Kasztanowy park
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Kasztanowy park
O tej porze roku kasztanowy park tonie w grubych warstwach śnieżnego puchu, który - ku uciesze nie tylko dzieci - zdaje się idealny do tworzenia aniołków, lepienia trwałych śnieżek i budowania przepięknych bałwanów.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.
Nieco dalej park wypełniony jest licznymi ścieżkami, które okazują się kręte i dość oblodzone. Z gałęzi wysokich drzew zwisają długie sople, a w grudniowym powietrzu wirują drobne płatki śniegu. Spacer po tym spokojnym parku jest świetną alternatywą dla osób, które poszukują chwilowej ucieczki od zgiełku panującego na głównym placu Doliny Godryka.
- grupy:
- grupa I
Frank Carter
Charles Lovegood
Garrett Weasley
grupa II
Febe Valhakis
Clementine Baudelaire
Samuel Skamander
grupa III
Teddy Purcell
Benjamin Wright
Harriett Lovegood
grupa IV
Colin Fawley
Frederick Fox
Luna Spencer-Moon
grupa V
Minnie McGonagall
Hereward Bartius
Bleach Plistone
dla niedowiarków wynik losowania: klik
- opisy bałwanków:
- grupa I
Podstawa bałwana będąca dziełem Franka i brzuch przygotowany przez Garretta wyglądały na zbudowane z wielką starannością, ale pod względem jakości odstawała od nich stworzona przez Charlesa głowa. Chłopiec przecenił swoje umiejętności lepienia w śniegu i, próbując ulepić z niego pyszczek smoka, przyczynił się wyłącznie do tego, że bałwankowa głowa rozpadła mu się w dłoniach.
Bałwan tej grupy składał się ze stabilnej podstawy i solidnego brzucha. Gdyby nie brak głowy, prezentowałby się całkiem dostojnie.
grupa II
Bałwanek przygotowany przez grupę drugą nie wyglądał najlepiej. Samuel miał wielkie trudności z ulepieniem wymiarowej kuli; śnieg topił mu się w dłoniach, a jego kula przypominała bardziej spłaszczone jajo. Dzieła dopełniła Clementine, wpadając w podstawę bałwana i przekrzywiając ją już zupełnie. Jej kula również nie należała do najbardziej udanych. Honor drużyny uratowała Febe, jednak nawet najlepsza głowa nie jest w stanie pomóc, gdy podstawa i brzuch bałwana prezentują się dość... nieciekawie.
Bałwan tej grupy składał się z niewymiarowej podstawy, wybrakowanego, nieco bezkształtnego brzucha i stosunkowo udanej głowy. Cały bałwan był przekrzywiony i wyglądał, jakby miał zaraz się przewrócić.
grupa III
Gorąca atmosfera panująca w grupie trzeciej na szczęście nie roztopiła niewinnego bałwanka. W gruncie rzeczy, prezentował się on całkiem nieźle. Co prawda podstawa ulepiona przez Benjamina mogłaby bardziej przypominać kulę niż elipsę, ale towarzyszące mu panie spisały się na medal. Głowa bałwanka będąca dziełem Teddy prezentowała się bowiem idealnie. Brzuch wykonany przez Harriett miejscami też był nieco koślawy, ale cała konstrukcja po złożeniu wydawała się dość stabilna.
Bałwan tej grupy składał się z przepięknej głowy, solidnego, choć nieco przekrzywionego brzucha i spłaszczonej podstawy, która pomimo swojego wyglądu okazała się wystarczająco wytrzymała.
grupa IV
JednorękibandytaColin okazał się zaskakująco dobry w lepieniu bałwanów; jak widać, wcale nie potrzeba do tej zabawy wszystkich kończyn. Luna spisała się trochę gorzej. Jej kula wydawała się dość wytrzymała, ale daleko było jej do idealnego kształtu. Dzieło Freda prezentowało się podobnie - nie grzeszyło nadmierną urodą, ale gwarantowało wystarczającą stabilność, żeby bałwan nie rozpadł im się na oczach.
Bałwan tej grupy wyglądał bardzo solidnie, choć był przy tym nieco koślawy i raczej nieforemny.
grupa V
Bałwanek grupy piątej miałby spore szanse na zostanie faworytem, gdyby nie fakt, że podstawa nieporęcznie lepiona przez Herewarda okazała się wyjątkowo słaba. Rozpadła się całkowicie w momencie, gdy Minnie i Bleach ułożyły na nich swoje kule. Na szczęście ich dzieła były wystarczająco solidne, aby wytrzymać ten upadek. Głowa stworzona przez Minnie przypominała wyjętą prosto z foremki, a brzuch ulepiony przez Bleach wcale nie prezentował się gorzej.
Bałwan tej grupy składał się z przepięknej głowy i solidnego brzucha, przez brak podstawy był jednak niewielki i wyglądał jak bałwankowe dziecko.
- opis zadań:
- wynik losowania
grupa I
Wybrano wam dość niefortunne miejsce na stanowisko do lepienia bałwanka: tuż nad waszymi głowami rozrastały się gałęzie wielkiego, starego kasztanowca o wyjątkowo grubych konarach; jak nietrudno się domyślić, na gałęziach zebrały się olbrzymie warstwy śnieżnego puchu. Prawa fizyki, które obowiązują także w świecie magii, sprawiły, że po silniejszym podmuchu wiatru cały ten kożuszek śniegu w ekspresowym tempie spadł na ziemię. Jedno z was, Garretta, spotkało niezwykłe nieszczęście - większość śniegu spadło właśnie na niego, z impetem przewracając go na ziemię i od stóp do głów zakrywając zaspą. Bałwanek także nie uszedł bez szwanku. Spadający śnieg popchnął najwyżej ułożoną z kul, przez co ta odpadła od śniegowego tułowia i zaczęła turlać się w kierunku grupy drugiej. Wyglądało na to, że była w tamtą stronę zwodzona magią. Czyżby przeciwnicy postanowili sabotować waszego bałwanka?
| Musicie uratować zakopaną osobę i złożyć bałwana w całość.
grupa II
Zrobiliście sobie akurat krótką przerwę na złapanie oddechu i przyjrzenie się swojemu bałwankowemu dziełu, kiedy to nagle... zaczęło się topić. Ni stąd, ni zowąd, kompletnie bez przyczyny - przecież wcale nie było za ciepło, słońce też już dawno skryło się za horyzontem, a wy nawet nie dmuchaliście i nie chuchaliście na swojego śniegowego ludka. Kule, które lepiliście z takim zaangażowaniem, już wkrótce miały zmienić się na waszych oczach w bezkształtną, roztopioną breję, tym samym marnując całą wytężoną pracę.
| Musicie uratować bałwana przed zostaniem kałużą.
grupa III
Wasz bałwanek (wbrew wszystkiemu) wcale nie wyglądał najgorzej i mogliście czuć się dumni ze swojego dzieła. Nie było jednak zbyt wiele czasu na radość; wkrótce ze śniegu zaczęły wyrastać wielkie, ostre sople, które mogłyby zranić kogoś nieuważnego. Na szczęście udało wam się odskoczyć w porę w czas i pozostaliście bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Ale co z tego, skoro straciliście przy tym dostęp do swojego bałwana; wyrastające sople stawały się coraz grubsze, coraz dłuższe, coraz ostrzejsze, aż w końcu zaczęły przypominać lodową klatkę, w której zamknięto śniegowego ludka.
| Musicie znaleźć sposób, żeby dostać się do waszego bałwana.
grupa IV
Udało się! Przebrnęliście przez ciężki etap toczenia śniegowych kul i nawet daliście radę upodobnić swoje dzieło do wytworu bałwankokształtnego. Jednak wam również, tak samo jak pozostałym grupom, nie było dane cieszyć się zbyt długo spokojem. Gdy na chwilę odwróciliście wzrok od waszego bałwana, ten zaczął... lewitować. Najpewniej nie zauważyliście tego, że uniósł się na cal, kolejne dwa też umknęły waszej uwadze, ale w końcu bałwanek wzniósł się na wysokość metra i zaczął lecieć coraz wyżej, coraz szybciej, co już z pewnością rzuciło wam się w oczy. Jak tak dalej pójdzie, zaraz zgubi się wśród chmur i doleci do samego nieba!
| Musicie sprowadzić bałwanka na ziemię.
grupa V
To wszystko stało się nagle - w jednej chwili zaznawaliście chwili odpoczynku, spoglądając na swojego bałwanka, a w drugiej ten dosłownie zniknął na waszych oczach. Rozpłynął się! Rozglądaliście się za nim może z zaskoczeniem, może z niepokojem, ale nigdzie nie mogliście go dostrzec. Wtedy zmaterializował się na nowo w odległości kilkunastu metrów, ale zanim nawet mogliście ruszyć w jego stronę, zniknął z charakterystycznym pyknięciem towarzyszącym zazwyczaj teleportacji. I pojawił się w kompletnie innym miejscu - tym razem też tylko na parę sekund, pyk, i znów go nie było. Gdyby na miejscu znajdował się uzdrowiciel, na pewno zdiagnozowałby u waszego bałwanka czkawkę teleportacyjną.
| Musicie złapać i unieruchomić bałwanka.
- wynik losowania ozdób:
- wynik losowania
grupa I - pielucha, wczorajszy Prorok Codzienny, martwa ryba i worek pełen guzików
grupa II - elegancka, czerwona sukienka, para butów na wysokim obcasie, blond peruka i karminowa szminka
grupa III - dwadzieścia zasuszonych róż, monokl i butelka szampana
grupa IV - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
grupa V - dwie miotły, marchewka, słoik pełen guzików, elegancki kapelusz i fajka
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
Jeszcze długo po tym, jak zatrzymał się przy swoich uroczych, drużynowych towarzyszkach, czuł na plecach wbijające się w niego spojrzenie. Nawet gdyby nie dostrzegł wcześniej sylwetki ojca Emmie - postawiłby swoją różdżkę, że to on. Kącik ust powędrował wyżej. W pewien sposób przypominał mu Adriena, z podejściem do swej córki. Stawiał, że gdyby obaj panowie się spotkali, bardzo szybko by się dogadali. I - z wciąż nie do końca zrozumiałych powodów, obaj go lubili. Nie był pewien, czy sam zdobyłby się na podobne zaufanie wobec siebie...gdyby kiedyś miał córkę...
Pokręcił głową, skupiając czarne tęczówki na na kasztanowłosej kobiecie. Chociaż wciąż pamiętał ją, jako małą dziewczynkę, męskie spojrzenie ślizgało się po jej sylwetce zupełnie nie tak, jak powinien. bardzie powinna mu przypominać a siostrę, a jednak ciężko mu było zignorować napływające impulsy, wywołujące przyjemne Zmarszczył brwi, by zwrócić się ku dziewczynce o nietypowej, jak na Brytyjki urodzie. Wyszczerzył się dosyć szelmowsko na usłyszane słowa w konspiracyjnym, acz słyszalnym szepcie - Tylko przychodzę i już jakieś kobiece tajemnice - w geście udawanego zamyślenia, sięgnął dłonią swej brody, uderzając palcami o wargi, po czym skłonił się przed dziewczynką, gdy zostało podane jego imię - Miło mi panienkę poznać - rozluźnił dłonie i w nagłym impulsie, nachylił się, by sięgnąć dłonią garść śniegu. Nie miał rękawiczek, dlatego chłód zaatakował jego palce. Podrzucił w dłoni śnieżną kulkę - Kiedyś takiego widziałem - to nic, że było to jeszcze w czasach Hogwartu, gdy poznawali magiczne stworzenia - ...ale liczę raczej na wasz talent. Podobno szybko się uczę, więc jeśli panienka, pospołu z Emmie - mocniej wyartykułował imię panny Baudelaire, podkreślając dziwną czułość zaplataną w głosie - ...mnie pokierujecie, to myślę, że nam się uda. A teraz... - zawiesił głos, gdy rozległo się siarczyste kichnięcie gdzieś z oddali. Konkurs się rozpoczął. Ściągnął z ramion czarny płaszcz, odsłaniając równie ciemnej barwy golf i koszulę. Wiedział, ze szybko się zgrzeje, nawet przy tak niskich temperaturach - Pozwolicie, że ja zajmę się najcięższą śnieżną kulą i wołajcie, jeśli będzie trzeba je postawić do pionu. Tam widzę całkiem pokaźną zaspę... - kiedy on ostatnio robił tak dziecięce rzeczy? Dla dorosłego,odpowiedzialnego mężczyzny, aurora, uczestnika nielegalnej organizacji...mogłoby się wydawać absurdalne, nawet śmieszne, by brać udział w podobnym przedsięwzięciu, ale - aktualnie miał to gdzieś. Szczególnie, gdy widział ciepły uśmiech na ustach Emmie i dziecięcą zaciętość na buzi Febe. Atmosfera w takim towarzystwie była czysta, pozwalająca Skamanderowi opuścić bariery, które na co dzień wokół siebie zakładał. Mógł odetchnąć. Przynajmniej na chwilę. Przynajmniej dziś. Przynajmniej, dopóki świat nie stwierdzi, że trzeba mu urozmaicić rozrywkę.
Pokręcił głową, skupiając czarne tęczówki na na kasztanowłosej kobiecie. Chociaż wciąż pamiętał ją, jako małą dziewczynkę, męskie spojrzenie ślizgało się po jej sylwetce zupełnie nie tak, jak powinien. bardzie powinna mu przypominać a siostrę, a jednak ciężko mu było zignorować napływające impulsy, wywołujące przyjemne Zmarszczył brwi, by zwrócić się ku dziewczynce o nietypowej, jak na Brytyjki urodzie. Wyszczerzył się dosyć szelmowsko na usłyszane słowa w konspiracyjnym, acz słyszalnym szepcie - Tylko przychodzę i już jakieś kobiece tajemnice - w geście udawanego zamyślenia, sięgnął dłonią swej brody, uderzając palcami o wargi, po czym skłonił się przed dziewczynką, gdy zostało podane jego imię - Miło mi panienkę poznać - rozluźnił dłonie i w nagłym impulsie, nachylił się, by sięgnąć dłonią garść śniegu. Nie miał rękawiczek, dlatego chłód zaatakował jego palce. Podrzucił w dłoni śnieżną kulkę - Kiedyś takiego widziałem - to nic, że było to jeszcze w czasach Hogwartu, gdy poznawali magiczne stworzenia - ...ale liczę raczej na wasz talent. Podobno szybko się uczę, więc jeśli panienka, pospołu z Emmie - mocniej wyartykułował imię panny Baudelaire, podkreślając dziwną czułość zaplataną w głosie - ...mnie pokierujecie, to myślę, że nam się uda. A teraz... - zawiesił głos, gdy rozległo się siarczyste kichnięcie gdzieś z oddali. Konkurs się rozpoczął. Ściągnął z ramion czarny płaszcz, odsłaniając równie ciemnej barwy golf i koszulę. Wiedział, ze szybko się zgrzeje, nawet przy tak niskich temperaturach - Pozwolicie, że ja zajmę się najcięższą śnieżną kulą i wołajcie, jeśli będzie trzeba je postawić do pionu. Tam widzę całkiem pokaźną zaspę... - kiedy on ostatnio robił tak dziecięce rzeczy? Dla dorosłego,
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Przez chwilę stał w samotności, wbijając nieco nieobecne spojrzenie w stojące nieopodal nagie drzewo; analizował spojrzeniem ciemne konary, ale odwracał wzrok za każdym razem, gdy słyszał zbliżające się skrzypienie śniegu pod zimowymi butami. Przez chwilę jednak żadna z kręcących się osób do niego nie podeszła - dopiero po jakiejś minucie dostrzegł Harriett prowadzącą swojego małego syna. Ciepło się z nią przywitał i po obietnicy zaopiekowania się chłopcem kucnął przy nim, by choć trochę zrównać się wzrostem.
- Ty jesteś Charlie, tak? - spytał, choć doskonale znał odpowiedź. - Jestem Garry - ale pracowałem z twoim ojcem nie chciało przejść mu przez gardło. Zamiast tego wysłał malcowi przyjazny uśmiech i przyglądał się, jak ten zaczyna lepić w swoich niewielkich rączkach raczej mikroskopijnych rozmiarów śnieżkę. - Powiem ci, że lepiej odczekać z atakiem, żeby uśpić czujność wroga - powiedział powoli konspiracyjnym szeptem, spoglądając na chłopca tak, jakby właśnie zdradzał mu sekrety, które pod żadnym pozorem nie powinny dotrzeć do niepowołanych uszu. - Zaatakujemy, gdy nie będzie się tego spodziewał - dodał równie cicho, a powaga w spojrzeniu przeobraziła się ciepły uśmiech. - A kogo masz na celowniku? - spytał wreszcie, rozglądając się wkoło i zastanawiając się nawet, czy uraczenie kogoś deszczem śnieżek rzeczywiście nie było całkiem dobrym pomysłem.
A potem przypomniał sobie, że ma prawie dwadzieścia dziewięć lat i ostatecznie zrezygnował z planu zmasowanego ataku na Freda, Bena lub Barty'ego.
Zrobiło mu się trochę lżej, gdy osobą, która do nich podeszła, również okazał się dorosły mężczyzna; skinął mu głową, nie mogąc powstrzymać parsknięcia śmiechu wywołanego przez abstrakcję całej tej sytuacji. I pomyślałby ktoś, że zamiast tego mógłby nudzić się właśnie na Sabacie wśród bandy nabzdyczonych ćwierćinteligentów - niedoczekanie! Znacznie wolał lepić bałwany niż musieć prowadzić z bałwanami dysputy.
- I to jaką drużyną! Nie widzę innej możliwości od wygranej - rzucił w stronę mężczyzny (bardzo wysokiego mężczyzny, przy którym zdawało mu się, że on sam ma wymiary Charliego) z udawaną powagą, ale w jego oczach wciąż tańczyło rozbawienie. Wyciągnął w jego stronę dłoń w powitalnym geście, znów układając usta w kształt przyjacielskiego uśmiechu. - Garrett, miło mi - powstrzymał się od wypowiedzenia nazwiska (choć wykrzykiwała je barwa włosów); nie wiedział, z kim ma do czynienia, a nie chciał stawiać sztucznych barier swojego szlacheckiego pochodzenia - a ten młody, przystojny dżentelmen to Charles - dokończył, wskazując chłopca głową.
A chwilę potem na horyzoncie pojawił się już przedstawiciel jury. Garrett ze względną uwagą wsłuchał się w jego słowa, a potem spojrzał motywująco na swoją drużynę. Wyglądającą co prawda nieco jak układanka stworzona z przypadkowych elementów, ale nie oznacza to, że nie mogli okazać się diablo skuteczni!
- Patrząc na nasze proporcje - i znów zerknął (z dołu) nad górującego nad nim Franka, nie będąc pewnym, czy bardziej wzruszała go czy śmieszyła jego własna kieszonkowatość - zajmę się brzuchem, jeżeli nie macie oczywiście nic przeciwko.
A potem już zabrał się do roboty - uformował w okrytych rękawiczkami dłoniach raczej niewielkich rozmiarów kulę, by zaraz toczyć ją po śniegu i z dumą ojca obserwować, jak rozrastała się, stając się grubiutką i pękatą.
- Ty jesteś Charlie, tak? - spytał, choć doskonale znał odpowiedź. - Jestem Garry - ale pracowałem z twoim ojcem nie chciało przejść mu przez gardło. Zamiast tego wysłał malcowi przyjazny uśmiech i przyglądał się, jak ten zaczyna lepić w swoich niewielkich rączkach raczej mikroskopijnych rozmiarów śnieżkę. - Powiem ci, że lepiej odczekać z atakiem, żeby uśpić czujność wroga - powiedział powoli konspiracyjnym szeptem, spoglądając na chłopca tak, jakby właśnie zdradzał mu sekrety, które pod żadnym pozorem nie powinny dotrzeć do niepowołanych uszu. - Zaatakujemy, gdy nie będzie się tego spodziewał - dodał równie cicho, a powaga w spojrzeniu przeobraziła się ciepły uśmiech. - A kogo masz na celowniku? - spytał wreszcie, rozglądając się wkoło i zastanawiając się nawet, czy uraczenie kogoś deszczem śnieżek rzeczywiście nie było całkiem dobrym pomysłem.
A potem przypomniał sobie, że ma prawie dwadzieścia dziewięć lat i ostatecznie zrezygnował z planu zmasowanego ataku na Freda, Bena lub Barty'ego.
Zrobiło mu się trochę lżej, gdy osobą, która do nich podeszła, również okazał się dorosły mężczyzna; skinął mu głową, nie mogąc powstrzymać parsknięcia śmiechu wywołanego przez abstrakcję całej tej sytuacji. I pomyślałby ktoś, że zamiast tego mógłby nudzić się właśnie na Sabacie wśród bandy nabzdyczonych ćwierćinteligentów - niedoczekanie! Znacznie wolał lepić bałwany niż musieć prowadzić z bałwanami dysputy.
- I to jaką drużyną! Nie widzę innej możliwości od wygranej - rzucił w stronę mężczyzny (bardzo wysokiego mężczyzny, przy którym zdawało mu się, że on sam ma wymiary Charliego) z udawaną powagą, ale w jego oczach wciąż tańczyło rozbawienie. Wyciągnął w jego stronę dłoń w powitalnym geście, znów układając usta w kształt przyjacielskiego uśmiechu. - Garrett, miło mi - powstrzymał się od wypowiedzenia nazwiska (choć wykrzykiwała je barwa włosów); nie wiedział, z kim ma do czynienia, a nie chciał stawiać sztucznych barier swojego szlacheckiego pochodzenia - a ten młody, przystojny dżentelmen to Charles - dokończył, wskazując chłopca głową.
A chwilę potem na horyzoncie pojawił się już przedstawiciel jury. Garrett ze względną uwagą wsłuchał się w jego słowa, a potem spojrzał motywująco na swoją drużynę. Wyglądającą co prawda nieco jak układanka stworzona z przypadkowych elementów, ale nie oznacza to, że nie mogli okazać się diablo skuteczni!
- Patrząc na nasze proporcje - i znów zerknął (z dołu) nad górującego nad nim Franka, nie będąc pewnym, czy bardziej wzruszała go czy śmieszyła jego własna kieszonkowatość - zajmę się brzuchem, jeżeli nie macie oczywiście nic przeciwko.
A potem już zabrał się do roboty - uformował w okrytych rękawiczkami dłoniach raczej niewielkich rozmiarów kulę, by zaraz toczyć ją po śniegu i z dumą ojca obserwować, jak rozrastała się, stając się grubiutką i pękatą.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
The member 'Garrett Weasley' has done the following action : rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Przytaknąłem głową, gdy rudzielec - czy raczej Garry, bo tak mi się przedstawił, upewnił się do mojego imienia. Nawet wesoło się uśmiechnąłem, o ile nie ucieszyłem się, gdy Garry zmalał do mojej wielkości. Mimo iż wiedziałem, że to tylko tania podróbka rudych, to czułem się o niebo lepiej mając przy sobie kogoś o podobnej wysokości. Zaraz jednak przeszliśmy do planu, który mówił o czekaniu. Nie lubiłem zbytnio czekać, lecz rudzielec mówił nader przekonująco, czy raczej rozsądnie. - Dobrze.- zrozumiałem jego słowa, jak i przyjąłem. Okej, zaraz spojrzałem na grupę ludzi, która tutaj była. Kogo mam na celowniku? Oczywiście że tego, kto przymila się do mojej mamy, czyli najwyższego brodacza, który kocha smoki. Ciekawe, czy będzie umiał niczym smok, obronić się przed śnieżkami.
- Tego co z mamą rozmawia. Chciałbym trafić w jego nos, pomożesz?- spojrzałem na chwilę na Bena, który stał się moją ofiarą dzisiejszej wojny na śnieżki, a zaraz spojrzałem na rudzielca mając nadzieję, że zgodzi się na ten spisek i wspólnie obrzucimy Bena śnieżkami. Pośmiejemy się wspólnie, wraz z moją mamą, która wyszła z domu w końcu w innym kolorze, niż czerń. A skoro wyszła, to trzeba świętować, a do tego potrzebny jest je wręcz perlisty śmiech.
Zaraz jednak do naszej dwuosobowej ekipy doszedł ktoś jeszcze, który chyba się mnie bał. Serio? Aż z zaciekawieniem spojrzałem na niego, wygiąłem usta robiąc uśmiechniętego banana i pozwoliłem, by Garry podał kolejnemu wielkoludowi zarówno swoje, jak i moje imię. Chcąc nieco rozweselić kolejnego wielkoluda, podałem jemu rękę na przywitanie. Moją gapą było to, że w niej miałem wcześniej ulepioną śnieżkę. Zaraz pozbyłem się kupki śniegu i podałem na nowo, tym razem bez śniegu dłoń, by ścisnąć jego dłoń na przywitanie. Niech się na mnie nie gniewa no. W końcu nie chce jego zmienić w bałwana.
Dobra żartuję.
A może i nie.
Dobra, tak czy siak, chwilę później zabrzmiał dzwonek, a potem ktoś mówił, ze czas zacząć zabawę. Spojrzałem na Garry'ego, który wydawał mi się na przekór rudości najbardziej doświadczony w tym i przez chwilę obserwowałem, jak robi kulkę do bałwana. Przypomniałem sobie, że i ja też powinienem robić to samo co on, więc czym prędzej wziąłem się na bałwanowienie. Nasz bałwan z pewnością będzie najlepszy, bo inaczej być nie może. No i ja lepię głowę, bo ona jest najmniejszą kulką, więc będę mógł zrobić smoczy pyszczek. Aż poczułem energię, która popędziła mnie do robienia kulki.
- Tego co z mamą rozmawia. Chciałbym trafić w jego nos, pomożesz?- spojrzałem na chwilę na Bena, który stał się moją ofiarą dzisiejszej wojny na śnieżki, a zaraz spojrzałem na rudzielca mając nadzieję, że zgodzi się na ten spisek i wspólnie obrzucimy Bena śnieżkami. Pośmiejemy się wspólnie, wraz z moją mamą, która wyszła z domu w końcu w innym kolorze, niż czerń. A skoro wyszła, to trzeba świętować, a do tego potrzebny jest je wręcz perlisty śmiech.
Zaraz jednak do naszej dwuosobowej ekipy doszedł ktoś jeszcze, który chyba się mnie bał. Serio? Aż z zaciekawieniem spojrzałem na niego, wygiąłem usta robiąc uśmiechniętego banana i pozwoliłem, by Garry podał kolejnemu wielkoludowi zarówno swoje, jak i moje imię. Chcąc nieco rozweselić kolejnego wielkoluda, podałem jemu rękę na przywitanie. Moją gapą było to, że w niej miałem wcześniej ulepioną śnieżkę. Zaraz pozbyłem się kupki śniegu i podałem na nowo, tym razem bez śniegu dłoń, by ścisnąć jego dłoń na przywitanie. Niech się na mnie nie gniewa no. W końcu nie chce jego zmienić w bałwana.
Dobra żartuję.
A może i nie.
Dobra, tak czy siak, chwilę później zabrzmiał dzwonek, a potem ktoś mówił, ze czas zacząć zabawę. Spojrzałem na Garry'ego, który wydawał mi się na przekór rudości najbardziej doświadczony w tym i przez chwilę obserwowałem, jak robi kulkę do bałwana. Przypomniałem sobie, że i ja też powinienem robić to samo co on, więc czym prędzej wziąłem się na bałwanowienie. Nasz bałwan z pewnością będzie najlepszy, bo inaczej być nie może. No i ja lepię głowę, bo ona jest najmniejszą kulką, więc będę mógł zrobić smoczy pyszczek. Aż poczułem energię, która popędziła mnie do robienia kulki.
being human is complicated, time to be a dragon
The member 'Charles Lovegood' has done the following action : rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Nie był najlepszy w przełamywaniu lodów, odetchnął więc – metaforycznie, jego twarz ledwie się poruszyła – z ulgą, gdy rudowłosy mężczyzna, Garrett, postanowił zrobić to pierwszy. Rozluźnił się nieco, ściskając krótko wyciągniętą w jego stronę rękę i uśmiechając się bez większego wysiłku, zupełnie jakby lekkie parsknięcie rzeczywiście ociepliło atmosferę o kilka stopni. – Frank – przedstawił się, gdzieś po drodze gubiąc mi również, bo jego uwaga przeniosła się ponownie na kilkuletniego chłopca, sięgającego mu mniej więcej do kolan. No, może trochę wyżej. – Cześć, Charles – rzucił trochę niepewnie, przyglądając się drobnej rączce z jeszcze mniejszą śnieżką, która po chwili zresztą z niej zniknęła, pozostawiając po sobie tylko resztki nadtopionego, przyklejonego do rękawiczki śniegu. Podał młodemu czarodziejowi dłoń z sekundowym zawahaniem, ostatecznie stwierdzając, że najprawdopodobniej jednak mu jej nie odgryzie i dziwiąc się jedynie milcząco na widok mikroskopijnych palców, które w zestawieniu z jego własnymi wyglądały prawie groteskowo.
Przemowy przewodniczącego wysłuchał jednym uchem, odruchowo zezując w stronę grupy numer trzy; zlokalizowanie intensywnie różowych włosów Teddy nie było specjalnie trudne, rzucały się w oczy bardziej nawet od gigantycznej sylwetki stojącego obok niej brodacza. Zawiesił na niej na chwilę wzrok, starając się złapać jej spojrzenie i posłać ciepły uśmiech; brakowało mu jej entuzjazmu i woli walki, choć wydawało się – na szczęście – że jego drużyna również miała zarówno jednego jak i drugiego pod dostatkiem.
Zaśmiał się lekko z uwagi o proporcjach; Garrett nie mógł tego wiedzieć, ale w młodości jego zbyt wyciągnięta sylwetka i nienaturalnie długie (i chude) kończyny przysporzyły mu wielu przykrych pseudonimów i nieprzespanych nocy, w czasie których ślęczał nad kociołkiem w nieudolnych próbach uwarzenia eliksiru zmniejszającego. I był pewien, że któregoś dnia zginie tragicznie, potykając się o własne niezdarne stopy. – W takim razie obawiam się, że nasz bałwan może zostać bez nóg – ostrzegł lojalnie, bez ociągania idąc w ślady swoich dzielnych kompanów i zabierając się do pracy.
Jego pierwsza, uformowana z miękkiego puchu kulka wyglądała raczej koślawo, ale lepił ją z godnym alchemika skupieniem, turlając ją to w jedną, to w drugą stronę, i co jakiś czas robiąc kilka kroków w tył, żeby ocenić, czy aby na pewno śniegu przybywało równo. Świadomość, że miał trzydzieści cztery lata, paskudną klątwę na koncie, rodzinę do utrzymania i antidotum do wynalezienia, jakoś się rozmyła, sprawiając, że stworzenie (wraz ze wspaniałą drużyną) najlepszej śnieżnej kreatury stało się najważniejszą sprawą na świecie. W którymś momencie przestał się nawet przejmować przyklejającym mu się do kolan śniegiem, przyklękając na ziemi i to poklepując, to poprawiając nabierającą rozmiarów kulę.
Przemowy przewodniczącego wysłuchał jednym uchem, odruchowo zezując w stronę grupy numer trzy; zlokalizowanie intensywnie różowych włosów Teddy nie było specjalnie trudne, rzucały się w oczy bardziej nawet od gigantycznej sylwetki stojącego obok niej brodacza. Zawiesił na niej na chwilę wzrok, starając się złapać jej spojrzenie i posłać ciepły uśmiech; brakowało mu jej entuzjazmu i woli walki, choć wydawało się – na szczęście – że jego drużyna również miała zarówno jednego jak i drugiego pod dostatkiem.
Zaśmiał się lekko z uwagi o proporcjach; Garrett nie mógł tego wiedzieć, ale w młodości jego zbyt wyciągnięta sylwetka i nienaturalnie długie (i chude) kończyny przysporzyły mu wielu przykrych pseudonimów i nieprzespanych nocy, w czasie których ślęczał nad kociołkiem w nieudolnych próbach uwarzenia eliksiru zmniejszającego. I był pewien, że któregoś dnia zginie tragicznie, potykając się o własne niezdarne stopy. – W takim razie obawiam się, że nasz bałwan może zostać bez nóg – ostrzegł lojalnie, bez ociągania idąc w ślady swoich dzielnych kompanów i zabierając się do pracy.
Jego pierwsza, uformowana z miękkiego puchu kulka wyglądała raczej koślawo, ale lepił ją z godnym alchemika skupieniem, turlając ją to w jedną, to w drugą stronę, i co jakiś czas robiąc kilka kroków w tył, żeby ocenić, czy aby na pewno śniegu przybywało równo. Świadomość, że miał trzydzieści cztery lata, paskudną klątwę na koncie, rodzinę do utrzymania i antidotum do wynalezienia, jakoś się rozmyła, sprawiając, że stworzenie (wraz ze wspaniałą drużyną) najlepszej śnieżnej kreatury stało się najważniejszą sprawą na świecie. W którymś momencie przestał się nawet przejmować przyklejającym mu się do kolan śniegiem, przyklękając na ziemi i to poklepując, to poprawiając nabierającą rozmiarów kulę.
you better keep the wolf back from the door
he wanders ever closer every night
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine
and how he waits, baying for blood
I promised you everything would be fine
Frank Cresswell
Zawód : właściciel dziurawego kotła, naukowiec
Wiek : 35
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
a lot of hope in one man tent
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
there's no room for innocence
take me home before the storm
velvet moths will keep us warm
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
The member 'Frank Carter' has done the following action : rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Clementine nie wie jeszcze jak to jest lepić bałwana. Nie przyznaje tego głośno, ale jeszcze nigdy w życiu tego nie robiła. Być może zdarzyło jej się formować coś w glinie. Lubiła wyostrzać swoje zmysły, próbować rzeczy, które innym mogłyby się zdawać rzeczą niemożliwą dla niewidomej osoby. Samuel tak mocno liczy na nią i małą Febe, że Clementine nie ma serca zawodzić jego oczekiwań. Nie chce go okłamywać, ale przecież tego nie robi. Milczy, próbuje ze śniegu uformować kulę. Puch jest dość sypki. Chwilę jej zajmuje zrozumienie, że łatwiej tą kulę toczyć niż kształtować. Stara się nie oddalać za bardzo od grupy. Podąża za głosem Samuela, w pewnym momencie niesiona za nim, wpada w jego pułapkę. Clementine nie potrafi powiedzieć, jak to się dzieje, że wpada w świeżo stworzoną przez mężczyznę podstawę bałwana. Nic dziwnego, że bardzo dzielnie stworzona przez niego kula uleg całkowitej destrukcji. Clementine, choć porusza się bardzo ostrożnie, zaskoczona zderzeniem z przeszkodą, wbija dłonie w swoją kulę, którą tak starannie toczyła, badając dłońmi, czy ta przybiera kolisty kształt. Wybija lekki ślad swojej dłoni na kuli, a odczuwając zmianę poziomu w oparciu się, ląduje na kolanach. Dłonie, nawet przez zdecydowanie zbyt cienkie rękawiczki, bardzo szybko przejmuje chłód. Teraz czuje go również i na nogach. Clementine siedzi trochę bezradnie na swoich nogach, trochę zziębiona, ale bardziej zafascynowana nowymi doznanami. Kiedy jej smukle palce tona w miękkim puchu, przymyka powieki, brodząc w nim jeszcze głębiej, wzbijając śnieg wokół siebie. Ten, lekko prósząc, porwany na wietrze mgiełką opada na jej rumiane policzki. Kąciki ust dziewczęcia unoszą się w uśmiechu. Jest zachwycona. Na moment zapomina, że zrujnowała ich wspaniałego bałwanka. Przypominając sobie o tym incydencie, przykłada zaniepokojona dłoń do ust, ale cofa ją, żeby coś powiedzieć.
— Przepraszam — nie chciała zrujnować pracy zespołowej. Słowa kieruje i do Samuela i do Febe. Ma nadzieję, ze dziewczynce idzie wszystko zgrabniej. Cofa drugą dłoń ze śniegu i chociaż czuje jak palce jej kostnieją, z jeszcze większym zaangażowanie wraca do naprawienia swoich błędów. Nie podnosi się z ziemi. Siedząc na swoich stopach, czuje większą stabilność i pewność w sprawnych, choć nieco zesztywniałych dłoniach, którymi próbuje naprawić formę obu kul. Przeciąga po nimi dłońmi, prawie je obejmując, próbując wyobrazić sobie ich kształt. Formuje ze śniegu delikatnie, jakby bała się, że wszystko się zaraz posypie, a bardzo chciała zadowolić jej bałwankową drużynę.
— Febe, tak jest dobrze? — pyta dziewczynki, z jakiegoś powodu sądząc, że ona może wiedzieć najlepiej, ale patrzy na Samuela, zupełnie instynktownie, bo wpadła na jego kulę, która była przed nim, a za nią stoi on. Kieruje na niego swoją twarz i cofa zaniepokojona dłonie. A co jeśli wszystko popsuła? Nie widzi, nie potrafi tego stwierdzić. Chucha ciepłym powietrzem na ręce żeby je rozgrzać. Wtedy przypomina sobie o różdżce. Sięga po nią za pazuchę płaszcza i… nie ma, zgubiła. Próbuje nieśpiesznie przeczesać dłońmi teren wokół siebie, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Odgarnia śnieg spokojnie, z delikatnością wrażliwych na dotyk dłoni. Zgubiła ją. Swoją różdżkę. Znów.
— Przepraszam — nie chciała zrujnować pracy zespołowej. Słowa kieruje i do Samuela i do Febe. Ma nadzieję, ze dziewczynce idzie wszystko zgrabniej. Cofa drugą dłoń ze śniegu i chociaż czuje jak palce jej kostnieją, z jeszcze większym zaangażowanie wraca do naprawienia swoich błędów. Nie podnosi się z ziemi. Siedząc na swoich stopach, czuje większą stabilność i pewność w sprawnych, choć nieco zesztywniałych dłoniach, którymi próbuje naprawić formę obu kul. Przeciąga po nimi dłońmi, prawie je obejmując, próbując wyobrazić sobie ich kształt. Formuje ze śniegu delikatnie, jakby bała się, że wszystko się zaraz posypie, a bardzo chciała zadowolić jej bałwankową drużynę.
— Febe, tak jest dobrze? — pyta dziewczynki, z jakiegoś powodu sądząc, że ona może wiedzieć najlepiej, ale patrzy na Samuela, zupełnie instynktownie, bo wpadła na jego kulę, która była przed nim, a za nią stoi on. Kieruje na niego swoją twarz i cofa zaniepokojona dłonie. A co jeśli wszystko popsuła? Nie widzi, nie potrafi tego stwierdzić. Chucha ciepłym powietrzem na ręce żeby je rozgrzać. Wtedy przypomina sobie o różdżce. Sięga po nią za pazuchę płaszcza i… nie ma, zgubiła. Próbuje nieśpiesznie przeczesać dłońmi teren wokół siebie, nie chcąc zwracać na siebie uwagi. Odgarnia śnieg spokojnie, z delikatnością wrażliwych na dotyk dłoni. Zgubiła ją. Swoją różdżkę. Znów.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Clementine Baudelaire' has done the following action : rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Chichoczę, gdy Samuel kłania się nisko niczym prawdziwy, doskonale wychowany książę. Choć wiem, że w jego żyłach nie płynie błękitna krew - nawet ja potrafię dostrzec, że różni się od osób, które czasami odwiedzają nasz dom, by spotkać się z siostrami. Lecz może wcale nie potrzeba doskonałego rodowodu, by być równie czarującym? To dobry dzień, nawet guwernantka spogląda już bardziej pobłażliwie. Przyjęłam odpowiednią porcję eliksirów, jestem zadowolona, a mój nieodłączny przyjaciel, na życzenie ojca, pozostał tym razem w domu. Nie wspominam więc o nim przy pani o ładnych włosach i bardzo szarmanckim panu.
- Pływałam na takim, gdy byłam u dziadków - muszę bardzo zadrzeć głowę do góry, by spojrzeć na mężczyznę, a przynajmniej robię to do czasu, gdy ten schyla się po śnieg, by uformować z niego śnieżkę. - Moja starsza siostra je uwielbia. Ja zresztą tesz... Są takie śmieszne, sczególnie gdy rozchlapują wodę ogonami - odrobinę seplenię, w końcu niedawno straciłam jeden z mlecznych, przednich zębów. Wkrótce jednak rozpoczyna się część, na którą czekałam od samego rana. Pomimo że jestem mała potrafię rozpoznać, gdy ktoś jest pijany - podczas wakacji spędzanych w Grecji wino leje się strumieniami, ku wesołości wszystkich dorosłych. Raz nawet zanurzyłam palec w kieliszku Persi, gdy ta rozmawiała z jednym z zabawnych chłopaków, jednak nie rozumiem jak można pić coś tak cierpkiego w smaku.
Samuel i Clementine zabierają się do pracy, więc też nie zamierzam stać bezczynnie. - Chyba musi być większa! Tak jak brzuch domowego Kuguchara! - sugeruję radośnie kobiecie, kiedy zwraca się do mnie, choć patrzy na naszego nowego pomocnika. - Zrobię mu głowę! - oświadczam pewnym głosem. Głowa bałwana jest najmniejsza, lecz ja także jestem najmniejsza w całej grupie, dlatego taki podział wydaje się być całkiem sprawiedliwy. W podskokach oddalam się od pary ku jednej z zasp, by tam uformować kulkę, która ledwo co będzie mieściła się w moich dłoniach odzianych w bezpalcowe rękawiczki, które szybko przemokną. Później wystarczy ją tylko potoczyć... Oby tylko śnieg był wystarczająco lepki... Zresztą robiłam to już wiele razy z siostrami, więc co tym razem mogłoby pójść źle?
- Pływałam na takim, gdy byłam u dziadków - muszę bardzo zadrzeć głowę do góry, by spojrzeć na mężczyznę, a przynajmniej robię to do czasu, gdy ten schyla się po śnieg, by uformować z niego śnieżkę. - Moja starsza siostra je uwielbia. Ja zresztą tesz... Są takie śmieszne, sczególnie gdy rozchlapują wodę ogonami - odrobinę seplenię, w końcu niedawno straciłam jeden z mlecznych, przednich zębów. Wkrótce jednak rozpoczyna się część, na którą czekałam od samego rana. Pomimo że jestem mała potrafię rozpoznać, gdy ktoś jest pijany - podczas wakacji spędzanych w Grecji wino leje się strumieniami, ku wesołości wszystkich dorosłych. Raz nawet zanurzyłam palec w kieliszku Persi, gdy ta rozmawiała z jednym z zabawnych chłopaków, jednak nie rozumiem jak można pić coś tak cierpkiego w smaku.
Samuel i Clementine zabierają się do pracy, więc też nie zamierzam stać bezczynnie. - Chyba musi być większa! Tak jak brzuch domowego Kuguchara! - sugeruję radośnie kobiecie, kiedy zwraca się do mnie, choć patrzy na naszego nowego pomocnika. - Zrobię mu głowę! - oświadczam pewnym głosem. Głowa bałwana jest najmniejsza, lecz ja także jestem najmniejsza w całej grupie, dlatego taki podział wydaje się być całkiem sprawiedliwy. W podskokach oddalam się od pary ku jednej z zasp, by tam uformować kulkę, która ledwo co będzie mieściła się w moich dłoniach odzianych w bezpalcowe rękawiczki, które szybko przemokną. Później wystarczy ją tylko potoczyć... Oby tylko śnieg był wystarczająco lepki... Zresztą robiłam to już wiele razy z siostrami, więc co tym razem mogłoby pójść źle?
Gość
Gość
The member 'Febe Valhakis' has done the following action : rzut kością
'k6' : 4
'k6' : 4
- Oh golly - mruczę pod nosem kiedy pod skórą przebiega mi zimny dreszcz. Mam wrażenie, że gdybym pojawiła się sekundę później przyszłoby mi zbierać zwłoki dawnych kochanków, a mój bałwan byłby przez to wszystko cały czerwony. Plus za oryginalność choć wątpię, że jury doceniłoby podobną makabrę. Nie kiedy dookoła dzieci.
Może fakt, że i ja zaliczam się do grona dawnych kobiet Benia powinien nadawać całej sytuacji jeszcze więcej niezręczności - ale sama nie wiem, w chwili obecnej myślę o sobie raczej jak o jego przyjaciółce, nie eks. Pewnie dlatego, że minęło tyle czasu, a nasze zaloty były całkowicie szkolne. Jasne, całowaliśmy się, nie tylko pod jemiołą - ale nigdy w ciągu tych dwóch lat nie zdarzyło się żeby zawędrował w okolice mojej klatki piersiowej, o macaniu pod spódnicą nie wspominając.
Może to pomaga w braku jakiejkolwiek niezręczności. To i regularne dzielenie się pączkami.
- Zawsze możemy przysypać Benjamina - żartuję sobie tak na rozluźnienie atmosfery, klepiąc przy tym wielkoluda po plecach w geście wspierającym. Mam wrażenie, że jedno i drugie nie zadziałało. Więc możemy zostać przy taktyce ciszy i odwracania się do siebie plecami, naprawdę, uważam, że jest w niej sporo sensu - To ja zrobię głowę! - i skoro rozchodzą się tak w dwóch różnych kierunkach, to ja sobie pójdę poszukać śniegu w trzecim, żeby im pod nogi nie podchodzić. Jeszcze brakuje mi dostać pazurem czy cierpkim słowem. Albo tą szatańską pożogą, mogę się założyć sama ze sobą, że jedno rzuci tym w drugie zanim zjem wszystkie ciastka co je pochowałam po kieszeniach.
Kiedy spotykam wzrok Franka, wzdycham i teatralnie przewracam oczyma by przekazać mu cały swój ból i cierpienie, niech wie jak mu się poszczęściło. Garrett od Flo i mały, cudny dzieciak, och, jaki słodki! Ciekawe czy możemy go wziąć ze sobą do domu? Zatrzymamy i wychowamy jak swoje, jest taki cudowny, a te blond włoski, Frank! Bierz pod pachę i uciekamy, tak chciałam krzyknąć, ale mieliśmy już kiedyś rozmowę o robieniu wstydu w miejscu publicznym. Więc się ugryzłam w język.
A całą swoją energię twórczą włożyłam w formowanie śniegowej głowy, może nawet nadam jej jakiegoś ciekawego kształtu, co mi szkodzi. Puszczę wodzę fantazji i może rozbawię tę dwójkę ponuraków po mojej lewicy i prawicy.
Te sople do zębów to chyba nie był najlepszy pomysł… Jeszcze je sobie powbijają wzajemnie w serca i dopiero będzie bałaganu.
Może fakt, że i ja zaliczam się do grona dawnych kobiet Benia powinien nadawać całej sytuacji jeszcze więcej niezręczności - ale sama nie wiem, w chwili obecnej myślę o sobie raczej jak o jego przyjaciółce, nie eks. Pewnie dlatego, że minęło tyle czasu, a nasze zaloty były całkowicie szkolne. Jasne, całowaliśmy się, nie tylko pod jemiołą - ale nigdy w ciągu tych dwóch lat nie zdarzyło się żeby zawędrował w okolice mojej klatki piersiowej, o macaniu pod spódnicą nie wspominając.
Może to pomaga w braku jakiejkolwiek niezręczności. To i regularne dzielenie się pączkami.
- Zawsze możemy przysypać Benjamina - żartuję sobie tak na rozluźnienie atmosfery, klepiąc przy tym wielkoluda po plecach w geście wspierającym. Mam wrażenie, że jedno i drugie nie zadziałało. Więc możemy zostać przy taktyce ciszy i odwracania się do siebie plecami, naprawdę, uważam, że jest w niej sporo sensu - To ja zrobię głowę! - i skoro rozchodzą się tak w dwóch różnych kierunkach, to ja sobie pójdę poszukać śniegu w trzecim, żeby im pod nogi nie podchodzić. Jeszcze brakuje mi dostać pazurem czy cierpkim słowem. Albo tą szatańską pożogą, mogę się założyć sama ze sobą, że jedno rzuci tym w drugie zanim zjem wszystkie ciastka co je pochowałam po kieszeniach.
Kiedy spotykam wzrok Franka, wzdycham i teatralnie przewracam oczyma by przekazać mu cały swój ból i cierpienie, niech wie jak mu się poszczęściło. Garrett od Flo i mały, cudny dzieciak, och, jaki słodki! Ciekawe czy możemy go wziąć ze sobą do domu? Zatrzymamy i wychowamy jak swoje, jest taki cudowny, a te blond włoski, Frank! Bierz pod pachę i uciekamy, tak chciałam krzyknąć, ale mieliśmy już kiedyś rozmowę o robieniu wstydu w miejscu publicznym. Więc się ugryzłam w język.
A całą swoją energię twórczą włożyłam w formowanie śniegowej głowy, może nawet nadam jej jakiegoś ciekawego kształtu, co mi szkodzi. Puszczę wodzę fantazji i może rozbawię tę dwójkę ponuraków po mojej lewicy i prawicy.
Te sople do zębów to chyba nie był najlepszy pomysł… Jeszcze je sobie powbijają wzajemnie w serca i dopiero będzie bałaganu.
Gość
Gość
The member 'Teddy Purcell' has done the following action : rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Kasztanowy park
Szybka odpowiedź