Kasztanowy park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kasztanowy park
O tej porze roku kasztanowy park tonie w grubych warstwach śnieżnego puchu, który - ku uciesze nie tylko dzieci - zdaje się idealny do tworzenia aniołków, lepienia trwałych śnieżek i budowania przepięknych bałwanów.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.
- grupy:
- grupa I
Frank Carter
Charles Lovegood
Garrett Weasley
grupa II
Febe Valhakis
Clementine Baudelaire
Samuel Skamander
grupa III
Teddy Purcell
Benjamin Wright
Harriett Lovegood
grupa IV
Colin Fawley
Frederick Fox
Luna Spencer-Moon
grupa V
Minnie McGonagall
Hereward Bartius
Bleach Plistone
dla niedowiarków wynik losowania: klik
- opisy bałwanków:
- grupa I
Podstawa bałwana będąca dziełem Franka i brzuch przygotowany przez Garretta wyglądały na zbudowane z wielką starannością, ale pod względem jakości odstawała od nich stworzona przez Charlesa głowa. Chłopiec przecenił swoje umiejętności lepienia w śniegu i, próbując ulepić z niego pyszczek smoka, przyczynił się wyłącznie do tego, że bałwankowa głowa rozpadła mu się w dłoniach.
Bałwan tej grupy składał się ze stabilnej podstawy i solidnego brzucha. Gdyby nie brak głowy, prezentowałby się całkiem dostojnie.
grupa II
Bałwanek przygotowany przez grupę drugą nie wyglądał najlepiej. Samuel miał wielkie trudności z ulepieniem wymiarowej kuli; śnieg topił mu się w dłoniach, a jego kula przypominała bardziej spłaszczone jajo. Dzieła dopełniła Clementine, wpadając w podstawę bałwana i przekrzywiając ją już zupełnie. Jej kula również nie należała do najbardziej udanych. Honor drużyny uratowała Febe, jednak nawet najlepsza głowa nie jest w stanie pomóc, gdy podstawa i brzuch bałwana prezentują się dość... nieciekawie.
Bałwan tej grupy składał się z niewymiarowej podstawy, wybrakowanego, nieco bezkształtnego brzucha i stosunkowo udanej głowy. Cały bałwan był przekrzywiony i wyglądał, jakby miał zaraz się przewrócić.
grupa III
Gorąca atmosfera panująca w grupie trzeciej na szczęście nie roztopiła niewinnego bałwanka. W gruncie rzeczy, prezentował się on całkiem nieźle. Co prawda podstawa ulepiona przez Benjamina mogłaby bardziej przypominać kulę niż elipsę, ale towarzyszące mu panie spisały się na medal. Głowa bałwanka będąca dziełem Teddy prezentowała się bowiem idealnie. Brzuch wykonany przez Harriett miejscami też był nieco koślawy, ale cała konstrukcja po złożeniu wydawała się dość stabilna.
Bałwan tej grupy składał się z przepięknej głowy, solidnego, choć nieco przekrzywionego brzucha i spłaszczonej podstawy, która pomimo swojego wyglądu okazała się wystarczająco wytrzymała.
grupa IV
JednorękibandytaColin okazał się zaskakująco dobry w lepieniu bałwanów; jak widać, wcale nie potrzeba do tej zabawy wszystkich kończyn. Luna spisała się trochę gorzej. Jej kula wydawała się dość wytrzymała, ale daleko było jej do idealnego kształtu. Dzieło Freda prezentowało się podobnie - nie grzeszyło nadmierną urodą, ale gwarantowało wystarczającą stabilność, żeby bałwan nie rozpadł im się na oczach.
Bałwan tej grupy wyglądał bardzo solidnie, choć był przy tym nieco koślawy i raczej nieforemny.
grupa V
Bałwanek grupy piątej miałby spore szanse na zostanie faworytem, gdyby nie fakt, że podstawa nieporęcznie lepiona przez Herewarda okazała się wyjątkowo słaba. Rozpadła się całkowicie w momencie, gdy Minnie i Bleach ułożyły na nich swoje kule. Na szczęście ich dzieła były wystarczająco solidne, aby wytrzymać ten upadek. Głowa stworzona przez Minnie przypominała wyjętą prosto z foremki, a brzuch ulepiony przez Bleach wcale nie prezentował się gorzej.
Bałwan tej grupy składał się z przepięknej głowy i solidnego brzucha, przez brak podstawy był jednak niewielki i wyglądał jak bałwankowe dziecko.
- opis zadań:
- wynik losowania
grupa I
Wybrano wam dość niefortunne miejsce na stanowisko do lepienia bałwanka: tuż nad waszymi głowami rozrastały się gałęzie wielkiego, starego kasztanowca o wyjątkowo grubych konarach; jak nietrudno się domyślić, na gałęziach zebrały się olbrzymie warstwy śnieżnego puchu. Prawa fizyki, które obowiązują także w świecie magii, sprawiły, że po silniejszym podmuchu wiatru cały ten kożuszek śniegu w ekspresowym tempie spadł na ziemię. Jedno z was, Garretta, spotkało niezwykłe nieszczęście - większość śniegu spadło właśnie na niego, z impetem przewracając go na ziemię i od stóp do głów zakrywając zaspą. Bałwanek także nie uszedł bez szwanku. Spadający śnieg popchnął najwyżej ułożoną z kul, przez co ta odpadła od śniegowego tułowia i zaczęła turlać się w kierunku grupy drugiej. Wyglądało na to, że była w tamtą stronę zwodzona magią. Czyżby przeciwnicy postanowili sabotować waszego bałwanka?
| Musicie uratować zakopaną osobę i złożyć bałwana w całość.
grupa II
Zrobiliście sobie akurat krótką przerwę na złapanie oddechu i przyjrzenie się swojemu bałwankowemu dziełu, kiedy to nagle... zaczęło się topić. Ni stąd, ni zowąd, kompletnie bez przyczyny - przecież wcale nie było za ciepło, słońce też już dawno skryło się za horyzontem, a wy nawet nie dmuchaliście i nie chuchaliście na swojego śniegowego ludka. Kule, które lepiliście z takim zaangażowaniem, już wkrótce miały zmienić się na waszych oczach w bezkształtną, roztopioną breję, tym samym marnując całą wytężoną pracę.
| Musicie uratować bałwana przed zostaniem kałużą.
grupa III
Wasz bałwanek (wbrew wszystkiemu) wcale nie wyglądał najgorzej i mogliście czuć się dumni ze swojego dzieła. Nie było jednak zbyt wiele czasu na radość; wkrótce ze śniegu zaczęły wyrastać wielkie, ostre sople, które mogłyby zranić kogoś nieuważnego. Na szczęście udało wam się odskoczyć w porę w czas i pozostaliście bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Ale co z tego, skoro straciliście przy tym dostęp do swojego bałwana; wyrastające sople stawały się coraz grubsze, coraz dłuższe, coraz ostrzejsze, aż w końcu zaczęły przypominać lodową klatkę, w której zamknięto śniegowego ludka.
| Musicie znaleźć sposób, żeby dostać się do waszego bałwana.
grupa IV
Udało się! Przebrnęliście przez ciężki etap toczenia śniegowych kul i nawet daliście radę upodobnić swoje dzieło do wytworu bałwankokształtnego. Jednak wam również, tak samo jak pozostałym grupom, nie było dane cieszyć się zbyt długo spokojem. Gdy na chwilę odwróciliście wzrok od waszego bałwana, ten zaczął... lewitować. Najpewniej nie zauważyliście tego, że uniósł się na cal, kolejne dwa też umknęły waszej uwadze, ale w końcu bałwanek wzniósł się na wysokość metra i zaczął lecieć coraz wyżej, coraz szybciej, co już z pewnością rzuciło wam się w oczy. Jak tak dalej pójdzie, zaraz zgubi się wśród chmur i doleci do samego nieba!
| Musicie sprowadzić bałwanka na ziemię.
grupa V
To wszystko stało się nagle - w jednej chwili zaznawaliście chwili odpoczynku, spoglądając na swojego bałwanka, a w drugiej ten dosłownie zniknął na waszych oczach. Rozpłynął się! Rozglądaliście się za nim może z zaskoczeniem, może z niepokojem, ale nigdzie nie mogliście go dostrzec. Wtedy zmaterializował się na nowo w odległości kilkunastu metrów, ale zanim nawet mogliście ruszyć w jego stronę, zniknął z charakterystycznym pyknięciem towarzyszącym zazwyczaj teleportacji. I pojawił się w kompletnie innym miejscu - tym razem też tylko na parę sekund, pyk, i znów go nie było. Gdyby na miejscu znajdował się uzdrowiciel, na pewno zdiagnozowałby u waszego bałwanka czkawkę teleportacyjną.
| Musicie złapać i unieruchomić bałwanka.
- wynik losowania ozdób:
- wynik losowania
grupa I - pielucha, wczorajszy Prorok Codzienny, martwa ryba i worek pełen guzików
grupa II - elegancka, czerwona sukienka, para butów na wysokim obcasie, blond peruka i karminowa szminka
grupa III - dwadzieścia zasuszonych róż, monokl i butelka szampana
grupa IV - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
grupa V - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
Nigdy by nie przypuszczał, że najbardziej na świecie będzie chciał właśnie tego.
On, półkrwi czarodziej znikąd, z nosem wiecznie zatopionym w książkach. On, z przerośniętymi ambicjami, wizją sławy pod przymkniętymi powiekami, kompletnie niepasującą do pochodzenia i osiągnięć arogancją. On, wielki podróżnik, nieustraszony odkrywca, z jedną połataną walizką i kompletnym brakiem wyobraźni. I wreszcie on – Frank Carter, skruszony właściciel Dziurawego Kotła, z przetrąconym przez własną butę kręgosłupem, odżywający powoli pod jej opieką.
A jednak; gdyby ktoś postawił przed nim w tamtej chwili zwierciadło Ain Eingarp, kompletnie nic by się nie zmieniło. Wciąż widziałby to samo – Teddy w białej sukience, uczepioną boku ojca, idącą w jego kierunku co prawda powoli, ale za to na nogach drżących lekko, jakby chciały wyrwać się do przodu. Wiedział, że wstrzymywała ją tylko tradycja, naturalnie nigdy nie poruszała się w ten sposób, zbyt żywa i energiczna, żeby kroczyć dostojnie przez życie, bo przecież tyle było do zobaczenia po drodze. On również najchętniej rzuciłby się do niej, ale czuł na sobie kontrolnie spojrzenie co najmniej dwóch par oczu, czekał więc (nie)cierpliwie, dodając do idealnego obrazka wszystko to, co widział wokół, i nie mogąc nie uśmiechnąć się na widok szyszkowego bukietu, letniej kreacji na tle zimowego krajobrazu, zaczerwienionych policzków i jasnych włosów, które o dziwo pozostawały jeszcze w barwie jednolitej i stonowanej.
Chyba odrobinę za mocno ścisnął jej chłodne palce, gdy wreszcie przed nim stanęła, sprawiając, że na chwilę zapomniał o dziesiątkach obserwujących ich par oczu. – Cześć – odpowiedział szeptem, uśmiechając się trochę łobuzersko, jakby wcale nie miał trzydziestu czterech lat. – Miło, że wpadłaś – dodał, nie mając wcale na myśli kasztanowego ogrodu i samej ceremonii. Miło, że wpadłaś na mnie z tacą pełną kufli, chciał powiedzieć, przywołując ich pierwsze, niezdarne spotkanie, ale to chyba nie było coś, co należało mówić na ślubach. Więc milczał, nie mogąc się nadziwić, że była taka piękna, i że za chwilę miała zostać jego żoną.
Nie, nie za chwilę. Już teraz.
Roześmiał się bezgłośnie, słysząc odpowiedź na pytania, które jeszcze nie padły i zastanawiając się przelotnie, czy podchmielony urzędnik potraktuje tę samowystarczalność jako dobrą kartę, czy może wprost przeciwnie, poczuje się urażony, że odebrano mu szansę na kwiecistą przemowę. Nigdy nie lubił kwiecistych przemów. Ani urzędników, jeśli już przy tym jesteśmy. – Tak, tak i jeszcze raz tak – powtórzył za Teddy, i po raz drugi tego dnia miał wrażenie, jakby zaklęcie zamrażające przytwierdziło mu do twarzy niemożliwy do pozbycia się uśmiech. – Charlie? – spojrzał w dół, na złotowłosego chłopca, którego poznał kilka godzin wcześniej, a który właśnie czynił honory przekazania im obrączek; wyciągnął z trzymanego przez młodego Lovegooda pudełeczka mniejszy krążek, zerkając na stojącą przy nim kobietę – czy już zauważyła, że nie były to te same pierścionki, które tak dzielnie transmutowała? – Teddy. – Po raz ostatni ścisnął jej palce, unosząc drobną dłoń nieco wyżej. – Powinienem pewnie zapytać, czy zechcesz uczynić mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, ale skoro już to zrobiłaś – zmrużył oczy – to czy uczynisz mi ten zaszczyt i dopiszesz swoje imię na naszych drzwiach? – Bo wcześniej nie wypadało.
Ach, a tak poza tym – chyba popełnił największą gafę wszechświata, wsuwając obrączkę na teodorowy palec zanim miała szansę mu odpowiedzieć.
On, półkrwi czarodziej znikąd, z nosem wiecznie zatopionym w książkach. On, z przerośniętymi ambicjami, wizją sławy pod przymkniętymi powiekami, kompletnie niepasującą do pochodzenia i osiągnięć arogancją. On, wielki podróżnik, nieustraszony odkrywca, z jedną połataną walizką i kompletnym brakiem wyobraźni. I wreszcie on – Frank Carter, skruszony właściciel Dziurawego Kotła, z przetrąconym przez własną butę kręgosłupem, odżywający powoli pod jej opieką.
A jednak; gdyby ktoś postawił przed nim w tamtej chwili zwierciadło Ain Eingarp, kompletnie nic by się nie zmieniło. Wciąż widziałby to samo – Teddy w białej sukience, uczepioną boku ojca, idącą w jego kierunku co prawda powoli, ale za to na nogach drżących lekko, jakby chciały wyrwać się do przodu. Wiedział, że wstrzymywała ją tylko tradycja, naturalnie nigdy nie poruszała się w ten sposób, zbyt żywa i energiczna, żeby kroczyć dostojnie przez życie, bo przecież tyle było do zobaczenia po drodze. On również najchętniej rzuciłby się do niej, ale czuł na sobie kontrolnie spojrzenie co najmniej dwóch par oczu, czekał więc (nie)cierpliwie, dodając do idealnego obrazka wszystko to, co widział wokół, i nie mogąc nie uśmiechnąć się na widok szyszkowego bukietu, letniej kreacji na tle zimowego krajobrazu, zaczerwienionych policzków i jasnych włosów, które o dziwo pozostawały jeszcze w barwie jednolitej i stonowanej.
Chyba odrobinę za mocno ścisnął jej chłodne palce, gdy wreszcie przed nim stanęła, sprawiając, że na chwilę zapomniał o dziesiątkach obserwujących ich par oczu. – Cześć – odpowiedział szeptem, uśmiechając się trochę łobuzersko, jakby wcale nie miał trzydziestu czterech lat. – Miło, że wpadłaś – dodał, nie mając wcale na myśli kasztanowego ogrodu i samej ceremonii. Miło, że wpadłaś na mnie z tacą pełną kufli, chciał powiedzieć, przywołując ich pierwsze, niezdarne spotkanie, ale to chyba nie było coś, co należało mówić na ślubach. Więc milczał, nie mogąc się nadziwić, że była taka piękna, i że za chwilę miała zostać jego żoną.
Nie, nie za chwilę. Już teraz.
Roześmiał się bezgłośnie, słysząc odpowiedź na pytania, które jeszcze nie padły i zastanawiając się przelotnie, czy podchmielony urzędnik potraktuje tę samowystarczalność jako dobrą kartę, czy może wprost przeciwnie, poczuje się urażony, że odebrano mu szansę na kwiecistą przemowę. Nigdy nie lubił kwiecistych przemów. Ani urzędników, jeśli już przy tym jesteśmy. – Tak, tak i jeszcze raz tak – powtórzył za Teddy, i po raz drugi tego dnia miał wrażenie, jakby zaklęcie zamrażające przytwierdziło mu do twarzy niemożliwy do pozbycia się uśmiech. – Charlie? – spojrzał w dół, na złotowłosego chłopca, którego poznał kilka godzin wcześniej, a który właśnie czynił honory przekazania im obrączek; wyciągnął z trzymanego przez młodego Lovegooda pudełeczka mniejszy krążek, zerkając na stojącą przy nim kobietę – czy już zauważyła, że nie były to te same pierścionki, które tak dzielnie transmutowała? – Teddy. – Po raz ostatni ścisnął jej palce, unosząc drobną dłoń nieco wyżej. – Powinienem pewnie zapytać, czy zechcesz uczynić mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, ale skoro już to zrobiłaś – zmrużył oczy – to czy uczynisz mi ten zaszczyt i dopiszesz swoje imię na naszych drzwiach? – Bo wcześniej nie wypadało.
Ach, a tak poza tym – chyba popełnił największą gafę wszechświata, wsuwając obrączkę na teodorowy palec zanim miała szansę mu odpowiedzieć.
you better keep the wolf back from the door
he wanders ever closer every night
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine
Frank Cresswell
Zawód : właściciel dziurawego kotła, naukowiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
a lot of hope in one man tent
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Autentycznie pogubił się we wszystkim. Nie był już pewny, kto i co do niego mówił, ale to na czym się skupił, a właściwie - na kim, nie pozwalało mu opuścić gardy. Cicho cieszył się, że był tutaj i Leo, czując jakaś przytłaczająca większość - wśród zebranych - kobiet. Ignorował narastający gwar i szum w uszach, a narastająca, wspomnieniowa fala, skutecznie była tłumiona przez..przyjaciela. Nieświadomie oczywiście, ale - cieszył się, tak szczerze, że Frank ma swoja Teddy, że razem, rzeczywiście tworzą nierozerwalną strukturę, której podstawą była miłość, ta która dla Skamandera była odległym, zamazanym i zatajonym wspomnieniem.
Otrząsnął się na znajomy, bardzo ciepły głos Cynki. Nie wiedział jak, ale roztaczała wokół siebie nieustające światło, dlatego mimowolnie posłał jej uśmiech, z wdzięcznością, wskazując jej w oddali zebraną gromadkę kobiet - Jesteś cudowna - mrugnął jeszcze, zanim ruszyli w tę samą stronę, na wpół prowadząc Cartera do jego przyszłej żony.
Nie wspomniał słowem o maleńkim pudełeczku w kieszeni przyjaciela, nie próbował niczego tłumaczyć, wiedząc, że zawartość znajduje się w najwłaściwszym miejscu, jakie mogło być. Nie w jego zamkniętej szufladzie, zakopane pod stertą listów. To był jego prezent, chociaż jego znaczenie, mógł zrozumieć tylko Frank.
A potem znowu był chaos.
Była Judith, której posłał zadziorny, chociaż ostrzegawczy uśmiech, który zdawał się mówić mam cię na oku. Była Harriet, która przyciągała spojrzenia większości mężczyzn. Gromadka rodzeństwa Teddy robiła prawdopodobnie za akompaniament z Charliem na czele. Florence, na której widok, wciąż przypominał sobie jemiołę i...Matylda? Prawie zatrzymał się w miejscu, dostrzegając - zdawałoby się znajome, ciemne spojrzenie wieszczki, ale tym razem jej twarz okolona była czernią włosów ułożona tak finezyjnie, że mogła ścigać się elegancją z niejedną szlachcianką. I nawet jeśli nie powinien, na tych kilka sekund za długo - odnalazł jej źrenice. Nie na długo, bo rozentuzjazmowani goście, szybko przysłonili mu widok, a jego samego porwano do przodu, stawiając obok pary młodej, która już za chwilę wypowiadała pośpieszne, chociaż cholernie szczere - słowa przyrzeczenia, przed...czerwononosym, kichającym urzędnikiem. I mimo tak szalenie zaskakującego ..wszystkiego. Twardo stał obok przyjaciela, z niegasnącym uśmiechem, tylko na chwilę zamykając oczy, gdy obrączki znalazły się na palcach małżonków. Coś niemiłosiernie go zapiekło w klatce piersiowej, ale raz jeszcze zderzył wspomnienie z teraźniejszością. Franek i Teddy. Jego przyjaciele, którym oddał właśnie fragment swojego życia, wyrysowany na dwóch złotych obrączkach.
I to było dobre.
Wszystkiego co najlepsze dla was.
zt
Otrząsnął się na znajomy, bardzo ciepły głos Cynki. Nie wiedział jak, ale roztaczała wokół siebie nieustające światło, dlatego mimowolnie posłał jej uśmiech, z wdzięcznością, wskazując jej w oddali zebraną gromadkę kobiet - Jesteś cudowna - mrugnął jeszcze, zanim ruszyli w tę samą stronę, na wpół prowadząc Cartera do jego przyszłej żony.
Nie wspomniał słowem o maleńkim pudełeczku w kieszeni przyjaciela, nie próbował niczego tłumaczyć, wiedząc, że zawartość znajduje się w najwłaściwszym miejscu, jakie mogło być. Nie w jego zamkniętej szufladzie, zakopane pod stertą listów. To był jego prezent, chociaż jego znaczenie, mógł zrozumieć tylko Frank.
A potem znowu był chaos.
Była Judith, której posłał zadziorny, chociaż ostrzegawczy uśmiech, który zdawał się mówić mam cię na oku. Była Harriet, która przyciągała spojrzenia większości mężczyzn. Gromadka rodzeństwa Teddy robiła prawdopodobnie za akompaniament z Charliem na czele. Florence, na której widok, wciąż przypominał sobie jemiołę i...Matylda? Prawie zatrzymał się w miejscu, dostrzegając - zdawałoby się znajome, ciemne spojrzenie wieszczki, ale tym razem jej twarz okolona była czernią włosów ułożona tak finezyjnie, że mogła ścigać się elegancją z niejedną szlachcianką. I nawet jeśli nie powinien, na tych kilka sekund za długo - odnalazł jej źrenice. Nie na długo, bo rozentuzjazmowani goście, szybko przysłonili mu widok, a jego samego porwano do przodu, stawiając obok pary młodej, która już za chwilę wypowiadała pośpieszne, chociaż cholernie szczere - słowa przyrzeczenia, przed...czerwononosym, kichającym urzędnikiem. I mimo tak szalenie zaskakującego ..wszystkiego. Twardo stał obok przyjaciela, z niegasnącym uśmiechem, tylko na chwilę zamykając oczy, gdy obrączki znalazły się na palcach małżonków. Coś niemiłosiernie go zapiekło w klatce piersiowej, ale raz jeszcze zderzył wspomnienie z teraźniejszością. Franek i Teddy. Jego przyjaciele, którym oddał właśnie fragment swojego życia, wyrysowany na dwóch złotych obrączkach.
I to było dobre.
Wszystkiego co najlepsze dla was.
zt
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Zamieszanie dookoła trwało w najlepsze, a Charlie ulepił głowę smoka. Zapał tego dziecka nigdy nie przestanie jej zaskakiwać, była tego absolutnie pewna, gdy werbalizowała swój zachwyt nad jego dziełem, jednocześnie zakładając na drobne, zmarznięte dłonie przyniesione z domu rękawiczki. Chwilę później rwała w tempie ekspresowym zebrane w ilości hurtowej róże, a otrzymane w ten sposób pachnące płatki wrzucała do koszyczka, który transmutowała pospiesznie z jednego ze stojących na pobliskim stole kieliszków.
- Och Teddy, wyglądasz przepięknie! - zachwyciła się panną młodą, gdy ta znalazła się w zasięgu ich wzroku. Lovegood przytaknęła głową pospiesznie, wyrażając aprobatę dla plany przyszłej pani Carter, a w jej sercu rozlała cię ciepła fala zadowolenia, gdy Charlie otrzymał tak odpowiedzialne zadanie. Co za zaszczyt! - Przynajmniej tyle mogłam zrobić. Nie dziękuj, to wydarzenie musi być wyjątkowe! - potwierdziła, że owszem, to prawdziwe róże i owszem, właśnie dla nich. Odwzajemniła uścisk panny-już-niedługo Purcell, a nim ta pomknęła dalej, Harriett wcisnęła jej jeszcze w dłoń malutką fiolkę eliksiru pieprzowego na rozgrzanie, po czym spojrzała przelotnie na szóstkę małych sióstr Purcell i odpowiednim zaklęciem powieliła koszyczek, by podzielić róże na sześć równych części i każdej dziewczynce wręczyć wyposażenie do sypania płatków po zakończonej ceremonii. Uśmiechnęła się szeroko, wszystko wyglądało olśniewająco. W pokrzepiającym geście przeczesała jasne włosy Charliego, który już po chwili ruszył z obrączkami, a sama przystanęła razem z resztą gości, by w niczym nie przeszkadzać. O tym ślubie wszyscy będą pamiętać jeszcze bardzo długo.
- Och Teddy, wyglądasz przepięknie! - zachwyciła się panną młodą, gdy ta znalazła się w zasięgu ich wzroku. Lovegood przytaknęła głową pospiesznie, wyrażając aprobatę dla plany przyszłej pani Carter, a w jej sercu rozlała cię ciepła fala zadowolenia, gdy Charlie otrzymał tak odpowiedzialne zadanie. Co za zaszczyt! - Przynajmniej tyle mogłam zrobić. Nie dziękuj, to wydarzenie musi być wyjątkowe! - potwierdziła, że owszem, to prawdziwe róże i owszem, właśnie dla nich. Odwzajemniła uścisk panny-już-niedługo Purcell, a nim ta pomknęła dalej, Harriett wcisnęła jej jeszcze w dłoń malutką fiolkę eliksiru pieprzowego na rozgrzanie, po czym spojrzała przelotnie na szóstkę małych sióstr Purcell i odpowiednim zaklęciem powieliła koszyczek, by podzielić róże na sześć równych części i każdej dziewczynce wręczyć wyposażenie do sypania płatków po zakończonej ceremonii. Uśmiechnęła się szeroko, wszystko wyglądało olśniewająco. W pokrzepiającym geście przeczesała jasne włosy Charliego, który już po chwili ruszył z obrączkami, a sama przystanęła razem z resztą gości, by w niczym nie przeszkadzać. O tym ślubie wszyscy będą pamiętać jeszcze bardzo długo.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
- Oczywiście - odpowiedział niemalże konspiracyjnym szeptem, gdy pospieszne, ale jakże efektowne przygotowania dobiegły końca, a przed czerwonym nosem Alfarda znalazła się para młoda. - Utniemy formalności do minimum - obiecał jeszcze przyciszonym głosem, dochodząc do wniosku, że zapewne nikt z zebranych nie ma zamiaru wysłuchiwać jego natchnionego pseudokazania o powadze wstępowania w związek małżeński - sam też nie był zbyt skory do wygłaszania podobnych przemów. Bagshot wyprostował się jeszcze odrobinę, za nic mając trzeszczący głucho materiał na swoim brzuchu i odchrząknął donośnie, dając tym samym znak zgromadzonym weselnikom, że pora rozpoczynać.
- Zebraliśmy się tutaj, by połączyć tych dwoje węzłem małżeńskim i być świadkami ich wkroczenia na nową drogę życia - rozpoczął podniośle, wskazując Franka i Teddy, niezwykle ukontentowany faktem, że tym razem nie pomylił już panny młodej, a na stole przed nim spoczywała odpowiednia dokumentacja. - Jeśli ktoś zna powód, dla którego to małżeństwo nie może zostać zawarte, niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki - dodał dramatycznie i obrzucił zebranych uważnym spojrzeniem. - Świetnie, dziękuję, kontynuujmy - oznajmił po zaledwie sekundowej przerwie, już na wstępie odbierając możliwości do ewentualnych protestów. Przecież to była czysta formalność.
- Czy ty, Franku Carterze, bierzesz Theodorę Purcell za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nie opuścisz jej aż do śmierci? Czy ty, Theodoro Purcell, bierzesz Franka Cartera za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nie opuścisz go aż do śmierci? - pytał po kolei, z uśmiechem przyjmując entuzjastyczne „tak, tak i jeszcze raz tak”. Swoim palcem mocy Bagshot wskazał, że jest to odpowiedni moment na obrączki, a gdy te znalazły się na pierwszym planie, urzędnik instruował dalej. - Powtarzajcie proszę za mną „przyjmij tę obrączkę jako symbol tego, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe” - mówił wolno, by żadne z nich nie pomyliło słów w trakcie wymieniania się obrączkami.
- Podpiszcie jeszcze akt ślubu, o tu i tu. Wyślę go do ministerstwa pierwszą poranną sową, a kopię zostawiam wam, tak na wszelki wypadek! - wskazał odpowiednie miejsca na pergaminie, podsuwając kałamarz i eleganckie gęsie pióro, by całość sylwestrowej uroczystości została oficjalnie udokumentowana. - Na mocy nadanego mi prawa, ogłaszam was mężem i żoną! - zakrzyknął radośnie, gdy złote krążki zalśniły na palcach serdecznych państwa Carter, a ich podpisy pojawiły się w papierach. - Możesz pocałować pannę młodą - dodał zadowolony z przebiegu ceremonii i cofnął się o pół kroku, spodziewając się, że właśnie w tym momencie wystrzelą w powietrze kwiaty, śnieg, confetti czy coś jeszcze innego. - Przepiękna ceremonia, doprawdy, przepiękna. Może ktoś jeszcze pragnie spontanicznie się pobrać? - zwrócił się częściowo to do kryjącej się za jego plecami Daisy, a częściowo do świętujących weselników. Przez te parę chwil czuł się naprawdę jak urzędnik z powołaniem - nawet jeśli zaczynała go męczyć pijacka czkawka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Zebraliśmy się tutaj, by połączyć tych dwoje węzłem małżeńskim i być świadkami ich wkroczenia na nową drogę życia - rozpoczął podniośle, wskazując Franka i Teddy, niezwykle ukontentowany faktem, że tym razem nie pomylił już panny młodej, a na stole przed nim spoczywała odpowiednia dokumentacja. - Jeśli ktoś zna powód, dla którego to małżeństwo nie może zostać zawarte, niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki - dodał dramatycznie i obrzucił zebranych uważnym spojrzeniem. - Świetnie, dziękuję, kontynuujmy - oznajmił po zaledwie sekundowej przerwie, już na wstępie odbierając możliwości do ewentualnych protestów. Przecież to była czysta formalność.
- Czy ty, Franku Carterze, bierzesz Theodorę Purcell za żonę i ślubujesz jej miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nie opuścisz jej aż do śmierci? Czy ty, Theodoro Purcell, bierzesz Franka Cartera za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nie opuścisz go aż do śmierci? - pytał po kolei, z uśmiechem przyjmując entuzjastyczne „tak, tak i jeszcze raz tak”. Swoim palcem mocy Bagshot wskazał, że jest to odpowiedni moment na obrączki, a gdy te znalazły się na pierwszym planie, urzędnik instruował dalej. - Powtarzajcie proszę za mną „przyjmij tę obrączkę jako symbol tego, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe” - mówił wolno, by żadne z nich nie pomyliło słów w trakcie wymieniania się obrączkami.
- Podpiszcie jeszcze akt ślubu, o tu i tu. Wyślę go do ministerstwa pierwszą poranną sową, a kopię zostawiam wam, tak na wszelki wypadek! - wskazał odpowiednie miejsca na pergaminie, podsuwając kałamarz i eleganckie gęsie pióro, by całość sylwestrowej uroczystości została oficjalnie udokumentowana. - Na mocy nadanego mi prawa, ogłaszam was mężem i żoną! - zakrzyknął radośnie, gdy złote krążki zalśniły na palcach serdecznych państwa Carter, a ich podpisy pojawiły się w papierach. - Możesz pocałować pannę młodą - dodał zadowolony z przebiegu ceremonii i cofnął się o pół kroku, spodziewając się, że właśnie w tym momencie wystrzelą w powietrze kwiaty, śnieg, confetti czy coś jeszcze innego. - Przepiękna ceremonia, doprawdy, przepiękna. Może ktoś jeszcze pragnie spontanicznie się pobrać? - zwrócił się częściowo to do kryjącej się za jego plecami Daisy, a częściowo do świętujących weselników. Przez te parę chwil czuł się naprawdę jak urzędnik z powołaniem - nawet jeśli zaczynała go męczyć pijacka czkawka.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I show not your face but your heart's desire
Ostatnio zmieniony przez Ain Eingarp dnia 06.07.16 13:28, w całości zmieniany 1 raz
No i się zaczęło. Chwilę jeszcze przed rozpoczęciem dostałem od Franka jakieś inne pierścionki, w przepięknym pudełku, lecz musiałem powstrzymać swoją ciekawość, bo inaczej zabrałbym to, co tam było w środku.
Tak wiec stałem i czekałem na stosowną chwilę obserwując, co się wokół mnie dzieje. Gdy oni zaczęli wymieniać między sobą słowami, zerknąłem na mamę zadowolony, uśmiechnięty, dumny. Zaraz jednak usłyszałem swoje imię, tak więc spojrzałem na Franka i wręczyłem mu pudełko, które on wcześniej mi dał. Chciałem dalej obserwować, lecz miałem przeczucia, że skończy się to na pocałunkach. Ble! Jak można wymieniać się śliną z drugą osobą, bo chyba na tym polega całowanie się w usta, prawda? Może tak się robi dzieci naprawdę? Za pomocą śliny? Chyba spytam się o to później mamę.
Zerknąłem na nich, gdy nakładali na siebie pierścionki, i zaraz podszedłem ukradkiem do jednej z sióstr panny młodej.
- Chodźcie.- szepnąłem im, a sam wziąłem garść płatków róż i dziewczęta znalazły się blisko mnie, a ja blisko pary, która akurat się pocałowała. Jakiś facet się cofnął, tak więc machnąłem mocno swoją piąstką, by rzucić im kwiaty, najlepiej nad nimi, aby spadły im nad głowę. Tak też zrobiły siostry panny młodej, które zaczęły podążać moim tokiem myślenia. No proszę, nie róbcie tu dzieci, nie publicznie! Macie kwiaty, kochajcie się i bawcie dobrze, jak mój wesoły uśmiech na twarzy, który nie znikał.
Tak wiec stałem i czekałem na stosowną chwilę obserwując, co się wokół mnie dzieje. Gdy oni zaczęli wymieniać między sobą słowami, zerknąłem na mamę zadowolony, uśmiechnięty, dumny. Zaraz jednak usłyszałem swoje imię, tak więc spojrzałem na Franka i wręczyłem mu pudełko, które on wcześniej mi dał. Chciałem dalej obserwować, lecz miałem przeczucia, że skończy się to na pocałunkach. Ble! Jak można wymieniać się śliną z drugą osobą, bo chyba na tym polega całowanie się w usta, prawda? Może tak się robi dzieci naprawdę? Za pomocą śliny? Chyba spytam się o to później mamę.
Zerknąłem na nich, gdy nakładali na siebie pierścionki, i zaraz podszedłem ukradkiem do jednej z sióstr panny młodej.
- Chodźcie.- szepnąłem im, a sam wziąłem garść płatków róż i dziewczęta znalazły się blisko mnie, a ja blisko pary, która akurat się pocałowała. Jakiś facet się cofnął, tak więc machnąłem mocno swoją piąstką, by rzucić im kwiaty, najlepiej nad nimi, aby spadły im nad głowę. Tak też zrobiły siostry panny młodej, które zaczęły podążać moim tokiem myślenia. No proszę, nie róbcie tu dzieci, nie publicznie! Macie kwiaty, kochajcie się i bawcie dobrze, jak mój wesoły uśmiech na twarzy, który nie znikał.
being human is complicated, time to be a dragon
Judith jest ładna, ale emanuje od niej dziwna energia. Przedziwna energia. Spoglądasz w jej twarz, licząc na łud szczęścia i znak od wszechświata, który podpowiedź ci da i pozwoli się uporać z przykrością niewiedzy. Nie lubisz nie wiedzieć, to cię męczy, to cię gniecie. Powinnaś pochodzić z Ravenclawu, a zamiast tego jesteś byłą Gryfonką. To także zawsze było pomyłką, bo nie zachowujesz się jak na gryfonkę przystało. Nie poszłaś pracować jako służba publiczna, nie umiesz się odnaleźć, nie masz walecznego serca. Uciekasz, kiedy tylko nadarzy się okazja.
A tutaj pojawia się ślub, a ty w stroju, który prezentujesz bo także uciekłaś. Przed wyborami matki, przed kandydatem, który mógł uspokoić twoje rozkołotane serce. Jeden z takich będzie obecny dziś na ślubie, to pewnie dlatego z taką podświadomie mocną chęcią się tutaj pojawiłaś. Jego siostra zaś mówi, że ślubu nie chce. Ale nie o ślubie mówiłaś, dając jej znać, że i na nią niedługo czas, prawda? Chodziło ci o czas jaki jest jej potrzebny do tego, żeby znów stać się tym, kim stanie się o północy. Ty nie wiesz, na co choruje mała Skamander, ale masz przeczucie i energię od niej czujesz. I ta wiadomość. Że to już niedługo. Nie dziś, to dobrze, że nie dziś.
Słowa Judith były bolesne. Ale uśmiechasz się w odpowiedzi na nie, nie masz innego wyjścia, musisz się uśmiechać. Mówi, że jakaś kobieta musi mu się oświadczyć. Ale nią nie będziesz nigdy ty, bo musiałabyś być okropnie głupia, pijana, albo zdesperowana, gdybyś liczyła na to, że to mogłoby się powieść.
- Na pewno kiedyś znajdzie się ktoś, kto odmieni go na zawsze - i przestajesz mówić, bo staje ci w gardle coś, jakby ość i tęsknie szukasz spojrzenia Florence, żeby cie umiała wesprzeć w cierpieniu, które sobie sama zadajesz.
Teddy i Florence mówią, że już czas. Masz w dłoni bukiecik z szyszek i głowę pełną myśli. Nieswoich, niemożliwych. I czujesz, że idzie w tym tłumie. Jest już za Frankiem. Ma jak zwykle kolor czarny, tak miły dla twoich oczu. Czujesz jak przechodzi cię dreszcz, bo podoba ci się to wszystko, ta atomosfera. Nie chodziłaś na wiele ślubów, ale ten wygląda na miły. I jeszcze on.. trochę boisz się, co się stanie, czy będziesz musiała z nim rozmawiać? Przyznać się do błędów?
Przerażone spojrzenie napotyka jego oczy. Które patrzą i nie wierzą, ale rozpoznają. I nagle nie boisz się już, że cię pozna, bo to już się stało. Więc co teraz, na co kolej? Głos zawiesił się w gardle i nie mówisz nic. Idziesz na swoje miejsce.
Tak.
Tak.
Dzieci, kwiaty, śnieg, dzieci.
Koniec ślubu, pocałunki, a ty znów patrzysz na Samuela. Ogarnij się dziewczyno!
Urzednik pyta, czy ktoś chce mieć jeszcze spontaniczny ślub? Parsknęłaś śmiechem (ale chyba nikt nie słyszał) i wycofujesz się, licząc na to, że za tobą jest skrzynka wina w której się utopisz.
A tutaj pojawia się ślub, a ty w stroju, który prezentujesz bo także uciekłaś. Przed wyborami matki, przed kandydatem, który mógł uspokoić twoje rozkołotane serce. Jeden z takich będzie obecny dziś na ślubie, to pewnie dlatego z taką podświadomie mocną chęcią się tutaj pojawiłaś. Jego siostra zaś mówi, że ślubu nie chce. Ale nie o ślubie mówiłaś, dając jej znać, że i na nią niedługo czas, prawda? Chodziło ci o czas jaki jest jej potrzebny do tego, żeby znów stać się tym, kim stanie się o północy. Ty nie wiesz, na co choruje mała Skamander, ale masz przeczucie i energię od niej czujesz. I ta wiadomość. Że to już niedługo. Nie dziś, to dobrze, że nie dziś.
Słowa Judith były bolesne. Ale uśmiechasz się w odpowiedzi na nie, nie masz innego wyjścia, musisz się uśmiechać. Mówi, że jakaś kobieta musi mu się oświadczyć. Ale nią nie będziesz nigdy ty, bo musiałabyś być okropnie głupia, pijana, albo zdesperowana, gdybyś liczyła na to, że to mogłoby się powieść.
- Na pewno kiedyś znajdzie się ktoś, kto odmieni go na zawsze - i przestajesz mówić, bo staje ci w gardle coś, jakby ość i tęsknie szukasz spojrzenia Florence, żeby cie umiała wesprzeć w cierpieniu, które sobie sama zadajesz.
Teddy i Florence mówią, że już czas. Masz w dłoni bukiecik z szyszek i głowę pełną myśli. Nieswoich, niemożliwych. I czujesz, że idzie w tym tłumie. Jest już za Frankiem. Ma jak zwykle kolor czarny, tak miły dla twoich oczu. Czujesz jak przechodzi cię dreszcz, bo podoba ci się to wszystko, ta atomosfera. Nie chodziłaś na wiele ślubów, ale ten wygląda na miły. I jeszcze on.. trochę boisz się, co się stanie, czy będziesz musiała z nim rozmawiać? Przyznać się do błędów?
Przerażone spojrzenie napotyka jego oczy. Które patrzą i nie wierzą, ale rozpoznają. I nagle nie boisz się już, że cię pozna, bo to już się stało. Więc co teraz, na co kolej? Głos zawiesił się w gardle i nie mówisz nic. Idziesz na swoje miejsce.
Tak.
Tak.
Dzieci, kwiaty, śnieg, dzieci.
Koniec ślubu, pocałunki, a ty znów patrzysz na Samuela. Ogarnij się dziewczyno!
Urzednik pyta, czy ktoś chce mieć jeszcze spontaniczny ślub? Parsknęłaś śmiechem (ale chyba nikt nie słyszał) i wycofujesz się, licząc na to, że za tobą jest skrzynka wina w której się utopisz.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
- Miło, że się pojawiłeś - a raczej wyrosłeś jak spod ziemi na mojej drodze, kilka lat temu w Dziurawym. Co prawda kilka kufli i szklanek przepłaciło życiem to nasze pierwsze spotkanie, ale proszę, morał z tej historii jest taki, że na każdego czeka szczęśliwe zakończenie. Mogę być teraz doskonałym przykładem dla swoich sióstr! Ta niepokorna Teddy - a jak dobrze skończyła. Najpierw uparła się żeby wyjechać do Londynu i zamiast znaleźć porządną pracę, zapisać się na staż jak każdy młody człowiek z ambicjami, zaczęła nalewać piwo w pubie. A tutaj proszę, ile dobrego wyszło z mojej upartości. Co prawda minęło dobrych kilka lat, jedna ogromna kłótnia, rozjazdy po różnych krańcach świata (oby dwa równie głupie, oby dwa równie źle się skończyły. W moim przypadku może nie futrzanym problemem, ale przez pierwsze trzy miesiące bałam się wracać do domu po zmroku i po prostu spałam na zapleczu Kotła, przez dobre półtorej roku ze zdenerwowaniem obrałam się słysząc szmery za plecami i do dzisiaj nie otwieram listów bez adresata), ale moja mama zawsze mówiła, że nie ma tego złego.
Myślę, że w przyrodzie musi być zachowana jakaś równowaga i harmonia, to ma sens. I jeśli ceną, nazwijmy to w ten sposób, za dzisiejszy dzień jest kilka nieprzyjemnych wspomnień z przyszłości, to i tak uważam, że dostaliśmy od losu wielką promocję.
Łohohoho, może Teddy Carter zostanie poetką? We wzruszeniu naprawdę potrafię polecieć patosem, gdybym teraz miała wygłosić większe przemówienie to doprowadziłabym do łez nawet smoczego bałwana.
Dobrze, że urzędnik okazał się równie spontaniczny jak my - i nie ważne, że najwyraźniej pomógł mu przy tym alkohol - naszego pośpiechu nie uznając za niegrzeczny. Ale tak się nie stało. Więc powiedział o węźle małżeńskim (zastanawiam się zawsze dlaczego węzeł, to sugeruje przywiązanie kogoś na siłę, a przecież w ogóle tak się nie dzieje) i nowej drodze życia (która, co najlepsze, będzie identyczna z poprzednią!). Na całe szczęście nikt nie wyraził sprzeciwu - tylko by spróbował! - przeżyłam też nazwanie Theodorą (ale, muszę przyznać, Theodora Carter brzmi naprawdę dobrze! Theodora Purcell to starsza wariatka hodująca petunie i żyjąca ze stadem kotów, pani Carter to poważna kobieta ze stadem wnucząt. Będę się tak przedstawiać po sześćdziesiątce). Dobrze, że Frank nie czeka na moją odpowiedź, bo sama myśl o dopisaniu swojego imienia na nasze drzwi powoduje kolejną falę wzruszenia i gardło mam ściśnięte do granic niemożliwości. Kiwam tylko głową, nakładając obrączkę na jego palec, oficjalny symbol tego, co obydwoje wiemy już od dawna. Znak. że najlepszy możliwy scenariusz jest w trakcie realizacji.
Ułamek sekundy zajmuje mi uświadomienie sobie, że nie są to pierścionki powstałe z brożki po babci. Marszczę brwi w niemym pytaniu skąd, przecież nie mieliśmy obrączek, stąd ta metoda chałupniczego wytwórstwa biżuterii. Te są naprawdę piękne, takie które bez wstydu będziemy nosić do końca życia, a nie - po miesiącu rozczulania się nad spontanicznością dnia dzisiejszego - czym prędzej wymienimy na porządny model.
Nie, żebym umniejszała obrączkom po broszce babci, muszę jednak przyznać, że były nieco krzywe. I jestem prawie pewna, że ta Frankowa nie zmieściłaby się na serdeczny palec. Zrobiłabym z niego jeszcze włoskiego mafioza noszącego sygnet na tym najmniejszym.
Pytania jednak mogę zostawić na potem. Doczekałam się wreszcie najlepszego momentu - możesz pocałować pannę młodą - i chociaż jestem pewna, że to ja bardziej oblepiam teraz Franka (i, że jest to bardzo niezręczny moment dla wszystkich gości, szczególnie moich rodziców, młodszych sióstr i brata… mam nadzieję, że robi zdjęcia!), to nie obchodzi mnie to w ogóle, ponieważ:
- Jestem żoną! - krzyczę na całe gardło, pokazując światu obrączkę.
Włosy zrobiły mi się seledynowe z tych emocji, jestem tego pewna.
Myślę, że w przyrodzie musi być zachowana jakaś równowaga i harmonia, to ma sens. I jeśli ceną, nazwijmy to w ten sposób, za dzisiejszy dzień jest kilka nieprzyjemnych wspomnień z przyszłości, to i tak uważam, że dostaliśmy od losu wielką promocję.
Łohohoho, może Teddy Carter zostanie poetką? We wzruszeniu naprawdę potrafię polecieć patosem, gdybym teraz miała wygłosić większe przemówienie to doprowadziłabym do łez nawet smoczego bałwana.
Dobrze, że urzędnik okazał się równie spontaniczny jak my - i nie ważne, że najwyraźniej pomógł mu przy tym alkohol - naszego pośpiechu nie uznając za niegrzeczny. Ale tak się nie stało. Więc powiedział o węźle małżeńskim (zastanawiam się zawsze dlaczego węzeł, to sugeruje przywiązanie kogoś na siłę, a przecież w ogóle tak się nie dzieje) i nowej drodze życia (która, co najlepsze, będzie identyczna z poprzednią!). Na całe szczęście nikt nie wyraził sprzeciwu - tylko by spróbował! - przeżyłam też nazwanie Theodorą (ale, muszę przyznać, Theodora Carter brzmi naprawdę dobrze! Theodora Purcell to starsza wariatka hodująca petunie i żyjąca ze stadem kotów, pani Carter to poważna kobieta ze stadem wnucząt. Będę się tak przedstawiać po sześćdziesiątce). Dobrze, że Frank nie czeka na moją odpowiedź, bo sama myśl o dopisaniu swojego imienia na nasze drzwi powoduje kolejną falę wzruszenia i gardło mam ściśnięte do granic niemożliwości. Kiwam tylko głową, nakładając obrączkę na jego palec, oficjalny symbol tego, co obydwoje wiemy już od dawna. Znak. że najlepszy możliwy scenariusz jest w trakcie realizacji.
Ułamek sekundy zajmuje mi uświadomienie sobie, że nie są to pierścionki powstałe z brożki po babci. Marszczę brwi w niemym pytaniu skąd, przecież nie mieliśmy obrączek, stąd ta metoda chałupniczego wytwórstwa biżuterii. Te są naprawdę piękne, takie które bez wstydu będziemy nosić do końca życia, a nie - po miesiącu rozczulania się nad spontanicznością dnia dzisiejszego - czym prędzej wymienimy na porządny model.
Nie, żebym umniejszała obrączkom po broszce babci, muszę jednak przyznać, że były nieco krzywe. I jestem prawie pewna, że ta Frankowa nie zmieściłaby się na serdeczny palec. Zrobiłabym z niego jeszcze włoskiego mafioza noszącego sygnet na tym najmniejszym.
Pytania jednak mogę zostawić na potem. Doczekałam się wreszcie najlepszego momentu - możesz pocałować pannę młodą - i chociaż jestem pewna, że to ja bardziej oblepiam teraz Franka (i, że jest to bardzo niezręczny moment dla wszystkich gości, szczególnie moich rodziców, młodszych sióstr i brata… mam nadzieję, że robi zdjęcia!), to nie obchodzi mnie to w ogóle, ponieważ:
- Jestem żoną! - krzyczę na całe gardło, pokazując światu obrączkę.
Włosy zrobiły mi się seledynowe z tych emocji, jestem tego pewna.
Gość
Gość
Choć Paolo Conte wszedł niedawno w pełnoletniość i zapewne długo miało potrwać nim zostanie sławny, a jeszcze więcej czasu uleci nim napisze jedną z moich ulubionych piosenek, ale już teraz miałam wrażenie, że słyszę jego: It’s wonderful! It’s wonderful! It’s wonderful! Nie, nie byłam jasnowidzką niestety i nie miałam poznać przyszłych trendów muzycznych przed czasem. Ja po prostu byłam wniebowzięta otoczeniem i tym spontanicznym ślubem. Teddy nie była już Purcell, była już panią Carter, co przywoływało mi wspomnienia mojego własnego ślubu, Fredricka i mojej zmiany nazwiska z Mulciber na Vanity.
Dzieje się tyle rzeczy wokół, że ledwo zdążyłam odstawić tort na jakiś pobliski stolik, by go przypadkiem nie upuścić, a już kroczyłam w kierunku Panny Młodej, by składać jej szczere gratulacje i życzyć świetlanej przyszłości. Jak zwykle popełniałam nieprzystojące błędy i zamiast dopuścić do Teddy wpierw rodzinę i bliskich, podbiegam do niej i przytulam do siebie wzruszona do łez.
– Cudownie wyglądasz w tej sukni, kochana – mówię do niej rozedrgana i kiedy uświadamiam sobie, co się dzieje, puszczam ją i daję odetchnąć. – Sto lat wam i jeszcze dłużej! – rzucam jeszcze do Franka. Poinformowałam ją o torcie, nie będąc pewną, czy szykują spontaniczne przyjęcie weselne, po czym robię miejsce dla innych. Sama staję z boku i cieszę się ich szczęściem, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Wzruszenie jest silniejsze.
Dzieje się tyle rzeczy wokół, że ledwo zdążyłam odstawić tort na jakiś pobliski stolik, by go przypadkiem nie upuścić, a już kroczyłam w kierunku Panny Młodej, by składać jej szczere gratulacje i życzyć świetlanej przyszłości. Jak zwykle popełniałam nieprzystojące błędy i zamiast dopuścić do Teddy wpierw rodzinę i bliskich, podbiegam do niej i przytulam do siebie wzruszona do łez.
– Cudownie wyglądasz w tej sukni, kochana – mówię do niej rozedrgana i kiedy uświadamiam sobie, co się dzieje, puszczam ją i daję odetchnąć. – Sto lat wam i jeszcze dłużej! – rzucam jeszcze do Franka. Poinformowałam ją o torcie, nie będąc pewną, czy szykują spontaniczne przyjęcie weselne, po czym robię miejsce dla innych. Sama staję z boku i cieszę się ich szczęściem, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. Wzruszenie jest silniejsze.
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Śluby, wesela a później pogrzeby. Tych trzech rzeczy nie lubiła, mir mając zielonego pojęcia w jaki sposób powinna sie zachowywać. Czasami było niezręcznie, ale najpiękniejszy ślub to ten na plaży, kiedy razem że swoim ukochanym stali w tylnym rzędzie i nie słuchali niczego poza szumem morza i wyznaniami, które spływały im z oczu. Czym jednak były dziś te wyznania jak niepamięcią do której Matylda nie wraca. Boi sie patrzeć wstecz, boi sie odnaleźć cierpienia, które przygwoździły ją do ziemi na tyle lat.
Dziś stoi sama, w pierwszym rzędzie. Ma w dłoni bukiet z szyszek i słucha wszystkiego. Czasami jej spojrzenie odbiega w stronę Samuela, ale ta oznaka słabości nie trwa długo. Liczy w myślach Wroński na to, że później przy winie dopadnie Skamandra, przeprosi go za swoje słowa. Tak dawno nie rozmawiali, nawet nie wow, co dostał pod choinkę. A ona, jak ona spędziła święta, czy opowie mu o sąsiadach, o matce? Już nie, jasno dali sobie do zrozumienia, że w ich relacji nie ma miejsca na historie przeciętne, jest miejsce tylko na teraźniejszość, nie ma czasu na wprowadzanie innego tła. Czy jej to odpowiadało, czy też nie, nie zamierzała znów sie z nim kłócić. Wolała nie mieć nic, niż wiedzieć że odpowiada za koniec.
Ślub sie zakończył, usciskow i usmiechow coniemiara. Matylda szuka kogoś, kto zaniesie państwo młodych na wesele, ale widzi tylko bufet. I chociaż wiele osób opuściło zgromadzenie, ona nie zamierzała rezygnować z pierwszej kolejki za zdrowie państwa Carter.
zt|wszystkich chętnych na wesele zapraszamy do bufetu kto idzie na zawody, ten sie spóźnia na wesele!
Dziś stoi sama, w pierwszym rzędzie. Ma w dłoni bukiet z szyszek i słucha wszystkiego. Czasami jej spojrzenie odbiega w stronę Samuela, ale ta oznaka słabości nie trwa długo. Liczy w myślach Wroński na to, że później przy winie dopadnie Skamandra, przeprosi go za swoje słowa. Tak dawno nie rozmawiali, nawet nie wow, co dostał pod choinkę. A ona, jak ona spędziła święta, czy opowie mu o sąsiadach, o matce? Już nie, jasno dali sobie do zrozumienia, że w ich relacji nie ma miejsca na historie przeciętne, jest miejsce tylko na teraźniejszość, nie ma czasu na wprowadzanie innego tła. Czy jej to odpowiadało, czy też nie, nie zamierzała znów sie z nim kłócić. Wolała nie mieć nic, niż wiedzieć że odpowiada za koniec.
Ślub sie zakończył, usciskow i usmiechow coniemiara. Matylda szuka kogoś, kto zaniesie państwo młodych na wesele, ale widzi tylko bufet. I chociaż wiele osób opuściło zgromadzenie, ona nie zamierzała rezygnować z pierwszej kolejki za zdrowie państwa Carter.
zt|wszystkich chętnych na wesele zapraszamy do bufetu kto idzie na zawody, ten sie spóźnia na wesele!
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Aaaa post last minute, wybaczcie!
|stoliki
Być może była to kwestia wypitego już wina; być może tego, że radosne krzyki i oklaski od zawsze kojarzyły mu się z czymś dobrym i miłym, z występami w cyrku i przedstawieniami starego lalkarza, który czasem odwiedzał ich w sierocińcu, na kilka godzin odpędzając przykre widmo samotności. Być może jego siódmy zmysł, od dzieciństwa boleśnie wręcz wyczulony na wykrywanie ukrytego dookoła szczęścia nie zawiódł i tym razem. Być może, być może, być może; tyle wątpliwości i tylko jeden skutek, jedna dłoń łapiąca za dłoń siedzącej naprzeciwko Gwenny i ciągnąca je przed siebie, w kierunku stłumionych nieco odgłosów dobiegających od strony kasztanowego parku.
Dwukrotnie prawie potknął się w śniegu, poślizgnął na lodzie, ale nie pozwolił się wybić z rytmu. Może raczej- to Gwen nie pozwoliła wybić mu się z rytmu, trzymając go mocno i śmiejąc gdzieś za jego plecami, kiedy jak bawiące się w pociąg dziecko ciągnął ją za sobą prawie tuż przed rozpięty nad zaśnieżonym parkiem... ślubny łuk?
-Upiłem się- oświadczył, zdziwiony i niemalże obruszony tym faktem, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w to, co właśnie działo się tuż-tuż przed jego oczami. W piękną, białą sukienkę równie pięknej panny młodej, w kwiaty, magiczne latarnie, w urzędnika, który wyglądał już prawie tak, jakby upił się znacznie bardziej od niego.- Upiłem się albo śni mi się coś bardzo pięknego.
Udało mu się zjawić w odpowiednim, być może ostatnim momencie, który pozwolił na oglądanie rozjaśnionej w uśmiechu twarzy Teddy Jeszcze-Purcell. Na obserwowanie skupionej koło niej roześmianej Flo i pochlipującej cicho ze wzruszeniem kobiety, którą podejrzewał o bycie matką błyskawicznej panny młodej, oraz postawnego mężczyzny, który musiał być jej ojcem.
I, chociaż absolutnie nie miał pojęcia, co i dlaczego właśnie się działo, nie wydawało mu się to ważne. W końcu był Sylwester, a gwiazdy od dawna stały wysoko na niebie, śmiejąc się z ich, z wina i z tańczących par. Był Sylwester, a on był bardzo, bardzo szczęśliwy.
I odrobinę pijany.
Na próżno próbował poprawiać mankiety wytartej koszuli, wygładzać zmięty kołnierzyk i przyklepywać guziki, który wyglądały zupełnie tak, jakby miały zamiar już wkrótce rozstać się z materiałem i zatonąć gdzieś w śniegu. Poddał się po bardzo krótkiej chwili, przekonując samego siebie, że finalnie to panna młoda miała wyglądać olśniewająco. On miał być po prostu sobą. Jakkolwiek źle by to nie wyglądało.
Wciąż nie puszczał ręki Gwenny, po części wspierając się o nią, a po części pozwalając jej się wesprzeć o siebie. To też nie było ważne; za chwilę mieli tańczyć jive'a, więc uśmiechnął się do niej, uśmiechał się cały czas.
-Obecna tu panna młoda dała mi kosza w Hogwarcie, wyobrażasz to sobie?- Zapytał całkiem poważnie, chociaż oczy nie przestawały mu się śmiać.- Ileż uroku osobistego musi mieć jej mąż, skoro zdołał mnie przebić!
Roześmiał się jeszcze, obiecując jej, że niedługo wróci, i wciskając w rękę wąski kieliszek wina, po czym ruszył przed siebie, rozkładając szeroko ramiona i przytulając do siebie świeżo upieczoną pannę młodą wraz z obfitym materiałem jej sukienki.
-Tak, jesteś żoną!- Przyznał jej ze śmiechem, wypuszczając ją z ramion i posyłając najszczerszy uśmiech na świecie.- Panie i panowie, ta piękna dama właśnie złamała mi serce po raz drugi; czekałem na Ciebie jeszcze tyle lat po Hogwarcie, a tymczasem Ty właśnie podeptałaś moje marzenia! Gdzie jest ten szczęśliwiec, który zdołał Cię ukraść?
Zapytał z rozbawieniem, poszukując Franka, któremu uścisnął dłoń i poklepał po plecach.
-Nie mam pojęcia, jak należy składać życzenia nowożeńcom, ale życzę Ci dużo szczęścia i pomyślności, bracie. Kiedy już wytrzeźwiejesz po Sylwestrze, daj mi znać, będziemy musieli się napić!
W locie zdążył jeszcze zmierzwić włosy Flo, odchylając się szybko przed spodziewanym kontratakiem.
-Zostałbym z Wami dłużej, ale czeka na mnie jive z pewną piękną dziewczyną- usprawiedliwił się, uśmiechając się szeroko w stronę Teddy. Obyś była szczęśliwa. Obyś była bardzo szczęśliwa. Skłonił się w pas rodzicom panny młodej i szybkim krokiem powrócił do czekającej na niego Gwen, łapiąc po drodze własny kieliszek wina.
-Zwariowane Puchonki mogą brać śluby, świat może walić się w posadach, ale teraz będziemy tańczyć i pomyślimy o tym później- zadecydował za nich oboje, ze śmiechem ciągnąc ją w stronę, z której przyszli.
Tej nocy nie martwił się jeszcze o to, jak z miernej pensji wyczaruje nie tak mierny ślubny prezent.
// zt!
|stoliki
Być może była to kwestia wypitego już wina; być może tego, że radosne krzyki i oklaski od zawsze kojarzyły mu się z czymś dobrym i miłym, z występami w cyrku i przedstawieniami starego lalkarza, który czasem odwiedzał ich w sierocińcu, na kilka godzin odpędzając przykre widmo samotności. Być może jego siódmy zmysł, od dzieciństwa boleśnie wręcz wyczulony na wykrywanie ukrytego dookoła szczęścia nie zawiódł i tym razem. Być może, być może, być może; tyle wątpliwości i tylko jeden skutek, jedna dłoń łapiąca za dłoń siedzącej naprzeciwko Gwenny i ciągnąca je przed siebie, w kierunku stłumionych nieco odgłosów dobiegających od strony kasztanowego parku.
Dwukrotnie prawie potknął się w śniegu, poślizgnął na lodzie, ale nie pozwolił się wybić z rytmu. Może raczej- to Gwen nie pozwoliła wybić mu się z rytmu, trzymając go mocno i śmiejąc gdzieś za jego plecami, kiedy jak bawiące się w pociąg dziecko ciągnął ją za sobą prawie tuż przed rozpięty nad zaśnieżonym parkiem... ślubny łuk?
-Upiłem się- oświadczył, zdziwiony i niemalże obruszony tym faktem, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w to, co właśnie działo się tuż-tuż przed jego oczami. W piękną, białą sukienkę równie pięknej panny młodej, w kwiaty, magiczne latarnie, w urzędnika, który wyglądał już prawie tak, jakby upił się znacznie bardziej od niego.- Upiłem się albo śni mi się coś bardzo pięknego.
Udało mu się zjawić w odpowiednim, być może ostatnim momencie, który pozwolił na oglądanie rozjaśnionej w uśmiechu twarzy Teddy Jeszcze-Purcell. Na obserwowanie skupionej koło niej roześmianej Flo i pochlipującej cicho ze wzruszeniem kobiety, którą podejrzewał o bycie matką błyskawicznej panny młodej, oraz postawnego mężczyzny, który musiał być jej ojcem.
I, chociaż absolutnie nie miał pojęcia, co i dlaczego właśnie się działo, nie wydawało mu się to ważne. W końcu był Sylwester, a gwiazdy od dawna stały wysoko na niebie, śmiejąc się z ich, z wina i z tańczących par. Był Sylwester, a on był bardzo, bardzo szczęśliwy.
I odrobinę pijany.
Na próżno próbował poprawiać mankiety wytartej koszuli, wygładzać zmięty kołnierzyk i przyklepywać guziki, który wyglądały zupełnie tak, jakby miały zamiar już wkrótce rozstać się z materiałem i zatonąć gdzieś w śniegu. Poddał się po bardzo krótkiej chwili, przekonując samego siebie, że finalnie to panna młoda miała wyglądać olśniewająco. On miał być po prostu sobą. Jakkolwiek źle by to nie wyglądało.
Wciąż nie puszczał ręki Gwenny, po części wspierając się o nią, a po części pozwalając jej się wesprzeć o siebie. To też nie było ważne; za chwilę mieli tańczyć jive'a, więc uśmiechnął się do niej, uśmiechał się cały czas.
-Obecna tu panna młoda dała mi kosza w Hogwarcie, wyobrażasz to sobie?- Zapytał całkiem poważnie, chociaż oczy nie przestawały mu się śmiać.- Ileż uroku osobistego musi mieć jej mąż, skoro zdołał mnie przebić!
Roześmiał się jeszcze, obiecując jej, że niedługo wróci, i wciskając w rękę wąski kieliszek wina, po czym ruszył przed siebie, rozkładając szeroko ramiona i przytulając do siebie świeżo upieczoną pannę młodą wraz z obfitym materiałem jej sukienki.
-Tak, jesteś żoną!- Przyznał jej ze śmiechem, wypuszczając ją z ramion i posyłając najszczerszy uśmiech na świecie.- Panie i panowie, ta piękna dama właśnie złamała mi serce po raz drugi; czekałem na Ciebie jeszcze tyle lat po Hogwarcie, a tymczasem Ty właśnie podeptałaś moje marzenia! Gdzie jest ten szczęśliwiec, który zdołał Cię ukraść?
Zapytał z rozbawieniem, poszukując Franka, któremu uścisnął dłoń i poklepał po plecach.
-Nie mam pojęcia, jak należy składać życzenia nowożeńcom, ale życzę Ci dużo szczęścia i pomyślności, bracie. Kiedy już wytrzeźwiejesz po Sylwestrze, daj mi znać, będziemy musieli się napić!
W locie zdążył jeszcze zmierzwić włosy Flo, odchylając się szybko przed spodziewanym kontratakiem.
-Zostałbym z Wami dłużej, ale czeka na mnie jive z pewną piękną dziewczyną- usprawiedliwił się, uśmiechając się szeroko w stronę Teddy. Obyś była szczęśliwa. Obyś była bardzo szczęśliwa. Skłonił się w pas rodzicom panny młodej i szybkim krokiem powrócił do czekającej na niego Gwen, łapiąc po drodze własny kieliszek wina.
-Zwariowane Puchonki mogą brać śluby, świat może walić się w posadach, ale teraz będziemy tańczyć i pomyślimy o tym później- zadecydował za nich oboje, ze śmiechem ciągnąc ją w stronę, z której przyszli.
Tej nocy nie martwił się jeszcze o to, jak z miernej pensji wyczaruje nie tak mierny ślubny prezent.
// zt!
Duncan Beckett
Zawód : pracownik Niewidzialnego Oddziału Zadaniowego
Wiek : 26 lat
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
spare me your judgements and spare me your dreams,
don't cover yourself with thistle and weeds
don't cover yourself with thistle and weeds
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skamander żartowała. W zasadzie wszystko ostatnio starała się bagatelizować i sprowadzać do zwykłego żartu. Tak było łatwiej, tak było prościej i przede wszystkim tak było zabawniej. Jednak gdy dostrzegła smutek wymalowany w oczach Mathildy i ten udawany uśmiech od razu poczuła wyrzuty sumienia. Przez chwilę miała nawet ochotę uścisnąć dziewczynę i jakoś ją pocieszyć ale to byłoby zbyt…dziwne. - Tak - pozwoliła sobie na ciche westchnięcie nie bardzo się przejmując tym czy Wroński dalej ją słucha. - I mam dziwne wrażenie,że to będę musiała być ja - wypowiedziała swoje myśli na głos. Może rzeczywiście był to jakiś plan. Kolejny powód dla którego mogłaby przedłużyć swoją wizytę o kolejne miesiące. Zostać i zająć się bratem i jego porozrywanym serduszkiem i nadwyżką testosteronu. Kto najlepiej nadaje się do postawienia go do pionu niż młodsza siostra? Gdyby tylko ktoś ją łaskawie wtajemniczył w to co się działo przez ostatnie pół roku. Judith rozważa tę myśl przez dłuższą chwilę przez co nawet nie zauważyła gdy zaczął się ślub. Wszystko wydawało się takie bajkowe, takie nierealne a urzędnik dość mocno wstawiony. Były takie momenty w, których Judith nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Chociaż musiała się przyznać, że parę razy jej wzrok uciekał od pary młodej w stronę brata i panny Wroński. To tylko umocniło ją w przekonaniu że trzeba się zająć Samuelem. Ich matka przecież od tak dawna marzyła o wnukach. I wtedy urzędnik spytał o to czy komuś jeszcze marzy się szybki ślub. Zaczęła się cicho śmiać w duchu trzymając jednak kciuki żeby ktoś się zgłosił. To by było dopiero zabawne, historia opowiadana przez lata. Chociaż można było się domyśleć, że nikt ze zgromadzonych przyjaciół i rodziny nie chciał przyćmić dnia Teddy i Franka. Nowa pani Carter wyglądała na taką szczęśliwą. Judith zastanawiała się czy tylko ona odczuwała lekką zazdrość o to szczęście i o to uczucie. Pewnie nikt nie ośmieli się jej odpowiedzieć na to pytanie a szkoda. Koniec ślubu. Tyle miłości, tyle uścisków, tyle wyraźnie odczuwalnej radości. Teraz pora zatopić smutki i żale w butelce jakiegoś kolorowego płynu. Pytanie teraz czy postanowi zrobić to sama czy może jednak lepiej topić się w towarzystwie.
/zt
/zt
Rzucona wspomnieniami w odległe czasy przyglądałam się składanym Młodej Parze życzeniom, choć tak naprawdę nie widziałam tłumiących się wśród nich ludzi, ani ich samych. Ponownie widziałam Fredricka, jak gdyby stał tu właśnie przede mną i przyrzekał mi to wszystko i to, że rozdzielić miała nas jedynie śmierć. I rozdzieliła. Tak szybko i nieoczekiwanie, kiedy kompletnie się tego nie spodziewałam. Zapukali, poinformowali, odeszli, a ja pozostałam sama w domu, który sprzedałam lata temu. Bez niego i bez realizacji naszych wspólnych planów.
Kiedy zaproszono gości na wesele, zgodziłam się na moment wpaść i zaoferowałam się przetransportować tort, w czym już miałam niemałą wprawę. Wzięłam go ponownie na cel swej różdżki, po czym skierowałam się do bufetu, gdzie goście mogli się nieco najeść i pobawić, bo miałam nadzieję, że pojawi się jakaś muzyka…?
| z/t
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
| 10.01.1956r
Bertie powoli przyzwyczajał się do nowej okolicy - choć trzeba przyznać, nie było to wcale trudne. W Dolinie Godryka było całkiem przyjemnie, choć marzyło mu się mieszkanie w bardziej magicznej okolicy. Nie, żeby nie lubił mugoli, on ich uwielbiał i podziwiał za niesamowitą zaradność, ale tak choćby teraz. Idzie w parku kompletnie sam i zaczyna trochę się nudzić. Myśli więc, jaką rozrywkę by sobie zapewnić. Widzi jakiegoś człowieka przed sobą - raczej młodego człowieka, więc nie umrze, jeśli oberwie kilkoma śnieżkami. Może nawet da się zachęcić do porządnej wojny, to by było super!
Tylko już ręka Botta rusza w stronę różdżki, by zebrać od razu kilka śnieżek i zacząć od porządnego ataku! Ale musi jeszcze rozejrzeć się, czy są w okolicy całkowicie sami. Szaty spacerowicza wskazują na to, że jest czarodziejem, ale nadal trzeba uważać, żeby ich przypadkiem jakiś mugol nie zobaczył. Trzeba przyznać, jest to niewygodne, jest!
W każdym razie byli sami, więc zaraz pięć zaczarowanych kulek śniegu poleciało w stronę spacerowicza dając Bottowi chwilę na zwykłe, mugolskie ulepienie dwóch - które uderzyły w chwili, kiedy tem postanowił się odwrócić.
Bo grunt to właściwe powitanie!
Bertie powoli przyzwyczajał się do nowej okolicy - choć trzeba przyznać, nie było to wcale trudne. W Dolinie Godryka było całkiem przyjemnie, choć marzyło mu się mieszkanie w bardziej magicznej okolicy. Nie, żeby nie lubił mugoli, on ich uwielbiał i podziwiał za niesamowitą zaradność, ale tak choćby teraz. Idzie w parku kompletnie sam i zaczyna trochę się nudzić. Myśli więc, jaką rozrywkę by sobie zapewnić. Widzi jakiegoś człowieka przed sobą - raczej młodego człowieka, więc nie umrze, jeśli oberwie kilkoma śnieżkami. Może nawet da się zachęcić do porządnej wojny, to by było super!
Tylko już ręka Botta rusza w stronę różdżki, by zebrać od razu kilka śnieżek i zacząć od porządnego ataku! Ale musi jeszcze rozejrzeć się, czy są w okolicy całkowicie sami. Szaty spacerowicza wskazują na to, że jest czarodziejem, ale nadal trzeba uważać, żeby ich przypadkiem jakiś mugol nie zobaczył. Trzeba przyznać, jest to niewygodne, jest!
W każdym razie byli sami, więc zaraz pięć zaczarowanych kulek śniegu poleciało w stronę spacerowicza dając Bottowi chwilę na zwykłe, mugolskie ulepienie dwóch - które uderzyły w chwili, kiedy tem postanowił się odwrócić.
Bo grunt to właściwe powitanie!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Och, jak wiele myśli kotłowało się po jego głowie, a wszystko przez nagłe pojednanie z Sørenem. Nie żeby było coś w tym złego. W końcu nie przypuszczał, że w ogóle do tego dojdzie, ale kiedy tak się stało, nie sądził, że tyle mogło dziać się w jego życiu... W szczególności, gdy jego nie było w pobliżu. Nie potrafił powstrzymać siebie przed bezsensownym obwinianiem swojej osoby. Nie ma co, przyjaciel z niego świetny, ha.
Robił coś, co nie zdarzyło mu się od bardzo długiego czasu. Ot, spacerował, a właściwie opuścił swój przytulny domek, w którym było mu tak wygodnie przez ostatni miesiąc. Szkoda, że nie była to do końca prawda. Błądził bez celu, licząc, że chłodne, angielskie wiatry rozwieją jego ponure myśli. Zupełnie nie spodziewał się, iż coś takiego mogło mu się przytrafić. Wzdrygnął się, gdy poczuł uderzenia wymierzone w jego plecy. Życzenia życzeniami, ale żeby je aż tak dosłownie spełniać? Reakcję Amodeusa było bardzo łatwo przewidzieć. Pierwsze, co zrobił, to chwycił swoją różdżkę, która skrywała się w jego ciemnej szacie. Czego innego można było się spodziewać? Przecież nie widział problemu z wyciąganiem jej w mugolskim Londynie, a co dopiero w takim miejscu. Odwrócił się i zaczął rozglądać za małoletnimi żartownisiami, bo taka była jego pierwsza myśli. Kto by pomyślał, że jego napastnik to dorosły mężczyzna. Nie zastanawiał się długo, jednym machnięciem różdżki posłał w jego stronę salwę śnieżek. Odpychając myśl o nieco pikantniejszej zemście.
Robił coś, co nie zdarzyło mu się od bardzo długiego czasu. Ot, spacerował, a właściwie opuścił swój przytulny domek, w którym było mu tak wygodnie przez ostatni miesiąc. Szkoda, że nie była to do końca prawda. Błądził bez celu, licząc, że chłodne, angielskie wiatry rozwieją jego ponure myśli. Zupełnie nie spodziewał się, iż coś takiego mogło mu się przytrafić. Wzdrygnął się, gdy poczuł uderzenia wymierzone w jego plecy. Życzenia życzeniami, ale żeby je aż tak dosłownie spełniać? Reakcję Amodeusa było bardzo łatwo przewidzieć. Pierwsze, co zrobił, to chwycił swoją różdżkę, która skrywała się w jego ciemnej szacie. Czego innego można było się spodziewać? Przecież nie widział problemu z wyciąganiem jej w mugolskim Londynie, a co dopiero w takim miejscu. Odwrócił się i zaczął rozglądać za małoletnimi żartownisiami, bo taka była jego pierwsza myśli. Kto by pomyślał, że jego napastnik to dorosły mężczyzna. Nie zastanawiał się długo, jednym machnięciem różdżki posłał w jego stronę salwę śnieżek. Odpychając myśl o nieco pikantniejszej zemście.
I'll stop time for you
The second you say you'd like me too
I just wanna give you the Loving that you're missing...
Amodeus Prince
Zawód : Pracownik u Borgina & Burke’a, teoretyk magii
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Nie wiem, co to filozofia.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
Czasem tylko mnie swędzi pod lewym skrzydełkiem duszy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przed częścią śnieżek zdołał się uchylić, ale reszta o niego uderzyła, powodując jedynie poszerzenie jego nie znikającego i tak z twarzy uśmiechu. Szczególnie, kiedy ostrzegł, kogo zaatakował. Noo... normalnie by się tak do niego nie szczerzył, bo i Prince nie był żadnym jego wielkim przyjacielem, ale każdy znajomy w chwili nudy to w końcu całkiem dobra opcja, prawda? Dla Botta prawda. Nie mogąc nie mieć ostatniego słowa posłał w jego stronę kilka kolejnych kulek. Bo tak.
- Prince? Aleś się zestarzał. - stwierdził tylko, bo i co można powiedzieć osobie, którą ostatni raz widziało się dobrych kilka lat temu. Rok? Dwa? Chyba kiedyś rzucił mu się w oczy przy Anie, ale nie rozmawiali dłużej. Gdyby się zastanowić, właściwie to niewiele w ogóle o tym człowieku wiedział. Poza tym, że jak widać nosi czarodziejskie szaty między mugolami. Bertiego zawsze bawiło to zestawienie.
W każdym razie znajomy Any nie mógł mieć cech, które by Bertiego odpychały - tego najmłodszy z Bottów był absolutnie pewien, więc podchodził do niego przyjaźnie.
- Mieszkasz w tej okolicy?
Dodał ciekaw, czy to przypadek, czy poznaje jednego z sąsiadów. Zaznajomił się tu już z jednym mugolem, który mieszkał niedaleko jego domu, choć nie starał się zbytnio by ten uwierzył, że Bott kupuje znaną w okolicy ruderę, która nawet przez mugoli uważana jest za nawiedzoną. Tylko mugole całkowicie coś innego przez to słowo rozumieją. Rozumowanie niemagicznych ludzi z resztą zawsze Bertiego bawiło. Wierzą w duchy, bardzo często wierzą! Ale przypisują im czasami straszne bzdury i z jakiejś przyczyny upierają się, że większość z nich jest zła!
- Prince? Aleś się zestarzał. - stwierdził tylko, bo i co można powiedzieć osobie, którą ostatni raz widziało się dobrych kilka lat temu. Rok? Dwa? Chyba kiedyś rzucił mu się w oczy przy Anie, ale nie rozmawiali dłużej. Gdyby się zastanowić, właściwie to niewiele w ogóle o tym człowieku wiedział. Poza tym, że jak widać nosi czarodziejskie szaty między mugolami. Bertiego zawsze bawiło to zestawienie.
W każdym razie znajomy Any nie mógł mieć cech, które by Bertiego odpychały - tego najmłodszy z Bottów był absolutnie pewien, więc podchodził do niego przyjaźnie.
- Mieszkasz w tej okolicy?
Dodał ciekaw, czy to przypadek, czy poznaje jednego z sąsiadów. Zaznajomił się tu już z jednym mugolem, który mieszkał niedaleko jego domu, choć nie starał się zbytnio by ten uwierzył, że Bott kupuje znaną w okolicy ruderę, która nawet przez mugoli uważana jest za nawiedzoną. Tylko mugole całkowicie coś innego przez to słowo rozumieją. Rozumowanie niemagicznych ludzi z resztą zawsze Bertiego bawiło. Wierzą w duchy, bardzo często wierzą! Ale przypisują im czasami straszne bzdury i z jakiejś przyczyny upierają się, że większość z nich jest zła!
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kasztanowy park
Szybka odpowiedź