Napełnij dzbanki
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Napełnij dzbanki!
Dokładnie na samym środku zaczarowanego wesołego miasteczka znajduje się niewielkie stanowisko obsługiwane przez znudzonego staruszka. Ten zauważył, że w połowie wszystkich atrakcji pary się kłócą i potrzebują czegoś na pogodzenie. Wpadł więc na pomysł na kuszenia ludzi przepięknymi, zaczarowanymi misiami, które można wygrać w konkurencji. Misie te dobierane są pod wygranego. Do wyboru jest nie tylko kolor futerka, nosa czy wnętrza łap, ale także kwestii, którą wypowiada pluszak, gdy jest przytulany przez właściciela. Aby wygrać, trzeba wypełnić trzy gliniane dzbany za pomocą zaklęcia "Balneo". Jednak konkurencja puściła plotkę, że naczynia są również zaczarowane i często wywracają się do góry nogami. Przy ocenie poprawności zaklęcia, rzuć kością k'100'.
Lokacja zawiera kostki.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:02, w całości zmieniany 1 raz
Utrzymywanie poprawnych, rodzinnych kontaktów u Rowle'ów uważano za priorytet: szczególny nacisk był kładziony na politykę wewnętrzną, choć z biegiem czasu asymilacja z rodami o podobnych, antymugolskich poglądach również stała się docenianym elementem zakurzonej dyplomacji. Magnus nieco pokpiwał z tych animozji, rozpoczętych od drobnego starcia mającego miejsce przed wiekami i nijak pasującego do aktualnej sytuacji na mapach Wielkiej Brytanii. Abraxas nie należał do najbliższych krewnych - właściwie to zostali spowinowaceni z Malfoyami poprzez małżeństwo z młodą lady Black - aczkolwiek zdawał się szczególnie cenny. Rowle śledził jego polityczne kroki, doceniał racjonalne dysponowanie rodowymi dobrami: koneksjami, protekcją, mecenatem artystycznym, a poza tym darzył go też całkiem naturalną sympatią, nie zahaczającą o wspólne opiniowanie o magicznym świecie. Cóż z tego, że rozpadał się na kawałki, skoro fasady trzymające w ryzach inny świat - ojców, rodziców - stał pewnie, na niewzruszonych fundamentach. Również na płaszczyźnie potomstwa lepiej niż doskonale rozumiał się z Abraxasem (skrycie nieco mu zazdroszcząc tak dziarskich synów), a on potwierdzał to swoim zaufaniem. Magnus otrzymał pieczę nad córeczką Malfoya, będąc przy jej narodzinach oraz później - ulubionym wujem. Nie rozpieszczał Marianne zanadto, lecz i nie narzucał jej ostrzejszego drygu, który wcielił w proces wychowawczy Helene oraz Mely. Jedynie złoty środek mógł wypośrodkować tę ścieżkę między surowością a pobłażaniem, acz Magnus nie musiał za nic ganić uroczej Marie, którą z ogromną przyjemnością porywał z dworu w Wiltshire ku długiej drodze w nieznane. Uparcie odmawiał zdradzenia dziewczynce sekretu, dokąd się wybierają, mimo że prosiła, stosując na nim setkę dziecinnych sztuczek. Trzepotanie spod rzęs prawie go zwiodło, lecz po krótkim napomnieniu, Marie zaprzestała czarować Magnusa, grzecznie dostosowując się do jego poleceń. Szyld wesołego miasteczka musiał zrobić na niej wrażenie, acz Rowle przezornie nie wypuścił z dłoni rączki ruchliwej dziewczynki, wodzącej wzrokiem od jednego kolorowego namiotu do drugiego. Przeczuwał, że niespodzianka uda się wyśmienicie i nie zawiódł się, jego mała towarzyszka wyglądała na autentycznie zachwyconą.
-Tata opowiedział mi o twoich przygodach, Marie - rzekł, na poły karcąco, na poły żartobliwie - ostrzegał, że muszę cię pilnować jak oka w głowie, bo w przeciwnym razie możesz mi uciec, jak spłoszony nieśmiałek - dodał, zerkając na kroczącą obok niego dziewczynkę - ale chyba ja nie jestem taki straszny, żebyś chciała się przede mną chować? - spytał, pewnie kierując się z dziewczynką ku jednemu ze stoisk. Mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy wata cukrowa już po chwili wylądowała w wolnej rączce Marianne, a Rowle uśmiechnął się zadowolony z uszczęśliwienia chrześniaczki. Dzieciom naprawdę niewiele było trzeba, więc nadrabiał deficyt zainteresowania oraz miłości, której sam nie otrzymał, przelewając uczucia na swoje dziewczynki. W granicach rozsądku, ale nie krępował się wcale beztroską, zaklinając w niej odrobinę przeciwwagi dla ostrego skupienia oraz śmiertelnej powagi, prezentowanej na co dzień.
-Spójrz, tu można wygrać nagrodę - zauważył, kierując się do jednego ze straganów, okrytego pasiastym baldachimem - chciałabyś dostać takiego jednorożca - spytał, wskazując na dużą maskotkę i zatrzymując się przed atrakcją.
-Tata opowiedział mi o twoich przygodach, Marie - rzekł, na poły karcąco, na poły żartobliwie - ostrzegał, że muszę cię pilnować jak oka w głowie, bo w przeciwnym razie możesz mi uciec, jak spłoszony nieśmiałek - dodał, zerkając na kroczącą obok niego dziewczynkę - ale chyba ja nie jestem taki straszny, żebyś chciała się przede mną chować? - spytał, pewnie kierując się z dziewczynką ku jednemu ze stoisk. Mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy wata cukrowa już po chwili wylądowała w wolnej rączce Marianne, a Rowle uśmiechnął się zadowolony z uszczęśliwienia chrześniaczki. Dzieciom naprawdę niewiele było trzeba, więc nadrabiał deficyt zainteresowania oraz miłości, której sam nie otrzymał, przelewając uczucia na swoje dziewczynki. W granicach rozsądku, ale nie krępował się wcale beztroską, zaklinając w niej odrobinę przeciwwagi dla ostrego skupienia oraz śmiertelnej powagi, prezentowanej na co dzień.
-Spójrz, tu można wygrać nagrodę - zauważył, kierując się do jednego ze straganów, okrytego pasiastym baldachimem - chciałabyś dostać takiego jednorożca - spytał, wskazując na dużą maskotkę i zatrzymując się przed atrakcją.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie orientowała się w dorosłym świecie politycznych niuansów, nie miały dla niej większego znaczenia, gdy w grę wchodziły wizyty licznych wujków - bliższych i dalszych, znanych mniej lub bardziej, lub też jeszcze nieznanych wcale. Swoją uwagę skupiała na próbach zachowania nienagannych manier, roztaczaniu dziecięco-dziewczęcego uroku i urabianie krewnych, by spełnili jak najwięcej życzeń z długiej listy. Utrzymanie pozytywnych relacji między rodami występowało gdzieś obok, tylko jako pojedyncze zdanie, wzmianka z wykładu taty i zasłyszane od Septimusa. Marianne miała już swój rozum, podpowiadający, że powinna być zawsze miła i kruszyć twarde skorupy serc - takie wnioski wyciągała ze swoich dziecięcych obserwacji. Jeśli czegoś chciała, droga przez kulturę okazywała się bardziej opłacalna niż wylewanie łez, choć bez wątpienia druga opcja stanowiła tą łatwiejszą. Nie sprawiała wrażenia rozkapryszonej, bo kilka sytuacji nauczyło ją, że nie tędy droga. Popełniała oczywiście błędy - wiele, o wiele więcej niż dorośli, lecz ogólne zachowanie pomagało jej w zacieraniu śladów. Zakopywała je niewinnie nóżką, kiedy nikt nie patrzył.
Tego wujka, oczywiście, znała bardziej niż wielu innych. Był jej bliższy, był zaufany, i na tyle, na ile dziecko może odczuwać podobne rzeczy, czuła, że jest dumny z jej sukcesów (a tymi wręcz uwielbiała się chwalić, licząc na dodatkowe profity) i oferował jej wsparcie. Z niecierpliwością czekała na wymarzoną grę w duecie wiolonczelowym, lecz niespodzianki wprawiały ją w jeszcze większą ciekawość. Próbowała naprawdę mocno - najpierw dowiedzieć się, dokąd Magnus ją zabiera, potem - wykazać się cierpliwością. Żadna z opcji nie działała bez zarzutów, za to gdy dotarli do celu, oniemiała i potrzebowała chwili, by przyswoić sobie piękno tego miejsca. Raj dla dzieci. Prawdziwy, istny raj. Rzuciła wujkowi niepewne spojrzenie, nie puszczając jego dłoni, choć chciała wyrwać się i przebiec od atrakcji do atrakcji, poznając absolutnie każdy zakątek niesamowitego wesołego miasteczka - w myślach już płynęły wizje pędzącej karuzeli i pochłanianych łakoci, a przecież to wszystko było na wyciągnięcie ręki. Westchnęła z zachwytu. Słowa lorda Rowle ledwo do niej dotarły, tak była pochłonięta nowościami, ale przyswoiła je na skraju świadomości, zmuszając się do skupienia uwagi na swoim opiekunie. Uśmiechnęła się, troszkę zawstydzona, niewinnie odwracając wzrok - lecz tylko na moment! - za chwilę bez skrępowania wpatrując się w zielone oczy Magnusa. Przygryzła dolną wargę. Nie miała aż tyle odwagi, by celowo uciekać w nieznanych zakątkach świata, praktykowała podobne rzeczy tylko przy guwernantkach, w Wilton, a już tym bardziej nie zamierzała umykać ojcu chrzestnemu, dlatego pokręciła przecząco głową, koniecznie musząc dodać swoje trzy knuty do ogólnej konkluzji.
- Nie, ale na pewno chowałabym się przed ciocią Dafnią - uznała, mimowolnie marszcząc nosek. Już nie pamiętała, że przez chwilę lady Rowle wydawała jej się czarownicą prawie wzorową, nie, teraz widziała ją w świetle wyłącznie negatywnym. Nikt, nigdy nie śmiał podnieść na nią ręki, dlatego wspomnienie tak innej kary było wyraźne. Marianne była na nią zła, dlatego ton głosu, mimo starań zachowania neutralności, był przesycony pretensją i smutkiem. Nie strachem, bo była pewna, że tata będzie potrafił wpłynąć na szlachciankę, by sytuacja nie powtórzyła się w przyszłości. Tęczowa wata cukrowa zmieniała smaki podczas jedzenia, lady Malfoy zgadywała zaś, jaki tym razem wypełnia jej buźkę, kiedy na horyzoncie zalśnił jednorożec. Prawie pisnęła z zachwytu i stanęła na paluszkach, byle tylko zobaczyć jak najwięcej maskotki, skrytej częściowo za kontuarem.
- Och, tak! - dała upust swoim emocjom - nie dość, że sam jednorożec wyglądałby przecudownie na jej miękkiej pościeli, to... - Lord Nox i pan Salvador na pewno byliby zadowoleni z nowego towarzysza przygód! Mogę zrobić czary twoją różdżką, wujku? Chciałabym wygrać! Proszę, proszę! - patrzyła na Magnusa, ale tak bardzo, bardzo chciała już patrzeć z bliska na nagrodę!
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Tak młode damy raczej nie powinny pochłaniać uwagi, ani czasu Magnusa, który jednak w głębokim poważaniu trzymał sądy o b c y c h, wyraźnie sklasyfikowanych przez dewizę jego rodu wrogami. Rowle rozsądnie gospodarował chwilami dla siebie, odpowiednio dawkując sobie typowo męskie (wręcz: samcze) rozrywki, intelektualne rozgrywki, salonowe roszady, jak i miłe, bezstresowe, beztroskie popołudnia w towarzystwie miniaturowych szlachcianek. Marianne była jeszcze dzieckiem, acz drzemiący w uroczej buźce i słodkich słówkach płynących z miękkich warg potencjał aż z niej buchał, wyraźnie obwieszczając światu, iż ma do czynienia z dumną lady Malfoy. Rowle z nieskrywaną przyjemnością patrzył na swoją chrześniaczkę, jakby miał do czynienia z dorosłą pannicą uwięzioną w malutkim ciałku; maskował jednak rozbawienie, nie chcąc poczynić dziewczynce przykrości. Zachowywała się przecież idealnie, grzecznie krocząc tuż przy nim, nie odstępując go na krok, chociaż błękitne oczka jarzyły się niczym szafiry, a bicie malutkiego serduszka wyraźnie wibrowało w dziewczęcej piersi, aż trzęsąc Marie z podekscytowania. Rowle uśmiechał się tylko w ciszy, szeroko, z ciepłym zadowoleniem, że jego niespodzianka się udała. Naturalnie właśnie takiej reakcji oczekiwał, chociaż po rozpieszczonych arystokratkach mógł spodziewać się wszystkiego. Nie przeliczył się na szczęście i raczył się doskonałym widokiem zachwyconej tym drobnym upominkiem Marianne, szczerze zaintrygowanej wszystkim, co działo się wkoło. Magnus także rozglądał się na boki, poszukując najciekawszych atrakcji, najsmaczniejszych łakoci, najszybszych kolejek i najładniejszych spektakli, na jakie zaprosi blondyneczkę. Zajmując się własnym córkami doszedł do prostych wniosków, że dziewczęta wprost uwielbiają, kiedy traktuje się je już jak pełnowymiarowe szlachcianki, odgrywając rolę nie ojca, wuja, czy brata, a bezimiennego dżentelmena, zafascynowanego urokiem niewinnej, pięknej panienki. Rowle postarał się zatem, by jak najdokładniej wejść w przewidzianą dla niego rolę, pragnąc uczynić ten dzień jak najprzyjemniejszy dla Marianne. Nic trudnego - uśmiechać się pięknie, komplementować suknię, buciki, dobrany pod ich kolor kapelusik, pytać o ostatnio widziany spektakl teatralny, ani słowem nie zająknąć się o postępach w nauce, konieczności poćwiczenia powitalnego ukłonu i nie zacząć przypadkiem przepytywać jej z kolejności chronologicznej, w jakiej Ministrowie Magii obejmowali swój urząd. W porę ugryzł się język, ratując wypad przed bliską katastrofą, po czym niezauważalnie zmienił chwyt, puszczając miękką dłoń lady Malfoy i delikatnie łapiąc ją pod ramię.
-Dlaczego, Marianne? - spytał badawczo, nieznacznie marszcząc brwi, automatycznie odczuwając niepokój i przeczuwając niezbyt dobre wieści. Delikatne bodźce, lekkie załamanie się wesołej aury, marszczący się nosek i cichy głosik, uderzający w wysokie, smutne tony, jakich nie mógł zlekceważyć, natchnęły Magnusa do drążenia tematu. W sposób tak naturalny, by Marie nie zorientowała się, że w ogóle o to dopytuje - ciocia Daphne jest straszniejsza ode mnie? Na pewno nie ma takich wielkich kłów - zaśmiał się, szczerząc do dziewczynki zęby w iście wilczym uśmiechu, wykrzesując z siebie iskry radości, niezbędne do wykonania tej sztuki. Wierzył, że Marianne poznałaby się na udawanym chichocie, co stanowiło nie lada sztukę, prostą chyba tylko wyłącznie dla szczerych do bólu dzieci.
-Na pewno? I nie będą ani trochę zazdrośni? Ja byłby bardzo zazdrosny o taką księżniczkę - powiedział, spokojnie puszczając rękę Marianne. Odgrodzony od tłumu nie musiał obawiać się, że nagle ktoś ją porwie i prócz wiary w rozsądek blondyneczki, trzymała ją tutaj wizja obiecanego jednorożca - Różdżka jest kapryśna i lubi robić nieprzyjemne żarty - odmówił, kręcąc głową i prędko dodając, że jest już bardzo duża i że niedługo dostanie swoją własną, na pewno śliczną i obdarzoną dużą mocą - ale wygram dla ciebie jednorożca. Już wiesz, jak go nazwiesz? - spytał, nie zamierzając pozwolić, by na dziewczęcej twarzyczce zagościł smutek.
-Balneo - wyraźnie zaakcentował zaklęcie, celując różdżką w jeden z pustych dzbanków, aby napełnić go wodą. Oby się udało, bo nie wytłumaczy się Marie, dlaczego mimo obietnicy zmuszony został do odejścia z pustymi rękami.
-Dlaczego, Marianne? - spytał badawczo, nieznacznie marszcząc brwi, automatycznie odczuwając niepokój i przeczuwając niezbyt dobre wieści. Delikatne bodźce, lekkie załamanie się wesołej aury, marszczący się nosek i cichy głosik, uderzający w wysokie, smutne tony, jakich nie mógł zlekceważyć, natchnęły Magnusa do drążenia tematu. W sposób tak naturalny, by Marie nie zorientowała się, że w ogóle o to dopytuje - ciocia Daphne jest straszniejsza ode mnie? Na pewno nie ma takich wielkich kłów - zaśmiał się, szczerząc do dziewczynki zęby w iście wilczym uśmiechu, wykrzesując z siebie iskry radości, niezbędne do wykonania tej sztuki. Wierzył, że Marianne poznałaby się na udawanym chichocie, co stanowiło nie lada sztukę, prostą chyba tylko wyłącznie dla szczerych do bólu dzieci.
-Na pewno? I nie będą ani trochę zazdrośni? Ja byłby bardzo zazdrosny o taką księżniczkę - powiedział, spokojnie puszczając rękę Marianne. Odgrodzony od tłumu nie musiał obawiać się, że nagle ktoś ją porwie i prócz wiary w rozsądek blondyneczki, trzymała ją tutaj wizja obiecanego jednorożca - Różdżka jest kapryśna i lubi robić nieprzyjemne żarty - odmówił, kręcąc głową i prędko dodając, że jest już bardzo duża i że niedługo dostanie swoją własną, na pewno śliczną i obdarzoną dużą mocą - ale wygram dla ciebie jednorożca. Już wiesz, jak go nazwiesz? - spytał, nie zamierzając pozwolić, by na dziewczęcej twarzyczce zagościł smutek.
-Balneo - wyraźnie zaakcentował zaklęcie, celując różdżką w jeden z pustych dzbanków, aby napełnić go wodą. Oby się udało, bo nie wytłumaczy się Marie, dlaczego mimo obietnicy zmuszony został do odejścia z pustymi rękami.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Dumna lady Malfoy chciała się kiedyś wyróżniać. Pozytywnie, oczywiście, będąc wzorową szlachcianką, nie żadną zdrajczynią tradycji, ale już teraz pragnęła, by wszyscy ją kochali. Zagarnianie czasu dorosłych było dla niej każdorazowo osobistym sukcesem, małym triumfem, szczególnie, gdy wykazywała się nową umiejętnością oraz ostatnimi osiągnięciami i była za nie - swoją drogą słusznie, bo rozwijała się szybko - chwalona. Nie miała szans dostrzegać, że potencjał jej charakteru jest duszony przez te same szlacheckie wartości, a szczere i dobre serce powoli przesiąka wężowym jadem Malfoyów. Żyła w dziecięcej nieświadomości. Rząd ułatwień z kategorii materialnej swoją zaletę miał jednak w dostępie dziewczynki do wiedzy i przeróżnych dziedzin, choćby artystycznych. Wykorzystywała te okazje, nie zawsze z chęcią, ale często właśnie z jej udziałem, jakby sprawnie podliczała zyski, które z osiągnięć wynikną. Dzisiejsze wyjście było idealnym przykładem na to, że się opłacało. Nie mogła marzyć o lepszym dniu - nie dość, że wszystko w tym miejscu było cudowne, przemierzała je z Magnusem, którego uwielbiała. Czasem wyobrażała sobie nawet, że będą grać w duecie wiolonczelowym - lord Rowle w jej wyobrażeniach był nieśmiertelny, nie starzał się, za to ona była już dorosłą, pełną szyku, klasy, elegancji panną. I mogła jeść słodycze, kiedy miała na to ochotę, dlatego na wiolonczelach grali z Magnusem zawsze ze zmieniającymi smaki lizakami w buziach, bo najłatwiej było je jeść bez użycia rąk. Musiałaby kiedyś spróbować tego patentu. Może oświadczy swojej nauczycielce, że jeśli nie dostanie lizaka, nie tknie instrumentu, bo zupełnie nic jej nie wyjdzie i pomyli wszystkie nuty?
O pomyśle szybko zapomniała - zbyt wiele rzeczy przyciągało uwagę, by skupić się na jednej dłużej niż kilka sekund. Przygryzła wargę, słysząc pytanie wujka. Oj, palnęła głupotę, zupełnie nieprzemyślaną, ale jemu chyba mogła powiedzieć wszystko? Był przecież takim dżentelmenem! Westchnęła najpierw, ale kiedy po chwili zapytał o kły cioci Dafni, zachichotała, wyobrażając ją sobie jako szablozębnego kuguchara. Wyglądała tak niepoważnie z kłami do ziemi, że nawet nie była już straszna. Za to lord Rowle wyglądał cudownie i wyraźnie cieszył się z jej towarzystwa. Zakryła usta dłonią, chowając swój nieśmiały uśmiech, zanim odpowiedziała na pierwsze pytanie.
- Ciocia mówi, że nie jestem damą, bo kiedy mnie uderzyła, zaatakowała ją trawa i aportownica Duszy - lekko wydęła usteczka, odwracając na chwilę wzrok. Aportownicą był oczywiście patyk. - [bWięc wolałabym się chować od cioci żeby mnie nie dotykała i nie mówiła przykrych rzeczy. Czy wszyscy Rowle sądzą, że nie jestem damą?[/b] - zapytała zaniepokojna, bo to byłby przecież dramat stulecia. Na tym się nie zakończyło. - Czy ciocia Dafne taka jest, bo kiedyś wybrała się do lasu i dostała klątwę, i dopiero jak szanowny lord pokona potwory, będzie mogła wyjść za mąż? Ja cioci mówiłam, że poproszę tatę żeby się tą klątwą zajął, bo tata ma znajomości, ale nie wiem, czy chcę tatę prosić. Może gdyby ciocia Dafne była dla mnie miła, to bym jej pomogła. Jak lord sądzi, powinnam okazać jej łaskę i zająć się klątwą? - zapytała uprzejmie o zdanie, nie do końca świadoma, że tak pięknie nakablowała. Dalej było jej okropnie smutno, że została tak potraktowana, dalej nosiła w sobie trochę zwątpienia, jakie zasiała w niej lady Rowle, ale jeszcze obecne dobre serce w prostocie i szczerości dyktowało jej zatroszczenie się o los cioci. Musiało być jej bardzo smutno bez męża. A co ona robiła bez dzieci? Nie wyobrażała sobie swojej mamy bez dzieci.
- Może troszkę, ale ich ubobrzucham - przyznała, już zarumieniona komplementem. - Jest lord najuprzejmiejszy, lordzie Rowle - dalsza obietnica zdobycia jednorożca (jednorożca!) zalała ją falą radości i musiała się powstrzymać, żeby nie podskakiwać z tego szczęścia, jak jakaś niewychowana panna. Dała jej upust w uśmiechu i ochach zachwytu.
- Jeszcze nie, ale może być lord pewien, że zanim go lord zdobędzie, nadam mu godne imię! - obiecała, cała w skowronkach, z zapartym tchem czekając na magię w wydaniu brodatego wujka.
- Oooooch, idealnie! - tylko jeden drobny szczegół. - Widzi lord, różdżka wcale nie kaprysi. A moja też będzie posłuszna? Na pewno będzie ładna, tylko nie chciałabym na niej węża, bo są trochę straszne, paw byłby lepszy, koniecznie biały. I koniecznie takie zielone kamienie, szmaragdy - rozmarzyła się w oczekiwaniu na kolejne napełnianie dzbanka.
O pomyśle szybko zapomniała - zbyt wiele rzeczy przyciągało uwagę, by skupić się na jednej dłużej niż kilka sekund. Przygryzła wargę, słysząc pytanie wujka. Oj, palnęła głupotę, zupełnie nieprzemyślaną, ale jemu chyba mogła powiedzieć wszystko? Był przecież takim dżentelmenem! Westchnęła najpierw, ale kiedy po chwili zapytał o kły cioci Dafni, zachichotała, wyobrażając ją sobie jako szablozębnego kuguchara. Wyglądała tak niepoważnie z kłami do ziemi, że nawet nie była już straszna. Za to lord Rowle wyglądał cudownie i wyraźnie cieszył się z jej towarzystwa. Zakryła usta dłonią, chowając swój nieśmiały uśmiech, zanim odpowiedziała na pierwsze pytanie.
- Ciocia mówi, że nie jestem damą, bo kiedy mnie uderzyła, zaatakowała ją trawa i aportownica Duszy - lekko wydęła usteczka, odwracając na chwilę wzrok. Aportownicą był oczywiście patyk. - [bWięc wolałabym się chować od cioci żeby mnie nie dotykała i nie mówiła przykrych rzeczy. Czy wszyscy Rowle sądzą, że nie jestem damą?[/b] - zapytała zaniepokojna, bo to byłby przecież dramat stulecia. Na tym się nie zakończyło. - Czy ciocia Dafne taka jest, bo kiedyś wybrała się do lasu i dostała klątwę, i dopiero jak szanowny lord pokona potwory, będzie mogła wyjść za mąż? Ja cioci mówiłam, że poproszę tatę żeby się tą klątwą zajął, bo tata ma znajomości, ale nie wiem, czy chcę tatę prosić. Może gdyby ciocia Dafne była dla mnie miła, to bym jej pomogła. Jak lord sądzi, powinnam okazać jej łaskę i zająć się klątwą? - zapytała uprzejmie o zdanie, nie do końca świadoma, że tak pięknie nakablowała. Dalej było jej okropnie smutno, że została tak potraktowana, dalej nosiła w sobie trochę zwątpienia, jakie zasiała w niej lady Rowle, ale jeszcze obecne dobre serce w prostocie i szczerości dyktowało jej zatroszczenie się o los cioci. Musiało być jej bardzo smutno bez męża. A co ona robiła bez dzieci? Nie wyobrażała sobie swojej mamy bez dzieci.
- Może troszkę, ale ich ubobrzucham - przyznała, już zarumieniona komplementem. - Jest lord najuprzejmiejszy, lordzie Rowle - dalsza obietnica zdobycia jednorożca (jednorożca!) zalała ją falą radości i musiała się powstrzymać, żeby nie podskakiwać z tego szczęścia, jak jakaś niewychowana panna. Dała jej upust w uśmiechu i ochach zachwytu.
- Jeszcze nie, ale może być lord pewien, że zanim go lord zdobędzie, nadam mu godne imię! - obiecała, cała w skowronkach, z zapartym tchem czekając na magię w wydaniu brodatego wujka.
- Oooooch, idealnie! - tylko jeden drobny szczegół. - Widzi lord, różdżka wcale nie kaprysi. A moja też będzie posłuszna? Na pewno będzie ładna, tylko nie chciałabym na niej węża, bo są trochę straszne, paw byłby lepszy, koniecznie biały. I koniecznie takie zielone kamienie, szmaragdy - rozmarzyła się w oczekiwaniu na kolejne napełnianie dzbanka.
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Kształtowanie charakteru wymagało dużego nakładu czasu oraz pracy: Magnus zaś był święcie przekonany, że właśnie poprzez jak najczęstsze przebywanie wraz z dzieckiem, niemalże poświęcanie się mu, zdoła wpoić w młodym umyśle prócz bezgranicznego zaufania, także i autentyczną chęć podążania jego tropem. Wzór do naśladowania, autorytet, tata - nie ojciec - nim pragnął stać się dla własnych córek. Oraz dla Marianne, trzeciego oczka w głowie, młodziutkiej lady równie bliskiej czułej stronie serca Magnusa. Może miała z tym coś wspólnego słabość mężczyzny do uroczych lolitek, ale nie umiał się oprzeć słodkiemu, podobnemu wilemu czarowi, roztaczanemu przez jasnowłosą, miniaturową damę. Jakże inne miała dzieciństwo od niego; trzy dekady nagle jawiły się jako ogromna przepaść w kwestiach społecznych i tak, zdaniem Magnusa, oscylujących na dość niskim poziomie świadomości. On nie potrafił (nie chciał) przypominać sobie, jak wyglądał w pełnym przykrości okresie chłopięctwa, mgliście kojarząc jedynie tyczkowatego, niezgrabnego jedenastolatka z jedynej fotografii zdobiącej gzyms kominka w rodzinnym dom. Sentymenty były złe, zbędne roztkliwianie się tępiono, a wizerunek synów dla Damoclesa oznaczał chyba tylko jego porażkę i kolejne rozczarowania. Rowle zagryzł wargi, jak zwykle zły z rozpamiętywania tych drobnych krzywd. Przecież niczego mu nie brakowało, chował się w zbytku, dorastał w luksusie... co jednak nie mogło zastąpić żywego zainteresowania. Raczył nim zatem Marianne ze szczególną starannością, dbając o to, by czuła się tego popołudnia najprawdziwszą księżniczką, zabraną w końcu na upragnioną przechadzkę po swoim królestwie. Szlacheckie latorośle rzadko wypuszczano pośród ciżby, gdzie istniało ryzyko zaczerpnięcie przez różowe usteczka nieświeżego, niezdrowego powietrza, a Magnusowi nie było obce rozentuzjazmowanie podekscytowanie dziewczynki, towarzyszące wyciecze. Z ulubionym (tak o sobie z dumą myślał) wujkiem nie mogła przecież spotkać ją krzywda, co przedstawił zresztą Abraxasowi jako argument koronny, motywując nim swój wniosek o nagrodę dla małej lady.
Mimowolne drgnięcie brwi w niemym pytaniu o to, czym jest aportownica zostało zahamowane dosłownie w połowie ruchu, nadając obliczu Magnusa nieprzyjemnego, groźnego wyrazu. Usta automatycznie zaciśnięte w wąską, prawie pionową kreskę, niebezpiecznie pociemniałe oczy - źrenica niemal zlała się z tęczówkami - wychwyciły już sens brzmiącego zdania, odsuwając zachwyt nad ambitnym słowotwórstwem na później.
-Oczywiście, że jesteś damą, Marianne - rzekł, wolno cedząc słowa i starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie, co przychodziło mu z dużym trudem. Prawdopodobnie wyglądał, jakby właśnie musiał przełknąć cytrynę (albo coś gorszego), bo mielił w ustach potok kwaśnych zwrotów i przekleństw, stanowczo nie nadających się do dodania do retorycznego niezbędnika panienki Malfoy - najprawdziwszą na świecie. A wiesz, po czym poznaje się damy? - spytał, oddychając już lżej, przekierowując swoją złość na odwrócenie uwagi dziewczynki od przykrego incydentu. Jej ojciec z pewnością już o tym wiedział, ale Daphne była niereformowalna, a wszelką krytykę odpychała od siebie z zadziwiającą siłą, jak magnes, skierowany do drugiego identycznym biegunem - kiedy mężczyzna robi im tak, to głośno piszczą - powiedział, uśmiechając się chytrze i błyskawicznie poderwał dziewczynkę z ziemi. Trzymając ją mocno, okręcił nią kilkakrotnie w powietrzu, aż kolorowa suknia zawirowała, zanim odstawił Marie - miał nadzieję, że już uspokojoną o swoje nienaganne maniery - na twardy, ubity grunt.
-Powiem ci tajemnicę, Marie. Na cioci Daphne ciąży klątwa bycia niemiłą i nikt, ani żaden lord, ani nawet twój tata nie potrafi jej zdjąć. Trzeba jej to wybaczyć - powiedział szeptem, obierając taktykę inną, od nabluzgania na kuzynkę przy dziewczynce, chociaż miał wielką ochotę szepnąć Marianne na uszko całą litanię okropnych inwektyw, określających Daphne w stopniu i tak nie do końca zadowalającym Magnusa. Powstrzymał się przed tym w najbardziej banalny sposób, niemalże wyrywając z ręki swej towarzyszki watę cukrową i zatapiając zęby w obrzydliwie słodko-mdlącej masie. Po tym akcie obżarstwa został mu kolorowy wąs, prędko zlikwidowany w akompaniamencie dziewczęcego chichotu.
-Ubobrzuchasz? To jakieś nowe słówko, Marie? - spytał, z uprzejmym zainteresowaniem, szczerze zaciekawiony tą hybrydą (zboczenie zawodowe?) i tym, czy to może wyłącznie dziecięce przejęzycznie - wybrałaś już, który ci się najbardziej podoba? Bo co, jeśli wybierzesz imię, a jednorożec okaże się klaczą? - rzekł, podsadzając dziewczynkę na rękach, by dokładniej mogła przyjrzeć się wyłożonym na wysokiej półce maskotkom.
-Wiesz, Marianne, niegdyś rycerze nosili przy sobie pięknie zdobione miecze, z rękojeściami inkrustowanymi drogimi kamieniami i złotem, ale prędko zdali sobie sprawę, że obnoszenie się z takim bogactwem jedynie przyciąga kłopoty. Różdżka jest przedłużeniem twojej rączki, chciałabyś ją więzić w tak ciężkiej powłoce? - spytał, starając się jak najbardziej obrazowo wytłumaczyć Marianne proste zasady funkcjonalności oraz ostrożności. Doskonale przy tym rozumiał dziewczynkę i jej zakochanie w pięknych, błyszczących kamieniach. Rosła z niej mała estetka, zapewne artystka, idealna żona i matka - ale jeśli tak bardzo podobają ci się szmaragdy, to obiecuję to zapamiętać - rzekł, mrugając do niej konspiracyjnie. Pamiętał, że całkiem niedługo ktoś tu będzie obchodzić urodziny.
-Balneo - powtórzył formułę, nieco odprężony, że pierwszy dzbanek wypełnił się po brzegi. Oby tak dalej.
Mimowolne drgnięcie brwi w niemym pytaniu o to, czym jest aportownica zostało zahamowane dosłownie w połowie ruchu, nadając obliczu Magnusa nieprzyjemnego, groźnego wyrazu. Usta automatycznie zaciśnięte w wąską, prawie pionową kreskę, niebezpiecznie pociemniałe oczy - źrenica niemal zlała się z tęczówkami - wychwyciły już sens brzmiącego zdania, odsuwając zachwyt nad ambitnym słowotwórstwem na później.
-Oczywiście, że jesteś damą, Marianne - rzekł, wolno cedząc słowa i starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie, co przychodziło mu z dużym trudem. Prawdopodobnie wyglądał, jakby właśnie musiał przełknąć cytrynę (albo coś gorszego), bo mielił w ustach potok kwaśnych zwrotów i przekleństw, stanowczo nie nadających się do dodania do retorycznego niezbędnika panienki Malfoy - najprawdziwszą na świecie. A wiesz, po czym poznaje się damy? - spytał, oddychając już lżej, przekierowując swoją złość na odwrócenie uwagi dziewczynki od przykrego incydentu. Jej ojciec z pewnością już o tym wiedział, ale Daphne była niereformowalna, a wszelką krytykę odpychała od siebie z zadziwiającą siłą, jak magnes, skierowany do drugiego identycznym biegunem - kiedy mężczyzna robi im tak, to głośno piszczą - powiedział, uśmiechając się chytrze i błyskawicznie poderwał dziewczynkę z ziemi. Trzymając ją mocno, okręcił nią kilkakrotnie w powietrzu, aż kolorowa suknia zawirowała, zanim odstawił Marie - miał nadzieję, że już uspokojoną o swoje nienaganne maniery - na twardy, ubity grunt.
-Powiem ci tajemnicę, Marie. Na cioci Daphne ciąży klątwa bycia niemiłą i nikt, ani żaden lord, ani nawet twój tata nie potrafi jej zdjąć. Trzeba jej to wybaczyć - powiedział szeptem, obierając taktykę inną, od nabluzgania na kuzynkę przy dziewczynce, chociaż miał wielką ochotę szepnąć Marianne na uszko całą litanię okropnych inwektyw, określających Daphne w stopniu i tak nie do końca zadowalającym Magnusa. Powstrzymał się przed tym w najbardziej banalny sposób, niemalże wyrywając z ręki swej towarzyszki watę cukrową i zatapiając zęby w obrzydliwie słodko-mdlącej masie. Po tym akcie obżarstwa został mu kolorowy wąs, prędko zlikwidowany w akompaniamencie dziewczęcego chichotu.
-Ubobrzuchasz? To jakieś nowe słówko, Marie? - spytał, z uprzejmym zainteresowaniem, szczerze zaciekawiony tą hybrydą (zboczenie zawodowe?) i tym, czy to może wyłącznie dziecięce przejęzycznie - wybrałaś już, który ci się najbardziej podoba? Bo co, jeśli wybierzesz imię, a jednorożec okaże się klaczą? - rzekł, podsadzając dziewczynkę na rękach, by dokładniej mogła przyjrzeć się wyłożonym na wysokiej półce maskotkom.
-Wiesz, Marianne, niegdyś rycerze nosili przy sobie pięknie zdobione miecze, z rękojeściami inkrustowanymi drogimi kamieniami i złotem, ale prędko zdali sobie sprawę, że obnoszenie się z takim bogactwem jedynie przyciąga kłopoty. Różdżka jest przedłużeniem twojej rączki, chciałabyś ją więzić w tak ciężkiej powłoce? - spytał, starając się jak najbardziej obrazowo wytłumaczyć Marianne proste zasady funkcjonalności oraz ostrożności. Doskonale przy tym rozumiał dziewczynkę i jej zakochanie w pięknych, błyszczących kamieniach. Rosła z niej mała estetka, zapewne artystka, idealna żona i matka - ale jeśli tak bardzo podobają ci się szmaragdy, to obiecuję to zapamiętać - rzekł, mrugając do niej konspiracyjnie. Pamiętał, że całkiem niedługo ktoś tu będzie obchodzić urodziny.
-Balneo - powtórzył formułę, nieco odprężony, że pierwszy dzbanek wypełnił się po brzegi. Oby tak dalej.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Miał zupełną rację - czas poświęcany młodym skutkował wypracowaniem ich spojrzenia na świat, utwardzeniem (lub wręcz przeciwnie) charakteru, przekazaniem wartości mających fundamentalne znaczenie w dorosłym życiu, ale i bezwarunkowym przywiązaniem, zrodzonym z bliskości najdroższych sercu rodziców. Przy ograniczaniu kontaktów zaufanie nie miało racji bytu i lubiło obracać się w niepożądane emocje, to z kolei było już prostą drogą do nieposłuszeństwa i szeregu kłopotów. Marianne miała wiele autorytetów, które w młodym umyśle jawiły się z prawdziwym majestatem - wujkowie o dobrych, słusznych poglądach, odnoszący sukcesy na różnych polach, ich małżonki znane doskonale na salonach, szanowane i podziwiane, zawsze piękne, tak samo uzdolnione i obeznane z najdrobniejszymi punktami dworskiej etykiety. Podziwiała ową dworskość, przepych i sprawne kłamstwa, skryte pod pięknymi pozorami - jeszcze nie była tego świadoma, jeszcze patrzyła na nie przez niewinne, błękitne tęczówki, błyszczące z entuzjazmem. Oszustwa przedstawiały się jako umiejętność równa grze na wiolonczeli, nie potrafiła oddzielić ich od szlacheckiej etykiety. Nie wypadało przecież narzekać, wypadało tylko udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku - czy nie było to kłamstwo? Pierwsze logiczne wnioski, jakie wysnuwała, były proste i bezpośrednie, nie dzieliły się na zastosowanie w różnych sytuacjach - raz zauważona zależność przenikała do innych, aby ułożyć się w dosyć nietypowy, dziecięcy zbiór prawd absolutnych. Miała wszystko, czego tylko zapragnęła - była oczkiem w głowach rodziców, księżniczką wśród starszych, miała nawet swojego dzielnego obrońcę. Była delikatną różą pod kloszem, z zakamuflowanymi idealnie kolcami. Kiedyś miała wykorzystywać je umiejętnie, z gracją. Dzisiaj nie musiała używać ich jeszcze wcale, zachwyt aksamitnymi płatkami i przepiękną wonią był jeszcze silny, a pracowała nad tym, by z wiekiem nie osłabł. Nie bała się świata, kiedy obok kroczył taki opiekun - powiew wiatru nie mógł wydrzeć z zielonej łodyżki zaróżowionych okręgów.
Odczuła zalążek niepokoju, gdy ukochany wujek spochmurniał, przesnuwając zieleń tęczówek groźną zielenią lasu - odwróciła spojrzenie, szybko i odruchowo szukając sobie ciekawego punktu zaczepnego, a takich nie brakowało tu wcale. Zapewnienie nieco ją uspokoiło - w końcu zapewniał ją sam lord Rowle, nie jakaś lady Rowle stara ciocia panna, ale dopiero przy łagodniejszym tonie wróciła do niej nieskrępowana atmosfera. Pokręciła głową przecząco, ale entuzjastycznie, chcąc dowiedzieć się nowej rzeczy - mogła wymienić mnóstwo, ale wolała poznać tą jedną, którą Magnus akurat miał na myśli! I, ach! cóż to była za cudowna prawda! Uchwyciła wujka mocno swoimi drobnymi rączkami, kapelusik nieco osunął się jej na głowie do tyłu, a suknia falowała przyjemnie, łaskocząc nóżki, podczas gdy sama Marianne łapała powietrze, śmiejąc się i piszcząc z zadowolenia. Szeroki uśmiech trzymał się jeszcze dobrą chwilę, ale obowiązkowo poprawiła kapelusik i nachyliła się jeszcze, by poznać tajemnicę. Westchnęła ze smutkiem, gdy ją usłyszała.
- Wujku, ale czy ciocia jest damą? Damy nie mogą być niemiłe… - już się w tym wszystkim gubiła. - I jak żaden lord nie potrafi zdjąć tej brzydkiej klątwy, to znaczy że ciocia zawsze będzie starą ciocią panną? - zapytała, prawdziwie zmartwiona o los Daphne. - Żadna lady nie zasługuje na taki los. Ale cieszę się, że nie mam takiej klątwy - odetchnęła z ulgą. - Chociaż nie dziwię się lordom, ja też bym nie chciała damy, która się bije, jak niewychowany mugolak - burknęła, wciąż delikatnie obrażona i oburzona.
Zaśmiała się i śmiała się dobrą chwilę, widząc nowe, kolorowe wcielenie wujka obżartusa. Było jej już bardzo słodko od waty, dlatego nie miała mu za złe tego małego ataku. Pokręciła energicznie głową, w zaprzeczającej odpowiedzi na pytanie. - To bardzo stare słowo, ale poznałam je niedawno i znaczy, że przekona się kogoś, żeby nie był zły - wyjaśniła mądrze, dumna, że może nauczyć czegoś wujka. Rozejrzała się za najlepszym jednorożcem, z początku nie mogąc się zdecydować. Jeden był różowy jak Pan Salvador - nie chciała, by puszek chował się w grzywie maskotki. Odrzuciła też białego, bo lord Nox rozdrapałby go na strzępy, gdyby okazał się choćby o ton bielszy od niego. Wolała nie ryzykować. Jej wzrok przyciągnął konik mieniący się srebrem - ciało miał szarawe, ale połyskiwało drobinkami, grzywa zaś tworzyła tęczę i opadała ślicznymi falami aż do niezgrabnych kopytek. Był mniejszy niż inne i siedział nieco zagubiony w tłumie, patrząc cielęcym wzrokiem w chmury. - Chcę jednorożcoziątko - oznajmiła pewnie, kiwając głową na potwierdzenie dosadnych słów, ale nie wskazując palcem swojego wybrańca. Pani Abernathy chyba by jej rękę urwała i mimo, że wujek na pewno by tego nie zrobił (w przeciwieństwie do cioci Dafni!), pamiętała, że to nieładnie.
- Zastanowię się jeszcze - obiecała, nieco zasmucona, bo zielone oczka w jej wyobraźni prezentowały się cudownie. Zaklaskała za to radośnie w ręce, zupełnie zapominając o swojej przyszłej różdżce, gdy dzbanek wypełnił się wodą. Już drugi!
- Jeszcze tylko jeden, wujku, tylko jeden! - pisnęła podekscytowana, w razie gdyby wujek nie wiedział, że trzy minus dwa to jeden (wiedziała, bo jeden dzbanek został pusty - mistrz dedukcji!), a wielkie "3" nad stoiskiem było za mało wymowne. - Jeszcze tylko jeden i będą trzy d-zbanki! - cieszyła się wciąż i nawet klasnęła w łapki.
Odczuła zalążek niepokoju, gdy ukochany wujek spochmurniał, przesnuwając zieleń tęczówek groźną zielenią lasu - odwróciła spojrzenie, szybko i odruchowo szukając sobie ciekawego punktu zaczepnego, a takich nie brakowało tu wcale. Zapewnienie nieco ją uspokoiło - w końcu zapewniał ją sam lord Rowle, nie jakaś lady Rowle stara ciocia panna, ale dopiero przy łagodniejszym tonie wróciła do niej nieskrępowana atmosfera. Pokręciła głową przecząco, ale entuzjastycznie, chcąc dowiedzieć się nowej rzeczy - mogła wymienić mnóstwo, ale wolała poznać tą jedną, którą Magnus akurat miał na myśli! I, ach! cóż to była za cudowna prawda! Uchwyciła wujka mocno swoimi drobnymi rączkami, kapelusik nieco osunął się jej na głowie do tyłu, a suknia falowała przyjemnie, łaskocząc nóżki, podczas gdy sama Marianne łapała powietrze, śmiejąc się i piszcząc z zadowolenia. Szeroki uśmiech trzymał się jeszcze dobrą chwilę, ale obowiązkowo poprawiła kapelusik i nachyliła się jeszcze, by poznać tajemnicę. Westchnęła ze smutkiem, gdy ją usłyszała.
- Wujku, ale czy ciocia jest damą? Damy nie mogą być niemiłe… - już się w tym wszystkim gubiła. - I jak żaden lord nie potrafi zdjąć tej brzydkiej klątwy, to znaczy że ciocia zawsze będzie starą ciocią panną? - zapytała, prawdziwie zmartwiona o los Daphne. - Żadna lady nie zasługuje na taki los. Ale cieszę się, że nie mam takiej klątwy - odetchnęła z ulgą. - Chociaż nie dziwię się lordom, ja też bym nie chciała damy, która się bije, jak niewychowany mugolak - burknęła, wciąż delikatnie obrażona i oburzona.
Zaśmiała się i śmiała się dobrą chwilę, widząc nowe, kolorowe wcielenie wujka obżartusa. Było jej już bardzo słodko od waty, dlatego nie miała mu za złe tego małego ataku. Pokręciła energicznie głową, w zaprzeczającej odpowiedzi na pytanie. - To bardzo stare słowo, ale poznałam je niedawno i znaczy, że przekona się kogoś, żeby nie był zły - wyjaśniła mądrze, dumna, że może nauczyć czegoś wujka. Rozejrzała się za najlepszym jednorożcem, z początku nie mogąc się zdecydować. Jeden był różowy jak Pan Salvador - nie chciała, by puszek chował się w grzywie maskotki. Odrzuciła też białego, bo lord Nox rozdrapałby go na strzępy, gdyby okazał się choćby o ton bielszy od niego. Wolała nie ryzykować. Jej wzrok przyciągnął konik mieniący się srebrem - ciało miał szarawe, ale połyskiwało drobinkami, grzywa zaś tworzyła tęczę i opadała ślicznymi falami aż do niezgrabnych kopytek. Był mniejszy niż inne i siedział nieco zagubiony w tłumie, patrząc cielęcym wzrokiem w chmury. - Chcę jednorożcoziątko - oznajmiła pewnie, kiwając głową na potwierdzenie dosadnych słów, ale nie wskazując palcem swojego wybrańca. Pani Abernathy chyba by jej rękę urwała i mimo, że wujek na pewno by tego nie zrobił (w przeciwieństwie do cioci Dafni!), pamiętała, że to nieładnie.
- Zastanowię się jeszcze - obiecała, nieco zasmucona, bo zielone oczka w jej wyobraźni prezentowały się cudownie. Zaklaskała za to radośnie w ręce, zupełnie zapominając o swojej przyszłej różdżce, gdy dzbanek wypełnił się wodą. Już drugi!
- Jeszcze tylko jeden, wujku, tylko jeden! - pisnęła podekscytowana, w razie gdyby wujek nie wiedział, że trzy minus dwa to jeden (wiedziała, bo jeden dzbanek został pusty - mistrz dedukcji!), a wielkie "3" nad stoiskiem było za mało wymowne. - Jeszcze tylko jeden i będą trzy d-zbanki! - cieszyła się wciąż i nawet klasnęła w łapki.
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Krótka piłka; podanie proste, wymierzone starannie, bez zbędnej finezji zbiło Magnusa z tropu, pozostawiając po beztroskiej minie prezentowanej przez mężczyznę wyłącznie blady cień. Niesmak wykrzywił usta, złość przesłoniła oczy ciemną, burzową mgłą, dłonie jakoś machinalnie zacisnęły się w pięści, mnąc lekko falbanki u dołu strojnej sukni Marainne. Niewinne słówka, jakie dziewczynka uroczo szczebiotała w najlepszej wierze, zburzyły atmosferę zabawy, jaką zamierzał zbudować Magnus. Pałając świętym oburzeniem bliski był nagłego wyrwania się z jej uścisku - jakby zmienili się rolami i to ona pilnowała nazbyt dokazującego wujaszka - zdemolowania kilku straganów, rzucenia złośliwym urokiem w stronę jakiegoś zabłąkanego kociska. Emocje uchodziły z niego zawsze gwałtownie, obwieszczając schodzące napięcie głośnym gwizdem lub częściej, odgłosami łamanych nóg. Od stołu, od krzesła, rzadziej ludzkich, chociaż straty w postaci kilku sług, nieco mniej wytrzymałych salonowych mebli zdarzały się w Farndon od czasu do czasu. Rowle miał się jednak na baczności, głównie ze względu na swoją towarzyszkę, z pewnością nieprzywykłą do podobnych manifestacji emocjonalnej wrażliwości. Flegmatyczny Abraxas nie uświadomił jeszcze córki, jak porywczy bywają mężczyźni, a Magnus nie zamierzał stać się przykładem tego aż nazbyt udanego eksperymentu. Z tego względu, powstrzymał drżące mięśnie na wodzy, chociaż wyczuwał ich napięte dygotanie, rwące się aż do gwałtownego ruchu. Obojętnie, czy miałoby to wywołać burdę za strzelenie przypadkowego przechodnia pięścią prosto w twarz, czy pretensje ze strony wystawcy skaczących garnków, że nagle cały jego towar zmienił się w kolorowe skorupy leżące martwo (i nieruchomo!) na ziemi. Do porządku Rowle'a przywołała sama Marianne, jej nieco spłoszony wzrok, którym prędko od niego uciekła i zafrasowana mina, wyrażająca więcej niż zmartwienie. Pod tym względem wychowywanie dzieci kwalifikowało się do zadań trudniejszych niż oswojenie kraba ognistego: nie mógł powiedzieć jej wprost, co takiego chętnie zrobiłby Daphne za tą żałosną manifestację siły, ani nawet zbyt wyraźnie nakreślić swojej opinii. Nakłanianie małej do buntu oraz przyzwolenie na obmawianie ciotki byłoby całkiem w jego stylu, ale... istniały priorytety ponad rodzinnymi niesnaskami, w które Magnus absolutnie nie chciał angażować Marie, już i tak za bardzo wplątanej w ten konflikt. Począł nazywać ją w myślach Iskierką, w duchu śmiejąc się z goryczą, jak mocno odpaliła krótki już lont jego cierpliwości. Nie zdołał zdmuchnąć go ani podmuch wiatru, świszczący przy łopocie falbanek wirującej sukni, ani dziecięcy śmiech, szczery, głośny, acz pełen dystyngowanej dumy.
Zadawała trudne pytania. Bystre dzieci sprawiały najwięcej kłopotów i chyba powoli zaczynał rozumieć, czemu szlachcice zazwyczaj odsuwali od siebie swoje latorośle. Przez chwilę miał dylemat, ale w końcu ledwie zauważalnie wzruszył ramionami. Będzie szczery, bez stosowania żadnej taryfy ulgowej. No, może momentami, by przedstawić Marie możliwie najprzychylniejszą wersję dla dzieci.
-Ciocia jest lady, co oznacza wysoko urodzoną kobietę, Marianne - wytłumaczył, starając się brzmieć możliwie najłagodniej, jakby wcale nie rozmawiali o Daphne, którą z największą przyjemnością obdarzyłby siarczystym policzkiem, kilka razy mocniejszym od tego, jaki ta ważyła się wymierzyć jego chrześniaczce - ale nie zawsze zachowuje się jak przystało na damę - dodał, myśląc chociażby o jej staropanieństwie, poruszanym już od długiego czasu - to znaczy, że kiedyś jakiś lord weźmie za żonę ciocię Daphne i będzie musiał radzić sobie z jej humorem - wyjaśnił, nadal nie szarżując z rzucaniem pejoratywnych określeń, mimo palącej potrzeby wieszaniu na niej psów - nie może ciążyć na tobie ta klątwa, nie kiedy jesteś tak mądrą dziewczynką, Marie - powiedział - a inteligentna panienka wie, że nieładnie mówić brzydko o swojej cioci - dodał nieco surowszym tonem, jednym ruchem podrywając dziewczynkę w górę. Była lekka i mógłby ją tak nieść cały czas, nie odczuwając praktycznie żadnego ciężaru, ale tym razem prócz kolejnej, drobnej przyjemności planował dać blondyneczce całe swoje wsparcie. Konieczna reprymenda nie zadowalała Magnusa, ale dla dobra Marie, nie mogło obejść się bez krótkiego moralizatora. Zapewne rozbitego w puch.
-Też nie lubię cioci Daphne - wyszeptał jej do uszka, łaskocząc brodą delikatną szyję dziewczynki - ale nie mówię o tym głośno. Niech to też będzie nasz mały sekret - powiedział cicho, świdrując małą uważnym wzrokiem. Tajemnica to tajemnica, nikomu ani słowa, Marie. Ani tacie, ani nawet Brutusowi; wierzył, że powaga sytuacji skłoni lady Malfoy do dotrzymania słowa.
-Ach, tak, oczywiście. To takie stare słówko, że dzisiaj nikt już go nie używa. Druidzi z Irlandii spisując je z run do naszego alfabetu zmienili kilka literek i teraz przybrało ono inną formę: udobruchać. Musiałaś czytać naprawdę wiekowe księgi, Marie - rzekł ze słyszalnym podziwem, w komplement wplatając poprawny kształt omawianego słowa, licząc że dzięki obrazowej (i od a do z zmyślonej) historyjce, dziewczynka naprawi swój błąd, nie czując się przy tym skrytykowana.
-Które? To złote, czy to srebrne? - spytał, żywo zainteresowany wybrankiem chrześniaczki, schowanym jeszcze wśród całego plutonu maskotek o żywych barwach - niedługo będzie twoje - rzekł z zadowoleniem, ostatni raz mierząc w pusty, gliniany dzbanek, obracany magią w powietrzu tak, by trudniej było w niego trafić.
-Balneo - ponowił zaklęcie, kątem oka spoglądając na klaszczącą Marie i myśląc, że absolutnie nie może sobie pozwolić na sprawienie jej zawodu.
Zadawała trudne pytania. Bystre dzieci sprawiały najwięcej kłopotów i chyba powoli zaczynał rozumieć, czemu szlachcice zazwyczaj odsuwali od siebie swoje latorośle. Przez chwilę miał dylemat, ale w końcu ledwie zauważalnie wzruszył ramionami. Będzie szczery, bez stosowania żadnej taryfy ulgowej. No, może momentami, by przedstawić Marie możliwie najprzychylniejszą wersję dla dzieci.
-Ciocia jest lady, co oznacza wysoko urodzoną kobietę, Marianne - wytłumaczył, starając się brzmieć możliwie najłagodniej, jakby wcale nie rozmawiali o Daphne, którą z największą przyjemnością obdarzyłby siarczystym policzkiem, kilka razy mocniejszym od tego, jaki ta ważyła się wymierzyć jego chrześniaczce - ale nie zawsze zachowuje się jak przystało na damę - dodał, myśląc chociażby o jej staropanieństwie, poruszanym już od długiego czasu - to znaczy, że kiedyś jakiś lord weźmie za żonę ciocię Daphne i będzie musiał radzić sobie z jej humorem - wyjaśnił, nadal nie szarżując z rzucaniem pejoratywnych określeń, mimo palącej potrzeby wieszaniu na niej psów - nie może ciążyć na tobie ta klątwa, nie kiedy jesteś tak mądrą dziewczynką, Marie - powiedział - a inteligentna panienka wie, że nieładnie mówić brzydko o swojej cioci - dodał nieco surowszym tonem, jednym ruchem podrywając dziewczynkę w górę. Była lekka i mógłby ją tak nieść cały czas, nie odczuwając praktycznie żadnego ciężaru, ale tym razem prócz kolejnej, drobnej przyjemności planował dać blondyneczce całe swoje wsparcie. Konieczna reprymenda nie zadowalała Magnusa, ale dla dobra Marie, nie mogło obejść się bez krótkiego moralizatora. Zapewne rozbitego w puch.
-Też nie lubię cioci Daphne - wyszeptał jej do uszka, łaskocząc brodą delikatną szyję dziewczynki - ale nie mówię o tym głośno. Niech to też będzie nasz mały sekret - powiedział cicho, świdrując małą uważnym wzrokiem. Tajemnica to tajemnica, nikomu ani słowa, Marie. Ani tacie, ani nawet Brutusowi; wierzył, że powaga sytuacji skłoni lady Malfoy do dotrzymania słowa.
-Ach, tak, oczywiście. To takie stare słówko, że dzisiaj nikt już go nie używa. Druidzi z Irlandii spisując je z run do naszego alfabetu zmienili kilka literek i teraz przybrało ono inną formę: udobruchać. Musiałaś czytać naprawdę wiekowe księgi, Marie - rzekł ze słyszalnym podziwem, w komplement wplatając poprawny kształt omawianego słowa, licząc że dzięki obrazowej (i od a do z zmyślonej) historyjce, dziewczynka naprawi swój błąd, nie czując się przy tym skrytykowana.
-Które? To złote, czy to srebrne? - spytał, żywo zainteresowany wybrankiem chrześniaczki, schowanym jeszcze wśród całego plutonu maskotek o żywych barwach - niedługo będzie twoje - rzekł z zadowoleniem, ostatni raz mierząc w pusty, gliniany dzbanek, obracany magią w powietrzu tak, by trudniej było w niego trafić.
-Balneo - ponowił zaklęcie, kątem oka spoglądając na klaszczącą Marie i myśląc, że absolutnie nie może sobie pozwolić na sprawienie jej zawodu.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : rzut kością
'k100' : 98
'k100' : 98
Na szczęście nie miała zielonego (lubiła mówić zielono-srebrnego) pojęcia o emocjach, jakie toczyły zacięte walki w umyśle kroczącego tuż obok wujka. Z pewnością wystraszyłaby się porządnie, gdyby zaczął burzyć względny spokój tego miejsca, demolując stragany - miałaby później problem ze spojrzeniem na mężczyznę przez pryzmat typowego wrażenia, jakie na niej wywoływał. Widziała go jako miłego - ulubionego - wujka, szarmanckiego i obytego lorda, poważnego mężczyznę, który doskonale wiedział, jak wypełnić damie czas. Ona sama umysł miała zbyt przejęty otoczeniem, by tak długo nosić w pamięci ciocię Daphne oraz jej zachowanie podczas ostatniego spotkania. Kolory, dźwięki i ludzie odciągali jej uwagę od rozmowy, lecz na słowach Magnusa starała się skupiać, by nie pominąć żadnego z nich i wynieść nowe nauki, nową wiedzę. Tym razem właśnie o Wilczycy.
Zastanawiała się nad usłyszanymi zdaniami, dochodząc do wniosku, że przyszły lord lady Rowle będzie miał w życiu trochę ciężko. Nie mogła jednak poświęcić owym rozmyślaniom więcej czasu, ani też podsumować ich na głos, gdyż znalazła się w powietrzu, kolejny raz chichocząc. Zapamiętała jednak - a właściwie dobrze to wiedziała - że nie powinna wyrażać się nieładnie o krewnych. Tak, jak i oni nie powinni wyrażać się źle o niej. Dostrzegła nawet cień własnej winy, lecz uciekł z zasięgu wzroku tak szybko, jak się pojawił. Wystawiła mały palec prawej ręki, chcąc skrzyżować go z palcem wujka.
- Sekret - obiecała szeptem, zobowiązując się do zachowania wszystkiego w tajemnicy. No, może mogłaby powiedzieć Brutusowi, ale on przecież nie wliczał się w tajemnice, bo był jej najdroższym bratem i dzielnym obrońcą... Świdrujący wzrok wywołał kilka wątpliwości w tym temacie, ale musiała odłożyć zastanowienie nad nimi na później. Teraz wsłuchiwała się w ciekawą historyjkę wujka. Kiwnęła głową, choć wcale nie czytała ksiąg - nie była pewna, czy udałoby jej się przeczytać tak bardzo skomplikowane słowo. - Udobruchać - powtórzyła wyraźnie i dosyć donośnie, za chwilę dodając pod nosem - U-do-bru-chać, zapamiętaj, Ri - szeptała w skupieniu. Sprytni druidzi z Irlandii mieszali w ich języku!
- Srebrne! Srebrne jednorożcoziątko! - oznajmiła z pewnością. - Nazwę je... - zaczęła, zastanawiając się chwilę i oczekując niecierpliwie ostatniego zaklęcia, nawet przez chwilę nie wątpiąc, że uda się i dostanie swojego upragnionego pluszaka z wielkimi oczami i prześlicznym rogiem. Myślała... Balneobalneobalneobalneo, dopingując bezgłośnie. - Neobal! Lord Neobal! - podjęła decyzję z radością, dokładnie wtedy, gdy dzban wypełnił się wodą. Cudownie!
Zastanawiała się nad usłyszanymi zdaniami, dochodząc do wniosku, że przyszły lord lady Rowle będzie miał w życiu trochę ciężko. Nie mogła jednak poświęcić owym rozmyślaniom więcej czasu, ani też podsumować ich na głos, gdyż znalazła się w powietrzu, kolejny raz chichocząc. Zapamiętała jednak - a właściwie dobrze to wiedziała - że nie powinna wyrażać się nieładnie o krewnych. Tak, jak i oni nie powinni wyrażać się źle o niej. Dostrzegła nawet cień własnej winy, lecz uciekł z zasięgu wzroku tak szybko, jak się pojawił. Wystawiła mały palec prawej ręki, chcąc skrzyżować go z palcem wujka.
- Sekret - obiecała szeptem, zobowiązując się do zachowania wszystkiego w tajemnicy. No, może mogłaby powiedzieć Brutusowi, ale on przecież nie wliczał się w tajemnice, bo był jej najdroższym bratem i dzielnym obrońcą... Świdrujący wzrok wywołał kilka wątpliwości w tym temacie, ale musiała odłożyć zastanowienie nad nimi na później. Teraz wsłuchiwała się w ciekawą historyjkę wujka. Kiwnęła głową, choć wcale nie czytała ksiąg - nie była pewna, czy udałoby jej się przeczytać tak bardzo skomplikowane słowo. - Udobruchać - powtórzyła wyraźnie i dosyć donośnie, za chwilę dodając pod nosem - U-do-bru-chać, zapamiętaj, Ri - szeptała w skupieniu. Sprytni druidzi z Irlandii mieszali w ich języku!
- Srebrne! Srebrne jednorożcoziątko! - oznajmiła z pewnością. - Nazwę je... - zaczęła, zastanawiając się chwilę i oczekując niecierpliwie ostatniego zaklęcia, nawet przez chwilę nie wątpiąc, że uda się i dostanie swojego upragnionego pluszaka z wielkimi oczami i prześlicznym rogiem. Myślała... Balneobalneobalneobalneo, dopingując bezgłośnie. - Neobal! Lord Neobal! - podjęła decyzję z radością, dokładnie wtedy, gdy dzban wypełnił się wodą. Cudownie!
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Dziecięce towarzystwo nie sprawiało Magnusowi dyskomfortu, nie, kiedy to ciepłą rączkę ulubionej Marianne ściskał w swej własnej, dużo większej dłoni. Mógł śmiało zastąpić dziewczynkę żoną, poświęcając czas uświęconej, małżeńskiej bliskości, nie tylko koniecznej, a momentami - wręcz wyczekiwanej - lecz nie odbiegał myślami za daleko od kolorowego placu, gdzie gwar i rozgardiasz prędko przejmowały kontrolę nad zmysłami. Wzrok ślizgał się (jak dziecku) od jednego, do kolejnego stoiska, uszy wychwytywały paradną muzykę, głoszącą zapewne występ jakiegoś kuglarza albo akrobaty, przeskakującego płonące obręcze, a do nosa trafiał słodki zapach tęczowej waty cukrowej i palonego karmelu. Cukierkowa oprawa nieco tłumiła wewnętrzne wzburzenie, trzymane przez Magnusa pod ścisłym kluczem, bawili się tutaj świetnie oboje, więc nie potrzebował psuć cudownej, lekkiej atmosfery beztroski bezzasadnym pokazem agresji. Umiał wymierzyć ją właściwie - w Daphne - a nie, w niewinną panienkę, kroczącą tanecznym krokiem tuż przy nim i uroczo starając się nadążać za jego jednak zbyt dużymi, prędkimi krokami. Przedstawiona lekcja musiała dobrze się wchłonąć; Magnus trafił na podatny grunt Marie spragnionej wiedzy, niemal na równi z zainteresowaniem. Ujmowała go swoją dziewczęcością i małym światem zbudowanym z marzeń, ciepłym serduszkiem, jego córki były zupełnie inne, a nigdy nie gardził podobnymi socjologicznymi obserwacjami. Intrygował go (brak?) wpływu Abraxasa, akurat jednego ze swych najchłodniejszych krewnych nie posądzał o kształtowanie Marianne w kierunku wyobrażeń, nieco odstającym od standardu rodu Malfoyów.
-Sekret - potwierdził, splatając palec z mikroskopijnym paluszkiem dziewczynki, starając się utrzymać mimikę w poważnym skupieniu. Zadbał, by żaden mięsień ani drgnął, szczególnie te, odpowiadające za uśmiech. Składane poważne przyrzeczenie nie mogło zostać zbezczeszczone niepoważnym chichotem, zwłaszcza, że obiecywali sobie dochować tajemnicy w sprawach dorosłych. Namaszczenie Marie jako damy przychodziło Magnusowi z nadzwyczajną lekkością, jakby do tego prawdziwego, pełnowartościowego tytuły brakowało jej już tylko centymetrów.
-Bardzo dobrze, królewno - pochwalił ją z zadowoleniem, widząc jak chętnie (i skrzętnie) naprawia swój błąd, uzupełniając braki w słowniku, który jak na zasoby prawie-sześciolatki i tak znacznie odbiegał od normy, przewyższając elokwencją dorosłych czarodziejów. Delikatnie poderwał różdżkę w górę, inkantując formę zaklęcia, by już po chwili obserwować gliniany dzbanek wypełniony po brzegi wodą i rozchlapujący ciecz na wyraźnie rozzłoszczonego sprzedawcę.
-Srebrne jednorożcociątko dla ślicznej lady - zaanonsował dumnie, kiwając ręką na kramarza, by czym prędzej zdjął z półki wymarzonego kucyka Marie. Będącej... jeszcze bystrzejszą, niż myślał? Zatkało go na chwilę, gdy z autentycznie zdziwioną miną wpatrywał się w nieskrępowaną niczym dziewczynkę, już radośnie tulącą się do nowego pupila - niesamowity anagram - powiedział wolno, bardziej do siebie, niż do blondyneczki - może popchnie lady Malfoy, bo poszła w ślady Nabokova? - może chcesz wygrać też coś dla swoich braci? - zaproponował Magnus, wciąż lekko zafrapowany inteligencją dziewczynki. Czy on w jej wieku też był taki bystry?
-Sekret - potwierdził, splatając palec z mikroskopijnym paluszkiem dziewczynki, starając się utrzymać mimikę w poważnym skupieniu. Zadbał, by żaden mięsień ani drgnął, szczególnie te, odpowiadające za uśmiech. Składane poważne przyrzeczenie nie mogło zostać zbezczeszczone niepoważnym chichotem, zwłaszcza, że obiecywali sobie dochować tajemnicy w sprawach dorosłych. Namaszczenie Marie jako damy przychodziło Magnusowi z nadzwyczajną lekkością, jakby do tego prawdziwego, pełnowartościowego tytuły brakowało jej już tylko centymetrów.
-Bardzo dobrze, królewno - pochwalił ją z zadowoleniem, widząc jak chętnie (i skrzętnie) naprawia swój błąd, uzupełniając braki w słowniku, który jak na zasoby prawie-sześciolatki i tak znacznie odbiegał od normy, przewyższając elokwencją dorosłych czarodziejów. Delikatnie poderwał różdżkę w górę, inkantując formę zaklęcia, by już po chwili obserwować gliniany dzbanek wypełniony po brzegi wodą i rozchlapujący ciecz na wyraźnie rozzłoszczonego sprzedawcę.
-Srebrne jednorożcociątko dla ślicznej lady - zaanonsował dumnie, kiwając ręką na kramarza, by czym prędzej zdjął z półki wymarzonego kucyka Marie. Będącej... jeszcze bystrzejszą, niż myślał? Zatkało go na chwilę, gdy z autentycznie zdziwioną miną wpatrywał się w nieskrępowaną niczym dziewczynkę, już radośnie tulącą się do nowego pupila - niesamowity anagram - powiedział wolno, bardziej do siebie, niż do blondyneczki - może popchnie lady Malfoy, bo poszła w ślady Nabokova? - może chcesz wygrać też coś dla swoich braci? - zaproponował Magnus, wciąż lekko zafrapowany inteligencją dziewczynki. Czy on w jej wieku też był taki bystry?
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Marianne, mimo wszystko, kształtowana była głównie przez kobiety. Jej wzorem w głównej mierze miała być matka oraz szereg dworskich dam. Miała ulegać zachwytom odpowiednim płci żeńskiej, trzymać się z dala od okrucieństwa, brzydoty, od rzeczy przerażających, którymi mieli zająć się mężczyźni. Była przyzwyczajona do tego, że ktoś zawsze stanie w jej obronie, utoruje drogę, poda rękę, gdy musiała wspinać się na zbyt wysoki stopień. Nie czuła potrzeby do samodzielności, nikt bowiem nie stawiał jej w sytuacjach, które by jej wymagały - poza nauką oraz obyciem, ale one stanowiły zupełnie oddzielny rozdział księgi jej życia. Jej marzenia były typowo dziewczęce, naiwne i kolorowe. Abraxas, choć był dla niej tak ważny i budził ogromny respekt, niewiele miał do czynienia z jej wychowaniem, nie angażując się wcale w najważniejsze kwestie, jedynie od czasu do czasu przypominając, jakie jest jej faktyczne miejsce w hierarchii. Wykładał o zasadach, upominał o błędach w zachowaniu, jakie trzeba wyeliminować, ale wszelkie niuanse zawdzięczała paniom. Nie były może takimi marzycielkami, co ona, ale wiek i doświadczenie niewątpliwie robiły swoje.
Pan stojący za ladą był jej obojętny, dlatego śmiała się zadowolona, gdy woda w najlepsze chlapała we wszystkie strony, nie oszczędzając mężczyzny. To się nazywało napełnianie dzbanków! Klasnęła ponownie, zanim wyciągnęła ręce po swoją nową zabawkę, z miejsca mocno tuląc do siebie lorda Neobala, zanim jeszcze zdążyła przyjrzeć mu się dokładnie.
- Niedługo zobaczysz swój nowy dom, lordzie Neobalu - poinformowała, nie mogąc skupić się na spokojnej powadze, dając upust entuzjazmowi. - Spodoba ci się w Wilton! - musiała go zapewnić. - W moim pokoju poznasz lorda Noxa i pana Salvadora, a pan Pstryk zrobi wam wszystkim cudne zdjęcie - obiecała, pomiędzy snutymi planami nie zauważając, że wujek mówił coś o jakimś anagramie, za to dokładnie usłyszała pytanie.
- Hmm - mruknęła w zastanowieniu, unosząc srebrne jednorożcoziątko do góry. - Jak sądzisz, lordzie Neobalu? - zapytała, lekko potrząsając maskotką, której głowa zachybotała się nieco na boki. - To dobry pomysł, wujku - posłała mu spojrzenie, ale miała jeszcze jeden warunek. - Jeśli wrócę do domu z dwoma nagrodami, mogę przynieść jedną braciom - to się nazywa przedsiębiorczość!
| ztx2
Pan stojący za ladą był jej obojętny, dlatego śmiała się zadowolona, gdy woda w najlepsze chlapała we wszystkie strony, nie oszczędzając mężczyzny. To się nazywało napełnianie dzbanków! Klasnęła ponownie, zanim wyciągnęła ręce po swoją nową zabawkę, z miejsca mocno tuląc do siebie lorda Neobala, zanim jeszcze zdążyła przyjrzeć mu się dokładnie.
- Niedługo zobaczysz swój nowy dom, lordzie Neobalu - poinformowała, nie mogąc skupić się na spokojnej powadze, dając upust entuzjazmowi. - Spodoba ci się w Wilton! - musiała go zapewnić. - W moim pokoju poznasz lorda Noxa i pana Salvadora, a pan Pstryk zrobi wam wszystkim cudne zdjęcie - obiecała, pomiędzy snutymi planami nie zauważając, że wujek mówił coś o jakimś anagramie, za to dokładnie usłyszała pytanie.
- Hmm - mruknęła w zastanowieniu, unosząc srebrne jednorożcoziątko do góry. - Jak sądzisz, lordzie Neobalu? - zapytała, lekko potrząsając maskotką, której głowa zachybotała się nieco na boki. - To dobry pomysł, wujku - posłała mu spojrzenie, ale miała jeszcze jeden warunek. - Jeśli wrócę do domu z dwoma nagrodami, mogę przynieść jedną braciom - to się nazywa przedsiębiorczość!
| ztx2
Wait and see, when we're through
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
boys will gladly go to war for you.
With good fortune (and a great hair-do)
you'll bring honor to us all!
Gdy tylko zadecydował dokąd idą puścił się pędem w stronę wybranej atrakcji. Dopiero zaczęli kurs po wesołym miasteczku, więc dzieciak nie miał prawa być jeszcze zmęczony. Ciekawe kto pierwszy padnie, Heath czy Rufus? W każdym razie wcale tak łatwo za nim nadążyć nie było, bo Heath zręcznie wymijał innych czarodziejów odwiedzających wesołe miasteczko. Dla wyższego Longbottoma to wcale nie musiało być takie proste jak dla małego chłopca.
Na szczęście Rufus nie musiał długo gonić chłopca, bo do rzeczonych dzbanów nie było przesadnie daleko od kolejki. Istniała szansa, że Heath nie zdąży zniknąć z oczu Longbottomowi na takim odcinku, o ile oczywiście ten ostatni będzie wyciągał nogi i nigdzie się nie zagapi. No, ale był aurorem, powinien sobie dać radę, nie? Ciekawe czy po dzisiejszym dniu z ulgą wróci do tropienia czarnoksiężników.
Zapewne gdy Rufus dołączył do Heatha ten już stał przy stoisku z dzbanami i obserwował akurat jakiegoś czarodzieja który postanowił podjąć wyzwanie. Wcale to nie wyglądało tak prosto jak brzmiało. No i dzięki anomaliom nie było tak wielu śmiałków, którzy chcieliby wziąć udział w zabawie.
-Co tak długo? Można się znudzić czekając na ciebie- wyszczerzył się do chłopaka. Wcale tak długo nie czekał na niego, ale chciał mu trochę dokuczyć. Za tamtą uwagę o wypadających zębach na kolejce. – Myślisz, że dasz radę? – zapytał, zerkając na chłopaka wskazując na dzbany ustawione na stoisku. Nikt mu specjalnie o anomaliach nie opowiadał, więc nie ogarniał za bardzo, że każde rzucone zaklęcie też może je wywołać. Pytanie tylko czy Rufus jest skłonny zaryzykować i spróbować szczęścia, dla głupiej zabawy.
-Wiesz…- zaczął mówić, po czym pokazał Rufusowi na ucho, żeby się pochylił. Tak na wszelki wypadek, żeby właściciel budki nie słyszał. – Wiesz, że- tym razem kontynuował szeptem – mówi się, że te dzbanki też są trochę zaczarowane i przez to podobno trudniej je napełnić wodą niż normalnie? – podzielił się informacją z czarodziejem.
Na szczęście Rufus nie musiał długo gonić chłopca, bo do rzeczonych dzbanów nie było przesadnie daleko od kolejki. Istniała szansa, że Heath nie zdąży zniknąć z oczu Longbottomowi na takim odcinku, o ile oczywiście ten ostatni będzie wyciągał nogi i nigdzie się nie zagapi. No, ale był aurorem, powinien sobie dać radę, nie? Ciekawe czy po dzisiejszym dniu z ulgą wróci do tropienia czarnoksiężników.
Zapewne gdy Rufus dołączył do Heatha ten już stał przy stoisku z dzbanami i obserwował akurat jakiegoś czarodzieja który postanowił podjąć wyzwanie. Wcale to nie wyglądało tak prosto jak brzmiało. No i dzięki anomaliom nie było tak wielu śmiałków, którzy chcieliby wziąć udział w zabawie.
-Co tak długo? Można się znudzić czekając na ciebie- wyszczerzył się do chłopaka. Wcale tak długo nie czekał na niego, ale chciał mu trochę dokuczyć. Za tamtą uwagę o wypadających zębach na kolejce. – Myślisz, że dasz radę? – zapytał, zerkając na chłopaka wskazując na dzbany ustawione na stoisku. Nikt mu specjalnie o anomaliach nie opowiadał, więc nie ogarniał za bardzo, że każde rzucone zaklęcie też może je wywołać. Pytanie tylko czy Rufus jest skłonny zaryzykować i spróbować szczęścia, dla głupiej zabawy.
-Wiesz…- zaczął mówić, po czym pokazał Rufusowi na ucho, żeby się pochylił. Tak na wszelki wypadek, żeby właściciel budki nie słyszał. – Wiesz, że- tym razem kontynuował szeptem – mówi się, że te dzbanki też są trochę zaczarowane i przez to podobno trudniej je napełnić wodą niż normalnie? – podzielił się informacją z czarodziejem.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Napełnij dzbanki
Szybka odpowiedź