Napełnij dzbanki
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Napełnij dzbanki!
Dokładnie na samym środku zaczarowanego wesołego miasteczka znajduje się niewielkie stanowisko obsługiwane przez znudzonego staruszka. Ten zauważył, że w połowie wszystkich atrakcji pary się kłócą i potrzebują czegoś na pogodzenie. Wpadł więc na pomysł na kuszenia ludzi przepięknymi, zaczarowanymi misiami, które można wygrać w konkurencji. Misie te dobierane są pod wygranego. Do wyboru jest nie tylko kolor futerka, nosa czy wnętrza łap, ale także kwestii, którą wypowiada pluszak, gdy jest przytulany przez właściciela. Aby wygrać, trzeba wypełnić trzy gliniane dzbany za pomocą zaklęcia "Balneo". Jednak konkurencja puściła plotkę, że naczynia są również zaczarowane i często wywracają się do góry nogami. Przy ocenie poprawności zaklęcia, rzuć kością k'100'.
Lokacja zawiera kostki.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:02, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Czy to kolejne wyzwanie? Myślisz że dasz radę? Och, młody lordzie, nie oceniasz moich możliwości, czas na kolejny niecny pojedynek, a właściwie solowy pokaż doskonałych czarodziejskich umiejętności!
Rufus nie zareagował na zaczepkę młodego, właściwie wiedział do czego to miało dążyć, ale prawdę powiedziawszy to Longbottom humorem nie grzeszył, nie sypał żartami jak z rękawa, zazwyczaj dopisywał mu niezdrowy optymizm i niezdarność, która w połączeniu z niesłabnącym entuzjazmem tworzyła dość komiczne połączenie. Mimo ostatnich miesięcy, jego nastrój nie słabł, mimo blizny która zdobiła jego rękę i mimo niechętnych spojrzeń, które udawało mu się pochwycić. Jednego nie można było mu wprawdzie odmówić - każdemu z osobna spoglądał w oczy, wyzywająco, czekając na jakąkolwiek otwartość, chociaż cień odwagi ze strony tych, którzy szeptali za jego plecami.
-Mówisz? - zastanowił się, czy należy brnąć w to dalej, a właściwie, czy chciał podejmować ryzyko w imię dobrej zabawy lub dla uciechy chłopca, bo ten zdawał się na niego liczyć, a właściwie na to, że Rufus faktycznie spróbuje swoich sił. Anomalie były nieprzewidywalne, oczywiście odrobinę się ich obawiał, jednak nie miał zamiaru cofać się przed niczym, aby zrobić to, co Longbottom zrobić musi - wykazać się prawdziwą odwagą i zuchwalstwem godnym potomka lwów. Wyjął więc różdżkę, spojrzał na Hugh z góry, znacząco - Przyjrzyj się, to czego teraz doświadczysz, to prawdziwa magia - ten błysk w oku, zadziorny uśmiech. Hugh mógł uznać słowa Rufusa za czystą powagę, ale mógł również dostrzec, że Longbottom odrobinę się droczy i... jakby go prowokuje? - Balneo.
Rufus nie zareagował na zaczepkę młodego, właściwie wiedział do czego to miało dążyć, ale prawdę powiedziawszy to Longbottom humorem nie grzeszył, nie sypał żartami jak z rękawa, zazwyczaj dopisywał mu niezdrowy optymizm i niezdarność, która w połączeniu z niesłabnącym entuzjazmem tworzyła dość komiczne połączenie. Mimo ostatnich miesięcy, jego nastrój nie słabł, mimo blizny która zdobiła jego rękę i mimo niechętnych spojrzeń, które udawało mu się pochwycić. Jednego nie można było mu wprawdzie odmówić - każdemu z osobna spoglądał w oczy, wyzywająco, czekając na jakąkolwiek otwartość, chociaż cień odwagi ze strony tych, którzy szeptali za jego plecami.
-Mówisz? - zastanowił się, czy należy brnąć w to dalej, a właściwie, czy chciał podejmować ryzyko w imię dobrej zabawy lub dla uciechy chłopca, bo ten zdawał się na niego liczyć, a właściwie na to, że Rufus faktycznie spróbuje swoich sił. Anomalie były nieprzewidywalne, oczywiście odrobinę się ich obawiał, jednak nie miał zamiaru cofać się przed niczym, aby zrobić to, co Longbottom zrobić musi - wykazać się prawdziwą odwagą i zuchwalstwem godnym potomka lwów. Wyjął więc różdżkę, spojrzał na Hugh z góry, znacząco - Przyjrzyj się, to czego teraz doświadczysz, to prawdziwa magia - ten błysk w oku, zadziorny uśmiech. Hugh mógł uznać słowa Rufusa za czystą powagę, ale mógł również dostrzec, że Longbottom odrobinę się droczy i... jakby go prowokuje? - Balneo.
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Rufus Longbottom' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wyzwanie? Można tak to nazwać. Rufus dawał mu się podpuszczać, więc Heath to skrzętnie wykorzystywał. Wcale nie musiał podejmować wyzwań rzucanych przez małego Macmillana, ale jednak to robił. W każdym bądź razie dzięki temu chłopiec się bawił znacznie lepiej niżby mógł przypuszczać, a przynajmniej znacznie lepiej niż gdyby byłaby z nim tutaj guwernantka. No a do tego wszystkiego czarodziej nie mówił mu co chwila co mu wolno, a czego nie wolno, a co wypada, a że tamto nieładnie, a w ogóle to mali lordowie nie powinni biegać. Lista naprawdę potrafiła być długa. Za długa jak na gust Heatha. Paradoksalnie dzięki temu, że Rufus się go nie czepiał, Heath wcale nie szalał tak bardzo jakby mógł. Jak na jego standardy to był całkiem grzeczny, no może nie licząc tego wybiegania naprzód, no i różnych zaczepek.
Co do niechętnych spojrzeń rzucanych Longbottomowi, to Heath wcale ich nie zauważył. Zresztą nawet jeśli, to pewnie też by nie zwrócił na nie specjalnej uwagi. Chłopiec niewiele wiedział o tym co się dzieje w świecie czarodziejów. Pewnie Rufus trochę mógł mu zazdrościć tej błogiej nieświadomości w jakiej póki co żył mały czarodziej.
-No ja myślę, że prawdziwą, a nie jakąś jarmarczną podróbę – stwierdził szczerząc cały komplet swoich zębów w kierunku chłopaka. W sumie to Rufus i tak był w lepszej sytuacji z anomaliami. Te uaktywniały się dopiero gdy zaczynał czarować. Anomalie Heatha za to były zupełnie nieprzewidywalne, nie wiadomo było kiedy uderzą i nie można się było na nie nawet psychicznie przygotować. No, ale sam Macmillan za bardzo się tym nie przejmował. Będzie co ma być, a może akurat nic się nie wydarzy szczególnego?
No ale, Longbottom w końcu podjął wyzwanie i rzucił zaklęcie, a w efekcie dzban elegancko się napełnił.
-To jeszcze musisz to powtórzyć… - spojrzał na moment na opis zasad, a ten moment był całkiem spory, bo chłopiec wcale tak dobrze jeszcze nie czytał-…uhm… - musiał sobie dać nieco więcej czasu. – jeszcze… - w końcu znalazł odpowiedni fragment – tylko dwa razy! – dumny był z siebie, że mu się udało i to bez pomocy!
A tak skoro o czarowaniu mowa to przy okazji przyszło mu do głowy pytanie, które postanowił niezwłocznie zadać.
-Jakie jest twoje ulubione zaklęcie? – może, mimo zawracania głowy, Rufus się nie rozproszy i da radę ukończyć zabawę zwycięsko.
Co do niechętnych spojrzeń rzucanych Longbottomowi, to Heath wcale ich nie zauważył. Zresztą nawet jeśli, to pewnie też by nie zwrócił na nie specjalnej uwagi. Chłopiec niewiele wiedział o tym co się dzieje w świecie czarodziejów. Pewnie Rufus trochę mógł mu zazdrościć tej błogiej nieświadomości w jakiej póki co żył mały czarodziej.
-No ja myślę, że prawdziwą, a nie jakąś jarmarczną podróbę – stwierdził szczerząc cały komplet swoich zębów w kierunku chłopaka. W sumie to Rufus i tak był w lepszej sytuacji z anomaliami. Te uaktywniały się dopiero gdy zaczynał czarować. Anomalie Heatha za to były zupełnie nieprzewidywalne, nie wiadomo było kiedy uderzą i nie można się było na nie nawet psychicznie przygotować. No, ale sam Macmillan za bardzo się tym nie przejmował. Będzie co ma być, a może akurat nic się nie wydarzy szczególnego?
No ale, Longbottom w końcu podjął wyzwanie i rzucił zaklęcie, a w efekcie dzban elegancko się napełnił.
-To jeszcze musisz to powtórzyć… - spojrzał na moment na opis zasad, a ten moment był całkiem spory, bo chłopiec wcale tak dobrze jeszcze nie czytał-…uhm… - musiał sobie dać nieco więcej czasu. – jeszcze… - w końcu znalazł odpowiedni fragment – tylko dwa razy! – dumny był z siebie, że mu się udało i to bez pomocy!
A tak skoro o czarowaniu mowa to przy okazji przyszło mu do głowy pytanie, które postanowił niezwłocznie zadać.
-Jakie jest twoje ulubione zaklęcie? – może, mimo zawracania głowy, Rufus się nie rozproszy i da radę ukończyć zabawę zwycięsko.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Rufus nie wiedział, że granice możliwości lorda sięgają daleko poza to, co młody robił tamtego dnia. Spodziewał się raczej, że Heath jest równie nieznośny co zazwyczaj, chociaż po pewnym czasie uodpornił się na tego małego nicponia i jego zaczepki, ale jedyne przed czym nie mógł się uchronić, to podejmowanie kolejno rzucanych wyzwań. Oczywiście mógł przerwać tę zabawę w jakimkolwiek momencie i zorganizować chłopcu powrót do domu, ale Longbottom był tym, który swych obietnic mimo przeciwności dotrzymuje i ze swych obowiązków stara się wywiązać znakomicie, zatem nie widział takiej opcji, coby odstawić Macmilliana do dworku, zanim ten porządnie się nie nabawi. W ten czy inny sposób: dokuczając Rufusowi, prowokując albo doprowadzając do zawału jakieś chorowite panienki zjeżdżające kolejką goblina. Jeśli bawił się dobrze, podczas gdy Rufus napełniał dzbanki, czarodziej miał zamiar napełnić wszystkie trzy i odpowiedzieć na ewentualne pytania, których właściwie się nie spodziewał. Nie podejrzewał Heatha o dociekliwość, być może niesłusznie?
-Żaden problem - rzucił wesoło, z tą naturalną pewnością siebie, głową zadartą do góry i pobłażliwym wzrokiem zwróconym ku chłopcu. Żaden problem, chyba że anomalie nie będą im sprzyjać - Rufus miał z nimi do czynienia bez ustanku, z komplikacjami wynikającymi z tegoż dziwnego zjawiska, które pojawiło się w niedalekim czasie do zniknięcia Grinderwalda oraz kilka miesięcy przed wszystkimi wydarzeniami, które zatrzęsły jego światem. Macmillian miał to szczęście, że był zbyt młody, by rozumieć co się dzieje i na tyle dobrze urodzony, że jego rodzina nie musiała obawiać się o to, że macki nieszczęść dopadną również i jego. Był dziedzicem, rodzina roztaczała nad nim szczególną opiekę i Rufus czuł się w jakiś sposób doceniony, że to na niego padła odpowiedzialność opieki nad młodym czarodziejem. Czyżby uważano go za na tyle zdolnego czarodzieja, że nie obawiano się, że chłopcu stanie się krzywda? - Przez lata nauki zaklęć w Hogwarcie zdążyłem zauważyć, że zaklęcia najbardziej przydatne są moimi ulubionymi, pewnie słyszałeś o Protego, co? Wyczarowuje magiczną tarczę, w momencie kiedy ktoś chce cię ogłuszyć albo wytrącić Ci różdżkę z ręki, rzucasz Protego i pach, jeśli Ci się uda, problem z głowy! To jedno z moich ulubionych, wiele razy uratowało mi skórę - uśmiechnął się do chłopca, odpowiedź nie była zbyt oryginalna, ale może dla kilkuletniego czarodzieja wystarczająco fascynująca, aby się tym zainteresował? - Warto ćwiczyć zaklęcia obronne. Wiesz dlaczego? - nie czekał zbyt długo na odpowiedź i kontynuował - możesz znać najróżniejsze techniki magii, możesz być mistrzem transmutacji, do perfekcji opanować zaklęcia albo parać się najbardziej plugawą z dziedzin: czarną magią - do jego głosu wyraźnie wkradła się nuta pogardy - sęk w tym, że jeśli znasz obronę przed czarną magią, potrafisz ochronić siebie i bliskich przed ewentualnym atakiem, a to jest najważniejsze w pojedynkowaniu się: obrona. I zaklęcia oczywiście, ale obrona przed czarną magią najważniejsza! - kiedy już dał chłopcu lekcję i skończył wywód zgrabną puentą, znów skupił swoją uwagę na dzbankach. Kolejka do zabawy była wyjątkowo gęsta i czekający czarodzieje wyjątkowo się niecierpliwili - Balneo!
-Żaden problem - rzucił wesoło, z tą naturalną pewnością siebie, głową zadartą do góry i pobłażliwym wzrokiem zwróconym ku chłopcu. Żaden problem, chyba że anomalie nie będą im sprzyjać - Rufus miał z nimi do czynienia bez ustanku, z komplikacjami wynikającymi z tegoż dziwnego zjawiska, które pojawiło się w niedalekim czasie do zniknięcia Grinderwalda oraz kilka miesięcy przed wszystkimi wydarzeniami, które zatrzęsły jego światem. Macmillian miał to szczęście, że był zbyt młody, by rozumieć co się dzieje i na tyle dobrze urodzony, że jego rodzina nie musiała obawiać się o to, że macki nieszczęść dopadną również i jego. Był dziedzicem, rodzina roztaczała nad nim szczególną opiekę i Rufus czuł się w jakiś sposób doceniony, że to na niego padła odpowiedzialność opieki nad młodym czarodziejem. Czyżby uważano go za na tyle zdolnego czarodzieja, że nie obawiano się, że chłopcu stanie się krzywda? - Przez lata nauki zaklęć w Hogwarcie zdążyłem zauważyć, że zaklęcia najbardziej przydatne są moimi ulubionymi, pewnie słyszałeś o Protego, co? Wyczarowuje magiczną tarczę, w momencie kiedy ktoś chce cię ogłuszyć albo wytrącić Ci różdżkę z ręki, rzucasz Protego i pach, jeśli Ci się uda, problem z głowy! To jedno z moich ulubionych, wiele razy uratowało mi skórę - uśmiechnął się do chłopca, odpowiedź nie była zbyt oryginalna, ale może dla kilkuletniego czarodzieja wystarczająco fascynująca, aby się tym zainteresował? - Warto ćwiczyć zaklęcia obronne. Wiesz dlaczego? - nie czekał zbyt długo na odpowiedź i kontynuował - możesz znać najróżniejsze techniki magii, możesz być mistrzem transmutacji, do perfekcji opanować zaklęcia albo parać się najbardziej plugawą z dziedzin: czarną magią - do jego głosu wyraźnie wkradła się nuta pogardy - sęk w tym, że jeśli znasz obronę przed czarną magią, potrafisz ochronić siebie i bliskich przed ewentualnym atakiem, a to jest najważniejsze w pojedynkowaniu się: obrona. I zaklęcia oczywiście, ale obrona przed czarną magią najważniejsza! - kiedy już dał chłopcu lekcję i skończył wywód zgrabną puentą, znów skupił swoją uwagę na dzbankach. Kolejka do zabawy była wyjątkowo gęsta i czekający czarodzieje wyjątkowo się niecierpliwili - Balneo!
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Rufus Longbottom' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 58
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
W sumie Heath faktycznie czadu nie dokazywał tak bardzo jakby mógł. Pewnie powstrzymywała go wizja przyspieszonego powrotu do Puddlemere, czego oczywiście nie chciał. Z drugiej strony, też chłopiec potrafił być grzeczniejszy… tak trochę i to tylko jak mu bardzo zależało, albo jak oglądał qudditcha lub latał na miotle. W innych przypadkach był na ogół taki jak dzisiaj w Wesołym Miasteczku.
-Wiesz, że to jedna z najprostszych konkurencji, tutaj? – zapytał z szelmowskim uśmieszkiem na swej paszczy. Chyba najbardziej go bawiło to, że Rufus zgadzał się na te wyzwania. Tak naprawdę do parku rozrywki mógłby równie dobrze pójść z jakąś opiekunką, ale wtedy musiałby ciągle słuchać co mu wolno, czego nie wolno i dlaczego nie pojadą tamtą czy owamtą kolejką. To zabiłoby większość zabawy. Rufus może o tym nie wiedział, ale dzięki temu mimo, że chłopiec może być dla niego irytujący, to mimo wszystko będzie go jako tako słuchał. W każdym razie nie powinien wywinąć nic spektakularnego.
Heath faktycznie nie zdawał sobie sprawy jak poważnym problemem są anomalie. Jego najbliżsi starali się by dzieciak mógł w miarę funkcjonować tak jak dawniej. Także mały Macmillan traktował je bardziej jak drobne niedogodności lub przygody. Zależnie od tego co mu się akurat przytrafiło. Co do samego Rufusa, cóż został aurorem chyba nie za śliczne oczy, nie? Powinien sobie radzić z anomaliami lepiej niż większość czarodziejów.
-Później pójdziemy na coś trudniejszego, dobra?- rzucił propozycję przyglądając się jak Rufus bez większego problemu napełnia kolejny dzbanek wodą. Musiałby mieć strasznego pecha gdyby mu się nie udało z ostatnim.
Rufus mógł zauważyć, że Heath uważnie słuchał jego małej tyrady o zaklęciach obronnych. W każdym razie postanowił wyrazić pewne wątpliwości.
-Ja wiem… a jeśli ktoś nie ma talentu w magii obronnej?- zapytał. Po czym przyszła mu do głowy jeszcze jedna myśl- albo czy to nie jest trochę tak jak w qudditchu? Wygrywa nie ten kto więcej obroni, ale ten kto więcej rzuci bramek… - podzielił się swoim spostrzeżeniem. W sumie obronienie się to połowa sukcesu, ale trzeba było jeszcze całkowicie zneutralizować zagrożenie, jakiekolwiek by ono nie było.
-Wiesz, że to jedna z najprostszych konkurencji, tutaj? – zapytał z szelmowskim uśmieszkiem na swej paszczy. Chyba najbardziej go bawiło to, że Rufus zgadzał się na te wyzwania. Tak naprawdę do parku rozrywki mógłby równie dobrze pójść z jakąś opiekunką, ale wtedy musiałby ciągle słuchać co mu wolno, czego nie wolno i dlaczego nie pojadą tamtą czy owamtą kolejką. To zabiłoby większość zabawy. Rufus może o tym nie wiedział, ale dzięki temu mimo, że chłopiec może być dla niego irytujący, to mimo wszystko będzie go jako tako słuchał. W każdym razie nie powinien wywinąć nic spektakularnego.
Heath faktycznie nie zdawał sobie sprawy jak poważnym problemem są anomalie. Jego najbliżsi starali się by dzieciak mógł w miarę funkcjonować tak jak dawniej. Także mały Macmillan traktował je bardziej jak drobne niedogodności lub przygody. Zależnie od tego co mu się akurat przytrafiło. Co do samego Rufusa, cóż został aurorem chyba nie za śliczne oczy, nie? Powinien sobie radzić z anomaliami lepiej niż większość czarodziejów.
-Później pójdziemy na coś trudniejszego, dobra?- rzucił propozycję przyglądając się jak Rufus bez większego problemu napełnia kolejny dzbanek wodą. Musiałby mieć strasznego pecha gdyby mu się nie udało z ostatnim.
Rufus mógł zauważyć, że Heath uważnie słuchał jego małej tyrady o zaklęciach obronnych. W każdym razie postanowił wyrazić pewne wątpliwości.
-Ja wiem… a jeśli ktoś nie ma talentu w magii obronnej?- zapytał. Po czym przyszła mu do głowy jeszcze jedna myśl- albo czy to nie jest trochę tak jak w qudditchu? Wygrywa nie ten kto więcej obroni, ale ten kto więcej rzuci bramek… - podzielił się swoim spostrzeżeniem. W sumie obronienie się to połowa sukcesu, ale trzeba było jeszcze całkowicie zneutralizować zagrożenie, jakiekolwiek by ono nie było.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Rufus był daleki od prawienia chłopcu jakichkolwiek morałów oprócz spraw, które on sam uważa za istotne. Nie miał rąk do dzieci, często traktował je dość surowo, jedynie momentami dostrzegając w nich coś na kształt istoty, którą winien się opiekować. Tymczasem Heath mógł biegać do woli, skakać i jedynie wizja jego śmierci mogłaby skłonić Rufusa do powstrzymania go przed ewentualnymi wygłupami. Nic co póki co robił, nie wydawało się bezpieczne – co prawda drażnił lwa, ale lew te był łagodnym lwiątkiem, które nie miało zamiaru zrobić mu krzywdy, a wręcz zachowanie młodziaka nawet troszkę go bawiło. Momentami.
-No jasne, to tylko rozgrzewka – rzucił z błyskiem w oku i szelmowskim uśmiechem, chociaż miał nadzieję, że podczas kolejnych konkurencji nie zrobi z siebie nieudacznika, magia w tych czasach płatała figle, a chłopiec nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Kiedy Heath zadał pytanie, Longbottom musiał się przez chwilę zastanowić, spojrzał na chłopca z lekko zmarszczonymi brwiami i po ledwie kilku sekundach myślenia, odezwał się – właściwie kluczem do walki jest szlifowanie jednej dziedziny, obrona jest bardzo kluczowa, ale jeśli jesteś doskonały z transmutacji, w żaden sposób ci to nie ujmuje, a wręcz przeciwnie – transmutacja daje ogromne możliwości, tak samo jak zaklęcia albo eliksiry. Kwestia tego by nie starać się być dobrym we wszystkim, ale najlepszym w jednej rzeczy, chociaż najlepiej najlepszym być z obrony oczywiście – oznajmij mając nadzieję, że chłopiec zapamięta jego słowa i weźmie je sobie do serca, bo choć rada nie była w żaden sposób odkrywcza, to była również przydatna – jeśli jednak chodzi o qudditch, to jest to sprawa dosyć skomplikowana, z jednej strony znajdują się ścigający, z drugiej obrońcy i to, jak dużo bramek strzelisz zależy zarówno od twoich umiejętności i umiejętności obrońcy, z drugiej złapanie znicza kończy grę – Artur zawsze uważał, że quidditch jest grą pozbawioną wszelkiej logiki, ale Rufus nie śmiał powtarzać jego zdania przy młodym dziedzicu Macmillianów – Balneo.
-No jasne, to tylko rozgrzewka – rzucił z błyskiem w oku i szelmowskim uśmiechem, chociaż miał nadzieję, że podczas kolejnych konkurencji nie zrobi z siebie nieudacznika, magia w tych czasach płatała figle, a chłopiec nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Kiedy Heath zadał pytanie, Longbottom musiał się przez chwilę zastanowić, spojrzał na chłopca z lekko zmarszczonymi brwiami i po ledwie kilku sekundach myślenia, odezwał się – właściwie kluczem do walki jest szlifowanie jednej dziedziny, obrona jest bardzo kluczowa, ale jeśli jesteś doskonały z transmutacji, w żaden sposób ci to nie ujmuje, a wręcz przeciwnie – transmutacja daje ogromne możliwości, tak samo jak zaklęcia albo eliksiry. Kwestia tego by nie starać się być dobrym we wszystkim, ale najlepszym w jednej rzeczy, chociaż najlepiej najlepszym być z obrony oczywiście – oznajmij mając nadzieję, że chłopiec zapamięta jego słowa i weźmie je sobie do serca, bo choć rada nie była w żaden sposób odkrywcza, to była również przydatna – jeśli jednak chodzi o qudditch, to jest to sprawa dosyć skomplikowana, z jednej strony znajdują się ścigający, z drugiej obrońcy i to, jak dużo bramek strzelisz zależy zarówno od twoich umiejętności i umiejętności obrońcy, z drugiej złapanie znicza kończy grę – Artur zawsze uważał, że quidditch jest grą pozbawioną wszelkiej logiki, ale Rufus nie śmiał powtarzać jego zdania przy młodym dziedzicu Macmillianów – Balneo.
Rufus Longbottom
Zawód : ratuje świat!
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I czy jest tak właśnie
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
W innym królestwie śmierci?
Budzimy się samotni
W chwili kiedy ciało
Przenika czułość
I wargi co chcą pocałunków
Do strzaskanego modlą się kamienia.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Rufus Longbottom' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 64
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 64
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
I tutaj osiągnęli coś na kształt kruchego kompromisu. Heath wcale nie uważał się za kogoś kto potrzebuje opieki. Pewnie jak każdy rozhukany chłopiec w jego wieku. Przecież może iść gdzieś sam, bez opiekunki na karku, nie zgubi się nie? A przynajmniej tak mu się wydawało, że tak właśnie będzie. Dodatkowo nie zdawał sobie w ogóle sprawy z tego co może się przydarzyć małemu chłopcu bez opieki, gdy trafi w jakieś nieciekawe miejsce. Na szczęście miał dopiero pięć lat i łatwo było ogarnąć co taki brzdąc może kombinować. Nie, żeby małego Macmillana można było łatwo przejrzeć czy coś.
-Hmmm, tylko się nie zmęcz przy tej rozgrzewce- rzucił ze śmiechem. Przez chwilę przysłuchiwał się z uwagą temu co mówił Rufus.
-To ja będę najlepszy z miotlarstwa- stwierdził trochę bez związku z tematem. Zaklęcia może jakoś by go zainteresowały i to pewnie te bardziej ofensywne biorąc pod uwagę temperament dzieciaka. Co to reszty, eliksirów, transmutacji i innych przedmiotów uważanych za te cięższe… to pewnie będzie orka na ugorze dla Heatha. Nie to żeby był głupi czy coś, po prostu gdy miał zrobić coś co nie sprawiało mu przyjemności, albo chociaż dawało satysfakcji, nie potrafił się skupić. A wiedza wtedy mu uciekała z głowy w tempie ekspresowym.
-Hej… to że ktoś pierwszy złapie znicza, nie oznacza od razu że wygrywa mecz. Najczęściej tak faktycznie jest, ale nie zawsze. Wszystko może się zdarzyć. – wzruszył ramionami. Może miał tylko pięć lat i był mały, ale też był Macmillanem, na temat quidditcha wiedział sporo. Temat może by się jeszcze trochę pociągnął ale Rufus postanowił napełnić dzbanek po raz ostatni. Tym razem jednak nieskutecznie. Pech to pech. Heath obserwował uważnie co się dzieje i chyba tylko temu zasłonił sobie oczy na czas.
-Miałeś zapodać wodą, a nie jakimś żwirkiem- mruknął w kierunku Rufusa. Przez chwilę oglądał swoje ręce. Nic strasznego się nie stało, ot uczucie jakby spadł z miotły na piasek i trochę po nim przeharował. Nic przyjemnego, ale da się przeżyć.
-Szkoda… - westchnął tylko patrząc na dzbanki. A było tak blisko. – Dokąd teraz idziemy? – zapytał Rufusa. Tym razem pozwolił mu zadecydować.
-Hmmm, tylko się nie zmęcz przy tej rozgrzewce- rzucił ze śmiechem. Przez chwilę przysłuchiwał się z uwagą temu co mówił Rufus.
-To ja będę najlepszy z miotlarstwa- stwierdził trochę bez związku z tematem. Zaklęcia może jakoś by go zainteresowały i to pewnie te bardziej ofensywne biorąc pod uwagę temperament dzieciaka. Co to reszty, eliksirów, transmutacji i innych przedmiotów uważanych za te cięższe… to pewnie będzie orka na ugorze dla Heatha. Nie to żeby był głupi czy coś, po prostu gdy miał zrobić coś co nie sprawiało mu przyjemności, albo chociaż dawało satysfakcji, nie potrafił się skupić. A wiedza wtedy mu uciekała z głowy w tempie ekspresowym.
-Hej… to że ktoś pierwszy złapie znicza, nie oznacza od razu że wygrywa mecz. Najczęściej tak faktycznie jest, ale nie zawsze. Wszystko może się zdarzyć. – wzruszył ramionami. Może miał tylko pięć lat i był mały, ale też był Macmillanem, na temat quidditcha wiedział sporo. Temat może by się jeszcze trochę pociągnął ale Rufus postanowił napełnić dzbanek po raz ostatni. Tym razem jednak nieskutecznie. Pech to pech. Heath obserwował uważnie co się dzieje i chyba tylko temu zasłonił sobie oczy na czas.
-Miałeś zapodać wodą, a nie jakimś żwirkiem- mruknął w kierunku Rufusa. Przez chwilę oglądał swoje ręce. Nic strasznego się nie stało, ot uczucie jakby spadł z miotły na piasek i trochę po nim przeharował. Nic przyjemnego, ale da się przeżyć.
-Szkoda… - westchnął tylko patrząc na dzbanki. A było tak blisko. – Dokąd teraz idziemy? – zapytał Rufusa. Tym razem pozwolił mu zadecydować.
The member 'Heath Macmillan' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
| 5/10
Dzień zaczął się zwyczajnie. Ale tak to właśnie bywało - takie dni jak ten zawsze zaczynały się zwyczajnie. Rano wstajesz z łóżka, jak co dzień myjesz twarz, ubierasz się a potem na szybko jesz śniadanie. W biegu wypijasz jeszcze kawę, a potem pędem zbierasz się do pracy, lub - jeśli tak jak rodzeństwo Fortescue, mieszkasz tuż nad swoim miejscem pracy - schodzisz po schodach na dół, aby otworzyć drzwi i przywitać pierwszych klientów. Po niedługim czasie zaczęli schodzić się także pracownicy mający akurat zmianę - bo w lodziarni zawsze stacjonowały co najmniej dwie osoby. W okresie letnim nawet więcej, niestety w październiku ruch w lodziarni zdecydowanie malał. Dziś za ladą miały stanąć Vanessa i Claudia - i całe szczęście, bo gdyby była tylko jedna, na pewno ciężko byłoby jej ogarnąć całą lodziarnię po tym, co dziś miało nastąpić.
Florence wyszła ogarnąć trochę chodnik przed lodziarnią - tu i ówdzie walały się pojedyncze śmieci naniesione przez wiatr, najrozsądniejszą opcją więc było zamiecenie ich oraz wyrzucenie do kosza. Panna Fortescue nie mogła w końcu pozwolić, aby jej lokal prezentował się niechlujnie! Zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz musiał być porządek. Już chwytała za miotłę, kiedy nagle delikatne ukłucie w okolicach szyi sprawiło, że aż z jej ust wydał się krótki okrzyk zaskoczenia. Kobieta szybko uniosła rękę w zaatakowane miejsce, jednak poza kropelką krwi nic więcej nie znalazła. Zmarszczyła brwi, wyraźnie skonsternowana. Może jakiś robak? Albo jakiś głupi żart? Próbowała dostrzec winowajcę, jednak nic w okolicy nie wyglądało podejrzanie. Florence już miała więc wzruszyć ramionami, burknąć coś pod nosem i zabrać się za zamiatanie, kiedy nagle jej wzrok padł na prawdziwy cud świata. Najpiękniejszą z pięknych, ciemnowłosą Wenus o oczach jak dwa klejnoty. Aż na chwilę zamarła, niepewna, czy przypadkiem jej się nie przywidziało. Zaciskała dłonie na trzonku miotły tak mocno, że aż zbielały jej knykcie, a całe ciało niemal zapłonęło. Poczuła, jak palą ją policzki. Ale musiała się ruszyć, musiała coś zrobić - inaczej była pewna, że ten anioł zwyczajnie rozpłynie się w powietrzu. A nie mogła na to pozwolić, wiedziała, że jeśli tylko będzie mogła wysłuchać choć kilku słodkich jak miód słów, spływających z tych cudownych ust, będzie szczęśliwa już do końca życia.
I tym też sposobem, Florence Fortescue oraz miłość jej życia wylądowały tutaj. W wesołym miasteczku. Kobieta nawet nie miała wyrzutów sumienia, że zostawiła dwie pracownice w lokalu same. Na pewno sobie poradzą. Ona musiała zająć się własnymi sprawami. Takie błogosławieństwo nie spotykało człowieka codziennie!
- Więc... więc co chciałabyś robić? - dopytywała się, niepewna, co właściwie mogłaby uczynić, aby zobaczyć uśmiech na twarzy swojej miłości. A tak bardzo pragnęła zobaczyć ją szczęśliwą! - Możemy zrobić co tylko będziesz chciała!
Dzień zaczął się zwyczajnie. Ale tak to właśnie bywało - takie dni jak ten zawsze zaczynały się zwyczajnie. Rano wstajesz z łóżka, jak co dzień myjesz twarz, ubierasz się a potem na szybko jesz śniadanie. W biegu wypijasz jeszcze kawę, a potem pędem zbierasz się do pracy, lub - jeśli tak jak rodzeństwo Fortescue, mieszkasz tuż nad swoim miejscem pracy - schodzisz po schodach na dół, aby otworzyć drzwi i przywitać pierwszych klientów. Po niedługim czasie zaczęli schodzić się także pracownicy mający akurat zmianę - bo w lodziarni zawsze stacjonowały co najmniej dwie osoby. W okresie letnim nawet więcej, niestety w październiku ruch w lodziarni zdecydowanie malał. Dziś za ladą miały stanąć Vanessa i Claudia - i całe szczęście, bo gdyby była tylko jedna, na pewno ciężko byłoby jej ogarnąć całą lodziarnię po tym, co dziś miało nastąpić.
Florence wyszła ogarnąć trochę chodnik przed lodziarnią - tu i ówdzie walały się pojedyncze śmieci naniesione przez wiatr, najrozsądniejszą opcją więc było zamiecenie ich oraz wyrzucenie do kosza. Panna Fortescue nie mogła w końcu pozwolić, aby jej lokal prezentował się niechlujnie! Zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz musiał być porządek. Już chwytała za miotłę, kiedy nagle delikatne ukłucie w okolicach szyi sprawiło, że aż z jej ust wydał się krótki okrzyk zaskoczenia. Kobieta szybko uniosła rękę w zaatakowane miejsce, jednak poza kropelką krwi nic więcej nie znalazła. Zmarszczyła brwi, wyraźnie skonsternowana. Może jakiś robak? Albo jakiś głupi żart? Próbowała dostrzec winowajcę, jednak nic w okolicy nie wyglądało podejrzanie. Florence już miała więc wzruszyć ramionami, burknąć coś pod nosem i zabrać się za zamiatanie, kiedy nagle jej wzrok padł na prawdziwy cud świata. Najpiękniejszą z pięknych, ciemnowłosą Wenus o oczach jak dwa klejnoty. Aż na chwilę zamarła, niepewna, czy przypadkiem jej się nie przywidziało. Zaciskała dłonie na trzonku miotły tak mocno, że aż zbielały jej knykcie, a całe ciało niemal zapłonęło. Poczuła, jak palą ją policzki. Ale musiała się ruszyć, musiała coś zrobić - inaczej była pewna, że ten anioł zwyczajnie rozpłynie się w powietrzu. A nie mogła na to pozwolić, wiedziała, że jeśli tylko będzie mogła wysłuchać choć kilku słodkich jak miód słów, spływających z tych cudownych ust, będzie szczęśliwa już do końca życia.
I tym też sposobem, Florence Fortescue oraz miłość jej życia wylądowały tutaj. W wesołym miasteczku. Kobieta nawet nie miała wyrzutów sumienia, że zostawiła dwie pracownice w lokalu same. Na pewno sobie poradzą. Ona musiała zająć się własnymi sprawami. Takie błogosławieństwo nie spotykało człowieka codziennie!
- Więc... więc co chciałabyś robić? - dopytywała się, niepewna, co właściwie mogłaby uczynić, aby zobaczyć uśmiech na twarzy swojej miłości. A tak bardzo pragnęła zobaczyć ją szczęśliwą! - Możemy zrobić co tylko będziesz chciała!
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Biegła, wychodząc z Ministerstwa, a raczej tymczasowej siedzibie Departamentu w którym pracowała chcąc dostać się na Pokątną, kupić kilka rzeczy do domu i ruszyć, by dostać się jeszcze przed zmrokiem do Munga. Jak co dzień, zamierzała dzisiaj odwiedzić ojca. A potem przyjść do niego też jutro i pojutrze. Ten powtarzał jej, że ni musi być u niego codzienne, ale ona wiedziała lepiej. Musiała. Nie było innego wyjścia. Nie chciała by poczuł się samotny, lub zapomniany. Może i jej życie przez to posuwało się wolniej do przodu, ale on był osobą, która dała jej życie i zamierzała być przy nim, póki był na tym świecie.
Jednak gdy przechodziła Pokątną poczuła ukłucie w szyi. Uniosła dłoń, krzywiąc się lekko. Wyciągnęła z niej strzałkę, a pod palcami poczuła odrobinę krwi. Podsunęła zakrwawiony palec pod nos i zmarszczyła pokaźne brwi. W końcu wrzuciła ją do kieszeni, a sama wzruszyła ramionami zamierzając podjąć wędrówkę. Tak był plan. Ale szybko uleciał z jej głowy, gdy jej wzrok zawisł na kobiecie znajdującą się przed lodziarnią. Stała tak, patrząc na kobietę zaciskając dłonie na trzonku miotły i marszczyła brwi nie bardzo potrafiąc zrozumieć to, co dzieje się wewnątrz niej i z nią. Nigdy czegoś takiego nie czuła i nie bardzo wiedziała czym właściwie jest to, co właśnie się w niej dzieje.
Nagle myśli o ojcu stały się dziwne odległe. Zapomniała, że miała do niego iść. Jakieś blade przeczucie że gdzieś miała nadal tliło się na tle jej głowy. Jednak nie miało ono żadnego znaczenia, czy siły przebicia z tym, co się stało. Nic innego się nie liczyło, poza piękną kobietą, na którą nadal patrzyła marszcząc brwi. W końcu dochodząc do wniosku, że te brwi mogą ją zniechęcić, a tego nie chciała. Rozprostowała więc je, a na usta włożyła uśmiech. Lekki, tak myślała, żeby nie wydawać się na szaloną lub narwaną. Ruszyła, a do kolejnych kroków popychała ją pewność, że musi coś zrobić żeby spędzić z nią choć chwilę i w końcu z jej ust wydobyły się jej słowa propozycji. Bzdurnej, wesołe miasteczko, dlaczego? Nie wiedziała, ale wydawało jej się właściwie.
- Napełnię dla Ciebie dzbanki. - powiedziała pewnie podchodząc do nich. Tak, zamierzała wygrać, dla swojej królowej, dla najpiękniejszej piękności z którą nie mógł równać się nikt. - Balaneo! - zarządziła od różdżki, celując w pierwszy z dzbanków, za punkt honoru sobie obierając wygranie tej konkurecji. Dla niej.
Jednak gdy przechodziła Pokątną poczuła ukłucie w szyi. Uniosła dłoń, krzywiąc się lekko. Wyciągnęła z niej strzałkę, a pod palcami poczuła odrobinę krwi. Podsunęła zakrwawiony palec pod nos i zmarszczyła pokaźne brwi. W końcu wrzuciła ją do kieszeni, a sama wzruszyła ramionami zamierzając podjąć wędrówkę. Tak był plan. Ale szybko uleciał z jej głowy, gdy jej wzrok zawisł na kobiecie znajdującą się przed lodziarnią. Stała tak, patrząc na kobietę zaciskając dłonie na trzonku miotły i marszczyła brwi nie bardzo potrafiąc zrozumieć to, co dzieje się wewnątrz niej i z nią. Nigdy czegoś takiego nie czuła i nie bardzo wiedziała czym właściwie jest to, co właśnie się w niej dzieje.
Nagle myśli o ojcu stały się dziwne odległe. Zapomniała, że miała do niego iść. Jakieś blade przeczucie że gdzieś miała nadal tliło się na tle jej głowy. Jednak nie miało ono żadnego znaczenia, czy siły przebicia z tym, co się stało. Nic innego się nie liczyło, poza piękną kobietą, na którą nadal patrzyła marszcząc brwi. W końcu dochodząc do wniosku, że te brwi mogą ją zniechęcić, a tego nie chciała. Rozprostowała więc je, a na usta włożyła uśmiech. Lekki, tak myślała, żeby nie wydawać się na szaloną lub narwaną. Ruszyła, a do kolejnych kroków popychała ją pewność, że musi coś zrobić żeby spędzić z nią choć chwilę i w końcu z jej ust wydobyły się jej słowa propozycji. Bzdurnej, wesołe miasteczko, dlaczego? Nie wiedziała, ale wydawało jej się właściwie.
- Napełnię dla Ciebie dzbanki. - powiedziała pewnie podchodząc do nich. Tak, zamierzała wygrać, dla swojej królowej, dla najpiękniejszej piękności z którą nie mógł równać się nikt. - Balaneo! - zarządziła od różdżki, celując w pierwszy z dzbanków, za punkt honoru sobie obierając wygranie tej konkurecji. Dla niej.
Tangwystl Hagrid
Zawód : Łamacz Klątw, tester nowych zaklęć
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And it's to cold outside
for angels to fly
for angels to fly
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Napełnij dzbanki
Szybka odpowiedź