Sadzawka
Strona 18 z 19 • 1 ... 10 ... 17, 18, 19
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sadzawka
Sadzawka mieszcząca się w głębi ogrodów latem olśniewa kolorami; zimą pozostaje mroczna, czarna i ponura. Jej taflę skuwa lód, a otaczające ją nagie drzewa uginające się od śniegu dodają scenerii gotyckiego romantyzmu. Przyprószone białym puchem zarośla z całą pewnością są dość wysokie, by znajdujący się tutaj goście pozostawali niezauważeni. W okolicach da się zaobserwować sporo ptactwa - głównie kaczek i łabędzi, ale najbardziej rozpoznawalny pozostaje paw uwielbiający puszyć się przed gośćmi.
The member 'Percival Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 62, 16
'k100' : 62, 16
Zabawne, jak zdradliwy potrafił być czas. Kilka sekund, które wyznaczało rytm jej serca okazywało się zmieć w minuty? Godzinę? Powietrze wirowało, słowa ulatywały w górę i tańczyły między sunącymi po lodowej tafli par. Wszystkie w tańcu do tej samej melodii, a mimo to splatając zupełnie inna historię. Inara swoją miała przed sobą, w spojrzeniu zielonych tęczówek, w szorstkich, ale ciepłych dłoniach. I w spokoju, że teraz wszystko jest dobrze. Ta sama zawierucha szybująca gdzieś na zewnątrz, ciemność, chaos, wojna...? to wszystko blakło, rozmazywało się i skupiało na świetle, jaki chwytała z uśmiechu, uśmiechu, który dotykał nie tylko ust - Chcę, jeszcze - uderzenia serca łomotało w uszach, gdy znalazła się bezpiecznie na ziemi. Palce zaplatała na dłoniach Łowcy, a sama oddychała głęboko z otwartymi ustami, zaczerwienionymi policzkami i uśmiechem, który kwitł na malowanych szkarłatem wargach niemal do samego początku. To było proste, nie zapętlone w sztucznej maskaradzie, której uczyła się od dziecka. Nie musiała udawać. Nie, gdy znajdował się obok.
Nie uwierzyłaby kiedyś, że byłaby w stanie otworzyć sie tak bardzo, odsłonić i wpuścić do serca to, czego, tak przeraźliwie się bała, a co przyszło bez gwałtownej burzy. łagodnie i cicho, niepostrzeżenie, przenikając postawione wysoko mury i sięgając źródła - Masz rację - utrzymała spojrzenie, nie odrywając kontaktu, dopiero, gdy puściła dłonie, sunąc po srebrzystej tafli, odwróciła się. Jeszcze raz wirowanie. Jeszcze raz taniec w powietrzu. Jeszcze jedno wspomnienie. Jeszcze jeden obrót i powitanie wiatru. A potem spokój i jego uśmiech. Wszystko miało się udać, nawet jeśli nigdy nie myślała, że kiedykolwiek nauczy się jeździć na łyżwach. Miała przecież nauczyciela idealnego.
Mieli.
Nie uwierzyłaby kiedyś, że byłaby w stanie otworzyć sie tak bardzo, odsłonić i wpuścić do serca to, czego, tak przeraźliwie się bała, a co przyszło bez gwałtownej burzy. łagodnie i cicho, niepostrzeżenie, przenikając postawione wysoko mury i sięgając źródła - Masz rację - utrzymała spojrzenie, nie odrywając kontaktu, dopiero, gdy puściła dłonie, sunąc po srebrzystej tafli, odwróciła się. Jeszcze raz wirowanie. Jeszcze raz taniec w powietrzu. Jeszcze jedno wspomnienie. Jeszcze jeden obrót i powitanie wiatru. A potem spokój i jego uśmiech. Wszystko miało się udać, nawet jeśli nigdy nie myślała, że kiedykolwiek nauczy się jeździć na łyżwach. Miała przecież nauczyciela idealnego.
Mieli.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Nott' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12, 76
'k100' : 12, 76
[quote="Ain Eingarp"]| Moira Rowle | łyżwiarstwo - 0 | taniec balowy - I | spostrzegawczość - I | kłamstwo - I |
Wiedziałam, że przeciągana przeze mnie struna w końcu pęknie. Jednak to jeszcze nie teraz, nie ta chwila, nie ta myśl. Igrałam z nim na każdym kroku, a on doskonale wiedział, w co gram. Pytaniem pozostawało jednak to, czy Magnus aby na pewno był świadom, iż śledzę każdy jego ruch, wybiegam myślami odrobinę wprzód, prowokuję go w nieoczywisty sposób aby działał pod moje dyktando. Wiem, że nie miał mnie za głupią lecz skłonna była twierdzić, że czasem mnie nie doceniał. Brakowało mu kawałka układanki, który nieustannie bądź to gubił w pamięci, bądź rozmyślnie ignorował. Prowadziłam go w tym tańcu słowami, lekkim pociągnięciem za dłoń, wymownym spojrzeniem. Na co dzień było jednak tak samo, choć czyniłam to w sposobu mniej widoczne, bardziej skryte, zaaranżowane tek, jakoby nie miałam z tym nic wspólnego, jednocześnie otwarcie prezentując mu zupełnie inne zagrania - a choć mi potrzebne, to odwracające jego uwagę od głównej gry. Wiedziałam, że on za moimi plecami również miał własne interesy, od których trzymał mnie z dala - nie wnikałam. Nie pytałam, nie próbowałam się dowiedzieć. Nie było mi to potrzebne. Ufałam mu w tym, co robił na tyle, aby nie musieć go szpiegować. To wszystko było układem, podszytym miłością, lecz wciąż układem: pasjonującym i wciągającym. Pozwoliłam więc na to, aby miał ostatnie słowo, ponieważ była to nic nie znacząca w szerszym ujęciu wymiana zdań. Nie musiałam teraz wygrać, a nic nie traciłam. Może - niech to będzie twoje ostatnie słowo, Magnusie. Uśmiechnęłam się doń, lubieżnie i z niecierpliwością. Chciałam już zobaczyć to jego może, jak się ono miało do słownych przepychanek na lodzie w rzeczywistości.
Bowiem takiego go chciałam, nie innego.
- Jeżeli za coś się nie płaci to ma się dług. Ten zaś trzeba albo spłacić... albo liczyć na umorzenie - ostatnie słowa powiedziałam szeptem, przywierając do Magnusa tak blisko, na ile mogłam w moim aktualnym stanie. Na jego kolejne słowa zaśmiałam się niewinnie, a z boku musiało wyglądać to tak, jakby mój mąż niezwykle rozbawił mnie opowiedzianą właśnie anegdotką - taką o, idealną do opowiadania damom.
- Jeżeli będziesz chciał to sobie wziąć, a mnie by się to nie spodobało, to wtedy po prostu ci to dam, odbierając ci całą radość z odbierania swojego siłą - powiedziałam, promiennie uśmiechnięta tak, jak gdybym właśnie komplementowała mojego lorda. Nie żartował, a ja również byłam całkiem poważna.
Zacisnęłam palce na jego dłoni i ostrożnie, acz wciąż z właściwą mi gracją, zamieniłam się na chwilę w dumnego łabądka.
Wiedziałam, że przeciągana przeze mnie struna w końcu pęknie. Jednak to jeszcze nie teraz, nie ta chwila, nie ta myśl. Igrałam z nim na każdym kroku, a on doskonale wiedział, w co gram. Pytaniem pozostawało jednak to, czy Magnus aby na pewno był świadom, iż śledzę każdy jego ruch, wybiegam myślami odrobinę wprzód, prowokuję go w nieoczywisty sposób aby działał pod moje dyktando. Wiem, że nie miał mnie za głupią lecz skłonna była twierdzić, że czasem mnie nie doceniał. Brakowało mu kawałka układanki, który nieustannie bądź to gubił w pamięci, bądź rozmyślnie ignorował. Prowadziłam go w tym tańcu słowami, lekkim pociągnięciem za dłoń, wymownym spojrzeniem. Na co dzień było jednak tak samo, choć czyniłam to w sposobu mniej widoczne, bardziej skryte, zaaranżowane tek, jakoby nie miałam z tym nic wspólnego, jednocześnie otwarcie prezentując mu zupełnie inne zagrania - a choć mi potrzebne, to odwracające jego uwagę od głównej gry. Wiedziałam, że on za moimi plecami również miał własne interesy, od których trzymał mnie z dala - nie wnikałam. Nie pytałam, nie próbowałam się dowiedzieć. Nie było mi to potrzebne. Ufałam mu w tym, co robił na tyle, aby nie musieć go szpiegować. To wszystko było układem, podszytym miłością, lecz wciąż układem: pasjonującym i wciągającym. Pozwoliłam więc na to, aby miał ostatnie słowo, ponieważ była to nic nie znacząca w szerszym ujęciu wymiana zdań. Nie musiałam teraz wygrać, a nic nie traciłam. Może - niech to będzie twoje ostatnie słowo, Magnusie. Uśmiechnęłam się doń, lubieżnie i z niecierpliwością. Chciałam już zobaczyć to jego może, jak się ono miało do słownych przepychanek na lodzie w rzeczywistości.
Bowiem takiego go chciałam, nie innego.
- Jeżeli za coś się nie płaci to ma się dług. Ten zaś trzeba albo spłacić... albo liczyć na umorzenie - ostatnie słowa powiedziałam szeptem, przywierając do Magnusa tak blisko, na ile mogłam w moim aktualnym stanie. Na jego kolejne słowa zaśmiałam się niewinnie, a z boku musiało wyglądać to tak, jakby mój mąż niezwykle rozbawił mnie opowiedzianą właśnie anegdotką - taką o, idealną do opowiadania damom.
- Jeżeli będziesz chciał to sobie wziąć, a mnie by się to nie spodobało, to wtedy po prostu ci to dam, odbierając ci całą radość z odbierania swojego siłą - powiedziałam, promiennie uśmiechnięta tak, jak gdybym właśnie komplementowała mojego lorda. Nie żartował, a ja również byłam całkiem poważna.
Zacisnęłam palce na jego dłoni i ostrożnie, acz wciąż z właściwą mi gracją, zamieniłam się na chwilę w dumnego łabądka.
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k100' : 58
#1 'k100' : 88
--------------------------------
#2 'k100' : 58
Czasem niepotrzebnie usprawiedliwiamy tych najbliższych, nie zauważając ich oczywistych wad. Dopiero świeże spojrzenie z boku pozwala na wychwycenie niedoskonałości, które każdy z nas posiadał. Dlatego widziałem, czy raczej słyszałem, że z tamtej damy żadnej śpiewaczki nie będzie. Może technicznie wszystko grało, bo od zawsze jej rodzinę było stać na najlepszych nauczycieli, ale talentu czy polotu kobieta nie miała za knuta. Nie zamierzałem jej przytakiwać tylko dlatego, że pochodziła z równie czystokrwistego rodu, czego obie panie nie mogły przełknąć. Jeśli chodziło o pracę, byłem bezwzględny. Nie tylko dlatego, że to ja oberwałbym za wcielenie w poczet gwiazd kogoś po prostu miernego, a głównie z powodu narażenia imienia naszego rodu na straty materialne oraz reputacji, a na to nie mogłem pozwolić. Fantine podjęła listowną grę i ciekawiło mnie czy jej przyjaciółka o tym wiedziała. W końcu z wojowniczej lady, zawzięcie walczącej o jej dobre imię, stała się miłą arystokratką o giętkim piórze. Zmiana ta była zaskakująca, ale nie domyślałem się, że za tym mógł stać jakikolwiek fortel. To chyba wynikało z mojej niezachwianej pewności siebie. A przynajmniej na jakiejś płaszczyźnie tak było.
Jeśli chodzi o łyżwiarstwo i taniec, w tym nie mogłem pochwalić się wybitnym talentem. Nie wiedziałem dlaczego, skoro słuch faktycznie miałem naprawdę dobry. Gdyby to jednak tylko o tego zależało, ujarzmienie każdego instrumentu muzycznego nie stanowiłoby dla mnie żadnego wyzwania. Było wprost przeciwnie kiedy dotykałem strun czy klawiszy, muzyka nie chciała przez nie płynąć, oddając światu zlepek najpiękniejszych melodii. Musiałem zadowolić się wiedzą, która podpowiadała mi, że piosenka dobiegała końca. Nic dziwnego, i tak całkiem sporo udało nam się zatańczyć. I choć gdzieś w trzewiach miałem wrażenie, że nic z tego nie będzie, bo straciliśmy już zbyt wiele, to cieszyłem się z tego doświadczenia. I przede wszystkim tego, że mogłem spędzić te chwile w tak doborowym towarzystwie.
- Oczywiście. Nie ośmieliłbym się prosić o nic więcej – przytaknąłem, dodając mocy jej słowom. W niezrozumiały dla mnie sposób nagle wytworzył się między nami dystans, ale ja nadal utrzymywałem kąciki ust w górze, wracając myślami do poprzedniej figury. Wtedy znów nastąpiło jakby zbliżenie, jawnie informując o kolejnej grze, tym razem pozbawionej sowich przekaźników oraz zapachu pergaminu i atramentu. – W każdej chwili lady Rosier – zapewniłem solennie, ze zdziwieniem orientując się, że nie były to jedynie formy grzecznościowe. Doskonale wiedziałem, że miałem u Fantine dług, którego być może nawet nigdy nie uda mi się spłacić.
Niestety nie mogliśmy trwać w tej bliskiej pozie zbyt długo. Nadszedł czas na ostatnią próbę, spiralną ekstrawagancję, będącą raczej solą w oku dzisiejszych tancerzy, z tego co zdążyłem zauważyć. Wspólnie uznaliśmy, że na sam koniec należy zaryzykować, zamiast raczyć się półśrodkami. Nie byłem pewien czy podołam tak skomplikowanej figurze, kiedy miałem wykonać nie tylko porządny obrót, ale jeszcze wspierać partnerkę przed upadkiem. Licząc, że nie zakręci mi się w głowie i nie zachwieję się, podjąłem ostatniej próby dzisiejszego konkursu, wzywając chyba wszystkich przodków do pomocy.
Jeśli chodzi o łyżwiarstwo i taniec, w tym nie mogłem pochwalić się wybitnym talentem. Nie wiedziałem dlaczego, skoro słuch faktycznie miałem naprawdę dobry. Gdyby to jednak tylko o tego zależało, ujarzmienie każdego instrumentu muzycznego nie stanowiłoby dla mnie żadnego wyzwania. Było wprost przeciwnie kiedy dotykałem strun czy klawiszy, muzyka nie chciała przez nie płynąć, oddając światu zlepek najpiękniejszych melodii. Musiałem zadowolić się wiedzą, która podpowiadała mi, że piosenka dobiegała końca. Nic dziwnego, i tak całkiem sporo udało nam się zatańczyć. I choć gdzieś w trzewiach miałem wrażenie, że nic z tego nie będzie, bo straciliśmy już zbyt wiele, to cieszyłem się z tego doświadczenia. I przede wszystkim tego, że mogłem spędzić te chwile w tak doborowym towarzystwie.
- Oczywiście. Nie ośmieliłbym się prosić o nic więcej – przytaknąłem, dodając mocy jej słowom. W niezrozumiały dla mnie sposób nagle wytworzył się między nami dystans, ale ja nadal utrzymywałem kąciki ust w górze, wracając myślami do poprzedniej figury. Wtedy znów nastąpiło jakby zbliżenie, jawnie informując o kolejnej grze, tym razem pozbawionej sowich przekaźników oraz zapachu pergaminu i atramentu. – W każdej chwili lady Rosier – zapewniłem solennie, ze zdziwieniem orientując się, że nie były to jedynie formy grzecznościowe. Doskonale wiedziałem, że miałem u Fantine dług, którego być może nawet nigdy nie uda mi się spłacić.
Niestety nie mogliśmy trwać w tej bliskiej pozie zbyt długo. Nadszedł czas na ostatnią próbę, spiralną ekstrawagancję, będącą raczej solą w oku dzisiejszych tancerzy, z tego co zdążyłem zauważyć. Wspólnie uznaliśmy, że na sam koniec należy zaryzykować, zamiast raczyć się półśrodkami. Nie byłem pewien czy podołam tak skomplikowanej figurze, kiedy miałem wykonać nie tylko porządny obrót, ale jeszcze wspierać partnerkę przed upadkiem. Licząc, że nie zakręci mi się w głowie i nie zachwieję się, podjąłem ostatniej próby dzisiejszego konkursu, wzywając chyba wszystkich przodków do pomocy.
na brzeg
wpływają rozpienione treny
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
w morzu płaczą syreny,
bo morze jest gorzkie
Flavien Lestrange
Zawód : pomocnik dyrektora artystycznego rodowej opery
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
De la musique avant toute chose,
Te pour cela préfère l’Impair.
Te pour cela préfère l’Impair.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Flavien Lestrange' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21, 72
'k100' : 21, 72
Subiektywny odbiór śpiewu przyjaciółki był pierwszą kłodą, którą los rzucił im pod nogi; Fantine nigdy nie wątpiła w talent i dar swojej przyjaciółki, choć może obiektywny osąd przysłaniała jej ogromna sympatia - lecz nikt nie mógl zaprzeczyć temu, że technicznie śpiewowi Laury nie można było niczego zarzucić. Lady Cedrina, specjalistka od emisji głosu, kobieta obdarzona słuchem doskonałym i bezlitosna, nie miała wiele uwag po jej wysłuchaniu; dlatego odmowa Flaviena była wciąż dla Fantine po prostu niezrozumiała i niemądra. Wzięla sprawy w swoje ręce, lecz one potoczyły się w kierunku, którego się nie spodziewała; pragnęła utrzeć Flavienowi nosa, a łapała się na tym, że prowadzona przez nich korespodencja nie była już jedynie manipulacyjną grą, a czeka na listy od lorda Lestrange ze ściśniętym żołądkiem.
Może dlatego roześmiała się, gdy Flavien się potknął; nie szyderczo, nie kpiąco, czysto i perliśnie. Bladego oblicza nie zmącił cień niezadowolenia, nie była zła, że mógł własnie zaprzepaścić ich szansę na zwycięstwo; to chwilowo przestalo się liczyć. Cieszyła się, że przyszło im razem zatańczyć w tak pięknym miejscu, spędzić kilka magicznych chwil, tańcząc na lodzie w środku czerwca; ważne, że on patrzył na nią z zachwytem, lady Nott mogła już odwrócić od nich spojrzenie - może to nawet i lepiej.
Uśmiechnęła się i znów podała mu dłonie, rozumiejąc doskonale, bez słów, co własnie chce uczynić i jaką figurę wykonać; trudną, może zbyt trudną, biorąc pod uwagę ich spore potknięcie sprzed kilchu chwil, lecz cóż - kto nie ryzykuje, ten nie pije Tourjous Pur. Serce bilo jej w rytmie ostatnich, wciąż agresywnych nut Tańca Rycerzy, kiedy pragnęli olśnić innych spiralną ekstrawagancją.
Spojrzała Flavienowi w oczy ze szczerym, co było w jej przypadku dość rzadkie, uśmiechem na ustach. Niech zawirują w tańcu, niech zakręci im się w głowie - przynajmniej zapamiętają ten wieczór na długo. I niech Mahaut ma mnie w swojej opiece, bo nie chciałabym skręcić sobie kostki, zachichotała w myślach.
Może dlatego roześmiała się, gdy Flavien się potknął; nie szyderczo, nie kpiąco, czysto i perliśnie. Bladego oblicza nie zmącił cień niezadowolenia, nie była zła, że mógł własnie zaprzepaścić ich szansę na zwycięstwo; to chwilowo przestalo się liczyć. Cieszyła się, że przyszło im razem zatańczyć w tak pięknym miejscu, spędzić kilka magicznych chwil, tańcząc na lodzie w środku czerwca; ważne, że on patrzył na nią z zachwytem, lady Nott mogła już odwrócić od nich spojrzenie - może to nawet i lepiej.
Uśmiechnęła się i znów podała mu dłonie, rozumiejąc doskonale, bez słów, co własnie chce uczynić i jaką figurę wykonać; trudną, może zbyt trudną, biorąc pod uwagę ich spore potknięcie sprzed kilchu chwil, lecz cóż - kto nie ryzykuje, ten nie pije Tourjous Pur. Serce bilo jej w rytmie ostatnich, wciąż agresywnych nut Tańca Rycerzy, kiedy pragnęli olśnić innych spiralną ekstrawagancją.
Spojrzała Flavienowi w oczy ze szczerym, co było w jej przypadku dość rzadkie, uśmiechem na ustach. Niech zawirują w tańcu, niech zakręci im się w głowie - przynajmniej zapamiętają ten wieczór na długo. I niech Mahaut ma mnie w swojej opiece, bo nie chciałabym skręcić sobie kostki, zachichotała w myślach.
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Fantine Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 85, 45
'k100' : 85, 45
Nawet nie próbowałam czarować Quentina swoim urokiem. Nie, żeby nie przyszło mi to do głowy - bałam się co by mogło z tego wyniknąć. Raczej nic dobrego, przysporzyłoby jedynie dodatkowego zdekoncentrowania, poza tym wątpiłam, żeby mój partner potrafił lepiej jeździć na łyżwach, gdybym bardzo tego chciała. Na pewno tak to nie działało. Nie mówiąc już o poprawianiu moich własnych niedociągnięć. Poprzednia figura zmuszała nas jednak do bliskości i dawała możliwość spojrzenia na siebie, z czego chętnie korzystałam. Połowa stawki brzmiała mało zachęcająco, ale i tak się uśmiechnęłam, zupełnie jakby mi się to podobało.
- W obecnej sytuacji... chyba musi nam to wystarczyć - odparłam mimo wszystko, nie do końca zgodnie z tym, co pokazywała moja mina. - Mogło być lepiej, prawda lordzie Burke? Żałuję, że do tej pory nie zainteresowałam się łyżwami - powiedziałam przez tę chwilę, kiedy jeszcze byliśmy tuż obok. Taniec nie był najlepszym momentem do rozmów, urwane słowa z trudnością musiały składać się w zdania, nie mówiąc o tym, że coś więcej niż pojedyncze szepty wydawały się raczej nieprofesjonalne. Pod czujnym okiem lady Nott lepiej było nie dopuszczać do takiego zachowania, nawet jeśli już nie czułam się tak bardzo obserwowana przez nią i resztę publiczności, której zachwycone spojrzenia utkwione były raczej w innych parach.
Mogłam protestować, skończenie tańca z przytupem, próbując zdobyć ulotne uznanie co ważniejszym dam byłoby idealnym planem. Wiedziałam, że mogliśmy znowu upaść, ale czym było to ryzyko w porównaniu do bardziej pozytywnych (i na pewno równie możliwych!) scenariuszy? Mimo wszystko pozwoliłam poprowadzić się lordowi Burke'owi w spacer w niebiosach. Równowaga i odpowiednia synchronizacja były tu najważniejsze, więc to na nich powinnam się skupić. Jak pokazywały poprzednie minuty, każda z wykonywanych przez nas figury kończyła się upadkiem któregoś z nas, albo idealnym powodzeniem. Znowu byliśmy blisko, jadąc po lodzie ramię przy ramieniu, noga przy nodze. Czułam obejmującą mnie rękę Quentina - chyba jeszcze się nie chwiał? Nie byłam pewna co do siebie, mimo pozornej łatwości kroków.
- W obecnej sytuacji... chyba musi nam to wystarczyć - odparłam mimo wszystko, nie do końca zgodnie z tym, co pokazywała moja mina. - Mogło być lepiej, prawda lordzie Burke? Żałuję, że do tej pory nie zainteresowałam się łyżwami - powiedziałam przez tę chwilę, kiedy jeszcze byliśmy tuż obok. Taniec nie był najlepszym momentem do rozmów, urwane słowa z trudnością musiały składać się w zdania, nie mówiąc o tym, że coś więcej niż pojedyncze szepty wydawały się raczej nieprofesjonalne. Pod czujnym okiem lady Nott lepiej było nie dopuszczać do takiego zachowania, nawet jeśli już nie czułam się tak bardzo obserwowana przez nią i resztę publiczności, której zachwycone spojrzenia utkwione były raczej w innych parach.
Mogłam protestować, skończenie tańca z przytupem, próbując zdobyć ulotne uznanie co ważniejszym dam byłoby idealnym planem. Wiedziałam, że mogliśmy znowu upaść, ale czym było to ryzyko w porównaniu do bardziej pozytywnych (i na pewno równie możliwych!) scenariuszy? Mimo wszystko pozwoliłam poprowadzić się lordowi Burke'owi w spacer w niebiosach. Równowaga i odpowiednia synchronizacja były tu najważniejsze, więc to na nich powinnam się skupić. Jak pokazywały poprzednie minuty, każda z wykonywanych przez nas figury kończyła się upadkiem któregoś z nas, albo idealnym powodzeniem. Znowu byliśmy blisko, jadąc po lodzie ramię przy ramieniu, noga przy nodze. Czułam obejmującą mnie rękę Quentina - chyba jeszcze się nie chwiał? Nie byłam pewna co do siebie, mimo pozornej łatwości kroków.
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Liliana Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61, 85
'k100' : 61, 85
William Fawley
- Dobrze. - Zgodził się na warunki bez najmniejszego wahania, tym bardziej, iż sam zamierzał upewnić się, że ich potomstwo – narażone wszak na szalejąca magię – pozostawało bezpieczne. - Cieszę się, że dałaś się przekonać. Wielu wielkich malarzy odnajduje źródło swoich inspiracji w najmniej oczekiwanych chwilach... i niech ta taką będzie.
Nie chciał kończyć tego wieczoru na Sabacie; wbrew temu, iż załamanie pogodowe zostało wywołane przez anomalia, zachwycał się okrytą białym puchem przyrodą. Takiej okrywy w Anglii nie widział jeszcze nigdy – zwykle to, co spadło na ziemię, szybko przemieniało się w błotnisa breję, czyniąc zimę najmniej atrakcyjną porą roku. Ponadto, odkąd Cressida urodziła bliźnięta, tak naprawdę nie miał jeszcze okazji wydrzeć romantycznej chwili wyłącznie dla nich, Sabat był pierwszą taką okazją od dawna. Tutaj jednak pozostawali pod nieustanną obserwacją postronnych, William zaś chciał mieć choć przez chwilę Cressidę wyłącznie dla siebie
Źle wymierzył skok. W chwili, gdy czubek płozy uderzył o lód, William poczuł, że traci równowagę, chwiejąc się na jednej łyżwie, aż w końcu uderzając o twarde, zimne podłoże. Podniósł się szybko – czuł nieprzyjemny ból w całym lewym boku, na jego twarzy nie pojawił się jednak choćby cień grymasu. To nie było nic poważnego – zaliczał gorsze upadki spadając z konia, ponadto z Cressidą mieli jeszcze jedną figurę do zaprezentowania
- Absolutnie nic. Powinienem jednk był mierzyć siły na zamiary. - Zapewnił ją, lekko kiwając głową i delikatnie ujmując dłoń Lady Fawley, by w geście przeprosin musnąć ją wargami. - Wybacz mi, moja lady. - Ambicje Williama przyczyniły się do tego, że tłum zebrany wokół sadzawki tylko na moment wodził wzrokiem za ich tańcem. Nie żałował jednak podjętej próby – wiedział, że przełamał strach Cressidy na dobre, co uznawał za powód do radości. – Postaram się sprostać temu zaszczytowi. - Przyznał życzliwie, obdarzając małżonkę ciepłym uśmiechem.
Z dnia na dzień sam zaskakiwał się tym, jak dobrze odnajdował się w tym aranżowanym związku.
Wolał skupić się na zabawie, niż na rywalizacji. Przełamywaniu kolejnych barier i roszkoszowaniu się uśmiechem rosnącym na ustach Cressidy z każdą kolejną figurą. Nie bał się upadku – i cokolwiek by się nie działo, nie zamierzał pozwolić, by Cressida podzieliła jego los. Jeśli miało im się nie udać, był gotów upaść razem z nią, byleby tylko uchronić ją przed zderzeniem z zamarzniętą taflą. Chciał jednak wykorzystaś śmiałość, pokazać małżonce, jak nuta szaleństwa może być zastrzykiem energii. To była jego ostatnia szansa – dlatego zadecydował, że ich wirowanie zamieni się w pokładziny – wymagające nie tylko siły, ale i zaufania.
- Dobrze. - Zgodził się na warunki bez najmniejszego wahania, tym bardziej, iż sam zamierzał upewnić się, że ich potomstwo – narażone wszak na szalejąca magię – pozostawało bezpieczne. - Cieszę się, że dałaś się przekonać. Wielu wielkich malarzy odnajduje źródło swoich inspiracji w najmniej oczekiwanych chwilach... i niech ta taką będzie.
Nie chciał kończyć tego wieczoru na Sabacie; wbrew temu, iż załamanie pogodowe zostało wywołane przez anomalia, zachwycał się okrytą białym puchem przyrodą. Takiej okrywy w Anglii nie widział jeszcze nigdy – zwykle to, co spadło na ziemię, szybko przemieniało się w błotnisa breję, czyniąc zimę najmniej atrakcyjną porą roku. Ponadto, odkąd Cressida urodziła bliźnięta, tak naprawdę nie miał jeszcze okazji wydrzeć romantycznej chwili wyłącznie dla nich, Sabat był pierwszą taką okazją od dawna. Tutaj jednak pozostawali pod nieustanną obserwacją postronnych, William zaś chciał mieć choć przez chwilę Cressidę wyłącznie dla siebie
Źle wymierzył skok. W chwili, gdy czubek płozy uderzył o lód, William poczuł, że traci równowagę, chwiejąc się na jednej łyżwie, aż w końcu uderzając o twarde, zimne podłoże. Podniósł się szybko – czuł nieprzyjemny ból w całym lewym boku, na jego twarzy nie pojawił się jednak choćby cień grymasu. To nie było nic poważnego – zaliczał gorsze upadki spadając z konia, ponadto z Cressidą mieli jeszcze jedną figurę do zaprezentowania
- Absolutnie nic. Powinienem jednk był mierzyć siły na zamiary. - Zapewnił ją, lekko kiwając głową i delikatnie ujmując dłoń Lady Fawley, by w geście przeprosin musnąć ją wargami. - Wybacz mi, moja lady. - Ambicje Williama przyczyniły się do tego, że tłum zebrany wokół sadzawki tylko na moment wodził wzrokiem za ich tańcem. Nie żałował jednak podjętej próby – wiedział, że przełamał strach Cressidy na dobre, co uznawał za powód do radości. – Postaram się sprostać temu zaszczytowi. - Przyznał życzliwie, obdarzając małżonkę ciepłym uśmiechem.
Z dnia na dzień sam zaskakiwał się tym, jak dobrze odnajdował się w tym aranżowanym związku.
Wolał skupić się na zabawie, niż na rywalizacji. Przełamywaniu kolejnych barier i roszkoszowaniu się uśmiechem rosnącym na ustach Cressidy z każdą kolejną figurą. Nie bał się upadku – i cokolwiek by się nie działo, nie zamierzał pozwolić, by Cressida podzieliła jego los. Jeśli miało im się nie udać, był gotów upaść razem z nią, byleby tylko uchronić ją przed zderzeniem z zamarzniętą taflą. Chciał jednak wykorzystaś śmiałość, pokazać małżonce, jak nuta szaleństwa może być zastrzykiem energii. To była jego ostatnia szansa – dlatego zadecydował, że ich wirowanie zamieni się w pokładziny – wymagające nie tylko siły, ale i zaufania.
I show not your face but your heart's desire
The member 'Ain Eingarp' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 79, 35
'k100' : 79, 35
Zatroskany przewrotką swojej partnerki Adrien nieco stracił na rezonie czego konsekwencją była dość fatalna próba powrotu do leniwego rytmu, który nijak nie współgrał z dudnięciami serca w piersi. Szczęściem w tym nieszczęściu było to, ze Adrien postanowił się zdecydować na oddzielną łyżwiarską akrobację. Dzięki temu chociaż jedno z nich miało szansę wrócić do taktu bez narażania zdrowia drugiego. Oczywiście w tej sytuacji Adrien doskonale wiedział, że to on byłby tym, który by narażał, a potkniecie które mu się w tym momencie zdarzyło zdawało się być tego doskonałym przykładem. Muzyka jednak płynęła dalej, tak jak oni poruszali się po tylko lodzie. Noga za nogą, łyżwa za łyżwą. Ponownie ujął dłoń swej partnerki z którą ślizgał się w tym momencie po łuku, czując powracający spokój. Wiedząc, że znajdują się poza kręgiem zainteresowania postanowił wybrać nie lada akrobację - zakręcony podrzut
Adrien Carrow
Zawód : Ordynator oddziału Zakażeń Magicznych
Wiek : 46
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wznosić się i upadać jest rzeczą ludzką. Ważne jest by nie bać się na nowo rozkładać swych skrzydeł i sięgać wyżej.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Adrien Carrow' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'k100' : 7
#1 'k100' : 32
--------------------------------
#2 'k100' : 7
Strona 18 z 19 • 1 ... 10 ... 17, 18, 19
Sadzawka
Szybka odpowiedź