Komnata Południowa
Gość, który wcześniej był w tym wnętrzu, mógłby go nawet nie rozpoznać. Ściemnione dzisiaj światło zostało spuszczone przede wszystkim na sam środek komnaty, który posłużyć ma za scenę. Wokół niej dookoła poustawiane są wygodne krzesła w ilości wystarczającej, aby zmieścili się tam wszyscy ciekawi pokazu. Gdy każdy widz zajmie swoje miejsce, na środek komnaty lekko opada potężna klatka, w której znajduje się sześć tancerek baletowych przebranych za kolorowe ptaki. Ich cela wiruje spokojnie wokół własnej osi, a gdy z niewiadomego źródła rozbrzmiewa muzyka, rozpoczynają swój taniec.
Gdy pokaz się kończy, wszystkie światła zapalają się, a klatka znika niczym bańka mydlana.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 20:38, w całości zmieniany 3 razy
— Wiesz, co mówią o nadziei, lordzie, prawda?— spytał, spoglądając na niego, choć nie spodziewał ujrzeć się w twarzy Bazyliszka nic nowego, poza beznamiętnym i bezbarwnym wyrazem gadziej paszczy, był to jednak odruch, z którego zdał sobie sprawę napotykając te same żółte ślepia, które nic nie były w stanie powiedzieć więcej, ponad to, co słyszał w głosie swojego ojca. W jego obecności było coś zabawnego i ironicznego zarazem. Minęły miesiące odkąd widzieli się, jeszcze na innych warunkach, na innych zasadach nowo kształtującej się, dojrzewającej jak ser relacji. A minione miesiące, zdarzenia, które w trakcie ich trwania wystąpiły wiele zmieniły, w tym i jego własne podejście. Bo kiedy go spotkał po raz pierwszy, pomimo wieku, doświadczenia i zdobytej w życiu mądrości był jak nastolatek zachłyśnięty zewem krwi, nadchodzącą przygodą, nowo wzbudzonym pragnieniem i dawno pogrzebaną choć zwyczajnie ludzką potrzebą. Teraz podchodził chłodno do jego obecności, racjonalnie i być może dokładnie tak, jak powinien podchodzić od samego początku — z dystansem. z Ignotusem łączyła go krew, łączyły geny, wychowanie starego Rosiera i pewne naturalne predyspozycje, których żaden z nich nie mógł się wyprzeć. Szanował to, chciał szanować i chciał nadać temu przyzwoitą wartość. Ale nic ponad to. Emocjonalne związki nie były dla niego, osłabiały charakter, zamiast go wzmacniać i powinien o tym nieustannie pamiętać. — Warto czynić to mądrze, nie liczyć na łut szczęścia. Straty bywają bolesne, dotkliwe i pozostają w pamięci na długo. Może nawet na zawsze. Może nas czegoś uczą, ale czy nie lepiej zawczasu zapobiegać takim przykrościom? — Znał poczucie straty, choć dziecięcej, na swój sposób naiwnej. Nie było to uczucie warte uwagi, nie zamierzał doświadczać go nigdy więcej. — Jak radzisz sobie ze stratą, sir?— spytał wprost, postanawiając pchnąć temat na inne tory. — Z pewnością, jak każdy, miałeś z nią do czynienia. Gnębi cię do dziś?— Był ciekaw, czy żałował śmierci Vasyla — jako ojciec, którym i on sam miał się niedługo stać. Czy ubolewał nad śmiercią Grahama, który nie zdążył się nawet z nim spotkać po tym, jak opuścił mury więzienia. — W takim razie z pewnością prawidłowo lokujesz swoje inwestycje. Znajomości są dziś bardzo ważne. Niektóre mniej, inne bardziej wartościowe od pozostałych. Czasem świadomość ich wagi przychodzi dopiero z czasem. Nierzadko, gdy jest za późno — na ich wykorzystanie; zmarnowane szanse przepadają, stracone zaufanie trudno odbudować. Widział to w oczach Cassandry; choć nie mógł zgodzić się ze wszystkimi jej zarzutami i nie mógł ze szczerą pokorą uderzyć się w pierś. Obiecał sobie jednak pozostanie mądrym, mądrzejszym niż dawniej, ważył słowa i ważył czyny, względem niej, jak i teraz ojca, bardzo uważnie. — Strzała...— zadumał się na moment, przechylając głowę. — Symbol przykrej wiadomości, nadchodzącego nieszczęścia, drobiazgowości. Ale zwiastuje też bezwzględność. — Zerknął na formującą się tarcze, którą przebiła i ruszył wolnym krokiem, odchodząc od stołu. — Może i skuteczność — dodał mimochodem, zatrzymując się w pół kroku. — Ma lord ochotę na degustację win? Słyszałem, że serwują tu znakomite trunki.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Jednak od myśli o uwodzicielskich praktykach zamężnych lady odciągnęło go pytanie, które brzmieć mogło niewinnie, ale miało wielką moc, poruszając wrażliwe kwestie. Lord jednak nie wahał się przed zaspokojeniem ciekawości rozmówczyni, choć musiał na krótką chwilę temperować swój entuzjazm. – Wreszcie mogę rzec, że wziąłem w pełni – jego odpowiedź zabrzmiała poważnie i dumnie, bo właśnie takie uczucia powinny towarzyszyć podobnym słowom, a niezachwiana postawa dobitnie podkreślała emocjonalne zabarwienie swoistej deklaracji. Na ten moment nikt jeszcze nie zażądał od niego złożenia wielkich przysiąg, lecz był na to gotów, ponieważ postanowił nie żałować obrania konkretnej ścieżki, z której nie było już odwrotu. Black rzeczywiście zaczął z większą dbałością podchodzić do pewnych kwestii i czuł się panem swojego losu. Ukształtowało go konserwatywne wychowanie, lecz sam po długich latach zdecydował się pozostać przy tradycyjnych wartościach. Musiał jeszcze wyplenić z siebie ostatnie słabości, ale był nareszcie wolny od niebezpiecznych ciągot i pogodzony z faktem, że należy do szlachty. Dlaczego miałby wstydzić się swego pochodzenia? Opinia szlamu nic nie znaczyła, a nawet egzystencja tego robactwa pozostawał nic nie warta. – Do pewnych decyzji trzeba dojrzeć, ale wszystko przecież jest zależne od czasu.
Jak to dobrze, że przeczucie go nie zwiodło i miał do czynienia z inteligentną damą. Wymiana zdań, która miała miejsce między nimi, nastrajała go pozytywnie. Świadomy dobór słów pozwalał na bawienie się nimi, a możliwość posługiwania się w rozmowie również francuskim czyniła to zejście się dwóch ścieżek jeszcze bardziej interesującym.
– Interpretacja spojrzenia opierała się właściwie na pobożnym życzeniu, aby naprawdę było ono cichym zaproszeniem do konwersacji – wyznał bez wstydu założenia, jakie mu towarzyszyły, kiedy ruszył za smukłą sylwetką do tej konkretnej komnaty. Czuł podskórnie, że podobna śmiałość zostanie mu wybaczona. – Cieszę się, że jednak się nie pomyliłem i zarazem wdzięczny jestem za to przyzwolenie towarzyszenia ci choć przez chwilę, lady – wypowiedział się płynnie, pewnie, z lekkim uśmiechem na ustach. Gościł on na nich jeszcze chwilę, kiedy dane mu było poprowadzić szlachciankę do środka komnaty. Ciemne spojrzenie spoczęło na przygotowanej na stole roślinności i naczyniach, a kiedy padła propozycja odpowiedniej wróżby dla niego, wcale się nie skrzywił, przeciwnie, musiał powstrzymać się od śmiechu. Tyle słyszał o tym, jak bardziej zręczni lordowie zapraszali do misy z bluszczem swe wybranki, aby na ich oczach wyciągnąć z misy wypełnionej wodą dłoń obleczoną bluszczem. – Przyjmuję wyzwanie – odparł krótko, z pewną satysfakcją, po czym włożył dłoń do naczynia, choć nie mógł pochwalić się wielką zwinnością w bladych i długich palcach. W międzyczasie, nim zdecydował się dłoń wyciągnąć, ostrzegł układający się w kształt dym. Trudno jednak było mu oszacować, cóż może znaczyć. Dziecięca dłoń ciągnąca za kobiecy palec – czyżby macierzyństwo?
– Z interpretacją wróżb mogę mieć większą trudność – rzucił żartobliwie, wreszcie decydując się wyłowić dłoń i natychmiast na nią spojrzał, ciekawy widoku, jaki napotka.
| k100: zanurzam dłoń w wodzie, gdzie kryje się też bluszcz
and giving it up
'k100' : 52
Nie mogła powstrzymać się przed wygięciem ust w niewymuszonym, podyktowanym niekłamaną przychylnością uśmiechu, gdy odziany w złoto błękitnokrwisty znów przemówił – jego wypowiedź emanowała dumą połączoną z zaskakującą wniosłością nie pozostawiającą miejsca na niedopowiedzenia. Żarty odłożył na bok, w tej jednej chwili będąc zupełnie poważnym. Lecz co dokładnie miał na myśli? Rychły ożenek? Czy może cos zgoła innego? Przyniósł jej w ten sposób więcej pytań niż odpowiedzi, tylko potęgując odczuwaną już ciekawość, wiedziała jednak, że nie powinna naciskać, jeśli nie chciała obrócić ich interesującej wymiany zdań wniwecz. Dlatego też, po chwili ociągania się, pokiwała jedynie krótko głową, w milczeniu zgadzając się z rozmówcą; do każdej decyzji należało dojrzeć, na wszystko zaś wpływał czas i jego nieuchronny bieg. Myśli młodej damy mimowolnie powędrowały w kierunku tematów, które ostatnimi czasy spędzały jej sen z powiek; wizja małżeństwa nie napawała jej radością, rzadko kiedy wiązało się ono z cieplejszymi uczuciami, lecz uważna obserwacja ich czarodziejskiej socjety pokrywała się z tym, o czym mówił nieznajomy. Upływ lat niejednokrotnie zmieniał perspektywę, pomagał odnaleźć się w związku opartym jedynie na politycznych przesłankach, a także – uśmierzyć ból. I choć brzmiało to niezwykle nieromantycznie, ba, boleśnie pragmatycznie, to powoli docierało do niej, że i dla niej najpewniej skończy się to podobnie. Pytaniem było, na ile dorośle i zdroworozsądkowo do tego podejdzie.
Lecz to nie był czas, ani miejsce, na popadanie w zadumę. Nie powinna zapominać, że nie była w swej samotni, a na deskach sceny - wszak znajdowała się na sabacie, na balu u lady Nott, gdzie miała do odegrania swoją rolę. Mogła też korzystać z okazji do dyskusji, która skutecznie odciągała myśli od konfrontacji z byłą przyjaciółką, pozwalała na wprawne konwersowanie po francusku i skłaniała do intelektualnego wysiłku. Reem jawił się jej jako godny interlokutor, choć nie mogło to być jedynie zwodnicze pierwsze wrażenie - nie zwykła przyznawać tego tytułu czarodziejom, z którymi nie starła się w choćby niewinnej różnicy zdań. Trudno jednak było pozostać jej obojętną na wprawne lawirowanie między tym, co wypadało, a tym, co było zachęcające i ożywcze. – Powinnam zatem pogratulować nam obojgu nie tylko intuicji, ale i odwagi – odpowiedziała melodyjnie, kiedy to skorzystała już z wyciągniętej przez towarzysza dłoni i zbliżali się do zastawionego naczyniami stoliczka. Nie poświęcała dwóm innym mężczyznom większej uwagi, skupiając się na odzianym w złoto brunecie; obserwowała go z uwagą, ślizgając się wzrokiem od starannie wykonanej maski i spozierających spod niej oczu do wyciągniętej ku miseczce z bluszczem dłoni. Proponując mu sięgnięcie po właśnie tę roślinę pozwoliła sobie na niewielką prowokację. Nie dostrzegła na jego palcu obrączki, musiał więc być jeszcze kawalerem i choć nie wierzyła w wynik wróżby, to interesowało ją, w jaki sposób lord zareaguje na sam dobór... wyzwania. Czy coś go zdradzi? Gest, słowo, a może chwila zawahania się? – I znów odważnie – odezwała się, tym razem po angielsku, z tajemniczym błyskiem w oku, gdy górujący nad nią wzrostem mężczyzna bez uprzedzeń zastosował się do wystosowanej przez nią propozycji. – Z interpretowaniem spróbuję pomóc, choć nie obiecuję, by moje pomysły miały cokolwiek wspólnego z podręcznikami do wróżbiarstwa – dodała cicho, podłapując żartobliwy ton wypowiedzi, nie spoglądając jednak ku niemu, a ku dymowi układającemu się w kształt niewielkiej, jakby dziecięcej dłoni. Przez krótką chwilę nie uśmiechała się, próbując opanować bijące szybciej serce, a także odrzucić od siebie dyskomfort, który wiązał się z mimowolną myślą o macierzyństwie. To nic nie znaczyło, nawet jeśli uderzało w gnębiące ją ostatnimi czasy obawy. – Wychodzi na to, że znów zostanę ciotką – odezwała się po chwili, kiedy już odzyskała nie tylko władzę nad swym ciałem, ale i lekkość, pozornie dobry humor. Nie przeszkadzało jej, że zawiera w tym zdaniu kolejną podpowiedź dotyczącą swej tożsamości. – Zaś z przekazywanych z ust do ust mądrości wynika, że powinnam teraz lordowi pogratulować i zapytać, kim jest pańska wybranka – dodała, próbując podchwycić przy tym jego ciemne, nieprzeniknione spojrzenie. Może naprawdę wziął odpowiedzialność za swą przyszłość i zaręczył się z tą, która skradła jego serce… A może jedynie wyobraźnia podpowiadała jej co barwniejsze scenariusze. – Tym razem to ja spróbuję z bluszczem. – Próbowała zapomnieć o tej małej, złowróżbnej rączce, z drugiej strony sięgała po roślinę, która podobno miała jej powiedzieć, ile dzieci przyjdzie jej urodzić w bliższej lub dalszej przyszłości. Dlaczego?
| sięgam po bluszcz
even in a cage,
even dressed in silk.
'k6' : 1
– Zbyt przedwcześnie na gratulacje – odparł swobodnie, nie tracąc pogody ducha. Żadna z wróżb nie jest przecież wiążąca, to jedynie znaki zależące od przypadku, którymi niektórzy decydują się sugerować, uznając je za wytyczne stanowione przez wszechświat. – Sam jestem zaskoczony tym, że jakąś wybrankę mam – śmiało zażartował z wypadkowej wciąż prezentującej się na jego dłoni. W końcu jednak chwycił za mokry bluszcz i wrzucił go z powrotem do naczynia z wodą, aby i innym lordom oddać możliwość zaznania podobnego szczęścia do jego. Zgodnie z metryką zbliżał się już kres jego kawalerskiego życia i wiedział, że prędzej czy później jakaś decyzja w tej sprawie zostanie podjęta. Postanowił jednak, że nie zadowoli się rolą biernego obserwatora.
Bardziej zaciekawiła go sytuacja towarzyszki. Uprzejmie przemilczał możliwość zinterpretowania w inny sposób dziecięcej rączki powstałej z dymu. Chyba każdy uznałby to za symbol macierzyństwa, obecnego lub zbliżającego się wielkim krokami, jednak nie sądził, aby jakąkolwiek wolną pannę szlacheckiego stanu radowała podobna perspektywa. Nie był ślepy, udało mu się zauważyć chwilę niepewności – kobieca sylwetka zamarła w mgnieniu oka i równie szybko powróciła do życia. Takie subtelne zmiany można było przeoczyć, właśnie z tego powodu Black robił wszystko, aby nie stracić czujności. Nie odrzekł nic na jej komentarz, jedynie skinął głową, przyjmując do wiadomości jej spojrzenie na osobliwy kształt po spalonym bluszczu. A potem z ciekawością spoglądał na kolejną próbę damy. Czy właśnie dobrowolnie mierzyła się z próbą ustalenia, jak wiele dzieci wyda na ten świat w bliższej lub dalszej przyszłości? Rzeczywiście nie sposób jej było odmówić odwagi. Opadł tylko jeden liść, ale czy to rzeczywiście mogło o czymkolwiek decydować? Dlatego sam zdecydował się na wróżbę bardzo poważną w swej naturze. Ileż to jeszcze lat przyjdzie mu żyć? Chwycił za liście ostrokrzewu i przeciął nim dłoń, następnie zacisnął ją, aby krople krwi spadły wprost do dzbanka, gdzie krył się sok z jagód ostrokrzewu.
– Pani, pozwól, że uczynię Cię jedynym świadkiem tej wiekopomnej chwili, w której to poznam rok swojej śmierci – rzekł uroczystym tonem, znów przechodząc na płynniejszy francuski, nieco sobie kpiąc z wróżb przygotowany przez lady Nott. Zgodnie z zasadami, według których miała przebiegać cała wróżba, przelał ciesz do srebrnego półmiska, pozwalając miarce poczynić odpowiednie obliczenia. – Proszę o życzenie mi jak najbardziej obfitego w kolejne lata życia. Wolałbym nie żegnać się z nim zbyt szybko.
and giving it up
'k100' : 10
— Lord wybaczy — zwrócił się do czarodzieja. — Ale muszę się na moment oddalić. Wierzę jednak, że jeszcze spotkamy się podczas dzisiejszej nocy, aby dokończyć naszą rozmowę. — Bo przecież jeszcze nie wybierał się; ani do domu, ani nigdzie indziej. Musiał się rozejrzeć po Hampton, załatwić kilka spraw, zaczepić kilka osób, z którymi winien pomówić jeszcze tej nocy — ale najpierw musiał odnaleźć je w tłumie przebierańców, co z pewnością nie będzie ani łatwe ani szybkie. Pożegnawszy się, skinął ojcu głową, odchodząc — mijając go, dotknął jego ramienia lekko, w geście, który mógł być uznany za czuły, niemalże rodzinny. Ale prawdziwą istotę gestu mógł pojąć wyłącznie jego ojciec, który— wbrew temu co sądził, a może sądzili obaj — był do niego podobny.
Noc nie dobiegła jeszcze końca, północ nie wybiła na zegarek, a ludzie gościli się na dworze lady Nott.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nadal nie mogła pozbyć się tego przedziwnego uczucia, które pojawiło się wraz z niby dziecięcą dłonią powstałą po spaleniu bluszczu. Czy wróżby postanowiły z niej zadrwić? Czy może pogorszyć i tak nie najlepszy humor? Bo choć krótka rozmowa z przebranym za reema lordem była przyjemna, to nie tak dawny, a przy tym niespodziewany powrót do rodzimej Anglii przyniósł ze sobą wiele rozczarowań, które nie tylko nie dawały jej spokoju, ale i spędzały sen z powiek. Była tutaj z obowiązku - na balu noworocznym, na terenie Wysp Brytyjskich. Nie potrafiła jednak wyobrazić sobie świata, w którym nie odczuwałaby lojalności względem rodu, nie chciała pozostać w łaskach wyniosłego ojca.
Nie była pewna, dlaczego sięgnęła po gałązkę bluszczu, ani co sprawiało, że obserwowała jej nienaturalnie prędki proces dojrzewania bez odwracania pobłyskującego butelkową zielenią wzroku. Po krótkiej chwili delikatnie potrząsnęła trzymaną w dłoni rośliną, lecz opadł z niej jedynie jeden liść; kącik ust drgnął jej lekko w parodii uśmiechu. - No proszę - odezwała się po dłuższej chwili milczenia, próbując ani nie rozwodzić się nad, ani nie skupiać na wyniku tej jakże głupiutkiej wróżby. Jedno dziecko, jeden dziedzic - lub dziedziczka - jej przyszłego, wciąż pozostającego enigmą małżonka. Powinna być wdzięczna? Czy może raczej zaniepokojona?
Wtedy jednak z opresji wybawił ją kontynuujący zabawę szlachcic. Gdy tylko zaczął przemawiać płynnym francuskim, wkładając w swe słowa przesadną wzniosłość, momentalnie zadarła głowę do góry, próbując podchwycić nieprzeniknione spojrzenie jego ciemnych, kontrastujących ze złotą maską oczu. Tym razem złożyła podkreślone czerwienią usta w wyraźniejszym, śmielszym uśmiechu; farsa to, nic więcej. - Nie wiem, czy moje życzenie przekona mojry do odroczenia wyroku, lecz niech lord wie - wolałabym, by nie było to nasze ostatnie spotkanie - odpowiedziała w tym samym języku, wzrokiem ześlizgując się niżej, ku dłoni rozmówcy. Upuszczona krew mieszała się z sokiem ostrokrzewu, by następnie skapywać na półmisek i choć młoda lady spodziewała się dłuższego pokazu, to na srebrze pojawiło się ledwie dziesięć kropel. - Niech lord wykorzysta tę dekadę jak najlepiej - dodała niby to poważnie, choć w jej spojrzeniu czaiła się iskra rozbawienia. Wyglądał na młodego, może nie tak młodego jak ona, lecz miał przed sobą jeszcze wiele długich lat życia. A przynajmniej tak to widziała, nie mogąc mieć pojęcia o jego ryzykownej walce o lepsze jutro.
Choć wykorzystali już prawie wszystkie możliwe kombinacje, to nie miała zamiaru przestawać, nie dopóki nie wyśmieją pozostałych odpowiedzi od losu. Z tego też powodu sama sięgnęła po liść ostrokrzewu, bo choć była jeszcze panną, to najprawdopodobniej nadchodzący wielkimi krokami rok miał zmienić ten stan rzeczy. Czyżby miała zdominować swego tajemniczego małżonka?
| sięgam po ostrokrzew, nie mam wytrzymałości fizycznej
even in a cage,
even dressed in silk.
'k100' : 20
Przebranie ojca mignęło mu gdzieś z boku i był przekonany, że nie może zignorować jego obecności w tej komnacie, gdy posyłane spod maski spojrzenie ciemnych oczu skupiało się właśnie na nim. Żal było rezygnować z zabawy przy wróżbach, lecz nie śmiał sprzeciwić się żądaniom swego rodzica, nawet tym niewypowiedzianym. I tak zaznał już wystarczająco dużo rozrywki podczas tego wieczora, mógł więc powrócić z powrotem do swych powinności. Tyle młodych panien należało z kurtyzacji zaprosić do tańca i czuł, że kierowanie zaproszenia do obecnej rozmówczyni zepsułoby lekki nastrój, jaki zdążył się między nimi zrodzić. Nie mógł też zapominać o urozmaiceniu wieczoru ożywczą rozmową szanownym lordom.
– Liczę, że nadchodzący rok będzie zależny przede wszystkim od twych rządów, lady – sądził, że to jak najbardziej adekwatne życzenia w obliczu wróżby, po którą zdecydowała się sięgnąć. Dokonany przez nią wybór sugerował, że świadoma pozostaje swojego obowiązku wobec rodu. Perspektywa zamążpójścia z początku mało którą damę cieszy, lecz z czasem nad emocjami przeważa rozsądek. – Proszę mi wybaczyć – tymi słowami pożegnał się z damą i po uprzejmym skinieniu głową skierował się w stronę wyczekującego ojca.
Między nimi nastała krótka wymiana zdań, w której przeważał starszy Black. Na całe szczęście Alphard nie naraził się niczym na jego złość, lecz i nie było czasu na udzielanie pochwał, choć i tak wcale się ich nie spodziewał. Otrzymał za to krótkie przypomnienie, iż nie powinien zbyt długo trwać przy jednej damie i zarazem polecono mu wykazać zainteresowanie inną, przebraną za żądlibąka. Zgodnie z nakazem skierował się w stronę sali balowej, gdzie zaprosił do tańca przymusową wybrankę, próbując wciągnąć ją w uprzejmą rozmowę.
| rzut na plotkę nr 5; taniec balowy I (+10), znajomość języków: II - francuski, hiszpański, włoski, I - niemiecki, grecki, łaciński (+18), wygrane kalambury (+10), z tematu
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Alphard Black dnia 17.12.19 0:05, w całości zmieniany 2 razy
and giving it up
'k100' : 2
Z początku nie zauważyła, że w komnacie pojawił się ktoś jeszcze, wszak była zbyt zajęta nie tylko przeprowadzaniem ostatniej wróżby, ale i stojącym u jej boku brunetem. Kiedy jednak oderwała wzrok od swej zaczerwienionej skóry i zerknęła wyżej, ku jego oczom, zrozumiała, że ich nieoczekiwane, lecz jakże ożywcze spotkanie ma się ku końcowi. - Ja również na to liczę, lordzie, choć czas pokaże z kim przyjdzie mi się mierzyć - przyznała niezbyt płochliwie, wpierw odwracając ku niemu twarz, później i całą sylwetkę. Następnie dygnęła z gracją, przybierając wyuczoną latami pozę, i pozwoliła sobie na ostatni uśmiech, ostatnie przeciągłe spojrzenie. - Naturalnie - odparła miękko, grzecznie, tak jak wymagało tego od niej dobre wychowanie. Następnie odprowadziła przebranego za reema czarodzieja wzrokiem, przy okazji kierując oczy i ku temu, który tu po niego przybył, a z którym teraz opuszczał komnatę. Liczyła na to, że zapamiętanie jak największej liczby detali, a być może i odgadnięcie jego tożsamości przybliży ją do rozwiązania zagadki.
Z jej piersi wyrwało się ciche westchnienie, gdy znów została sama. Niełatwe postawiła przed sobą zadanie, lecz przecież każda plotka miała w sobie ziarno prawdy, zaś odziany w złoto mężczyzna mógł być jednym z tych, w których pan ojciec upatrywał szansy na owocny mariaż. Bezwiednie poprawiła materiał sięgającej posadzki sukni, na powrót rozłożyła dobrany do niej kolorem wachlarz i ruszyła w dalszą drogę, znacznie spokojniejsza i bardziej opanowana niż przed kilkoma chwilami, gdy dopiero co opuściła przylegające do posiadłości ogrody. Starała się nie myśleć już o Cressidzie, o jej pozornie szczęśliwym małżeństwie oraz macierzyństwie; nie mogła liczyć na jej wsparcie, nie odkąd oddali ją Fawleyom. Musiała więc skupić się na tu i teraz, na kolejnych kawalerach, z którymi powinna zatańczyć, na mniej lub bardziej znajomych damach, które czekały, by podzielić się z nią zasłyszanymi na balu ploteczkami. Raz jeszcze spróbować dorosnąć do wymagań stawianych jej przez surowego ojca i małomówną matkę.
| zt
even in a cage,
even dressed in silk.
Gość, który wcześniej był w tym wnętrzu, mógłby go nawet nie rozpoznać. Ściemnione dzisiaj światło zostało spuszczone przede wszystkim na sam środek komnaty, który posłużyć ma za scenę. Wokół niej dookoła poustawiane są wygodne krzesła w ilości wystarczającej, aby zmieścili się tam wszyscy ciekawi pokazu. Gdy każdy widz zajmie swoje miejsce, na środek komnaty lekko opada potężna klatka, w której znajduje się sześć tancerek baletowych przebranych za kolorowe ptaki. Ich cela wiruje spokojnie wokół własnej osi, a gdy z niewiadomego źródła rozbrzmiewa muzyka, rozpoczynają swój taniec.
Gdy pokaz się kończy, wszystkie światła zapalają się, a klatka znika niczym bańka mydlana.
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5