salon
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Salon
Miejsce, w którym Lucinda spędza najwięcej czasu. Od zawsze uważała, że w szlachetność jest w równowadze i prostocie dlatego jej salon jest urządzony w sposób jasny, przejrzysty i przede wszystkim właśnie prosty. Dużo szkła, kwiatów, dzieł sztuki, które przecież tak bardzo uwielbia. Jest zwolenniczką wszystkiego co urokliwie, a od tego miejsca aż bije nie tylko urokiem, ale także schludnością.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Selwyn dnia 08.11.16 20:31, w całości zmieniany 5 razy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Od dwóch tygodni Edgar chodził wściekły jak osa. Na pierwszy rzut oka nie było tego po nim widać, bo jak zwykle zakładał na twarz maskę obojętnego Burke'a, ale wystarczyło jedno krzywe spojrzenie albo źle wyważone słowo, żeby wyprowadzić go z równowagi. Cały czas wracał myślami do swojej ostatniej wyprawy, która zakończyła się olbrzymim niepowodzeniem, choć niepowodzenie to w tym wypadku zgrabny eufemizm. Przygotowywał się do tego wyjazdu przez wiele długich tygodni aż był przekonany, że nic nie może pójść źle. Otóż mogło. Mogło, bo w swoim misternym planie nie przewidział jej. Nieodgadnionej i nieprzewidywalnej jej, która jak zwykle wpakowała się w sam środek chmury burzowej i zniszczyła wszystko, czego Edgar tak bardzo pragnął. W dodatku zapadła się pod ziemię. To było tak bardzo w jej stylu, że mężczyźnie aż chciało się śmiać. Przyjść, narobić hałasu i zniknąć. Mimo wszystko postanowił dać jej szansę na naprawę i nie nawiedził jej zaraz po przyjeździe do Anglii, choć naprawdę go korciło. Czekał aż sama do niego przyjdzie, ale ona najwidoczniej postanowiła już nigdy więcej się z nim nie spotkać. Musiała być naprawdę naiwna, jeżeli sądziła, że to jest możliwe. Minęły dwa tygodnie i wciąż nie dostał od niej żadnego znaku życia, więc postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Odnalezienie jej mogło okazać się kłopotliwe, ale Edgar podświadomie czuł, że jednak nie uciekła daleko. W końcu zdążył ją trochę poznać, trochę bliżej niż by wypadało. Polubił ją też trochę bardziej niż by wypadało i to tylko pogłębiało jego złość, jednak wciąż wmawiał sobie, że chodzi jedynie o zniszczony artefakt. Teleportował się prosto do jej salonu. Tak, to było możliwe. Wcześniej nie raz jej powtarzał, żeby rzuciła na to miejsce zaklęcie uniemożliwiające tak swobodne przemieszczanie się, ale teraz dziękował w duchu, że jednak go nie posłuchała. Omiótł pomieszczenie wzrokiem aż trafił na nią. Nic nie powiedział, nawet się nie ruszył, tylko wbił w nią spojrzenie swoich niebieskich oczu. Oczekiwał wyjaśnień.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lynn przyzwyczaiła się już do tego, że w jej życiu wszystko odbiega całkowicie od normalności. Nigdy jej to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, sama do tego dążyła. Problemem było to, że nikt nie lubi zmian, których nie może kontrolować, a to właśnie one zagościły w jej życiu. Jej zawód przyciągał różnych ludzi, a tym samym ciągnęły się za nią różne opinie. Jedni mówili, że to ciągle towarzysząca adrenalina, inni widzieli w tym łatwy ( o ile cokolwiek w tym jest łatwe) sposób na wzbogacenie się, a jeszcze inni postrzegali to jako coś w ogóle niewartego uwagi. W końcu to co jest ukryte powinno zostać ukryte. Przez bardzo długi czas jej percepcja także tak wyglądała. Zmieniło się to, kiedy zaczęła doceniać inne rzeczy. Tę ciszę i spokój ( coś co w jej przeświadczeniu zwykle zyskiwało miano niepotrzebnego). Bez ludzi, bez przepychu, bez zamartwiania się i problemów. Coś co pozwala na zatracenie się i prowadzi do dość ponurego końca. Było jej dobrze. Tam wysoko, tylko sama ze sobą i sama z nim. Odkąd wróciła nie mogła pozbyć się z głowy myśli o własnej durnocie i naiwności. Prawdopodobne to byłoby normalne gdyby nie fakt, że w jej przekonaniu naiwność opierała się na filarze o nazwie „prawda”. Nie chciała jej znać. Nie chciała wiedzieć, że to było tylko jej głupie wyobrażenie szczęścia, a nie coś prawdziwego. I niech jej jeden Merlin świadkiem, że było jej wstyd. Za samą siebie, za brak klasy, za nie zadawanie odpowiednich pytań, kiedy był na to czas. Był wieczór. Jakoś chłodniej niż zwykle, a może ona po prostu odzwyczaiła się od tej niesfornej Londyńskiej pogody i własnego mieszkania. Stanęła obok okna przyglądając się przechodzącym pod jej kamienicą czarodziejom. W takie dni jej samopoczucie pogarszało się diametralnie. Choć może powinnam napisać jej – choroba- dawała o sobie znać. Lynn nie lubiła myśleć o swoich słabościach i o tym co sprawia, że jest podatna na zdanie innych ludzi. Jeżeli już coś takiego było ukrywała to nie tylko przed światem, ale także przed sobą. Pewnie gdyby nie fakt, że właśnie tak rygorystycznie podchodzi do samej siebie to już dawno poszłaby do uzdrowiciela i dowiedziała się o tym jak blisko nie raz była od przejścia na drugą stronę. Tylko, że dla niej ta wiedza była zbędna. Przynajmniej żyłaby z myślą, że nic ją nie ogranicza, a przez to ciągle słyszy echo słów uzdrowiciela nakazujący jej troskliwe dbanie o siebie. Nie przyjmowała tego do wiadomości. Oparła się ramieniem o okno karcąc siebie w myślach, że przecież przed chwilą narzekała na chłód. Z analizowania wszystkiego i wszystkich wyrwał ją odgłos teleportacji. Tego się nie spodziewała. W Londynie była zaledwie od dwóch tygodni i niewiele osób o tym wiedziało. Nie oczekiwała nikogo konkretnego więc pierwsze o czym pomyślała to brak różdżki obok siebie. Rozpoznanie twarzy gościa nie pomogło jej wyjść ze zdziwienia. Choć właściwie powinna się tego spodziewać. Ta cała historia z artefaktem jeszcze ją dobiła. Jej także na nim zależało i prawdopodobnie dobrze wiedziała, że zapuszczając się tak daleko w jaskinie może tylko zaszkodzić i sobie i artefaktowi, ale po sytuacji z Edgarem nie miała zamiaru czekać na jego polecenia. Pewnie zwyczajnie nie miała wstydu, żeby spojrzeć mu w oczy. Teraz nie miała z tym najmniejszego problemu. Utkwiła wzrok w jego oczach sama przybierając wyczekującą minę. Chyba nie myślał, że zjawi się w jej salonie, a ona od razu zacznie go przepraszać i wyjaśniać co jej strzeliło do głowy. Halo. Czego on nie rozumiał? Nie ucieka się od kogoś po to, żeby ten ktoś zjawiał się w salonie bez zapowiedzi. - Niech zgadnę… -zaczęła. - w mojej ścianie znajduje się Święty Graal? -zapytała i choć głos miała pewny i choć miała ochotę zatelepać się ze złości to… nie mogła przestać na niego patrzeć.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Edgar od razu zauważył, że coś jest nie tak. Jej skóra stała się bledsza od skóry najbardziej arystokratycznej arystokratki na Sabacie. Taka zmiana kolorytu nie mogła być spowodowana brakiem promieni słonecznych skoro jeszcze dwa tygodnie temu była zmuszona do biegania po australijskich stepach. Z większości wypraw wszyscy wracali opaleni jakby wylegiwali się na plaży zamiast ciężko pracować. Edgar już dawno stracił swoją szlachecką bladość i śmiał sądzić, że odzyska ją dopiero na starość. Z pewnością będzie wtedy zmuszony do przebywania w ciemnych komnatach zamku Durham, którym daleko było do słonecznych brzegów Morza Śródziemnego. Nie umknęła mu też delikatna zmiana w sylwetce. Dałby przysiąc, że ostatnio schudła. Zaniepokoiło go to i część jego osoby chciała jak najszybciej dowiedzieć się, co się z nią dzieje, jednak pozostała część skutecznie mu tego zabraniała. Wciąż stał niewzruszony, jakby w ogóle nie zauważył zmian w jej wyglądzie. Nie mógł się nimi przejmować skoro ich znajomość rzekomo dobiegła końca. W tym momencie nie byli... właściwie kim dla siebie byli? Kim dla siebie są teraz? Nawet Edgar nie potrafił odpowiedzieć na te pytania. Z pewnością byli dla siebie kimś więcej, ale przecież nie łączył ich żaden gorący romans w sensie stricte erotycznym. Z drugiej strony ciężko też tutaj mówić o zwykłej przyjaźni. Łączyło ich coś naprawdę dziwnego, ale Edgar zdążył za tym zatęsknić. Nie przyznawał się do tego nawet sam przed sobą, ale w jakiś pokręcony sposób brakowało mu tej nieprzewidywalnej kobiety. Przez krótką chwilę nie odpowiadał na jej zaczepkę, ponieważ czuł, że może niepotrzebnie się unieść. - Nie mam nastroju do gierek - odparł spokojnie, choć kosztowało go to trochę wysiłku. - Wytłumaczysz mi, co tam zaszło? - Zapytał, wciąż nie odrywając od niej wzroku. Czuł się tak, jakby równocześnie prowadzili bitwę na spojrzenia i mrugnięcie oznaczało słabość, a żadne z nich jak zwykle nie chciało odpuścić. - I dlaczego od tamtej pory mnie unikasz? - Dodał, a jego prawy policzek lekko drgnął. Zazwyczaj nie miał żadnych problemów z ukrywaniem emocji, a w tym momencie najchętniej wyrzuciłby tą maskę i to najlepiej prosto w jej twarz. Na razie godność mu na to nie pozwalała.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Byli uparci. Niesamowicie uparci. W czasach w jakich przyszło im żyć była to dość niebezpieczna cecha, za którą można było bardzo dużo zapłacić. To nie tak, że nie była tego świadoma. Myślę, że to właśnie upór dawał jej siłę i niezależność jakiej potrzebowała, żeby to wszystko znieść. Uparcie tkwiła w przekonaniu, że warto do samego końca – walczyć, wierzyć i chyba trochę myśleć, że nie wszystko jest takie jakim się wydaje. Jego spojrzenie bolało. Poruszyła się by odwrócić jego uwagę. Nie chciała by ją jej poświęcał. Zawsze była typem kobiety: „albo wszystko, albo nic” i starała się tego trzymać. Nawet jeżeli ta uwaga to tylko wściekłość na zniszczony artefakt i nic poza tym. Brak reakcji na jej zaczepkę przyjęła z wdzięcznością. Nie panowała na tym. Zwykle mówiła to co jej ślina na język przyniesie, a w takiej sytuacji ciężko jest powiedzieć cokolwiek. Ona też nie była w nastroju do gierek. Ostatnio nie była w nastroju do niczego zważając na fakt, że jej dni opierają się na wizytach w Mungu i wspominaniu ich znajomości. Nie powiedziałaby tego na głos. Naprawdę była aż tak naiwna myśląc, że już nigdy go nie spotka? W końcu pożegnania znosi się o wiele lepiej, kiedy ich się nie planuje. Wychodzisz zostawiając masę niewypowiedzianych słów i przekonanie, że zawsze do tych słów możesz wrócić. Patrzyła na niego jednocześnie płonąc z wściekłości i zapadając się pod ziemię. - Skoro byłeś na miejscu to na pewno spotkałeś Lisę, a skoro ją spotkałeś to powiedziała Ci wszystko. Mam powtórzyć? - oszczędność w słowach nie było czymś co praktykowała. Teraz chyba po prostu bała się, że wybuchnie. Chciał, żeby się przyznała do tego, że to jej wina? Dobrze o tym wiedziała. - Potrzebujesz mojego raportu? - zapytała z pełnym profesjonalizmem. Miała ochotę zacząć mówić do niego per Pan i cofnąć się do bycia na całkowicie neutralnym gruncie. Nie zrobiła tego bo po pierwsze byłoby to niesamowicie dziecinne (często jej się zdarzało tak zachowywać, ale nie w takich momentach), a po drugie wiedziała, że by go to wcale nie dotknęło. Nie pozwoliła sobie błądzić i wewnętrznie zmuszała się do myślenia, że tylko to jest powodem jego przyjścia tutaj. - Unikam? - zapytała unosząc brew. Nie była do końca pewna o co ją pyta. Czy o artefakt czy o ich rozmowę. Wpatrzona nadal w jego oczy po prostu wypaliła. - Może i przez pewien czas zachowywałam się jakbym była… - słowo „zakochana” nie przeszłoby jej przez gardło więc po prostu umilkła robiąc przerwę. - … ale możesz być pewny, że nie wszystko w moim życiu kręci się wokół Twojej osoby. - ale przecież właśnie tak było. Jej duma już i tak nie mogła być bardziej roztrzaskana. - Nie wiem czego ode mnie oczekujesz. - dodała zmuszając swój głos do pewności.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Podczas wyprawy wszystko staje się prostsze. Trzeba jedynie stawić czoła siłom natury, co paradoksalnie często okazuje się łatwiejsze niż konfrontacja z drugim człowiekiem. Wystarczyło mieć dobrze opracowany plan i różdżkę w pogotowiu. Właśnie dlatego Edgar tak cenił sobie każdy wyjazd. Każdy wyjazd był ucieczką od obowiązków, które czekały na niego w Wielkiej Brytanii, a którymi nie miał ochoty się zajmować. Nie musiał chodzić na żadne arystokratyczne spędy, w których chodziło jedynie o to, żeby się pokazać i porozmawiać z odpowiednimi osobami. Nie musiał przejmować się sklepem ani myśleć o tym, że kiedyś to on będzie za niego odpowiedzialny. Wreszcie nie musiał toczyć rodzinnego życia i udawać przejęcia spowodowanego tym, że jego córka jeszcze nie trzasnęła drzwiami za pomocą magii. Kochał swoją rodzinę i był dumny ze swoich małych latorośli. Szanował swoich przodków i ich spuściznę w postaci sklepu na Nokturnie. Był wdzięczny losowi za to, że urodził się czystokrwistej rodzinie. Po prostu lubił się od tego oderwać, a to było możliwe tylko podczas wyjazdów. Wtedy znikało jego nazwisko i wszystkie pochodne. Cieszył się wolnością aż do czasu, kiedy musiał wrócić. I to był ten moment, kiedy musiał wrócić, wbić się w elegancki strój godny swojego statusu i prowadzić rozmowy. - Tak to widzisz? Zostawiłaś Lisę, więc wszystko jest w porządku? - Zapytał powoli. - Owszem, opowiedziała mi o wszystkim. Tylko chyba nie myślałaś, że narobisz nam kłopotów i po prostu uciekniesz od odpowiedzialności? - Upewnił się, nie dowierzając. - Nie, nie potrzebuję twojego raportu - odpowiedział z przekąsem. Nie przyszedł do niej tylko po to, żeby jako przełożony dać jej reprymendę. Przyszedł, bo brakowało mu konkretów. Po prostu zniknęła, ot tak, bez słowa. - Doprawdy? - Zapytał, a kącik jego ust lekko się uniósł w pogardliwym uśmiechu, by zaraz opaść. - To chyba nie powinnaś mieć problemu z tym, żeby się ze mną spotkać - zauważył. Jeżeli wcale nie była na niego zła o to, że nie chciał spędzić z nią reszty swojego życia, to chyba przestałaby go unikać nawet na gruncie zawodowym. - A ja dalej nie wiem jak to sobie wyobrażasz. Miałaś zamiar kiedykolwiek się pokazać czy miałaś w planach zapaść się pod ziemię i już nigdy nie wyjść z domu? Bo spotkanie ze mną prędzej czy później byłoby nieuniknione - zauważył. - Przestań zachowywać się dziecinnie - dodał, wzdychając cicho. Już nigdy nie poszłaby do pracy tylko dlatego, że może go tam spotkać? Niech szybko sklei swoje złamane serce, bo to nie miało sensu.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czy uważała, że postąpiła słusznie? Oczywiście, że nie. Dobrze wiedziała, że ma racje i jej ucieczka była najbardziej dziecinną rzeczą jaką mogła zrobić. W życiu się by mu do tego nie przyznała. Po prostu nie widziała innego rozwiązania dla swojej sytuacji. To nie tak, że nie myślała o przerwie już wcześniej. Myślała i nawet ją planowała, ale perspektywa tej wyprawy nakręcała ją na tyle by zostać. I wiedziała, że wszystko co zrobiła było nieprzemyślane, szybkie i pod wpływem chwili. I choć była tego świadoma to jego słowa zabolały. Ale przecież właśnie tak między nimi było. Potrafili krzyczeć na siebie, mówić najgorszą prawdę, ale zwykle była to motywacja, której w danym momencie potrzebowała. Teraz sytuacja wyglądała inaczej. Ich relacja zmieniła się diametralnie i dlatego tak ciężko było jej słuchać tego co do niej mówi. W takich chwilach cieszyła się, że w jej rodzinie wszystko idealnie się maskuje. Wolała udawać, że ją to nie rusza niż żałować, że zbyt otwarcie znowu do czegoś podeszła. Tak jak do ich znajomości. Zbyt gwałtownie, zbyt uczuciowo… po prostu za bardzo. - Nie uważam, że wszystko jest w porządku. - skwitowała zirytowana stawiając krok w jego stronę. - Wręcz przeciwnie… nic nie jest w porządku. Jeżeli myślisz, że mi nie zależało na tym artefakcie to się mylisz. Powinieneś być zadowolony w końcu posłuchałam Twojej rady by iść za głosem instynktu. - prychnęła słysząc jego słowa dotyczące ucieczki od odpowiedzialności. - Zabawne… mogłabym zapytać Cię o to samo. - dodała z przekąsem. Miała ochotę rzucić w niego wazonem, krzesłem ewentualnie klątwą. Nienawidziła, kiedy to robił. Starał się pokazać jak popełnia błąd za błędem nie zdając sobie sprawy z tego, że ona już dawno rachunek sumienia zrobiła, a o rozgrzeszenie to nie jego ma zamiar prosić. - Mylisz się, Edgar. Mój problem nie polega na tym, że nie mogę się z Tobą spotkać, ale na tym, że nie mogę na Ciebie patrzeć. -odparła patrząc na niego wzrokiem przepełnionym każdą z możliwych emocji. Była w nich złość, żal, smutek, ale też jakaś głupia radość, której nie potrafiła zrozumieć. - Nie schowałam się pod ziemię, nie zamknęłam się w mieszkaniu, nie udaję, że nie istnieje. I ułatwię Ci to… nie musisz sobie wyobrażać. Wiesz jaka jest różnica między moim dziecinnym zachowaniem, a Twoim? Moje było i jest prawdziwe, a o Tobie nie mogę tego powiedzieć. - powiedziała odwracając na chwile wzrok chcąc się uspokoić. Nadaremne zmagania. - W końcu z łatwością przychodzi Ci manipulowanie i oszukiwanie. - uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu nie było radości. Nie było ironii. To był uśmiech firmowy arystokratki narzekającej na kolejne opady deszczu.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Każde wypowiadane przez nią słowo powodowało wzrost ciśnienia krwi w jego żyłach i zaczynał z tego powodu odczuwać coraz większe wzburzenie, jednak na tamtą chwilę wciąż udawało mu się utrzymywać neutralny wyraz twarzy. Nie mógł sobie pozwolić na wybuch złości - to nie czas i nie miejsce. Zawsze uważał nadmierne okazywanie uczuć za wielką słabość człowieka, dlatego szczególnie w takich momentach starał się opanować. Już wiele lat wcześniej wyznaczył sobie pewną granicę bezpieczeństwa. Jeżeli jedyne myśli, które zaprzątały jego głowę, tyczyły się zniszczenia czegoś lub rzucenia klątwy w rozmówcę - wiedział, że musi się maksymalnie skupić, żeby jednak do tego nie dopuścić. Od dziecka wpajano mu, że emocje niepotrzebnie wszystko komplikują i jak najbardziej się z tym zgadzał. Dlatego dalej stał w tym samym miejscu i słuchał coraz bardziej poruszonej Lynn bez okazywania buzujących w nim nerwów. - Głos instynktu to nie to samo co brawura - odpowiedział chłodno. Artefakt, artefakt, artefakt... Gdyby chodziło tylko o artefakt to sprawa byłaby sto razy prostsza. Przestał się oszukiwać, że tylko to było powodem jego złości. To było tylko ogniwem zapalnym. Przemilczał jej słowne wyzwanie. Dobrze wiedział, że często ucieka od odpowiedzialności, ale to nie o tym miał zamiar rozmawiać. Czyli o czym chciał? Nie wiedział, przyszedł tutaj z planem rozmowy o nieudanej wyprawie, ale tak naprawdę po prostu czuł potrzebę spotkania się z Lynn. Ich relacja została nagle urwana, a nie lubił niedokończonych spraw. - Jeszcze niedawno nie miałaś tego problemu. Szybko zmieniasz upodobania - zauważył. To nie tak miało wyglądać. Nie dość, że ich wzajemne stosunki poszły w nieodpowiednią stronę, to jeszcze stało się to o wiele za szybko. Na początku o niczym jej nie mówił, bo nie widział w tym żadnego sensu. Później milczał, bo zrobiło się dobrze, a on nie chciał tego psuć. Ostatecznie wyznał prawdę, ponieważ dotarli do linii, której już nie mogli przekroczyć. Teraz wszystko legło w gruzach i nie mógł ukryć przed samym sobą, że te słowa go zabolały. Do wszechogarniającej złości zaczynał wdzierać się coraz większy smutek, tym samym tworząc jeszcze bardziej udziwnioną mieszankę emocji. - Odniosłem odwrotne wrażenie - powiedział, rozglądając się po pokoju. Nie zapadała się pod ziemię? Mimo wszystko zachciało mu się parsknąć śmiechem. Obserwował z niemałą przyjemnością jak zaczyna coraz bardziej wychodzić z siebie. Skoro on na razie nie mógł, niech ona to robi za niego. A potem ujrzał jej arystokratyczny uśmieszek i, o dziwo, to właśnie on przelał szalę goryczy. - Nigdy tobą nie manipulowałem, Lynn - powiedział, postępując krok do przodu. - I nigdy cię nie oszukiwałem - dodał, podchodząc jeszcze bliżej aż w końcu dzielił ich niecały metr. Ponownie uderzył go jej chorobliwy wygląd, który z tej odległości był o wiele bardziej widoczny. - Nigdy ci nie powiedziałem, że spędzimy wspólnie resztę życia. Nie planowaliśmy starości wśród norweskich fiordów, nie nadawaliśmy imion swoim przyszłym dzieciom, nie tworzyliśmy listy gości weselnych. Jeżeli kiedykolwiek odniosłaś inne wrażenie to już twój problem - powiedział ze złością.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W jej rodzinie także uważało się, że zbytnie emocje tylko pokazują to co nie bez przyczyny jest ukrywane. Ale ona tego tak nie widziała. Emocje były jedyną rzeczą, których ukrycie było dla niej trudne na tyle by się nimi nie przejmować. Tak, tak, tak… dobrze wiedziała, że to właśnie te emocje zaprowadziły ją do punktu w jakim się teraz znalazła. Optymista pomyślałby, że nie powinna się tym załamywać w końcu przeżyła coś co może nie być dane przeżyć nikomu. Realista stwierdziłby, że nie ma co drażnić lwa znajdując się w jego klatce. To co się stało to już się stało i nie można było tego zmienić. Pesymista nie zostawiłby na niej suchej nitki. I właśnie na tego pesymistę patrzyła. Chłód w jego oczach z jednej strony doprowadzał ją do szewskiej pasji, a z drugiej sprawiał, że miała ochotę zamilknąć i nie powiedzieć ani słowa. Skupiła się na rysach jego twarzy chcąc wyrzucić z głowy obraz jego oczu. Nie mogła zrozumieć fenomenu jakim są ludzkie uczucia. Jeszcze parę tygodni temu myślała, że te oczy patrzą na nią w całkowicie odmienny sposób. Teraz wiedziała, że to wszystko było tylko obrazem w jej głowie, którego powinna się pozbyć. Brawura. - Masz racje. To nie jest to samo. - odparła kiwając głową. - Próbujesz się poczuć lepiej? Bo jeśli tak to mam nadzieje, że nie zawiodłam Twoich oczekiwań. - dodała spokojniej, ale to były tylko pozory. W środku się gotowała. Nie potrafiła przyjmować porażek. Dobrze wiedziała, że każdy czasem popełnia błąd. W sumie nawet miała ochotę mu to wytknąć, ale nie zrobiła tego. Jeżeli potrzebował od niej tego by poczuć się lepiej, jeżeli naprawdę chodziło tylko o artefakt to czy nie powinien dać już sobie spokój? Nie, on ciągnął całą rozmowę dalej. Nie odpowiedziała nic na jego słowa o upodobaniach. Dobrze wiedziała czemu miało to służyć i zagłębienie się w to nie miało sensu więc nawet się nie ruszyła. To z jednej strony było straszne, a z drugiej zabawne. Oboje próbują pokazać, że ta druga osoba już nic dla nich nie znaczy. Lynn potrzebowała tego by ruszyć dalej. Nawet jakby miała go znienawidzić. Nie znała prostszej drogi. Szczerze mówiąc nie spodziewała się wybuchu słów z jego strony. To zawsze ona wybuchała, zawsze ona rzucała w niego tym co miała akurat najgorszego pod ręką, to ona zawsze potem zamartwiała się czy nie przesadziła w słowach. Teraz o tym ostatnim nie myślała. W końcu chodziło o to by go zranić. Widząc jak do niej podchodzi miała ochotę się cofnąć. Przebywanie w jego obecności było dla niej zbyt trudne, a co dopiero, kiedy znajdował się tak blisko. Nie zrobiła tego wściekła na samą siebie. Przymknęła oczy na chwile, a kiedy je otworzyła nic się nie zmieniło. Tak to już między nimi będzie wyglądać? Będą na siebie warczeć? Tak jakby nigdy nie było tej drugiej strony? Szczerze mówiąc miała taką nadzieje. - Myślałam, że trochę mnie znasz. - zaczęła. - Myślałam, że dobrze wiesz iż to są ostatnie rzeczy jakie są mi potrzebne. Nawet jeżeli o tym nie rozmawialiśmy. - przerwała bo to było trudne. - O swoich planach na resztę życia też mi nie powiedziałeś, o imionach swoich dzieci, o tym, że już gości na własne wesele zapraszałeś. Jeżeli to nie jest oszukiwanie to co to jest, Edgar? Częściowe mówienie prawdy? Bo tak Ci wygodnie? - cofnęła się i odwróciła w stronę okna. - Pozwoliłeś mi wierzyć, pozwoliłeś zachowywać się w taki sposób wiedząc, że robię z siebie tylko największego głupca na świecie, bo nie powinnam nawet na Ciebie spojrzeć. Może dla Ciebie to nic nie znaczyło, może to jest i będzie tylko mój problem… - odwróciła się znowu w jego stronę. Za szybko. Zakręciło jej się w głowie. Zamknęła oczy i błagała w duchu, żeby już sobie poszedł. - Nie mam Ci nic więcej do powiedzenia. - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Otworzyła oczy łapiąc pewność jaka chwile temu uleciała jej przez palce. - Oczyszczony z zarzutów. Możesz wrócić już do swojej rodziny. - dodała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ostatnie miesiące były czymś niesamowitym. Podczas wypraw Edgar czuł się jak zupełnie inny człowiek, którego wreszcie nic nie ogranicza. Towarzystwo Lynn tylko pogłębiało to uczucie i był wdzięczny losowi za to, że postawił mu ją na drodze. Doskonale wiedział, że ich związek nie będzie trwał wiecznie, ale w tamtym momencie wyjątkowo cieszył się chwilą. Na co dzień nie mógł sobie na to pozwolić, zresztą nie lubił być zaskakiwany. Wolał mieć wszystko przewidziane i zaplanowane, a w ich relacji nic nie mogło takie być. Byli jak bomba i Edgar nie mógł wiedzieć, kiedy ona wybuchnie, ale wiedział, że na pewno w końcu tak będzie. I nadszedł ten dzień i myślał, że jest na niego przygotowany, ale nie był. Gdyby był, nie stałby tutaj, a z jego ust nie padłyby żadne z tych słów. A jednak padły - z frustracji, rozgoryczenia, wyrzutów sumienia, poczucia niesprawiedliwości? W jego głowie kłębiła się mieszanka sprzecznych emocji, których nie potrafił rozróżnić ani tym bardziej zrozumieć. Złość była tylko drogą na skróty, z której postanowił skorzystać. O wiele prościej przychodziło mu krzywdzenie innych ludzi niż przyznanie się do własnych niedoskonałości. Nie potrafił paść na kolana i prosić o wybaczenie. Zresztą nawet nie widział w tym sensu - i tak są skończeni. Tylko czy to tak musiało wyglądać? Teraz za każdym razem będą skakać sobie do gardeł? Zapomną o wszystkich dobrych chwilach, które wspólnie spędzili? A w końcu było ich o wiele więcej niż tych złych. I tak, znał ją, przynajmniej tak mu się wydawało. Dobrze wiedział, że nie jest typem kobiety, której zależy tylko na wystawnym ślubie wśród brytyjskiej śmietanki towarzyskiej. Właśnie dlatego ją zauważył i polubił. Polubił... Pokochał? Bał się tego słowa i nigdy przed sobą się do niego nie przyznał, ale chyba właśnie tak było i dlatego cała ta sytuacja była dla niego o wiele trudniejsza niż miała być. Najchętniej teleportowałby się z nią na zapomniany skrawek Syberii i po prostu tam został, zostawiając wszystko inne za sobą. Tylko to było możliwe jedynie w snach. Rzeczywistość miała co do nich zupełnie inne plany, szczególnie dla Edgara, który przecież już miał rodzinę. Pokochał swoje dzieci, ale nie kochał żony, nie wybrał jej. Został zmuszony do tego związku - z Lynn było całkiem inaczej. - Co by to zmieniło? - Zapytał, a jego głosie pobrzmiewała rezygnacja. W głębi duszy wiedział, że imiona jego dzieci miały być jednocześnie imionami zasłużonych przodków. Na listę gości weselnych nie miał większego wpływu; jego przyszłość też była z góry przesądzona. A związek z Lynn nie - mógł sam zadecydować czy o wszystkim jej powiedzieć czy wszystko przemilczeć. Było im za dobrze, więc wybrał drugą opcję. Nie żałował swojej decyzji, to spotkanie wynikło z jego winy, ale i tak był zły. - Bo tak mi wygodnie... - mruknął, na moment odwracając wzrok. - Tak, tak było mi wygodnie - powiedział po chwili z pewnością w głosie. Przecież właśnie dlatego o niczym nie powiedział, żeby pozwolić temu trwać. Powinien powiedzieć jej, że wcale nie uważał jej za głupca. Raczej siebie za niego uważał, ale jak już byli razem, nie potrafił tego skończyć. Może to była tylko przygoda, ale za to obfitująca w tyle niezapomnianych chwil. Tylko zakończenie miała kiepskie. Znaczyło to dla niego dużo i gdyby nie ciążące na nim zobowiązania, naprawdę rzuciłby wszystko w cholerę. Ale nie mógł, naprawdę nie mógł. Słuchał jej słów, nie podchodząc bliżej, kiedy oddaliła się od niego i podeszła do okna. Powinien jej powiedzieć mnóstwo rzeczy, jednak w tym momencie nie potrafiły przejść mu przez gardło. - Dziwię się, że dla ciebie to znaczyło tak wiele - odpowiedział z lekką nutą pogardy, jakby faktycznie dla niego to był tylko przelotny i nic nie znaczący romans. Jakby sam chciał siebie do tego przekonać, żeby już się z tym wszystkim nie męczyć i po prostu przestać o tym myśleć. Przez ułamek sekundy dało się w jego oczach ujrzeć troskę, kiedy zauważył kolejną niepokojącą zmianę w jej zachowaniu, ale szybko się jej pozbył. Nie powinien się o nią martwić, powinien o niej zapomnieć. - Czyli to tyle - stwierdził, stając obok niej przy parapecie. - Szkoda, że nie zrobiliśmy wspólnie jeszcze tej jednej rzeczy - powiedział nagle, wyglądając przez okno. - Naprawdę żałuję - dodał, a jego usta wygięły się w delikatnym, kpiącym uśmiechu. Mówił te rzeczy jakby ośrodek odpowiedzialny za mowę został całkiem pozbawiony połączeń z ośrodkiem odpowiedzialnym za odczuwanie emocji. Nigdy nie traktował jej jako kobiety do zaliczenia i wykreślenia z listy, choć niby na tym powinien polegać przelotny romans. W takim razie dlaczego ją krzywdził? Bo tak jest łatwiej. Bo nie wypadało mu ukorzyć się przed kobietą i przyznać do błędu. Jakby tego było mało wcale się nie teleportował. Dalej stał obok niej, dłonie splótłszy za plecami, wyglądając przez okno. Próbował uspokoić serce, niemal wyrywające się z jego klatki piersiowej, ale nie potrafił. Wciąż był wściekły i całą frustrację wylewał wiadrami na Lynn, a z drugiej strony nie mógł zmusić się do teleportacji. Wiedział, że jak tylko stąd zniknie, już długo się nie spotkają. A pomimo buzujących w nim emocji; całej tej wybuchowej mieszance, której nie potrafił okiełznać; złości, którą niepotrzebnie przenosił na Lucindę; mimo tego wszystkiego nie był na to gotowy. Musiał to zakończyć, po to tu przyszedł, a nie mógł się zmusić do ostatecznego kroku. Zaraz, za chwilę, tylko chwilę.
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Skąd bierze się nasza opinia na temat innych? Skąd wiemy czy ktoś jest dobry czy zły, albo skąd wiemy jak się przy danej osobie zachowywać? To nie powinno być przecież trudne. Poznajesz kogoś, zdajesz sobie sprawę z tego jaka jest i tak już ją traktujesz. Każdy zasługuje na takie traktowanie, które sam okazuje innym. Niestety nasza opinia bardzo często zmienia tor i podąża w stronę oszukiwania samego siebie, wmawiania sobie, że ktoś wcale nie jest taki na jego wygląda. To jest prostsze. Ludzie z reguły chcą aby to właśnie dobre uczynki świadczyły o człowieku całkowicie zapominając o tych złych. Ludzka mentalność jest głupia, bo w końcu każdy dokonuje rozrachunku i wtedy już nie da się udawać. Dlaczego to piszę? Bo Lynn wcale nie była inna. Wymyśliła sobie, że mu zależy, że to wszystko jest prawdziwe, że gdzieś pod skórą kompletnego drania leży warta uwagi osoba. Do dzisiejszego dnia tkwiła w tym przekonaniu. Pomimo tego, że ją zranił, oszukał, zmanipulował i wykorzystał ona dalej żyła w wyobraźni. Aż do jej własnego dnia rozrachunku. Padły słowa, których cofnąć się nie dało. Słowa, który roztrzaskały jej już i tak pęknięte serce. Słysząc, że właśnie tak mu było wygodnie poczuła jak supeł w jej gardle zaciska się jeszcze bardziej odbierając głos. Dlaczego? Przecież dobrze o tym wiedziała. Może po prostu miała nadzieje, że to siedzi tylko w jej głowie, a on zaprzeczy. I choć w pewnym sensie myślała, że to najgorsze co mogła od niego usłyszeć to w głębi ducha chciała się przygotować na wszystko inne. Skinęła głową jakby dopiero to do niej dotarło. Jakby zrozumiała, że to wszystko wyglądało w ten sposób od zawsze. Wtedy przypomniała sobie te wszystkie słowa, te gesty jakimi ją raczył i choć nie mogła przestać sobie wytykać głupoty to naprawdę chciała wierzyć w ich prawdziwość. Jak ktoś może tak dobrze udawać? I choć w głębi serca była pewna, że jest gotowa na kolejny cios to znowu ją zaskoczył. Chciała powiedzieć, że nie mogło znaczyć mniej, ale słowa nie przeszły jej przez gardło. Odwróciła wzrok. Zabolało. Nie chciała, żeby to widział. Dlaczego się nad nią znęcał? Sprawiało mu radość patrzenie na nią w takim stanie? W swoim życiu przyszło jej się skonfrontować z wieloma złymi rzeczami. Śmierć narzeczonego, ciągle idealizowanie siostry, wieczne kłótnie z rodzicami, bo nie była taka jak powinna. Wszystkie te złe rzeczy traktowała jako motywację. W końcu nie może być ciągle źle. Musi się coś zmienić. I przez pewien czas myślała, że dostała nowe życie. Ile osób w ich czasach może robić coś co kocha, ile osób może kochać kogoś kogo chce? Teraz dobrze wie, że tej klątwy w sobie nie złamie. Jej przekleństwem było myślenie o tym, że może być dobrze. Kolejne słowa na początku do niej nie dotarły. Jej mózg wyparł ich sens, bo gdyby je do siebie dopuściła nie pozbierałaby się z tego nigdy. Niestety ten stan nie trwał długo. Przeniosła wzrok na niego i już wtedy wiedziała, że ten moment będzie prześladował ją do końca życia. Te słowa, ten uśmiech. Nie mogła go bardziej nienawidzić. Przestała nad sobą panować. Serce zatrzymało się na chwile by zacząć bić jak oszalałe. Do jej oczu napłynęły łzy. Nie płakała przez niego wcześniej. Nie pozwoliła sobie na takie okazywanie uczuć. Była wściekła, była smutna, ale nie płakała. Teraz nie potrafiła nad tym zapanować. Jej twarz przypominała ścianę. Biała, udręczona, przerażona sensem tych słów. Żadne słowo nie mogło wyjść z jej ust przez długi czas. Dopiero, kiedy pierwsza łza spłynęła jej po policzku zaczęła mówić. - Żałuje każdej chwili, którą Ci poświęciłam – powiedziała i nie mogła być w tym momencie bardziej szczera. - Żałuje, że pojawiłeś się w moim życiu i mam nadzieje, że spotka Cię w życiu coś tak okropnego co zetrze ten perfidny uśmiech z Twoich ust. - dodała nie zwracając w ogóle uwagi na to jak bardzo w tej chwili zaciska pięści. - Wynoś się stąd. Wynoś się z mojego życia...– w momencie, w którym to powiedziała wazon z kwiatami za nimi roztrzaskał się w drobny mak, a regał z książkami zaczął się trząść. - Wynoś się bo zrobię coś czego będę do końca życia żałować. - nie wiedziała, że można kogoś tak bardzo nienawidzić.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Po tych słowach nie było już odwrotu. Wiedział, że zadał jej ogromny ból, ale nie mógł postąpić inaczej. Nie mógł po sobie pokazać, że w przeciągu ostatnich miesięcy stała się dla niego kimś o wiele ważniejszym niż zwykłą znajomą z pracy. Nie mógł sobie pozwolić na takie uczucia, dlatego musiał to skończyć, kiedy nadarzyła się okazja. Wybrał najgorszy sposób spośród mnóstwa innych, ale nie zrobił tego ze zwykłej fanaberii. Duma, charakter, wychowanie i wiele innych rzeczy złożyło się na to, że nie potrafił jej przeprosić. Potrafił za to zadać jej bolesny cios, byle tylko nie wyjść na osobę, która się zaangażowała. Byle tylko nie wyjść na osobę, która mogła coś poczuć. Ostatkiem sił utrzymywał prostą postawę, nie zwracając uwagi na Lynn. Nawet nie potrafił powiedzieć na co patrzy - równie dobrze ktoś mógłby stać za szybą i wpatrywać się z tą samą intensywnością w niego samego, a nie zwróciłby na tą osobę uwagi. Cisza, która pomiędzy nimi zapadła, była jeszcze gorsza od kłótni. Przez chwilę stał bez ruchu, ale w którymś momencie po prostu nie mógł i odwrócił się w stronę Lynn. Jeszcze nigdy wcześniej nie widział, żeby płakała. Zachowanie chłodnego dystansu zaczęło przychodzić mu z coraz większą trudnością. Szczególnie, że po raz kolejny uderzyła go jej chorobliwa bladość. Wpatrywał się w nią niewzruszony, jakby jej łzy nie robiły na nim absolutnie żadnego wrażenia, a przecież robiły ogromne. Poza tym to on za nimi stał i wcale nie czuł z tego powodu dumy. Raczej wstyd. Jego niewzruszenie zostało zachwiane przez rozbijający się za plecami wazon. Odruchowo spojrzał w tamtym kierunku, zaraz potem przenosząc wzrok na trzęsący się regał i z powrotem na Lynn. Przez chwilę chciał powiedzieć coś dobrego. Pocieszyć? Przeprosić? Zaprzeczyć jej słowom, że on niczego nie żałuje? Że nie żałuje, że pojawiła się w jego życiu? Że nie życzy jej niczego złego? Cokolwiek, co by chociaż trochę poprawiło sytuację. Jednak ta chwila była krótka i Edgar ponownie nałożył swoją, wypłowiałą już, maskę. Dobre słowa wcale by niczego nie polepszyły. Złe już nie chciały mu przejść przez gardło. I tak ich znajomość została spisana na straty. Nadszedł ten moment, którego nie było sensu dalej przedłużać. Jeszcze raz spojrzał na Lynn i zgodnie z życzeniem deportował się z jej mieszkania.
z/t
z/t
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
O Lynn można było powiedzieć wiele rzeczy. Była narwana, energiczna, często zbyt zaangażowana, a już na pewno szalona. To wszystko było prawdą i nie potrafiłaby się kłócić z tymi stwierdzeniami. Jedno jest pewne. Nie można było o niej powiedzieć, że potrafi nienawidzić. Było to uczucie dla niej na tyle obce, że aż niemożliwe. Mogła kogoś nie lubić, mogła być zirytowana czyimś zachowaniem, ale nikt nigdy nie sprawił, że zaczęła nienawidzić. Teraz to się zmieniło. Czuła, że nienawidzi siebie, jego i wszystkiego co sprawiło, że trafili na siebie. Nienawidziła tego co mu poświęciła, nienawidziła swoich uczuć do niego i tego, że pomimo tak wielkiego zranienia nadal nie potrafi wyzbyć się wspomnień o tym co ich łączyło. Wiedziała, że po dzisiejszej rozmowie nigdy już nie pomyśli o niej tak samo. W jej oczach stracił wszystko i choć wiedziała ( i widziała na własne oczy), że go to nie obeszło to jednak miała wrażenie, że potrzebuje tej świadomości dla samej siebie. Spojrzała na niego ostatni raz, ale już nie tak jak wcześniej. Nie ze smutkiem, nie z żalem. Z irytacją i chęcią zakończenia tego tu i teraz. Kiedy się teleportował zamknęła oczy. W takiej chwili nie da się zmusić własnego organizmu do uspokojenia. Wręcz przeciwnie. Czuła się jeszcze gorzej. Złapała się kurczowo krawędzi parapetu czując, że dosłownie spadnie w przepaść. Już nie blokowała łez. Leciały bo nic nie mogła na to poradzić. Otworzyła oczy by rozejrzeć się po pomieszczeniu. Jej wzrok padł na rozbity wazon, który jak nic innego przypominał jej o tym co właśnie się tutaj wydarzyło. Minęło dużo czasu zanim się uspokoiła i była w stanie racjonalnie myśleć. Nic już nie było takie jakie być powinno.
z/t
z/t
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nigdy tego nie robiła. Nie zapraszała ludzi dla których pracowała do własnego domu. Chodziło bezpieczeństwo, ale także o ideę, której zawsze trzymał się jej ojciec: nie powinno się przynosić pracy do domu. Jednak nie wiedzieć czemu tym razem zrobiła od swojej reguły wyjątek. Możliwe, że to dlatego iż bardzo osobiście podeszła do tej całej sprawy. Zaangażowała się, a słysząc o wydarzeniach na sabacie nie mogła spotkać się z młodym Yaxleyem w Dziurawym Kotle czy innym podobnym mu miejscu. Musieli być teraz bardzo ostrożni. W głębi duszy była na siebie zła. Chciała wiedzieć coś więcej, mieć jakieś informacje. To nie było proste. Uśmiechnęła się na jego słowa. Wolała aby zwracał się do niej po imieniu bo było jej wtedy o wiele łatwiej. To wszystko przez to, że w trasie nikt nie bawi się w formalności i nie liczy się to jaki tytuł posiadasz. Tym bardziej, że ich sprawa dotyczyła natury osobistej; rodziny, własnego środowiska. - W ostatnich dniach mam wrażenie, że Wielka Brytania zmieniła się w jedną, wielką kulę śnieżną. - powiedziała komentując pogodę. Choć była przyzwyczajona do najróżniejszych warunków pogodowych to jednak zima nie napawała ją zbytnią radością. Spojrzała na butelkę, którą przyniósł jej w prezencie. - Naprawdę nie trzeba było. - powiedziała szczerze choć nie wypadało jej prezentu nie przyjąć. Podziękowała uśmiechając się lekko. Była pewna, że mężczyzna po ostatnich wydarzeniach przechodzi ciężkie chwile. Może teraz ich sprawa ruszy i wszystko nabierze rozpędu. Miała szczerze taką nadzieje. - Oczywiście. - odparła i wskazała ręką przejście do salonu. - Zapraszam. - dodała kierując się w tamtym kierunku. - Proszę usiądź. - wskazała kanapę stawiając butelkę na regale zaraz obok wejścia. - Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty może wina? - zapytała. Oczywiście nie chodziło jej o wino, które jej przyniósł ( nie była aż tak nietaktowna), ale podczas swoich podróż kobieta trafiała na całkowicie wyjątkowe okazy i była chętna się nimi podzielić. - Przepraszam za to rozgarnięcie, ale rzadko tutaj bywam i przez to zbędna jest mi tutaj służba. Oczywiście w tej sytuacji jest to plusem. Możemy swobodnie rozmawiać. - dodała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przeszedł za nią do salonu, po czym zajął wskazane miejsce. Musiał przyznać, że było tu dla niego zdecydowanie za jasno, ale nie czuł się specjalnie skrępowany o dziwo. A zdarzało mu się to w miejscach zamieszkania większości ludzi. Brak gustu był niestety spotykany u wielu czarodziejów szlachetnej krwi, którzy chyba zapomnieli, że arystokrata ma się wykazywać paroma cechami, a nie te cechy uwypuklać na siłę i wciskać je pod nos, żeby wszyscy je zobaczyli. Lady Lucinda Selwyn może i była szlachcianką i może jej dom był dla niego w zbyt jasnej kolorystyce, ale nie przesadziła. Pomieszczenia miały swój umiar i znikąd nie przebijała się zbytnia przewaga zbędnych bibelotów typu wypchanych zwierząt, których nie brakowało w posiadłościach rodowych. Morgoth zmarszczył charakterystycznie nos, przypominając sobie tę okrutną modę. Przeniósł spojrzenie na blondynkę, gdy go zapytała.
- Nie, spokojnie. Nie będę cię ograbiał z zapasów - odpowiedział, lekko się uśmiechając. Dziwne, że najczęściej poważny, pozwalał sobie na uśmiech. To chyba było spowodowane gospodynią, która ciągle się uśmiechała i zarażała tym innych. - Zresztą alkohol w mojej sytuacji nie jest zbyt dobrze widziany. Także dziękuję za propozycję, ale na razie spasuję.
Zerknął jeszcze raz na Lucindę, po czym dodał wyzbytym z wszelkiego podtekstu głosem:
- Ale ty się częstuj. Mną akurat nie musisz się przejmować.
To był jej dom i mogła robić co chciała. Jego obecność tutaj nie zmieniła zasad w nim panujących.
- Myślę, że świetnie sobie radzisz nawet i bez służby - odpowiedział na jej wyjaśnienia, po czym odczekał, aż zajmie miejsce naprzeciwko niego i przesunął się w przód, opierając przedramiona na kolanach. - No, dobrze. Co więc wiesz o sytuacji na Sabacie?
Krążyły już o tym pogłoski, a jakże! Ale dalej były tylko plotkami, a ci, którzy nawet tam byli, lubili ubarwiać historię o tej strasznej nocy.
- Nie, spokojnie. Nie będę cię ograbiał z zapasów - odpowiedział, lekko się uśmiechając. Dziwne, że najczęściej poważny, pozwalał sobie na uśmiech. To chyba było spowodowane gospodynią, która ciągle się uśmiechała i zarażała tym innych. - Zresztą alkohol w mojej sytuacji nie jest zbyt dobrze widziany. Także dziękuję za propozycję, ale na razie spasuję.
Zerknął jeszcze raz na Lucindę, po czym dodał wyzbytym z wszelkiego podtekstu głosem:
- Ale ty się częstuj. Mną akurat nie musisz się przejmować.
To był jej dom i mogła robić co chciała. Jego obecność tutaj nie zmieniła zasad w nim panujących.
- Myślę, że świetnie sobie radzisz nawet i bez służby - odpowiedział na jej wyjaśnienia, po czym odczekał, aż zajmie miejsce naprzeciwko niego i przesunął się w przód, opierając przedramiona na kolanach. - No, dobrze. Co więc wiesz o sytuacji na Sabacie?
Krążyły już o tym pogłoski, a jakże! Ale dalej były tylko plotkami, a ci, którzy nawet tam byli, lubili ubarwiać historię o tej strasznej nocy.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
salon
Szybka odpowiedź