Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Wysłuchał uważnie każdej odpowiedzi, jaka tutaj padła. Starał się zapamiętać historię każdej z grup, a gdy przemawiali kuzynowie Skamander, mógł jedynie skinąć głową ze zrozumieniem - był tam w końcu z nimi. Nic więcej nie miał do dodania, ponieważ to co stało się po jemu odłączeniu się od grupy było mało istotne. Trudno też mówić o jakimkolwiek poświęceniu, przynajmniej Gabriel nie nazwałby tak swojej wędrówki do czarnomagicznej rośliny. A spotkanie zdrajcy? O tym już wiedzieli, a przynajmniej Gwardziści.
Trudno było mu powstrzymać spojrzenie skierowane w stronę Poppy, kiedy ta naskoczyła na Lupina niczym mała pchła. Jego zaskoczenie i może zniesmaczenie byłoby mniejsze, gdyby Randallowi zwrócił uwagę ktoś inny, ktoś kto był na miejscu i przeżył to razem z nimi. Trzeba pamiętać, że każdy radzi sobie z Azkabanem na inny sposób. I chociaż wiele słów cisnęło mu się teraz na język ostatecznie postanowił nie zabierać stanowiska w tej dyskusji, która pewnie i tak prowadziłaby donikąd. Zamiast tego próbował skupić się na przebiegu spotkania, co wymagało od niego podwójnego wysiłku, biorąc pod uwagę niesamowitego kaca, który boleśnie przypominał o swoim istnieniu. - Jeżeli chodzi o zaopatrzenie Oazy to myślę, że znajdę rzeczy do oddania, które mogą się przydać - tu posłał Justine krótkie spojrzenie. To chyba najlepszy sposób, w jaki mogliby zagospodarować większość rzeczy, szczególnie ubrań jakie jeszcze zostały po ich matce na Manor Road. Poza tym na pewno znalazłyby się jakieś rzeczy z ich dzieciństwa. W końcu nie zapowiadało się na to, aby w najbliższym czasie któreś z rodzeństwa Tonks doczekało się własnego potomstwa, a w Oazie pewnie pojawią się rodziny z dziećmi. - I chętnie pomogę z pracami remontowymi i jeżeli znajdzie się coś więcej z czym będę mógł pomóc, możecie na mnie liczyć- powiedział, czuł się dobrze z narzędziami w ręku, często razem z ojcem naprawiał różne rzeczy za pomocą mugolskich narzędzi, może w Oazie przydadzą się jego umiejętności? Kto wie. Poza tym, może jego aurorskie umiejętności będą przydatne? W każdym razie nic nie stało na przeszkodzie, żeby mógł im pomóc.
Trudno było mu powstrzymać spojrzenie skierowane w stronę Poppy, kiedy ta naskoczyła na Lupina niczym mała pchła. Jego zaskoczenie i może zniesmaczenie byłoby mniejsze, gdyby Randallowi zwrócił uwagę ktoś inny, ktoś kto był na miejscu i przeżył to razem z nimi. Trzeba pamiętać, że każdy radzi sobie z Azkabanem na inny sposób. I chociaż wiele słów cisnęło mu się teraz na język ostatecznie postanowił nie zabierać stanowiska w tej dyskusji, która pewnie i tak prowadziłaby donikąd. Zamiast tego próbował skupić się na przebiegu spotkania, co wymagało od niego podwójnego wysiłku, biorąc pod uwagę niesamowitego kaca, który boleśnie przypominał o swoim istnieniu. - Jeżeli chodzi o zaopatrzenie Oazy to myślę, że znajdę rzeczy do oddania, które mogą się przydać - tu posłał Justine krótkie spojrzenie. To chyba najlepszy sposób, w jaki mogliby zagospodarować większość rzeczy, szczególnie ubrań jakie jeszcze zostały po ich matce na Manor Road. Poza tym na pewno znalazłyby się jakieś rzeczy z ich dzieciństwa. W końcu nie zapowiadało się na to, aby w najbliższym czasie któreś z rodzeństwa Tonks doczekało się własnego potomstwa, a w Oazie pewnie pojawią się rodziny z dziećmi. - I chętnie pomogę z pracami remontowymi i jeżeli znajdzie się coś więcej z czym będę mógł pomóc, możecie na mnie liczyć- powiedział, czuł się dobrze z narzędziami w ręku, często razem z ojcem naprawiał różne rzeczy za pomocą mugolskich narzędzi, może w Oazie przydadzą się jego umiejętności? Kto wie. Poza tym, może jego aurorskie umiejętności będą przydatne? W każdym razie nic nie stało na przeszkodzie, żeby mógł im pomóc.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie dał po sobie poznać, że pytanie o psychiczne samopoczucie poruszyło w nim jakaś drażliwą strunę związaną ze Stonehenge. To co robił mu wówczas Voldemort nie wyciekło raczej poza gwardię, a on sam uważał to za zamknięty rozdział z którym się uporał. Nie zareagował więc nijak na pytanie uznając, że jego ono nie dotyczy. Zupełnie jakby był tu po to by zmonitorować to jak inni sobie z tym radzą samemu stawiając się ponad ten problem. W końcu lepiej niż ktokolwiek jako auror znał wpływ czarnej magii na ludzki umysł, tego jak skrajnie przerażające, stresujące doświadczenia potrafiły zachwiać równowagą niejednego czarodzieja. Nie zamierzał, tym bardziej na forum wszystkich tu zebranych, obnażać się z tego wrażenia.
- Niekoniecznie - wszedł w słowo Jackie - Pomysł zbiórki nie jest zły jednak z głową wypadałoby podejść do hasła pod jakim chce się ją organizować oraz tym kto miałby się tą organizacją zająć. Na pewno głupie będzie powoływanie się na jakiekolwiek ofiary napaści, nierówności czy innego tego typu celami. Można byłoby wykorzystać zimę i zapowiedzi meteorologów co do jej nieludzką zaciekłości w tym roku, której już teraz doświadczamy. Zimowa zbiórka darów nie brzmi już tak kontrowersyjnie i alarmująco, a to czy dary trafią do marznących w Londynie czy Oazie to już nikt tego sprawdzać nie będzie chociaż zawsze można to podzielić dla przezorności między oba dystrykty. Drugą kwestią jest to kto miałby się nią zająć i nie mógłbyś być to ty, Bertie. Bez wątpienia jesteś na celowniku - ataki na lodziarnię Floreana czy Próżność w której pracował nie mogły być przypadkami - Nie mógłby to być też ktokolwiek związany z Departamentem Przestrzegania Prawa, Gwardziści i każdy o kim Blake może powiedzieć, że rycerze o nim coś podejrzewają...w zasadzie najlepiej byłoby zaangażować w to świeżego sojusznika nie mającego jakiejkolwiek znaczącej wiedzy i o którym druga strona nie wie - wszystko się dało jeżeli sensownie pomyślało się o tym, jak to rozegrać. Zbiórka nie należała do wyjątków. On sam jednak nie zamierzał się w nią angażować jakkolwiek. Bez wątpienia jego działania były skrupulatnie przez Ministerstwo obserwowane i oceniane.
Nie wypowiadał się na temat kryształów. On również doświadczył mocy oczyszczającego deszczu, znalazł kilka magicznych kamieni, jednak nie był w stanie nic nowego dodać od siebie, czy też się w jakiś szczególny sposób wypowiedzieć na ich temat. Brakowało mu specjalistycznej, naukowej wiedzy. Nie zgłaszał się również do prac i przysposabiania Oazy uznając to za obowiązek tych, którzy nie umieli walczyć.
- Niekoniecznie - wszedł w słowo Jackie - Pomysł zbiórki nie jest zły jednak z głową wypadałoby podejść do hasła pod jakim chce się ją organizować oraz tym kto miałby się tą organizacją zająć. Na pewno głupie będzie powoływanie się na jakiekolwiek ofiary napaści, nierówności czy innego tego typu celami. Można byłoby wykorzystać zimę i zapowiedzi meteorologów co do jej nieludzką zaciekłości w tym roku, której już teraz doświadczamy. Zimowa zbiórka darów nie brzmi już tak kontrowersyjnie i alarmująco, a to czy dary trafią do marznących w Londynie czy Oazie to już nikt tego sprawdzać nie będzie chociaż zawsze można to podzielić dla przezorności między oba dystrykty. Drugą kwestią jest to kto miałby się nią zająć i nie mógłbyś być to ty, Bertie. Bez wątpienia jesteś na celowniku - ataki na lodziarnię Floreana czy Próżność w której pracował nie mogły być przypadkami - Nie mógłby to być też ktokolwiek związany z Departamentem Przestrzegania Prawa, Gwardziści i każdy o kim Blake może powiedzieć, że rycerze o nim coś podejrzewają...w zasadzie najlepiej byłoby zaangażować w to świeżego sojusznika nie mającego jakiejkolwiek znaczącej wiedzy i o którym druga strona nie wie - wszystko się dało jeżeli sensownie pomyślało się o tym, jak to rozegrać. Zbiórka nie należała do wyjątków. On sam jednak nie zamierzał się w nią angażować jakkolwiek. Bez wątpienia jego działania były skrupulatnie przez Ministerstwo obserwowane i oceniane.
Nie wypowiadał się na temat kryształów. On również doświadczył mocy oczyszczającego deszczu, znalazł kilka magicznych kamieni, jednak nie był w stanie nic nowego dodać od siebie, czy też się w jakiś szczególny sposób wypowiedzieć na ich temat. Brakowało mu specjalistycznej, naukowej wiedzy. Nie zgłaszał się również do prac i przysposabiania Oazy uznając to za obowiązek tych, którzy nie umieli walczyć.
Find your wings
Rozumiał panujące obecnie emocje, bo i dobrze znał ich podłoże, jednak naprawdę nie potrzebowali wzburzeń i kłótni. Te drobne przytyki czynione sobie wzajemnie, łapanie się za słówka, to było im niepotrzebne, zważywszy na to, że ich grono było poszerzane w bardzo powolnym tempie z powodu okoliczności. Czasy stały się jeszcze trudniejsze i najwidoczniej nie wszyscy pojmowali, że po końcu anomalii czekają ich kolejne batalie, może nawet jeszcze gorsze. Konieczne było podsumowanie tego wszystkiego, co już się wydarzyło, dlatego w milczeniu słuchał kolejnych raportów odnoszących się do wydarzeń z Azkabanu. Tamtejsza anomalia była potężna i korelowała nie tylko z doświadczeniami dzieci, ona również w jakiś sposób odkrywała słabości poszczególnych osób i atakowała w te czułe punkty. Wszystko było tam szalone, ale dobrze, że zdradzali sobie wzajemnie wszystkie szczegóły, bo nawet one były ważne. Mroczna forteca, po której ostały się już tylko ruiny, przemieniła się w Oazę, miejsce, które miało zapewniać ochronę potrzebującym, prześladowanym przez nowy reżim.
Częścią podsumowania miało stać się również pożegnanie, którego tak naprawdę potrzebowali oni, a nie ofiary. Pamięć o zasłużonych dla dobrej sprawy przetrwa pomiędzy nimi, póki ostatnie z nich nie wyzionie ducha. Ale jak długo im będzie żyć? Ile osób siedzących przy tym stole zginie w ciągu najbliższych miesięcy, w ciągu tego kolejnego roku albo za kilka lat? Nie mogli nawet przewidzieć tego, ile czasu będzie trwała ta wojna. Wyprawią pogrzeb, niewielki, symboliczny, jednak Rineheart zadbał o odpowiedni ceremoniał już w skrytości własnej duszy, coraz bardziej strapionej. I pomyślał znów o poświęceniu profesor Bagshot, nagle myśląc o innej kwestii.
– Kamień wskrzeszenia znajduje się w naszych rękach – pamiętał odrobinę mgliście, że trafił z powrotem w ręce Bena. A może Samuela? Na pewno obaj nieśli tajemnicze gliniane naczynia, w których zapieczętowane były ciało i dusza poczciwej czarownicy. – Czy jest on nadal aktywny? A może przy każdym jego użyciu obowiązuje zasada życie za życie? – spojrzał z ogromną powagą na prowadzącą spotkanie Tonks, potem zaś na Wrighta, pragnąć wiedzieć, czy jeśli ktokolwiek z nich padnie na polu walki, dostanie szansę na dalsze kontynuowanie misji. Wszyscy znali ryzyko, śmierć mogła ich dopaść przy każdej misji, jednak niektóre osoby warte były przywrócenia do życia. Gwardia nie powinna już słabnąć, do była zbyt wysoka cena, za duża strata. A jeśli przywrócenie życia wiązało się z jego odebraniem, Kieran był gotów pełnić nawet rolę kata. Nikt nie zapłacze za podłą kreaturą zasilająca szeregi Rycerzy, a jemu nie drgnie ręka przy zadaniu śmiertelnych obrażeń. Jak łatwo mu było decydować o wartości życia.
Może to były mrzonki i powinien skupić się na realnych celach. To Gwardii musiał pozostawić wybór, zaś naukowym umysłom pozostawił kwestię wyjaśnienia zagadki pulsującego mocą deszczu po ustaniu anomalii. Ale podniesienie sprawy bezpieczeństwa portalu zaalarmowało go. – Z tego co wiem Zakazany Las znajduje się pod opieką Hogwartu – mógł się mylić, ale kiedyś coś takiego usłyszał, tylko kiedy i gdzie tak właściwie? Może Poppy, jako członek szkolnej kadry, potwierdzi lub zaprzeczy jego twierdzeniu. – Portal chronią centuary. Ale jeśli przepływ magii może nas zdradzić, warto jakoś to zataić. Szkoła może znaleźć się na celowniku Rycerzy, o ile już się na nim nie znalazła – członkowie Zakonu byli pracownikami tej placówki, dodatkowo uczyły się tam dzieci z czystokrwistych rodzin. Już wielokrotnie wałkowali na spotkaniu temat tożsamości Rycerzy, ale również rozważali możliwość, iż oni także wiedzą, z kim walczą.
Wszystkie siły powinni włożyć w zapewnienie bezpieczeństwa Oazy. Tak, będą musieli włożyć w nią sporo pracy, ale Starą Chatę przecież zdołali odbudować, to i schronienie dla ofiar wojny uda im się zbudować. Informację o przewodnictwie Harolda Longbottoma nad Zakonem przyjął z dużym spokojem, wsłuchał się uważnie w treść pierwszych spływających deklaracji odnośnie stworzenia inne miejsca ważnego dla życia organizacji.
– Mogę pomóc przy budowie, a także zorganizować narzędzia, drewno. I pomóc przy transporcie materiałów – zaoferował się w tych obszarach, gdzie rzeczywiście mógł pomóc w dużym stopniu, jeszcze w myślach rozważając, jak stoją jego finanse. Na narzędzia z pewnością go stać. Ale inny wątek znów rozbudził emocje. Rozumiał chęć zorganizowania pomocy dużą falą, jaką kierował się Bott, ale sama propozycja obudziła w nim te same wątpliwości co u Jackie. – Każda zbiórka ściągnie uwagę Ministerstwa, a więc Rycerzy również – podzielił się swoją opinią, jasno sugerując, że te dwa podmioty są ze sobą ściśle połączone. – Chyba że zorganizujemy ją mugolskimi kanałami, z dala od czarodziejskiego społeczeństwa – spośród wszystkich sojuszników chciał już do tego zadania zaproponować kandydaturę Nobby’ego, jako człowieka dobrze obeznanego z mugolskim światem, jednak ten również ściągał na siebie uwagę Ministerstwa, choć nie pracował już w jego strukturach. – Ale może się to okazać kłopotliwe. To wciąż będzie niosło ze sobą ryzyko, być może i niepotrzebne.
Istniała jeszcze jedna sprawa, którą pragnął poruszyć, jednak czekał jeszcze na odpowiednią chwilę. Kiedy temat Oazy zostanie domknięty i wszystkie deklaracje już padną, powie to, co męczy go od grudnia.
Częścią podsumowania miało stać się również pożegnanie, którego tak naprawdę potrzebowali oni, a nie ofiary. Pamięć o zasłużonych dla dobrej sprawy przetrwa pomiędzy nimi, póki ostatnie z nich nie wyzionie ducha. Ale jak długo im będzie żyć? Ile osób siedzących przy tym stole zginie w ciągu najbliższych miesięcy, w ciągu tego kolejnego roku albo za kilka lat? Nie mogli nawet przewidzieć tego, ile czasu będzie trwała ta wojna. Wyprawią pogrzeb, niewielki, symboliczny, jednak Rineheart zadbał o odpowiedni ceremoniał już w skrytości własnej duszy, coraz bardziej strapionej. I pomyślał znów o poświęceniu profesor Bagshot, nagle myśląc o innej kwestii.
– Kamień wskrzeszenia znajduje się w naszych rękach – pamiętał odrobinę mgliście, że trafił z powrotem w ręce Bena. A może Samuela? Na pewno obaj nieśli tajemnicze gliniane naczynia, w których zapieczętowane były ciało i dusza poczciwej czarownicy. – Czy jest on nadal aktywny? A może przy każdym jego użyciu obowiązuje zasada życie za życie? – spojrzał z ogromną powagą na prowadzącą spotkanie Tonks, potem zaś na Wrighta, pragnąć wiedzieć, czy jeśli ktokolwiek z nich padnie na polu walki, dostanie szansę na dalsze kontynuowanie misji. Wszyscy znali ryzyko, śmierć mogła ich dopaść przy każdej misji, jednak niektóre osoby warte były przywrócenia do życia. Gwardia nie powinna już słabnąć, do była zbyt wysoka cena, za duża strata. A jeśli przywrócenie życia wiązało się z jego odebraniem, Kieran był gotów pełnić nawet rolę kata. Nikt nie zapłacze za podłą kreaturą zasilająca szeregi Rycerzy, a jemu nie drgnie ręka przy zadaniu śmiertelnych obrażeń. Jak łatwo mu było decydować o wartości życia.
Może to były mrzonki i powinien skupić się na realnych celach. To Gwardii musiał pozostawić wybór, zaś naukowym umysłom pozostawił kwestię wyjaśnienia zagadki pulsującego mocą deszczu po ustaniu anomalii. Ale podniesienie sprawy bezpieczeństwa portalu zaalarmowało go. – Z tego co wiem Zakazany Las znajduje się pod opieką Hogwartu – mógł się mylić, ale kiedyś coś takiego usłyszał, tylko kiedy i gdzie tak właściwie? Może Poppy, jako członek szkolnej kadry, potwierdzi lub zaprzeczy jego twierdzeniu. – Portal chronią centuary. Ale jeśli przepływ magii może nas zdradzić, warto jakoś to zataić. Szkoła może znaleźć się na celowniku Rycerzy, o ile już się na nim nie znalazła – członkowie Zakonu byli pracownikami tej placówki, dodatkowo uczyły się tam dzieci z czystokrwistych rodzin. Już wielokrotnie wałkowali na spotkaniu temat tożsamości Rycerzy, ale również rozważali możliwość, iż oni także wiedzą, z kim walczą.
Wszystkie siły powinni włożyć w zapewnienie bezpieczeństwa Oazy. Tak, będą musieli włożyć w nią sporo pracy, ale Starą Chatę przecież zdołali odbudować, to i schronienie dla ofiar wojny uda im się zbudować. Informację o przewodnictwie Harolda Longbottoma nad Zakonem przyjął z dużym spokojem, wsłuchał się uważnie w treść pierwszych spływających deklaracji odnośnie stworzenia inne miejsca ważnego dla życia organizacji.
– Mogę pomóc przy budowie, a także zorganizować narzędzia, drewno. I pomóc przy transporcie materiałów – zaoferował się w tych obszarach, gdzie rzeczywiście mógł pomóc w dużym stopniu, jeszcze w myślach rozważając, jak stoją jego finanse. Na narzędzia z pewnością go stać. Ale inny wątek znów rozbudził emocje. Rozumiał chęć zorganizowania pomocy dużą falą, jaką kierował się Bott, ale sama propozycja obudziła w nim te same wątpliwości co u Jackie. – Każda zbiórka ściągnie uwagę Ministerstwa, a więc Rycerzy również – podzielił się swoją opinią, jasno sugerując, że te dwa podmioty są ze sobą ściśle połączone. – Chyba że zorganizujemy ją mugolskimi kanałami, z dala od czarodziejskiego społeczeństwa – spośród wszystkich sojuszników chciał już do tego zadania zaproponować kandydaturę Nobby’ego, jako człowieka dobrze obeznanego z mugolskim światem, jednak ten również ściągał na siebie uwagę Ministerstwa, choć nie pracował już w jego strukturach. – Ale może się to okazać kłopotliwe. To wciąż będzie niosło ze sobą ryzyko, być może i niepotrzebne.
Istniała jeszcze jedna sprawa, którą pragnął poruszyć, jednak czekał jeszcze na odpowiednią chwilę. Kiedy temat Oazy zostanie domknięty i wszystkie deklaracje już padną, powie to, co męczy go od grudnia.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Marcella doskonale zdawała sobie sprawę, że spotkała ich ogromna tragedia, że ludzkie życie jest ważne. I była wdzięczna Benowi, że uciął temat zgrabnie, że nie chciał go ciągnąć w przeciwieństwie do Poppy, która wyraźnie nie miała za bardzo o czym rozmawiać, skoro chciała wypowiadać się na temat, który zupełnie jej nie dotyczył. Zwłaszcza, że rudowłosa sama jednoznacznie powiedziała, że ucina temat z Randallem już na samym początku. Marcella przymknęła oczy z irytacją. - Zgadzam się, to nie jest miejsce na takie rozmowy. Jednak jeśli chcesz, możemy wymienić kilka światopoglądowych zdań na temat tego czym jest dla nas zakończenie anomalii już po zabraniu. - Jej ton na chwilę stał się pewniejszy, ale nadal nie był ostry. Mówiła spokojnie, ale nadal przecież to nie był czas i miejsce na takie słowa. Na takie sprawy. A już samo zwracanie uwagi tylko na fakt, że zginęli ludzie prowadziło do szybkiej i nieuniknionej psychozy. Tej nocy ponieśli ofiarę, ogromną i niezaprzeczalną, ale też bohaterską. A ludzie, którzy ucierpieli z powodu anomalii nie zawsze byli bohaterscy, nie zawsze wybierali sobie taki los. A sam przykład jej przyjaciela, który ucierpiał w jednej z ostatnich anomalii śnieżnych już był najlepszym przykładem.
Zerknęła już tylko na siedzącego obok Norwega, ale rozmowa zwyczajnie odsunęła jej uwagę od mężczyzny. Zwłaszcza, gdy mowa była o Oazie. - Również chętnie pomogę w stworzeniu tego miejsca. Moja rodzina nie ma wiele, postaramy się jednak przeznaczyć odpowiednie środki. Służę też w jako pracownica policji. - Powiedziała już nieco łagodniej. Jako policjantka miała dostęp do wielu informacji, które przechodziły przez palce nawet aurorom. Mowa o profesor Bagshot jednak sprawiła, że odwróciła na chwilę wzrok. W końcu to widziała. Ten moment, gdy Skamander i Wright rozbili swoje naszyjniki, ona i Julia były wtedy dość blisko, by móc to zauważyć. Choć wtedy nie mogła nawet podejrzewać, o co może w tym chodzić. - Rozumiem, że Oaza będzie teraz priorytetem, ale czy będziemy podejmować działania związane z Ministerstwem? Wszyscy słyszeliśmy o sprawie lodziarni i cukierni - Ci ludzie mają niemal immunitet, po całej sprawie zostali właściwie wypuszczeni z Tower of London po kilku dniach. A napis, który widniał nad cukiernią jednoznacznie pokazuje, kto jest sprawcą... - Z jakiegoś powodu miała w sobie okropne wrażenie, że skrycie się w Oazie będzie tylko chwilową ucieczką. Jeśli rzeczywiście tyle ludzi napływać będzie do jednego miejsca, w końcu albo Hogwart albo nawet sama Oaza ściągnie na siebie uwagę. A jeszcze niedawno Azkaban był przecież domem wielu dementorów.
Zerknęła już tylko na siedzącego obok Norwega, ale rozmowa zwyczajnie odsunęła jej uwagę od mężczyzny. Zwłaszcza, gdy mowa była o Oazie. - Również chętnie pomogę w stworzeniu tego miejsca. Moja rodzina nie ma wiele, postaramy się jednak przeznaczyć odpowiednie środki. Służę też w jako pracownica policji. - Powiedziała już nieco łagodniej. Jako policjantka miała dostęp do wielu informacji, które przechodziły przez palce nawet aurorom. Mowa o profesor Bagshot jednak sprawiła, że odwróciła na chwilę wzrok. W końcu to widziała. Ten moment, gdy Skamander i Wright rozbili swoje naszyjniki, ona i Julia były wtedy dość blisko, by móc to zauważyć. Choć wtedy nie mogła nawet podejrzewać, o co może w tym chodzić. - Rozumiem, że Oaza będzie teraz priorytetem, ale czy będziemy podejmować działania związane z Ministerstwem? Wszyscy słyszeliśmy o sprawie lodziarni i cukierni - Ci ludzie mają niemal immunitet, po całej sprawie zostali właściwie wypuszczeni z Tower of London po kilku dniach. A napis, który widniał nad cukiernią jednoznacznie pokazuje, kto jest sprawcą... - Z jakiegoś powodu miała w sobie okropne wrażenie, że skrycie się w Oazie będzie tylko chwilową ucieczką. Jeśli rzeczywiście tyle ludzi napływać będzie do jednego miejsca, w końcu albo Hogwart albo nawet sama Oaza ściągnie na siebie uwagę. A jeszcze niedawno Azkaban był przecież domem wielu dementorów.
Wysłuchała wszystkich relacji z Azkabanu, czując jak na jej gardle zaciska się niewidzialna dłoń, jak oplata jej szyję i uciska krtań, odbiera jej słowa, a także oddech. Spodziewała się, że wyprawa w tamto miejsce będzie nie tylko niebezpieczna, ale także wyjątkowo trudna. To, czego doświadczyli w tym koszmarze przekraczało jej oczekiwania, nie umiała i nie chciała wyobrazić sobie nawet tego, jak wielkim wyzwaniem było zmierzenie się z tymi wszystkimi zagrożeniami. Inferiusy, koszmarne iluzje, zaklęte naszyjniki. Milczała w skupieniu, bo nie doświadczywszy tego na własnej skórze nie miała prawa zabierać głosu w tej kwestii. Nie wszyscy jednak pojmowali powagę sytuacji, nie potrafili zachować się w odpowiedni sposób — chociażby przez wzgląd na ofiarą jaką ponieśli. Oni wszyscy.
— Wstydzilibyście się — kłócąc się i przegadując, tu i teraz, kiedy na wszystkich spadł ciężar wiadomości o poświęceniu, kiedy w gardłach grzęzły pytania co dalej, a niepewność mieszała się z zanikającą nadzieją, pomimo wielkiego i niepowtarzalnego sukcesu, który — dzięki również ich wysiłkowi, dzięki ludziom, których stracili — mógł być wstępem do czegoś wielkiego i przełomowego. Nie spojrzała ani na Poppy, ani na Marcelę, czy Randalla. Ich zachowanie wydało jej się nieodpowiednie, ale powinni dać spokój animozjom; osobiste bolączki powinni rozwiązać już po spotkaniu, chyba, że tak bardzo zależało im na tylu świadkach i udowodnieniu własnej niepowtarzalnej racji.
— Jeśli będziesz potrzebować pomocy przy organizacji, wiesz, gdzie mnie szukać — zwróciła się do Jackie. — Powinniśmy upamiętnić wszystkich poległych — przytaknęła pomysłowi Lucana, zerkając na pozostałych powoli. — Zasługiwali na to, by ich imiona i nazwiska zostały wyryte w podobnym kamieniu, w ten sposób oddalibyśmy hołd ludziom, którzy walczyli o lepsze jutro, o nadzieję.
Oaza miała stać się bezpiecznym miejscem, azylem dla ludzi uciśnionych i zagrożonych. To był wspaniały pomysł, wyjątkowy i poczuła ulgę, że pomimo utraty Bathildy Longbottom działał; wciąż było wiele do zrobienia. Kiedy padały pierwsze propozycje pomocy, również postanowiła zabrać głos.
— Mam trochę odłożonych monet, oddam wszystko co mam — zadeklarowała bez wahania; myślenie o tym, z czego spłaci swoje długi, nie wspominając o zaplanowanych inwestycjach przyjdzie później. — W warsztacie mam też mnóstwo narzędzi, więc mogę przekazać je wszystkim chętnym. Sama też wezmę udział w budowie — nie bała się pracy fizycznej, a na heblowaniu drewna zjadła zęby. Wiedziałą, że nauczenie się czegoś nowego przyjdzie jej łatwiej, a będzie pomocna w budowie domostw w osadzie i organizacji wspólnej przestrzeni. — Mam też stały kontakt z dostawcami drewna, organizacja surowców niezbędnych do budowy nie będzie trudna. Problemem może okazać się ukrycie tego. Zwiększenie popytu zawsze w portach niesie się echem, handlarze szybko docierają do klientów, którzy wydają się im atrakcyjni przez dużą ilość zamówień. Jestem pewna, że Rycerze Walpurgii mają dobre kontakty w dokach, nie możemy wzbudzić tym ich zainteresowania, a tym bardziej transportami doprowadzić ich do oazy.— Sama będzie o tym pamiętać, ale powinni być świadomi o tym również wszyscy pozostali, chcący zaangażować się w podobne działania.
— Kiedy w oazie mogą pojawić się pierwsi... mieszkańcy? I co stało się z dziećmi? Gdzie teraz są?— zwróciła się w kierunku Just, musieli wiedzieć, jak intensywne mają być prace, na co muszą się nastawić. — Zbiórka pieniędzy mugolskimi kanałami może okazać się nieefektywna. Podejrzewam, że teraz większość z osób, która gotowa byłaby pomóc sama tej pomocy będzie potrzebować. Prorok Codzienny został zdelegalizowany, ludzie ministra będą kierować swój wzrok na wszystkie społeczne inicjatywy doszukując się w tym zagrożenia dla siebie. — Słowa Marcelli przypomniały jej o rozmowie z bratem Justine, zerknęła na Floreana, może mógł uzupełnić tę wersję zdarzeń.— Michael Tonks powiedział mi, że spotkaliście w celi jakiegoś Rosiera. Pamiętasz kogoś jeszcze? Znałeś ich? Takich ataków może być teraz więcej. — Z pewnością będzie, musieli się przygotować na to, że wielu z nich może stać się celem; będą obserwowani — musieli działać ostrożnie, a już na pewno nie pozwolić na to, by swoimi działaniami podłożyć się wrogom.
— Wstydzilibyście się — kłócąc się i przegadując, tu i teraz, kiedy na wszystkich spadł ciężar wiadomości o poświęceniu, kiedy w gardłach grzęzły pytania co dalej, a niepewność mieszała się z zanikającą nadzieją, pomimo wielkiego i niepowtarzalnego sukcesu, który — dzięki również ich wysiłkowi, dzięki ludziom, których stracili — mógł być wstępem do czegoś wielkiego i przełomowego. Nie spojrzała ani na Poppy, ani na Marcelę, czy Randalla. Ich zachowanie wydało jej się nieodpowiednie, ale powinni dać spokój animozjom; osobiste bolączki powinni rozwiązać już po spotkaniu, chyba, że tak bardzo zależało im na tylu świadkach i udowodnieniu własnej niepowtarzalnej racji.
— Jeśli będziesz potrzebować pomocy przy organizacji, wiesz, gdzie mnie szukać — zwróciła się do Jackie. — Powinniśmy upamiętnić wszystkich poległych — przytaknęła pomysłowi Lucana, zerkając na pozostałych powoli. — Zasługiwali na to, by ich imiona i nazwiska zostały wyryte w podobnym kamieniu, w ten sposób oddalibyśmy hołd ludziom, którzy walczyli o lepsze jutro, o nadzieję.
Oaza miała stać się bezpiecznym miejscem, azylem dla ludzi uciśnionych i zagrożonych. To był wspaniały pomysł, wyjątkowy i poczuła ulgę, że pomimo utraty Bathildy Longbottom działał; wciąż było wiele do zrobienia. Kiedy padały pierwsze propozycje pomocy, również postanowiła zabrać głos.
— Mam trochę odłożonych monet, oddam wszystko co mam — zadeklarowała bez wahania; myślenie o tym, z czego spłaci swoje długi, nie wspominając o zaplanowanych inwestycjach przyjdzie później. — W warsztacie mam też mnóstwo narzędzi, więc mogę przekazać je wszystkim chętnym. Sama też wezmę udział w budowie — nie bała się pracy fizycznej, a na heblowaniu drewna zjadła zęby. Wiedziałą, że nauczenie się czegoś nowego przyjdzie jej łatwiej, a będzie pomocna w budowie domostw w osadzie i organizacji wspólnej przestrzeni. — Mam też stały kontakt z dostawcami drewna, organizacja surowców niezbędnych do budowy nie będzie trudna. Problemem może okazać się ukrycie tego. Zwiększenie popytu zawsze w portach niesie się echem, handlarze szybko docierają do klientów, którzy wydają się im atrakcyjni przez dużą ilość zamówień. Jestem pewna, że Rycerze Walpurgii mają dobre kontakty w dokach, nie możemy wzbudzić tym ich zainteresowania, a tym bardziej transportami doprowadzić ich do oazy.— Sama będzie o tym pamiętać, ale powinni być świadomi o tym również wszyscy pozostali, chcący zaangażować się w podobne działania.
— Kiedy w oazie mogą pojawić się pierwsi... mieszkańcy? I co stało się z dziećmi? Gdzie teraz są?— zwróciła się w kierunku Just, musieli wiedzieć, jak intensywne mają być prace, na co muszą się nastawić. — Zbiórka pieniędzy mugolskimi kanałami może okazać się nieefektywna. Podejrzewam, że teraz większość z osób, która gotowa byłaby pomóc sama tej pomocy będzie potrzebować. Prorok Codzienny został zdelegalizowany, ludzie ministra będą kierować swój wzrok na wszystkie społeczne inicjatywy doszukując się w tym zagrożenia dla siebie. — Słowa Marcelli przypomniały jej o rozmowie z bratem Justine, zerknęła na Floreana, może mógł uzupełnić tę wersję zdarzeń.— Michael Tonks powiedział mi, że spotkaliście w celi jakiegoś Rosiera. Pamiętasz kogoś jeszcze? Znałeś ich? Takich ataków może być teraz więcej. — Z pewnością będzie, musieli się przygotować na to, że wielu z nich może stać się celem; będą obserwowani — musieli działać ostrożnie, a już na pewno nie pozwolić na to, by swoimi działaniami podłożyć się wrogom.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Nie dostrzegł, że obserwowała do Charlene. Był też za bardzo skupiony na osobie Rii. W każdym razie – nie ignorował panny Leighton specjalnie, po prostu skupił się na narzeczonej i na swoich myślach, choć te szybko zostały przerwane przez drobną kłótnię, o ile tak można było nazwać tę drobną słowną przepychankę, której nawet nie oczekiwał.
– Panno Pomfrey, każdy ją przeżywa. I on, na pewno. Na pewno nie miał nic złego na myśli, a i nie chciał nikogo obrazić. Ot, jego humor trochę poszedł za daleko. Dajmy mu spokój – starał się uspokoić uzdrowicielkę, jeszcze zanim sprawozdania w ogóle się rozpoczęły. Nie było czasu na kłótnie. Nie chciał usprawiedliwiać Lupina, bo nie zgadzał się z jego humorem, ale jednocześnie starał się zrozumieć, że ten zwyczajnie na swój pokrętny sposób odreagował negatywne emocje, kiedy zażartował w taki, a nie inny sposób. Anthony w swojej cichej próbie ochrony czarodzieja brzmiał na dziwnie poważnego, a i może na smutnego.
Potem zresztą skupił się na kolejnych wypowiedziach, a sam milczał, nie chcąc przerywać w poważnych raportach z misji w Azkabanie. Sam chciał wiedzieć, co dokładnie przeżyła Weasleyówna siedząca obok niego i nie tylko ona, ale i inne bliskie mu osoby. Wzrokiem przeskakiwał z jednej osoby na drugą, aktywnie słuchając ich wyjaśnień.
To, co przeżyli tam w Azkabanie na pewno nie było niczym przyjemnym, a potwierdzały to wyjątkowo chaotyczne i szaleńcze opowieści. Jego szczególną uwagę zwróciła wzmianka o Garretcie i Dumbledorze. Historie brzmiały jak wyjęte z jakiegoś wyjątkowo paskudnego i nieprzyjemnego snu. Ostatnie spojrzenie utkwił na Rii. Jej raportu chciał wysłuchać najbardziej, bo chciał zrozumieć przez co przeszła i co ją spotkało. Dotychczas naprawdę usłyszał tylko drobne wycinki, które nie składały się na całość. Chciał też wiedzieć, co przydarzyło się jego kuzynowi. Zacisnął jedynie jej dłoń pod stołem, chcąc dodać jej choć trochę otuchy, a jednocześnie nie robić z tego sceny i nie zwracając na siebie i na pannę Weasley uwagi.
Większą uwagę skupiła jednak wzmianka o dalszych losach Zakonu. Co miało być dalej? Kto miał im przewodniczyć? To nie tak, że trochę się bał, ale z pewnością uspokoił się, gdy usłyszał, że szefem organizacji został Harold Longbottom. Wtedy także natychmiast się „rozbudził”. Coś błysnęło mu w oczach. Choć było mu żal profesor Bagshot, to wiedział że są mimo wszystko w bardzo dobrych rękach.
Słysząc o powstaniu Oazy i o schronieniu dla każdego skromnie się uśmiechnął, choć gorzko. Sam chciał pomóc, tego był pewien. Wcześniej jednak kilka osób wyraziło swoje chęci. Kiwnął na słowa swojej narzeczonej.
– Pomożemy we wszystkim, w czym tylko będziemy mogli. Myśleliśmy też wspólnie o tym, żeby zorganizować zbiórkę pieniędzy dla potrzebujących, co zastąpiłoby prezenty na ślub. Nie rozglądaliśmy się po fundacjach i organizacjach na które moglibyśmy przesłać pieniądze, ale teraz nie musimy nawet ich szukać, bo odpowiedź jest prosta – wyjaśnił, wtórując za Weasleyówną. – No i oczywiście sami byśmy finansowo wsparli Oazę, razem – dodał, czując się urażonym tym, że Ria nadal mówiła o swojej finansowej sytuacji, a nie wspólnej. Nie okazywał tego jednak, choć wyraźnie podkreślił wspólnotę, którą mieli niedługo utworzyć. – Oczywiście pomogę też w godnym upamiętnieniu poległych, ale anonimowo, nie chcę żeby moje imię budziło kontrowersje i źle wpływało na dobro Zakonu i naszego celu– dodał bardziej ponuro z wiadomego powodu.
– Panno Pomfrey, każdy ją przeżywa. I on, na pewno. Na pewno nie miał nic złego na myśli, a i nie chciał nikogo obrazić. Ot, jego humor trochę poszedł za daleko. Dajmy mu spokój – starał się uspokoić uzdrowicielkę, jeszcze zanim sprawozdania w ogóle się rozpoczęły. Nie było czasu na kłótnie. Nie chciał usprawiedliwiać Lupina, bo nie zgadzał się z jego humorem, ale jednocześnie starał się zrozumieć, że ten zwyczajnie na swój pokrętny sposób odreagował negatywne emocje, kiedy zażartował w taki, a nie inny sposób. Anthony w swojej cichej próbie ochrony czarodzieja brzmiał na dziwnie poważnego, a i może na smutnego.
Potem zresztą skupił się na kolejnych wypowiedziach, a sam milczał, nie chcąc przerywać w poważnych raportach z misji w Azkabanie. Sam chciał wiedzieć, co dokładnie przeżyła Weasleyówna siedząca obok niego i nie tylko ona, ale i inne bliskie mu osoby. Wzrokiem przeskakiwał z jednej osoby na drugą, aktywnie słuchając ich wyjaśnień.
To, co przeżyli tam w Azkabanie na pewno nie było niczym przyjemnym, a potwierdzały to wyjątkowo chaotyczne i szaleńcze opowieści. Jego szczególną uwagę zwróciła wzmianka o Garretcie i Dumbledorze. Historie brzmiały jak wyjęte z jakiegoś wyjątkowo paskudnego i nieprzyjemnego snu. Ostatnie spojrzenie utkwił na Rii. Jej raportu chciał wysłuchać najbardziej, bo chciał zrozumieć przez co przeszła i co ją spotkało. Dotychczas naprawdę usłyszał tylko drobne wycinki, które nie składały się na całość. Chciał też wiedzieć, co przydarzyło się jego kuzynowi. Zacisnął jedynie jej dłoń pod stołem, chcąc dodać jej choć trochę otuchy, a jednocześnie nie robić z tego sceny i nie zwracając na siebie i na pannę Weasley uwagi.
Większą uwagę skupiła jednak wzmianka o dalszych losach Zakonu. Co miało być dalej? Kto miał im przewodniczyć? To nie tak, że trochę się bał, ale z pewnością uspokoił się, gdy usłyszał, że szefem organizacji został Harold Longbottom. Wtedy także natychmiast się „rozbudził”. Coś błysnęło mu w oczach. Choć było mu żal profesor Bagshot, to wiedział że są mimo wszystko w bardzo dobrych rękach.
Słysząc o powstaniu Oazy i o schronieniu dla każdego skromnie się uśmiechnął, choć gorzko. Sam chciał pomóc, tego był pewien. Wcześniej jednak kilka osób wyraziło swoje chęci. Kiwnął na słowa swojej narzeczonej.
– Pomożemy we wszystkim, w czym tylko będziemy mogli. Myśleliśmy też wspólnie o tym, żeby zorganizować zbiórkę pieniędzy dla potrzebujących, co zastąpiłoby prezenty na ślub. Nie rozglądaliśmy się po fundacjach i organizacjach na które moglibyśmy przesłać pieniądze, ale teraz nie musimy nawet ich szukać, bo odpowiedź jest prosta – wyjaśnił, wtórując za Weasleyówną. – No i oczywiście sami byśmy finansowo wsparli Oazę, razem – dodał, czując się urażonym tym, że Ria nadal mówiła o swojej finansowej sytuacji, a nie wspólnej. Nie okazywał tego jednak, choć wyraźnie podkreślił wspólnotę, którą mieli niedługo utworzyć. – Oczywiście pomogę też w godnym upamiętnieniu poległych, ale anonimowo, nie chcę żeby moje imię budziło kontrowersje i źle wpływało na dobro Zakonu i naszego celu– dodał bardziej ponuro z wiadomego powodu.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Alexander zmarszczył brwi kiedy Archibald wybrał właśnie ten moment na to, aby zacząć kopać pod Farleyem dołki. Jego kuzyn nie znał Bertiego tak dobrze jak młodszy z uzdrowicieli, dlatego też nie mógł mieć pojęcia o tym, że nazbyt rozochocony Bott może sobie w głowie ułożyć wszystko na odwrót: a jak raz już pojmie coś w określony sposób to nie było możliwości, aby wykorzenić wszelkie pomyłki.
Słowa Poppy zwróciły jego uwagę. Alexander spojrzał na czarownicę, a w swoim spojrzeniu nie starał się ukryć zaskoczenia.
- Cena była wysoka, jednak biorąc pod uwagę okropności anomalii-matki wydaje się wręcz graniczącym z cudem, że wróciliśmy aż tak licznie - powiedział, odsuwając od siebie myśl o testamencie, który tamtego dnia wysłał do Archibalda sową. Był wtedy prawie pewien, że z tej misji już nie wróci. Jednocześnie po cichu zastanawiał się, co też stało się z miłą hogwarcką pielęgniarką, która jeszcze do niedawna epatowała jedynie ciepłem i troską, niejednokrotnie zaskakując Alexandra niespotykaną wręcz empatią. Fakt, wojna odciskała piętno na nich wszystkich: tę spostrzeżoną przez siebie zmianę przyjął jednak z wyjątkowym smutkiem, zwłaszcza, że pannie Pomfrey zdarzało się to coraz częściej. Ben zaraz uciął jednak tę kwestię, a późniejsze podziękowania Poppy przyjął lekkim skinieniem głowy, ukrywając smutek, który wzbudziła w nim przy poprzednim zabraniu głosu.
Z ulgą przyjął to, kiedy siedzący obok niego cukiernik, Susanne, Lucinda i Benjamin podjęli rozpoczętą przez niego opowieść. Z zaskoczeniem przyjął fakt, że nie tylko oni ujrzeli Garretta i profesora Dumbledore. Zaczęło go to zastanawiać: jak wspomnienie mogło stać się czymś świadomym? Jak mogło im się objawić, a do tego realnie wpłynąć na bieg wydarzeń? I jak wspomnienia mogły w ogóle posiadać moc panowania nad czasem i przestrzenią? Jak, kiedy były czymś tak kruchym, łatwym do utracenia? Palce Alexandra zamarły na moment, przestając obracać marmurowy pierścień, zaraz jednak kontynuowały monotonny ruch na powierzchni blatu w czasie gdy młodzian wsłuchiwał się w głosy innych członków Zakonu. Spotkania Zakonu nie były spędami towarzyskimi: w momencie rozpoczęcia obrad nie pozostawało miejsca na czcze gadaniny. Z relacji Zakonników wyciągnął jeden ogólny wniosek: anomalia zgodnie z przewidywaniami usiłowała ich zniszczyć, atakując to, co budziło w nich najgłębsze z lęków. Psychologiczny i świadomy charakter czarnomagicznego funkcjonowania anomalii nie dawał mu spokoju, na nowo budząc w młodzieńcu wręcz bolesną ciekawość. Nie był jednak w stanie pojąć zawiłości rządzących magią - mądrzejsi i bardziej uczeni od niego próbowali.
- Deszcz przywrócił mi władzę w lewej ręce. Po rozszarpaniu na wysokości łokcia była całkowicie pozbawiona czucia i zdolności motorycznych, kwalifikowała się do amputacji. Deszcz jednak ją uzdrowił, zupełnie jak za użyciem łez feniksa - odpowiedział Archibaldowi. Jego pytanie poruszyło w chłopaku pewne struny ciekawości gdy zaczął rozmyślać o tym, jak potężni byli, kiedy działali wszyscy razem. A daleko było im jeszcze od tego, aby spocząć na laurach: szkolili się nieustannie, rosnąc w siłę z dnia na dzień.
Na pytania Jackie zerknął tylko w stronę prowadzących spotkanie, wiedząc, że to głównie do nich należało rozwiewanie takich wątpliwości. Sam zamierzał podejść do czarownicy po spotkaniu i zaoferować swoją pomoc przy organizacji pogrzebu. Wciąż posiadał umiejętności w dziedzinie zaklinania ognia, a nawet jeżeli miałby zrobić tylko niegasnącą świecę czy znicz to chciał mieć w tym swój udział. Rewelacje o ministrze Longbottomie i glinianych amuletach dla Alexandra rewelacjami nie były, toteż skupił się bardziej na kwestiach budowy Oazy. Podobało mu się rzeczowe myślenie i konkretne deklaracje Hannah, dlatego podchwycił poruszony przez nią temat.
- Benjamin wraz z Percivalem zdołali porozumieć się z czarodziejem, który posiada rozległe lasy i tartak. Pierwotnie nasza współpraca miała opierać się na czymś innym, lecz skoro już jest on po naszej stronie to również u niego możemy złożyć większe zamówienie, bez zbędnych pośredników. Wydaje mi się też, że rozproszenie i zwiększenie liczby źródeł, z których zdobywamy wszelkie surowce pozwoli nam uniknąć zbędnej uwagi i rozgłosu - dodał uwagi od siebie, lecz jego spojrzenie powędrowało zaraz w kierunku lorda Ollivandera, który bądź co bądź również posiadał pewne rozeznanie w kwestiach drewnianych. Magicznych zresztą też: pokiwał głową na jego wyjaśnienie dotyczące kryształów, zgadzając się z jego słowami. - Też wyczułem ich kojące wręcz działanie - potwierdził, nawiązując krótki kontakt wzrokowy z różdżkarzem. Nie rozmawiał z nim od czasu swojej wizyty w sklepie Ollivanderów, kiedy to Farley znajdował się pod działaniem Imperiusa. Miał mętne wrażenie, że nawet jeżeli Ulysses nie rozgryzł co z nim było nie tak, to jednak szybko zorientował się, że coś zdecydowanie nie gra w zachowaniu młodego arystokraty.
Wysłuchał kolejnych propozycji, nie zdradzając mimiką swojego zdania na temat pojawiających się pomysłów i wątpliwości. Propozycja Bertiego została prędko skrytykowana, a następnie wzbogacona o kilka ostrożniejszych rozwiązań. Zwięźle przyznał rację Anthony'emu Skamanderowi, a na deklarację Anthony'ego Macmillana uśmiechnął się lekko. Za to zupełnie przemilczał pytanie Rinehearta o kamień - w końcu nie on prowadził spotkanie i nie on decydował o tym, co na temat kamienia zostanie przekazane reszcie Zakonników.
Słowa Poppy zwróciły jego uwagę. Alexander spojrzał na czarownicę, a w swoim spojrzeniu nie starał się ukryć zaskoczenia.
- Cena była wysoka, jednak biorąc pod uwagę okropności anomalii-matki wydaje się wręcz graniczącym z cudem, że wróciliśmy aż tak licznie - powiedział, odsuwając od siebie myśl o testamencie, który tamtego dnia wysłał do Archibalda sową. Był wtedy prawie pewien, że z tej misji już nie wróci. Jednocześnie po cichu zastanawiał się, co też stało się z miłą hogwarcką pielęgniarką, która jeszcze do niedawna epatowała jedynie ciepłem i troską, niejednokrotnie zaskakując Alexandra niespotykaną wręcz empatią. Fakt, wojna odciskała piętno na nich wszystkich: tę spostrzeżoną przez siebie zmianę przyjął jednak z wyjątkowym smutkiem, zwłaszcza, że pannie Pomfrey zdarzało się to coraz częściej. Ben zaraz uciął jednak tę kwestię, a późniejsze podziękowania Poppy przyjął lekkim skinieniem głowy, ukrywając smutek, który wzbudziła w nim przy poprzednim zabraniu głosu.
Z ulgą przyjął to, kiedy siedzący obok niego cukiernik, Susanne, Lucinda i Benjamin podjęli rozpoczętą przez niego opowieść. Z zaskoczeniem przyjął fakt, że nie tylko oni ujrzeli Garretta i profesora Dumbledore. Zaczęło go to zastanawiać: jak wspomnienie mogło stać się czymś świadomym? Jak mogło im się objawić, a do tego realnie wpłynąć na bieg wydarzeń? I jak wspomnienia mogły w ogóle posiadać moc panowania nad czasem i przestrzenią? Jak, kiedy były czymś tak kruchym, łatwym do utracenia? Palce Alexandra zamarły na moment, przestając obracać marmurowy pierścień, zaraz jednak kontynuowały monotonny ruch na powierzchni blatu w czasie gdy młodzian wsłuchiwał się w głosy innych członków Zakonu. Spotkania Zakonu nie były spędami towarzyskimi: w momencie rozpoczęcia obrad nie pozostawało miejsca na czcze gadaniny. Z relacji Zakonników wyciągnął jeden ogólny wniosek: anomalia zgodnie z przewidywaniami usiłowała ich zniszczyć, atakując to, co budziło w nich najgłębsze z lęków. Psychologiczny i świadomy charakter czarnomagicznego funkcjonowania anomalii nie dawał mu spokoju, na nowo budząc w młodzieńcu wręcz bolesną ciekawość. Nie był jednak w stanie pojąć zawiłości rządzących magią - mądrzejsi i bardziej uczeni od niego próbowali.
- Deszcz przywrócił mi władzę w lewej ręce. Po rozszarpaniu na wysokości łokcia była całkowicie pozbawiona czucia i zdolności motorycznych, kwalifikowała się do amputacji. Deszcz jednak ją uzdrowił, zupełnie jak za użyciem łez feniksa - odpowiedział Archibaldowi. Jego pytanie poruszyło w chłopaku pewne struny ciekawości gdy zaczął rozmyślać o tym, jak potężni byli, kiedy działali wszyscy razem. A daleko było im jeszcze od tego, aby spocząć na laurach: szkolili się nieustannie, rosnąc w siłę z dnia na dzień.
Na pytania Jackie zerknął tylko w stronę prowadzących spotkanie, wiedząc, że to głównie do nich należało rozwiewanie takich wątpliwości. Sam zamierzał podejść do czarownicy po spotkaniu i zaoferować swoją pomoc przy organizacji pogrzebu. Wciąż posiadał umiejętności w dziedzinie zaklinania ognia, a nawet jeżeli miałby zrobić tylko niegasnącą świecę czy znicz to chciał mieć w tym swój udział. Rewelacje o ministrze Longbottomie i glinianych amuletach dla Alexandra rewelacjami nie były, toteż skupił się bardziej na kwestiach budowy Oazy. Podobało mu się rzeczowe myślenie i konkretne deklaracje Hannah, dlatego podchwycił poruszony przez nią temat.
- Benjamin wraz z Percivalem zdołali porozumieć się z czarodziejem, który posiada rozległe lasy i tartak. Pierwotnie nasza współpraca miała opierać się na czymś innym, lecz skoro już jest on po naszej stronie to również u niego możemy złożyć większe zamówienie, bez zbędnych pośredników. Wydaje mi się też, że rozproszenie i zwiększenie liczby źródeł, z których zdobywamy wszelkie surowce pozwoli nam uniknąć zbędnej uwagi i rozgłosu - dodał uwagi od siebie, lecz jego spojrzenie powędrowało zaraz w kierunku lorda Ollivandera, który bądź co bądź również posiadał pewne rozeznanie w kwestiach drewnianych. Magicznych zresztą też: pokiwał głową na jego wyjaśnienie dotyczące kryształów, zgadzając się z jego słowami. - Też wyczułem ich kojące wręcz działanie - potwierdził, nawiązując krótki kontakt wzrokowy z różdżkarzem. Nie rozmawiał z nim od czasu swojej wizyty w sklepie Ollivanderów, kiedy to Farley znajdował się pod działaniem Imperiusa. Miał mętne wrażenie, że nawet jeżeli Ulysses nie rozgryzł co z nim było nie tak, to jednak szybko zorientował się, że coś zdecydowanie nie gra w zachowaniu młodego arystokraty.
Wysłuchał kolejnych propozycji, nie zdradzając mimiką swojego zdania na temat pojawiających się pomysłów i wątpliwości. Propozycja Bertiego została prędko skrytykowana, a następnie wzbogacona o kilka ostrożniejszych rozwiązań. Zwięźle przyznał rację Anthony'emu Skamanderowi, a na deklarację Anthony'ego Macmillana uśmiechnął się lekko. Za to zupełnie przemilczał pytanie Rinehearta o kamień - w końcu nie on prowadził spotkanie i nie on decydował o tym, co na temat kamienia zostanie przekazane reszcie Zakonników.
Stworzenie na gruzach dawnego Azkabanu prawdziwej Oazy, miejsca, w którym schronienie i wsparcie mogli odnaleźć ci, którzy potrzebowali go najbardziej, było jednym z aktualnych priorytetów. Stara chata nie pomieściłaby wszystkich, znajdowała się też pod silnymi zaklęciami, a paradoksalnie dostęp do niej był łatwiejszy - tłumy zagubionych ludzi, pojawiających się zniką na polach w okolicach Londynu na pewno prędzej przy później przyciągnąłby uwagę okolicznych mieszkańców, a co za tym idzie, służb porządkowych skorumpowanego Ministerstwa Magii.
- Świetnie. Czy dałbyś radę - Ty i inni uzdrowiciele - zerknął kątem oka na Poppy i Alexa - zorganizować tam jakieś...nie wiem, dyżury? By ci, których tam sprowadzili, często długo ukrywający się przed parszywcami pokroju szumowiny Rosiera, mogli wrócić do pełni sił i zdrowia? - spytał Archibalda, ciesząc się, że lord nestor jako pierwszy zamierzał zaangażować się w działania na rzecz Oazy. - Sam to pewnie nie dasz rady...W sensie, masz teraz wiele obowiązków jako głowa rodu. Ważnych, politycznych obowiązków - zastanowił się na głos, przenosząc spojrzenie na Lucana. W ogóle czy coś ważnego dzieje się w waszych sferach? Może słyszeliście o czymś ważnym na salonach? Albo i w Ministerstwie Magii? - rozejrzał się po pozostałych, wszak nie tylko wysoko urodzeni mogli mieć najświeższe informacje o poczynaniach Ministra bądź kontrowersyjnych decyzjach politycznych.
Zastanowił się dłużej nad słowami Ulyssesa - mądrala, którego wiedzę znał od lat, słusznie rozważał magię zaklętą w kamieniach i w całej Oazie. - Myślę, że to dobry pomysł. Każdy, kto byłby zainteresowany badaniem zarówno tego dziwnego deszczu, jak i wymyśleniem sposobu na dodatkowe udogodnienia lub zabezpieczenia Oazy, powinien podzielić się z innymi swymi spostrzeżeniami. Może razem dojdziecie do jakichś przydatnych wniosków - powiedział powoli - sam nie znał się zupełnie na numerologii, lecznictwie, zielarstwie i innych, wymagających doświadczenia i szerokiej wiedzy dziedzinach magicznej nauki, lecz wokół stołu w salonie zgromadziło się kilka osób posiadających takie przymioty. - Jednostka badawcza wymaga umocnienia - zwłaszcza, że straciliśmy naszą Panią Profesor - dodał trochę ciszej, marszcząc krzaczaste brwi.
Rozpogodził się jednak nieco słysząc konkretne deklaracje padające z ust kolejnych Zakonników. Uśmiechnął się do Charlene - wiedział, że mimo łagodnego charakteru będzie dla organizacji pomocą - pokiwał głową Poppy, z której wsparcia korzystał także osobiście. Może powinien odwiedzić ją jeszcze kilka razy; westchnął, trochę zakłopotany, gdy Lucinda zwróciła się do niego. - Nie no, czuję się, dobrze - wymamrotał, zażenowany tą uwagą oraz troską, okazywaną mu przez urodziwą czarownicę. Szybko jednak zreflektował się, że chodzi jej o reperkusje klątwy i nieco się rozluźnił. - Miałem problemy ze snem, ciągle na szyi mam ślad po tym naszyjniku...I czuję się trochę kiepsko, tak między nami, ale nie mam problemu z tożsamością swej osobowości. To pewnie po prostu osłabienie - z dumą wypowiedział zbitek trudnych słów. Kiwnął jednak głową, wolał upewnić się, że nie nosi w sobie jakiegoś paskudnego czaru, który znów mógłby zamienić go w swoją gorszą wersję.
Przeniósł spojrzenie na Bertiego, ale zanim zdołałby wyrazić swoje zastrzeżenia, został wyręczony przez Asbjorna i Jackie. Nie przepadał za tym rosłym Norwegiem, ale do Rineheartówny uśmiechnął się lekko, choć ze zmęczeniem. - Macie rację. Nasze działania dotyczące Oazy muszą być dyskretne. I na małą skalę. Lepiej spytać jednego znajomego, czy ma do oddania stare łóżko, bo wasze się zepsuło niż organizować publiczną zbiórkę czegokolwiek. Rzecz do rzeczy, materiał do materiału i damy radę zbudować tam prawdziwy azyl - podsumował; musieli działać rozsądnie i zarazem skutecznie. - Każda para rąk się przyda. Myślę, że priorytetem przy tamtejszej...dziwnej aurze będzie zgromadzenie materiałów i zbudowanie schronień przed wilgocią i deszczem. Nie muszą to być jakieś wille, ale żeby na głowę nie kapało - i żeby z czasem te miejsca można było nazwać domem - zaproponował, zwracając się do Zakonników. Cieszyło go każde wyjście z inicjatywą, a doświadczenie w remontowaniu i budowaniu Bertiego z pewnością mogło przyśpieszyć prace.
Wąskie usta zacisnęły się, gdy powrócił temat symbolicznego pochówku Bathildy. - Pomnik to dobry pomysł, chociaż byłbym za czymś bardziej...kameralnym? Bez przepychu - zastanowił się na głos. - Jaką datę proponujecie? Może na wiosnę, gdy już Oaza będzie bardziej zadbana i wszyscy zdołamy otrzasnąć się z wspomnień Azkabanu? - zaproponował, sam nie będąc pewien, czy to dobra data. I tak powinni ustalić ją wspólnie, tak jak razem zamierzali przygotować krótkie wspomnienie Pani Profesor. - Każdy z nas mógłby też powiedzieć kilka słów, także o tych, którzy odeszli...Chyba, że ktoś wprawny w tej sztuce mógłby przygotować krótkie przemówienie - Ben nie za bardzo radził sobie w pięknych słowach, liczył więc na to, że ktoś w odpowiedni, pełen szacunku i elegancki sposób zwerbalizuje wszelkie dokonania Profesor Bagshot. Uśmiechnął się do Hannah, smutno, ale i z dumą; była tak waleczna, tak zaangażowana, pomimo ich prywatnych nieporozumień. Czuł się pewniej, gdy siedziała obok niego.
- Dziękuję za wasze wszystkie propozycje. Działajmy więc - najpierw ci, którzy są w stanie zorganizować materiały, powinni dostarczać je powoli do Oazy. Potem z nich zaczniemy budować schronienia. W międzyczasie można zacząć warzyć eliksiry i zbierać składniki, niektóre z nich zapewne wymagają więcej czasu - zaproponował kolejność działań, przesuwając wzrokiem po każdym zgromadzonym przy stole. Później zamilkł, pozwalając Justine odpowiedzieć na najważniejsze pytania - o Kamień Wskrzeszenia, o podobno mityczny przedmiot, który pozwalał wygrać nierówną walkę ze śmiercią. Zaplótł dłonie na piersi, wyczuwając, że ten temat może być równie ciężki.
- Świetnie. Czy dałbyś radę - Ty i inni uzdrowiciele - zerknął kątem oka na Poppy i Alexa - zorganizować tam jakieś...nie wiem, dyżury? By ci, których tam sprowadzili, często długo ukrywający się przed parszywcami pokroju szumowiny Rosiera, mogli wrócić do pełni sił i zdrowia? - spytał Archibalda, ciesząc się, że lord nestor jako pierwszy zamierzał zaangażować się w działania na rzecz Oazy. - Sam to pewnie nie dasz rady...W sensie, masz teraz wiele obowiązków jako głowa rodu. Ważnych, politycznych obowiązków - zastanowił się na głos, przenosząc spojrzenie na Lucana. W ogóle czy coś ważnego dzieje się w waszych sferach? Może słyszeliście o czymś ważnym na salonach? Albo i w Ministerstwie Magii? - rozejrzał się po pozostałych, wszak nie tylko wysoko urodzeni mogli mieć najświeższe informacje o poczynaniach Ministra bądź kontrowersyjnych decyzjach politycznych.
Zastanowił się dłużej nad słowami Ulyssesa - mądrala, którego wiedzę znał od lat, słusznie rozważał magię zaklętą w kamieniach i w całej Oazie. - Myślę, że to dobry pomysł. Każdy, kto byłby zainteresowany badaniem zarówno tego dziwnego deszczu, jak i wymyśleniem sposobu na dodatkowe udogodnienia lub zabezpieczenia Oazy, powinien podzielić się z innymi swymi spostrzeżeniami. Może razem dojdziecie do jakichś przydatnych wniosków - powiedział powoli - sam nie znał się zupełnie na numerologii, lecznictwie, zielarstwie i innych, wymagających doświadczenia i szerokiej wiedzy dziedzinach magicznej nauki, lecz wokół stołu w salonie zgromadziło się kilka osób posiadających takie przymioty. - Jednostka badawcza wymaga umocnienia - zwłaszcza, że straciliśmy naszą Panią Profesor - dodał trochę ciszej, marszcząc krzaczaste brwi.
Rozpogodził się jednak nieco słysząc konkretne deklaracje padające z ust kolejnych Zakonników. Uśmiechnął się do Charlene - wiedział, że mimo łagodnego charakteru będzie dla organizacji pomocą - pokiwał głową Poppy, z której wsparcia korzystał także osobiście. Może powinien odwiedzić ją jeszcze kilka razy; westchnął, trochę zakłopotany, gdy Lucinda zwróciła się do niego. - Nie no, czuję się, dobrze - wymamrotał, zażenowany tą uwagą oraz troską, okazywaną mu przez urodziwą czarownicę. Szybko jednak zreflektował się, że chodzi jej o reperkusje klątwy i nieco się rozluźnił. - Miałem problemy ze snem, ciągle na szyi mam ślad po tym naszyjniku...I czuję się trochę kiepsko, tak między nami, ale nie mam problemu z tożsamością swej osobowości. To pewnie po prostu osłabienie - z dumą wypowiedział zbitek trudnych słów. Kiwnął jednak głową, wolał upewnić się, że nie nosi w sobie jakiegoś paskudnego czaru, który znów mógłby zamienić go w swoją gorszą wersję.
Przeniósł spojrzenie na Bertiego, ale zanim zdołałby wyrazić swoje zastrzeżenia, został wyręczony przez Asbjorna i Jackie. Nie przepadał za tym rosłym Norwegiem, ale do Rineheartówny uśmiechnął się lekko, choć ze zmęczeniem. - Macie rację. Nasze działania dotyczące Oazy muszą być dyskretne. I na małą skalę. Lepiej spytać jednego znajomego, czy ma do oddania stare łóżko, bo wasze się zepsuło niż organizować publiczną zbiórkę czegokolwiek. Rzecz do rzeczy, materiał do materiału i damy radę zbudować tam prawdziwy azyl - podsumował; musieli działać rozsądnie i zarazem skutecznie. - Każda para rąk się przyda. Myślę, że priorytetem przy tamtejszej...dziwnej aurze będzie zgromadzenie materiałów i zbudowanie schronień przed wilgocią i deszczem. Nie muszą to być jakieś wille, ale żeby na głowę nie kapało - i żeby z czasem te miejsca można było nazwać domem - zaproponował, zwracając się do Zakonników. Cieszyło go każde wyjście z inicjatywą, a doświadczenie w remontowaniu i budowaniu Bertiego z pewnością mogło przyśpieszyć prace.
Wąskie usta zacisnęły się, gdy powrócił temat symbolicznego pochówku Bathildy. - Pomnik to dobry pomysł, chociaż byłbym za czymś bardziej...kameralnym? Bez przepychu - zastanowił się na głos. - Jaką datę proponujecie? Może na wiosnę, gdy już Oaza będzie bardziej zadbana i wszyscy zdołamy otrzasnąć się z wspomnień Azkabanu? - zaproponował, sam nie będąc pewien, czy to dobra data. I tak powinni ustalić ją wspólnie, tak jak razem zamierzali przygotować krótkie wspomnienie Pani Profesor. - Każdy z nas mógłby też powiedzieć kilka słów, także o tych, którzy odeszli...Chyba, że ktoś wprawny w tej sztuce mógłby przygotować krótkie przemówienie - Ben nie za bardzo radził sobie w pięknych słowach, liczył więc na to, że ktoś w odpowiedni, pełen szacunku i elegancki sposób zwerbalizuje wszelkie dokonania Profesor Bagshot. Uśmiechnął się do Hannah, smutno, ale i z dumą; była tak waleczna, tak zaangażowana, pomimo ich prywatnych nieporozumień. Czuł się pewniej, gdy siedziała obok niego.
- Dziękuję za wasze wszystkie propozycje. Działajmy więc - najpierw ci, którzy są w stanie zorganizować materiały, powinni dostarczać je powoli do Oazy. Potem z nich zaczniemy budować schronienia. W międzyczasie można zacząć warzyć eliksiry i zbierać składniki, niektóre z nich zapewne wymagają więcej czasu - zaproponował kolejność działań, przesuwając wzrokiem po każdym zgromadzonym przy stole. Później zamilkł, pozwalając Justine odpowiedzieć na najważniejsze pytania - o Kamień Wskrzeszenia, o podobno mityczny przedmiot, który pozwalał wygrać nierówną walkę ze śmiercią. Zaplótł dłonie na piersi, wyczuwając, że ten temat może być równie ciężki.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ułożyła dłonie na stole, splatając je za sobą. Jej spojrzenie zawiesiło się na Archibaldzie, kiwnęła lekko głową na zapewnienie. Przesunęła n Lucnana, zacisnęła lekko wargi. Śmierć Herewarda nadal ciążyła jej na barkach i wiedziała, że w jakiś sposób będzie się za nią czuć odpowiedzialna. Słowa Abbotta na temat Artura sprawiły, że jej pomyśli pomknęły ku niemu.
- Nie ma dzisiaj wszystkich. Ktoś wie co się dzieje z nieobecnymi? - zapytała, rozglądając się po sali. Brakowało Jessy, Sophi, Juli, Lory - choć gdyby dwóm ostatnim stało się coś, Archibald z pewnością by ich poinformował - kilku nowych twarzy, które widziała ostatnio. Skinęła Lucanowi z podziękowaniem głową. By zaraz jej uwagę przyciągnęło pytanie zadane przez Ulysessa. Zmarszczyła jasna brwi w niezrozumieniu spoglądając na niego, pokręciła lekko głową i przesunęła spojrzeniem po osobach, które nie weszły do Azkabanu.
- W portalu? - zapytała wracając spojrzeniem do Ulyssesa. - Profesor weszła do portalu? - nie rozumiała po co miałaby do niego wchodzić. Ale na razie postanowiła poczekać na odpowiedź. Nie miała pojęcia co działo się, kiedy oni zniknęli w Azkabanie.
- To nie koniec. - potwierdziła słowa Charlene. Bo to był właściwie początek. Teraz, kiedy anomalie nia utrudniały już czarów, miało być jeszcze trudniej i wszyscy powinni być tego świadomi. Skinęła głową na jej zapewnienia pomocy i na pomoc Poppy, która odezwała się po niej. Trzeba było wyznaczyć konkretne działania i zacząć działać. Spojrzała na Rię, a później na Thonyego. Któremu podziękowała uśmiechem i skinieniem głowy. Jej uwagę na dłużej przyciągnął Bertie, milczała marszcząc brwi w zamyśleniu, przesuwając wzrok na Norwega. Pożary na Pokątnej przyniosły zniszczenie. Uniosła wzrok na Floreana. By zaraz spojrzeć na Susanne, której skinęła głową.
- Zostawiam to w twoich rękach, Jackie. Znajdź miejsce i jeśli potrzebujesz pomocy, poproś kogoś, kto ją zaoferował. - skinęła przyjaciółce głową. Wiedziała, że mimo głośnego stylu bycia Jackie ma serce po dobrej stronie. Tak samo, jak wiedziała, że skoro stwierdziła, ze da sobie radę - to nie będzie inaczej. Złapała kontakt wzrokowy z bratem, by skupić zaraz uwagę na Skamanderze. Potwierdził jej własne przypuszczenia. Ataki nie były przypadkowe - wątpiła od samego początku by były. Głos Kierana przyciągnął jej uwagę, a może bardziej zrobiły to jego słowa.
- Zasada życie za życie? - zapytała marszcząc brwi spoglądając na Kierana, pokręciła lekko głową. - Nie wszystko rozumiem. Ale gdyby kamień w ten sposób działał, to zginąć musiałby trzy osoby. - wzięła wdech w płuca przesuwając spojrzeniem po zgromadzonych przy stole. Uniosła dłoń i podrapała się po nosie. - Może źle to wyjaśniłam wcześniej. - zastanowiła się chwilę nad tym i nad odpowiednim doborem słów. - Kamień trzeba było aktywować, bardzo istotnym było żeby gliniane pojemniczki zostały użyte we właściwym momencie w tym w którym wyzwoliliśmy też białą magię. One wspólnie ze sobą jakoś zadziałały. Dusza i ciało Pani Profesor sprawiły - tak jak przewidziała - że kamień zadziałał i pozwolił ochronić dzieci. - zamilkła tylko na chwilę, Kieran zadał jeszcze jedno pytanie. Pytanie na które należało odpowiedzieć. - Prawdopodobnie jest. - prawdopodobnie, nie mogli mieć pewności, że są w stanie cokolwiek zrobić. Nikt tego wcześniej nie sprawdził. - Pani Profesor mówiła, że kamień będzie w stanie zawrócić czarodzieja zza granicy życia i śmierci. Zastrzegła jednak, że rytuał musi być wykonany dostatecznie szybko a samej jego mocy nie powinniśmy nadużywać. Osobiście mam nadzieję, że nie będziemy musieli po niego sięgać. - Bagshot miała nadzwyczajną wiedzę i lata doświadczeń. Ufała jej niezmiennie, nawet teraz, kiedy nie było jej już z nimi.
- Będziemy. - odpowiedziała spokojnie Marcelli, na nią przesuwając jasne spojrzenie. - Ale to działania które muszą być ostrożne i na razie niezauważalne. Rycerze Walpurgi nie są głupi. - stwierdziła wprost. Nie byli, byli piekielnie inteligentni i to czyniło ich jeszcz trudniejszm przeciwnikiem. - Wiedzą też o Zakonie Feniksa. - sam Mulciber użył nazwy ich organizacji wtedy w lesie. - I mają swoje podejrzenia co do osób, które się w nim znajdują. Zakładam, że Bertie przykuł uwag Mulcibera, kiedy anomalia wyciągnęła nas nocą z domu. Trudno powiedzieć co z Flo. Mogli, tak jak mówi Anthony wziąć konkretne osoby na celownik - może przez zakon właśnie, może przez sympatyzowanie z mugolakami. Co im to dało? Pokaz siły i wzbudzenie strachu. - odpowiedziała samej sobie. - Jasne przesłanie dla wszystkich. Nie powinniśmy tego zostawić, ale musimy działać zgodnie z prawem. - splotła dłonie ze sobą, przesuwając kciukiem po drugiej ręce. - Bertie, Florean i wszyscy świadkowie, jeśli jeszcze tego nie zrobili, powinni złożyć zeznania, jeśli mają przypuszczenia wskazać winnych, żeby można było rozpocząć procedury. Prawdopodobnie się wywiną, musimy zdawać sobie sprawę, że mają parasol ochronny Ministra. Jeśli macie jakieś pomysły na działania, wszystkich wysłuchamy. Na ten moment najważniejsze jest skoncentrowanie się na ważnych społecznie jednostkach, które skupią uwagę Rycerzy i których ci będą chcieli wyeliminować. To nasze filary, nie możemy ich stracić. - zakończyła przesuwając spojrzenie dalej, po zabierających głos osobach.
- Dzieci są u rodziny do której zabrał je Minister. - odpowiedziała krótko Hannah, pozwalając by dyskusje toczyły się dalej. Słuchała słów Bena a później sama odezwała się ponownie.
- Ben ma rację musimy zacząć od postawienia budynków - co za tym idzie zebrania funduszy i zakupu odpowiednich materiałów. Hannah, mogłabyś skontaktować się z tym mężczyzną o którym mówił Alex? Nikt nie zna się na drewnie i jego cenach jak ty. Chciałabym żebyś zajęła się funduszami, jeśli to nie problem, będziesz mogła swobodnie załatwić materiały. Jesteś w stanie dać jakąś przybliżoną datę możliwej pierwszej dostawy? - zapytała, to było ważne, ustalić plan i zacząć działać. Możliwie jak najszybciej. - Zaczynamy od jednego budynku w którym będzie można przyjąć chorych, tam złożymy też eliksiry i magazynu w którym będą wszystkie rzeczy które uda nam się zdobyć. Kolejno trzeba postawić pierwszy dom. Rodzina, która przyjęła do siebie dzieci przygotowuje się już powoli do przeniesienia do Oazy. Potem, po kolei siłą naszych rąk stawiać będziemy kolejne. - wierzyła, że są w stanie to osiągnąć. Wspólnie, razem, tak by ktoś mógł nazwać to miejsce domem. - Poppy, Archibaldzie, Asbjorn, Charlene od was oczekuję eliksirów, głównie leczniczych. Od tych podstawowych na grypy, przez te na oparzenia i na poważniejsze rany. Charlene, chciałabym, żebyś nadzorowała wszystko. Kiedy Oaza już zacznie funkcjonować trzeba będzie prowadzić jakiś spis, żeby móc na bieżąco uzupełniać zapasy. - przez chwilę patrzyła na Charlene, po czym przesunęła wzrok po zgromadzonych. - Co do rzeczy - ubrań, koców, rozejrzymy się u sobie. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić ile i czego będzie potrzeba, zwracanie na siebie uwagi w tym momencie jest niepotrzebne. Myślę, że możecie przynosić rzeczy do Gabriela na Manor Road. - spojrzała na brata. - Garaż może zostać otwarty, każdy z was będzie mógł do niego wejść. Potem zajmiemy się przeniesieniem wszystkiego do Oazy. - zadecydowała dalej. Na razie, póki nie wiedzieli ilu ludzie będzie finalnie w Oazie pierwszą falę energii powinni skierować na postawienie budynków.
- Zbadajcie Oazę, poznajcie ją. Nie znamy jej jeszcze dokładnie i całkowicie, teraz jest czas na to, by się z nią… zaprzyjaźnić. - uśmiechnęła się lekko. To miało być ich miejsce, miejsce też dla każdego, kto tego będzie potrzebował. - Przed nami dużo pracy. Pokonanie anomalii niewątpliwie jest naszym sukcesem. Ale nie możemy osiadać na laurach. Nadal naprzeciw nas stoi potężny wróg. Śmielszy z każdą chwilą. Musimy zlokalizować osoby, które potrzebują pomocy i tę pomoc im zagwarantować. - teraz, gdy pokonali anomalie, prawdziwie zagrożenie miało wysunąć się nad inne. Zwłaszcza, gdy Ministerstwem rządził pionek Voldemorta. Nie mogli pozwolić sobie na błędy, zwłaszcza że te, łatwo było wykorzystać przeciwko nim.
48 h na odpis
- Nie ma dzisiaj wszystkich. Ktoś wie co się dzieje z nieobecnymi? - zapytała, rozglądając się po sali. Brakowało Jessy, Sophi, Juli, Lory - choć gdyby dwóm ostatnim stało się coś, Archibald z pewnością by ich poinformował - kilku nowych twarzy, które widziała ostatnio. Skinęła Lucanowi z podziękowaniem głową. By zaraz jej uwagę przyciągnęło pytanie zadane przez Ulysessa. Zmarszczyła jasna brwi w niezrozumieniu spoglądając na niego, pokręciła lekko głową i przesunęła spojrzeniem po osobach, które nie weszły do Azkabanu.
- W portalu? - zapytała wracając spojrzeniem do Ulyssesa. - Profesor weszła do portalu? - nie rozumiała po co miałaby do niego wchodzić. Ale na razie postanowiła poczekać na odpowiedź. Nie miała pojęcia co działo się, kiedy oni zniknęli w Azkabanie.
- To nie koniec. - potwierdziła słowa Charlene. Bo to był właściwie początek. Teraz, kiedy anomalie nia utrudniały już czarów, miało być jeszcze trudniej i wszyscy powinni być tego świadomi. Skinęła głową na jej zapewnienia pomocy i na pomoc Poppy, która odezwała się po niej. Trzeba było wyznaczyć konkretne działania i zacząć działać. Spojrzała na Rię, a później na Thonyego. Któremu podziękowała uśmiechem i skinieniem głowy. Jej uwagę na dłużej przyciągnął Bertie, milczała marszcząc brwi w zamyśleniu, przesuwając wzrok na Norwega. Pożary na Pokątnej przyniosły zniszczenie. Uniosła wzrok na Floreana. By zaraz spojrzeć na Susanne, której skinęła głową.
- Zostawiam to w twoich rękach, Jackie. Znajdź miejsce i jeśli potrzebujesz pomocy, poproś kogoś, kto ją zaoferował. - skinęła przyjaciółce głową. Wiedziała, że mimo głośnego stylu bycia Jackie ma serce po dobrej stronie. Tak samo, jak wiedziała, że skoro stwierdziła, ze da sobie radę - to nie będzie inaczej. Złapała kontakt wzrokowy z bratem, by skupić zaraz uwagę na Skamanderze. Potwierdził jej własne przypuszczenia. Ataki nie były przypadkowe - wątpiła od samego początku by były. Głos Kierana przyciągnął jej uwagę, a może bardziej zrobiły to jego słowa.
- Zasada życie za życie? - zapytała marszcząc brwi spoglądając na Kierana, pokręciła lekko głową. - Nie wszystko rozumiem. Ale gdyby kamień w ten sposób działał, to zginąć musiałby trzy osoby. - wzięła wdech w płuca przesuwając spojrzeniem po zgromadzonych przy stole. Uniosła dłoń i podrapała się po nosie. - Może źle to wyjaśniłam wcześniej. - zastanowiła się chwilę nad tym i nad odpowiednim doborem słów. - Kamień trzeba było aktywować, bardzo istotnym było żeby gliniane pojemniczki zostały użyte we właściwym momencie w tym w którym wyzwoliliśmy też białą magię. One wspólnie ze sobą jakoś zadziałały. Dusza i ciało Pani Profesor sprawiły - tak jak przewidziała - że kamień zadziałał i pozwolił ochronić dzieci. - zamilkła tylko na chwilę, Kieran zadał jeszcze jedno pytanie. Pytanie na które należało odpowiedzieć. - Prawdopodobnie jest. - prawdopodobnie, nie mogli mieć pewności, że są w stanie cokolwiek zrobić. Nikt tego wcześniej nie sprawdził. - Pani Profesor mówiła, że kamień będzie w stanie zawrócić czarodzieja zza granicy życia i śmierci. Zastrzegła jednak, że rytuał musi być wykonany dostatecznie szybko a samej jego mocy nie powinniśmy nadużywać. Osobiście mam nadzieję, że nie będziemy musieli po niego sięgać. - Bagshot miała nadzwyczajną wiedzę i lata doświadczeń. Ufała jej niezmiennie, nawet teraz, kiedy nie było jej już z nimi.
- Będziemy. - odpowiedziała spokojnie Marcelli, na nią przesuwając jasne spojrzenie. - Ale to działania które muszą być ostrożne i na razie niezauważalne. Rycerze Walpurgi nie są głupi. - stwierdziła wprost. Nie byli, byli piekielnie inteligentni i to czyniło ich jeszcz trudniejszm przeciwnikiem. - Wiedzą też o Zakonie Feniksa. - sam Mulciber użył nazwy ich organizacji wtedy w lesie. - I mają swoje podejrzenia co do osób, które się w nim znajdują. Zakładam, że Bertie przykuł uwag Mulcibera, kiedy anomalia wyciągnęła nas nocą z domu. Trudno powiedzieć co z Flo. Mogli, tak jak mówi Anthony wziąć konkretne osoby na celownik - może przez zakon właśnie, może przez sympatyzowanie z mugolakami. Co im to dało? Pokaz siły i wzbudzenie strachu. - odpowiedziała samej sobie. - Jasne przesłanie dla wszystkich. Nie powinniśmy tego zostawić, ale musimy działać zgodnie z prawem. - splotła dłonie ze sobą, przesuwając kciukiem po drugiej ręce. - Bertie, Florean i wszyscy świadkowie, jeśli jeszcze tego nie zrobili, powinni złożyć zeznania, jeśli mają przypuszczenia wskazać winnych, żeby można było rozpocząć procedury. Prawdopodobnie się wywiną, musimy zdawać sobie sprawę, że mają parasol ochronny Ministra. Jeśli macie jakieś pomysły na działania, wszystkich wysłuchamy. Na ten moment najważniejsze jest skoncentrowanie się na ważnych społecznie jednostkach, które skupią uwagę Rycerzy i których ci będą chcieli wyeliminować. To nasze filary, nie możemy ich stracić. - zakończyła przesuwając spojrzenie dalej, po zabierających głos osobach.
- Dzieci są u rodziny do której zabrał je Minister. - odpowiedziała krótko Hannah, pozwalając by dyskusje toczyły się dalej. Słuchała słów Bena a później sama odezwała się ponownie.
- Ben ma rację musimy zacząć od postawienia budynków - co za tym idzie zebrania funduszy i zakupu odpowiednich materiałów. Hannah, mogłabyś skontaktować się z tym mężczyzną o którym mówił Alex? Nikt nie zna się na drewnie i jego cenach jak ty. Chciałabym żebyś zajęła się funduszami, jeśli to nie problem, będziesz mogła swobodnie załatwić materiały. Jesteś w stanie dać jakąś przybliżoną datę możliwej pierwszej dostawy? - zapytała, to było ważne, ustalić plan i zacząć działać. Możliwie jak najszybciej. - Zaczynamy od jednego budynku w którym będzie można przyjąć chorych, tam złożymy też eliksiry i magazynu w którym będą wszystkie rzeczy które uda nam się zdobyć. Kolejno trzeba postawić pierwszy dom. Rodzina, która przyjęła do siebie dzieci przygotowuje się już powoli do przeniesienia do Oazy. Potem, po kolei siłą naszych rąk stawiać będziemy kolejne. - wierzyła, że są w stanie to osiągnąć. Wspólnie, razem, tak by ktoś mógł nazwać to miejsce domem. - Poppy, Archibaldzie, Asbjorn, Charlene od was oczekuję eliksirów, głównie leczniczych. Od tych podstawowych na grypy, przez te na oparzenia i na poważniejsze rany. Charlene, chciałabym, żebyś nadzorowała wszystko. Kiedy Oaza już zacznie funkcjonować trzeba będzie prowadzić jakiś spis, żeby móc na bieżąco uzupełniać zapasy. - przez chwilę patrzyła na Charlene, po czym przesunęła wzrok po zgromadzonych. - Co do rzeczy - ubrań, koców, rozejrzymy się u sobie. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić ile i czego będzie potrzeba, zwracanie na siebie uwagi w tym momencie jest niepotrzebne. Myślę, że możecie przynosić rzeczy do Gabriela na Manor Road. - spojrzała na brata. - Garaż może zostać otwarty, każdy z was będzie mógł do niego wejść. Potem zajmiemy się przeniesieniem wszystkiego do Oazy. - zadecydowała dalej. Na razie, póki nie wiedzieli ilu ludzie będzie finalnie w Oazie pierwszą falę energii powinni skierować na postawienie budynków.
- Zbadajcie Oazę, poznajcie ją. Nie znamy jej jeszcze dokładnie i całkowicie, teraz jest czas na to, by się z nią… zaprzyjaźnić. - uśmiechnęła się lekko. To miało być ich miejsce, miejsce też dla każdego, kto tego będzie potrzebował. - Przed nami dużo pracy. Pokonanie anomalii niewątpliwie jest naszym sukcesem. Ale nie możemy osiadać na laurach. Nadal naprzeciw nas stoi potężny wróg. Śmielszy z każdą chwilą. Musimy zlokalizować osoby, które potrzebują pomocy i tę pomoc im zagwarantować. - teraz, gdy pokonali anomalie, prawdziwie zagrożenie miało wysunąć się nad inne. Zwłaszcza, gdy Ministerstwem rządził pionek Voldemorta. Nie mogli pozwolić sobie na błędy, zwłaszcza że te, łatwo było wykorzystać przeciwko nim.
48 h na odpis
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Ostatnio zmieniony przez Justine Tonks dnia 06.10.19 18:49, w całości zmieniany 1 raz
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
- Sophia podczas służby została ranna. Dochodzi ciągle do siebie - wspomniał o kuzynce, która co prawda była zakonniczką, lecz prócz tego również przede wszystkim aurorem. Na temat innych nie mógł się wypowiedzieć. Prywatnie spoufalał się wyłącznie z wąskim gronem zakonników i nie zapowiadało się by zamierzał w tej materii cokolwiek zmieniać. Pozostawało mu jedynie nastawić uszu.
W same aspekty powiązane z uzdrawiającymi magicznymi efektami, wpływami białej magii czy kamieniem wskrzeszenia przemilczał. Mieli w swoich szeregach ludzi zajmującymi się nauką, którzy byli w stanie sprawniej objąć to myślami, słowami, spostrzeżeniami. Nie miał nic do dodania w związku z jakimiś innowacjami o których już nie mówił. O samym kamieniu się nie wypowiadał chociaż czuł lekki niepokój na myśl o tym, że śmierć może nie okazać się końcem, a kontynuacją. Kusiło go za to by wywrócić oczami na uwagę Kierana. Czego właściwie nie mieli robić ostrożnie, bez rzucania się w oczy? Czy istniało cokolwiek co mogli zrobić i nie było obarczone jakimkolwiek ryzykiem? Dopiero jednak bardziej rzeczowa uwaga Benjamina pociągnęła nie za niewidziany łańcuch pokory - faktycznie, prorok był na celowniku.
Uniósł brwi wyżej słuchając Justine dającej odpowiedzi na pytanie co z winnymi ataków na lodziarnie, cukiernie, co z dalszymi działaniami wobec Ministerstwa. Był to idealny moment na to by zapowiedziano jakieś ofensywne działania. Nie oczekiwał wiele po tym, jak kilkukrotnie w czasie tej narady przewinęło się wspomnienie ostrożności oraz niezauważalności. Chciał czegokolwiek. Teraz, kiedy nie mieli już na głowie anomalii to właśnie uważał za priorytet - walkę z okupantami. Coś się jednak jego wizja rozmijała z tą przedstawianą przez Tonks. Na kilku płaszczyznach.
- Justine - w tym momencie nie istnieje już żadne prawo - wszedł jej w słowo w chwili w której tylko pojawiła się okazja - Doszło do zamachu stanu, zdelegalizowano niewygodne media, jako Biuro mamy ścigać niezrzeszonych czarnoksiężników oraz sympatyków Grindewalda - zwolennicy Voldemorta byli bezkarni. Wszyscy. Bez względu na wydźwięk nazwiska - W więzieniu mamy krety; ledwie dwa dni po tym, jak Bones pojmała śmierciożerce ten był wolny, a z niej zrobili świruskę i o ile jednak nie popełniła samobójstwa o którym wspomina Prorok to w tym momencie jest przetrzymywana, być może przesłuchiwana. Zgodnie z prawem. - wolał nie wypowiadać na głos myśli, że być może faktycznie jest martwa. Walczący Mag się tym nie chwalił. Samobójstwo o którym czytał w Proroku brzmiały jak domysły. Może zbiegła. Może ją do czegoś wykorzystywali. Ostatecznie jednak nie znaczyła w systemie już nic - została przeżuta i wypluta - Wybacz jeżeli ujmuję to zbyt dosadnie, lecz zeznania, wskazanie winnych - nic nie wniesie jeżeli podejrzani są powiązani z Rycerzami, a są. Żadne procedury nie ruszą - chyba, że mówimy o tych związanych z eliminacją przez system zawiadamiających oraz odpowiadających na zgłoszenie policjantów, agentów Biura - dokładnie tak, jak stało się to z Bones - Nie wiemy jak długo jeszcze Departament Przestrzegania Prawa będzie względnie niezależny - to w tym momencie zależało od postawy Kierana i oporu szefostwa - Zamiast wnosić tam informacje trzeba zacząć wynosić te najistotniejsze. Moim zdaniem należy jak najszybciej zorganizować niezależną, nieoficjalną komórkę do której cywile będą mogli zgłaszać przestępstwa bez strachu, a my będziemy mogli gromadzić i zabezpieczać dowody które kiedyś, przy bardziej sprzyjających warunkach faktycznie będzie można wykorzystać. Sam DPP nie jest już bezpiecznym miejscem - bolało go gdzieś wewnętrznie, to wszystko - to jak z prawa robiono na jego warcie zwykłą dziwkę na której nie można było polegać. Bolało go tym bardziej, że był aurorem. Chciał, a raczej uważał że wszyscy tu powinni być tego świadomi. To co mówiła Justine brzmiało dobrze, lecz jego zdaniem - tylko tyle. Obecny system był chory i jeżeli mieli jakkolwiek przyjmować zgłoszenia i na nie reagować - musieli stworzyć własny.
- Uważam, że powinniśmy w miarę możliwości zacząć nękać ich biznesy w ramach odwetu. Poprawi to morale społeczne, jak również być może jakkolwiek zaboli ich w sakiewkę - rycerze to w dużej mierze wpływowa szlachta rzygająca monetami, które bez względu na czas są paliwem na każdą wojnę. Ciężko będzie się do nich dobrać... lecz gdybyśmy wyśledzili, zlikwidowali lub wypłoszyli dostawców B&B...? Może uderzylibyśmy w Burke - nie znał za bardzo profilów działalności innych rodzin, lecz tej był mu wyjątkowo bliski- Być może dobrze byłoby opracować jakiś znak - tak jak oni mają swój z czaszką i wężem tak i my powinniśmy mieć własny symbol oporu tak, by ludzie wiedzieli, że coś się dzieje - to wydało mu się kluczowe gdzieś między ta całą ostrożnością, a skrytością - Co z Bagmanem? Był to człowiek którego wyratowywali z Azkabanu. Zajmował się jakimiś dziwnymi badaniami związanymi z runami oraz magicznymi stworzeniami - śmierciotulami - na poprzednim spotkaniu sugerował luźno, że być może człowiek ten może być powiązany z dziwną aktywnością dementorów, a jeśli nie - Voldemort dla rozrywki raczej nie poświęcałby temu człowiekowi uwagi. Ważne było ustalenie po co mu on - Wspominałem już o nim. Dobrze by było jakby któryś z naszych badaczy spróbował odpowiedzieć na pytanie w jakim celu. - to były jego wszystkie namnożone pomysły i uwagi. Prawie. Kusiło go by i w tym momencie wspomnieć o Averym, eliksirze rozpaczy, lecz ostatecznie nie podjął tego wątku. W końcu nie miał pewności co do tego czy gwardziści zamierzali wychodzić z tymi informacjami na spotkaniu. Słuchając i zdając sobie sprawę z tego, że do chwili obecnej większa cześć spotkania dotyczyła planowania upamiętniania zmarłych, poległych oraz rozmyślaniem nad zaopatrzeniem i zajmowaniem się ofiar.
- A może by tak również stać się śmielszymi? Poszukiwanie ofiar, tych którzy potrzebują pomocy jest istotne, nie będę tego wykluczał tylko, jak długo damy radę to robić...? W tym momencie przypomina to sytuację w której przenosimy drewniane meble z zajętej przez ogień jadalni do salonu, by po chwili przenosić je z płonącego salonu do sypialni... - miał nadzieję, że użył wyjątkowo prostej i oddziaływającej na wyobraźnię metafory. Meble były ofiarami, ogniem byli rycerze, obecnie sypialnią zdawała się być Oaza. Jak długo? - Powinniśmy zacząć gasić ogień. Voldemort też ma zwolenników, którzy ślepo do niego lgną wiedząc, że mogą liczyć przy jego boku na bezkarność i protekcję. Myślę, że rozsądnie będzie, jeżeli jakaś pula zakonników skupi się na tropieniu, rozbijaniu, eliminowaniu tych grup tak by potencjalni werbowani zastanowili się chociaż dwa razy czy jednak nie lepiej przeczekać wojny w Tower, tak by poczuli, że oni też mogą stać się zwierzyną - część ochotników mogła dalej bawić się w przenoszenie mebli z pokoju do pokoju, lecz część mogłaby próbować gasić płomienie. Zakuptorzone postacie które spotkali z Justine były niczym więcej jak szarymi, szeregowymi pionkami, a może raczej łaknącymi krwi zwierzętami wypuszczonymi na żer - nie koniecznie najsilniejszymi w łańcuchu pokarmowym.
W same aspekty powiązane z uzdrawiającymi magicznymi efektami, wpływami białej magii czy kamieniem wskrzeszenia przemilczał. Mieli w swoich szeregach ludzi zajmującymi się nauką, którzy byli w stanie sprawniej objąć to myślami, słowami, spostrzeżeniami. Nie miał nic do dodania w związku z jakimiś innowacjami o których już nie mówił. O samym kamieniu się nie wypowiadał chociaż czuł lekki niepokój na myśl o tym, że śmierć może nie okazać się końcem, a kontynuacją. Kusiło go za to by wywrócić oczami na uwagę Kierana. Czego właściwie nie mieli robić ostrożnie, bez rzucania się w oczy? Czy istniało cokolwiek co mogli zrobić i nie było obarczone jakimkolwiek ryzykiem? Dopiero jednak bardziej rzeczowa uwaga Benjamina pociągnęła nie za niewidziany łańcuch pokory - faktycznie, prorok był na celowniku.
Uniósł brwi wyżej słuchając Justine dającej odpowiedzi na pytanie co z winnymi ataków na lodziarnie, cukiernie, co z dalszymi działaniami wobec Ministerstwa. Był to idealny moment na to by zapowiedziano jakieś ofensywne działania. Nie oczekiwał wiele po tym, jak kilkukrotnie w czasie tej narady przewinęło się wspomnienie ostrożności oraz niezauważalności. Chciał czegokolwiek. Teraz, kiedy nie mieli już na głowie anomalii to właśnie uważał za priorytet - walkę z okupantami. Coś się jednak jego wizja rozmijała z tą przedstawianą przez Tonks. Na kilku płaszczyznach.
- Justine - w tym momencie nie istnieje już żadne prawo - wszedł jej w słowo w chwili w której tylko pojawiła się okazja - Doszło do zamachu stanu, zdelegalizowano niewygodne media, jako Biuro mamy ścigać niezrzeszonych czarnoksiężników oraz sympatyków Grindewalda - zwolennicy Voldemorta byli bezkarni. Wszyscy. Bez względu na wydźwięk nazwiska - W więzieniu mamy krety; ledwie dwa dni po tym, jak Bones pojmała śmierciożerce ten był wolny, a z niej zrobili świruskę i o ile jednak nie popełniła samobójstwa o którym wspomina Prorok to w tym momencie jest przetrzymywana, być może przesłuchiwana. Zgodnie z prawem. - wolał nie wypowiadać na głos myśli, że być może faktycznie jest martwa. Walczący Mag się tym nie chwalił. Samobójstwo o którym czytał w Proroku brzmiały jak domysły. Może zbiegła. Może ją do czegoś wykorzystywali. Ostatecznie jednak nie znaczyła w systemie już nic - została przeżuta i wypluta - Wybacz jeżeli ujmuję to zbyt dosadnie, lecz zeznania, wskazanie winnych - nic nie wniesie jeżeli podejrzani są powiązani z Rycerzami, a są. Żadne procedury nie ruszą - chyba, że mówimy o tych związanych z eliminacją przez system zawiadamiających oraz odpowiadających na zgłoszenie policjantów, agentów Biura - dokładnie tak, jak stało się to z Bones - Nie wiemy jak długo jeszcze Departament Przestrzegania Prawa będzie względnie niezależny - to w tym momencie zależało od postawy Kierana i oporu szefostwa - Zamiast wnosić tam informacje trzeba zacząć wynosić te najistotniejsze. Moim zdaniem należy jak najszybciej zorganizować niezależną, nieoficjalną komórkę do której cywile będą mogli zgłaszać przestępstwa bez strachu, a my będziemy mogli gromadzić i zabezpieczać dowody które kiedyś, przy bardziej sprzyjających warunkach faktycznie będzie można wykorzystać. Sam DPP nie jest już bezpiecznym miejscem - bolało go gdzieś wewnętrznie, to wszystko - to jak z prawa robiono na jego warcie zwykłą dziwkę na której nie można było polegać. Bolało go tym bardziej, że był aurorem. Chciał, a raczej uważał że wszyscy tu powinni być tego świadomi. To co mówiła Justine brzmiało dobrze, lecz jego zdaniem - tylko tyle. Obecny system był chory i jeżeli mieli jakkolwiek przyjmować zgłoszenia i na nie reagować - musieli stworzyć własny.
- Uważam, że powinniśmy w miarę możliwości zacząć nękać ich biznesy w ramach odwetu. Poprawi to morale społeczne, jak również być może jakkolwiek zaboli ich w sakiewkę - rycerze to w dużej mierze wpływowa szlachta rzygająca monetami, które bez względu na czas są paliwem na każdą wojnę. Ciężko będzie się do nich dobrać... lecz gdybyśmy wyśledzili, zlikwidowali lub wypłoszyli dostawców B&B...? Może uderzylibyśmy w Burke - nie znał za bardzo profilów działalności innych rodzin, lecz tej był mu wyjątkowo bliski- Być może dobrze byłoby opracować jakiś znak - tak jak oni mają swój z czaszką i wężem tak i my powinniśmy mieć własny symbol oporu tak, by ludzie wiedzieli, że coś się dzieje - to wydało mu się kluczowe gdzieś między ta całą ostrożnością, a skrytością - Co z Bagmanem? Był to człowiek którego wyratowywali z Azkabanu. Zajmował się jakimiś dziwnymi badaniami związanymi z runami oraz magicznymi stworzeniami - śmierciotulami - na poprzednim spotkaniu sugerował luźno, że być może człowiek ten może być powiązany z dziwną aktywnością dementorów, a jeśli nie - Voldemort dla rozrywki raczej nie poświęcałby temu człowiekowi uwagi. Ważne było ustalenie po co mu on - Wspominałem już o nim. Dobrze by było jakby któryś z naszych badaczy spróbował odpowiedzieć na pytanie w jakim celu. - to były jego wszystkie namnożone pomysły i uwagi. Prawie. Kusiło go by i w tym momencie wspomnieć o Averym, eliksirze rozpaczy, lecz ostatecznie nie podjął tego wątku. W końcu nie miał pewności co do tego czy gwardziści zamierzali wychodzić z tymi informacjami na spotkaniu. Słuchając i zdając sobie sprawę z tego, że do chwili obecnej większa cześć spotkania dotyczyła planowania upamiętniania zmarłych, poległych oraz rozmyślaniem nad zaopatrzeniem i zajmowaniem się ofiar.
- A może by tak również stać się śmielszymi? Poszukiwanie ofiar, tych którzy potrzebują pomocy jest istotne, nie będę tego wykluczał tylko, jak długo damy radę to robić...? W tym momencie przypomina to sytuację w której przenosimy drewniane meble z zajętej przez ogień jadalni do salonu, by po chwili przenosić je z płonącego salonu do sypialni... - miał nadzieję, że użył wyjątkowo prostej i oddziaływającej na wyobraźnię metafory. Meble były ofiarami, ogniem byli rycerze, obecnie sypialnią zdawała się być Oaza. Jak długo? - Powinniśmy zacząć gasić ogień. Voldemort też ma zwolenników, którzy ślepo do niego lgną wiedząc, że mogą liczyć przy jego boku na bezkarność i protekcję. Myślę, że rozsądnie będzie, jeżeli jakaś pula zakonników skupi się na tropieniu, rozbijaniu, eliminowaniu tych grup tak by potencjalni werbowani zastanowili się chociaż dwa razy czy jednak nie lepiej przeczekać wojny w Tower, tak by poczuli, że oni też mogą stać się zwierzyną - część ochotników mogła dalej bawić się w przenoszenie mebli z pokoju do pokoju, lecz część mogłaby próbować gasić płomienie. Zakuptorzone postacie które spotkali z Justine były niczym więcej jak szarymi, szeregowymi pionkami, a może raczej łaknącymi krwi zwierzętami wypuszczonymi na żer - nie koniecznie najsilniejszymi w łańcuchu pokarmowym.
Find your wings
Skinęła głową Jackie, odpowiadając na jej sugestię cieniem uśmiechu. Drobna pomoc nie stanowiła żadnego problemu, a podział zadań mógł Rineheart odciążyć. - Mogę zająć się wieńcem - zaproponowała spokojnie i w tej samej chwili naszła ją spontaniczna myśl, którą musiała się podzielić. - Kamień pamięci można ozdobić paroma kryształami, to byłby piękny symbol - zasugerowała, lecz nie naciskała. Wielu Zakonników zdołało je złapać, dlatego umieszczenie kilku w pomniku nie powinno być problemem. Zgodziła się z Hannah i Lucanem, kiwając tylko głową, gdy wspominali o innych poległych. Nie odzywała się, gdy temat zszedł na niezwykłe odłamki, choć wiedziała, że jeden z posiadanych przez nią zadziała jak świstoklik - poczuła to niemal od razu po załapaniu go i gdyby nie szybka reakcja, prawdopodobnie teleportowałaby się z Oazy. Dokąd? Nie wiedziała, lecz miała wrażenie, że w miejsce dobre dla jej serca.
Słuchała podzielonych zdań w kwestii zbiórki do Oazy - to prawda, należało zachować ostrożność i ponad wszystko dbać o dyskrecję, lecz czy wkład samych Zakonników mógłby wystarczyć? Próbowała na szybko kalkulować w myślach materiały i ilość osób potrzebujących pomocy - nie wiedziała, jak wielu i w jakim tempie znajdzie się na miejscu. Prędko poległa, pogubiona w szacunkach i rozmaitych sprawach, o jakie należało zadbać. Głównie dlatego uznała, że wszelka pomoc będzie cenna i przyda się wszystko, co zdołają zebrać. Nie spieszyła się z wypowiedzią, cierpliwie wysłuchując reszty. Najbardziej ciekawy wydał jej się pomysł Benjamina - popytać znajomych. Znała wiele dobrych dusz i wiedziała, że gdy odezwie się do nich, na pewno zdoła coś znaleźć. - To prawda, jeśli każdy poprosi kogoś zaufanego o drobną pomoc, powinniśmy dać radę bez zwracania uwagi - podjęła. Zamierzała tak własnie uczynić.
- Może pierwszy dzień wiosny? - zapytała, gdy Wright pytał o datę. Był to dzień symboliczny, lecz dosyć odległy, co prędko skłoniło Lovegood do zmiany zdania. - Chociaż... czy to nie za późno? Może lepiej zorganizować pogrzeb teraz, dlaczego mielibyśmy zwlekać? Wiosną także będzie tam mnóstwo zamieszania i pracy, teraz jest chyba spokojniej - poza tym emocje były świeże. Czas, chcąc nie chcąc, przykrywał pewne rzeczy mgłą. Pochówki odbywały się zazwyczaj tuż po śmierci nie bez powodu.
Temat kamienia wskrzeszenia wydał się Susanne najbardziej zawiły - nie rozumiała jego działania ani trochę, ufała po prostu pani Bagshot oraz badaczom - ufała, że dzieci przetrwają wyprawę do Azkabanu, nie spodziewała się jednak, że artefakt miał to przetrwać i w dodatku działać dalej. Trochę ją zatkało, z szeroko otwartymi oczyma zerkała to tu, to tam. Nie miała nic ciekawego ani odkrywczego do powiedzenia, więcej pytań, ale żadne z nich nie ocierało się o konkrety - potrzebowała więcej czasu, aby o tym wszystkim pomyśleć, dlatego milczała.
- Też coś uwarzę - wtrąciła się gdzieś po słowach Justine, starając się jej nie przeszkadzać - właściwie bardziej mówiła do Charlene, na którą zerknęła. Nie potrafiła zatrważająco wiele, lecz zajmowała się alchemią regularnie, zwłaszcza gdy zaczęła aktywniej działać na rzecz Zakonu - do wykonania prostych eliksirów leczniczych jej wiedza była wystarczająca. Do podania ich - również. - Mogę także pomóc przy dawkowaniu tych mniej skomplikowanych eliksirów - dodała, zerkając na Archibalda, do którego wcześniej zwracał się Ben.
Słowa Anthony'ego wywołały w niej mieszane uczucia, dlatego czekała na odzew reszty, nie do końca wiedząc, czy powinna się odzywać - nie była z tych groźnych, niespecjalnie potrafiła bawić się w detektywa, nie znała się przesadnie na czarnej magii. Zagrożenie nie było dla niej problemem, dołączyła tu przecież, by działać i bez wahania ruszyłaby z bardziej doświadczonym czarodziejem na trudną misję - ze świadomością, że transmutacja stanowi głównie pomoc. Nie była to sztuka mordercza, ale zdolna utrudnić przeciwnikom życie, zwłaszcza użyta sprytnie. Za ciekawy pomysł miała utworzenie lustrzanego Departamentu Przestrzegania Prawa, ale opracowanie znaku wzbudziło więcej wątpliwości. Zwracając uwagę na siebie, mogli zwrócić ją także na niewinnych ludzi wokół. Zagryzła wargę w zamyśleniu.
Słuchała podzielonych zdań w kwestii zbiórki do Oazy - to prawda, należało zachować ostrożność i ponad wszystko dbać o dyskrecję, lecz czy wkład samych Zakonników mógłby wystarczyć? Próbowała na szybko kalkulować w myślach materiały i ilość osób potrzebujących pomocy - nie wiedziała, jak wielu i w jakim tempie znajdzie się na miejscu. Prędko poległa, pogubiona w szacunkach i rozmaitych sprawach, o jakie należało zadbać. Głównie dlatego uznała, że wszelka pomoc będzie cenna i przyda się wszystko, co zdołają zebrać. Nie spieszyła się z wypowiedzią, cierpliwie wysłuchując reszty. Najbardziej ciekawy wydał jej się pomysł Benjamina - popytać znajomych. Znała wiele dobrych dusz i wiedziała, że gdy odezwie się do nich, na pewno zdoła coś znaleźć. - To prawda, jeśli każdy poprosi kogoś zaufanego o drobną pomoc, powinniśmy dać radę bez zwracania uwagi - podjęła. Zamierzała tak własnie uczynić.
- Może pierwszy dzień wiosny? - zapytała, gdy Wright pytał o datę. Był to dzień symboliczny, lecz dosyć odległy, co prędko skłoniło Lovegood do zmiany zdania. - Chociaż... czy to nie za późno? Może lepiej zorganizować pogrzeb teraz, dlaczego mielibyśmy zwlekać? Wiosną także będzie tam mnóstwo zamieszania i pracy, teraz jest chyba spokojniej - poza tym emocje były świeże. Czas, chcąc nie chcąc, przykrywał pewne rzeczy mgłą. Pochówki odbywały się zazwyczaj tuż po śmierci nie bez powodu.
Temat kamienia wskrzeszenia wydał się Susanne najbardziej zawiły - nie rozumiała jego działania ani trochę, ufała po prostu pani Bagshot oraz badaczom - ufała, że dzieci przetrwają wyprawę do Azkabanu, nie spodziewała się jednak, że artefakt miał to przetrwać i w dodatku działać dalej. Trochę ją zatkało, z szeroko otwartymi oczyma zerkała to tu, to tam. Nie miała nic ciekawego ani odkrywczego do powiedzenia, więcej pytań, ale żadne z nich nie ocierało się o konkrety - potrzebowała więcej czasu, aby o tym wszystkim pomyśleć, dlatego milczała.
- Też coś uwarzę - wtrąciła się gdzieś po słowach Justine, starając się jej nie przeszkadzać - właściwie bardziej mówiła do Charlene, na którą zerknęła. Nie potrafiła zatrważająco wiele, lecz zajmowała się alchemią regularnie, zwłaszcza gdy zaczęła aktywniej działać na rzecz Zakonu - do wykonania prostych eliksirów leczniczych jej wiedza była wystarczająca. Do podania ich - również. - Mogę także pomóc przy dawkowaniu tych mniej skomplikowanych eliksirów - dodała, zerkając na Archibalda, do którego wcześniej zwracał się Ben.
Słowa Anthony'ego wywołały w niej mieszane uczucia, dlatego czekała na odzew reszty, nie do końca wiedząc, czy powinna się odzywać - nie była z tych groźnych, niespecjalnie potrafiła bawić się w detektywa, nie znała się przesadnie na czarnej magii. Zagrożenie nie było dla niej problemem, dołączyła tu przecież, by działać i bez wahania ruszyłaby z bardziej doświadczonym czarodziejem na trudną misję - ze świadomością, że transmutacja stanowi głównie pomoc. Nie była to sztuka mordercza, ale zdolna utrudnić przeciwnikom życie, zwłaszcza użyta sprytnie. Za ciekawy pomysł miała utworzenie lustrzanego Departamentu Przestrzegania Prawa, ale opracowanie znaku wzbudziło więcej wątpliwości. Zwracając uwagę na siebie, mogli zwrócić ją także na niewinnych ludzi wokół. Zagryzła wargę w zamyśleniu.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
- Nie mów tak - zganił Alexandra, patrząc na niego z pewną dezaprobatą. Może nie powinien sobie pozwalać na taką reakcję ani słowa, szczególnie że zwracał się do gwardzisty. Chciał się jednak trzymać tej iskierki optymizmu - myśli, że to dzięki ścisłej współpracy dali radę wrócić z Azkabanu, a nie, że było to tylko kapryśne zrządzenie losu.
Po słowach Justine na temat nieobecnych, Lucan także spojrzał na Archibalda. Nie umknęła mu oczywiście nieobecność Lorraine, jednak o nią się nie martwił. Prawdopodobnie musiała zająć się dziećmi, wiedząc, że jej mąż później przekaże jej wszystkie słowa, które padły tego dnia na zebraniu. Dużo bardziej martwił się o Artura, od którego od dłuższego czasu nie miał żadnych wieści.
- Skoro poruszasz tę kwestię... - zwrócił się do Benjamina - to myślę, że w następnej kolejności ich oczy skierują się właśnie ku Departamentowi Przestrzegania Prawa, a także ku Wizengamotowi. W tym momencie moja ciotka jest chyba największym cierniem w ich boku - nie miał co prawda na to żadnych dowodów, były to tylko jego domysły... ale ci, którzy czytali Proroka, zanim stał się nielegalny, wiedzieli, że w tym momencie Wizengamot był jedynym organem prawdziwie powstrzymującym ministra przed przejęciem całkowitej kontroli. Biura aurorów zapewne już by nie było, gdyby nie sprzeciw jaki wyraziła Najwyższa Magini. Machlojki i tajemnicze zniknięcie Bones było z pewnością sprawką rycerzy, ponieśli jednak porażkę w momencie, gdy na jej miejsce mianowany został Rineheart. To na pewno rozsierdziło rycerzy. Niestety nie byli oni głupi - wiedzieli jak zapobiec takim wpadkom w przyszłości. Zapewne Lucan miałby więcej informacji, gdyby udał się na zorganizowany podczas sylwestra bal maskowy lady Nott... - szlachta lubiła plotkować o takich rzeczach przy dobrej zabawie. Niespecjalnie jednak miał ochotę pchać się w paszczę pełną jadowitych żmij.
- Pomnik nie musi być pełen przepychu. Powinien się jednak odrobinę wyróżniać, jako hołd dla poległych. To nie może być zwykły głaz - zerknął po kolei po zebranych - Mogę wziąć na siebie przemówienie. Chyba, że faktycznie inni też chcą przemawiać. - nie było to wiele, ale mógł to wziąć na siebie. Jeśli Abbott był w czymś dobry, to właśnie w gadaniu. Był jednak ciekaw, czy ktoś faktycznie będzie chciał zabrać głos. Gwardziści znali Herewarda i panią profesor, a także Garretta zdecydowanie lepiej niż on.
- Jeśli mam mówić szczerze, przeraża mnie ten kamień - dodał jeszcze, gdy temat zszedł na kamień wskrzeszenia. Czy naprawdę potrafił kogoś przywrócić do życia? I to bez żądania zapłaty? To brzmiało jak czarna magia, jak coś co prędzej czy później miało im przynieść zgubę. Miał świadomość, że powinien zawierzyć słowom profesor Bagshot - poświęciła przecież życie, aby wesprzeć zakon i ofiarować im aktywowany kamień... Ale i tak miał złe przeczucia. Aż go lekko skręcało, gdy pomyślał o wskrzeszaniu zmarłych.
- Wiem, że to brzmi kusząco, ale nie wydaje mi się, żeby podobne działania odniosły zadowalający rezultat, Thony - odezwał się zaraz po Skamanderze. Był szlachcicem, dobrze wiedział, jak ogromne bogactwa potrafią pomieścić skarbce w Gringottcie. A podejrzewał, że teraz, gdy panuje takie bezprawie, skrytki Burke'ów, Rosierów czy Yaxleyów pękają w szwach. Udaremnienie jednej czy dwóch dostaw nie sprawi, że jakoś wyraźnie odczują ich atak. - Być może zaniepokoiłoby to rycerzy, ale pozostaje pytanie czy opłaca nam się odsyłać część ludzi do tego zadania. Tym bardziej gdy mamy tak ograniczone zasoby ludzkie do pracy, a o biznesach Jego popleczników wiemy tak niewiele. Poza tym podejrzewam, że są dość zorganizowani. Nawet jeśli jedna rodzina zaniemoże, pieniądze wyłoży ktoś inny. Narobimy się, a oni odczują to jako ugryzienie upierdliwej pchły. - wiedział, że Anthony rwał się do działania, ale musiały to być działania przemyślane. Pchanie się na ślepo do dzielnicy portowej albo na Nokturn nie przyniosłoby im żadnych korzyści. - Wykluczanie z gry potencjalnych zwolenników Voldemorta miałoby więcej sensu, ale do tego potrzebujemy zaplecza. Oaza jest w tym momencie priorytetem. Jeśli uratowani i ulokowani w wiosce czarodzieje będą chcieli nam pomóc, zdziałamy zdecydowanie więcej. - wielu naprawdę uzdolnionych mugolaków, naukowców, wynalazców i nie tylko, było prześladowanych ze względu na swoją krew. A przecież zakon mógłby wykorzystać ich niecodzienne umiejętności w walce z rycerzami.
Po słowach Justine na temat nieobecnych, Lucan także spojrzał na Archibalda. Nie umknęła mu oczywiście nieobecność Lorraine, jednak o nią się nie martwił. Prawdopodobnie musiała zająć się dziećmi, wiedząc, że jej mąż później przekaże jej wszystkie słowa, które padły tego dnia na zebraniu. Dużo bardziej martwił się o Artura, od którego od dłuższego czasu nie miał żadnych wieści.
- Skoro poruszasz tę kwestię... - zwrócił się do Benjamina - to myślę, że w następnej kolejności ich oczy skierują się właśnie ku Departamentowi Przestrzegania Prawa, a także ku Wizengamotowi. W tym momencie moja ciotka jest chyba największym cierniem w ich boku - nie miał co prawda na to żadnych dowodów, były to tylko jego domysły... ale ci, którzy czytali Proroka, zanim stał się nielegalny, wiedzieli, że w tym momencie Wizengamot był jedynym organem prawdziwie powstrzymującym ministra przed przejęciem całkowitej kontroli. Biura aurorów zapewne już by nie było, gdyby nie sprzeciw jaki wyraziła Najwyższa Magini. Machlojki i tajemnicze zniknięcie Bones było z pewnością sprawką rycerzy, ponieśli jednak porażkę w momencie, gdy na jej miejsce mianowany został Rineheart. To na pewno rozsierdziło rycerzy. Niestety nie byli oni głupi - wiedzieli jak zapobiec takim wpadkom w przyszłości. Zapewne Lucan miałby więcej informacji, gdyby udał się na zorganizowany podczas sylwestra bal maskowy lady Nott... - szlachta lubiła plotkować o takich rzeczach przy dobrej zabawie. Niespecjalnie jednak miał ochotę pchać się w paszczę pełną jadowitych żmij.
- Pomnik nie musi być pełen przepychu. Powinien się jednak odrobinę wyróżniać, jako hołd dla poległych. To nie może być zwykły głaz - zerknął po kolei po zebranych - Mogę wziąć na siebie przemówienie. Chyba, że faktycznie inni też chcą przemawiać. - nie było to wiele, ale mógł to wziąć na siebie. Jeśli Abbott był w czymś dobry, to właśnie w gadaniu. Był jednak ciekaw, czy ktoś faktycznie będzie chciał zabrać głos. Gwardziści znali Herewarda i panią profesor, a także Garretta zdecydowanie lepiej niż on.
- Jeśli mam mówić szczerze, przeraża mnie ten kamień - dodał jeszcze, gdy temat zszedł na kamień wskrzeszenia. Czy naprawdę potrafił kogoś przywrócić do życia? I to bez żądania zapłaty? To brzmiało jak czarna magia, jak coś co prędzej czy później miało im przynieść zgubę. Miał świadomość, że powinien zawierzyć słowom profesor Bagshot - poświęciła przecież życie, aby wesprzeć zakon i ofiarować im aktywowany kamień... Ale i tak miał złe przeczucia. Aż go lekko skręcało, gdy pomyślał o wskrzeszaniu zmarłych.
- Wiem, że to brzmi kusząco, ale nie wydaje mi się, żeby podobne działania odniosły zadowalający rezultat, Thony - odezwał się zaraz po Skamanderze. Był szlachcicem, dobrze wiedział, jak ogromne bogactwa potrafią pomieścić skarbce w Gringottcie. A podejrzewał, że teraz, gdy panuje takie bezprawie, skrytki Burke'ów, Rosierów czy Yaxleyów pękają w szwach. Udaremnienie jednej czy dwóch dostaw nie sprawi, że jakoś wyraźnie odczują ich atak. - Być może zaniepokoiłoby to rycerzy, ale pozostaje pytanie czy opłaca nam się odsyłać część ludzi do tego zadania. Tym bardziej gdy mamy tak ograniczone zasoby ludzkie do pracy, a o biznesach Jego popleczników wiemy tak niewiele. Poza tym podejrzewam, że są dość zorganizowani. Nawet jeśli jedna rodzina zaniemoże, pieniądze wyłoży ktoś inny. Narobimy się, a oni odczują to jako ugryzienie upierdliwej pchły. - wiedział, że Anthony rwał się do działania, ale musiały to być działania przemyślane. Pchanie się na ślepo do dzielnicy portowej albo na Nokturn nie przyniosłoby im żadnych korzyści. - Wykluczanie z gry potencjalnych zwolenników Voldemorta miałoby więcej sensu, ale do tego potrzebujemy zaplecza. Oaza jest w tym momencie priorytetem. Jeśli uratowani i ulokowani w wiosce czarodzieje będą chcieli nam pomóc, zdziałamy zdecydowanie więcej. - wielu naprawdę uzdolnionych mugolaków, naukowców, wynalazców i nie tylko, było prześladowanych ze względu na swoją krew. A przecież zakon mógłby wykorzystać ich niecodzienne umiejętności w walce z rycerzami.
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedziała, co działo się z nieobecnymi. Poza Verą, która nadal pozostawała zaginiona. Cóż, miała nadzieję, że nikt inny nie podzielił jej losu i że nieobecni byli, bo wypadła im jakaś pilna sprawa. Rozejrzała się po twarzach obecnych, znów na moment zerkając w bok, próbując dojrzeć Macmillana. A potem znowu spojrzała na prowadzących, słuchając tego co mówili, ale także innych, którzy zabierali głos.
- Myślę że nie powinniśmy zwlekać z pożegnaniem tych, którzy odeszli. W końcu nie wiemy, co przyniosą kolejne tygodnie i miesiące, więc może... warto wykorzystać chwilę względnego spokoju? – odezwała się. Do wiosny pozostało dużo czasu, wiele mogło się wydarzyć. Trudno było tak daleko wybiegać w przyszłość. Dziś byli, jutro mogło ich nie być. Zakon pokonał anomalie, ale tak jak potwierdziła Justine, to nie był koniec. Wygrali jedną bitwę, ale nie wygrali wojny. Do tego pozostała bardzo daleka droga.
Wysłuchała wyjaśnień odnośnie kamienia wskrzeszenia i poświęcenia profesor Bagshot. Również była ciekawa, czy kamień będzie mógł zadziałać ponownie, czy naprawdę będzie zdolny przywracać życie? Oby jednak nie musieli tego sprawdzać. Wolałaby żeby nikt nie ginął, ale to było naiwne życzenie. A kamień mógł się okazać bardzo cenny, jeśli rzeczywiście działał tak, jak mówili Gwardziści.
- I zgadzam się, że nie powinniśmy się wychylać z tą zbiórką, jest nas na tyle dużo, że jak każdy z pomocą rodziny znajdzie coś, co mógłby przekazać dla Oazy, to przynajmniej na jakiś czas wystarczy. A jeśli nie... to będziemy się martwić wtedy – rzekła; wyglądało na to że wielu Zakonników myślało podobnie i wolało działać dyskretnie, bez rozgłosu. Nie powinni zwracać na siebie uwagi, publiczne zbiórki mogłyby zostać dostrzeżone przez kogoś, kto mógłby donieść rycerzom, a bezpieczeństwo Oazy i samych Zakonników stałoby się zagrożone. Charlie naprawdę bała się rycerzy i tego, ile mogli o nich wiedzieć i co mogli zrobić im i ludziom, których chcieli uratować. Skoro napadnięto na sklepy na ulicy Pokątnej, i to takie powiązane z członkami Zakonu, to było co najmniej niepokojące. Może i była tchórzem, ale wolała być ostrożna i się nie wychylać. A angażowanie osób z zewnątrz w tak delikatne sprawy, od których mogło zależeć czyjeś życie, było niepotrzebnym ryzykiem. – Jeśli chodzi o eliksiry, zgadzam się z Asbjornem, myślę że mamy tu wystarczająco dużo osób mających pojęcie o warzeniu mikstur, by poradzić sobie z wyposażeniem Oazy w odpowiednie środki. – Bo przecież oprócz niej i Norwega byli jeszcze Poppy, Archibald i Susanne. Każde z nich potrafiło warzyć podstawowe lecznicze specyfiki i razem mogli dostarczyć Oazie naprawdę dużo mikstur bez angażowania przypadkowych czarodziejów. Niezależni alchemicy współpracowali często z różnymi osobami i jaka była pewność, że zachowają dyskrecję? – I oczywiście chętnie się tym zajmę – dodała z zapałem w odpowiedzi na słowa Justine. – Mogę regularnie pojawiać się w Oazie, by sprawdzać, co jest aktualnie najpilniej potrzebne i uzupełniać zapasy wraz z innymi naszymi alchemikami. – Oczywiście gdy już zostanie tam zorganizowany odpowiedni punkt i zaplecze alchemiczne. Nawet najzdolniejszy alchemik nie zmaterializuje mikstur z niczego. Ale Charlie, choć nie miała zdolności bitewnych i nie nadawała się do realnego ratowania ludzi przed złem, bardzo chciała pomagać i alchemiczna opieka nad Oazą była idealnym zadaniem dla niej. Miałaby wtedy poczucie, że także może zrobić coś, by poprawić komfort tych ludzi, którzy mogli przybywać do schronienia w różnym stanie. Uśmiechnęła się do Susanne, kiedy ta zadeklarowała że też coś uwarzy.
Zmartwiło ją to, co mówił Anthony Skamander. Nie przepadała za tym aurorem, który porzucił jej kuzynkę i własne dziecko, ale wydawał się mówić konkretnie i na temat, bez owijania w bawełnę i ubarwiania rzeczywistości. Sprawy powiązane z aurorami i ministerstwem jej nie dotyczyły, bo nie miała styczności z tym światkiem (i wcale nie żałowała, tym bardziej po tym, jak opieszale działały służby w kwestii zaginięcia jej siostry, nie mówiąc o innych przykładach jak te, które mnożył Skamander), ale zaniepokoiły ją wzmianki o stawaniu się śmielszymi i gaszeniu ognia. Spojrzała na niego, ale przygryzła usta i nic nie powiedziała, przejęta wizjami, które roztaczał. Wiedziała że sama nie byłaby do tego zdolna ani w żaden sposób przydatna w takich planach, była tylko alchemiczką, osobą o miękkim sercu i łagodnym, wręcz słabym charakterze, ale – co jeśli Zakon jako całość stanie przed taką koniecznością? Nawet ona wiedziała przecież, że nie dało się wygrać tej wojny tylko dobrocią i miłością, bez względu na to jak bardzo chciałaby, żeby tak było. Ale rzeczywistość, w której żyli, nie była taka prosta, zaś ludzie, którzy im zagrażali, byli źli i niebezpieczni.
- Myślę że nie powinniśmy zwlekać z pożegnaniem tych, którzy odeszli. W końcu nie wiemy, co przyniosą kolejne tygodnie i miesiące, więc może... warto wykorzystać chwilę względnego spokoju? – odezwała się. Do wiosny pozostało dużo czasu, wiele mogło się wydarzyć. Trudno było tak daleko wybiegać w przyszłość. Dziś byli, jutro mogło ich nie być. Zakon pokonał anomalie, ale tak jak potwierdziła Justine, to nie był koniec. Wygrali jedną bitwę, ale nie wygrali wojny. Do tego pozostała bardzo daleka droga.
Wysłuchała wyjaśnień odnośnie kamienia wskrzeszenia i poświęcenia profesor Bagshot. Również była ciekawa, czy kamień będzie mógł zadziałać ponownie, czy naprawdę będzie zdolny przywracać życie? Oby jednak nie musieli tego sprawdzać. Wolałaby żeby nikt nie ginął, ale to było naiwne życzenie. A kamień mógł się okazać bardzo cenny, jeśli rzeczywiście działał tak, jak mówili Gwardziści.
- I zgadzam się, że nie powinniśmy się wychylać z tą zbiórką, jest nas na tyle dużo, że jak każdy z pomocą rodziny znajdzie coś, co mógłby przekazać dla Oazy, to przynajmniej na jakiś czas wystarczy. A jeśli nie... to będziemy się martwić wtedy – rzekła; wyglądało na to że wielu Zakonników myślało podobnie i wolało działać dyskretnie, bez rozgłosu. Nie powinni zwracać na siebie uwagi, publiczne zbiórki mogłyby zostać dostrzeżone przez kogoś, kto mógłby donieść rycerzom, a bezpieczeństwo Oazy i samych Zakonników stałoby się zagrożone. Charlie naprawdę bała się rycerzy i tego, ile mogli o nich wiedzieć i co mogli zrobić im i ludziom, których chcieli uratować. Skoro napadnięto na sklepy na ulicy Pokątnej, i to takie powiązane z członkami Zakonu, to było co najmniej niepokojące. Może i była tchórzem, ale wolała być ostrożna i się nie wychylać. A angażowanie osób z zewnątrz w tak delikatne sprawy, od których mogło zależeć czyjeś życie, było niepotrzebnym ryzykiem. – Jeśli chodzi o eliksiry, zgadzam się z Asbjornem, myślę że mamy tu wystarczająco dużo osób mających pojęcie o warzeniu mikstur, by poradzić sobie z wyposażeniem Oazy w odpowiednie środki. – Bo przecież oprócz niej i Norwega byli jeszcze Poppy, Archibald i Susanne. Każde z nich potrafiło warzyć podstawowe lecznicze specyfiki i razem mogli dostarczyć Oazie naprawdę dużo mikstur bez angażowania przypadkowych czarodziejów. Niezależni alchemicy współpracowali często z różnymi osobami i jaka była pewność, że zachowają dyskrecję? – I oczywiście chętnie się tym zajmę – dodała z zapałem w odpowiedzi na słowa Justine. – Mogę regularnie pojawiać się w Oazie, by sprawdzać, co jest aktualnie najpilniej potrzebne i uzupełniać zapasy wraz z innymi naszymi alchemikami. – Oczywiście gdy już zostanie tam zorganizowany odpowiedni punkt i zaplecze alchemiczne. Nawet najzdolniejszy alchemik nie zmaterializuje mikstur z niczego. Ale Charlie, choć nie miała zdolności bitewnych i nie nadawała się do realnego ratowania ludzi przed złem, bardzo chciała pomagać i alchemiczna opieka nad Oazą była idealnym zadaniem dla niej. Miałaby wtedy poczucie, że także może zrobić coś, by poprawić komfort tych ludzi, którzy mogli przybywać do schronienia w różnym stanie. Uśmiechnęła się do Susanne, kiedy ta zadeklarowała że też coś uwarzy.
Zmartwiło ją to, co mówił Anthony Skamander. Nie przepadała za tym aurorem, który porzucił jej kuzynkę i własne dziecko, ale wydawał się mówić konkretnie i na temat, bez owijania w bawełnę i ubarwiania rzeczywistości. Sprawy powiązane z aurorami i ministerstwem jej nie dotyczyły, bo nie miała styczności z tym światkiem (i wcale nie żałowała, tym bardziej po tym, jak opieszale działały służby w kwestii zaginięcia jej siostry, nie mówiąc o innych przykładach jak te, które mnożył Skamander), ale zaniepokoiły ją wzmianki o stawaniu się śmielszymi i gaszeniu ognia. Spojrzała na niego, ale przygryzła usta i nic nie powiedziała, przejęta wizjami, które roztaczał. Wiedziała że sama nie byłaby do tego zdolna ani w żaden sposób przydatna w takich planach, była tylko alchemiczką, osobą o miękkim sercu i łagodnym, wręcz słabym charakterze, ale – co jeśli Zakon jako całość stanie przed taką koniecznością? Nawet ona wiedziała przecież, że nie dało się wygrać tej wojny tylko dobrocią i miłością, bez względu na to jak bardzo chciałaby, żeby tak było. Ale rzeczywistość, w której żyli, nie była taka prosta, zaś ludzie, którzy im zagrażali, byli źli i niebezpieczni.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Spojrzała na Alexandra, kiedy wspomniał o jej bracie i Percivalu i na moment wstrzymała oddech, powstrzymując odruch spojrzenia w kierunku Bena. Pokiwała głową jednak zdecydowanie. Nie wahała się, też uważała to za dobry pomysł i jeśli tylko była taka możliwość to powinni spróbować.
— Nikogo nie powinno dziwić, że zamawiam drewno, nie wzbudzimy tym niczyich podejrzeń. — A nawet jeśli informacje mogły dotrzeć do kogokolwiek, zdążą już wszystko zakończyć nim wzbudzi to jakiekolwiek zainteresowanie Rycerzy Walpurgii, czy przydupasów ministra.
— Na wiosnę brzmi dobrze— przytaknęła słowom brata na wybór okresu, w którym mógłaby odbyć się ceremonia. Nie mieli żadnego ciała, które musieli pochować, a teraz priorytetem mimo wszystko było przygotowanie oazy do zamieszkania i ściągnięcie do niej najbardziej potrzebujących. Ci z pewnością też chętnie wzięliby udział w takiej uroczystości.
— Nie wiem jak długo my wszyscy będziemy zgodni z prawem— zwróciła się do Tonks. Nie minie chwila, jak Rycerze sięgną po inne metody, oskarżą o wszystko nie tylko Longbottoma, ale i cały Zakon Feniksa. Ile ludzi stracą wtedy? Ilu zwątpi w ich prawdziwą misję? Już i tak byli zmuszeni działać skrycie, a aurorzy mieli całkiem związane ręce, nie mogli zrobić nic.
Kiedy jednak spytała o jej możliwości, kiwnęła głową.
— Zajmę się tym. Zakładam, że do budowy nie potrzebujemy szczególnego drewna, w porcie mogę dostać takie w przeciągu kilku dni, a jeśli ktoś przywiezie towaru ponad stan może i szybciej. W tartaku z pewnością od ręki, więc pierwsze dostawy mogłyby ruszyć nawet od jutra.— O ile to był prężnie działający tartak, ale nie sądziła, by Alexander mówił o samotnym drwalu w lesie, który rąbał drewno na własne potrzeby i ewentualną sprzedaż nadwyżki. — Ale prawdopodobnie będzie potrzebny wtedy własny transport, więc... — Spojrzała po pozostałych; ona sama nie była w stanie zebrać wszystkiego sama. Potrzebne były konie i wóz, nawet niewielki. Magia zajmie się resztą.
Spojrzała na Skamandera z niechęcią; ten czarodziej budził w niej głębokie odruchy powiedzenia, co o nim myśli za każdym razem, jak tylko go widziała. Ale w tej sprawie, tu i teraz, nie mogła się z nim nie zgodzić. Nie wiedziała jak funkcjonuje obecnie biuro aurorów; o Bones dowiedziała się wcześniej, a wizja tego, co ją spotkało — lub co mogło spotkać przerażała ją okropnie.
— Anthony ma rację. Rycerze Walpurgii traktują nas jak robactwo, które im po prostu przeszkadza w wypełnianiu celu, nie traktują nas poważnie. Robią z nami co chcą. Palą nasze lokale, ucinają kończyny, wydłubują oczy, palą żywcem jak pochodnie. Bawią się z nami jak z dziećmi. A do tego wszystkiego przejmują rządy, sieją postrach, wprowadzają cenzury, likwidują ludzi, którzy są dla nich niewygodni. Na naszych oczach. A my co w tym czasie robimy? Zastanawiamy się, czy mamy odwagę się im przeciwstawić, chowamy się jak myszy po kątach podejmując radykalne działania dopiero w ostateczności. — Sądziła, że powinni przestać wątpić w swoje siły i swoje znaczenie, zarówno dla Zakonu, jak i dla konfliktu, w obliczu, którego stali. Ona sama miała z tym problem, ale myśląc w ten sposób nigdy nie staną się godnym przeciwnikiem dla wroga, a jedynie bandą łamagów, których trzeba wykurzyć, jak szczury. — Moglibyśmy zacząć z takim znakiem nawet od najprostszych metod. Gdyby pojawiał się na murach, drzewach. Ludzie skojarzyliby go z ruchem oporu i wiedzieli, że jest ktoś kto jest gotów walczyć przeciwko temu, co się dzieje. — Nie była pewna, czy to dobry pomysł, nie znała się na taktyce wojennej, ale wiedziała, że we wsparciu drzemała wielka siła i ludziom mogło to być potrzebne. Zdumiały ją jednak słowa Lucana, wpierw o kamieniu, a później o propozycjach Skamandera.
— Dlaczego?— spytała go bezpośrednio. — Ani profesor Bagshot, ani nawet Dumbledore, nie zostawiliby w naszych rękach czegoś plugawego — ani związanego z nekromancją. — To nasza szansa.— Na to, by móc stawić czoło ludziom, którzy życie lubili odbierać. Nie zamierzała się na to godzić. A kamień miał szansę ich nie tyle wskrzeszać, lecz chronić, z tego, co pojęła ze słów Tonks. Zmarszczyła brwi, przyglądając się arystokracie. Możliwe, że skoro starszego to o wiele bardziej doświadczonego, a już z pewnością obeznanego z nieznanym jej światem arystokracji, ale Skamander trafiał w punkt.
— Naszym obowiązkiem jest przenieść te meble, co do jednego, inaczej nic nam już nie zostanie. — spojrzała na Skamandera, ale po chwili również na Lucana. — Ale nie wygramy z nimi w taki sposób. A będzie tylko gorzej, póki nie zrobimy czegoś teraz. Musimy przejść do ofensywy zanim zapędzą nas w kozi róg i odbiorą wszystkie możliwości. Musimy przede wszystkim im udowodnić, że też mają się czego bać. Mamy małe zasoby ludzkie, bo dajemy się wytępiać jak szkodniki, jeden po drugim. Nie wiemy nic o ich biznesach bo nikt nie zadał sobie trudu, by się tym zainteresować. Ale powinniśmy zacząć uderzać. Nawet jeśli ich nie skrzywdzimy, to narobimy szkód. Narobimy kłopotu. Postawimy się, zamiast godzić na taki los. A może odwrócimy ich uwagę dzięki czemu będziemy mogli uderzyć w naprawdę czuły punkt. Nie bądźmy wygodni i bierni, bo prędzej czy później damy się zabić z obawy przed kontratakiem! — Może poczują to jako ugryzienie pchły, ale narobienie im kłopotu to wciąż jakieś działanie, lepsze od bezczynności, którą dziś niektórzy prezentowali. — Popytam wśród dostawców. Może w dokach ktoś za odpowiednią opłatą będzie w stanie przybliżyć kwestię ciekawych nielegalnych transportów na Nokturn, ktoś musi puścić w końcu parę. — Aurorzy zajmowali się pozyskiwaniem takich informacji na co dzień, wiedziała, że raczej nic nie zdziała, a nowego kontynentu tym nie odkryje, ale możliwe, że dobre relacje z niektórymi żeglarzami i kupcami mogą się jej uchylić rąbka tajemnicy. — Może to czas, by wyjść z ukrycia?— spytała, wzruszając ramionami i spoglądając na Justine i Bena.— Może ludzie potrzebują nas oficjalnie, tuż obok siebie, gotowi podjąć inicjatywę i zawalczyć z tą garstką popieprzeńców na równi z nami? — Wiedziała, że pomoc tym wszystkim potrzebującym wiąże się z pewnego rodzaju ujawnieniem, ale nie ściągną do oazy całego Londynu. A to właśnie Ci, którzy w nim pozostaną mogliby im pomóc i stanąć przeciwko samozwańczej władzy i tym zbrodniarzom pod komandem Sami Wiedzieli Kogo.
— Nikogo nie powinno dziwić, że zamawiam drewno, nie wzbudzimy tym niczyich podejrzeń. — A nawet jeśli informacje mogły dotrzeć do kogokolwiek, zdążą już wszystko zakończyć nim wzbudzi to jakiekolwiek zainteresowanie Rycerzy Walpurgii, czy przydupasów ministra.
— Na wiosnę brzmi dobrze— przytaknęła słowom brata na wybór okresu, w którym mógłaby odbyć się ceremonia. Nie mieli żadnego ciała, które musieli pochować, a teraz priorytetem mimo wszystko było przygotowanie oazy do zamieszkania i ściągnięcie do niej najbardziej potrzebujących. Ci z pewnością też chętnie wzięliby udział w takiej uroczystości.
— Nie wiem jak długo my wszyscy będziemy zgodni z prawem— zwróciła się do Tonks. Nie minie chwila, jak Rycerze sięgną po inne metody, oskarżą o wszystko nie tylko Longbottoma, ale i cały Zakon Feniksa. Ile ludzi stracą wtedy? Ilu zwątpi w ich prawdziwą misję? Już i tak byli zmuszeni działać skrycie, a aurorzy mieli całkiem związane ręce, nie mogli zrobić nic.
Kiedy jednak spytała o jej możliwości, kiwnęła głową.
— Zajmę się tym. Zakładam, że do budowy nie potrzebujemy szczególnego drewna, w porcie mogę dostać takie w przeciągu kilku dni, a jeśli ktoś przywiezie towaru ponad stan może i szybciej. W tartaku z pewnością od ręki, więc pierwsze dostawy mogłyby ruszyć nawet od jutra.— O ile to był prężnie działający tartak, ale nie sądziła, by Alexander mówił o samotnym drwalu w lesie, który rąbał drewno na własne potrzeby i ewentualną sprzedaż nadwyżki. — Ale prawdopodobnie będzie potrzebny wtedy własny transport, więc... — Spojrzała po pozostałych; ona sama nie była w stanie zebrać wszystkiego sama. Potrzebne były konie i wóz, nawet niewielki. Magia zajmie się resztą.
Spojrzała na Skamandera z niechęcią; ten czarodziej budził w niej głębokie odruchy powiedzenia, co o nim myśli za każdym razem, jak tylko go widziała. Ale w tej sprawie, tu i teraz, nie mogła się z nim nie zgodzić. Nie wiedziała jak funkcjonuje obecnie biuro aurorów; o Bones dowiedziała się wcześniej, a wizja tego, co ją spotkało — lub co mogło spotkać przerażała ją okropnie.
— Anthony ma rację. Rycerze Walpurgii traktują nas jak robactwo, które im po prostu przeszkadza w wypełnianiu celu, nie traktują nas poważnie. Robią z nami co chcą. Palą nasze lokale, ucinają kończyny, wydłubują oczy, palą żywcem jak pochodnie. Bawią się z nami jak z dziećmi. A do tego wszystkiego przejmują rządy, sieją postrach, wprowadzają cenzury, likwidują ludzi, którzy są dla nich niewygodni. Na naszych oczach. A my co w tym czasie robimy? Zastanawiamy się, czy mamy odwagę się im przeciwstawić, chowamy się jak myszy po kątach podejmując radykalne działania dopiero w ostateczności. — Sądziła, że powinni przestać wątpić w swoje siły i swoje znaczenie, zarówno dla Zakonu, jak i dla konfliktu, w obliczu, którego stali. Ona sama miała z tym problem, ale myśląc w ten sposób nigdy nie staną się godnym przeciwnikiem dla wroga, a jedynie bandą łamagów, których trzeba wykurzyć, jak szczury. — Moglibyśmy zacząć z takim znakiem nawet od najprostszych metod. Gdyby pojawiał się na murach, drzewach. Ludzie skojarzyliby go z ruchem oporu i wiedzieli, że jest ktoś kto jest gotów walczyć przeciwko temu, co się dzieje. — Nie była pewna, czy to dobry pomysł, nie znała się na taktyce wojennej, ale wiedziała, że we wsparciu drzemała wielka siła i ludziom mogło to być potrzebne. Zdumiały ją jednak słowa Lucana, wpierw o kamieniu, a później o propozycjach Skamandera.
— Dlaczego?— spytała go bezpośrednio. — Ani profesor Bagshot, ani nawet Dumbledore, nie zostawiliby w naszych rękach czegoś plugawego — ani związanego z nekromancją. — To nasza szansa.— Na to, by móc stawić czoło ludziom, którzy życie lubili odbierać. Nie zamierzała się na to godzić. A kamień miał szansę ich nie tyle wskrzeszać, lecz chronić, z tego, co pojęła ze słów Tonks. Zmarszczyła brwi, przyglądając się arystokracie. Możliwe, że skoro starszego to o wiele bardziej doświadczonego, a już z pewnością obeznanego z nieznanym jej światem arystokracji, ale Skamander trafiał w punkt.
— Naszym obowiązkiem jest przenieść te meble, co do jednego, inaczej nic nam już nie zostanie. — spojrzała na Skamandera, ale po chwili również na Lucana. — Ale nie wygramy z nimi w taki sposób. A będzie tylko gorzej, póki nie zrobimy czegoś teraz. Musimy przejść do ofensywy zanim zapędzą nas w kozi róg i odbiorą wszystkie możliwości. Musimy przede wszystkim im udowodnić, że też mają się czego bać. Mamy małe zasoby ludzkie, bo dajemy się wytępiać jak szkodniki, jeden po drugim. Nie wiemy nic o ich biznesach bo nikt nie zadał sobie trudu, by się tym zainteresować. Ale powinniśmy zacząć uderzać. Nawet jeśli ich nie skrzywdzimy, to narobimy szkód. Narobimy kłopotu. Postawimy się, zamiast godzić na taki los. A może odwrócimy ich uwagę dzięki czemu będziemy mogli uderzyć w naprawdę czuły punkt. Nie bądźmy wygodni i bierni, bo prędzej czy później damy się zabić z obawy przed kontratakiem! — Może poczują to jako ugryzienie pchły, ale narobienie im kłopotu to wciąż jakieś działanie, lepsze od bezczynności, którą dziś niektórzy prezentowali. — Popytam wśród dostawców. Może w dokach ktoś za odpowiednią opłatą będzie w stanie przybliżyć kwestię ciekawych nielegalnych transportów na Nokturn, ktoś musi puścić w końcu parę. — Aurorzy zajmowali się pozyskiwaniem takich informacji na co dzień, wiedziała, że raczej nic nie zdziała, a nowego kontynentu tym nie odkryje, ale możliwe, że dobre relacje z niektórymi żeglarzami i kupcami mogą się jej uchylić rąbka tajemnicy. — Może to czas, by wyjść z ukrycia?— spytała, wzruszając ramionami i spoglądając na Justine i Bena.— Może ludzie potrzebują nas oficjalnie, tuż obok siebie, gotowi podjąć inicjatywę i zawalczyć z tą garstką popieprzeńców na równi z nami? — Wiedziała, że pomoc tym wszystkim potrzebującym wiąże się z pewnego rodzaju ujawnieniem, ale nie ściągną do oazy całego Londynu. A to właśnie Ci, którzy w nim pozostaną mogliby im pomóc i stanąć przeciwko samozwańczej władzy i tym zbrodniarzom pod komandem Sami Wiedzieli Kogo.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Marcella zerknęła kątem oka na Hannah, która wspomniała o celi. Wtedy też kiwnęła lekko głową. - W aktach widniał jako Mathieu Rosier. - Powiedziała w końcu. Nie mogła się przepuścić okazji, by zerknąć w te akta, w końcu sam człowiek został pojmany właśnie przez magiczną policję. - Pracownik rezerwatu w Kent. Jednak wstępne badanie różdżki przez Prior Incantato nie wykazało, żeby to on rzucił zaklęcie budujące na niebie ten napis. - Westchnęła cicho. Naprawdę Rycerze robili się coraz bardziej otwarci w swoich działaniach, co absolutnie stawiało ich w nieprzyjemnej sytuacji. Nie minie wiele czasu, aż w końcu postawią ich pod ścianą. Jak robaki. Właśnie jak robaki. Padło tyle słów, z którymi się zgadzała i które tak bardzo jej nie odpowiadały. - Anthony ma rację. Doszliśmy do momentu, w którym prawo nie jest synonimem moralności. Naprawdę chcemy czekać aż dojdzie do najgorszego? Co jeśli oni odnajdą rodziny nieczystej krwi i przystąpią do robienia z ich domami tego samego co z cukiernią i lodziarnią? Oaza to wspaniałe miejsce dla ludzi, którzy chcą się skryć przed nimi, jednak jeśli my bezpiecznie wycofamy do niej to sprawi, że... Przynajmniej ja poczuję się, jakbyśmy uciekali.
Jej duma w pewnym sensie odrzucała takie rozwiązanie. Czuła wewnątrz siebie, że wtedy poświęcenie tych wszystkich, którzy ich opuścili - profesor Bagshot, Bartiusa, Garreta - zwyczajnie pójdzie na marne. Nie chciała, by kierował nimi strach, nawet jeśli sama była jedną z osób, którymi właśnie on najmocniej kierował. Chciałaby go jednak przezwyciężyć, by osiągnąć cel, nawet jeśli nie będzie to zgodne z prawek, którego właściwie i tak już w żadnym stopniu nie podzielała.
- Do budowania Oazy możemy również zaprosić osoby, które chciałyby tam mieszkać - będzie jednak potrzeba osób, które wszystko będą nadzorować. Zasobów ludzkich wtedy nie zabraknie. Jednak żeby zawalczyć o lepsze jutro dla całego naszego świata musimy zacząć myśleć również o czymś innym niż bezpieczne gniazdko. - Wiedziała, że wiele musiało się zmienić, by mogli zbudować nowy świat. Ten, który teraz powstał będzie trzeba zburzyć... By nowy mógł powstać z popiołów. Lepszy, nowy, przyjazny dla wszystkich. Najpierw jednak trzeba uświadomić innych, że taka możliwość w ogóle istnieje - że istnieje ktoś, kto o to walczy. - Hannah również ma rację. Ludzie nie staną do obrony swoich racji, jeśli nie będą wiedzieli, że ktoś o nich walczy. Skoro Rycerze o nas wiedzą... Może powinniśmy pokazać, że stoimy za nimi. Może za sprawą radia? Lub Proroka Codziennego? Wielu ludzi nadal go czytuje, pomimo zakazu.
Poprawiła się nieco na krześle. Czas schować strach do rękawa. - Będę też kontynuować przeglądanie policyjnych akt. Być może uda mi się również znaleźć personalia jakichś przemytników. Zazwyczaj przyciśnięci do muru nie mają problemu ze współpracowaniem, a większość z nich nie ma płaszczyka ochronnego Ministerstwa. - Musiała być w tym ostrożna. Nigdy przecież nie wiadomo na kogo trafią.
Jej duma w pewnym sensie odrzucała takie rozwiązanie. Czuła wewnątrz siebie, że wtedy poświęcenie tych wszystkich, którzy ich opuścili - profesor Bagshot, Bartiusa, Garreta - zwyczajnie pójdzie na marne. Nie chciała, by kierował nimi strach, nawet jeśli sama była jedną z osób, którymi właśnie on najmocniej kierował. Chciałaby go jednak przezwyciężyć, by osiągnąć cel, nawet jeśli nie będzie to zgodne z prawek, którego właściwie i tak już w żadnym stopniu nie podzielała.
- Do budowania Oazy możemy również zaprosić osoby, które chciałyby tam mieszkać - będzie jednak potrzeba osób, które wszystko będą nadzorować. Zasobów ludzkich wtedy nie zabraknie. Jednak żeby zawalczyć o lepsze jutro dla całego naszego świata musimy zacząć myśleć również o czymś innym niż bezpieczne gniazdko. - Wiedziała, że wiele musiało się zmienić, by mogli zbudować nowy świat. Ten, który teraz powstał będzie trzeba zburzyć... By nowy mógł powstać z popiołów. Lepszy, nowy, przyjazny dla wszystkich. Najpierw jednak trzeba uświadomić innych, że taka możliwość w ogóle istnieje - że istnieje ktoś, kto o to walczy. - Hannah również ma rację. Ludzie nie staną do obrony swoich racji, jeśli nie będą wiedzieli, że ktoś o nich walczy. Skoro Rycerze o nas wiedzą... Może powinniśmy pokazać, że stoimy za nimi. Może za sprawą radia? Lub Proroka Codziennego? Wielu ludzi nadal go czytuje, pomimo zakazu.
Poprawiła się nieco na krześle. Czas schować strach do rękawa. - Będę też kontynuować przeglądanie policyjnych akt. Być może uda mi się również znaleźć personalia jakichś przemytników. Zazwyczaj przyciśnięci do muru nie mają problemu ze współpracowaniem, a większość z nich nie ma płaszczyka ochronnego Ministerstwa. - Musiała być w tym ostrożna. Nigdy przecież nie wiadomo na kogo trafią.
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata