Ulica
AutorWiadomość
Ulica
Śmiertelny Nokturn ściśle sąsiaduje z ulicą Pokątną, przecinając się z nią opodal banku Gringotta. Z początku wąska, klaustrofobiczna, kamienna uliczka, z wieloma odnogami i ślepymi zaułkami, z pustostanami i zabitymi deskami oknami; dalej rozszerzająca się, skupiająca więcej czarnomagicznych sklepów, lokali wątpliwej jakości - ciągle jednak tak samo przygnębiająca, przerażająca i zapuszczona. Mało nań latarni czy umocowanych ścian budynków lamp, jeszcze mniej działających. Niewielu również przechodniów.
Śmiertelny Nokturn to nie tylko ulica; to serce nielegalnego półświatka, ostoja życiowych wykolejeńców. To prawdziwe życie.
Śmiertelny Nokturn to nie tylko ulica; to serce nielegalnego półświatka, ostoja życiowych wykolejeńców. To prawdziwe życie.
Okryta jedwabnym, ciemnym płaszczem, pozwalała obcasom wystukiwać szybki rytm o bruk. Mimo stosunkowo ciepłego lipcowego popołudnia, ciężko było określić po jej okryciu kto dokładnie się pod nim kryje. Cóż, sądząc po materiale i wzroście mogła to być tylko kobieta.
Nie spoglądała na boki, jakby mając doskonale nakreślony cel. Tylko w taki sposób poruszało się po Nokturnie. Nikt normalny nie udawał się tam na swobodne spacery. Praktycznie jakby się przed kimś lub czymś uciekało. A zwłaszcza, że skojarzenie danej osoby z tą ulicą szybko nasuwało niezbyt pozytywne wnioski. Posiadaczka blond włosów, które pod wpływem ruchu czasem ukazywały się spod kaptura, niezbyt dbała o opinię innych. Ale jednocześnie... jednocześnie to jednak czasem zachowywała się tak, jak większość innych ludzi, nawet nie zastanawiając się, dlaczego pewne rzeczy robi się tak, a nie inaczej. Być może rozważy to jakimś późnym wieczorem, gdy będzie mogła pozwolić myślom powirować swobodnie i wyhaczy kolejny konwenans, który powinien być przez nią zgwałcony. A może raczej: pogwałcony?
Oczywiście, poruszanie się w tych okolicach zawsze wiązało się z ryzykiem. Jednak Selina nie stałaby w tym miejscu, w którym była aktualnie, gdyby bała się czasem zrobić coś niezbyt roztropnego. Do odważnych świat należy, prawda?
Powód wizyty jej postaci w takim miejscu pozostawię do rozwinięcia w późniejszym terminie.
Nie spoglądała na boki, jakby mając doskonale nakreślony cel. Tylko w taki sposób poruszało się po Nokturnie. Nikt normalny nie udawał się tam na swobodne spacery. Praktycznie jakby się przed kimś lub czymś uciekało. A zwłaszcza, że skojarzenie danej osoby z tą ulicą szybko nasuwało niezbyt pozytywne wnioski. Posiadaczka blond włosów, które pod wpływem ruchu czasem ukazywały się spod kaptura, niezbyt dbała o opinię innych. Ale jednocześnie... jednocześnie to jednak czasem zachowywała się tak, jak większość innych ludzi, nawet nie zastanawiając się, dlaczego pewne rzeczy robi się tak, a nie inaczej. Być może rozważy to jakimś późnym wieczorem, gdy będzie mogła pozwolić myślom powirować swobodnie i wyhaczy kolejny konwenans, który powinien być przez nią zgwałcony. A może raczej: pogwałcony?
Oczywiście, poruszanie się w tych okolicach zawsze wiązało się z ryzykiem. Jednak Selina nie stałaby w tym miejscu, w którym była aktualnie, gdyby bała się czasem zrobić coś niezbyt roztropnego. Do odważnych świat należy, prawda?
Powód wizyty jej postaci w takim miejscu pozostawię do rozwinięcia w późniejszym terminie.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Będąc mieszkańcem Nokturna trzeba było uważać, żeby pewnego dnia nie obudzić się z kosą w żebrach. Niebezpieczeństwo, czarne interesy, szelmy i oblechy oraz jeszcze raz niebezpieczeństwo. Tak można opisać Śmiertelny Nokturn w czasie dnia. W ciągu nocy trzeba jeszcze dodać wyłącznie "wielkie" przy słowie "niebezpieczeństwo", żeby zobrazować klimat tej ulicy. Inaczej było jednak ze stałymi mieszkańcami mrocznej ulicy sąsiadującej z Pokątną. Ci mogli nazywać się szczęściarzami, gdyż sami wiedzieli gdzie warto zapuszczać się, a gdzie nie. Taką osobą był Thorley, przechodzący teraz przez ulicę Śmiertelnego Nokturnu bez jakichkolwiek specjalnych emocji wyrażających jego obecne nastawienie w związku z miejscem. Wszystko odbywało się wyłącznie w jego wnętrzu, a bariera świat zewnętrzny-świat wewnętrzny była tak bardzo od siebie odległa, że rzadko kto mógł tak naprawdę odczuwać z jaką emocją odzywał się mężczyzna.
Nokturniany Chaos tylko pozwalał mu na wygodne wtapianie się w tłum. Wciąż jednak zachowywał wszystkie środki ostrożności. Na Nokturnie nie można bawić się w podchody, wszystko musi być jasne i pewne. Wszystko oprócz interesów. W nich trzeba wsłuchiwać się bardzo dokładnie to co mówi nasz rozmówca. Nie dość, że może to uratować naszą sakiewkę to i życie. Przecież ile na Nokturnie było uciszanych zabójstw? Na tyle dużo, że aktor zdołał wyćwiczyć w sobie mechanizmy obronne w słowach i czynach.
Thorley przechodził w okół ludzi w płaszczu, ponaglany zwykłą chęcią wydostania się z ulicy. Jego głowę zaprzątała tylko myśl chęci ucieczki z tego miejsca. Zaowocowało to wpadnięciem na kogoś, a dokładniej kobietę.
- Wybacz, nie chciałem raczej wpaść na ciebie. Ale lepsze to niż ktoś inny. Przynajmniej moje oczy mogą widzieć urodę. - Oddał do niej jeden ze swoich komplementów, tworząc na swoich ustach zarys uśmiechu. Małego, wyłącznie uniesione kątki ust. A jednak ktoś kto by je bardziej obejrzał zauważyłby uśmiech.
Nokturniany Chaos tylko pozwalał mu na wygodne wtapianie się w tłum. Wciąż jednak zachowywał wszystkie środki ostrożności. Na Nokturnie nie można bawić się w podchody, wszystko musi być jasne i pewne. Wszystko oprócz interesów. W nich trzeba wsłuchiwać się bardzo dokładnie to co mówi nasz rozmówca. Nie dość, że może to uratować naszą sakiewkę to i życie. Przecież ile na Nokturnie było uciszanych zabójstw? Na tyle dużo, że aktor zdołał wyćwiczyć w sobie mechanizmy obronne w słowach i czynach.
Thorley przechodził w okół ludzi w płaszczu, ponaglany zwykłą chęcią wydostania się z ulicy. Jego głowę zaprzątała tylko myśl chęci ucieczki z tego miejsca. Zaowocowało to wpadnięciem na kogoś, a dokładniej kobietę.
- Wybacz, nie chciałem raczej wpaść na ciebie. Ale lepsze to niż ktoś inny. Przynajmniej moje oczy mogą widzieć urodę. - Oddał do niej jeden ze swoich komplementów, tworząc na swoich ustach zarys uśmiechu. Małego, wyłącznie uniesione kątki ust. A jednak ktoś kto by je bardziej obejrzał zauważyłby uśmiech.
Gość
Gość
Panna Lovegood być może i nie mieszkała w tej części Londynu, a i może częstą bywalczynią nie była (miała o wiele ciekawsze rzeczy do roboty), to jednak czasem się tutaj zjawiała. Pozałatwiać pewne rzeczy. Odwiedzić pewnych ludzi. Odejść z pewnymi substancjami u boku.
Cóż, raczej nie można przypisać tej ulicy niesamowitych tłumów, choć z pewnością wąskość tych uliczek i stosunkowa bliskość z Pokątną, która właśnie była kojarzona z masowością, sprawiała, że można było czasem wejść z kimś w kontakt pierwszego stopnia.
-Jak śmie pan prawić mi komplementy?! Myśli pan, że co, że ja lustra nie mam? Że ja kobieta, to potrzebuję, by ktoś mnie łechtał miłymi słowami, tak? Że ja jestem tak zniżona przez istotę mężczyzn, że potrzebuję, by ktoś mi powiedział, że jednak jakąś mam wartość, tak? Że chociaż twarz mam ładną, nie? A phi! -chyba ktoś tu się nieco uniósł. A dźwięki wydobywające się z jej ust były dosyć wysokie. Dyskrecja. To takie obce pojęcie dla niektórych! Cóż, a nie dało się ukryć, że komplementowana kobietka była dosyć wybuchowa. Chyba nienajlepszy sposób na rozpoczęcie z nią rozmowy. A na pewno nie na złagodzenie faktu, że niejako zrobił jej krzywdę. Co prawda na co dzień dostawała mocniej wciry na treningach, nie zmieniało to jednak faktu, że czasami uważała się za świętą krowę.
Blondynka odrzuciła kaptur do tyłu, by móc gniewnie łypnąć na wyższego od siebie osobnika. Nie przeszkadzało jej to jednak w tym, by udawać groźną. A przynajmniej rozgniewaną.
-A idź pan w ch...olerę!-poleciła mu, ściągając z dłoni rękawiczki, by je złożyć ze sobą i pacnąć w klatkę piersiową.
Och, jaka drapieżna! Strach się bać!
Odwróciła się, z zamiarem odejścia. Miała w nosie czy ją rozpoznał czy nie. Phi, kolejny, co to uważa, że może sobie tak bezczelnie ją oceniać!
Cóż, raczej nie można przypisać tej ulicy niesamowitych tłumów, choć z pewnością wąskość tych uliczek i stosunkowa bliskość z Pokątną, która właśnie była kojarzona z masowością, sprawiała, że można było czasem wejść z kimś w kontakt pierwszego stopnia.
-Jak śmie pan prawić mi komplementy?! Myśli pan, że co, że ja lustra nie mam? Że ja kobieta, to potrzebuję, by ktoś mnie łechtał miłymi słowami, tak? Że ja jestem tak zniżona przez istotę mężczyzn, że potrzebuję, by ktoś mi powiedział, że jednak jakąś mam wartość, tak? Że chociaż twarz mam ładną, nie? A phi! -chyba ktoś tu się nieco uniósł. A dźwięki wydobywające się z jej ust były dosyć wysokie. Dyskrecja. To takie obce pojęcie dla niektórych! Cóż, a nie dało się ukryć, że komplementowana kobietka była dosyć wybuchowa. Chyba nienajlepszy sposób na rozpoczęcie z nią rozmowy. A na pewno nie na złagodzenie faktu, że niejako zrobił jej krzywdę. Co prawda na co dzień dostawała mocniej wciry na treningach, nie zmieniało to jednak faktu, że czasami uważała się za świętą krowę.
Blondynka odrzuciła kaptur do tyłu, by móc gniewnie łypnąć na wyższego od siebie osobnika. Nie przeszkadzało jej to jednak w tym, by udawać groźną. A przynajmniej rozgniewaną.
-A idź pan w ch...olerę!-poleciła mu, ściągając z dłoni rękawiczki, by je złożyć ze sobą i pacnąć w klatkę piersiową.
Och, jaka drapieżna! Strach się bać!
Odwróciła się, z zamiarem odejścia. Miała w nosie czy ją rozpoznał czy nie. Phi, kolejny, co to uważa, że może sobie tak bezczelnie ją oceniać!
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Wiesz, teraz gdybym był jednym z arystokratów mających rodzinę liczną kilka wieków i wyłącznie posiadającą w swoich ludziach nieskazitelnie czystą krew to teraz najprędzej zdjąłbym rękawiczkę, gdybym ją miał, i zdzielił cię gołą ręką w twarz jak to oni z powodu braku poszanowania władzy mężczyzn, co zajechało szowinizmem jak jasna cholera, ale... - westchnął przy tym dosyć głośno, wciąż jednak z delikatnym, nieznaczącym nic uśmieszkiem -...ale mama wychowała mnie w duchu równości obojga płci, więc pozwolę sobie na niekomentowanie tego co właśnie do mnie powiedziałaś. Chociaż... - kiwnął lekko głową na bok do patrzącego się gdzie indziej czarodzieja. - Gdybyś tak powiedziała to tego mężczyzny obok to nagle dowiedziałabyś się co to pokora na Nokturnie. Ludzie tutaj nie jadą po grzeczności. Także po prostu przedstawię się jako Thorley Wisdom i wyczekam na twoją reakcję. - Co Thorley powiedział to powiedział i wyjął tylko w stronę kobiety swoją dłoń. Dużą, zmęczoną pracą, która wciąż miała w sobie siłę.
Gdy kobieta odwróciła się w zamiarze odejścia, Thorley musiał akurat ją złapać za bark, żeby przypadkiem nie wpadła na przygarbionego czarodzieja z mnóstwem brązowych plamek na twarzy. - Wybacz, że zapewne naruszyłem twoją nietykalność, ale gdybyś wpadła na niego to najprędzej usłyszałabyś litanię obelg względem ciebie. A nie musi cię słyszeć cały Nokturn, prawda?
Gdy kobieta odwróciła się w zamiarze odejścia, Thorley musiał akurat ją złapać za bark, żeby przypadkiem nie wpadła na przygarbionego czarodzieja z mnóstwem brązowych plamek na twarzy. - Wybacz, że zapewne naruszyłem twoją nietykalność, ale gdybyś wpadła na niego to najprędzej usłyszałabyś litanię obelg względem ciebie. A nie musi cię słyszeć cały Nokturn, prawda?
Gość
Gość
Selina zmrużyła oczy niczym wściekła kocica. Była krok od tego, by zacząć prychać, jeżyć się i wyciągać pazury. Utkwiła wzrok w jego tęczówkach, gdy próbował ją grozić (przestrzec?), może przez chwilę dając się nabrać, że taka opcja wchodziłaby w grę. Bo jeszcze nie zdążyła zmierzyć i ocenić jego prezencji. Już ignorując fakt, że jej umysł, tak gnany emocjami, nie zarejestrował, że taki szlachetny arystokrata najpewniej po wpadnięciu na nią nie byłby taki lepki. A jeśli by był, to raczej spróbowałby ją skusić odpowiednią sumą pieniędzy za to, by wskoczyła mu pod pierzynę aniżeli próbował łechtać ego jakiejś zagubionej, niewiadomego pochodzenia duszy.
-Och, oczywiście!-wcięła mu się w słowo.-To wszystko, do czego, wy, mężczyźni jesteście zdolni. Odzyskujecie przewagę za pomocą siły.-syknęła jakże wściekle, sprowokowana przez jego słowa.
Pewnie aż się w niej gotowało z nerwów. A może nawet poczuła delikatne spięcie, gdy jakaś maleńka część jej umysłu zobaczyła przed oczami wizję, którą przed nią roztoczył. Ale ona sama nie miała zamiaru tego po sobie pokazać. Była silną kobietą. Nie jakąś mamałygą czy trzepiotą, która bałaby się męskich słów.
Wydała z siebie coś na rodzaj syknięcia, gdy wciągała powietrze w płuca, a ten stwierdził, że łaskawie nie skomentuje jej reakcji. Zupełnie tak, jakby była zainteresowana jego zdaniem!
-Daruj sobie, panie... Wisdom.-prychnęła, gdy cały czas dawał do pieca tymi tekstami, które sugerowały, jaka była mała, nie tylko w świecie mężczyzn, ale też na samej ulicy Nokturnu. A to było coś, czego nie mogła znieść. Ciągłego umniejszania.
Nawet nie przemknęło jej przez myśl, że mogłaby teraz wejść na poziom oficjalnej rozmowy i mu się przedstawić. Czuła się przez niego głęboko urażona!
Była tak wytrącona z równowagi, że gdy odwracała się na pięcie, by zniknąć temu jegomościowi z oczu, kompletnie nie zwróciła uwagi na kogoś stojącego tuż nieopodal. Wstrzymała oddech, gdy od zderzenia powstrzymał ją mocny uścisk na ramieniu. Chwilę poświęciła temu, by opanować zaskoczenie, by po chwili wolno się odwrócić w stronę tego upartego gościa! Odsunęła się od niego znacząco i rzuciła kolejne, niezbyt przychylne spojrzenie. Zignorowała część jego słów.
-Co, uważa się pan teraz za bohatera, tak? Ocalił pan niewiastę?-zaczęła, niezbyt przyjemnym głosem, ale ciągle była rozjuszona niczym rój os.-Pewnie liczy pan na jakąś gratyfikację.-uznała przesłodzonym tonem, po czym zamilknęła, jakby czekając na jego odpowiedź.
-Och, oczywiście!-wcięła mu się w słowo.-To wszystko, do czego, wy, mężczyźni jesteście zdolni. Odzyskujecie przewagę za pomocą siły.-syknęła jakże wściekle, sprowokowana przez jego słowa.
Pewnie aż się w niej gotowało z nerwów. A może nawet poczuła delikatne spięcie, gdy jakaś maleńka część jej umysłu zobaczyła przed oczami wizję, którą przed nią roztoczył. Ale ona sama nie miała zamiaru tego po sobie pokazać. Była silną kobietą. Nie jakąś mamałygą czy trzepiotą, która bałaby się męskich słów.
Wydała z siebie coś na rodzaj syknięcia, gdy wciągała powietrze w płuca, a ten stwierdził, że łaskawie nie skomentuje jej reakcji. Zupełnie tak, jakby była zainteresowana jego zdaniem!
-Daruj sobie, panie... Wisdom.-prychnęła, gdy cały czas dawał do pieca tymi tekstami, które sugerowały, jaka była mała, nie tylko w świecie mężczyzn, ale też na samej ulicy Nokturnu. A to było coś, czego nie mogła znieść. Ciągłego umniejszania.
Nawet nie przemknęło jej przez myśl, że mogłaby teraz wejść na poziom oficjalnej rozmowy i mu się przedstawić. Czuła się przez niego głęboko urażona!
Była tak wytrącona z równowagi, że gdy odwracała się na pięcie, by zniknąć temu jegomościowi z oczu, kompletnie nie zwróciła uwagi na kogoś stojącego tuż nieopodal. Wstrzymała oddech, gdy od zderzenia powstrzymał ją mocny uścisk na ramieniu. Chwilę poświęciła temu, by opanować zaskoczenie, by po chwili wolno się odwrócić w stronę tego upartego gościa! Odsunęła się od niego znacząco i rzuciła kolejne, niezbyt przychylne spojrzenie. Zignorowała część jego słów.
-Co, uważa się pan teraz za bohatera, tak? Ocalił pan niewiastę?-zaczęła, niezbyt przyjemnym głosem, ale ciągle była rozjuszona niczym rój os.-Pewnie liczy pan na jakąś gratyfikację.-uznała przesłodzonym tonem, po czym zamilknęła, jakby czekając na jego odpowiedź.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pod pewnym względem czarodziejka była według Thorleya bardzo irytująca ze swoimi feministycznymi poglądami, lecz ten nie pozbywając się swojego początkowego uśmiechu, czekał wyłącznie na moment w którym kobieta zamilknie i pozwoli mu na spokojne odezwanie się względem niej. Czyli pozwolił sobie na wysłuchiwanie tego co mówiła kobieta tylko częściowo. W jego głowie słychać było tylko "blablabla" z przerywnikiem na "bohater", "niewiasta", "gratyfikacja" i "Wisdom".
- Bohatera raczej nie, tylko chciałem oszczędzić tobie wysłuchiwania pogróżek i przeklinania twojej rodziny o wszystkie pokolenia wstecz. Z tego jest znany ten osobnik. A że zarówno irytuję mnie on jak i ty to po prostu psychicznie nastawiam się na słuchanie tego co jest warte dla mnie wysłuchania. Nie odbieraj teraz tego jako zwykły szowinistyczny atak. Bo raczej nie ma to na celu. - przeciągnął swoją mowę zmieniając nagle swój ton na bardzo podobny do przesłodzenia z bardzo dokładnie odwzorowanym uśmiechem małego brzdąca proszącego o cukierka. - A masz coś dla mnie? - Powracając później ponownie do tej samej mimiki twarzy co wcześniej. A może jej braku.
Thorley nie uważał jej za słabą kobietę, co to to nie. Może po prostu chciał być miły dla niej i obronić przed zepsuciem całego dnia. Nikt nie lubi przecież, kiedy jego dzień jest już zepsuty od jednej sytuacji.
- Czy zatem mam uważać, że powinienem zniknąć ci sprzed oczu, a może nawet pocałować twoje stopy na znak twej przewagi płciowej nade mną? Daruj sobie. Nie mam zamiaru. Równość przede wszystkim.
- Bohatera raczej nie, tylko chciałem oszczędzić tobie wysłuchiwania pogróżek i przeklinania twojej rodziny o wszystkie pokolenia wstecz. Z tego jest znany ten osobnik. A że zarówno irytuję mnie on jak i ty to po prostu psychicznie nastawiam się na słuchanie tego co jest warte dla mnie wysłuchania. Nie odbieraj teraz tego jako zwykły szowinistyczny atak. Bo raczej nie ma to na celu. - przeciągnął swoją mowę zmieniając nagle swój ton na bardzo podobny do przesłodzenia z bardzo dokładnie odwzorowanym uśmiechem małego brzdąca proszącego o cukierka. - A masz coś dla mnie? - Powracając później ponownie do tej samej mimiki twarzy co wcześniej. A może jej braku.
Thorley nie uważał jej za słabą kobietę, co to to nie. Może po prostu chciał być miły dla niej i obronić przed zepsuciem całego dnia. Nikt nie lubi przecież, kiedy jego dzień jest już zepsuty od jednej sytuacji.
- Czy zatem mam uważać, że powinienem zniknąć ci sprzed oczu, a może nawet pocałować twoje stopy na znak twej przewagi płciowej nade mną? Daruj sobie. Nie mam zamiaru. Równość przede wszystkim.
Gość
Gość
Na szczęście Selina nigdy nie musiała przebywać sama ze sobą. Mam na myśli rozmawianie. Znoszenie swoich własnych humorów. Nigdy nie była odbiorcą, a jedynie źródłem. Chyba by oszalała ze samą sobą, jeżeli świat odbijałby nas samych jak lustro i tworzył idealną kopię. Była okropnym towarzystwem. Miała jednak ten komfort, że sama była jedynie nadawcą tych zachowań. To nie ona musiała z nimi dawać sobie radę. Ewentualnie z czyimiś reakcjami, które nie zawsze były przewidywalne.
Przewróciła oczami niczym nastolatka, której rodzice prawią kazanie. Zmrużyła oczy gdzieś w okolicy, jak stwierdził, że słucha tego, co jest warte wysłuchania.
-Próbuje pan zasugerować, że co, że bzdury gadam, tak?-wycedziła, bliska wpadnięcia w histerię.
Jego zmiany mimiki ją drażniły. Nie był szczery. Widziała to. I, och, jaka była rozjuszona!
-Tak. Radę. Nie wtykaj pan nosa w nie swoje sprawy!-powiedziała, by potem zacisnąć usta w wąską linię.
A potem wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić.
-Równość?-prychnęła na jego słowa.-Tu nie ma równości, panie...-przez chwilę próbowała przypomnieć sobie jego nazwisko.-...Wisdom.-dokończyła, w myślach pewnie klepiąc się po pleckach za bezbłędną pamięć.
Bo w tych czasach nie można było mówić o równości. Ani o podwójnych standardach jak te 60 lat później. Nie. Kobiety były traktowane jak rzeczy. Najpierw trofea. Potem jak własność, robot, który ugotuje, wypierze, a jak mężczyzna będzie chciał, to nie zważając na ochotę żony, weźmie ją sobie. Nie. Nie było równości.
Przewróciła oczami niczym nastolatka, której rodzice prawią kazanie. Zmrużyła oczy gdzieś w okolicy, jak stwierdził, że słucha tego, co jest warte wysłuchania.
-Próbuje pan zasugerować, że co, że bzdury gadam, tak?-wycedziła, bliska wpadnięcia w histerię.
Jego zmiany mimiki ją drażniły. Nie był szczery. Widziała to. I, och, jaka była rozjuszona!
-Tak. Radę. Nie wtykaj pan nosa w nie swoje sprawy!-powiedziała, by potem zacisnąć usta w wąską linię.
A potem wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić.
-Równość?-prychnęła na jego słowa.-Tu nie ma równości, panie...-przez chwilę próbowała przypomnieć sobie jego nazwisko.-...Wisdom.-dokończyła, w myślach pewnie klepiąc się po pleckach za bezbłędną pamięć.
Bo w tych czasach nie można było mówić o równości. Ani o podwójnych standardach jak te 60 lat później. Nie. Kobiety były traktowane jak rzeczy. Najpierw trofea. Potem jak własność, robot, który ugotuje, wypierze, a jak mężczyzna będzie chciał, to nie zważając na ochotę żony, weźmie ją sobie. Nie. Nie było równości.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Thorley w swoim wnętrzu martwił się teraz o siebie, czy spotkana przez niego kobieta nie chce mu aby przypadkiem zrobić celowego prania mózgu, które miałoby na celu podstawić go pod ścianę i przykleić mu łatkę "męska, szowinistyczna świnia" próbująca przypodobać się jej. Wciąż jednak zachowywał pozór normalności, a jego twarz w ogóle nie ukazała częściowego zdziwienia na rozmówczynię.
- Nie, nie są to bzdury. Po prostu staram się omijać to co nie jest dla mnie ważne, mówiąc w skrócie. Wciąż jednak szanuję twoje zdanie, eee... Jak masz na imię? - zastanowił się przez chwilę mężczyzna, nie mogąc przypomnieć sobie imienia kobiety. A może nie powiedziała mu jak ma na imię. Cóż, to nie było teraz według niego ważne. Musiał uspokoić kobietę, załagodzić obecną sytuację. Z tym zatem nastawieniem, wyprostował się do kobiety, wydając z ust ciche westchnięcie.
- Równość może na co dzień we wszystkich nie jest. Ale nie każdy mężczyzna czy arystokrata jest tym samym schematem. Więc jak mówiłem, dla mnie nie jesteś zwykłą, że pozwolisz się tak wyrazić, babą do wychowywania dzieci i zadowalania małżonka. Czy ci to pasuje czy nie, stawiam za równością.
Zmęczenie spowodowane przekonywaniem do swoich racji skłoniło Thorleya do rozmasowania łzawiących od brudnego powietrza oczu.
- Nie, nie są to bzdury. Po prostu staram się omijać to co nie jest dla mnie ważne, mówiąc w skrócie. Wciąż jednak szanuję twoje zdanie, eee... Jak masz na imię? - zastanowił się przez chwilę mężczyzna, nie mogąc przypomnieć sobie imienia kobiety. A może nie powiedziała mu jak ma na imię. Cóż, to nie było teraz według niego ważne. Musiał uspokoić kobietę, załagodzić obecną sytuację. Z tym zatem nastawieniem, wyprostował się do kobiety, wydając z ust ciche westchnięcie.
- Równość może na co dzień we wszystkich nie jest. Ale nie każdy mężczyzna czy arystokrata jest tym samym schematem. Więc jak mówiłem, dla mnie nie jesteś zwykłą, że pozwolisz się tak wyrazić, babą do wychowywania dzieci i zadowalania małżonka. Czy ci to pasuje czy nie, stawiam za równością.
Zmęczenie spowodowane przekonywaniem do swoich racji skłoniło Thorleya do rozmasowania łzawiących od brudnego powietrza oczu.
Gość
Gość
Panna Lovegood bardzo automatycznie przyklejała tą łatkę każdemu mężczyźnie. I rzadko kiedy zdejmowała. Właściwie to bardziej chodziło o to, że czasem udało jej się wypracować pewną lukę, wyjątek w traktowaniu przez owych szowinistów, i potem mogła ich zaakceptować. Nie miała pojęcia od czego zależało jej podejście. Nie zastanawiała się nad tym nigdy. Wiedziała tylko, że bez wątpienia czuje się represjonowana i bardzo mocno się temu sprzeciwiała, robiąc na złość jej "przeciwnikom".
-...czyli generalnie pan mnie nie słucha do końca, ale jednak szanuje moje zdanie?-zapytała podejrzliwie, jednocześnie ciągle wzgardliwie. Chyba nie zrozumiała co miał na myśli.
Wyprostowała się na jego pytanie i rzuciła mu takie spojrzenie, jakby to ona była tutaj wyższa. Zmierzyła go wzrokiem, jakby oceniając, czy jest wart poznania jej tożsamości.
-Panna Lovegood powinna panu wystarczyć.-oceniła za niego, ciągle z uniesioną brodą w górze, nieco zbyt dumnie i teatralnie jak na tą okolicę, ale jednocześnie tak charakterystycznie dla siebie.
Prychnęła tylko na jego tłumaczenie.
-Nie ma pan pojęcia o czym pan mówi, panie Wisdom.-wycedziła, bo co facet mógł wiedzieć o bolączkach bycia kobietą w tym społeczeństwie?!
Westchnęła, jeszcze raz obrzucając go spojrzeniem.
-Spieszę się.-powiedziała, z zamiarem odwrócenia się i odejścia w swoją stronę. Pogaduszki na środku Nokturnu nie należały do zbyt rozsądnych i nawet rozsierdzona Lovegood zdawała sobie z tego sprawę.
-...czyli generalnie pan mnie nie słucha do końca, ale jednak szanuje moje zdanie?-zapytała podejrzliwie, jednocześnie ciągle wzgardliwie. Chyba nie zrozumiała co miał na myśli.
Wyprostowała się na jego pytanie i rzuciła mu takie spojrzenie, jakby to ona była tutaj wyższa. Zmierzyła go wzrokiem, jakby oceniając, czy jest wart poznania jej tożsamości.
-Panna Lovegood powinna panu wystarczyć.-oceniła za niego, ciągle z uniesioną brodą w górze, nieco zbyt dumnie i teatralnie jak na tą okolicę, ale jednocześnie tak charakterystycznie dla siebie.
Prychnęła tylko na jego tłumaczenie.
-Nie ma pan pojęcia o czym pan mówi, panie Wisdom.-wycedziła, bo co facet mógł wiedzieć o bolączkach bycia kobietą w tym społeczeństwie?!
Westchnęła, jeszcze raz obrzucając go spojrzeniem.
-Spieszę się.-powiedziała, z zamiarem odwrócenia się i odejścia w swoją stronę. Pogaduszki na środku Nokturnu nie należały do zbyt rozsądnych i nawet rozsierdzona Lovegood zdawała sobie z tego sprawę.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Wiem o czym mówię, panno Lovegood. - Postanowił Thorley użyć tytułu jakim przedstawiła się mu osóbka na którą teraz patrzył z coraz większym zastanowieniem niż irytacją. Najpierw rozmowa z kobietą powodowała właśnie to uczucie znużenia i chęci ucieczki od rozgotowanej z emocji Lovegood, chcącej teraz pójść gdzie indziej, według Thorleya, spławiając go.
- Oczywiście, że wiem. Sam byłem świadkiem jak wyrażano się na temat mojej matki. Ojciec pokazujący się z nią na wszelakich przyjęciach musiał warczeć na każdego szlachcica odnoszącego się z brakiem szacunku do mojej mamy. Więc proszę nie kryć języka za zębami, Lovegood. - uśmiechnął się do niej mężczyzna, rozglądając się po Nokturnie. I wszystko według niego byłoby dobrze, gdyby nie w pewnym momencie pojawienie się skrzywionego mężczyzny z wyciągniętą różdżką.
- Fitaj, Tholey. Jak fidaci póbujesz posnac jakoś panio. Co bys pofecał, kypy stanya se wam jakas ksywta. - Sepleniąc odezwała się do niego szkarada, mrucząc w pewnym momencie zaklęcie. Delikatny świst różdżki i błysk zaklęcia spowodował, że Thorley pochwycił za rękę kobietę i odrzucił ją na bok łapiąc w biodrach. - Travish, znowu psia krew próbujesz terroryzować ludzi. Niech cholera cię weźmie. - Powiedział mężczyzna odbiegając gdzieś dalej z kobietą. W końcu zatrzymał się z nią w jakimś kącie patrząc czy nikt nie biegnie za nimi. Gdzieś w tle słyszał tylko podniesione głosy, które nazywały Thorleya "skurwysynem", a pannę Lovegood "suką". - Cholerne szuje, znowu napadają na ludzi. Najpierw tydzień temu kogoś innego, a teraz mnie. Jesteś cała?
- Oczywiście, że wiem. Sam byłem świadkiem jak wyrażano się na temat mojej matki. Ojciec pokazujący się z nią na wszelakich przyjęciach musiał warczeć na każdego szlachcica odnoszącego się z brakiem szacunku do mojej mamy. Więc proszę nie kryć języka za zębami, Lovegood. - uśmiechnął się do niej mężczyzna, rozglądając się po Nokturnie. I wszystko według niego byłoby dobrze, gdyby nie w pewnym momencie pojawienie się skrzywionego mężczyzny z wyciągniętą różdżką.
- Fitaj, Tholey. Jak fidaci póbujesz posnac jakoś panio. Co bys pofecał, kypy stanya se wam jakas ksywta. - Sepleniąc odezwała się do niego szkarada, mrucząc w pewnym momencie zaklęcie. Delikatny świst różdżki i błysk zaklęcia spowodował, że Thorley pochwycił za rękę kobietę i odrzucił ją na bok łapiąc w biodrach. - Travish, znowu psia krew próbujesz terroryzować ludzi. Niech cholera cię weźmie. - Powiedział mężczyzna odbiegając gdzieś dalej z kobietą. W końcu zatrzymał się z nią w jakimś kącie patrząc czy nikt nie biegnie za nimi. Gdzieś w tle słyszał tylko podniesione głosy, które nazywały Thorleya "skurwysynem", a pannę Lovegood "suką". - Cholerne szuje, znowu napadają na ludzi. Najpierw tydzień temu kogoś innego, a teraz mnie. Jesteś cała?
Gość
Gość
Słowa były tylko słowami. Miały to do siebie, że nie zawsze były szczere i prawdziwe. I nie tylko w takim sensie, że ktoś próbował kłamać lub nie. Mógł być po prostu w błędzie. I Thorley Wisdom był w błędzie, o czym była przekonana sama zainteresowana. Nie miał najmniejszego pojęcia. O niczym. Ani o byciu kobietą, ani o kobiecej codzienności, ani o równości, ani o niczym. W tym momencie dla niej nawet o aktorstwie nie miał pojęcia, mimo że nie znała jego fachu i nigdy nie widziała go w sztuce. Z góry przekreśliła go grubą kreską za brak pokory. Za brak pokory, którą sama posiadała. Starcie podobnych cech w złej sytuacji nigdy nie kończyło się dobrze.
Oczywiście, że chciała go spławić. Nokturn nie był miejscem, w którym chciało się urządzać pogaduszki. Czy to przyjemne czy też te mniej. A zwłaszcza te mniej. Bo często inicjatorami były osoby, których niekoniecznie chcielibyśmy zastać na swojej drodze.
Uniosła brew.
-I pańska historia ma mnie wzruszyć?-zapytała, ściszając głos i nie mogąc wyzbyć się tej lekkiej kpiny z głosu.-Gdyby mi pan powiedział, że jeszcze wczoraj był pan kobietą, to rozmawialibyśmy inaczej. Ale pan, panie Wisdom, naprawdę jest wyłącznie obserwatorem. Więc panu się tylko wydaje, że pan rozumie. Bo pan nic nie rozumie, panie Wisdom. Poczynając od pań...-zaczęła się już mocno nakręcać, mrużąc oczy, a nawet wysuwając lekko szczękę do przodu, gotowa kąsać i gryźć, gdy tu kątem oka zauważyła zbliżający się w ich stronę kształt. Nie zdążyła nawet sięgnąć po różdżkę, bo Thorley odepchnął ją na bok. Refleks był właśnie tym, co wyróżniało Selinę. Dlaczego więc teraz nie zdołała zareagować odpowiednio szybko? I dlaczego dała się dosłownie poprowadzić komuś za rękę, podczas gdy tego nie cierpiała, a jej gorąca głowa, duma i upartość nie pozwalały jej na podobne okazywanie słabości? Nie zepchnęłaby tego również na karb zaskoczenia.
Zacisnęła więc mocno szczękę, bez wątpienia poddenerwowana. Już raz została napadnięta. Pamiętała perfekcyjnie swojego oprawcę. I aż złość w niej wzbierała na samo wspomnienie.
-Ciekawych ma pan znajomych.-zauważyła jadowicie, najwyraźniej nie poczuwając się do dziękowania za ratunek. Godność jej na to nie pozwalała. Nie odpowiedziała też na jego pytanie. Bo co miała powiedzieć? Nie czuła się jak dama w opresji i nie chciała być tak traktowana za żadne skarby świata!
Otrzepała szatę, jak gdyby miała się właśnie ubrudzić. Choć był to bardziej wyraz próby doprowadzenia się do porządku.
-Na mnie już pora.-stwierdziła sucho i obcesowo, korzystając z faktu, że zagrożenie minęło i postanowiła się w końcu wyrwać od towarzystwa świeżo poznanego mężczyzny. Odeszła od niego kilkoma szybkimi krokami, by zniknąć za zakrętem.
/zw
Oczywiście, że chciała go spławić. Nokturn nie był miejscem, w którym chciało się urządzać pogaduszki. Czy to przyjemne czy też te mniej. A zwłaszcza te mniej. Bo często inicjatorami były osoby, których niekoniecznie chcielibyśmy zastać na swojej drodze.
Uniosła brew.
-I pańska historia ma mnie wzruszyć?-zapytała, ściszając głos i nie mogąc wyzbyć się tej lekkiej kpiny z głosu.-Gdyby mi pan powiedział, że jeszcze wczoraj był pan kobietą, to rozmawialibyśmy inaczej. Ale pan, panie Wisdom, naprawdę jest wyłącznie obserwatorem. Więc panu się tylko wydaje, że pan rozumie. Bo pan nic nie rozumie, panie Wisdom. Poczynając od pań...-zaczęła się już mocno nakręcać, mrużąc oczy, a nawet wysuwając lekko szczękę do przodu, gotowa kąsać i gryźć, gdy tu kątem oka zauważyła zbliżający się w ich stronę kształt. Nie zdążyła nawet sięgnąć po różdżkę, bo Thorley odepchnął ją na bok. Refleks był właśnie tym, co wyróżniało Selinę. Dlaczego więc teraz nie zdołała zareagować odpowiednio szybko? I dlaczego dała się dosłownie poprowadzić komuś za rękę, podczas gdy tego nie cierpiała, a jej gorąca głowa, duma i upartość nie pozwalały jej na podobne okazywanie słabości? Nie zepchnęłaby tego również na karb zaskoczenia.
Zacisnęła więc mocno szczękę, bez wątpienia poddenerwowana. Już raz została napadnięta. Pamiętała perfekcyjnie swojego oprawcę. I aż złość w niej wzbierała na samo wspomnienie.
-Ciekawych ma pan znajomych.-zauważyła jadowicie, najwyraźniej nie poczuwając się do dziękowania za ratunek. Godność jej na to nie pozwalała. Nie odpowiedziała też na jego pytanie. Bo co miała powiedzieć? Nie czuła się jak dama w opresji i nie chciała być tak traktowana za żadne skarby świata!
Otrzepała szatę, jak gdyby miała się właśnie ubrudzić. Choć był to bardziej wyraz próby doprowadzenia się do porządku.
-Na mnie już pora.-stwierdziła sucho i obcesowo, korzystając z faktu, że zagrożenie minęło i postanowiła się w końcu wyrwać od towarzystwa świeżo poznanego mężczyzny. Odeszła od niego kilkoma szybkimi krokami, by zniknąć za zakrętem.
/zw
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Ostatnio zmieniony przez Selina Lovegood dnia 05.10.15 15:42, w całości zmieniany 1 raz
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Genialnie. Ten sportsmen o wyglądzie przypominającym lwa w ludzkich ubraniach, znowu zabłądził w centrum Londynu. Chociaż mieszkał tu już jakiś czas i to parę razy, to nadal nie odnajdywał się w tej sieci ulic i uliczek. Każda nazwa była w języku angielskim, co jeszcze bardziej utrudniało mu poruszanie się po tym mieście. Czemu w ogóle wyszedł z mieszkania? Miał coś do załatwienia, ale chyba już nie pamięta co to było - tak długo kręcił się po tym labiryncie, że jego jedynym celem było już tylko znalezienie drogi powrotnej do domu. Albo kogoś, kto mu pomoże rozeznać się w tym miejscu. Pogoda na przechadzki też idealna nie była - co prawda mogło być gorzej i mógł padać deszcz - upał dawał się we znaki, przyprawiając gęsto zarośniętego mężczyznę o szaleństwo. Dreptał zdenerwowany po ulicy Pokątnej, skręcał w inne, znowu na nią wracał i w końcu trafił na ulicę Śmiertelnego Nokturnu - i to nie pierwszy raz tego dnia.
Z rękami w kieszeniach mijał coraz to dziwniejszych przechodniów. Ten zaułek był dla niego przerażający, dawał mu gęsią skórkę i przyspieszał bicie serca. Jest odważny, tak. Odważnym też skacze adrenalina, gdy znajdują się w takich, a nie innych przestrzeniach, sytuacjach lub towarzystwach. Naburmuszony, ale także cały czas czujny odtrącał od siebie żebrzące wiedźmy i nieprzyjaźnie wyglądających czarnoksiężników, chcąc się nie zatrzymywać. Trafił na wejście w uliczkę boczną. Zatrzymał się przy drogowskazie i zrezygnowany jęknął.
Już nigdy nie wyjdę sam z mieszkania... - pomyślał, mierząc bazyliszkowym wzrokiem całą okolicę.
Przeklął coś pod nosem to po francusku, to po norwesku, zwieńczył "szajsem", który był pierwszym słowem, jakiego nauczył się po niemiecku od Rudolfa i postanowił nie skręcać, a kontynuować nerwowy spacer Nokturnem.
Gdybym tylko spotkał znaną mi osobę... Chyba tylko ja mam tutaj problemy z orientacją w terenie.
Z rękami w kieszeniach mijał coraz to dziwniejszych przechodniów. Ten zaułek był dla niego przerażający, dawał mu gęsią skórkę i przyspieszał bicie serca. Jest odważny, tak. Odważnym też skacze adrenalina, gdy znajdują się w takich, a nie innych przestrzeniach, sytuacjach lub towarzystwach. Naburmuszony, ale także cały czas czujny odtrącał od siebie żebrzące wiedźmy i nieprzyjaźnie wyglądających czarnoksiężników, chcąc się nie zatrzymywać. Trafił na wejście w uliczkę boczną. Zatrzymał się przy drogowskazie i zrezygnowany jęknął.
Już nigdy nie wyjdę sam z mieszkania... - pomyślał, mierząc bazyliszkowym wzrokiem całą okolicę.
Przeklął coś pod nosem to po francusku, to po norwesku, zwieńczył "szajsem", który był pierwszym słowem, jakiego nauczył się po niemiecku od Rudolfa i postanowił nie skręcać, a kontynuować nerwowy spacer Nokturnem.
Gdybym tylko spotkał znaną mi osobę... Chyba tylko ja mam tutaj problemy z orientacją w terenie.
Gość
Gość
Odnoszę wrażenie, może błędne?, że się zgubiłeś.
Ja zgubiłam się na pewno, tak, po drodze do szczęścia.
Gorzki komentarz, czarny humor – jeszcze nie jest tak źle, trzymam formę, choć określają mnie porażka i złość. I nic poza tym.
Widzę Cię, zresztą trudno Cię nie zauważyć, bo jednak rzucasz się w oczy i przeklinasz dość głośno. To sprawia, że czuję się bezpieczniej wśród ludzi, którzy spoglądają na mnie jakbym była łakomym kąskiem ciasta. Jak reporterzy, którzy za jednym zamachem najchętniej pożarliby cały tort. Gdyby tylko mogli.
Ostatnie wydarzenia kwitowałam przypadkiem, fartem nowicjusza. Dziennikarze nie przepadają za mną, więc dręczyli mnie z najszczerszą przyjemnością wykorzystując każdą nadarzającą się ku temu okazję. To niemal słodkie, że przeznaczają na moje niecałe metr sześćdziesiąt całą masę uwagi, na którą z pewnością zasługuję, ale wolę, aby szeptano mi o niej na osobności, śpiewano sekretne serenady pod oknem niźli marnowano magiczny tusz na produkowanie bzdur. Oni wszyscy (w domyśle - czytelnicy) oczywiście połkną je w całości, przeżują, a potem zachorują na niestrawność.
Tak naprawdę wszyscy będą cali i zdrowi, może tylko Tristan Rosier napuszy się i pęknie, ale cała rzesza piekielnych anglików-darmozjadów nadal będzie egzystowała w tej niewinnej niewiedzy, coby przeczytać i zapomnieć, a brzmi to prawie jak Anthony Burke: wykorzystać i zostawić. Chociaż, nie mówię tego na głos i nigdy nie powiem, ale próbuję przekonać się dla własnego dobra, że jest inaczej.
-Ej, Lécuyer! - krzyczę niemal, aby przebić się przez gotujący tłum ludzi. Nokturn jest nazbyt głośny i chaotyczny, tak sądzę, jak na ludzi, którzy starają się ukryć swoje grzeszki za połami czarnych, dziurawych szat – może właśnie w tym bałaganie łatwiej jest się skryć, niż w gęstej ludzkiej martwicy, wśród ciszy, gdzie każdy z szeptów jest na miarę krzyku? Może dlatego lubię się tu gubić: niezauważona i anonimowa, wypełniona strachem i łaskoczącą czubki palców adrenaliną. Nie wiem kim jesteś, tutaj na Nokturnie, dopóki nie zajrzę pod Twój kaptur, nie zdejmę z Twojej głowy kapelusza lub nie znajdę Twego spojrzenia a i wówczas nie mam pewności, że będziesz moim przyjacielem – Przyjemny spacerek? - rzucam, gdy mnie zauważasz i znajduję się koło Ciebie. Brzmię kąśliwie, znów, ale nie znasz mnie innej – Który raz się dzisiaj zgubiłeś? - kontynuuję łagodniej, jak gdybym za moment chciała udzielić Ci kilku rad pod tytułem jak nie gubić się w Londynie.
Ze mną nie zginiesz.
A jeśli tak, to najprawdopodobniej zginiemy oboje.
Ja zgubiłam się na pewno, tak, po drodze do szczęścia.
Gorzki komentarz, czarny humor – jeszcze nie jest tak źle, trzymam formę, choć określają mnie porażka i złość. I nic poza tym.
Widzę Cię, zresztą trudno Cię nie zauważyć, bo jednak rzucasz się w oczy i przeklinasz dość głośno. To sprawia, że czuję się bezpieczniej wśród ludzi, którzy spoglądają na mnie jakbym była łakomym kąskiem ciasta. Jak reporterzy, którzy za jednym zamachem najchętniej pożarliby cały tort. Gdyby tylko mogli.
Ostatnie wydarzenia kwitowałam przypadkiem, fartem nowicjusza. Dziennikarze nie przepadają za mną, więc dręczyli mnie z najszczerszą przyjemnością wykorzystując każdą nadarzającą się ku temu okazję. To niemal słodkie, że przeznaczają na moje niecałe metr sześćdziesiąt całą masę uwagi, na którą z pewnością zasługuję, ale wolę, aby szeptano mi o niej na osobności, śpiewano sekretne serenady pod oknem niźli marnowano magiczny tusz na produkowanie bzdur. Oni wszyscy (w domyśle - czytelnicy) oczywiście połkną je w całości, przeżują, a potem zachorują na niestrawność.
Tak naprawdę wszyscy będą cali i zdrowi, może tylko Tristan Rosier napuszy się i pęknie, ale cała rzesza piekielnych anglików-darmozjadów nadal będzie egzystowała w tej niewinnej niewiedzy, coby przeczytać i zapomnieć, a brzmi to prawie jak Anthony Burke: wykorzystać i zostawić. Chociaż, nie mówię tego na głos i nigdy nie powiem, ale próbuję przekonać się dla własnego dobra, że jest inaczej.
-Ej, Lécuyer! - krzyczę niemal, aby przebić się przez gotujący tłum ludzi. Nokturn jest nazbyt głośny i chaotyczny, tak sądzę, jak na ludzi, którzy starają się ukryć swoje grzeszki za połami czarnych, dziurawych szat – może właśnie w tym bałaganie łatwiej jest się skryć, niż w gęstej ludzkiej martwicy, wśród ciszy, gdzie każdy z szeptów jest na miarę krzyku? Może dlatego lubię się tu gubić: niezauważona i anonimowa, wypełniona strachem i łaskoczącą czubki palców adrenaliną. Nie wiem kim jesteś, tutaj na Nokturnie, dopóki nie zajrzę pod Twój kaptur, nie zdejmę z Twojej głowy kapelusza lub nie znajdę Twego spojrzenia a i wówczas nie mam pewności, że będziesz moim przyjacielem – Przyjemny spacerek? - rzucam, gdy mnie zauważasz i znajduję się koło Ciebie. Brzmię kąśliwie, znów, ale nie znasz mnie innej – Który raz się dzisiaj zgubiłeś? - kontynuuję łagodniej, jak gdybym za moment chciała udzielić Ci kilku rad pod tytułem jak nie gubić się w Londynie.
Ze mną nie zginiesz.
A jeśli tak, to najprawdopodobniej zginiemy oboje.
Gość
Gość
Zaraz, zaraz...
Jego broda drgnęła nerwowo, a na czole mimowolnie wyskoczyła niechciana kropla potu. Znał ten głos. Wreszcie po tej mozolnej, trwającej zdecydowanie za długo i zabierającej zdecydowanie za dużo życia Brunonowi tułaczce, usłyszał znajomy, kobiecy głos. I to nie byle jaki.
Ujrzał ją po raz pierwszy parę lat temu na boisku do Quidditcha. Wtedy go to uderzyło, zupełnie jakby dostał tłuczkiem prosto w czoło. A może w serce? W każdym razie dostał mocno, ale bynajmniej nie boleśnie. Dostał przecież strzałą amora czy innego skurczybyka. Nigdy przedtem czegoś takiego nie czuł. Ta Harpia zleciała z nieba i wyrwała mu serce, by potem z nim uciekać przez długi czas... Aż do teraz. Aż do teraz nie potrafił go od niej odzyskać. Czuł się, jakby ta chciała zrobić sobie z niego żarty i wrzucić w rolę szukającego. Ona jest zniczem, którego on nie potrafi dosięgnąć, mimo, że często jest już blisko.
To nie było zwykłe zauroczenie, romans. Czuł, że to nie tak. Ogień szaleńczy, który się wypala w mgnieniu oka w nim nie płonął, raczej spokojny, rozgrzewający całe ciało ogień miłości, mogący tlić się jeszcze przez długi czas, czekając na dokładkę drewna. Ugh, jak to brzmi, okropne.
Przebiegł oczami po otoczeniu i dostrzegł ją. Tak, oto ona. Clarissa Rookwood.
Wyglądała tak, jak zawsze w jego wyobrażeniach, idealnie. Jej piękne blond włosy otulające niewinną z pozoru twarzyczkę. Drobne, pociągające usta. Drobny nosek. Lekko piegowate policzki. I te szare okręgi wokół źrenic, skierowane w jego stronę. Jej wzrok wbity w jego postać - to sprawiało, że miękły mu nogi i pociły się dłonie. Nie chciał pokazywać tego wybuchu emocji i stresu, który w nim zapanował, musiał to wszystko jakoś maskować, co dosyć nieźle mu szło. Jedynie jego wzrok z nerwów i przejęcia, często uciekał na boki w trakcie rozmowy. Ty się czegoś wstydzisz, Lécuyer? Ty? Ten macho, który sypiał już z nie jedną i całował się z "nie kilkudziesięcioma"? Zadziwiasz.
- Clarissa! - wykrzyknął z uśmiechem, podnosząc rękę i machając w jej stronę.
Zły nastrój momentalnie prysł. Ignorował ton jej wypowiedzi, odzywki - nie robiły na nim już żadnego negatywnego wrażenia, był do nich przyzwyczajony. Może nawet lepiej, że tak się do niego zwracała? Może mu się to podobało? To go jeszcze bardziej nakręcało?
- Nie był przyjemny, ale... - chyba wszystko właśnie uległo zmianie - No już straciłem rachubę. Nawet nie wiem czemu wyszedłem z mieszkania. Ale skoro się widzimy, to może potowarzyszysz mi w tym spacerze? Czy nie masz czasu? Myślę, że taka przechadzka wyszłaby nam na dobre - ja bym się trochę nauczył o Londynie, a Ty uwolniona byłabyś od samotnej tułaczki! Co Ty na to? - uśmiechnął się na końcu szeroko, pokazując swe białe zęby zza brody.
Na ogół radosny był to chłopak, zwłaszcza w jej towarzystwie.
Jego broda drgnęła nerwowo, a na czole mimowolnie wyskoczyła niechciana kropla potu. Znał ten głos. Wreszcie po tej mozolnej, trwającej zdecydowanie za długo i zabierającej zdecydowanie za dużo życia Brunonowi tułaczce, usłyszał znajomy, kobiecy głos. I to nie byle jaki.
Ujrzał ją po raz pierwszy parę lat temu na boisku do Quidditcha. Wtedy go to uderzyło, zupełnie jakby dostał tłuczkiem prosto w czoło. A może w serce? W każdym razie dostał mocno, ale bynajmniej nie boleśnie. Dostał przecież strzałą amora czy innego skurczybyka. Nigdy przedtem czegoś takiego nie czuł. Ta Harpia zleciała z nieba i wyrwała mu serce, by potem z nim uciekać przez długi czas... Aż do teraz. Aż do teraz nie potrafił go od niej odzyskać. Czuł się, jakby ta chciała zrobić sobie z niego żarty i wrzucić w rolę szukającego. Ona jest zniczem, którego on nie potrafi dosięgnąć, mimo, że często jest już blisko.
To nie było zwykłe zauroczenie, romans. Czuł, że to nie tak. Ogień szaleńczy, który się wypala w mgnieniu oka w nim nie płonął, raczej spokojny, rozgrzewający całe ciało ogień miłości, mogący tlić się jeszcze przez długi czas, czekając na dokładkę drewna. Ugh, jak to brzmi, okropne.
Przebiegł oczami po otoczeniu i dostrzegł ją. Tak, oto ona. Clarissa Rookwood.
Wyglądała tak, jak zawsze w jego wyobrażeniach, idealnie. Jej piękne blond włosy otulające niewinną z pozoru twarzyczkę. Drobne, pociągające usta. Drobny nosek. Lekko piegowate policzki. I te szare okręgi wokół źrenic, skierowane w jego stronę. Jej wzrok wbity w jego postać - to sprawiało, że miękły mu nogi i pociły się dłonie. Nie chciał pokazywać tego wybuchu emocji i stresu, który w nim zapanował, musiał to wszystko jakoś maskować, co dosyć nieźle mu szło. Jedynie jego wzrok z nerwów i przejęcia, często uciekał na boki w trakcie rozmowy. Ty się czegoś wstydzisz, Lécuyer? Ty? Ten macho, który sypiał już z nie jedną i całował się z "nie kilkudziesięcioma"? Zadziwiasz.
- Clarissa! - wykrzyknął z uśmiechem, podnosząc rękę i machając w jej stronę.
Zły nastrój momentalnie prysł. Ignorował ton jej wypowiedzi, odzywki - nie robiły na nim już żadnego negatywnego wrażenia, był do nich przyzwyczajony. Może nawet lepiej, że tak się do niego zwracała? Może mu się to podobało? To go jeszcze bardziej nakręcało?
- Nie był przyjemny, ale... - chyba wszystko właśnie uległo zmianie - No już straciłem rachubę. Nawet nie wiem czemu wyszedłem z mieszkania. Ale skoro się widzimy, to może potowarzyszysz mi w tym spacerze? Czy nie masz czasu? Myślę, że taka przechadzka wyszłaby nam na dobre - ja bym się trochę nauczył o Londynie, a Ty uwolniona byłabyś od samotnej tułaczki! Co Ty na to? - uśmiechnął się na końcu szeroko, pokazując swe białe zęby zza brody.
Na ogół radosny był to chłopak, zwłaszcza w jej towarzystwie.
Gość
Gość
Ulica
Szybka odpowiedź