Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata
Salon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Salon
Pomimo odbudowy starej chaty niektóre rzeczy się nie zmieniły: znajdujący się w kwaterze salon nie należy do największych, nie odznacza się też przepychem. Jego wystrój jest skromny, choć przytulny; przywodzi na myśl coś związanego z domem, daje poczucie bezpieczeństwa. Jedną z pokrytych kremową tapetą ścian zajmuje stary zegar, a dookoła niego i na pozostałych ścianach wiszą kolorowe puste ramki, przygotowane do tego, aby zakonnicy włożyli do nich swoje zdjęcia.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
W salonie znajdują się dwie sporych rozmiarów brązowe kanapy, do których przystawiony jest niewysoki stolik wykonany z ciemnego dębowego drewna, na którym spoczywa błękitna serweta. Na nim, a także na wszystkich innych powierzchniach w pomieszczeniu, pełno jest przeróżnych drobiazgów, które nie wiadomo kto tu zostawił i które nie wiadomo do czego służą. Koloru pomieszczeniu nadają różnobarwne poduszki i duża, pomarańczowa szafa oraz firany w oknach, których barwa co jakiś czas ulega zmianie. Również tutaj, jak w prawie że całej chacie, można spotkać małe, świetliste leśne stworzonka przypominające patronusy - niewątpliwie ktoś zakupił je na Festiwalu Lata i postanowił wypuścić w kwaterze Zakonu.
Nerwowo obracała pierścionek na palcu, niepewna tego kogo ujrzy i co usłyszy. Wciąż nie przywykła do jego noszenia; czuła go nieustannie, choć nie przeszkadzał w niczym. Pierwsze szmery w holu zwiastowały nadejście pierwszych osób i pewnie spodziewałaby się ujrzeć każdego jako pierwszego, prócz niego. A jednak mogła odetchnąć z ulgą, tak sądziła. Podążała spojrzeniem za Keatonem, póki nie usiadł naprzeciw niej.
-Cześć- odpowiedziała mu cicho, śledząc jego ruchy przez chwilę. Jak dziwnie było go tu zobaczyć; tu, w starej chacie, na chwilę przed spotkaniem Zakonu. Kącik ust uniósł się jednak. Krótkim, choć szczerym uśmiechem obdarzyła również Lucindę i uroczego Steffena, który — choć może tylko jej się zdawało — dziwnie jej się przyglądał. Podrapała się po policzku, a przez myśl przemknęło jej, że może była brudna. Nie zamierzała jednak ani wstać, by sprawdzić, ani tym bardziej o to pytać. Widok Percivala sprawił, że poczuła się nieswojo, ale szybko odkryła, że on również. Czyżby wiedział, że wie? Spięła usta w wąską kreskę, powracając spojrzeniem do rąk. Masowała palce, słuchając jak po kolei czarodzieje gromadzili się w tym miejscu. Chętnie powitałaby ich wszystkich; chętnie spotkała w innych okolicznościach, w innym czasie, ale trudno było zapomnieć o wydarzeniach z ostatnich dni. Odsuwane obok niej krzesło sprowokowało ją do obrócenia głowy.
— Dobrze, że jesteś cały — odparła ze słabym choć szczerym uśmiechem Michaelowi, krótko lustrując go, jakby dokonywała wstępnych oględzin po akcji, w której brał udział. Ale to pojawienie się pana Rinehearta spowodowało, że uniosła głowę, a jego samego obarczyła przeciągłym spojrzeniem. Na moment wstrzymała oddech; gdzie była Jackie w tej chwili? Z jego twarzy próbowała cokolwiek wyczytać, czekała wciąż, że wejdzie zaraz za nim, ale się nie zjawiła. Ben, który jak zwykle poczochrał jej włosy tylko ją tym zirytował. Naburmuszyła się, nie mówiąc jednak nic. Wygładziła palcami ciemne pasma, przenosząc wzrok na Farleya, który w końcu zabrał głos. Nie dało się ukryć, że brakowało w ich szeregach kilku istotnych osób.
Wspomnienie Sophii ukłuło ją jeszcze bardziej. Trudno było jej wciąż uwierzyć w tę śmierć; ludzie ginęli, znikali bez śladu, a jednak wydawało jej się, że jak mało która z nich, Carter była jak ze stali. Jej umiejętności niejeden zakonnik mógłby pozazdrościć. Nie tylko ona ją straciła — utracili oni wszyscy, wspaniałą koleżankę i bardzo dobrego sojusznika.
— Roselyn wyjechała z Londynu, zabrała ze sobą córkę, ale są bezpieczne.— To, co się wydarzyło w stolicy zagrażało im obu, dobrze zrobiła. — Ale nie mam żadnych wieści od Brendana. Ani Jackie.— Zerknęła w kierunku pana Rinehearta, licząc, że wyjaśni — może spotkał ją chwilę przed przybyciem, może była cała i zdrowa?
Voldemort zaczyna się zbroić. Obróciła głowę w kierunku Just — jakby mało było mu parszywców, zbrodniarzy i szubrawców pod ręką. Wysłuchała wszystkich informacji na temat olbrzymów, zapamiętując wszystko, co padło. Sama o nich niewiele wiedziała. — Załóżmy, że uda nam się namówić część olbrzymów do tego, by stanęły po naszej stronie — zaczęła, spoglądając na Just. — Co dalej? Zakładamy, że szykujemy się do starcia z Rycerzami?— ożywiła się, przenosząc wzrok na Alexa. Liczyła na to, że nie będzie to tylko budowanie kolejnej obrony, a olbrzymy nie staną się (nie)zwykłym zabezpieczeniem przyszłości. Rycerze wypowiedzieli wojnę, ale jej nie wygrają, choć tym razem udało im się wygrać bitwę. — Jeśli Rycerze będą próbować dotrzeć do olbrzymów, istnieje spora szansa, że na siebie trafimy. Każdy powinien być na to przygotowany i każdy powinien spędzić choć trochę czasu na szlifowaniu własnych umiejętności, jeśli taki trening nie wypali — zerknęła na Marcellę. Jej pomysł jej się podobał, choć nie była pewna, czy na to wszystko nie było już za późno. Powinni być przygotowani już wcześniej. — To nie są ślizgoni gnębiący niewinne dzieciaki, to mordercy.— Większość z siedzących tu osób miała tą wątpliwą przyjemność spotkania się z nimi przynajmniej raz, ale nie była pewna na ile świadomi niebezpieczeństwa byli sojusznicy. Spojrzała na Keatona, ale zaraz po nim na Steffena i Jamie. Michael był aurorem, doskonale wiedział kim byli ci zbrodniarze.
— Rejestracja różdżek — podjęła po głębszym wdechu, spoglądając na stół, a dopiero potem na Keata. — odbywa się w ministerstwie, na drugim piętrze. Komisja zajmuje pomieszczenia należące do Biura Aurorów. Wymagają pełnej i dokładnej dokumentacji dotyczącej pochodzenia, z uwzględnieniem trzeciego pokolenia wstecz. Oczywiście chodzi głównie o czystość krwi i związki z mugolami. Niezbędne są też dokumenty dotyczące miejsca zamieszkania, miejsca pracy, a także oświadczenia o niekaralności, nie wiem na ile wnikliwie to sprawdzają, ale ilość wniosków musi się zgadzać, a każdy brak sprawia, że trzeba odbyć kilka kursów po całym ministerstwie, a później odstać swoje w niekończących się kolejkach. Czasem zadają też pytania dodatkowe, po sprawdzeniu dokumentów zabierają różdżkę i... nie wiem, co z nią robią, potem po prostu ją oddają.— Zazwyczaj. Wydawało jej się, że słyszała w ministerstwie awanturę z udziałem czarodzieja, który swojej nie odzyskał i został wyrzucony na bruk w mało delikatny sposób. — Ktoś musiałby podrzucić im do rejestru wszystkie fałszywe dokumenty. Biorąc pod uwagę ilość zaangażowanych w to osób może to być trudne.— Jeśli nie zupełnie niemożliwe. Ministerstwo potrafiło działać zaskakująco sprawnie, jeśli tego chciało. Cała ściana biurokracji miała jedynie utrudnić rejestrację ludziom. Po tym, co przeszła poprzedniego dnia, podczas własnej rejestracji była niemalże pewna, że połowa z tych dokumentów, które były wymagane lądowała w śmieciach.
Kwestia dywersji zaproponowanej przez Burroughsa wydała jej się dobrym pomysłem. Pokiwała głową i spojrzała na Just. Już wcześniej padały pomysły, z których nie skorzystali, ale musieli działać. A do tego potrzebowali tylko aprobaty gwardzistów.
Kiedy Steffen zaoferował pomoc przy transmutacji spojrzała na niego na dłużej, pewna, że po tych słowach prędko się do niego w tej sprawie odezwie. Ale dopiero wzmianka o Rosierach sprawiła, że jej serce zabiło mocniej, a zimny dreszcz przebiegł po plecach.
— Zgłaszam się na ochotnika — powiedziała niemalże od razu; nieważne, że wciąż nie było żadnego planu. Jeśli mogli zniszczyć Fantasmagorię, chciała, musiała przy tym być. — Cokolwiek to będzie.— Cokolwiek postanowią, ten lokal musiał zostać zrównany z ziemią. — Chcę pójść.
-Cześć- odpowiedziała mu cicho, śledząc jego ruchy przez chwilę. Jak dziwnie było go tu zobaczyć; tu, w starej chacie, na chwilę przed spotkaniem Zakonu. Kącik ust uniósł się jednak. Krótkim, choć szczerym uśmiechem obdarzyła również Lucindę i uroczego Steffena, który — choć może tylko jej się zdawało — dziwnie jej się przyglądał. Podrapała się po policzku, a przez myśl przemknęło jej, że może była brudna. Nie zamierzała jednak ani wstać, by sprawdzić, ani tym bardziej o to pytać. Widok Percivala sprawił, że poczuła się nieswojo, ale szybko odkryła, że on również. Czyżby wiedział, że wie? Spięła usta w wąską kreskę, powracając spojrzeniem do rąk. Masowała palce, słuchając jak po kolei czarodzieje gromadzili się w tym miejscu. Chętnie powitałaby ich wszystkich; chętnie spotkała w innych okolicznościach, w innym czasie, ale trudno było zapomnieć o wydarzeniach z ostatnich dni. Odsuwane obok niej krzesło sprowokowało ją do obrócenia głowy.
— Dobrze, że jesteś cały — odparła ze słabym choć szczerym uśmiechem Michaelowi, krótko lustrując go, jakby dokonywała wstępnych oględzin po akcji, w której brał udział. Ale to pojawienie się pana Rinehearta spowodowało, że uniosła głowę, a jego samego obarczyła przeciągłym spojrzeniem. Na moment wstrzymała oddech; gdzie była Jackie w tej chwili? Z jego twarzy próbowała cokolwiek wyczytać, czekała wciąż, że wejdzie zaraz za nim, ale się nie zjawiła. Ben, który jak zwykle poczochrał jej włosy tylko ją tym zirytował. Naburmuszyła się, nie mówiąc jednak nic. Wygładziła palcami ciemne pasma, przenosząc wzrok na Farleya, który w końcu zabrał głos. Nie dało się ukryć, że brakowało w ich szeregach kilku istotnych osób.
Wspomnienie Sophii ukłuło ją jeszcze bardziej. Trudno było jej wciąż uwierzyć w tę śmierć; ludzie ginęli, znikali bez śladu, a jednak wydawało jej się, że jak mało która z nich, Carter była jak ze stali. Jej umiejętności niejeden zakonnik mógłby pozazdrościć. Nie tylko ona ją straciła — utracili oni wszyscy, wspaniałą koleżankę i bardzo dobrego sojusznika.
— Roselyn wyjechała z Londynu, zabrała ze sobą córkę, ale są bezpieczne.— To, co się wydarzyło w stolicy zagrażało im obu, dobrze zrobiła. — Ale nie mam żadnych wieści od Brendana. Ani Jackie.— Zerknęła w kierunku pana Rinehearta, licząc, że wyjaśni — może spotkał ją chwilę przed przybyciem, może była cała i zdrowa?
Voldemort zaczyna się zbroić. Obróciła głowę w kierunku Just — jakby mało było mu parszywców, zbrodniarzy i szubrawców pod ręką. Wysłuchała wszystkich informacji na temat olbrzymów, zapamiętując wszystko, co padło. Sama o nich niewiele wiedziała. — Załóżmy, że uda nam się namówić część olbrzymów do tego, by stanęły po naszej stronie — zaczęła, spoglądając na Just. — Co dalej? Zakładamy, że szykujemy się do starcia z Rycerzami?— ożywiła się, przenosząc wzrok na Alexa. Liczyła na to, że nie będzie to tylko budowanie kolejnej obrony, a olbrzymy nie staną się (nie)zwykłym zabezpieczeniem przyszłości. Rycerze wypowiedzieli wojnę, ale jej nie wygrają, choć tym razem udało im się wygrać bitwę. — Jeśli Rycerze będą próbować dotrzeć do olbrzymów, istnieje spora szansa, że na siebie trafimy. Każdy powinien być na to przygotowany i każdy powinien spędzić choć trochę czasu na szlifowaniu własnych umiejętności, jeśli taki trening nie wypali — zerknęła na Marcellę. Jej pomysł jej się podobał, choć nie była pewna, czy na to wszystko nie było już za późno. Powinni być przygotowani już wcześniej. — To nie są ślizgoni gnębiący niewinne dzieciaki, to mordercy.— Większość z siedzących tu osób miała tą wątpliwą przyjemność spotkania się z nimi przynajmniej raz, ale nie była pewna na ile świadomi niebezpieczeństwa byli sojusznicy. Spojrzała na Keatona, ale zaraz po nim na Steffena i Jamie. Michael był aurorem, doskonale wiedział kim byli ci zbrodniarze.
— Rejestracja różdżek — podjęła po głębszym wdechu, spoglądając na stół, a dopiero potem na Keata. — odbywa się w ministerstwie, na drugim piętrze. Komisja zajmuje pomieszczenia należące do Biura Aurorów. Wymagają pełnej i dokładnej dokumentacji dotyczącej pochodzenia, z uwzględnieniem trzeciego pokolenia wstecz. Oczywiście chodzi głównie o czystość krwi i związki z mugolami. Niezbędne są też dokumenty dotyczące miejsca zamieszkania, miejsca pracy, a także oświadczenia o niekaralności, nie wiem na ile wnikliwie to sprawdzają, ale ilość wniosków musi się zgadzać, a każdy brak sprawia, że trzeba odbyć kilka kursów po całym ministerstwie, a później odstać swoje w niekończących się kolejkach. Czasem zadają też pytania dodatkowe, po sprawdzeniu dokumentów zabierają różdżkę i... nie wiem, co z nią robią, potem po prostu ją oddają.— Zazwyczaj. Wydawało jej się, że słyszała w ministerstwie awanturę z udziałem czarodzieja, który swojej nie odzyskał i został wyrzucony na bruk w mało delikatny sposób. — Ktoś musiałby podrzucić im do rejestru wszystkie fałszywe dokumenty. Biorąc pod uwagę ilość zaangażowanych w to osób może to być trudne.— Jeśli nie zupełnie niemożliwe. Ministerstwo potrafiło działać zaskakująco sprawnie, jeśli tego chciało. Cała ściana biurokracji miała jedynie utrudnić rejestrację ludziom. Po tym, co przeszła poprzedniego dnia, podczas własnej rejestracji była niemalże pewna, że połowa z tych dokumentów, które były wymagane lądowała w śmieciach.
Kwestia dywersji zaproponowanej przez Burroughsa wydała jej się dobrym pomysłem. Pokiwała głową i spojrzała na Just. Już wcześniej padały pomysły, z których nie skorzystali, ale musieli działać. A do tego potrzebowali tylko aprobaty gwardzistów.
Kiedy Steffen zaoferował pomoc przy transmutacji spojrzała na niego na dłużej, pewna, że po tych słowach prędko się do niego w tej sprawie odezwie. Ale dopiero wzmianka o Rosierach sprawiła, że jej serce zabiło mocniej, a zimny dreszcz przebiegł po plecach.
— Zgłaszam się na ochotnika — powiedziała niemalże od razu; nieważne, że wciąż nie było żadnego planu. Jeśli mogli zniszczyć Fantasmagorię, chciała, musiała przy tym być. — Cokolwiek to będzie.— Cokolwiek postanowią, ten lokal musiał zostać zrównany z ziemią. — Chcę pójść.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
W pomieszczeniu pojawiały się kolejne osoby, także takie znane Jamie, jak Michael... czy Ria, jej współzawodniczka z Harpii. Jamie posłała jej szeroki uśmiech, ani trochę nie zdziwił jej widok Weasleyówny. Pojawił się też pan Rineheart, z którym nie tak dawno temu trenowała uroki i obronę, a w marcu mężczyzna pomagał jej pozbyć się bahanek z domu. Uśmiechnęła się też do Sue, dawnej znajomej z Gryffindoru. Wielu Zakonników znała jeszcze przed dołączeniem do organizacji. O przynależności niektórych dowiedziała się już jakiś czas temu, inni byli niespodzianką. Byli to ludzie z bardzo różnych środowisk, ale teraz wszyscy grali w jednej drużynie, bez względu na tym, kim byli poza organizacją.
A w końcu, gdy większość miejsc się wypełniła (choć te obok niej pozostały puste), spotkanie rozpoczęło się. Jamie zwróciła wzrok w stronę gwardzistów. Na początku nastąpiła minuta ciszy dla oddania czci poległym feralnej nocy na przełomie marca i kwietnia. Później gwardziści znów zaczęli mówić; Alexander wymienił nowych zakonników, w tym i ją. Miała nadzieję, że nie zawiedzie pozostałych. Miała świadomość, że żyli w trudnych, niebezpiecznych czasach wymagających nie tylko odwagi i chęci, ale przede wszystkim czynów. Jej umiejętności pojedynkowe nadal przedstawiały niesatysfakcjonujący ją poziom, choć nad nimi pracowała i było już widać pewne postępy, coraz częściej udawały jej się zarówno tarcze, jak i uroki ofensywne. Po zakończeniu anomalii nadrabiała te wszystkie lata, kiedy skupiała się głównie na quidditchu, zaniedbując inne sfery życia i wiedzy. Ale to wciąż było zbyt mało, bo skoro przegrywała nawet pojedynki klubowe nie niosące ze sobą realnego zagrożenia życia, to czy miała szansę przetrwać prawdziwą walkę, z kimś, kto nie ograniczy się do miotania w nią dozwolonymi urokami? Zawsze pragnęła być silna i niezależna, bycie słabą i niewystarczającą było dla niej nieakceptowalne. Zdecydowanie musiała zrobić jeszcze więcej, by w tej wojnie być dla innych pomocą, nie obciążeniem.
Potem przeszli do kwestii misji. Jamie wysłała raport ze swojej, nie wiedziała jednak, czy i Poppy napisała coś od siebie. Nie miała też pojęcia o tym, co robili inni – czyżby ich zadaniem było ratowanie mugolaków i sprowadzanie ich do Oazy? Niektórzy z nich, z tego co mówił Alex, natknęli się na wrogów. Jamie i Poppy prawdopodobnie miały szczęście, że na ich drodze stanęli zwykli, podrzędni opryszkowie a nie czarnoksiężnicy, i że udało im się uratować zarówno zaopatrzenie, jak i rodzinę aptekarza, który im pomógł, i dostarczyły to wszystko do Oazy.
Nie mogła się podzielić niczym istotnym, miała tu jeden z najkrótszych staży przynależności; raport wysłała Alexandrowi, była to jej pierwsza misja, więc nie miała doświadczenia ani porównania z innymi. Jeśli inni zaczną opowiadać o swoich zadaniach, i ona opowie, ale na ten moment wydawało jej się, że opowieść o transporcie ingrediencji nie wniesie wiele w porządek spotkania. Nie mogła też opowiedzieć bardziej szczegółowo o misji w Zakazanym Lesie i o tym, że widziała olbrzymów na własne oczy, gdyż przywracanie Gabriela do życia oraz cała otoczka tamtego wyjątkowego zdarzenia miały pozostać tajemnicą. Dlatego, choć miała ochotę się odezwać i opowiedzieć o olbrzymach, których widziała, ugryzła się w język. Justine zresztą przekazała informacje, które uznała za niezbędne, a Jamie słuchała gwardzistów oraz innych przemawiających zakonników, ważne wieści zapamiętując. Zdawała sobie sprawę, że ona też pewnego dnia może natrafić na niebezpiecznych wrogów, że wiedza o nich i ich słabych punktach może uratować jej skórę.
- Jeśli chodzi o mnie, chcę dalej się uczyć obrony i uroków – powiedziała, gdy niektórzy podnieśli pomysł treningów. Trochę ich już odbyła, między innymi z panem Rineheartem i Just, a czasem ćwiczyła samotnie, rzucając zaklęciami w różne obiekty. Ale na ten moment swoimi umiejętnościami nie dorastała do pięt sporej części Zakonników, z których część była aurorami lub miała inne doświadczenia w walce, ale to mogło się zmienić. Musiało. Może nigdy nie doskoczy do poziomu aurorów, ale chciała zwiększyć swoje szanse, a co za tym idzie, szanse tych, których jako zakonniczka miała ratować. Umiejętność gry w quidditcha na wiele jej się tu nie przyda, więc musiała przyłożyć się do innych, bardziej użytecznych rzeczy.
Jej wiadomości o olbrzymach były bardzo podstawowe, bo z opieki nad magicznymi stworzeniami ogarniała podstawy, a z lekcji historii magii nie pamiętała niemal nic (bo większość ich przespała), dlatego posłuchała tych, którzy mogli powiedzieć o nich coś więcej o tych istotach.
- Jak będę mogła się przydać, oczywiście pomogę – powiedziała; była gotowa wziąć udział w jakiejś wyprawie do olbrzymów. Do tego czasu, miała nadzieję, podciągnie się w pojedynkach na tyle, by móc się faktycznie przydać. – O rejestracji mogę powiedzieć to samo, co Hannah. Dokonałam jej, nie napotkałam po drodze komplikacji, co nie znaczy, że nie napotkają ich inni, zwłaszcza jeśli posiadają w rodzinie mugola lub mugolaka. – Ona sama nie miała mugoli wśród niedawnych przodków, wśród tych wymaganych trzech pokoleń wstecz byli sami czarodzieje półkrwi lub czystej krwi. Gdyby nie to, że chciała móc dalej grać w quidditcha, raczej by do rejestracji nie przystąpiła, ale była niezbędna, jeśli nie chciała wyrzekać się gry dla Harpii. Choć powoli oswajała się z myślą, że może przyjść dzień, gdy i tak będzie musiała to zrobić. Póki co chciała tego uniknąć, dlatego musiała przezwyciężyć swą niechęć i pogardę do ministerstwa i stawić się w nim.
| (dopisek od autorki: jeśli ktoś jest zainteresowany jakimś eliksirem od nieobecnej na spotkaniu Charlie, proszę o info na priv)
A w końcu, gdy większość miejsc się wypełniła (choć te obok niej pozostały puste), spotkanie rozpoczęło się. Jamie zwróciła wzrok w stronę gwardzistów. Na początku nastąpiła minuta ciszy dla oddania czci poległym feralnej nocy na przełomie marca i kwietnia. Później gwardziści znów zaczęli mówić; Alexander wymienił nowych zakonników, w tym i ją. Miała nadzieję, że nie zawiedzie pozostałych. Miała świadomość, że żyli w trudnych, niebezpiecznych czasach wymagających nie tylko odwagi i chęci, ale przede wszystkim czynów. Jej umiejętności pojedynkowe nadal przedstawiały niesatysfakcjonujący ją poziom, choć nad nimi pracowała i było już widać pewne postępy, coraz częściej udawały jej się zarówno tarcze, jak i uroki ofensywne. Po zakończeniu anomalii nadrabiała te wszystkie lata, kiedy skupiała się głównie na quidditchu, zaniedbując inne sfery życia i wiedzy. Ale to wciąż było zbyt mało, bo skoro przegrywała nawet pojedynki klubowe nie niosące ze sobą realnego zagrożenia życia, to czy miała szansę przetrwać prawdziwą walkę, z kimś, kto nie ograniczy się do miotania w nią dozwolonymi urokami? Zawsze pragnęła być silna i niezależna, bycie słabą i niewystarczającą było dla niej nieakceptowalne. Zdecydowanie musiała zrobić jeszcze więcej, by w tej wojnie być dla innych pomocą, nie obciążeniem.
Potem przeszli do kwestii misji. Jamie wysłała raport ze swojej, nie wiedziała jednak, czy i Poppy napisała coś od siebie. Nie miała też pojęcia o tym, co robili inni – czyżby ich zadaniem było ratowanie mugolaków i sprowadzanie ich do Oazy? Niektórzy z nich, z tego co mówił Alex, natknęli się na wrogów. Jamie i Poppy prawdopodobnie miały szczęście, że na ich drodze stanęli zwykli, podrzędni opryszkowie a nie czarnoksiężnicy, i że udało im się uratować zarówno zaopatrzenie, jak i rodzinę aptekarza, który im pomógł, i dostarczyły to wszystko do Oazy.
Nie mogła się podzielić niczym istotnym, miała tu jeden z najkrótszych staży przynależności; raport wysłała Alexandrowi, była to jej pierwsza misja, więc nie miała doświadczenia ani porównania z innymi. Jeśli inni zaczną opowiadać o swoich zadaniach, i ona opowie, ale na ten moment wydawało jej się, że opowieść o transporcie ingrediencji nie wniesie wiele w porządek spotkania. Nie mogła też opowiedzieć bardziej szczegółowo o misji w Zakazanym Lesie i o tym, że widziała olbrzymów na własne oczy, gdyż przywracanie Gabriela do życia oraz cała otoczka tamtego wyjątkowego zdarzenia miały pozostać tajemnicą. Dlatego, choć miała ochotę się odezwać i opowiedzieć o olbrzymach, których widziała, ugryzła się w język. Justine zresztą przekazała informacje, które uznała za niezbędne, a Jamie słuchała gwardzistów oraz innych przemawiających zakonników, ważne wieści zapamiętując. Zdawała sobie sprawę, że ona też pewnego dnia może natrafić na niebezpiecznych wrogów, że wiedza o nich i ich słabych punktach może uratować jej skórę.
- Jeśli chodzi o mnie, chcę dalej się uczyć obrony i uroków – powiedziała, gdy niektórzy podnieśli pomysł treningów. Trochę ich już odbyła, między innymi z panem Rineheartem i Just, a czasem ćwiczyła samotnie, rzucając zaklęciami w różne obiekty. Ale na ten moment swoimi umiejętnościami nie dorastała do pięt sporej części Zakonników, z których część była aurorami lub miała inne doświadczenia w walce, ale to mogło się zmienić. Musiało. Może nigdy nie doskoczy do poziomu aurorów, ale chciała zwiększyć swoje szanse, a co za tym idzie, szanse tych, których jako zakonniczka miała ratować. Umiejętność gry w quidditcha na wiele jej się tu nie przyda, więc musiała przyłożyć się do innych, bardziej użytecznych rzeczy.
Jej wiadomości o olbrzymach były bardzo podstawowe, bo z opieki nad magicznymi stworzeniami ogarniała podstawy, a z lekcji historii magii nie pamiętała niemal nic (bo większość ich przespała), dlatego posłuchała tych, którzy mogli powiedzieć o nich coś więcej o tych istotach.
- Jak będę mogła się przydać, oczywiście pomogę – powiedziała; była gotowa wziąć udział w jakiejś wyprawie do olbrzymów. Do tego czasu, miała nadzieję, podciągnie się w pojedynkach na tyle, by móc się faktycznie przydać. – O rejestracji mogę powiedzieć to samo, co Hannah. Dokonałam jej, nie napotkałam po drodze komplikacji, co nie znaczy, że nie napotkają ich inni, zwłaszcza jeśli posiadają w rodzinie mugola lub mugolaka. – Ona sama nie miała mugoli wśród niedawnych przodków, wśród tych wymaganych trzech pokoleń wstecz byli sami czarodzieje półkrwi lub czystej krwi. Gdyby nie to, że chciała móc dalej grać w quidditcha, raczej by do rejestracji nie przystąpiła, ale była niezbędna, jeśli nie chciała wyrzekać się gry dla Harpii. Choć powoli oswajała się z myślą, że może przyjść dzień, gdy i tak będzie musiała to zrobić. Póki co chciała tego uniknąć, dlatego musiała przezwyciężyć swą niechęć i pogardę do ministerstwa i stawić się w nim.
| (dopisek od autorki: jeśli ktoś jest zainteresowany jakimś eliksirem od nieobecnej na spotkaniu Charlie, proszę o info na priv)
Uśmiechnął się do Hannah, tak ciepło, że pewnie nie umknęło to uwadze wścibskich gapiów-gryzoni przeciwnej strony stołu. Gdy obok siadł Gabriel, Mike po bratersku klepnął go po ramieniu, wdzięczny za towarzystwo brata, które przypomniało mu, że powinien skupić się na spotkaniu. Kątem oka widział, że Hannah się denerwuje - jej dłonie zawsze stawały się wtedy ruchliwe, co zaobserwował już w sklepie. Korciło go, aby złapać ją za rękę, uspokoić, uścisnąć, ale nie mógł sobie pozwolić na taki gest pod spostrzegawczym wzrokiem młodszego brata, przy poważnej Just, Benie i wszystkich Zakonnikach. Spróbował pochwycić jej spojrzenie raz jeszcze, pokrzepić ją choćby wzrokiem, ale spotkanie zaczęło się - a minuta ciszy przypomniała o Sophii, rozdrapała rany. Przygryzł lekko wargę, spuszczając głowę. Wspomnienia z masakrowanego Londynu na nowo wzburzyły w nim złość i chęć zemsty, ale wiedział, że muszą zdusić emocje i myśleć taktycznie.
Just i Alex mieli rację, opowiadając o Zakonie jak o organizacji żołnierzy. Była wojna, już nie w podziemiach i cieniach, a otwarcie. Minister skierował się przecie własnym obywatelom. Mike kiwnął krótko głową, na moment nawiązując z Just kontakt wzrokowy, z którego mogła wychwycić jego oddanie. Był jej bratem i aurorem i w normalnej sytuacji uznałby ślepe posłuszeństwo młodszej siostrze (kursantce!) za sprzeczne z intuicją, ale teraz nie liczyły się ani więzy rodzinne, ani wiek, ani to, czym dotychczas zajmowali się w życiu. Byli w organizacji i to Gwardziści mieli doświadczenie, wiedzę oraz wizję dalszego rozwoju Zakonu.
-Samuel Skamander trafił do Munga po naszej marcowej misji, możliwe, że oberwał tam mocniej ode mnie. - przyznał, spoglądając na Anthony'ego - czy wiedział coś więcej o swoim kuzynie? Tonks, wciąż zażenowany wspomnieniem tamtej akcji, musiał wyciągnąć informacje od irytująco milczących medyków z Munga. Wiedział, że oberwali tym samym zaklęciem, ale pamiętał, że oklumenta Skamander zdążył ustać na nogach dłużej od niego. Nie miał pojęcia, czy został jeszcze ranny, gdy on sam leżał nieprzytomny.
Ożywił się na wspomnienie treningu i złapał kontakt wzrokowy z Bottem.
-Jestem... - byłem? -aurorem, chętnie pomogę w organizacji całego przedsięwzięcia, szczególnie pod kątem obrony przed czarną magią, ale i podstaw działania w obliczu stresu. - zaproponował, wciąż żywo pamiętając doświadczenia z własnego kursu, ale i późniejszą naukę w trakcie pracy, satysfakcję płynącą z sukcesów i świadomość (kłującą zawsze, ale szczególnie od czasu Norwegii), że każda porażka może kosztować kogoś życie. Zerknął przelotnie na Rinehearta, zastanawiając się, czy jako najbardziej doświadczony tutaj auror i szef Biura nie chciałby mieć w kwestii treningu czegoś do powiedzenia - czy wręcz przeciwnie, czy lepiej będzie gdy młodsi odciążą go od nadmiaru obowiązków. Wiedział, ile kosztowała Kierana organizacja ludzi do walk pierwszego kwietnia, nie widział nigdzie Jackie, widział za to ślady zmęczenia na twarzy swojego szefa.
-Czy wiadomo coś o podejściu do olbrzymów do czarodziejów versus mugoli? Czy uważają nas wszystkich za ludzi, czy też znany jest im podział na magicznych i niemagicznych? - zapytał, słuchając opowieści innych. Sam nie znał się na olbrzymach, więc chłonął wiedzę z wdzięcznością. Skoro Rycerze również poszukują olbrzymów, to ważne było, czy dla tych stworzeń istniały podobne podziały jak między ludźmi i czarodziejami. A jeśli nie, to jakich argumentów mogli użyć, by przekonać do współpracy olbrzymy?
Zaraz potem młodsi Zakonnicy ożywili się, a pomysł nagle stał się deklaracją - i to ze strony Hani. Mike poruszył się nieco nerwowo, powstrzymując się od zerknięcia na dziewczynę. Z jednej strony, jego serce rwało się do tego aby natychmiast również zgłosić się do akcji, a z drugiej...
-Zabezpieczenie strategicznych lokacji w Londynie pomoże nam w przyszłości odbić miasto, sam nawiązuję również kontakty z ludźmi, którzy nie zdążyli stamtąd uciec albo którym przydałaby się pomoc w nakładaniu zabezpieczeń. Odegranie się na Rycerzach i ich biznesach to doskonała... - sprawiedliwość, zemsta, niech te sukinsyny zginą -...nauczka, ale przy planowaniu taktycznej akcji musimy uniemożliwić "Walczącemu Magowi" nazywanie nas terrorystami. Obywatele muszą zaufać Zakonowi, a więc: żadnych ofiar cywilnych, ostrożne działanie, może jakiś znak, sugerujący że nasze działania nie są dziełem przypadku? Jeśli chcemy zdobyć szersze poparcie wśród społeczeństwa, nasze bohaterstwo nie może pozostać anonimowe, a sprzeciw wobec zwolenników Czarnego Pana nie może zostać pomylony z rozbojem lub chuligaństwem.
Just i Alex mieli rację, opowiadając o Zakonie jak o organizacji żołnierzy. Była wojna, już nie w podziemiach i cieniach, a otwarcie. Minister skierował się przecie własnym obywatelom. Mike kiwnął krótko głową, na moment nawiązując z Just kontakt wzrokowy, z którego mogła wychwycić jego oddanie. Był jej bratem i aurorem i w normalnej sytuacji uznałby ślepe posłuszeństwo młodszej siostrze (kursantce!) za sprzeczne z intuicją, ale teraz nie liczyły się ani więzy rodzinne, ani wiek, ani to, czym dotychczas zajmowali się w życiu. Byli w organizacji i to Gwardziści mieli doświadczenie, wiedzę oraz wizję dalszego rozwoju Zakonu.
-Samuel Skamander trafił do Munga po naszej marcowej misji, możliwe, że oberwał tam mocniej ode mnie. - przyznał, spoglądając na Anthony'ego - czy wiedział coś więcej o swoim kuzynie? Tonks, wciąż zażenowany wspomnieniem tamtej akcji, musiał wyciągnąć informacje od irytująco milczących medyków z Munga. Wiedział, że oberwali tym samym zaklęciem, ale pamiętał, że oklumenta Skamander zdążył ustać na nogach dłużej od niego. Nie miał pojęcia, czy został jeszcze ranny, gdy on sam leżał nieprzytomny.
Ożywił się na wspomnienie treningu i złapał kontakt wzrokowy z Bottem.
-Jestem... - byłem? -aurorem, chętnie pomogę w organizacji całego przedsięwzięcia, szczególnie pod kątem obrony przed czarną magią, ale i podstaw działania w obliczu stresu. - zaproponował, wciąż żywo pamiętając doświadczenia z własnego kursu, ale i późniejszą naukę w trakcie pracy, satysfakcję płynącą z sukcesów i świadomość (kłującą zawsze, ale szczególnie od czasu Norwegii), że każda porażka może kosztować kogoś życie. Zerknął przelotnie na Rinehearta, zastanawiając się, czy jako najbardziej doświadczony tutaj auror i szef Biura nie chciałby mieć w kwestii treningu czegoś do powiedzenia - czy wręcz przeciwnie, czy lepiej będzie gdy młodsi odciążą go od nadmiaru obowiązków. Wiedział, ile kosztowała Kierana organizacja ludzi do walk pierwszego kwietnia, nie widział nigdzie Jackie, widział za to ślady zmęczenia na twarzy swojego szefa.
-Czy wiadomo coś o podejściu do olbrzymów do czarodziejów versus mugoli? Czy uważają nas wszystkich za ludzi, czy też znany jest im podział na magicznych i niemagicznych? - zapytał, słuchając opowieści innych. Sam nie znał się na olbrzymach, więc chłonął wiedzę z wdzięcznością. Skoro Rycerze również poszukują olbrzymów, to ważne było, czy dla tych stworzeń istniały podobne podziały jak między ludźmi i czarodziejami. A jeśli nie, to jakich argumentów mogli użyć, by przekonać do współpracy olbrzymy?
Zaraz potem młodsi Zakonnicy ożywili się, a pomysł nagle stał się deklaracją - i to ze strony Hani. Mike poruszył się nieco nerwowo, powstrzymując się od zerknięcia na dziewczynę. Z jednej strony, jego serce rwało się do tego aby natychmiast również zgłosić się do akcji, a z drugiej...
-Zabezpieczenie strategicznych lokacji w Londynie pomoże nam w przyszłości odbić miasto, sam nawiązuję również kontakty z ludźmi, którzy nie zdążyli stamtąd uciec albo którym przydałaby się pomoc w nakładaniu zabezpieczeń. Odegranie się na Rycerzach i ich biznesach to doskonała... - sprawiedliwość, zemsta, niech te sukinsyny zginą -...nauczka, ale przy planowaniu taktycznej akcji musimy uniemożliwić "Walczącemu Magowi" nazywanie nas terrorystami. Obywatele muszą zaufać Zakonowi, a więc: żadnych ofiar cywilnych, ostrożne działanie, może jakiś znak, sugerujący że nasze działania nie są dziełem przypadku? Jeśli chcemy zdobyć szersze poparcie wśród społeczeństwa, nasze bohaterstwo nie może pozostać anonimowe, a sprzeciw wobec zwolenników Czarnego Pana nie może zostać pomylony z rozbojem lub chuligaństwem.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Głos Justine szarpną zielonymi tęczówkami ku jej osobie. Niechęć do wysnutego żądania, a właściwie ostrzeżenia zakołysała się wyraźnie gdzieś pomiędzy niezadowoleniem do dzielenia przestrzeni z Nottem, a uznaniem Justine w roli gwardzistki. Palce jednej z dłoni poruszyły się tak, jakby mieliły między opuszkami wyjątkowo śliskie, niewidzialne sukno. Niezadowolony uległ ostatecznie sugestii blondynki i wyglądało na to, że przynajmniej chwilowo stracił zainteresowanie powarkiwaniem na Notta. Siedząc łypał na niego jednak w przerwach kiedy to nie wodził uwagą od twarzy nowych zakonników poprzez te, które miały coś do powiedzenia.
Zdawał sobie sprawę, że uwaga dotycząca niesubordynacji czy działania na własną rękę dotyczyła między innymi jego osoby. Mimowolnie skrzyżował spojrzenie z Benjaminem, z gwardzistą któremu powinien być tamtego dnia podporządkowany, lecz...nie potrafił. Teraz patrząc na półolbrzyma kojarzącego się z nieporadną pociesznością i...w dalszym ciągu zrobić tego nie umiał. Nie tak, że nie chciał widzieć w nim przywódcy. Przychodziło mu to jednak z niechęcią, przymusem. Odbiegał niemalże pod każdym względem od kanonu do którego Tony się przyzwyczaił. Może to przez sposób jego bycia, może przez coś innego, może właściwie problemem było to, że Wright nie umiał korzystać ze swej władzy, którą przecież posiadał. Ale czy to pierwszy raz, kiedy robił coś wbrew sobie dla większego celu...? Skrzywił się niechętnie przełykając kawałek gorzkiej prawdy. Nie, nie pierwszy.
- Samuel dochodzi do siebie po misji. Jej skutki odbiły się na nim nieco poważniej niż początkowo mogło się wydawać. Dojdzie do siebie ale nie dziś - wyjaśnił nieobecność kuzyna nie wdając się jednak w szczegóły. Napady niepokoju z którymi się zmagał nie przystawały dowódcy jego pokroju i zdecydowanie nie było to coś z czym powinien się obnosić. Zwłaszcza przed nowymi. Anthony to rozumiał. Zrozumieć powinni i ci którzy wiedzieli o jego stanie.
Olbrzymy. Uniósł jedną z jasnych brwi wyżej. Wyobrażenie sobie tych stworzeń stojących w szeregach Zakonu mogło wzbudzić dreszczyk ekscytacji, lecz właśnie - co z nimi dalej...? Hannah zdawała się uderzyć w punkt. Mieli stanowić kolejną linie obrony Oazy? Mieli pomóc szturmować wydarty bezprawnie Londyn? Pomóc obalić Malfoya? Mieli po prostu nie zostać zwerbowani przez Rycerzy? Samych planów nie komentował nie mogąc pochwalić się bogatą wiedzą na temat magicznych stworzeń ani też metod paktowania z nimi.
Treningi, szkolenia. Temat pojawiał się i wracał niejednokrotnie. Zawsze pojawiał się też szumny las rąk chcący wziąć w nich udział lub też pomóc w ich organizowaniu. Nie wątpił w to, że jeżeli będzie potrzebny i zostanie poproszony o wsparcie w tej materii to również się zaangażuje. Miał jednak zamiar na chwilę obecną stać z boku. Przynajmniej prawie - Jeżeli ktoś ma problem z ofensywą, chciałby sięgnąć po umiejętność wysokopoziomowych uroków - mogę pomóc zrozumieć ich istotę z pominięciem robienia z siebie żywej tarczy na bombardy i lamino - uzmysłowił mając dziwne przeczucie, że słowa te i tak trafią w pustkę. Modnym było uczenie się werbalizowania uroków poprzez wymachiwanie nimi na gorąco lub zaznajamianiu się na własnym ciele z obrażeniami, które powodowały. Zupełnie jakby przebite przez lamino glacio płuco przekazywało przez nerwy do mózgu technikę miotania tym urokiem. Wojna była brutalna, nauka - wcale nie musiała.
Płomienny zryw do demonstrowania siły, wychodzenia na przeciw Rycerzom Walpurgii. Słuchał Keata nie mogąc powstrzymać gorzkiego uśmiechu. Zupełnie jakby słyszał siebie oraz Hannah na poprzednim spotkaniu, kiedy to nawoływali do tego samego - działania, utrudnieniu życia przez zaatakowanie statków, biznesów, odetchnięciu od dostawców, zrobienia czegokolwiek tylko po to by zrobić hałas, by dać odzew. Wszystkie te chęci zostały wówczas stłamszone, zduszone. To niebezpieczne, to bezcelowe, to kłopotliwe, nieodpowiedzialne, lekkomyślne - szumiały głosy. Jaki teraz miał być odzew gwardzistów, Kierana, tych wszystkich sceptycznych, przeciwnych, ostrożnych...? Co mieli do powiedzenia teraz, kiedy wróg ostrożnie, uważając na opinię publiczną popełnił mugolską czystkę w Londynie...? Kiedy drugi raz podnoszona była chęć odwetu, działania...?
- Michael, czy ty naprawdę sądzisz, że narzędzie propagandy jakim jest Walczący Mag działa poza jurysdykcją nielegalnie nam rządzącego Ministerstwa i jeżeli będziemy działali humanitarnie, ostrożnie i z sukcesem, w jakiejkolwiek definicji tych pojęć, to napomkną o nas cokolwiek w sposób obiektywny, przychylny...? - Poważnie..? Wezbrał w sobie cierpliwość kontrolnie taksując Justine. Ostatecznie podniósł zachrypnięty, rzeczowy ton - Według Proroka codziennego jesteśmy bohaterami zaś w Walczącym będziemy terrorystami tak długo jak długo Malfoy i reszta zwolenników Voldemorta będzie przy korycie. Nie wiem jak też chcesz przeprowadzić wysadzenie budynku, czy szturm na własność mimo wszystko ludzi wpływowych w sposób ostrożny. Oczywiście powinniśmy zwracać uwagę na minimalizowanie ofiar, strat, wybierać bezpieczniejsze scenariusze, kiedy jest ku temu okazja, lecz Tonks - jesteśmy w trakcie otwartej wojny. Nie bądź naiwny - prosił, naprawdę szczerze - Chcąc zrealizować wszystkie twoje idealistyczne założenia stracimy trzy razy więcej ludzi na akcję niż to będzie tego warte. Tak nie wygramy. Takim myśleniem. Takim działaniem. Realia w jakich żyjemy są brutalne - nie udawajcie dla własnej wygody, że jest inaczej. Że możecie walczyć na śmierć i życie chroniąc przy tym wszystkich wokół i nie skończyć z krwią na rękach - w najlepszym wypadku należącą do wroga, w gorszym swojej, towarzysza lub cywila. Nie róbcie tego - zwrócił się do wszystkich, kierując swoje słowa zwłaszcza do nowych i do tych którzy również planowali przyklaskiwać podobnemu myśleniu. Niech się przynajmniej zatrzymają na chwilę, zastanowią, zreflektują. Nie chciał pouczać, ganić, a rzucić światła na rzeczywistość widzianymi jego własnymi oczami. Nie dało się walczyć z kimś takim, z Voldemortem, z stworzoną przez niego hydrą ze zwolenników w ten sposób: bez ofiar, ostrożnie, bezpiecznie i tak by propagandowa gazeta wychwalała ich pod niebiosa za niesioną pochodnię prawości i sprawiedliwości. Może jeszcze mieli przy okazji robić to wszystko chodząc na rękach i czarując stopami? Nie było sensu dokładania sobie coraz to nowych węzłów do i tak dość ciasno spętanych ramion - Im Walczący Mag głośniej będzie krzyczał o tych terrorystach tym bardziej Prorok Codzienny będzie krzyczał o tych walczących za wolność. Tego możesz być pewien, Michael. Nie jesteśmy anonimowi. O Zakonie znajdziesz wzmianki w każdej, pierwszej, lepszej gazecie. Świat o nas wie i na nas patrzy. Wątpię by ktokolwiek dostrzegał dziś coś przypadkowego w czyjejś śmierci, czy cudzej stracie mienia - był gotowy zapewnić Tonksa, że nie musieli zabiegać o uwagę, drapać się po głowie dumając nad tym jak pokazać, że to oni. Może jeszcze pół roku temu mogliby nad tym dumać, lecz teraz...? Ludzie dokonywali podziałów. Nie byli ślepi. Ci właściwi którzy mieli stanąć po ich stronie staną dziś, za tydzień, miesiąc. Zakon nie mógł jednak zniknąć. Musieli się utrzymać, pokazywać właściwy kierunek.
Gdy skończył mówić zakasłał nieco dusząco, zasłaniając usta chustą. Powinien oszczędzać krtań.
- Justine, jest też kilka spraw którymi mogą zainteresować się naukowcy - na pewno domyślała się, że miał na myśli tajemniczą postać Bagmana o którym chętnie wspomni raz jeszcze, lecz prócz tego mieli informacje na temat eliksiru rozpaczy. Zamierzała o nim rozmawiać, wspominać...? Choć w chwili w której wyrwał informacje o tym w jaki sposób śmierciożercy zyskują swoją moc wspomniana została potrzeba omówienia tego tematu na forum spotkania, tak jednak kwestia ta została pominięta w styczniu. Anthony nie wiedział czy i tym razem miało to pozostać tajemnicą. Rozmawiali o tej kwestii z Justine w styczniu po spotkaniu. Czy gwardziści podjęli od tamtego czasu decyzję co z tym fantem zrobić?
Zdawał sobie sprawę, że uwaga dotycząca niesubordynacji czy działania na własną rękę dotyczyła między innymi jego osoby. Mimowolnie skrzyżował spojrzenie z Benjaminem, z gwardzistą któremu powinien być tamtego dnia podporządkowany, lecz...nie potrafił. Teraz patrząc na półolbrzyma kojarzącego się z nieporadną pociesznością i...w dalszym ciągu zrobić tego nie umiał. Nie tak, że nie chciał widzieć w nim przywódcy. Przychodziło mu to jednak z niechęcią, przymusem. Odbiegał niemalże pod każdym względem od kanonu do którego Tony się przyzwyczaił. Może to przez sposób jego bycia, może przez coś innego, może właściwie problemem było to, że Wright nie umiał korzystać ze swej władzy, którą przecież posiadał. Ale czy to pierwszy raz, kiedy robił coś wbrew sobie dla większego celu...? Skrzywił się niechętnie przełykając kawałek gorzkiej prawdy. Nie, nie pierwszy.
- Samuel dochodzi do siebie po misji. Jej skutki odbiły się na nim nieco poważniej niż początkowo mogło się wydawać. Dojdzie do siebie ale nie dziś - wyjaśnił nieobecność kuzyna nie wdając się jednak w szczegóły. Napady niepokoju z którymi się zmagał nie przystawały dowódcy jego pokroju i zdecydowanie nie było to coś z czym powinien się obnosić. Zwłaszcza przed nowymi. Anthony to rozumiał. Zrozumieć powinni i ci którzy wiedzieli o jego stanie.
Olbrzymy. Uniósł jedną z jasnych brwi wyżej. Wyobrażenie sobie tych stworzeń stojących w szeregach Zakonu mogło wzbudzić dreszczyk ekscytacji, lecz właśnie - co z nimi dalej...? Hannah zdawała się uderzyć w punkt. Mieli stanowić kolejną linie obrony Oazy? Mieli pomóc szturmować wydarty bezprawnie Londyn? Pomóc obalić Malfoya? Mieli po prostu nie zostać zwerbowani przez Rycerzy? Samych planów nie komentował nie mogąc pochwalić się bogatą wiedzą na temat magicznych stworzeń ani też metod paktowania z nimi.
Treningi, szkolenia. Temat pojawiał się i wracał niejednokrotnie. Zawsze pojawiał się też szumny las rąk chcący wziąć w nich udział lub też pomóc w ich organizowaniu. Nie wątpił w to, że jeżeli będzie potrzebny i zostanie poproszony o wsparcie w tej materii to również się zaangażuje. Miał jednak zamiar na chwilę obecną stać z boku. Przynajmniej prawie - Jeżeli ktoś ma problem z ofensywą, chciałby sięgnąć po umiejętność wysokopoziomowych uroków - mogę pomóc zrozumieć ich istotę z pominięciem robienia z siebie żywej tarczy na bombardy i lamino - uzmysłowił mając dziwne przeczucie, że słowa te i tak trafią w pustkę. Modnym było uczenie się werbalizowania uroków poprzez wymachiwanie nimi na gorąco lub zaznajamianiu się na własnym ciele z obrażeniami, które powodowały. Zupełnie jakby przebite przez lamino glacio płuco przekazywało przez nerwy do mózgu technikę miotania tym urokiem. Wojna była brutalna, nauka - wcale nie musiała.
Płomienny zryw do demonstrowania siły, wychodzenia na przeciw Rycerzom Walpurgii. Słuchał Keata nie mogąc powstrzymać gorzkiego uśmiechu. Zupełnie jakby słyszał siebie oraz Hannah na poprzednim spotkaniu, kiedy to nawoływali do tego samego - działania, utrudnieniu życia przez zaatakowanie statków, biznesów, odetchnięciu od dostawców, zrobienia czegokolwiek tylko po to by zrobić hałas, by dać odzew. Wszystkie te chęci zostały wówczas stłamszone, zduszone. To niebezpieczne, to bezcelowe, to kłopotliwe, nieodpowiedzialne, lekkomyślne - szumiały głosy. Jaki teraz miał być odzew gwardzistów, Kierana, tych wszystkich sceptycznych, przeciwnych, ostrożnych...? Co mieli do powiedzenia teraz, kiedy wróg ostrożnie, uważając na opinię publiczną popełnił mugolską czystkę w Londynie...? Kiedy drugi raz podnoszona była chęć odwetu, działania...?
- Michael, czy ty naprawdę sądzisz, że narzędzie propagandy jakim jest Walczący Mag działa poza jurysdykcją nielegalnie nam rządzącego Ministerstwa i jeżeli będziemy działali humanitarnie, ostrożnie i z sukcesem, w jakiejkolwiek definicji tych pojęć, to napomkną o nas cokolwiek w sposób obiektywny, przychylny...? - Poważnie..? Wezbrał w sobie cierpliwość kontrolnie taksując Justine. Ostatecznie podniósł zachrypnięty, rzeczowy ton - Według Proroka codziennego jesteśmy bohaterami zaś w Walczącym będziemy terrorystami tak długo jak długo Malfoy i reszta zwolenników Voldemorta będzie przy korycie. Nie wiem jak też chcesz przeprowadzić wysadzenie budynku, czy szturm na własność mimo wszystko ludzi wpływowych w sposób ostrożny. Oczywiście powinniśmy zwracać uwagę na minimalizowanie ofiar, strat, wybierać bezpieczniejsze scenariusze, kiedy jest ku temu okazja, lecz Tonks - jesteśmy w trakcie otwartej wojny. Nie bądź naiwny - prosił, naprawdę szczerze - Chcąc zrealizować wszystkie twoje idealistyczne założenia stracimy trzy razy więcej ludzi na akcję niż to będzie tego warte. Tak nie wygramy. Takim myśleniem. Takim działaniem. Realia w jakich żyjemy są brutalne - nie udawajcie dla własnej wygody, że jest inaczej. Że możecie walczyć na śmierć i życie chroniąc przy tym wszystkich wokół i nie skończyć z krwią na rękach - w najlepszym wypadku należącą do wroga, w gorszym swojej, towarzysza lub cywila. Nie róbcie tego - zwrócił się do wszystkich, kierując swoje słowa zwłaszcza do nowych i do tych którzy również planowali przyklaskiwać podobnemu myśleniu. Niech się przynajmniej zatrzymają na chwilę, zastanowią, zreflektują. Nie chciał pouczać, ganić, a rzucić światła na rzeczywistość widzianymi jego własnymi oczami. Nie dało się walczyć z kimś takim, z Voldemortem, z stworzoną przez niego hydrą ze zwolenników w ten sposób: bez ofiar, ostrożnie, bezpiecznie i tak by propagandowa gazeta wychwalała ich pod niebiosa za niesioną pochodnię prawości i sprawiedliwości. Może jeszcze mieli przy okazji robić to wszystko chodząc na rękach i czarując stopami? Nie było sensu dokładania sobie coraz to nowych węzłów do i tak dość ciasno spętanych ramion - Im Walczący Mag głośniej będzie krzyczał o tych terrorystach tym bardziej Prorok Codzienny będzie krzyczał o tych walczących za wolność. Tego możesz być pewien, Michael. Nie jesteśmy anonimowi. O Zakonie znajdziesz wzmianki w każdej, pierwszej, lepszej gazecie. Świat o nas wie i na nas patrzy. Wątpię by ktokolwiek dostrzegał dziś coś przypadkowego w czyjejś śmierci, czy cudzej stracie mienia - był gotowy zapewnić Tonksa, że nie musieli zabiegać o uwagę, drapać się po głowie dumając nad tym jak pokazać, że to oni. Może jeszcze pół roku temu mogliby nad tym dumać, lecz teraz...? Ludzie dokonywali podziałów. Nie byli ślepi. Ci właściwi którzy mieli stanąć po ich stronie staną dziś, za tydzień, miesiąc. Zakon nie mógł jednak zniknąć. Musieli się utrzymać, pokazywać właściwy kierunek.
Gdy skończył mówić zakasłał nieco dusząco, zasłaniając usta chustą. Powinien oszczędzać krtań.
- Justine, jest też kilka spraw którymi mogą zainteresować się naukowcy - na pewno domyślała się, że miał na myśli tajemniczą postać Bagmana o którym chętnie wspomni raz jeszcze, lecz prócz tego mieli informacje na temat eliksiru rozpaczy. Zamierzała o nim rozmawiać, wspominać...? Choć w chwili w której wyrwał informacje o tym w jaki sposób śmierciożercy zyskują swoją moc wspomniana została potrzeba omówienia tego tematu na forum spotkania, tak jednak kwestia ta została pominięta w styczniu. Anthony nie wiedział czy i tym razem miało to pozostać tajemnicą. Rozmawiali o tej kwestii z Justine w styczniu po spotkaniu. Czy gwardziści podjęli od tamtego czasu decyzję co z tym fantem zrobić?
Find your wings
Musiał przyznać, że to ciasto było naprawdę smaczne. Od razu poczuł się jak w domu, uspokoił. Czy to możliwe, żeby Grusia dodała do niego eliksir uspokajający? Wątpił, ale w sumie to był nieglupi pomysł na następny raz.
Uscisnal rękę Asbjorna, kiedy ten postanowił usiąść obok niego - mężczyzna przypominał czasem dzikie zwierzę, ale najwyraźniej poczuł się już pewniej w naszej a potem grupce.
Spotkanie wreszcie się zaczęło, więc Archibald wziął ostatni kęs ciasta i odsunal od siebie pusty talerzyk. Uważnie sluchal Aleksandra, jak zwykle z resztą, bo ostatnio działo się naprawdę dużo i czekał na to spotkanie, że dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Najpierw jednak dowiedział się o kolejnej niepotrzebnej śmierci - Sophia Carter, nigdy z nią nie współpracował, ale słyszał o jej zaslugach. Nie powinna była umierać.
Na szczęście do Zakonu przyłączyły się kolejne osoby. Całkiem sporo, jeżeli ktoś pytałby Archibalda o zdanie, jedynie przy wymienieniu Percivala kaszlnął znacząco. To było silniejsze od niego, ale zamierzał się powstrzymać od zbędnych komentarzy - skoro tu był, ktoś musiał mu zaufać, a Archie szanował resztę Zakonników. Już dużo razem przeszli. Miał nadzieję, że decyzja dołączenia do ich grona nie odbije im się czkawką. Byle tylko nie musiał z nim za często współpracować. Najlepiej w ogóle.
W temacie misji niebardzo chciał się wypowiadać. On od razu powiedzial, że nie będzie brał udziału w żadnych walkach jeżeli nie będzie musiał. Nie potrafił walczyć, ale za to potrafił leczyć i zawsze znajdował czas dla rannych zakonników. Wydawało mu się, że to wystarczająca pomoc. Nie chciał się wymądrzać w kwestii szkoleń i wojennych taktyk, chociaż wymądrzać się lubił, ale na ten temat naprawdę posiadał nikłą wiedzę. Miał jednak propozycję dla tych, którzy tak jak on nienajlepiej odnajdowali się na polu bitwy. - Jeżeli ktoś chciałby się podszkolić z magicznej pierwszej pomocy to zawsze może się do mnie zgłosić - wspomniał, choć w zasadzie takie podstawy powinien posiadać każdy z nich. Łatwiej by im było dozować eliksiry, które tak chętnie biorą na spotkaniach. Mogliby prowizorycznie się poskładać zanim dotarliby do uzdrowiciela. Wiedział jednak, że i tak ich priorytetem będą zaklęcia defensywne i ofensywne - zawsze tak było, czego do końca nie rozumiał, bo na jedno krótkie spotkanie każdy z nich na pewno znalazłby czas.
Wtedy do sali wszedł Gabriel, a Archibald otworzył szerzej oczy że zdumienia. Jak to? Spojrzał zdezorientowany na Alexandra, bo przecież ten człowiek najwyraźniej ZMARTWYCHWSTAŁ, ale aż głupio było mu się odezwać na ten temat, bo przecież to nie było możliwe. Najwidoczniej Lucan źle ocenił sytuację, a Gabriel nie poniósł aż tak poważnych obrażeń. Biedny, a tak cierpiał tamtej nocy.
Sluchal uważnie Just, ale nie mógł powiedzieć, że szczególnie zaskoczyły go jej słowa. Oczywistym było, że Voldemort będzie chciał rosnąć w siłę, chociaż wypowiedzenie tych słów na głos wywołało u niego ciarki na plecach. Naprawdę mogli już otwarcie mówić o wojnie. - Czy w takim razie my moglibyśmy zdobyć poparcie kogoś innego? Z tego co mówicie z olbrzymami może być ciężko, a po ich stronie już są dementorzy - zauważył, spoglądając z ciekawością na tych, którzy najwięcej mieli do powiedzenia o olbrzymach. Przecież musiał być jeszcze ktoś o kim zapomnieli.
Musiał natomiast przyznać, że spodobał mu się pomysł tego nowego. - Wydaje mi się, że takie fałszywe donosy to dobry pomysł. Teraz w Ministerstwie na pewno jest mniej pracowników, a i bez tego na pewno mają sporo roboty - stwierdził, kiwając głową Keatowi. Nie był jednak przekonany co do jego drugiego pomysłu - wiedział, że to robi się coraz trudniejsze, ale nie lubił takie uogólniania. W miejscach przeznaczonych dla czystokrwistych mogli być jego krewni. To wszystko zaczynało brzmieć tak jakby chcieli postawić gruba kreskę między czystokrwistych a tych z brudną krwią, złych a dobrych. Natomiast konkretne przybytki Rycerzy - dlaczego nie. - To ma sens, szczególnie, że znamy personalia wielu z nich. Nie możemy tylko się bronić - stwierdził, chociaż podejrzewał, że nie wszyscy będą popierać te opinię.
Uscisnal rękę Asbjorna, kiedy ten postanowił usiąść obok niego - mężczyzna przypominał czasem dzikie zwierzę, ale najwyraźniej poczuł się już pewniej w naszej a potem grupce.
Spotkanie wreszcie się zaczęło, więc Archibald wziął ostatni kęs ciasta i odsunal od siebie pusty talerzyk. Uważnie sluchal Aleksandra, jak zwykle z resztą, bo ostatnio działo się naprawdę dużo i czekał na to spotkanie, że dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Najpierw jednak dowiedział się o kolejnej niepotrzebnej śmierci - Sophia Carter, nigdy z nią nie współpracował, ale słyszał o jej zaslugach. Nie powinna była umierać.
Na szczęście do Zakonu przyłączyły się kolejne osoby. Całkiem sporo, jeżeli ktoś pytałby Archibalda o zdanie, jedynie przy wymienieniu Percivala kaszlnął znacząco. To było silniejsze od niego, ale zamierzał się powstrzymać od zbędnych komentarzy - skoro tu był, ktoś musiał mu zaufać, a Archie szanował resztę Zakonników. Już dużo razem przeszli. Miał nadzieję, że decyzja dołączenia do ich grona nie odbije im się czkawką. Byle tylko nie musiał z nim za często współpracować. Najlepiej w ogóle.
W temacie misji niebardzo chciał się wypowiadać. On od razu powiedzial, że nie będzie brał udziału w żadnych walkach jeżeli nie będzie musiał. Nie potrafił walczyć, ale za to potrafił leczyć i zawsze znajdował czas dla rannych zakonników. Wydawało mu się, że to wystarczająca pomoc. Nie chciał się wymądrzać w kwestii szkoleń i wojennych taktyk, chociaż wymądrzać się lubił, ale na ten temat naprawdę posiadał nikłą wiedzę. Miał jednak propozycję dla tych, którzy tak jak on nienajlepiej odnajdowali się na polu bitwy. - Jeżeli ktoś chciałby się podszkolić z magicznej pierwszej pomocy to zawsze może się do mnie zgłosić - wspomniał, choć w zasadzie takie podstawy powinien posiadać każdy z nich. Łatwiej by im było dozować eliksiry, które tak chętnie biorą na spotkaniach. Mogliby prowizorycznie się poskładać zanim dotarliby do uzdrowiciela. Wiedział jednak, że i tak ich priorytetem będą zaklęcia defensywne i ofensywne - zawsze tak było, czego do końca nie rozumiał, bo na jedno krótkie spotkanie każdy z nich na pewno znalazłby czas.
Wtedy do sali wszedł Gabriel, a Archibald otworzył szerzej oczy że zdumienia. Jak to? Spojrzał zdezorientowany na Alexandra, bo przecież ten człowiek najwyraźniej ZMARTWYCHWSTAŁ, ale aż głupio było mu się odezwać na ten temat, bo przecież to nie było możliwe. Najwidoczniej Lucan źle ocenił sytuację, a Gabriel nie poniósł aż tak poważnych obrażeń. Biedny, a tak cierpiał tamtej nocy.
Sluchal uważnie Just, ale nie mógł powiedzieć, że szczególnie zaskoczyły go jej słowa. Oczywistym było, że Voldemort będzie chciał rosnąć w siłę, chociaż wypowiedzenie tych słów na głos wywołało u niego ciarki na plecach. Naprawdę mogli już otwarcie mówić o wojnie. - Czy w takim razie my moglibyśmy zdobyć poparcie kogoś innego? Z tego co mówicie z olbrzymami może być ciężko, a po ich stronie już są dementorzy - zauważył, spoglądając z ciekawością na tych, którzy najwięcej mieli do powiedzenia o olbrzymach. Przecież musiał być jeszcze ktoś o kim zapomnieli.
Musiał natomiast przyznać, że spodobał mu się pomysł tego nowego. - Wydaje mi się, że takie fałszywe donosy to dobry pomysł. Teraz w Ministerstwie na pewno jest mniej pracowników, a i bez tego na pewno mają sporo roboty - stwierdził, kiwając głową Keatowi. Nie był jednak przekonany co do jego drugiego pomysłu - wiedział, że to robi się coraz trudniejsze, ale nie lubił takie uogólniania. W miejscach przeznaczonych dla czystokrwistych mogli być jego krewni. To wszystko zaczynało brzmieć tak jakby chcieli postawić gruba kreskę między czystokrwistych a tych z brudną krwią, złych a dobrych. Natomiast konkretne przybytki Rycerzy - dlaczego nie. - To ma sens, szczególnie, że znamy personalia wielu z nich. Nie możemy tylko się bronić - stwierdził, chociaż podejrzewał, że nie wszyscy będą popierać te opinię.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Blondynka uśmiechnęła się delikatnie witając tym samym resztę Zakonników. Kiedy Alex rozpoczął zebranie rozejrzała się po pomieszczeniu analizując kogo jeszcze z nimi nie ma. Brakowało jej jednak wiedzy o tych, którzy dzisiaj nie pojawili się w progach Starej Chaty. Nie była też zaskoczona widząc Percivala na spotkaniu. Od dłuższego czasu wiedziała, że jest sojusznikiem, wiedziała, że naprawdę zmienił swoje przekonanie i stanął po ich dobrej stronie bez krętactw i szpiegostwa. Widziała to w jego głowie. Nie potrzebowała więcej potwierdzeń czystych intencji swojego kuzyna. Ciągle byli rodziną nawet jeśli w obecnych czasach bycie rodziną było naprawdę trudne.
Kiedy Alex poprosił Zakonników o minutę ciszy skierowanej ku poległym w ostatnim czasie blondynka zwiesiła głowę. Zawsze ciężko było jej słuchać takich rzeczy. Jeszcze chwile wcześniej wszyscy byli w tym samym miejscu. Dziś było już o jedną osobę na stałe mniej. To zawsze zostawiało gorycz choć każdy się z tym liczył decydując się na uczestnictwo w Zakonie.
Słuchając o przebiegu misji o swojej wypowiedzieć się nie mogła. Ona razem z Florkiem poradziła sobie z wykradnięciem odpowiedniego mechanizmu z domu aukcyjnego. Wszystko poszło dobrze, ale to głównie zasługa tego, że byli tam sami. Nikt ich nie atakował. Nikt nie przeszkadzał. Blondynka wysłuchała słów przyjaciół przyznając im w tym dużo racji. – Myślę, że Marcy ma racje. – zaczęła spoglądając najpierw na przyjaciółkę, a po chwili przenosząc spojrzenie na Just. – Jest naprawdę mało osób mających doświadczenie bitewne. I oczywiście w trakcie misji kiedy mamy nad sobą gwardzistę o wiele łatwiej jest słuchać poleceń. Ale co w momencie, kiedy na misje idziemy bez waszej obecności? Myślę, że dużo w takiej sytuacji może pomóc właśnie określenie dowodzącego misją. Nie oszukujmy się. Na swojej drodze coraz częściej będziemy spotykać zwolenników Voldemorta. Nie powinniśmy się też bać takich spotkań. – odparła będąc pewna, że otwarta wojna dopiero się zacznie.
Lucinda chciała być w tej części Zakonu, która staje w pierwszej linii frontu. Nie bała się walki chociaż wiedziała, że nadal brakuje jej wielu umiejętności, które teraz miała w zamiarze szkolić.
Słowa skierowane do Zakonników przez Keata były mocne, ale tak naprawdę nie były dla blondynki zaskoczeniem. Po pierwsze już słyszała od niego podobne kiedy byli na misji sojuszniczej. Po drugie wszyscy tutaj, a przynajmniej większość zdawała sobie sprawę z tego, że Zakon musi płacić ogniem za ogień. Zbyt długo stali w cieniu i nie chodziło by z tego cienia wychodzić, ale by umiejętnie w nim zacząć działać. Skinęła głową potwierdzając słowa, które padły. Jeżeli mieli zamiar za coś takiego brać się otwarcie to ona chciała do tego przynależeć.
Lucinda kompletnie nie znała się na olbrzymach. Nie wiedziała czego się po nich spodziewać. Po tym co już zdążyła usłyszeć od innych Zakonników to były to stworzenia, których zainteresuje jedynie własny zysk. Jeżeli nie będą w stanie go zapewnić to tak naprawdę nic nie zyskają. – Co mamy im proponować? Jak ma wyglądać ich współpraca z nami? Czy mają czekać na informacje od nas kiedy będą potrzebne czy może mamy dla nich już teraz jakieś zadania? – zapytała szczerze ciekawa tego co dla nich przewidziano. Wciąż nie wiedzieli do czego Voldemort się zbroił i jakie miał plany. Chciał otwartej wojny? Starcia, które zadecyduje o wszystkim? Musieli się przygotować na każdą ewentualność, ale ciągle kroczyli we mgle. Szczegóły ratowały im skórę.
Kiedy Alex poprosił Zakonników o minutę ciszy skierowanej ku poległym w ostatnim czasie blondynka zwiesiła głowę. Zawsze ciężko było jej słuchać takich rzeczy. Jeszcze chwile wcześniej wszyscy byli w tym samym miejscu. Dziś było już o jedną osobę na stałe mniej. To zawsze zostawiało gorycz choć każdy się z tym liczył decydując się na uczestnictwo w Zakonie.
Słuchając o przebiegu misji o swojej wypowiedzieć się nie mogła. Ona razem z Florkiem poradziła sobie z wykradnięciem odpowiedniego mechanizmu z domu aukcyjnego. Wszystko poszło dobrze, ale to głównie zasługa tego, że byli tam sami. Nikt ich nie atakował. Nikt nie przeszkadzał. Blondynka wysłuchała słów przyjaciół przyznając im w tym dużo racji. – Myślę, że Marcy ma racje. – zaczęła spoglądając najpierw na przyjaciółkę, a po chwili przenosząc spojrzenie na Just. – Jest naprawdę mało osób mających doświadczenie bitewne. I oczywiście w trakcie misji kiedy mamy nad sobą gwardzistę o wiele łatwiej jest słuchać poleceń. Ale co w momencie, kiedy na misje idziemy bez waszej obecności? Myślę, że dużo w takiej sytuacji może pomóc właśnie określenie dowodzącego misją. Nie oszukujmy się. Na swojej drodze coraz częściej będziemy spotykać zwolenników Voldemorta. Nie powinniśmy się też bać takich spotkań. – odparła będąc pewna, że otwarta wojna dopiero się zacznie.
Lucinda chciała być w tej części Zakonu, która staje w pierwszej linii frontu. Nie bała się walki chociaż wiedziała, że nadal brakuje jej wielu umiejętności, które teraz miała w zamiarze szkolić.
Słowa skierowane do Zakonników przez Keata były mocne, ale tak naprawdę nie były dla blondynki zaskoczeniem. Po pierwsze już słyszała od niego podobne kiedy byli na misji sojuszniczej. Po drugie wszyscy tutaj, a przynajmniej większość zdawała sobie sprawę z tego, że Zakon musi płacić ogniem za ogień. Zbyt długo stali w cieniu i nie chodziło by z tego cienia wychodzić, ale by umiejętnie w nim zacząć działać. Skinęła głową potwierdzając słowa, które padły. Jeżeli mieli zamiar za coś takiego brać się otwarcie to ona chciała do tego przynależeć.
Lucinda kompletnie nie znała się na olbrzymach. Nie wiedziała czego się po nich spodziewać. Po tym co już zdążyła usłyszeć od innych Zakonników to były to stworzenia, których zainteresuje jedynie własny zysk. Jeżeli nie będą w stanie go zapewnić to tak naprawdę nic nie zyskają. – Co mamy im proponować? Jak ma wyglądać ich współpraca z nami? Czy mają czekać na informacje od nas kiedy będą potrzebne czy może mamy dla nich już teraz jakieś zadania? – zapytała szczerze ciekawa tego co dla nich przewidziano. Wciąż nie wiedzieli do czego Voldemort się zbroił i jakie miał plany. Chciał otwartej wojny? Starcia, które zadecyduje o wszystkim? Musieli się przygotować na każdą ewentualność, ale ciągle kroczyli we mgle. Szczegóły ratowały im skórę.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Na szczęście jej obawy nie sprawdziły się i wkrótce po jej przybyciu salon Starej Chaty wypełnił się znajomymi i nieznajomymi jej osobami. Nadal brakowało sporo osób i Lorraine nie wiedziała nic o ich nieobecności. Miała jednak nadzieje, że ostatnie zdarzenia nie zabrały ze sobą więcej ofiar. Ciężko było godzić się i żegnać. Choć wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że takie właśnie mogą być tego skutki. Blondynka przywitała się uśmiechem z resztą Zakonników by po chwili przenieść spojrzenie na swojego męża od progu zajadającego się przyniesionym przez nią jabłecznikiem. Uśmiechnęła się szeroko, ale nic nie skomentowała, bo w tym samym momencie Alex rozpoczął ich spotkanie.
Nie mogła zbyt wiele się wypowiedzieć. W ostatnim czasie niewiele poświęciła na misje Zakonu i walkę ze zwolennikami Voldemorta. Wiedziała jednak, że zaproponowany przez członków organizacji podział był dobrym rozwiązaniem. Ona mogła walczyć, ale blokowała ją myśl o dzieciach i rodzinie. Może dodatkowe treningi sprawiłby, że poczułaby się pewniej. Może wtedy mogłaby bardziej pewnie podejść do pomocy Zakonnikom. Archie stanowił medyczne oparcie wszelkich misji. Nie potrzebował walczyć, bo wszyscy wiedzieli, że najważniejsze jest to by pomagał innym stawać na nogi. Lorraine oczywiście mogłaby pomóc w Oazie, ale tak czy tak chciała móc być elastyczną. Jeżeli będzie ku temu potrzeba to chciała walczyć.
Pozyskanie olbrzymów było dobrym rozwiązaniem, ale niestety dość trudnym. Doskonale wiedziała jakim przekupnym gatunkiem one były. Nie należało ich lekceważyć. Słysząc pytanie Tonksa postanowiła na nie odpowiedzieć. – Nie rozpatrywałabym tego w podobnych kategoriach. Olbrzymy nie należą do najbardziej lojalnych stworzeń na Ziemi. Nawet względem samych siebie tacy nie są. Jeśli będą walczyć to tylko dla tych, którzy zaproponują im najwięcej. Żyją we własnych środowiskach i nie obchodzą ich nasze wojny. Tak naprawdę to my czarodzieje też nigdy nie kwapiliśmy się do tego by zaciskać z nimi jakiekolwiek więzi. Finalnie potrzebujemy ich teraz, a oni zdają sobie z tego sprawę i na pewno będą potrafili to wykorzystać. Nie byłby to w sumie pierwszy raz. Uważajcie, bo każda z pozoru pokojowa ścieżka może skończyć się drogą bez wyjścia. – odparła. Choć sama nie znała olbrzymów to wystarczająco dużo ksiąg o nich studiowała by wiedzieć, że ich mały iloraz inteligencji jest jedynie powierzchowny. – Voldemort ich potrzebuje, bo są bezwzględne i pod tym względem są skuteczniejsze niż czarodzieje. – dodała jeszcze.
Lorraine także nie uważała, żeby wrastanie w oczach Walczącego Maga mogło im w czymkolwiek pomóc. Wielu ludzi już wybrało i to często nie z własnej woli. – Myślę, że wielu mających wybór czarodziei postanowili dostosować się do sytuacji. Łatwiej jest odwrócić wzrok niż stracić cały dorobek życia. Nie wydaje mi się, żeby ci, którzy zostali w Londynie zmienili swoje zdanie pod wpływem prasy. Nie wiem czy cokolwiek może ich do tego zmusić. – dodała jeszcze spoglądając najpierw na Tonksa, a po chwili na Skamandera. Gazety były ostatnim co ma wpływ na decyzje ludzi w obecnym czasie.
Nie mogła zbyt wiele się wypowiedzieć. W ostatnim czasie niewiele poświęciła na misje Zakonu i walkę ze zwolennikami Voldemorta. Wiedziała jednak, że zaproponowany przez członków organizacji podział był dobrym rozwiązaniem. Ona mogła walczyć, ale blokowała ją myśl o dzieciach i rodzinie. Może dodatkowe treningi sprawiłby, że poczułaby się pewniej. Może wtedy mogłaby bardziej pewnie podejść do pomocy Zakonnikom. Archie stanowił medyczne oparcie wszelkich misji. Nie potrzebował walczyć, bo wszyscy wiedzieli, że najważniejsze jest to by pomagał innym stawać na nogi. Lorraine oczywiście mogłaby pomóc w Oazie, ale tak czy tak chciała móc być elastyczną. Jeżeli będzie ku temu potrzeba to chciała walczyć.
Pozyskanie olbrzymów było dobrym rozwiązaniem, ale niestety dość trudnym. Doskonale wiedziała jakim przekupnym gatunkiem one były. Nie należało ich lekceważyć. Słysząc pytanie Tonksa postanowiła na nie odpowiedzieć. – Nie rozpatrywałabym tego w podobnych kategoriach. Olbrzymy nie należą do najbardziej lojalnych stworzeń na Ziemi. Nawet względem samych siebie tacy nie są. Jeśli będą walczyć to tylko dla tych, którzy zaproponują im najwięcej. Żyją we własnych środowiskach i nie obchodzą ich nasze wojny. Tak naprawdę to my czarodzieje też nigdy nie kwapiliśmy się do tego by zaciskać z nimi jakiekolwiek więzi. Finalnie potrzebujemy ich teraz, a oni zdają sobie z tego sprawę i na pewno będą potrafili to wykorzystać. Nie byłby to w sumie pierwszy raz. Uważajcie, bo każda z pozoru pokojowa ścieżka może skończyć się drogą bez wyjścia. – odparła. Choć sama nie znała olbrzymów to wystarczająco dużo ksiąg o nich studiowała by wiedzieć, że ich mały iloraz inteligencji jest jedynie powierzchowny. – Voldemort ich potrzebuje, bo są bezwzględne i pod tym względem są skuteczniejsze niż czarodzieje. – dodała jeszcze.
Lorraine także nie uważała, żeby wrastanie w oczach Walczącego Maga mogło im w czymkolwiek pomóc. Wielu ludzi już wybrało i to często nie z własnej woli. – Myślę, że wielu mających wybór czarodziei postanowili dostosować się do sytuacji. Łatwiej jest odwrócić wzrok niż stracić cały dorobek życia. Nie wydaje mi się, żeby ci, którzy zostali w Londynie zmienili swoje zdanie pod wpływem prasy. Nie wiem czy cokolwiek może ich do tego zmusić. – dodała jeszcze spoglądając najpierw na Tonksa, a po chwili na Skamandera. Gazety były ostatnim co ma wpływ na decyzje ludzi w obecnym czasie.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nie patrzył na nikogo, spojrzenie niebieskich oczu wbił w blat stołu, skupiając się na wysłuchaniu wszystkiego, co musiało zostać powiedziane na samym początku. Przelotnie dostrzegł kolejne nowe twarze i zauważył brak tych lepiej mu znanych. Spotkanie rozpoczął najmłodszy Gwardzista i podjął wątek, który Kieranowi był dobrze znany. Był na moście i wiedział, co się tam wydarzyło, lecz nawet on, naoczny świadek tych wydarzeń, nie potrafiłby podać wszystkich szczegółów tego starcia. Nocne niebo jaśniało od płonących domów, zewsząd mógł usłyszeć krzyki bólu i padające inkantacje, a zaklęcia wypadały z różdżek często i gęsto – trudno było czymś nie oberwać. Chaos, jaki zapanował, uniemożliwiał zauważenie wszystkiego, a jakakolwiek obserwacja stała się jeszcze bardziej utrudniona, kiedy pomiędzy walczących spłynęła mgła niosącą strach i zniechęcenie. Gdyby most nie został wysadzony, mogłoby być jeszcze więcej ofiar. Wraz z innymi zachował chwilę cieszy, mimowolnie rozmyślając o tych, których los pozostawał nieznany. Jak można choćby na chwilę przestać rozmyślać o swoich bliskich, kiedy nie ma się żadnej pewności, że są cali i zdrowi? Tym bardziej był teraz w stanie zrozumieć brak obecności Charlie na spotkaniu, o której wspomnieli inni – Macmillan i, co wydawało mu się dziwne, Percival, były Rycerz i niegdyś szlachcic. Poczuł wobec niej jeszcze więcej współczucia niż wtedy, gdy osobiście przekazał jej wiadomość o śmierci starszej siostry. Zadał ciężki cios, kończąc czas niepewności i zabijając resztki nadziei. Wtedy był przekonany, że wiedza jest lepsza od kurczowego trzymania się złudzeń. W bardzo krótkim czasie zmienił zdanie.
Słuchał wytłumaczeń dla kolejnych nieobecności, ale dopiero poczyniona przez Hanię wzmianka o tej jednej konkretnej osobie nakazała mu podnieść spojrzenie, którym przesunął od Wright do Tonks. Dlaczego zwlekał z poruszeniem tego wątku?
– Jackie – wypowiedział jej imię i zawahał się, gdy po umyśle rozlało się inne określenie jej osoby, w pierwszej kolejności podkreślające łączące ich więzy krwi. Moja córka. Krew z jego krwi. Jedyna jego duma od wielu już lat. – Przepadła podczas walk o Londyn. Od tamtej pory nie dała znaku życia – oznajmił wszystkim, a w jego głosie pobrzmiewało jedynie zmęczenie. Bardzo nie chciał, aby te słowa brzmiały niczym wyrok. Wcale jej nie stracili, istniała przecież szansa na to, że zdołała opuścić stolicę i gdzieś się ukryć. Było tyle możliwości i znikąd nie padła informacja, że poległa. Posłane przez niego patronusy też odnajdywały drogę, wiedzione siłą magii. Ale czy to dawało mu jakąkolwiek pewność? Może świetlisty płetwal odnajdywał tylko pustą skorupę? Nie! To było niedorzeczne podejrzenie. Pod stołem zacisnął mocno dłonie na swoich kolanach, próbując nie zapaść się w sobie jeszcze bardziej.
Posłusznie zapoznawał się z przemyśleniami Gwardii odnośnie przebiegu misji, których podjęli się pod koniec marca. O swojej nie miał już nic więcej do powiedzenia, szczegółowy raport złożył listownie Alexandrowi, jak sam zresztą nakazał. Brak dyscypliny był alarmującym problemem, lecz Rineheart nie potrafił nic rzec, zbyt jeszcze rozproszony emocjami, które podstępnie zaatakowały. Na nowo musiał odszukać skupienie. Już wcześniej sygnalizowane były pewne problemy, a te uwydatniły ostatnie misje. Nie byli jednolitą jednostką, nie wszyscy byli po odpowiednim szkoleniu, aby toczyć równe boje z wrogiem posługującym się czarną magią. Dodatkowo każdy pojmował po swojemu różne sprawy, a dyskusje podczas spotkań Zakonu tworzyły kolejne podziały i nieporozumienia. To musiało się wreszcie skończyć. I to właśnie Justine, gdy zaczęła przemawiać, nie dała już nikomu złudzeń co do tego, że niesubordynacja nadal będzie akceptowalna.
Zdecydował się przez długi czas pozostawać słuchaczem, milcząco zgadzając się z wieloma kwestiami. Powinni podzielić Zakon na jednostki, aby usprawnić funkcjonowanie organizacji. Figg przedstawiła pomysł na tyle dokładnie, aby nie musiał niczego komentować, a chwilę później już ktoś inny uzupełnił zamysł swoimi uwagami – nowa i młoda twarz, Keat. Również potrzeba przeprowadzenia szkolenia była jak najbardziej zrozumiała. – Wstępne szkolenie dla członków Zakonu można oprzeć na podstawowym szkoleniu aurorskim, choć może nieco mniej rygorystycznym – napomknął wreszcie o swoich przemyśleniach, mocno żałując, że nie ma tutaj Brendana, on mógłby przyjrzeć się temu wyzwaniu z perspektywy szkoleniowca. W realiach wojny całkowicie wykańczające fizycznie i psychicznie treningi, nie wchodziły w grę.
Spojrzał na Benjamina, gdy wspomniał o zaufaniu, mimowolnie też zerkając na Percivala, któremu dano drugą szansę. Może nie każdy, kto wyjdzie na ich widok z ciemności, jest szumowiną, ale upewnienie się co do tego pozbawia czasu na reakcję i tym samym odegnania zagrożenia już na samym starcie. Ale nie ośmielił się otwarcie podważyć słów czarodzieja. – Nie unikniemy ofiar w ludności cywilnej – już to kiedyś mówił, choć wówczas trzymał się jeszcze tej bardziej zachowawczej postawy. Ale nie mieli już nic do stracenia, Zakon został zepchnięty nad przepaść, a Ministerstwo pozbawione zostało jakiejkolwiek przyzwoitości. – Londyn opustoszał i to ułatwia nam zadanie, bo zostały tam tylko czystokrwiste rodziny pochowane po swoich domach i zwyrodnialcy rzucający zaklęciami gdzie tylko zechcą i w kogo zechcą. Stolica to obszar wojny, nie ma sensu, aby ograniczać się w takim miejscu w doborze środków. Jeśli nie chcemy, aby wojna rozlała się na inne obszary, zajmijmy się Londynem, póki jest jeszcze na to szansa – Skamander miał rację, zajęcie się sabotażem wymierzonym w redakcję propagandowego pisma nie miało sensu, nie w tej chwili, gdy nie mieli tak wiele sił i środków. – Opinia społeczeństwa nie powinna być naszym priorytetem. Ci, co sięgają po Walczącego Maga, mają już swoją wizję świata, ci niepewni czytają go, bo muszą, aby nie zostać uznanym za przeciwników Malfoya. Zamiast zajmować się treścią artykułów, zniszczmy całą redakcję. Uderzmy w Ministerstwo, najpierw nawet zalejmy ich fałszywymi donosami, z ich pomocą możemy stworzyć zasadzki na służby wierne czystokrwistym ideałom. Pozbądźmy się niektórych polityków dla przykładu, zrujnujmy interesy konserwatywnej szlachty.
Proponował właśnie działania partyzanckie posuwające się do zamachów i samosądów – agresywne i brutalne. Nie mogą zajmować się tylko ratowaniem ludzi, najlepszą ochronę niewinnym zapewnią wówczas, gdy wybiją skurwysynów posługujących się z lubością czarną magią oraz tych, co przyklaskują ich działaniom nie z przymusu, lecz z własnego wyboru.
Słuchał wytłumaczeń dla kolejnych nieobecności, ale dopiero poczyniona przez Hanię wzmianka o tej jednej konkretnej osobie nakazała mu podnieść spojrzenie, którym przesunął od Wright do Tonks. Dlaczego zwlekał z poruszeniem tego wątku?
– Jackie – wypowiedział jej imię i zawahał się, gdy po umyśle rozlało się inne określenie jej osoby, w pierwszej kolejności podkreślające łączące ich więzy krwi. Moja córka. Krew z jego krwi. Jedyna jego duma od wielu już lat. – Przepadła podczas walk o Londyn. Od tamtej pory nie dała znaku życia – oznajmił wszystkim, a w jego głosie pobrzmiewało jedynie zmęczenie. Bardzo nie chciał, aby te słowa brzmiały niczym wyrok. Wcale jej nie stracili, istniała przecież szansa na to, że zdołała opuścić stolicę i gdzieś się ukryć. Było tyle możliwości i znikąd nie padła informacja, że poległa. Posłane przez niego patronusy też odnajdywały drogę, wiedzione siłą magii. Ale czy to dawało mu jakąkolwiek pewność? Może świetlisty płetwal odnajdywał tylko pustą skorupę? Nie! To było niedorzeczne podejrzenie. Pod stołem zacisnął mocno dłonie na swoich kolanach, próbując nie zapaść się w sobie jeszcze bardziej.
Posłusznie zapoznawał się z przemyśleniami Gwardii odnośnie przebiegu misji, których podjęli się pod koniec marca. O swojej nie miał już nic więcej do powiedzenia, szczegółowy raport złożył listownie Alexandrowi, jak sam zresztą nakazał. Brak dyscypliny był alarmującym problemem, lecz Rineheart nie potrafił nic rzec, zbyt jeszcze rozproszony emocjami, które podstępnie zaatakowały. Na nowo musiał odszukać skupienie. Już wcześniej sygnalizowane były pewne problemy, a te uwydatniły ostatnie misje. Nie byli jednolitą jednostką, nie wszyscy byli po odpowiednim szkoleniu, aby toczyć równe boje z wrogiem posługującym się czarną magią. Dodatkowo każdy pojmował po swojemu różne sprawy, a dyskusje podczas spotkań Zakonu tworzyły kolejne podziały i nieporozumienia. To musiało się wreszcie skończyć. I to właśnie Justine, gdy zaczęła przemawiać, nie dała już nikomu złudzeń co do tego, że niesubordynacja nadal będzie akceptowalna.
Zdecydował się przez długi czas pozostawać słuchaczem, milcząco zgadzając się z wieloma kwestiami. Powinni podzielić Zakon na jednostki, aby usprawnić funkcjonowanie organizacji. Figg przedstawiła pomysł na tyle dokładnie, aby nie musiał niczego komentować, a chwilę później już ktoś inny uzupełnił zamysł swoimi uwagami – nowa i młoda twarz, Keat. Również potrzeba przeprowadzenia szkolenia była jak najbardziej zrozumiała. – Wstępne szkolenie dla członków Zakonu można oprzeć na podstawowym szkoleniu aurorskim, choć może nieco mniej rygorystycznym – napomknął wreszcie o swoich przemyśleniach, mocno żałując, że nie ma tutaj Brendana, on mógłby przyjrzeć się temu wyzwaniu z perspektywy szkoleniowca. W realiach wojny całkowicie wykańczające fizycznie i psychicznie treningi, nie wchodziły w grę.
Spojrzał na Benjamina, gdy wspomniał o zaufaniu, mimowolnie też zerkając na Percivala, któremu dano drugą szansę. Może nie każdy, kto wyjdzie na ich widok z ciemności, jest szumowiną, ale upewnienie się co do tego pozbawia czasu na reakcję i tym samym odegnania zagrożenia już na samym starcie. Ale nie ośmielił się otwarcie podważyć słów czarodzieja. – Nie unikniemy ofiar w ludności cywilnej – już to kiedyś mówił, choć wówczas trzymał się jeszcze tej bardziej zachowawczej postawy. Ale nie mieli już nic do stracenia, Zakon został zepchnięty nad przepaść, a Ministerstwo pozbawione zostało jakiejkolwiek przyzwoitości. – Londyn opustoszał i to ułatwia nam zadanie, bo zostały tam tylko czystokrwiste rodziny pochowane po swoich domach i zwyrodnialcy rzucający zaklęciami gdzie tylko zechcą i w kogo zechcą. Stolica to obszar wojny, nie ma sensu, aby ograniczać się w takim miejscu w doborze środków. Jeśli nie chcemy, aby wojna rozlała się na inne obszary, zajmijmy się Londynem, póki jest jeszcze na to szansa – Skamander miał rację, zajęcie się sabotażem wymierzonym w redakcję propagandowego pisma nie miało sensu, nie w tej chwili, gdy nie mieli tak wiele sił i środków. – Opinia społeczeństwa nie powinna być naszym priorytetem. Ci, co sięgają po Walczącego Maga, mają już swoją wizję świata, ci niepewni czytają go, bo muszą, aby nie zostać uznanym za przeciwników Malfoya. Zamiast zajmować się treścią artykułów, zniszczmy całą redakcję. Uderzmy w Ministerstwo, najpierw nawet zalejmy ich fałszywymi donosami, z ich pomocą możemy stworzyć zasadzki na służby wierne czystokrwistym ideałom. Pozbądźmy się niektórych polityków dla przykładu, zrujnujmy interesy konserwatywnej szlachty.
Proponował właśnie działania partyzanckie posuwające się do zamachów i samosądów – agresywne i brutalne. Nie mogą zajmować się tylko ratowaniem ludzi, najlepszą ochronę niewinnym zapewnią wówczas, gdy wybiją skurwysynów posługujących się z lubością czarną magią oraz tych, co przyklaskują ich działaniom nie z przymusu, lecz z własnego wyboru.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Niedowierzające zerknięcie na Benjamina nie trwało długo, gdyż czujne spojrzenie prędko zdołało ocenić fizyczny stan przyjaciela na coś bliżej niedomagania niż szczyt formy, choć wymownie rzucił okiem na wolne miejsce tuż obok siebie - przesunął się bez komentarza, choć ten sam cisnął się na usta, w lekkim rozbawieniu, uwidocznionym tylko w uniesionym kąciku ust. Zrozumiał, że byli z Percivalem aż tak nierozłączni, ale nie każdy w skromnym gronie musiał to pojmować. Nie powstrzymywał się przed pokrzepiającym poklepaniem Wrighta po barku, tą niezwykłą czułością dodając mu jeszcze trochę bólu - chyba potrafił go znieść - lecz mimo niewzruszonej pozy, zaobserwowane obrażenia naprawdę wywoływały w Ollivanderze niepokój i troskę. Kiwnął głową do Lorraine oraz Archibalda, kiedy znalazł się bliżej nich, przywitał Ingissona i czekał w milczeniu na rozpoczęcie spotkania. Milczał przez większość czasu - oddając szacunek tym, którzy się poświęcili, martwiąc się dalej o Foxa, ale i podczas dyskusji. Nie wiedział, czy w ostatnim czasie ktoś poza nim samym dał Gwardii jasno do zrozumienia, że nie zamierza walczyć; rozejrzał się po obecnych, próbując to ocenić, ale niewiele z tych obserwacji wynikało, za to dyskusja, jak to miała w zwyczaju na spotkaniach Zakonu Feniksa, zaczynała powoli odpływać od zarzuconego tematu. Wyłączył się na chwilę, gdy wyjątkowo przenikliwym spojrzeniem śledził Gabriela, który jak gdyby nigdy nic pojawił się wśród nich. Był inny, zmieniony, wyraźnie dało się spostrzec to po minie; jego życie robiło wrażenie, nawet jeśli parę dni wcześniej Ulysses dowiedział się wszystkiego od Justine, otrzymując trochę czasu na przetrawienie tych wyjątkowo dziwnych i nienaturalnych wieści. Serce przyspieszyło mimowolnie, różdżkarz odkaszlnął, chcąc ściągnąć na siebie spojrzenie Tonksa. Nieprawdopodobne, doprawdy, jak musiał powstrzymywać się przed lawiną pytań i komentarzy. Trudno było wymazać z pamięci obraz człowieka, umierającego w zielonej smudze przerażającej klątwy. Gdyby nie oklumencja, prawdopodobnie zmagałby się z ową niewygodą znacznie dłużej, lecz teraz skoncentrował się na padających słowach.
Zwrócił uwagę na wzmiankę o ludziach krzątających się po Zakazanym Lesie, ale spodziewając się bałaganu w tematach, postanowił zachować swoje wieści na koniec, nie spiesząc się z przedstawieniem planów Zakonnikom. Z olbrzymami nie był mocno zapoznany, więc słuchał uważnie, ale nie miał nic do dodania - spodziewał się, że głos zabierze Lorraine i nie pomylił się. Kiwnął głową, zerkając na Percivala, gdy ten podjął temat obrony przed atakami mentalnymi.
- Mogę pomóc przy oklumencji - odezwał się, postanawiając dodać coś jeszcze, skoro już zabrał głos - i spróbować także pracy przy świstoklikach, ale potrzebuję wiele prób, by móc tworzyć te najsilniejsze. Dla dobra spotkania - można odłożyć ten temat na sam koniec - zaproponował, nie chcąc, by posypały się odpowiedzi. Milczał także w sprawie rejestracji różdżek, planując ewentualnie odezwać się później. Zerknął jeszcze na Skamandera, gdy wspomniał o zadaniach dla naukowców. Nie było ich wielu, zdaniem Ollivandera zbyt mało; trudno było powiedzieć, czy Anthony miał na myśli tylko temat, który już wcześniej poruszał, czy doszło do tego coś jeszcze, ale podobnie jak przy reszcie - trudno było rozmawiać o wszystkim na raz i prawdopodobnie powinni po prostu dać Gwardii czas na podjęcie każdej kwestii z osobna.
Zwrócił uwagę na wzmiankę o ludziach krzątających się po Zakazanym Lesie, ale spodziewając się bałaganu w tematach, postanowił zachować swoje wieści na koniec, nie spiesząc się z przedstawieniem planów Zakonnikom. Z olbrzymami nie był mocno zapoznany, więc słuchał uważnie, ale nie miał nic do dodania - spodziewał się, że głos zabierze Lorraine i nie pomylił się. Kiwnął głową, zerkając na Percivala, gdy ten podjął temat obrony przed atakami mentalnymi.
- Mogę pomóc przy oklumencji - odezwał się, postanawiając dodać coś jeszcze, skoro już zabrał głos - i spróbować także pracy przy świstoklikach, ale potrzebuję wiele prób, by móc tworzyć te najsilniejsze. Dla dobra spotkania - można odłożyć ten temat na sam koniec - zaproponował, nie chcąc, by posypały się odpowiedzi. Milczał także w sprawie rejestracji różdżek, planując ewentualnie odezwać się później. Zerknął jeszcze na Skamandera, gdy wspomniał o zadaniach dla naukowców. Nie było ich wielu, zdaniem Ollivandera zbyt mało; trudno było powiedzieć, czy Anthony miał na myśli tylko temat, który już wcześniej poruszał, czy doszło do tego coś jeszcze, ale podobnie jak przy reszcie - trudno było rozmawiać o wszystkim na raz i prawdopodobnie powinni po prostu dać Gwardii czas na podjęcie każdej kwestii z osobna.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spotkanie znów rozpoczęło się chwilą ciszy. Ingisson zastanawiał się, czy teraz będzie tak już zawsze. Czy cały czas twarze będą znikać, zastępowane nowymi. Czy znikną te, do których zdążył przywyknąć i stopnieć wewnętrznie? Zerknął znów na Susanne, która zdawała mu się nie poświęcać uwagi. Dostawał swoją nauczę bardzo dosadnie pomimo tego, że ona nie zdawała sobie z tego sprawy.
Wyczuł jednak zmianę w powietrzu. Jakby inny rodzaj energii buzował dziś między nimi. Dało się to wyczuć już od pierwszych słów wypowiadanych przez Gwardzistów. Ingisson poczuł się nagle jakoś lepiej: do tego był przyzwyczajony już z Durmstrangu, że ktoś miał decydujące słowo. Z pewnym zmartwieniem – które go lekko zaskoczyło – przyjął wiadomość o złym samopoczuciu Charlene. Nie spodziewał się tego, że aż tak go to obejdzie, jednak musiał sam przed sobą przyznać, że ją również dopuścił do siebie bliżej niż zwykle na to sobie pozwalał. Postanowił, że też ją odwiedzi: nie teraz, może też nie w najbliższym tygodniu, ale odwiedzi. Na pewno będzie chciał przekazać jej część ingrediencji, które przyniosą Zakonnicy. Widział na liście z tablicy ogłoszeń, że potrzebuje paru brakujących składników. Tak, to był dobry pomysł. Postanowił więc po cichu, że tak właśnie zrobi. Ale najpierw napisze list i upewni się, czy jest mile widzianym gościem. Tak. Nie będzie się przecież narzucał.
W milczeniu słuchał dalej, samemu jednak nie zabierając głosu. Nie pojawiło się zbyt wiele tematów, w których mógłby zabrać głos. Wiedział, że olbrzymy też zajmują się magią, ale nie był pewien czy sięga to zainteresowanie poza alchemię. Łowił jednak padające słowa, starając się nadążyć za tokiem myślowym. Rejestracja różdżki – to czekało go dopiero jutro i nie był pewien, czego się spodziewać. Dlatego wyjątkowo skupił się na relacji Hannah, uświadamiając sobie, że nie jest w najlepszej pozycji. Był karany, lecz krwi mugolskiej była jego praprababka, czyli czwarte pokolenie wstecz. Nie musiał zawierać jej w dokumentach.
Spojrzenie uniósł wyżej, kiedy z ust Skamandera padło słowo naukowcy. Spojrzał najpierw na posępnego aurora, a później na Gwardzistów, czekając na dalszy rozwój tego tematu.
Wyczuł jednak zmianę w powietrzu. Jakby inny rodzaj energii buzował dziś między nimi. Dało się to wyczuć już od pierwszych słów wypowiadanych przez Gwardzistów. Ingisson poczuł się nagle jakoś lepiej: do tego był przyzwyczajony już z Durmstrangu, że ktoś miał decydujące słowo. Z pewnym zmartwieniem – które go lekko zaskoczyło – przyjął wiadomość o złym samopoczuciu Charlene. Nie spodziewał się tego, że aż tak go to obejdzie, jednak musiał sam przed sobą przyznać, że ją również dopuścił do siebie bliżej niż zwykle na to sobie pozwalał. Postanowił, że też ją odwiedzi: nie teraz, może też nie w najbliższym tygodniu, ale odwiedzi. Na pewno będzie chciał przekazać jej część ingrediencji, które przyniosą Zakonnicy. Widział na liście z tablicy ogłoszeń, że potrzebuje paru brakujących składników. Tak, to był dobry pomysł. Postanowił więc po cichu, że tak właśnie zrobi. Ale najpierw napisze list i upewni się, czy jest mile widzianym gościem. Tak. Nie będzie się przecież narzucał.
W milczeniu słuchał dalej, samemu jednak nie zabierając głosu. Nie pojawiło się zbyt wiele tematów, w których mógłby zabrać głos. Wiedział, że olbrzymy też zajmują się magią, ale nie był pewien czy sięga to zainteresowanie poza alchemię. Łowił jednak padające słowa, starając się nadążyć za tokiem myślowym. Rejestracja różdżki – to czekało go dopiero jutro i nie był pewien, czego się spodziewać. Dlatego wyjątkowo skupił się na relacji Hannah, uświadamiając sobie, że nie jest w najlepszej pozycji. Był karany, lecz krwi mugolskiej była jego praprababka, czyli czwarte pokolenie wstecz. Nie musiał zawierać jej w dokumentach.
Spojrzenie uniósł wyżej, kiedy z ust Skamandera padło słowo naukowcy. Spojrzał najpierw na posępnego aurora, a później na Gwardzistów, czekając na dalszy rozwój tego tematu.
Asbjorn Ingisson
Zawód : Alchemik na oddziale zatruć w św. Mungu, eks-truciciel
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Wiem dokładnie, Odynie
gdzieś ukrył swe oko
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Farley spojrzał na Bena i przyjął jego brak wiedzy o Samuelu i Fredericku z zawodem, któremu jednak nie pozwolił odmalować się na twarzy. Skinieniem głowy przyjął deklaracje o Charlene, Floreanie i Roselyn, biorąc zaraz do ręki pióro i notując prędko imiona osób, z którymi trzeba będzie skontaktować się po spotkaniu i sprawdzić, czy wszystko było z nimi w porządku.
Alexander spojrzał na Marcellę, ruchem głowy przyznając jej głos. Wysłuchał jej słów z uwagą. Brwi Gwardzisty zmarszczyły się lekko, zdradzając, że głęboko rozważa słowa Zakonniczki. Chwilę później takim samym spojrzeniem obdarzony został siedzący zdecydowanie bliżej Alexa Keaton. Dobierał słowa z rozwagą, korzystając z doświadczenia, które zdobył nie tylko w Zakonie, ale także jako uzdrowiciel pracujący na magipsychiatrii.
– Słuszne czy nie, pozostaje je jedynie przyjąć, przetrawić i wdrożyć w realizację to, co za sobą pociągają – odpowiedział, patrząc wpierw wprost na Figg, a dopiero później na resztę zgromadzonych wokół stołu czarodziejów. – Wnioski nie podlegają dyskusji. Opisujesz w innych słowach to, co przed chwilą przekazaliśmy z Just, a nad czym myśleliśmy już długie godziny przed spotkaniem, bo taka jest nasza rola: wskazywać kierunek, w którym dążymy jako organizacja. W tej chwili nie na tym co nie działa potrzebujemy się skupić – do tej pory roztrząsanie na spotkaniach kwestii dlaczego coś miało miejsce lub nie funkcjonuje jak powinno nie przyniosło nam niczego dobrego. Nad tym również się pochyliliśmy i bezdyskusyjne przekazywanie wniosków z misji jest tego efektem. Zamiast dywagować nad nimi trzeba skupić się na zmianach, które zapobiegną krążeniu w błędnym kole – cierpliwie tłumaczył dalej, spoglądając znów na Marcellę. – Czyli pracować w obszarach, na które zwracamy uwagę. Zdajemy sobie sprawę, że część z was może nie czuć się jednostką wojskową. Dlatego jasno i wyraźnie mówimy to tym, którzy mają takie odczucia, żeby nas o tym informowali, że będziemy im pomagać, trenować, słuchać. Nie trzeba być mundurowym po przeszkoleniu. Dyscyplina to podstawa funkcjonowania nie tylko służb mundurowych, nie jest czymś charakterystycznym tylko dla nich. To wymóg codziennego życia. To, jak ściśle się tej dyscypliny trzymamy przekłada się na nasze efekty, a te na ten moment są niezadowalające – kontynuował.
Zaraz jednak czoło Farleya wygładziło się, anonsując zmianę kierunku rozmowy, swoją odpowiedź kierował jednak wciąż w głównej mierze do Marcelli i Keatona, którzy temat poruszyli.
– Każde rozwiązanie ma to do siebie, że trzeba je gruntownie przeanalizować. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że w terenie nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co może na nas czekać. Nie zawsze jest to walka, lecz zawsze trzeba się z nią liczyć. Wymaganie od kogoś deklaracji w momencie, w którym dopiero dołącza do organizacji i ledwie zaczyna odnajdować się w jej funkcjonowaniu może i byłoby korzystne aby odnaleźć dla tego kogoś jego miejsce, ale można mu tym samym bardzo skutecznie zamknąć drogę rozwoju.
– Ktoś niekoniecznie wcześniej szkolony w walce może okazać się w niej atutem ze względu na swoje umiejętności wykraczające poza taktykę, magię ofensywną czy defensywną. Ktoś kto z pozoru nie powinien mieć wiele do czynienia z walką może okazać się niezwykle utalentowany w działaniu pod presją i w skrajnych sytuacjach, może wnieść element zaskoczenia, może mieć potencjał, który wystarczy wydobyć, odpowiednio ukierunkować i pomóc go rozwinąć.
– Misje dobierane są pod to, co o sobie wzajemnie wiemy, według naszych mocnych stron, według tego w czym najbardziej możemy się przydać. Na misje zawsze wysyłany jest też ktoś, kto ma czy to większe doświadczenie, czy to obszerniejsze kompetencje w danej dziedzinie: ktoś, kto jest dowodzącym w danej grupie i kogo polecenia zobowiązują, ponieważ ta osoba wie co robi. To nie jest przypadkowe. Jeżeli dowodzący decyduje się wyznaczyć kogoś innego do prowadzenia to również dlatego, że wie, że ta osoba ze względu na swoje umiejętności będzie w stanie sobie dobrze w tym momencie poradzić. Wszystko sprowadza się do właściwej komunikacji i zaufania. Dlatego sądzę, że zamiast z miejsca kazać wszystkim decydować co mają robić i czego się trzymać lepiej jest sobie zaufać. Zgłaszajcie swoje wątpliwości przed, a nie po fakcie – mówił dalej. – Nikogo do niczego nie zmuszamy, nikogo nigdzie siłą nie ciągniemy.
– Nie chcemy i nie będziemy tworzyć sztywnych jednostek. Liczymy na to, że zdołacie samodzielnie organizować się według posiadanych umiejętności i chęci oraz, że będziecie informowali i konsultowali z nami działania, które będziecie podejmować. Jednostka badawcza ostatecznie opierała się na działaniach Poppy, która posiada naszą niesamowitą wdzięczność za jej pracę – jednak jak się okazuje dokładanie jej dodatkowych obowiązków wynikających z prowadzenia jednostki wcale nie przyniosło korzyści. Dlatego w świetle ostatnich wydarzeń rozwiązujemy jednostkę badawczą i na obecną chwilę temat tworzenia nowych jednostek jest zamknięty, co oczywiście nie oznacza, że nie zamierzamy nad nim pracować w przyszłości. Keat, jeżeli będziesz potrzebował pomocy z fałszerstwami to daj nam znać. Hannah, a także inni, którzy przeszli rejestrację różdżki, bylibyście w stanie mu pomóc? To może okazać się niesamowicie przydatne. – zakończył swoją odpowiedź, czując, jak powoli zaczyna zasychać mu w gardle. Będą musieli dziś z Tonks powtarzać się parę razy, ale było to ryzyko, które wliczyli w swoje próby zmiany tego co nie sprawdzało się do tej pory w Zakonie na coś nowego, z potencjałem na wyprostowanie niektórych kwestii, które do tej pory szwankowały.
– Treningi grupowe to faktycznie coś, czego brakuje w naszych metodach – przyznał, a jego spojrzenie powędrowało do Tonks. – Zrobimy coś z tym – stwierdził, zwracając się do Gwardzistki i łapiąc za stojące pod ręką pióro, eleganckim pismem zapisując na swoim pergaminie z notatkami punkt: TRENING GRUPOWY. Sama propozycja spotkała się z ogólną aprobatą, co Farley postrzegał jako bardzo dobry znak. Nim postawił jednak ostatnią kreskę na pergaminie odezwał się Bertie, który już na ostatnim spotkaniu poruszył ten temat.
– Świetnie – skomentował słowa przyjaciela. – Dasz radę wstąpić dziś do Kurnika? Omówilibyśmy wszystko od razu – zapytał jeszcze Botta, dopisując zaraz jego imię przy punkcie z treningiem. Zaraz jednak wiele innych osób zaczęło poruszać coraz więcej tematów, również Londynu: czy przypadkiem nie powiedział parę minut temu, że porozmawiają o tym później?
– Hej, hej, chwila, moment! – powiedział zdecydowanie, a jego dłoń uniosła się ku górze. – To świetnie, że macie dużo różnych pomysłów z różnych dziedzin. Chcielibyśmy odnieść się do każdego z nich możliwie jak najbardziej wyczerpująco, ale moja i Just podzielność uwagi ma pewne granice. Jeżeli w jednej chwili każde z nas tu zebranych rzuciłoby pomysłem to są duże szanse, że nie zapamiętamy połowy z nich albo i większej części. Także, Keat, Michael, Steffen, Hannah: tak jak już to powiedziałem, o tym co stało się pierwszego kwietnia, o Londynie, o wszystkich konsekwencjach i o tym co możemy i będziemy robić porozmawiamy za chwilę – powiedział, po czym przeczesał dłonią włosy i zerknął na stojącą obok Tonks. – Olbrzymy i idziemy dalej – rzucił sugestię, po czym znów omiótł spojrzeniem pozostałych zgromadzonych. – Odnośnie misji: jak powiedziała Just, rozdamy wam je na koniec, każdy zgłosi się do zadań, które będzie uważał za najbardziej pasujące do jego kompetencji. Po podziale zgodnie z waszą prośbą wyznaczymy dowodzącego grupą i poinformujemy was o tym.
– Pamiętajcie jednak, że chociaż wyznaczone będzie dowództwo to idziecie tam tworząc zespół. Przygotujcie się do misji również poprzez poznanie siebie nawzajem, znajcie swoje słabe i mocne strony. Bierzcie pod uwagę wiedzę, którą posiadają wasi partnerzy: jeżeli na jakimś polu przewyższa ona waszą to w tych tematach zaufajcie im oraz ich umiejętnościom – oznajmił, po czym zerknął na Justine, przekazując jej pałeczkę.
| zaszła edycja końcówki
Alexander spojrzał na Marcellę, ruchem głowy przyznając jej głos. Wysłuchał jej słów z uwagą. Brwi Gwardzisty zmarszczyły się lekko, zdradzając, że głęboko rozważa słowa Zakonniczki. Chwilę później takim samym spojrzeniem obdarzony został siedzący zdecydowanie bliżej Alexa Keaton. Dobierał słowa z rozwagą, korzystając z doświadczenia, które zdobył nie tylko w Zakonie, ale także jako uzdrowiciel pracujący na magipsychiatrii.
– Słuszne czy nie, pozostaje je jedynie przyjąć, przetrawić i wdrożyć w realizację to, co za sobą pociągają – odpowiedział, patrząc wpierw wprost na Figg, a dopiero później na resztę zgromadzonych wokół stołu czarodziejów. – Wnioski nie podlegają dyskusji. Opisujesz w innych słowach to, co przed chwilą przekazaliśmy z Just, a nad czym myśleliśmy już długie godziny przed spotkaniem, bo taka jest nasza rola: wskazywać kierunek, w którym dążymy jako organizacja. W tej chwili nie na tym co nie działa potrzebujemy się skupić – do tej pory roztrząsanie na spotkaniach kwestii dlaczego coś miało miejsce lub nie funkcjonuje jak powinno nie przyniosło nam niczego dobrego. Nad tym również się pochyliliśmy i bezdyskusyjne przekazywanie wniosków z misji jest tego efektem. Zamiast dywagować nad nimi trzeba skupić się na zmianach, które zapobiegną krążeniu w błędnym kole – cierpliwie tłumaczył dalej, spoglądając znów na Marcellę. – Czyli pracować w obszarach, na które zwracamy uwagę. Zdajemy sobie sprawę, że część z was może nie czuć się jednostką wojskową. Dlatego jasno i wyraźnie mówimy to tym, którzy mają takie odczucia, żeby nas o tym informowali, że będziemy im pomagać, trenować, słuchać. Nie trzeba być mundurowym po przeszkoleniu. Dyscyplina to podstawa funkcjonowania nie tylko służb mundurowych, nie jest czymś charakterystycznym tylko dla nich. To wymóg codziennego życia. To, jak ściśle się tej dyscypliny trzymamy przekłada się na nasze efekty, a te na ten moment są niezadowalające – kontynuował.
Zaraz jednak czoło Farleya wygładziło się, anonsując zmianę kierunku rozmowy, swoją odpowiedź kierował jednak wciąż w głównej mierze do Marcelli i Keatona, którzy temat poruszyli.
– Każde rozwiązanie ma to do siebie, że trzeba je gruntownie przeanalizować. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że w terenie nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co może na nas czekać. Nie zawsze jest to walka, lecz zawsze trzeba się z nią liczyć. Wymaganie od kogoś deklaracji w momencie, w którym dopiero dołącza do organizacji i ledwie zaczyna odnajdować się w jej funkcjonowaniu może i byłoby korzystne aby odnaleźć dla tego kogoś jego miejsce, ale można mu tym samym bardzo skutecznie zamknąć drogę rozwoju.
– Ktoś niekoniecznie wcześniej szkolony w walce może okazać się w niej atutem ze względu na swoje umiejętności wykraczające poza taktykę, magię ofensywną czy defensywną. Ktoś kto z pozoru nie powinien mieć wiele do czynienia z walką może okazać się niezwykle utalentowany w działaniu pod presją i w skrajnych sytuacjach, może wnieść element zaskoczenia, może mieć potencjał, który wystarczy wydobyć, odpowiednio ukierunkować i pomóc go rozwinąć.
– Misje dobierane są pod to, co o sobie wzajemnie wiemy, według naszych mocnych stron, według tego w czym najbardziej możemy się przydać. Na misje zawsze wysyłany jest też ktoś, kto ma czy to większe doświadczenie, czy to obszerniejsze kompetencje w danej dziedzinie: ktoś, kto jest dowodzącym w danej grupie i kogo polecenia zobowiązują, ponieważ ta osoba wie co robi. To nie jest przypadkowe. Jeżeli dowodzący decyduje się wyznaczyć kogoś innego do prowadzenia to również dlatego, że wie, że ta osoba ze względu na swoje umiejętności będzie w stanie sobie dobrze w tym momencie poradzić. Wszystko sprowadza się do właściwej komunikacji i zaufania. Dlatego sądzę, że zamiast z miejsca kazać wszystkim decydować co mają robić i czego się trzymać lepiej jest sobie zaufać. Zgłaszajcie swoje wątpliwości przed, a nie po fakcie – mówił dalej. – Nikogo do niczego nie zmuszamy, nikogo nigdzie siłą nie ciągniemy.
– Nie chcemy i nie będziemy tworzyć sztywnych jednostek. Liczymy na to, że zdołacie samodzielnie organizować się według posiadanych umiejętności i chęci oraz, że będziecie informowali i konsultowali z nami działania, które będziecie podejmować. Jednostka badawcza ostatecznie opierała się na działaniach Poppy, która posiada naszą niesamowitą wdzięczność za jej pracę – jednak jak się okazuje dokładanie jej dodatkowych obowiązków wynikających z prowadzenia jednostki wcale nie przyniosło korzyści. Dlatego w świetle ostatnich wydarzeń rozwiązujemy jednostkę badawczą i na obecną chwilę temat tworzenia nowych jednostek jest zamknięty, co oczywiście nie oznacza, że nie zamierzamy nad nim pracować w przyszłości. Keat, jeżeli będziesz potrzebował pomocy z fałszerstwami to daj nam znać. Hannah, a także inni, którzy przeszli rejestrację różdżki, bylibyście w stanie mu pomóc? To może okazać się niesamowicie przydatne. – zakończył swoją odpowiedź, czując, jak powoli zaczyna zasychać mu w gardle. Będą musieli dziś z Tonks powtarzać się parę razy, ale było to ryzyko, które wliczyli w swoje próby zmiany tego co nie sprawdzało się do tej pory w Zakonie na coś nowego, z potencjałem na wyprostowanie niektórych kwestii, które do tej pory szwankowały.
– Treningi grupowe to faktycznie coś, czego brakuje w naszych metodach – przyznał, a jego spojrzenie powędrowało do Tonks. – Zrobimy coś z tym – stwierdził, zwracając się do Gwardzistki i łapiąc za stojące pod ręką pióro, eleganckim pismem zapisując na swoim pergaminie z notatkami punkt: TRENING GRUPOWY. Sama propozycja spotkała się z ogólną aprobatą, co Farley postrzegał jako bardzo dobry znak. Nim postawił jednak ostatnią kreskę na pergaminie odezwał się Bertie, który już na ostatnim spotkaniu poruszył ten temat.
– Świetnie – skomentował słowa przyjaciela. – Dasz radę wstąpić dziś do Kurnika? Omówilibyśmy wszystko od razu – zapytał jeszcze Botta, dopisując zaraz jego imię przy punkcie z treningiem. Zaraz jednak wiele innych osób zaczęło poruszać coraz więcej tematów, również Londynu: czy przypadkiem nie powiedział parę minut temu, że porozmawiają o tym później?
– Hej, hej, chwila, moment! – powiedział zdecydowanie, a jego dłoń uniosła się ku górze. – To świetnie, że macie dużo różnych pomysłów z różnych dziedzin. Chcielibyśmy odnieść się do każdego z nich możliwie jak najbardziej wyczerpująco, ale moja i Just podzielność uwagi ma pewne granice. Jeżeli w jednej chwili każde z nas tu zebranych rzuciłoby pomysłem to są duże szanse, że nie zapamiętamy połowy z nich albo i większej części. Także, Keat, Michael, Steffen, Hannah: tak jak już to powiedziałem, o tym co stało się pierwszego kwietnia, o Londynie, o wszystkich konsekwencjach i o tym co możemy i będziemy robić porozmawiamy za chwilę – powiedział, po czym przeczesał dłonią włosy i zerknął na stojącą obok Tonks. – Olbrzymy i idziemy dalej – rzucił sugestię, po czym znów omiótł spojrzeniem pozostałych zgromadzonych. – Odnośnie misji: jak powiedziała Just, rozdamy wam je na koniec, każdy zgłosi się do zadań, które będzie uważał za najbardziej pasujące do jego kompetencji. Po podziale zgodnie z waszą prośbą wyznaczymy dowodzącego grupą i poinformujemy was o tym.
– Pamiętajcie jednak, że chociaż wyznaczone będzie dowództwo to idziecie tam tworząc zespół. Przygotujcie się do misji również poprzez poznanie siebie nawzajem, znajcie swoje słabe i mocne strony. Bierzcie pod uwagę wiedzę, którą posiadają wasi partnerzy: jeżeli na jakimś polu przewyższa ona waszą to w tych tematach zaufajcie im oraz ich umiejętnościom – oznajmił, po czym zerknął na Justine, przekazując jej pałeczkę.
| zaszła edycja końcówki
Jej twarz nie wyrażała wiele. Ćwiczenia opanowania, kontroli mimiki, a także wszystko czemu do tej pory stawiła czoła sprawiało, że coraz lepiej szło jej też skrywanie własnych uczuć i emocji. A może przekładały się na to ćwiczenia, których podejmowała się w nauce oklumencji. Ledwie odrobinę zmarszczone brwi i ostry, bystry wzrok, który zawisł na pierwszej zabierającej głos Marcelli. Patrzyła na nią nie wchodząc w nawet jedno słowo. Przesuwając spojrzeniem po kolejno zabierających głos Zakonnikach dokładnie dostrzegając problem, który mieli od dawna. Nie mogła winić ich za chęć działania, chciała, żeby działali. Ale to działanie musiało posiadać kierunek, ręce i nogi, którym oni mieli nadać sens. Spojrzała na Alexa i skinęła mu głową lekko. Jego zdanie, było jej. Przebrnęli przez te tematy wystarczającą ilość razy, żeby mogła być pewna, że nie usłyszy z jego ust słów z którymi sama się nie zgadza. Jasne tęczówki wędrowały po kolejnych jednostkach spoglądając na Farleya i milcząco skinając mu głową. Zanim jednak powróciła do kwestii olbrzymów jeszcze raz przeciągnęła po wszystkich spojrzeniem.
- Wyjaśnijmy to sobie i załatwmy ten problem - mam nadzieję - raz na zawsze. Jeśli czegoś nie wiemy pytamy was o to. Nie jesteśmy na tyle zapatrzeni w siebie by nie docenić wiedzy i umiejętności, które posiadacie. Czy pomysłów, które macie. Jak mówiłam i powtórzę raz jeszcze. Potrzebujemy każdego z was. Cenimy wasze umiejętności. I wiemy, co potraficie. Jeśli potrzebujemy rady, albo opinii - poprosimy o nią. Jeśli mówimy, że coś nie podlega dyskusji, to jej nie podlega. - urwała na krótką chwilę łapiąc oddech, przesuwając spojrzeniem po każdym kto siedział dziś przy tym stole.
- To drugie ostrzeżenie. Tym razem dla wszystkich. Trzeciego nie będzie. - wiedzieli, że będą musieli powtórzyć się kilka razy. Zrobić coś, czego nie było do tej pory. Ale czasy w których się znaleźli wymagały tego by Zakon funkcjonował. Nadal byli przyjaciółmi, rodziną i i znajomymi. Ale problemem od zawsze zdawała się kwestia postrzegania poszczególnych ról. A oni sami pozwolili na to, by wyglądało to właśnie tak a nie inaczej.
- Kończymy z pozwalaniem na zabieranie głosu w kwestiach w których wyraźnie zaznaczamy, że nie poddajemy ich pod dyskusję. Kończymy z pozwoleniem na zachowania, które akceptowaliśmy do tej pory. Mam nadzieję, że odpowiedź Alexandra wystarczająco rozwiewa wasze wątpliwości co do funkcjonowania Zakonu. - przerwała na krótką chwilę, przesuwając spojrzeniem po sali. - I żeby była jasność - nie chodzi o to, że proponujecie rozwiązania, że macie pomysły - te zawsze są w cenie. Chodzi o to, że wyraźnie zaznaczyliśmy, że ten konkretny temat nie będzie podejmowany na tym spotkaniu. Mimo to, postanowiliście świadomie zignorować ten fakt. - postanowili sprzeciwić się niejako rozkazowi, który podkreślili już na początku uznając, że nic się nie stanie. Bo wcześniej, nigdy nic się nie działo. Dzisiaj nie miało już tak wyglądać.
- Tym razem, poproszę, żebyście nie odpowiadali na żadne ze słów, które powiedziałam przed chwilą ja i które powiedział Alex, a dotyczyły funkcjonowania Zakonu. I oczekuję, że to zrobicie. Nauki wykonywania poleceń podejmiecie się natychmiast, wszyscy. Jak widać, nawet na spotkaniu są ku temu okazje. Musicie mieć świadomość, że sprzeciwianie się wydanym poleceniom, będzie niosło za sobą konsekwencje. Tak, jak zazwyczaj każde działanie je posiada. - nie miało znaczenia, czy ktoś był po służbie mundurowej, czy nie. Nie akceptowała argumentu o nieumiejętności wykonywania poleceń, kiedy każdy człowiek spotykał się z nimi prawie codziennie.
- Rozumiemy, że chcecie działać. Ale słuchajcie też tego co mówimy. Nie możemy przechodzić przez kilka tematów jednocześnie, bo tworzy to chaos który rozrasta się wprowadzając na spotkania to, co obserwowaliśmy do tej pory. Znajdziemy czas, żeby poruszyć każdą nurtującą was kwestię - a jeśli wy macie jakieś do poruszenia, również znajdzie się ku temu chwila. - tak wyglądało to za każdym razem. A to nie funkcjonowało. Nie mogło polegać na tym, że zaczynają propozycje nie czekając nawet na informacje na temat tego, co dla konkretnych aspektów planowali oni. - Dopisanie nazwiska na tablicy ogłoszeń, to za mało, żebyśmy byli w stanie stwierdzić cokolwiek o takiej osobie i skutecznie z nią działać. Czynimy was odpowiedzialnymi za sojuszników, ale jednocześnie wasza odpowiedzialność polega również na poinformowaniu nas o tym, że nowy sojusznik zaistniał, a także podanie powodów, które kierowały waszą decyzją. Informacja o umiejętnościach nowego sojusznika pozwoli nam odpowiednio wykorzystać i ukierunkować jego potencjał. - dodała w kwestii sojuszników, jeszcze zanim powróciła do tematu olbrzymów. Słuchała uważnie kwestii poruszanej w sprawie tematu, który przedstawili jako pierwsi. Słów padających od każdego, kto zabrał głos w ich temacie.
- Olbrzymy. - powróciła, do poruszonego wcześniej tematu. - Dziękuję, za przybliżenie ich sposobu funkcjonowania wszystkim. - swoje słowa kierowała do tych, którzy zabrali w tej kwestii głos. - Naszym priorytetem w ich kwestii jest nie dopuszczenie do tego, żeby sprzymierzyły się z Voldemortem i Rycerzami. Nie wiemy na jakim etapie są oni, jednak spotkanie ludzi Ministerstwa w Zakazanym lesie jasno wskazuje na to, że zaczęli działać. Musimy odnaleźć ich jak najwięcej i przekonać do opowiedzenia się właśnie za nami. Jeśli poczujecie, że istnieje szansa zyskać więcej, sięgnijcie po nią. Jeśli zgodzą się walczyć z nami, albo posłużyć za strażników, będzie to więcej, niźli oczekujemy. - nakreśliła najpierw spoglądając na Percivala, który zdał to konkretne pytanie, później przesuwając po twarzach zakonników. - Raz zawarty sojusz, musi być pielęgnowany i pilnowany. - zgodziła się z Keatonem. Na którym zawiesiła spojrzenie. - Wszyscy zdajemy sobie sprawę z faktu, że nasze środki są o wiele mniejsze niż te, które posiadają Rycerze. Wiem jednak, że dzięki bystrości i umiejętnościom jesteśmy w stanie dać w zamian olbrzymom to, czego nie da się kupić za pieniądze. To waszym zadaniem jest zorientowanie się co pozwoli zyskać nam ich przychylność i oszacowanie czy jesteśmy w stanie sobie na to pozwolić. Gdybyście nie mieli pewności, albo wątpliwości możecie o każdej porze kontaktować się z nami. - mówiła dalej, odpowiadając też na pytanie, które zawarte zostało przez Lucindę. - Zakładamy, że szykujemy się na to starcie. W perspektywie czasu jest ono nieuniknione i konieczne. - potwierdziła głośno, odpowiadając na pytanie zadane przez Wright, spoglądając na nią. - I masz rację, musimy być przygotowani na możliwość, że możemy natknąć.. Więc zadbajcie o odpowiedni ekwipunek. Zbierzcie możliwie jak najwięcej informacji. Przygotujcie się do tego. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, żeby wyruszyć w stronę olbrzymów, skierujemy jego umiejętności ku innym aspektom. - jasne tęczówki przesunęły się na Archibalda. - Masz na myśli kogoś konkretnego? - zapytała, przechodząc płynnie do tego, co powiedział jeszcze Archibald - Dementorzy. - podjęła przenosząc wzrok na Skamandera wiedząc z czym konkretnie odnosił się. - Są po ich stronie. - zgodziła się z Archibaldem. - Anthony'emu udało się dotrzeć do informacji, które bezwzględnie muszą zostać zbadane i rozpatrzone. Istnieje szansa, że jest sposób, by ich spod tej kontroli wyrwać. Na ten moment nie wiemy na ile realny i czy w ogóle możliwy. Skamander będzie nadzorował i koordynował działania grupy. On ostatecznie wybierze jej skład. Ten temat był podejmowany już wcześniej, jednak nie otrzymawszy odpowiedniego wsparcia Anthony nie był w stanie ruszyć z nim dalej. - przesunęła spojrzeniem po zgromadzonych zakonnikach. Nie była mniej winna niż inny. Za pierwszym razem nie skupiając się na Bagmanie. Miała jednak nadzieję, że jest jeszcze choćby cień szansy, aby udało im się dotrzeć do prawdy. On jednak, znając temat najlepiej wiedział, kogo mógł potrzebować. Wiedziała też, że poradzi sobie z tym zadaniem. Anthony potrafił być bezwzględny - zarówno jeśli chodziło o słowa, jak i wykonywanie danych czynności. - Czy chcesz coś dodać w tym temacie? - zapytała Skamandera, spoglądając wprost na niego.
- Na tablicę przywiesiłam informację, które udało nam się zdobyć. Wiemy dokładnie jak wyglądają maski każdego ze śmierciożercy, co zostało obszernie opisane. Zakładamy też, że w jakiś sposób przysięga którą związują się z Voldemortem, wraz z nią maski i mikstura składająca się z krwi jednorożca, niewinnej ofiary i eliksiru rozpaczy daje im większą czarnomagiczną moc. Jeśli nie po masce, śmierciożercę można poznać po tatuażu który posiada. Potrzebujemy osób, które zdecydowane są pochylić się nad tą sprawę i zbadać ją, przeanalizować jak najdokładniej. Może, odkrycie sekretu który skrywa się za tym da nam coś, co będziemy mogli wykorzystać przeciwko nim. - to kolejny z tematów wcześniej odkładanych.
- Zróbcie proszę listę z deklaracji i umiejętności, które padły przed chwilą. Niech pojawi się na tablicy. Każdy będzie mógł dopisać na niej umiejętności, którymi jest w stanie podzielić się z resztą. A ci, którzy jakiś będą poszukiwiali będą mogli odnaleźć wszystko w jednym miejscu - spojrzała na Susanne.
- Oaza, na ten moment jest miejscem dla ludzi, którzy potrzebują pomocy. Którzy nie potrafią sami obronić się przed tym, co sprowadzili na nasze ulice Rycerze. To naszym zadaniem i obowiązkiem jest sprawić, żeby Oaza była bezpiecznym miejscem i żeby życie w niej funkcjonowało odpowiednio. Nie bez powodu nasze ostatnie misje skupiały się na ludziach i ich transporcie do Oazy. Niektórzy z tych ludzi posiadają umiejętności, bądź byli przez długi okres czasu filarami naszej społeczności. Nikt nie powiedział, że nie zamierzamy zwrócić się do nich z prośbą o wsparcie naszych działań. -zaczęła temat Oazy, przesuwając spojrzeniem po zebranych osobach. - Chcesz się tym zająć? - powiedziała kierując na Keatona wzrok - Jeśli tak trzeba zorientować się, kto chce ćwiczyć swoje umiejętności i kto zna się na magicznych miksturach. Wyznaczyć osoby, które będą odpowiedzialny za poszczególny aspekty. Ostatecznie spisać ludzi, ich deklaracje i stworzyć raport, który zostanie przesłany do jednego z nas - uniosła wzrok znów przesuwając nim po ludziach zgromadzonych w starej chacie. - Do tego czasu - i prawdopodobnie po nim - niezmiennie potrzebna jest każda pomoc w Oazie. Ludzi przybywa i prawdopodobnie przybywać będzie. Potrzebujemy pomocy w budowie kolejnych chat - by potrzebujący dostali kawałek miejsca i dach nad głową. Ale i również tych przy pomniejszych zadaniach, jak gotowanie czy kontrola zaopatrzenia. Potrzebować będziemy też eliksirów i medyków, którzy będą w stanie wspomóc to miejsce swoimi umiejętnościami. - wystosowała w ich kierunku, milknąc. Przynajmniej na kilka chwil. - Chcielibyśmy podsumować też działania w Oazie od ostatniego spotkania. Co udało wam się zrobić? Czy dostrzegacie potrzebę zajęcia się czymś na bieżąco, albo braku czegoś, co mogłoby uskutecznić jej działanie? - pytania pomknęły nad stół.
- Czego potrzebujesz do świstoklików? - zapytała Ulyssesa, nie bardzo mając pojęcie o ich tworzeniu. Wiedząc jedynie w jaki sposób uruchamiać takowe.
- Kieran, spotkajmy się jutro, będę chciała z tobą porozmawiać. - powiedziała do mężczyzny zawieszając na nim wzrok. Jednak na chwilę tylko, po której jej uwaga przenosiła się dalej z osoby na osobę, która zabierała głos.
- Podejmiemy się działań i akcji. Donosy, Fantas… ten lokal o którym wspomniał Steffen i sam Londyn omówimy wspólnie i obszernie za chwilę. - zapowiedziała, unosząc dłoń, żeby wetknąć za ucho kosmyk włosów.
| 3 tura, 48h
- Wyjaśnijmy to sobie i załatwmy ten problem - mam nadzieję - raz na zawsze. Jeśli czegoś nie wiemy pytamy was o to. Nie jesteśmy na tyle zapatrzeni w siebie by nie docenić wiedzy i umiejętności, które posiadacie. Czy pomysłów, które macie. Jak mówiłam i powtórzę raz jeszcze. Potrzebujemy każdego z was. Cenimy wasze umiejętności. I wiemy, co potraficie. Jeśli potrzebujemy rady, albo opinii - poprosimy o nią. Jeśli mówimy, że coś nie podlega dyskusji, to jej nie podlega. - urwała na krótką chwilę łapiąc oddech, przesuwając spojrzeniem po każdym kto siedział dziś przy tym stole.
- To drugie ostrzeżenie. Tym razem dla wszystkich. Trzeciego nie będzie. - wiedzieli, że będą musieli powtórzyć się kilka razy. Zrobić coś, czego nie było do tej pory. Ale czasy w których się znaleźli wymagały tego by Zakon funkcjonował. Nadal byli przyjaciółmi, rodziną i i znajomymi. Ale problemem od zawsze zdawała się kwestia postrzegania poszczególnych ról. A oni sami pozwolili na to, by wyglądało to właśnie tak a nie inaczej.
- Kończymy z pozwalaniem na zabieranie głosu w kwestiach w których wyraźnie zaznaczamy, że nie poddajemy ich pod dyskusję. Kończymy z pozwoleniem na zachowania, które akceptowaliśmy do tej pory. Mam nadzieję, że odpowiedź Alexandra wystarczająco rozwiewa wasze wątpliwości co do funkcjonowania Zakonu. - przerwała na krótką chwilę, przesuwając spojrzeniem po sali. - I żeby była jasność - nie chodzi o to, że proponujecie rozwiązania, że macie pomysły - te zawsze są w cenie. Chodzi o to, że wyraźnie zaznaczyliśmy, że ten konkretny temat nie będzie podejmowany na tym spotkaniu. Mimo to, postanowiliście świadomie zignorować ten fakt. - postanowili sprzeciwić się niejako rozkazowi, który podkreślili już na początku uznając, że nic się nie stanie. Bo wcześniej, nigdy nic się nie działo. Dzisiaj nie miało już tak wyglądać.
- Tym razem, poproszę, żebyście nie odpowiadali na żadne ze słów, które powiedziałam przed chwilą ja i które powiedział Alex, a dotyczyły funkcjonowania Zakonu. I oczekuję, że to zrobicie. Nauki wykonywania poleceń podejmiecie się natychmiast, wszyscy. Jak widać, nawet na spotkaniu są ku temu okazje. Musicie mieć świadomość, że sprzeciwianie się wydanym poleceniom, będzie niosło za sobą konsekwencje. Tak, jak zazwyczaj każde działanie je posiada. - nie miało znaczenia, czy ktoś był po służbie mundurowej, czy nie. Nie akceptowała argumentu o nieumiejętności wykonywania poleceń, kiedy każdy człowiek spotykał się z nimi prawie codziennie.
- Rozumiemy, że chcecie działać. Ale słuchajcie też tego co mówimy. Nie możemy przechodzić przez kilka tematów jednocześnie, bo tworzy to chaos który rozrasta się wprowadzając na spotkania to, co obserwowaliśmy do tej pory. Znajdziemy czas, żeby poruszyć każdą nurtującą was kwestię - a jeśli wy macie jakieś do poruszenia, również znajdzie się ku temu chwila. - tak wyglądało to za każdym razem. A to nie funkcjonowało. Nie mogło polegać na tym, że zaczynają propozycje nie czekając nawet na informacje na temat tego, co dla konkretnych aspektów planowali oni. - Dopisanie nazwiska na tablicy ogłoszeń, to za mało, żebyśmy byli w stanie stwierdzić cokolwiek o takiej osobie i skutecznie z nią działać. Czynimy was odpowiedzialnymi za sojuszników, ale jednocześnie wasza odpowiedzialność polega również na poinformowaniu nas o tym, że nowy sojusznik zaistniał, a także podanie powodów, które kierowały waszą decyzją. Informacja o umiejętnościach nowego sojusznika pozwoli nam odpowiednio wykorzystać i ukierunkować jego potencjał. - dodała w kwestii sojuszników, jeszcze zanim powróciła do tematu olbrzymów. Słuchała uważnie kwestii poruszanej w sprawie tematu, który przedstawili jako pierwsi. Słów padających od każdego, kto zabrał głos w ich temacie.
- Olbrzymy. - powróciła, do poruszonego wcześniej tematu. - Dziękuję, za przybliżenie ich sposobu funkcjonowania wszystkim. - swoje słowa kierowała do tych, którzy zabrali w tej kwestii głos. - Naszym priorytetem w ich kwestii jest nie dopuszczenie do tego, żeby sprzymierzyły się z Voldemortem i Rycerzami. Nie wiemy na jakim etapie są oni, jednak spotkanie ludzi Ministerstwa w Zakazanym lesie jasno wskazuje na to, że zaczęli działać. Musimy odnaleźć ich jak najwięcej i przekonać do opowiedzenia się właśnie za nami. Jeśli poczujecie, że istnieje szansa zyskać więcej, sięgnijcie po nią. Jeśli zgodzą się walczyć z nami, albo posłużyć za strażników, będzie to więcej, niźli oczekujemy. - nakreśliła najpierw spoglądając na Percivala, który zdał to konkretne pytanie, później przesuwając po twarzach zakonników. - Raz zawarty sojusz, musi być pielęgnowany i pilnowany. - zgodziła się z Keatonem. Na którym zawiesiła spojrzenie. - Wszyscy zdajemy sobie sprawę z faktu, że nasze środki są o wiele mniejsze niż te, które posiadają Rycerze. Wiem jednak, że dzięki bystrości i umiejętnościom jesteśmy w stanie dać w zamian olbrzymom to, czego nie da się kupić za pieniądze. To waszym zadaniem jest zorientowanie się co pozwoli zyskać nam ich przychylność i oszacowanie czy jesteśmy w stanie sobie na to pozwolić. Gdybyście nie mieli pewności, albo wątpliwości możecie o każdej porze kontaktować się z nami. - mówiła dalej, odpowiadając też na pytanie, które zawarte zostało przez Lucindę. - Zakładamy, że szykujemy się na to starcie. W perspektywie czasu jest ono nieuniknione i konieczne. - potwierdziła głośno, odpowiadając na pytanie zadane przez Wright, spoglądając na nią. - I masz rację, musimy być przygotowani na możliwość, że możemy natknąć.. Więc zadbajcie o odpowiedni ekwipunek. Zbierzcie możliwie jak najwięcej informacji. Przygotujcie się do tego. Jeśli ktoś nie czuje się na siłach, żeby wyruszyć w stronę olbrzymów, skierujemy jego umiejętności ku innym aspektom. - jasne tęczówki przesunęły się na Archibalda. - Masz na myśli kogoś konkretnego? - zapytała, przechodząc płynnie do tego, co powiedział jeszcze Archibald - Dementorzy. - podjęła przenosząc wzrok na Skamandera wiedząc z czym konkretnie odnosił się. - Są po ich stronie. - zgodziła się z Archibaldem. - Anthony'emu udało się dotrzeć do informacji, które bezwzględnie muszą zostać zbadane i rozpatrzone. Istnieje szansa, że jest sposób, by ich spod tej kontroli wyrwać. Na ten moment nie wiemy na ile realny i czy w ogóle możliwy. Skamander będzie nadzorował i koordynował działania grupy. On ostatecznie wybierze jej skład. Ten temat był podejmowany już wcześniej, jednak nie otrzymawszy odpowiedniego wsparcia Anthony nie był w stanie ruszyć z nim dalej. - przesunęła spojrzeniem po zgromadzonych zakonnikach. Nie była mniej winna niż inny. Za pierwszym razem nie skupiając się na Bagmanie. Miała jednak nadzieję, że jest jeszcze choćby cień szansy, aby udało im się dotrzeć do prawdy. On jednak, znając temat najlepiej wiedział, kogo mógł potrzebować. Wiedziała też, że poradzi sobie z tym zadaniem. Anthony potrafił być bezwzględny - zarówno jeśli chodziło o słowa, jak i wykonywanie danych czynności. - Czy chcesz coś dodać w tym temacie? - zapytała Skamandera, spoglądając wprost na niego.
- Na tablicę przywiesiłam informację, które udało nam się zdobyć. Wiemy dokładnie jak wyglądają maski każdego ze śmierciożercy, co zostało obszernie opisane. Zakładamy też, że w jakiś sposób przysięga którą związują się z Voldemortem, wraz z nią maski i mikstura składająca się z krwi jednorożca, niewinnej ofiary i eliksiru rozpaczy daje im większą czarnomagiczną moc. Jeśli nie po masce, śmierciożercę można poznać po tatuażu który posiada. Potrzebujemy osób, które zdecydowane są pochylić się nad tą sprawę i zbadać ją, przeanalizować jak najdokładniej. Może, odkrycie sekretu który skrywa się za tym da nam coś, co będziemy mogli wykorzystać przeciwko nim. - to kolejny z tematów wcześniej odkładanych.
- Zróbcie proszę listę z deklaracji i umiejętności, które padły przed chwilą. Niech pojawi się na tablicy. Każdy będzie mógł dopisać na niej umiejętności, którymi jest w stanie podzielić się z resztą. A ci, którzy jakiś będą poszukiwiali będą mogli odnaleźć wszystko w jednym miejscu - spojrzała na Susanne.
- Oaza, na ten moment jest miejscem dla ludzi, którzy potrzebują pomocy. Którzy nie potrafią sami obronić się przed tym, co sprowadzili na nasze ulice Rycerze. To naszym zadaniem i obowiązkiem jest sprawić, żeby Oaza była bezpiecznym miejscem i żeby życie w niej funkcjonowało odpowiednio. Nie bez powodu nasze ostatnie misje skupiały się na ludziach i ich transporcie do Oazy. Niektórzy z tych ludzi posiadają umiejętności, bądź byli przez długi okres czasu filarami naszej społeczności. Nikt nie powiedział, że nie zamierzamy zwrócić się do nich z prośbą o wsparcie naszych działań. -zaczęła temat Oazy, przesuwając spojrzeniem po zebranych osobach. - Chcesz się tym zająć? - powiedziała kierując na Keatona wzrok - Jeśli tak trzeba zorientować się, kto chce ćwiczyć swoje umiejętności i kto zna się na magicznych miksturach. Wyznaczyć osoby, które będą odpowiedzialny za poszczególny aspekty. Ostatecznie spisać ludzi, ich deklaracje i stworzyć raport, który zostanie przesłany do jednego z nas - uniosła wzrok znów przesuwając nim po ludziach zgromadzonych w starej chacie. - Do tego czasu - i prawdopodobnie po nim - niezmiennie potrzebna jest każda pomoc w Oazie. Ludzi przybywa i prawdopodobnie przybywać będzie. Potrzebujemy pomocy w budowie kolejnych chat - by potrzebujący dostali kawałek miejsca i dach nad głową. Ale i również tych przy pomniejszych zadaniach, jak gotowanie czy kontrola zaopatrzenia. Potrzebować będziemy też eliksirów i medyków, którzy będą w stanie wspomóc to miejsce swoimi umiejętnościami. - wystosowała w ich kierunku, milknąc. Przynajmniej na kilka chwil. - Chcielibyśmy podsumować też działania w Oazie od ostatniego spotkania. Co udało wam się zrobić? Czy dostrzegacie potrzebę zajęcia się czymś na bieżąco, albo braku czegoś, co mogłoby uskutecznić jej działanie? - pytania pomknęły nad stół.
- Czego potrzebujesz do świstoklików? - zapytała Ulyssesa, nie bardzo mając pojęcie o ich tworzeniu. Wiedząc jedynie w jaki sposób uruchamiać takowe.
- Kieran, spotkajmy się jutro, będę chciała z tobą porozmawiać. - powiedziała do mężczyzny zawieszając na nim wzrok. Jednak na chwilę tylko, po której jej uwaga przenosiła się dalej z osoby na osobę, która zabierała głos.
- Podejmiemy się działań i akcji. Donosy, Fantas… ten lokal o którym wspomniał Steffen i sam Londyn omówimy wspólnie i obszernie za chwilę. - zapowiedziała, unosząc dłoń, żeby wetknąć za ucho kosmyk włosów.
| 3 tura, 48h
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wysłuchała wszystkiego co ma do powiedzenia Alexander oraz każdy, kto zabrał głos przed nim. Postanowiła też zapisać na pergaminie podanym jej przez Susanne zapisać tych, którzy proponowali nauki z danej dziedziny, by zapamiętać dokładnie, kto ma jakie umiejętności i do kogo z czym można się zwrócić. Założyła pasma włosów za ucho, wysłuchała również tego, co mówił Keat. I właściwie wywołał aż półuśmiech na jej twarzy. Miał rację, wydawali się stworzeni tym samym zaklęciem. Proponował wszystko to, co zgadzało się z jej tokiem myślenia. Ale wtedy odezwał się Alex i już pierwsze jego zdania wywołały u niej uniesienie brwi. Nie wierzyła w to co właśnie słyszała. Naprawdę. - Alex. - Zaczęła bardzo krótko. Siedziała dokładnie naprzeciwko niego. - Mam wrażenie, że zupełnie mnie nie słuchałeś. Ani Ty ani Just nie wskazaliście co jest powodem naszych problemów, wskazaliście tylko ich istnienie. Ani przez chwilę z nimi nie dyskutowałam. Nie stwierdziłam, że te wnioski są nieprawdziwe, bo są w pełni realne, ale czcze mówienie, że możemy wam ufać tych problemów nie rozwiąże. Chyba, że proponowanie rozwiązań również jest niedozwolone... - Nagle zatrzymała przez chwilę swoją wypowiedź, a jej ton stał się ostrzejszy, ale to tylko dlatego, że miała wrażenie, że żaden inny typ słów po prostu nie dotrze, że wszystko to co powie z jak najlepszą intencją i tak zostanie zinterpretowane jako podważenie autorytetu. - Że nie wiem w jaki sposób mamy wam ufać, skoro przez ponad pół roku od pojawienia się anomalii nie powiedzieliście nam skąd się one wzięły... Od maja aż do misji w Azkabanie nikt z was o tym nie wspomniał. Kto wie co jeszcze przed nami ukrywacie. - Usta Marcelli były lekko zaciśnięte, spojrzenie mętne. - Źle zrozumiałeś moje słowa. Nie miałam na myśli tworzenia nowej jednostki podobnej do jednostki badawczej, ale informację, choćby by każdy wpisał się na tablicę, co chce robić, przy czym i żeby było to luźne, ale jednak pokaże co uważamy za swoją mocną stronę. By każdy mógł dokładnie określić co chce, a czego nie. W większości znamy swoje umiejętności, które szlifujemy latami i nie wierzę, że wy macie umiejętność zapamiętania każdej pojedynczej informacji na temat każdego z nas. - Przewróciła oczami. Przecież nikt nie oczekiwał, że będą nadludźmi, którzy potrafią wyczytać prosto w głowy każdego z nich do dokładnie preferują i czego oczekują.
Słuchała Alexandra dalej. Powiedział naprawdę dużo rzeczy, z których niewiele wynikało, ale ostatecznie westchnęła pod nosem. - To nie ma sensu. To tak jakbyś właśnie wyrzucił całą ideę przygotowania do walki do kosza. Po co w takim razie aurorzy mają trzyletnie szkolenie. Nie lepiej, żeby po prostu wziąć czarodzieja z ulicy, powiedzieć mu, że ma przestrzegać dyscypliny, bo przecież każdy ją zna według Twoich słów i zobaczyć czy będzie dostatecznie odporny na stres. Nie jestem też pewna czy element zaskoczenia jest odpowiednią techniką, jeśli zaskakujemy samych siebie. - Zakończyła to zdanie jeszcze cichym słowem, które było zupełnie niezrozumiałe dla każdego który tu sie pojawił, a to dlatego, ze wypowiedziała je w szkockim dialekcie. Ułożyła łokcie na stole. - Wymagacie dyscypliny i bezsprzecznego wykonywania rozkazów, jednocześnie wymagając od nas również, żebyśmy organizowali się sami? Może jednak nie będziecie zamiatać pod dywan pomysłu szkolenia z tego czym jest przywództwo. Bez urazy. - Poczuła się naprawdę paskudnie. Nigdy nie poczuła się tak zlekceważona jak w tej chwili. Nie była pewna czy gwardziści ze swoją wizją dowództwa przypadkiem nie zbłądzili i dlatego zastanawiała czy na pewno dobrym pomysłem jest wrzucanie na piedestał osób, które nigdy nie miały wcześniej do czynienia z prawdziwą jednostką mundurową, a za to są naprawdę silnie próbują udawać, że wcale nie potrzebują nauczyć się kierować ludźmi i sprawiać, żeby ich słuchali. Żadne ze słów Alexa nie sprawiło, że miała ochotę go słuchać. Nieważne z jak groźną miną by te słowa wypowiedział. Bo po prostu takich rzeczy trzeba było się nauczyć, wątpiła, że próba zakonu daje od razu pakiet umiejętności przywódczych równych doświadczeniu wielu lat w służbach mundurowych. Spojrzała teraz również na Just, równie chłodno co ona patrzyła na nich wszystkich i posłała jej uśmiech. Bardzo gorzki, bardzo ciężki. - To następnym razem jeśli pojawi się zmiana w procedurach, dajcie proszę znać, bo nie wykształciłam daru jasnowidzenia. Wypowiedź Alexa nie rozwiała żadnych wątpliwości, dziękuję, że pytasz. Ale mimo tego niebywałego ostrzeżenia, pozwólcie, że powiem jedno. Bez mrugnięcia okiem wykonuję każdy rozkaz, narażając siebie, swoją posadę, nie wymagając nawet wyjaśnień. - Przypomniała sobie misję w Gringotcie, gdzie od Harolda nie utrzymali niemal żadnych wytycznych, nawet nie wiedzieli o co walczą, ale to zrobili, bo tak trzeba było. - I walczę po to, tylko po to, by usłyszeć, że gdy się odezwę, by pomóc nam funkcjonować lepiej, to mam się po prostu zamknąć? - Spytała, ale nie powiedziała więcej nic już w tym temacie. Po prostu odwróciła wzrok, czując gorzkość w gardle. Siedziała cicho, pomimo tego, że mogła wspomnieć o wielu rzeczach, o których chcieli rozmawiać. Mogła pomagać przy donosach, mogła pójść na misję, ale skoro nie miała już do niczego nawiązywać - nie będzie. Mogła powiedzieć przecież wszystkim o potężnym datku na Oazę, który udało się jej zdobyć, o dobrze wykonanych misjach, o tym, że właściwie niczego zupełnie nie spieprzyła, o tym, że niedługo pewnie dowiedzą się kolejnych rzeczach, które stały się z jej powodu, bo już zaplanowała spotkanie dotyczące notatnika znalezionego w Gringotcie. Słuchała biernie, wpatrując się właściwie tylko w pergamin, który leżał przed nią, a który dała jej Susanne na samym początku spotkania. To był wyjątkowo gorzki moment.
Słuchała Alexandra dalej. Powiedział naprawdę dużo rzeczy, z których niewiele wynikało, ale ostatecznie westchnęła pod nosem. - To nie ma sensu. To tak jakbyś właśnie wyrzucił całą ideę przygotowania do walki do kosza. Po co w takim razie aurorzy mają trzyletnie szkolenie. Nie lepiej, żeby po prostu wziąć czarodzieja z ulicy, powiedzieć mu, że ma przestrzegać dyscypliny, bo przecież każdy ją zna według Twoich słów i zobaczyć czy będzie dostatecznie odporny na stres. Nie jestem też pewna czy element zaskoczenia jest odpowiednią techniką, jeśli zaskakujemy samych siebie. - Zakończyła to zdanie jeszcze cichym słowem, które było zupełnie niezrozumiałe dla każdego który tu sie pojawił, a to dlatego, ze wypowiedziała je w szkockim dialekcie. Ułożyła łokcie na stole. - Wymagacie dyscypliny i bezsprzecznego wykonywania rozkazów, jednocześnie wymagając od nas również, żebyśmy organizowali się sami? Może jednak nie będziecie zamiatać pod dywan pomysłu szkolenia z tego czym jest przywództwo. Bez urazy. - Poczuła się naprawdę paskudnie. Nigdy nie poczuła się tak zlekceważona jak w tej chwili. Nie była pewna czy gwardziści ze swoją wizją dowództwa przypadkiem nie zbłądzili i dlatego zastanawiała czy na pewno dobrym pomysłem jest wrzucanie na piedestał osób, które nigdy nie miały wcześniej do czynienia z prawdziwą jednostką mundurową, a za to są naprawdę silnie próbują udawać, że wcale nie potrzebują nauczyć się kierować ludźmi i sprawiać, żeby ich słuchali. Żadne ze słów Alexa nie sprawiło, że miała ochotę go słuchać. Nieważne z jak groźną miną by te słowa wypowiedział. Bo po prostu takich rzeczy trzeba było się nauczyć, wątpiła, że próba zakonu daje od razu pakiet umiejętności przywódczych równych doświadczeniu wielu lat w służbach mundurowych. Spojrzała teraz również na Just, równie chłodno co ona patrzyła na nich wszystkich i posłała jej uśmiech. Bardzo gorzki, bardzo ciężki. - To następnym razem jeśli pojawi się zmiana w procedurach, dajcie proszę znać, bo nie wykształciłam daru jasnowidzenia. Wypowiedź Alexa nie rozwiała żadnych wątpliwości, dziękuję, że pytasz. Ale mimo tego niebywałego ostrzeżenia, pozwólcie, że powiem jedno. Bez mrugnięcia okiem wykonuję każdy rozkaz, narażając siebie, swoją posadę, nie wymagając nawet wyjaśnień. - Przypomniała sobie misję w Gringotcie, gdzie od Harolda nie utrzymali niemal żadnych wytycznych, nawet nie wiedzieli o co walczą, ale to zrobili, bo tak trzeba było. - I walczę po to, tylko po to, by usłyszeć, że gdy się odezwę, by pomóc nam funkcjonować lepiej, to mam się po prostu zamknąć? - Spytała, ale nie powiedziała więcej nic już w tym temacie. Po prostu odwróciła wzrok, czując gorzkość w gardle. Siedziała cicho, pomimo tego, że mogła wspomnieć o wielu rzeczach, o których chcieli rozmawiać. Mogła pomagać przy donosach, mogła pójść na misję, ale skoro nie miała już do niczego nawiązywać - nie będzie. Mogła powiedzieć przecież wszystkim o potężnym datku na Oazę, który udało się jej zdobyć, o dobrze wykonanych misjach, o tym, że właściwie niczego zupełnie nie spieprzyła, o tym, że niedługo pewnie dowiedzą się kolejnych rzeczach, które stały się z jej powodu, bo już zaplanowała spotkanie dotyczące notatnika znalezionego w Gringotcie. Słuchała biernie, wpatrując się właściwie tylko w pergamin, który leżał przed nią, a który dała jej Susanne na samym początku spotkania. To był wyjątkowo gorzki moment.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Przychodząc na spotkanie, nie był pewien, czego powinien był się spodziewać, w chacie pojawiał się więc bez oczekiwań – ale póki co zebranie i tak okazywało się festiwalem zaskoczeń. Początkowo pozytywnych, pomysły Keatona, choć jeszcze nieociosane i wymagające przedyskutowania, wydawały mu się trafione (być może Burroughs nie był tak narwany i lekkomyślny, jak początkowo sądził), z uwagą wysłuchał też słów Skamandera i Rinehearta, zgadzając się z nimi w większości, lecz o ile te, jak i kilka innych wypowiedzi, dawały mu nadzieję, tak odpowiedź, która padła ze strony dowodzącej, wywołała u niego niedowierzanie. Objawiające się jedynie uniesieniem brwi, nie miał zamiaru odzywać się niepytany – nie, kiedy Tonks tak gwałtownie ucięła dyskusję – im więcej padało jednak zdań, tym bardziej ulatywał z niego początkowy optymizm. Nie rozumiał – niepotrzebnego obnoszenia się z autorytetem, który przecież nie mógł być zdobyty nakazami, całkowitego zignorowania podniesionych przez członków Zakonu Feniksa problemów. Nie wiedział, jak na imię miała jasnowłosa kobieta, która zabrała głos po Gwardzistach, w milczeniu zgadzał się jednak z każdym jej słowem – niemal pewien, że poprzednie spotkały się z całkowitym niezrozumieniem. Przez brak uwagi? Rozkojarzenie? Trudno mu było stwierdzić, do tej pory Just i Alexander dali mu się poznać z innej strony, bardziej rozważnej, uważnej; dzisiaj słuchał i niedowierzał, kwestia poruszona przez pozostałych członków wydawała mu się istotna i nagląca – a sprowadzenie spotkania do milczącego wysłuchania ogłoszeń, które równie dobrze można było przesłać listownie, pozbawione większego celu. Być może za krótko był w organizacji, by w pełni zrozumieć jej działanie, może w tym wszystkim był jakiś ukryty sens – ale on sam go nie widział, i nie potrafił w (wymuszonej) ciszy własnego umysłu nie porównywać: tego, jak przy zdezorganizowanym Zakonie Feniksa wypadali Rycerze Walpurgii, i tego, jak ewentualne bezpośrednie starcie skończyłoby się dla obu ugrupowań.
Zgodnie z zaleceniami jednak milczał – nie podnosząc pomysłów i spostrzeżeń, z którymi tu przyszedł (prześle je później na pergaminie – zgodnie z poleceniem, może również nie wymagały dyskusji), pozwalając sobie jednak na rzucenie pytającego spojrzenia w stronę siedzącego obok niego Benjamina. Osunął się niżej na krześle, palcami bezwiednie pocierając skroń.
Zgodnie z zaleceniami jednak milczał – nie podnosząc pomysłów i spostrzeżeń, z którymi tu przyszedł (prześle je później na pergaminie – zgodnie z poleceniem, może również nie wymagały dyskusji), pozwalając sobie jednak na rzucenie pytającego spojrzenia w stronę siedzącego obok niego Benjamina. Osunął się niżej na krześle, palcami bezwiednie pocierając skroń.
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Nie za bardzo rozumiał, co się właśnie działo - był nowym Zakonnikiem i nie wiedział, czego się spodziewać. Nikt nie przekazał mu wcześniej, jak konkretnie mają wyglądać spotkania, a z ogólnikowych i wypowiedzianych wcześniej frazesów o dyscyplinie zrozumiał konieczność podporządkowania się starszym w hierarchii podczas misji, zadań i akcji (co zresztą czynił, intuicyjnie słuchając się tych starszym stażem w Zakonie).
Nikt nie powiedział nic o tym, że niedopuszczalne jest zabieranie głosu, jeśli spycha to dyskusję na "boczny tor" - skąd zresztą miał wiedzieć, który ton jest tym bocznym? Dlaczego trafne pomysły Keatona miały być odebrane jako brak dyscypliny? Jeśli mieli o czymś podyskutować później, Gwardziści mogli zapowiedzieć najpierw jakiś porządek spotkania - Steff nie wiedział jednak jakie tematy będą jeszcze poruszane, ani jak zwykle wygląda struktura takich spotkań; ale wszyscy byli poruszeni tym, co się stało w Londynie. Myślał, że spotkania to bezpieczna i otwarta przestrzeń na podzielenie się swoimi zdolnościami, planami, pomysłami, a nawet obawami. Skąd miał wiedzieć, że mają zdusić to wszystko w zarodku i ze spokojem przejść do omawiania zwyczajów olbrzymów?
Czuł się tym bardziej skołowany, że przecież miał już okazję rozmawiać z Alexem i Just o "Walczącym Magu" i sprawnie opracowali wtedy produktywny plan, być może lepszy od sugestii pana Rinehearta - chętnie by o tym opowiedział, ale nie był pewien, czy powinien. Od początku podchodził do Just i Alexa z szacunkiem, wszyscy Gwardziści byli dla niego autorytetem, ale wtedy nie czuł się uciszany, a przecież nadal był tym samym Steffkiem. Spróbował blado uśmiechnąć się do Just w odpowiedzi na to, że temat Fantasmagorie będzie jeszcze poruszony - perspektywa pokazania Rosierom gdzie raki zimują napawała go posępnym entuzjazmem. Potem jednak odezwała się Marcella, a uśmiech Steffka zrzedł. Młody Zakonnik, wyraźnie rozdarty między posłuszeństwem wobec Gwardzistów i poruszeniem słowami Zakonniczki (przyjaciółki!), która uratowała mu skórę podczas trzech wspólnych misji, przygryzł wargę i uciekł wzrokiem - najpierw wbił go w stół, a potem pomknął spojrzeniem do trzeciego obecnego tutaj Gwardzisty, pana Bena, aż wreszcie zawiesił je smętnie na jabłeczniku - ale nie sięgnął po drugi kawałek, bo jakoś stracił apetyt.
Nikt nie powiedział nic o tym, że niedopuszczalne jest zabieranie głosu, jeśli spycha to dyskusję na "boczny tor" - skąd zresztą miał wiedzieć, który ton jest tym bocznym? Dlaczego trafne pomysły Keatona miały być odebrane jako brak dyscypliny? Jeśli mieli o czymś podyskutować później, Gwardziści mogli zapowiedzieć najpierw jakiś porządek spotkania - Steff nie wiedział jednak jakie tematy będą jeszcze poruszane, ani jak zwykle wygląda struktura takich spotkań; ale wszyscy byli poruszeni tym, co się stało w Londynie. Myślał, że spotkania to bezpieczna i otwarta przestrzeń na podzielenie się swoimi zdolnościami, planami, pomysłami, a nawet obawami. Skąd miał wiedzieć, że mają zdusić to wszystko w zarodku i ze spokojem przejść do omawiania zwyczajów olbrzymów?
Czuł się tym bardziej skołowany, że przecież miał już okazję rozmawiać z Alexem i Just o "Walczącym Magu" i sprawnie opracowali wtedy produktywny plan, być może lepszy od sugestii pana Rinehearta - chętnie by o tym opowiedział, ale nie był pewien, czy powinien. Od początku podchodził do Just i Alexa z szacunkiem, wszyscy Gwardziści byli dla niego autorytetem, ale wtedy nie czuł się uciszany, a przecież nadal był tym samym Steffkiem. Spróbował blado uśmiechnąć się do Just w odpowiedzi na to, że temat Fantasmagorie będzie jeszcze poruszony - perspektywa pokazania Rosierom gdzie raki zimują napawała go posępnym entuzjazmem. Potem jednak odezwała się Marcella, a uśmiech Steffka zrzedł. Młody Zakonnik, wyraźnie rozdarty między posłuszeństwem wobec Gwardzistów i poruszeniem słowami Zakonniczki (przyjaciółki!), która uratowała mu skórę podczas trzech wspólnych misji, przygryzł wargę i uciekł wzrokiem - najpierw wbił go w stół, a potem pomknął spojrzeniem do trzeciego obecnego tutaj Gwardzisty, pana Bena, aż wreszcie zawiesił je smętnie na jabłeczniku - ale nie sięgnął po drugi kawałek, bo jakoś stracił apetyt.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Salon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Okolice :: Stara chata