważy się mnie znaleźć w tych nikczemnych zakamarkach.- zaśmiawszy się obrócił dookoła siebie, by po chwili pozostawić po sobie tylko kurz unoszący się ze starych, często kolekcjonerskich artefaktów. Co zrobisz panno Salome? Jak bardzo Ci zależy na ów wiedzy? Może to była tylko chora ambicja?
/zt
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
- Dożywotni zakaz wstępu i polowanie na szczury nie są karą adekwatną do przewinienia. – Potraktowała go spojrzeniem, z którego jasno mógł wyczytać, że osobiście dołożyłaby mu nie tylko stresu i bólu, ale i wyzwań stawianych na drodze ku odkupieniu winy. Nie byłaby stroną sądzącą, nie oznaczało to jednak że w głębi sienie nie wyrabiała sobie o nim zdania już teraz klasyfikując go jako kamień w bucie, który co prawda można znieść, jednak przy dłuższej styczności zaczyna się robić nieznośny i prowadzić może do nieprzyjemnych konsekwencji. Czy bała się jego słów i prezencji? Poniekąd tak, póki jednak sama wierzyła w swoją nietykalność na neutralnym gruncie kontrolując sytuację jedynie na tyle by nie doprowadzić do sytuacji zaciskającej jej węzeł ja języku i gardle była jak bachanka w zasłonie. Kąsała i gromiła wzrokiem świadoma tego że gdy eliksir pójdzie w dłoń, będzie musiała skulić się i odpuścić. Liche psidwaki szczekają najgłośniej bowiem muszą udowadniać swoją wartość a w potyczce ze szmuglerem to ona nosiła obrożę.
Prawie zjeżyła się gdy Drew zręcznym manewrem złapał książkę i na ponów jej odebrał. W świetle obowiązującego prawa należała ona wciąż do niego, jednak niezdrowa potrzeba zaciśnięcia na niej niewielkich dłoni i ucieczki paliła Salome niczym pierwszy łyk ognistej. Miała związane ręce i chociaż podobało jej się to jak szarżujący smok niewiele mogła w tej materii zdziałać. Zachwiała się lekko na palcach, opierając dłonią o mokry od zaklęcia kontuar. Niepewnie zerknęła w kierunku zaplecza. Ktokolwiek tym zawiadował musiał szykować się na potężną zgagę bądź wymianę mebla, bowiem tlący się artefakt pozostawił wypalone ślady, a ona w próbach ratowania sytuacji zalała delikatnie kilka rzeczy nieopodal. Być może coś strąciła – tego nie mogła być pewna, bowiem szukanie dowodów własnego udziału w tej zbrodni było ostatnim na co miała ochotę. Nie zamierzała tu także zostawać by prosić się o reprymendę z ust nieznajomego sprzedawcy. Nie była dobrym samarytaninem i nie weźmie na siebie burzy posianej przez Macnaira. Prychnęła niczym rozjuszona kotka gdy ten postanowił się ulotnić. Na dziurawe skarpety Merlina – to ona zsyłała kłopoty na innych, nie odwrotnie. Drew okazywał się być nie dość że gburem, to jeszcze rasowym uciekinierem bez honoru i chociaż Salome sprawiała wrażenie jakby obecnie bardziej interesowało ją ciemne wnętrze zaplecza, nie spuszczała z towarzysza wzroku. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego że on wie jak mocno w centrum uwagi zakorzeniała go przewaga w posiadaniu.
Dlaczego posiadanie aspiracji musiało tak bardzo komplikować jej życie? Gdyby odpuściła i po prostu wyszła stan wewnętrznej harmonii pozostałby nienaruszony, zaś poziom żółci nie wzrósłby do krytycznego momentu ewolucji w jad. Miała niemiłe wrażenie że każde jej słowo, ba, każda myśl ocieka złośliwą trucizną niczym ślimak śluzem. Nie było to szczególnie odstręczające od kiedy nauczyła się z obserwacji, ile bycie niepoprawnym politycznie daje własnej satysfakcji, obiecała sobie i Bellonie jednak że nie wda się – po pierwsze w nic podejrzanego – po drugie w nic urągającego jej rodzinie. Zacisnęła dłonie w pięści czekając aż mężczyzna przekroczy próg, po czym dopiero zdecydowała się ruszyć za nim. Skoczyła niczym młoda sarna zgrabnie docierając do zamykających się drzwi i rozwierając skrzydło na oścież. Macnair radośnie i zupełnie bez przejęcia oddalał się od Borgina, jakby zupełnie w poważaniu mając wcześniej wystosowane, nieujęte w słowa zaproszenie. Zdążyła wyciągnąć różdżkę zaciskając palce z całej siły na rękojeści i wyszeptać „drętwo” nim dojrzała skupiony, czujny wzrok mijającej ją wiedźmy. Urocza pogawędka z mężczyzną wybiła ją z rzeczywistości tak mocno, że udało jej się zapomnieć iż poza witrynami istnieje świat obfitujący w innych ludzi. Kobieta nie wyglądała jakby miała ochotę uścisnąć jej dłoń i zapytać o poziom zadowolenia z życia, toteż Salome pierw zgarbiła się nieco chowając różdżkę w rękaw, następnie wyminęła się z nieznajomą oddając jej chwilowe panowanie nad przybytkiem. Puściła drzwi pozwalając im na ponów odciąć spokojne, przesiąknięte stęchlizną cztery ściany sklepu od chłodu ulicy. Podążyła śladem Macnaira zupełnie nie kryjąc się z tym, że obrany przez niego kierunek wcale nie był jej po drodze. Nie chciała może wracać, jednak zagłębianie się w Nokturn i jego pajęcze odnóża niosło ze sobą groźbę utraty nie tylko sakiewki i honoru, ale najprędzej życia.
- Jeszcze nie skończyliśmy!
/zt
Prawie zjeżyła się gdy Drew zręcznym manewrem złapał książkę i na ponów jej odebrał. W świetle obowiązującego prawa należała ona wciąż do niego, jednak niezdrowa potrzeba zaciśnięcia na niej niewielkich dłoni i ucieczki paliła Salome niczym pierwszy łyk ognistej. Miała związane ręce i chociaż podobało jej się to jak szarżujący smok niewiele mogła w tej materii zdziałać. Zachwiała się lekko na palcach, opierając dłonią o mokry od zaklęcia kontuar. Niepewnie zerknęła w kierunku zaplecza. Ktokolwiek tym zawiadował musiał szykować się na potężną zgagę bądź wymianę mebla, bowiem tlący się artefakt pozostawił wypalone ślady, a ona w próbach ratowania sytuacji zalała delikatnie kilka rzeczy nieopodal. Być może coś strąciła – tego nie mogła być pewna, bowiem szukanie dowodów własnego udziału w tej zbrodni było ostatnim na co miała ochotę. Nie zamierzała tu także zostawać by prosić się o reprymendę z ust nieznajomego sprzedawcy. Nie była dobrym samarytaninem i nie weźmie na siebie burzy posianej przez Macnaira. Prychnęła niczym rozjuszona kotka gdy ten postanowił się ulotnić. Na dziurawe skarpety Merlina – to ona zsyłała kłopoty na innych, nie odwrotnie. Drew okazywał się być nie dość że gburem, to jeszcze rasowym uciekinierem bez honoru i chociaż Salome sprawiała wrażenie jakby obecnie bardziej interesowało ją ciemne wnętrze zaplecza, nie spuszczała z towarzysza wzroku. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego że on wie jak mocno w centrum uwagi zakorzeniała go przewaga w posiadaniu.
Dlaczego posiadanie aspiracji musiało tak bardzo komplikować jej życie? Gdyby odpuściła i po prostu wyszła stan wewnętrznej harmonii pozostałby nienaruszony, zaś poziom żółci nie wzrósłby do krytycznego momentu ewolucji w jad. Miała niemiłe wrażenie że każde jej słowo, ba, każda myśl ocieka złośliwą trucizną niczym ślimak śluzem. Nie było to szczególnie odstręczające od kiedy nauczyła się z obserwacji, ile bycie niepoprawnym politycznie daje własnej satysfakcji, obiecała sobie i Bellonie jednak że nie wda się – po pierwsze w nic podejrzanego – po drugie w nic urągającego jej rodzinie. Zacisnęła dłonie w pięści czekając aż mężczyzna przekroczy próg, po czym dopiero zdecydowała się ruszyć za nim. Skoczyła niczym młoda sarna zgrabnie docierając do zamykających się drzwi i rozwierając skrzydło na oścież. Macnair radośnie i zupełnie bez przejęcia oddalał się od Borgina, jakby zupełnie w poważaniu mając wcześniej wystosowane, nieujęte w słowa zaproszenie. Zdążyła wyciągnąć różdżkę zaciskając palce z całej siły na rękojeści i wyszeptać „drętwo” nim dojrzała skupiony, czujny wzrok mijającej ją wiedźmy. Urocza pogawędka z mężczyzną wybiła ją z rzeczywistości tak mocno, że udało jej się zapomnieć iż poza witrynami istnieje świat obfitujący w innych ludzi. Kobieta nie wyglądała jakby miała ochotę uścisnąć jej dłoń i zapytać o poziom zadowolenia z życia, toteż Salome pierw zgarbiła się nieco chowając różdżkę w rękaw, następnie wyminęła się z nieznajomą oddając jej chwilowe panowanie nad przybytkiem. Puściła drzwi pozwalając im na ponów odciąć spokojne, przesiąknięte stęchlizną cztery ściany sklepu od chłodu ulicy. Podążyła śladem Macnaira zupełnie nie kryjąc się z tym, że obrany przez niego kierunek wcale nie był jej po drodze. Nie chciała może wracać, jednak zagłębianie się w Nokturn i jego pajęcze odnóża niosło ze sobą groźbę utraty nie tylko sakiewki i honoru, ale najprędzej życia.
- Jeszcze nie skończyliśmy!
/zt
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
11.05, wieczór
Wizyta w Beeston była… osobliwa. Nie zwykłem emocjonować się śmiercią, a jednak wyszedłem stamtąd przepełniony dziwną, dławiącą obawą. O życie? Przypadek? Nieuchronność losu? Sam nie wiem. Staram się przepędzić ponure myśli z własnego umysłu oraz zająć się pracą, którą mam pod dostatkiem. Zlecenia zamiast skracać się - mnożą się. Zapewne wojna wisi w powietrzu. Czarny Pan już obmyśla nowe strategie, wydaje rozkazy, a my wszyscy powinniśmy się nad nimi pochylić oraz zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby zadowolić jego wolę. Nie ma czasu na odpoczynek i właśnie odmawiam go ciału skazując je kolejny wysiłek. Najpierw odebranie różdżki, następnie napisanie listu, później odebranie pakunku z nowymi ingrediencjami - i wszystkie teraz pięknie lśnią przed moimi oczami, zapakowane w szary, pomięty papier. Odwijam je prędko chcąc się upewnić, że nie zaszła żadna pomyłka, ale nie. Fiolki wypełnione krwią jednorożca, skórki boomslanga oraz waleriana wręcz proszą się o wykorzystanie. Część z nich ląduje w drewnianej szafce piwniczej pracowni, część przepakowuję tworząc z tego pokaźny tobołek.
Najgorsze jest jednak poczucie zażenowania, że muszę zlecać warzenie eliksirów komuś innemu. I to półkrwi Dolohovowi. Nie mam nic do niego, wszak to bystry czarodziej - ale to jednak ujma na moim męsko-arystokratycznym honorze. Niestety nie udało mi się zgłębić wystarczającej wiedzy na temat astronomii, zatem ten jeden eliksir pozostaje dla mnie poza zasięgiem. Jeżeli chcę go posiadać, muszę się przemóc ze swoją dumą chowając ją głęboko w kieszeń płaszcza. I zlecić jego uwarzenie właśnie jemu, nawet za cenę własnej alchemicznej godności. Nadal pozwalam sobie wierzyć, że ją jeszcze posiadam. Zaciskam mocniej szczęki, a dźwięk dudnienia butów o drewnianą podłogę roznosi się po pustym dotąd sklepie Borgina & Burke’a. Odkładam paczkę na zakurzony kontuar, zdejmuję wierzchnią szatę odkładając ją na jeden z wieszaków stojący w kącie. Omiatam uważnym spojrzeniem całe wnętrze, zapalam światło. Delikatny półmrok pozwala jednak na dostrzeżenie co ważniejszych rzeczy. Podwijam rękawy, zaczynam wszystko dokładnie sprawdzać czy aby na pewno mam wszystko. Bezsensownie byłoby kłopotać alchemika ponownymi odwiedzinami tylko dlatego, że o czymś zapomniałem. Na szczęście mam też sporo ingrediencji na zapleczu - zdarza mi się przecież warzyć mikstury dla samego sklepu. Mogę zatem odetchnąć z ulgą.
Wizyta w Beeston była… osobliwa. Nie zwykłem emocjonować się śmiercią, a jednak wyszedłem stamtąd przepełniony dziwną, dławiącą obawą. O życie? Przypadek? Nieuchronność losu? Sam nie wiem. Staram się przepędzić ponure myśli z własnego umysłu oraz zająć się pracą, którą mam pod dostatkiem. Zlecenia zamiast skracać się - mnożą się. Zapewne wojna wisi w powietrzu. Czarny Pan już obmyśla nowe strategie, wydaje rozkazy, a my wszyscy powinniśmy się nad nimi pochylić oraz zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby zadowolić jego wolę. Nie ma czasu na odpoczynek i właśnie odmawiam go ciału skazując je kolejny wysiłek. Najpierw odebranie różdżki, następnie napisanie listu, później odebranie pakunku z nowymi ingrediencjami - i wszystkie teraz pięknie lśnią przed moimi oczami, zapakowane w szary, pomięty papier. Odwijam je prędko chcąc się upewnić, że nie zaszła żadna pomyłka, ale nie. Fiolki wypełnione krwią jednorożca, skórki boomslanga oraz waleriana wręcz proszą się o wykorzystanie. Część z nich ląduje w drewnianej szafce piwniczej pracowni, część przepakowuję tworząc z tego pokaźny tobołek.
Najgorsze jest jednak poczucie zażenowania, że muszę zlecać warzenie eliksirów komuś innemu. I to półkrwi Dolohovowi. Nie mam nic do niego, wszak to bystry czarodziej - ale to jednak ujma na moim męsko-arystokratycznym honorze. Niestety nie udało mi się zgłębić wystarczającej wiedzy na temat astronomii, zatem ten jeden eliksir pozostaje dla mnie poza zasięgiem. Jeżeli chcę go posiadać, muszę się przemóc ze swoją dumą chowając ją głęboko w kieszeń płaszcza. I zlecić jego uwarzenie właśnie jemu, nawet za cenę własnej alchemicznej godności. Nadal pozwalam sobie wierzyć, że ją jeszcze posiadam. Zaciskam mocniej szczęki, a dźwięk dudnienia butów o drewnianą podłogę roznosi się po pustym dotąd sklepie Borgina & Burke’a. Odkładam paczkę na zakurzony kontuar, zdejmuję wierzchnią szatę odkładając ją na jeden z wieszaków stojący w kącie. Omiatam uważnym spojrzeniem całe wnętrze, zapalam światło. Delikatny półmrok pozwala jednak na dostrzeżenie co ważniejszych rzeczy. Podwijam rękawy, zaczynam wszystko dokładnie sprawdzać czy aby na pewno mam wszystko. Bezsensownie byłoby kłopotać alchemika ponownymi odwiedzinami tylko dlatego, że o czymś zapomniałem. Na szczęście mam też sporo ingrediencji na zapleczu - zdarza mi się przecież warzyć mikstury dla samego sklepu. Mogę zatem odetchnąć z ulgą.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie lubił wynurzać się ze swojej wilgotnej i dusznej pracowni, która od dnia wczorajszego była...jeszcze bardziej wilgotna i duszna. Zeszło nocna nawałnica wcale nie oszczędziła bowiem Nokturnu, którego wysokie kamienice ani trochę nie powstrzymywały hulającego wiatru, a tym bardziej lejącego się z nieba deszczu zalewającego piwnice. Ku przypomnieniu - cenna pracownia Valerijego znajdowała się właśnie w piwnicy. Z malutkiego okienka robiącego niegdyś za syp lał się istny wodospad. Kratka w podłodze, która połykała pomyje wylane z kotła wypluwała wodę wraz z wątpliwą zawartością kanalizacji. Alchemik brodził w tym wszystkim po kolana ratując i tocząc całonocną, a potem również całodzienną batalię z żywiołem. Dziś już było lepiej. Już nie padało. Zatkany odpływ nie wypluwał i nie połykał wody, której ciągle było po kostki. Valerij krzątał się wprawiając jej taflę w chlupotanie - ze skrupulatnością potrząsał i rozstawiał na podłodze butle pełne jaskrawego płynu emanującego ciepłem. Podnosiły one temperaturę cieczy przyśpieszając parowanie i osuszanie piwnicy. Wszystko to sprawiało, że w pomieszczeniu kłębiły się gęste obłoki pary, które uciekały niewielkim okienkiem buchając niczym dym z komina fabryki. Rosjanin toczył kolejny baniak, kiedy to magiczny zegar przypomniał mu o zbliżającym się spotkaniu w B&B. Zaczął się więc szykować.
Pod sklepem pojawił się o czasie. Jego ubrania były ciągle wilgotne, tak jak włosy. Pachniał stęchlizną i fizyczną pracą do której nieprzyjemne okoliczności pogodowe go zmusiły. Nie był z tego zadowolony. Lubił się stroić jeśli miał ku temu okazję, lecz teraz nie miał na to siły i cierpliwości. Tak właściwie najchętniej nie ruszałby się z domu niemniej zdawał sobie sprawę z nici powiązań jakimi splótł się z początkiem miesiąca.
Zmęczonym krokiem przekroczył próg lokaju za którym się zatrzymał. Powiódł wzrokiem po półmroku wyglądając kogoś, a gdy złapał kontakt wzrokowy teatralnym ruchem rąk zaprezentował swoją osobę
- Oto jestem- oświadczył zgodnie z prawda, a potem z westchnięciem poczynił kilka powolnych kroków w stronę rozmówcy - Czym sobie zasłużyłem by lord chciał mnie widzieć...?- uśmiechnął się delikatnie, a w głosie zaiskrzyło coś pomiędzy uszczypliwością, a podziwem.
Pod sklepem pojawił się o czasie. Jego ubrania były ciągle wilgotne, tak jak włosy. Pachniał stęchlizną i fizyczną pracą do której nieprzyjemne okoliczności pogodowe go zmusiły. Nie był z tego zadowolony. Lubił się stroić jeśli miał ku temu okazję, lecz teraz nie miał na to siły i cierpliwości. Tak właściwie najchętniej nie ruszałby się z domu niemniej zdawał sobie sprawę z nici powiązań jakimi splótł się z początkiem miesiąca.
Zmęczonym krokiem przekroczył próg lokaju za którym się zatrzymał. Powiódł wzrokiem po półmroku wyglądając kogoś, a gdy złapał kontakt wzrokowy teatralnym ruchem rąk zaprezentował swoją osobę
- Oto jestem- oświadczył zgodnie z prawda, a potem z westchnięciem poczynił kilka powolnych kroków w stronę rozmówcy - Czym sobie zasłużyłem by lord chciał mnie widzieć...?- uśmiechnął się delikatnie, a w głosie zaiskrzyło coś pomiędzy uszczypliwością, a podziwem.
Ot, domena alchemików - żaden nie lubił wynurzać się ze swojej pracowni. Ostoi, w której byli panami, dzierżyli niezaprzeczalną władzę nad miksturami. Część z nich potrafiła leczyć, część zabijać, zawsze jednak stanowiła cenne dobro. Ja również nie przepadam za wychodzeniem z piwnic, to właśnie tam czuję się najlepiej. Z dala od wścibskich osób, oceniających spojrzeń. Cisza i spokój. Tylko ja oraz mój kociołek, a także ingrediencje, dzięki którym powstaje dzieło. Dzieło lub niekiedy klęska - ale i na nią należy być gotowym. Dalej nie potrafię uwierzyć w to, że ostatnio nie wyszło mi Veritaserum. To wielka szkoda stracić cenny składnik jakim jest popiół feniksa. Każdy zresztą składnik alchemik traktuje jak niewątpliwe dobro - wszak nigdy nie wiadomo, co konkretnie może się przydać do śmiercionośnej trucizny lub bojowego wywaru. Daleki jestem zresztą od trwonienia czegokolwiek, zwłaszcza narzędzi pracy. Muszę zatem przeżywać własne porażki.
Jedna z nich właśnie się zbliża. Alchemik proszący innego alchemika o uwarzenie mikstury jest dość żenującą sytuacją. Wolałbym mieć ją od razu za sobą. Niestety minuty się dłużą kiedy stoję w zakurzonym pomieszczeniu oczekując na Dolohova. Z nudów sprawdzam wszystkie półki oraz gablotki, macham różdżką chcąc trochę oczyścić wnętrze. Aż słyszę skrzypnięcie - najpierw drzwi, następnie podłogi. Musi być to Valerij, sklep został przecież zamknięty. Obracam się więc w jego kierunku obserwując uważnie. Nieprzyjemne zapachy docierają do nozdrzy, mieszają się z tymi obecnymi w pomieszczeniu. Przez krótki moment się krzywię, zaraz jednak przywołuję twarz do porządku.
- Witaj - mówię spokojnie, omijając kontuar. Staję przed nim, opierając się o blat plecami oraz dłońmi, w jednej z nich nadal trzymam różdżkę. Mimo wszystko trzeba być ostrożnym. Szczególnie jeśli w powietrzu szaleje magiczna anomalia.
- Jak się domyślasz, mam dla ciebie interes - zaczynam, nie owijając w bawełnę. Każdy z nas ma swoje sprawy oraz ceni sobie swój czas. - Obecnie niestety mam dużo na głowie i nie mogę się tym zająć osobiście. - Przecież nie przyznam się do braku umiejętności. - Potrzebuję więc, żebyś uwarzył dla mnie eliksir. Przynajmniej jeden. Jesteś w stanie? - wyłuszczam konkretną prośbę, chociaż wstrzymuję się na razie od wyjawienia szczegółów. Muszę określić nastawienie.
Jedna z nich właśnie się zbliża. Alchemik proszący innego alchemika o uwarzenie mikstury jest dość żenującą sytuacją. Wolałbym mieć ją od razu za sobą. Niestety minuty się dłużą kiedy stoję w zakurzonym pomieszczeniu oczekując na Dolohova. Z nudów sprawdzam wszystkie półki oraz gablotki, macham różdżką chcąc trochę oczyścić wnętrze. Aż słyszę skrzypnięcie - najpierw drzwi, następnie podłogi. Musi być to Valerij, sklep został przecież zamknięty. Obracam się więc w jego kierunku obserwując uważnie. Nieprzyjemne zapachy docierają do nozdrzy, mieszają się z tymi obecnymi w pomieszczeniu. Przez krótki moment się krzywię, zaraz jednak przywołuję twarz do porządku.
- Witaj - mówię spokojnie, omijając kontuar. Staję przed nim, opierając się o blat plecami oraz dłońmi, w jednej z nich nadal trzymam różdżkę. Mimo wszystko trzeba być ostrożnym. Szczególnie jeśli w powietrzu szaleje magiczna anomalia.
- Jak się domyślasz, mam dla ciebie interes - zaczynam, nie owijając w bawełnę. Każdy z nas ma swoje sprawy oraz ceni sobie swój czas. - Obecnie niestety mam dużo na głowie i nie mogę się tym zająć osobiście. - Przecież nie przyznam się do braku umiejętności. - Potrzebuję więc, żebyś uwarzył dla mnie eliksir. Przynajmniej jeden. Jesteś w stanie? - wyłuszczam konkretną prośbę, chociaż wstrzymuję się na razie od wyjawienia szczegółów. Muszę określić nastawienie.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Valerij rzadko wychodził i obracał się w towarzystwie jakimkolwiek innym niż klienci i ludzie którzy coś od niego chcieli by można było jakoś jednoznacznie scharakteryzować jego osobę. Nie można jednak było powiedzieć, że jest osobą perfidną, czy też złośliwą. Niezaprzeczalnie jednak jako alchemik cenił siebie, swój czas i to jak doszedł do swoich umiejętności. Zaproszenie Qentina na rozmowę łechtało jego alchemiczne ego. Czym się trochę się obnosił. Nie umiał kłamać - jego twarz jak zwykle zdradzała zbyt wiele. Pomimo, że się domyślał powodów wezwania chciał je usłyszeć. Myśląc o tym prześlizgnął spojrzeniem po ostentacyjnie prezentowanej przez Qentina różdżce. Przyjemnie zaskoczyło go to, że Burke dostrzegał w nim jakiekolwiek zagrożenie. Pewnie była to zasługa Siergieja, który być może ostatnimi czasy rozbijał się w tym jednym wielkim korycie zwanym Nokturnem zbyt głośno. Ale to nic. Tak czy owak to schlebiało.
Jego brwiuniosły się wyżej.
- Wszyscy ostatnio cierpimy na jego niedostatek. Jednakże...jeśli użyczysz mi na dziś jednego ze swoich pracowników to myślę, że znalazłbym chwilę, albo nawet trzy w najbliższym czasie. Nie musi być bystry byle miał w łapach i nie był zbyt rozmowny. Boli mnie dziś trochę głowa. Nie chcę by mi się pogorszyło. - zdradził, trzymając ręce splecione za plecami, zmarszczył nieznacznie czoło - Wczorajsza burza...Zalało mi pracownie. Bez pomocy nie osuszę jej przez kolejne dwa, trzy dni - a to oznaczało potem ścisk w zleceniach i brak jakiejkolwiek wolnej chwili. Jego zachcianka nie była więc jakąś tam fanaberią - A...i jeśli mam zakupić ingrediencje to potrzebuję zaliczki, lordzie - dodał nie złośliwie, a jak człowiek interesu, który miał jakieś swoje zasady. Po części wynikały one z tego, że Dolohov był po prostu biedny i nie stać go było na to by sypnąć na poczet czyichś eliksirów garścią monet. Nie oszukujmy się.
- Tak więc, zakładając, że jednak pomimo tych wszystkich drobnych przeszkód byłbym wstanie już teraz coś uwarzyć to...co to by było, lordzie Burke...?
Jego brwiuniosły się wyżej.
- Wszyscy ostatnio cierpimy na jego niedostatek. Jednakże...jeśli użyczysz mi na dziś jednego ze swoich pracowników to myślę, że znalazłbym chwilę, albo nawet trzy w najbliższym czasie. Nie musi być bystry byle miał w łapach i nie był zbyt rozmowny. Boli mnie dziś trochę głowa. Nie chcę by mi się pogorszyło. - zdradził, trzymając ręce splecione za plecami, zmarszczył nieznacznie czoło - Wczorajsza burza...Zalało mi pracownie. Bez pomocy nie osuszę jej przez kolejne dwa, trzy dni - a to oznaczało potem ścisk w zleceniach i brak jakiejkolwiek wolnej chwili. Jego zachcianka nie była więc jakąś tam fanaberią - A...i jeśli mam zakupić ingrediencje to potrzebuję zaliczki, lordzie - dodał nie złośliwie, a jak człowiek interesu, który miał jakieś swoje zasady. Po części wynikały one z tego, że Dolohov był po prostu biedny i nie stać go było na to by sypnąć na poczet czyichś eliksirów garścią monet. Nie oszukujmy się.
- Tak więc, zakładając, że jednak pomimo tych wszystkich drobnych przeszkód byłbym wstanie już teraz coś uwarzyć to...co to by było, lordzie Burke...?
Staram się nie patrzeć na wyraz jego twarzy, nie chcąc się niepotrzebnie denerwować - emocje powinny zostać oddzielone grubą kreską od interesów. To one są najważniejsze, nie mogę wewnętrzne zgrzyty. Zresztą wierzę, że to tylko chwilowa niedyspozycja - pilnie uczę się trudnej sztuki eliksirów oraz astronomii, sądzę, że niedługo zdobędę mistrzowski poziom. Muszę tylko poświęcić temu zajęciu odpowiednią ilość czasu, a tej aktualnie nie mam. Jestem nie tylko alchemikiem, ale także pracownikiem sklepu Borgin & Burke, ojciec na mnie liczy. Zwłaszcza, że Edgar ma rodzinę; ja wciąż pozostaję sam, mam więc nieporównywalnie korzystniejszą dla biznesu sytuację. Z jednej strony chciałbym, żeby tak pozostało jeszcze długo, możliwie najdłużej - z drugiej wiem, że są to płonne nadzieje. Rodzice mają jakąś obsesję na punkcie przedłużania nazwiska rodziny, a póki co jedynie ich najstarszy syn doczekał się męskiego potomka, w dodatku raptem jednego. Znam moich rodzicieli nie od dziś, wiem, że ta sytuacja jest solą w ich oku. Szczególnie, że istnieje podejrzenie, że to ja nie mogę mieć dzieci, nie zaś lady Bulstrode. Do tego dochodzi niebezpieczna działalność w Rycerzach, przez którą ostatnio niemal spłonąłem. Mam więc masę osobistych problemów, które trochę odciągają moją uwagę od nauki - czyli tego, co kocham najbardziej. Tym mocniej boli mnie sukces kogoś innego.
Są takie sytuacje w życiu, że nie ma co unosić się dumą oraz honorem. To właśnie jest jedna z nich. Potrzebuję konkretnych eliksirów i jeśli ktoś może je uwarzyć, jest nim Valerij. Nie ukrywam, że pokładam w nim duże nadzieje.
Słucham jego tłumaczeń powściągając mimikę twarzy przed skrzywieniem. Nie prośby stanowią problem, a raczej ich przyczyna. To straszne, wiem, ale nie obchodzi mnie ani jego głowa ani zalana pracownia. Z drugiej strony zaczynam mieć obawy o jakość usługi, jednak milczę skrupulatnie. Kiwam więc głową. Wyciągam z szafki kawałek pergaminu, sięgam po pióro i kałamarz. Kreślę kilka szybkich, krótkich zdań, podchodzę do niewielkiego okna, przez które przywołuję sowę. Obecnie jesteśmy w sklepie sami - skoro mam załatwić pracownika, muszę po niego posłać. Dobrze, że z Nokturnu na Nokturn list nie będzie szedł długo i bez wątpienia pracownik stanie w progu budynku.
- Zaraz przyjdzie - mówię w ramach wyjaśnienia, kiedy już zamykam okno oraz powracam za ladę. - To prawda, wczorajsza nawałnica zebrała swoje żniwo - dodaję w ramach grzeczności chyba. - Mam potrzebne serca - stwierdzam na kolejną prośbę. Tym samym ujawniam tajemnicę dotyczącą eliksiru, który Dolohov miałby zrobić - paczuszka ukazuje trzy fiolki z błękitnawym płynem. - Jak się już domyśliłeś, chodzi mi o Felix Felicis. Najlepiej trzy, ale dobrze byłoby uzyskać chociażby jeden. Czy potrzebujesz jeszcze czegoś? - dopytuję, bo nie wiem, czy resztę też powinienem mu zorganizować, czy dodatkowe ingrediencje jednak posiada.
Są takie sytuacje w życiu, że nie ma co unosić się dumą oraz honorem. To właśnie jest jedna z nich. Potrzebuję konkretnych eliksirów i jeśli ktoś może je uwarzyć, jest nim Valerij. Nie ukrywam, że pokładam w nim duże nadzieje.
Słucham jego tłumaczeń powściągając mimikę twarzy przed skrzywieniem. Nie prośby stanowią problem, a raczej ich przyczyna. To straszne, wiem, ale nie obchodzi mnie ani jego głowa ani zalana pracownia. Z drugiej strony zaczynam mieć obawy o jakość usługi, jednak milczę skrupulatnie. Kiwam więc głową. Wyciągam z szafki kawałek pergaminu, sięgam po pióro i kałamarz. Kreślę kilka szybkich, krótkich zdań, podchodzę do niewielkiego okna, przez które przywołuję sowę. Obecnie jesteśmy w sklepie sami - skoro mam załatwić pracownika, muszę po niego posłać. Dobrze, że z Nokturnu na Nokturn list nie będzie szedł długo i bez wątpienia pracownik stanie w progu budynku.
- Zaraz przyjdzie - mówię w ramach wyjaśnienia, kiedy już zamykam okno oraz powracam za ladę. - To prawda, wczorajsza nawałnica zebrała swoje żniwo - dodaję w ramach grzeczności chyba. - Mam potrzebne serca - stwierdzam na kolejną prośbę. Tym samym ujawniam tajemnicę dotyczącą eliksiru, który Dolohov miałby zrobić - paczuszka ukazuje trzy fiolki z błękitnawym płynem. - Jak się już domyśliłeś, chodzi mi o Felix Felicis. Najlepiej trzy, ale dobrze byłoby uzyskać chociażby jeden. Czy potrzebujesz jeszcze czegoś? - dopytuję, bo nie wiem, czy resztę też powinienem mu zorganizować, czy dodatkowe ingrediencje jednak posiada.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Valerij nie był mistrzem spostrzegawczości by pojąć, jak bardzo niezręczna to była dla Burkea sytuacja. On sam zresztą jakoś bardzo łatwo się tu rozpraszał - w tym wnętrzu sklepu. Jego nadmierna, naukowa natura kazała patrzeć to na jakiś dzyndzel za Qentinem, to na jakiś inny świstel na ścianie po lewej lub takie coś wiszącego i połyskującego co dyndało na sznurku na prawo. Oczy mrużył i wytężał. W tym półmroku wszystko słabo było widać. W ogóle on już chciał do domu. Do swojej piwnicy. Ciągle była mokra, a to smuciło. Od nocy pracował więc ciężko fizycznie by doprowadzić ją do porządku, a to zaś męczyło. Był więc, prócz tego że śmierdzący, całkiem markotny i marudny. Siedział bowiem tutaj, a nie w pracowni. Miłe było i schlebiające, że ktoś liczący się w świecie tej bardziej poważnej alchemii chce użyczyć sobie jego umiejętności. Naprawdę, nic tak nie podnosiło ego alchemikowi jak docenienie jego umiejętności przez kogoś innego. Nie powinno więc dziwić, że po nałożeniu Dolohov zachowywał się nieco próżnie. Nie jakoś bardzo ale nie dało się zaprzeczyć, że te jego ruskie, plebejskie nieokrzesanie było wyczuwalne.
- O, jak wspaniałomyślnie, lordzie - Zaskoczył się przyjemnie, gdy tak patrzył jak dostanie jakiegoś człowieka którym będzie mógł pomagierować i nie zapłacić mu przy tym ani knuta. Najwyraźniej bardzo zależało Burkowi na tym, by jednak był w stanie przyjąć to zlecenie. Valerijowi to pasowało, zwłaszcza jeśli miał dostać przy tym już przygotowane serca. Zapał jakoś nieco przygasł gdy padła nazwa eliksiru. Był trudny. Aż trzy. Podrapał się po gęstej, lecz nie tak długiej brodzie.
- Czyli rozumiem, że chcesz bym każdą porcję ingrediencji ważył na oddzielną porcję eliksiru, tak? - w pierwszej chwili pomyślał o tym, by wszystkie ingrediencje zużyć od razu, lecz w sumie po przemyśleniu było to całkiem ryzykowne - Jeśli się uda... - nie lubił tego słowa. Nie lubił tak mówić. To trochę jakby sam wątpił w swoje umiejętności, jednak niestety miał świadomość, że teraz ważenie wywarów również było dość kapryśne - ...to nie chcę by to leżakowało u mnie. To nie będzie u mnie bezpieczne tak jak powinno. Dam znak byś przysłał kogoś by to zabrał - zadumał się jeszcze - kotła. Przydałby się jakiś kocioł - jeden ostatnio zniszczył i był gotowy używać tego w którym Masza gotowała obiady - I dość ważna kwestia - do kiedy chciałbyś uzyskać wieści o wynikach warzenia?
- O, jak wspaniałomyślnie, lordzie - Zaskoczył się przyjemnie, gdy tak patrzył jak dostanie jakiegoś człowieka którym będzie mógł pomagierować i nie zapłacić mu przy tym ani knuta. Najwyraźniej bardzo zależało Burkowi na tym, by jednak był w stanie przyjąć to zlecenie. Valerijowi to pasowało, zwłaszcza jeśli miał dostać przy tym już przygotowane serca. Zapał jakoś nieco przygasł gdy padła nazwa eliksiru. Był trudny. Aż trzy. Podrapał się po gęstej, lecz nie tak długiej brodzie.
- Czyli rozumiem, że chcesz bym każdą porcję ingrediencji ważył na oddzielną porcję eliksiru, tak? - w pierwszej chwili pomyślał o tym, by wszystkie ingrediencje zużyć od razu, lecz w sumie po przemyśleniu było to całkiem ryzykowne - Jeśli się uda... - nie lubił tego słowa. Nie lubił tak mówić. To trochę jakby sam wątpił w swoje umiejętności, jednak niestety miał świadomość, że teraz ważenie wywarów również było dość kapryśne - ...to nie chcę by to leżakowało u mnie. To nie będzie u mnie bezpieczne tak jak powinno. Dam znak byś przysłał kogoś by to zabrał - zadumał się jeszcze - kotła. Przydałby się jakiś kocioł - jeden ostatnio zniszczył i był gotowy używać tego w którym Masza gotowała obiady - I dość ważna kwestia - do kiedy chciałbyś uzyskać wieści o wynikach warzenia?
Nie lubię nadmiernego oświetlenia, prawdopodobnie zamiłowanie to wyniosłem z domu, skoro w podobnym tonie urządzone jest wnętrze sklepu. Czuję się tu pewnie, dobrze - na właściwym miejscu. Nawet jeżeli nikogo poza nami dwoma tu nie ma. Nie mogę zatem pokładać nadziei w jakimkolwiek pracowniku krzątającym się gdzieś na zapleczu, który ewentualnie mógłby mi pomóc gdyby z jakiegokolwiek powodu Valerij postanowił wyrządzić mi krzywdę. Naturalnie nie miał ku temu żadnych powodów - Nokturn jest parszywym miejscem, ale wszyscy doskonale wiedzą, kto w tym rejonie rządzi. Ponadto łączy nas wspólna sprawa oddania Czarnemu Panu. Sądzę, że Dolohov nie ryzykowałby swoim życiem nie tyle co odmawiając pomocy, a co kombinatorstwem. Wierzę, że uwarzone przez niego eliksiry płynnego szczęścia przydadzą się nie mi, ale właśnie Rycerzom, którym zamierzałem stworzone wywary przekazać. O ile stojący przede mną alchemik podoła sprawie.
Wynajęcie dla niego pracownika nie stanowi poważnego uszczerbku na majątku Burke’ów, jestem gotów ponieść tę cenę dla dobra interesów. Pracowników także można zatrudnić nowych, wielu szuka pracy - nawet gdyby nieumyślnie Valerij go zabił przykładowo wybuchem z kociołka, nie przejąłbym się tym ani trochę. Szczególnie, że większość z nich srogo zawiodła naszą rodzinę podczas rosyjskiej wyprawy w marcu.
Kiwam głową, nie wdając się w dyskusje dotyczące mej wspaniałomyślności. Trochę rzeczywiście wydaję się być zbytnio pobłażliwy, ale to dlatego, że zależy mi na tej transakcji. Przyjemny jest także fakt, że wielką część odpowiedzialności za sukces zrzucam na barki mężczyzny. Gdyby to mi się nie udało… cóż, chyba byłbym bardziej wściekły. Jemu zaś nie mogę nic zrobić.
Pytanie, które rozbrzmiewa w powietrzu wydaje mi się głupie. To byłoby straszne marnotrawstwo krwi jednorożca, która wcale nie jest taka prosta do dostania - wrzuć trzy fiolki do jednego kotła, bez sensu.
- Tak. Bardzo trudno było zdobyć te serca, dlatego ufam, że nie zużyjesz wszystkich w jednym procesie - odpowiadam zatem, starając się nie dać po sobie poznać majaczącej we wnętrzu irytacji. - Dobrze, zabiorę je niezwłocznie - dodaję, chociaż oboje wiemy, że wyślę po to kogoś zaufanego. Jeszcze tego by brakowało, bym szlajał się po Nokturnie.
Kocioł. Czyli nawet nie ma kotła. Unoszę brwi w górę, nie mówiąc jednak nic.
- Jak najszybciej. Nie mam jednak sprecyzowanego czasu oczekiwania. Liczę, że po prostu przyłożysz się do zadania, skoro odbiorcami mają być Rycerze - stwierdzam neutralnie, bez emocji. Zamiast wdawać się w kolejne dyskusje, znikam na chwilę na zapleczu, żeby przybyć do pomieszczenia z zapasowym kociołkiem. Kładę go z hukiem na blat posyłając Dolohovowi pytające spojrzenie. Może model nie jest najzacniejszy, ale do zwykłego przyrządzania mikstur powinien się nadać.
Wynajęcie dla niego pracownika nie stanowi poważnego uszczerbku na majątku Burke’ów, jestem gotów ponieść tę cenę dla dobra interesów. Pracowników także można zatrudnić nowych, wielu szuka pracy - nawet gdyby nieumyślnie Valerij go zabił przykładowo wybuchem z kociołka, nie przejąłbym się tym ani trochę. Szczególnie, że większość z nich srogo zawiodła naszą rodzinę podczas rosyjskiej wyprawy w marcu.
Kiwam głową, nie wdając się w dyskusje dotyczące mej wspaniałomyślności. Trochę rzeczywiście wydaję się być zbytnio pobłażliwy, ale to dlatego, że zależy mi na tej transakcji. Przyjemny jest także fakt, że wielką część odpowiedzialności za sukces zrzucam na barki mężczyzny. Gdyby to mi się nie udało… cóż, chyba byłbym bardziej wściekły. Jemu zaś nie mogę nic zrobić.
Pytanie, które rozbrzmiewa w powietrzu wydaje mi się głupie. To byłoby straszne marnotrawstwo krwi jednorożca, która wcale nie jest taka prosta do dostania - wrzuć trzy fiolki do jednego kotła, bez sensu.
- Tak. Bardzo trudno było zdobyć te serca, dlatego ufam, że nie zużyjesz wszystkich w jednym procesie - odpowiadam zatem, starając się nie dać po sobie poznać majaczącej we wnętrzu irytacji. - Dobrze, zabiorę je niezwłocznie - dodaję, chociaż oboje wiemy, że wyślę po to kogoś zaufanego. Jeszcze tego by brakowało, bym szlajał się po Nokturnie.
Kocioł. Czyli nawet nie ma kotła. Unoszę brwi w górę, nie mówiąc jednak nic.
- Jak najszybciej. Nie mam jednak sprecyzowanego czasu oczekiwania. Liczę, że po prostu przyłożysz się do zadania, skoro odbiorcami mają być Rycerze - stwierdzam neutralnie, bez emocji. Zamiast wdawać się w kolejne dyskusje, znikam na chwilę na zapleczu, żeby przybyć do pomieszczenia z zapasowym kociołkiem. Kładę go z hukiem na blat posyłając Dolohovowi pytające spojrzenie. Może model nie jest najzacniejszy, ale do zwykłego przyrządzania mikstur powinien się nadać.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Z numerologicznego punktu widz...- Zaczął nieco zmieszany, niepewnie, a zaraz jednak umilkł. Wydął usta i swoje spojrzenie wbił w blat. W sumie to nie istotne - zdawał się poddańczo sugerować całym sobą i potem już tylko kiwnął potakująco głową. Nie zużyje. Chociaż z numerologicznego punktu widzenia szansa na uzyskanie trzech porcji płynnego szczęścia była większa przy wykorzystaniu wszystkich trzech uncji ingrediencji w jednym warzeniu niż otrzymanie takiego samego efektu w warzeniu osobnym. Jednak jeśli Quentina interesowało posiadanie co najmniej jednej porcji tego naparu to faktycznie to nie było najlepsze rozwiązanie. No ale Dolohov legilimentą nie był, skąd miał o tym wiedzieć. Pytał się więc i się grzecznie dowiadywał. Może gdyby bardziej rozumiał, że ten dzień również dla Burkea nie był za łatwy, a przy tym w sercu więcej miał emapti to może jakoś roztropniej prowadził by tą rozmowę.
Po tym jak spytał się o kocioł zdał sobie sprawę jak to brzmi. Jego pewność siebie i podbudowane ego zaczęło podlegać spektakularnemu niszczeniu.
- Nie to że nie mam żadnego ale podczas ostatniego ważenia eliksiru ochronnego...- zaczął się tłumaczyć nie wiedzieć dlaczego i w sumie po co. Rosyjska nuta w jego angielskim zdała się być jeszcze mocniejsza. To sprawiało, że to co mówił mogło być nie do końca zrozumiałe. Świadomy tego przerwał myśl i zaczął patrzeć się w blat lady. Zaczął odczuwać silną potrzebę wrócenia do swojej piwnicy, która w tym momencie przypominała basen lub też saunę.
- Tak, tak, oczywiście - nie miał zamiaru nikogo zawieść. Myśl, że mógłby nie podołać i oczarować była nieprzyjemna. Trawił ją więc powoli czekając aż Quentin wróci. Nie wiedział po co ten poszedł na zaplecze i właściwie nie spodziewał się, że jeden z jego problemów zostanie rozwiązany tak szybko. Oczyma jak galeony patrzył w kocioł. Podszedł łapiąc pytające spojrzenie Burkea, jednocześnie odsyłając mu równie nieme pytanie czy może dotknąć. To było głupie, zważywszy na to alchemik przyniósł go po to by właśnie Valerij go użył, niemniej Dolohov miał braki w śmiałości oraz zawsze tak nie bardzo wiedział jak się powinien zachowywać w towarzystwie szlachty by się nie narazić.
- Tak, doskonały - mruknął z namaszczeniem, gdy przetoczył swoją dłonią po jego żeliwnej, chłodnej nawierzchni kompletnie nieświadomy jeszcze, że by donieść to do swojej pracowni będzie zmuszony dokonać w drodze z osiem przystanków i zazipie się niemal na śmierć.
- Jak najszybciej chcesz uzyskać wynik warzenia czy nie będzie przeszkadzało lordowi, jak poczekam do najbardziej sprzyjającego warzeniu ułożenia gwiazd? - Jeszcze nie wiedział na kiedy by to przypadało. Musiałby dokonać wyliczeń. Jednak, jeśli zależało Quentinowi na wynikach to mógłby spróbować wykorzystać te składniki chociażby jutro, lecz jeśli liczył się efekt, a po astronomiczynym wyliczeniu większa korzyść przypadła by na za tydzień, dwa...to robiło to różnicę?
Po tym jak spytał się o kocioł zdał sobie sprawę jak to brzmi. Jego pewność siebie i podbudowane ego zaczęło podlegać spektakularnemu niszczeniu.
- Nie to że nie mam żadnego ale podczas ostatniego ważenia eliksiru ochronnego...- zaczął się tłumaczyć nie wiedzieć dlaczego i w sumie po co. Rosyjska nuta w jego angielskim zdała się być jeszcze mocniejsza. To sprawiało, że to co mówił mogło być nie do końca zrozumiałe. Świadomy tego przerwał myśl i zaczął patrzeć się w blat lady. Zaczął odczuwać silną potrzebę wrócenia do swojej piwnicy, która w tym momencie przypominała basen lub też saunę.
- Tak, tak, oczywiście - nie miał zamiaru nikogo zawieść. Myśl, że mógłby nie podołać i oczarować była nieprzyjemna. Trawił ją więc powoli czekając aż Quentin wróci. Nie wiedział po co ten poszedł na zaplecze i właściwie nie spodziewał się, że jeden z jego problemów zostanie rozwiązany tak szybko. Oczyma jak galeony patrzył w kocioł. Podszedł łapiąc pytające spojrzenie Burkea, jednocześnie odsyłając mu równie nieme pytanie czy może dotknąć. To było głupie, zważywszy na to alchemik przyniósł go po to by właśnie Valerij go użył, niemniej Dolohov miał braki w śmiałości oraz zawsze tak nie bardzo wiedział jak się powinien zachowywać w towarzystwie szlachty by się nie narazić.
- Tak, doskonały - mruknął z namaszczeniem, gdy przetoczył swoją dłonią po jego żeliwnej, chłodnej nawierzchni kompletnie nieświadomy jeszcze, że by donieść to do swojej pracowni będzie zmuszony dokonać w drodze z osiem przystanków i zazipie się niemal na śmierć.
- Jak najszybciej chcesz uzyskać wynik warzenia czy nie będzie przeszkadzało lordowi, jak poczekam do najbardziej sprzyjającego warzeniu ułożenia gwiazd? - Jeszcze nie wiedział na kiedy by to przypadało. Musiałby dokonać wyliczeń. Jednak, jeśli zależało Quentinowi na wynikach to mógłby spróbować wykorzystać te składniki chociażby jutro, lecz jeśli liczył się efekt, a po astronomiczynym wyliczeniu większa korzyść przypadła by na za tydzień, dwa...to robiło to różnicę?
Patrzę na Valerija trochę z niedowierzaniem i trochę z dezaprobatą dla tego wtrącania się. Numerologia mnie nie interesuje kiedy chcę uzyskać jak największą ilość eliksirów. Gdybym oczekiwał czegoś innego, z pewnością posłuchałbym uprzejmych rad mężczyzny. Wydaje mi się jednak, że wyraziłem się przed chwilą na tyle jasno, żeby nie musieć słuchać podważania moich próśb. Jeśli nie chciał, mógł powiedzieć to od razu - nie traciłbym na niego czas, tylko załatwiłbym to u kogoś innego albo ostatecznie spróbowałbym jednak sam. Kiedyś, w bardziej sprzyjających okolicznościach. Nie mówię natomiast nic, wszak nie chcę przepłoszyć alchemika, skoro już czas został wydany, kociołek oddany, a także sługa do pomocy. Zaangażowałem się w ten interes już zbyt mocno, żeby się teraz wycofać lub pozwolić na to stojącemu naprzeciwko Rycerzowi.
Jego wyjaśnienia mnie nie interesują, ale mimo to patrzę na niego neutralnie, jakbym sprawiał wrażenie, że go słucham i rozumiem. Nie mam takich problemów. Nie wiem jeszcze, że niedługo skrzat rozwali niemal połowę rezydencji swoim gapiostwem i będę musiał szukać schronienia w zamku Durham. Wtedy być może posmakowałbym tej porażki, którą przedstawia mi dzisiejszego wieczoru Dolohov. Całość wypowiedzi kwituję jedynie skinieniem głowy, nie wdając się w dywagacje na temat jego zaopatrzenia. Owszem, nie podoba mi się to, że sprawia wrażenie nieudolnego amatora alchemii zamiast profesjonalisty, ale nadal wierzę w jego umiejętności. Ciekaw jestem czy się zawiodę czy wręcz przeciwnie.
Wręczam mu wszystko, co jest mu potrzebne. Chwilę później wchodzi nawet pracownik, dość barczysty zresztą, wykorzystywany głównie do prac wymagających siły oraz wytrzymałości. Trudno, żebyśmy jako arystokraci parali się czymś podobnym.
- To jest Valerij, będziesz się go słuchać przez najbliższy czas. A to jest Trent, nasz zaufany pracownik - przedstawiam ich sobie. Temu drugiemu rzucam sakiewkę z pieniędzmi, żeby należycie wykonywał swoje zadanie. Potem zwracam się już bezpośrednio do alchemika. - Oby to było po prostu w tym miesiącu. Datę dobierz wedle uznania - odpowiadam spokojnie. - Niestety muszę już iść, mam coś jeszcze do załatwienia. Jeśli będziesz mieć jakieś pytania, ślij sowę - dodaję szybko. Sięgam do wieszaka po szatę wierzchnią, następnie udaję się do kominka znikając w zieleni płomieni.
zt.
Jego wyjaśnienia mnie nie interesują, ale mimo to patrzę na niego neutralnie, jakbym sprawiał wrażenie, że go słucham i rozumiem. Nie mam takich problemów. Nie wiem jeszcze, że niedługo skrzat rozwali niemal połowę rezydencji swoim gapiostwem i będę musiał szukać schronienia w zamku Durham. Wtedy być może posmakowałbym tej porażki, którą przedstawia mi dzisiejszego wieczoru Dolohov. Całość wypowiedzi kwituję jedynie skinieniem głowy, nie wdając się w dywagacje na temat jego zaopatrzenia. Owszem, nie podoba mi się to, że sprawia wrażenie nieudolnego amatora alchemii zamiast profesjonalisty, ale nadal wierzę w jego umiejętności. Ciekaw jestem czy się zawiodę czy wręcz przeciwnie.
Wręczam mu wszystko, co jest mu potrzebne. Chwilę później wchodzi nawet pracownik, dość barczysty zresztą, wykorzystywany głównie do prac wymagających siły oraz wytrzymałości. Trudno, żebyśmy jako arystokraci parali się czymś podobnym.
- To jest Valerij, będziesz się go słuchać przez najbliższy czas. A to jest Trent, nasz zaufany pracownik - przedstawiam ich sobie. Temu drugiemu rzucam sakiewkę z pieniędzmi, żeby należycie wykonywał swoje zadanie. Potem zwracam się już bezpośrednio do alchemika. - Oby to było po prostu w tym miesiącu. Datę dobierz wedle uznania - odpowiadam spokojnie. - Niestety muszę już iść, mam coś jeszcze do załatwienia. Jeśli będziesz mieć jakieś pytania, ślij sowę - dodaję szybko. Sięgam do wieszaka po szatę wierzchnią, następnie udaję się do kominka znikając w zieleni płomieni.
zt.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie należał do grupy tych spostrzegawczych umiejących wyłapać tą subtelną różnicę pomiędzy udawaną uprzejmością, a faktyczną uprzejmością i zrozumieniem. Znaki dawane przez Quentina odebrał zatem jako oczywiście to drugie. Nie wkradło się nawet zwątpienie. W końcu on, Burke, również był alchemikiem jak mógłby zatem nie rozumieć? Właśnie. Valerij odczytując z twarzy rozmówcy to co chciał z niej wyczytać się rozluźnił. Tak przynajmniej nieznacznie. To sprawiło, ze trochę swobody jego myśli pozyskały - wykorzystał to by sformować jeszcze dość istotny problem, a raczej perspektywę związaną z warzeniem takich eliksirów. Odpowiedź oczywiście wcale go nie zaskoczyła, a jednak czuł potrzebę dokonania formalności. Wiedział, że istnieli ludzie, którzy przy popełnianiu alchemicznych wyczynów zamiast astronomią kierowali się głównie numerologicznym aspektem. Sam Valerij udawał przeważnie, że rozumie tych drugich, a przynajmniej się stara. Narzędziem do wyliczania efektywności warzenia była astronomia, a nie numerologia, szczęśliwe liczby, zabobonny. Nie jego jednak były ingrediencje, nie jego sprawa- po prostu się więc spytał i zaakceptował odpowiedź zwroną uznając tym samym, że wie już wszystko. Popatrzył więc uważniej na człowieka, który przyszedł. Był...duży. Dobrze że ten, miał być posłuszny i właściwym chlebodawcą był Burke. Alchemik nie musiał się więc obawiać, że nie będzie brany przez niego na poważnie, jak to często, gęsto mu się zdarzało.
- Tak też zrobię - kiwnął głową ujmując kocioł. Przycisnął go szczelnie do swej piersi niczym matka kilkutygodniowe zawiniątko do piersi w porze karmienia. Delikatnie poprawi uchwyt - Nie, nie, ja...dam radę. Po prostu chodź za mną - powiedział do tego szerokiego człowieka,który wyraźnie wykazywał chęć pomocy. Valerij jednak narzędzie alchemiczne zamierzał nieść sam i nie zamierzał nikomu tego zaszczytu odstępować choćby miał w drodze do swej piwnicy zapocić się jak świnia i dostać drgawek w ramionach z wycieńczenia.
Skinieniem głowy wyrażającym uznanie i pożegnanie opuścił Borgin&Brukea. Czekało go dużo pracy.
zt
- Tak też zrobię - kiwnął głową ujmując kocioł. Przycisnął go szczelnie do swej piersi niczym matka kilkutygodniowe zawiniątko do piersi w porze karmienia. Delikatnie poprawi uchwyt - Nie, nie, ja...dam radę. Po prostu chodź za mną - powiedział do tego szerokiego człowieka,który wyraźnie wykazywał chęć pomocy. Valerij jednak narzędzie alchemiczne zamierzał nieść sam i nie zamierzał nikomu tego zaszczytu odstępować choćby miał w drodze do swej piwnicy zapocić się jak świnia i dostać drgawek w ramionach z wycieńczenia.
Skinieniem głowy wyrażającym uznanie i pożegnanie opuścił Borgin&Brukea. Czekało go dużo pracy.
zt
13.05
Miesiąc, dwa miesiące, trzy miesiące… idąc w stronę kominka, który miał ją przenieść do sklepu Borgin’a i Burke’a zastanawiała się ile czasu minęło od jej ostatniej wizyty. Odkąd wróciła na stałe do Londynu chyba nie miała okazji tam bywać, a już na pewno nie miała na to ochoty. Dzisiejszego dnia nie zastanawiała się nawet nad tym. Czasem były sytuacje, które wymagały całkowitej ignorancji. Robienia rzeczy, na które szczególnie nie miało się ochoty, albo takie, które kłóciły się z pewnymi zasadami. Praca, którą wybrała na początku była uosobieniem szczęścia jeżeli chodzi o relacje tej dwójki. Szybko jednak się okazało, że może gdyby wybrała inną drogę to nie musiałaby zbierać swojego serca z podłogi, a już na pewno teraz nie musiałaby mierzyć się z mężczyzną twarzą w twarz. Los ostatnimi czasy często ich ze sobą łączył. Czy to pojedynek, czy nawet śluby, na których pewnie nawet nie zwracaliby na siebie uwagi. Wbrew temu wszystkiemu co kiedyś między nimi było nie miała zamiaru w jakikolwiek sposób zmieniać swojego zachowania. Jedną przydatną rzeczą, której się od niego nauczyła było zachowanie profesjonalizmu w niemalże każdej sytuacji. Wcześniej było to trudne, ale teraz gdy wszystkie emocje opadły, a uczucia zniknęły nie było powodów dla których miałaby zachowywać się inaczej. Artefakt, który schowała na dnie torby był sporo wart. Jej się miał nie przydać, ale w sklepowi mógł przynieść naprawdę dobre zyski. Od dawna wiadomo, że dla Lucindy nie liczyły się pieniądze tak bardzo, a zawsze chodziło tylko i wyłącznie o przygodę, pomaganie innym, a przede wszystkim zmianę we własnym życiu. Chociaż teraz nie mogła już oddawać się tego typu przyjemnościom to przez te kilka lat zmagazynowała wystarczającą ilość artefaktów by mieć o czym opowiadać swoim dzieciom i wnukom. O ile przepowiednia jej cioci się nie spełni i w końcu nie zostanie starą panną. Czy może w tym całym szlacheckim świecie właśnie za taką już uchodziła? Wchodząc do kominka miała szczerą nadzieje, że w sklepie zastanie kogoś z rodziny Borginów, albo Quentina, z którym przecież miała dobry kontakt. Intuicja jednak podpowiadała jej, że los nie ominąłby tak idealnej sytuacji by z niej zakpić. Odetchnęła tylko głęboko, sprawdziła czy wszystko ze sobą zabrała i z pewnością w głosie wypowiedziała tak dobrze przecież znany jej adres. To będzie szybka wizyta. Kilka uprzejmości, szlachecki obowiązek, parę interesów, kilka słownych przepychanek i powinna wrócić do domu wprost na popołudniową herbatkę. Ta… gdyby ona jeszcze piła herbatę.
Miesiąc, dwa miesiące, trzy miesiące… idąc w stronę kominka, który miał ją przenieść do sklepu Borgin’a i Burke’a zastanawiała się ile czasu minęło od jej ostatniej wizyty. Odkąd wróciła na stałe do Londynu chyba nie miała okazji tam bywać, a już na pewno nie miała na to ochoty. Dzisiejszego dnia nie zastanawiała się nawet nad tym. Czasem były sytuacje, które wymagały całkowitej ignorancji. Robienia rzeczy, na które szczególnie nie miało się ochoty, albo takie, które kłóciły się z pewnymi zasadami. Praca, którą wybrała na początku była uosobieniem szczęścia jeżeli chodzi o relacje tej dwójki. Szybko jednak się okazało, że może gdyby wybrała inną drogę to nie musiałaby zbierać swojego serca z podłogi, a już na pewno teraz nie musiałaby mierzyć się z mężczyzną twarzą w twarz. Los ostatnimi czasy często ich ze sobą łączył. Czy to pojedynek, czy nawet śluby, na których pewnie nawet nie zwracaliby na siebie uwagi. Wbrew temu wszystkiemu co kiedyś między nimi było nie miała zamiaru w jakikolwiek sposób zmieniać swojego zachowania. Jedną przydatną rzeczą, której się od niego nauczyła było zachowanie profesjonalizmu w niemalże każdej sytuacji. Wcześniej było to trudne, ale teraz gdy wszystkie emocje opadły, a uczucia zniknęły nie było powodów dla których miałaby zachowywać się inaczej. Artefakt, który schowała na dnie torby był sporo wart. Jej się miał nie przydać, ale w sklepowi mógł przynieść naprawdę dobre zyski. Od dawna wiadomo, że dla Lucindy nie liczyły się pieniądze tak bardzo, a zawsze chodziło tylko i wyłącznie o przygodę, pomaganie innym, a przede wszystkim zmianę we własnym życiu. Chociaż teraz nie mogła już oddawać się tego typu przyjemnościom to przez te kilka lat zmagazynowała wystarczającą ilość artefaktów by mieć o czym opowiadać swoim dzieciom i wnukom. O ile przepowiednia jej cioci się nie spełni i w końcu nie zostanie starą panną. Czy może w tym całym szlacheckim świecie właśnie za taką już uchodziła? Wchodząc do kominka miała szczerą nadzieje, że w sklepie zastanie kogoś z rodziny Borginów, albo Quentina, z którym przecież miała dobry kontakt. Intuicja jednak podpowiadała jej, że los nie ominąłby tak idealnej sytuacji by z niej zakpić. Odetchnęła tylko głęboko, sprawdziła czy wszystko ze sobą zabrała i z pewnością w głosie wypowiedziała tak dobrze przecież znany jej adres. To będzie szybka wizyta. Kilka uprzejmości, szlachecki obowiązek, parę interesów, kilka słownych przepychanek i powinna wrócić do domu wprost na popołudniową herbatkę. Ta… gdyby ona jeszcze piła herbatę.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Trzynasty dzień maja nie zapowiadał się gorzej od pozostałych. Deszcz tak samo bębnił o rynny, a kapryśna magia nie pozwalała na rzucanie zaklęć. To znacznie utrudniało Edgarowi życie, szczególnie teraz, kiedy próbował pracować. Obcowanie z czarną magią już bez anomalii było skomplikowane i niebezpieczne - teraz praca z artefaktami była momentami niemożliwa. Edgar postanowił więc zrobić coś, czego nigdy mu się robić nie chciało, czyli dokładnie przejrzeć asortyment sklepu. Teoretycznie nie musiał tego robić sam, w końcu miał pod sobą kilka osób, ale nie do końca im ufał. Klątwy i cała czarna magia nie były dla niego jedynie rodzinną tradycja, którą musiał kultywować, ale pasją, którą chciał rozwijać. Darzył zebrane w sklepie obiekty silnym uczuciem kolekcjonera, nie zniósłby, gdyby uległy uszkodzeniu przez nieuwagę niedokształconej osoby.
Podszedł do jednego z regałów, rozpoczynając ostrożne oględziny. Nie każdy z tych przedmiotów był przeklęty, niektóre po prostu były skradzione czy wytworzone z nielegalnych materiałów. O dziwo, nie każdy z nich był drogi - część miała zaskakująco niską cenę, ale i tak głównymi kupcami byli szlachcie. Bogaci, pewni siebie, nie zawsze nawet zdawali sobie sprawę z wartości kupowanych przedmiotów. Zdarzali się tacy, dla których zakupy w tym sklepie były przygodą i udowodnieniem sobie, że mogą mieć wszystko - takimi klientami Edgar gardził, nierzadko mając ochotę po prostu odmówić transakcji. Na szczęście bywali również tacy, którzy doskonale wiedzieli po co tutaj przychodzą - dla nich Edgar często chował co lepsze okazy, dla siebie praktycznie nic nie zostawiając. Wystarczało mu samo badanie artefaktu, odnalezienie go i skatalogowanie, nie czul potrzeby trzymania go w domu dla samego posiadania.
Zdążył przejrzeć zaledwie trzy rzeczy, kiedy usłyszał jak ktoś wychodzi z kominka. Spodziewał się starego Borgina, już dawno temu miał się tutaj pojawić, ale - jak mówiła jego rodzina i on sam w liście - zmogla to choroba. Edgar szczególnie za nim nie tęsknił, toteż w ogóle nie oczekiwał jego wizyty. Odwrócił się dopiero po chwili, kiedy odstawił artefakt ba miejsce i... zdziwił się. Lucinda Selwyn w niczym nie przypominała starego Borgina, a jej wizyta była dużo bardziej zaskakująca. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się, że kiedykolwiek ją tutaj ujrzy. - Stało się coś - bardziej stwierdził niż zapytał, bo Lynn z całą pewnością nie przyszłaby tu bez konkretnego powodu. Podszedł bliżej kontuaru, trochę przy tym utykając - wciąż nie odzyskał pełnej sprawności w stopie, co niezmiennie go denerwowało, przecież to tylko trzy palce - oczekując wyjaśnień.
Podszedł do jednego z regałów, rozpoczynając ostrożne oględziny. Nie każdy z tych przedmiotów był przeklęty, niektóre po prostu były skradzione czy wytworzone z nielegalnych materiałów. O dziwo, nie każdy z nich był drogi - część miała zaskakująco niską cenę, ale i tak głównymi kupcami byli szlachcie. Bogaci, pewni siebie, nie zawsze nawet zdawali sobie sprawę z wartości kupowanych przedmiotów. Zdarzali się tacy, dla których zakupy w tym sklepie były przygodą i udowodnieniem sobie, że mogą mieć wszystko - takimi klientami Edgar gardził, nierzadko mając ochotę po prostu odmówić transakcji. Na szczęście bywali również tacy, którzy doskonale wiedzieli po co tutaj przychodzą - dla nich Edgar często chował co lepsze okazy, dla siebie praktycznie nic nie zostawiając. Wystarczało mu samo badanie artefaktu, odnalezienie go i skatalogowanie, nie czul potrzeby trzymania go w domu dla samego posiadania.
Zdążył przejrzeć zaledwie trzy rzeczy, kiedy usłyszał jak ktoś wychodzi z kominka. Spodziewał się starego Borgina, już dawno temu miał się tutaj pojawić, ale - jak mówiła jego rodzina i on sam w liście - zmogla to choroba. Edgar szczególnie za nim nie tęsknił, toteż w ogóle nie oczekiwał jego wizyty. Odwrócił się dopiero po chwili, kiedy odstawił artefakt ba miejsce i... zdziwił się. Lucinda Selwyn w niczym nie przypominała starego Borgina, a jej wizyta była dużo bardziej zaskakująca. Prawdę mówiąc, nie spodziewał się, że kiedykolwiek ją tutaj ujrzy. - Stało się coś - bardziej stwierdził niż zapytał, bo Lynn z całą pewnością nie przyszłaby tu bez konkretnego powodu. Podszedł bliżej kontuaru, trochę przy tym utykając - wciąż nie odzyskał pełnej sprawności w stopie, co niezmiennie go denerwowało, przecież to tylko trzy palce - oczekując wyjaśnień.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wnętrze sklepu
Szybka odpowiedź