Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Świadomość, że przedostanie się do Londynu jest teraz obarczone takim ryzykiem i konsekwencjami, wprowadzała Sue w nieswój stan, znacznie zwiększając niepokój, gdy parę oczywistych kwestii atakowało ją w niespodziewanych momentach. Pokątna, na której przecież bywała tak często, ukochany ogród magizoologiczny, Gringott - wszystko wiązało się ze znacznymi utrudnieniami, a przecież to były tylko i dopiero miejsca, co dopiero mówić o wszystkich ludziach, którzy musieli wydostać się z miasta i znaleźć sobie schronienie. Dreszcz przechodził pannę Lovegood na myśl o tym, ile osób w stolicy musiało ucierpieć na tym okropnym przewrocie i choć nie znała szczegółów, bardzo żałowała, że nie mogła pomóc tym prawym wysłannikom Ministerstwa, którzy próbowali jakoś pomóc uciśnionym.
W starej chacie zjawiła się z ciężkim sercem, ale zdeterminowana, by nie przesiąknąć całkowicie smutkiem. Nie on był teraz potrzebny, a odwaga i gotowość do działania - jeśli mogłaby przy okazji podnieść kogoś na duchu albo zwyczajnie być, byłaby najszczęśliwsza. Jej tragedia rozgrywała się rok wcześniej, teraz nie mogła przestać myśleć o biednej Charlene, z którą rozmawiała w marcu. Sprawy bardzo się komplikowały.
Torba ześlizgiwała się z chudego ramienia, Sue poprawiła ją krótkim ruchem i stanęła w drzwiach, rozglądając się w ciszy po obecnych Zakonnikach, a widok nowych twarzy w ich gronie rozgrzewał jej serce - uśmiechnęła się ciepło do Keata, Steffena i Jamie. - Witajcie - przywitała wszystkich, nie przesadzając z entuzjazmem, lecz nie rezygnując z bardzo ciepłej i troskliwej nuty - nie potrafiła inaczej. Postanowiła usiąść blisko wejścia, między kuzynem a Marcellą, naprzeciwko Alexandra i Justine. Miała stąd dobry widok na wszystkich i bardzo potrzebowała ich widzieć, choć stan niektórych nie był wcale najlepszym i najprzyjemniejszym widokiem. Jak zawsze, wyjęła z torby pergamin i pióro, gotowa do sporządzania notatek, które później mogliby umieścić na tablicy. - Marcy - powiedziała cicho do panny Figg, prawie niewyczuwalnie trącając ją łokciem. - Pomożesz mi dzisiaj z notatkami? - zapytała, nie chcąc niczego pominąć - pomoc okazywała się bardzo potrzebna, zwłaszcza kiedy dbało się o czytelność notatek. Rozglądała się powoli, próbując ocenić, kto nie pojawił się jeszcze przy stole.
| miejsce 14
W starej chacie zjawiła się z ciężkim sercem, ale zdeterminowana, by nie przesiąknąć całkowicie smutkiem. Nie on był teraz potrzebny, a odwaga i gotowość do działania - jeśli mogłaby przy okazji podnieść kogoś na duchu albo zwyczajnie być, byłaby najszczęśliwsza. Jej tragedia rozgrywała się rok wcześniej, teraz nie mogła przestać myśleć o biednej Charlene, z którą rozmawiała w marcu. Sprawy bardzo się komplikowały.
Torba ześlizgiwała się z chudego ramienia, Sue poprawiła ją krótkim ruchem i stanęła w drzwiach, rozglądając się w ciszy po obecnych Zakonnikach, a widok nowych twarzy w ich gronie rozgrzewał jej serce - uśmiechnęła się ciepło do Keata, Steffena i Jamie. - Witajcie - przywitała wszystkich, nie przesadzając z entuzjazmem, lecz nie rezygnując z bardzo ciepłej i troskliwej nuty - nie potrafiła inaczej. Postanowiła usiąść blisko wejścia, między kuzynem a Marcellą, naprzeciwko Alexandra i Justine. Miała stąd dobry widok na wszystkich i bardzo potrzebowała ich widzieć, choć stan niektórych nie był wcale najlepszym i najprzyjemniejszym widokiem. Jak zawsze, wyjęła z torby pergamin i pióro, gotowa do sporządzania notatek, które później mogliby umieścić na tablicy. - Marcy - powiedziała cicho do panny Figg, prawie niewyczuwalnie trącając ją łokciem. - Pomożesz mi dzisiaj z notatkami? - zapytała, nie chcąc niczego pominąć - pomoc okazywała się bardzo potrzebna, zwłaszcza kiedy dbało się o czytelność notatek. Rozglądała się powoli, próbując ocenić, kto nie pojawił się jeszcze przy stole.
| miejsce 14
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Wszystko komplikowało się coraz bardziej i fakt, że mieli po prostu żyć dalej wydawał się dość abstrakcyjny nawet dla Botta. Bertie choć wiedział, co się dzieje, choć miesiącami widział jak sytuacja powoli staje się coraz gorsza, chyba do ostatniej chwili nie dopuszczał do siebie myśli że będzie TAK źle. Możliwe, że był jeszcze w lekkim szoku po minionych wydarzeniach, czy informacjach jakie rozniosły się po magicznym świecie. To były rzeczy które nie łatwo poukładać w głowie, o których nie łatwo nie myśleć nawet jeśli na ten moment niewiele może zrobić.
Przyszedł na spotkanie na ostatnią chwilę i rozejrzał się po przybyłych.
- Hej. - odezwał się w progu i pomaszerował na miejsce obok Steffena. Wciąż miał trochę wyrzuty sumienia, że go tutaj wpowadził. Każdy jest odpowiedzialny za siebie, to była decyzja Cattermole'a, a jednak... a jednak czuł się za to odpowiedzialny.
Nic jednak nie mówił na ten temat, bo i nie było co gadać, oparł się o stół łokciami. Z reguły przychodził na spotkanie z Sue jako, że mieszkali razem, ale dzisiaj oboje byli trochę zbyt zabiegani i dotarli tu z różnych punktów. Machnął jej więc ręką, posyłając przy tym lekki uśmiech.
- Wyglądasz jakbyś miał zaraz wyskoczyć z krzesła. - zaczepił jeszcze Steffa, który zawsze śmiesznie się wszystkim ekscytował. Przez to trudno było go wciągać w jakiekolwiek akcje, bo wszystko było po nim widać, jeszcze bardziej niż po Bertiem. Ile fajnych rzeczy im w życiu nie wyszło, bo twarze za łatwo zdradzały plany!
Spotkanie miało się jednak zaraz zacząć, nie rozgadywał się więc i odwrócił wzrok w kierunku szczytu stołu, gdzie już siedziała Justine, a zaraz pewnie znajdzie się też Alex. Stukał przy tym lekko palcami w drewniany blat przed sobą. Czy w końcu zaatakują? Zrobią coś więcej, coś prócz szykowania azylu? Ich przeciwnicy powinni w końcu poczuć prawdziwe zagrożenie, oni także powinni zapolować na nich i Bertie nie wątpił, że wielu tutaj jest tego samego zdania. Powinni się porządnie w tym celu zorganizować.
|miejsce 6 <3
Przyszedł na spotkanie na ostatnią chwilę i rozejrzał się po przybyłych.
- Hej. - odezwał się w progu i pomaszerował na miejsce obok Steffena. Wciąż miał trochę wyrzuty sumienia, że go tutaj wpowadził. Każdy jest odpowiedzialny za siebie, to była decyzja Cattermole'a, a jednak... a jednak czuł się za to odpowiedzialny.
Nic jednak nie mówił na ten temat, bo i nie było co gadać, oparł się o stół łokciami. Z reguły przychodził na spotkanie z Sue jako, że mieszkali razem, ale dzisiaj oboje byli trochę zbyt zabiegani i dotarli tu z różnych punktów. Machnął jej więc ręką, posyłając przy tym lekki uśmiech.
- Wyglądasz jakbyś miał zaraz wyskoczyć z krzesła. - zaczepił jeszcze Steffa, który zawsze śmiesznie się wszystkim ekscytował. Przez to trudno było go wciągać w jakiekolwiek akcje, bo wszystko było po nim widać, jeszcze bardziej niż po Bertiem. Ile fajnych rzeczy im w życiu nie wyszło, bo twarze za łatwo zdradzały plany!
Spotkanie miało się jednak zaraz zacząć, nie rozgadywał się więc i odwrócił wzrok w kierunku szczytu stołu, gdzie już siedziała Justine, a zaraz pewnie znajdzie się też Alex. Stukał przy tym lekko palcami w drewniany blat przed sobą. Czy w końcu zaatakują? Zrobią coś więcej, coś prócz szykowania azylu? Ich przeciwnicy powinni w końcu poczuć prawdziwe zagrożenie, oni także powinni zapolować na nich i Bertie nie wątpił, że wielu tutaj jest tego samego zdania. Powinni się porządnie w tym celu zorganizować.
|miejsce 6 <3
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ingisson jak zwykle nie spieszył się w przygotowaniach do wyjścia. Wstał jak zwykle wcześnie, pozostawiając sobie masę czasu na pracę i sprawdzenie stanu ingrediencji i eliksirów. Szopa jak zwykle była jego azylem, gdzie w spokoju mógł skupić myśli i przygotować dla Zakonników listę specyfików, które mogli od niego otrzymać. Dzisiaj jednak pojawił się w pracowni dziwnie nieobecny. Czarna kawa nie była w stanie skupić myśli Norwega. Uciekał nimi do wydarzeń sprzed paru dni i tego, co wydarzyło się w Londynie. Zwykle uciekał przed zagrożeniem jak najdalej, ale przynależność do organizacji zaczęła budzić w nim głęboko zakopane pokłady odwagi. Wiedział, że przede wszystkim musiał dalej chodzić do pracy. Nie był mugolakiem, nie istniało więc dla niego bezpośrednie zagrożenie, a właściwie wszyscy pozostali członkowie Zakonu zniknęli z Munga. Poczuwał się do tego, aby zostać w szpitalu i mieć oczy i uszy szeroko otwarte.
Kiedy wreszcie udało mu się zrobić wszystko, co zaplanował, było popołudnie. Wygrzebał więc ze spiżarni resztki jedzenia, które podrzuciła mu jakiś czas temu Sue. Upewnił się, że zupa nadaje się jeszcze do zjedzenia i dalej pogrążony w szarych myślach z wolna zaczął rozpracowywać talerz do czysta. Pozmywał i przed wyjściem z domu upewnił się, że ma przy sobie listę zarówno posiadanych eliksirów, jak i ingrediencji, których mu brakowało. Zarzucił na siebie lżejszą wiosenną kurtę i złapał za różdżkę, po czym teleportował się z domu w okolice starej chaty.
Dotarł o czasie, na krótki moment przed rozpoczęciem spotkania. Zawsze zjawiał się na ostatnią chwilę, zdarzyło mu się też spóźnić, chociaż bardzo spóźnialstwa nie lubił. Tym razem miał parę minut żeby rozejrzeć się po zapełnionym już salonie. Niemo pozdrowił parę osób, między innymi Ollivandera, a którym ostatnio udało mu się poczynić znaczne postępy w pracach badawczych. Mając te na uwadze skierował się więc w kierunku Archibalda. Zajął miejsce obok niego, kiwając mu głową i wyciągając rękę na powitanie. W ostatnich tygodniach polubił tego gadatliwego Anglika: pracowało się z nim naprawdę dobrze, a przynajmniej na tyle, żeby przestał mieć cokolwiek przeciwko zadawanym przez niego pytaniom.
Zanim prowadzący rozpoczęli spotkanie, Ingisson zdołał jeszcze posłać uśmiech w kierunku Susanne, chociaż brakowało mu niegdysiejszej radości sięgającej aż oczu. Był bardzo zachowawczy i wstrzemięźliwy.
| 22, zamówienia na eliksiry będę zbierać po spotkaniu
Kiedy wreszcie udało mu się zrobić wszystko, co zaplanował, było popołudnie. Wygrzebał więc ze spiżarni resztki jedzenia, które podrzuciła mu jakiś czas temu Sue. Upewnił się, że zupa nadaje się jeszcze do zjedzenia i dalej pogrążony w szarych myślach z wolna zaczął rozpracowywać talerz do czysta. Pozmywał i przed wyjściem z domu upewnił się, że ma przy sobie listę zarówno posiadanych eliksirów, jak i ingrediencji, których mu brakowało. Zarzucił na siebie lżejszą wiosenną kurtę i złapał za różdżkę, po czym teleportował się z domu w okolice starej chaty.
Dotarł o czasie, na krótki moment przed rozpoczęciem spotkania. Zawsze zjawiał się na ostatnią chwilę, zdarzyło mu się też spóźnić, chociaż bardzo spóźnialstwa nie lubił. Tym razem miał parę minut żeby rozejrzeć się po zapełnionym już salonie. Niemo pozdrowił parę osób, między innymi Ollivandera, a którym ostatnio udało mu się poczynić znaczne postępy w pracach badawczych. Mając te na uwadze skierował się więc w kierunku Archibalda. Zajął miejsce obok niego, kiwając mu głową i wyciągając rękę na powitanie. W ostatnich tygodniach polubił tego gadatliwego Anglika: pracowało się z nim naprawdę dobrze, a przynajmniej na tyle, żeby przestał mieć cokolwiek przeciwko zadawanym przez niego pytaniom.
Zanim prowadzący rozpoczęli spotkanie, Ingisson zdołał jeszcze posłać uśmiech w kierunku Susanne, chociaż brakowało mu niegdysiejszej radości sięgającej aż oczu. Był bardzo zachowawczy i wstrzemięźliwy.
| 22, zamówienia na eliksiry będę zbierać po spotkaniu
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Alexander wraz z Tonks przybył do kwatery Zakonu na kilka godzin przed spotkaniem, żeby jeszcze raz przejść przez wszystkie raporty i doprecyzować kilka ostatnich szczegółów. Próg przekroczył wraz z rześkim wiatrem niosąc na sobie zapach wiosny. Zdjął płaszcz i odwiesił go na wieszak, na wierzch rzucając lekki błękitny szalik z herbem Beauxbatons. Skierował się do kuchni, gdzie bez zdziwienia znalazł Justine i Benjamina. Zaparzył sobie herbatę po czym gestem zaprosił Gwardzistkę do sali obrad, przytrzymując przed nią i przed Benjaminem drzwi, tego drugiego obdarzając przy okazji znaczącym ruchem brwi. To był jednak ostatni moment na jakąkolwiek wesołość, ponieważ kiedy zamknął drzwi czekała już ich tylko praca. Ben opóścił ich po pewnym czasie, żeby przyprowadzić na spotkanie Percivala, ale pozostała dwójka Gwardzistów nie wychynęła z niedostępnego dla Zakonników pokoju aż do momentu, gdy kieszonkowy zegarek Farleya wskazał wpół do umówionej godziny. Zebrali wtedy wszystkie potrzebne rzeczy i przenieśli się do salonu, gdzie miała odbyć się właściwa część spotkania.
Na powitania Alexander odpowiadał dość powściągliwie, nieznacznym uśmiechem lub skinięciem głowy. Więcej uwagi poświęcił dopiero Keatowi, nachylając się nad dokumentami, które udało mu się zdobyć. Przejrzał je, milcząc przez moment, ale ostatecznie uśmiechnął się, kiwając z zadowoleniem głową. –Świetnie. Dobra robota – klepnął Keata lekko w ramię, zerkając też na Lucindę. – Zajmę się nimi dokładniej po spotkaniu – zapewnił, zbierając dokumenty i kładąc je z boku, kawałek od notatek, które przynieśli sobie z Just.
Przebiegając wzrokiem po pełnym pomieszczeniu Alexander nie miał wesołego wyrazu twarzy. Jego brwi były nisko zawieszone nad burzowymi oczami, a usta nieznacznie zaciśnięte. Wiele osób wyglądało na zmęczone, przygaszone, niektórzy widocznie dochodzili do siebie po ostatnich walkach. Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim z Zakonników nadszedł czas, żeby rozpocząć.
– Dobry wieczór wszystkim – zaczął, krótkim skinieniem głowy witając zgromadzonych. Z zadowoleniem zauważył, że pośród stałych bywalców pojawiły się też nowe twarze, które do niedawna jeszcze były ich sojusznikami, teraz zaś stanowiły pełnoprawnych członków organizacji. – Dobrze was widzieć i mamy nadzieję, że czujecie się tak dobrze, jak tylko aktualna sytuacja na to pozwala – dodał, pozwalając sobie na niewielki uśmiech, który prędko jednak zbladł. – Mamy dziś wiele tematów do poruszenia, ale chcielibyśmy – zerknął w tej chwili na Tonks i Benjamina – zacząć od uczczenia chwilą ciszy pamięci ofiar nocy pierwszego kwietnia, w tym Sophii Carter, której poświęcenie i bohaterska śmierć na moście niewątpliwie zdołała uchronić wiele istnień – powiedział, po czym opuścił głowę, pozwalając wszystkim na chwilową zadumę.
Kiedy moment minął Alexander spojrzał po pozostałych. – Dziękuję. Szerzej o tym, co miało miejsce cztery dni temu porozmawiamy za chwilę. Niektórych nie ma z nami – jeżeli wiecie coś o nieobecnych, to dobry czas by podzielić się wiedzą o nich – powiedział, pozostawiając zebranym chwilę na odezwanie się. Martwiła go nieobecność pozostałej trójki Gwardzistów, zwłaszcza Lisa, który zdawał się bez wieści zapaść w jakąś norę.
– Jak już pewnie zauważyliście, pojawili się wśród nas nowi Zakonnicy. Jamie McKinnon, Keat Burroughs, Steffen Cattermole, Percival Blake i Michael Tonks są dzisiaj z nami po raz pierwszy – powiedział, posyłając każdemu z nich spojrzenie okraszone uśmiechem. – To bardzo istotne, żeby sięgać do osób, które będą mogły wesprzeć nasze działania. Na tablicy ogłoszeń znajduje się lista, na której możecie dopisywać nowe nazwiska, jednak pamiętajcie, aby poinformować któregoś z Gwardzistów, jeżeli wcielacie nowego sojusznika. Potrzebujemy tych informacji, żeby być w stanie z takimi osobami skutecznie współpracować, to od was zależy skuteczność tej współpracy i na was spoczywa obowiązek, aby odpowiednio ją rozpocząć – objaśnił, zerkając znów po wszystkich.
– Przejdziemy teraz do omówienia misji sprzed tygodnia. Gruntownie przebrnęliśmy przez raporty i wyciągnęliśmy parę wniosków, na które trzeba zwrócić uwagę – kontynuował, splatając dłonie za plecami i wodząc spojrzeniem od jednej twarzy do kolejnej, nie zawieszając wzroku zbyt długo na jednej osobie. – Wielu z nas, większość tak właściwie natknęła się w czasie swoich misji na Rycerzy Walpurgii. Jeżeli ktoś po takim wydarzeniu doszedł do wniosku, że nie czuje się na siłach aby walczyć w pierwszej linii to niech da nam o tym znać, będziemy takim osobom organizować więcej treningów, aby czuli się pewniej w walce. Jeżeli ktoś jednak zdecydowanie będzie twierdził, że lepiej przysłuży się naszej sprawie w inny sposób to będziemy przydzielać takim osobom zadania z mniejszymi szansami na spotkanie wroga w terenie, związane ze stroną zaopatrzeniową i naukową lub w Oazie – oznajmił. – Mówię o tym, ponieważ po pierwsze, zostały już do nas takie uwagi zgłoszone, po drugie zaś, ostatnim misjom daleko do całkowitego sukcesu. Chociaż zdobywanie zaopatrzenia poszło po naszej myśli to niestety do Oazy trafiły w zeszłym tygodniu zaledwie trzydzieści dwie osoby. Oczekiwaliśmy przynajmniej o dziesięć więcej, nie wspominając o grupie mugolaków nieznanej nam wielkości, do której mieliśmy zostać doprowadzeni – powiedział, pozwalając słowom wybrzmieć. Zapadła krótka cisza pełna napięcia, nim Farley nie odezwał się ponownie. – Przeanalizowaliśmy raporty i wyciągnęliśmy z nich wnioski. Na drodze do sukcesu stawały najczęściej zbytnia pewność siebie, porywczość w działaniach i niesubordynacja dowodzącemu – wyliczył, ponownie przebiegając nachmurzonym spojrzeniem po twarzach zgromadzonych. – Są to rzeczy, nad którymi musimy popracować. Błędy, które popełniamy na misjach przekładają się na ich efekt. Tym razem efektem jest utrata osób, zarówno potrzebujących jak i naszych potencjalnych sojuszników, którzy mogliby wesprzeć nas swoją wiedzą i umiejętnościami – mówił, zwracając się do wszystkich zgromadzonych, nie wytykając nikogo palcami. – Rycerze będą bezlitośnie wykorzystywać wszelkie nasze potknięcia, dlatego w walce z nimi musimy działać skoordynowanie i we wzajemnym zaufaniu do siebie. Nigdy nie wiadomo, z czym przyjdzie nam zmierzyć się w terenie, dlatego musimy wymieniać się doświadczeniami. Na misje warto zabierać świstokliki prowadzące do bezpiecznych miejsc, oklumencja okazuje się niezastąpiona w walce z czarnomagicznymi zaklęciami atakującymi umysł, Nebula exstinguere jest w stanie ugasić szatańską pożogę, jeżeli wcześniej na terenie objętym pożarem użyje się zaklęcia Pluviasso, a przemienieni w mgłę Rycerze Walpurgii odzyskują swoje cielesne postaci po rzuceniu pola antymagicznego. Jest to efektywne zwłaszcza, kiedy znajdują się wysoko nad ziemią – powiedział, dzieląc się z pozostałymi tym, co wydało im się z Tonks szczególnie istotne w kwestiach taktycznych. Spojrzał wtedy na Justine, spojrzeniem dając znać Gwardzistce, aby kontynuowała.
| Witamy na spotkaniu, moje posty będą zamykać kolejki. Po mnie odpisuje Just, od jej odpisu liczymy 48 godzin na kolejkę. Najbliższa tura to ostatni moment na dołączenie do spotkania.
Na powitania Alexander odpowiadał dość powściągliwie, nieznacznym uśmiechem lub skinięciem głowy. Więcej uwagi poświęcił dopiero Keatowi, nachylając się nad dokumentami, które udało mu się zdobyć. Przejrzał je, milcząc przez moment, ale ostatecznie uśmiechnął się, kiwając z zadowoleniem głową. –Świetnie. Dobra robota – klepnął Keata lekko w ramię, zerkając też na Lucindę. – Zajmę się nimi dokładniej po spotkaniu – zapewnił, zbierając dokumenty i kładąc je z boku, kawałek od notatek, które przynieśli sobie z Just.
Przebiegając wzrokiem po pełnym pomieszczeniu Alexander nie miał wesołego wyrazu twarzy. Jego brwi były nisko zawieszone nad burzowymi oczami, a usta nieznacznie zaciśnięte. Wiele osób wyglądało na zmęczone, przygaszone, niektórzy widocznie dochodzili do siebie po ostatnich walkach. Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnim z Zakonników nadszedł czas, żeby rozpocząć.
– Dobry wieczór wszystkim – zaczął, krótkim skinieniem głowy witając zgromadzonych. Z zadowoleniem zauważył, że pośród stałych bywalców pojawiły się też nowe twarze, które do niedawna jeszcze były ich sojusznikami, teraz zaś stanowiły pełnoprawnych członków organizacji. – Dobrze was widzieć i mamy nadzieję, że czujecie się tak dobrze, jak tylko aktualna sytuacja na to pozwala – dodał, pozwalając sobie na niewielki uśmiech, który prędko jednak zbladł. – Mamy dziś wiele tematów do poruszenia, ale chcielibyśmy – zerknął w tej chwili na Tonks i Benjamina – zacząć od uczczenia chwilą ciszy pamięci ofiar nocy pierwszego kwietnia, w tym Sophii Carter, której poświęcenie i bohaterska śmierć na moście niewątpliwie zdołała uchronić wiele istnień – powiedział, po czym opuścił głowę, pozwalając wszystkim na chwilową zadumę.
Kiedy moment minął Alexander spojrzał po pozostałych. – Dziękuję. Szerzej o tym, co miało miejsce cztery dni temu porozmawiamy za chwilę. Niektórych nie ma z nami – jeżeli wiecie coś o nieobecnych, to dobry czas by podzielić się wiedzą o nich – powiedział, pozostawiając zebranym chwilę na odezwanie się. Martwiła go nieobecność pozostałej trójki Gwardzistów, zwłaszcza Lisa, który zdawał się bez wieści zapaść w jakąś norę.
– Jak już pewnie zauważyliście, pojawili się wśród nas nowi Zakonnicy. Jamie McKinnon, Keat Burroughs, Steffen Cattermole, Percival Blake i Michael Tonks są dzisiaj z nami po raz pierwszy – powiedział, posyłając każdemu z nich spojrzenie okraszone uśmiechem. – To bardzo istotne, żeby sięgać do osób, które będą mogły wesprzeć nasze działania. Na tablicy ogłoszeń znajduje się lista, na której możecie dopisywać nowe nazwiska, jednak pamiętajcie, aby poinformować któregoś z Gwardzistów, jeżeli wcielacie nowego sojusznika. Potrzebujemy tych informacji, żeby być w stanie z takimi osobami skutecznie współpracować, to od was zależy skuteczność tej współpracy i na was spoczywa obowiązek, aby odpowiednio ją rozpocząć – objaśnił, zerkając znów po wszystkich.
– Przejdziemy teraz do omówienia misji sprzed tygodnia. Gruntownie przebrnęliśmy przez raporty i wyciągnęliśmy parę wniosków, na które trzeba zwrócić uwagę – kontynuował, splatając dłonie za plecami i wodząc spojrzeniem od jednej twarzy do kolejnej, nie zawieszając wzroku zbyt długo na jednej osobie. – Wielu z nas, większość tak właściwie natknęła się w czasie swoich misji na Rycerzy Walpurgii. Jeżeli ktoś po takim wydarzeniu doszedł do wniosku, że nie czuje się na siłach aby walczyć w pierwszej linii to niech da nam o tym znać, będziemy takim osobom organizować więcej treningów, aby czuli się pewniej w walce. Jeżeli ktoś jednak zdecydowanie będzie twierdził, że lepiej przysłuży się naszej sprawie w inny sposób to będziemy przydzielać takim osobom zadania z mniejszymi szansami na spotkanie wroga w terenie, związane ze stroną zaopatrzeniową i naukową lub w Oazie – oznajmił. – Mówię o tym, ponieważ po pierwsze, zostały już do nas takie uwagi zgłoszone, po drugie zaś, ostatnim misjom daleko do całkowitego sukcesu. Chociaż zdobywanie zaopatrzenia poszło po naszej myśli to niestety do Oazy trafiły w zeszłym tygodniu zaledwie trzydzieści dwie osoby. Oczekiwaliśmy przynajmniej o dziesięć więcej, nie wspominając o grupie mugolaków nieznanej nam wielkości, do której mieliśmy zostać doprowadzeni – powiedział, pozwalając słowom wybrzmieć. Zapadła krótka cisza pełna napięcia, nim Farley nie odezwał się ponownie. – Przeanalizowaliśmy raporty i wyciągnęliśmy z nich wnioski. Na drodze do sukcesu stawały najczęściej zbytnia pewność siebie, porywczość w działaniach i niesubordynacja dowodzącemu – wyliczył, ponownie przebiegając nachmurzonym spojrzeniem po twarzach zgromadzonych. – Są to rzeczy, nad którymi musimy popracować. Błędy, które popełniamy na misjach przekładają się na ich efekt. Tym razem efektem jest utrata osób, zarówno potrzebujących jak i naszych potencjalnych sojuszników, którzy mogliby wesprzeć nas swoją wiedzą i umiejętnościami – mówił, zwracając się do wszystkich zgromadzonych, nie wytykając nikogo palcami. – Rycerze będą bezlitośnie wykorzystywać wszelkie nasze potknięcia, dlatego w walce z nimi musimy działać skoordynowanie i we wzajemnym zaufaniu do siebie. Nigdy nie wiadomo, z czym przyjdzie nam zmierzyć się w terenie, dlatego musimy wymieniać się doświadczeniami. Na misje warto zabierać świstokliki prowadzące do bezpiecznych miejsc, oklumencja okazuje się niezastąpiona w walce z czarnomagicznymi zaklęciami atakującymi umysł, Nebula exstinguere jest w stanie ugasić szatańską pożogę, jeżeli wcześniej na terenie objętym pożarem użyje się zaklęcia Pluviasso, a przemienieni w mgłę Rycerze Walpurgii odzyskują swoje cielesne postaci po rzuceniu pola antymagicznego. Jest to efektywne zwłaszcza, kiedy znajdują się wysoko nad ziemią – powiedział, dzieląc się z pozostałymi tym, co wydało im się z Tonks szczególnie istotne w kwestiach taktycznych. Spojrzał wtedy na Justine, spojrzeniem dając znać Gwardzistce, aby kontynuowała.
| Witamy na spotkaniu, moje posty będą zamykać kolejki. Po mnie odpisuje Just, od jej odpisu liczymy 48 godzin na kolejkę. Najbliższa tura to ostatni moment na dołączenie do spotkania.
- Miejsca:
- 3 - Keat
4 - Lucinda
5 - Steffen
6 - Bertie
7 -
8 - Jamie
9 -
10 -
11 - Ria
12 - Antek M.
13 - Antek S.
14 - Susanne
15 - Marcella
16 - Kieran
17 - Percival
18 - Ben
19 - Ulysses
20 - Lorraine
21 - Archibald
22 - Asbjorn
23 -
24 - Michael
25 - Hannah
Miał wrażenie, że ktoś rzucił bombardę w jego głowie. Panował tam totalny chaos, bywały chwile kiedy potrafił się skupić, uwiązać rozbiegane myśli na smyczy i być gotowym do działania, jak podczas pamiętnej nocy kiedy razem z Marcellą i Michaelem udało mu się ocalić więcej niż kilka istnień. Jednakże zgubił gdzieś dawną spostrzegawczość, coraz częściej dał się rozpraszać, więcej czasu spędzał w stanie sennego letargu. Nie do końca mógł oddać się tej błogiej czynności, którą teraz uznawał za przywilej, ale niezdolny był do normalnego funkcjonowania. Teraz nie towarzyszyła mu już cisza, będąca do niedawna jego nieodłączną towarzyszką niedoli. Wyrzuty sumienia, zbyt głośne myśli nie pozwalały mu zaznać wewnętrznego spokoju. Musiał z kimś porozmawiać, wiedział, że wszechobecny ból może zniknąć, ale co dalej?
Do salonu wszedł nieco spóźniony. Spojrzenie niebieskich oczu było mniej bystre niż zwykle, rozkojarzone. Na twarzy trudniej było mu utrzymać uśmiech. Rozejrzał się po twarzach większości zebranych. - Przepraszam - zachrypiał w przeprosinach. Od razu skierował swoje kroki w stronę jednego z wolnych miejsc, które znajdowało się między rudowłosym alchemikiem, a jego starszym bratem. Wiedział już, że lordowi Ollivanderowi nic się nie stało, może dlatego powstrzymał pokusę spojrzenia w jego kierunku. Nie chciał zobaczyć w jego oczach tego samego, co widział u Lucana w dzień, w którym się spotkali. W milczeniu wysłuchał słów Alexandra, który zaczął przemawiać, podsumowując sytuację, w jakiej obecnie się znaleźli. Zwinął usta w wąską linię. Sophia nie żyje. Dlaczego ona nie miała tyle szczęścia co on? Mimowolnie spojrzał w stronę Gwardzistów - Benjamina, Alexandra i Justine. Był to zaledwie ułamek sekundy, przeznaczony dla każdego z nich z pytaniem w oczach, na które pewnie nie mogli mu odpowiedzieć.
Wspomnienia misji były zbyt świeże, znowu dał się im otumanić. Szmaragdowy błysk, chłód rozchodzący się po całym jego ciele. Poruszył się nieznacznie na krześle, jakby chciał odgonić niewygodne myśli i milczał dalej.
/zajmuję miejsce nr 23
Do salonu wszedł nieco spóźniony. Spojrzenie niebieskich oczu było mniej bystre niż zwykle, rozkojarzone. Na twarzy trudniej było mu utrzymać uśmiech. Rozejrzał się po twarzach większości zebranych. - Przepraszam - zachrypiał w przeprosinach. Od razu skierował swoje kroki w stronę jednego z wolnych miejsc, które znajdowało się między rudowłosym alchemikiem, a jego starszym bratem. Wiedział już, że lordowi Ollivanderowi nic się nie stało, może dlatego powstrzymał pokusę spojrzenia w jego kierunku. Nie chciał zobaczyć w jego oczach tego samego, co widział u Lucana w dzień, w którym się spotkali. W milczeniu wysłuchał słów Alexandra, który zaczął przemawiać, podsumowując sytuację, w jakiej obecnie się znaleźli. Zwinął usta w wąską linię. Sophia nie żyje. Dlaczego ona nie miała tyle szczęścia co on? Mimowolnie spojrzał w stronę Gwardzistów - Benjamina, Alexandra i Justine. Był to zaledwie ułamek sekundy, przeznaczony dla każdego z nich z pytaniem w oczach, na które pewnie nie mogli mu odpowiedzieć.
Wspomnienia misji były zbyt świeże, znowu dał się im otumanić. Szmaragdowy błysk, chłód rozchodzący się po całym jego ciele. Poruszył się nieznacznie na krześle, jakby chciał odgonić niewygodne myśli i milczał dalej.
/zajmuję miejsce nr 23
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mieli sporo do zrobienia. Sporo do omówienia. Wiele też każde z nich przeszło w ciągu ostatnich kilku dni, a każde wiedział, że był to dopiero początek tego, co było przed nimi. Jako pierwsza do pomieszczenia weszła Hannah, na którą Just zerknęła, przytakując jej milcząco głową w odpowiedzi. Pojawienie się pierwszej osoby świadczyło o tym, że było jeszcze bliżej godziny o której to miało się rozpocząć. Jej wejście pociągnęły za sobą kolejne Just podnosiła wzrok znad kartek zawieszając je na kolejno wchodzących osobach. Witając się z każdym i odpowiadając na posyłane w jej kierunku gesty. Jasne tęczówki uniosły się na dłużej na słowa wypowiedziane przez Steffena. Przesunęła spojrzeniem po Lucindzie i Keatonie, którzy zdążyli już usiąść powracając do trzymanych kartek. Skinęła Marcelli, by zaraz skrzyżować spojrzenie z Percivalem przed którym pojawił się Ben. Dopiero słowa wypowiedziane przez Anthony’ego sprawiły, że odłożyła kartki na bok spoglądając na niego.
- Pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. - powiedziała jeszcze przez chwilę na niego patrząc. Anthony był bystry i ceniła go za doświadczenie które posiadał i pomysły, które miał i bez problemu wcielał w życie. Jednak czas nic nie wnoszących komentarzy musiał się w końcu skończyć. A jej słowa, kierowane były nie tylko do niego, ale i wszystkich w sali. Odłożyła kartki które trzymała na blat stołu. Zaplatając dłonie przed sobą. Wzrokiem odprowadziła wchodzącego Macmillana odpowiadając ruchem głowy na jego powitanie. Na krótką chwilę spojrzała na brata zastanawiając się, czemu nada nie ma drugiego. Zerknęła na zegar, niewiele zostało do rozpoczęcia spotkania. Chwilę dłużej patrzyła na Kierana. Jasne tęczówki zawiesiły się też na zwoju przyniesionym przez Ollivandera. Jako ostatniego jej spojrzenie przywitało młodszego z braci.
Kiedy wybiła odpowiednia godzina, zgodnie z przyjętymi założeniami czekała słuchając wypowiadanych przez Alexandra słów. Skinęła mu lekko głową, kiedy na nią spojrzał by pochylić i oddać pamięć Sophii, dzięki której zyskali tak potrzebny tego dnia czas. Alex podjął temat sojuszników, o których też zdążyli porozmawiać w ciągu kilku wcześniejszych godzin.
- Jesteście odpowiedzialni za osoby, które wcieliliście. - dodała krótko przesuwając spojrzeniem po zebranych przy stole osobach. Milknąc i pozwalając, by to Alex na nowo zabrał głos. Jasne tęczówki przesuwały się po zakonnikach, a ona odezwała się, kiedy spojrzenie Alexandra zawisło na niej.
- Słowa Alexa dotyczące raportów z misji, nie podlegają dyskusji. To podsumowanie stworzone z wyciągniętych wniosków i naszych własnych przemyśleń. Moje kolejne słowa też jej nie podlegają. - zastrzegła zanim odezwała się ponownie. - Jesteśmy grupą różnych ludzi. Jesteśmy znajomymi, przyjaciółmi, rodziną, ale w momencie, kiedy jesteśmy na misji, żadne z powyższych nie może wychodzić ponad to, że podlegacie pod nas. Jesteśmy tak silni, jak sprawnie potrafimy działać. Razem wygrywamy i razem przegrywamy. Dziś przegraliśmy. Nie wszyscy otrzymali pomoc, której potrzebowali. A my potrzebujemy was wszystkich. Każdego. I jesteśmy dla was - żeby wam pomóc, z wami porozmawiać, czy posiedzieć. Jesteśmy dla was, jeśli macie pomysł, albo plan do którego tchnięcia w życie potrzebujecie pomocy. Ale potrzebujemy też czegoś od was. Potrzebujemy móc wam zaufać. Potrzebujemy też, żebyście wy zaufali nam. Kiedy mówimy idź w prawo - idziecie w prawo. Kiedy każemy wam uciekać, robicie to. Nie pytacie dlaczego. Nie mówicie że to zły pomysł. Nie zostajecie bo tak sami postanowiliście. Kiedy jesteśmy na misji nasze słowa to nie propozycje czy prośby. To rozkazy i jako takie każde z was ma obowiązek je traktować. Zgodziliście się na to świadomie zaczynając działać na rzecz Zakonu. Jest tak, jak powiedział Alex - jeśli któreś z was nie czuje się na siłach do walki, jest sporo rzeczy do zrobienia poza nią. Jeśli ktoś chce walczyć, ale potrzebuje rozwinąć swoje umiejętności - chętnie podzielimy się z wami własnymi umiejętnościami i doświadczeniem. - jasne tęczówki Justine przesuwały się powoli wokół stołu, zawieszając się na każdym, który dziś przy nim zasiadł. Biła z nich szczerość, ale też i powaga. Musieli przestać się ze sobą spierać a zacząć działać jak dobrze skrojona drużyna Quidditcha.
- Przejdźmy do spraw bieżących. - odezwała się podejmując głos. - Udało nam się uzyskać istotne informacje. W Zakazanym Lesie natknęliśmy się na ludzi Ministerstwa. Przesłuchanie jednego z nich pozwala nam stwierdzić, że ich obecność tam spowodowana była chęcią namówienia olbrzymów do współpracy z nimi. Voldemort zaczyna się zbroić. - powtórzyła słowa, które wypowiedział w ich kierunku Longbottom, nie boją się używać imienia, które nadał sobie samozwańczy lord. Wzrok przesunął się po zakonnikach. - A my, nie pozostaniemy na to bierni. Zyskaliśmy chwilę i wykorzystamy ją, przeciągając ich na naszą stronę. Potrzebujemy ich siły, tak samo, jak potrzebujemy, by nie sprzymierzyły się z Rycerzami Walpurgii. Nie możemy pozwolić sobie na błędy. - to powiedziawszy sięgnęła po pergaminy i uniosła je ku górze. - Podzieliliśmy już was dobierając osoby. Dostaniecie je na koniec spotkania. - dodała jeszcze, odkładając je obok siebie. Sprawa była jasna, dotrzeć do olbrzymów i zrobić wszystko, by te zdecydowały się pomóc właśnie im. Zadanie niełatwe, ale nic teraz już do takich nie należało.
| 2 tura, 48h
- Pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. - powiedziała jeszcze przez chwilę na niego patrząc. Anthony był bystry i ceniła go za doświadczenie które posiadał i pomysły, które miał i bez problemu wcielał w życie. Jednak czas nic nie wnoszących komentarzy musiał się w końcu skończyć. A jej słowa, kierowane były nie tylko do niego, ale i wszystkich w sali. Odłożyła kartki które trzymała na blat stołu. Zaplatając dłonie przed sobą. Wzrokiem odprowadziła wchodzącego Macmillana odpowiadając ruchem głowy na jego powitanie. Na krótką chwilę spojrzała na brata zastanawiając się, czemu nada nie ma drugiego. Zerknęła na zegar, niewiele zostało do rozpoczęcia spotkania. Chwilę dłużej patrzyła na Kierana. Jasne tęczówki zawiesiły się też na zwoju przyniesionym przez Ollivandera. Jako ostatniego jej spojrzenie przywitało młodszego z braci.
Kiedy wybiła odpowiednia godzina, zgodnie z przyjętymi założeniami czekała słuchając wypowiadanych przez Alexandra słów. Skinęła mu lekko głową, kiedy na nią spojrzał by pochylić i oddać pamięć Sophii, dzięki której zyskali tak potrzebny tego dnia czas. Alex podjął temat sojuszników, o których też zdążyli porozmawiać w ciągu kilku wcześniejszych godzin.
- Jesteście odpowiedzialni za osoby, które wcieliliście. - dodała krótko przesuwając spojrzeniem po zebranych przy stole osobach. Milknąc i pozwalając, by to Alex na nowo zabrał głos. Jasne tęczówki przesuwały się po zakonnikach, a ona odezwała się, kiedy spojrzenie Alexandra zawisło na niej.
- Słowa Alexa dotyczące raportów z misji, nie podlegają dyskusji. To podsumowanie stworzone z wyciągniętych wniosków i naszych własnych przemyśleń. Moje kolejne słowa też jej nie podlegają. - zastrzegła zanim odezwała się ponownie. - Jesteśmy grupą różnych ludzi. Jesteśmy znajomymi, przyjaciółmi, rodziną, ale w momencie, kiedy jesteśmy na misji, żadne z powyższych nie może wychodzić ponad to, że podlegacie pod nas. Jesteśmy tak silni, jak sprawnie potrafimy działać. Razem wygrywamy i razem przegrywamy. Dziś przegraliśmy. Nie wszyscy otrzymali pomoc, której potrzebowali. A my potrzebujemy was wszystkich. Każdego. I jesteśmy dla was - żeby wam pomóc, z wami porozmawiać, czy posiedzieć. Jesteśmy dla was, jeśli macie pomysł, albo plan do którego tchnięcia w życie potrzebujecie pomocy. Ale potrzebujemy też czegoś od was. Potrzebujemy móc wam zaufać. Potrzebujemy też, żebyście wy zaufali nam. Kiedy mówimy idź w prawo - idziecie w prawo. Kiedy każemy wam uciekać, robicie to. Nie pytacie dlaczego. Nie mówicie że to zły pomysł. Nie zostajecie bo tak sami postanowiliście. Kiedy jesteśmy na misji nasze słowa to nie propozycje czy prośby. To rozkazy i jako takie każde z was ma obowiązek je traktować. Zgodziliście się na to świadomie zaczynając działać na rzecz Zakonu. Jest tak, jak powiedział Alex - jeśli któreś z was nie czuje się na siłach do walki, jest sporo rzeczy do zrobienia poza nią. Jeśli ktoś chce walczyć, ale potrzebuje rozwinąć swoje umiejętności - chętnie podzielimy się z wami własnymi umiejętnościami i doświadczeniem. - jasne tęczówki Justine przesuwały się powoli wokół stołu, zawieszając się na każdym, który dziś przy nim zasiadł. Biła z nich szczerość, ale też i powaga. Musieli przestać się ze sobą spierać a zacząć działać jak dobrze skrojona drużyna Quidditcha.
- Przejdźmy do spraw bieżących. - odezwała się podejmując głos. - Udało nam się uzyskać istotne informacje. W Zakazanym Lesie natknęliśmy się na ludzi Ministerstwa. Przesłuchanie jednego z nich pozwala nam stwierdzić, że ich obecność tam spowodowana była chęcią namówienia olbrzymów do współpracy z nimi. Voldemort zaczyna się zbroić. - powtórzyła słowa, które wypowiedział w ich kierunku Longbottom, nie boją się używać imienia, które nadał sobie samozwańczy lord. Wzrok przesunął się po zakonnikach. - A my, nie pozostaniemy na to bierni. Zyskaliśmy chwilę i wykorzystamy ją, przeciągając ich na naszą stronę. Potrzebujemy ich siły, tak samo, jak potrzebujemy, by nie sprzymierzyły się z Rycerzami Walpurgii. Nie możemy pozwolić sobie na błędy. - to powiedziawszy sięgnęła po pergaminy i uniosła je ku górze. - Podzieliliśmy już was dobierając osoby. Dostaniecie je na koniec spotkania. - dodała jeszcze, odkładając je obok siebie. Sprawa była jasna, dotrzeć do olbrzymów i zrobić wszystko, by te zdecydowały się pomóc właśnie im. Zadanie niełatwe, ale nic teraz już do takich nie należało.
| 2 tura, 48h
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wygnanie z krzesła Ulyssesa nie było może najbardziej eleganckim posunięciem, ale Benjamin nie mógł ustać ani chwili dłużej - a już na pewno nie chciał siadać gdzieś dalej od Percivala, pewien, że tylko bezpośrednia bliskość przyjaciela powstrzyma go od jęczliwego marudzenia albo innych, mało imponujących zachowań. Posłał Ollivanderowi trochę przepraszający uśmiech, po czym, gdy ten zajął już miejsce obok niego, sprzedał mu przyjcielską sójkę w bok, a później wykrzywił się cierpiętniczo, bo przeniesienie ciężaru ciała z pośladka na pośladek wywołało kolejny paroksyzm bólu. Dopiero później łypnął kolejny raz na Anthony'ego Skamandera, zdecydowanie mniej pochlebnie, ale nie dołączył już do gaszenia niechęci wobec Percy'ego. W końcu to nie on dowodził podczas tego spotkania, rozsiadł się więc na tyle wygodnie, na ile mógł, wpatrzony w blat stołu przed sobą - a wzrok podniósł dopiero wtedy, gdy w sali pojawił się Gabriel. Wright posłał mu uśmiech, trochę smutny, trochę dumny, trochę zdziwiony, bo mimo wszystko powrót Tonksa był czymś...niewiarygodnym.
A później - zamienił się w słuch, z uwagą słuchając przemowy Alexa. Nie musiał specjalnie zamilknąć, by oddać hołd zmarłym, westchnął tylko rozdzierająco tuż po chwili skupienia. - Niestety, nic nie wiem o Foxie - powiedział, wyraźnie zmartwiony, ale nie dogłębnie, wszak Frederick chadzał własnymi ścieżkami i mógł porwać się na jakąś samotną misję. - Nie miałem też żadnych wieści od Samuela - tu spojrzał na jego krewnego, Anthony'ego, mając nadzieję, że może on wiedział, gdzie Skamander się znajduje. Nieobecności martwiły, oczywiście, że tak, tak samo jak wyciągane z misji Zakonników wnioski. Nie odzywał się jednak, kiwał tylko głową na słowa prowadzących, wszak to na nich spoczywała odpowiedzialność za przebieg spotkania.
- Generalnie, po prostu...zaufanie. Rozsądek. Nie każdy, kogo spotykamy na naszej drodze w ciemności, to śmierdząca szumowina. Nie możemy iść po trupach do celu - dodał po chwili, w zamyśleniu, brzmiąc jak na siebie niezwykle spokojnie i filozoficznie, głównie dlatego, że część jego umysłu była ciągle zajęta tłumieniem bólu nóg i pośladka. - Ale trupy będą się zdarzać. Dlatego naprawdę, nikt nie będzie miał nikomu za złe, jeśli zrezygnujecie z...aktywnej walki. Wasza pomoc przyda się w innych aspektach. Mierzcie siły na zamiary - poparł słowa dwójki pozostałych Gwardzistów, po czym przeniósł spojrzenie na Gabriela. Dopiero potem, gdy rozgorzała rozmowa, pochylił się nieco w kierunku Percivala i szturchnął go dyskretnie, by dać mu znać, że to mężczyzna, o którym opowiadał mu przed spotkaniem, w domu. Uważał każdego, kto przyłożył rękę i czary do powrotu Gabriela, za pieprzonego Merlina. Odchrząknął i przeniósł wzrok na Justine, zaintrygowany wspomnieniem olbrzymów. - Olbrzymy? Ale czad, to są wspaniałe stworzenia, wcale nie takie głupie. A jeśli odpowiednio je przekonamy, to mogą pomóc i nam - powiedział w zastanowieniu, z skrzywieniem ust poprawiając się na twardym krześle.
A później - zamienił się w słuch, z uwagą słuchając przemowy Alexa. Nie musiał specjalnie zamilknąć, by oddać hołd zmarłym, westchnął tylko rozdzierająco tuż po chwili skupienia. - Niestety, nic nie wiem o Foxie - powiedział, wyraźnie zmartwiony, ale nie dogłębnie, wszak Frederick chadzał własnymi ścieżkami i mógł porwać się na jakąś samotną misję. - Nie miałem też żadnych wieści od Samuela - tu spojrzał na jego krewnego, Anthony'ego, mając nadzieję, że może on wiedział, gdzie Skamander się znajduje. Nieobecności martwiły, oczywiście, że tak, tak samo jak wyciągane z misji Zakonników wnioski. Nie odzywał się jednak, kiwał tylko głową na słowa prowadzących, wszak to na nich spoczywała odpowiedzialność za przebieg spotkania.
- Generalnie, po prostu...zaufanie. Rozsądek. Nie każdy, kogo spotykamy na naszej drodze w ciemności, to śmierdząca szumowina. Nie możemy iść po trupach do celu - dodał po chwili, w zamyśleniu, brzmiąc jak na siebie niezwykle spokojnie i filozoficznie, głównie dlatego, że część jego umysłu była ciągle zajęta tłumieniem bólu nóg i pośladka. - Ale trupy będą się zdarzać. Dlatego naprawdę, nikt nie będzie miał nikomu za złe, jeśli zrezygnujecie z...aktywnej walki. Wasza pomoc przyda się w innych aspektach. Mierzcie siły na zamiary - poparł słowa dwójki pozostałych Gwardzistów, po czym przeniósł spojrzenie na Gabriela. Dopiero potem, gdy rozgorzała rozmowa, pochylił się nieco w kierunku Percivala i szturchnął go dyskretnie, by dać mu znać, że to mężczyzna, o którym opowiadał mu przed spotkaniem, w domu. Uważał każdego, kto przyłożył rękę i czary do powrotu Gabriela, za pieprzonego Merlina. Odchrząknął i przeniósł wzrok na Justine, zaintrygowany wspomnieniem olbrzymów. - Olbrzymy? Ale czad, to są wspaniałe stworzenia, wcale nie takie głupie. A jeśli odpowiednio je przekonamy, to mogą pomóc i nam - powiedział w zastanowieniu, z skrzywieniem ust poprawiając się na twardym krześle.
Make my messes matter, make this chaos count.
Ostatnio zmieniony przez Benjamin Wright dnia 18.08.20 19:17, w całości zmieniany 1 raz
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zerknęła na Susanne, która zajęła miejsce po jej prawicy. Kiwnęła od razu głową, biorąc pióro do ręki i jeden świstek pergaminu. - Pewnie.
Siedziała w spokoju, patrząc powoli, jak pokój wypełnia się ludźmi. Niektórzy wywoływali u niej lekki uśmiech, niektórych nie potraktowała nawet krótkim spojrzeniem. Gdy zaś obrady oficjalnie się zaczęły, wsłuchała się w słowa Gwardzistów, którzy zapewne z powodu raportów, mieli dzisiaj naprawdę wiele do powiedzenia i nie można było uznać, że nie zgadzała się z tymi słowami. Były niezwykle mądre. Jednak kiedy tylko usłyszała wspomnienie o niewykonywaniu rozkazów wydała z siebie ciche prychniecie, jednak na tyle ciche, by nie wybiło ono nikogo z rytmu wypowiedzi, a tak naprawdę jedynymi, którzy mogli je dobrze usłyszeć byli ci, siedzący najbliżej jej samej. Doskonale wiedziała wspomnienie jakiego wydarzenia teraz miała w głowie, oczywiście, że Floreana i jego podejście do niej samej podczas ich misji w Gringotcie. Aż z tego wszystkiego zaraz po tym przestała notować wszystko, tak jak obiecała to Sue.
Pojawił się też Gabriel, na którego widok lekko się uśmiechnęła, aczkolwiek nie umkneło jej uwadze, że nie wyglądał na specjalnie skupionego. Na pewno nie przypominał ani trochę mężczyzny, z którym parę miesięcy temu rozmawiała w chłodnych murach Tower of London.
W końcu wzięła głębszy oddech. Przez te wszystkie miesiące przebywania tutaj coraz mocniej otwierała się na słowa, które miała w głowie. Z początku, gdy była ledwie świeżakiem, nie odzywała się niemal wcale. Dzisiaj jednak miała coś do powiedzenia. - Czy mogłabym zabrać głos? - spytała najpierw grzecznie i wyprostowała się na krześle, ponieważ jeszcze chwilę temu jej postawa wydawała sie trochę mniej skupiona. Skierowała teraz swoje słowa do Justine i Alexandra. - Uważam, że jak najbardziej wasze wnioski są słuszne, jednak nie biorą się one znikąd. Jak wspomniałaś, Just, jesteśmy wobec siebie znajomymi, rodziną, osobami, które po prostu chcą pomóc. Zdaję sobie też sprawę, że z powodów oczywistych musimy się skupić na trochę bardziej aktywnych metodach walki by może w przyszłości zapobiec sytuacjom jakim jakie miały miejsce w Londynie parę dni temu. I wydaje mi się, że największym powodem występujących problemów jest sam fakt, że... Nie uważamy siebie za jednostkę wojskową. Spójrzmy prawdzie w oczy, ponad połowa z nas nie przeszła żadnych kwalifikacji do służb mundurowych, a osoby, które mają takie doświadczenie, którzy są wśród nas dzisiaj mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. I to nie liczy się tylko nas. - Oczywiście miała tutaj na myśli również Gwardię, nie starała się jednak, by brzmiało to jak atak, nie ujmowała im niczego. Wiedziała, że przeszli naprawdę trudną drogę, by być teraz w miejscu, w którym są. - Sugerowałabym rozwiązanie tego problemu większym podziałem już na samym etapie rekrutacji. Czy nie byłoby lepiej, gdyby już od początku każdy z nas określił dokładnie czy chce stawać w szeregu do walki, a kto chciałby zajmować się wsparciem badaniami, leczeniem czy też pomaganiem w Oazie? Wtedy osoby, które naprawdę chcą walczyć mogłyby zgłosić się do jakiegoś podstawowego szkolenia jednostki bitewnej, nie w pojedynczym treningu, ale również we współpracy. - Była pewna, że to znacznie zwiększyłoby ich efektywność. - Współpraca, wykonywanie rozkazów, ale również ich wydawanie to umiejętności, których trzeba się nauczyć. - Niestety, by uzyskać umiejętność przewodzenia ludziom nie wystarczy tylko groźny głos, o czym niestety się ostatnio bardzo przekonała. - Można też spróbować wyznaczać osobę dowodzącą w każdym naszych zadań, by nauczyć się nawzajem słuchać.
Wprawdzie w jej przypadku wszystko przebiegło świetnie, współpraca ze Steffenem była bardzo prosta, ale zapewne dlatego, że zupełnie naturalnie przyjęli pewne role w drużynie. I dlatego bardzo dobrze im poszło pomimo naprawdę trudnej misji. Wyłapała też, że Alex wspomniał o informowaniu na temat nowych sojuszników. - Wprowadziłam jedną osobę parę dni temu. Jej personalia są na tablicy. Zajmę się nią. - Powiedziała, zapisując kolejne słowa na temat olbrzymów. Znała już tę historię - podczas ich niewybrednej imprezy Keat i Anthony o tym wspomnieli.
Siedziała w spokoju, patrząc powoli, jak pokój wypełnia się ludźmi. Niektórzy wywoływali u niej lekki uśmiech, niektórych nie potraktowała nawet krótkim spojrzeniem. Gdy zaś obrady oficjalnie się zaczęły, wsłuchała się w słowa Gwardzistów, którzy zapewne z powodu raportów, mieli dzisiaj naprawdę wiele do powiedzenia i nie można było uznać, że nie zgadzała się z tymi słowami. Były niezwykle mądre. Jednak kiedy tylko usłyszała wspomnienie o niewykonywaniu rozkazów wydała z siebie ciche prychniecie, jednak na tyle ciche, by nie wybiło ono nikogo z rytmu wypowiedzi, a tak naprawdę jedynymi, którzy mogli je dobrze usłyszeć byli ci, siedzący najbliżej jej samej. Doskonale wiedziała wspomnienie jakiego wydarzenia teraz miała w głowie, oczywiście, że Floreana i jego podejście do niej samej podczas ich misji w Gringotcie. Aż z tego wszystkiego zaraz po tym przestała notować wszystko, tak jak obiecała to Sue.
Pojawił się też Gabriel, na którego widok lekko się uśmiechnęła, aczkolwiek nie umkneło jej uwadze, że nie wyglądał na specjalnie skupionego. Na pewno nie przypominał ani trochę mężczyzny, z którym parę miesięcy temu rozmawiała w chłodnych murach Tower of London.
W końcu wzięła głębszy oddech. Przez te wszystkie miesiące przebywania tutaj coraz mocniej otwierała się na słowa, które miała w głowie. Z początku, gdy była ledwie świeżakiem, nie odzywała się niemal wcale. Dzisiaj jednak miała coś do powiedzenia. - Czy mogłabym zabrać głos? - spytała najpierw grzecznie i wyprostowała się na krześle, ponieważ jeszcze chwilę temu jej postawa wydawała sie trochę mniej skupiona. Skierowała teraz swoje słowa do Justine i Alexandra. - Uważam, że jak najbardziej wasze wnioski są słuszne, jednak nie biorą się one znikąd. Jak wspomniałaś, Just, jesteśmy wobec siebie znajomymi, rodziną, osobami, które po prostu chcą pomóc. Zdaję sobie też sprawę, że z powodów oczywistych musimy się skupić na trochę bardziej aktywnych metodach walki by może w przyszłości zapobiec sytuacjom jakim jakie miały miejsce w Londynie parę dni temu. I wydaje mi się, że największym powodem występujących problemów jest sam fakt, że... Nie uważamy siebie za jednostkę wojskową. Spójrzmy prawdzie w oczy, ponad połowa z nas nie przeszła żadnych kwalifikacji do służb mundurowych, a osoby, które mają takie doświadczenie, którzy są wśród nas dzisiaj mogłabym policzyć na palcach jednej ręki. I to nie liczy się tylko nas. - Oczywiście miała tutaj na myśli również Gwardię, nie starała się jednak, by brzmiało to jak atak, nie ujmowała im niczego. Wiedziała, że przeszli naprawdę trudną drogę, by być teraz w miejscu, w którym są. - Sugerowałabym rozwiązanie tego problemu większym podziałem już na samym etapie rekrutacji. Czy nie byłoby lepiej, gdyby już od początku każdy z nas określił dokładnie czy chce stawać w szeregu do walki, a kto chciałby zajmować się wsparciem badaniami, leczeniem czy też pomaganiem w Oazie? Wtedy osoby, które naprawdę chcą walczyć mogłyby zgłosić się do jakiegoś podstawowego szkolenia jednostki bitewnej, nie w pojedynczym treningu, ale również we współpracy. - Była pewna, że to znacznie zwiększyłoby ich efektywność. - Współpraca, wykonywanie rozkazów, ale również ich wydawanie to umiejętności, których trzeba się nauczyć. - Niestety, by uzyskać umiejętność przewodzenia ludziom nie wystarczy tylko groźny głos, o czym niestety się ostatnio bardzo przekonała. - Można też spróbować wyznaczać osobę dowodzącą w każdym naszych zadań, by nauczyć się nawzajem słuchać.
Wprawdzie w jej przypadku wszystko przebiegło świetnie, współpraca ze Steffenem była bardzo prosta, ale zapewne dlatego, że zupełnie naturalnie przyjęli pewne role w drużynie. I dlatego bardzo dobrze im poszło pomimo naprawdę trudnej misji. Wyłapała też, że Alex wspomniał o informowaniu na temat nowych sojuszników. - Wprowadziłam jedną osobę parę dni temu. Jej personalia są na tablicy. Zajmę się nią. - Powiedziała, zapisując kolejne słowa na temat olbrzymów. Znała już tę historię - podczas ich niewybrednej imprezy Keat i Anthony o tym wspomnieli.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
W milczeniu obserwowała wchodzące do salonu osoby, każdą z nich witając delikatnym uśmiechem oraz skinieniem głowy. Bez względu na to, czy znała te twarze czy widziała je po raz pierwszy w życiu. Ufała, że Zakon zrzeszał wyłącznie dobrych ludzi, gotowych do niesienia pomocy innym - więc każda obecność była na wagę złota. Wbrew temu, co usłyszała na jednym ze spotkaniu; nie każdy nadawał się do otwartej walki, to prawda, aczkolwiek istniało wiele innych sposobów przyczyniania się do polepszenia aktualnej sytuacji. Każda z nich była coś warta i nikt nie zdołałby przekonać Rii, że było inaczej. Nie uwierzyłaby w przeciwne stanowisko za żadne skarby świata. Zresztą, nie to okazało się dzisiejszego dnia istotne, choć ten temat niczym bumerang powróci do przyszłej dyskusji. Na razie Weasley siedziała w swoim własnym świecie myśli, nie reagując za bardzo na bodźce z zewnątrz. Nie słuchała toczących się dookoła cichych rozmów w grupkach, nie dołączała do żadnej. Myślała o śmierci tak wielu osób, o stracie, jaką ponieśli, a jaką Harpia dotąd wypierała z umysłu. Przygryzła lekko dolną wargę, nie zauważając nawet, że niemal cały stół zapełnił się już członkami organizacji. Powróciła do rzeczywistości dopiero, gdy odezwał się Alexander.
Wspomnienie Sophii mimowolnie wdarło się w umysł Rhiannon, nasączając przy tym serce żałobą, niezrozumieniem, niemym sprzeciwem. Zgodnie z prośbą nie odezwała się, choć strata bolała. Mocniej, niż mogłaby przypuszczać. Tym bardziej, że jeszcze nie tak dawno temu świętowały urodziny kuzynki; rudowłosa liczyła także na jej obecność na ślubie, tymczasem… tymczasem wszystko się posypało.
Przebrnęła jednak przez nieprzyjemne myśli, ciesząc się, że dołączyła do nich Jamie. Najwyższy czas, jak czarownica stwierdziła w duchu. Posłała koleżance pokrzepiający uśmiech nim podążyła z uwagą ku kolejnym słowom gwardzisty. Niestety Ria nie posiadała informacji co do nieobecności innych, choć zaniepokoiła ją absencja Charlie. Podejrzewała, że kobieta miała pewnie swoje problemy, aczkolwiek nie zmieniało to faktu, że Weasley martwiła się o alchemiczkę.
Ogólnie zgodziła się z wnioskami przedstawionymi przez oboje prowadzących spotkanie, choć z doświadczenia wiedziała jakie to ciężkie. Trudno jest opuścić w walce bliskich, którzy potrzebują naszej pomocy. Miała niemały problem z ucieczką po rozkazie Just; myślała, że umrze ze strachu, gdy Tonks tak długo nie wracała. Równie dobrze mogli ją tam zabić, skoro potrafili wzniecić szatańską pożogę. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie tamtych chwil i choć wszystko ostatecznie skończyło się dobrze, to nie potrafiła oszukać natury. Czasem bycie tchórzem także wymagało… odwagi.
Generalnie zgadzała się ze słowami Marcelli, acz ta swe słowa nie kierowała do niej, tylko do gwardii, więc Rhiannon nie skomentowała obszernej wypowiedzi czarownicy. - Czy wiemy coś więcej o tych olbrzymach? - spytała po prostu, gdy znalazła się chwila na zabranie głosu. Niektórzy nie mieli obszernej wiedzy na temat magicznych stworzeń, a i olbrzym olbrzymowi nierówny, więc może warto było poznać jakieś szczegóły, skoro to oni zostali ich najbliższą misją.
Wspomnienie Sophii mimowolnie wdarło się w umysł Rhiannon, nasączając przy tym serce żałobą, niezrozumieniem, niemym sprzeciwem. Zgodnie z prośbą nie odezwała się, choć strata bolała. Mocniej, niż mogłaby przypuszczać. Tym bardziej, że jeszcze nie tak dawno temu świętowały urodziny kuzynki; rudowłosa liczyła także na jej obecność na ślubie, tymczasem… tymczasem wszystko się posypało.
Przebrnęła jednak przez nieprzyjemne myśli, ciesząc się, że dołączyła do nich Jamie. Najwyższy czas, jak czarownica stwierdziła w duchu. Posłała koleżance pokrzepiający uśmiech nim podążyła z uwagą ku kolejnym słowom gwardzisty. Niestety Ria nie posiadała informacji co do nieobecności innych, choć zaniepokoiła ją absencja Charlie. Podejrzewała, że kobieta miała pewnie swoje problemy, aczkolwiek nie zmieniało to faktu, że Weasley martwiła się o alchemiczkę.
Ogólnie zgodziła się z wnioskami przedstawionymi przez oboje prowadzących spotkanie, choć z doświadczenia wiedziała jakie to ciężkie. Trudno jest opuścić w walce bliskich, którzy potrzebują naszej pomocy. Miała niemały problem z ucieczką po rozkazie Just; myślała, że umrze ze strachu, gdy Tonks tak długo nie wracała. Równie dobrze mogli ją tam zabić, skoro potrafili wzniecić szatańską pożogę. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie tamtych chwil i choć wszystko ostatecznie skończyło się dobrze, to nie potrafiła oszukać natury. Czasem bycie tchórzem także wymagało… odwagi.
Generalnie zgadzała się ze słowami Marcelli, acz ta swe słowa nie kierowała do niej, tylko do gwardii, więc Rhiannon nie skomentowała obszernej wypowiedzi czarownicy. - Czy wiemy coś więcej o tych olbrzymach? - spytała po prostu, gdy znalazła się chwila na zabranie głosu. Niektórzy nie mieli obszernej wiedzy na temat magicznych stworzeń, a i olbrzym olbrzymowi nierówny, więc może warto było poznać jakieś szczegóły, skoro to oni zostali ich najbliższą misją.
Just stay with me, hold you and protect you from the other ones, the evil ones.
Stwierdzenie Benjamina (dotyczące Percivala) zabrzmiało trochę jak groźba. Nie wiedział dlaczego akurat Wright bronił akurat Notta. Byłego czy nie, to nie miało znaczenia. On sam powinien najlepiej wiedzieć jakie relacje łączyły dotychczas dwa rody (a tak przynajmniej mógłby podejrzewać Anthony). Nie potrafił zrozumieć tego gestu z punktu szlachcica. Jeszcze. Rozumiał jednak, że Benjamin jako gwardzista zwyczajnie pilnował porządku (a to samo udowodniła wkrótce Justine, zwracając uwagę Skamanderowi). Macmillan musiał więc mimowolnie przyporządkować z tego powodu i kilku innych. W końcu fakt, że to właśnie przyjaciel podpowiadał mu, żeby zapomnieć o rodowych niesnaskach był wystarczający, by Anthony przyjął uwagę głęboko do serca. Nie mówiąc uż o tym, że mimo wszystko zastosował ten pokrzepiający gest za który niektórzy mogliby się na niego obrazić. Na przegonienie Ulyssesa z krzesła zareagował uśmiechem… który następnie próbował jak najszybciej wymazać ze swojej twarzy.
Nie mógł też nie uśmiechnąć się w formie powitania w stronę kolejnych osób, które zajmowały kolejne miejsca. Czasy były ciężkie, sytuacja nieprzyjemna i poważna, ale wypadało zachować odrobinę pozytywnego myślenia. Na pewno, nie mógł powstrzymać się od wyrażenia swojego szczęścia w obecności drogiej mu Rii. Zdołał złapać jej dłoń na chwilę, ale tak szybko jak to zrobił, tak szybko i puścił. Spotkanie nie było miejscem na czułości, z całą pewnością. Z niepewnością sam sięgnął po jabłecznik lady Prewett, bo był głodny. Kiedy jednak Alexander się odezwał, natychmiast przestał jeść. Swoje spojrzenie wlepił w czarodzieja.
Wstał i uczcił chwilą ciszy śmierć kobiety, której tak właściwie nie zdołał poznać. Nie wiedział nic o nieobecnych osobach, poza jedną. Nawet o swoim kuzynie, choć głupio było to przyznać. Jedyną optymistyczną myślą była obecność nowych osób, szczególnie że część z nich poznał kilka dni temu. Zastanawiał się jednak gdzie jest Gabriel, który jak na zawołanie pojawił się w drzwiach. Uśmiechnął się w jego stronę. Ktoś ginął, ktoś wracał do żywych.
- Panna Leighton dwa dni temu wysłała mi list, że wyjechała z Londynu. Podejrzewam, że pewnie dochodzi do siebie. Jest bezpieczna w Kornwalii.
Sedno przemowy byłego Selwyna wyraźnie go zmartwiło. Przygotowanie do jakichkolwiek starć było tym, czego on sam potrzebował, nie czuł się zbyt pewnie z własną różdżką, która albo doprowadzała do katastrofalnych skutków, albo czasem nie chciała mu pomóc. Chciał jednak walczyć i był tego pewien. Tak zresztą obiecywał swojemu nestorowi, że zrobi wszystko, żeby ściąć ten przeklęty łeb Malfoyowi. Z kolei na słowa Justine przytaknął. Sam rozumiał powagę rozkazów, być może dlatego, że sam pochodził z rodziny, w którym ktoś zawsze z kimś walczył.
Ponownie jego spojrzenie przeszło na Marcellę, z której uwagami się zgadzał (nawet jeżeli sam nie przeszedł żadnego przeszkolenia), a następnie na papiery panny Tonks. Nie dodawał niczego nowego o olbrzymach, bo nie dostał żadnego polecenia co do rozwinięcia tego wątku. Uznał też, że Justine opisała to skrótowo i dobrze. Pytanie Rii sprawiło, że pierwsze co zrobił, to skierował swoje spojrzenie w stronę Benjamina i Keatona, o których wiedział, że wiedzą znacznie więcej o magicznych stworzeniach niż on sam.
Nie mógł też nie uśmiechnąć się w formie powitania w stronę kolejnych osób, które zajmowały kolejne miejsca. Czasy były ciężkie, sytuacja nieprzyjemna i poważna, ale wypadało zachować odrobinę pozytywnego myślenia. Na pewno, nie mógł powstrzymać się od wyrażenia swojego szczęścia w obecności drogiej mu Rii. Zdołał złapać jej dłoń na chwilę, ale tak szybko jak to zrobił, tak szybko i puścił. Spotkanie nie było miejscem na czułości, z całą pewnością. Z niepewnością sam sięgnął po jabłecznik lady Prewett, bo był głodny. Kiedy jednak Alexander się odezwał, natychmiast przestał jeść. Swoje spojrzenie wlepił w czarodzieja.
Wstał i uczcił chwilą ciszy śmierć kobiety, której tak właściwie nie zdołał poznać. Nie wiedział nic o nieobecnych osobach, poza jedną. Nawet o swoim kuzynie, choć głupio było to przyznać. Jedyną optymistyczną myślą była obecność nowych osób, szczególnie że część z nich poznał kilka dni temu. Zastanawiał się jednak gdzie jest Gabriel, który jak na zawołanie pojawił się w drzwiach. Uśmiechnął się w jego stronę. Ktoś ginął, ktoś wracał do żywych.
- Panna Leighton dwa dni temu wysłała mi list, że wyjechała z Londynu. Podejrzewam, że pewnie dochodzi do siebie. Jest bezpieczna w Kornwalii.
Sedno przemowy byłego Selwyna wyraźnie go zmartwiło. Przygotowanie do jakichkolwiek starć było tym, czego on sam potrzebował, nie czuł się zbyt pewnie z własną różdżką, która albo doprowadzała do katastrofalnych skutków, albo czasem nie chciała mu pomóc. Chciał jednak walczyć i był tego pewien. Tak zresztą obiecywał swojemu nestorowi, że zrobi wszystko, żeby ściąć ten przeklęty łeb Malfoyowi. Z kolei na słowa Justine przytaknął. Sam rozumiał powagę rozkazów, być może dlatego, że sam pochodził z rodziny, w którym ktoś zawsze z kimś walczył.
Ponownie jego spojrzenie przeszło na Marcellę, z której uwagami się zgadzał (nawet jeżeli sam nie przeszedł żadnego przeszkolenia), a następnie na papiery panny Tonks. Nie dodawał niczego nowego o olbrzymach, bo nie dostał żadnego polecenia co do rozwinięcia tego wątku. Uznał też, że Justine opisała to skrótowo i dobrze. Pytanie Rii sprawiło, że pierwsze co zrobił, to skierował swoje spojrzenie w stronę Benjamina i Keatona, o których wiedział, że wiedzą znacznie więcej o magicznych stworzeniach niż on sam.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przed rozpoczęciem spotkania posłała jeszcze lekki uśmiech Marcelli, dziękując za pomoc, przywitała Bertiego, nie wstrzymując się z pomachaniem mu ze swojego miejsca, i z zaciekawieniem zerknęła na Benjamina, który wybrał sobie bardzo konkretne miejsce przy stole i ani myślał odpuścić. Powstrzymała chichot, zachowując powagę. Nie było to żadne wyzwanie, atmosfera w tym miejscu zawsze skłaniała do głębokich refleksji i poważnych działań. Ze smutkiem dumała nad śmiercią Sophii, kolejny raz oddając się niepokojom - tak wielu z nich zniknęło nagle, bez zapowiedzi, albo opuściło ich na dobre; wracali do niej w myślach, ci znani lepiej i słabiej. Przyjęcie do wiadomości, że ich szeregi zostały uszczuplone o kolejne osoby nigdy nie było łatwe, ale najgorsza pozostawała świadomość, że jeszcze tak niedawno dzielili z nimi czas, a teraz wszystko w ich życiu dobiegło końca. Lovegood pozwoliła sobie przymknąć oczy na czas ciszy, później zaś słuchała uważnie. Jej misja ograniczała się do działania w Oazie, dlatego nie musiała walczyć, wolała się więc nie odzywać w kwestii starć i działań - była chętna do stawiania się na nich, lecz w marcu oddelegowano ją do innych zadań. Mimo tego słuchała uważnie Alexandra, w ciszy witając nieswojego Gabriela, pojawiającego się w salonie z opóźnieniem. Nie miała nic do dodania, gdy Justine pociągnęła temat - Sue nie spodziewała się zostać przywódcą grupy, ale wiedziała, jak istotne jest działanie w grupie. Posmutniała na wieści o zaginionych i milczących - martwiła się o Foxa i resztę. Spojrzała na lorda Macmillana, gdy mówił o Charlene. - Odwiedzę ją po spotkaniu i upewnię się, czy wszystko w porządku. Potrzebuje teraz trochę spokoju - potwierdziła słowa Anthony'ego. Dziwnie się czuła, wiedząc o uczuciach panny Leighton.
- Bardzo chętnie poćwiczyłabym współpracę - skomentowała krótko wypowiedź Marcelli. Klub Pojedynków dawał tylko możliwość sprawdzenia się indywidualnie, zresztą i on nie miał teraz racji bytu.
Wzmianka o olbrzymach wzbudziła jej zainteresowanie bardzo szybko. Pozwoliła tematowi brzmieć, dopiero po pytaniu zadanym przez Rię postanawiając się odezwać i podpowiedzieć Zakonnikom, z czym będą się mierzyć.
- Olbrzymy są, cóż, olbrzymie - zaczęła pokracznie, patrząc na pannę Weasley, ale zwracając się do wszystkich. - Siedem-osiem metrów, ale bywają oczywiście mniejsze, choć rozmiar zdaje się mieć u nich spore znaczenie. Mają gurgów, przewodzących plemionom, uwielbiają walki i walczą z byle powodu, nawet z nudy, a do tego są bardzo odporne na zaklęcia przez grubą skórę - lepiej nie mierzyć w nie różdżką, można sobie narobić biedy - podpowiedziała szczerze, unosząc brwi na znak najwyższej powagi. - Tak, jak mówi Benjamin, wcale nie są takie głupie, myślę że byłyby w stanie poduczyć się angielskiego, i, co najważniejsze, to nie są trolle, nie znają trollińskiego - podkreśliła, nie wiedząc, że dla większości nie zrobi to różnicy - pewnie i tak nikt z nich, poza Julią, nie znał tego języka. - Trzeba będzie je przekonać do współpracy, nie zmusić - musi im się opłacać - podpowiedziała.
- Bardzo chętnie poćwiczyłabym współpracę - skomentowała krótko wypowiedź Marcelli. Klub Pojedynków dawał tylko możliwość sprawdzenia się indywidualnie, zresztą i on nie miał teraz racji bytu.
Wzmianka o olbrzymach wzbudziła jej zainteresowanie bardzo szybko. Pozwoliła tematowi brzmieć, dopiero po pytaniu zadanym przez Rię postanawiając się odezwać i podpowiedzieć Zakonnikom, z czym będą się mierzyć.
- Olbrzymy są, cóż, olbrzymie - zaczęła pokracznie, patrząc na pannę Weasley, ale zwracając się do wszystkich. - Siedem-osiem metrów, ale bywają oczywiście mniejsze, choć rozmiar zdaje się mieć u nich spore znaczenie. Mają gurgów, przewodzących plemionom, uwielbiają walki i walczą z byle powodu, nawet z nudy, a do tego są bardzo odporne na zaklęcia przez grubą skórę - lepiej nie mierzyć w nie różdżką, można sobie narobić biedy - podpowiedziała szczerze, unosząc brwi na znak najwyższej powagi. - Tak, jak mówi Benjamin, wcale nie są takie głupie, myślę że byłyby w stanie poduczyć się angielskiego, i, co najważniejsze, to nie są trolle, nie znają trollińskiego - podkreśliła, nie wiedząc, że dla większości nie zrobi to różnicy - pewnie i tak nikt z nich, poza Julią, nie znał tego języka. - Trzeba będzie je przekonać do współpracy, nie zmusić - musi im się opłacać - podpowiedziała.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
- Flo nie mógł przyjść. - powiedział tylko krótko. - Będę się z nim potem widział, przekażę co będzie trzeba. - dodał dla pewności, kiedy zapytano o nieobecnych. Akurat brak jego twarzy na spotkaniu zmartwiłby go chyba szczególnie po wszystkim, co się działo w czasie minionych miesięcy. To prawie zabawne, że przy tym wszystkim dopadła go taka proza zwykłego życia jak zatrucie.
Dalej po prostu słuchał. Nie odzywał się, kiedy Just z Alexem podsumowywali ich misje, spojrzał jedynie na ex-Selwyna, ale wszelkie swoje myśli zachował. Omówili już ten temat.
Spojrzał na Marcy, kiedy ta się odezwała, słuchając jej propozycji. To co mówiła, miało sens.
- Myślałem o tym od jakiegoś czasu, w sumie nawet już chyba o tym mówiłem. W sensie na temat treningu. - odezwał się po chwili. - Chodzi o coś raczej dla osób, które nie czują się za pewnie. Starałem się to zrobić tak, żeby imitować faktyczną misję, przeszkody w dotarciu do celu. - wyjaśnił, nie chcąc narazie podawać szczegółów, żeby w wypadku osób chętnych do wzięcia udziału w takim treningu było jak na prawdziwej misji: nie wiadomo co nas czeka. - Może taki wstęp pomógłby niektórym podjąć decyzję czy faktycznie chcą walczyć. A dla innych byłby po prostu treningiem. Potrzebuję tylko pomocy w poprowadzeniu wszystkiego. I pomocy medycznej na miejscu. - tu spojrzał na Alexandra. Nie wątpił, że może na niego liczyć w każdej związanej z Zakonem sprawie.
- Tak czy inaczej można właściwie za chwilę zaczynać. - dodał, wzruszając lekko ramionami. Rozumiał, że Marceli chodziło o coś na większą skalę i bardziej cyklicznego dla tej części która faktycznie chce walczyć, muszą jednak jakoś zacząć.
Na wspomnenie o olbrzymach uniósł brwi i zaraz spojrzał na Sue.
- W jakim języku mówią? W sensie jesteśmy w stanie je zrozumieć? - spytał zaraz po jej wyjaśnieniu. - Na ile można im ufać? Czy na ile są przewidywalni? I co możemy im zaoferować, żeby ta pomoc się im opłacała? 0 zadawał kolejne pytania. Cóż, niewiele o olbrzymach wiedział ale każdy sojusznik to dobry sojusznik w ich sytuacji.
Dalej po prostu słuchał. Nie odzywał się, kiedy Just z Alexem podsumowywali ich misje, spojrzał jedynie na ex-Selwyna, ale wszelkie swoje myśli zachował. Omówili już ten temat.
Spojrzał na Marcy, kiedy ta się odezwała, słuchając jej propozycji. To co mówiła, miało sens.
- Myślałem o tym od jakiegoś czasu, w sumie nawet już chyba o tym mówiłem. W sensie na temat treningu. - odezwał się po chwili. - Chodzi o coś raczej dla osób, które nie czują się za pewnie. Starałem się to zrobić tak, żeby imitować faktyczną misję, przeszkody w dotarciu do celu. - wyjaśnił, nie chcąc narazie podawać szczegółów, żeby w wypadku osób chętnych do wzięcia udziału w takim treningu było jak na prawdziwej misji: nie wiadomo co nas czeka. - Może taki wstęp pomógłby niektórym podjąć decyzję czy faktycznie chcą walczyć. A dla innych byłby po prostu treningiem. Potrzebuję tylko pomocy w poprowadzeniu wszystkiego. I pomocy medycznej na miejscu. - tu spojrzał na Alexandra. Nie wątpił, że może na niego liczyć w każdej związanej z Zakonem sprawie.
- Tak czy inaczej można właściwie za chwilę zaczynać. - dodał, wzruszając lekko ramionami. Rozumiał, że Marceli chodziło o coś na większą skalę i bardziej cyklicznego dla tej części która faktycznie chce walczyć, muszą jednak jakoś zacząć.
Na wspomnenie o olbrzymach uniósł brwi i zaraz spojrzał na Sue.
- W jakim języku mówią? W sensie jesteśmy w stanie je zrozumieć? - spytał zaraz po jej wyjaśnieniu. - Na ile można im ufać? Czy na ile są przewidywalni? I co możemy im zaoferować, żeby ta pomoc się im opłacała? 0 zadawał kolejne pytania. Cóż, niewiele o olbrzymach wiedział ale każdy sojusznik to dobry sojusznik w ich sytuacji.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przyglądał się wchodzącym członkom Zakonu Feniksa w milczeniu, choć z lekkim zaskoczeniem; nie spodziewał się dostrzec wśród nich aż tylu znajomych twarzy, zastanawiał się też, gdzie byli pozostali, których zdążył poznać już wcześniej - Jackie, Weasley, Fox, Skamander. Podejrzewał, że coś musiało ich zatrzymać, jakaś misja, być może; nie znał jeszcze szczegółów funkcjonowania organizacji, a możliwe, że miał nie poznać ich nigdy.
Przeniósł na moment spojrzenie na Anthony'ego, pamiętając go z pojedynczej wizyty w rezerwacie, a chociaż wiedział, że rzucona w przestrzeń uwaga była skierowana do niego, nie odpowiedział na nią w żaden sposób - spodziewał się braku zaufania i niechęci, i spodziewał się otrzymać ją od więcej niż jednej osoby - ale nie miał zamiaru dolewać oliwy do ognia. Nie miał zresztą ku temu okazji, błyskawiczne ucięcie tematu przez Justine pozbawiło go dylematów, skupił się więc na powrót na obserwowaniu zapełniającego się pokoju, uśmiechając się z przekąsem na dźwięk swojego dawnego nazwiska. - Macmillan - odpowiedział na pozdrowienie, nieco zaskoczony klepnięciem w plecy - choć nie negatywnie. Równie milcząco odpowiedział na powitanie Ulysessa, jego obecność tuż obok witając z ulgą - przekształconą w ledwie stłumione rozbawienie, gdy Ollivander został wyeksmitowany ze swojego miejsca. - Ben - mruknął cicho, powstrzymując wywrócenie oczami oraz cisnące się na usta pytanie o to, czy Wright nie potrzebował pomocy; koniec miesiąca mocno go poturbował, Percival wiedział jednak, że przyjaciel niezbyt chętnie przyjmował współczucie czy troskę, przez większość czasu udawał więc, że jego stan nie robił na nim wrażenia.
Uchwycił zniesmaczone spojrzenie Archibalda, ale jedynie uniósł brew - mnąc w ustach niedojrzały komentarz na temat tkwiącego w jego włosach liścia, i na dobre skupił się już na rozpoczynającym się spotkaniu, z szacunkiem milcząc, gdy Alexander poprosił o minutę ciszy. Później słuchał, unosząc nieco wyżej brwi, gdy Gwardzista wymienił liczbę uratowanych w czasie misji ludzi; skoro spośród lekko ponad trzydziestu osób, oni przyprowadzili do Oazy dwadzieścia jeden, to co przytrafiło się pozostałym? - Widziałem się z Charlene wczoraj - udało jej się uciec z Londynu, ale nie mogła dzisiaj przyjść - odezwał się, uzupełniając wypowiedzi Anthony'ego i jasnowłosej czarownicy, po sekundowej chwili namysłu postanawiając nie zagłębiać się w okoliczności tego spotkania. To nie było coś, o czym należało rozprawiać publicznie - a już na pewno nie pod nieobecność samej zainteresowanej.
Słów Justine wysłuchał uważnie, zgadzając się z nimi w pełni, podobnie jak z wypowiedzią Bena; gdy odezwała się jasnowłosa czarownica, otworzył na sekundę usta, zaraz potem jednak je zamknął - nie czując się jeszcze na tyle pewnie, by wtrącać się w sposób funkcjonowania Zakonu Feniksa. Nie znał ich - nie wiedział, kim byli, ani jakie pełnili tutaj role. - Jeżeli ktoś potrzebowałby pomocy w ćwiczeniu uroków lub pojedynków samych w sobie, jestem do dyspozycji - odezwał się w odpowiedzi na pomysł zorganizowania treningów - jeżeli brakowało im doświadczenia, uważał go za dobry. - Jestem też oklumentą - dodał po chwilowym zawahaniu, chyba nie było jednak sensu ukrywać przed nimi tego faktu; zaufanie miało w zwyczaju działać w obie strony - mogę więc pomóc w nauce, chociaż zapewne są tutaj osoby, które są w tym ode mnie bieglejsze - powiedział, mimowolnie zerkając w kierunku Ulysessa.
Na wspomnienie o olbrzymach jego brwi zbiegły się ku sobie, a on sam spojrzał na Justine, jakby się spodziewał, że się poprawi. Nie zrobiła tego jednak, a jej słowa wywołały falę pytań, choć te, które nasunęły mu się jako pierwsze, nie zostały zadane. - Czy wiadomo, na jakim etapie są Rycerze? - zapytał, instynktownie starając się zabrzmieć jak najbardziej neutralnie; zdawał sobie sprawę, że większość z obecnych - jeśli nie wszyscy - wiedziała o jego przynależności do wrogiej organizacji. Teraz istotniejsza wydawała mu się jednak wiadomość o tym nietypowym przymierzu; jeżeli istniało coś, co przerażało go bardziej od wizji Voldemorta i jego popleczników przejmujących władzę nad Londynem, to była to świadomość, że mogli to zrobić, mając do dyspozycji istoty tak potężne, jak olbrzymy. - I jakiej pomocy od nich oczekujemy? Chcemy rekrutować ich jako strażników? Żołnierzy w otwartej walce? Z tego, co wiem, do tej pory olbrzymy nie miały w zwyczaju mieszać się w wojny czarodziejów - powiedział, dzieląc się wątpliwościami, a później milknąc - pozwalając zabrać głos innym.
przepraszam jeśli kogoś pominęłam, piszę między pracą a pracą
Przeniósł na moment spojrzenie na Anthony'ego, pamiętając go z pojedynczej wizyty w rezerwacie, a chociaż wiedział, że rzucona w przestrzeń uwaga była skierowana do niego, nie odpowiedział na nią w żaden sposób - spodziewał się braku zaufania i niechęci, i spodziewał się otrzymać ją od więcej niż jednej osoby - ale nie miał zamiaru dolewać oliwy do ognia. Nie miał zresztą ku temu okazji, błyskawiczne ucięcie tematu przez Justine pozbawiło go dylematów, skupił się więc na powrót na obserwowaniu zapełniającego się pokoju, uśmiechając się z przekąsem na dźwięk swojego dawnego nazwiska. - Macmillan - odpowiedział na pozdrowienie, nieco zaskoczony klepnięciem w plecy - choć nie negatywnie. Równie milcząco odpowiedział na powitanie Ulysessa, jego obecność tuż obok witając z ulgą - przekształconą w ledwie stłumione rozbawienie, gdy Ollivander został wyeksmitowany ze swojego miejsca. - Ben - mruknął cicho, powstrzymując wywrócenie oczami oraz cisnące się na usta pytanie o to, czy Wright nie potrzebował pomocy; koniec miesiąca mocno go poturbował, Percival wiedział jednak, że przyjaciel niezbyt chętnie przyjmował współczucie czy troskę, przez większość czasu udawał więc, że jego stan nie robił na nim wrażenia.
Uchwycił zniesmaczone spojrzenie Archibalda, ale jedynie uniósł brew - mnąc w ustach niedojrzały komentarz na temat tkwiącego w jego włosach liścia, i na dobre skupił się już na rozpoczynającym się spotkaniu, z szacunkiem milcząc, gdy Alexander poprosił o minutę ciszy. Później słuchał, unosząc nieco wyżej brwi, gdy Gwardzista wymienił liczbę uratowanych w czasie misji ludzi; skoro spośród lekko ponad trzydziestu osób, oni przyprowadzili do Oazy dwadzieścia jeden, to co przytrafiło się pozostałym? - Widziałem się z Charlene wczoraj - udało jej się uciec z Londynu, ale nie mogła dzisiaj przyjść - odezwał się, uzupełniając wypowiedzi Anthony'ego i jasnowłosej czarownicy, po sekundowej chwili namysłu postanawiając nie zagłębiać się w okoliczności tego spotkania. To nie było coś, o czym należało rozprawiać publicznie - a już na pewno nie pod nieobecność samej zainteresowanej.
Słów Justine wysłuchał uważnie, zgadzając się z nimi w pełni, podobnie jak z wypowiedzią Bena; gdy odezwała się jasnowłosa czarownica, otworzył na sekundę usta, zaraz potem jednak je zamknął - nie czując się jeszcze na tyle pewnie, by wtrącać się w sposób funkcjonowania Zakonu Feniksa. Nie znał ich - nie wiedział, kim byli, ani jakie pełnili tutaj role. - Jeżeli ktoś potrzebowałby pomocy w ćwiczeniu uroków lub pojedynków samych w sobie, jestem do dyspozycji - odezwał się w odpowiedzi na pomysł zorganizowania treningów - jeżeli brakowało im doświadczenia, uważał go za dobry. - Jestem też oklumentą - dodał po chwilowym zawahaniu, chyba nie było jednak sensu ukrywać przed nimi tego faktu; zaufanie miało w zwyczaju działać w obie strony - mogę więc pomóc w nauce, chociaż zapewne są tutaj osoby, które są w tym ode mnie bieglejsze - powiedział, mimowolnie zerkając w kierunku Ulysessa.
Na wspomnienie o olbrzymach jego brwi zbiegły się ku sobie, a on sam spojrzał na Justine, jakby się spodziewał, że się poprawi. Nie zrobiła tego jednak, a jej słowa wywołały falę pytań, choć te, które nasunęły mu się jako pierwsze, nie zostały zadane. - Czy wiadomo, na jakim etapie są Rycerze? - zapytał, instynktownie starając się zabrzmieć jak najbardziej neutralnie; zdawał sobie sprawę, że większość z obecnych - jeśli nie wszyscy - wiedziała o jego przynależności do wrogiej organizacji. Teraz istotniejsza wydawała mu się jednak wiadomość o tym nietypowym przymierzu; jeżeli istniało coś, co przerażało go bardziej od wizji Voldemorta i jego popleczników przejmujących władzę nad Londynem, to była to świadomość, że mogli to zrobić, mając do dyspozycji istoty tak potężne, jak olbrzymy. - I jakiej pomocy od nich oczekujemy? Chcemy rekrutować ich jako strażników? Żołnierzy w otwartej walce? Z tego, co wiem, do tej pory olbrzymy nie miały w zwyczaju mieszać się w wojny czarodziejów - powiedział, dzieląc się wątpliwościami, a później milknąc - pozwalając zabrać głos innym.
przepraszam jeśli kogoś pominęłam, piszę między pracą a pracą
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Wsunął do kieszeni zmaltretowanego papierosa, zostawiając go sobie do zapalenia na później, a sam utkwił spojrzenie w drzwiach, przyglądając się twarzom wchodzących po nim osób - spośród nowo przybyłych większość już kojarzył, witał ich skinieniem głowy albo uściśnięciem dłoni, niecierpliwie czekając na rozpoczęcie się właściwej części. Nie wiedział, czego tak właściwie ma się spodziewać.
Sięgnął po jabłecznik, podsuwając też talerzyk Lucindzie i Steffowi, zanim odłożył go na miejsce, po czym bezceremonialnie wpakował sobie cały kawałek ciasta do ust. Obłędne było, gdyby ktoś pytał.
Kilka zbłąkanych w kąciku ust drobinek z kruszonki zgarnął kciukiem, poprawiając się na krześle, po czym przeniósł wzrok na Alexa, który miał na wstępie kilka słów do przekazania. Nastrój szybko stał się ciężki, nie znał co prawda Carter, ale ta minuta ciszy była również dla innych zmarłych ofiar bezksiężycowej nocy; wbił wzrok w blat stołu, mimowolnie wracając myślami do tamtych chwil, preludium do koszmaru na jawie, z którym mieli się zmierzyć.
O samych misjach wiedział niewiele - znał tylko pokłosie jednej z nich, śmierć Gabriela, któremu posłał przeciągłe spojrzenie, jakby upewniał się, w jakim stanie jest Zakonnik.
Pochylił się nad stołem, dłonie splótł ze sobą, by opuszki nie wygrywały o blat irytującej melodii; nie był pewien, czy potrafiłby bez zawahania zrobić to, o czym mówiła Tonks. Czy byłby w stanie uciec, widząc, że ktoś na jego oczach walczy o życie. Czy posłuchałby, słysząc taki rozkaz - również wtedy, gdyby skazywał tym kogoś, kogo śmierci nie byłby sobie w stanie wybaczyć. Na chwilę tylko skrzyżował spojrzenie z Wright, ale szybko, może nawet zanim zdążyła to zauważyć, ponownie wlepił wzrok w Tonks, pochmurniejąc z każdym wypowiadanym przez nią słowem. Wiedział o hierarchii zakonnej - nie spodziewał się jednak, że ma ona aż takie przełożenie na relacje między nimi; czy potrafił kategorycznie się podporządkować? Pewnie nie. Ale czy był w stanie zrezygnować z otwartej walki, zostać gdzieś w cieniu? Również nie.
Marcella poruszyła kilka kwestii, co do których nie miał tak właściwie zdania. Trudno było mu się odnieść do tego, czy Zakon przypominał jednostkę wojskową, czy też nie, spędził w organizacji za mało czasu, uważał jednak, że z całą pewnością treningi im wszystkim się przydadzą. Nie miało znaczenia to, że korzystali z magii codziennie, bo tam, na ulicy, nie zwracało się uwagi na to, by starannie wypowiedzieć inkantację, ani żeby wykonać precyzyjny ruch nadgarstkiem. Ale jeśli poświęcą temu trochę czasu gdzieś w miejscu, w którym nie będą walczyć o życie, może w przyszłości będą potrafili instynktownie, bez zastanowienia, powtórzyć wyćwiczony gest w niekontrolowanych warunkach. - Mogę pomóc przy organizacji treningów - zgłosił się niemal od razu - zupełnie nie znam się ani na OPCM, ani na Urokach - dodał bez przesadnej krępacji, był pewnie daleko w tyle za nimi wszystkimi - więc pomogę ułożyć te treningi tak, żeby osoby o podobnym poziomie umiejętności - to jest, ich braku - jak najwięcej z nich wyniosły... jeśli chodzi o miejsce, może wykorzystamy do tego Oazę? Spędziłem tam ostatnio trochę czasu, na razie ludzie krzątają się wokół zamieszkiwanych chat, ale kiedy skończą się remonty, będą potrzebowali się czymś zająć - a przecież poza mugolami mieszka tam również sporo mugolaków, czy po prostu osób poszukiwanych - bezczynność to trucizna, niech pomogą przy warzeniu eliksirów leczniczych, niech zaczną się szkolić w walce, gdyby kiedyś przyszło im bronić Oazy - nie mogli wykluczyć takiej ewentualności - mamy tam ludzi, którzy potrafią wiele, trzeba tylko odpowiednio nimi pokierować, a gdyby udało nam się zorganizować treningi, oni też mogliby na tym wiele skorzystać... - każdemu przydadzą się ćwiczenia, nie tylko takim jak on. - I jeśli faktycznie mielibyśmy działać w zasugerowany przez Marcy sposób, to byłbym za tym, żeby w Zakonie powstał podział na jednostki, na nasz użytek, orientacyjnie tylko. Wtedy współpracy, wydawania rozkazów i słuchania ich moglibyśmy się też... uczyć, gdy będziemy je formować i ustalać sposób ich działania. Każdy z nas mógłby się skupić na czymś, w czym czuje się dobry, o ile oczywiście w ogóle chciałby w tym uczestniczyć. W każdym razie, ja na przykład mógłbym spróbować stworzyć jednostkę zajmującą się fałszerstwem, wszyscy, którzy czują się na siłach, mogliby razem ze mną zająć się duplikowaniem dokumentów, oficjalnych papierów ministerialnych, różnego rodzaju pozwoleń, wszystkiego, czego potrzebujemy, żeby poruszać się po mieście, wydostać z niego ludzi i po prostu walczyć; widziałbym to tak, że z racji tego, że nie ma nas zbyt wielu, jedna osoba mogłaby pomagać w różnych jednostkach. Niemożliwe byłoby jednak nadzorowanie pracy w więcej niż jednej, każdy z nadzorujących zdawałby raporty gwardzistom - to nie była przemyślana propozycja, powstała pod wpływem chwili, ale uznał, że każdy pomysł warto poddać dyskusji, nawet jeśli jego okaże się nietrafiony, może ktoś wymyśli coś na bazie tej propozycji? - nie wiem też, na ile to możliwe, ale warto chyba byłoby spróbować zorientować się, jak dokładnie wygląda proces rejestracji różdżek... może moglibyśmy sobie sami wystawiać papiery do złudzenia podobne do tych z Ministerstwa, nie myślę o pojedynczych przypadkach, o nowej tożsamości dla jednej osoby, ale o oszustwie na większą skalę. Czy mamy w Ministerstwie wtyczkę, która ma dostęp do działu rejestracji? - zerknął na Bena, któremu wszyscy przecież podlegali - zapewne najlepiej orientował się w tym, jakich ludzi mieli w szeregach.
- Mają swój własny język - zwrócił się w stronę Botta - ale żyją w większych skupiskach, więc nawet jeśli sam gurg nie będzie w stanie się z nami porozumiewać, pewnie znajdzie się jakiś olbrzym, który zna angielski i będzie pośredniczył w rozmowach - jeśli nie... cóż, trzeba będzie kombinować. - Tak właściwie... nie ufałbym im wcale. Myślę, że nie możemy im zaoferować jednorazowej korzyści, tylko coś, co będą dostawały od nas regularnie, należałoby też co jakiś czas upewniać się, czy układ z nimi jest aktualny i nie przeszły na stronę Rycerzy, bo tamci byli w stanie przekupić je czymś bardziej wartościowym - nie mogą oszukiwać się, że olbrzymy nagle zapałają do nich sympatią i będą wiernie trwały po stronie Zakonu, jeśli zwietrzą lepszy interes; są bezwzględne, znacznie inteligentniejsze niż trolle, potrafią o siebie zadbać - jeśli będziecie mieli z nimi styczność, to pamiętajcie o tym, żeby posługiwać się jak najprostszym językiem, one nie mają raczej cierpliwości do metafor. Ponoć jeśli sprawa jest zbyt skomplikowana, to uproszczają ją, zabijając tego, kto tworzy problem - cień uśmiechu zamajaczył na chwilę na jego ustach, cóż, to rzeczywiście wiele ułatwiało - jeśli będą długo podejmowały decyzję, trzeba po prostu poczekać, pospieszanie ich to kiepski pomysł. A samą rozmowę z gurgiem należy zacząć od ofiarowania mu prezentu - wspomniał jeszcze o kilku rzeczach, które wydały mu się istotne ze względu na specyfikę kultury olbrzymów. Sam również chętnie poznałby odpowiedź na pytanie, jakiej dokładnie pomocy olbrzymy miały udzielić zakonnikom - liczył na to, że ograniczyć miałaby się ona do tego, by po prostu pozostały neutralne i nadal nie mieszały się wojny czarodziejów.
- Zastanawiałem się też nad tym, czy nie warto byłoby zacząć przesyłać fałszywe donosy Ministerstwu, no wiecie, po pierwsze po to, żeby ich czymś zająć, żeby mieli co sprawdzać, a przy ograniczonej liczbie funkcjonariuszy, która im została, pewnie zaczęliby mieć z tym problem, a po drugie po to, żeby sparzyli się tyle razy, żeby przesyłali minimum ludzi na miejsce, o którym ktoś ich poinformuje, w przyszłości może to komuś z nas uratować tyłek, jeśli w trakcie przemycania ludzi odwiedzi nas tylko kilkuosobowy patrol, a nie cała obstawa... jest jeszcze kwestia... tych, którzy są odpowiedzialni za ten cały koszmar. Chcieli wojny, więc czemu im jej nie dać? Utrudnijmy im życie w Londynie, pokażmy, że to nigdy nie będzie ich miasto. Wrzucajmy eliksiry z gazem łzawiącym do lokali tylko dla czystokrwistych, odpłaćmy się Rycerzom za to, co oni robili z waszymi sklepami - z lodziarnią Floriana, chociażby - oni też mają przecież swoje życie, własne działalności, zniszczmy ich dorobek, niech przestaną się czuć bezkarni - i choć mówił to spokojnym głosem, widać było, jak wiele emocji w nim teraz buzuje. Był wściekły.
Chciał sprawiedliwości.
A te skurwysyny zasługiwały na piekło.
Sięgnął po jabłecznik, podsuwając też talerzyk Lucindzie i Steffowi, zanim odłożył go na miejsce, po czym bezceremonialnie wpakował sobie cały kawałek ciasta do ust. Obłędne było, gdyby ktoś pytał.
Kilka zbłąkanych w kąciku ust drobinek z kruszonki zgarnął kciukiem, poprawiając się na krześle, po czym przeniósł wzrok na Alexa, który miał na wstępie kilka słów do przekazania. Nastrój szybko stał się ciężki, nie znał co prawda Carter, ale ta minuta ciszy była również dla innych zmarłych ofiar bezksiężycowej nocy; wbił wzrok w blat stołu, mimowolnie wracając myślami do tamtych chwil, preludium do koszmaru na jawie, z którym mieli się zmierzyć.
O samych misjach wiedział niewiele - znał tylko pokłosie jednej z nich, śmierć Gabriela, któremu posłał przeciągłe spojrzenie, jakby upewniał się, w jakim stanie jest Zakonnik.
Pochylił się nad stołem, dłonie splótł ze sobą, by opuszki nie wygrywały o blat irytującej melodii; nie był pewien, czy potrafiłby bez zawahania zrobić to, o czym mówiła Tonks. Czy byłby w stanie uciec, widząc, że ktoś na jego oczach walczy o życie. Czy posłuchałby, słysząc taki rozkaz - również wtedy, gdyby skazywał tym kogoś, kogo śmierci nie byłby sobie w stanie wybaczyć. Na chwilę tylko skrzyżował spojrzenie z Wright, ale szybko, może nawet zanim zdążyła to zauważyć, ponownie wlepił wzrok w Tonks, pochmurniejąc z każdym wypowiadanym przez nią słowem. Wiedział o hierarchii zakonnej - nie spodziewał się jednak, że ma ona aż takie przełożenie na relacje między nimi; czy potrafił kategorycznie się podporządkować? Pewnie nie. Ale czy był w stanie zrezygnować z otwartej walki, zostać gdzieś w cieniu? Również nie.
Marcella poruszyła kilka kwestii, co do których nie miał tak właściwie zdania. Trudno było mu się odnieść do tego, czy Zakon przypominał jednostkę wojskową, czy też nie, spędził w organizacji za mało czasu, uważał jednak, że z całą pewnością treningi im wszystkim się przydadzą. Nie miało znaczenia to, że korzystali z magii codziennie, bo tam, na ulicy, nie zwracało się uwagi na to, by starannie wypowiedzieć inkantację, ani żeby wykonać precyzyjny ruch nadgarstkiem. Ale jeśli poświęcą temu trochę czasu gdzieś w miejscu, w którym nie będą walczyć o życie, może w przyszłości będą potrafili instynktownie, bez zastanowienia, powtórzyć wyćwiczony gest w niekontrolowanych warunkach. - Mogę pomóc przy organizacji treningów - zgłosił się niemal od razu - zupełnie nie znam się ani na OPCM, ani na Urokach - dodał bez przesadnej krępacji, był pewnie daleko w tyle za nimi wszystkimi - więc pomogę ułożyć te treningi tak, żeby osoby o podobnym poziomie umiejętności - to jest, ich braku - jak najwięcej z nich wyniosły... jeśli chodzi o miejsce, może wykorzystamy do tego Oazę? Spędziłem tam ostatnio trochę czasu, na razie ludzie krzątają się wokół zamieszkiwanych chat, ale kiedy skończą się remonty, będą potrzebowali się czymś zająć - a przecież poza mugolami mieszka tam również sporo mugolaków, czy po prostu osób poszukiwanych - bezczynność to trucizna, niech pomogą przy warzeniu eliksirów leczniczych, niech zaczną się szkolić w walce, gdyby kiedyś przyszło im bronić Oazy - nie mogli wykluczyć takiej ewentualności - mamy tam ludzi, którzy potrafią wiele, trzeba tylko odpowiednio nimi pokierować, a gdyby udało nam się zorganizować treningi, oni też mogliby na tym wiele skorzystać... - każdemu przydadzą się ćwiczenia, nie tylko takim jak on. - I jeśli faktycznie mielibyśmy działać w zasugerowany przez Marcy sposób, to byłbym za tym, żeby w Zakonie powstał podział na jednostki, na nasz użytek, orientacyjnie tylko. Wtedy współpracy, wydawania rozkazów i słuchania ich moglibyśmy się też... uczyć, gdy będziemy je formować i ustalać sposób ich działania. Każdy z nas mógłby się skupić na czymś, w czym czuje się dobry, o ile oczywiście w ogóle chciałby w tym uczestniczyć. W każdym razie, ja na przykład mógłbym spróbować stworzyć jednostkę zajmującą się fałszerstwem, wszyscy, którzy czują się na siłach, mogliby razem ze mną zająć się duplikowaniem dokumentów, oficjalnych papierów ministerialnych, różnego rodzaju pozwoleń, wszystkiego, czego potrzebujemy, żeby poruszać się po mieście, wydostać z niego ludzi i po prostu walczyć; widziałbym to tak, że z racji tego, że nie ma nas zbyt wielu, jedna osoba mogłaby pomagać w różnych jednostkach. Niemożliwe byłoby jednak nadzorowanie pracy w więcej niż jednej, każdy z nadzorujących zdawałby raporty gwardzistom - to nie była przemyślana propozycja, powstała pod wpływem chwili, ale uznał, że każdy pomysł warto poddać dyskusji, nawet jeśli jego okaże się nietrafiony, może ktoś wymyśli coś na bazie tej propozycji? - nie wiem też, na ile to możliwe, ale warto chyba byłoby spróbować zorientować się, jak dokładnie wygląda proces rejestracji różdżek... może moglibyśmy sobie sami wystawiać papiery do złudzenia podobne do tych z Ministerstwa, nie myślę o pojedynczych przypadkach, o nowej tożsamości dla jednej osoby, ale o oszustwie na większą skalę. Czy mamy w Ministerstwie wtyczkę, która ma dostęp do działu rejestracji? - zerknął na Bena, któremu wszyscy przecież podlegali - zapewne najlepiej orientował się w tym, jakich ludzi mieli w szeregach.
- Mają swój własny język - zwrócił się w stronę Botta - ale żyją w większych skupiskach, więc nawet jeśli sam gurg nie będzie w stanie się z nami porozumiewać, pewnie znajdzie się jakiś olbrzym, który zna angielski i będzie pośredniczył w rozmowach - jeśli nie... cóż, trzeba będzie kombinować. - Tak właściwie... nie ufałbym im wcale. Myślę, że nie możemy im zaoferować jednorazowej korzyści, tylko coś, co będą dostawały od nas regularnie, należałoby też co jakiś czas upewniać się, czy układ z nimi jest aktualny i nie przeszły na stronę Rycerzy, bo tamci byli w stanie przekupić je czymś bardziej wartościowym - nie mogą oszukiwać się, że olbrzymy nagle zapałają do nich sympatią i będą wiernie trwały po stronie Zakonu, jeśli zwietrzą lepszy interes; są bezwzględne, znacznie inteligentniejsze niż trolle, potrafią o siebie zadbać - jeśli będziecie mieli z nimi styczność, to pamiętajcie o tym, żeby posługiwać się jak najprostszym językiem, one nie mają raczej cierpliwości do metafor. Ponoć jeśli sprawa jest zbyt skomplikowana, to uproszczają ją, zabijając tego, kto tworzy problem - cień uśmiechu zamajaczył na chwilę na jego ustach, cóż, to rzeczywiście wiele ułatwiało - jeśli będą długo podejmowały decyzję, trzeba po prostu poczekać, pospieszanie ich to kiepski pomysł. A samą rozmowę z gurgiem należy zacząć od ofiarowania mu prezentu - wspomniał jeszcze o kilku rzeczach, które wydały mu się istotne ze względu na specyfikę kultury olbrzymów. Sam również chętnie poznałby odpowiedź na pytanie, jakiej dokładnie pomocy olbrzymy miały udzielić zakonnikom - liczył na to, że ograniczyć miałaby się ona do tego, by po prostu pozostały neutralne i nadal nie mieszały się wojny czarodziejów.
- Zastanawiałem się też nad tym, czy nie warto byłoby zacząć przesyłać fałszywe donosy Ministerstwu, no wiecie, po pierwsze po to, żeby ich czymś zająć, żeby mieli co sprawdzać, a przy ograniczonej liczbie funkcjonariuszy, która im została, pewnie zaczęliby mieć z tym problem, a po drugie po to, żeby sparzyli się tyle razy, żeby przesyłali minimum ludzi na miejsce, o którym ktoś ich poinformuje, w przyszłości może to komuś z nas uratować tyłek, jeśli w trakcie przemycania ludzi odwiedzi nas tylko kilkuosobowy patrol, a nie cała obstawa... jest jeszcze kwestia... tych, którzy są odpowiedzialni za ten cały koszmar. Chcieli wojny, więc czemu im jej nie dać? Utrudnijmy im życie w Londynie, pokażmy, że to nigdy nie będzie ich miasto. Wrzucajmy eliksiry z gazem łzawiącym do lokali tylko dla czystokrwistych, odpłaćmy się Rycerzom za to, co oni robili z waszymi sklepami - z lodziarnią Floriana, chociażby - oni też mają przecież swoje życie, własne działalności, zniszczmy ich dorobek, niech przestaną się czuć bezkarni - i choć mówił to spokojnym głosem, widać było, jak wiele emocji w nim teraz buzuje. Był wściekły.
Chciał sprawiedliwości.
A te skurwysyny zasługiwały na piekło.
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaczęło się. Steffen powiódł wzrokiem po zebranych i uśmiechnął się szeroko do Bertiego, który usiadł obok jak na opiekuna (hehe) przystało. Bott wcielił go do Zakonu i był za niego odpowiedzialny, ale Steff uważał, że radzi sobie świetnie. Dzięki niemu przeżył (ups) misję sojuszniczą, ale potem rozwinął skrzydła i obrabował Shafiqów i Gringotta pod czujnym okiem Marcelli, której entuzjastycznie pomachał (ależ daleko siedziała!).
Potem z uwagą słuchał Gwardzistów, odruchowo kiwając głową - po jego minie było widać entuzjazm i oddanie, a choć traktował pojęcie autorytetów bardzo wybiórczo, to od razu uznał autorytet Justine, Alexandra, Bena, sir Brendana (gdzie on jest?) iii... innych, których jeszcze nie miał okazji poznać.
Na wzmiankę o olbrzymach zrobił pokerową minę, bo w końcu pan Harold zakazał im przyznawać się, że wiedzieli coś już wcześniej. Zmieszał się nieco na słowa Marcelli, bo zdawał sobie sprawę, że brakowało mu przeszkolenia, szczególnie z magii ofensywnej. Ale chyba nie miała na myśli jego, w końcu widziała więcej jego sukcesów niż porażek.
-Bardzo chętnie poćwiczyłbym uroki, a sam mogę pomóc innym z nauką transmutacji. N..nie jest co prawda z pozoru utożsamiana z walką, ale przemiana przeciwnika w zwierzę może go znacząco spowolnić, a nawet proste do nauczenia Ceruus potrafi zachwiać czyjąś równowagą. - skomentował słowa Marcy i Bertiego, a potem sięgnął po jabłecznik, chcąc zachować profesjonalną minę.
Ożywił się na słowa Sue o olbrzymach. Rozdziawiłby buzię (ale nie, bo jadł jabłecznik) w uznaniu dla jej ekspertyzy - skąd tyle o nich wiedziała?
Potem zamarł w reakcji na przemowę Keata, bo szczerze mówiąc nie spodziewał się po przyjacielu takiego zmysłu taktycznego ani talentu do retoryki. Talent działał, bo pod koniec przemowy Steff poczuł się zupełnie porwany - najpierw perspektywą organizacji się w Oazie, potem kolejnymi informacjami o olbrzymach, ale przede wszystkim planem uprzykrzenia pracy Ministerstwu. W oczach młodego Cattermole'a błysnął jakiś posępny ogień - ciarki przeszły go na wspomnienie niebezpieczeństwa, w jakim mogła znaleźć się jego mama, szczęśliwie wywieziona przez Willa za granicę; a świadomość ilu ludzi nie miało tyle szczęścia przeszyła go poczuciem winy. Mugole i mugolacy cierpieli, a Ministerstwo czuło się bezkarnie, podobnie jak Rycerze.
-Rosierowie prowadzą Fantasmagorie, jest też ta nowa cukiernia na Pokątnej, która wpuszcza tylko czarodziejów o czystej krwi... - podzielił się ekspertyzą towarzyską z "Czarownicy", odruchowo zaciskając pięść i wyginając usta z pogardą. Niech spłonąza uwodzenie lady Selwyn za tą całą wojnę, Keat ma rację!
Potem z uwagą słuchał Gwardzistów, odruchowo kiwając głową - po jego minie było widać entuzjazm i oddanie, a choć traktował pojęcie autorytetów bardzo wybiórczo, to od razu uznał autorytet Justine, Alexandra, Bena, sir Brendana (gdzie on jest?) iii... innych, których jeszcze nie miał okazji poznać.
Na wzmiankę o olbrzymach zrobił pokerową minę, bo w końcu pan Harold zakazał im przyznawać się, że wiedzieli coś już wcześniej. Zmieszał się nieco na słowa Marcelli, bo zdawał sobie sprawę, że brakowało mu przeszkolenia, szczególnie z magii ofensywnej. Ale chyba nie miała na myśli jego, w końcu widziała więcej jego sukcesów niż porażek.
-Bardzo chętnie poćwiczyłbym uroki, a sam mogę pomóc innym z nauką transmutacji. N..nie jest co prawda z pozoru utożsamiana z walką, ale przemiana przeciwnika w zwierzę może go znacząco spowolnić, a nawet proste do nauczenia Ceruus potrafi zachwiać czyjąś równowagą. - skomentował słowa Marcy i Bertiego, a potem sięgnął po jabłecznik, chcąc zachować profesjonalną minę.
Ożywił się na słowa Sue o olbrzymach. Rozdziawiłby buzię (ale nie, bo jadł jabłecznik) w uznaniu dla jej ekspertyzy - skąd tyle o nich wiedziała?
Potem zamarł w reakcji na przemowę Keata, bo szczerze mówiąc nie spodziewał się po przyjacielu takiego zmysłu taktycznego ani talentu do retoryki. Talent działał, bo pod koniec przemowy Steff poczuł się zupełnie porwany - najpierw perspektywą organizacji się w Oazie, potem kolejnymi informacjami o olbrzymach, ale przede wszystkim planem uprzykrzenia pracy Ministerstwu. W oczach młodego Cattermole'a błysnął jakiś posępny ogień - ciarki przeszły go na wspomnienie niebezpieczeństwa, w jakim mogła znaleźć się jego mama, szczęśliwie wywieziona przez Willa za granicę; a świadomość ilu ludzi nie miało tyle szczęścia przeszyła go poczuciem winy. Mugole i mugolacy cierpieli, a Ministerstwo czuło się bezkarnie, podobnie jak Rycerze.
-Rosierowie prowadzą Fantasmagorie, jest też ta nowa cukiernia na Pokątnej, która wpuszcza tylko czarodziejów o czystej krwi... - podzielił się ekspertyzą towarzyską z "Czarownicy", odruchowo zaciskając pięść i wyginając usta z pogardą. Niech spłoną
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata