Ogrody
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Ogrody
Posiadłość Traversów znajduje się na uboczu, blisko wybrzeża i jest otoczona urokliwym, przytulnym ogrodem pełnym drzew, kwiatów i wijących się ścieżek. Oprócz zwyczajnych roślin można tutaj znaleźć także magiczne. To ciche, spokojne miejsce, idealne do spacerów i rozmyślań. Nie brakuje także rzeźb, w większości przedstawiających motywy morskie.
Ogrody otaczają całą posiadłość, trzeba przejść przez część ich obszaru, aby dostać się do dworu, jednak zaklęcia ochronne komplikują to zadanie nieproszonym gościom. Na terenie samego dworu nie można się aportować.
Ogrody otaczają całą posiadłość, trzeba przejść przez część ich obszaru, aby dostać się do dworu, jednak zaklęcia ochronne komplikują to zadanie nieproszonym gościom. Na terenie samego dworu nie można się aportować.
Na ogrody nałożone jest zaklęcie Abscondens
[bylobrzydkobedzieladnie]
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Ostatnio zmieniony przez Lyra Travers dnia 08.08.17 1:08, w całości zmieniany 3 razy
| początek marca
Stała przy oknie, niespokojnie zaciskając palce na chłodnym parapecie i przez szybę obserwując podwórze przed posiadłością. Marzec przyniósł ze sobą początek odwilży i opady deszczu, chociaż teraz, o dziwo, przestało padać. Wciąż pozbawiony soczystej zieleni trawnik nie wyglądał zbyt zachwycająco, ale to nie na nim była skupiona Lyra.
Dawno się tak nie stresowała. W końcu nie co dzień czekała na pojawienie się brata, którego ostatni raz widziała podczas sylwestrowego sabatu i przez którego została wówczas tak oschle potraktowana. Od tamtego czasu nie widzieli się ani razu, co dla Lyry samo w sobie było dziwaczne i niezręczne. Nawet, kiedy była w Hogwarcie, bardzo często wymieniała z braćmi listy, ale teraz prócz poprzedniej wiadomości, na którą nawet nie odpowiedział oraz zaproszenia na to spotkanie, nie pisali nic, a Lyra coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to jej ślub z Glaucusem sprawił, że jej relacje z braćmi tak bardzo się pogorszyły. Kolejne listy, które próbowała pisać, lądowały w kominku, do momentu, aż już nie mogła znieść tej niepewności. Niby dlaczego inaczej nawet Barry miałby się od niej odsunąć? Lyra nie miała przecież zielonego pojęcia o tym, że miał zupełnie inny problem. Mimo wszystko tęskniła za nim, bo przecież był jej bratem.
Glaucusa nie było w posiadłości. Nie była nawet pewna, czy zdążyła mu wspomnieć, że może pojawić się Barry. Przecież nawet nie miała stuprocentowej pewności, czy brat się nie rozmyśli. Obawiała się tej ewentualności, bo po dwóch miesiącach nie widzenia się pragnęła z nim porozmawiać. Wyjaśnić sobie wszystko i wiedzieć, jak wyglądają ich obecne relacje.
Właśnie wtedy, kiedy tak czekała, zastanawiając się i snując coraz bardziej niewesołe myśli, wydało jej się, że dostrzegła sylwetkę zmierzającą ścieżką. Od razu oderwała się od okna i wybiegła z salonu, przemykając przez hol i naprędce łapiąc swój płaszczyk. Mogła poczekać, bo przecież Barry i tak zostałby wpuszczony do środka, ale zamiast tego spontanicznie wybiegła mu na przeciw.
Jak dawna Lyra, nie stateczna pani Travers, którą powinna być.
- Barry! – zawołała do niego. Na dworze było zimno, ale cieplej, niż w lutym. Spod rozpiętego płaszczyka było widać materiał granatowej sukienki, wiatr zmierzwił rude włosy, a na jasnych policzkach pojawiły się intensywne rumieńce, gdy zwolniła, zatrzymując się kilka metrów od brata.
Dawniej przytuliłaby go, ale teraz coś ją przed tym powstrzymało. Może obawa przed kolejnym odrzuceniem? Wolała oszczędzić sobie tego bólu. Upewnić się co do jego odczuć. Na ten moment niczego nie była pewna, więc tylko stała i patrzyła, oddychając szybko i niespokojnie mnąc dłońmi rękawy.
Stała przy oknie, niespokojnie zaciskając palce na chłodnym parapecie i przez szybę obserwując podwórze przed posiadłością. Marzec przyniósł ze sobą początek odwilży i opady deszczu, chociaż teraz, o dziwo, przestało padać. Wciąż pozbawiony soczystej zieleni trawnik nie wyglądał zbyt zachwycająco, ale to nie na nim była skupiona Lyra.
Dawno się tak nie stresowała. W końcu nie co dzień czekała na pojawienie się brata, którego ostatni raz widziała podczas sylwestrowego sabatu i przez którego została wówczas tak oschle potraktowana. Od tamtego czasu nie widzieli się ani razu, co dla Lyry samo w sobie było dziwaczne i niezręczne. Nawet, kiedy była w Hogwarcie, bardzo często wymieniała z braćmi listy, ale teraz prócz poprzedniej wiadomości, na którą nawet nie odpowiedział oraz zaproszenia na to spotkanie, nie pisali nic, a Lyra coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że to jej ślub z Glaucusem sprawił, że jej relacje z braćmi tak bardzo się pogorszyły. Kolejne listy, które próbowała pisać, lądowały w kominku, do momentu, aż już nie mogła znieść tej niepewności. Niby dlaczego inaczej nawet Barry miałby się od niej odsunąć? Lyra nie miała przecież zielonego pojęcia o tym, że miał zupełnie inny problem. Mimo wszystko tęskniła za nim, bo przecież był jej bratem.
Glaucusa nie było w posiadłości. Nie była nawet pewna, czy zdążyła mu wspomnieć, że może pojawić się Barry. Przecież nawet nie miała stuprocentowej pewności, czy brat się nie rozmyśli. Obawiała się tej ewentualności, bo po dwóch miesiącach nie widzenia się pragnęła z nim porozmawiać. Wyjaśnić sobie wszystko i wiedzieć, jak wyglądają ich obecne relacje.
Właśnie wtedy, kiedy tak czekała, zastanawiając się i snując coraz bardziej niewesołe myśli, wydało jej się, że dostrzegła sylwetkę zmierzającą ścieżką. Od razu oderwała się od okna i wybiegła z salonu, przemykając przez hol i naprędce łapiąc swój płaszczyk. Mogła poczekać, bo przecież Barry i tak zostałby wpuszczony do środka, ale zamiast tego spontanicznie wybiegła mu na przeciw.
Jak dawna Lyra, nie stateczna pani Travers, którą powinna być.
- Barry! – zawołała do niego. Na dworze było zimno, ale cieplej, niż w lutym. Spod rozpiętego płaszczyka było widać materiał granatowej sukienki, wiatr zmierzwił rude włosy, a na jasnych policzkach pojawiły się intensywne rumieńce, gdy zwolniła, zatrzymując się kilka metrów od brata.
Dawniej przytuliłaby go, ale teraz coś ją przed tym powstrzymało. Może obawa przed kolejnym odrzuceniem? Wolała oszczędzić sobie tego bólu. Upewnić się co do jego odczuć. Na ten moment niczego nie była pewna, więc tylko stała i patrzyła, oddychając szybko i niespokojnie mnąc dłońmi rękawy.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
| 3 marca
Nie był pewny, czy dobrze robi zgadzając się na wizytę u siostry, a przypomniał sobie słowa brata, który mówił, aby nie ignorował jej, co było cholerne trudne. Znaczy ignorowanie jej było łatwe, trudne było nie ignorować jej, kiedy sam się obawia o swoje zachowanie. Czy będzie w stanie się kontrolować? Nie wybuchnie nagle? Nie popsuje tego, co będą chcieli sobie ułożyć w relacjach? Obawiał się wielu rzeczy, lecz kiedy ten dzień nadszedł, a i skończył pracę, postanowił jednak ją odwiedzić. Lecz przed samym wyjściem w świat nabrał kolejnych dylematów. Jak się ubrać do niej. Dostojnie, elegancko, czy po mugolsku? Kompletnie nie wiedział, jaki strój byłby odpowiedni i jak sama Lyra będzie ubrana. Ona pewnie już się przyzwyczaiła do elegancji i szyku. Dlatego ostatecznie rudzielec obrał na siebie rudawy sweter, który krył jego chude ciało, spodnie i płaszcz ciemny, który miał na sabacie. Rzadko kiedy chodzi w tym płaszczu, lecz teraz nie wiedział po prostu, czy może wziąć zwykły płaszcz, czy nie.
W końcu kiedy już się ubrał i przedostał się na londyńskie przedmieścia, schował się w zaułku i teleportował się niedaleko dworku, w którym było wesele siostry. Sam może nie wyglądał najlepiej, lecz też i nie czuł się tak źle, jak sprzed kilku dni. Twarz nie promieniała ani szczęściem, ani zdrowiem. Lecz Barry nie pozwolił na zagoszczeniu zarostu, jedynie to włosy nieco podrosły, o kilka centymetrów, nie więcej. Niewielkie worki pod oczyma jednak najbardziej się wyróżniały na piegowatej twarzyczce.
Zdołał zrobić kilka kroków w stronę dworku, kiedy zdołał ujrzeć pędzącą w jego stronę siostrę. Tak mocno tęskniła? A może po prostu czuła się tu dobrze, gdzie rudzielec czuł się jakby był nie w swoim świecie. Przywykł do skromności, niżeli do bogactwa.
- Lyra - wypowiedział jej imię łagodnie się uśmiechając, kiedy się spotkali naprzeciw siebie. Uśmiech był nieco wymuszony, lecz i tak nieco prawdziwy. I on też za nią tęsknił, lecz po prostu nie chciał zrobić jej niczego złego. - Do twarzy ci w granacie. stwierdził ze zacznie jakoś ich powitanie, lecz bez użycia żali czy tęsknoty. Nie był ślepy, bo widział że i ona nie wiedziała, jak się zachować. Nigdy tak bardzo dziwnie się nie czuł, jak właśnie teraz, przed własną siostrą.
- Glaucus jest w środku? - zadał kolejne pytanie. Chciał po prostu wiedzieć, na jakim gruncie stoi i w jaki sposób ma się kontrolować. No i co może mówić, bo jednak nie chciał wtajemniczać męża Lyry w swoją zdolność. Nie znał go zbyt dobrze i nie ufał.
Nie był pewny, czy dobrze robi zgadzając się na wizytę u siostry, a przypomniał sobie słowa brata, który mówił, aby nie ignorował jej, co było cholerne trudne. Znaczy ignorowanie jej było łatwe, trudne było nie ignorować jej, kiedy sam się obawia o swoje zachowanie. Czy będzie w stanie się kontrolować? Nie wybuchnie nagle? Nie popsuje tego, co będą chcieli sobie ułożyć w relacjach? Obawiał się wielu rzeczy, lecz kiedy ten dzień nadszedł, a i skończył pracę, postanowił jednak ją odwiedzić. Lecz przed samym wyjściem w świat nabrał kolejnych dylematów. Jak się ubrać do niej. Dostojnie, elegancko, czy po mugolsku? Kompletnie nie wiedział, jaki strój byłby odpowiedni i jak sama Lyra będzie ubrana. Ona pewnie już się przyzwyczaiła do elegancji i szyku. Dlatego ostatecznie rudzielec obrał na siebie rudawy sweter, który krył jego chude ciało, spodnie i płaszcz ciemny, który miał na sabacie. Rzadko kiedy chodzi w tym płaszczu, lecz teraz nie wiedział po prostu, czy może wziąć zwykły płaszcz, czy nie.
W końcu kiedy już się ubrał i przedostał się na londyńskie przedmieścia, schował się w zaułku i teleportował się niedaleko dworku, w którym było wesele siostry. Sam może nie wyglądał najlepiej, lecz też i nie czuł się tak źle, jak sprzed kilku dni. Twarz nie promieniała ani szczęściem, ani zdrowiem. Lecz Barry nie pozwolił na zagoszczeniu zarostu, jedynie to włosy nieco podrosły, o kilka centymetrów, nie więcej. Niewielkie worki pod oczyma jednak najbardziej się wyróżniały na piegowatej twarzyczce.
Zdołał zrobić kilka kroków w stronę dworku, kiedy zdołał ujrzeć pędzącą w jego stronę siostrę. Tak mocno tęskniła? A może po prostu czuła się tu dobrze, gdzie rudzielec czuł się jakby był nie w swoim świecie. Przywykł do skromności, niżeli do bogactwa.
- Lyra - wypowiedział jej imię łagodnie się uśmiechając, kiedy się spotkali naprzeciw siebie. Uśmiech był nieco wymuszony, lecz i tak nieco prawdziwy. I on też za nią tęsknił, lecz po prostu nie chciał zrobić jej niczego złego. - Do twarzy ci w granacie. stwierdził ze zacznie jakoś ich powitanie, lecz bez użycia żali czy tęsknoty. Nie był ślepy, bo widział że i ona nie wiedziała, jak się zachować. Nigdy tak bardzo dziwnie się nie czuł, jak właśnie teraz, przed własną siostrą.
- Glaucus jest w środku? - zadał kolejne pytanie. Chciał po prostu wiedzieć, na jakim gruncie stoi i w jaki sposób ma się kontrolować. No i co może mówić, bo jednak nie chciał wtajemniczać męża Lyry w swoją zdolność. Nie znał go zbyt dobrze i nie ufał.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chociaż nie widzieli się tak dawno, zauważyła, że wyglądał inaczej. Mizerniej niż wcześniej. Wydawał się chudszy, miał cienie pod oczami, jego twarz była blada, a włosy dłuższe. Co się z nim działo? Nie miała pojęcia, co robił przez ostatnie dwa miesiące. Nie wiedziała nawet, gdzie teraz mieszkał i czy aby na pewno nadal pracował u Ollivandera, ponieważ od czasu sabatu była na Pokątnej może raz, góra dwa razy. Po jesiennych dekretach nadal unikała tego miejsca, częściowo może też obawiała się nagłego wpadnięcia gdzieś na któregoś z braci.
Ale przyszedł. Mimo jej obaw, że się rozmyśli, był tutaj. Miała jednak wrażenie, że i on nie bardzo wiedział, jak powinien się zachować i jak z nią rozmawiać. Więc przez chwilę po prostu stali naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniami. Sceneria, w jakiej się znajdowali, też czyniła ich spotkanie jeszcze bardziej dziwacznym, biorąc pod uwagę, że Lyra od dwóch miesięcy była mężatką, nosiła inne nazwisko i mieszkała w posiadłości należącej do męża. I teraz, patrząc na Barry’ego, poczuła się z tą myślą nieco dziwnie, chociaż na tle większości szlachciców zapewne i tak żyli dosyć skromnie w swoim niewielkim, odludnym dworku.
Ale nie chciała, żeby jej nowe życie i podjęcie decyzji o przyjęciu zaręczyn, a potem wyjściu za Glaucusa ich poróżniło.
- Bałam się, że nie przyjdziesz – powiedziała cicho. Gdy stwierdził, że dobrze wyglądała w granacie, odruchowo spojrzała w dół, na swoją sukienkę. Zdecydowanie nie była to elegancka suknia, w jakiej mogłaby prezentować się na salonach, a codzienny strój, ale i tak było widać różnicę pomiędzy jej obecnym wyglądem, a skromnymi, znoszonymi sukienczynami, które nosiła przed ślubem. Dodatkowo na jej palcach połyskiwały oznaki przynależności do Glaucusa: pierścionek zaręczynowy i obrączka ślubna. Miała jednak wrażenie, że skomentował kolor jej ubioru raczej po to, by przełamać niezręczną ciszę, która pomiędzy nimi nastała.
- Nie ma go – odpowiedziała. – Może się przejdziemy, póki nie pada? – zaproponowała po chwili. Lubiła spędzać czas na świeżym powietrzu i wprost nie mogła doczekać się wiosny. Takiej prawdziwej, bo teraz było zaledwie przedwiośnie.
Podeszła nieco bliżej, zagryzając lekko wargę. Jak zacząć tę rozmowę? Było tyle pytań, które chciała mu zadać. Chciała wiedzieć, co się u niego działo, czy wszystko było w porządku, no i dlaczego na tak długo zerwał kontakt.
- Ja... eee... Co u ciebie słychać, Barry? – wydukała w końcu.
Ale przyszedł. Mimo jej obaw, że się rozmyśli, był tutaj. Miała jednak wrażenie, że i on nie bardzo wiedział, jak powinien się zachować i jak z nią rozmawiać. Więc przez chwilę po prostu stali naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniami. Sceneria, w jakiej się znajdowali, też czyniła ich spotkanie jeszcze bardziej dziwacznym, biorąc pod uwagę, że Lyra od dwóch miesięcy była mężatką, nosiła inne nazwisko i mieszkała w posiadłości należącej do męża. I teraz, patrząc na Barry’ego, poczuła się z tą myślą nieco dziwnie, chociaż na tle większości szlachciców zapewne i tak żyli dosyć skromnie w swoim niewielkim, odludnym dworku.
Ale nie chciała, żeby jej nowe życie i podjęcie decyzji o przyjęciu zaręczyn, a potem wyjściu za Glaucusa ich poróżniło.
- Bałam się, że nie przyjdziesz – powiedziała cicho. Gdy stwierdził, że dobrze wyglądała w granacie, odruchowo spojrzała w dół, na swoją sukienkę. Zdecydowanie nie była to elegancka suknia, w jakiej mogłaby prezentować się na salonach, a codzienny strój, ale i tak było widać różnicę pomiędzy jej obecnym wyglądem, a skromnymi, znoszonymi sukienczynami, które nosiła przed ślubem. Dodatkowo na jej palcach połyskiwały oznaki przynależności do Glaucusa: pierścionek zaręczynowy i obrączka ślubna. Miała jednak wrażenie, że skomentował kolor jej ubioru raczej po to, by przełamać niezręczną ciszę, która pomiędzy nimi nastała.
- Nie ma go – odpowiedziała. – Może się przejdziemy, póki nie pada? – zaproponowała po chwili. Lubiła spędzać czas na świeżym powietrzu i wprost nie mogła doczekać się wiosny. Takiej prawdziwej, bo teraz było zaledwie przedwiośnie.
Podeszła nieco bliżej, zagryzając lekko wargę. Jak zacząć tę rozmowę? Było tyle pytań, które chciała mu zadać. Chciała wiedzieć, co się u niego działo, czy wszystko było w porządku, no i dlaczego na tak długo zerwał kontakt.
- Ja... eee... Co u ciebie słychać, Barry? – wydukała w końcu.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Trzeba przyznać że od czasu sabatu zbytnio się nie zmieniła. Młoda uroda pozostała, energia też z niej nie uleciała, gdyby nie inne nazwisko, nadal by byli rodzeństwem.
Nie, śmieszne marzenia, bo Barry po tym, co jej zrobił, nie próbowałby nawiązać z nią kontaktu. A to, co teraz robi, to traktuje jako test, czy jest w stanie nie skrzywdzić swe siostry i czy umie panować nad sobą, co jest momentami cholernie trudne. Głód jest niewiarygodnie trudnym przeciwnikiem, co odczuwa na własnej skórze. Nie, chyba już nigdy nie tknie narkotyków, jak jakimś cudem wyjdzie z tego nałogu. Nie chciałby znów dręczyć siebie przez tyle czasu. Chciałby zdjąć te kajdany.
- Jak już się zapowiadam, to zazwyczaj nie zmieniam nagle zdania. - powiedział łagodnie nieco też upominając Lyrę, by nie wątpiła w jego słowa. W końcu czy nie dotrzymywał dawniej słów? Czy był osobą, która rzuca słowa na wiatr, by skonstruować nowe, wygodniejsze? Kiedy mówił coś, to zazwyczaj się działo z jego obecnością. Może i na sabacie nie zachowywał się, jak na brata przystało - nie będzie zaprzeczać. Lecz ona zaskoczyła swoją obecnością - co w sumie nie powinno być dla niego zaskoczeniem a jednak było - i przez co został nieco wybity z rytmu. Teraz już się lepiej kontroluje, a przynajmniej tak jemu się zdaje. Wie także, że nikt jej nie zagrozi, jak wtedy w październiku, jak przyszła do jego skromnego mieszkania na Nokturnie. Tak, tu może się nieco rozluźnić, lecz w odpowiedniej dawce.
- Czemu nie. - odrzekł zdawkowo podchodząc do niej, aby sekundę później iść koło niej po ogrodzie, który zdecydowanie wyróżniał się od ogrodu matki. Chyba spodziewał się, że znajdzie jakiś akcent z rodzinnego domu, jakąś znajomą jemu roślinę. - W niczym nie przypomina to ogrodu matki. - rzucił oglądając jeszcze dzieje natury, nim Lyra zaczęła nieco drażliwy temat... ale nie aż tak mocno. Spodziewał się tego pytania i już miał w zanadrzu odpowiedź.
- Nie najgorzej.- początkowo tak miała wyglądać jego odpowiedź, skonstruowana dwoma wyrazami, czterema sylabami, lecz teraz miał wrażenie, że może to jej nie wystarczyć. Że mogłaby zadawać niewygodne dla niego pytania. Że mogłaby jego przypadkiem sprowokować. A przecież nie chciał jej nic złego dzisiaj uczynić. - No wiesz, cały czas pracuję w Ollivandera, lecz musiałem przeprowadzić się do Garretta bo właściciel mieszkania zaczynał za dużo żądać za czynsz. - mówił dalej nieco przygnębiony, jakby to było jego prawdziwe zmartwienie, kiedy to prawda była całkiem inna. Ale przecież Lyrze nie powie całej prawdy, jest zbyt młoda i delikatna, lepiej, by żyła w swoim świecie.
- A co u Ciebie? - zadał po krótkiej chwili milczenia pytanie w stronę siostry, naturalnym tonem, nawet i na krótką chwilę zerkając na nią spokojnym spojrzeniem, które to maskowało jego wszelkie obawy i strach o samego siebie.
Nie, śmieszne marzenia, bo Barry po tym, co jej zrobił, nie próbowałby nawiązać z nią kontaktu. A to, co teraz robi, to traktuje jako test, czy jest w stanie nie skrzywdzić swe siostry i czy umie panować nad sobą, co jest momentami cholernie trudne. Głód jest niewiarygodnie trudnym przeciwnikiem, co odczuwa na własnej skórze. Nie, chyba już nigdy nie tknie narkotyków, jak jakimś cudem wyjdzie z tego nałogu. Nie chciałby znów dręczyć siebie przez tyle czasu. Chciałby zdjąć te kajdany.
- Jak już się zapowiadam, to zazwyczaj nie zmieniam nagle zdania. - powiedział łagodnie nieco też upominając Lyrę, by nie wątpiła w jego słowa. W końcu czy nie dotrzymywał dawniej słów? Czy był osobą, która rzuca słowa na wiatr, by skonstruować nowe, wygodniejsze? Kiedy mówił coś, to zazwyczaj się działo z jego obecnością. Może i na sabacie nie zachowywał się, jak na brata przystało - nie będzie zaprzeczać. Lecz ona zaskoczyła swoją obecnością - co w sumie nie powinno być dla niego zaskoczeniem a jednak było - i przez co został nieco wybity z rytmu. Teraz już się lepiej kontroluje, a przynajmniej tak jemu się zdaje. Wie także, że nikt jej nie zagrozi, jak wtedy w październiku, jak przyszła do jego skromnego mieszkania na Nokturnie. Tak, tu może się nieco rozluźnić, lecz w odpowiedniej dawce.
- Czemu nie. - odrzekł zdawkowo podchodząc do niej, aby sekundę później iść koło niej po ogrodzie, który zdecydowanie wyróżniał się od ogrodu matki. Chyba spodziewał się, że znajdzie jakiś akcent z rodzinnego domu, jakąś znajomą jemu roślinę. - W niczym nie przypomina to ogrodu matki. - rzucił oglądając jeszcze dzieje natury, nim Lyra zaczęła nieco drażliwy temat... ale nie aż tak mocno. Spodziewał się tego pytania i już miał w zanadrzu odpowiedź.
- Nie najgorzej.- początkowo tak miała wyglądać jego odpowiedź, skonstruowana dwoma wyrazami, czterema sylabami, lecz teraz miał wrażenie, że może to jej nie wystarczyć. Że mogłaby zadawać niewygodne dla niego pytania. Że mogłaby jego przypadkiem sprowokować. A przecież nie chciał jej nic złego dzisiaj uczynić. - No wiesz, cały czas pracuję w Ollivandera, lecz musiałem przeprowadzić się do Garretta bo właściciel mieszkania zaczynał za dużo żądać za czynsz. - mówił dalej nieco przygnębiony, jakby to było jego prawdziwe zmartwienie, kiedy to prawda była całkiem inna. Ale przecież Lyrze nie powie całej prawdy, jest zbyt młoda i delikatna, lepiej, by żyła w swoim świecie.
- A co u Ciebie? - zadał po krótkiej chwili milczenia pytanie w stronę siostry, naturalnym tonem, nawet i na krótką chwilę zerkając na nią spokojnym spojrzeniem, które to maskowało jego wszelkie obawy i strach o samego siebie.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chociaż życie Lyry dosyć znacząco zmieniło się po ślubie, przynajmniej pod pewnymi względami, bo musiała się nauczyć wielu nowych rzeczy i oswoić z nową rzeczywistością jako szlachcianki i mężatki, nadal była tym samym młodym (choć już chyba nieco mniej naiwnym?) dziewczęciem, co przedtem. Nadal ze strachem myślała o wydarzeniach rozgrywających się na sabacie już po tamtej nieprzyjemnej rozmowie z Barrym na balkonie, wciąż tęskniła za swoją rodziną i żałowała popsucia relacji z braćmi. W sumie przez te ostatnie dwa miesiące miała kontakt tylko z matką, ale nawet jej nie wspomniała o tym problemie, nie chcąc jej martwić. Starała się sprawiać wrażenie, że nic nie ciąży na jej małżeńskim szczęściu. Ale nie do końca tak było.
Jak miałaby tak po prostu o nich zapomnieć i pogodzić się z ich nieobecnością w swoim życiu?
Kiedy powoli ruszyli na spacer, nadal się nad tym zastanawiała. Chciała po prostu wiedzieć, jak wyglądały ich relacje i jak wiele zmienił jej ślub.
- To zasługa poprzednich właścicieli dworku – powiedziała; sama zamieszkała tutaj zimą, przez cały ten czas ogród był przykryty śniegiem, więc nawet nie wiedziała, jakie rośliny wyrosną tutaj na wiosnę, gdy biały (a obecnie już dosyć brudny) puch całkowicie stopnieje. – Jak będzie cieplej, zajmę się tym. Od dawna nikt tutaj nie mieszkał, więc podejrzewam, że ogród będzie rozpaczliwie domagał się kobiecej ręki – zapewniła go, bo na pewno jej samej też byłoby milej z jakimś znajomym akcentem w ogrodzie.
Była ciekawa, czy Barry wda się w szczegóły, czy zbędzie ją lakonicznym zwrotem. Już miała otwierać usta, kiedy ten odezwał się ponownie.
- Mieszkasz u Garretta? – uniosła brwi, czując jednocześnie, jakby coś zimnego zacisnęło się na moment wokół jej gardła. Ta wzmianka nie mogła pozostać jej obojętna, bo od razu przypomniała wspomnienie kłótni mającej miejsce kilka dni przed jej ślubem, kiedy jeszcze tam mieszkała. I chociaż opuściła to miejsce jeszcze w grudniu, to dziwnie jej było z myślą, że Barry pewnie zajął jej stary pokój, że widywał na co dzień Garretta. – Jak on się miewa? I... jak się dogadujecie? – Bo przecież nie tylko Lyra miała spory z braćmi, pamiętała ich kłótnię dziejącą się jeszcze w wakacje oraz spotkanie tamtego feralnego październikowego dnia, kiedy padła ofiarą dekretu.
Temat Garretta był jednak na tyle trudny, że spuściła wzrok, wpatrując się w ścieżkę, po której szli i unikając spojrzenia brata.
- U mnie... Och, raczej w porządku – odpowiedziała w końcu. O ile mogło być całkowicie dobrze po tym, co wydarzyło się na sabacie i po tym, co działo się między nią a jej rodziną. Nie było, ale nie nawiązała do tego. – Ostatnimi czasy głównie maluję, nie narzekam na brak nowych zleceń na obrazy... Z Glaucusem też wszystko w porządku, oboje powoli przyzwyczajamy się do tego, że jesteśmy małżeństwem i mieszkamy razem. – Było to bardzo krótkie i lakoniczne streszczenie relacji z mężem, które tak naprawdę były dużo bardziej skomplikowane. Glaucus okazał się najwspanialszym balsamem na ukojenie jej smutków, mimo otoczki zaaranżowanego małżeństwa naprawdę czuła się przy nim dobrze i uwielbiała z nim rozmawiać. Ale nie była pewna, jak Barry odbierał ich związek, więc nie wdawała się w szczegóły, tym bardziej, że sama wciąż nie rozumiała, jak to jest, że bliskość Glaucusa napełniała ją taką radością i spokojem, dlaczego coraz częściej podążała ku niemu myślami i tak bardzo martwiła się za każdym razem, gdy znikał na dłużej? – Wiesz, że niedawno odzyskałam kontakt z Titusem? – zmieniła więc temat, wiedząc, że Barry powinien znać jej dawnego przyjaciela z Hogwartu, może nawet pracowali razem u Ollivandera?
Jak miałaby tak po prostu o nich zapomnieć i pogodzić się z ich nieobecnością w swoim życiu?
Kiedy powoli ruszyli na spacer, nadal się nad tym zastanawiała. Chciała po prostu wiedzieć, jak wyglądały ich relacje i jak wiele zmienił jej ślub.
- To zasługa poprzednich właścicieli dworku – powiedziała; sama zamieszkała tutaj zimą, przez cały ten czas ogród był przykryty śniegiem, więc nawet nie wiedziała, jakie rośliny wyrosną tutaj na wiosnę, gdy biały (a obecnie już dosyć brudny) puch całkowicie stopnieje. – Jak będzie cieplej, zajmę się tym. Od dawna nikt tutaj nie mieszkał, więc podejrzewam, że ogród będzie rozpaczliwie domagał się kobiecej ręki – zapewniła go, bo na pewno jej samej też byłoby milej z jakimś znajomym akcentem w ogrodzie.
Była ciekawa, czy Barry wda się w szczegóły, czy zbędzie ją lakonicznym zwrotem. Już miała otwierać usta, kiedy ten odezwał się ponownie.
- Mieszkasz u Garretta? – uniosła brwi, czując jednocześnie, jakby coś zimnego zacisnęło się na moment wokół jej gardła. Ta wzmianka nie mogła pozostać jej obojętna, bo od razu przypomniała wspomnienie kłótni mającej miejsce kilka dni przed jej ślubem, kiedy jeszcze tam mieszkała. I chociaż opuściła to miejsce jeszcze w grudniu, to dziwnie jej było z myślą, że Barry pewnie zajął jej stary pokój, że widywał na co dzień Garretta. – Jak on się miewa? I... jak się dogadujecie? – Bo przecież nie tylko Lyra miała spory z braćmi, pamiętała ich kłótnię dziejącą się jeszcze w wakacje oraz spotkanie tamtego feralnego październikowego dnia, kiedy padła ofiarą dekretu.
Temat Garretta był jednak na tyle trudny, że spuściła wzrok, wpatrując się w ścieżkę, po której szli i unikając spojrzenia brata.
- U mnie... Och, raczej w porządku – odpowiedziała w końcu. O ile mogło być całkowicie dobrze po tym, co wydarzyło się na sabacie i po tym, co działo się między nią a jej rodziną. Nie było, ale nie nawiązała do tego. – Ostatnimi czasy głównie maluję, nie narzekam na brak nowych zleceń na obrazy... Z Glaucusem też wszystko w porządku, oboje powoli przyzwyczajamy się do tego, że jesteśmy małżeństwem i mieszkamy razem. – Było to bardzo krótkie i lakoniczne streszczenie relacji z mężem, które tak naprawdę były dużo bardziej skomplikowane. Glaucus okazał się najwspanialszym balsamem na ukojenie jej smutków, mimo otoczki zaaranżowanego małżeństwa naprawdę czuła się przy nim dobrze i uwielbiała z nim rozmawiać. Ale nie była pewna, jak Barry odbierał ich związek, więc nie wdawała się w szczegóły, tym bardziej, że sama wciąż nie rozumiała, jak to jest, że bliskość Glaucusa napełniała ją taką radością i spokojem, dlaczego coraz częściej podążała ku niemu myślami i tak bardzo martwiła się za każdym razem, gdy znikał na dłużej? – Wiesz, że niedawno odzyskałam kontakt z Titusem? – zmieniła więc temat, wiedząc, że Barry powinien znać jej dawnego przyjaciela z Hogwartu, może nawet pracowali razem u Ollivandera?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Chciałby, ale to mocno chciałby zmienić bieg wydarzeń, by pewne rzeczy się nie wydarzyły, by los potoczył się inaczej, by nie popełnił błędów, których teraz rezultat smakuje niczym czysta gorycz. Musi spijać gorzkość swych czynów i przy tym nie ukazać swego niezadowolenia, bo przecież sam sobie zgotował ten los. To on powiedział tak Burkom, to on swoim zachowaniem spowodował że ma wrogów w Londynie, których musi się wystrzegać. To on nie potrafił podjąć decyzji, tylko osoby postronne to za niego zrobiły, a on poszedł po prostu za nimi. Jakby brakowało jemu niezależności, mimo iż przecież przez te lata starał się trzymać z dala od ludzi, od przyjaciół, od najbliższych. Zwykłe ukrywanie, które mogło wydawać się być czystym strachem, może się nagle okazać kolejnym ruchem osoby, która ma władzę nad rudawą marionetką. I kiedy najbardziej potrzebuje wolności, to te ruchy ma stanowczo ograniczone. Tak jak teraz, nie może teraz uciec, zniknąć, teleportować się z powrotem do Londynu. Nie rzuci kolejną wymówką, bo kiedy Lyra zechce skonsultować to z Garrettem, ten od razu zorientuje się, co się dzieje. A wtedy będzie źle. - Pozostało życzyć powodzenia na wiosnę. - dodał nie wiedząc, co kompletnie powiedzieć odnośnie renowacji ogrodu. Nie, to nie była jego działka, może i zna się nieco na roślinach, ale to bardziej przez dilerkę, niż przez zwykłe zainteresowanie. Poza tym czy nie lepiej życzyć powodzenia i spełnienia pomysłów, niż mówić to, co samemu chciało się zastać w ogrodzie? O ile ma się takowy pomysł, bo rudzielec nie wiedział, co chciałby mieć w ogrodzie. Może trawę, drzewo, może jabłoń, albo wiśnię. Sam nie wiedział, jakoś nie miał pomysłu, a nie chciał się wtrącać do pomysłu ogródka siostry, bo to w końcu będzie jej ogródek. Ona nim będzie rozporządzać.
Mieszkasz u Garretta? Aż sam w to jeszcze nie dowierza, że zgodził się mieszkać z bratem, że przyjął jego pomocną dłoń wiedząc, że prędzej czy później znów stamtąd ucieknie w swe nowe cztery kąty. Nie umiał ostatnio usiedzieć w jednym miejscu dostatecznie sporo czasu, tylko zmieniał lokalizacje to z przedmieść, na Nokturn, to na Pokątną i teraz do brata. Znów, mimo iż to jest pierwszy raz w tym roku, ma wrażenie że schemat zaczyna się powielać. Może powinien coś z tym zrobić, lecz wpierw to musi się ogarnąć. - On? ... Dobrze. - powiedział w wielkim skrócie, bo wątpił aby się ucieszyła z faktu, że widział jego ostatnio razem z Margo na chrzcinach Potterów. Pamiętał jak wtedy była zła, kiedy byli parą i nie wiedział, czy jej to przeszło. Barry osobiście nic nie ma do Margaux, dlatego nieco dziwi się zachowaniem Lyry, jakby chciała sprowadzić Garretta na dobrą drogę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu ucieszył się, że wtedy dostała obliviate w jego mieszkaniu. Nie, nie chciałby aby cudze, wręcz delikatne i wątłe rączki mieszały się w brudne sprawy. - A my ... no cóż, nie jest najlepiej, lecz i też nie najgorzej. - mówił swym spokojnym tonem. Mieszkaniu u brata ma tę zaletę, że nie musi sprawdzać, czy Lyra zapukała do jego drzwi, czy ktoś inny. Co prawda on przygotowuje jakiekolwiek posiłki, w tym jakieś kanapki czy coś skromnego do jedzenia, bo sam zbytnio dużo nie je. Przynajmniej lodówka nie płacze z powodu nadmiaru jedzenia. Najwięcej chyba jest kociej karmy w mieszkaniu. - Lecz mam wrażenie, że coś się stało między wami.- powiedział, stwierdził, lecz nie zadawał pytania. Jak będzie chciała, to sama powie. Barry nie dopytywał się brata o siostrę, bo wystarczyła jego mina, aby wiedzieć że lepiej nie kontynuować tego tematu, bo zaraz będzie możliwy odwet. Z resztą sam też zbytnio nie chciał rozmawiać o siostrze przy bracie, więc było fair, że żaden z nich nie rozmawiał o młodszej siostrze, kiedy nie trzeba było. Nawet teraz, jak spojrzał na Lyrę, jedynie to wzruszył ramionami i ruszył do przodu.
- Ale nie zrobił ci żadnej krzywdy? - zadał odnośnie Glaucusa. W końcu jest spora różnica wieku między nimi. Nic dziwnego, że martwił się, czy aby na pewno Travers zachowuje się przyzwoicie do młodej żony. W końcu ile Lyra ma lat, 19? 20? Dla Barry'ego powinna cieszyć się pełnią życia jako panna, a nie jako mężatka. Gdyby odczekała te kilka lat, to może by tak bardzo ich różnica wieku się nie rzucała. - Naprawdę? - rzucił podnosząc brwi zainteresowany tym faktem. Pozwolił Lyrze nieco rozwinąć wypowiedź, bo sam próbował sobie przypomnieć, czy Titek wspominał mu o tym. W końcu czasem spotykają się na wspólnej zmianie. Nie, niech ona coś więcej powie. Barry postanowił być póki co biernym słuchaczem, co jest strasznie dla niego wygodne.
Mieszkasz u Garretta? Aż sam w to jeszcze nie dowierza, że zgodził się mieszkać z bratem, że przyjął jego pomocną dłoń wiedząc, że prędzej czy później znów stamtąd ucieknie w swe nowe cztery kąty. Nie umiał ostatnio usiedzieć w jednym miejscu dostatecznie sporo czasu, tylko zmieniał lokalizacje to z przedmieść, na Nokturn, to na Pokątną i teraz do brata. Znów, mimo iż to jest pierwszy raz w tym roku, ma wrażenie że schemat zaczyna się powielać. Może powinien coś z tym zrobić, lecz wpierw to musi się ogarnąć. - On? ... Dobrze. - powiedział w wielkim skrócie, bo wątpił aby się ucieszyła z faktu, że widział jego ostatnio razem z Margo na chrzcinach Potterów. Pamiętał jak wtedy była zła, kiedy byli parą i nie wiedział, czy jej to przeszło. Barry osobiście nic nie ma do Margaux, dlatego nieco dziwi się zachowaniem Lyry, jakby chciała sprowadzić Garretta na dobrą drogę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu ucieszył się, że wtedy dostała obliviate w jego mieszkaniu. Nie, nie chciałby aby cudze, wręcz delikatne i wątłe rączki mieszały się w brudne sprawy. - A my ... no cóż, nie jest najlepiej, lecz i też nie najgorzej. - mówił swym spokojnym tonem. Mieszkaniu u brata ma tę zaletę, że nie musi sprawdzać, czy Lyra zapukała do jego drzwi, czy ktoś inny. Co prawda on przygotowuje jakiekolwiek posiłki, w tym jakieś kanapki czy coś skromnego do jedzenia, bo sam zbytnio dużo nie je. Przynajmniej lodówka nie płacze z powodu nadmiaru jedzenia. Najwięcej chyba jest kociej karmy w mieszkaniu. - Lecz mam wrażenie, że coś się stało między wami.- powiedział, stwierdził, lecz nie zadawał pytania. Jak będzie chciała, to sama powie. Barry nie dopytywał się brata o siostrę, bo wystarczyła jego mina, aby wiedzieć że lepiej nie kontynuować tego tematu, bo zaraz będzie możliwy odwet. Z resztą sam też zbytnio nie chciał rozmawiać o siostrze przy bracie, więc było fair, że żaden z nich nie rozmawiał o młodszej siostrze, kiedy nie trzeba było. Nawet teraz, jak spojrzał na Lyrę, jedynie to wzruszył ramionami i ruszył do przodu.
- Ale nie zrobił ci żadnej krzywdy? - zadał odnośnie Glaucusa. W końcu jest spora różnica wieku między nimi. Nic dziwnego, że martwił się, czy aby na pewno Travers zachowuje się przyzwoicie do młodej żony. W końcu ile Lyra ma lat, 19? 20? Dla Barry'ego powinna cieszyć się pełnią życia jako panna, a nie jako mężatka. Gdyby odczekała te kilka lat, to może by tak bardzo ich różnica wieku się nie rzucała. - Naprawdę? - rzucił podnosząc brwi zainteresowany tym faktem. Pozwolił Lyrze nieco rozwinąć wypowiedź, bo sam próbował sobie przypomnieć, czy Titek wspominał mu o tym. W końcu czasem spotykają się na wspólnej zmianie. Nie, niech ona coś więcej powie. Barry postanowił być póki co biernym słuchaczem, co jest strasznie dla niego wygodne.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdyby tylko wiedziała, jak skomplikowane życie miał Barry, pewnie też trochę inaczej patrzyłaby na pewne sprawy, no, ale nie wiedziała o niczym ani teraz, ani wcześniej. Ta jedna, jedyna wizyta na Nokturnie i odkrycie jego podwójnego życia zostały wymazane z jej pamięci, przez co żyła w nieświadomości, że brat miał problemy z narkotykami, albo że praca u Ollivandera nie była jego jedynym zajęciem. Dlatego też tak łatwo było jej uwierzyć w to, że przyczyną, dla której zerwał kontakt, był jej ślub z Glaucusem.
- Będzie mi potrzebne – odezwała się. – Chciałabym czuć się tutaj w pełni jak u siebie. – Bo czasami wciąż jeszcze przyłapywała się na tym, że nie dowierza, że naprawdę mieszkała w takim miejscu. Ona, biedna Weasleyówna, w jednym z dworów Traversów!
Sprawa Garretta była skomplikowana. Nie licząc tego pojedynku w styczniu, na którym brat pokonał ją, podpalając jej rękę, widzieli się ostatni raz pod koniec grudnia. I nadal nie pogodzili się ze sobą po tamtej nieprzyjemnej kłótni. Brat najwyraźniej nie miał ochoty nawiązywać z nią kontaktu, a Lyra nie miała odwagi, by zrobić to pierwsza. Wszystkie listy, które do niego napisała, spaliła, i choć kilka razy pojawiała się w Londynie na ulicy, na której mieszkał, kończyło się tylko na wpatrywaniu w jego okna i znikaniu, gdy wydawało jej się, że dostrzegła w nich jakiś ruch. Na pewno jednak nie byłaby zadowolona, wiedząc, że Garrett nadal zmierzał prostą drogą do wykluczenia ze szlacheckiej społeczności. Chociaż Garretta, zaradnego i niezależnego aurora, to wykluczenie i tak dotknęłoby znacznie mniej, niż Lyrę, w przypadku której od tego, w jaki sposób ją postrzegano, zależało, czy będzie mogła spełniać się twórczo. Zresztą, dorastając w biedzie, zwyczajnie chciała posmakować życia szlachcianki, nie zdając sobie jeszcze w pełni sprawy z ciemniejszych stron takiej pozycji. W dodatku czuła się odtrącona przez brata, dla którego rodzona siostra okazała się mniej ważna niż jakaś obca kobieta. Może całe ich dotychczasowe relacje były kłamstwem? Do tej pory zawsze wierzyła, że jest dla niego kimś ważnym. Najwyraźniej się pomyliła i to chyba najbardziej ją bolało.
- To dobrze... że jest w porządku – powiedziała w końcu, chociaż nie była pewna, czy Barry mówi jej całą prawdę. – Nie widziałam się z nim równie długo, jak z tobą. Nasze relacje... No cóż, pokłóciliśmy się... tuż przed ślubem. A później... – zawahała się, przygryzając ze zdenerwowania wargę i umknęła spojrzeniem przed Barrym. Nie była pewna, czy była w stanie opowiadać o tamtym pojedynku.
- Glaucus? Dlaczego miałby robić mi krzywdę? – zdziwiła się na taką sugestię. Odkąd znała Glaucusa, nigdy nie zrobił jej niczego złego, wręcz zawsze się o nią troszczył i liczył z jej zdaniem. Dzieliło ich dwanaście lat, ale na co dzień prawie tego nie czuła, przynajmniej dopóki nie uświadamiała sobie, ile więcej zdążył zrobić w swoim życiu i ile bardziej jest od niej doświadczony. – On jest... naprawdę w porządku. Lubię jego towarzystwo – starannie zapewniła brata, żeby nie pomyślał czasem, że Lyrze dzieje się jakakolwiek krzywda. – Myślę, że mam sporo szczęścia, że trafiłam na takiego męża jak on.
Pewnie powinna jeszcze być panną, ale los zadecydował inaczej. W wieku osiemnastu lat przyjęła zaręczyny, a potem zgodziła się na małżeństwo, czując, że powinna tak zrobić. Czy żałowała? Nie, chyba że rozluźnienia relacji z braćmi.
- Tak, spotkaliśmy się niedawno... Nawet był już tutaj mnie odwiedzić – potwierdziła odnośnie Titusa. Przyjaciel był w końcu bardzo zajęty, intensywnie ucząc się różdżkarstwa. Nie pojawił się nawet na jej ślubie, a Lyra nie wiedziała, że był inny powód niż praca, dla którego go nie było. – Dobrze się znacie?
- Będzie mi potrzebne – odezwała się. – Chciałabym czuć się tutaj w pełni jak u siebie. – Bo czasami wciąż jeszcze przyłapywała się na tym, że nie dowierza, że naprawdę mieszkała w takim miejscu. Ona, biedna Weasleyówna, w jednym z dworów Traversów!
Sprawa Garretta była skomplikowana. Nie licząc tego pojedynku w styczniu, na którym brat pokonał ją, podpalając jej rękę, widzieli się ostatni raz pod koniec grudnia. I nadal nie pogodzili się ze sobą po tamtej nieprzyjemnej kłótni. Brat najwyraźniej nie miał ochoty nawiązywać z nią kontaktu, a Lyra nie miała odwagi, by zrobić to pierwsza. Wszystkie listy, które do niego napisała, spaliła, i choć kilka razy pojawiała się w Londynie na ulicy, na której mieszkał, kończyło się tylko na wpatrywaniu w jego okna i znikaniu, gdy wydawało jej się, że dostrzegła w nich jakiś ruch. Na pewno jednak nie byłaby zadowolona, wiedząc, że Garrett nadal zmierzał prostą drogą do wykluczenia ze szlacheckiej społeczności. Chociaż Garretta, zaradnego i niezależnego aurora, to wykluczenie i tak dotknęłoby znacznie mniej, niż Lyrę, w przypadku której od tego, w jaki sposób ją postrzegano, zależało, czy będzie mogła spełniać się twórczo. Zresztą, dorastając w biedzie, zwyczajnie chciała posmakować życia szlachcianki, nie zdając sobie jeszcze w pełni sprawy z ciemniejszych stron takiej pozycji. W dodatku czuła się odtrącona przez brata, dla którego rodzona siostra okazała się mniej ważna niż jakaś obca kobieta. Może całe ich dotychczasowe relacje były kłamstwem? Do tej pory zawsze wierzyła, że jest dla niego kimś ważnym. Najwyraźniej się pomyliła i to chyba najbardziej ją bolało.
- To dobrze... że jest w porządku – powiedziała w końcu, chociaż nie była pewna, czy Barry mówi jej całą prawdę. – Nie widziałam się z nim równie długo, jak z tobą. Nasze relacje... No cóż, pokłóciliśmy się... tuż przed ślubem. A później... – zawahała się, przygryzając ze zdenerwowania wargę i umknęła spojrzeniem przed Barrym. Nie była pewna, czy była w stanie opowiadać o tamtym pojedynku.
- Glaucus? Dlaczego miałby robić mi krzywdę? – zdziwiła się na taką sugestię. Odkąd znała Glaucusa, nigdy nie zrobił jej niczego złego, wręcz zawsze się o nią troszczył i liczył z jej zdaniem. Dzieliło ich dwanaście lat, ale na co dzień prawie tego nie czuła, przynajmniej dopóki nie uświadamiała sobie, ile więcej zdążył zrobić w swoim życiu i ile bardziej jest od niej doświadczony. – On jest... naprawdę w porządku. Lubię jego towarzystwo – starannie zapewniła brata, żeby nie pomyślał czasem, że Lyrze dzieje się jakakolwiek krzywda. – Myślę, że mam sporo szczęścia, że trafiłam na takiego męża jak on.
Pewnie powinna jeszcze być panną, ale los zadecydował inaczej. W wieku osiemnastu lat przyjęła zaręczyny, a potem zgodziła się na małżeństwo, czując, że powinna tak zrobić. Czy żałowała? Nie, chyba że rozluźnienia relacji z braćmi.
- Tak, spotkaliśmy się niedawno... Nawet był już tutaj mnie odwiedzić – potwierdziła odnośnie Titusa. Przyjaciel był w końcu bardzo zajęty, intensywnie ucząc się różdżkarstwa. Nie pojawił się nawet na jej ślubie, a Lyra nie wiedziała, że był inny powód niż praca, dla którego go nie było. – Dobrze się znacie?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
O ile łatwo było nic nie mówić i zwalić swe zachowanie na niechęć wobec głupiego jej związku, tak trudno było jej wyznać brudną prawdę, którą pokrywa farbą kłamstwa i idiotycznych decyzji, które podejmuje w jej obecności. Mózg zarówno szedł szybko, jak i wolno, bo było momentami zbyt duży ogrom informacji. Może gdyby skosztował czegoś niewinnego, czegoś słodkiego.
Stop.
Nawet nie zauważył, czy nie zarejestrował, że siostra coś powiedziała, tylko spostrzegł jak nieco natura się zmieniła od minuty. Mógł wydawać się być zamyślony według niej, co w sumie było prawdą, lecz rude myśli pozostają tylko u niego i u nikogo więcej. Nikt się nie dowie, że miewa momenty słabości, że czasem jest bliski złamania i po prostu oddalenia się od tego wszystkiego. Nadal uważa, że powinien gnić w Tower, niżeli chodzić na wolności i być na tym idiotycznym odwyku. W końcu, czy istnieje nadzieja dla narkomana? Taki przecież łatwiej wpada w swą słabość, nawet jeśli wyleczył się z tego. Pokusa zawsze śpiewa niczym słodki głos wili.
Postanowił nie komentować ich sprawy. Jedynie to przytaknął, nic więcej. W sumie nie dziwił się, że się pokłócili. Przecież każdy z nich był inny, a to czasami aż biło od nich, kiedy razem przebywali. Tylko nie zna celów każdej z osób, bo sam wie, że praca to nie wszystko. Że to może stanowić kamuflarz, pancerz ochronny, który chroni najświętsze tajemnice. W końcu on sam taki pancerz nadal nosi, bo czy któryś z rodzeństwa wie, po czyjej stronie stoi? Wiedzą, czy postanowi być bierny czy aktywny? Nawet on sam nie zna dobrze samego siebie, a co dopiero ktoś inny.
- No wiesz, jesteś młoda, a on starszy o ile? - podpowiedział siostrze, w czym według niego leży problem. Nie jedyny, lecz to jest jeden z tych ważniejszych. on sam miał Marcelyn, która byłą rówieśniczką i to jest łatwe do zaakceptowania. Ale gdyby dostał ją kiedy ona dopiero by skończyła Hogwart? Czy to nie byłoby istnym szaleństwem i podłością, by odbierać młodej kobiecie możliwości poznania wolności? Chociaż wolność to dość skrajne słowo, lecz i tak łagodne i bardziej dopasowane, niżeli taka swoboda, bo tej nigdy nie zaznają. Jednak nie skomentował ostatnich słów siostry, on sam nie miał co do tego zdarzenia zdania, a i na ślubie był tylko na chwilę, aby nie było, że ignoruje jedno z najważniejszych wydarzeń w rodzinie. Lyra mogła myśleć że to z jej powodu, może też coś z tym jest, kto wie. Może teraz zdoła się nieco przekonać do jej idiotycznej decyzji, lecz to nie było nic pewnego. Może teraz po prostu stoi, słucha, ocenia własną siostrę, by móc wyrobić sobie o niej zdanie. Jak mocno się zmieniła, jak mocno coś zostało w niej z byciem skromną szlachcianką.
- Z Titkiem? Czasem razem pracujemy na zmianie. a czasem pijemy i gramy w kości, w które wygrywam - dodał w myślach wspominając, że Ollivander wisi jemu przysługę. Jeszcze ją wykorzysta, może nie wczoraj, nie dziś, nie jutro, ale kiedyś. Dlatego Lyra nic o tym nie musi wiedzieć. To jest sprawa między nimi.
Aby wyjść ze swych myśli, zrobił z siostrą kilka kroków po to, aby skupić spojrzenie w spokojnym widnokręgu, by móc się uspokoić, by złapać poręcz spokoju, która pozwoli jemu spokojnie wrócić do mieszkania brata, nie robiąc nikomu krzywd tego dnia.
Stop.
Nawet nie zauważył, czy nie zarejestrował, że siostra coś powiedziała, tylko spostrzegł jak nieco natura się zmieniła od minuty. Mógł wydawać się być zamyślony według niej, co w sumie było prawdą, lecz rude myśli pozostają tylko u niego i u nikogo więcej. Nikt się nie dowie, że miewa momenty słabości, że czasem jest bliski złamania i po prostu oddalenia się od tego wszystkiego. Nadal uważa, że powinien gnić w Tower, niżeli chodzić na wolności i być na tym idiotycznym odwyku. W końcu, czy istnieje nadzieja dla narkomana? Taki przecież łatwiej wpada w swą słabość, nawet jeśli wyleczył się z tego. Pokusa zawsze śpiewa niczym słodki głos wili.
Postanowił nie komentować ich sprawy. Jedynie to przytaknął, nic więcej. W sumie nie dziwił się, że się pokłócili. Przecież każdy z nich był inny, a to czasami aż biło od nich, kiedy razem przebywali. Tylko nie zna celów każdej z osób, bo sam wie, że praca to nie wszystko. Że to może stanowić kamuflarz, pancerz ochronny, który chroni najświętsze tajemnice. W końcu on sam taki pancerz nadal nosi, bo czy któryś z rodzeństwa wie, po czyjej stronie stoi? Wiedzą, czy postanowi być bierny czy aktywny? Nawet on sam nie zna dobrze samego siebie, a co dopiero ktoś inny.
- No wiesz, jesteś młoda, a on starszy o ile? - podpowiedział siostrze, w czym według niego leży problem. Nie jedyny, lecz to jest jeden z tych ważniejszych. on sam miał Marcelyn, która byłą rówieśniczką i to jest łatwe do zaakceptowania. Ale gdyby dostał ją kiedy ona dopiero by skończyła Hogwart? Czy to nie byłoby istnym szaleństwem i podłością, by odbierać młodej kobiecie możliwości poznania wolności? Chociaż wolność to dość skrajne słowo, lecz i tak łagodne i bardziej dopasowane, niżeli taka swoboda, bo tej nigdy nie zaznają. Jednak nie skomentował ostatnich słów siostry, on sam nie miał co do tego zdarzenia zdania, a i na ślubie był tylko na chwilę, aby nie było, że ignoruje jedno z najważniejszych wydarzeń w rodzinie. Lyra mogła myśleć że to z jej powodu, może też coś z tym jest, kto wie. Może teraz zdoła się nieco przekonać do jej idiotycznej decyzji, lecz to nie było nic pewnego. Może teraz po prostu stoi, słucha, ocenia własną siostrę, by móc wyrobić sobie o niej zdanie. Jak mocno się zmieniła, jak mocno coś zostało w niej z byciem skromną szlachcianką.
- Z Titkiem? Czasem razem pracujemy na zmianie. a czasem pijemy i gramy w kości, w które wygrywam - dodał w myślach wspominając, że Ollivander wisi jemu przysługę. Jeszcze ją wykorzysta, może nie wczoraj, nie dziś, nie jutro, ale kiedyś. Dlatego Lyra nic o tym nie musi wiedzieć. To jest sprawa między nimi.
Aby wyjść ze swych myśli, zrobił z siostrą kilka kroków po to, aby skupić spojrzenie w spokojnym widnokręgu, by móc się uspokoić, by złapać poręcz spokoju, która pozwoli jemu spokojnie wrócić do mieszkania brata, nie robiąc nikomu krzywd tego dnia.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Barry nadzwyczaj dobrze się z tym wszystkim ukrywał, bo Lyra, choć widziała jego mizerniejszy wygląd, nie potrafiła go powiązać z niczym innym niż ewentualnie jakimiś problemami w pracy czy czymś podobnym. Nie wiedziała też, oczywiście, jakie myśli i pragnienia czaiły się w jego głowie i jaką walkę toczył z samym sobą, by nie dać się pochłonąć nałogowi.
Wciąż szli ścieżką przez wciąż jeszcze uśpiony ogród. W powietrzu było jednak czuć wyraźny zapach morza, a nawet, w chwilach milczenia, oboje mogli usłyszeć fale rozbijające się o brzeg. Niedaleko stąd od ścieżki, którą szli, odchodziła ta wiodąca w stronę plaży, gdzie często lubiła spacerować.
- Tu jest zupełnie inaczej, niż w naszym starym domu – odezwała się, gdy dotarli do niewielkiego pagórka, z którego już było widać znajdujące się kilkadziesiąt metrów dalej morze. – Wiele się zmieniło. Naprawdę wiele. W całym moim życiu. Czasami wciąż zdarza mi się budzić rano i nie dowierzać, że to się dzieje naprawdę.
Wiatr znowu zmierzwił jej długie, rude włosy, ale podobał jej się ten morski zapach, inny od przesyconego dymem zapachu Londynu, czy nawet woni łąk otaczających domek ich matki. Mimo wszystko czasami tęskniła; za beztroską czasów dzieciństwa, kiedy jeszcze nie czuła, że jest w jakiś sposób inna, za tymi wszystkimi momentami, gdy wyczekiwała powrotu braci z Hogwartu, a ich relacje były cudownie proste, oczywiste i nieskomplikowane. Nie tak jak teraz, kiedy niczego nie mogła być pewna. Prawdą było, że ona i Garrett mocno się od siebie różnili, ale dopiero niedawno okazało się, jak bardzo, szczególnie jeśli chodziło o podejścia do szlacheckiego światka, którym Lyra była tak bardzo zafascynowana, odkąd pierwszy raz posmakowała go, już po ukończeniu Hogwartu, lgnęła do niego niczym ćma do płomienia świecy, nie wiedząc jeszcze, że ta fascynacja może tak łatwo ją odmienić.
- O dwanaście lat – odpowiedziała, gdy padło pytanie o wiek Glaucusa. Travers miał już trzydzieści lat w momencie, kiedy jego rodzice postanowili znaleźć dla niego narzeczoną i podarowali mu właśnie ją, młodziutką Weasleyównę, która ledwie skończyła Hogwart, i do tej pory nie wiedziała, dlaczego wybrano akurat ją. – Ale nie przeszkadza mi to. I mam nadzieję, że jemu też nie.
Lyra właściwie nie zdążyła posmakować wolności, bo pół roku po ukończeniu szkoły już wzięła ślub, ale ten z kolei otwierał przed nią zupełnie inne możliwości, których nie miałaby wcześniej. Więc chyba nie była jakoś mocno stratna, tym bardziej że miała ogromne szczęście żyć ze swoim mężem w przyjaźni i cieszyć się dużą ilością swobód. Właściwie jedyne, czego została pozbawiona z momentem ślubu, to możliwości zakochania się w kimś bez zewnętrznego przymusu... Ale czy nadal tego chciała, skoro miała Glaucusa, w pobliżu którego czuła się tak dobrze i z którym tak lubiła rozmawiać?
Zarumieniła się.
- Zresztą, Glaucus mówił mi kiedyś, że spędziliście ze sobą część sabatu. To prawda, Barry? – zapytała po chwili, zaciekawiona, czy Barry polubił jej męża. Nie było jej przy tym, więc nie wiedziała, jak i o czym rozmawiali. – Po za tym... jak z tobą i Marcelyn? – Skoro już poruszali temat jej związku, to była ciekawa, jak układało się bratu i jego narzeczonej, której praktycznie nie znała, bo przecież nie widziała brata dwa miesiące, a i wcześniej nie spotykali się często. Tak czy inaczej, miała nadzieję, że chociaż jednemu z braci ułoży się z narzeczoną i mimo faktu, że to zaaranżowany związek, odnajdzie się w nim tak, jak ona się odnajdywała.
Na wzmiankę o przyjacielu i o tym, że Barry rzeczywiście go znał, uśmiechnęła się tylko.
Wciąż szli ścieżką przez wciąż jeszcze uśpiony ogród. W powietrzu było jednak czuć wyraźny zapach morza, a nawet, w chwilach milczenia, oboje mogli usłyszeć fale rozbijające się o brzeg. Niedaleko stąd od ścieżki, którą szli, odchodziła ta wiodąca w stronę plaży, gdzie często lubiła spacerować.
- Tu jest zupełnie inaczej, niż w naszym starym domu – odezwała się, gdy dotarli do niewielkiego pagórka, z którego już było widać znajdujące się kilkadziesiąt metrów dalej morze. – Wiele się zmieniło. Naprawdę wiele. W całym moim życiu. Czasami wciąż zdarza mi się budzić rano i nie dowierzać, że to się dzieje naprawdę.
Wiatr znowu zmierzwił jej długie, rude włosy, ale podobał jej się ten morski zapach, inny od przesyconego dymem zapachu Londynu, czy nawet woni łąk otaczających domek ich matki. Mimo wszystko czasami tęskniła; za beztroską czasów dzieciństwa, kiedy jeszcze nie czuła, że jest w jakiś sposób inna, za tymi wszystkimi momentami, gdy wyczekiwała powrotu braci z Hogwartu, a ich relacje były cudownie proste, oczywiste i nieskomplikowane. Nie tak jak teraz, kiedy niczego nie mogła być pewna. Prawdą było, że ona i Garrett mocno się od siebie różnili, ale dopiero niedawno okazało się, jak bardzo, szczególnie jeśli chodziło o podejścia do szlacheckiego światka, którym Lyra była tak bardzo zafascynowana, odkąd pierwszy raz posmakowała go, już po ukończeniu Hogwartu, lgnęła do niego niczym ćma do płomienia świecy, nie wiedząc jeszcze, że ta fascynacja może tak łatwo ją odmienić.
- O dwanaście lat – odpowiedziała, gdy padło pytanie o wiek Glaucusa. Travers miał już trzydzieści lat w momencie, kiedy jego rodzice postanowili znaleźć dla niego narzeczoną i podarowali mu właśnie ją, młodziutką Weasleyównę, która ledwie skończyła Hogwart, i do tej pory nie wiedziała, dlaczego wybrano akurat ją. – Ale nie przeszkadza mi to. I mam nadzieję, że jemu też nie.
Lyra właściwie nie zdążyła posmakować wolności, bo pół roku po ukończeniu szkoły już wzięła ślub, ale ten z kolei otwierał przed nią zupełnie inne możliwości, których nie miałaby wcześniej. Więc chyba nie była jakoś mocno stratna, tym bardziej że miała ogromne szczęście żyć ze swoim mężem w przyjaźni i cieszyć się dużą ilością swobód. Właściwie jedyne, czego została pozbawiona z momentem ślubu, to możliwości zakochania się w kimś bez zewnętrznego przymusu... Ale czy nadal tego chciała, skoro miała Glaucusa, w pobliżu którego czuła się tak dobrze i z którym tak lubiła rozmawiać?
Zarumieniła się.
- Zresztą, Glaucus mówił mi kiedyś, że spędziliście ze sobą część sabatu. To prawda, Barry? – zapytała po chwili, zaciekawiona, czy Barry polubił jej męża. Nie było jej przy tym, więc nie wiedziała, jak i o czym rozmawiali. – Po za tym... jak z tobą i Marcelyn? – Skoro już poruszali temat jej związku, to była ciekawa, jak układało się bratu i jego narzeczonej, której praktycznie nie znała, bo przecież nie widziała brata dwa miesiące, a i wcześniej nie spotykali się często. Tak czy inaczej, miała nadzieję, że chociaż jednemu z braci ułoży się z narzeczoną i mimo faktu, że to zaaranżowany związek, odnajdzie się w nim tak, jak ona się odnajdywała.
Na wzmiankę o przyjacielu i o tym, że Barry rzeczywiście go znał, uśmiechnęła się tylko.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Umiał się kryć, umiał kłamać, jeśli sytuacja tego wymagała. Tego się nauczył w ciągu czterech lat, kiedy pracował na Nokturnie, handlował prochami i ćpał. I gdyby nadal milczał, to pewnie by Garrett nie dowiedziałby się o tym, a sam też nie byłby na odwyku, tylko pewnie skończyłby w rowie, prawdopodobnie wydziedziczony, bo pewnie zignorowałby słowa nestora jakby był na haju. Wiele rzeczy mogło się wydarzyć w ciągu dwóch miesięcy, a nawet i trzech, a to wszystko jest spowodowane jego jednym ruchem. Lecz to nie znaczy, że zaprzestał kłaść fałszywe nitki, o nie. Starannie pielęgnował te, które sam utkał, aby przypadkiem nie zaczęły się niszczyć, czy po prostu łamać. Bo im więcej jest ułamanych fragmentów w jednej nitce, tym łatwiej jest dostrzec to, co dana osoba skrywa.
- Nie wiem, jak ty możesz się tu odnaleźć. Dla mnie jest tu zbyt ... przestrzennie, zbyt dużo tego wszystkiego. - mówił czując jednocześnie tę morską woń, która wchodziła w jego nozdrza. Nie, definitywnie woli jakieś skromniejsze miejsca, gdzie mógłby się na spokojnie odnaleźć, nawet jakieś małe mieszkanie. Bo owszem, w gościnę do takich miejsc to kiedyś może przywyknie, może nie, ale na pewno nie chciałby tutaj zostać na stale. Nie do tego przywykł i ... chyba nie chciałby tak spędzić reszty życia w bogactwie. Nie kiedy do tej pory pracował jak pracował, nie widział siebie wśród otaczających jego luksusów każdego poranka. I nawet te morze, ta poranna morska breja nie przyniosłaby jemu ukojenia w duszy, które by tęskniło za prostotą, skromnością i czymś, na co się zapracowało własnymi rękoma.
Zerkał na ten horyzont, odczuwał chłodny wiatr, który targał jego rude kudły, sam też nieco poprawił swój płaszcz, bo czuł nieprzyjemny chłód ciągnący z wody. Ale nie zmieniał miejsca, nawet nic nie mówił, bo największym skarbem jest milczenie. Na wiele odpowiedzi właśnie można w ten sposób odpowiedzieć, jeśli nie wie, co lepiej powiedzieć. Milczenie jest złotem, a to czasem może stanowić część majątku. I nawet można by się nie zorientować, kiedy ten majątek rośnie i rośnie, mimo iż w dochodzie tego w ogóle nie widać. Ale kiedyś to się pokaże, zwróci się, jak to koło życia zwykło robić.
- Tylko siedzieliśmy koło siebie w kasynie, nic szczególnego. - skomentował te spędzenie ich wspólne, gdzie to karty były im w głowie, niżeli bliższe zapoznanie się. W końcu wkoło było różnych arystokratycznych postaci i trzeba było zważać na język, którego rudzielec zbytnio w tych szeregach po prostu nie posiadał. Dlatego mimo spędzonego krótkiego czasu nie poznał swego szwagra, lecz miał wrażenie, że faktycznie może być dobrym czarodziejem.
I zmieniła temat. Niby gładko, niby niewinnie, niby powinno już być dobrze. Niby rudzielec nie powinien w tym momencie poczuć niewielkiego ukłucia w sercu z powodu braku tejże osoby. Ale poczuł to, mimowolny grymas pojawił się na jego obojętnej twarzy, jak i szybko znikł. Chwilę w milczeniu jeszcze przypatrywał się morzu, które było nader spokojnie, w przeciwieństwie do jego oszalałych myśli. Marcelyn... - zaczął, lecz poczuł pewną gulę, która blokowała jemu narząd mowy. Po chwili jednak zdołał ją odblokować. - Ona nie żyje. - skwitował czując, że zaczyna się niedogodny dla niego temat. Dobrze, że nie wie o Polce, jeny, co to by dopiero było!
- Nie wiem, jak ty możesz się tu odnaleźć. Dla mnie jest tu zbyt ... przestrzennie, zbyt dużo tego wszystkiego. - mówił czując jednocześnie tę morską woń, która wchodziła w jego nozdrza. Nie, definitywnie woli jakieś skromniejsze miejsca, gdzie mógłby się na spokojnie odnaleźć, nawet jakieś małe mieszkanie. Bo owszem, w gościnę do takich miejsc to kiedyś może przywyknie, może nie, ale na pewno nie chciałby tutaj zostać na stale. Nie do tego przywykł i ... chyba nie chciałby tak spędzić reszty życia w bogactwie. Nie kiedy do tej pory pracował jak pracował, nie widział siebie wśród otaczających jego luksusów każdego poranka. I nawet te morze, ta poranna morska breja nie przyniosłaby jemu ukojenia w duszy, które by tęskniło za prostotą, skromnością i czymś, na co się zapracowało własnymi rękoma.
Zerkał na ten horyzont, odczuwał chłodny wiatr, który targał jego rude kudły, sam też nieco poprawił swój płaszcz, bo czuł nieprzyjemny chłód ciągnący z wody. Ale nie zmieniał miejsca, nawet nic nie mówił, bo największym skarbem jest milczenie. Na wiele odpowiedzi właśnie można w ten sposób odpowiedzieć, jeśli nie wie, co lepiej powiedzieć. Milczenie jest złotem, a to czasem może stanowić część majątku. I nawet można by się nie zorientować, kiedy ten majątek rośnie i rośnie, mimo iż w dochodzie tego w ogóle nie widać. Ale kiedyś to się pokaże, zwróci się, jak to koło życia zwykło robić.
- Tylko siedzieliśmy koło siebie w kasynie, nic szczególnego. - skomentował te spędzenie ich wspólne, gdzie to karty były im w głowie, niżeli bliższe zapoznanie się. W końcu wkoło było różnych arystokratycznych postaci i trzeba było zważać na język, którego rudzielec zbytnio w tych szeregach po prostu nie posiadał. Dlatego mimo spędzonego krótkiego czasu nie poznał swego szwagra, lecz miał wrażenie, że faktycznie może być dobrym czarodziejem.
I zmieniła temat. Niby gładko, niby niewinnie, niby powinno już być dobrze. Niby rudzielec nie powinien w tym momencie poczuć niewielkiego ukłucia w sercu z powodu braku tejże osoby. Ale poczuł to, mimowolny grymas pojawił się na jego obojętnej twarzy, jak i szybko znikł. Chwilę w milczeniu jeszcze przypatrywał się morzu, które było nader spokojnie, w przeciwieństwie do jego oszalałych myśli. Marcelyn... - zaczął, lecz poczuł pewną gulę, która blokowała jemu narząd mowy. Po chwili jednak zdołał ją odblokować. - Ona nie żyje. - skwitował czując, że zaczyna się niedogodny dla niego temat. Dobrze, że nie wie o Polce, jeny, co to by dopiero było!
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Na początku też miała duży problem z odnalezieniem się. Chociaż dworek Glaucusa był sporo mniejszy, niż na przykład ten, w którym odbywał się feralny noworoczny sabat, to i tak, w porównaniu z domkiem matki czy mieszkaniem w Londynie wydawał jej się na początku ogromny i prawie się w nim gubiła. Później zaczęła jednak go poznawać, i doceniła urok i duszę tego miejsca, a nadchodząca wiosna miała pokazać także oblicze rozległego ogrodu dookoła. Posmakowawszy tego nowego życia, nie chciałaby już wracać do ubóstwa, do tego stanu, kiedy tak wielu rzeczy jej brakowało i mogła tylko tęsknie spoglądać na te piękne dziewczęta, które miały wszystko, czego tylko mogły zapragnąć. Teraz już nie musiała czuć się od nich gorsza... ale w głębi duszy nadal się czuła.
- Można się przyzwyczaić – powiedziała. – Chyba czuję się tu lepiej niż w Londynie. – Było bardziej jak w domu, tym dawnym. Może znacznie bardziej luksusowo, ale równie odludnie i spokojnie, a może nawet jeszcze bardziej, jak w miejscu, w którym dorastała. Lyra lubiła ciszę, spokój i bliskość natury, którą w Londynie mogła się cieszyć tylko w parkach, ale były też pewne rzeczy, które w mieście jej się podobały... No, ale od czego była umiejętność teleportacji?
- Naprawdę nic? Nie rozmawialiście ze sobą? – dopytywała, wyraźnie zaciekawiona, bo jednak chciała wiedzieć, jak układały się relacje pomiędzy jej mężem a bratem. Miała nadzieję, że Barry nie czynił Glaucusowi żadnych nieprzyjemności, trochę się tego obawiała, bo już chyba wolała, żeby ograniczali się ze swoimi niechęciami wyłącznie do niej i nie przenosili jej także na jej męża.
Była też ciekawa, co działo się z Barrym na sabacie; widziała go tylko wtedy na balkonie, kiedy i tak zignorował jej obecność, a później... Cóż, zdążyła tylko odnaleźć Glaucusa i niedługo potem byli świadkami sceny w sali balowej, na myśl o której poczuła na plecach dreszcz nie mający nic wspólnego z chłodem.
Chwilę później przeżyła jednak znacznie większy szok, gdy Barry wyznał, że jego narzeczona nie żyje.
- Co? – zapytała, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. – Jak to: nie żyje?
Nie znała tej dziewczyny, widziała ją może parę razy w życiu, ale wieść o jej śmierci poruszyła ją mimo wszystko. W końcu to była narzeczona Barry’ego, z którą miał kiedyś wziąć ślub. Jej przyszła rodzina. W dodatku nie zdążyła jej poznać już po tych zaręczynach, ani dowiedzieć się, jak wyglądały relacje pomiędzy nimi.
- Jak dawno...? – spytała po chwili. – O niczym nie wiedziałam... Och, Barry! – westchnęła smętnie, ale, chociaż przez moment ją kusiło, by to zrobić, nie objęła go, a tylko spojrzała na niego ze współczuciem, zastanawiając się, jak to znosił. Cóż, może właśnie to był powód, dla którego tak zmizerniał i wyglądał na znękanego?
- Można się przyzwyczaić – powiedziała. – Chyba czuję się tu lepiej niż w Londynie. – Było bardziej jak w domu, tym dawnym. Może znacznie bardziej luksusowo, ale równie odludnie i spokojnie, a może nawet jeszcze bardziej, jak w miejscu, w którym dorastała. Lyra lubiła ciszę, spokój i bliskość natury, którą w Londynie mogła się cieszyć tylko w parkach, ale były też pewne rzeczy, które w mieście jej się podobały... No, ale od czego była umiejętność teleportacji?
- Naprawdę nic? Nie rozmawialiście ze sobą? – dopytywała, wyraźnie zaciekawiona, bo jednak chciała wiedzieć, jak układały się relacje pomiędzy jej mężem a bratem. Miała nadzieję, że Barry nie czynił Glaucusowi żadnych nieprzyjemności, trochę się tego obawiała, bo już chyba wolała, żeby ograniczali się ze swoimi niechęciami wyłącznie do niej i nie przenosili jej także na jej męża.
Była też ciekawa, co działo się z Barrym na sabacie; widziała go tylko wtedy na balkonie, kiedy i tak zignorował jej obecność, a później... Cóż, zdążyła tylko odnaleźć Glaucusa i niedługo potem byli świadkami sceny w sali balowej, na myśl o której poczuła na plecach dreszcz nie mający nic wspólnego z chłodem.
Chwilę później przeżyła jednak znacznie większy szok, gdy Barry wyznał, że jego narzeczona nie żyje.
- Co? – zapytała, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. – Jak to: nie żyje?
Nie znała tej dziewczyny, widziała ją może parę razy w życiu, ale wieść o jej śmierci poruszyła ją mimo wszystko. W końcu to była narzeczona Barry’ego, z którą miał kiedyś wziąć ślub. Jej przyszła rodzina. W dodatku nie zdążyła jej poznać już po tych zaręczynach, ani dowiedzieć się, jak wyglądały relacje pomiędzy nimi.
- Jak dawno...? – spytała po chwili. – O niczym nie wiedziałam... Och, Barry! – westchnęła smętnie, ale, chociaż przez moment ją kusiło, by to zrobić, nie objęła go, a tylko spojrzała na niego ze współczuciem, zastanawiając się, jak to znosił. Cóż, może właśnie to był powód, dla którego tak zmizerniał i wyglądał na znękanego?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Mówi - czuje się tu lepiej niż w Londynie. Jak to możliwe, żeby czuła się lepiej w bogactwie, które symbolizuje nic innego, jak własną pychę. Czy nie tego matka ich uczyła, aby uważać na szlachciców, szczególnie kiedy wejdzie się do salonu? Aby baczyć na słowa, na czyny, bo zawsze się będzie tym gardzonym tylko dlatego, że przodkowie postanowili kiedyś zrobić dobry uczynek wobec mugoli, gdzie reszta rodów chowała się po kątach. Naprawdę tak źle jej było u Garretta, gdzie wręcz były wymarzone warunki do życia? Gdzie miała wszystko, co potrzebne do bytu pod nosem? Woli jakieś hektary ziem, których nigdy nie zagospodaruje, krajobrazy które umieści na swym płótnie i wszelkie bogactwo i wygodnictwo? Dobra, rozumie krajobrazy, bo do pracy mogą jej być potrzebne. Ale w czym problem pójść do kogoś z wizytą i zaproponować malunek krajobrazu, który jest widoczny z okiennicy.
Miał wrażenie, że widzi jej wady, które teraz dostrzega. - Aż tak źle ci było u Garretta? Wiele razy proponował ci powrót do matki. - powiedział z pełnymi pretensjami, jakby ona uderzyła w mocną strunę, która ich rozróżnia. Miała wiele okazji, by wrócić do matki, do oazy spokoju, gdzie mogłaby malować króliki czy inne stworzenia trawiaste, miałaby przy sobie naturę, opiekę i miłość, a także by nie poczuła pewnego żalu, które zaczyna się między nimi tworzyć.
- Nie było jak, kiedy wkoło siedziała cała śmietanka towarzyska. - rzucił jedynie tyle wzruszając bezradnie ramionami. W sumie dobrze, że zdołali parę słów powiedzieć, lecz niewiele znaczących przed rozpoczęciem gry. Bo potem więcej się nie widzieli. Z resztą, pewnie pytała się swego męża, więc powinna sama wiedzieć. Dlatego też nie czuł potrzeby większego wyjaśnienia, co się z nim działo. Nie, nie musi wiedzieć o jego idiotycznym skoku na balkon, który skończył się na szczęście skręceniem kostki. Dlatego milczał, póki nie przyszła kwestia jego nieżyjącej narzeczony. On raczej nie wpatrywał się w siostrę, jego wzrok pozostał na spokojnym morzu, który pozwalał jemu utrzymać pewną kontrolę, która zaczynała natykać pierwsze bariery. Tak bardzo nie chciał mówić o tym, ale ona i tak by się wkrótce o tym dowiedziała, a wtedy by zaczęła słać jakieś listy z wyrzutami. I jeszcze te jej współczujące zachowanie. Tego chciał uniknąć, tego pełnego uczucia z drugiej osoby, bo wiedział że to jest pierwszy krok do rozsypki. - Normalnie : powiedział i zaraz spojrzał na siostrę swym smutnym i ponurym wzrokiem. nie żyje. Wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę, po czym zerknął znów na morze. Musiał wziąć wdech i zacisnąć niewidoczną dla Lyry dłoń, aby nie zacząć płakać jak jakaś baba, aby nie rozkleić się, nie zwierzać, żeby zachować swą kamienną twarz jak i by powstrzymać niechciane drżenie ręki, który był niczym innym, jak sygnałem ostrzegawczym dla rudzielca. W sumie... niedawno dostałem list z wiadomością o jej rzekomej śmierci w Norwegii. - powiedział już nieco spokojniejszym tonem, bez nerwowej reakcji, lecz nie dał aprobaty, by dotknęła rudzielca. Nie chciał bo... bał się. Po prostu się bał, że spanikuje, zniszczy tkającą pajęczynę kłamstw, a tak bardzo nie chciał, by prawda wyszła na jaw. Zwłaszcza ta najboleśniejsza dla rudzielca, która nęka go co którąś noc.
- Na razie... odpuszczę sobie narzeczeństwo. Poczekam. - powiedział sucho wiedząc, że jest pewny swej decyzji. Nie, nie będzie szukać nowych kandydatek, może za kilka lat. W końcu nie śpieszno jemu teraz do ślubnego kobierca.
Miał wrażenie, że widzi jej wady, które teraz dostrzega. - Aż tak źle ci było u Garretta? Wiele razy proponował ci powrót do matki. - powiedział z pełnymi pretensjami, jakby ona uderzyła w mocną strunę, która ich rozróżnia. Miała wiele okazji, by wrócić do matki, do oazy spokoju, gdzie mogłaby malować króliki czy inne stworzenia trawiaste, miałaby przy sobie naturę, opiekę i miłość, a także by nie poczuła pewnego żalu, które zaczyna się między nimi tworzyć.
- Nie było jak, kiedy wkoło siedziała cała śmietanka towarzyska. - rzucił jedynie tyle wzruszając bezradnie ramionami. W sumie dobrze, że zdołali parę słów powiedzieć, lecz niewiele znaczących przed rozpoczęciem gry. Bo potem więcej się nie widzieli. Z resztą, pewnie pytała się swego męża, więc powinna sama wiedzieć. Dlatego też nie czuł potrzeby większego wyjaśnienia, co się z nim działo. Nie, nie musi wiedzieć o jego idiotycznym skoku na balkon, który skończył się na szczęście skręceniem kostki. Dlatego milczał, póki nie przyszła kwestia jego nieżyjącej narzeczony. On raczej nie wpatrywał się w siostrę, jego wzrok pozostał na spokojnym morzu, który pozwalał jemu utrzymać pewną kontrolę, która zaczynała natykać pierwsze bariery. Tak bardzo nie chciał mówić o tym, ale ona i tak by się wkrótce o tym dowiedziała, a wtedy by zaczęła słać jakieś listy z wyrzutami. I jeszcze te jej współczujące zachowanie. Tego chciał uniknąć, tego pełnego uczucia z drugiej osoby, bo wiedział że to jest pierwszy krok do rozsypki. - Normalnie : powiedział i zaraz spojrzał na siostrę swym smutnym i ponurym wzrokiem. nie żyje. Wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę, po czym zerknął znów na morze. Musiał wziąć wdech i zacisnąć niewidoczną dla Lyry dłoń, aby nie zacząć płakać jak jakaś baba, aby nie rozkleić się, nie zwierzać, żeby zachować swą kamienną twarz jak i by powstrzymać niechciane drżenie ręki, który był niczym innym, jak sygnałem ostrzegawczym dla rudzielca. W sumie... niedawno dostałem list z wiadomością o jej rzekomej śmierci w Norwegii. - powiedział już nieco spokojniejszym tonem, bez nerwowej reakcji, lecz nie dał aprobaty, by dotknęła rudzielca. Nie chciał bo... bał się. Po prostu się bał, że spanikuje, zniszczy tkającą pajęczynę kłamstw, a tak bardzo nie chciał, by prawda wyszła na jaw. Zwłaszcza ta najboleśniejsza dla rudzielca, która nęka go co którąś noc.
- Na razie... odpuszczę sobie narzeczeństwo. Poczekam. - powiedział sucho wiedząc, że jest pewny swej decyzji. Nie, nie będzie szukać nowych kandydatek, może za kilka lat. W końcu nie śpieszno jemu teraz do ślubnego kobierca.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Lyra dobrze wiedziała, że jako Weasley była darzona pogardą. Uświadomiono jej to jeszcze w Hogwarcie – była biedna, gorsza, jej rodzina nie przestrzegała szlacheckich wartości. Ale dopiero po skończeniu Hogwartu, kiedy od momentu pierwszego sabatu zadebiutowała w życiu towarzyskim, uświadomiła sobie, co to naprawdę oznacza. I zdała sobie sprawę, że nie chce być gorsza i może jeszcze udowodnić wszystkim, że niesłusznie ją ocenili, że niesłusznie nie doceniali jej rodu, który, choć w niedalekiej przeszłości popełnił kilka błędów, miał za sobą wieki wspaniałej historii i wydał na świat wielu zdolnych czarodziejów. Co zmieniało jej pochodzenie, skoro jej naiwne, wciąż dziecięce serduszko tak mocno rwało się w stronę tego pięknego, pełnego kolorów i blasku świata i uparcie nie dostrzegało, co kryje się pod tą wspaniałą fasadą? Chciała posmakować tego, czego nigdy do tej pory nie miała i mogła podziwiać jedynie z daleka. Chciała być szczęśliwa i spełniać swoje marzenia, wcześniej będące poza jej zasięgiem. I przede wszystkim – pragnęła stworzyć własną rodzinę, nie musieć podążać przez życie samotnie. Dlaczego bracia nie potrafili zrozumieć?
Być może też w pewnym momencie trochę się zatraciła i pogubiła, zachłystując się tym nowym, wspaniałym światem, ale nie była tego świadoma.
- Nigdy nie było źle! Czy ja coś takiego powiedziałam? – Barry chyba trochę nadinterpretował jej wypowiedź, bo nigdzie nie wspomniała, że było jej źle z bratem. Stwierdziła jedynie, że lepiej się czuje w bardziej wiejskich obszarach niż w samym środku wielkiego miasta, wśród szarych budynków i ulic. Lubiła mieszkać z Garrettem, była to dla niej taka pierwsza próba względnej samodzielności, no i miała blisko do Pokątnej, gdzie kiedyś tworzyła, i do innych miejsc związanych ze sztuką i nie tylko, ale... – Ale przecież to nie było na zawsze, to był stan tymczasowy, który musiał się zakończyć w momencie ślubu któregoś z nas. Tak się złożyło, że to był mój ślub – dodała więc, bo przecież to jasne i oczywiste, że nie mogła do końca życia mieszkać z bratem, który miał własne życie, mógł chcieć założyć własną rodzinę i nie miał obowiązku niańczyć młodszej siostry, bo i tak zrobił dla niej bardzo wiele i zawsze będzie mu za to wdzięczna. Gdyby nie ich konflikt, zapewne nawet po ślubie byłaby u niego częstym gościem. Nie chciała też wracać do matki, z czystej przekory, bo im bardziej Garrett chciał ją odesłać, tym bardziej upierała się, by zostać, że da radę uporać się ze swoimi problemami i nie potrzebuje wracać do matki ani do cudem odnalezionego ojca, z którego utratą dawno zdążyła się pogodzić i który, będąc nieobecnym przez większość jej życia, teraz był dla niej praktycznie obcą osobą.
- Tęsknię za wami i chciałabym częściej się z wami widywać, ale... nie żałuję, że zgodziłam się na to wszystko – powiedziała jeszcze, zastanawiając się, czy będzie kiedyś możliwe, by mimo dzielących ich różnic odbudować dawne braterskie relacje. Trudno było uwierzyć, że mogło je przekreślić tylko to, że wybrała małżeństwo i co za tym idzie, szlacheckie życie. – Proszę, Barry, chociaż ty zaakceptuj, że jest mi tutaj dobrze i chcę być z Glaucusem.
Bo już nie pragnęła naiwnej, młodzieńczej miłości rodem z książek, chciała spędzić swoje życie u boku kogoś, kogo lubiła, darzyła zaufaniem i czuła się przy nim bezpiecznie i szczęśliwie. Kimś takim stał się dla niej mąż. Najwyraźniej nie wszystkie zaaranżowane małżeństwa musiały być skazane na klęskę, chociaż w przypadku Lyry i Glaucusa, byli ze sobą dopiero dwa miesiące, więc kiedyś sytuacja mogła się zmienić... Oby nie na gorsze.
Gdy jednak przeszli do tematu Marcelyn i jej zagadkowej śmierci, z wrażenia Lyra aż zapomniała o wcześniejszej rozmowie na temat własnych życiowych wyborów, czując żal z powodu tragedii, która dotknęła tę nieznaną jej dziewczynę i tym samym także jej brata.
Nieco zdziwiło ją to, jak obojętnie o tym mówił i już miała to skomentować, póki jej wzrok nie padł na twarz brata i odniosła dziwne wrażenie, że może ta obojętność to tylko poza. Może tak naprawdę strata narzeczonej dotknęła go tak mocno, że nie chciał z nią o tym rozmawiać?
Postanowiła nie naciskać, więc tym razem to ona zamilkła, rozmyślając o tym wszystkim i mając nadzieję, że upływ czasu ukoi odczucia pozostałe po odejściu Marcelyn.
Być może też w pewnym momencie trochę się zatraciła i pogubiła, zachłystując się tym nowym, wspaniałym światem, ale nie była tego świadoma.
- Nigdy nie było źle! Czy ja coś takiego powiedziałam? – Barry chyba trochę nadinterpretował jej wypowiedź, bo nigdzie nie wspomniała, że było jej źle z bratem. Stwierdziła jedynie, że lepiej się czuje w bardziej wiejskich obszarach niż w samym środku wielkiego miasta, wśród szarych budynków i ulic. Lubiła mieszkać z Garrettem, była to dla niej taka pierwsza próba względnej samodzielności, no i miała blisko do Pokątnej, gdzie kiedyś tworzyła, i do innych miejsc związanych ze sztuką i nie tylko, ale... – Ale przecież to nie było na zawsze, to był stan tymczasowy, który musiał się zakończyć w momencie ślubu któregoś z nas. Tak się złożyło, że to był mój ślub – dodała więc, bo przecież to jasne i oczywiste, że nie mogła do końca życia mieszkać z bratem, który miał własne życie, mógł chcieć założyć własną rodzinę i nie miał obowiązku niańczyć młodszej siostry, bo i tak zrobił dla niej bardzo wiele i zawsze będzie mu za to wdzięczna. Gdyby nie ich konflikt, zapewne nawet po ślubie byłaby u niego częstym gościem. Nie chciała też wracać do matki, z czystej przekory, bo im bardziej Garrett chciał ją odesłać, tym bardziej upierała się, by zostać, że da radę uporać się ze swoimi problemami i nie potrzebuje wracać do matki ani do cudem odnalezionego ojca, z którego utratą dawno zdążyła się pogodzić i który, będąc nieobecnym przez większość jej życia, teraz był dla niej praktycznie obcą osobą.
- Tęsknię za wami i chciałabym częściej się z wami widywać, ale... nie żałuję, że zgodziłam się na to wszystko – powiedziała jeszcze, zastanawiając się, czy będzie kiedyś możliwe, by mimo dzielących ich różnic odbudować dawne braterskie relacje. Trudno było uwierzyć, że mogło je przekreślić tylko to, że wybrała małżeństwo i co za tym idzie, szlacheckie życie. – Proszę, Barry, chociaż ty zaakceptuj, że jest mi tutaj dobrze i chcę być z Glaucusem.
Bo już nie pragnęła naiwnej, młodzieńczej miłości rodem z książek, chciała spędzić swoje życie u boku kogoś, kogo lubiła, darzyła zaufaniem i czuła się przy nim bezpiecznie i szczęśliwie. Kimś takim stał się dla niej mąż. Najwyraźniej nie wszystkie zaaranżowane małżeństwa musiały być skazane na klęskę, chociaż w przypadku Lyry i Glaucusa, byli ze sobą dopiero dwa miesiące, więc kiedyś sytuacja mogła się zmienić... Oby nie na gorsze.
Gdy jednak przeszli do tematu Marcelyn i jej zagadkowej śmierci, z wrażenia Lyra aż zapomniała o wcześniejszej rozmowie na temat własnych życiowych wyborów, czując żal z powodu tragedii, która dotknęła tę nieznaną jej dziewczynę i tym samym także jej brata.
Nieco zdziwiło ją to, jak obojętnie o tym mówił i już miała to skomentować, póki jej wzrok nie padł na twarz brata i odniosła dziwne wrażenie, że może ta obojętność to tylko poza. Może tak naprawdę strata narzeczonej dotknęła go tak mocno, że nie chciał z nią o tym rozmawiać?
Postanowiła nie naciskać, więc tym razem to ona zamilkła, rozmyślając o tym wszystkim i mając nadzieję, że upływ czasu ukoi odczucia pozostałe po odejściu Marcelyn.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Potrzebował ciszy po tym, co powiedział o Marcelyn, bo w głowie i tak co innego się kłębiło. Jej wcześniejsze słowa aż nie dają jemu spokoju, bo mimo iż wszystko wysłuchał w milczeniu, to aż w środku w nim się gotowało. Czy ona byłą gotowa na spotkanie z diabłem? Jest jakiś rycerz w białej zbroi? Bo co, teraz mianuje się zaraz księżniczką?
To co ona nazywa pogardą, wyzwiskami, pomówieniami, dla Barry'ego to był powód do domu, że należy do takiego, a nie innego rodu. Bo nie wyobrażałby sobie, że byłby w rodzie, który na co dzień żyje w bogactwie. Ten przepych był aż nadto widoczny, że momentami miało się ochotę zwymiotować na coś błyszczącego. Z resztą on woli być dumnym gryfonem, niż dumnym szlachcicem, nawet jeśli tytuł jemu przysługuje. Może i część osób pracuje na wysokich stanowiskach, za papierami, nie wątpił w to, że pracują, ale też wszystko mają przekazane w spadku i nie muszą o niczym się martwić. A co to jest za życie, które jest już ustawione, od A do Z. Całe szczęście, że matka tak mocno nie naciskała i za to ją kochał, a ojca póki co nie chciał widzieć. Znał tylko ze słyszenia, ale nie był gotów na spotkanie z nim. Za dużo pytań, wątpliwości, niepewności, grania przy tym by było. W końcu podobno to rodzic potrafi rozszyfrować najbardziej skryte dziecko. Co, jeśliby rozszyfrował wszystkie tajemnice Barry'ego? I co by z nimi zrobił, co by z Barrym zrobił... Oto jest pytanie. Dlatego nie wspomina o ojcu, ani o matce, tylko przyrównuje do przyzwoitego mieszkania starszego brata.
- Może i to jest stan tymczasowy, może wszystko jest chwilowe, ulotne niczym moment, lecz nie powinno wybrzydzać się mieszkania starszego rodzeństwa, które było twym schronieniem dzięki twemu uporowi. Może i masz inne warunki, może to są radykalne zmiany, lecz dla ciebie one są pozytywne. Przyjemniejsze, jakby ten czas spędzony u Garretta nie był. Nie zaprzeczę, że jego i twoje warunki są drastycznie inne, lecz czy Garrett nie zasłużył na jakieś podziękowania? Szczególnie, że to ty chciałaś wyrwać się od matki i poczuć to, czego sama już nie doznasz nigdy więcej. On zgodził się Tobą zająć, a ty co? Jak ty jemu dziękujesz? Może i mi czasem brakuje taktu, ale Tobie?- zaczął mówić to, co sam rozumiał z jej słów, z jego tonu. Odnosił wrażenie, jakby była niewdzięczna za to, co wszystko zostało jej podstawione przez Garretta pod nos i tylko czekała, aż matka jej da lepszą ofertę. A może o coś innego jej chodziło? Aż wierzyć mu się nie chciało, bo usta już zaczynały się ponownie otwierać. - A może tak mocno nienawidziłaś mieszkać u matki, że wybrałaś jedną alternatywę, tymczasową i wykorzystałaś do tego Garretta, a kiedy powiedziano ci o ślubie, to zaraz się zgodziłaś. Naprawdę jesteś taka dwulicowa? Za co ty nienawidzisz rodzinnego domu, własnej matki, która Ciebie urodziła? - kontynuował pełen wściekłości i wyrzutu i sam nie wiedział, co dorzucił do swego tonu, do swego spojrzenia, które spiorunował Lyrę. Aż wierzyć jemu się w to nie chciało, ze potrafi być taka podła, taka wstrętna, taka okropna wobec własnej rodziny. Poczuł, jak świerzbi jego ręka, jak nabrał ochoty ocucić siostrę, by wycofała swe słowa, by wycofała te myśli z jego umysłu, by wrócił jej zdrowy rozsądek, który chyba[?] posiada.
To co ona nazywa pogardą, wyzwiskami, pomówieniami, dla Barry'ego to był powód do domu, że należy do takiego, a nie innego rodu. Bo nie wyobrażałby sobie, że byłby w rodzie, który na co dzień żyje w bogactwie. Ten przepych był aż nadto widoczny, że momentami miało się ochotę zwymiotować na coś błyszczącego. Z resztą on woli być dumnym gryfonem, niż dumnym szlachcicem, nawet jeśli tytuł jemu przysługuje. Może i część osób pracuje na wysokich stanowiskach, za papierami, nie wątpił w to, że pracują, ale też wszystko mają przekazane w spadku i nie muszą o niczym się martwić. A co to jest za życie, które jest już ustawione, od A do Z. Całe szczęście, że matka tak mocno nie naciskała i za to ją kochał, a ojca póki co nie chciał widzieć. Znał tylko ze słyszenia, ale nie był gotów na spotkanie z nim. Za dużo pytań, wątpliwości, niepewności, grania przy tym by było. W końcu podobno to rodzic potrafi rozszyfrować najbardziej skryte dziecko. Co, jeśliby rozszyfrował wszystkie tajemnice Barry'ego? I co by z nimi zrobił, co by z Barrym zrobił... Oto jest pytanie. Dlatego nie wspomina o ojcu, ani o matce, tylko przyrównuje do przyzwoitego mieszkania starszego brata.
- Może i to jest stan tymczasowy, może wszystko jest chwilowe, ulotne niczym moment, lecz nie powinno wybrzydzać się mieszkania starszego rodzeństwa, które było twym schronieniem dzięki twemu uporowi. Może i masz inne warunki, może to są radykalne zmiany, lecz dla ciebie one są pozytywne. Przyjemniejsze, jakby ten czas spędzony u Garretta nie był. Nie zaprzeczę, że jego i twoje warunki są drastycznie inne, lecz czy Garrett nie zasłużył na jakieś podziękowania? Szczególnie, że to ty chciałaś wyrwać się od matki i poczuć to, czego sama już nie doznasz nigdy więcej. On zgodził się Tobą zająć, a ty co? Jak ty jemu dziękujesz? Może i mi czasem brakuje taktu, ale Tobie?- zaczął mówić to, co sam rozumiał z jej słów, z jego tonu. Odnosił wrażenie, jakby była niewdzięczna za to, co wszystko zostało jej podstawione przez Garretta pod nos i tylko czekała, aż matka jej da lepszą ofertę. A może o coś innego jej chodziło? Aż wierzyć mu się nie chciało, bo usta już zaczynały się ponownie otwierać. - A może tak mocno nienawidziłaś mieszkać u matki, że wybrałaś jedną alternatywę, tymczasową i wykorzystałaś do tego Garretta, a kiedy powiedziano ci o ślubie, to zaraz się zgodziłaś. Naprawdę jesteś taka dwulicowa? Za co ty nienawidzisz rodzinnego domu, własnej matki, która Ciebie urodziła? - kontynuował pełen wściekłości i wyrzutu i sam nie wiedział, co dorzucił do swego tonu, do swego spojrzenia, które spiorunował Lyrę. Aż wierzyć jemu się w to nie chciało, ze potrafi być taka podła, taka wstrętna, taka okropna wobec własnej rodziny. Poczuł, jak świerzbi jego ręka, jak nabrał ochoty ocucić siostrę, by wycofała swe słowa, by wycofała te myśli z jego umysłu, by wrócił jej zdrowy rozsądek, który chyba[?] posiada.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Ogrody
Szybka odpowiedź