Fontanna tańczących driad
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Fontanna tańczących driad
W gąszczu ogrodów łatwo się zagubić, punktem orientacyjnym wydaje się być marmurowa fontanna przedstawiająca figury trzech pięknych driad tańczących wokół wody. Zimą była pusta, a z posągów zwisały potężne sople, lecz magia tego miejsca pozostawiała nutę zacisznego romantycznego zakątka. Kiedy nikt nie patrzy, kamienne driady czasem zmieniają swoje ułożenie, oglądają się za młodzieńcami i chichoczą, widząc schadzki młodych - nigdy jednak nie zostały przyłapane na gorącym uczynku. Spod fontanny łatwo trafić wytyczoną dróżką z powrotem do posiadłości. Sama fontanna jest zaś dość wysoka, by bezpiecznie i wygodnie przysiąść na jej brzegu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 05.08.19 13:53, w całości zmieniany 1 raz
Uniosła brwi, choć nie było tego widać pod pierzastą maską. Nie było jej w tamtym roku na balu… Złamała nogę, jeżdżąc na swoim ulubionym koniu – musiała więc bez względu na swoje protesty zostać w domu.
Kiedy jednak jej rodzina przyjechała z przyjęcia, Una nie usłyszała o niczym niepokojącym. Czyżby coś przed nią ukryli? Była lady, mieli zatem do tego pełne prawo. Tak samo jak ona miała pełne prawo do dowiadywania się różnych informacji z plotek.
– Nie, lady, ubolewam, ale niestety nie słyszałam. – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Toteż… czy mogłaby mi może lady uchylić rąbka tajemnicy? Brzmi niebywale niepokojąco, mam nadzieję, że moje przeczucia są mylne...
Bulstrode chciała odrobinę pociągnąć ją za język, korzystając z tego, że to ona pierwsza przemówiła. Wydawała się nie mieć oporów przez rozmową, więc wypadałoby to wykorzystać. Nie każdy członek arystokratycznych kręgów był tak skory do konwersacji.
Zastanawiała się, co takiego mogło się stać na balu zimowym. Nie zawsze była na bieżąco z gazetami i zagadnieniami na salonach, zresztą jako dama miała o wiele trudniejszy dostęp do politycznych rzeczy w przeciwieństwie do swojego brata i ojca. Zeszłoroczny okres rekonwalescencji spędziła głównie z książką w dłoni, będąc sama na siebie zła, że nie posłuchała matki i w dzień przed balem poszła do stajni, by się odprężyć. Potem wszystko potoczyło się dość szybko – koń się wystraszył i ją zrzucił. Na szczęście poza kilkoma stłuczeniami i niegroźnym złamaniem, nic jej się nie stało. Ale to dało jej sporo do myślenia, czy naprawdę powinna tak często stawiać na swoim.
Na pytanie od rozmówczyni nie potrafiła odpowiedzieć sobie sama, a co dopiero dać odpowiedzi publicznie. Nie wiedziała, czy dalej chce zostać w swoim rodzie, czy przyjmie chętnie obowiązki żony, czy może sama podsunie familii subtelnie kandydata na męża. Nie miała pojęcia, czy następnego roku w ogóle dożyje, a co dopiero mówić o planach bądź nadziejach. Musiałaby być skrajnie naiwna albo bardzo marzycielska, a przecież życie nie było dokładnie jak szachowa plansza, na której wystarczyło postawić pionki, żeby wszystko się powiodło. Jej przyszłoroczna egzystencja stanowiła raczej coś skomplikowanego, wymagającego szerszego rozpatrzenia.
– Pewnie wyjdę za mąż. – finalnie odparła prosto. Jej rozważania musiały pozostać dla niej i tylko dla niej. – A lady? Ma lady już jakieś plany? Może imię dla dziecka? – Uśmiechnęła się życzliwie. Sama powątpiewała w swoje odnalezienie się w roli matki, w końcu była dość młoda i niewiele jeszcze o życia wiedziała. Kobieta chyba za to cieszyła się stanem, w którym była. Najwyraźniej musiała być szczęśliwa przy partnerze lub bardzo dobrze to udawała.
Kiedy jednak jej rodzina przyjechała z przyjęcia, Una nie usłyszała o niczym niepokojącym. Czyżby coś przed nią ukryli? Była lady, mieli zatem do tego pełne prawo. Tak samo jak ona miała pełne prawo do dowiadywania się różnych informacji z plotek.
– Nie, lady, ubolewam, ale niestety nie słyszałam. – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Toteż… czy mogłaby mi może lady uchylić rąbka tajemnicy? Brzmi niebywale niepokojąco, mam nadzieję, że moje przeczucia są mylne...
Bulstrode chciała odrobinę pociągnąć ją za język, korzystając z tego, że to ona pierwsza przemówiła. Wydawała się nie mieć oporów przez rozmową, więc wypadałoby to wykorzystać. Nie każdy członek arystokratycznych kręgów był tak skory do konwersacji.
Zastanawiała się, co takiego mogło się stać na balu zimowym. Nie zawsze była na bieżąco z gazetami i zagadnieniami na salonach, zresztą jako dama miała o wiele trudniejszy dostęp do politycznych rzeczy w przeciwieństwie do swojego brata i ojca. Zeszłoroczny okres rekonwalescencji spędziła głównie z książką w dłoni, będąc sama na siebie zła, że nie posłuchała matki i w dzień przed balem poszła do stajni, by się odprężyć. Potem wszystko potoczyło się dość szybko – koń się wystraszył i ją zrzucił. Na szczęście poza kilkoma stłuczeniami i niegroźnym złamaniem, nic jej się nie stało. Ale to dało jej sporo do myślenia, czy naprawdę powinna tak często stawiać na swoim.
Na pytanie od rozmówczyni nie potrafiła odpowiedzieć sobie sama, a co dopiero dać odpowiedzi publicznie. Nie wiedziała, czy dalej chce zostać w swoim rodzie, czy przyjmie chętnie obowiązki żony, czy może sama podsunie familii subtelnie kandydata na męża. Nie miała pojęcia, czy następnego roku w ogóle dożyje, a co dopiero mówić o planach bądź nadziejach. Musiałaby być skrajnie naiwna albo bardzo marzycielska, a przecież życie nie było dokładnie jak szachowa plansza, na której wystarczyło postawić pionki, żeby wszystko się powiodło. Jej przyszłoroczna egzystencja stanowiła raczej coś skomplikowanego, wymagającego szerszego rozpatrzenia.
– Pewnie wyjdę za mąż. – finalnie odparła prosto. Jej rozważania musiały pozostać dla niej i tylko dla niej. – A lady? Ma lady już jakieś plany? Może imię dla dziecka? – Uśmiechnęła się życzliwie. Sama powątpiewała w swoje odnalezienie się w roli matki, w końcu była dość młoda i niewiele jeszcze o życia wiedziała. Kobieta chyba za to cieszyła się stanem, w którym była. Najwyraźniej musiała być szczęśliwa przy partnerze lub bardzo dobrze to udawała.
How long ago did I die?
Where was I buried?
Morgoth nie musiał wyjeżdżać, żeby nie poznawać swojego domu. Domu, w którym zalęgła się zgnilizna przepychu i braku konsekwencji. Brzydził się wszystkimi wystawnymi, przesyconymi fałszem budynkami, strojami, figurantami, którzy zalewali go dosłownie z każdej ze stron. Byli częścią przedstawienia papierowych laleczek, których cienie ledwie lizały prawdziwość świata, bo pomimo że dostosowane do pogody, dawno temu przestały być odporne na rzeczywistość. Przez własne zaniedbania szlachecka grupa zmniejszyła swoją liczebność na przestrzeni lat, a mugolski grzech ścigał ich przez dekady, by w końcu stać się niewyobrażalnym problemem. Brudna, niegodna magii krew wzmacniała się z dnia na dzień, a oni wydawali przyjęcia i wyprawiali bale maskowe, żeby poczuć w żółtym złocie odrobinę wyższości i władzy. To jednak nie w tym powinna być widziana ich siła — nie w bogactwie, nie w wydumanych słowach i nie w zasadach kulturalnego zachowania. To ich czyny powinny nadawać im szlacheckości. Ich honor powinien być na pierwszym miejscu razem z rodziną, która czekała w domu na każdego brata, syna, ojca. Stąd też Morgoth wcale nie pogardzał swoimi przeciwnikami, którzy wyznawali te same zasady, bo czy nie działali na tym samym poziomie wizji? Stanęli tylko po dwóch różnych stronach barykady, starając się zniweczyć jeden drugiego. Gdyby sojusznicy młodego nestora mieliby równą moc wiary, ten konflikt wyglądałby zupełnie inaczej. Nie byłoby chaosu, a byłaby jedność. Nie byłoby rozpaczy, a byłaby konwersacja. Tam, gdzie pojawiał się ból, byłoby zrozumienie. Natura ludzka jednak dążyła do destrukcji bez względu na cenę i nieważne było, co stracą po drodze — liczyła się zaślepiona walka o ambicje. Nawet tej nocy było to tak doskonale widoczne, gdy kolejni konkurenci próbowali dorównać sobie nawzajem w tańcu, w drogich kostiumach i słodkich słówkach rzucanych na ucho zamaskowanym kobietom. To wszystko było grą. Znudzoną i bezsensowną. W której wygrać można było poklask i chwilę przyjemności, podczas gdy Morgoth nie widział w mijanych chwilach żadnej wartości. To przyszłość, którą mieli budować się liczyła. To ścieżki, które mieli zostawić potomnym miały prawdziwą wartość. Świat, który budowali i dzieci, które przyjdą za nimi — one się naprawdę i jedynie liczyły. Oni mieli kiedyś przeminąć, lecz jeśli chociaż trochę przysłużą się tym, którzy nadejdą, musieli zrobić wszystko, co w ich mocy, by ten cel osiągnąć. On sam cieszył się dorobkiem przodków i nie zamierzał go roztrwaniać w sposób, w jaki robiło to tak wielu bogato urodzonych. Dorastanie bez problemów na tle materialnym nie oznaczało jednak, że pozwalano mu rozpływać się w ów darach. Ojciec od zawsze wychowywał go stalową ręką, nie szczędząc przy okazji prawdy na temat krwawej rzeczywistości. Pomimo choroby nie pozwolił, żeby jedyny potomek był słaby. Czy nie osiągnął swojego celu? Nie osiągnął już wszystkiego? Nie był synem nestora, samemu się nim nie stając i nie przekazując tej funkcji swojemu następcy? Leon Vasilas był silną jednostką; kimś, kim Morgoth nigdy nie miał się stać i nigdy nie miał mu dorównać. Ojcowska figura jawiła mu się jako byt doskonały, a autorytet, który pokładał w dawnym seniorze przekraczał wszelkie wyobrażenie o lojalności. Czy jednak młody Yaxley mógł się nazywać synem, który przynosił dumę swojemu rodowi? Czy może był jedynie dzieckiem, które posadził na tronie i dało przekraczającą jego siły władzę?
Obserwował towarzyszącą mu kobietę, która powstrzymała go przed odejściem. Być może nie spodziewała się podobnej odpowiedzi. Być może myślała, że odejdzie bez słowa. A być może nie sądziła, że otrzyma odpowiedź naznaczoną szczerością. Kto inny wszak mógłby karmić ją wzniosłymi epitetami lub metaforami. On jednak nigdy nie sięgał po takie zabiegi i bez lęku przyrównał piękną fontannę do grobowca. Mylił się? Miał nadzieję, że tak miało być. Że przyszłość zweryfikuje błędne osądy, jednak sam znajdował się w jego centrum. Słysząc jej odpowiedź, dostrzegł w niej pewną odmienność od tego, z czym stykał się na co dzień. Obawa. Wszyscy zdawali się nie bać, wierząc, że urodzenie ich uchroni przed najgorszym. W takim razie miał przed sobą albo najmniej nieroztropną pannę w Wielkiejj Brytanii, albo natrafił na najmądrzejszego rozmówcę całego Sabatu. Nie musiał jednak ciągnąć dyskusji dalej, by rokować, którą z nich była zamaskowana kobieta. Nie odezwał się od razu. Zrównał z nią, tym razem stając ramię w ramię i nie patrzył na nią. Wzrok wbity miał przed siebie i mogła dostrzegać jedynie profil czaszki oraz zarys męskiej żuchwy. - Kiedyś wierzyłem w to, że kobiety i dzieci mogą pozwolić sobie na nieroztropność - zaczął, wpatrując się w kwieciste bukiety, zajmujące się swoimi sprawunkami kobiety oraz bawiące się w oddali najmłodsze latorośle. Czy nie tak powinien wyglądać spokój? Czy nie do tego dążyli? Do zaprzestania walki? Czy kiedykolwiek miał w ogóle tego doświadczyć? Spuścił głowę, zamykając na chwilę oczy. - Żałuję, że już nie możecie - dokończył, wydychając zimne powietrze, które uciekło z kościanych nozdrzy. Siedząca po drugiej stronie fontanny Rosalie, wkrótce miała powitać na świecie swojego potomka i równocześnie rozpocząć życie nowego pokolenia. Ono również miało mieć ustaloną ścieżkę narzuconą przez starszych. Morgoth liczył na to, że właściwą. - Wszyscy jednak mamy swoje role do odegrania. - Nie musiał mówić więcej. Jej obcy akcent, brak reakcji w obliczu nawet zakrytego nestora, śmiałe słowa mówiły same za siebie. Jej strój był również zbyt bogato zdobiony, by była czyjąś służką czy dwórką. Została sprowadzona z Francji w jednym celu — zawiązania nowego sojuszu. Oboje żyli tą grą zbyt długo, by nie dostrzegać niuansów czających się w kącikach ust.
Obserwował towarzyszącą mu kobietę, która powstrzymała go przed odejściem. Być może nie spodziewała się podobnej odpowiedzi. Być może myślała, że odejdzie bez słowa. A być może nie sądziła, że otrzyma odpowiedź naznaczoną szczerością. Kto inny wszak mógłby karmić ją wzniosłymi epitetami lub metaforami. On jednak nigdy nie sięgał po takie zabiegi i bez lęku przyrównał piękną fontannę do grobowca. Mylił się? Miał nadzieję, że tak miało być. Że przyszłość zweryfikuje błędne osądy, jednak sam znajdował się w jego centrum. Słysząc jej odpowiedź, dostrzegł w niej pewną odmienność od tego, z czym stykał się na co dzień. Obawa. Wszyscy zdawali się nie bać, wierząc, że urodzenie ich uchroni przed najgorszym. W takim razie miał przed sobą albo najmniej nieroztropną pannę w Wielkiejj Brytanii, albo natrafił na najmądrzejszego rozmówcę całego Sabatu. Nie musiał jednak ciągnąć dyskusji dalej, by rokować, którą z nich była zamaskowana kobieta. Nie odezwał się od razu. Zrównał z nią, tym razem stając ramię w ramię i nie patrzył na nią. Wzrok wbity miał przed siebie i mogła dostrzegać jedynie profil czaszki oraz zarys męskiej żuchwy. - Kiedyś wierzyłem w to, że kobiety i dzieci mogą pozwolić sobie na nieroztropność - zaczął, wpatrując się w kwieciste bukiety, zajmujące się swoimi sprawunkami kobiety oraz bawiące się w oddali najmłodsze latorośle. Czy nie tak powinien wyglądać spokój? Czy nie do tego dążyli? Do zaprzestania walki? Czy kiedykolwiek miał w ogóle tego doświadczyć? Spuścił głowę, zamykając na chwilę oczy. - Żałuję, że już nie możecie - dokończył, wydychając zimne powietrze, które uciekło z kościanych nozdrzy. Siedząca po drugiej stronie fontanny Rosalie, wkrótce miała powitać na świecie swojego potomka i równocześnie rozpocząć życie nowego pokolenia. Ono również miało mieć ustaloną ścieżkę narzuconą przez starszych. Morgoth liczył na to, że właściwą. - Wszyscy jednak mamy swoje role do odegrania. - Nie musiał mówić więcej. Jej obcy akcent, brak reakcji w obliczu nawet zakrytego nestora, śmiałe słowa mówiły same za siebie. Jej strój był również zbyt bogato zdobiony, by była czyjąś służką czy dwórką. Została sprowadzona z Francji w jednym celu — zawiązania nowego sojuszu. Oboje żyli tą grą zbyt długo, by nie dostrzegać niuansów czających się w kącikach ust.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Korzystała z pozornej anonimowości, zapewnianej nie tyle przez starannie wykonaną maskę, co niedawny powrót na łono ojczyzny. A przynajmniej tak sobie wmawiała, gdy już nieopatrznie odkryła się przed rozmówcą ze swą obawą. Było to nierozsądne, wypowiadać się w towarzystwie w takim tonie, poddawać słuszność podjętych przez starszych decyzji w wątpliwość. Przez chwilę wyrzucała sobie to posunięcie, lecz szybko rozsądek wziął górę nad niewieścim, targanym niepokojem sercem - stojący przed nią lord nie mógł poznać jej myśli, nie mógł zyskać pewności, co znaczyły lub miały znaczyć jej słowa. Dlatego też wypowiedziana przed chwilą uwaga nie powinna okazać się dla niej zgubą, a przynajmniej dopóki nie pozwoli sobie na luksus dalszego wypowiadania myśli na głos. Za maską opanowania i uprzejmości skrywała samotność, która doskwierała jej z każdą kolejną chwilą coraz bardziej. I to ta sama samotność podsunęła zdradliwe, zbyt prostoduszne wyrazy, korzystając z okazji do dania upustu mimowolnemu strachowi, ciągle rozbrzmiewającym z tyłu głowy wątpliwościom. Nigdy nie potrzebowała wokół siebie wielu ludzi, nie usychała bez wianuszka pozornie oddanych przyjaciółek, lecz odkąd musiała zerwać kontakt z Cressidą, a rodzeństwo zapomniało o jej istnieniu, zaczęła odczuwać mimowolną tęsknotę za bliższą, pozwalającą na choćby częściową szczerość relacją. Obecnie wątpiła w to, z kim może podzielić się swymi lękami, u kogo powinna szukać pocieszenia. Nawet matka, która wielokrotnie okazała Cynthii swe wsparcie, nie stanowiła już oczywistego wyboru - bo czy nie skarciłaby jej za kwestionowanie intencji Lorda Voldemorta? Nie nazwała głupią, zbyt młodą i niedoświadczoną, by zrozumieć to, co obecnie działo się na scenie politycznej...? Nawet nie chciała wyobrażać sobie, co zrobiłby pan ojciec, gdyby ubrała swą niechęć w słowa. Czarodziej ten był niezwykle potężny, miał przynieść przełom i nowe, lepsze czasy dla czystej, przesyconej magią krwi. Dla nich wszystkich.
Powiewy zimnego, a przy tym zbawiennie rześkiego wiatru bawiły się materiałem jej sukni, przyprawiając Cynthię o mimowolne drżenie, mimo to nie ruszała się z miejsca. Miała dosyć zaduchu, który panował we wnętrzu rezydencji, mieszających się ze sobą zapachów ciężkich, piżmowych perfum i egzotycznych tytoniów - wiedziała jednak, że w końcu będzie musiała tam wrócić, pozwolić zaprosić się do tańca, zabawić nudną anegdotą zblazowanego lorda. Znów zapadła między nimi cisza, przerywana jedynie cichymi uwagami towarzyszących im kobiet i przytłumioną, dobiegającą z sali balowej muzyką. Warujący przy nodze właściciela pies nie odezwał się ani razu, przez co prawie zapominała o jego obecności, będąc zbyt zajętą obserwowaniem kościanej, nieprzeniknionej maski rozmówcy. Oczekiwała jego odkładanej w czasie odpowiedzi w napięciu, mimowolnie bawiąc się zdobiącym dłoń pierścieniem przedstawiającym węża pożerającego swój ogon, Uroborosa, cykl życia i śmierci. Nie spodziewała się, że skróci dzielącą ich odległość, że podejdzie bliżej, lecz przy tym stanie z nią ramię w ramię, odwróci wzrok - nieznajomy zdawał się jednak zaskakiwać na każdym kroku, wyłamując się z wszelkich ram. Wodziła wzrokiem od zerwanych, złożonych na fontannie kwiatów do statystujących im lady, a w końcu przebiegających za ich plecami dzieci. Zanurzyła wargi w resztce szampana, kątem oka spoglądając ku twarzy mężczyzny; kiedy mówił, a dobiegająca z jego ust para gubiła się w kościanych zakamarkach maski, wyglądał niczym smok. - A przynajmniej nie powinnyśmy - odpowiedziała po chwili, czując, że temat ten opada na jej pierś jak ciągnący na dno kamień. Nie wiedziała, kim był, lecz miał rację; nastały inne czasy. Powinni mieć się na baczności, powinni odrzucić od siebie frywolność, nieroztropność i brak rozwagi - jednak czy wszyscy zdawali sobie z tego sprawę? Z pewnością zarówno niektóre lady, jak i nawet lordowie, nie rozumieli, czego są świadkami. Że od ich zachowania, postawy i ostrożności zależeć może przyszłość nie tylko ich rodu, ale i całej tradycjonalistycznej braci. Dzieci zaś były marionetkami w rękach swych rodziców; jeśli oni nie okazywali rozsądku, one również nie mogły go w sobie odnaleźć. - Chciałabym, by choć połowa gości lady Nott podzielała lorda zdanie. - Skinęła ledwo zauważalnie głową, oddając w ten sposób szacunek jego słowom. Zapewne przesadzała i we wnętrzu Hampton Court znajdowało się wielu świadomych, uważnie stawiających swe kroki czarodziejów. Jednak czasem zdawało jej się, że jest w swej podejrzliwości i nieufności odosobniona. - Mam nadzieję, że ani moja, ani pańska rola nie okażą się godne upamiętnienia na kartach tragedii - dodała jeszcze cicho, prawie szeptem, bardziej do siebie niż do niego, myślami wracając zarówno do pozostawionej w komnatach kolekcji dramatów, jak i wiszącego nad swą głową widma zamążpójścia. Godziła się na swą przyszłość, choć widziała ją jedynie w czarnych barwach.
Powiewy zimnego, a przy tym zbawiennie rześkiego wiatru bawiły się materiałem jej sukni, przyprawiając Cynthię o mimowolne drżenie, mimo to nie ruszała się z miejsca. Miała dosyć zaduchu, który panował we wnętrzu rezydencji, mieszających się ze sobą zapachów ciężkich, piżmowych perfum i egzotycznych tytoniów - wiedziała jednak, że w końcu będzie musiała tam wrócić, pozwolić zaprosić się do tańca, zabawić nudną anegdotą zblazowanego lorda. Znów zapadła między nimi cisza, przerywana jedynie cichymi uwagami towarzyszących im kobiet i przytłumioną, dobiegającą z sali balowej muzyką. Warujący przy nodze właściciela pies nie odezwał się ani razu, przez co prawie zapominała o jego obecności, będąc zbyt zajętą obserwowaniem kościanej, nieprzeniknionej maski rozmówcy. Oczekiwała jego odkładanej w czasie odpowiedzi w napięciu, mimowolnie bawiąc się zdobiącym dłoń pierścieniem przedstawiającym węża pożerającego swój ogon, Uroborosa, cykl życia i śmierci. Nie spodziewała się, że skróci dzielącą ich odległość, że podejdzie bliżej, lecz przy tym stanie z nią ramię w ramię, odwróci wzrok - nieznajomy zdawał się jednak zaskakiwać na każdym kroku, wyłamując się z wszelkich ram. Wodziła wzrokiem od zerwanych, złożonych na fontannie kwiatów do statystujących im lady, a w końcu przebiegających za ich plecami dzieci. Zanurzyła wargi w resztce szampana, kątem oka spoglądając ku twarzy mężczyzny; kiedy mówił, a dobiegająca z jego ust para gubiła się w kościanych zakamarkach maski, wyglądał niczym smok. - A przynajmniej nie powinnyśmy - odpowiedziała po chwili, czując, że temat ten opada na jej pierś jak ciągnący na dno kamień. Nie wiedziała, kim był, lecz miał rację; nastały inne czasy. Powinni mieć się na baczności, powinni odrzucić od siebie frywolność, nieroztropność i brak rozwagi - jednak czy wszyscy zdawali sobie z tego sprawę? Z pewnością zarówno niektóre lady, jak i nawet lordowie, nie rozumieli, czego są świadkami. Że od ich zachowania, postawy i ostrożności zależeć może przyszłość nie tylko ich rodu, ale i całej tradycjonalistycznej braci. Dzieci zaś były marionetkami w rękach swych rodziców; jeśli oni nie okazywali rozsądku, one również nie mogły go w sobie odnaleźć. - Chciałabym, by choć połowa gości lady Nott podzielała lorda zdanie. - Skinęła ledwo zauważalnie głową, oddając w ten sposób szacunek jego słowom. Zapewne przesadzała i we wnętrzu Hampton Court znajdowało się wielu świadomych, uważnie stawiających swe kroki czarodziejów. Jednak czasem zdawało jej się, że jest w swej podejrzliwości i nieufności odosobniona. - Mam nadzieję, że ani moja, ani pańska rola nie okażą się godne upamiętnienia na kartach tragedii - dodała jeszcze cicho, prawie szeptem, bardziej do siebie niż do niego, myślami wracając zarówno do pozostawionej w komnatach kolekcji dramatów, jak i wiszącego nad swą głową widma zamążpójścia. Godziła się na swą przyszłość, choć widziała ją jedynie w czarnych barwach.
Sanctimonia vincet semper
Cynthia Malfoy
Zawód : Dama, historyczka, dramatopisarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
A wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk.
even in a cage,
even dressed in silk.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie ukrywałam zdziwienia, chociaż z pewnością nie było tego widać pod skrywającą moją twarz maską. Naprawdę nie potrafiłam uwierzyć, że ktokolwiek mógł nie wiedzieć o tym, co wydarzyło się rok temu. Żałowałam, że nie wiedziałam z kim mam do czynienia, gdyby towarzysząca mi lady była młoda, to z pewnością nie powstrzymałabym się przed karcącym komentarzem. To był aż wstyd, jak dla mnie.
- Nie mogę uwierzyć, że lady nie słyszała. Huczał o tym przecież cały czarodziejski świat - westchnęłam ciężko, ponieważ nadal z trudem wracało mi się myślami do zeszłego roku.
Przez chwilę milczałam nie do końca wiedzieć jak ująć w słowach tragedię, jaka się tam wtedy wydarzyła. Użyłam wszystkich swoich sił, aby zapomnieć widoku tych martwych ludzi, w tym członka mojego własnego rodu. O tym wydarzeniu pisały gazety, rozmawiali wszyscy zastanawiając się i spekulując czyja to była sprawka.
- Rok temu, podczas balu sylwestrowego lady Nott zginęli nestorowie znakomitych rodów - powiedziałam cicho, robiąc krótką przerwę przed wymienieniem nazwisk nestorów, którzy zostali zabici. - Zginął nestor rodu Yaxley, Avery, Bulstrode, Flint oraz Travers. Wielka szkoda, naprawdę ogromna strata. Niech się lady nie przyznaje, że nic nie wiedziała. I mówię to z życzliwości.
Nie byłam w stanie ukryć w głosie zniesmaczenia jakie mnie dopadło. Przez chwilę jeszcze milczałam starając się jakoś pozbyć znowu z myśli i okropnego widoku zabitych nestorów. Nawet pokusiłam się o kilkukrotne pokręcenie głową, starając się wyrzucić z pamięci złych myśli. Skupiłam się za to na dalszej rozmowie z kobietą, na szczęście nasza kolejna wymiana zdań była już bardziej przyjemna. Dotyczyła przyszłości, w nią zawsze można było spoglądać z nadzieją i w sposób pozytywny. Z radością i niecierpliwością czekałam na następne miesiące, które miały mi przynieść wiele zmian i radości.
- Za mąż? A ma lady już narzeczonego? Czy rodzice dopiero go lady przedstawią? W każdym razie czekają lady duże zmiany w tym roku - dodałam już życzliwym głosem.
Uśmiechnęłam się na myśl o imieniu dla dziecka. Oczywiście, że miałam swoje typy, ale ta decyzja nie należała tylko do mnie. Zresztą, do rozwiązania jeszcze trochę czasu, musiałam jeszcze trochę poczekać nie tylko na przybycie mojego dziecka, ale i powrót męża. Jego decyzja w tej kwestii była bardzo ważna, nie mogłam tego z nim nie przedyskutować lub pozwolić mu wybrać. Jakkolwiek zadecydujemy, będzie je nosił z dumą.
- Imię z pewnością, ale z tym muszę poczekać na powrót mojego męża z wyjazdu. Nie odbiorę mu tej przyjemności brania udziału w wyborze tak ważnej kwestii jakim było imię, prawda? - zapytałam. - A co do planów, to muszę zadbać o odpowiedni wystrój komnaty dla mojego dziecka. I dalej niż do kwietnia czy maja nic nie planuję, nie wiem co przyniesie mi macierzyństwo.
Maska sprawiała, że czułam się bardziej otwarta na rozmowy, nie miałam ku temu oporów, ponieważ nawet jeśli spotkamy się jeszcze kiedyś w przyszłości, to i tak prawdopodobnie nie będziemy wiedzieć, że rozmawiałyśmy ze sobą podczas sylwestrowego balu.
- Póki co nie mam potrzeby, aby cokolwiek planować, bo na tę chwilę czuję się niezwykle spełniona - stwierdziłam z radością w głowie.
- Nie mogę uwierzyć, że lady nie słyszała. Huczał o tym przecież cały czarodziejski świat - westchnęłam ciężko, ponieważ nadal z trudem wracało mi się myślami do zeszłego roku.
Przez chwilę milczałam nie do końca wiedzieć jak ująć w słowach tragedię, jaka się tam wtedy wydarzyła. Użyłam wszystkich swoich sił, aby zapomnieć widoku tych martwych ludzi, w tym członka mojego własnego rodu. O tym wydarzeniu pisały gazety, rozmawiali wszyscy zastanawiając się i spekulując czyja to była sprawka.
- Rok temu, podczas balu sylwestrowego lady Nott zginęli nestorowie znakomitych rodów - powiedziałam cicho, robiąc krótką przerwę przed wymienieniem nazwisk nestorów, którzy zostali zabici. - Zginął nestor rodu Yaxley, Avery, Bulstrode, Flint oraz Travers. Wielka szkoda, naprawdę ogromna strata. Niech się lady nie przyznaje, że nic nie wiedziała. I mówię to z życzliwości.
Nie byłam w stanie ukryć w głosie zniesmaczenia jakie mnie dopadło. Przez chwilę jeszcze milczałam starając się jakoś pozbyć znowu z myśli i okropnego widoku zabitych nestorów. Nawet pokusiłam się o kilkukrotne pokręcenie głową, starając się wyrzucić z pamięci złych myśli. Skupiłam się za to na dalszej rozmowie z kobietą, na szczęście nasza kolejna wymiana zdań była już bardziej przyjemna. Dotyczyła przyszłości, w nią zawsze można było spoglądać z nadzieją i w sposób pozytywny. Z radością i niecierpliwością czekałam na następne miesiące, które miały mi przynieść wiele zmian i radości.
- Za mąż? A ma lady już narzeczonego? Czy rodzice dopiero go lady przedstawią? W każdym razie czekają lady duże zmiany w tym roku - dodałam już życzliwym głosem.
Uśmiechnęłam się na myśl o imieniu dla dziecka. Oczywiście, że miałam swoje typy, ale ta decyzja nie należała tylko do mnie. Zresztą, do rozwiązania jeszcze trochę czasu, musiałam jeszcze trochę poczekać nie tylko na przybycie mojego dziecka, ale i powrót męża. Jego decyzja w tej kwestii była bardzo ważna, nie mogłam tego z nim nie przedyskutować lub pozwolić mu wybrać. Jakkolwiek zadecydujemy, będzie je nosił z dumą.
- Imię z pewnością, ale z tym muszę poczekać na powrót mojego męża z wyjazdu. Nie odbiorę mu tej przyjemności brania udziału w wyborze tak ważnej kwestii jakim było imię, prawda? - zapytałam. - A co do planów, to muszę zadbać o odpowiedni wystrój komnaty dla mojego dziecka. I dalej niż do kwietnia czy maja nic nie planuję, nie wiem co przyniesie mi macierzyństwo.
Maska sprawiała, że czułam się bardziej otwarta na rozmowy, nie miałam ku temu oporów, ponieważ nawet jeśli spotkamy się jeszcze kiedyś w przyszłości, to i tak prawdopodobnie nie będziemy wiedzieć, że rozmawiałyśmy ze sobą podczas sylwestrowego balu.
- Póki co nie mam potrzeby, aby cokolwiek planować, bo na tę chwilę czuję się niezwykle spełniona - stwierdziłam z radością w głowie.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Zapewne gdyby urodziła się swoim bratem, o wszystkim by usłyszała. Może nawet się tam zjawiła. I wszystko zapamiętała.
Rzeczywistość była jednak bardziej skomplikowana, niż się wydawało. Jako kobieta zawsze miała mniejszy dostęp do wiedzy politycznej. Jej ród faktycznie skupiał się w dużej mierze na polityce, ale... Nie ona grała tutaj pierwsze skrzypce. Na dodatek z powodu silnie opiekuńczej matki, miała wrażenie, że jej świat był naprawdę mały, zahaczający może nawet o klatkę. Połowy rzeczy Unie po prostu nie mówiono – niby to ze względów bezpieczeństwa, niby z uprzejmości. Nie zmieniało to jednak tego, że wiele z nich – nawet w młodym wieku – chciała mimo wszystko wiedzieć.
– Zdaje mi się, że coś słyszałam. Nie jestem jednak do końca pewna. – naprostowała szczerze. Czytywała czasem gazety, jednak nie tak często jak jej ojciec. Nie była również zręcznym politykiem obytym w towarzystwie, przesiadywała zwykle z damami albo – jeszcze częściej – z książkami.
Domyślała się, że chodzi o którąś z ubiegłorocznych tragedii. Pytanie tylko – którą? Nie była tak obeznana w polityce, większość wiedzy czerpała z konwersacji i starych ksiąg. W tych drugich jednak na próżno było szukać aktualnej wiedzy.
Czekała z niecierpliwością na to, co usłyszy. Nie mogła się jednak powstrzymać od uniesienia brwi, słysząc drugą część jej wypowiedzi. W tym momencie cieszyła się, że czarna pierzasta maska skrywa wymalowane na jej twarzy emocje.
Czy ona właśnie powiedziała "Bulstrode"? To nie miało sensu. Ich protoplastą był przecież duch, który odszedł z cielesnej powłoki wieki temu. A duch nie może drugi raz zginąć. Coś ewidentnie musiała pomylić, bo ciemnowłosa była bardziej niż pewna, że zasiadali nawet dziś przy wspólnym stole.
– Istotnie. Jest mi niezmiernie przykro z tego powodu. Mam nadzieję, że ta tragedia się nie powtórzy. – przyznała, choć nie mogła zrobić nic więcej jak złożyć kondolencje. Oczywiście pozostałym rodom, bo jej przodek przecież dalej "żył-nie żył". Kojarzyła jednak, że słyszała raz rozmowę rodziców na temat zmarłych podczas poprzedniego sabatu. Może nieznajomej chodziło o kogoś innego z rodu Bulstrode? Nie mogła jednak być z rodu Bulstrode, skoro podała na ten temat fałszywą informację, o tym Una doskonale wiedziała.
Rozmowa zeszła na temat nieco luźniejszy. Była za, choć intrygowało ją, do jakiego rodu mogła należeć nieznajoma kobieta.
– Powiedzmy. – odpowiedziała, bazując na plotce, którą usłyszała od własnej ciotki podczas wróżb z jedną z czarownic. O kogoś musiało jej chodzić. Una jednak instynktownie czuła, że miała na myśli inną chrześnicę, a może po prostu chciała, by tak było. – Nie znam go jeszcze, ale myślę, że wkrótce poznam.
Nie potrzebowała mówić więcej. Zresztą, jak inaczej mogłaby odpowiedzieć? "Tak naprawdę to moja ciotka powiedziała o jedno zdanie za dużo i sprawdzam wiarygodność jej wypowiedzi." brzmiało prawdziwie, ale zbyt wulgarnie.
– Rozumiem – odparła na wzmiankę o mężu nieznajomej. Bądź co bądź decyzję przy wyborze imienia podejmowała zwykle obie strony. Liczyła jednak w duchu na to, że jej akurat – potomkini rodu Bulstrode – przyjdzie bezwzględnie wybrać imię, choćby dla jednego dziecka. Nawet jeśli... Finalnie miało nie urodzić się żywe, jak to przewidziała wróżba. – To musi być trudne. Nie mogłabym się doczekać, aż spotkam własne dziecko. – Uśmiechnęła się ciepło.
Pokiwała głową w lekkim zamyśleniu. Kobieta naprawdę zdawała się beztroska. Una szczerze jej zazdrościła.
– Myśli lady, że to będzie chłopiec czy dziewczynka? – rzuciła z czystej grzeczności niżeli z faktycznego zainteresowania. O co innego mogłaby spytać na salonach ciężarną kobietę?
Rzeczywistość była jednak bardziej skomplikowana, niż się wydawało. Jako kobieta zawsze miała mniejszy dostęp do wiedzy politycznej. Jej ród faktycznie skupiał się w dużej mierze na polityce, ale... Nie ona grała tutaj pierwsze skrzypce. Na dodatek z powodu silnie opiekuńczej matki, miała wrażenie, że jej świat był naprawdę mały, zahaczający może nawet o klatkę. Połowy rzeczy Unie po prostu nie mówiono – niby to ze względów bezpieczeństwa, niby z uprzejmości. Nie zmieniało to jednak tego, że wiele z nich – nawet w młodym wieku – chciała mimo wszystko wiedzieć.
– Zdaje mi się, że coś słyszałam. Nie jestem jednak do końca pewna. – naprostowała szczerze. Czytywała czasem gazety, jednak nie tak często jak jej ojciec. Nie była również zręcznym politykiem obytym w towarzystwie, przesiadywała zwykle z damami albo – jeszcze częściej – z książkami.
Domyślała się, że chodzi o którąś z ubiegłorocznych tragedii. Pytanie tylko – którą? Nie była tak obeznana w polityce, większość wiedzy czerpała z konwersacji i starych ksiąg. W tych drugich jednak na próżno było szukać aktualnej wiedzy.
Czekała z niecierpliwością na to, co usłyszy. Nie mogła się jednak powstrzymać od uniesienia brwi, słysząc drugą część jej wypowiedzi. W tym momencie cieszyła się, że czarna pierzasta maska skrywa wymalowane na jej twarzy emocje.
Czy ona właśnie powiedziała "Bulstrode"? To nie miało sensu. Ich protoplastą był przecież duch, który odszedł z cielesnej powłoki wieki temu. A duch nie może drugi raz zginąć. Coś ewidentnie musiała pomylić, bo ciemnowłosa była bardziej niż pewna, że zasiadali nawet dziś przy wspólnym stole.
– Istotnie. Jest mi niezmiernie przykro z tego powodu. Mam nadzieję, że ta tragedia się nie powtórzy. – przyznała, choć nie mogła zrobić nic więcej jak złożyć kondolencje. Oczywiście pozostałym rodom, bo jej przodek przecież dalej "żył-nie żył". Kojarzyła jednak, że słyszała raz rozmowę rodziców na temat zmarłych podczas poprzedniego sabatu. Może nieznajomej chodziło o kogoś innego z rodu Bulstrode? Nie mogła jednak być z rodu Bulstrode, skoro podała na ten temat fałszywą informację, o tym Una doskonale wiedziała.
Rozmowa zeszła na temat nieco luźniejszy. Była za, choć intrygowało ją, do jakiego rodu mogła należeć nieznajoma kobieta.
– Powiedzmy. – odpowiedziała, bazując na plotce, którą usłyszała od własnej ciotki podczas wróżb z jedną z czarownic. O kogoś musiało jej chodzić. Una jednak instynktownie czuła, że miała na myśli inną chrześnicę, a może po prostu chciała, by tak było. – Nie znam go jeszcze, ale myślę, że wkrótce poznam.
Nie potrzebowała mówić więcej. Zresztą, jak inaczej mogłaby odpowiedzieć? "Tak naprawdę to moja ciotka powiedziała o jedno zdanie za dużo i sprawdzam wiarygodność jej wypowiedzi." brzmiało prawdziwie, ale zbyt wulgarnie.
– Rozumiem – odparła na wzmiankę o mężu nieznajomej. Bądź co bądź decyzję przy wyborze imienia podejmowała zwykle obie strony. Liczyła jednak w duchu na to, że jej akurat – potomkini rodu Bulstrode – przyjdzie bezwzględnie wybrać imię, choćby dla jednego dziecka. Nawet jeśli... Finalnie miało nie urodzić się żywe, jak to przewidziała wróżba. – To musi być trudne. Nie mogłabym się doczekać, aż spotkam własne dziecko. – Uśmiechnęła się ciepło.
Pokiwała głową w lekkim zamyśleniu. Kobieta naprawdę zdawała się beztroska. Una szczerze jej zazdrościła.
– Myśli lady, że to będzie chłopiec czy dziewczynka? – rzuciła z czystej grzeczności niżeli z faktycznego zainteresowania. O co innego mogłaby spytać na salonach ciężarną kobietę?
How long ago did I die?
Where was I buried?
Rozmawianie o zamążpójściu zawsze było bardzo ciekawym zajęciem wśród dam. Osobiście nie znałam chyba żadnej, której nie interesowałyby plotki dotyczące tego kto z kim i kiedy weźmie ślub, jak wyglądają najmodniejsze w tym sezonie sukienki oraz czy to złoto czy też srebro powinno być głównym motywem dodatków. Jak wszyscy z pewnością wiedzą u mnie zdecydowanie było to piękne srebro, za złotem nie przepadam i źle by to wyglądało, gdyby w Yaxley’s Hall zagościło. Od mojego ślubu minęło jednak trochę czasu, na pokazach królowały już nowe najmodniejsze fasony więc było o czym rozmawiać. Ale panna, która mi towarzyszyła, nie była jeszcze na takim etapie przygotowań, aby móc z nią o tym dokładniej porozmawiać.
- Przygotowywanie ślubu sprawiło mi niezwykle dużo przyjemności, uważam, że każda kobieta powinna mieć wpływ na przebieg i wygląd swojej uroczystości - powiedziałam z dumą w głosie, wiedziałam przecież, że nie każda panna miała taką możliwość. - Zdecydowanie polecam, jeśli tylko nadarzy się lady taka okazja.
Rozmowa o dzieciach była kolejną kwestią często i bardzo chętnie przeze mnie poruszaną. Powoli zapełniała się garderoba pełna dziecięcych stroi, póki co stroniłam od kupowania pięknych malutkich sukieneczek i spodenek dla chłopców, za to posiadałam już pełno bucików, czapeczek i haftowanych chust w rodowe kolory i przewodnie motywy Yaxley’ów. Na pytanie rozmówczyni o płeć dziecka lekko się uśmiechnęłam. Oczywistym było, że pragnęłam dziewczynki. Mogłabym uczyć ją grania na fortepianie, zabierać do rezerwatu jednorożców, wspólnie czytać powieści romantyczne, gdy już będzie na tyle duża, że przebrnięcie przez miłosne tomiki nie będzie sprawiać jej trudności. W moim umyśle był jednak chłopiec, tak jak usłyszałam podczas przepowiedni na wieczorze panieńskim u Marine, tak jak z pewnością pragnął tego mój mąż i ojciec. Syn był przedłużeniem rodu, jego obecność sprawiała, że nasza rodzina mogła trwać i przekazywać swoje wartości dalej. Młoda krew to świeża krew, o którą trzeba było dbać, by przyniosła w przyszłości pożytek swojej rodzinie.
- Sądzę, że to chłopiec - odparłam w końcu.
Siedząc na ławeczce obserwowałam dziewczęta składające kwiaty. Nowy rok miał przynieść tyle zmian, już abstrahując od mojego prywatnego życia, czekały nas ogromne zmiany w czarodziejskim świecie i skłamałabym, gdybym powiedziała, że się tym nie denerwowałam. Starałam się o tym nie myśleć i zbytnio nie przejmować, głównie ze względu na mój stan, ale nie było to wcale takie łatwe. Po chwili przyjemnej rozmowy wracało się na ziemię i zdawało sprawę z faktu jak to wszystko wygląda i w czym dorastać będą nasze dzieci. I jeśli nasi lordowie i nowy Minister nic z tym nie zrobią, to będziemy żyć otoczeni brudną krwią. Z czasem wymiesza się ona z naszą czystą i, mam nadzieję, że tego nie doczekam, koniec będzie naszego szlachetnego życia. Pokładałam ogromne nadzieje w nadchodzących zmianach i wydarzeniach, jakie za sobą niosły. Westchnęłam cicho.
- Myślę, że powoli pora wracać na salę - dodałam.
- Przygotowywanie ślubu sprawiło mi niezwykle dużo przyjemności, uważam, że każda kobieta powinna mieć wpływ na przebieg i wygląd swojej uroczystości - powiedziałam z dumą w głosie, wiedziałam przecież, że nie każda panna miała taką możliwość. - Zdecydowanie polecam, jeśli tylko nadarzy się lady taka okazja.
Rozmowa o dzieciach była kolejną kwestią często i bardzo chętnie przeze mnie poruszaną. Powoli zapełniała się garderoba pełna dziecięcych stroi, póki co stroniłam od kupowania pięknych malutkich sukieneczek i spodenek dla chłopców, za to posiadałam już pełno bucików, czapeczek i haftowanych chust w rodowe kolory i przewodnie motywy Yaxley’ów. Na pytanie rozmówczyni o płeć dziecka lekko się uśmiechnęłam. Oczywistym było, że pragnęłam dziewczynki. Mogłabym uczyć ją grania na fortepianie, zabierać do rezerwatu jednorożców, wspólnie czytać powieści romantyczne, gdy już będzie na tyle duża, że przebrnięcie przez miłosne tomiki nie będzie sprawiać jej trudności. W moim umyśle był jednak chłopiec, tak jak usłyszałam podczas przepowiedni na wieczorze panieńskim u Marine, tak jak z pewnością pragnął tego mój mąż i ojciec. Syn był przedłużeniem rodu, jego obecność sprawiała, że nasza rodzina mogła trwać i przekazywać swoje wartości dalej. Młoda krew to świeża krew, o którą trzeba było dbać, by przyniosła w przyszłości pożytek swojej rodzinie.
- Sądzę, że to chłopiec - odparłam w końcu.
Siedząc na ławeczce obserwowałam dziewczęta składające kwiaty. Nowy rok miał przynieść tyle zmian, już abstrahując od mojego prywatnego życia, czekały nas ogromne zmiany w czarodziejskim świecie i skłamałabym, gdybym powiedziała, że się tym nie denerwowałam. Starałam się o tym nie myśleć i zbytnio nie przejmować, głównie ze względu na mój stan, ale nie było to wcale takie łatwe. Po chwili przyjemnej rozmowy wracało się na ziemię i zdawało sprawę z faktu jak to wszystko wygląda i w czym dorastać będą nasze dzieci. I jeśli nasi lordowie i nowy Minister nic z tym nie zrobią, to będziemy żyć otoczeni brudną krwią. Z czasem wymiesza się ona z naszą czystą i, mam nadzieję, że tego nie doczekam, koniec będzie naszego szlachetnego życia. Pokładałam ogromne nadzieje w nadchodzących zmianach i wydarzeniach, jakie za sobą niosły. Westchnęłam cicho.
- Myślę, że powoli pora wracać na salę - dodałam.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Pokiwała głową ze zrozumieniem. A więc miała do czynienia z prawdopodobnie nie tak niedawno zaślubioną arystokratką? Ciekawa informacja. Ciężarna kobieta musiała więc być prawdopodobnie dość młoda. Una zastanawiała się, czy personalnie ją zna, czy może bardzo rzadko na siebie trafiały.
Wracając jednak do sprawy małżeństwa – nie była pewna, czy w ogóle kiedykolwiek do tego dojdzie. Całe życie spędziła z nosem w książkach, większym zamiłowaniem darząc pergamin niż wszystkich możliwych dostojników. Nigdy szczególnie nie interesowała się płcią przeciwną, wielbicieli też nigdy nie miała wielu... Szczerze wątpiła, czy teraz któryś odważy się postarać o jej względy. Nawet w dorosłym wieku. Odnosiła po prostu wrażenie, że jej osobowość wszystkich kandydatów jedynie przytłacza, zwracając ich uwagę na zalety innych szlachcianek.
Bulstrode uśmiechnęła się na wzmiankę o chłopcu. Mogła spodziewać się takiej odpowiedzi – każda kobieta w ich kręgach marzyła o tym samym. Urodzenie syna oznaczało ustabilizowaną pozycję, przedłużenie rodu męża i – najpewniej – uspokojenie małżonka na długi, długi czas. Zgadywała, że żadna dama nie chciała nieustannie próbować zajść w ciążę, by urodzić dziedzica. Ona sama nie wiedziała do końca, czy po urodzeniu chłopca, umiałaby się przemóc do czegoś jeszcze. Ale czy w ogóle by jej się to udało? To było naprawdę trudne pytanie.
Ścisnęła delikatnie ramiona pod wpływem chłodu. Rzeczywiście – coś w słowach zamaskowanej nieznajomej było. Robiło się coraz chłodniej, przebywanie na zewnątrz o tej porze stanowiło nie lada wyzwanie, zwłaszcza dla osoby tak drobnej jak Una.
– W rzeczy samej, miałam właściwie rzec to samo – odpowiedziała, unosząc kącik ust z sympatią. Wtedy jednak zaczepiła ją niespodziewanie jakaś czarownica.
– Dobry wieczór... Słyszałam, że lady wie wiele na temat tutejszych zwyczajów. Sama przebywałam długo we Francji i tak się składa, że nieszczególnie kojarzę niektóre z nich. Czy mogłaby mi lady streścić w skrócie, jaka panuje teraz moda? – Kobieta wydawała się jeszcze młodsza od niej głównie przez barwę głosu i wahanie w głosie, Una jednak dostrzegła w tym okazję dla siebie. Może i była jeszcze mniej doświadczona niż brązowowłosa, ale czy powinna wzgardzić rozmową z nią? Nie wypadało, poza tym Unę tknęło pewne ukłucie ciekawości, co takiego działo się ostatnio w polityce francuskich rodów salonowych. Nic nie stało na przeszkodzie, by pociągnąć trochę młódkę za język.
|| Opcja 2: Dyskusja o polityce
+ Historia Magii Poziom II (i +5 do kostek za wygraną w kalambury )
Wracając jednak do sprawy małżeństwa – nie była pewna, czy w ogóle kiedykolwiek do tego dojdzie. Całe życie spędziła z nosem w książkach, większym zamiłowaniem darząc pergamin niż wszystkich możliwych dostojników. Nigdy szczególnie nie interesowała się płcią przeciwną, wielbicieli też nigdy nie miała wielu... Szczerze wątpiła, czy teraz któryś odważy się postarać o jej względy. Nawet w dorosłym wieku. Odnosiła po prostu wrażenie, że jej osobowość wszystkich kandydatów jedynie przytłacza, zwracając ich uwagę na zalety innych szlachcianek.
Bulstrode uśmiechnęła się na wzmiankę o chłopcu. Mogła spodziewać się takiej odpowiedzi – każda kobieta w ich kręgach marzyła o tym samym. Urodzenie syna oznaczało ustabilizowaną pozycję, przedłużenie rodu męża i – najpewniej – uspokojenie małżonka na długi, długi czas. Zgadywała, że żadna dama nie chciała nieustannie próbować zajść w ciążę, by urodzić dziedzica. Ona sama nie wiedziała do końca, czy po urodzeniu chłopca, umiałaby się przemóc do czegoś jeszcze. Ale czy w ogóle by jej się to udało? To było naprawdę trudne pytanie.
Ścisnęła delikatnie ramiona pod wpływem chłodu. Rzeczywiście – coś w słowach zamaskowanej nieznajomej było. Robiło się coraz chłodniej, przebywanie na zewnątrz o tej porze stanowiło nie lada wyzwanie, zwłaszcza dla osoby tak drobnej jak Una.
– W rzeczy samej, miałam właściwie rzec to samo – odpowiedziała, unosząc kącik ust z sympatią. Wtedy jednak zaczepiła ją niespodziewanie jakaś czarownica.
– Dobry wieczór... Słyszałam, że lady wie wiele na temat tutejszych zwyczajów. Sama przebywałam długo we Francji i tak się składa, że nieszczególnie kojarzę niektóre z nich. Czy mogłaby mi lady streścić w skrócie, jaka panuje teraz moda? – Kobieta wydawała się jeszcze młodsza od niej głównie przez barwę głosu i wahanie w głosie, Una jednak dostrzegła w tym okazję dla siebie. Może i była jeszcze mniej doświadczona niż brązowowłosa, ale czy powinna wzgardzić rozmową z nią? Nie wypadało, poza tym Unę tknęło pewne ukłucie ciekawości, co takiego działo się ostatnio w polityce francuskich rodów salonowych. Nic nie stało na przeszkodzie, by pociągnąć trochę młódkę za język.
|| Opcja 2: Dyskusja o polityce
+ Historia Magii Poziom II (i +5 do kostek za wygraną w kalambury )
How long ago did I die?
Where was I buried?
The member 'Una Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Gustaw służył lady Nott od czterdziestu lat i szczerze cieszył się na kolejnego Sylwestra - przepych Sabatu zawsze radował jego oczy, a swe obowiązki spełniał ze szczerym oddaniem, gorliwie pilnując by bal przebiegał bez zakłóceń. Tym razem, ku jego przerażeniu, coś zakłóciło jednak obchody zabawy. Obchodząc labirynt, dostrzegł poruszenie wśród bahanek, a następnie jeden ze służących streścił mu pokrótce przebieg skandalu, którego dopuściła się jedna z zaproszonych tu pań. Niebywale zgorszony Gustaw w pośpiechu zaczął obchodzić posiadłość, mając baczne oko na gości i chcąc zaprowadzić tych szlachetnie urodzonych jak najdalej od spanikowanych bahanek. Fontanna tańczących driad nie znajdowała się co prawda w labiryncie, ale któreś z przerażonych stworzonek wciąż mogło się tu zabłąkać i pomimo spokoju innych służących (ależ sytuacja już opanowana, proszę się nie przejmować panie Gustawie, bahanki są posłuszne i na pewno nie dadzą odczuć innym gościom tego małego dramatu, co najwyżej pogorszy pan sytuację...) wiedział swoje! Wiedział, że zaproszenie plebsu na tą zabawę to był niewybaczalny błąd, błąd, którego lady Adelaide zdawała się nie dostrzegać! To na pewno ktoś z gminu zabił tamtą bahankę - ktoś niegodny stąpania po pięknym pałacu, niewychowany, nieobyczajny, okrutny i nieświadom towarzyskich konwenansów. Gustaw był naprawdę wściekły. Latami pracował na swoją skromną pozycję na służbie u Nottów, a tymczasem jacyś parweniusze ot tak, po prostu, dostawali zaproszenia na najświetniejszą imprezę towarzyską roku, na bal przeznaczony tylko dla osób błękitnej krwi. Chociaż zalewał go gniew, to na widok dwójki eleganckich gości, przybrał na twarz dobrotliwy uśmiech wiernego lokaja. Chociaż pod maskami każdy liczył na anonimowość, to on brał służył już na zbyt wielu wydarzeniach, by wątpić w swe umiejętności osądzania dobrego stroju. Ta dwójka była ubrana drogo, elegancko i ze smakiem - tak, jak należało. Chociaż ci gorsi goście też starali się jakoś wyglądać, to Gustaw naiwnie sądził, że potrafił ich rozpoznać i oddzielić ziarno od chwastów w tym tłumie.
-Szanowni Państwo, proszę wybaczyć za przerwanie dyskusji, ale właśnie zaserwowano nowe desery w sali głównej - kawior na słodko, płonące lody, ciasto z pięciu rodzajów czekolady i karmelowe ptysie. Lady Nott prosiła, bym przekazał gościom o nowym menu, tym bardziej, że lody będą płonąć tylko przez chwilę, aby nie psuć atmosfery na sali zbyt jasnym blaskiem. - skłonił się uprzejmie, licząc, że zdoła zagnać gości jak najdalej od feralnego labiryntu.
-Szanowni Państwo, proszę wybaczyć za przerwanie dyskusji, ale właśnie zaserwowano nowe desery w sali głównej - kawior na słodko, płonące lody, ciasto z pięciu rodzajów czekolady i karmelowe ptysie. Lady Nott prosiła, bym przekazał gościom o nowym menu, tym bardziej, że lody będą płonąć tylko przez chwilę, aby nie psuć atmosfery na sali zbyt jasnym blaskiem. - skłonił się uprzejmie, licząc, że zdoła zagnać gości jak najdalej od feralnego labiryntu.
I show not your face but your heart's desire
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Fontanna tańczących driad
Szybka odpowiedź