Schody
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 20:36, w całości zmieniany 2 razy
Szatę wierzchnią zostawił naprędce, w mocnym nieładzie na (jak mu się zdawało) jednym z wieszaków. Co dziwniejsze, wcale nie widział kręcących się dookoła ludzi. Miliony myśli nagle pojawiły się w jego głowie świecąc niezmożonym blaskiem - czyżby faktycznie się spóźnił? Gdzie byli inni? - i tak się tym przejął, że pospieszną wędrówkę w górę po schodach. Drewno cicho skrzypiało pod żwawo stawianymi krokami, balustrada była prawie tak samo chłodna jak ta na zewnątrz, co wywoływało w Travisie nieprzyjemne dreszcze. Dotarłszy na sam szczyt, widząc całą mnogość bocznych drzwi oraz ani jednej żywej duszy począł się zastanawiać czy nie pomylił skrzydeł domu. Oddychając głęboko przejechał dłonią po czuprynie szukając w myślach wyjścia z tego ambarasu. Biedny, nie przewidział aż takiego wpływu alkoholu na swoje zdolności poznawczo-motoryczne. Na sam koniec panicznych rozważań podjął decyzję o powrocie do miejsca, z którego przyszedł. Podczas jeszcze szybszego schodzenia po drewnianych stopniach nieszczęśliwie potknął się o wystający - bardzo nagannie - dywan, niemal wywracając się na sam dół. I znikąd żadnej pomocy, żadnych panien gotowych go złapać
Był zgubiony.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Nie byłam pewna, czy otwieram dwunaste czy dwudzieste drzwi z kolei, w każdym jednak razie byłam w końcu szczęśliwa, że udało mi się natrafić na hol ze schodami. Co prawda nie wyglądały szczególnie okazale i raczej służyły służbie lub prywatnemu użytkowaniu przez mieszkańców Hampton Court, ale miałam nadzieję, że zaprowadzą mnie do ludzi. A przynajmniej w miejsce, gdzie będzie coś więcej niż mój rozchichotany głos i złudne echo powtarzające za mną kolejne słowa. Stanęłam właśnie na dole schodów, zastanawiając się, czy wejść na górę (może nie powinno mnie tu być?), gdy z nieba spadło na mnie przeznaczenie. No dobrze, może nie do końca z nieba i nie takie całkiem przeznaczenie (chociaż jeśli przeznaczenie miałoby twarz, to mogłaby to być właśnie ta urocza facjata), no i nie tak po prostu spadło, co się potknęło, ale mimo wszystko! Dopiero kiedy jaśnie pan mężczyzna się zatrzymał na moim ramieniu, które machinalnie przytrzymałam, żeby nie sturlał się przypadkiem dalej, mogłam dostrzec, że ubrany jest zupełnie inaczej niż służba, a więc musiał być definitywnie jakimś zagubionym szlachcicem, w dodatku trochę chwiejącym się na nogach, ale teraz mi to absolutnie nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, ucieszyłam się, że nie tylko ja okazałam się małą sierotką gubiącą drogę, a przecież we dwójkę łatwiej nam będzie odszukać pozostałych uczestników Sabatu.
- Z nieba mi pan spadł, lordzie - powiedziałam więc zalotnie, nie puszczając jego ramienia i ostrożnie sprowadziłam go po dwóch ostatnich schodkach, aby stanął bezpiecznie na statycznej ziemi. - Czy wie lord może, jak z powrotem trafić do sali balowej? Oglądałam tutejsze obrazy i w tym wszystkim nawet nie patrzyłam, w którą stronę idę, a echo w rezydencji sprawia, że muzyka zdaje się dobiegać z każdej strony - powiedziałam zrezygnowana, mierząc spojrzeniem uważnie, aż nieco ukradkowo, mojego prawie-wybawiciela.
- Najmocniej przepraszam - odezwał się po długich, niezręcznych minutach upływających na zorientowaniu się w swoim własnym położeniu. Stała przed nim kobieta obdarzona niezwykłym pięknem, o melodyjnym głosie oraz podobnym problemie do tego dręczącego jego osobę, w której dopiero teraz rozpoznał Thalię. Nie mógł się nie uśmiechnąć zasłyszawszy jej słowa. - Proszę mi wybaczyć, straciłem równowagę na widok twojej onieśmielającej urody, lady Fawley. - Jak zwykle czarujący, bez względu na okoliczności. Fakt, że właśnie rozmawiał z siostrą Elisabeth wydawał się nie mieć w ogóle żadnego znaczenia. - Nie rozpoznałem twojej twarzy przez to… wszystko. Witaj - powiedział, tylko nieznacznie się pochylając. Wolał nie ryzykować przetoczeniem się po drobnej kobiecie, nie chciał nikomu zrobić krzywdy.
Pytanie go zafrapowało. I ubolewał nad tym, że tak naprawdę nie jest w stanie pomóc zgubionej jak on, teraz już znajomej. Duma nie pozwalała mu się przyznać do porażki, dlatego grał na czas. W jego zmętniałym od alkoholu umyśle wszystko zdawało się być wręcz idealnie zaplanowane, w dodatku w ciągu logicznym.
- Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, należy wyjść z klatki i wejść innym przejściem. Właśnie tam zmierzałem - powiedział zerkając dyskretnie na dół. Zaraz i tak ponownie uniósł wzrok. - Jak ja się odwdzięczę za uratowanie życia? - spytał. Hiperbolizując, zahaczając o flirt, który prawdopodobnie wszedł mu w krew. Nieprzyzwoitość? Brak taktu? Nie istniała.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
- Och, lordzie, lord też nie ma sobie nic do zarzucenia - trzepnęłam go lekko po ramieniu, bezczelnie z nim flirtując, zanim uświadomiłam sobie, że to bardzo nieodpowiedzialne i bardzo nachalne. W końcu to mężczyźni lubili polować, lubili być myśliwymi i lubili celować ze swoich kusz w bezbronne ofiary. A ja całkowicie machinalnie przemieniłam się z takiej ofiary właśnie w myśliwego, co natychmiast i bezzwłocznie postanowiłam naprawić, wbijając zawstydzone spojrzenie w ziemię i błyskawicznie przyciągając dłoń do siebie. - Zdaje się, że nie tylko dziewczęta lady Nott postanowiła zrzucić z nóg mocnymi alkoholami - powiedziałam ze śmiechem, nie szczędząc sobie już żadnych podchodów. Przyjemna była świadomość faktu, że nie tylko mi lekko szumiało w głowie; chociaż sądząc po wzroku Travisa i po jego małej przygodzie ze schodami, wypił chyba nieco więcej. Na wszelki wypadek stanęłam jednak zboku, gdyby Greengrassowi zachciało się nagle na mnie przewrócić; a byłoby dość niezręcznie wytłumaczyć potem taką sytuację przypadkowej osobie, która mogła nas znaleźć.
Spojrzałam w górę schodów, gdzie nagle pojawił się chwilę temu Travis, ale najwyraźniej nie było tam wyjścia do sali balowej - zresztą jakim sposobem, skoro sala była na parterze? Należało się więc wrócić jednym z korytarzy i opuścić wielką klatkę schodową, jak zresztą słusznie zauważył od razu lord Greengrass. Problemem było tylko to, który korytarz wybrać i w które drzwi się skierować. Właśnie dlatego lubiłam nasz niewielki rodowy dworek w Cumberland, gdzie wszystko było na swoim miejscu i nikt nie potrzebował mapy, aby się po nim poruszać.
- Dotrzymanie mi towarzystwa przez jakiś czas będzie wystarczającą nagrodą. No i znalezienie wyjścia z tego całego ambarasu. - Uśmiechnęłam się, postanawiając złapać byka za rogi i zaryzykować. Lord Travis nie uciekł jak szalony na mój widok, ale został, aby kontynuować rozmowę, co mile połechtało moje ego. Nawet jeśli robił to z czystego obowiązku. - Niestety moja wizyta we Francji sprawiła, że jestem bardzo do tyłu z towarzyskim życiem Anglii i prawie nikogo tu nie znam. A samotna szlachcianka podpierająca ściany na Sabacie nie robi na nikim dobrego wrażenia - powiedziałam już z nieco mniejszym entuzjazmem, kreując smutną wizję smutnej Thalii pozostawionej samej sobie. Miałam już dodać, że moja siostra wystawiła mnie do wiatru i sama zniknęła gdzieś w komnatach Hampton Court, ale przezornie ugryzłam się w język. Temat Lizzie z pewnością nie był tym, który lord Greengrass chciałby teraz poruszać; szczególnie w stanie wskazującym.
- Bardzo dziękuję za miłe słowa - powiedział, znów lekko się skłaniając. Otaksował wzrokiem nagłą zmianę w postawie - taktyce? - młodszej znajomej i nie wiedząc dlaczego, zapragnął, żeby zachowywała się swobodniej. – Najwidoczniej zamiarem lady Nott było rozluźnienie nas. Skorzystajmy z tego - stwierdził z całą stanowczością oraz pewnością siebie. - Ciekawi mnie natomiast dlaczego i wy piłyście. Nie uwierzę, że grałyście w karty - dodał na sam koniec przyłączając się do śmiechu swej towarzyszki. Dopiero potem sytuacja stała się bardziej skomplikowana, kiedy właściwie miał się okazać bohaterem godnym damy w opresji, a nie miał ku temu warunków. Za nic w świecie nie zdawał sobie sprawy z tego gdzie jest, ani którędy powinni wyjść, byleby tylko udać się prosto do sali balowej. To właśnie tam miały się odbyć dalsze celebracje Nowego Roku.
Pokiwał ze zrozumieniem głową, z ust wymsknęło mu się nawet ciche westchnięcie.
- Doskonale to rozumiem. Ja na przykład nie miałem z kim pójść, dlatego zastanawiałem się jak spędzę Sylwestra. Mogę teraz powiedzieć, że to ty mi spadłaś z nieba lady Fawley - zaczął z wyraźną ulgą. - Zresztą, nawet gdybym miał towarzystwo, to równie mocno cieszyłbym się z obecności panienki dzisiejszego wieczoru - przyznał, nie mogąc powstrzymać się przed porozumiewawczym mrugnięciem w jej stronę. - Tak samo nie znalazłem jeszcze partnerki na ślub lorda Lestrange i lady Bulstrode, chyba ominęła mnie dobra passa. - Zwierzył się, zupełnie nie wiedząc dlaczego. To raczej nie polepszało jego opinii u siostry Lizzy. Prawdopodobnie alkohol rozwiązał mu język, później będzie żałował wypowiedzianych słów, które, choć zgodne z prawdą, były dość żenujące. - Nie mówmy jednak o przykrych rzeczach. Idziemy? - spytał spoglądając na kobietę wyczekująco.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
- Och, nie, lady Nott zaplanowała nam mały sprawdzian z wiedzy o szlacheckich rodach... co prawda niektóre pytania były dziwne, a nawet jak nie znałyśmy odpowiedzi, nikt nie raczył nam ich udzielić, jakby prowadzące wieczorek same ich nie znały i chciały nas tylko podpuścić, żebyśmy specjalnie piły karne kolejki wina - westchnęłam, bo moje przypuszczenia wydawały się bardziej niż trafne. Pamiętałam pytania, na które żadna ze szlachcianek nie odpowiedziała, a mimo to nikt nie zadał sobie trudu, aby zdradzić nam prawidłową odpowiedź. Jaki mógłby być inny cel trzymania tego w tajemnicy niż właśnie oszustwo? Wymyślić pytanie bez prawidłowej odpowiedzi, a potem się cieszyć, że nikt nie zna na nie odpowiedzi. Wiedziałam jednak, że nie było sensu się kłócić, bo kiedy ktoś sobie coś ubzdura, to nic mu nie przemówi do rozsądku; zresztą podpadanie lady Nott jeszcze przed właściwym rozpoczęciem Sabatu było... cóż, mało odpowiedzialne.
- Mam nadzieję, że nie będzie nietaktem stwierdzenie, że jest mi bardzo miło, że przyszedł lord sam. Nie mam wyrzutów sumienia, że odciągam cię od twojej partnerki - powiedziałam entuzjastycznie, nagle podbudowana faktem, że nie byłam jedyną osobą na Sabacie, która przyszła tu sama, bez narzeczonego lub narzeczonej u boku. To było chyba typowo ludzkie; wiedzieć, że nie jest się w czymś osamotnionym i że wcale z tego powodu nie trzeba się czuć społecznym pariasem. Wiele mi brakowało do mojej siostry, która pewnie nawet nie zwracała uwagi na takie szczegóły jak pojawienie się z kimś u boku, ale dla mnie miało to ogromne znaczenie, szczególnie, że w ostatnich tygodniach moje poszukiwania potencjalnej
Poprawiłam suknię, która zawinęła mi się wokół kostek; wiedziałam, że należało ją jeszcze odrobinę skrócić przed Sabatem, pół cala, nie więcej, ale moja próżność wygrała z rozwagą i teraz płaciłam za to swoją cenę. Ostatnie, czego mi teraz było potrzeba, to wywrócić się o własną suknię. Rozejrzałam się jeszcze raz po klatce schodowej, ale postanowiłam pozostawić decyzję Travisowi - w końcu on był tutaj mężczyzną, samcem alfa i przewodnikiem stada, nawet jeśli to stado składało się z młodej i zagubionej dzierlatki. Mimo to wcisnęłam mu rękę pod ramię, zanim zdążyłam pomyśleć, co robię (i zanim lord Greengrass zdążył zaprotestować), a potem uśmiechnęłam się promiennie. Chrzanić konwenanse.
- Idziemy. Bardzo chętnie dam się wyratować z opresji - mruknęłam nieśmiało (akurat), spoglądając z boku na męski profil. Cóż, z pewnością lord Travis umiał się zachować w takich sytuacjach; czymże było ratowanie niewiasty w obliczu krwiożerczych smoków ziejących ogniem?
Nie zastanawiał się nad dalszymi atrakcjami tego wieczora. Domyślał się, jak potoczy się kolejny sabatowy Sylwester. Ani drobna myśl odnosząca się do tak niefortunnego rozpoczęcia nowego roku, jakie zostanie im zgotowane w sali balowej, nie przyszła mu do głowy. Nie miał nawet ku temu żadnych podstaw. W jego żyłach krążył dobry humor wylewający się na wierzch tuż po uspokojeniu przyspieszonego rytmu serca. Flirt w tym mało trzeźwym wydaniu prezentował się znacznie gorzej niż bez procentów zmieszanych z krwią, lecz cóż było robić. Nie znał żadnego sposobu na natychmiastowe wypłukanie z siebie wlanych do gardła wyskokowych napojów. Musiał żyć z tym, co miał.
Wysłuchał skargi na temat gry zgotowanej szlachciankom przez lady Adelaidę i pokiwał ze zrozumieniem głową. Gdyby to oni mieli raczyć się podobnymi rozrywkami… możliwe, że Greengrass specjalnie odpowiadałby źle w celu wypicia większej ilości alkoholu. Nie, żeby lubił się upijać, lecz był Sylwester. Może nie być do tego lepszej okazji.
- To rzeczywiście bardzo nieeleganckie - skomentował brak poprawnych odpowiedzi. Których organizatorka powinna udzielić, jeżeli w jej zamyśle chciała doedukować dziewczęta. - Prawdopodobnie chodziło jedynie o wypicie alkoholu z okazji Sabatu oraz Nowego Roku. Nie widzę innego wytłumaczenia dla takich praktyk - przytaknął słowom Thalii. Była taka mądra! Jeszcze chwila, a się w niej zakocha, co nie byłoby dobrym pomysłem. Ze względu na Lizzy na przykład. Dobrze go znała i nie chciałaby, żeby jej siostra miała coś wspólnego z tak niepoprawnym romantykiem, szybko tracącym zainteresowanie swoimi podbojami. Smutne, ale niestety prawdziwe. I on się z tym w zupełności zgadzał.
- Nie czuję się urażony. Jestem zaszczycony, że chcesz mieć właśnie we mnie swoje towarzystwo lady Fawley - odpowiedział z narastającym uśmiechem. Pochylił delikatnie głowę, pełną nadziei na brak zawrotów głowy. Jednocześnie ucieszył się z powodu taktownego milczenia na temat jego wylewu szczerości. Przyznania się do bycia samotnym mężczyzną niemającym partnerki na ślub znajomych. To było żałosne. – Wybornie – odparł na jej śmiały gest wsadzenia ręki pod jego ramię. Wygiął je tak, jak należało, obdarowując Thalię uprzejmym uśmiechem. Modląc się o bezpieczne zejście na dół oraz rychłe odnalezienie sali balowej, udali się wspólnie na świętowanie północy.
zt
WHEN OUR WORDS COLLIDE
W okresie zimowym tradycyjnie w domach wiesza się gałązki jemioły, która ma strzec tak samo miejsce, jak i jego domowników, przed klątwami i urokami. Bukiet miał zapewnić zgodę, szczęście, pomyślność. Co istotniejsze, jego obecność daje przyzwolenie na wymienianie się publicznymi pocałunkami.
Chcąc skorzystać z przywileju jemioły, mężczyzna winien zerwać białą jagodę i wręczyć ją kobiecie. Przyjmując jagodę kobieta godzi się na pocałunek. Zgodnie z tradycją mężczyzna, który zerwie z bukietu ostatnią z jagód, zostanie obdarowany darem płodności i wkrótce spłodzi syna.
Zerwanie jagody należy zgłosić w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku obdarowanej kobiety.
Tuż obok schodów, na podestach ustawionych ponad gośćmi stoi kilka rzeźb wykonanych z najczystszego marmuru, które czasem podrygują w rytm muzyki, a nieraz zastygają bez ruchu. Podobno zostały specjalnie przestawione tam na dzisiejszy wieczór, aby wspomóc odwiedzających je, w decyzjach na temat przyszłości w nadchodzącym roku. Raczą uśmiechem, opowiadają wiekowe historie, a także potrafią zasłynąć dobrą radą. Każdy ze wspaniałych obecnych może podejść i zadać własne pytanie, ale powinno być ono dobrze przemyślane, bowiem posągi są rozchwytywane. Po zareagowaniu na zadane pytanie kłaniają się i zwracają do innej osoby. Wtedy przejść można do następnej rzeźby, o ile ta akurat nie jest zajęta zabawianiem kogoś innego.
Pierwsza od lewej jest potężna figura stojącego na czterech łapach lwa, którego ogromna i miękka grzywa zdaje się falować na niewidzialnym wietrze. Gdy odzywa się, jego głos jest głęboki i twardy, a każdy, kto go słucha, może mieć wrażenie, że jest najmądrzejszy spośród wszystkich rzeźb obecnych w tym miejscu. Można zadać mu jedynie takie pytania, na które odpowiedź będzie twierdząca lub zaprzeczająca, a po zrobieniu tego należy rzucić kością k3 i zinterpretować samodzielnie wynik.
- Odpowiedzi:
1: raczej tak
2: chyba nie
3: to możliwe
Następnie obok lwa znaleźć można piękną kobietę, która trzyma w dłoniach bukiet słoneczników, co kilka minut wąchając go i rozkoszując tym zapachem. Ubrana jest w delikatną szatę, która na pierwszy rzut oka przypomina lekką mgiełkę, przyjemnie otulającą jej kamienne ciało. Uśmiech ma ciepły i spokojny, a gdy zadasz jej pytanie, jej twarz rozpogodzi się jeszcze bardziej, przez co zwyczajne patrzenie na nią, przywodzi na myśl piękną nimfę. Należy rzucić kością k3 i zinterpretować wynik.
- Reakcje:
1: wyciąga do Ciebie dłoń, jeśli ją złapiesz, drugą ręką pogłaszcze cię po niej
2: kładzie dłoń na Twoim ramieniu, mrugając zalotnie rzęsami
3: rozpuszcza włosy i kładzie je na swoich ramionach, przeczesując palcami
Ostatnia rzeźba na prawo to stary i mądry człowiek. Jego potężna siwa broda i przywodzą na myśl mężczyznę doświadczonego. Oczy jednak nie posiadają źrenic, przez co są puste i odległe. W dłoni trzyma dziwny amulet, którym co rusz obraca pomiędzy palcami. Patrzy z boku, nie wychylając się nad to. Podchodzącego do niego gościa przywita, kłaniając się i zadając pytanie "Jakiej wiedzy Ci trzeba?. Potrafi udzielić odpowiedzi, ale nigdy nie jest ona taka oczywista. Dopiero głębsze przemyślenie jej, pozwoli wysnuć odpowiednie wnioski. Po zadaniu pytania należy rzucić kością k6 i zinterpretować samodzielnie wynik.
- Odpowiedzi:
1: Ludzie budują zbyt dużo murów, a zbyt mało mostów.
2: Wielkość człowieka polega na jego postanowieniu, żeby być silniejszym niż warunki czasu i życia.
3: Jesteśmy tym, co w swoim życiu powtarzamy. Doskonałość nie jest jednorazowym aktem, lecz nawykiem.
4: Jesteśmy kształtowani przez nasze myśli. Jesteśmy tym, czym one są. Gdy umysł jest niezmącony, przychodzi szczęście i podąża za nami jak cień.
5: Są dwie drogi, aby przeżyć życie. Jedna to żyć tak, jakby nic nie było cudem. Druga to żyć tak, jakby cudem było wszystko.
6: Natura pełna jest nieskończonych rzeczy, niedostępnych doświadczeniu.
Jeśli zostaniesz w tym miejscu wystarczająco długo (minimum 5 postów po 300 słów), rzeźby zaczynają nabierać do Ciebie coraz więcej zaufania. Odchodząc od nich można rzucić kością k10. W przypadku uzyskania wyniku k10 podbiega do Ciebie mała dziewczynka, która wkłada Ci w dłoń kawałek oszlifowanego halitu. Halit możesz odebrać w aktualizacjach, linkując swój rzut.
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Każdy, kto zabierze jedną z jagód jemioły, zobowiązany jest do wpisania tego w aktualizacjach celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
To nie miała być rodzinna uroczystość, w której Selwyni nie odstępowali siebie na krok. Cóż by to było za marnotrawstwo wspaniałej okazji, jeśli pozostaliby sami dla siebie? Bezprawna i zachłanna głupota, do której nie mogli doprowadzić. Żadne z nich nie musiało jednak wymawiać swych obaw na głos — znali się wszak lepiej, niż ktokolwiek inny. Dlatego, zanim jeszcze pojawili się w progach Hampton Court, znali swoje zadania i w pełni się z nimi zgadzali. Robili to już niejednokrotnie i każde z nich czuło się w tym jak ryba w wodzie. Ich charaktery oraz osobowości uzupełniały się, by tkać splot obserwacji oraz wiadomości szufladkowanych do odpowiednich miejsc umysłu. Cóż... Może Rhysand mniej się na tym skupiał, jednak jego zalety leżały gdzie indziej. Zawsze potrafił z łatwością wpasować się w każde otoczenie, każdą grupę, a swoją charyzmą pociągnąć innych. Nic dziwnego — był wszak synem Morgany, który szedł jej śladami lepiej niż ktokolwiek. Wybrali ten sam departament, ich ekspresje nakładały się, podobnie jak zdolności manipulacji. I chociaż ambasadorowi brakowało jeszcze wiele do osiągnięcia poziomu matki, spełniał się w roli wodzireja tłumu. Nawet tutaj i teraz, w pięć minut po rozpoczęciu Rian nie musiał specjalnie śledzić poczynań brata, by wiedzieć, gdzie go odnaleźć. Wchodząc na salę balową, Rhysand wybijał się ponad wszystkich nie tylko wzrostem, lecz osobami mu towarzyszącymi. Stojąc w otoczeniu powiększającego się grona fikuśnie ubranych gości lady Nott, brylował we własnym żywiole. Jednej z kobiet zerwał nawet owoc jemioły, co wywołało krótki, kpiący uśmiech na ustach młodszego z braci. Niedostrzegalny grymas pod maską na jeden i ten sam gest starszego. Był niczym dziecko w krainie zabawek — każdą z nich chciał dotknąć, każdej z nich pragnął, by szybko się nimi znudzić i przejść do kolejnych. Ale to działało. Często Rian widział w swoim bracie aktora, który nie potrzebował przebrania, by świetnie odgrywać swoją rolę, a tutaj — w pełnym umundurowaniu — mógł być każdym, kim tylko chciał. W tym wypadku złotym i panującym nad wszystkimi Słońcem.
Prócz Rhysanda Riordan w oddali obserwował także matkę. Lawirowała w czerni między gośćmi, zwracając na siebie uwagę zarówno mężczyzn, jak i kobiet. I chociaż jej twarz skrywała maska — jak każdego wewnątrz Hampton Court — nie można było odmówić jej niepowtarzalnego uroku. Blask młodszych z obecnych przedstawicielek płci pięknej widocznie przygasał, gdy do ich grona dołączała lady doyenne, która mimo wieku nie miała sobie nic do zarzucenia. Ich matka pomimo trudności parła naprzód, nie robiąc sobie nic z wielu głosów przeciwnych, parła naprzód — czy to na polu politycznych walk o władzę, czy w tańcu, do którego za jakiś czas miał dołączyć i sam Rian. Wciąż trzymał się jednak na uboczu, wiedząc, że początek sabatu był momentem, gdy uwaga wszystkim — mimo że rozproszona — wciąż nie była uśpiona. To pod koniec panował wspaniały chaos pełen pijaństwa i rozwiązłych języków, a do tego czasu jeszcze było daleko. Korzystając więc jeszcze z chwil spajających gości z salą balową oraz dziejącym się tam harmidrem, Selwyn wyszedł niepostrzeżenie, by wrócić śladem, którym przyszedł. Kierował się w stronę wyjścia, lecz nie zamierzał odchodzić. Wchodząc na sabat, dostrzegł nieopodal głównych schodów pięknie wykute rzeźby i grzechem byłoby, gdyby je ominął bez poświęcenia im większej ilości czasu. Riordan był przekonany, iż miały się okazać lepszym towarzystwem aniżeli znaczna część zacnych gości lady Nott. I tak miał mieć zaszczyt czerpać z ich obecności, lecz jeszcze nie teraz. Nie tak prędko... Jego kroki na marmurowych stopniach zlewały się w rytm dochodzącej z sali balowej muzyki, jednak nie zatrzymywał się, aż nie dotarł do celu, by stanąć przed wielkim lwem. Przez dobrą chwilę szlachcic przyglądał się niesamowitemu kunsztowi prezentującemu się wśród detali stworzenia, nie mogąc oderwać spojrzenia od sierści zwierzęcia. Każdy włos był widoczny, a precyzja włożona w dzieło była czymś, czego nie widywało się często. Figura króla zwierząt bezsprzecznie byłaby dla każdego kolekcjonera złotym nabytkiem, jaki winien był stać na wejściu każdej galerii sztuki. Ciesząc się z panujących tam względnie pustek, Riordan sięgnął po papierosa i następnie zaciągnął się dobrze znanym smakiem ulubionego tytoniu. Gdy gęsty obłok opuścił jego usta, by rozpuścić się wokół maski, oczy zmrużyły, nie odrywając się ani na moment od rzeźby, a on odezwał się pierwszy raz od wejścia do Hampton Court. - Czy to będzie długi wieczór? - mruknął bardziej do siebie z typową dla siebie aksamitną głębią, lecz lew zamrugał i spojrzał na mężczyznę ze swego cokołu. Jego łapy przeorały niewidzialną ziemię, sylwetka wyprostowała się, a następnie władca zwierząt przemówił zgodnie z przypisanym mu kłamstwem.
Hear the wolves at the door
Grab a piece if you're able
Silver bullets on the floor
'k3' : 3
- Cóż za zmarnowana okazja na zadanie prawdziwie inspirującego pytania – skomentowała cichym pomrukiem, bliskim temu lwiemu, leniwie wychodząc z półcienia rzucanego przez sklepienie schodów. Stała tu już dłuższą chwilę, ciesząc się chłodem pomieszczenia: po skwarze sali balowej, pełnej dźwięków i gorąca wirujących w tańcu ciał, wyłożony marmurem zakątek pełen budzących zachwyt rzeźb wydawał się wręcz chłodną jaskinią. – Noce Sabatów zawsze są wyjątkowo długie, nieprawdaż? – zagadnęła, nie dając po sobie poznać, że przecież tu debiutowała, po raz pierwszy doświadczając wspaniałości wystawnego bankietu na własnej skórze. Znała jednak wiele opowieści o tym wyjątkowym wieczorze, który zawsze dostarczał niesamowitych wrażeń. Nawet ten ubiegłoroczny zapadł w pamięć, krwawo, lecz bez wątpienia zapisując się wyraźnie w historii czarodziejskiej socjety. Dlaczego więc nieznajomy mężczyzna pytał o długość dopiero rozpoczynającej się na dobre, pełnej rozkoszy, nocy? Mericourt nie potrafiła dokładnie wyczytać z jego tonu, czy wypowiedziane słowa wibrowały ironią, smutkiem czy niecierpliwością – a może zmęczeniem wiekowego seniora, mającego już za sobą dziesiątki sabatów, marzącego już tylko o opuszczeniu Hampton Court i zaszyciu się w magicznie podgrzewanej pościeli, by śnić o zmarłej miłości. Nie, to nie było to: im bliżej wysokiego, barczystego czarodzieja się znajdowała, tym więcej elementów układanki wpadało na swoje miejsca. Ciągle pozostawiając większość miejsca pod znakiem zapytania, skrywał swą twarz za maską, głosu nie była w stanie powiązać z żadną znaną osobą, a ograniczone gesty nie pozwalały nawet określić jego pochodzenia. Tym lepiej; intrygowało ją to, nie irytowało, rzadko kiedy miała okazję tak swobodnie porozmawiać z kimś całkiem nieznajomym, samej również pozostając w ukryciu.
- Stoję tu dłuższą chwilę. Najczęściej padają pytania o miłość. Nie o zdrowie, nie o galeony. Interesujące – podzieliła się spostrzeżeniem, stając w końcu obok mężczyzny. Nie patrzyła jednak na niego, nie zerknęła na profil ani na moment, wpatrzona w powoli przemieszczające się przed nimi rzeźby, uśmiechnięte, przychylne, lecz bezduszne w swych zdawkowych odpowiedziach. – Nikt też jeszcze nie zapytał o długość nocy. Punkt za oryginalność dla ciebie – dodała swobodnym tonem, od razu porzucając przesadne uprzejmości. Byli tu względnie sami, nie mając pojęcia, z kim rozmawiają; równie dobrze ona mogła okazać się majestatyczną damą, a on nieśmiałym, dalekim krewnym. Nie, żeby taką aurą się otaczał, bo choć nie zaszczyciła go ani jednym spojrzeniem, to gdy do niego podchodziła dokładnie zbadała wzrokiem całą wyprostowaną sylwetkę. Miał też ładny głos, głęboki, jakby stworzony do przemawiania lub, kto wie, profesjonalnego śpiewu? Lecz jaki artysta zadawałby kamiennym wyroczniom tak banalne pytanie, niedotyczące romantycznych porywów lub przyszłości najnowszej kompozycji, stworzonej podczas księżycowych, wojennych nocy? Deirdre nie przepadała za zagadkami, lubiła jasne sytuacje, ociosane z półprawd konkrety, sama była jednak zawsze pomiędzy, za zasłoną tajemnicy, teraz, stojąc naprzeciw pięknej, kunsztownie wykonanej figury lwa, także dosłownie.
- Czy tej nocy pocałuję mężczyznę, który jest bliski memu sercu? – spytała swobodnie, przyglądając się miękkiej grzywie zwierzęcia i pustym, kamiennym oczom, nieco rozbawiona, tak, jakby prezentowała zagubionemu chłopcu prawidłową formę pytań.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
'k3' : 2
Cóż za zmarnowana okazja na zadanie prawdziwie inspirującego pytania.
- Może czekam, aż ktoś mnie zainspiruje na lepsze? - odparł, nie odrywając przez chwilę spojrzenia od rzeźby i jeszcze zanim odnalazł spojrzeniem kobiecą sylwetkę wyłaniającą się z półmroku. Mającą w swoim chodzie coś, co przyciągało spojrzenia, lecz nie był to ruch wyćwiczony tańcem. Chodziła, by wywoływać podziw. Zmuszała, by patrzeć, ale nie dotykać. W zupełnie inny sposób przeszła dzielącą ich — bardzo niewielką — odległość od dziewcząt z rodów szlacheckich. Wszak one miały wzbudzać zainteresowanie, ale nie rządzę. Miały uwodzić niewinnością, nie niebezpieczną kobiecością. Drapieżnością, jaka biła od nowej towarzyszki Selwyna. Obleczona przez tak bardzo umiłowaną mu czerń, zdawała sobie doskonale sprawę ze swoich atutów, pozwalając, by suknia współgrała z każdym jej ruchem. Złoto maski przebijało się w żałobnej warstwie materiału, przypominając, jak bardzo ludzie umiłowali sobie ten kruszec — mimo że otaczali się nim na co dzień.
Nikt też jeszcze nie zapytał o długość nocy.
- A po prostu wystarczy otworzyć usta - odpowiedział jej instynktownie. Gdy podeszła bliżej, mógł wyczuć okalające jej sylwetkę perfumy, które — mimo że nie były w tonie mu odpowiadającym — tworzyły przyjemną mieszankę. Oryginalną, bo nieprzesadnie słodkawą, ale też nieco mącącą zmysły ciężarem. A Riordan lubił wszystko, co utrzymało trzeźwość umysłu i wystrzegał się chwiejności, jaka mogła zostać z łatwością wprowadzona. A ostatnie czego pragnął to zaburzonego poglądu na sytuację. - Gdybyś znała mojego brata, wiedziałabyś, o czym mówię - dodał, kontynuując jeszcze przez chwilę temat długości nocy. Jego słowa były nieco bardziej miękkie i chociaż nasączone pewnego rodzaju przewidywaniem, nie dało się ukryć — i sam Riordan nie chciał kryć — delikatnego rozbawienia. W końcu Rhysand był niezwykle absorbującym człowiekiem. Przypominał dziecko domagające się uwagi i molestujące wszystkich o swoje pięć minut. Nie wiedział, jak można było tak egzystować. Jednak kolejny już raz nieznana kobieta kazała mu skierować swą uwagę na siebie. Słysząc jej pytanie oraz odpowiedź rzeźby, Selwyn pozwolił sobie na delikatny grymas rozbawienia skrywany wciąż pod maską. Ta słowna gra, jaka zaczęła się, odkąd nieznajoma odezwała się po raz pierwszy, na pewno przypadłaby do gustu Rhysandowi, który bez oporu przejąłby władzę nad rozmową. Chociaż Riordan z nieukrywaną ciekawością obserwowałby starcie brata z kimś, kto nie pozwoliłby złapać się na piękne słówka, wymagając więcej. Wymagając od niego wysiłku, zamiast podawać się wprost na tacy. Jego nowa towarzyszka mogłaby spełnić te wymagania? Może mogli się przekonać. - Może następne zadasz za mnie? - spytał, gdy lew zakończył swą odpowiedź dla czarownicy. Gdy ta spojrzała na mężczyznę, Rian wskazał dłonią następną rzeźbę pięknej niewiasty, dając jej możliwość kontynuowania rozmowy lub odłączenia się, by wrócić do przerwanego zajęcia podsłuchiwania intymnych wyznań innych ludzi.
Hear the wolves at the door
Grab a piece if you're able
Silver bullets on the floor
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4