Komnata południowa
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
Komnata Południowa
Komnata Południowa jest jednym z pierwszych pokojów po wejściu do dworku lady Nott. Jest to przestronne pomieszczenie ozdobione złotem i zielenią. Na ścianach widnieją podobizny członków rodu, a wokół dużych okien, które wpuszczają do środka słońce przez całych dzień wiszą ciężkie zasłony z atłasu. W środku jest raczej pusto — poza trzema sofkami i kilkoma stolikami, kilkoma wazonami i krzesłami nie ma w środku nic więcej. Jest to jednak miejsce, w którym niezapowiedziani goście lady Nott mogą poczekać na zaproszenie, pijąc herbatę przygotowaną przez domowe skrzaty, a jej przyjaciele odetchnąć z dala od salonowego zgiełku i głośnych rozmów w trakcie przyjęcia.
Gość, który wcześniej był w tym wnętrzu, mógłby go nawet nie rozpoznać. Ściemnione dzisiaj światło zostało spuszczone przede wszystkim na sam środek komnaty, który posłużyć ma za scenę. Wokół niej dookoła poustawiane są wygodne krzesła w ilości wystarczającej, aby zmieścili się tam wszyscy ciekawi pokazu. Gdy każdy widz zajmie swoje miejsce, na środek komnaty lekko opada potężna klatka, w której znajduje się sześć tancerek baletowych przebranych za kolorowe ptaki. Ich cela wiruje spokojnie wokół własnej osi, a gdy z niewiadomego źródła rozbrzmiewa muzyka, rozpoczynają swój taniec.
Pierwsza na środek rusza baletnica w pstrokatym i kolorowym stroju papugi, której taniec zdaje się być nieco szalonym i chaotycznym, ale zachowuje swój rytm i osobliwy schemat. Nagle staje z rękami na biodrach i zaczyna mądrować innym, na co reszta ptaków reaguje widocznym znudzeniem. Papuga roztacza wokół siebie irytującą aurę, aż w końcu reszta ptaków odsuwa się od niej, zostawiając w tyle. Następnie na środku klatki zjawia się równie kolorowa tancerka przebrana za tukana. Jej taniec jest równie wesoły i beztroski, ale znacznie bardziej unormowany. Wykonuje płynne ruchy dłońmi, odganiając od siebie smutki, a wyobraźnia zdaje się spychać je na ziemię. Patrząc na nią, można odnieść wrażenie, jakby świat był prosty i lekki, a wszelkie problemy zdawał się z niego znikać. W końcu rozpościera skrzydła i wznosi się w górę, zastygając tam. Jej miejsce zajmuje potężny paw. Tancerka z ogromnym ogonem pysznie kroczy po scenie, eksponując swoje pióra. Trąca inne ptaki, rozpycha się i pyszni, a na pierwszy rzut oka już widać, że pragnie być obserwowana i przez nie adorowana. Gdy tak krąży dookoła, dołącza do niej ubrana w popielaty róż baletnica, która przybiera pozę flaminga, na samym środku klatki. Tkwi tak w bezruchu, obserwując wszystko dookoła, a jej niezwykłą równowagą zdumiewa inne ptaki. Chociaż paw zdaje się ją trącać, ta nie reaguje. Dopiero wtedy, kątem oka można dostrzec drobną jaskółkę, która chowa się za innymi ptakami, powoli postępując do przodu i unikając spojrzeń ludzi dookoła. Chociaż pięknie upierzona, przy pawiu zdaje się być nikim. Wtem flaming chwyta za jej dłoń i lekko pcha w stronę pawia, tak, że wpadają sobie w ramiona. Z początku urażony, powoli akceptuje towarzystwo nowej towarzyszki, która to wyjątkowo zdaje się oddawać mu całe światło reflektorów. Ptaki rozpraszają się, a potem ponownie łączą w spójnym tańcu.
Gdy pokaz się kończy, wszystkie światła zapalają się, a klatka znika niczym bańka mydlana.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 20:38, w całości zmieniany 3 razy
W końcu. Koniec. Lord Selwyn był wyjątkowo zadowolony z uwagi na fakt, iż mógł w końcu odłożył ten kieliszek który miał ochotę już stłuc, bo mimo iż to jak trzymał kieliszek wydawało się nader eleganckie, w rzeczywistości ściskał go tak mocno że biedne szkło tak na prawdę ledwo wytrzymało. Po chwyceniu świstoklika, pojawił się w Hampton Court. Jak zapowiedziano, miał trochę czasu. Pojawił się wraz z Alexandrem, acz on skierował się w kompletnie innym kierunku niżeli William. Trudno, złapie go później, oby. Także, po wejściu do posiadłości Lady Nott skierował się do pierwszej komnaty, jak zadowolony zauważył - Pustej. Póki nikt nie widział, na niemal ułamek sekundy jego kąciki ust drgnęły. Czuł zły wpływ alkoholu, jednak - William nawet po takim wpływie się nie zataczał... On po kieliszku był bardziej emocjonalny, w tym złym sensie. Innymi słowy, więcej agresji, a z uwagi na potężną raczej sylwetkę Selwyna i niemałą siłę, raczej nie było to przyjemne. Choć, akurat na szczęście póki co nie odczuwał niczego co mogłoby go rozwścieczyć. Jedynie oczy patrzyły z ogromnym lodem w oczach, i choć wydawały się wyprute jak zwykle z emocji, osoba która znałaby go ciut lepiej od innych, lub była chociaż z nim na jednej akcji aurorów zorientowałaby się że to wyraz ogromnego rozwścieczenia. Mimo wszystko trzymał rękę na pulsie. Przysiadł na jednej małej sofce, żeby dopiero teraz otworzyć kuferek który dostał od Lady Nott, był w końcu ciekawy co takiego od ów kobiety mógł dostać. Powoli, delikatnie otworzył i dostrzegł bardzo ładnie grawerowaną piersiówkę "Bezdna" co w duchu jakiś uśmiech wywołało. Po pierwsze przepiękny grawer robił wrażenie nawet na Selwynie, poza tym - Może i dużo nigdy nie pił, ale warto coś takiego mieć. Karty również nawet na swój sposób go zadowoliły mimo iż nigdy za grami karcianymi nigdy tak nie przepadał. Widząc symbol rodowy w duchu się uśmiechnął. Mimo iż sporo się różnił od typowego członka czarodziejskiego rodu, wykazywał ogromny szacunek do rodowych symboli(Pokazywał to zresztą sygnet na palcu serdeczny) i do tradycji, a widok herbu Selwynów ciut go uspokoił. Odłożył kuferek na stół, w niemal idealny sposób i wstał powoli i zaczął przechadzać się po miejscu rozglądając się po pomieszczeniu. Zauważył kilka podobizn Nottów, co go szczególnie nie dziwiło, w końcu niemal każdy ród z swoich przodków był dumny. Nie z każdych, ale nie wątpliwie z wielu. Po chwili opadł na siedzenie, kładąc nogę na nogę i spokojnie czekał, zamyślony, starając się jak najbardziej nie rozbudzać skrajnych emocji, które niestety po alkoholu kontrolować było mu ciężej.
// Ktoś chce męczyć Willa, niech męczy. Bez pytania można nawet.
// Ktoś chce męczyć Willa, niech męczy. Bez pytania można nawet.
Gość
Gość
po zabawie w salonie
Zabawa się skończyła. Wino zostało wypite, nagroda przyznana, a wcześniej wędrujące myśli Elisabeth wróciły do rzeczywistości. Mogła w spokoju oddać się salonowym uciechom, wędrując pomiędzy ludźmi, obserwując ich i co jakiś czas wdając się w niewiążące rozmowy. Pomimo tego jednak znudzenie nie ustąpiło - powoli szła, szukając jakiejkolwiek sposobności do odpędzenia nieprzyjemnego stanu. I w końcu znalazła ku temu okazję, gdy mijając jedną z sal dostrzegła znajomą sylwetkę. Chwilę stanęła w drzwiach, przyglądając się Williamowi Selwyn - osoba znajoma jej, chociaż w rzeczywistości pozostająca swoistą zagadką, efekt jego sposobu bycia. William wydawał się być przeciwieństwem Elisabeth, która mogłaby nawet nie zwrócić nigdy na niego uwagi, gdyby nie fakt, że jego matka również pochodziła z rodu Crouch, z którym Lisa utrzymywała, mogłoby się wydawać, że wręcz bliższe relacje niż z własnym. I chociaż Lisa nigdy się do tego nie przyznała, to po cichu podziwiała i zazdrościła mężczyźnie jego sposobu bycia - naturalnie w jej mniemaniu znacząco ułatwia to dążenie do celów jej pokroju.
Powoli weszła do pomieszczenia, dając znać o swojej sposobności głośnym stukaniem obcasów o posadzkę.
- William, dobrze cię widzieć jeszcze całego - powiedziała, jednocześnie przybierając charakterystyczny dla niej uśmiech. - Widzę, że dobrze się bawiłeś przed przybyciem do posiadłości.
Podeszła do jednej z sofek naprzeciwko kuzyna, żałując że w pomieszczeniu brakuje wygodniejszych siedlisk. Chwilę patrzyła uważnie na mężczyznę, chcąc ocenić jego stan. Nie wiedziała co robili panowie przed tym całym galimatiasem, trudno jej było cokolwiek określić. Ten stan potęgowały nie co przytępione zmysły, bo chociaż nie stroniła od wina, to aż tak dobrze odporna na jego skutki nie była. Po chwili jej wzrok spoczął na kuferek spoczywający na stole, po czym z zaciekawieniem wstała, zbliżając się do niego. Nie miała w zwyczaju pytać się o zgodę, tym razem również tak było - po prostu otworzyła, chcąc zbadać jego zawartość.
- Ciekawe - powiedziała, przyglądając się przedmiotom. - Co ciekawego robiliście przed dotarciem tutaj, też odpowiadaliście na pytania z historii? Nie sądziłam, że jesteś dobry w tej dziedzinie..
//Mam nadzieję, że nie masz mi za złe z góry ustalonych relacji, nie mogłam się powstrzymać, gdy dostrzegłam, że mamy matki ze wspólnego rodu. Nawet zastanawiałam się czy nie mogłyby być one siostrami?
Jeżeli będzie ci coś nie odpowiadać to napisz, poprawię.
Zabawa się skończyła. Wino zostało wypite, nagroda przyznana, a wcześniej wędrujące myśli Elisabeth wróciły do rzeczywistości. Mogła w spokoju oddać się salonowym uciechom, wędrując pomiędzy ludźmi, obserwując ich i co jakiś czas wdając się w niewiążące rozmowy. Pomimo tego jednak znudzenie nie ustąpiło - powoli szła, szukając jakiejkolwiek sposobności do odpędzenia nieprzyjemnego stanu. I w końcu znalazła ku temu okazję, gdy mijając jedną z sal dostrzegła znajomą sylwetkę. Chwilę stanęła w drzwiach, przyglądając się Williamowi Selwyn - osoba znajoma jej, chociaż w rzeczywistości pozostająca swoistą zagadką, efekt jego sposobu bycia. William wydawał się być przeciwieństwem Elisabeth, która mogłaby nawet nie zwrócić nigdy na niego uwagi, gdyby nie fakt, że jego matka również pochodziła z rodu Crouch, z którym Lisa utrzymywała, mogłoby się wydawać, że wręcz bliższe relacje niż z własnym. I chociaż Lisa nigdy się do tego nie przyznała, to po cichu podziwiała i zazdrościła mężczyźnie jego sposobu bycia - naturalnie w jej mniemaniu znacząco ułatwia to dążenie do celów jej pokroju.
Powoli weszła do pomieszczenia, dając znać o swojej sposobności głośnym stukaniem obcasów o posadzkę.
- William, dobrze cię widzieć jeszcze całego - powiedziała, jednocześnie przybierając charakterystyczny dla niej uśmiech. - Widzę, że dobrze się bawiłeś przed przybyciem do posiadłości.
Podeszła do jednej z sofek naprzeciwko kuzyna, żałując że w pomieszczeniu brakuje wygodniejszych siedlisk. Chwilę patrzyła uważnie na mężczyznę, chcąc ocenić jego stan. Nie wiedziała co robili panowie przed tym całym galimatiasem, trudno jej było cokolwiek określić. Ten stan potęgowały nie co przytępione zmysły, bo chociaż nie stroniła od wina, to aż tak dobrze odporna na jego skutki nie była. Po chwili jej wzrok spoczął na kuferek spoczywający na stole, po czym z zaciekawieniem wstała, zbliżając się do niego. Nie miała w zwyczaju pytać się o zgodę, tym razem również tak było - po prostu otworzyła, chcąc zbadać jego zawartość.
- Ciekawe - powiedziała, przyglądając się przedmiotom. - Co ciekawego robiliście przed dotarciem tutaj, też odpowiadaliście na pytania z historii? Nie sądziłam, że jesteś dobry w tej dziedzinie..
//Mam nadzieję, że nie masz mi za złe z góry ustalonych relacji, nie mogłam się powstrzymać, gdy dostrzegłam, że mamy matki ze wspólnego rodu. Nawet zastanawiałam się czy nie mogłyby być one siostrami?
Jeżeli będzie ci coś nie odpowiadać to napisz, poprawię.
A little learning is a dangerous thing...
Trochę się zdziwił, a nieco zirytował jak usłyszał kroki - Stukanie obcasów wyraźnie uświadczyło go, że osobą która weszła jest kobietą. Przeniósł na nią swój wypruty z emocji, nieco lodowaty wzrok i zmierzył ją od stóp do głów. Można rzec, że ją kojarzył - W końcu była kuzynką. Jeszcze bardzo bliskiego stopnia gdyż... No tak, ich matki były siostrami. Więc, to oczywiste że kojarzył ją od dość dawna, choć nigdy nie był chętny na silniejsze zacieśnianie relacji. Skinął głową i odrzekł swoim typowo arystokratycznym tonem, niemal królewskim
- Witaj Elisabeth - Tak, raczej wolał używać pełniejszych wersji imienia. Rzadko mówił zdrobnieniami, bardzo rzadko. Zignorował komentarz odnośnie zabawy przed przybyciem do Hampton Court, zaś widząc jak się dobiera do kuferka uznał że prezent od Lady Nott to nic takiego tajemnego i wyjął z kieszeni eleganckiego płaszcza i pokazał jej pięknie grawerowaną piersiówkę "Bezdna" oraz karty do gry z symbolem rodowym Selwynów, mianowicie herbem. Jeśli ta nie skojarzyła, powinna rzucić spojrzenie na jego ręce, jako że na palcu serdecznym u prawej ręki spoczywał mu sygnet z herbem jego rodu - Oczywistym mógłby być dla ciebie fakt, że mieliśmy tą samą rozgrywkę - Prawda była inna i graliśmy w bakarata. Wraz z dwójką innych lordów udało się mię zdobyć największą liczbę punktów
Starał się mówić jak najmniej bezosobowo, ale jak to bywało w jego wypadku - Nie zawsze się dało. Z kolei, gdyby zechciał odpowiedzieć jej na pytanie o historii magii - Owszem, w owej dziedzinie był szczerze to mówiąc, nie najgorszy. Chociaż też i nie najlepszy, ale szczerze wolałby taką rozgrywkę. Być może nie musiałby... Wiadomo, aż tyle pić. A upity nieco był, choć po nim nie szło tego odkryć.
// Uznajmy że mogą być :D Mi to nic a nic nie przeszkadza. A, i dobrze - Możesz mnie znać, ale nie masz skąd wiedzieć jaki jestem bez "maski" ani o bardziej osobistych przeżyciach jak strata przyjaciela.
- Witaj Elisabeth - Tak, raczej wolał używać pełniejszych wersji imienia. Rzadko mówił zdrobnieniami, bardzo rzadko. Zignorował komentarz odnośnie zabawy przed przybyciem do Hampton Court, zaś widząc jak się dobiera do kuferka uznał że prezent od Lady Nott to nic takiego tajemnego i wyjął z kieszeni eleganckiego płaszcza i pokazał jej pięknie grawerowaną piersiówkę "Bezdna" oraz karty do gry z symbolem rodowym Selwynów, mianowicie herbem. Jeśli ta nie skojarzyła, powinna rzucić spojrzenie na jego ręce, jako że na palcu serdecznym u prawej ręki spoczywał mu sygnet z herbem jego rodu - Oczywistym mógłby być dla ciebie fakt, że mieliśmy tą samą rozgrywkę - Prawda była inna i graliśmy w bakarata. Wraz z dwójką innych lordów udało się mię zdobyć największą liczbę punktów
Starał się mówić jak najmniej bezosobowo, ale jak to bywało w jego wypadku - Nie zawsze się dało. Z kolei, gdyby zechciał odpowiedzieć jej na pytanie o historii magii - Owszem, w owej dziedzinie był szczerze to mówiąc, nie najgorszy. Chociaż też i nie najlepszy, ale szczerze wolałby taką rozgrywkę. Być może nie musiałby... Wiadomo, aż tyle pić. A upity nieco był, choć po nim nie szło tego odkryć.
// Uznajmy że mogą być :D Mi to nic a nic nie przeszkadza. A, i dobrze - Możesz mnie znać, ale nie masz skąd wiedzieć jaki jestem bez "maski" ani o bardziej osobistych przeżyciach jak strata przyjaciela.
Gość
Gość
Przedmioty nie wydawały się mieć większej wartości niż ta symboliczna - prosta nagroda za wygraną w zabawnych zawodach lady Nott. Nic ponadto, chociaż dodanie herbu Selwynów było dość miłym posunięciem.
- Moje gratulacje kuzynie, udało ci się wygrać odpowiedni zestaw do pijackich zabaw z kolegami - rzekła, odwracając wzrok od przedmiotów. Ponownie spoczęła na sofce, uważając przy tym na delikatny materiał sukni - nie zwykła nosić dwukrotnie tej samej, co nie oznaczało iż ta powinna się zniszczyć. Zawsze w ramach jakiegoś wydarzenia, niby to z dobroci serca, może oddać ją biedniejszym.
- Przyznam jednak, że piersiówka mi się podoba. Żałuję tylko, że prawdopodobnie nie przystoi damom tak, jak i gra w bakarata - wymownie skrzywiła się na myśl o tym, jak dobrze mężczyźni musieli się bawić, podczas gdy one w swoim sztywnym kręgu odpowiadały na pytania z historii - iście zabawne cofnięcie się do czasów szkolnych po to, by coś wygrać i przy okazji zaimponować innym, a w szczególności gospodyni. Czego się jednak nie robi dla dobrej opinii i względów istotnych w społeczeństwie osób? - U was przegrany też pił wino? To by tłumaczyło stan niektórych mężczyzn...
Uśmiechnęła się szerzej, przypominając napotkane na korytarzu osoby. Jej wzrok jakby mimowolnie powędrował w stronę drzwi, zza których co jakiś czas można było usłyszeć rozchichotane kobiety i równie rozbawionych mężczyzn.
- Dobrze, że to wszystko się już skończyło. Pozostaje nam mieć nadzieję, iż lady Nott nie wymyśliła kolejnej porywającej zabawy.
Ponownie spojrzała w oczy kuzyna, uważnie się mu przyglądając. Jak zawsze nie łatwo było z nich cokolwiek wyczytać - William był jednym z tych, co to przez cały czas wydają się być niczym skała - niezachwiani i bez emocji. Przez to też nie łatwo było rozmawiać z taką osobę, gdy nie chciało się jej urazić. I chociaż Elisabeth nie była osobą, która łatwo szczędzi sobie szczerych uwag, to chociaż na razie postaci Selwyna nie chciała obrażać. Utrudnieniem była jej dość słaba wiedza na temat kuzyna - słabe relacje sprawiały, iż trudno było określić jego rzeczywistą wartość. Naturalnie dał się on poznać jako osoba honorowa i silna nie tylko ciałem ale i duchem, jednak to jej nie wystarczało. Była chciwa na jakąkolwiek wiedzą o osobach, a szczególnie gdy chodziło o członków rodziny.
- Moje gratulacje kuzynie, udało ci się wygrać odpowiedni zestaw do pijackich zabaw z kolegami - rzekła, odwracając wzrok od przedmiotów. Ponownie spoczęła na sofce, uważając przy tym na delikatny materiał sukni - nie zwykła nosić dwukrotnie tej samej, co nie oznaczało iż ta powinna się zniszczyć. Zawsze w ramach jakiegoś wydarzenia, niby to z dobroci serca, może oddać ją biedniejszym.
- Przyznam jednak, że piersiówka mi się podoba. Żałuję tylko, że prawdopodobnie nie przystoi damom tak, jak i gra w bakarata - wymownie skrzywiła się na myśl o tym, jak dobrze mężczyźni musieli się bawić, podczas gdy one w swoim sztywnym kręgu odpowiadały na pytania z historii - iście zabawne cofnięcie się do czasów szkolnych po to, by coś wygrać i przy okazji zaimponować innym, a w szczególności gospodyni. Czego się jednak nie robi dla dobrej opinii i względów istotnych w społeczeństwie osób? - U was przegrany też pił wino? To by tłumaczyło stan niektórych mężczyzn...
Uśmiechnęła się szerzej, przypominając napotkane na korytarzu osoby. Jej wzrok jakby mimowolnie powędrował w stronę drzwi, zza których co jakiś czas można było usłyszeć rozchichotane kobiety i równie rozbawionych mężczyzn.
- Dobrze, że to wszystko się już skończyło. Pozostaje nam mieć nadzieję, iż lady Nott nie wymyśliła kolejnej porywającej zabawy.
Ponownie spojrzała w oczy kuzyna, uważnie się mu przyglądając. Jak zawsze nie łatwo było z nich cokolwiek wyczytać - William był jednym z tych, co to przez cały czas wydają się być niczym skała - niezachwiani i bez emocji. Przez to też nie łatwo było rozmawiać z taką osobę, gdy nie chciało się jej urazić. I chociaż Elisabeth nie była osobą, która łatwo szczędzi sobie szczerych uwag, to chociaż na razie postaci Selwyna nie chciała obrażać. Utrudnieniem była jej dość słaba wiedza na temat kuzyna - słabe relacje sprawiały, iż trudno było określić jego rzeczywistą wartość. Naturalnie dał się on poznać jako osoba honorowa i silna nie tylko ciałem ale i duchem, jednak to jej nie wystarczało. Była chciwa na jakąkolwiek wiedzą o osobach, a szczególnie gdy chodziło o członków rodziny.
A little learning is a dangerous thing...
Ostatnio zmieniony przez Elisabeth Parkinson dnia 08.07.16 21:59, w całości zmieniany 1 raz
Szczerze, w zasadzie jak chodziło o to czy coś przystoiło damom czy nie, kłóciło mu się wiele sprzecznych poglądów. Zawsze uważał że należna jest równość bez względu na stan, płeć, rasę i inne rzeczy(Co na owe czasy, czyniło go dziwnym) a kłóciła się szlachecka maniera nakazująca postępować wedle tradycji i obyczajów. Niemrawo jedynie skinął głową, zaś na jej pytanie odrzekł
- Pito trunek "Toujors Pur" - A trunek ten był dużo mocniejszy od wina. Ba, wedle niego od zwykłej, ruskiej wódki której przyjemności pić nie miał różnił zapewne wytrawniejszy smak. Brzydziła go z lekka ta nazwa, jako że cóż, od większości szlachciców poglądami różnił się dość znacznie. Na jej ostatnie zdanie skinął równie niemrawo głową. Tak, też miał nadzieję. Nawet jeśli tknie alkohol, to postara się by był jak najdelikatniejszy. Jego oczy zlustrowały ja uważnie, i mimo że owszem - Była rodziną, to nie tak dobrze znaną. Po chwili odrzekł - Nadzieję wykazywać można jedynie, że lady Nott nie zechce uraczyć na kolejnymi porcjami alkoholu... Przeczucia coś mówią że może to być wątpliwe
Rzadko dzielił się własnymi spostrzeżeniami ale... Był pijany. Nie mocno, trochę ale jednak. Więc mimo wszystko rozmowa była łatwiejsza do prowadzenia. Co prawda zdarzało mu się mówić przystępnym językiem, jednak były to pojedyncze sytuacje.
- Pito trunek "Toujors Pur" - A trunek ten był dużo mocniejszy od wina. Ba, wedle niego od zwykłej, ruskiej wódki której przyjemności pić nie miał różnił zapewne wytrawniejszy smak. Brzydziła go z lekka ta nazwa, jako że cóż, od większości szlachciców poglądami różnił się dość znacznie. Na jej ostatnie zdanie skinął równie niemrawo głową. Tak, też miał nadzieję. Nawet jeśli tknie alkohol, to postara się by był jak najdelikatniejszy. Jego oczy zlustrowały ja uważnie, i mimo że owszem - Była rodziną, to nie tak dobrze znaną. Po chwili odrzekł - Nadzieję wykazywać można jedynie, że lady Nott nie zechce uraczyć na kolejnymi porcjami alkoholu... Przeczucia coś mówią że może to być wątpliwe
Rzadko dzielił się własnymi spostrzeżeniami ale... Był pijany. Nie mocno, trochę ale jednak. Więc mimo wszystko rozmowa była łatwiejsza do prowadzenia. Co prawda zdarzało mu się mówić przystępnym językiem, jednak były to pojedyncze sytuacje.
Gość
Gość
Słysząc nazwę trunku, westchnęła tylko. W porównaniu do wina trunek mężczyzn był znacznie silniejszy i gwarantował o wiele poważniejsze upojenie i tym samym zabawę. Alkohol doskonale potrafił rozwiązać każdy język, dlatego chociaż Lisa nie przepadała za odorem opitych ludzi, to lubiła z takowymi rozmawiać, o ile byli jeszcze przytomni i możliwe było zdobycie istotnych informacji.
- Czyżbyś nie lubił alkoholu, drogi kuzynie? Czy może tego wieczoru było go już dla ciebie za dużo? - spytała, przychylając przy tym głowę lekko w bok. Zmrużyła oczy, uważnie się w niego wpatrując. Szukała w jego zachowaniu jakichkolwiek symptomów, świadczących o nietrzeźwości kuzyna. Wszystko to jednak było daremne - jej kuzyn tak jak zwykle był trudny do rozgryzienia. Jedyne co mogła uznać za oznakę to jego nadmierna gadatliwość, jakkolwiek to brzmiało.
- Osobiście chętnie skosztowałabym jakiegoś trunku, ostatnio zbrzydło mi wino z rodzinnych zapasów. A przecież tutaj z pewnością odnalazłabym coś, co przypadłoby mi do gustu. - na samą myśl o winie zwykle podawanym w jej rodzinnej posiadłości, wzdrygnęła się. Niestety nie mogła oczekiwać niczego innego - ostatnimi czasy rodzina zaczęła zbytnio na nią naciskać, wszędzie doszukując się przyczyn jej wciąż panieńskiego stanu cywilnego. Na jej szczęście jeszcze nie domyślili się, iż w rzeczywistości to ona niejako maczała w tym palce, co nie oznaczało, że do końca życia chciała zostać starą panną. Dowodem był jej bliski związek z Prewettem, który niedawno zakończył się z powodu jego śmierci. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, może nie siedziałaby tutaj tylko z kuzynem. Może w cale by tutaj nie siedziała, lawirując pomiędzy parami wraz z małżonkiem.
- Osobiście obawiałam się, iż lady Nott zacznie puszczać sieci na wszystkich uczestników stanu wolnego, by tym samym w następnym roku przyczynić się do licznych zaślubin. To byłoby bardzo w stylu lady.
- Czyżbyś nie lubił alkoholu, drogi kuzynie? Czy może tego wieczoru było go już dla ciebie za dużo? - spytała, przychylając przy tym głowę lekko w bok. Zmrużyła oczy, uważnie się w niego wpatrując. Szukała w jego zachowaniu jakichkolwiek symptomów, świadczących o nietrzeźwości kuzyna. Wszystko to jednak było daremne - jej kuzyn tak jak zwykle był trudny do rozgryzienia. Jedyne co mogła uznać za oznakę to jego nadmierna gadatliwość, jakkolwiek to brzmiało.
- Osobiście chętnie skosztowałabym jakiegoś trunku, ostatnio zbrzydło mi wino z rodzinnych zapasów. A przecież tutaj z pewnością odnalazłabym coś, co przypadłoby mi do gustu. - na samą myśl o winie zwykle podawanym w jej rodzinnej posiadłości, wzdrygnęła się. Niestety nie mogła oczekiwać niczego innego - ostatnimi czasy rodzina zaczęła zbytnio na nią naciskać, wszędzie doszukując się przyczyn jej wciąż panieńskiego stanu cywilnego. Na jej szczęście jeszcze nie domyślili się, iż w rzeczywistości to ona niejako maczała w tym palce, co nie oznaczało, że do końca życia chciała zostać starą panną. Dowodem był jej bliski związek z Prewettem, który niedawno zakończył się z powodu jego śmierci. Gdyby wszystko potoczyło się inaczej, może nie siedziałaby tutaj tylko z kuzynem. Może w cale by tutaj nie siedziała, lawirując pomiędzy parami wraz z małżonkiem.
- Osobiście obawiałam się, iż lady Nott zacznie puszczać sieci na wszystkich uczestników stanu wolnego, by tym samym w następnym roku przyczynić się do licznych zaślubin. To byłoby bardzo w stylu lady.
A little learning is a dangerous thing...
- Oczywiście, należy życzyć Lady Nott powodzenia w "zapuszczaniu sieci"
Tak, ponowna lekko za duża wylewność jak na Williama. Wyraźnie powiedział coś w stylu "Po moim trupie dam się wyswatać". Nie będzie się z nikim wiązał, prawda była taka że nawet nigdy nie odczuł głupiego zauroczenia. A zakochanie to już na pewno nie. Spojrzał uważnie na Elisabeth, która go obecnie zagadywała. Za pewne nie rozmawiali by gdyby nie dość bliskie pokrewieństwo. Spojrzał się w niewiadomy punkt, zastanawiając się jak uniknąć "sieci" lady Nott. No tak, pamiętął że w liście zobaczył że to okazja "By tak odważny auror poznał równie odważną niewiastę". Cholera. Na prawdę, jeden sabat to za mało by zyskać jego względy. Po prostu za mało. Co prawda, czasami zdejmował maskę przed innymi po paru miesiącach, ale - Czasami ja trzymał przez kilkanaście lat znajomości. W wielu, a nawet większości przypadkach tak było. Adelaide Nott musiała... Być po prostu naiwna. Dlatego też między innymi nie chciał pić za dużo, wzdrygał się na możliwą sytuację że wymusiłby mariaż jakimś głupim czynem. Tego nie chciał w życiu. Po chwili skierował wobec niej wzrok i odrzekł
- Jeśli sprawa miewa się z alkoholem, rzec można tak, lubić różne rzeczy można w różnych sytuacjach i okresach w inny sposób.
Jak on kochał odpowiadać na pytania tak że odpowiedzi po prostu nie udzielał. Z tym że był zbyt pijany by ciągle dawać odpowiedzi. Zatem probuj, Elizabeth, może coś ciekawego wyłuskasz z jego słów.
Tak, ponowna lekko za duża wylewność jak na Williama. Wyraźnie powiedział coś w stylu "Po moim trupie dam się wyswatać". Nie będzie się z nikim wiązał, prawda była taka że nawet nigdy nie odczuł głupiego zauroczenia. A zakochanie to już na pewno nie. Spojrzał uważnie na Elisabeth, która go obecnie zagadywała. Za pewne nie rozmawiali by gdyby nie dość bliskie pokrewieństwo. Spojrzał się w niewiadomy punkt, zastanawiając się jak uniknąć "sieci" lady Nott. No tak, pamiętął że w liście zobaczył że to okazja "By tak odważny auror poznał równie odważną niewiastę". Cholera. Na prawdę, jeden sabat to za mało by zyskać jego względy. Po prostu za mało. Co prawda, czasami zdejmował maskę przed innymi po paru miesiącach, ale - Czasami ja trzymał przez kilkanaście lat znajomości. W wielu, a nawet większości przypadkach tak było. Adelaide Nott musiała... Być po prostu naiwna. Dlatego też między innymi nie chciał pić za dużo, wzdrygał się na możliwą sytuację że wymusiłby mariaż jakimś głupim czynem. Tego nie chciał w życiu. Po chwili skierował wobec niej wzrok i odrzekł
- Jeśli sprawa miewa się z alkoholem, rzec można tak, lubić różne rzeczy można w różnych sytuacjach i okresach w inny sposób.
Jak on kochał odpowiadać na pytania tak że odpowiedzi po prostu nie udzielał. Z tym że był zbyt pijany by ciągle dawać odpowiedzi. Zatem probuj, Elizabeth, może coś ciekawego wyłuskasz z jego słów.
Gość
Gość
Zaśmiała się na jego słowa, wyraźnie rozbawiona odpowiedzią. Najwyraźniej nie tylko ona starała się unikać głębszego związku, chociaż z pewnością mieli ku temu zupełnie inne pobudki.
- Lepiej uważaj, bo jeszcze cię dorwie, drogi kuzynie - odpowiedziała, uśmiechając się. - A od tego nie ma ucieczki.
William zawsze wydawał się być samotnikiem, jego słowa wydawały się potwierdzać te przypuszczenia. Stąd Lisa zaczęła wyobrażać sobie jakąkolwiek kobietę u jego boku, co w jej głowie wyglądało dość niecodziennie, nawet odrobinę komicznie.
- Nie wiem jak sprawa ma się u innych ludzi, ale wiem jak to jest u mnie - nie lubię teraz wina z mojego dworu i chcę tutaj spróbować czegoś, co będzie miłą odmianą.
Zmrużyła lekko oczy, przyglądając się rozmówcy. Rzadko mieli okazję ze sobą rozmawiać i teraz wiedziała dlaczego - Selwyn nigdy nie był typem gaduły, przy każdej okazji raczej z nią nie rozmawiał, czego ona wcześniej nie dostrzegała - była zbyt zajęta innymi osobami z towarzystwa.
- Może masz ochotę na przechadzkę, zrobiło się tutaj dość duszno, a te siedzenia nie należą do najwygodniejszych.
- Lepiej uważaj, bo jeszcze cię dorwie, drogi kuzynie - odpowiedziała, uśmiechając się. - A od tego nie ma ucieczki.
William zawsze wydawał się być samotnikiem, jego słowa wydawały się potwierdzać te przypuszczenia. Stąd Lisa zaczęła wyobrażać sobie jakąkolwiek kobietę u jego boku, co w jej głowie wyglądało dość niecodziennie, nawet odrobinę komicznie.
- Nie wiem jak sprawa ma się u innych ludzi, ale wiem jak to jest u mnie - nie lubię teraz wina z mojego dworu i chcę tutaj spróbować czegoś, co będzie miłą odmianą.
Zmrużyła lekko oczy, przyglądając się rozmówcy. Rzadko mieli okazję ze sobą rozmawiać i teraz wiedziała dlaczego - Selwyn nigdy nie był typem gaduły, przy każdej okazji raczej z nią nie rozmawiał, czego ona wcześniej nie dostrzegała - była zbyt zajęta innymi osobami z towarzystwa.
- Może masz ochotę na przechadzkę, zrobiło się tutaj dość duszno, a te siedzenia nie należą do najwygodniejszych.
A little learning is a dangerous thing...
Na jej słowa, w duchu cicho westchnął. Owszem, prędzej czy później stary Fenwick może wymusić na nim mariaż, co by mu nie odpowiadało. Problem w tym że swej "damy serca" jeszcze nie poznał, a nie chciał się żenić z byle "lafiryndą" poznaną podczas sabatu. Na to odrzekł wymijająco
- Ucieczka może być od wszystkiego, skutki za to też mogą być różne, jako i pozytywne jako i negatywne.
Szczerze on wobec samego siebie nie był pewny zbyt wielu rzeczom żeby się określać z kim chciałby spędzić resztę życia. A, co pewnie mogłoby wydawać się lekko marzycielskie i naiwne - Nie chciał reszty życia spędzać z kimś, kogo nie kochał jak w wypadku wielu szlachciców. Na propozycje od kuzynki, odnośnie przechadzki skinął powoli głową aby odrzec
- Pomysł można uznać za niezgorszy. Masz jakiś konkretny kierunek gdzie moglibyśmy się zatem udać, Elisabeth?
Jako że była kuzynką bliskiego pokrewieństwa, nie używał per "lady" mimo że nie odczuwał wobec niej dużo większego przywiązania niż do reszty pań w Hampton Court. Spojrzał na nią wzrokiem, po którym jednak nadal nie wyczułaby w zasadzie nic.
- Ucieczka może być od wszystkiego, skutki za to też mogą być różne, jako i pozytywne jako i negatywne.
Szczerze on wobec samego siebie nie był pewny zbyt wielu rzeczom żeby się określać z kim chciałby spędzić resztę życia. A, co pewnie mogłoby wydawać się lekko marzycielskie i naiwne - Nie chciał reszty życia spędzać z kimś, kogo nie kochał jak w wypadku wielu szlachciców. Na propozycje od kuzynki, odnośnie przechadzki skinął powoli głową aby odrzec
- Pomysł można uznać za niezgorszy. Masz jakiś konkretny kierunek gdzie moglibyśmy się zatem udać, Elisabeth?
Jako że była kuzynką bliskiego pokrewieństwa, nie używał per "lady" mimo że nie odczuwał wobec niej dużo większego przywiązania niż do reszty pań w Hampton Court. Spojrzał na nią wzrokiem, po którym jednak nadal nie wyczułaby w zasadzie nic.
Gość
Gość
Zaśmiała się cicho, nic jednak nie odpowiadając. Pozostawało jej tylko cierpliwie czekać na moment, w którym otrzyma wiadomość o zaręczynach kuzyna, a takowy z pewnością kiedyś nadejdzie. Nie podejrzewała lorda Selwyna o obojętność w stosunku do stanu cywilnego jego syna - jak wielu lordom z pewnością w końcu zażyczy sobie, by syn przedłużył linię rodu. Niestety, na jej nieszczęście Lisa była w bardzo podobnej sytuacji, jednakże ona już teraz czuła niecierpliwe spojrzenia bliskich, starających się jak najszybciej połączyć ją z jakimś odpowiednim szlachcicem.
- Miałam nadzieję, że w teraz ty mi podsuniesz jakiś pomysł w tej kwestii - odpowiedziała, odrzucając nieprzyjemne myśli w najgłębszy zakamarek jej umysłu. Przecież nie miała zamiaru spędzać teraz czasu na rozmyślaniu o problemach!
- Bylebym mogła po drodze złapać jakiegoś kelnera z dobrym trunkiem - dodała po chwili, chcąc w jakiś dobry sposób spędzić ten szczególny dzień - przecież już niedługo miał zadzwonić dzwon, oznaczający nadejście kolejnego roku.
- Miałam nadzieję, że w teraz ty mi podsuniesz jakiś pomysł w tej kwestii - odpowiedziała, odrzucając nieprzyjemne myśli w najgłębszy zakamarek jej umysłu. Przecież nie miała zamiaru spędzać teraz czasu na rozmyślaniu o problemach!
- Bylebym mogła po drodze złapać jakiegoś kelnera z dobrym trunkiem - dodała po chwili, chcąc w jakiś dobry sposób spędzić ten szczególny dzień - przecież już niedługo miał zadzwonić dzwon, oznaczający nadejście kolejnego roku.
A little learning is a dangerous thing...
| 21.06
To miał być jej kolejny sabat. Dwa lata temu debiutowała tutaj; wciąż wyraźnie pamiętała tamten dzień, w którym pierwszy raz otrzymała zaproszenie od lady Nott i znalazła się w jej posiadłości, wśród grona innych debiutantów, a także starszych szlachetnie urodzonych kobiet i mężczyzn, którzy debiuty mieli już za sobą. Drobna, rudowłosa nastolatka niemal ginęła w tłumie i czuła się onieśmielona. Dorastając w dworze w odludnym Charnwood nie była duszą towarzystwa, choć odebrała dobre wychowanie, a i wcześniej podczas każdych wakacji była zabierana przez rodziców w odwiedziny do ich krewnych i przyjaciół. Rok po tamtym debiucie była już mężatką, szczęśliwą żoną doskonale obeznanego ze sztuką lorda Williama Fawleya. Teraz, dwa lata później, była dodatkowo szczęśliwą matką dwóch maleńkich kruszynek. Był to jej pierwszy sabat po porodzie, ale wróciła już do odpowiedniej formy, a jej sylwetka znów była smukła i zwiewna, a choć pod oczami rysowało się zmęczenie, było widać, że macierzyństwo i małżeństwo jej służą. Dziś jednak dzieci pozostały z opiekunką, do której Cressida miała zaufanie i czuła się spokojna. Sama w dzieciństwie też spędziła mnóstwo czasu pod pieczą wynajmowanych ludzi, chociaż i rodzice nie odcinali się od dzieci, a starali się poświęcać im czas i dzielić się umiejętnościami.
- Och, Williamie – szepnęła cichutko do swojego małżonka. – Niby wszystko wygląda tu tak samo jak zawsze, ale ciągle nie umiem uwolnić się od wrażenia, że jest... inaczej.
Spojrzała na niego, intensywnie zielone oczy przesunęły się po przystojnej twarzy. Miała wrażenie, że William był pogrążony w myślach, co mu się często zdarzało ostatnimi czasy.
W końcu spojrzał na nią i chwycił ją za rękę, prowadząc w stronę jednej z sal. Nie byli tu sami, wokół było widać inne pojawiające się pary, rozmawiające grupki i pojedyncze samotne osoby. Wszyscy przybyli tu w jednym celu, w nadziei na dobrą zabawę. Nawet jeśli także wśród rodów doszło do pewnych zmian, choć Cressida nie do końca rozumiała ich podłoże. Ostatnie miesiące spędziła głównie w posiadłości, rzadko ją opuszczając w ostatnich miesiącach ciąży i pierwszych tygodniach po porodzie. Nic dziwnego, że nie była na bieżąco ze wszystkim, żyjąc w pewnym oderwaniu od rzeczywistości. Właściwie to zawsze taka była, zarówno Flintowie jak i Fawleyowie na swój sposób żyli w swoim własnym świecie.
Weszli do jednej z komnat. William ożywił się nieco na widok dorosłego mężczyzny, który towarzyszył innej młodej dziewczynie. Chociaż wśród szlachciców zdarzały się związki z naprawdę dużą różnicą wieku, podejrzewała, że to ojciec z córką. Być może debiutantką, biorąc pod uwagę jej młodziutki wygląd.
- Chciałbym ci kogoś przedstawić, Cressido – rzekł William, prowadząc ją w stronę tej pary, jak się okazało, lorda Lestrange i jego córki, Marine. William dokonał prezentacji, przedstawiając siebie i swoją małżonkę.
- Witaj, Marine – powitała ją grzecznie Cressida, przywołując na bladą buzię lekki, nieco nieśmiały uśmiech.
To miał być jej kolejny sabat. Dwa lata temu debiutowała tutaj; wciąż wyraźnie pamiętała tamten dzień, w którym pierwszy raz otrzymała zaproszenie od lady Nott i znalazła się w jej posiadłości, wśród grona innych debiutantów, a także starszych szlachetnie urodzonych kobiet i mężczyzn, którzy debiuty mieli już za sobą. Drobna, rudowłosa nastolatka niemal ginęła w tłumie i czuła się onieśmielona. Dorastając w dworze w odludnym Charnwood nie była duszą towarzystwa, choć odebrała dobre wychowanie, a i wcześniej podczas każdych wakacji była zabierana przez rodziców w odwiedziny do ich krewnych i przyjaciół. Rok po tamtym debiucie była już mężatką, szczęśliwą żoną doskonale obeznanego ze sztuką lorda Williama Fawleya. Teraz, dwa lata później, była dodatkowo szczęśliwą matką dwóch maleńkich kruszynek. Był to jej pierwszy sabat po porodzie, ale wróciła już do odpowiedniej formy, a jej sylwetka znów była smukła i zwiewna, a choć pod oczami rysowało się zmęczenie, było widać, że macierzyństwo i małżeństwo jej służą. Dziś jednak dzieci pozostały z opiekunką, do której Cressida miała zaufanie i czuła się spokojna. Sama w dzieciństwie też spędziła mnóstwo czasu pod pieczą wynajmowanych ludzi, chociaż i rodzice nie odcinali się od dzieci, a starali się poświęcać im czas i dzielić się umiejętnościami.
- Och, Williamie – szepnęła cichutko do swojego małżonka. – Niby wszystko wygląda tu tak samo jak zawsze, ale ciągle nie umiem uwolnić się od wrażenia, że jest... inaczej.
Spojrzała na niego, intensywnie zielone oczy przesunęły się po przystojnej twarzy. Miała wrażenie, że William był pogrążony w myślach, co mu się często zdarzało ostatnimi czasy.
W końcu spojrzał na nią i chwycił ją za rękę, prowadząc w stronę jednej z sal. Nie byli tu sami, wokół było widać inne pojawiające się pary, rozmawiające grupki i pojedyncze samotne osoby. Wszyscy przybyli tu w jednym celu, w nadziei na dobrą zabawę. Nawet jeśli także wśród rodów doszło do pewnych zmian, choć Cressida nie do końca rozumiała ich podłoże. Ostatnie miesiące spędziła głównie w posiadłości, rzadko ją opuszczając w ostatnich miesiącach ciąży i pierwszych tygodniach po porodzie. Nic dziwnego, że nie była na bieżąco ze wszystkim, żyjąc w pewnym oderwaniu od rzeczywistości. Właściwie to zawsze taka była, zarówno Flintowie jak i Fawleyowie na swój sposób żyli w swoim własnym świecie.
Weszli do jednej z komnat. William ożywił się nieco na widok dorosłego mężczyzny, który towarzyszył innej młodej dziewczynie. Chociaż wśród szlachciców zdarzały się związki z naprawdę dużą różnicą wieku, podejrzewała, że to ojciec z córką. Być może debiutantką, biorąc pod uwagę jej młodziutki wygląd.
- Chciałbym ci kogoś przedstawić, Cressido – rzekł William, prowadząc ją w stronę tej pary, jak się okazało, lorda Lestrange i jego córki, Marine. William dokonał prezentacji, przedstawiając siebie i swoją małżonkę.
- Witaj, Marine – powitała ją grzecznie Cressida, przywołując na bladą buzię lekki, nieco nieśmiały uśmiech.
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Trudno powiedzieć, które z ich dwójki było bardziej w swoim żywiole – Marine, chłonąca każdy nowy bodziec związany ze swoim pierwszym Sabatem, czy jej ojciec, lawirujący w zawiłościach towarzyskich, witający się ze znajomymi i chwalący się swoją piękną córką. Duma biła z jego oczu i każdego gestu, a Marine była tym faktem tak niezmiernie zachwycona, że niemalże unosiła się nad ziemią. Potrzebowała jego wsparcia i choć wcześniej zdarzało mu się mieć w tej kwestii braki, dziś dawał jej wszystko, czego potrzebowała – ciepłe słowo, konstruktywną krytykę oraz swoje ramię.
Najważniejszy dzień w życiu każdej młodej szlachcianki w końcu nadszedł, zastając pannę Lestrange przygotowaną perfekcyjnie, jak do bitwy, do jakiej szykowała się latami. Lecz czyż nie tak właśnie było? Etykieta, taniec, historia, śpiew – to wszystko dało się wytrenować i rzeczywiście, dziewczyna ćwiczyła latami, odnajdując przyjemność w aktywnościach, które w gruncie rzeczy zostały jej narzucone. Ale zamieniła je w swoje pasje sprawiając tym samym, że szybko odnalazła się w rzeczywistości, w jakiej przyszła na świat. Dziś miała błyszczeć, stanowić ozdobę swojego rodu, przyciągać komplementy i zachwycone spojrzenia przedstawicieli każdej płci. Wcześniej chłonęła opowieści swoich kuzynek o ich pierwszych Sabatach, a teraz sama miała wreszcie tego doświadczyć. Z podniesioną dumnie głową wkraczała na salony, była gotowa.
Wyglądała dostojnie i miała tego świadomość. Suknia, zamówiona specjalnie dla niej lśniła blaskiem setek wplecionych w nią kryształków i kamieni szlachetnych; góra bardzo dobrze przylegała do ciała, a dół stworzony był do wirowania w tańcu, choć wcale na taki nie wyglądał. Peleryna przypominała wzburzone fale, a zaplecione włosy, skromny diadem i delikatny makijaż sprawiały, że Marine wyglądała niczym bogini mórz. Nie było miejsca na fałszywą skromność – znała swoją wartość i cel do zrealizowania na Sabacie.
- Udajemy się do komnat południowych, gdzie widzę już lorda Fawleya i jego młodą żonę – ojciec był niczym salonowy przewodnik, szepczący jej do ucha wskazówki oraz polecenia. Bez jego opatrzności mogłaby zagubić się w towarzyskich meandrach, cieszyła się więc gdy tak wędrowała pod rękę z rodzicem, mijając śmietankę czarodziejskiej Wielkiej Brytanii. Rozmawiali po francusku, bo Theseus miał akurat taki kaprys.
Marine nie zdejmowała z twarzy maski z niewinnym uśmiechem, lecz w głębi duszy zastanowiła się, czemu ojciec prowadzi ją ku mężczyźnie żonatemu, w dodatku pozostającemu w negatywnych stosunkach z ich własnym rodem. Najwidoczniej miał swoje powody, których nie zamierzała teraz kwestionować.
Dokonano prezentacji, a panna Lestrange dygnęła wdzięcznie, prezentując się nowo poznanemu małżeństwu. Rudowłosa szlachcianka zwróciła się bezpośrednio do niej, tak więc i Marine podjęła grę, pokornie pozostając na miejscu, gdy jej ojciec i lord Fawley pogrążyli się w rozmowie.
- Dobry wieczór, lady Fawley – uśmiechnęła się łagodnie, przypominając sobie, co jeszcze przed chwilą szeptał jej do ucha papa – Bardzo miło mi cię poznać. Jeśli mogę pozwolić sobie na śmiałość, chciałabym powiedzieć, że wprost promieniejesz. Dzieci, jak mniemam, rozwijają się zdrowo? – słodkie słówka skapywały z muśniętych szminką ust młodej szlachcianki, a ona sama zaczynała bawić się doskonale.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Najważniejszy dzień w życiu każdej młodej szlachcianki w końcu nadszedł, zastając pannę Lestrange przygotowaną perfekcyjnie, jak do bitwy, do jakiej szykowała się latami. Lecz czyż nie tak właśnie było? Etykieta, taniec, historia, śpiew – to wszystko dało się wytrenować i rzeczywiście, dziewczyna ćwiczyła latami, odnajdując przyjemność w aktywnościach, które w gruncie rzeczy zostały jej narzucone. Ale zamieniła je w swoje pasje sprawiając tym samym, że szybko odnalazła się w rzeczywistości, w jakiej przyszła na świat. Dziś miała błyszczeć, stanowić ozdobę swojego rodu, przyciągać komplementy i zachwycone spojrzenia przedstawicieli każdej płci. Wcześniej chłonęła opowieści swoich kuzynek o ich pierwszych Sabatach, a teraz sama miała wreszcie tego doświadczyć. Z podniesioną dumnie głową wkraczała na salony, była gotowa.
Wyglądała dostojnie i miała tego świadomość. Suknia, zamówiona specjalnie dla niej lśniła blaskiem setek wplecionych w nią kryształków i kamieni szlachetnych; góra bardzo dobrze przylegała do ciała, a dół stworzony był do wirowania w tańcu, choć wcale na taki nie wyglądał. Peleryna przypominała wzburzone fale, a zaplecione włosy, skromny diadem i delikatny makijaż sprawiały, że Marine wyglądała niczym bogini mórz. Nie było miejsca na fałszywą skromność – znała swoją wartość i cel do zrealizowania na Sabacie.
- Udajemy się do komnat południowych, gdzie widzę już lorda Fawleya i jego młodą żonę – ojciec był niczym salonowy przewodnik, szepczący jej do ucha wskazówki oraz polecenia. Bez jego opatrzności mogłaby zagubić się w towarzyskich meandrach, cieszyła się więc gdy tak wędrowała pod rękę z rodzicem, mijając śmietankę czarodziejskiej Wielkiej Brytanii. Rozmawiali po francusku, bo Theseus miał akurat taki kaprys.
Marine nie zdejmowała z twarzy maski z niewinnym uśmiechem, lecz w głębi duszy zastanowiła się, czemu ojciec prowadzi ją ku mężczyźnie żonatemu, w dodatku pozostającemu w negatywnych stosunkach z ich własnym rodem. Najwidoczniej miał swoje powody, których nie zamierzała teraz kwestionować.
Dokonano prezentacji, a panna Lestrange dygnęła wdzięcznie, prezentując się nowo poznanemu małżeństwu. Rudowłosa szlachcianka zwróciła się bezpośrednio do niej, tak więc i Marine podjęła grę, pokornie pozostając na miejscu, gdy jej ojciec i lord Fawley pogrążyli się w rozmowie.
- Dobry wieczór, lady Fawley – uśmiechnęła się łagodnie, przypominając sobie, co jeszcze przed chwilą szeptał jej do ucha papa – Bardzo miło mi cię poznać. Jeśli mogę pozwolić sobie na śmiałość, chciałabym powiedzieć, że wprost promieniejesz. Dzieci, jak mniemam, rozwijają się zdrowo? – słodkie słówka skapywały z muśniętych szminką ust młodej szlachcianki, a ona sama zaczynała bawić się doskonale.
[bylobrzydkobedzieladnie]
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Ostatnio zmieniony przez Marine Lestrange dnia 13.04.18 21:35, w całości zmieniany 1 raz
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Cressida nigdy nie była ulubienicą ojca, który zawsze był najbardziej skupiony na jej starszym rodzeństwie, ale nigdy niczego jej nie brakowało. Rodzice starannie zadbali o to, by jej dzieciństwo upłynęło spokojnie i by posiadła wszystkie niezbędne umiejętności. Zadbali także o zaaranżowanie jej małżeństwa – a wzięcie pod uwagę jej zamiłowań i predyspozycji, umawiając się na układ z rodem Fawley, bez wątpienia było bardzo wspaniałomyślnym gestem w stronę najmłodszej córki. Nie wszyscy rodzice przejmowali się przyszłym szczęściem dziecka ani tym, czy będzie mogło po ślubie kontynuować swoje pasje. Cressida trafiła do domu męża jako osóbka nieśmiała, ale znakomicie wychowana i szanująca tradycyjne wartości społeczeństwa szlachetnej krwi. Nie uciekała od obowiązków i nie poszukiwała niezależności, realizując się w bardzo kobiecy sposób – przez małżeństwo, macierzyństwo i sztukę. Może nie urodziła się Fawleyem, ale w jej żyłach prócz magii płynął naprawdę duży talent malarski.
Ten sabat nie był dla niej takim stresem jak ten pierwszy, ale po kilku miesiącach przerwy i tak była nieco podenerwowana i trzymała się blisko męża, grzecznie pozwalając, by przedstawiał ją swoim krewnym i znajomym. Jego znajomości z pewnością były bardziej rozległe, mimo niektórych kontrowersyjnych decyzji rodu Fawley sztuka była czymś ważnym w wyższych sferach i niekiedy łączyła ponad podziałami. Lub dzieliła; Cressida podejrzewała, że przyczyną dawnych niesnasek między rodami Fawley i Lestrange była właśnie rywalizacja na polu sztuki, bo każdy z rodów chciał być tym, który wydaje światu najlepszych artystów.
Ale salony wymagały grzeczności i kurtuazji, zresztą William zapewne miał jakieś wspólne sprawy z lordem Lestrange, skoro chciał z nim porozmawiać. Może chodziło o jakieś artystyczne interesy; Cressida postanowiła nie wnikać. W takich sytuacjach zwykle wychodziła z założenia że czasem warto powściągnąć ciekawość, tym bardziej że była kobietą, więc wręcz nie wypadało jej być zbyt dociekliwą wobec małżonka w towarzystwie.
Skupiła się na Marine, o wiele bardziej zaintrygowana postacią młodziutkiej lady niż rozmowami o interesach mężczyzn. Chciała ją lepiej poznać, licząc na interesującą artystyczną duszę. Jednego lorda Lestrange już znała i lubiła, zresztą większość swojego życia spędziła jako lady Flint, więc patrzyła na ten ród w dość neutralny sposób.
- Dziękuję za dobre słowa, lady Lestrange – powiedziała. – Mi także miło cię poznać. Czyżby to był twój debiutancki sabat? Od mojego debiutu wcale nie minęło tak wiele czasu, więc doskonale pamiętam, jak to jest. – Ale o ile Marine wydawała się czuć tu bardzo pewnie, niczym ryba w wodzie, Cressidzie tamtego dnia brakowało śmiałości, choć na brak zainteresowania też nie mogła narzekać, bo William wtedy szybko porwał ją do tańca. A kilka miesięcy później byli już zaręczeni. – Dzieci czują się dobrze, dziękuję. – Zostały pod dobrą opieką troskliwej, zaufanej opiekunki, podczas gdy ich matka wybrała się na swój pierwszy od miesięcy sabat. Mimo tych wszystkich dziwnych zdarzeń musiała zacząć odżywać. – Może przejdziemy się kawałek? Jestem pewna że mój małżonek oraz twój ojciec przez ten czas w spokoju omówią swoje sprawy. Ja o wiele chętniej spędzę czas na rozmowie z jak mniemam, drugą artystyczną duszą? – William wspominał jej w drodze do tej komnaty, że córka lorda Lestrange jest obiecującą śpiewaczką.
Ten sabat nie był dla niej takim stresem jak ten pierwszy, ale po kilku miesiącach przerwy i tak była nieco podenerwowana i trzymała się blisko męża, grzecznie pozwalając, by przedstawiał ją swoim krewnym i znajomym. Jego znajomości z pewnością były bardziej rozległe, mimo niektórych kontrowersyjnych decyzji rodu Fawley sztuka była czymś ważnym w wyższych sferach i niekiedy łączyła ponad podziałami. Lub dzieliła; Cressida podejrzewała, że przyczyną dawnych niesnasek między rodami Fawley i Lestrange była właśnie rywalizacja na polu sztuki, bo każdy z rodów chciał być tym, który wydaje światu najlepszych artystów.
Ale salony wymagały grzeczności i kurtuazji, zresztą William zapewne miał jakieś wspólne sprawy z lordem Lestrange, skoro chciał z nim porozmawiać. Może chodziło o jakieś artystyczne interesy; Cressida postanowiła nie wnikać. W takich sytuacjach zwykle wychodziła z założenia że czasem warto powściągnąć ciekawość, tym bardziej że była kobietą, więc wręcz nie wypadało jej być zbyt dociekliwą wobec małżonka w towarzystwie.
Skupiła się na Marine, o wiele bardziej zaintrygowana postacią młodziutkiej lady niż rozmowami o interesach mężczyzn. Chciała ją lepiej poznać, licząc na interesującą artystyczną duszę. Jednego lorda Lestrange już znała i lubiła, zresztą większość swojego życia spędziła jako lady Flint, więc patrzyła na ten ród w dość neutralny sposób.
- Dziękuję za dobre słowa, lady Lestrange – powiedziała. – Mi także miło cię poznać. Czyżby to był twój debiutancki sabat? Od mojego debiutu wcale nie minęło tak wiele czasu, więc doskonale pamiętam, jak to jest. – Ale o ile Marine wydawała się czuć tu bardzo pewnie, niczym ryba w wodzie, Cressidzie tamtego dnia brakowało śmiałości, choć na brak zainteresowania też nie mogła narzekać, bo William wtedy szybko porwał ją do tańca. A kilka miesięcy później byli już zaręczeni. – Dzieci czują się dobrze, dziękuję. – Zostały pod dobrą opieką troskliwej, zaufanej opiekunki, podczas gdy ich matka wybrała się na swój pierwszy od miesięcy sabat. Mimo tych wszystkich dziwnych zdarzeń musiała zacząć odżywać. – Może przejdziemy się kawałek? Jestem pewna że mój małżonek oraz twój ojciec przez ten czas w spokoju omówią swoje sprawy. Ja o wiele chętniej spędzę czas na rozmowie z jak mniemam, drugą artystyczną duszą? – William wspominał jej w drodze do tej komnaty, że córka lorda Lestrange jest obiecującą śpiewaczką.
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Mimo bycia jedynaczką, dzieciństwo Marine nie upływało na próbach zwrócenia na siebie uwagi ojca, gdyż Theseus był po prostu nieobecny, a córką interesował się pobieżnie i na odległość. Nie zmieniłaby tego żadna siostra i żaden brat, chociaż bez wątpienia miło byłoby mieć kogoś tak bliskiego. Mocne więzi łączyły pannę Lestrange z kuzynostwem, nie mogła wiec narzekać na ten aspekt ze strony rodziny, a i jej ojciec wreszcie poszedł po rozum do głowy i zainteresował się jedyną latoroślą, chociaż momentami traktował ją bardziej jak koleżankę, niż jak córkę. Dziś jednak obydwoje znali swoje role, a scenariusz Sabatu nie stanowił większej trudności, przynajmniej na razie.
Nie pytała, gdy ojciec odchodził na stronę z lordem Fawleyem, choć na moment podążyła wzrokiem za mężczyznami. Choćby nie wiadomo jak dobrze to ukrywała, w głębi duszy chciała po prostu wiedzieć o czym rozmawiają. Nie wypadało pytać, dlatego milczała na ten temat, kontynuując inny.
- Tak, to mój debiut – przyznała dumnie, mając doskonałą świadomość tego, że dobrze się prezentuje – Ledwie kilka dni temu opuściłam mury Hogwartu, a już wypływam na głęboką wodę – pozwoliła sobie na tę zabawną uwagę, szybko przypominając sobie kiedy dokładnie jej towarzyszka mogła debiutować i jaki był wtedy motyw przewodni Sabatu. Lodowiska w czerwcu nie przebijał na pewno – Kuzynki opowiadały mi wszystko ze szczegółami, ale mimo wszystko to będzie wyjątkowy wieczór – jej słowa miały stać się samospełniającą się przepowiednią.
Bez oporu zgodziła się na propozycję Cressidy i już po chwili oddalały się powolnym tempem od dwóch lordów pogrążonych w rozmowie. Wydawało się, że przyjaznej, lecz Marine niczego nie mogła być pewna, dlatego co jakiś czas dyskretnie spoglądała w kierunku mężczyzn.
Słysząc o artystycznej duszy, uśmiechnęła się jeszcze szerzej – ach, sztuka. Temat łączący arystokratki w każdym wieku. Bezpieczny, znajomy i jakże niewyczerpany.
- Cieszę się, że reputacja nieco mnie w tym względzie wyprzedza – cudownie było dowiedzieć się, że niektórzy doskonale orientują się w jej aspiracjach, nawet gdyby nawiązanie to miało być wynikiem jedynie skojarzeń, jakie budziło nazwisko Lestrange. Mimo wszystko dziewczyna była przekonana, że lady Fawley musiała słyszeć o jej ambicjach i to ich kwestię teraz poruszała – To prawda, moją pasją jest śpiew. A lady zajmuje się malarstwem, czy tak? - po ślubie musiała być w siódmym niebie, przechodząc pod opiekę akurat Fawleyów.
Spacerowały powoli obok siebie, pogrążone w uprzejmej pogawędce, a zebrani w komnacie mogli podziwiać ich szczupłe sylwetki, uwydatnione przez pięknie układające się w ruchu suknie.
- Czy zmierzymy się dziś na lodowisku? – towarzyszka musiała wybaczyć jej ciekawość, jednak lepiej zawczasu przygotować się na nadchodzące wydarzenia i potencjalną konkurencję.
Nie pytała, gdy ojciec odchodził na stronę z lordem Fawleyem, choć na moment podążyła wzrokiem za mężczyznami. Choćby nie wiadomo jak dobrze to ukrywała, w głębi duszy chciała po prostu wiedzieć o czym rozmawiają. Nie wypadało pytać, dlatego milczała na ten temat, kontynuując inny.
- Tak, to mój debiut – przyznała dumnie, mając doskonałą świadomość tego, że dobrze się prezentuje – Ledwie kilka dni temu opuściłam mury Hogwartu, a już wypływam na głęboką wodę – pozwoliła sobie na tę zabawną uwagę, szybko przypominając sobie kiedy dokładnie jej towarzyszka mogła debiutować i jaki był wtedy motyw przewodni Sabatu. Lodowiska w czerwcu nie przebijał na pewno – Kuzynki opowiadały mi wszystko ze szczegółami, ale mimo wszystko to będzie wyjątkowy wieczór – jej słowa miały stać się samospełniającą się przepowiednią.
Bez oporu zgodziła się na propozycję Cressidy i już po chwili oddalały się powolnym tempem od dwóch lordów pogrążonych w rozmowie. Wydawało się, że przyjaznej, lecz Marine niczego nie mogła być pewna, dlatego co jakiś czas dyskretnie spoglądała w kierunku mężczyzn.
Słysząc o artystycznej duszy, uśmiechnęła się jeszcze szerzej – ach, sztuka. Temat łączący arystokratki w każdym wieku. Bezpieczny, znajomy i jakże niewyczerpany.
- Cieszę się, że reputacja nieco mnie w tym względzie wyprzedza – cudownie było dowiedzieć się, że niektórzy doskonale orientują się w jej aspiracjach, nawet gdyby nawiązanie to miało być wynikiem jedynie skojarzeń, jakie budziło nazwisko Lestrange. Mimo wszystko dziewczyna była przekonana, że lady Fawley musiała słyszeć o jej ambicjach i to ich kwestię teraz poruszała – To prawda, moją pasją jest śpiew. A lady zajmuje się malarstwem, czy tak? - po ślubie musiała być w siódmym niebie, przechodząc pod opiekę akurat Fawleyów.
Spacerowały powoli obok siebie, pogrążone w uprzejmej pogawędce, a zebrani w komnacie mogli podziwiać ich szczupłe sylwetki, uwydatnione przez pięknie układające się w ruchu suknie.
- Czy zmierzymy się dziś na lodowisku? – towarzyszka musiała wybaczyć jej ciekawość, jednak lepiej zawczasu przygotować się na nadchodzące wydarzenia i potencjalną konkurencję.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Komnata południowa
Szybka odpowiedź