Salon
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Salon
Przestronny, ciepły i jasny salon na parterze posiadłości, miejsce do przyjmowania gości. Podobnie jak w jadalni, na ścianach i regałach można znaleźć rozmaite pamiątki z różnych zakątków świata, portrety oraz rzeźbiony kominek, w pobliżu którego znajdują się fotele, kanapa i ciężki, staroświecki stół. Na wyłożonej parkietem podłodze znajduje się gruby, wzorzysty dywan. Pomieszczenie jest utrzymane w rodowej kolorystyce.
Na salon nałożone jest zaklęcie Muffliato
[bylobrzydkobedzieladnie]
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Ostatnio zmieniony przez Lyra Travers dnia 08.08.17 0:58, w całości zmieniany 2 razy
Lyra pokręciła głową. Nie znała mężczyzny, o którym rozmawiali jej mąż i przyjaciel, chociaż miała wrażenie, że nazwisko już kiedyś gdzieś słyszała. Tylko gdzie? Była chyba zbyt zmęczona, żeby sobie przypomnieć. Pozostawało faktem, że nie znała wielu jego znajomych. To też musieli kiedyś nadrobić, wymienić się opowieściami o znajomych z lat szkolnych, bo oboje chodzili do Hogwartu w zupełnie różnym czasie.
Szybko jednak skupiła się na rozmowach o podróżach i różdżkach. Były zajmujące i ciekawe, chociaż wzbudzały w niej zazdrość i smutek, że sama mogła poznawać świat tylko poprzez książki i opowieści, i nigdy nawet nie była na prawdziwych wakacjach. Wypadała przy nich blado i nawet nie miała o czym opowiedzieć w tym temacie, bo jej najdalszą życiową wyprawą była ta do Hogwartu. I jak chyba dla każdego dziecka, była dla niej wtedy ogromnym wydarzeniem, nawet jeśli już pierwszego dnia usłyszała docinki na temat używanych ubrań i książek, i pierwszy raz w życiu mogła poczuć się kimś gorszym od innych.
Ścisnęła pod kocem rękę męża. Pamiętała o jego obietnicy, zresztą czy istniałby lepszy towarzysz do poznawania szerokiego świata niż Glaucus? Chociaż chętnie chciałaby mieć przy sobie ich wszystkich: Glaucusa, Titusa i Cressidę. Wszyscy byli dla niej ważni.
Była jednak tak zmęczona i coraz bardziej senna, że stopniowo coraz rzadziej włączała się w konwersację, od czasu do czasu uśmiechając się lub potakując, kiedy Glaucus i Titus prowadzili ożywioną rozmowę. Było przyjemnie obserwować ich w tym otoczeniu, męża i najlepszego przyjaciela ze szkoły, jak stopniowo zawierali znajomość. Skąd miała wiedzieć, że za tą konwersacją kryło się drugie dno, że dla Titusa nie była jedynie przyjaciółką? Dowie się dopiero za kilka dni, kiedy Titus przekroczy pewną niepisaną granicę i sprawi, że Lyra zauważy to, czego zauważyć nie chciała, usłyszy słowa, których wolałaby nie usłyszeć nigdy, skoro już oddała swoją przyszłość w ręce innego mężczyzny. Tego, przy którego boku siedziała i na którego zerkała kątem oka, czując, jak wypełnia ją ciepło i poczucie bezpieczeństwa.
W końcu jej głowa oparła się o ramię małżonka. Wtuliła się w niego i pozwoliła powiekom opaść. Początkowo tylko na chwilę, bo potem znowu uniosła je, by spojrzeć na Titusa, który raczył się rumem, ale kilka minut później zmęczenie znowu wzięło w górę i ani się obejrzała, jak zasnęła w ramionach Glaucusa. Tak ufnie, spokojnie, zupełnie jakby jego ramiona były stworzone do tego, żeby mogła w nich zasypiać.
Szybko jednak skupiła się na rozmowach o podróżach i różdżkach. Były zajmujące i ciekawe, chociaż wzbudzały w niej zazdrość i smutek, że sama mogła poznawać świat tylko poprzez książki i opowieści, i nigdy nawet nie była na prawdziwych wakacjach. Wypadała przy nich blado i nawet nie miała o czym opowiedzieć w tym temacie, bo jej najdalszą życiową wyprawą była ta do Hogwartu. I jak chyba dla każdego dziecka, była dla niej wtedy ogromnym wydarzeniem, nawet jeśli już pierwszego dnia usłyszała docinki na temat używanych ubrań i książek, i pierwszy raz w życiu mogła poczuć się kimś gorszym od innych.
Ścisnęła pod kocem rękę męża. Pamiętała o jego obietnicy, zresztą czy istniałby lepszy towarzysz do poznawania szerokiego świata niż Glaucus? Chociaż chętnie chciałaby mieć przy sobie ich wszystkich: Glaucusa, Titusa i Cressidę. Wszyscy byli dla niej ważni.
Była jednak tak zmęczona i coraz bardziej senna, że stopniowo coraz rzadziej włączała się w konwersację, od czasu do czasu uśmiechając się lub potakując, kiedy Glaucus i Titus prowadzili ożywioną rozmowę. Było przyjemnie obserwować ich w tym otoczeniu, męża i najlepszego przyjaciela ze szkoły, jak stopniowo zawierali znajomość. Skąd miała wiedzieć, że za tą konwersacją kryło się drugie dno, że dla Titusa nie była jedynie przyjaciółką? Dowie się dopiero za kilka dni, kiedy Titus przekroczy pewną niepisaną granicę i sprawi, że Lyra zauważy to, czego zauważyć nie chciała, usłyszy słowa, których wolałaby nie usłyszeć nigdy, skoro już oddała swoją przyszłość w ręce innego mężczyzny. Tego, przy którego boku siedziała i na którego zerkała kątem oka, czując, jak wypełnia ją ciepło i poczucie bezpieczeństwa.
W końcu jej głowa oparła się o ramię małżonka. Wtuliła się w niego i pozwoliła powiekom opaść. Początkowo tylko na chwilę, bo potem znowu uniosła je, by spojrzeć na Titusa, który raczył się rumem, ale kilka minut później zmęczenie znowu wzięło w górę i ani się obejrzała, jak zasnęła w ramionach Glaucusa. Tak ufnie, spokojnie, zupełnie jakby jego ramiona były stworzone do tego, żeby mogła w nich zasypiać.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
To prawda. Musiałem zgodzić się z opinią Titusa, Ben był prawdziwym mistrzem. Idealny na pałkarza, miał wszystko: siłę, determinację, a później i technikę. Szkoda, że jego kariera skończyła się tak, jak się skończyła. Wszystko niestety zmierza do swojego rychłego końca, a sam Wright nie wydawał mi się być nieszczęśliwy z powodu pracy w rezerwacie Greengrassów, wręcz przeciwnie. Dlatego uśmiechnąłem się na to wspomnienie powracając do picia rumu. Robiło się coraz później, powieki powoli same opadały zakrywając oczy, ale trzymałem się jeszcze dzielnie. W końcu rozmawiałem z gościem.
Słuchając wyliczanki Ollivandera nie mogłem powstrzymać się przed posłaniem mu uśmiechu. Tego z rodzaju wiem coś o tym. Podróże, nie tylko zwyczajne życie każdego Traversa, ale też i wytwórcy różdżek. Móc zwiedzać świat było najpiękniejszym dziedzictwem ofiarowywanym nam przez swoje wysokie urodzenie. Rzadko kogo w dzisiejszych czasach było stać na takie życie. Chcąc nie chcąc musiałem to doceniać.
- Czyli szykuje się naprawdę pracowity okres – skomentowałem kiwając w zamyśleniu głową. – Mam nadzieję, że odnajdziesz to, czego szukasz – dodałem. Nie tylko chodziło mi o te wszystkie rdzenie czy drewna, ale na pewno w tym zdaniu zawarło się więcej niż mógłbym przypuszczać. Chciałem się właśnie poruszyć na fotelu układając nieco wygodniej kiedy oglądając się na bok dostrzegłem drzemiącą już Lyrę. Uśmiechnąłem się na chwilę szerzej, po czym obejrzałem się na Titusa.
- Czyli jednak się skusił? Szaleniec! Pozdrów go proszę ode mnie jeśli się kiedyś zobaczycie – powiedziałem niezwykle zadowolony z tego, że ten gagatek nie dość, że przeżył, to jeszcze pielęgnował swoją pasję oraz wspomagał rodzinny interes. Szanowałem takich ludzi, naprawdę. Chciałem być nawet taki sam, tylko z rodziną może być zdecydowanie trudniej…
- W takim razie nie pozostaje mi nic, jak tylko pogratulować – rzuciłem, unosząc szklankę z niewielką zawartością alkoholu. Który pochłonąłem w tej chwili w całości. Nawet chciałem opowiedzieć coś ze swoich podróży, ale skoro połowa słuchaczy spała… nie pozostało nic innego jak pójść w ich ślady. – Myślę, że pora się położyć. Powiem skrzatowi, by przygotował dla ciebie i Cressidy oddzielne, gościnne komnaty. Nie ma co o tej porze wracać do domu. Zwłaszcza z perspektywą dobrego śniadania! – powiedziałem dość cicho; zaraz potem przywołałem skrzata dając mu jasne instrukcje.
Słuchając wyliczanki Ollivandera nie mogłem powstrzymać się przed posłaniem mu uśmiechu. Tego z rodzaju wiem coś o tym. Podróże, nie tylko zwyczajne życie każdego Traversa, ale też i wytwórcy różdżek. Móc zwiedzać świat było najpiękniejszym dziedzictwem ofiarowywanym nam przez swoje wysokie urodzenie. Rzadko kogo w dzisiejszych czasach było stać na takie życie. Chcąc nie chcąc musiałem to doceniać.
- Czyli szykuje się naprawdę pracowity okres – skomentowałem kiwając w zamyśleniu głową. – Mam nadzieję, że odnajdziesz to, czego szukasz – dodałem. Nie tylko chodziło mi o te wszystkie rdzenie czy drewna, ale na pewno w tym zdaniu zawarło się więcej niż mógłbym przypuszczać. Chciałem się właśnie poruszyć na fotelu układając nieco wygodniej kiedy oglądając się na bok dostrzegłem drzemiącą już Lyrę. Uśmiechnąłem się na chwilę szerzej, po czym obejrzałem się na Titusa.
- Czyli jednak się skusił? Szaleniec! Pozdrów go proszę ode mnie jeśli się kiedyś zobaczycie – powiedziałem niezwykle zadowolony z tego, że ten gagatek nie dość, że przeżył, to jeszcze pielęgnował swoją pasję oraz wspomagał rodzinny interes. Szanowałem takich ludzi, naprawdę. Chciałem być nawet taki sam, tylko z rodziną może być zdecydowanie trudniej…
- W takim razie nie pozostaje mi nic, jak tylko pogratulować – rzuciłem, unosząc szklankę z niewielką zawartością alkoholu. Który pochłonąłem w tej chwili w całości. Nawet chciałem opowiedzieć coś ze swoich podróży, ale skoro połowa słuchaczy spała… nie pozostało nic innego jak pójść w ich ślady. – Myślę, że pora się położyć. Powiem skrzatowi, by przygotował dla ciebie i Cressidy oddzielne, gościnne komnaty. Nie ma co o tej porze wracać do domu. Zwłaszcza z perspektywą dobrego śniadania! – powiedziałem dość cicho; zaraz potem przywołałem skrzata dając mu jasne instrukcje.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Fakt, ale nawet się cieszę, nie lubię siedzieć bezczynnie... - wzruszył ramionami. Był typowym wolnym duchem; zresztą nawet jego różdżka jednoznacznie dawała to do zrozumienia. Jakoś nie potrafił wysiedzieć w jednym miejscu, więc wszelkie nowiny o zapowiedzianych podróżach przyjmował z ogromnym entuzjazmem - Dziękuję. - uśmiechnął się, wbijając spojrzenie w pana Traversa, a później jego małżonkę przysypiają prawie że w ramionach Glaucusa. Cicho westchnął, bo poczuł się jakoś tak... nieswojo. Opuścił wzrok na swoje własne dłonie wsparte na ściankach naczynia, które uniósł do ust spijając kolejną porcję alkoholu. Poczuł jak róż wstępuje mu na policzki i sam już nie wiedział czego to wina. Rumu? Najpewniej.
- Oczywiście. - ponownie kiwnął głową, uśmiechając się na kolejne słowa Glaucusa; podobnie jak on uniósł swoją szklaneczkę, ostatecznie kończąc rum i odkładając pustą na stolik.
- Dziękuję, przyznam szczerze, że i ja jestem już trochę zmęczony. - stwierdził, kiwnąwszy przy tym głową - Ale pewnie i tak zbiorę się przed śniadaniem, ktoś musi otworzyć różdżkarnię, a wuj Garric nie lubi jak się spóźniam. - co było prawdziwym utrapieniem dla kogoś pokroju Titusa.
/zt wszyscy
- Oczywiście. - ponownie kiwnął głową, uśmiechając się na kolejne słowa Glaucusa; podobnie jak on uniósł swoją szklaneczkę, ostatecznie kończąc rum i odkładając pustą na stolik.
- Dziękuję, przyznam szczerze, że i ja jestem już trochę zmęczony. - stwierdził, kiwnąwszy przy tym głową - Ale pewnie i tak zbiorę się przed śniadaniem, ktoś musi otworzyć różdżkarnię, a wuj Garric nie lubi jak się spóźniam. - co było prawdziwym utrapieniem dla kogoś pokroju Titusa.
/zt wszyscy
Every great wizard in history has started out as nothing more than what we are now, students.
If they can do it,
why not us?
If they can do it,
why not us?
| 4 maja, późne popołudnie
W ostatnim czasie w życiu Lyry wydarzyło się wiele nieprzyjemnych rzeczy, począwszy od napaści na Pokątnej pod koniec kwietnia i zagrożenia ciąży, przez śmierć Barry’ego, a skończywszy na tych dziwnych anomaliach. Te zresztą obarczono winą za to, że jej brat zginął. Nic więc dziwnego, że była jeszcze bardziej niż zwykle wymizerowana i blada, nawet jej włosy straciły zwykły płomienny blask. Zatrzymano ją w Mungu kilka dni dłużej niż było to planowane, ale w końcu musiano ją zwolnić; przez anomalie szpital był bardziej niż zwykle oblegany, więc gdy tylko minęło największe zagrożenie dla Lyry i jej dziecka, pozwolono jej wrócić do domu. Musiała tylko dużo wypoczywać i zażywać przepisane jej eliksiry, w tym uspokajające. Potrzebowała ich, by trzymać się w ryzach po tragicznych wieściach, tym bardziej, że w swoim stanie nie mogła się denerwować i stresować. A o stres było teraz bardzo łatwo. Nie mogła też się nadwyrężać, zresztą w najbliższym czasie raczej nie planowała opuszczać swoich komnat. Nie licząc pogrzebu brata, który miał odbyć się nazajutrz. To wciąż była dla niej abstrakcyjna myśl, że Barry nie żył. Jakaś cząstka niej wciąż się łudziła, że to nieporozumienie, że podczas pogrzebu okaże się jednak, że to wcale nie jego ciało znaleziono. Niestety, taki obrót sytuacji wydawał się mało prawdopodobny. Barry odszedł, tak ze łzami powiedziała jej matka podczas swojej pierwszej majowej wizyty u córki. Już nigdy nie będzie dane im ze sobą porozmawiać i pogodzić się po tym, jak rozstali się w gniewie. Ostatni raz widziała brata tamtego marcowego dnia, kiedy się pokłócili. Kolejnego spotkania nie będzie.
Przenieśli się do domu kominkiem. Lyra wyszła z paleniska, drżąc i obejmując się ramionami, a jej suknia wisiała na jej wątłym ciele jeszcze luźniej niż zazwyczaj. Jej spojrzenie było lekko zamglone od eliksiru, ale mimo to z trudem powstrzymywała łzy.
Słysząc ciche pyknięcie za sobą, powoli odwróciła się w stronę kominka, skąd wyszedł jej mąż i przysunęła się do niego, drżącymi dłońmi go obejmując i ufnie chowając twarz w jego ramionach. Tak bardzo się o niego martwiła przez ostatnie dni! Gdy tylko opuszczał jej salę po swoich odwiedzinach, wypełniał ją niepokój o niego, o ich dziecko, ale także o resztę ich obu rodzin. Bała się, że też mogli być w niebezpieczeństwie.
- Wciąż nie rozumiem tego wszystkiego, co się wydarzyło – szepnęła. Choć cieszyła się z powrotu do Norfolk, była wystraszona i zaniepokojona. – Boję się. Naprawdę się boję, Glaucusie.
Odsunęła się, by spojrzeć na jego twarz, a jedna z jej dłoni musnęła brzuch; jej maleństwo wybrało sobie kiepski czas, więc tym bardziej pragnęła uchronić je przed złem świata. A Glaucus mógł się domyślić, że wciąż targał nią lęk. Nie był to zresztą pierwszy raz, kiedy pojawiali się w salonie po czymś dramatycznym; przelotnie wspomniała sobie noworoczną noc i tragiczny finał sabatu.
- Barry... Wciąż nie mogę w to uwierzyć, że już go nie ma – szepnęła po chwili, a jej głos zadrżał. – Wydaje mi się... że mimo wszystko powinnam być na jego pogrzebie. Dam sobie radę... zażyję niezbędne eliksiry. Myślisz, że to dobry pomysł? – Uzdrowiciele byli sceptyczni, ale Lyra mimo wszystko chciała pożegnać brata. Chociaż to była mu winna po tamtej kłótni, choć jednocześnie bała się spotkania z resztą rodziny, szczególnie z Garrettem, którego nie widziała od miesięcy i nie była pewna, czy on chciał ją widzieć. Wybrali różne życiowe drogi, mieli inne priorytety... ale przecież mimo wszystko byli rodziną.
Znowu spojrzała na męża i zacisnęła dłoń na jego ręce. Jego obecność koiła jej nerwy lepiej niż eliksir.
W ostatnim czasie w życiu Lyry wydarzyło się wiele nieprzyjemnych rzeczy, począwszy od napaści na Pokątnej pod koniec kwietnia i zagrożenia ciąży, przez śmierć Barry’ego, a skończywszy na tych dziwnych anomaliach. Te zresztą obarczono winą za to, że jej brat zginął. Nic więc dziwnego, że była jeszcze bardziej niż zwykle wymizerowana i blada, nawet jej włosy straciły zwykły płomienny blask. Zatrzymano ją w Mungu kilka dni dłużej niż było to planowane, ale w końcu musiano ją zwolnić; przez anomalie szpital był bardziej niż zwykle oblegany, więc gdy tylko minęło największe zagrożenie dla Lyry i jej dziecka, pozwolono jej wrócić do domu. Musiała tylko dużo wypoczywać i zażywać przepisane jej eliksiry, w tym uspokajające. Potrzebowała ich, by trzymać się w ryzach po tragicznych wieściach, tym bardziej, że w swoim stanie nie mogła się denerwować i stresować. A o stres było teraz bardzo łatwo. Nie mogła też się nadwyrężać, zresztą w najbliższym czasie raczej nie planowała opuszczać swoich komnat. Nie licząc pogrzebu brata, który miał odbyć się nazajutrz. To wciąż była dla niej abstrakcyjna myśl, że Barry nie żył. Jakaś cząstka niej wciąż się łudziła, że to nieporozumienie, że podczas pogrzebu okaże się jednak, że to wcale nie jego ciało znaleziono. Niestety, taki obrót sytuacji wydawał się mało prawdopodobny. Barry odszedł, tak ze łzami powiedziała jej matka podczas swojej pierwszej majowej wizyty u córki. Już nigdy nie będzie dane im ze sobą porozmawiać i pogodzić się po tym, jak rozstali się w gniewie. Ostatni raz widziała brata tamtego marcowego dnia, kiedy się pokłócili. Kolejnego spotkania nie będzie.
Przenieśli się do domu kominkiem. Lyra wyszła z paleniska, drżąc i obejmując się ramionami, a jej suknia wisiała na jej wątłym ciele jeszcze luźniej niż zazwyczaj. Jej spojrzenie było lekko zamglone od eliksiru, ale mimo to z trudem powstrzymywała łzy.
Słysząc ciche pyknięcie za sobą, powoli odwróciła się w stronę kominka, skąd wyszedł jej mąż i przysunęła się do niego, drżącymi dłońmi go obejmując i ufnie chowając twarz w jego ramionach. Tak bardzo się o niego martwiła przez ostatnie dni! Gdy tylko opuszczał jej salę po swoich odwiedzinach, wypełniał ją niepokój o niego, o ich dziecko, ale także o resztę ich obu rodzin. Bała się, że też mogli być w niebezpieczeństwie.
- Wciąż nie rozumiem tego wszystkiego, co się wydarzyło – szepnęła. Choć cieszyła się z powrotu do Norfolk, była wystraszona i zaniepokojona. – Boję się. Naprawdę się boję, Glaucusie.
Odsunęła się, by spojrzeć na jego twarz, a jedna z jej dłoni musnęła brzuch; jej maleństwo wybrało sobie kiepski czas, więc tym bardziej pragnęła uchronić je przed złem świata. A Glaucus mógł się domyślić, że wciąż targał nią lęk. Nie był to zresztą pierwszy raz, kiedy pojawiali się w salonie po czymś dramatycznym; przelotnie wspomniała sobie noworoczną noc i tragiczny finał sabatu.
- Barry... Wciąż nie mogę w to uwierzyć, że już go nie ma – szepnęła po chwili, a jej głos zadrżał. – Wydaje mi się... że mimo wszystko powinnam być na jego pogrzebie. Dam sobie radę... zażyję niezbędne eliksiry. Myślisz, że to dobry pomysł? – Uzdrowiciele byli sceptyczni, ale Lyra mimo wszystko chciała pożegnać brata. Chociaż to była mu winna po tamtej kłótni, choć jednocześnie bała się spotkania z resztą rodziny, szczególnie z Garrettem, którego nie widziała od miesięcy i nie była pewna, czy on chciał ją widzieć. Wybrali różne życiowe drogi, mieli inne priorytety... ale przecież mimo wszystko byli rodziną.
Znowu spojrzała na męża i zacisnęła dłoń na jego ręce. Jego obecność koiła jej nerwy lepiej niż eliksir.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
W ostatnim czasie miałem dużo pracy. Załatwialiśmy niezbędne papiery potrzebne do kontynuacji żeglugi, a które to okazywały się być konieczne po wystąpieniu kraju z Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów. Wszystkie przygotowania zajmowały więcej czasu niż kiedyś, a akurat trwał sezon podróżniczy; wiele towarów czekało na transport do innych państw, tak jak Anglia oczekiwała na import zagranicznych dóbr. Starałem się w tym czasie odwiedzać Lyrę w szpitalu, ale niestety zwykle przypadało to na koniec czasu odwiedzin, który notabene był zbyt krótki. Gdyby można było przyjść wieczorem nie byłoby problemu, ale popołudniami byłem jeszcze w trakcie swoich obowiązków. Niekiedy przekazywałem je innym, chcąc spędzić z żoną więcej czasu, ale niestety bywało też tak, że musiałem zostawać niemal do końca pracy. Pewne rzeczy należało zrobić, ugiąć kark oraz zacisnąć zęby. Powoli docierało do mnie, że życie nie składa się z samych przyjemności, co skutecznie do tej pory starałem się bagatelizować. Beztroskie chwile uciekały w szaleńczym tempie, zastępowane przez powagę oraz smutek.
Smutek towarzyszył mi podczas pozostawiania rudzielca w szpitalu i choć wierzyłem, że miała najlepszą opiekę, to jednak lepiej zdrowiałaby w Norfolk. Mimo to wolałem chuchać na zimne, zapewnić jej każdy możliwy sprzęt oraz każdego uzdrowiciela każdej specjalizacji, by w razie jakichkolwiek komplikacji otrzymała natychmiastową pomoc. A tego na dworze nie mogłem jej zapewnić.
Smutek odczułem również na wieść o śmierci Barryego. Wydawało mi się, jakbyśmy jeszcze wczoraj rozmawiali na Sabacie, a dziś go już po prostu nie było. Czy powinienem wtedy wyczuć, że coś było nie tak? Chyba nie, skoro te anomalie przyszły tak znienacka i to właśnie im przypisywano śmierć Weasleya. Próbowałem sobie wyobrazić jak źle musi czuć się Lyra ze świadomością, że nie pogodziła się z bratem przed jego śmiercią. Tym bardziej powinni się teraz dogadać z Garrettem, ale czy było to jeszcze w ogóle możliwe? Martwiłem się zarówno o nią, jak i jej rodzinę. I o Traversów. Po upewnieniu się, że wszystko u nich w porządku mogłem całkowicie skupić się na pracy, a potem na odbieraniu żony ze Świętego Munga. Wyglądała źle; blada oraz zmartwiona. Nie wiedziałem jak mógłbym jej pomóc, w końcu nie potrafiłem wskrzeszać zmarłych. Dość długo biłem się z myślami, ale starałem się wyglądać zwyczajnie. Ni to wesoły, ni to smutny. Byleby tylko jej nie martwić.
Odwzajemniłem uścisk, starając się miarkować jego siłę. Nie chciałem zrobić krzywdy ani jej, ani dziecku, które prawdopodobnie i tak ma już ciężkie początki swojego życia. Ucałowałem rudzielca w czubek głowy, trwając tak przez cały czas kiedy mówiła.
- Teraz będzie już tylko lepiej. Nic wam nie grozi – powiedziałem spokojnie, z przekonaniem. Niestety nie mogłem tego samego powiedzieć o Garrecie czy samym sobie. Nie ulegało wątpliwościom, że nadciągały ciężkie czasy. – Wydaje mi się, że powinnaś pożegnać brata. W pewnym sensie zakończyć ten etap życia. Jeśli nie pójdziesz, będziesz ciągle żyć nadzieją, co boli dużo bardziej – odpowiedziałem. Tak uważałem, choć nie doświadczyłem tego osobiście. Podobnie mieli rodzice kiedy zaginąłem, opowiadali mi o tym niedawno. – Ale nie zostaniemy tam długo, dobrze? Nie możesz się przemęczać – zastrzegłem. Po czym uwolniłem nas z uścisku i zaprowadziłem do kanapy. Lyra musiała teraz dużo odpoczywać.
Smutek towarzyszył mi podczas pozostawiania rudzielca w szpitalu i choć wierzyłem, że miała najlepszą opiekę, to jednak lepiej zdrowiałaby w Norfolk. Mimo to wolałem chuchać na zimne, zapewnić jej każdy możliwy sprzęt oraz każdego uzdrowiciela każdej specjalizacji, by w razie jakichkolwiek komplikacji otrzymała natychmiastową pomoc. A tego na dworze nie mogłem jej zapewnić.
Smutek odczułem również na wieść o śmierci Barryego. Wydawało mi się, jakbyśmy jeszcze wczoraj rozmawiali na Sabacie, a dziś go już po prostu nie było. Czy powinienem wtedy wyczuć, że coś było nie tak? Chyba nie, skoro te anomalie przyszły tak znienacka i to właśnie im przypisywano śmierć Weasleya. Próbowałem sobie wyobrazić jak źle musi czuć się Lyra ze świadomością, że nie pogodziła się z bratem przed jego śmiercią. Tym bardziej powinni się teraz dogadać z Garrettem, ale czy było to jeszcze w ogóle możliwe? Martwiłem się zarówno o nią, jak i jej rodzinę. I o Traversów. Po upewnieniu się, że wszystko u nich w porządku mogłem całkowicie skupić się na pracy, a potem na odbieraniu żony ze Świętego Munga. Wyglądała źle; blada oraz zmartwiona. Nie wiedziałem jak mógłbym jej pomóc, w końcu nie potrafiłem wskrzeszać zmarłych. Dość długo biłem się z myślami, ale starałem się wyglądać zwyczajnie. Ni to wesoły, ni to smutny. Byleby tylko jej nie martwić.
Odwzajemniłem uścisk, starając się miarkować jego siłę. Nie chciałem zrobić krzywdy ani jej, ani dziecku, które prawdopodobnie i tak ma już ciężkie początki swojego życia. Ucałowałem rudzielca w czubek głowy, trwając tak przez cały czas kiedy mówiła.
- Teraz będzie już tylko lepiej. Nic wam nie grozi – powiedziałem spokojnie, z przekonaniem. Niestety nie mogłem tego samego powiedzieć o Garrecie czy samym sobie. Nie ulegało wątpliwościom, że nadciągały ciężkie czasy. – Wydaje mi się, że powinnaś pożegnać brata. W pewnym sensie zakończyć ten etap życia. Jeśli nie pójdziesz, będziesz ciągle żyć nadzieją, co boli dużo bardziej – odpowiedziałem. Tak uważałem, choć nie doświadczyłem tego osobiście. Podobnie mieli rodzice kiedy zaginąłem, opowiadali mi o tym niedawno. – Ale nie zostaniemy tam długo, dobrze? Nie możesz się przemęczać – zastrzegłem. Po czym uwolniłem nas z uścisku i zaprowadziłem do kanapy. Lyra musiała teraz dużo odpoczywać.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lyrze trudno było znosić gorycz samotności w ostatnich dniach, zwłaszcza po tym, jak usłyszała wieści o Barrym. Ale wiedziała, że jej mąż miał swoje życie i obowiązki, i nie mógł siedzieć przy niej całymi dniami. W posiadłości też zresztą wiele czasu spędzała sama, ale tu było to znieść dużo łatwiej, bo miała czym zająć swój czas i myśli. Mogła malować, spacerować, czytać lub robić wiele innych rzeczy. Jedyne co jej pozostawało w Mungu to leżenie w łóżku, gdzie nic nie rozpraszało nieprzyjemnych myśli i obaw. Każdego dnia z utęsknieniem oczekiwała wizyt Glaucusa, żałując, że nie mieli tak wiele czasu, jak tego pragnęła. Wolałaby wrócić do Norfolk już wcześniej, ale dla dobra dziecka byłaby gotowa leżeć w Mungu i dłużej, dlatego znosiła to, choć łzy cisnęły jej się na oczy za każdym razem gdy jej małżonek opuszczał salę i zostawiał ją na kolejną samotną, pełną złych snów noc.
Ale wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy pozwolono jej wyjść. Najwyraźniej uznano, że nie ma już zagrożenia albo po prostu chciano zwolnić miejsce dla poszkodowanych tłumnie przybywających po anomaliach. Po ośmiu dniach w przygnębiającej sali Lyra była niemal szczęśliwa, że znowu jest w domu. Jedynie śmierć Barry’ego, anomalie i obawy dotyczące nadchodzących dni kładły się na tej radości długim cieniem.
Przez dłuższą chwilę po prostu stała przy mężu, tuląc się do niego kilka kroków od kominka, który chwilę temu opuścili. Byli w salonie urządzonym w motywach Traversów, i choć tuż po ślubie była przytłoczona jego okazałością, teraz mogła powiedzieć, że czuła się tu jak w domu. A w ramionach Glaucusa mogła prawie zapomnieć o tym, co się wydarzyło, więc pewnie trwałaby tak znacznie dłużej, gdyby nie to, że w którymś momencie rozluźnił uścisk i podprowadził ją do kanapy.
- Mam nadzieję, Glaucusie. Mam nadzieję – powiedziała, choć nie do końca wierzyła w to, że byli bezpieczni. Anomalie zabiły Barry’ego i kto wie, kogo jeszcze. Wielu czarodziejów dotkliwie poraniły. Jej dziecko naprawdę miało trudne początki istnienia, ale liczyła na to, że anomalie, czymkolwiek były, szybko się skończą. – Chcę go odpowiednio pożegnać, nawet jeśli wiem, że to będzie... trudne. Tak patrzeć na to, jak znika w ziemi, jak odchodzi już na zawsze. – Znowu załkała, przerażona tą myślą o trumnie opadającej do dołu i sypiącej się na nią ziemi odgradzającej Barry’ego od świata, po którym stąpał za życia, które trwało tak krótko. – Boję się też spotkania z rodziną. Tego, jak mnie przyjmą, szczególnie Garrett. Nie widzieliśmy się od miesięcy. Czeka nas trudna rozmowa... o ile będzie chciał ze mną rozmawiać.
Znowu przylgnęła do męża, gdy tylko ten usiadł obok niej. Teraz już wiedziała, dlaczego tak ciągnęło ją do jego towarzystwa. Dlaczego sama jego bliskość wywoływała szybsze bicie serca i działała tak kojąco. Wiedziała też, dlaczego tak się o niego martwiła i dlaczego tak czekała na każde jego odwiedziny w sali Munga.
- Tak się cieszę, że będziesz obok. Nie zostaniemy długo – zgodziła się z nim, wiedząc, że miał rację. Chciała iść na pogrzeb i chociaż na kawałek późniejszej stypy. Jeśli będzie bardzo niezręcznie lub jeśli zacznie się źle czuć, po prostu poprosi męża o wcześniejszy powrót. Ale wypadało tam pójść. Nie chodziło w końcu o kogoś obcego, a o jej własnego brata.
- Chciałabym, żeby wszystko wróciło do normy. Takie rzeczy nie powinny się dziać – szepnęła po chwili. Pragnęła bezpiecznego życia u boku męża i wspólnego oczekiwania na narodziny pierwszego potomka, a także innych radości jakie mogło dać jej życie. Chciała po prostu być szczęśliwa.
Ale wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy pozwolono jej wyjść. Najwyraźniej uznano, że nie ma już zagrożenia albo po prostu chciano zwolnić miejsce dla poszkodowanych tłumnie przybywających po anomaliach. Po ośmiu dniach w przygnębiającej sali Lyra była niemal szczęśliwa, że znowu jest w domu. Jedynie śmierć Barry’ego, anomalie i obawy dotyczące nadchodzących dni kładły się na tej radości długim cieniem.
Przez dłuższą chwilę po prostu stała przy mężu, tuląc się do niego kilka kroków od kominka, który chwilę temu opuścili. Byli w salonie urządzonym w motywach Traversów, i choć tuż po ślubie była przytłoczona jego okazałością, teraz mogła powiedzieć, że czuła się tu jak w domu. A w ramionach Glaucusa mogła prawie zapomnieć o tym, co się wydarzyło, więc pewnie trwałaby tak znacznie dłużej, gdyby nie to, że w którymś momencie rozluźnił uścisk i podprowadził ją do kanapy.
- Mam nadzieję, Glaucusie. Mam nadzieję – powiedziała, choć nie do końca wierzyła w to, że byli bezpieczni. Anomalie zabiły Barry’ego i kto wie, kogo jeszcze. Wielu czarodziejów dotkliwie poraniły. Jej dziecko naprawdę miało trudne początki istnienia, ale liczyła na to, że anomalie, czymkolwiek były, szybko się skończą. – Chcę go odpowiednio pożegnać, nawet jeśli wiem, że to będzie... trudne. Tak patrzeć na to, jak znika w ziemi, jak odchodzi już na zawsze. – Znowu załkała, przerażona tą myślą o trumnie opadającej do dołu i sypiącej się na nią ziemi odgradzającej Barry’ego od świata, po którym stąpał za życia, które trwało tak krótko. – Boję się też spotkania z rodziną. Tego, jak mnie przyjmą, szczególnie Garrett. Nie widzieliśmy się od miesięcy. Czeka nas trudna rozmowa... o ile będzie chciał ze mną rozmawiać.
Znowu przylgnęła do męża, gdy tylko ten usiadł obok niej. Teraz już wiedziała, dlaczego tak ciągnęło ją do jego towarzystwa. Dlaczego sama jego bliskość wywoływała szybsze bicie serca i działała tak kojąco. Wiedziała też, dlaczego tak się o niego martwiła i dlaczego tak czekała na każde jego odwiedziny w sali Munga.
- Tak się cieszę, że będziesz obok. Nie zostaniemy długo – zgodziła się z nim, wiedząc, że miał rację. Chciała iść na pogrzeb i chociaż na kawałek późniejszej stypy. Jeśli będzie bardzo niezręcznie lub jeśli zacznie się źle czuć, po prostu poprosi męża o wcześniejszy powrót. Ale wypadało tam pójść. Nie chodziło w końcu o kogoś obcego, a o jej własnego brata.
- Chciałabym, żeby wszystko wróciło do normy. Takie rzeczy nie powinny się dziać – szepnęła po chwili. Pragnęła bezpiecznego życia u boku męża i wspólnego oczekiwania na narodziny pierwszego potomka, a także innych radości jakie mogło dać jej życie. Chciała po prostu być szczęśliwa.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Domyślałem się, że było jej ciężko. Mi też było, choć praca przez większość czasu skutecznie tłumiła nieprzyjemne myśli. Najgorzej było wieczorami podczas samotnego spożywania kolacji oraz tuż przed zaśnięciem. Z wiedzą, że nie ma jej w komnatach obok zasypiało się trudniej, choć przez fizyczne zmęczenie na szczęście nie biłem się długo z myślami. W szpitalu musiało być nudno oraz przerażająco samotnie, ale nie mogliśmy tego uniknąć. To wszystko przez względy bezpieczeństwa. Później zaczęły się anomalie i masowe niszczenie czarodziejskich domów i choć Norfolk podobna tragedia ominęła, to nigdy nie wiadomo. Cieszyłem się wtedy, że Lyra pozostawała bezpieczna w szpitalu. Choć czy na pewno? Zmartwiłem się tym wszystkim, ale po przybyciu do placówki czekała mnie inna wiadomość niż mógłbym się spodziewać. Śmierć Barryego była wstrząsająca, ale nie domyślałem się nawet co mogła czuć jego siostra. Moja zniknęła z naszego życia, ale nic jej nie było; wydziedziczenie to nie zgon wbrew temu co inni o tym sądzą. Zawsze mogłem do niej podejść i porozmawiać, a Weasley… już nigdy się do nikogo nie odezwie. Świadomość tego musiała być druzgocąca, w szczególności dla rodziny. Starałem się wspierać żonę jak tylko mogłem, ale mogłem niewiele. I wiedza o tym była równie nie do zniesienia co powód zaistniałej tragedii. Było naprawdę ciężko.
Wszelki lekki duch, wesołość oraz spontaniczność jakby przestały we mnie istnieć. Skupiłem się całkowicie na zapewnieniu rudzielcowi oraz naszemu dziecku wszystkiego co najlepsze. Począwszy od przytulenia oraz spoczęcia na kanapie, a skończywszy na pewnych decyzjach, które nie były dla mnie w żadnym stopniu przyjemne, ale prawdopodobnie w końcu dorastałem i trochę przemianowywałem swoją hierarchię wartości oraz własnych powinności. Nie znosiłem ich, ale musiałem stawić im czoła, dla dobra nas wszystkich.
- To nigdy nie będzie łatwe. Niestety każdego z nas to czeka – odparłem, być może mało pocieszająco, ale taka niestety była prawda i nie można było tego zmienić. Można było przemeblować wiele w swoim życiu, ale z pewnością nie tego, że na jego końcu czeka śmierć, bez względu na to jak okrutnym to było stwierdzeniem. – Teraz nie można już nic zrobić, dlatego trzeba się skupić na żywych – dodałem, trochę w celu złagodzenia poprzedniej wypowiedzi. Najważniejsza była nasza kształtująca się rodzina, a także brat oraz rodzice, których jeszcze posiadała, a których należało się trzymać w tak strasznej sytuacji jak ta.
- Nie ma co z góry zakładać najgorszego. To, co się stało na pewno otworzyło wam oczy na to, że nie ma czasu na konflikty. Myślę, że będzie dobrze, tylko musicie tego chcieć – stwierdziłem pewny siebie. Objąłem ją ściślej ramieniem i ucałowałem czubek jej głowy. – Nie zostawiłbym cię przecież z tym samej – rzuciłem stanowczo, choć łagodnie. Było ciężko, ale razem jakoś sobie poradzimy, na pewno. – Na pewno niedługo wróci – uznałem, choć wiedziałem tam w środku, że to nieprawda. Czasem jednak trzeba się poświęcić dla dobra innych. – Do tego czasu… długo o tym myślałem i podjąłem decyzję – zacząłem inny temat. – Przeniesiemy się do zamku Corbenic, do mojej rodziny. Tam odpoczniesz, a moja siostra oraz matka na pewno się tobą zajmą. Nie będziesz też tak samotna kiedy będę wyjeżdżał bądź pracował – zakończyłem, mając nadzieję, że nie doczekam się sprzeciwu, bo nie chciałbym być bardziej nieugięty niż to konieczne.
Wszelki lekki duch, wesołość oraz spontaniczność jakby przestały we mnie istnieć. Skupiłem się całkowicie na zapewnieniu rudzielcowi oraz naszemu dziecku wszystkiego co najlepsze. Począwszy od przytulenia oraz spoczęcia na kanapie, a skończywszy na pewnych decyzjach, które nie były dla mnie w żadnym stopniu przyjemne, ale prawdopodobnie w końcu dorastałem i trochę przemianowywałem swoją hierarchię wartości oraz własnych powinności. Nie znosiłem ich, ale musiałem stawić im czoła, dla dobra nas wszystkich.
- To nigdy nie będzie łatwe. Niestety każdego z nas to czeka – odparłem, być może mało pocieszająco, ale taka niestety była prawda i nie można było tego zmienić. Można było przemeblować wiele w swoim życiu, ale z pewnością nie tego, że na jego końcu czeka śmierć, bez względu na to jak okrutnym to było stwierdzeniem. – Teraz nie można już nic zrobić, dlatego trzeba się skupić na żywych – dodałem, trochę w celu złagodzenia poprzedniej wypowiedzi. Najważniejsza była nasza kształtująca się rodzina, a także brat oraz rodzice, których jeszcze posiadała, a których należało się trzymać w tak strasznej sytuacji jak ta.
- Nie ma co z góry zakładać najgorszego. To, co się stało na pewno otworzyło wam oczy na to, że nie ma czasu na konflikty. Myślę, że będzie dobrze, tylko musicie tego chcieć – stwierdziłem pewny siebie. Objąłem ją ściślej ramieniem i ucałowałem czubek jej głowy. – Nie zostawiłbym cię przecież z tym samej – rzuciłem stanowczo, choć łagodnie. Było ciężko, ale razem jakoś sobie poradzimy, na pewno. – Na pewno niedługo wróci – uznałem, choć wiedziałem tam w środku, że to nieprawda. Czasem jednak trzeba się poświęcić dla dobra innych. – Do tego czasu… długo o tym myślałem i podjąłem decyzję – zacząłem inny temat. – Przeniesiemy się do zamku Corbenic, do mojej rodziny. Tam odpoczniesz, a moja siostra oraz matka na pewno się tobą zajmą. Nie będziesz też tak samotna kiedy będę wyjeżdżał bądź pracował – zakończyłem, mając nadzieję, że nie doczekam się sprzeciwu, bo nie chciałbym być bardziej nieugięty niż to konieczne.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć Lyra spędziła sporą część życia w przekonaniu, że jej ojciec nie żyje, w przypadku Barry’ego wyglądało to nieco inaczej. Może była to kwestia tego, że w momencie utraty ojca była tylko dzieckiem i musiało minąć sporo czasu, by przyjęła do wiadomości, że ojciec zniknął, nie wróci i pewnie jest martwy. W przypadku brata to była nagła i gwałtowna strata, w dodatku przesycona gorzką myślą o konflikcie, który ich wcześniej podzielił. I choć ojciec w pewnym sensie powstał z martwych, przy Barrym już jutro czas będzie pozbyć się złudzeń.
Ale myśl, że nie była sama, była kojąca. Nie wiadomo, jak będą wyglądać jej relacje z rodziną, ale przecież teraz miała nową, a centrum jej świata był mąż i rosnące pod sercem dziecko. Pojęła to w obliczu trudów i tragedii ostatnich dni, jeszcze wyraźniej uświadomiła sobie, że pokochała swojego męża i ich wspólne dziecko. Może właśnie tym miało być małżeństwo – uczuciami podszytymi tęsknotą, strachem i obawami o tą drugą osobę? Wszystko to czuła podczas każdej samotnej nocy w Mungu, próbując zasnąć. Czuła to także teraz, patrząc na męża i ściskając jego dłoń. Do nikogo wcześniej nie czuła tego, co czuła właśnie do niego.
Mogła zauważyć, że także Glaucus zachowywał się inaczej niż zwykle, był bardziej poważny i przygaszony. W tej chwili gdzieś zniknął ten lekkoduch, którego zawsze znała – zamiast niego był poważny, zmartwiony mężczyzna. Ale mimo to jego obecność trzymała ją w ryzach i powstrzymywała przed rozpadnięciem się na kawałki. To dla niego i dziecka musiała być teraz silna, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Razem musieli przetrwać to wszystko, ale ona też się zmieniła. Obok Glaucusa siedziała nie łagodna, wrażliwa nastolatka, a skrzywdzona młoda kobieta, pełna lęku, ale i dziwnej determinacji.
- Wy jesteście dla mnie najważniejsi – powiedziała, mocniej ściskając dłoń męża, a drugą układając na brzuchu. – Ale masz rację, może po prostu powinnam wyciągnąć do nich rękę, zanim będzie za późno, tak jak z Barrym? Jutrzejszy dzień... to dobra okazja, żeby spotkać się ponad podziałami, które nas rozłączyły.
Nigdy nie wiadomo, kto będzie następny i kiedy (i czy w ogóle) zdarzy się kolejna okazja do podjęcia próby pojednania. Przyjęła nowe nazwisko i ruszyła własną drogą, inną niż ta, którą kroczyła jej rodzina, ale bracia nawet po konflikcie wciąż pozostawali w jakiś sposób ważni.
- Dziękuję – powiedziała, gdy wyraził swoje wsparcie wobec niej w tym, co ją czekało. Ale przecież tym właśnie było małżeństwo, obrączki na ich dłoniach były materialnym symbolem tego, co ich łączyło i tego, że mieli stać obok siebie w trudnych chwilach. Lyra zrobiłaby dla niego dokładnie to samo, gdyby to on jutro miał pochować członka swojej rodziny. Ale miała nadzieję, że nie będzie kolejnych tragedii w gronie bliskich.
Słysząc jego nagłą propozycję, mimowolnie uniosła brwi.
- Przenieść się? – zapytała ze strachem w oczach. Zdążyła się zadomowić w ich małym dworku, więc propozycja męża w pierwszej chwili zaskoczyła ją i wprawiła w pewien popłoch. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to, co sugerował, było prawdopodobnie dużo bardziej rozsądnym wyjściem. W trudnych czasach należało się jednoczyć, a bezpieczeństwo było ważniejsze niż sentymenty i własne zachcianki. Dlatego po chwili wahania skinęła głową, ufając mu, że wiedział, co mówi. – Skoro uważasz, że tak będzie lepiej dla nas wszystkich... zgoda. Przenieśmy się do twoich rodziców. – Podejrzewała, że rodzice Glaucusa sami to zaproponowali, że woleliby mieć pod ręką syna, którego już kiedyś prawie stracili. W rodowym zamku Traversów z pewnością było dość miejsca na młode małżeństwo. A choć Lyrze na początku pewnie będzie trudno się przyzwyczaić do nowego miejsca, wiedziała, że nie będzie tam samotna. Nawet pod nieobecność męża będzie mogła przebywać w towarzystwie jego matki lub siostry.
- Zdążyłam szczerze polubić to miejsce... Ale bezpieczeństwo jest ważniejsze – dodała po chwili. Może kiedyś jeszcze tu powrócą. Za kilka miesięcy, może lat... Będzie tęsknić, ale w obliczu ostatnich wydarzeń zaskakująco szybko zgodziła się na rozwiązanie zaproponowane przez Glaucusa. W końcu teraz była odpowiedzialna nie tylko za siebie. – Na pewno znajdę tam swoje nowe ulubione miejsca. Szybko przywyknę do zmian. – W końcu już kiedyś to zrobiła, więc da radę przejść przez to ponownie ze wsparciem swojej nowej rodziny. – Kiedy chciałbyś to zrobić, Glaucusie?
Ale myśl, że nie była sama, była kojąca. Nie wiadomo, jak będą wyglądać jej relacje z rodziną, ale przecież teraz miała nową, a centrum jej świata był mąż i rosnące pod sercem dziecko. Pojęła to w obliczu trudów i tragedii ostatnich dni, jeszcze wyraźniej uświadomiła sobie, że pokochała swojego męża i ich wspólne dziecko. Może właśnie tym miało być małżeństwo – uczuciami podszytymi tęsknotą, strachem i obawami o tą drugą osobę? Wszystko to czuła podczas każdej samotnej nocy w Mungu, próbując zasnąć. Czuła to także teraz, patrząc na męża i ściskając jego dłoń. Do nikogo wcześniej nie czuła tego, co czuła właśnie do niego.
Mogła zauważyć, że także Glaucus zachowywał się inaczej niż zwykle, był bardziej poważny i przygaszony. W tej chwili gdzieś zniknął ten lekkoduch, którego zawsze znała – zamiast niego był poważny, zmartwiony mężczyzna. Ale mimo to jego obecność trzymała ją w ryzach i powstrzymywała przed rozpadnięciem się na kawałki. To dla niego i dziecka musiała być teraz silna, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Razem musieli przetrwać to wszystko, ale ona też się zmieniła. Obok Glaucusa siedziała nie łagodna, wrażliwa nastolatka, a skrzywdzona młoda kobieta, pełna lęku, ale i dziwnej determinacji.
- Wy jesteście dla mnie najważniejsi – powiedziała, mocniej ściskając dłoń męża, a drugą układając na brzuchu. – Ale masz rację, może po prostu powinnam wyciągnąć do nich rękę, zanim będzie za późno, tak jak z Barrym? Jutrzejszy dzień... to dobra okazja, żeby spotkać się ponad podziałami, które nas rozłączyły.
Nigdy nie wiadomo, kto będzie następny i kiedy (i czy w ogóle) zdarzy się kolejna okazja do podjęcia próby pojednania. Przyjęła nowe nazwisko i ruszyła własną drogą, inną niż ta, którą kroczyła jej rodzina, ale bracia nawet po konflikcie wciąż pozostawali w jakiś sposób ważni.
- Dziękuję – powiedziała, gdy wyraził swoje wsparcie wobec niej w tym, co ją czekało. Ale przecież tym właśnie było małżeństwo, obrączki na ich dłoniach były materialnym symbolem tego, co ich łączyło i tego, że mieli stać obok siebie w trudnych chwilach. Lyra zrobiłaby dla niego dokładnie to samo, gdyby to on jutro miał pochować członka swojej rodziny. Ale miała nadzieję, że nie będzie kolejnych tragedii w gronie bliskich.
Słysząc jego nagłą propozycję, mimowolnie uniosła brwi.
- Przenieść się? – zapytała ze strachem w oczach. Zdążyła się zadomowić w ich małym dworku, więc propozycja męża w pierwszej chwili zaskoczyła ją i wprawiła w pewien popłoch. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to, co sugerował, było prawdopodobnie dużo bardziej rozsądnym wyjściem. W trudnych czasach należało się jednoczyć, a bezpieczeństwo było ważniejsze niż sentymenty i własne zachcianki. Dlatego po chwili wahania skinęła głową, ufając mu, że wiedział, co mówi. – Skoro uważasz, że tak będzie lepiej dla nas wszystkich... zgoda. Przenieśmy się do twoich rodziców. – Podejrzewała, że rodzice Glaucusa sami to zaproponowali, że woleliby mieć pod ręką syna, którego już kiedyś prawie stracili. W rodowym zamku Traversów z pewnością było dość miejsca na młode małżeństwo. A choć Lyrze na początku pewnie będzie trudno się przyzwyczaić do nowego miejsca, wiedziała, że nie będzie tam samotna. Nawet pod nieobecność męża będzie mogła przebywać w towarzystwie jego matki lub siostry.
- Zdążyłam szczerze polubić to miejsce... Ale bezpieczeństwo jest ważniejsze – dodała po chwili. Może kiedyś jeszcze tu powrócą. Za kilka miesięcy, może lat... Będzie tęsknić, ale w obliczu ostatnich wydarzeń zaskakująco szybko zgodziła się na rozwiązanie zaproponowane przez Glaucusa. W końcu teraz była odpowiedzialna nie tylko za siebie. – Na pewno znajdę tam swoje nowe ulubione miejsca. Szybko przywyknę do zmian. – W końcu już kiedyś to zrobiła, więc da radę przejść przez to ponownie ze wsparciem swojej nowej rodziny. – Kiedy chciałbyś to zrobić, Glaucusie?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Istnieją różne rodzaje małżeństwa. Arystokratyczne rzadko opierały się na zaufaniu, wsparciu oraz uczuciu samym w sobie. Mieliśmy więc dużo szczęścia. Gdybyśmy wyglądali jak typowa, szlachecka para, nie istniałaby między nami żadna troska. Każde byłoby zdane tylko na siebie, choć na zewnątrz wszystko na pewno wyglądałoby w porządku. Ja tak nie potrafiłem, nie potrafiłem odwrócić się od kogokolwiek, kto potrzebował pomocy; a już tym bardziej nie od żony oraz naszego dziecka. I tak byłem zły i zawiedziony, że tak niewiele robiłem. Tak niewiele opcji miałem. Mogłem tylko być, trwać obok i nic poza tym. Przez moje obowiązki nawet i to było utrudnione, w czerwcu prawdopodobnie znów będę musiał wyruszyć w trasę. Teraz na razie nikt o tym nie myślał, nawet ojciec. Anomalie, śmierć Barryego oraz inne wydarzenia mocno go strapiły. Wstrzymał większość transakcji handlowych. Traversowie jeżeli musieli to wypływali jedynie niedaleko, by nie kusić szalejącej pogody, która nie sprzyjała spokojnym wodom. Chwilowo zostaliśmy uwięzieni na lądzie. Nigdzie już nie było bezpiecznie. Nadrabiałem więc papierkową robotę oraz załadunek niepsujących się towarów, jednak statki w większości pozostawały w porcie.
Tak jak i ja. Wszystko, byleby być przy Lyrze. Móc ją objąć, pocieszyć. Powiedzieć, że życie nam się jakoś ułoży. Teraz wydaje się być ciężko, ale nawet najgorsze chwile kiedyś mijają. Te też miały minąć, choć pamięć o bracie raczej nigdy nie przeminie. Jedynie jego wspomnienie może boleć mniej niż dzisiaj.
- Nadal jesteście rodziną, nawet jeśli nosicie inne nazwiska. Tak jak ja nadal mam dwie siostry. Nie pozwól, by nieporozumienia odebrały ci szanse na dobre relacje z najbliższymi – odparłem. Zależało mi na tym, by doszli do porozumienia. Czułem się źle ze świadomością, że tak bardzo cierpiała z tego powodu, a ja ponownie nie mogłem na to w ogóle wpłynąć. Mogłem więc tylko zachęcać ją do postarania się o odbudowę rodzinnych więzi. Nawet jeśli miało to być zadaniem niełatwym.
Spodziewałem się, że moja propozycja nie spotka się z entuzjazmem. Widziałem w rudzielcu strach, choć nie wiedziałem czym był spowodowany. Nareszcie nie będzie sama w domu, czy to źle?
- Cieszę się, że nie robisz z tego problemów – powiedziałem z nieukrywaną ulgą. Westchnąłem, po czym ucałowałem ją w policzek. – Też lubię to miejsce. I niezależność, którą miałem. Jednak muszę się nauczyć wartościować pewne rzeczy. Wasze bezpieczeństwo oraz komfort są najważniejsze. Jeśli będę musiał wyjść to będę wiedział, że jesteście w dobrych rękach. To dobra decyzja – wyjaśniłem spokojnie. Próbując dać znać, że nie tylko ona ma obawy przed wykonaniem tego kroku. – To duży zamek, z pewnością znajdzie się miejsce na pracownię i swój własny kąt – dodałem z lekkim, pokrzepiającym uśmiechem. – Myślę, że to sprawa dni, maksymalnie tygodni. Na razie musimy zająć się pogrzebem oraz twoim zdrowiem – dopowiedziałem.
Tak jak i ja. Wszystko, byleby być przy Lyrze. Móc ją objąć, pocieszyć. Powiedzieć, że życie nam się jakoś ułoży. Teraz wydaje się być ciężko, ale nawet najgorsze chwile kiedyś mijają. Te też miały minąć, choć pamięć o bracie raczej nigdy nie przeminie. Jedynie jego wspomnienie może boleć mniej niż dzisiaj.
- Nadal jesteście rodziną, nawet jeśli nosicie inne nazwiska. Tak jak ja nadal mam dwie siostry. Nie pozwól, by nieporozumienia odebrały ci szanse na dobre relacje z najbliższymi – odparłem. Zależało mi na tym, by doszli do porozumienia. Czułem się źle ze świadomością, że tak bardzo cierpiała z tego powodu, a ja ponownie nie mogłem na to w ogóle wpłynąć. Mogłem więc tylko zachęcać ją do postarania się o odbudowę rodzinnych więzi. Nawet jeśli miało to być zadaniem niełatwym.
Spodziewałem się, że moja propozycja nie spotka się z entuzjazmem. Widziałem w rudzielcu strach, choć nie wiedziałem czym był spowodowany. Nareszcie nie będzie sama w domu, czy to źle?
- Cieszę się, że nie robisz z tego problemów – powiedziałem z nieukrywaną ulgą. Westchnąłem, po czym ucałowałem ją w policzek. – Też lubię to miejsce. I niezależność, którą miałem. Jednak muszę się nauczyć wartościować pewne rzeczy. Wasze bezpieczeństwo oraz komfort są najważniejsze. Jeśli będę musiał wyjść to będę wiedział, że jesteście w dobrych rękach. To dobra decyzja – wyjaśniłem spokojnie. Próbując dać znać, że nie tylko ona ma obawy przed wykonaniem tego kroku. – To duży zamek, z pewnością znajdzie się miejsce na pracownię i swój własny kąt – dodałem z lekkim, pokrzepiającym uśmiechem. – Myślę, że to sprawa dni, maksymalnie tygodni. Na razie musimy zająć się pogrzebem oraz twoim zdrowiem – dopowiedziałem.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mieli szczęście, że cała sprawa z aranżowanym małżeństwem potoczyła się właśnie tak, choć chyba to Lyra odczuwała to mocniej jako kobieta, i to wrażliwa, która raczej nie zniosłaby dobrze konfliktów czy nawet oziębłości w relacjach. Początkowo bała się małżeństwa, ale zarazem była bardzo ufna, jeśli chodzi o Glaucusa, przecież poznała go wcześniej. Oczywiście mogłoby się okazać, że po ślubie stałby się zupełnie inny, że wcale nie byłby tak miły i troskliwy jak wcześniej. Ale, jak się miało okazać, ślub i wspólne zamieszkanie zacieśniły ich relacje i Lyra już nie wyobrażała sobie, że mogłaby być żoną kogoś innego. W końcu po co pragnąć wielkiej miłości i ślubu z wyboru, skoro (jak jej się wydawało) pewnego dnia znalazła uczucia w swoim aranżowanym małżeństwie? I nie do końca wyglądało to jak w romantycznych książkach, które miała okazję czytać. To uczucie było piękne i dawało jej siłę do przetrwania ostatnich dni, ale z drugiej strony bywało bolesne i budziło obawy o przyszłość.
Cieszyła się więc, że pozostał na lądzie, że każdego dnia ją odwiedzał. Gdy przychodził do niej, mogła odetchnąć z ulgą, że nic mu nie było, że był bezpieczny. Teraz wrócili wspólnie do domu; była pełna nadziei, że będzie lepiej. Nawet mimo tego, co spotkało Barry’ego.
- Wybraliśmy zupełnie inne drogi. Ale może wcale nie muszą być tak bardzo rozbieżne – powiedziała cicho, spoglądając na męża. Poznała tylko jedną z jego sióstr, o drugiej wyłącznie słyszała. Wciąż zastanawiało ją, dlaczego dziewczyna, która miała wszystko, tak po prostu to porzuciła. Odtrąciła rodzinę i szlacheckie przywileje, i wszystko to, o czym Lyra przed ślubem mogła tylko marzyć. Dlatego trudno było jej to zrozumieć, bo sama nie podjęłaby takiej decyzji, choć przecież na swój sposób też postąpiła na przekór swoim bliskim, przyjmując propozycję Traversów i pozwalając, by oddano ją ich synowi. Nie była uprzedzona do czarodziejów nieczystej krwi, nie miała żadnego powodu, by darzyć ich niechęcią, ale jednak wierzyła w to, że aranżowane małżeństwa mają swoje uzasadnienie, jeśli chodzi o utrzymanie rodów i ich tradycji. I w swojej naiwnej fascynacji szlacheckim światem i trybem życia wyższych sfer chciała stać się częścią tego wszystkiego. Wyjść za mąż, zostać damą, wydać na świat dzieci i tym samym przedłużyć czyjś ród. A później odkryła, że zakochała się w mężczyźnie, z którym połączono ją węzłem małżeńskim, i że pragnęła urodzić dziecko nie tylko dlatego, że wypadało je mieć, a dlatego, że naprawdę chciała zostać matką.
- Boję się tylko, że to nie będzie takie proste. Że nie wystarczy jedno spotkanie, jedna rozmowa, by wszystko było dobrze.
Ucichła na chwilę, wpatrując się w kominek. A potem Glaucus zaczął mówić o planach przeprowadzki do jego rodziny, co początkowo nie spotkało się z zachwytem Lyry, a raczej obawami przed tak nagłą zmianą i koniecznością porzucenia ich małego, przytulnego dworku. Dopiero później przyszło też zrozumienie, że tak naprawdę będzie lepiej dla nich obojga, bo bezpieczeństwo jest ważniejsze niż niezależność i sentymenty. Oboje musieli przewartościować swoje priorytety jako małżeństwo i przyszli rodzice.
- Ufam ci, Glaucusie. I rozumiem konieczność takiej decyzji w obecnej sytuacji – powiedziała, wzdychając cicho, gdy jego usta musnęły jej policzek. Przez jej skórę przemknął przyjemny dreszcz, syciła się tą chwilą bliskości. – Nasze dziecko musi być bezpieczne. Przeprowadzka to niewielka cena, jaką możemy ponieść, by lepiej o nie zadbać. A i ja będę czuła się lepiej, wiedząc, że nie jestem sama, że ktoś z twojej rodziny zawsze będzie w pobliżu, nawet, gdy znowu wyruszysz na wyprawę i będziemy musieli... rozstać się na dłużej.
W jej spojrzeniu błyszczała ufność i nadzieja, nie zamierzała się opierać, bo rozumiała, czym była podyktowana decyzja jej męża. Za którą być może stali jego rodzice; na szczęście Lyra całkiem dobrze dogadywała się z jego bliskimi, szczególnie z jego siostrą i matką, więc wizja zamieszkania z nimi nie była jej wstrętna, choć zastanawiała się, jak Traversowie przyjmą ją pod swoim dachem nie jako gościa, a jedną ze swoich w pełnym tego słowa znaczeniu.
- To właśnie tam się wychowałeś, prawda? Na pewno doskonale znasz to miejsce – zapytała nagle, splatając razem ich dłonie. – Czuję, że chyba znowu będziesz musiał mnie oprowadzać i pokazywać mi wszystko. – Oczywiście odwiedzała jego rodzinę, ale znała zaledwie niewielką część zamku i wątpiła, by umiała się po nim poruszać bez skrzata lub asysty kogoś z jego mieszkańców. – I może znowu razem poszukamy miejsca na pracownię? Poprzednim razem wybrałeś bardzo dobrze. – Robili to w tym dworku, krótko po ślubie, więc z pewnością byłby to uroczy mały rytuał pozwalający jej poczuć się częścią zamku Corbenic. – Będziemy musieli się przygotować. – Lyra nie miała tu wielu własnych rzeczy poza ubraniami, przyborami malarskimi i innymi szpargałami, ale chciała to wszystko ze sobą zabrać do nowego miejsca, które miało wkrótce stać się jej nowym domem na nie wiadomo jak długi czas. – Mam nadzieję, że oboje szybko znajdziemy tam swoje miejsce. I kto wie, może kiedyś w przyszłości... uda nam się tu wrócić?
Rozejrzała się po salonie, który wkrótce przyjdzie jej żegnać. Niedługo będzie spędzać wieczory w podobnym, ale jednak innym pomieszczeniu w rozległym zamku należącym do jego rodu, będącym siedzibą nestora.
Cieszyła się więc, że pozostał na lądzie, że każdego dnia ją odwiedzał. Gdy przychodził do niej, mogła odetchnąć z ulgą, że nic mu nie było, że był bezpieczny. Teraz wrócili wspólnie do domu; była pełna nadziei, że będzie lepiej. Nawet mimo tego, co spotkało Barry’ego.
- Wybraliśmy zupełnie inne drogi. Ale może wcale nie muszą być tak bardzo rozbieżne – powiedziała cicho, spoglądając na męża. Poznała tylko jedną z jego sióstr, o drugiej wyłącznie słyszała. Wciąż zastanawiało ją, dlaczego dziewczyna, która miała wszystko, tak po prostu to porzuciła. Odtrąciła rodzinę i szlacheckie przywileje, i wszystko to, o czym Lyra przed ślubem mogła tylko marzyć. Dlatego trudno było jej to zrozumieć, bo sama nie podjęłaby takiej decyzji, choć przecież na swój sposób też postąpiła na przekór swoim bliskim, przyjmując propozycję Traversów i pozwalając, by oddano ją ich synowi. Nie była uprzedzona do czarodziejów nieczystej krwi, nie miała żadnego powodu, by darzyć ich niechęcią, ale jednak wierzyła w to, że aranżowane małżeństwa mają swoje uzasadnienie, jeśli chodzi o utrzymanie rodów i ich tradycji. I w swojej naiwnej fascynacji szlacheckim światem i trybem życia wyższych sfer chciała stać się częścią tego wszystkiego. Wyjść za mąż, zostać damą, wydać na świat dzieci i tym samym przedłużyć czyjś ród. A później odkryła, że zakochała się w mężczyźnie, z którym połączono ją węzłem małżeńskim, i że pragnęła urodzić dziecko nie tylko dlatego, że wypadało je mieć, a dlatego, że naprawdę chciała zostać matką.
- Boję się tylko, że to nie będzie takie proste. Że nie wystarczy jedno spotkanie, jedna rozmowa, by wszystko było dobrze.
Ucichła na chwilę, wpatrując się w kominek. A potem Glaucus zaczął mówić o planach przeprowadzki do jego rodziny, co początkowo nie spotkało się z zachwytem Lyry, a raczej obawami przed tak nagłą zmianą i koniecznością porzucenia ich małego, przytulnego dworku. Dopiero później przyszło też zrozumienie, że tak naprawdę będzie lepiej dla nich obojga, bo bezpieczeństwo jest ważniejsze niż niezależność i sentymenty. Oboje musieli przewartościować swoje priorytety jako małżeństwo i przyszli rodzice.
- Ufam ci, Glaucusie. I rozumiem konieczność takiej decyzji w obecnej sytuacji – powiedziała, wzdychając cicho, gdy jego usta musnęły jej policzek. Przez jej skórę przemknął przyjemny dreszcz, syciła się tą chwilą bliskości. – Nasze dziecko musi być bezpieczne. Przeprowadzka to niewielka cena, jaką możemy ponieść, by lepiej o nie zadbać. A i ja będę czuła się lepiej, wiedząc, że nie jestem sama, że ktoś z twojej rodziny zawsze będzie w pobliżu, nawet, gdy znowu wyruszysz na wyprawę i będziemy musieli... rozstać się na dłużej.
W jej spojrzeniu błyszczała ufność i nadzieja, nie zamierzała się opierać, bo rozumiała, czym była podyktowana decyzja jej męża. Za którą być może stali jego rodzice; na szczęście Lyra całkiem dobrze dogadywała się z jego bliskimi, szczególnie z jego siostrą i matką, więc wizja zamieszkania z nimi nie była jej wstrętna, choć zastanawiała się, jak Traversowie przyjmą ją pod swoim dachem nie jako gościa, a jedną ze swoich w pełnym tego słowa znaczeniu.
- To właśnie tam się wychowałeś, prawda? Na pewno doskonale znasz to miejsce – zapytała nagle, splatając razem ich dłonie. – Czuję, że chyba znowu będziesz musiał mnie oprowadzać i pokazywać mi wszystko. – Oczywiście odwiedzała jego rodzinę, ale znała zaledwie niewielką część zamku i wątpiła, by umiała się po nim poruszać bez skrzata lub asysty kogoś z jego mieszkańców. – I może znowu razem poszukamy miejsca na pracownię? Poprzednim razem wybrałeś bardzo dobrze. – Robili to w tym dworku, krótko po ślubie, więc z pewnością byłby to uroczy mały rytuał pozwalający jej poczuć się częścią zamku Corbenic. – Będziemy musieli się przygotować. – Lyra nie miała tu wielu własnych rzeczy poza ubraniami, przyborami malarskimi i innymi szpargałami, ale chciała to wszystko ze sobą zabrać do nowego miejsca, które miało wkrótce stać się jej nowym domem na nie wiadomo jak długi czas. – Mam nadzieję, że oboje szybko znajdziemy tam swoje miejsce. I kto wie, może kiedyś w przyszłości... uda nam się tu wrócić?
Rozejrzała się po salonie, który wkrótce przyjdzie jej żegnać. Niedługo będzie spędzać wieczory w podobnym, ale jednak innym pomieszczeniu w rozległym zamku należącym do jego rodu, będącym siedzibą nestora.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
To było bardzo optymistyczne, ale i naiwne podejście. Po ślubie te uczucia wcale mogły nie nadejść, a sympatia mogła zamienić się w pretensje oraz żal. W końcu na początku każde z nas upatrywało w tym drugim pewnego rodzaju zagrożenia dla własnej wolności. Decydując się na ślub musieliśmy zerwać z dotychczasowym życiem, a w największym stopniu dotyczyło to właśnie Lyry. Musieliśmy nie tylko ze sobą żyć, ale też zmienić dotychczasowe przyzwyczajenia. Nie mogliśmy już bez słowa wychodzić z domu, bawić się z innymi kobietami lub mężczyznami; w ogóle wielu rzeczy nie było nam już wolno. I to mogło prowadzić do ukrytych frustracji. Jedynie dobra wola obu stron pozwalała na życie w harmonii, w rezultacie ocieplając palące się lekkim żarem uczucia. Nie znałem się na nich, nie potrafiłem ich nazwać, wydawało mi się, że kochałem tylko raz. A potem znów i znów… z żoną było inaczej, ale nie mogłem mieć pewności czy to nie przez sytuację, w której się znaleźliśmy. Byłem tylko mężczyzną, rozumiałem przecież mniej niż kobiety, łatwiej gubiłem się w emocjach, ale wiem, że zależało mi na jej szczęściu. Cokolwiek by się nie działo, choć sytuacja mocno się komplikowała i w przyszłości mogło już nie być tak kolorowo.
- Nie muszą – powtórzyłem za nią. – Na pewno uda wam się wypracować jakiś kompromis. Drogi moje i starszego brata również są trochę rozbieżne, ale to nie znaczy, że nie możemy się spotykać i rozmawiać. Wszystko zależy od wysiłku włożonego w daną relację. Tylko obie strony muszą tego chcieć. Na tym spotkaniu pewnie okaże się czy oboje na pewno chcecie coś zmienić – dodałem. Gładziłem lekko jej ramię, jakbym tym samym miał ją trochę ogrzać. Rozmowy takie jak te nie były proste, ale niestety życie składało się niemal wyłącznie z komplikacji. Nie mogłem im w tym pomóc, może i mógłbym zostać mediatorem, ale wątpiłem, by to coś dało jeśli nie było chęci u którejkolwiek ze stron. Poza tym to powinni załatwić właśnie oni. – Oczywiście, że nie wystarczy. Ale to dobry krok. Pierwszy, może nawet najważniejszy, ale tylko jeden z wielu. Tak jak buduje się relacje przez dłuższy czas, tak się ją naprawia. Ale wierzę, że dacie radę – powiedziałem spokojnie, ale pewien swoich słów. Oczywiście, że byłoby prościej gdyby żadna ze stron nie miała do siebie uprzedzeń ani pretensji, ale nie zawsze dało się to pogodzić. Ja rozumiałem wybór mojej siostry; przedłożyła prawdziwą miłość nad bogactwa, bo z rodziną i tak się spotykała, choć potajemnie. Była odważna. Ja nie potrafiłem się na to zdobyć, ale z perspektywy czasu uważałem, że postąpiłem dobrze. I tak przysporzyłem rodzicom wielu zmartwień.
Uśmiechnąłem się po jej kolejnych słowach, cieszyłem się, że to rozumiała i nie robiła problemów. Przeprowadzka też nie była prosta, ale za to konieczna. I bezpieczna.
- Tak, mam wiele wspomnień związanych z tym miejscem. Jestem pewien, że ci się tam spodoba. Choć pewnie i tak będziemy się poruszać w obrębie jednego skrzydła, bo w przeciwnym razie mogłabyś się zgubić. Czasem nawet ja tracę orientację w tym zamczysku – rzuciłem już trochę weselej, nawet jeśli nadal daleko mi było do typowego wesołka jakim zwykle byłem. – Poszukamy, nie chcę przecież, byś gdzieś przepadła – stwierdziłem pewny siebie. Zamierzałem jej pomóc szczególnie w pierwszych dniach aklimatyzacji, choć byłem pewien, że matka z siostrą będą jeszcze szybsze ode mnie.
W ślad za Lyrą rozejrzałem się po salonie. Tak, kiedyś chciałbym tu wrócić. Tylko czy czasy zmienią się na tyle, by to było możliwe? – Może wrócimy – przytaknąłem, trochę z nostalgią pobrzmiewającą w głosie. Westchnąłem.
- Nie muszą – powtórzyłem za nią. – Na pewno uda wam się wypracować jakiś kompromis. Drogi moje i starszego brata również są trochę rozbieżne, ale to nie znaczy, że nie możemy się spotykać i rozmawiać. Wszystko zależy od wysiłku włożonego w daną relację. Tylko obie strony muszą tego chcieć. Na tym spotkaniu pewnie okaże się czy oboje na pewno chcecie coś zmienić – dodałem. Gładziłem lekko jej ramię, jakbym tym samym miał ją trochę ogrzać. Rozmowy takie jak te nie były proste, ale niestety życie składało się niemal wyłącznie z komplikacji. Nie mogłem im w tym pomóc, może i mógłbym zostać mediatorem, ale wątpiłem, by to coś dało jeśli nie było chęci u którejkolwiek ze stron. Poza tym to powinni załatwić właśnie oni. – Oczywiście, że nie wystarczy. Ale to dobry krok. Pierwszy, może nawet najważniejszy, ale tylko jeden z wielu. Tak jak buduje się relacje przez dłuższy czas, tak się ją naprawia. Ale wierzę, że dacie radę – powiedziałem spokojnie, ale pewien swoich słów. Oczywiście, że byłoby prościej gdyby żadna ze stron nie miała do siebie uprzedzeń ani pretensji, ale nie zawsze dało się to pogodzić. Ja rozumiałem wybór mojej siostry; przedłożyła prawdziwą miłość nad bogactwa, bo z rodziną i tak się spotykała, choć potajemnie. Była odważna. Ja nie potrafiłem się na to zdobyć, ale z perspektywy czasu uważałem, że postąpiłem dobrze. I tak przysporzyłem rodzicom wielu zmartwień.
Uśmiechnąłem się po jej kolejnych słowach, cieszyłem się, że to rozumiała i nie robiła problemów. Przeprowadzka też nie była prosta, ale za to konieczna. I bezpieczna.
- Tak, mam wiele wspomnień związanych z tym miejscem. Jestem pewien, że ci się tam spodoba. Choć pewnie i tak będziemy się poruszać w obrębie jednego skrzydła, bo w przeciwnym razie mogłabyś się zgubić. Czasem nawet ja tracę orientację w tym zamczysku – rzuciłem już trochę weselej, nawet jeśli nadal daleko mi było do typowego wesołka jakim zwykle byłem. – Poszukamy, nie chcę przecież, byś gdzieś przepadła – stwierdziłem pewny siebie. Zamierzałem jej pomóc szczególnie w pierwszych dniach aklimatyzacji, choć byłem pewien, że matka z siostrą będą jeszcze szybsze ode mnie.
W ślad za Lyrą rozejrzałem się po salonie. Tak, kiedyś chciałbym tu wrócić. Tylko czy czasy zmienią się na tyle, by to było możliwe? – Może wrócimy – przytaknąłem, trochę z nostalgią pobrzmiewającą w głosie. Westchnąłem.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W przypadku Lyry jej życie pod wieloma względami się zmieniło, choć nie można było powiedzieć, że na gorsze. Przynajmniej pod względem relacji ze szlacheckim światem, choć niestety wbrew jej naiwnym wyobrażeniom nie wszyscy ją szanowali. Dla wielu najwyraźniej już na zawsze miała pozostać ubogą Weasleyówną, nawet po całkowitej zmianie swojego życia, dostosowaniu się do nowej rodziny i próbach zachowywania się jak przystało na szlachciankę. Pragnęła zasłużyć na szacunek otoczenia odkąd trafiła do Hogwartu i pierwszy raz poczuła się gorsza od swoich rówieśników z innych rodów. Wiedziała też, że wyjście za mąż i urodzenie dzieci to nie tylko obowiązek kobiety, ale i (podobno) jej największe szczęście, i nie marzyła o niepełnym żywocie starej panny. A skoro propozycja małżeństwa przyszła znacznie szybciej, niż myślała? Cóż, pozostawało się dostosować i zgodzić, bo nie wypadało dziewczęciu o jej pozycji tak krnąbrnie odrzucać wielkiej szansy wspaniałomyślnie zaoferowanej przez szlachecki ród. Skromna, delikatna Lyra nie potrafiłaby zdobyć się na taką butę, nawet jeśli trochę się bała tak szybkiego zamążpójścia, bo była przekonana, że ma jeszcze kilka lat. I tak właśnie postrzegała gest Traversów wobec niej – jako wspaniałomyślność i szansę. Niestety musiała zapłacić za to pewną cenę, ale która kobieta nie płaciła, wychodząc za mąż w ramach aranżowanego związku? Lyra, jak się okazało, i tak miała wiele szczęścia, że trafiła właśnie na Glaucusa. Nie musiała też wyrzekać się innych miłości, bo ich nie miała, jej serce pierwszy raz zabiło żywiej dopiero do męża, a wcześniej nie była nawet świadoma, jak to jest, gdy komuś zaczyna w taki sposób zależeć na drugiej osobie. Nie wiedziała tylko, jak zapatrywał się na to jej mąż; może dla niego ślub rzeczywiście był utratą wolności i wyrzeczeniem się innego uczucia, które być może miał, a o którym nie wiedziała? Poczuła niepokój na myśl, że być może jej naiwne uczucia nigdy nie zostaną odwzajemnione.
Oczywiście czuła się na początku zagubiona – straciła przychylność braci i po skromnym dzieciństwie nagle trafiła do szlacheckiego dworu, musząc szybko dostosować się do nowej rzeczywistości i nauczyć się żyć z mężczyzną, dla którego ją wybrano. Ale mąż i jego rodzina okazali się bardzo pomocni, zadbali, by Lyra poczuła się wśród nich dobrze i zaczęła przyswajać niezbędne umiejętności. Była im za to wdzięczna.
A teraz? Teraz wciąż była zagubiona i rozbita niedawnymi wydarzeniami, ale wciąż czerpała siłę z kojącej obecności męża, i wiedziała, że ma dla kogo starać się przezwyciężyć swój obecny stan.
- Twój brat pewnie nie zerwał z tobą kontaktu, prawda? – zapytała, choć na początku zastanawiało ją, jak reszta jego rodziny postrzegała fakt, że poślubił Weasleyównę, mimo że to jego rodzice o tym zdecydowali. – Wszystko okaże się jutro, kiedy się zobaczymy. – Wtedy okaże się, czy ich relację dało się uratować, czy istniały szanse, żeby zażegnać konflikt, nawet jeśli nigdy nie wrócą do tego samego, co było. – Pozostaje być dobrej myśli, że nie wszystko stracone. Teraz... mam już tylko jednego brata. – Skrzywiła się, myśląc o Barrym, który odszedł tak nagle i szybko, którego już nigdy nie zobaczy. – Ale tam będzie nie tylko Garrett, na pewno przyjdzie też reszta rodziny i osób ważnych dla mojego brata. Może przyjdą też Prewettowie, liczę na to, bo z nimi utrzymywałam kontakt nawet po tym... konflikcie. Kilka dni temu w Mungu nawet odwiedził mnie Archie, on już wie... że spodziewamy się dziecka.
Ale nie wiedziała, czy Garrett wie. Prawie nikomu nie mówiła o swoim stanie, ale przez atak na Pokątnej dowiedzieli się o nim zajmujący się nią uzdrowiciele. Była ciekawa, czy wieści dotarły do jej brata i jak na to zareaguje. Ale bardzo chciała spotkać się z Prewettami, też się o nich martwiła, i dlatego po udaniu się do swych komnat miała zamiar napisać do Lorraine i upewnić się, jak sobie poradzili z majowymi problemami. Oby dobrze.
Ją i jej męża czekała tymczasem przeprowadzka, ale obecne okoliczności wymuszały zadbanie o bezpieczeństwo i zamieszkanie wspólnie z jego rodziną.
- Poza salonem i fragmentem podwórza niewiele tam widziałam, ale niedługo to się zmieni i mam nadzieję, że rzeczywiście się tam odnajdę. Nawet jeśli przez pierwsze tygodnie będę się gubić... prawie jak w Hogwarcie - zauważyła, mimowolnie zaciekawiona perspektywą poznania miejsca, gdzie jej mąż spędził swoje dzieciństwo. – Tam też na początku zawsze się gubiłam, ale dzięki temu poznałam kilka ciekawych miejsc i kryjówek, gdzie w późniejszych latach zaszywałam się, by tworzyć. Lubiłam te czasy – przyznała, wspominając to z nostalgią. Była wtedy dzieckiem, w dodatku dzieckiem nie do końca pewnie czującym się w otoczeniu rówieśników, więc chodziła własnymi drogami, a Hogwart był miejscem pełnym fascynujących sekretów. I magicznych obrazów, które okazały się bardzo skore do pomocy dziewczęciu zainteresowanemu nimi i sztuką. – Macie tam magiczne obrazy? – zapytała więc, zastanawiając się, czy uda jej się nawiązać nić porozumienia z namalowanymi przodkami męża. W Hogwarcie, zwłaszcza w pierwszych latach, potrafiła godzinami rozmawiać z obrazami.
- Najważniejsze, żeby nasze dziecko mogło dorastać bezpiecznie i bez braków, w otoczeniu kochającej je rodziny. Kto wie, może będzie nam tam równie dobrze jak tutaj? – dodała, po czym przysunęła się do męża jeszcze bliżej i musnęła ustami jego policzek, po czym wtuliła głowę w zagłębienie jego ramienia. Przez chwilę siedziała tak w ciszy, po prostu ciesząc się, że tu był. Syciła się pierwszym dniem po powrocie z Munga, ale prawdopodobnie jednym z ostatnich w tym dworku.
- Odprowadzisz mnie do kwater? – zapytała nagle, choć miała nadzieję, że będzie mogła spędzić tę noc u boku męża, ale do samej nocy pozostało jeszcze trochę czasu. Była jednak zmęczona i nie miała zbyt wielu sił, wciąż musiała jak najwięcej wypoczywać i unikać przemęczania się.
Oczywiście czuła się na początku zagubiona – straciła przychylność braci i po skromnym dzieciństwie nagle trafiła do szlacheckiego dworu, musząc szybko dostosować się do nowej rzeczywistości i nauczyć się żyć z mężczyzną, dla którego ją wybrano. Ale mąż i jego rodzina okazali się bardzo pomocni, zadbali, by Lyra poczuła się wśród nich dobrze i zaczęła przyswajać niezbędne umiejętności. Była im za to wdzięczna.
A teraz? Teraz wciąż była zagubiona i rozbita niedawnymi wydarzeniami, ale wciąż czerpała siłę z kojącej obecności męża, i wiedziała, że ma dla kogo starać się przezwyciężyć swój obecny stan.
- Twój brat pewnie nie zerwał z tobą kontaktu, prawda? – zapytała, choć na początku zastanawiało ją, jak reszta jego rodziny postrzegała fakt, że poślubił Weasleyównę, mimo że to jego rodzice o tym zdecydowali. – Wszystko okaże się jutro, kiedy się zobaczymy. – Wtedy okaże się, czy ich relację dało się uratować, czy istniały szanse, żeby zażegnać konflikt, nawet jeśli nigdy nie wrócą do tego samego, co było. – Pozostaje być dobrej myśli, że nie wszystko stracone. Teraz... mam już tylko jednego brata. – Skrzywiła się, myśląc o Barrym, który odszedł tak nagle i szybko, którego już nigdy nie zobaczy. – Ale tam będzie nie tylko Garrett, na pewno przyjdzie też reszta rodziny i osób ważnych dla mojego brata. Może przyjdą też Prewettowie, liczę na to, bo z nimi utrzymywałam kontakt nawet po tym... konflikcie. Kilka dni temu w Mungu nawet odwiedził mnie Archie, on już wie... że spodziewamy się dziecka.
Ale nie wiedziała, czy Garrett wie. Prawie nikomu nie mówiła o swoim stanie, ale przez atak na Pokątnej dowiedzieli się o nim zajmujący się nią uzdrowiciele. Była ciekawa, czy wieści dotarły do jej brata i jak na to zareaguje. Ale bardzo chciała spotkać się z Prewettami, też się o nich martwiła, i dlatego po udaniu się do swych komnat miała zamiar napisać do Lorraine i upewnić się, jak sobie poradzili z majowymi problemami. Oby dobrze.
Ją i jej męża czekała tymczasem przeprowadzka, ale obecne okoliczności wymuszały zadbanie o bezpieczeństwo i zamieszkanie wspólnie z jego rodziną.
- Poza salonem i fragmentem podwórza niewiele tam widziałam, ale niedługo to się zmieni i mam nadzieję, że rzeczywiście się tam odnajdę. Nawet jeśli przez pierwsze tygodnie będę się gubić... prawie jak w Hogwarcie - zauważyła, mimowolnie zaciekawiona perspektywą poznania miejsca, gdzie jej mąż spędził swoje dzieciństwo. – Tam też na początku zawsze się gubiłam, ale dzięki temu poznałam kilka ciekawych miejsc i kryjówek, gdzie w późniejszych latach zaszywałam się, by tworzyć. Lubiłam te czasy – przyznała, wspominając to z nostalgią. Była wtedy dzieckiem, w dodatku dzieckiem nie do końca pewnie czującym się w otoczeniu rówieśników, więc chodziła własnymi drogami, a Hogwart był miejscem pełnym fascynujących sekretów. I magicznych obrazów, które okazały się bardzo skore do pomocy dziewczęciu zainteresowanemu nimi i sztuką. – Macie tam magiczne obrazy? – zapytała więc, zastanawiając się, czy uda jej się nawiązać nić porozumienia z namalowanymi przodkami męża. W Hogwarcie, zwłaszcza w pierwszych latach, potrafiła godzinami rozmawiać z obrazami.
- Najważniejsze, żeby nasze dziecko mogło dorastać bezpiecznie i bez braków, w otoczeniu kochającej je rodziny. Kto wie, może będzie nam tam równie dobrze jak tutaj? – dodała, po czym przysunęła się do męża jeszcze bliżej i musnęła ustami jego policzek, po czym wtuliła głowę w zagłębienie jego ramienia. Przez chwilę siedziała tak w ciszy, po prostu ciesząc się, że tu był. Syciła się pierwszym dniem po powrocie z Munga, ale prawdopodobnie jednym z ostatnich w tym dworku.
- Odprowadzisz mnie do kwater? – zapytała nagle, choć miała nadzieję, że będzie mogła spędzić tę noc u boku męża, ale do samej nocy pozostało jeszcze trochę czasu. Była jednak zmęczona i nie miała zbyt wielu sił, wciąż musiała jak najwięcej wypoczywać i unikać przemęczania się.
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Gdybym tylko mógł i potrafił, rzuciłbym ten świat. Pełen obłudy, satysfakcji z cudzego cierpienia, uprzedzeń. Poczucia wyższości nad innymi. Cierpiałem ze świadomością, że byłem jednym z nich. Z tych marionetek, które nie miały własnego rozumu, które były jedynie gotowym produktem swoich rodziców, którzy wytłaczali ich jak przedmioty z fabryki. Nadawali odpowiedni (według nich) kształt, kolor oraz właściwości. Nie chciałem taki być, nie chciałem musieć równać się z nimi, ale nie mogłem postąpić inaczej. Nie potrafiłbym się odciąć od rodziny i choć moja siostra zdecydowała się na ten krok, widziałem, że było jej ciężko. Z tęsknotą; rodzice nie mogli jej odwiedzać zbyt często, bawić wnuków, pokazywać się z nimi na spacerach. Bolało ją to i widziałem jak się męczyła. Nie chciałem takiego życia dla siebie, tak jak nie chciałem złamać rodzicom serc. Te już raz się rozpadły, a nawet dwa, jeśli doliczyć do tego mój roczny brak kontaktu. Liczyli na mnie, widziałem to w ich oczach za każdym razem, kiedy próbowałem im się wymknąć. Iść swoją drogą, według własnych zasad moralnych. To właśnie te spojrzenia powodowały, że zawsze wracałem. Nawet śmierci nie bałem się równie mocno co sprawienia im zawodu, ojcowi szczególnie. I jeszcze do tego dochodziła świadomość wyrzeknięcia się morskich tradycji, pomocy rodowi, który nie był przecież zły sam w sobie. To ludzie go otaczający byli w większości toksyczni. Nie mogłem więc i nie chciałem w pewnym sensie się tego wyrzekać. Rodzina w pewnym sensie stała się moim więzieniem. Złotą klatką bez wyjścia. To dlatego, że nie było niczego pomiędzy. Nie mogłem zjeść i mieć ciastko, tak jak nie mogłem się wydziedziczyć i być częścią Traversów. Tak się nie dało. Teraz miałem też nową rodzinę, którą sam (no, z pomocą) założyłem i za którą musiałem być odpowiedzialny. Choć mylnie sądziłem, że Lyra poszłaby ze mną nawet jakbym zrobił jakieś głupstwo, które kosztowałoby nas innych warunków bytowych. Być może sam chciałem w to wierzyć.
Nie było o tym jednak mowy. Trudny temat rodzeństwa wymagał wyczerpania, by rudzielec choć odrobinę poczuł się pewniejszy siebie. Patrzący w przyszłość optymistycznym spojrzeniem. Starałem się o to zadbać, ale jeżeli nie było chęci z drugiej strony, to niczego nie dało się już zrobić.
- Nie – potwierdziłem spokojnie. – Każdy jest jednak inny. No i my nie zmieniliśmy drastycznie swoich żyć – dodałem, usiłując przywołać na twarz kolejny z pokrzepiających uśmiechów. Wątpiłem, by ich relacja miała nabrać poprzedniego charakteru; w tej chwili dzieliło ich już chyba zbyt wiele. Ale nadal mogli być dla siebie rodzeństwem. – Dlatego trzeba zrobić wszystko, by się udało – odparłem. Nie było tutaj Garretta, nie mogłem mu wtłaczać tego samego do głowy, ale gdyby tu był, mówiłbym mu to samo. Dziś musiałem przekonać do tego swoją żonę. – Na pewno przyjdą, to w końcu rodzina – przytaknąłem. – To chyba dobrze? – spytałem. Nie było to wiadomością, którą należało ukryć przed światem. Nie mieliśmy się czego wstydzić. Niedługo samo by się wydało. Przymknąłem na chwilę oczy, delektując się uspokajającym ciepłem bijącym od kominka. Musiałem przez te kilka sekund odpocząć.
- Ominęło cię wiele wspaniałych miejsc. Bez obaw, wszystkie ci pokażę. Im częściej będziesz tamtędy chodzić tym szybciej się odnajdziesz w zamku – przytaknąłem energicznie, chcąc ją do tego zachęcić. – Czyli możesz je przeżyć na nowo – dodałem z lekkim uśmiechem. Nawet jeśli w środku nie było mi do śmiechu. Jutro czekało mnie spotkanie Zakonu i nie wiedziałem czego miałem się po nim spodziewać.
- Oczywiście. Niektóre bardzo gadatliwe wręcz – odparłem w lekkim zamyśleniu. – Na pewno – potwierdziłem, po czym ucałowałem Lyrę raz jeszcze w czoło. – Tak, odpocznij trochę – poparłem propozycję udania się do komnat. To był męczący okres dla niej i dla dziecka. Potrzebowali wypoczynku. Dlatego pomogłem jej wstać, następnie razem udaliśmy się do sypialni. Poczekałem, aż żona zaśnie, ja później zająłem się swoimi sprawami.
z/t oboje
Nie było o tym jednak mowy. Trudny temat rodzeństwa wymagał wyczerpania, by rudzielec choć odrobinę poczuł się pewniejszy siebie. Patrzący w przyszłość optymistycznym spojrzeniem. Starałem się o to zadbać, ale jeżeli nie było chęci z drugiej strony, to niczego nie dało się już zrobić.
- Nie – potwierdziłem spokojnie. – Każdy jest jednak inny. No i my nie zmieniliśmy drastycznie swoich żyć – dodałem, usiłując przywołać na twarz kolejny z pokrzepiających uśmiechów. Wątpiłem, by ich relacja miała nabrać poprzedniego charakteru; w tej chwili dzieliło ich już chyba zbyt wiele. Ale nadal mogli być dla siebie rodzeństwem. – Dlatego trzeba zrobić wszystko, by się udało – odparłem. Nie było tutaj Garretta, nie mogłem mu wtłaczać tego samego do głowy, ale gdyby tu był, mówiłbym mu to samo. Dziś musiałem przekonać do tego swoją żonę. – Na pewno przyjdą, to w końcu rodzina – przytaknąłem. – To chyba dobrze? – spytałem. Nie było to wiadomością, którą należało ukryć przed światem. Nie mieliśmy się czego wstydzić. Niedługo samo by się wydało. Przymknąłem na chwilę oczy, delektując się uspokajającym ciepłem bijącym od kominka. Musiałem przez te kilka sekund odpocząć.
- Ominęło cię wiele wspaniałych miejsc. Bez obaw, wszystkie ci pokażę. Im częściej będziesz tamtędy chodzić tym szybciej się odnajdziesz w zamku – przytaknąłem energicznie, chcąc ją do tego zachęcić. – Czyli możesz je przeżyć na nowo – dodałem z lekkim uśmiechem. Nawet jeśli w środku nie było mi do śmiechu. Jutro czekało mnie spotkanie Zakonu i nie wiedziałem czego miałem się po nim spodziewać.
- Oczywiście. Niektóre bardzo gadatliwe wręcz – odparłem w lekkim zamyśleniu. – Na pewno – potwierdziłem, po czym ucałowałem Lyrę raz jeszcze w czoło. – Tak, odpocznij trochę – poparłem propozycję udania się do komnat. To był męczący okres dla niej i dla dziecka. Potrzebowali wypoczynku. Dlatego pomogłem jej wstać, następnie razem udaliśmy się do sypialni. Poczekałem, aż żona zaśnie, ja później zająłem się swoimi sprawami.
z/t oboje
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Salon
Szybka odpowiedź