Arena #20
Strona 1 z 24 • 1, 2, 3 ... 12 ... 24
AutorWiadomość
Arena #20
Do tego niepozornego pomieszczenia prowadzą dwie pary drzwi znajdujące się na przeciwległych ścianach; uczestnicy turnieju dopiero po ich przekroczeniu mogą poznać swojego przeciwnika. Na środku sali znajduje się otoczone rzędami siedzeń podwyższenie. To właśnie na nim mają miejsce pojedynki; zawodnicy po zajęciu miejsc na przeciwko siebie i wykonaniu tradycyjnego ukłonu, mogą rozpocząć walkę, z której rzadko kiedy oboje wychodzą bez szwanku.
Nad przebiegiem pojedynków czuwa magomedyk gotów zainterweniować w każdej chwili, a oprócz tego losy potyczki z zafascynowaniem śledzą czarodzieje zgromadzeni na widowni.
Nad przebiegiem pojedynków czuwa magomedyk gotów zainterweniować w każdej chwili, a oprócz tego losy potyczki z zafascynowaniem śledzą czarodzieje zgromadzeni na widowni.
Posiadane przedmioty: czarna perła, fluoryt
Bonus za przedmioty: +1 do OPCM, +3 do sprawności
W dniu pojedynków Benjamin wyspał się, najadł i nawet nie sięgnął po butelkę Ognistej, zjawiając się w Domie Pojedynków w nastroju wyjątkowo dobrym. I trzeźwym. Dłuższą chwilę zajęło mu odnalezienie odpowiedniej sali, jaką wybrano mu w spisie rywali, ale gdy w końcu znalazł się w przestronnym pomieszczeniu, od razu ustawił się na środku. Za przeciwniczkę mając wyjątkowo urodziwą panienkę. Jej wielkie oczy wydawały się nienaturalnie sarnie i Wright mimo wszystko rozkojarzył się na chwilę, posyłając jej zawadiacki uśmiech. Po uprzejmym powitaniu - przedstawił się jej i po grubiańsku podał rękę, nie schylając się, by złożyć na jej drobnej dłoni pocałunek - powrócił na miejsce i w chwili, w której rozpoczęto pojedynek, był już skoncentrowany i gotowy.
- Everte Stati - wygłosił z odpowiednią intonacją, celując różdżką w Emery.
Bonus za przedmioty: +1 do OPCM, +3 do sprawności
W dniu pojedynków Benjamin wyspał się, najadł i nawet nie sięgnął po butelkę Ognistej, zjawiając się w Domie Pojedynków w nastroju wyjątkowo dobrym. I trzeźwym. Dłuższą chwilę zajęło mu odnalezienie odpowiedniej sali, jaką wybrano mu w spisie rywali, ale gdy w końcu znalazł się w przestronnym pomieszczeniu, od razu ustawił się na środku. Za przeciwniczkę mając wyjątkowo urodziwą panienkę. Jej wielkie oczy wydawały się nienaturalnie sarnie i Wright mimo wszystko rozkojarzył się na chwilę, posyłając jej zawadiacki uśmiech. Po uprzejmym powitaniu - przedstawił się jej i po grubiańsku podał rękę, nie schylając się, by złożyć na jej drobnej dłoni pocałunek - powrócił na miejsce i w chwili, w której rozpoczęto pojedynek, był już skoncentrowany i gotowy.
- Everte Stati - wygłosił z odpowiednią intonacją, celując różdżką w Emery.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : rzut kością
'k100' : 93
'k100' : 93
Posiadane przedmioty: ---
Bonus za przedmioty: ---
Pojedynki. Szansa na przetestowanie własnych umiejętności, zalśnienie niczym gwiazda przed zgromadzoną publicznością, połechtanie własnego ego albo... wręcz przeciwnie, sromotną porażkę i lizanie ran w zaciszu własnego domu. Nie stroję się zbytnio, tym razem rezygnując z biżuterii, nawet sukienka jest skrajnie prosta, niepodobna do mnie, choć wciąż nie można jej zarzucić braku elegancji. Materiał ciemno zielonej sukni podąża za linią sylwetki, nie podkreślając jej nachalnie; strój jest wystarczająco swobodny, by nie krępował ruchów, nie utrudniał ewentualnych uników, choć zwykle stawiam na własne magiczne umiejętności niżeli te fizyczne.
Przy pierwszym pojedynku przychodzi mi stanąć naprzeciw rosłego mężczyzny, być może i pół olbrzyma. Więcej siły niż rozumu, czyżby miał to być łatwy pojedynek? Już chcę się skłonić przed swoim przeciwnikiem, gdy ten zatrzymuje mnie w pół ruchu, ujmując moją dłoń i nią potrząsając. Nie ukrywam zdziwienia, które wybija mnie z pojedynkowego rytmu - nie przedstawiam się jednak mężczyźnie, w którym rozpoznaję byłego zawodnika Quidditcha, swego czasu rozchwytywanego przez panny i reporterów czarownicy. Nie silę się na więcej niż kwaśny uśmiech, osładzający zdegustowane spojrzenie. Nim zdążę się zorientować, mężczyzna rzuca pierwsze zaklęcie.
- Protego! - wołam, jak najdokładniej starając się wypowiedzieć inkantację, gdyż zaklęcie, które mknie w moim kierunku jest na tyle silne, że ugodzenie może być bardziej niż nieprzyjemne.
Bonus za przedmioty: ---
Pojedynki. Szansa na przetestowanie własnych umiejętności, zalśnienie niczym gwiazda przed zgromadzoną publicznością, połechtanie własnego ego albo... wręcz przeciwnie, sromotną porażkę i lizanie ran w zaciszu własnego domu. Nie stroję się zbytnio, tym razem rezygnując z biżuterii, nawet sukienka jest skrajnie prosta, niepodobna do mnie, choć wciąż nie można jej zarzucić braku elegancji. Materiał ciemno zielonej sukni podąża za linią sylwetki, nie podkreślając jej nachalnie; strój jest wystarczająco swobodny, by nie krępował ruchów, nie utrudniał ewentualnych uników, choć zwykle stawiam na własne magiczne umiejętności niżeli te fizyczne.
Przy pierwszym pojedynku przychodzi mi stanąć naprzeciw rosłego mężczyzny, być może i pół olbrzyma. Więcej siły niż rozumu, czyżby miał to być łatwy pojedynek? Już chcę się skłonić przed swoim przeciwnikiem, gdy ten zatrzymuje mnie w pół ruchu, ujmując moją dłoń i nią potrząsając. Nie ukrywam zdziwienia, które wybija mnie z pojedynkowego rytmu - nie przedstawiam się jednak mężczyźnie, w którym rozpoznaję byłego zawodnika Quidditcha, swego czasu rozchwytywanego przez panny i reporterów czarownicy. Nie silę się na więcej niż kwaśny uśmiech, osładzający zdegustowane spojrzenie. Nim zdążę się zorientować, mężczyzna rzuca pierwsze zaklęcie.
- Protego! - wołam, jak najdokładniej starając się wypowiedzieć inkantację, gdyż zaklęcie, które mknie w moim kierunku jest na tyle silne, że ugodzenie może być bardziej niż nieprzyjemne.
Emery Parkinson
Zawód : Projektantka mody
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Appear like the innocent flower, but be the deadly snake beneath it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Emery Parkinson' has done the following action : rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Zaklęcie pomknęło w stronę wątłej dzierlatki, od razu trafiając ją w pierś, czego Wright nie zdołał zauważyć, bo akurat mrugnął. Gdy ponownie otworzył oczy, panienka znajdowała się dobrych kilkanaście stóp dalej, elegancko leżąc na posadzce. Wright w pierwszej chwili zdębiał - nie spodziewał się aż takiego sukcesu - i dopiero po krótkiej chwili zorientował się, że ślicznotka nie wstaje, by odpowiedzieć równie silnym ciosem. Zmartwił się wewnętrznie i niewiele myśląc ruszył w kierunku leżącej kobiety, przyglądając się jej uważnie.
- No cóż, chyba wygrałem - mruknął niemalże się usprawiedliwiając. W końcu mógł przyjrzeć się Emery z bliska: wyglądała jeszcze ładniej niż z dystansu, nawet niesamowicie blada, z drżącymi usteczkami i nieco załzawionymi (z szoku? bólu? wściekłości na troglodytę, nokautującego ją w taki sposób?) oczami wielkości Benjaminowej pięści. Powiedzmy. Wydała mu się słaba i Wright połączył fakty: widocznie dziewczę cierpiało na jakąś szlachecką przypadłość albo po prostu było wychowane pod kloszem i nawet tak delikatne muśnięcie zaklęcia wykluczyło ją z rozgrywek. Niewiele myśląc (i równie niewielkim wysiłkiem) podniósł kobietę do pionu, po czym wziął ją w ramiona niczym księżniczkę (albo małą niesforną smoczycę, choć powstrzymał instynktowny odruch przerzucenia jej sobie przez ramię i zamknięcia paszczy magicznym gryzakiem) i nie zważając na jej ewentualne protesty wyniósł z areny, by dostarczyć wątłą acz piękną przesyłkę do punktu medycznego.
- No cóż, chyba wygrałem - mruknął niemalże się usprawiedliwiając. W końcu mógł przyjrzeć się Emery z bliska: wyglądała jeszcze ładniej niż z dystansu, nawet niesamowicie blada, z drżącymi usteczkami i nieco załzawionymi (z szoku? bólu? wściekłości na troglodytę, nokautującego ją w taki sposób?) oczami wielkości Benjaminowej pięści. Powiedzmy. Wydała mu się słaba i Wright połączył fakty: widocznie dziewczę cierpiało na jakąś szlachecką przypadłość albo po prostu było wychowane pod kloszem i nawet tak delikatne muśnięcie zaklęcia wykluczyło ją z rozgrywek. Niewiele myśląc (i równie niewielkim wysiłkiem) podniósł kobietę do pionu, po czym wziął ją w ramiona niczym księżniczkę (albo małą niesforną smoczycę, choć powstrzymał instynktowny odruch przerzucenia jej sobie przez ramię i zamknięcia paszczy magicznym gryzakiem) i nie zważając na jej ewentualne protesty wyniósł z areny, by dostarczyć wątłą acz piękną przesyłkę do punktu medycznego.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Coś nie wyszło. Czy to za późno zareagowałam, a może po prostu próba wyczarowania prostej tarczy zakończyła się fiaskiem? Nie ważne, istotny jest ból uderzenia o podest areny - samego lotu nawet nie rejestruję. Różdżki nie wypuszczam z ręki, mocno ją ściskając, jakbym dostała skurczu. Szczęśliwie się nie złamała, sama chyba też nic nie złamałam, jednak kołaczące serce, świadczy o jednym - pojedynki i choroba to złe połączenie, i powinnam o tym pamiętać. Nie próbuję się podnieść, zbyt wyczerpana, ale i wściekła na samą siebie. Tarcza rzadko kiedy mnie zawodziła! Choćbym nawet chciała odpłacić się swojemu przeciwnikowi jakimś zaklęciem, każda próba ruchu kończy się drżeniem mięśni i trudnościami ze złapaniem oddechu. Dopiero jakieś silne ręce podnoszą mnie w górę, stanowczo zbyt wysoko - najwyraźniej mój wybawca stwierdził, że samodzielnie nie opuszczę miejsca własnej porażki. Próbuję się wyszarpać, a nawet dźgnąć go wciąż trzymaną różdżką w oko, jednak nic z tego nie jest na tyle skuteczne, by mnie puścił. Z chęcią obrzuciłabym go epitetami, które mam na końcu języka, lecz dławię w sobie wszystkie słowa, świadoma na tyle, by nie pogrążać się w tej patowej sytuacji. Zawroty głowy uniemożliwiają mi dokładane przyjrzenie się swojemu oprawcy, jednak nazwisko dudni mi w głowie - szybko nie zapomnę pana Wrighta. W końcu rozluźniam się na tyle, by skupić się na własnym oddechu, starać się zapomnieć o publice, która przygląda się całej scenie. Ciężko mi stwierdzić, co w ciągu tych kilku minut było bardziej upokarzające.
zt x2
Emery Parkinson
Zawód : Projektantka mody
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Appear like the innocent flower, but be the deadly snake beneath it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Ostatnio nie poszło jej najlepiej - właściwie, poszło jej koszmarnie. Na tyle koszmarnie, że prawie oddała ten pojedynek walkowerem. Nie udało jej się poprawnie rzucić ani jednego zaklęcia. Pan Carter był wymagającym przeciwnikiem, owszem, doświadczonym czarodziejem i wyjątkowym naukowcem, ale czy naprawdę nie potrafiła obronić się przed nawet jednym ciosem? Zdecydowała się przyjść właściwie w ostatniej chwili, zbierając się w garść i wyraźnie mówiąc swojemu odbiciu w lustrze: Minerwa McGonagall nigdy się nie poddaje. Tym razem miała do czynienia z przeciwniczką równą sobie - wszystko musiało pójść łatwiej. Musiało, prawda? Prawa stopa, pamiętaj. Może ostatnio nie pamiętałaś.
Grzecznie skłoniła się przed przeciwniczką, Constance Lestrange. Znała ją, pamiętała z lat szkolnych. Nie próbowała sztucznych grzeczności, wcale nie cieszyła się, że widziała ją ponownie - takim jak ona nie przywykła ufać.
- Silencio - wycelowała zaklęciem.
Grzecznie skłoniła się przed przeciwniczką, Constance Lestrange. Znała ją, pamiętała z lat szkolnych. Nie próbowała sztucznych grzeczności, wcale nie cieszyła się, że widziała ją ponownie - takim jak ona nie przywykła ufać.
- Silencio - wycelowała zaklęciem.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
The member 'Minnie McGonagall' has done the following action : rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Constance zaczynała wierzyć, że pojedynki nie są jej mocną stroną. Lubiła wymyślać zaklęcia, ułatwiać nimi życie innych, ale sama pod wpływem presji dosłownie głupiała. Kolejny przeciwnik, a w jej sercu pojawiła się obawa. Czy McGonagall nie kochała równie mocno nauki jak ona? Ukłon grzecznościowy, chociaż żaden z dziewczyn nie było do uśmiechu. Na szczęście Constance zaklęcie Minerwy okazało się nieudane.
- Confundus - wypowiedziała inkantacje, celując w młodą dziewczynę.
- Confundus - wypowiedziała inkantacje, celując w młodą dziewczynę.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
The member 'Constance Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Nie jest tak źle, nie masz się czego obawiać, uspokajała siebie w myślach, ale serce samo zaczęło szybciej bić, a oddech przestał być miarowy. Nie znosiła cierpkiego zapachu porażki - prawie całe lata szkolne świetnie spisywała się w Klubie Pojedynków, a teraz? Dlaczego miała taki problem ze skupieniem? Za dużo myślała, analizowała, numery same pojawiały się przed oczami, a i tak wszyscy widzieli efekty. Czy Constance Lestrange naprawdę powinna wrócić do książek?
- Fontesio - wypowiedziała zaklęcie.
- Fontesio - wypowiedziała zaklęcie.
lost through time and that's all I need
so much love, the more they bury
so much love, the more they bury
The member 'Constance Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Zjadały ją nerwy. Naprawdę nie była w tym dobra, o wiele lepiej sobie radziła, siedząc spokojnie nad książkami, przewracając bez pośpiechu strony i dbając o precyzyjne ruchy nadgarstka, tutaj wszystko działo się za szybko. Jeszcze dobrze nie dostrzegła skutków swojego - chybionego, Merlinie! - zaklęcia, kiedy leciała w nią kontrofensywa Constace. Och, niech choć tym razem się uda.
- Protego - spróbowała, zataczając przed sobą płynny łuk dłonią trzymającą różdżkę.
- Protego - spróbowała, zataczając przed sobą płynny łuk dłonią trzymającą różdżkę.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Strona 1 z 24 • 1, 2, 3 ... 12 ... 24
Arena #20
Szybka odpowiedź