Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Minione święta należały do tych bardziej ponurych. Nie było wielu powodów do radości i śmiechu. Nie było beztroski i otwierania prezentów, oddawania się zabawie i rodzinnej atmosferze. Ciągle wisiało nad nimi widmo wyprawy do Azkabanu, która zbliżała się z każdym dniem - czy miało to nastąpić tej nocy? Poppy nie była pewna, ale musiała pojawić się na spotkaniu przygotowana.
Nie odważyłaby się wsiąść w taką wichurę na miotłę. Potrafiła na niej latać, nie pamiętała kiedy spadła z niej po raz ostatni, ale na Merlina - wiało tak potężnie, szalała taka śnieżyca, że nawet gdyby udało jej się utrzymać na niej, to i tak z pewnością nie dotarłaby w okolice starej chaty, chociaż miała swoje miejsce na drugim końcu Londynu - bo wichura spychałaby pannę Pomfrey z kursu.
O nie, nie, musiała dotrzeć na spotkanie Zakonu Feniksa na czas. Szykowała się od samego rana. Sprawdzała, czy każda fiolka eliksiru, jaką przygotowała, jest odpowiednio oznaczona i podpisana. Starannie odmierzała porcje, miała więc nadzieję, że w przypadku wywarów leczniczych nawet laik z dziedziny anatomii zdoła sobie poradzić - i nie zrobić przy tym krzywdy.
Wyszła z domu wcześniej niż powinna, spodziewała się, że Błędny Rycerz może być pełen; czarodzieje wracali do swoich domów po świętach, po pracy do domu, w taką pogodę mało kto decydował się na podróż na miotle. Panna Pomfrey miała szczęście, że kilka innych pasażerów także miało wysiadkę w Londynie, w okolice starej chaty dotarła więc dość szybko. Wysiadła dużo dalej, niż powinna, resztę drogi pokonując spacerem; tam, gdzie zmierzała, niewielu mogło dotrzeć przez zaklęcia ochronne, jakie nałożono na starą chatę. Miała na sobie wełnianą spódnicę i gruby sweter - oraz bardzo grube rajtuzy oczywiście, to przecież podstawa - a także futrzany płaszcz, a mimo to marzła z zimna. Pomimo założonej czapki i szala uszy miała tak czerwone, że niemal ją piekły! Z ulgą dotarła do starej chaty, w której oknach paliły się już światła. Miała nadzieję, że się nie spóźniła.
Otrzepała się ze śniegu, nim przekroczyła próg; w przedsionku zawiesiła na wieszaku płaszcz, szal i czapkę, po czym skierowała swoje kroki do salonu, gdzie słyszała ciche rozmowy.
- Dzień dobry - wyrzekła nieśmiało, witając się ze wszystkimi; na ustach Poppy pojawił się blady, pełen otuchy uśmiech. Poprawiła na ramieniu torbę i rozległ się odgłos szkła uderzającego o szkło - miała ze sobą mnóstwo eliksirów.
| mam przy sobie wszystkie eliksiry z ekwipunku, proszę o uwzględnienie także tych, które dodałam w ostatnim poście w temacie z eliksirami, jeszcze nie są klepnięte
Nie odważyłaby się wsiąść w taką wichurę na miotłę. Potrafiła na niej latać, nie pamiętała kiedy spadła z niej po raz ostatni, ale na Merlina - wiało tak potężnie, szalała taka śnieżyca, że nawet gdyby udało jej się utrzymać na niej, to i tak z pewnością nie dotarłaby w okolice starej chaty, chociaż miała swoje miejsce na drugim końcu Londynu - bo wichura spychałaby pannę Pomfrey z kursu.
O nie, nie, musiała dotrzeć na spotkanie Zakonu Feniksa na czas. Szykowała się od samego rana. Sprawdzała, czy każda fiolka eliksiru, jaką przygotowała, jest odpowiednio oznaczona i podpisana. Starannie odmierzała porcje, miała więc nadzieję, że w przypadku wywarów leczniczych nawet laik z dziedziny anatomii zdoła sobie poradzić - i nie zrobić przy tym krzywdy.
Wyszła z domu wcześniej niż powinna, spodziewała się, że Błędny Rycerz może być pełen; czarodzieje wracali do swoich domów po świętach, po pracy do domu, w taką pogodę mało kto decydował się na podróż na miotle. Panna Pomfrey miała szczęście, że kilka innych pasażerów także miało wysiadkę w Londynie, w okolice starej chaty dotarła więc dość szybko. Wysiadła dużo dalej, niż powinna, resztę drogi pokonując spacerem; tam, gdzie zmierzała, niewielu mogło dotrzeć przez zaklęcia ochronne, jakie nałożono na starą chatę. Miała na sobie wełnianą spódnicę i gruby sweter - oraz bardzo grube rajtuzy oczywiście, to przecież podstawa - a także futrzany płaszcz, a mimo to marzła z zimna. Pomimo założonej czapki i szala uszy miała tak czerwone, że niemal ją piekły! Z ulgą dotarła do starej chaty, w której oknach paliły się już światła. Miała nadzieję, że się nie spóźniła.
Otrzepała się ze śniegu, nim przekroczyła próg; w przedsionku zawiesiła na wieszaku płaszcz, szal i czapkę, po czym skierowała swoje kroki do salonu, gdzie słyszała ciche rozmowy.
- Dzień dobry - wyrzekła nieśmiało, witając się ze wszystkimi; na ustach Poppy pojawił się blady, pełen otuchy uśmiech. Poprawiła na ramieniu torbę i rozległ się odgłos szkła uderzającego o szkło - miała ze sobą mnóstwo eliksirów.
| mam przy sobie wszystkie eliksiry z ekwipunku, proszę o uwzględnienie także tych, które dodałam w ostatnim poście w temacie z eliksirami, jeszcze nie są klepnięte
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ingisson pamiętał czerwcowe spotkanie z niejakim Bertie Bottem, kiedy to wspólnie budowali schody. Nie pojawił się już później w tym samym miejscu. Aż do dzisiaj. Szedł tą samą trasą co wtedy, tyle że teraz okoliczności przyrody nie były aż tak zachęcające. W czerwcu zima - całkowicie nienaturalna. Całkowicie czarująca. Cichsza, spokojniejsza. Teraz w grudniu - zupełnie niewłaściwa. Czarnomagiczna ulewa przemieniła się w czarnomagiczną śnieżycę. Norweg z niepokojem spoglądał na niebo, kiedy kolejne porywy wiatru uderzały w niego, próbując przecisnąć się przez jego ubrania. Na daremno jednak. Zimową kurtę zabrał ze sobą z Norwegii, gdzie temperatury powyżej minus piętnastu to była dopiero rozgrzewka przed prawdziwą zimą. Ubrał się naprawdę porządnie, całkowicie w myśl starego jak sama Skandynawia powiedzenia, że nie istnieje zła pogoda - istnieją tylko nieodpowiednie ubrania.
Kiedy dotarł do chaty, była już całkiem pełna. Otrzepał się ze śniegu przed wejściem, łapczywie chłonąc wzrokiem całą budowlę z zewnątrz. A później od wewnątrz. Zostawił wierzchnie odzienie i choć przez chwilę bardzo nie chciał, ostatecznie skierował kroki do pomieszczenia, z którego docierało mnóstwo głosów. Spotkania Zakonu. Ludzie. Duża ilość ludzi na raz. Niby każdy kolejny raz był nieco łatwiejszy, ale kiedy wszedł do salonu wraz ze swoją brzęczącą niemiłosiernie torbą z eliksirami i charakterystyczną, ziołowo-korzenną wonią poczuł się jak kaczka wśród łabędzi.
Oczywiście jego ulubiony aurorski duet, czyli Fox i Skamander czekali już w środku. Skinął im, pozwalając sobie na nieznaczne drgnięcie kącików ust. Trwało to niewiele dłużej niż mgnienie oka. ale niewątpliwie był to bardzo wstrzemięźliwy uśmiech. Skinął również temu rudemu od zatruć eliksiralnych, Prewettowi. Może i mówił dużo i zadawał wiele pytań, ale na kozły Thora przynajmniej był specjalistą i dało się z nim rzeczowo porozmawiać. Kiwnął również w stronę Bertiego Botta, ale kiedy zauważył siedzącą przy nim Sue - całą w małych, świetlistych zwierzątkach - uśmiechnął się zdecydowanie szerzej i dłużej. Podszedł do niej i postawił na podłodze torbę z eliksirami. Zabrzęczała dźwięcznie, a on zaraz poszedł w jej ślady i usadowił się obok pod ścianą. Tutaj bardzo dobrze ginął w tłumie. Był nisko i nie przyciągał uwagi. Towarzyszący mu alchemiczny zapach również mniej się rzucał w nos. Wzruszył więc tylko do Lovegood ramionami i poświęcił swoją uwagę małym zwierzęcym stworkom skaczącym dookoła zarówno czarownicy, jak i jego. Może i nie były prawdziwe, ale na chwilę - krótki moment - zapomniał o wszystkich dookoła, po raz pierwszy na spotkaniu Zakonu nie będąc spiętym.
Kiedy dotarł do chaty, była już całkiem pełna. Otrzepał się ze śniegu przed wejściem, łapczywie chłonąc wzrokiem całą budowlę z zewnątrz. A później od wewnątrz. Zostawił wierzchnie odzienie i choć przez chwilę bardzo nie chciał, ostatecznie skierował kroki do pomieszczenia, z którego docierało mnóstwo głosów. Spotkania Zakonu. Ludzie. Duża ilość ludzi na raz. Niby każdy kolejny raz był nieco łatwiejszy, ale kiedy wszedł do salonu wraz ze swoją brzęczącą niemiłosiernie torbą z eliksirami i charakterystyczną, ziołowo-korzenną wonią poczuł się jak kaczka wśród łabędzi.
Oczywiście jego ulubiony aurorski duet, czyli Fox i Skamander czekali już w środku. Skinął im, pozwalając sobie na nieznaczne drgnięcie kącików ust. Trwało to niewiele dłużej niż mgnienie oka. ale niewątpliwie był to bardzo wstrzemięźliwy uśmiech. Skinął również temu rudemu od zatruć eliksiralnych, Prewettowi. Może i mówił dużo i zadawał wiele pytań, ale na kozły Thora przynajmniej był specjalistą i dało się z nim rzeczowo porozmawiać. Kiwnął również w stronę Bertiego Botta, ale kiedy zauważył siedzącą przy nim Sue - całą w małych, świetlistych zwierzątkach - uśmiechnął się zdecydowanie szerzej i dłużej. Podszedł do niej i postawił na podłodze torbę z eliksirami. Zabrzęczała dźwięcznie, a on zaraz poszedł w jej ślady i usadowił się obok pod ścianą. Tutaj bardzo dobrze ginął w tłumie. Był nisko i nie przyciągał uwagi. Towarzyszący mu alchemiczny zapach również mniej się rzucał w nos. Wzruszył więc tylko do Lovegood ramionami i poświęcił swoją uwagę małym zwierzęcym stworkom skaczącym dookoła zarówno czarownicy, jak i jego. Może i nie były prawdziwe, ale na chwilę - krótki moment - zapomniał o wszystkich dookoła, po raz pierwszy na spotkaniu Zakonu nie będąc spiętym.
- Eliksiry do podziału po spotkaniu:
- - Eliksir byka (4 porcje, stat. 30, moc +10)
- Eliksir lodowego płaszcza (1 porcja, stat. 30)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (3 porcje, stat. 30)
- Eliksir ochrony (1 porcja, stat. 30)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (6 porcji, stat. 30)
- Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (3 porcje, stat. 30, moc +10)
- Eliksir znieczulający (3 porcje, stat. 30, moc +5)
- Eliksir kociej zwinności (3 porcje, stat. 30, moc +15)
- Czuwający strażnik (6 porcji, stat. 30, moc +10)
- Eliksir wiggenowy (3 porcje, stat. 30, moc +15)
+ dla Susanne: Eliksir ochrony (2 porcje, stat. 30)
+ dla Foxa: Czuwający strażnik (2 porcje, stat. 30, moc +10)
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zima otuliła Londyn swoimi ramionami i nikt nie miał co do tego wątpliwości. Poza burzą, którą donośnie nadal dawała o sobie znać na każdym kroku, dodając od siebie ciężkie krople deszczu, które wpadały za kołnierz. Justine wędrowała samotnie na spotkanie zdając sobie dokładnie sprawę z tego że ona jako jedna z niewielu jako gwardzistka była pewna tego, że dzisiejszego wieczoru powędruje prosto do miejsca, które niegdyś było więzieniem. Jeszcze przed wyjściem zatrzymała się przy Dannym, zostawiając na jego czole krótki pocałunek, po którym narzuciła na siebie płaszcz od Matta. Na dłonie wciągnęła czarne rękawiczki ze skóry i sięgnęła po myślodswienie, którą podniosła. Wyszła, każąc zamknąć za sobą Łobuzowi, a przez jej myśl przemknęło, że powinna poprosić kogoś, by pomógł jej przenieść to cholerstwo, żeby nie musiała tachać go sama.
Ale było już za późno.
Kroczyła więc w ciemności czując pas na biodrach w który wetknęła elikiry i który skryła pod granatowym, prawie czarnym płaszczem, który sięgał do kolan. Nogi niezmiennie opinały spodnie w które wetknięta była jedna z kolejnych białych koszul - nie liczyła już ile z nich straciła. Od wewnętrznej strony spodni miała wpiętą broszkę z alabastrowym jednorożcem. Czarna perła znajdowała się w lewej kieszeni spodni. Pzaur gryfa zawieszony był obok czerwonego kryształu i fioletowego wisorka, który otrzymała od Skamandera.
W końcu dotarła na miejsce, czując na ramionach ciężar zakupu dla Zakonu. Weszła do Starej Chaty w której jakiś czas temu razem z Maxine dopełniały ostatnich porządków. Przesunęła po niej spojrzeniem i ruszyła do salonu w którym zbierali się wszyscy. Pchnęła uchylone drzwi nogą wchodząc do środka. Zaraz obok wejścia napotykając znajomą sylwetkę Skamandera. Zawiesiła na nim na kilka długich sekund spojrzenie, po czym weszła kawałek dalej do szafki, na której postawiła myślodsiewnię. Sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyciągnęła z niej cztery fiolki, które ustawiła obok niej kilka niewielkich fiolek które zajmowały kolejno wspomnienia: ze spotkania z Mulciberem na moście, z pobytu w Złotej Wieży, spotkania z Macnairem, które sama sprowokowała, to z Rookwood na Odległej Stacji metra i ostatniego dziejącego się w lesie, gdze ponownie widziała się z Mulciberem. Ustawiła ja obok myślodsiewni zsuwając z dłoni czarne rękawiczki i wsuwając je do kieszeni. Ściągnęła też z ramion płaszcz kameleona odkładając go obok. Przesunęła spojrzeniem po osobach znajdujących się w sali dostrzegając kilka nowych twarzy, na dłużej zatrzymała wzrok na kobiecie, którą kojarzyła z kurkońskiego pokoju a która wydawała się wzburzona. Kilka nowych twarzy w tym Randalla. Nie powiedziała jednak nic więcej, nie zerknęła też ponownie w kierunku Skamandera, choć nie ruszyła dalej pozostając niedaleko niego. Jej spojrzenie powędrowało do jasnych kształtów i to na nich zawisło. Dłoń uniosła się, by zetrzeć z czoła, krople, które przedarły się przez kaptur. Od ich dzisiejszej misji - a raczej jej powodzenia zależało to, czy uda im się uwolnić świat od anomalii. To było ich celem i najważniejszą sprawą. Wszystko inne mogło poczekać. A jednak nie potrafiła powstrzymać goryczy, gdy docierały do niej niektóre słowa wypowiadane przez innych. Zdawały się dziwnie nie pasujące do ponurej pogody i ponurej nautry miejsca do którego mieli się udać. Wypuściła z ust lekko powietrze, przymknęła oczy skupiając się na oddechu i przygotowując do tego, co miało już za chwilę nadejść.
Nie mogli zawieść.
Mam ze sobą:
różdżka, czerwony kryształ, płaszcz kameleona (od Matthew Botta), pazur gryfa zatopiony w bursztynie, czarna perł, broszka z alabastrowym jednorożcem
Eliksiry:
- Wieczny Płomień (1 porcje, stat. 20)
- Eliksir Wiggenowy (1 porcja, stat. 15)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 10)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 13)
- Antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 20, 115 oczek)
- Eliksir niezłomności (1 porcji, stat. 23, moc = 106)
- Złoty eliksir (1 porcje, stat. 29)
- Smocza Łza (1 porcje)
I przekazuję na Zakon: myślodsiewnia
Ale było już za późno.
Kroczyła więc w ciemności czując pas na biodrach w który wetknęła elikiry i który skryła pod granatowym, prawie czarnym płaszczem, który sięgał do kolan. Nogi niezmiennie opinały spodnie w które wetknięta była jedna z kolejnych białych koszul - nie liczyła już ile z nich straciła. Od wewnętrznej strony spodni miała wpiętą broszkę z alabastrowym jednorożcem. Czarna perła znajdowała się w lewej kieszeni spodni. Pzaur gryfa zawieszony był obok czerwonego kryształu i fioletowego wisorka, który otrzymała od Skamandera.
W końcu dotarła na miejsce, czując na ramionach ciężar zakupu dla Zakonu. Weszła do Starej Chaty w której jakiś czas temu razem z Maxine dopełniały ostatnich porządków. Przesunęła po niej spojrzeniem i ruszyła do salonu w którym zbierali się wszyscy. Pchnęła uchylone drzwi nogą wchodząc do środka. Zaraz obok wejścia napotykając znajomą sylwetkę Skamandera. Zawiesiła na nim na kilka długich sekund spojrzenie, po czym weszła kawałek dalej do szafki, na której postawiła myślodsiewnię. Sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyciągnęła z niej cztery fiolki, które ustawiła obok niej kilka niewielkich fiolek które zajmowały kolejno wspomnienia: ze spotkania z Mulciberem na moście, z pobytu w Złotej Wieży, spotkania z Macnairem, które sama sprowokowała, to z Rookwood na Odległej Stacji metra i ostatniego dziejącego się w lesie, gdze ponownie widziała się z Mulciberem. Ustawiła ja obok myślodsiewni zsuwając z dłoni czarne rękawiczki i wsuwając je do kieszeni. Ściągnęła też z ramion płaszcz kameleona odkładając go obok. Przesunęła spojrzeniem po osobach znajdujących się w sali dostrzegając kilka nowych twarzy, na dłużej zatrzymała wzrok na kobiecie, którą kojarzyła z kurkońskiego pokoju a która wydawała się wzburzona. Kilka nowych twarzy w tym Randalla. Nie powiedziała jednak nic więcej, nie zerknęła też ponownie w kierunku Skamandera, choć nie ruszyła dalej pozostając niedaleko niego. Jej spojrzenie powędrowało do jasnych kształtów i to na nich zawisło. Dłoń uniosła się, by zetrzeć z czoła, krople, które przedarły się przez kaptur. Od ich dzisiejszej misji - a raczej jej powodzenia zależało to, czy uda im się uwolnić świat od anomalii. To było ich celem i najważniejszą sprawą. Wszystko inne mogło poczekać. A jednak nie potrafiła powstrzymać goryczy, gdy docierały do niej niektóre słowa wypowiadane przez innych. Zdawały się dziwnie nie pasujące do ponurej pogody i ponurej nautry miejsca do którego mieli się udać. Wypuściła z ust lekko powietrze, przymknęła oczy skupiając się na oddechu i przygotowując do tego, co miało już za chwilę nadejść.
Nie mogli zawieść.
Mam ze sobą:
różdżka, czerwony kryształ, płaszcz kameleona (od Matthew Botta), pazur gryfa zatopiony w bursztynie, czarna perł, broszka z alabastrowym jednorożcem
Eliksiry:
- Wieczny Płomień (1 porcje, stat. 20)
- Eliksir Wiggenowy (1 porcja, stat. 15)
- Maść z wodnej gwiazdy (1 porcja, stat. 10)
- Marynowana narośl ze szczuroszczeta (1 porcja, stat. 13)
- Antidotum podstawowe (1 porcja, stat. 20, 115 oczek)
- Eliksir niezłomności (1 porcji, stat. 23, moc = 106)
- Złoty eliksir (1 porcje, stat. 29)
- Smocza Łza (1 porcje)
I przekazuję na Zakon: myślodsiewnia
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Z każdą minutą do pomieszczenia przybywały kolejne osoby, twarze znane mniej lub bardziej, niektóre wciąż jeszcze anonimowe - a ich nadejście sprawiło, że raz po raz odrywała uwagę od błyszczących stworzonek, witając się grzecznym skinieniem głowy z tymi, których wcześniej nie miała okazji poznać. Uśmiechnęła się z uglą na widok wchodzącej do pomieszczenia Marcelli, pomachała jej lekko, dyskretnie, tak, by gest pozostał przeznaczony wyłącznie jej oczom. Przecież doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak poważni, odważni czarodzieje wchodzili w skład szeregów Zakonu, ostatnim, co chciałaby zatem zrobić, było przedstawienie się jako błazna niewrażliwego na powagę sytuacji zbierającej ich razem w tym miejscu za pośrednictwem wiadomości Bathildy Bagshot. Na ponurą aurę niepewności. Nie podeszła także do przyjaciółki; zamiast tego wciąż kręciła się gdzieś obok stolika, na którym pląsały miniaturowe stworki, gdy jej uwagę przykuł zbliżający się w jej kierunku Anthony Macmillan.
- Elyon, miło mi - odpowiedziała uprzejmie, gładko, uścisnęła jego rękę. Jego szlachetne pochodzenie było jej obce; w przedstawieniu się nie dodał własnego nazwiska, a ktoś zapatrzony jedynie w oblicza swoich węży nie byłby w stanie spamiętać tych wysoko urodzonych, przestudiować prezentującej ich encyklopedii. Dla niej był zatem tylko Anthony'm, Zakonnikiem, z którym być może przyjdzie jej kiedyś współpracować przy wspólnej misji. Chwilę później jej wzrok skupił się na dawnym, ulubionym kompanie jeszcze ze szkolnych lat. Artur wciąż wyglądał podejrzanie młodo.
Kąciki ust uniosły się w pełnym ciekawości grymasie, palec zatańczył z przezroczystym, błyszczącym królikiem, który szybko przeskakiwał dookoła goniącego go opuszka.
- Nie mam pojęcia - przyznała szczerze. - Ale gdybym miała obstawiać, powiedziałabym, że są miniaturowymi odpowiednikami patronusów należących do kogoś z nas. Może najbardziej zasłużonych? - Odchyliła lekko głowę, zaproponowała. Stety bądź nie, spotkanie Zakonu nie było odpowiednią porą na przeprowadzenie pełnego dochodzenia na temat ich prawdziwej natury - które zresztą najpewniej zakończyłoby się bardzo szybko po jednym pytaniu skierowanym do odpowiedniej osoby -, ale Elyon zanotowała mentalnie, że była to niewielkiej wagi zagadka, jakiej rozwikłaniem mogli zająć się później. Gdy ciążący na ich ramionach obowiązek zostanie wypełniony, a wszyscy biorący udział w powierzonych im misjach powrócą szczęśliwie do domu. Pomachała później wkraczającemu do salonu Floreanowi, którego widok był nie lada niespodzianką, uśmiechnęła się; przynajmniej wyrósł na ludzi, prawda? Powitalnym, nieśmiałym, zdecydowanie poddenerwowanym uśmiechem i delikatnym skinieniem głowy obdarzyła też znajomą jej Charlene, sąsiadkę z bliskiej okolicy, Samuela, Susanne, Justine i...
To dźwięki dobiegającej nieopodal rozmowy sprowadziły na jej policzki rumieniec zażenowania. O ile nie spodziewała się zobaczyć wśród Zakonników Caileen, o tyle reakcja Tuile wydawała się odrobinę nieodpowiednia do okazji; prywatne sprawy powinny załatwić za drzwiami, nie natomiast wśród innych członków Zakonu. No pięknie. Nie podeszła zatem do przyjaciółek, a wciąż pozostała blisko Artura, dyplomatycznie nie chcąc mieszać się do dyskusji.
- Elyon, miło mi - odpowiedziała uprzejmie, gładko, uścisnęła jego rękę. Jego szlachetne pochodzenie było jej obce; w przedstawieniu się nie dodał własnego nazwiska, a ktoś zapatrzony jedynie w oblicza swoich węży nie byłby w stanie spamiętać tych wysoko urodzonych, przestudiować prezentującej ich encyklopedii. Dla niej był zatem tylko Anthony'm, Zakonnikiem, z którym być może przyjdzie jej kiedyś współpracować przy wspólnej misji. Chwilę później jej wzrok skupił się na dawnym, ulubionym kompanie jeszcze ze szkolnych lat. Artur wciąż wyglądał podejrzanie młodo.
Kąciki ust uniosły się w pełnym ciekawości grymasie, palec zatańczył z przezroczystym, błyszczącym królikiem, który szybko przeskakiwał dookoła goniącego go opuszka.
- Nie mam pojęcia - przyznała szczerze. - Ale gdybym miała obstawiać, powiedziałabym, że są miniaturowymi odpowiednikami patronusów należących do kogoś z nas. Może najbardziej zasłużonych? - Odchyliła lekko głowę, zaproponowała. Stety bądź nie, spotkanie Zakonu nie było odpowiednią porą na przeprowadzenie pełnego dochodzenia na temat ich prawdziwej natury - które zresztą najpewniej zakończyłoby się bardzo szybko po jednym pytaniu skierowanym do odpowiedniej osoby -, ale Elyon zanotowała mentalnie, że była to niewielkiej wagi zagadka, jakiej rozwikłaniem mogli zająć się później. Gdy ciążący na ich ramionach obowiązek zostanie wypełniony, a wszyscy biorący udział w powierzonych im misjach powrócą szczęśliwie do domu. Pomachała później wkraczającemu do salonu Floreanowi, którego widok był nie lada niespodzianką, uśmiechnęła się; przynajmniej wyrósł na ludzi, prawda? Powitalnym, nieśmiałym, zdecydowanie poddenerwowanym uśmiechem i delikatnym skinieniem głowy obdarzyła też znajomą jej Charlene, sąsiadkę z bliskiej okolicy, Samuela, Susanne, Justine i...
To dźwięki dobiegającej nieopodal rozmowy sprowadziły na jej policzki rumieniec zażenowania. O ile nie spodziewała się zobaczyć wśród Zakonników Caileen, o tyle reakcja Tuile wydawała się odrobinę nieodpowiednia do okazji; prywatne sprawy powinny załatwić za drzwiami, nie natomiast wśród innych członków Zakonu. No pięknie. Nie podeszła zatem do przyjaciółek, a wciąż pozostała blisko Artura, dyplomatycznie nie chcąc mieszać się do dyskusji.
we saw the power to change the future in our dream
Uwielbiał święta i wspomnienia związane z tym bajecznym okresem, gdy lampki wesoło skrzyły się na bożonarodzeniowym drzewku, a śnieg prószył za oknem. Jednakże te święta były inne. Brakowało domowego ciepła i bez cienia sentymentu opuszczał pusty dom, zamykając drzwi na klucz. Wojna nie dała o sobie zapomnieć, nawet w ten wyjątkowy czas. Może to i lepiej? Nie czułby się dobrze z samym sobą, gdyby całkowicie beztrosko spędzał ten czas. Tym bardziej, że mieli już końcówkę grudnia, było po świątecznym ucztowaniu. Naciągnął kaptur czarnego płaszcza, do którego kieszeni schował różdżkę i lusterko dwukierunkowe. Mogło być przydać się podczas dzisiejszej misji, kiedy przyjdzie im się rozdzielić. Ubrany swobodnie w mugolską koszulę i spodnie, wkroczył do chaty, gdzie jego stopa miała postać po raz pierwszy. Skierował swoje kroki w stronę salonu, skąd dochodziły go szmery rozmów. Zakon prawie w całości - o ile nie w całości - zebrał się w pomieszczeniu. Rozejrzał się po zebranych, próbując wyłapać kogo jeszcze mogło zabraknąć. Zsunął z głowy kaptur, gdzieś w tak zwanym międzyczasie. Gdy jego wzrok napotykał znajomą twarz skinął lekko głową na powitanie. Ely, Just, Sam, Kieran i wiele innych znanych mu osób znajdowało się w pokoju, będąc porozrzucanymi po całym pomieszczeniu. Nie zabrakło też nowych w ich towarzystwie twarzy. Nieco szerzej uśmiechnął się widząc Randalla i z powagą skinął głową w stronę lorda Ollivandera, u którego nie tak dawno temu miał przyjemność gościć. Nie sądził, że przyjdzie im się ponownie spotkać w takich okolicznościach. Stanął gdzieś z boku, plecami nieco mokrymi od przyklejonych płatków śniegu opierając się o ścianę. Z zainteresowaniem rozglądał się po pomieszczeniu, chcąc uchwycić jak największą ilość szczegółów. Wiedział, że ich dzisiejsza misja nie będzie należała do najprostszych, ale nikt nie mówił, że tak będzie. Miał nadzieję, że położą kres anomaliom i uwolnią się od ich skutków. Zdążyli się przekonać już jak niebezpieczna potrafi być nieokiełznana magia. Pozostaje mu jedynie cierpliwie czekać na pojawienie się Bathildy.
/ mam ze sobą lusterko i różdżkę
/ mam ze sobą lusterko i różdżkę
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy przekroczył próg salonu, większość czarodziejów była już na miejscu: przystanąwszy opodal drzwi powiódł spojrzeniem po wszystkich, niedbale skinąwszy głową na powitanie, wpierw wszystkim, potem z osobna swoim przyjaciołom - przepychanie się, by uścisnąć dłoń, byłoby zbędnym zamieszaniem, a lakoniczność jego gestów związana była z myślami krążącymi wokół trudnego zadania, które okryło przyszłość jak ponury cień złego. Wyprawa do Azkabanu nie brzmiała dla niego tak absurdalnie jak dla większości, jako auror wiedział, co mogło kryć się w środku, choć nigdy nie był tam osobiście i nigdy nie eskortował żadnego więźnia. Najbardziej nieustannie martwiły go dzieci, które mieli wziąć ze sobą - i doprowadzić na miejsce, w ostatecznie nieskonkretyzowanym celu, być może na śmierć. Wydawało się to niewielką cenę za odwrócenie skutków wszystkiego, co wydarzyło się na Wyspach - ale to tylko podkreślało, w jak parszywych czasach przyszło im żyć. Nie chciał tego robić. I żal mu było dzieciaków.
Ubrany był w strój lekki, nie krępujący ruchów i wygodny; czarodziejska szata wykonana po części z bawełny, po części ze skóry, spięta szerokim pasem ze skóry nundu, miała nade wszystko nie utrudniać poruszania się i stanowić wygodne, ciepłe odzienie. Szatę zakrywał płaszcz z kapturem - w pierwszej kolejności chroniący przed nieustającym deszczem, w drugiej przed chłodem Azkabanu. Obecność dementorów - o ile w ogóle wciąż tam byli - bez wątpienia miała wpływ na temperaturę. Do pasa przytroczona została zaczarowana sakwa, w której pochował wszystkie posiadane eliksiry. Spod szaty nie było widać rzemienia, na który wisiały dwa kamienie - czarna perła i fluoryt przypominający o Garrecie i Margaux. Prawą dłoń skrytą miał w kieszeni płaszcza, jej goblińska stal niepotrzebnie przyciągała czasem spojrzenia. Lewa wypuściła z objęć różdżkę i spoczęła na oparciu pobliskiej kanapy.
Wzrokiem odnalazł w pierwszej kolejności Anthony'ego, a potem Rię, ku której przesunął się bliżej, chcąc dodać jej otuchy - oboje byli wśród nich po raz pierwszy, ale Anthony nie potrzebował opieki. Ria też nie - ale dla niego zawsze będzie.
Ubrany był w strój lekki, nie krępujący ruchów i wygodny; czarodziejska szata wykonana po części z bawełny, po części ze skóry, spięta szerokim pasem ze skóry nundu, miała nade wszystko nie utrudniać poruszania się i stanowić wygodne, ciepłe odzienie. Szatę zakrywał płaszcz z kapturem - w pierwszej kolejności chroniący przed nieustającym deszczem, w drugiej przed chłodem Azkabanu. Obecność dementorów - o ile w ogóle wciąż tam byli - bez wątpienia miała wpływ na temperaturę. Do pasa przytroczona została zaczarowana sakwa, w której pochował wszystkie posiadane eliksiry. Spod szaty nie było widać rzemienia, na który wisiały dwa kamienie - czarna perła i fluoryt przypominający o Garrecie i Margaux. Prawą dłoń skrytą miał w kieszeni płaszcza, jej goblińska stal niepotrzebnie przyciągała czasem spojrzenia. Lewa wypuściła z objęć różdżkę i spoczęła na oparciu pobliskiej kanapy.
Wzrokiem odnalazł w pierwszej kolejności Anthony'ego, a potem Rię, ku której przesunął się bliżej, chcąc dodać jej otuchy - oboje byli wśród nich po raz pierwszy, ale Anthony nie potrzebował opieki. Ria też nie - ale dla niego zawsze będzie.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Rozmowy Zakonników zaczęły milknąć, kiedy próg salonu przekroczyła sama Bathilda Bagshot; siwa czarownica nie wyglądała dobrze, jakby jej zdrowie ostatnimi czasy gwałtownie się pogorszyło. Poppy mogła dostrzec wcale nie subtelne zmiany, odkąd widziała ją po raz ostatni - coś było nie tak, czarownica słabła w zastraszającym tempie. Ubrana w purpurową szatę o wysokim kołnierzu, z kotem o gęstym długim futrze, mijała Zakonników bez charakterystycznego dla niej łagodnego uśmiechu. Jej twarz znaczyła wyłącznie trwoga. Nie była jednak sama. Za nią szedł mężczyzna, którego mógł rozpoznać każdy, kto nie odciął się od świata i choć raz przez ostatnie miesiące zajrzał do gazet, poszukiwany listem gończym, żywy lub martwy, Minister Magii Harold Longbottom. Wziął dla niej krzesło, które ustawił przodem do kanap, na których siedziała większość zgromadzonych - i pomógł jej spocząć, za co wydawała się wdzięczna. Jej ruchy nabrały dziwnej niezgrabności. Longbottom wycofał się za nią, zakładając ręce na piersi - w milczeniu.
- Dobry wieczór, moi drodzy - odezwała się w końcu, dopiero teraz jej starcze usta Bathildy złożyły się w uśmiech, pozbawione blasku oczy powiodły po zgromadzonych czarodziejach, na dłużej zatrzymując się na tych, które ostatnio wiele przeszły: Hannah, Anthony, Justine, z babciną troską wypisaną na twarzy. - Dobrze jest zobaczyć was wszystkich. Mam nadzieję, że wszystkich. Czy ktoś mógłby nas przeliczyć, proszę? Zastanówcie się, proszę, czy kogoś dziś brakuje? - Jej pytanie nie zostało skonkretyzowane do nikogo, ale wyglądała na pewną, że Zakonnicy pośpieszą jej z pomocą. - Czy ktoś wie, że ktoś zamierzał być dzisiaj nieobecny i zna powód tej nieobecności? - Dopiero teraz jej spojrzenie wyłapało twarze nowych Zakonników - tych, których dotąd jeszcze nie widziała. Znacząco, choć wciąż z łagodnym uśmiechem, objęła każdego z nich kolejno. - Czasy nie są bezpieczne i choć wszyscy o tym wiemy, nie zaszkodzi o tym przypomnieć, musimy dbać o siebie nawzajem. Ale w tym celu - musimy się też poznać, a widzę dziś przynajmniej kilka nowych twarzy... - Obejrzała się za siebie, na ministra, który skinął jej głową.
- Przedstawcie się, proszę, musimy wiedzieć, kim jesteście. Opowiedzcie o tym, co was sprowadza i jak do nas trafiliście... na początek, poznajcie proszę gościa, który przyszedł ze mną, choć nie ja go tutaj zaprosiłam. - Stojący za Bathildą minister drgnął, a gdy umilkła - zabrał głos, mówiąc sucho, ale konkretnie:
- Nazywam się Harold Longbottom. Składając przysięgę jako Minister Magii obiecałem chronić czarodziejów z Wielkiej Brytanii i niezależnie od tego, co się wydarzyło - robić to będę dalej. Mam dużo informacji, które zdobyłem przez ostatnie miesiące, a tylko dwie ręce, żeby nad nimi pracować. Dowiedziałem się o Zakonie Feniksa za sprawą spotkania z należącymi do was aurorami: Frederickiem Foxem, Kieranem Rineheartem i Arturem Longbottomem. Nie zamierzam stać bezczynnie, kiedy rośnie ruch oporu: chcę walczyć po waszej stronie. Muszę przyznać, że to niezwykły widok, spotkać tak wielu młodych czarodziejów gotowych na ryzyko w imię sprawiedliwości, ale jestem pewien, że zaskoczycie mnie jeszcze niejeden raz. Byłem aurorem, byłem politykiem, wygląda na to, że dziś razem z wami jestem buntownikiem. Moja różdżka jest do waszej dyspozycji. - Bathilda słuchała ministra z zamkniętymi oczyma, przytakując jego słowom; gdy ten umilknął powiodła spojrzeniem po kolejnych nowych twarzach, by również pozostali zabrali głos.
- Głównym tematem naszego dzisiejszego spotkania miały być anomalie i droga do Azkabanu, nad którą pracowaliśmy, ale rozsądniej będzie rozpocząć od spraw, które przygotowaliście na dzisiaj. Otrzymałam twój list Benjaminie, lecz nie zdążyłam na niego odpisać. Jaka jest wasza wola - bez wątpienia miała na myśli gwardię - czy chcecie poruszyć ten temat dzisiaj i opowiedzieć Zakonnikom o tym, co się stało? - W jej głosie nie wybrzmiała sugestia, zdawała się na zdanie zaangażowanych. - Jeśli ktoś jeszcze ma myśli lub informacje, którymi chciałby się z nami podzielić, teraz jest ku temu najlepszy moment. Później będziemy musieli wziąć się do pracy. - Jej oko uciekło z zainteresowaniem na tablicę trzymaną w rękach przez Susanne.
Czas na odpis w każdej turze wynosił będzie 48h od postu mistrza gry.
- Dobry wieczór, moi drodzy - odezwała się w końcu, dopiero teraz jej starcze usta Bathildy złożyły się w uśmiech, pozbawione blasku oczy powiodły po zgromadzonych czarodziejach, na dłużej zatrzymując się na tych, które ostatnio wiele przeszły: Hannah, Anthony, Justine, z babciną troską wypisaną na twarzy. - Dobrze jest zobaczyć was wszystkich. Mam nadzieję, że wszystkich. Czy ktoś mógłby nas przeliczyć, proszę? Zastanówcie się, proszę, czy kogoś dziś brakuje? - Jej pytanie nie zostało skonkretyzowane do nikogo, ale wyglądała na pewną, że Zakonnicy pośpieszą jej z pomocą. - Czy ktoś wie, że ktoś zamierzał być dzisiaj nieobecny i zna powód tej nieobecności? - Dopiero teraz jej spojrzenie wyłapało twarze nowych Zakonników - tych, których dotąd jeszcze nie widziała. Znacząco, choć wciąż z łagodnym uśmiechem, objęła każdego z nich kolejno. - Czasy nie są bezpieczne i choć wszyscy o tym wiemy, nie zaszkodzi o tym przypomnieć, musimy dbać o siebie nawzajem. Ale w tym celu - musimy się też poznać, a widzę dziś przynajmniej kilka nowych twarzy... - Obejrzała się za siebie, na ministra, który skinął jej głową.
- Przedstawcie się, proszę, musimy wiedzieć, kim jesteście. Opowiedzcie o tym, co was sprowadza i jak do nas trafiliście... na początek, poznajcie proszę gościa, który przyszedł ze mną, choć nie ja go tutaj zaprosiłam. - Stojący za Bathildą minister drgnął, a gdy umilkła - zabrał głos, mówiąc sucho, ale konkretnie:
- Nazywam się Harold Longbottom. Składając przysięgę jako Minister Magii obiecałem chronić czarodziejów z Wielkiej Brytanii i niezależnie od tego, co się wydarzyło - robić to będę dalej. Mam dużo informacji, które zdobyłem przez ostatnie miesiące, a tylko dwie ręce, żeby nad nimi pracować. Dowiedziałem się o Zakonie Feniksa za sprawą spotkania z należącymi do was aurorami: Frederickiem Foxem, Kieranem Rineheartem i Arturem Longbottomem. Nie zamierzam stać bezczynnie, kiedy rośnie ruch oporu: chcę walczyć po waszej stronie. Muszę przyznać, że to niezwykły widok, spotkać tak wielu młodych czarodziejów gotowych na ryzyko w imię sprawiedliwości, ale jestem pewien, że zaskoczycie mnie jeszcze niejeden raz. Byłem aurorem, byłem politykiem, wygląda na to, że dziś razem z wami jestem buntownikiem. Moja różdżka jest do waszej dyspozycji. - Bathilda słuchała ministra z zamkniętymi oczyma, przytakując jego słowom; gdy ten umilknął powiodła spojrzeniem po kolejnych nowych twarzach, by również pozostali zabrali głos.
- Głównym tematem naszego dzisiejszego spotkania miały być anomalie i droga do Azkabanu, nad którą pracowaliśmy, ale rozsądniej będzie rozpocząć od spraw, które przygotowaliście na dzisiaj. Otrzymałam twój list Benjaminie, lecz nie zdążyłam na niego odpisać. Jaka jest wasza wola - bez wątpienia miała na myśli gwardię - czy chcecie poruszyć ten temat dzisiaj i opowiedzieć Zakonnikom o tym, co się stało? - W jej głosie nie wybrzmiała sugestia, zdawała się na zdanie zaangażowanych. - Jeśli ktoś jeszcze ma myśli lub informacje, którymi chciałby się z nami podzielić, teraz jest ku temu najlepszy moment. Później będziemy musieli wziąć się do pracy. - Jej oko uciekło z zainteresowaniem na tablicę trzymaną w rękach przez Susanne.
Czas na odpis w każdej turze wynosił będzie 48h od postu mistrza gry.
Jeśli Caileen początkowo trochę stresowała się towarzystwem, tak z każdą mijającą chwilą zbliżała się do absolutnej paniki. Wchodzące do salonu osoby wywoływały u niej przekonanie, że zupełnie nie nadawała się do Zakonu: widziała kolejnych zaprawionych w boju czarodziejów, widziała ścigającą Harpii z Holyhead, na którą patrzyła przez chwilę z typowo fanowskim podziwem, widziała wysoko urodzonych, których podobizny mogła dotychczas kojarzyć co najwyżej z gazet. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuła się tak drobna i nic nieznacząca, a przecież najgorsze miało dopiero nadejść.
Mogła po prostu nie podnosić głowy i trzymać oczy przyklejone do stołu, ale nawet wtedy nie uratowałaby się przed potężnym ciosem, który zadała jej Tuilelaith. Usta Kajki rozwarły się samoistnie i przez cały ten agresywny marsz swojej żony wyglądała, jakby zobaczyła Czarnego Pana we własnej osobie. Jej oczy zaszły łzami, ale wytarła je w ułamku sekundy rękawem swetra, po czym skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się z ciężkim, udającym opanowanie westchnięciem z powrotem do przodu. Słysząc już pierwsze skierowane do siebie słowo, zamknęła oczy i zacisnęła zęby.
– Najwyraźniej poznaję swoje przyjaciółki od nowa – odparła cicho, posyłając nieszczery uśmiech kolejno Tujce, potem Marcelli i wreszcie Elyon. Kto wie, czy drżące dłonie nie pokazałyby reszcie Zakonników jej roztrzęsienia, gdyby nie interwencja Susanne. Kaja skupiła na niej spojrzenie gdy tylko zauważyła, że weszła do pokoju i w swoich oczach umieściła nieme wołanie o pomoc. Złapała kuzyneczkę na powitanie za dłoń, później zamierzając użyć tego do zatrzymania jej, gdy sprawy zaczęły się robić trochę bardziej niewyjaśnione. Czemu trzeba w ogóle było mieć oko na Artemisa? Findlayówna nie zdołała się tego dowiedzieć i mogła tylko wodzić pytającym wzrokiem za Sue, zupełnie ignorowana.
Opadła na krześle, rezerwując ten sam sposób traktowania dla Tuile i z nieco niepewnym wyrazem twarzy przesiadywała przybycie kolejnych osób. Wątpliwości co do powagi Zakonu Feniksa topniały z każdą mijającą sekundą, a te związane z własną wartością rosły szybciej, niż odbudowywane przez obecnego lidera Wielkiej Brytanii Ministerstwo. Trudno więc sobie wyobrazić, jak ogromne osiągnęły poziomy, gdy za nieznajomą staruszką do salonu wmaszerował Harold Longbottom.
Królowa czy nie, w tej chwili całkowicie zamarła i była gotowa wstać, wybiec z pokoju i czym prędzej zwiać. Przeceniła swoje możliwości, nie mogła się pchać w coś takiego, musiała ratować skórę, zanim przyniosłaby wstyd i sobie, i rodzicom i... no właśnie. Odpowiedzialność za nią spoczywała na Susanne. Choćby Tuilelaith miała skakać z radości na widok tchórzostwa Kajki, nie mogło do niego dojść. Powinna była rozumieć konsekwencje, gdy działalność Zakonu została jej wcześniej wytłumaczona i w sumie ostatecznie ucieszyła się, że strach przed ściągnięciem na kuzyneczkę czyjegoś gniewu przytrzymał ją w miejscu. Z każdym słowem wypowiedzianym przez Ministra Longbottoma pięści Caileen zaciskały się coraz mocniej. Podobnie do niego, nie mogła stać bezczynnie. Skoro już tu przyszła, mogła tylko stanąć naprzeciw swoim strachom i choć wstając z miejsca, zachęcona spojrzeniem Bathildy, trzęsła się jak osika, była pewna tej decyzji. Butelki w trzymanej kurczowo torbie zadzwoniły raz jeszcze.
– Nazywam się Caileen Findlay – zaczęła, przed następnymi słowami dając sobie moment na uspokojenie się – Niektórzy mogą mnie kojarzyć jako Królową Argyll. Jestem śpiewaczką, ale mam też wykształcenie alchemiczne. Przyprowadziła mnie tu moja kuzynka, Susanne. Sprowadza mnie... – urwała na moment, znów wbijając spojrzenie w blat, ale też uśmiechając się do siebie, jak gdyby rozbawiona własną niezręcznością – Sprowadza mnie to, że mam dość bezczynności – dokończyła, podnosząc na powrót głowę – Jeszcze ucząc się w Hogwarcie śpiewałam i grałam ludziom na gitarze, żeby pocieszać ich w strasznych czasach. Nigdy nie mogłam ot tak patrzeć na pozbawione nadziei twarze. Chyba sami wszyscy wiecie, że jest ich coraz więcej, nawet tutaj. Chcę się do czegoś przydać, chcę pomóc w przywracaniu na Wyspy pokoju. Wzięłam pod swój dach mugolkę, która zgubiła się w czarodziejskim świecie i zamierzam zrobić wszystko, co w moich siłach, aby pomóc też całej reszcie. Mam ze sobą kilka eliksirów, to niedużo, ale... na pewno się przydadzą – położyła torbę na stole przed sobą – Zrobię wszystko, żeby pomóc – zakończyła, opadając z powrotem na krzesło i nie spoglądając na żadną ze swoich przyjaciółek nawet na ułamek sekundy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Mogła po prostu nie podnosić głowy i trzymać oczy przyklejone do stołu, ale nawet wtedy nie uratowałaby się przed potężnym ciosem, który zadała jej Tuilelaith. Usta Kajki rozwarły się samoistnie i przez cały ten agresywny marsz swojej żony wyglądała, jakby zobaczyła Czarnego Pana we własnej osobie. Jej oczy zaszły łzami, ale wytarła je w ułamku sekundy rękawem swetra, po czym skrzyżowała ręce na piersi i odwróciła się z ciężkim, udającym opanowanie westchnięciem z powrotem do przodu. Słysząc już pierwsze skierowane do siebie słowo, zamknęła oczy i zacisnęła zęby.
– Najwyraźniej poznaję swoje przyjaciółki od nowa – odparła cicho, posyłając nieszczery uśmiech kolejno Tujce, potem Marcelli i wreszcie Elyon. Kto wie, czy drżące dłonie nie pokazałyby reszcie Zakonników jej roztrzęsienia, gdyby nie interwencja Susanne. Kaja skupiła na niej spojrzenie gdy tylko zauważyła, że weszła do pokoju i w swoich oczach umieściła nieme wołanie o pomoc. Złapała kuzyneczkę na powitanie za dłoń, później zamierzając użyć tego do zatrzymania jej, gdy sprawy zaczęły się robić trochę bardziej niewyjaśnione. Czemu trzeba w ogóle było mieć oko na Artemisa? Findlayówna nie zdołała się tego dowiedzieć i mogła tylko wodzić pytającym wzrokiem za Sue, zupełnie ignorowana.
Opadła na krześle, rezerwując ten sam sposób traktowania dla Tuile i z nieco niepewnym wyrazem twarzy przesiadywała przybycie kolejnych osób. Wątpliwości co do powagi Zakonu Feniksa topniały z każdą mijającą sekundą, a te związane z własną wartością rosły szybciej, niż odbudowywane przez obecnego lidera Wielkiej Brytanii Ministerstwo. Trudno więc sobie wyobrazić, jak ogromne osiągnęły poziomy, gdy za nieznajomą staruszką do salonu wmaszerował Harold Longbottom.
Królowa czy nie, w tej chwili całkowicie zamarła i była gotowa wstać, wybiec z pokoju i czym prędzej zwiać. Przeceniła swoje możliwości, nie mogła się pchać w coś takiego, musiała ratować skórę, zanim przyniosłaby wstyd i sobie, i rodzicom i... no właśnie. Odpowiedzialność za nią spoczywała na Susanne. Choćby Tuilelaith miała skakać z radości na widok tchórzostwa Kajki, nie mogło do niego dojść. Powinna była rozumieć konsekwencje, gdy działalność Zakonu została jej wcześniej wytłumaczona i w sumie ostatecznie ucieszyła się, że strach przed ściągnięciem na kuzyneczkę czyjegoś gniewu przytrzymał ją w miejscu. Z każdym słowem wypowiedzianym przez Ministra Longbottoma pięści Caileen zaciskały się coraz mocniej. Podobnie do niego, nie mogła stać bezczynnie. Skoro już tu przyszła, mogła tylko stanąć naprzeciw swoim strachom i choć wstając z miejsca, zachęcona spojrzeniem Bathildy, trzęsła się jak osika, była pewna tej decyzji. Butelki w trzymanej kurczowo torbie zadzwoniły raz jeszcze.
– Nazywam się Caileen Findlay – zaczęła, przed następnymi słowami dając sobie moment na uspokojenie się – Niektórzy mogą mnie kojarzyć jako Królową Argyll. Jestem śpiewaczką, ale mam też wykształcenie alchemiczne. Przyprowadziła mnie tu moja kuzynka, Susanne. Sprowadza mnie... – urwała na moment, znów wbijając spojrzenie w blat, ale też uśmiechając się do siebie, jak gdyby rozbawiona własną niezręcznością – Sprowadza mnie to, że mam dość bezczynności – dokończyła, podnosząc na powrót głowę – Jeszcze ucząc się w Hogwarcie śpiewałam i grałam ludziom na gitarze, żeby pocieszać ich w strasznych czasach. Nigdy nie mogłam ot tak patrzeć na pozbawione nadziei twarze. Chyba sami wszyscy wiecie, że jest ich coraz więcej, nawet tutaj. Chcę się do czegoś przydać, chcę pomóc w przywracaniu na Wyspy pokoju. Wzięłam pod swój dach mugolkę, która zgubiła się w czarodziejskim świecie i zamierzam zrobić wszystko, co w moich siłach, aby pomóc też całej reszcie. Mam ze sobą kilka eliksirów, to niedużo, ale... na pewno się przydadzą – położyła torbę na stole przed sobą – Zrobię wszystko, żeby pomóc – zakończyła, opadając z powrotem na krzesło i nie spoglądając na żadną ze swoich przyjaciółek nawet na ułamek sekundy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Zachowała milczenie, nie angażując się w rozmowy innych Zakonników, którzy przybyli dziś do starej chaty tak gromadnie; niektórych twarzy wciąż wśród nich brakowało i martwiła się o nich ogromnie, bojąc się, że gdzieś tam w świecie dzieje im się krzywda - i dlatego nie mogli się dziś pojawić. Nie było wśród nich ani lorda Carrowa, ani Margaux Vance, ani Cyrusa Snape; poczuła się osamotniona, będąc jedyną członkinią jednostki badawczej podczas tego spotkania.
Z rozmyślań wyrwało ją pojawienie się profesor Bagshot. Natychmiast dostrzegła zmiany, które zaszły w sylwetce i na twarzy staruszki; czy to chora, czy obecność dzieci odciskały na niej swoje piętno? Kilka tygodni wcześniej, kiedy miało miejsce ich ostatnie spotkanie, wyglądała już źle - teraz było jeszcze gorzej. Twarz panny Pomfrey natychmiast spowił wyraz zmartwienia, w oczach zalśnila troska; miała ochotę podejść i pomóc staruszce, lecz powstrzymała ją od tego sylwetka... nikogo innego jak Ministra Magii. Brwi Poppy uniosły się, nie potrafiła ukryć wyrazu zaskoczenia, choć czy miała prawo czuć się zdziwiona? Podczas niedawnego spotkania snuto plany zawarcia porozumienia z Haroldem Longbottomem. Tyle, że był wtedy Ministrem i nie widniał na liście osób poszukiwanych.
- Dobry wieczór - wyrzekła cicho, odpowiadając na przywitanie pani profesor. Ją także dobrze było widzieć, choć radość z tego spotkania mąciła troska o stan zdrowia badaczki historii magii. - Od dawna nie widziałam lorda Carrowa, Margaux Vance, Cyrusa Snape... - odezwała się ostrożnie Poppy. - Nie znam jednak powodów ich obecności i nie ukrywam, że bardzo mnie to martwi. Nie mam też kontaktu z Billym Moore - czy wyjechał w ślad za Sally? Chciała jedynie poznać odpowiedzi, by snu z powiek nie spędzała troska o ich los. Jeśli będą gdzieś bezpieczni, spałaby spokojniej.
Zamilkła, kiedy głos zabierali kolejno nowi Zakonnicy. Dobrze było widzieć wśród nich nowe twarze. Potrzebowali ludzi zaufanych, gotowych do walki; jeśli nie różdżką, to swoją wiedzą, czy kociołkiem. Wysłuchała wszystkich, uśmiechając się przy tym blado, nie potrafiła wykrzesać z siebie więcej radości.
Spoważniała wyraźnie, gdy odezwał się były Minister Magii, choć czy powinna nazywać go byłym? Został pozbawiony urzędu bezprawnie, podstępem i zbrodnią. To on powinien nadal stać na czele Ministerstwa. Wysłuchała lorda Longbottoma z uwagą, starając się zapamiętać jak najwięcej; był utalentowanym i mądrym czarodziejem, dobrze było go mieć po swojej stronie, ale... Czy był bezpieczny? Ministerstwo Magii wysłało za nim listy gończe. Wiele ryzykował pomagając im.
Ale czy oni wszyscy nie ryzykowali wiele? Przypomniała o tym profesor Bagshot, mówiąc o anomaliach i wyprawie do Azkabanu. Poppy spojrzała na Benjamina, gdy staruszka zwróciła się do niego personalnie; nie wiedziała, co mogła mieć na myśli.
- Jeśli mogłabym zająć głos... - odezwała się ostrożnie w pewnym momencie, grzebiąc jednocześnie ręką w swojej torbie. - To chciałabym powiedzieć jedynie, że udało mi się zakończyć prace nad eliksirem, o którym wspominałam jeszcze we wrześniu... - wyciągnęła ze skórzanej torby drobną fiolkę. - To eliksir samoregeneracji. Uważam, że mógłby się wam przydać... Po jego zażyciu organizm, po zranieniu, regeneruje się częściowo sam - starała się wytłumaczyć to najprościej jak potrafiła.
Z rozmyślań wyrwało ją pojawienie się profesor Bagshot. Natychmiast dostrzegła zmiany, które zaszły w sylwetce i na twarzy staruszki; czy to chora, czy obecność dzieci odciskały na niej swoje piętno? Kilka tygodni wcześniej, kiedy miało miejsce ich ostatnie spotkanie, wyglądała już źle - teraz było jeszcze gorzej. Twarz panny Pomfrey natychmiast spowił wyraz zmartwienia, w oczach zalśnila troska; miała ochotę podejść i pomóc staruszce, lecz powstrzymała ją od tego sylwetka... nikogo innego jak Ministra Magii. Brwi Poppy uniosły się, nie potrafiła ukryć wyrazu zaskoczenia, choć czy miała prawo czuć się zdziwiona? Podczas niedawnego spotkania snuto plany zawarcia porozumienia z Haroldem Longbottomem. Tyle, że był wtedy Ministrem i nie widniał na liście osób poszukiwanych.
- Dobry wieczór - wyrzekła cicho, odpowiadając na przywitanie pani profesor. Ją także dobrze było widzieć, choć radość z tego spotkania mąciła troska o stan zdrowia badaczki historii magii. - Od dawna nie widziałam lorda Carrowa, Margaux Vance, Cyrusa Snape... - odezwała się ostrożnie Poppy. - Nie znam jednak powodów ich obecności i nie ukrywam, że bardzo mnie to martwi. Nie mam też kontaktu z Billym Moore - czy wyjechał w ślad za Sally? Chciała jedynie poznać odpowiedzi, by snu z powiek nie spędzała troska o ich los. Jeśli będą gdzieś bezpieczni, spałaby spokojniej.
Zamilkła, kiedy głos zabierali kolejno nowi Zakonnicy. Dobrze było widzieć wśród nich nowe twarze. Potrzebowali ludzi zaufanych, gotowych do walki; jeśli nie różdżką, to swoją wiedzą, czy kociołkiem. Wysłuchała wszystkich, uśmiechając się przy tym blado, nie potrafiła wykrzesać z siebie więcej radości.
Spoważniała wyraźnie, gdy odezwał się były Minister Magii, choć czy powinna nazywać go byłym? Został pozbawiony urzędu bezprawnie, podstępem i zbrodnią. To on powinien nadal stać na czele Ministerstwa. Wysłuchała lorda Longbottoma z uwagą, starając się zapamiętać jak najwięcej; był utalentowanym i mądrym czarodziejem, dobrze było go mieć po swojej stronie, ale... Czy był bezpieczny? Ministerstwo Magii wysłało za nim listy gończe. Wiele ryzykował pomagając im.
Ale czy oni wszyscy nie ryzykowali wiele? Przypomniała o tym profesor Bagshot, mówiąc o anomaliach i wyprawie do Azkabanu. Poppy spojrzała na Benjamina, gdy staruszka zwróciła się do niego personalnie; nie wiedziała, co mogła mieć na myśli.
- Jeśli mogłabym zająć głos... - odezwała się ostrożnie w pewnym momencie, grzebiąc jednocześnie ręką w swojej torbie. - To chciałabym powiedzieć jedynie, że udało mi się zakończyć prace nad eliksirem, o którym wspominałam jeszcze we wrześniu... - wyciągnęła ze skórzanej torby drobną fiolkę. - To eliksir samoregeneracji. Uważam, że mógłby się wam przydać... Po jego zażyciu organizm, po zranieniu, regeneruje się częściowo sam - starała się wytłumaczyć to najprościej jak potrafiła.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
wcześniejszy post
- Mógłbym powiedzieć to samo. - uśmiechnął się szeroko, kiedy Benjamin podszedł do niego. Nie tak dawno w końcu sam wyglądał jak strzęp człowieka. Choć Bertie - jak to on - zdecydowany był cieszyć się z tego, że jego, jak i drugiego Zakonnika obrażenia, jak bardzo bolesne by nie były, były odwracalne.
Witał kolejnych Zakonników, uśmiechał się, przewracając wciąż zapalniczką w dłoni, starał się nie myśleć za wiele, a po prostu czekał na to, co nadejdzie.
- Jasne, siadaj. - odsunął się lekko by zrobić miejsce dla Calieen tak, żeby zmieściło się też więcej osób. Wyglądała na smutną lub zestresowaną. Może martwiła się? Była tu nowa, Bertie nie widział jej wcześniej. Dopiero po chwili okazało się, że chodzi o coś więcej - cóż, nie zamierzał się wtrącać. Po prostu uśmiechnął się w jej kierunku przyjaźnie, zaraz ten sam uśmiech odwracając w stronę Sue, która siadła obok, na podłodze, pozwalając by zwierzątka bawiły się biegając po niej. - Nie aż taki jak przed świętami, ale ludzie w tym okresie są szaleni - przyznał, a przez jego głos pobrzmiewało zadowolenie. Interes kręcił się świetnie, wszystko działało. Czy mogłoby być lepiej? Przynajmniej pod tym względem. Miał masę pracy, jednak przynosiła ona efekty, już musiał zatrudnić kolejnych pracowników, bo nie dawał rady w niewielkiej grupie. Nie rozwijał jednak tematu, bo i w tej chwili dostrzegł Bathildę. Uważnie śledził jej ruchy - typowo starcze, jakby z chwili na chwilę straciła swój wigor. To smutny widok, jednak już chwilę później jego uwagę przyciągnął kto inny. Longbottom? Spojrzał na mężczyznę uważnie, właściwie to mogli się tego spodziewać, prawda?
- Duncana nadal nie ma - odezwał się, kiedy Bathilda zapytała o nieobecnych. - Mieszkał u mnie. Co prawda już raz jakiś czas temu zniknął i wrócił, jest dorosły i tak dalej, ale zostawił rzeczy w swoim pokoju, nic nie mówił o jakichkolwiek planach wyjazdu, nie odpowiedział na sowę. - Martwił się, Duncan był jego przyjacielem. Trudno mu było nawet podać, kiedy konkretnie zniknął, w końcu bywało że każde z nich nie pojawiało się w domu dzień, dwa, nawet kilka dni, każdy był czymś zajęty, jednak to trwało już długo. Zerknął na Sue, która na pewno też o tym myślała. Nie bardzo wiedział co robić, napisał do niego, zgłosił sytuację, teraz wspomniał o tym na spotkaniu i właściwie to tyle mógł. Liczył, że Beckett po prostu wyjechał gdzieś, nic nikomu nie mówiąc czy załatwia swoje sprawy. Wychował się między mugolami przed Hogwartem, może wrócił do kogoś po tamtej stronie, skoro potrzebują tam pomocy? A jednak przy wszystkim co widzieli i o czym słyszeli, trudno było się nie martwić. - Po prostu zniknął.
Podsumował jedynie. Po chwili Poppy dodała kolejne nazwiska - część z nich mogła wyjechać we własnych sprawach, jednak ilość osób które od dłuższego czasu milczą była niepokojąca.
Na słowa ministra uśmiechnął się pod nosem. Właściwie to aż dziwne, że nie dotarł do nich nigdy wcześniej - był dość znany ze swoich poglądów, w jakiś sposób potrafił zaimponować. Nie odzywał się jednak, a czekał na kolejne osoby. Zerknął na Królową, przypominając sobie własną rozmowę z Cynthią z lutego - właśnie o bezczynności wtedy myślał. O bezczynności której sam miał dość.
Zerknął na Poppy, kiedy ta wspomniała o eliksirze. Na prawdę brzmiało jak coś co może się przydać - i to bardzo.
następny post
- Mógłbym powiedzieć to samo. - uśmiechnął się szeroko, kiedy Benjamin podszedł do niego. Nie tak dawno w końcu sam wyglądał jak strzęp człowieka. Choć Bertie - jak to on - zdecydowany był cieszyć się z tego, że jego, jak i drugiego Zakonnika obrażenia, jak bardzo bolesne by nie były, były odwracalne.
Witał kolejnych Zakonników, uśmiechał się, przewracając wciąż zapalniczką w dłoni, starał się nie myśleć za wiele, a po prostu czekał na to, co nadejdzie.
- Jasne, siadaj. - odsunął się lekko by zrobić miejsce dla Calieen tak, żeby zmieściło się też więcej osób. Wyglądała na smutną lub zestresowaną. Może martwiła się? Była tu nowa, Bertie nie widział jej wcześniej. Dopiero po chwili okazało się, że chodzi o coś więcej - cóż, nie zamierzał się wtrącać. Po prostu uśmiechnął się w jej kierunku przyjaźnie, zaraz ten sam uśmiech odwracając w stronę Sue, która siadła obok, na podłodze, pozwalając by zwierzątka bawiły się biegając po niej. - Nie aż taki jak przed świętami, ale ludzie w tym okresie są szaleni - przyznał, a przez jego głos pobrzmiewało zadowolenie. Interes kręcił się świetnie, wszystko działało. Czy mogłoby być lepiej? Przynajmniej pod tym względem. Miał masę pracy, jednak przynosiła ona efekty, już musiał zatrudnić kolejnych pracowników, bo nie dawał rady w niewielkiej grupie. Nie rozwijał jednak tematu, bo i w tej chwili dostrzegł Bathildę. Uważnie śledził jej ruchy - typowo starcze, jakby z chwili na chwilę straciła swój wigor. To smutny widok, jednak już chwilę później jego uwagę przyciągnął kto inny. Longbottom? Spojrzał na mężczyznę uważnie, właściwie to mogli się tego spodziewać, prawda?
- Duncana nadal nie ma - odezwał się, kiedy Bathilda zapytała o nieobecnych. - Mieszkał u mnie. Co prawda już raz jakiś czas temu zniknął i wrócił, jest dorosły i tak dalej, ale zostawił rzeczy w swoim pokoju, nic nie mówił o jakichkolwiek planach wyjazdu, nie odpowiedział na sowę. - Martwił się, Duncan był jego przyjacielem. Trudno mu było nawet podać, kiedy konkretnie zniknął, w końcu bywało że każde z nich nie pojawiało się w domu dzień, dwa, nawet kilka dni, każdy był czymś zajęty, jednak to trwało już długo. Zerknął na Sue, która na pewno też o tym myślała. Nie bardzo wiedział co robić, napisał do niego, zgłosił sytuację, teraz wspomniał o tym na spotkaniu i właściwie to tyle mógł. Liczył, że Beckett po prostu wyjechał gdzieś, nic nikomu nie mówiąc czy załatwia swoje sprawy. Wychował się między mugolami przed Hogwartem, może wrócił do kogoś po tamtej stronie, skoro potrzebują tam pomocy? A jednak przy wszystkim co widzieli i o czym słyszeli, trudno było się nie martwić. - Po prostu zniknął.
Podsumował jedynie. Po chwili Poppy dodała kolejne nazwiska - część z nich mogła wyjechać we własnych sprawach, jednak ilość osób które od dłuższego czasu milczą była niepokojąca.
Na słowa ministra uśmiechnął się pod nosem. Właściwie to aż dziwne, że nie dotarł do nich nigdy wcześniej - był dość znany ze swoich poglądów, w jakiś sposób potrafił zaimponować. Nie odzywał się jednak, a czekał na kolejne osoby. Zerknął na Królową, przypominając sobie własną rozmowę z Cynthią z lutego - właśnie o bezczynności wtedy myślał. O bezczynności której sam miał dość.
Zerknął na Poppy, kiedy ta wspomniała o eliksirze. Na prawdę brzmiało jak coś co może się przydać - i to bardzo.
następny post
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 06.04.19 16:07, w całości zmieniany 1 raz
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Witała uśmiechem ostatnie osoby, pojawiające się w salonie, z bliska pomachała też Asbjornowi, który przysiadł się do niej na podłodze. Wszelkie inne sprawy zostały odłożone na bok, kiedy do pomieszczenia wkroczyła dwójka prowadzących - stan pani profesor wywołał w Susanne lęk i ogromne zmartwienie; zamarła na moment, śledząc Bathildę wzrokiem, nie rozumiejąc, jak mogło do tego dojść. Teoretycznie - wiedziała doskonale, jednak miała wrażenie, że pani Bagshot ząb czasu nie nadgryzie absolutnie nigdy. Teraz mogło rozchodzić się o dzieci, których moc prawdopodobnie była jeszcze trudniejsza do opanowania, gdy za oknem szalała burza i sytuacja pogarszała się z chwili na chwilę.
- Znów nie ma Aldricha McKinnona - zauważyła. - Nie wiem, dlaczego - dodała od razu, by inni nie oczekiwali od niej wyjaśnień, jakich nie posiadała. Lovegood z uwagą powiodła wzrokiem za Longbottomem, słuchając uważnie jego słów, tak samo skupiła się też na wypowiedzi staruszki, obserwując ją wciąż tym samym, zmartwionym spojrzeniem. Kiwnęła jej głową i uśmiechnęła się blado, gdy dostrzegła, jak zerka na tablicę, trzymaną przez blade dłonie. Pozwoliła sobie wykorzystać ten moment - wstała z miejsca, a drobne, jasne zwierzątka rozbiegły się na boki. Różdżką dotknęła tablicy, zmuszając ją do powiększenia się.
- Miałam przygotować tablicę podejrzanych. Wzięłam do zadania Marcellę, która bardzo mi pomogła - zaczęła, uśmiechając się do panny Figg. - W trakcie pracy trochę rozszerzyłyśmy zamysł i dodałyśmy chronologiczny spis wydarzeń z podstawowymi informacjami - jest niepełny, wymaga uzupełnienia, ale zapisałyśmy tam wszystko, co byłyśmy w stanie wyczytać z moich notatek i z pamięci - poinformowała, wskazując jedną część tablicy. - Najważniejsza część to podejrzani oraz pewni Rycerze Walpurgii. Zbierane są tu wszystkie informacje, jakie uda nam się zdobyć. Jest ogólna lista, osoby martwe... Każda osoba, o której wiemy coś więcej niż jej nazwisko, ma swoją własną kopertę - wskazała krótko. - W każdej kopercie informacje podzielone są na cztery części: pierwsza - rysopis i informacje ogólne, druga - co wiemy o danej osobie, jej umiejętnościach, predyspozycjach, trzecia - interakcje, czyli gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach została przyłapana, w czym uczestniczyła; oraz czwarta - powiązania - objaśniła pokrótce.
- Możliwe, że wiele rzeczy zostało pominiętych, nie znam niektórych dat i faktów, ale z waszą pomocą na pewno uda się wszystko uzupełnić - powiedziała, spoglądając po twarzach obecnych Zakonników. - Im więcej dodamy do kalendarium, od samego początku istnienia Zakonu, im więcej drobnych rzeczy umieścimy w opisach naszych wrogów, tym więcej szczegółów i zależności możemy znaleźć, dlatego nie krępujcie się - możecie dopisywać rzeczy samodzielnie albo opowiadać, a ja uzupełnię historię. Jeżeli popełniłam jakieś błędy - trzeba je koniecznie poprawić. Jeśli kogoś brakuje na liście podejrzanych, trzeba go tam umieścić. Jeżeli macie zdjęcia, także dobrze byłoby przypiąć je na tablicę. Póki co, dostałam jedno od Samuela - uśmiechnęła się do mężczyzny - możecie wszyscy zobaczyć, jak wygląda Ramsey Mulciber - powiedziała, puszczając zdjęcie portretowe w obieg.
- Zostawię przy tablicy wymazywalny atrament, ułatwia poprawki - dorzuciła jeszcze na koniec.
| UWAGA! W temacie tablica ogłoszeń zostały dodane trzy posty z konta Ain Eingarp. Są to trzy części tablicy stworzonej przez Susanne i Marcellę - kalendarium, Rycerze Walpurgii oraz notatki. Podczas spotkania proszę ich nie edytować - później każdy będzie mógł dodawać od siebie dopiski i informacje, posiadane na temat danej osoby czy wydarzeń. Garść info i próśb na ten moment:
▲ nie edytować podczas spotkań, bo jeśli kilka osób postanowi to zrobić w jednej chwili, będą uciekać zmiany!
▲ w trakcie tego spotkania zajmę się edycją postów na tablicy na bieżąco - jeżeli ktokolwiek ma informacje, które jego postać dopisuje na tablicy lub opowiada, by zapisała je Sue, proszę o uwzględnienie tego w dopisku pod postem z umieszczeniem skrótowego opisu, jak najbardziej czytelnego, notatkowego, ale jasnego - zaoszczędzi mi to mnóstwo czasu; przykłady podaję poniżej w spoilerze
▲ oczywiście aby dodać cokolwiek do tablicy, postać musi posiadać o tym wiedzę fabularną! jeśli będzie potrzeba, stworzę badania naukowe i każdy, kto będzie chciał, zaangażuje się w poszukiwania - ze względu na to, że tablica jest przedstawiana 27. grudnia, rozpoczną się (jeśli w ogóle) w kolejnym okresie fabularnym
- Znów nie ma Aldricha McKinnona - zauważyła. - Nie wiem, dlaczego - dodała od razu, by inni nie oczekiwali od niej wyjaśnień, jakich nie posiadała. Lovegood z uwagą powiodła wzrokiem za Longbottomem, słuchając uważnie jego słów, tak samo skupiła się też na wypowiedzi staruszki, obserwując ją wciąż tym samym, zmartwionym spojrzeniem. Kiwnęła jej głową i uśmiechnęła się blado, gdy dostrzegła, jak zerka na tablicę, trzymaną przez blade dłonie. Pozwoliła sobie wykorzystać ten moment - wstała z miejsca, a drobne, jasne zwierzątka rozbiegły się na boki. Różdżką dotknęła tablicy, zmuszając ją do powiększenia się.
- Miałam przygotować tablicę podejrzanych. Wzięłam do zadania Marcellę, która bardzo mi pomogła - zaczęła, uśmiechając się do panny Figg. - W trakcie pracy trochę rozszerzyłyśmy zamysł i dodałyśmy chronologiczny spis wydarzeń z podstawowymi informacjami - jest niepełny, wymaga uzupełnienia, ale zapisałyśmy tam wszystko, co byłyśmy w stanie wyczytać z moich notatek i z pamięci - poinformowała, wskazując jedną część tablicy. - Najważniejsza część to podejrzani oraz pewni Rycerze Walpurgii. Zbierane są tu wszystkie informacje, jakie uda nam się zdobyć. Jest ogólna lista, osoby martwe... Każda osoba, o której wiemy coś więcej niż jej nazwisko, ma swoją własną kopertę - wskazała krótko. - W każdej kopercie informacje podzielone są na cztery części: pierwsza - rysopis i informacje ogólne, druga - co wiemy o danej osobie, jej umiejętnościach, predyspozycjach, trzecia - interakcje, czyli gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach została przyłapana, w czym uczestniczyła; oraz czwarta - powiązania - objaśniła pokrótce.
- Możliwe, że wiele rzeczy zostało pominiętych, nie znam niektórych dat i faktów, ale z waszą pomocą na pewno uda się wszystko uzupełnić - powiedziała, spoglądając po twarzach obecnych Zakonników. - Im więcej dodamy do kalendarium, od samego początku istnienia Zakonu, im więcej drobnych rzeczy umieścimy w opisach naszych wrogów, tym więcej szczegółów i zależności możemy znaleźć, dlatego nie krępujcie się - możecie dopisywać rzeczy samodzielnie albo opowiadać, a ja uzupełnię historię. Jeżeli popełniłam jakieś błędy - trzeba je koniecznie poprawić. Jeśli kogoś brakuje na liście podejrzanych, trzeba go tam umieścić. Jeżeli macie zdjęcia, także dobrze byłoby przypiąć je na tablicę. Póki co, dostałam jedno od Samuela - uśmiechnęła się do mężczyzny - możecie wszyscy zobaczyć, jak wygląda Ramsey Mulciber - powiedziała, puszczając zdjęcie portretowe w obieg.
- Zostawię przy tablicy wymazywalny atrament, ułatwia poprawki - dorzuciła jeszcze na koniec.
| UWAGA! W temacie tablica ogłoszeń zostały dodane trzy posty z konta Ain Eingarp. Są to trzy części tablicy stworzonej przez Susanne i Marcellę - kalendarium, Rycerze Walpurgii oraz notatki. Podczas spotkania proszę ich nie edytować - później każdy będzie mógł dodawać od siebie dopiski i informacje, posiadane na temat danej osoby czy wydarzeń. Garść info i próśb na ten moment:
▲ nie edytować podczas spotkań, bo jeśli kilka osób postanowi to zrobić w jednej chwili, będą uciekać zmiany!
▲ w trakcie tego spotkania zajmę się edycją postów na tablicy na bieżąco - jeżeli ktokolwiek ma informacje, które jego postać dopisuje na tablicy lub opowiada, by zapisała je Sue, proszę o uwzględnienie tego w dopisku pod postem z umieszczeniem skrótowego opisu, jak najbardziej czytelnego, notatkowego, ale jasnego - zaoszczędzi mi to mnóstwo czasu; przykłady podaję poniżej w spoilerze
▲ oczywiście aby dodać cokolwiek do tablicy, postać musi posiadać o tym wiedzę fabularną! jeśli będzie potrzeba, stworzę badania naukowe i każdy, kto będzie chciał, zaangażuje się w poszukiwania - ze względu na to, że tablica jest przedstawiana 27. grudnia, rozpoczną się (jeśli w ogóle) w kolejnym okresie fabularnym
- przykłady dopisków z informacjami:
▲ Rycerze Walpurgii - Imię Nazwisko - rysopis/informacje - w Hogwarcie prefekt Slytherinu; szómowina
▲ Wydarzenie - Stonehenge (data):
- Antki rozwalają świat
- Voldemort się pokazuje
- wsparli go ten i tamten
▲ Notatki - tytuł - opis
▲ Korekta - co, gdzie, na co?
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Spotkanie rozpoczęło się oficjalnie, a jej serce zabiło w piersi jak dzwon.
Bathilda była wszystkim tym, czego spodziewała się po niej Elyon; leciwym, jednak pełnym niepomiernej miłości kłębkiem dobra, emanowała od niej magia tak czysta, wiedza tak ogromna: przebywanie w jej otoczeniu stawało się inspiracją, zapewnieniem o prawidłowym wyborze. Wpatrzona w nią czarownica niemalże zapomniała podobnie przyjrzeć się Ministrowi Magii, byłemu już piastunowi tego stanowiska, pozbawionego swej funkcji na rzecz kolejnej marionetki w rękach Voldemorta. To dopiero jego głos, zdecydowany, głęboki, przywrócił myśli do rzeczywistości, zaskarbił sobie uwagę, powiódł spojrzenie w kierunku swoich własnych rysów. Czy tylko w jej oczach przybyło mu kilka lat od ostatniego zdęcia w gazecie? Ponure wydarzenia z ostatnich tygodni i miesięcy musiały zebrać stosowne żniwa; nie jego twarz była jednak tu ważna. To jego słowa sprawiły, że dłonie Elyon zadrżały. Jestem w dobrym miejscu, pomyślała. Jestem wśród dobrych ludzi, którzy chcą to wszystko naprawić.
Po jego przemówieniu, po słowach Caileen i kilku innych członków Zakonu zdecydowała się w końcu samej zabrać głos; odchrząknęła cicho, odrobinę nieśmiało, powiodła spojrzeniem po zebranych. Znani bądź nie, każdego z nich obdarzyła jednakową uwagą.
- Elyon Meadowes, hoduję jadowite węże - przedstawiła się w końcu, pragnęła wymazać kłębiące się w melodii głosu zdenerwowanie. - O istnieniu Zakonu dowiedziałam się od Just, do tej pory z Susie miałam okazję skutecznie naprawić jedną anomalię. Jeżeli komukolwiek z was przydadzą się ingrediencje z jadu, skór, zębów czy innych części węży, służę swoją pomocą i chętnie udostępnię wam zasoby mojej hodowli, kolekcji. Pomogę jak tylko mogę - zapewniła, po czym umilkła już, usta ułożyły się w delikatnym, prawie całkowicie niewidocznym uśmiechu. Gdy głos zabrali inni, jej wzrok na chwilę zatrzymał się jeszcze na Gabrielu; zapewne już dawno temu zgłosił swoją kandydaturę na wyprawę do Azkabanu, coś, co przemknęło jej koło nosa ze względu na zdecydowanie niedługo staż w organizacji: a to znaczyło, że nad nim, nad wszystkimi jej poświęconymi sprawie przyjaciółmi, gromadziły się czarne chmury. Ach, jak bardzo pragnęła odsunąć od siebie złe myśli, uwierzyć, że wszystko będzie dobrze, że poradzą sobie z zadaniem i powrócą w dobrym zdrowiu - wszyscy, ci jej bliscy, ci jeszcze nieznani.
Nazwiska nieobecnych mówiły niewiele, a jeszcze mniej domysły okoliczności, dla których nie pojawili się na spotkaniu; nie dopuszczając jednak do siebie najgorszych z możliwości, przyjrzała się prezentowanej przez Susanne tablicy z najwyższą uwagą. O ile w tworzeniu spisu informacji pomóc nie mogła, o tyle starała się przyswoić z niej jak najwięcej na przyszłość. Do jej dłoni dotarło potem zdjęcie wspomnianego Mulcibera, przyjrzała mu się dokładnie, po czym przekazała fotografię Arturowi.
Bathilda była wszystkim tym, czego spodziewała się po niej Elyon; leciwym, jednak pełnym niepomiernej miłości kłębkiem dobra, emanowała od niej magia tak czysta, wiedza tak ogromna: przebywanie w jej otoczeniu stawało się inspiracją, zapewnieniem o prawidłowym wyborze. Wpatrzona w nią czarownica niemalże zapomniała podobnie przyjrzeć się Ministrowi Magii, byłemu już piastunowi tego stanowiska, pozbawionego swej funkcji na rzecz kolejnej marionetki w rękach Voldemorta. To dopiero jego głos, zdecydowany, głęboki, przywrócił myśli do rzeczywistości, zaskarbił sobie uwagę, powiódł spojrzenie w kierunku swoich własnych rysów. Czy tylko w jej oczach przybyło mu kilka lat od ostatniego zdęcia w gazecie? Ponure wydarzenia z ostatnich tygodni i miesięcy musiały zebrać stosowne żniwa; nie jego twarz była jednak tu ważna. To jego słowa sprawiły, że dłonie Elyon zadrżały. Jestem w dobrym miejscu, pomyślała. Jestem wśród dobrych ludzi, którzy chcą to wszystko naprawić.
Po jego przemówieniu, po słowach Caileen i kilku innych członków Zakonu zdecydowała się w końcu samej zabrać głos; odchrząknęła cicho, odrobinę nieśmiało, powiodła spojrzeniem po zebranych. Znani bądź nie, każdego z nich obdarzyła jednakową uwagą.
- Elyon Meadowes, hoduję jadowite węże - przedstawiła się w końcu, pragnęła wymazać kłębiące się w melodii głosu zdenerwowanie. - O istnieniu Zakonu dowiedziałam się od Just, do tej pory z Susie miałam okazję skutecznie naprawić jedną anomalię. Jeżeli komukolwiek z was przydadzą się ingrediencje z jadu, skór, zębów czy innych części węży, służę swoją pomocą i chętnie udostępnię wam zasoby mojej hodowli, kolekcji. Pomogę jak tylko mogę - zapewniła, po czym umilkła już, usta ułożyły się w delikatnym, prawie całkowicie niewidocznym uśmiechu. Gdy głos zabrali inni, jej wzrok na chwilę zatrzymał się jeszcze na Gabrielu; zapewne już dawno temu zgłosił swoją kandydaturę na wyprawę do Azkabanu, coś, co przemknęło jej koło nosa ze względu na zdecydowanie niedługo staż w organizacji: a to znaczyło, że nad nim, nad wszystkimi jej poświęconymi sprawie przyjaciółmi, gromadziły się czarne chmury. Ach, jak bardzo pragnęła odsunąć od siebie złe myśli, uwierzyć, że wszystko będzie dobrze, że poradzą sobie z zadaniem i powrócą w dobrym zdrowiu - wszyscy, ci jej bliscy, ci jeszcze nieznani.
Nazwiska nieobecnych mówiły niewiele, a jeszcze mniej domysły okoliczności, dla których nie pojawili się na spotkaniu; nie dopuszczając jednak do siebie najgorszych z możliwości, przyjrzała się prezentowanej przez Susanne tablicy z najwyższą uwagą. O ile w tworzeniu spisu informacji pomóc nie mogła, o tyle starała się przyswoić z niej jak najwięcej na przyszłość. Do jej dłoni dotarło potem zdjęcie wspomnianego Mulcibera, przyjrzała mu się dokładnie, po czym przekazała fotografię Arturowi.
we saw the power to change the future in our dream
wcześniejszy post
Przywitała się ze wszystkimi wchodzącymi, czekała po prostu w ciszy na początek spotkania. Pojawiło się dziś sporo nowych osób, w tym jedna której bardzo się tu nie spodziewała. Spojrzała na Ulyssesa ze zdziwieniem, zmieszanym jednak z obojętnością, skinęła mu lekko głową, znacznie bardziej zainteresowana stanem pani Bagshot która pojawiła się niebawem. Starość dopadła ją zaskakująco nagle, aż podejrzliwy umysł kazał Julii zastanawiać się, czy nie nałożono na nią jakiejś klątwy lub czy obcowanie z dziećmi opętanymi tajemniczą magią wpłynęło na nią tak destrukcyjnie. Stan kobiety zajął ją do tego stopnia, że dopiero po krótkiej chwili zrozumiała kto idzie zaraz za nią.
Obecność Longbottoma poruszyła ją i ucieszyła - nie było wiadomo co stało się z nim po tych koszmarnych wydarzeniach, dobrze więc że dotarł w bezpieczne miejsce i zamierzał działać.
Milczała w kwestii nieobecnych, bo nazwiska które jako pierwsze przyszły jej do głowy zostały wymienione.
Myśląc o misji jaka ma się niebawem rozpocząć, spojrzała po Zakonnikach z których większość ma wziąć w niej udział. Miała ze sobą eliksiry - chciała choć w ten sposób pomóc im, rozdać wszystko i mieć nadzieję, że w razie potrzeby pomogą im wyjść z opresji cało.
Kiedy wspomniano o sprawie o której najwidoczniej wiedzą tylko Gwardziści, przesunęła spojrzeniem po ich twarzach, nie odzywała się jednak. Rozumiała zasady Zakonu, nie pchała się do Gwardii w której jej obecność zwyczajnie nie miałaby racji bytu, teraz zwyczajnie czekała - ciekawa w co mogą za chwilę zostać wtajemniczeni.
Tablica jaką przygotowała Sue wydawała się genialnym pomysłem - pomoże im zebrać myśli, przekazywać informacje na bardziej na bieżąco. Zapewne są osoby które zdołają ją uzupełnić jeszcze bardziej, ona sama po spotkaniu zamierzała dokładnie przeczytać każdy fragment. Teraz jednak spojrzała na kolejnych przedstawiających się nowo-przybyłych Zakonników. Część z nich znała nawet ze szkoły, czy może bardziej kojarzyła niż znała. Dobrze, że coraz więcej osób chciało pomagać, działać.
Julia milczała cały czas, po prostu słuchając tego co inni mają do powiedzenia.
hop kolejny post
Przywitała się ze wszystkimi wchodzącymi, czekała po prostu w ciszy na początek spotkania. Pojawiło się dziś sporo nowych osób, w tym jedna której bardzo się tu nie spodziewała. Spojrzała na Ulyssesa ze zdziwieniem, zmieszanym jednak z obojętnością, skinęła mu lekko głową, znacznie bardziej zainteresowana stanem pani Bagshot która pojawiła się niebawem. Starość dopadła ją zaskakująco nagle, aż podejrzliwy umysł kazał Julii zastanawiać się, czy nie nałożono na nią jakiejś klątwy lub czy obcowanie z dziećmi opętanymi tajemniczą magią wpłynęło na nią tak destrukcyjnie. Stan kobiety zajął ją do tego stopnia, że dopiero po krótkiej chwili zrozumiała kto idzie zaraz za nią.
Obecność Longbottoma poruszyła ją i ucieszyła - nie było wiadomo co stało się z nim po tych koszmarnych wydarzeniach, dobrze więc że dotarł w bezpieczne miejsce i zamierzał działać.
Milczała w kwestii nieobecnych, bo nazwiska które jako pierwsze przyszły jej do głowy zostały wymienione.
Myśląc o misji jaka ma się niebawem rozpocząć, spojrzała po Zakonnikach z których większość ma wziąć w niej udział. Miała ze sobą eliksiry - chciała choć w ten sposób pomóc im, rozdać wszystko i mieć nadzieję, że w razie potrzeby pomogą im wyjść z opresji cało.
Kiedy wspomniano o sprawie o której najwidoczniej wiedzą tylko Gwardziści, przesunęła spojrzeniem po ich twarzach, nie odzywała się jednak. Rozumiała zasady Zakonu, nie pchała się do Gwardii w której jej obecność zwyczajnie nie miałaby racji bytu, teraz zwyczajnie czekała - ciekawa w co mogą za chwilę zostać wtajemniczeni.
Tablica jaką przygotowała Sue wydawała się genialnym pomysłem - pomoże im zebrać myśli, przekazywać informacje na bardziej na bieżąco. Zapewne są osoby które zdołają ją uzupełnić jeszcze bardziej, ona sama po spotkaniu zamierzała dokładnie przeczytać każdy fragment. Teraz jednak spojrzała na kolejnych przedstawiających się nowo-przybyłych Zakonników. Część z nich znała nawet ze szkoły, czy może bardziej kojarzyła niż znała. Dobrze, że coraz więcej osób chciało pomagać, działać.
Julia milczała cały czas, po prostu słuchając tego co inni mają do powiedzenia.
hop kolejny post
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Ostatnio zmieniony przez Julia Prewett dnia 06.04.19 15:58, w całości zmieniany 2 razy
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Rozmowy przycichły, gdy próg salonu przekroczyła wiekowa kobieta. Po chwili doszło do niej, że to musiała być Bathilda Bagshot. Poruszała się z trudnością i wyglądała na bardzo słabą. Starała się nie przyglądać jej natrętnie, nie mogła jednak powstrzymać się przed nerwowym zerkaniem w jej kierunku jakby chciała wybadać jaka osoba kryje się za fałdkami starczych zmarszczek i bystrymi jak na swój wiek oczami. Jej uwagę przykuła jednak kolejna osoba, która pojawiła się w pomieszczeniu. Tego mężczyznę znała. Nie osobiście, a z okładek Proroka Codziennego. Jego obecność zaskoczyła ją do tego stopnia, że odruchowo zacisnęła palce na dłoni Charlene jakby chciała, aby ta dała jej jakikolwiek znak, że jest równie zaskoczona co sama Wright.
Uważnie słuchała słów wypowiadanych przez Bathildę i Lorda Longbottoma, starając się zapamiętać jak najwięcej informacji. Mimowolnie rozglądała się w poszukiwaniu twarzy wspomnianych czarodziei. Kojarzyła ich nazwiska, a z Kieranem Rineheartem pojedynkowała się na początku listopada. Nie było to coś czym mogła się pochwalić, ale zapamiętała surową twarz aurora, który był tutaj dzisiaj obecny.
Kilku Zakonników zabrało głos, a gdy dwie z nowych Zakonniczek przedstawiły się, doszło do niej, że powinna zrobić to i ona. Chociaż na spotkaniu była drugi raz, nie miała możliwości rozmowy z byłą nauczycielką Historii Magii. - Nazywam się Roselyn Wright - zaczęła cichym, dość charakterystycznym dla niej tonem, dość nieznacznie przebijającym się przez ciche szmery panujące w pomieszczeniu. Nie lubiła przemawiać przed ludźmi i nie posiadała tego talentu. Zmusiła się jednak, by następne słowa wypowiedzieć głośniej. - Jestem uzdrowicielką i pracuję w Świętym Mungu. Moja matka nie była czarownicą czystej krwi, ani nawet półkrwi. Wychowała się między mugolami. Nie zgadzam się z ideami czystości krwi, dzieleniem ludzi na tych lepszych i gorszych, ani na represję z tym związane. Nie chcę, aby wielkie szlacheckie rody rościły sobie prawa do władzy tylko ze względu na to, że ich żyłach płynie krew ich zdaniem lepsza. I nie chcę, aby… nasze dzieci zostały wychowane zgodnie z ich ideologią. Uważam, że nie można dłużej milczeć, bo milczenie oznacza zgodę. Tak też dlatego tutaj jestem. Nie jestem wojownikiem, nie jestem w stanie wesprzeć was siłą, ale jestem uzdrowicielką i pomogę każdemu kto będzie tej pomocy potrzebował. - zakończyła, kiwając w stronę kobiety na znak, że skończyła. Być może była odrobinę nieelegancka, wspominając o rodach szlacheckich świadoma tego, że ich członkowie są na sali. Nie miała jednak zamiaru ich obrazić czy wkładać do jednego worka z Malfoyami. Zadano im jednak pytanie i zdecydowała odpowiedzieć szczerze, nie ubierając słów w zdobne szaty.
Głos zabrali inni, a jej uwaga skupiła się na tablicy zaprezentowanej przez Susanne. Jako, że w Zakonie była nowa większość tych zdarzeń była jej kompletnie nie znana. Skoncentrowała się na zapamiętywaniu nazwisk zwolenników Lorda Voldemorta, starając się aby żaden opis nie uszedł jej uwadze.
Uważnie słuchała słów wypowiadanych przez Bathildę i Lorda Longbottoma, starając się zapamiętać jak najwięcej informacji. Mimowolnie rozglądała się w poszukiwaniu twarzy wspomnianych czarodziei. Kojarzyła ich nazwiska, a z Kieranem Rineheartem pojedynkowała się na początku listopada. Nie było to coś czym mogła się pochwalić, ale zapamiętała surową twarz aurora, który był tutaj dzisiaj obecny.
Kilku Zakonników zabrało głos, a gdy dwie z nowych Zakonniczek przedstawiły się, doszło do niej, że powinna zrobić to i ona. Chociaż na spotkaniu była drugi raz, nie miała możliwości rozmowy z byłą nauczycielką Historii Magii. - Nazywam się Roselyn Wright - zaczęła cichym, dość charakterystycznym dla niej tonem, dość nieznacznie przebijającym się przez ciche szmery panujące w pomieszczeniu. Nie lubiła przemawiać przed ludźmi i nie posiadała tego talentu. Zmusiła się jednak, by następne słowa wypowiedzieć głośniej. - Jestem uzdrowicielką i pracuję w Świętym Mungu. Moja matka nie była czarownicą czystej krwi, ani nawet półkrwi. Wychowała się między mugolami. Nie zgadzam się z ideami czystości krwi, dzieleniem ludzi na tych lepszych i gorszych, ani na represję z tym związane. Nie chcę, aby wielkie szlacheckie rody rościły sobie prawa do władzy tylko ze względu na to, że ich żyłach płynie krew ich zdaniem lepsza. I nie chcę, aby… nasze dzieci zostały wychowane zgodnie z ich ideologią. Uważam, że nie można dłużej milczeć, bo milczenie oznacza zgodę. Tak też dlatego tutaj jestem. Nie jestem wojownikiem, nie jestem w stanie wesprzeć was siłą, ale jestem uzdrowicielką i pomogę każdemu kto będzie tej pomocy potrzebował. - zakończyła, kiwając w stronę kobiety na znak, że skończyła. Być może była odrobinę nieelegancka, wspominając o rodach szlacheckich świadoma tego, że ich członkowie są na sali. Nie miała jednak zamiaru ich obrazić czy wkładać do jednego worka z Malfoyami. Zadano im jednak pytanie i zdecydowała odpowiedzieć szczerze, nie ubierając słów w zdobne szaty.
Głos zabrali inni, a jej uwaga skupiła się na tablicy zaprezentowanej przez Susanne. Jako, że w Zakonie była nowa większość tych zdarzeń była jej kompletnie nie znana. Skoncentrowała się na zapamiętywaniu nazwisk zwolenników Lorda Voldemorta, starając się aby żaden opis nie uszedł jej uwadze.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Lorraine wiedziała, że Zakon ma się coraz gorzej. Nie chodziło o ich wspólne poczynania, ale po prostu o jego członków. Kto by się temu dziwił? W końcu przeżyli wystarczająco dużo, a byli tylko ludźmi. Magia nie potrafiła wyleczyć wszystkiego i nie sprawiała, że świat nagle stawał się piękniejszy. Każdy płacił cenę tej wojny i często były one okrutne. Czasami nawet aż zbyt okrutne. Nikt przecież nie powiedziałby tego głośno i nie skreślił żadnego z członków organizacji, ale Prewettówna zawsze była dobrym obserwatorem i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że większość wymalowanych na ustach uśmiechów było wymuszone. Czysta uprzejmość i chęć podkreślenia, że pomimo tego wszystkiego co już się wydarzyło nadal pozostawała nadzieja na to, że wszystko skończy się dobrze. Może nawet na to, że w ogóle w końcu się skończy. Nawet w ich rodzinie działo się ostatnio zbyt dużo trudnych spraw by wmusić na swoje usta uśmiech, a jednak każdy starał się by złe myśli nie zawładnęły umysłem całkowicie.
Kiedy wszyscy zgromadzeni już się zebrali Lorraine zaczęła się zastanawiać kto dzisiejszego dnia ma poprowadzić spotkanie. W końcu zazwyczaj zajmowali się tym Gwardziści i to do nich należało przekazanie reszcie najważniejszych informacji. Dzisiejszego dnia nikt nie pieklił się do zabrania głosu i dopiero kiedy drzwi się otworzyły, a w nich stanęła Bathilda, Prewettówna zrozumiała, że to spotkanie jest naprawdę ważne. W końcu to dzisiaj grupy Zakonników miały udać się na swoją misję.
Bagshot nie wyglądała najlepiej i Lorraine miała nadzieje, że to jedynie kwestia zmęczenia, a nie jakiejś poważniejszej choroby. Oczywiście Zakonnicy dawali sobie radę, ale to właśnie Bathilda trzymała ich wszystkich w ryzach i szlachcianka była pewna, że ta doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Blondynka skupiła się na słowach staruszki by po chwili przenieść zaciekawione spojrzenie na ich byłego Ministra Magii. To dobry znak, że postanowił do nich dołączyć. Jego wiedza i umiejętności będą nieocenione w Zakonie Feniksa. Każda nowa różdżka była nieoceniona i Prewettówna naprawdę to doceniała. Odwagę każdego kto zdecydował się opowiedzieć po dobrej stronie.
Szlachcianka przeniosła spojrzenie na opowiadającą o stworzonych tablicach Sue. Wykonały razem z Marcellą naprawdę dobrą robotę. Informacje, które sobie przekazywali wcześniej często przepadały. Spotykając kogoś na ulicy nie można było stwierdzić czy ten ktoś był poplecznikiem Czarnego Pana czy też nie. To także dobra wskazówka dla nowych członków Zakonu. Kiedy Sue podała zdjęcie Mulcibera w obieg Lorraine nachyliła się by je dojrzeć. Potrzebowała jedynie sekundy by skojarzyć twarz mężczyzny i aż się wzdrygnęła na wspomnienie ich ostatniego spotkania. - Spotkałam go na Festiwalu Lata – zaczęła mrużąc delikatnie oczy bo to wcale nie było jej najpiękniejsze wspomnienie. - Podszedł do mnie kiedy wróżyłam i zaczął spierać się ze mną na temat sensowności wylewania wróżb. Nie wiem czy wie kim jestem ani co robię, ale chwycił mnie wtedy za dłoń by spojrzeć w moją przyszłość. Jestem całkowicie pewna, że jest wróżbitą. Więc jeśli tego o nim nie wiedzieliście to warto to dopisać do tabeli i być ostrożnym. Równie dobrze może być też jasnowidzem i właśnie nam się przyglądać. - powiedziała zła na siebie, że wtedy w ogóle nie przyszło jej do głowy by schronić się przed atakiem innego jasnowidza. Blondynka przeniosła spojrzenie na stojącego niedaleko niej męża. Widział w jakim stanie wtedy była i wiedział, że ktoś w ogóle ośmielił się zrobić coś takiego w ich własnym domu. Teraz już wiedziała, że nawet przez sekundę nie powinna się temu dziwić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kiedy wszyscy zgromadzeni już się zebrali Lorraine zaczęła się zastanawiać kto dzisiejszego dnia ma poprowadzić spotkanie. W końcu zazwyczaj zajmowali się tym Gwardziści i to do nich należało przekazanie reszcie najważniejszych informacji. Dzisiejszego dnia nikt nie pieklił się do zabrania głosu i dopiero kiedy drzwi się otworzyły, a w nich stanęła Bathilda, Prewettówna zrozumiała, że to spotkanie jest naprawdę ważne. W końcu to dzisiaj grupy Zakonników miały udać się na swoją misję.
Bagshot nie wyglądała najlepiej i Lorraine miała nadzieje, że to jedynie kwestia zmęczenia, a nie jakiejś poważniejszej choroby. Oczywiście Zakonnicy dawali sobie radę, ale to właśnie Bathilda trzymała ich wszystkich w ryzach i szlachcianka była pewna, że ta doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Blondynka skupiła się na słowach staruszki by po chwili przenieść zaciekawione spojrzenie na ich byłego Ministra Magii. To dobry znak, że postanowił do nich dołączyć. Jego wiedza i umiejętności będą nieocenione w Zakonie Feniksa. Każda nowa różdżka była nieoceniona i Prewettówna naprawdę to doceniała. Odwagę każdego kto zdecydował się opowiedzieć po dobrej stronie.
Szlachcianka przeniosła spojrzenie na opowiadającą o stworzonych tablicach Sue. Wykonały razem z Marcellą naprawdę dobrą robotę. Informacje, które sobie przekazywali wcześniej często przepadały. Spotykając kogoś na ulicy nie można było stwierdzić czy ten ktoś był poplecznikiem Czarnego Pana czy też nie. To także dobra wskazówka dla nowych członków Zakonu. Kiedy Sue podała zdjęcie Mulcibera w obieg Lorraine nachyliła się by je dojrzeć. Potrzebowała jedynie sekundy by skojarzyć twarz mężczyzny i aż się wzdrygnęła na wspomnienie ich ostatniego spotkania. - Spotkałam go na Festiwalu Lata – zaczęła mrużąc delikatnie oczy bo to wcale nie było jej najpiękniejsze wspomnienie. - Podszedł do mnie kiedy wróżyłam i zaczął spierać się ze mną na temat sensowności wylewania wróżb. Nie wiem czy wie kim jestem ani co robię, ale chwycił mnie wtedy za dłoń by spojrzeć w moją przyszłość. Jestem całkowicie pewna, że jest wróżbitą. Więc jeśli tego o nim nie wiedzieliście to warto to dopisać do tabeli i być ostrożnym. Równie dobrze może być też jasnowidzem i właśnie nam się przyglądać. - powiedziała zła na siebie, że wtedy w ogóle nie przyszło jej do głowy by schronić się przed atakiem innego jasnowidza. Blondynka przeniosła spojrzenie na stojącego niedaleko niej męża. Widział w jakim stanie wtedy była i wiedział, że ktoś w ogóle ośmielił się zrobić coś takiego w ich własnym domu. Teraz już wiedziała, że nawet przez sekundę nie powinna się temu dziwić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Ostatnio zmieniony przez Lorraine Prewett dnia 04.04.19 21:24, w całości zmieniany 1 raz
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata