Główne schody
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Schody
Główne schody prowadzą prosto do sali balowej oraz pobocznych pomieszczeń, wewnątrz których w których odbywają się bardziej kameralne przyjęcia. Łączą wnętrza z dziedzińcem oraz najbardziej reprezentacyjnymi częściami ogrodów, niemal zawsze przyozdobione świeżymi kwiatami witają gości z honorami - a ich balkony mogą stanowić ucieczkę od bardziej zatłoczonych sal. Schody są wysokie, lecz za sprawą magii uwieszonych na nich gargulców przesuwają się samoistnie, podążając za myślami gości.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 20:36, w całości zmieniany 2 razy
Świeżo upieczony wdowiec (już po raz drugi!) przeżywał właśnie katusze związane z brakiem partnerki na tegoroczny bal. Uczciwy wiek ponad czterdziestu lat i szczególne oddanie sprawie, jaką był handel fortepianami, czyniło z niego partię godną zachwytu. Może co najwyżej nieco zbyt garbaty nos (teraz skrywany pod maską), albo stosunkowo małe stopy (rozmiar czterdzieści) mogły odpychać partnerki, ale zdawało mu się, że nie to jest powodem. Żałoba, którą musiał nosić, oczywiście odznaczała się dumnie, po tym jak szanowna małżonka zmarła w katuszach przy porodzie, była oczywiście nieprzyjemna, ale i tak nie znał jej za dobrze. Była jakaś dziwna i nieszczególnie zadowolona z faktu, że trafiła w jego ramiona, jakby to cokolwiek miało zmienić. Teraz więc rozglądał się za kimś nie dość, że ładniejszym, to jeszcze najlepiej trochę milszym, bo tamta lubiła wbić mu czasem szpilę. Łapiąc chwilę oddechu przed wejściem do sali balowej, dostrzegł jednak kobietę o kruczoczarnych włosach i egzotycznym spojrzeniu.
- O pani, miło mi poznać, pani pozwoli, że się przedstawię, jam jest lord Christopher - pokłonił jej się w nonszalanckim geście, chwytając jeszcze bladą dłoń kobiety (Dei) i składając na niej krótki pocałunek. - Przeszkodziłem? - nie odczekał, aż odpowiedź zostanie mu udzielona. - Takiego spojrzenia nigdzie indziej nie mógłbym dostrzec, tylko w pani oczach, milady. Błagam pokornie, daj mi jeden taniec, abym mógł poznać twą osobę - deklamował komplementy niczym poezję, odsłaniając białe zęby w uśmiechu i zalotnie mrużąc oczy, następnie wydymając usta w lekki dzióbek.
- Zatańczmy walca, akurat grają, czyż to nie doskonała okazja? - gotów był podać kobiecie swoje ramię, aby ta ruszyła razem z nim do sali balowej, aby oddać się muzyce i wirowaniu po marmurowych posadzkach, tak jakby nikogo innego tam nie było. Christopher był kochliwy, ale na bardzo krótko, a dziś zakochał się w tej piękności. Jak ona miała na imię? Och nie ważne, ten powab, ta gładka cera, ta smukła szyja i chód. Dama w istocie boska w swym jestestwie, jeśli tylko chciała powierzyć mu swoją dłoń, aby poprowadził ją w stronę tańców. Po cóż to gnieździć się w korytarzu, gdy tam trwa bal i prawdziwa zabawa?
- O pani, miło mi poznać, pani pozwoli, że się przedstawię, jam jest lord Christopher - pokłonił jej się w nonszalanckim geście, chwytając jeszcze bladą dłoń kobiety (Dei) i składając na niej krótki pocałunek. - Przeszkodziłem? - nie odczekał, aż odpowiedź zostanie mu udzielona. - Takiego spojrzenia nigdzie indziej nie mógłbym dostrzec, tylko w pani oczach, milady. Błagam pokornie, daj mi jeden taniec, abym mógł poznać twą osobę - deklamował komplementy niczym poezję, odsłaniając białe zęby w uśmiechu i zalotnie mrużąc oczy, następnie wydymając usta w lekki dzióbek.
- Zatańczmy walca, akurat grają, czyż to nie doskonała okazja? - gotów był podać kobiecie swoje ramię, aby ta ruszyła razem z nim do sali balowej, aby oddać się muzyce i wirowaniu po marmurowych posadzkach, tak jakby nikogo innego tam nie było. Christopher był kochliwy, ale na bardzo krótko, a dziś zakochał się w tej piękności. Jak ona miała na imię? Och nie ważne, ten powab, ta gładka cera, ta smukła szyja i chód. Dama w istocie boska w swym jestestwie, jeśli tylko chciała powierzyć mu swoją dłoń, aby poprowadził ją w stronę tańców. Po cóż to gnieździć się w korytarzu, gdy tam trwa bal i prawdziwa zabawa?
I show not your face but your heart's desire
Zdawało mi się, że kątem oka dostrzegłam moją kuzynkę, od której zresztą pożyczyłam suknię, ale nie skupiałam tam uwagi, słuchając uważnie mojego towarzysza rozmowy. Ten zdawał się być pogrążony we własnych rozmyślaniach, ale ja nie miałam pojęcia, jaka etykieta właściwie obowiązuje w trakcie podobnych do tej rozmów w takich okolicznościach. Nieprzyjemne uczucie ścisnęło żołądek, ale skóra na moich dłoniach się nie pociła. Kiwałam więc beznamiętnie głową, obserwując go i udając, że rozumiem.
- Nie wierzy pan w przeznaczenie? Wizje, które przepowie jasnowidz, jak rzeczywiste mogą się stać? Podobno kieruje nami siła niezależna od nas samych, a jednak... - utkwiłam w nim moje niebieskie spojówki, wyraźnie śledząc jego oczy, próbując zrozumieć je głębiej, zapamiętać. - Tak często żałujemy tego co uczyniliśmy, czyż nie? - uśmiechnęłam się kącikiem ust, bo to zdanie dotyczyło mnie w stu procentach, oraz nie nie dotyczyło mnie wcale. Pewne procesy dalej układały się w mojej głowie, a ja starałam się skupiać na przyszłości, nie na tym co się stało. Byłam trzeźwa, a jednak coś szumiało w głowie. Słuchałam więc, co ma do powiedzenia na temat przyszłości, czego od niej pragnie. Kiwałam powoli głową, bo zgadzałam się z tymi słowami. Wspomniał, że chciałby odzyskać spokój ducha. To zaciekawiło mnie bardziej niż konflikt.
- Gdzie odszedł? - spytałam, a w moich myślach, wyobrażałam sobie białego gołębia jako symbol pokoju, który odlatuje z ramienia tego mężczyzny. Nie wiedziałam co dokładnie go spotkało, ani jakie ma grzechy, ale byłam ciekawska. Zawsze pragnęłam odpowiedzi, pragnęłam rozrywki, której ten konkretny wieczór na razie zupełnie mi nie zapewniał. Maski kryły wszystko, tym samym nie kryjąc zupełnie nic. Filozof nie udzielił mi konkretnej odpowiedzi, ale jeśli mam być szczera to i tak się jej nie spodziewałam. To tylko zabawa, a przynajmniej tak podpowiadało mi sumienie. Jeśli chciałabym znać przyszłość to udałabym się do Cassandry, a ona przepowiedziałaby śmierć.
- Natura pełna jest nieskończonych rzeczy, niedostępnych doświadczeniu - odparł filozof na pytanie nieznajomego, co o dziwo nie mówiło nic i mówiło wszystko.
- Nie jestem pewna, jak to interpretować, ale jeśli ma rację - tu miałam wrażenie, że filozof spojrzał na mnie wręcz z wyrzutem, jakby nie rozumiał, jak śmiem to kwestionować - to być może wróg powinien wrogiem pozostać - wzruszyłam ramionami, bo nie wierzyłam w przebaczenie, w katharsis i wielkie odmiany. Świat był pusty i smutny. Im prędzej ludzie przestaną się oszukiwać, tym lepiej. Przypatrywałam się mu może zbyt długo, za bardzo wodząc wzrokiem po masce wysadzanej kamieniami. - Gdy byłam dzieckiem, mój ojciec powtarzał, że Człowiek nie spocznie, nim nie zniszczy wszystkich swoich wrogów, a jak już to uczyni, to nie spocznie, aż nie stworzy następnych - powiedziałam spokojnie, zaraz potem spoglądając z powrotem na rzeźbę starszego filozofa. Mój ojczym wymyślał różne bajki, a ja je zapamiętywałam. - Może tak jest lepiej...? Mieć wroga - na myśl przyszedł mi Weasley i nasze ostatnie spotkanie, w którego trakcie odebrałam mu nadzieję. Wciąż gryzło mnie przeczucie, że mogłam zrobić więcej, ale pozwoliłam mu odpłynąć.
- Nie wierzy pan w przeznaczenie? Wizje, które przepowie jasnowidz, jak rzeczywiste mogą się stać? Podobno kieruje nami siła niezależna od nas samych, a jednak... - utkwiłam w nim moje niebieskie spojówki, wyraźnie śledząc jego oczy, próbując zrozumieć je głębiej, zapamiętać. - Tak często żałujemy tego co uczyniliśmy, czyż nie? - uśmiechnęłam się kącikiem ust, bo to zdanie dotyczyło mnie w stu procentach, oraz nie nie dotyczyło mnie wcale. Pewne procesy dalej układały się w mojej głowie, a ja starałam się skupiać na przyszłości, nie na tym co się stało. Byłam trzeźwa, a jednak coś szumiało w głowie. Słuchałam więc, co ma do powiedzenia na temat przyszłości, czego od niej pragnie. Kiwałam powoli głową, bo zgadzałam się z tymi słowami. Wspomniał, że chciałby odzyskać spokój ducha. To zaciekawiło mnie bardziej niż konflikt.
- Gdzie odszedł? - spytałam, a w moich myślach, wyobrażałam sobie białego gołębia jako symbol pokoju, który odlatuje z ramienia tego mężczyzny. Nie wiedziałam co dokładnie go spotkało, ani jakie ma grzechy, ale byłam ciekawska. Zawsze pragnęłam odpowiedzi, pragnęłam rozrywki, której ten konkretny wieczór na razie zupełnie mi nie zapewniał. Maski kryły wszystko, tym samym nie kryjąc zupełnie nic. Filozof nie udzielił mi konkretnej odpowiedzi, ale jeśli mam być szczera to i tak się jej nie spodziewałam. To tylko zabawa, a przynajmniej tak podpowiadało mi sumienie. Jeśli chciałabym znać przyszłość to udałabym się do Cassandry, a ona przepowiedziałaby śmierć.
- Natura pełna jest nieskończonych rzeczy, niedostępnych doświadczeniu - odparł filozof na pytanie nieznajomego, co o dziwo nie mówiło nic i mówiło wszystko.
- Nie jestem pewna, jak to interpretować, ale jeśli ma rację - tu miałam wrażenie, że filozof spojrzał na mnie wręcz z wyrzutem, jakby nie rozumiał, jak śmiem to kwestionować - to być może wróg powinien wrogiem pozostać - wzruszyłam ramionami, bo nie wierzyłam w przebaczenie, w katharsis i wielkie odmiany. Świat był pusty i smutny. Im prędzej ludzie przestaną się oszukiwać, tym lepiej. Przypatrywałam się mu może zbyt długo, za bardzo wodząc wzrokiem po masce wysadzanej kamieniami. - Gdy byłam dzieckiem, mój ojciec powtarzał, że Człowiek nie spocznie, nim nie zniszczy wszystkich swoich wrogów, a jak już to uczyni, to nie spocznie, aż nie stworzy następnych - powiedziałam spokojnie, zaraz potem spoglądając z powrotem na rzeźbę starszego filozofa. Mój ojczym wymyślał różne bajki, a ja je zapamiętywałam. - Może tak jest lepiej...? Mieć wroga - na myśl przyszedł mi Weasley i nasze ostatnie spotkanie, w którego trakcie odebrałam mu nadzieję. Wciąż gryzło mnie przeczucie, że mogłam zrobić więcej, ale pozwoliłam mu odpłynąć.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Przewidywania dotyczące nadchodzącego roku, oferowane przez precyzyjnie wyrzeźbione posągi, nie dawały praktycznie żadnych konkretów, lecz Deirdre nie była zawiedziona deklamowanymi wróżbami, spodziewała się tego, okrągłych słów, łagodnych gestów, wieloznacznych cytatów, mających otworzyć w sercu pytającego odpowiednie zapadnie, doprowadzające go samodzielnie do powzięcia ważnych decyzji. Wróżbiarstwo nigdy nie było jej mocną stroną, a tajemnice astrologii pozostały nieznane; szanowała ich moc, lecz trzecie oko pozostało zamknięte - lub wręcz niewykształcone - a Deirdre twardo stąpała po ziemi, uznając konwersacje z panteonem kamiennych istot za formę niewymagającej rozrywki. Zawodzącej mniej od milczącego towarzystwa, przypadkowy kompan zerkania w zamglone chronologią miesiące zbliżającego się roku nie dotrzymał jej kroku w grze dwuznaczności, cóż, zdarzały się i takie przypadki. Mimo to obdarzyła go kolejnym uśmiechem, gotowa udźwignąć ciężar konwersacji na własnych, prowokująco odsłoniętych barkach, lecz zanim kontynuowała swe przemyślenia oraz sugestie dotyczące zamaskowanego dżentelmena, tuż obok nich stanął inny reprezentant śmietanki towarzyskiej. Zdecydowanie bardziej bezkompromisowy i nadgorliwy, od razu przechodzący do czynów. Deirdre ukryła zdziwienie, nie wyszarpnęła też dłoni pochwyconej w lepki uścisk, a z jej karmazynowych ust nie zniknął uprzejmy uśmiech, z jakim przyjmowała zachwyty oraz komplementy. Przywykła do tego, lecz w znacznie odmiennych okolicznościach, na salonach Sabatu jeszcze nikt nie wychwalał jej tak otwarcie, mile łechtało to ego, ale nie omdlewała z zadowolenia, widząc w sir Christopherze szansę na ucieczkę z dość ponurego towarzystwa miłośnika rzeźb, a także - kto wie - na zdobycie opłacalnej znajomości. Madame Mericourt tam, gdzie tylko mogła, szukała szans na zwiększenie zysków, tych finansowych, ale też tych wykraczających poza liczbowe ramy.
- Proszę prowadzić, sir, noc jest jeszcze młoda a walc to jeden z moich ulubionych tańców - odparła w końcu łagodnie, nie zdradzając swego imienia. Powoli przyjęła oferowane przez dżentelmena ramię, odwracając się jeszcze ostatni raz ku poprzedniemu rozmówcy. - Życzę udanej nocy, sir - i równie bogatego w przyjemności roku - skinęła mu głową w geście pożegnania, po czym pozwoliła poprowadzić się Christopherowi na parkiet, gotowa bawić się tej nocy tak, jak nigdy wcześniej.
| Dei zt
- Proszę prowadzić, sir, noc jest jeszcze młoda a walc to jeden z moich ulubionych tańców - odparła w końcu łagodnie, nie zdradzając swego imienia. Powoli przyjęła oferowane przez dżentelmena ramię, odwracając się jeszcze ostatni raz ku poprzedniemu rozmówcy. - Życzę udanej nocy, sir - i równie bogatego w przyjemności roku - skinęła mu głową w geście pożegnania, po czym pozwoliła poprowadzić się Christopherowi na parkiet, gotowa bawić się tej nocy tak, jak nigdy wcześniej.
| Dei zt
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
- Wierzę, że jesteśmy w stanie kierować swoją przyszłością sami. – stwierdził poważnie, przechylając lekko głowę w bok, aby lepiej przyjrzeć się rzeźbie. Filozof nie da mu satysfakcjonującej odpowiedzi, podobnie jak pozostałe dwie rzeźby, które miały urozmaicić ich czas. Nie powinien zastanawiać się, ani tym bardziej rozważać tego typu słów. To oni decydowali o własnym życiu i właściwie podejmowali decyzję znając niejednokrotnie jej konsekwencje. Świadomość dokonywanych wyborów była istotna, wszystko zależało od nich i tego czym się kierowali. Mając pewnego rodzaju mętlik w głowie ciężko było o racjonalne myślenie i odpowiednie kroki. Dlatego musiał na dłuższą chwilę opuścić Anglię i planował zrobić to na deskach statku o wdzięcznej nazwie Brzask.
- Zmąciły go wątpliwości, choć swój udział miała w tym ciekawość… – odparł. To, co działo się w jego głowie nie powinno ujrzeć światła dziennego. Winien zachować to dla siebie, skupić się na rozwiązaniu własnych problemów, bo tylko on mógł stanąć naprzeciw nim. To nierówna walka, ale znalezienie sposoby było możliwe i to jedna z pewniejszych kwestii. Nikt nie mógł mu pomóc, ani go wesprzeć. Nadszedł czas zmian, przemyśleń i analiz – od tego jakie decyzje zapadną zależała przyszłość. Jedynym rozwiązaniem było otwarcie umysłu i stworzenie nowej perspektywy. Jak inaczej miałby zacząć do tego podchodzić.
Uniósł brew ku górze, kiedy filozof odpowiedział na jego pytanie. Odpowiedź nie satysfakcjonowała go ani trochę, w zasadzie kompletnie go nie obeszła. Nie znaczyło to kompletnie nic, jednocześnie mogąc znaczyć wszystko. Nie każdemu dane było poznanie wszelkich ścieżek. Mało tego, nie każdy mógł doświadczyć tego, czego doświadczali inni.
- Wróg wrogowi nierówny. – odparł na jej słowa. Calypso Carrow nie zawiniła mu niczym. Wręcz przeciwnie, wprowadziła w błogi stan uczuć, których do tej pory nie znał. Była inna, a spędzanie z nią czasu było przyjemnością. Jakże mógłby nazwać ją wrogiem, jeśli takowym nie była. Jedynie przez noszone nazwisko? To nie ich wina, że pochodzili z dwóch rodów z historią sięgającą setek lat wstecz, kreującą ich na naturalnych wrogów. To nie miało znaczenia, bo ta czerwona i biała róża… mogły stworzyć coś więcej niż mrzonki, a w niepamięć puścić pokrętne historie rodów. – Twój ojciec miał rację, Pani. To naturalna postawa każdego z nas, a raczej każdego, kto poczuwa się w ten sposób do realizacji własnego życia. – powiedział, stając frontem do kobiety, z którą właśnie prowadził dyskusję. – Słowo, którego użyłem nie było adekwatne. Metaforyczny wróg, którego miałem na myśli… Czasem świat zaskakuje, kierując nas na nowe ścieżki tego wolałbym się trzymać. Jeśli jest tak, jak mówiłaś wcześniej, Pani… To los decyduje o tym, kto i kiedy staje nam na drodze. – dopowiedział, przekręcając lekko głowę w bok. Był ciekaw, co mogła mu odpowiedzieć.
- Zmąciły go wątpliwości, choć swój udział miała w tym ciekawość… – odparł. To, co działo się w jego głowie nie powinno ujrzeć światła dziennego. Winien zachować to dla siebie, skupić się na rozwiązaniu własnych problemów, bo tylko on mógł stanąć naprzeciw nim. To nierówna walka, ale znalezienie sposoby było możliwe i to jedna z pewniejszych kwestii. Nikt nie mógł mu pomóc, ani go wesprzeć. Nadszedł czas zmian, przemyśleń i analiz – od tego jakie decyzje zapadną zależała przyszłość. Jedynym rozwiązaniem było otwarcie umysłu i stworzenie nowej perspektywy. Jak inaczej miałby zacząć do tego podchodzić.
Uniósł brew ku górze, kiedy filozof odpowiedział na jego pytanie. Odpowiedź nie satysfakcjonowała go ani trochę, w zasadzie kompletnie go nie obeszła. Nie znaczyło to kompletnie nic, jednocześnie mogąc znaczyć wszystko. Nie każdemu dane było poznanie wszelkich ścieżek. Mało tego, nie każdy mógł doświadczyć tego, czego doświadczali inni.
- Wróg wrogowi nierówny. – odparł na jej słowa. Calypso Carrow nie zawiniła mu niczym. Wręcz przeciwnie, wprowadziła w błogi stan uczuć, których do tej pory nie znał. Była inna, a spędzanie z nią czasu było przyjemnością. Jakże mógłby nazwać ją wrogiem, jeśli takowym nie była. Jedynie przez noszone nazwisko? To nie ich wina, że pochodzili z dwóch rodów z historią sięgającą setek lat wstecz, kreującą ich na naturalnych wrogów. To nie miało znaczenia, bo ta czerwona i biała róża… mogły stworzyć coś więcej niż mrzonki, a w niepamięć puścić pokrętne historie rodów. – Twój ojciec miał rację, Pani. To naturalna postawa każdego z nas, a raczej każdego, kto poczuwa się w ten sposób do realizacji własnego życia. – powiedział, stając frontem do kobiety, z którą właśnie prowadził dyskusję. – Słowo, którego użyłem nie było adekwatne. Metaforyczny wróg, którego miałem na myśli… Czasem świat zaskakuje, kierując nas na nowe ścieżki tego wolałbym się trzymać. Jeśli jest tak, jak mówiłaś wcześniej, Pani… To los decyduje o tym, kto i kiedy staje nam na drodze. – dopowiedział, przekręcając lekko głowę w bok. Był ciekaw, co mogła mu odpowiedzieć.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
|tuż po jedenastej
Klatka schodowa była jednym z najmniej tłocznych pomieszczeń. Była miejscem "pomiędzy", punktem przejścia i zapewniała zmęczonym gościom chwile odpoczynku od najróżniejszych wrażeń, w jakie obfitował tegoroczny Sabat. Pięknie ubrani mężczyźni i kobiety leniwie przemieszczali się do kolejnych sal lub też przystawali, aby złapać oddech oraz wyciszyć się, przyglądając się kamiennym rzeźbom.
Rigel również potrzebował chwili odpoczynku. Zabawa w lustrzanym labiryncie była wymagająca, a ciało nadal pamiętało ostatni taniec, przez który to lekko drżały mu kolana. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będzie się tak wyśmienicie bawił... tańcząc? Zupełnie jakby ktoś go podmienił, a starego Rigela Blacka ukrył gdzieś w schowku na miotły. Przecież nigdy nie był dobrym tancerzem... raczej nazwałby się znośnym. A tu wydarzył się prawdziwy cud! I do tego jeszcze został szczerze pochwalony. Kto by pomyślał, że jego nemezis zapewni mu zwycięstwo?
Pewnie nawet matka mi nie uwierzy, jak jej powiem.
Myśląc o tym, poczuł lekkie ukłucie winy, że właśnie ten specjalny i wyjątkowy taniec oddał nieznajomej kobiecie, a nie Jemu. Nie to, że był zły na swoją partnerkę zabawy - ta w żaden sposób go przecież nie uraziła, mimo specyficznych wypowiedzi... ale to wszystko wydawało się jakieś niewłaściwe. Black nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze uda mu się tak zatańczyć.
Ciężko westchnął.
No cóż. Stało się. Może powinienem mu jakoś to wynagrodzić?
Black zdawał sobie sprawę, że to wszystko to był tylko drobiazg, głupota, ale potrzebował uspokoić własne sumienie. W tamtym momencie zauważył podwieszoną jemiołę, na której jeszcze znajdowały się jagody. Nie wahając się ani chwili podszedł do rośliny i zerwał białą małą kuleczkę.
To był prezent idealny.
Niestety nieprzyjemne myśli miały tendencje do nawiedzania lorda Blacka w najmniej odpowiednim momencie, dlatego przeczuwając ich kolejną falę - lepkich i paraliżująco zimnych, skupił się na oglądaniu zaczarowanych marmurowych rzeźb, stojących tuż przy schodach. Słyszał od gości plotkę, że jakoby każda z nich mogła na swój sposób odpowiadać na pytania, a nawet dawać rady.
Może właśnie tego potrzebował?
Wzrok Rigela padł na posąg starego mędrca, który patrzył w przestrzeń swoimi pustymi ślepiami, jakby był w stanie jednocześnie widzieć i przyszłość, i przeszłość. Był najbardziej niepozorny z nich wszystkich, w pewien sposób niepokojący, ale to właśnie sprawiało, że ze wszystkich figur, intrygował najbardziej. Podszedł więc do kamiennego starca, zastanawiając się nad jego pytaniem.
Jakiej wiedzy mi trzeba?
To nie było łatwe pytanie. Możliwości było przecież tak wiele, dlatego młody czarodziej stał tak i myślał, bawiąc się jagodą jemioły, którą nadal trzymał w palcach.
|zabieram jagodę jemioły
Klatka schodowa była jednym z najmniej tłocznych pomieszczeń. Była miejscem "pomiędzy", punktem przejścia i zapewniała zmęczonym gościom chwile odpoczynku od najróżniejszych wrażeń, w jakie obfitował tegoroczny Sabat. Pięknie ubrani mężczyźni i kobiety leniwie przemieszczali się do kolejnych sal lub też przystawali, aby złapać oddech oraz wyciszyć się, przyglądając się kamiennym rzeźbom.
Rigel również potrzebował chwili odpoczynku. Zabawa w lustrzanym labiryncie była wymagająca, a ciało nadal pamiętało ostatni taniec, przez który to lekko drżały mu kolana. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek będzie się tak wyśmienicie bawił... tańcząc? Zupełnie jakby ktoś go podmienił, a starego Rigela Blacka ukrył gdzieś w schowku na miotły. Przecież nigdy nie był dobrym tancerzem... raczej nazwałby się znośnym. A tu wydarzył się prawdziwy cud! I do tego jeszcze został szczerze pochwalony. Kto by pomyślał, że jego nemezis zapewni mu zwycięstwo?
Pewnie nawet matka mi nie uwierzy, jak jej powiem.
Myśląc o tym, poczuł lekkie ukłucie winy, że właśnie ten specjalny i wyjątkowy taniec oddał nieznajomej kobiecie, a nie Jemu. Nie to, że był zły na swoją partnerkę zabawy - ta w żaden sposób go przecież nie uraziła, mimo specyficznych wypowiedzi... ale to wszystko wydawało się jakieś niewłaściwe. Black nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze uda mu się tak zatańczyć.
Ciężko westchnął.
No cóż. Stało się. Może powinienem mu jakoś to wynagrodzić?
Black zdawał sobie sprawę, że to wszystko to był tylko drobiazg, głupota, ale potrzebował uspokoić własne sumienie. W tamtym momencie zauważył podwieszoną jemiołę, na której jeszcze znajdowały się jagody. Nie wahając się ani chwili podszedł do rośliny i zerwał białą małą kuleczkę.
To był prezent idealny.
Niestety nieprzyjemne myśli miały tendencje do nawiedzania lorda Blacka w najmniej odpowiednim momencie, dlatego przeczuwając ich kolejną falę - lepkich i paraliżująco zimnych, skupił się na oglądaniu zaczarowanych marmurowych rzeźb, stojących tuż przy schodach. Słyszał od gości plotkę, że jakoby każda z nich mogła na swój sposób odpowiadać na pytania, a nawet dawać rady.
Może właśnie tego potrzebował?
Wzrok Rigela padł na posąg starego mędrca, który patrzył w przestrzeń swoimi pustymi ślepiami, jakby był w stanie jednocześnie widzieć i przyszłość, i przeszłość. Był najbardziej niepozorny z nich wszystkich, w pewien sposób niepokojący, ale to właśnie sprawiało, że ze wszystkich figur, intrygował najbardziej. Podszedł więc do kamiennego starca, zastanawiając się nad jego pytaniem.
Jakiej wiedzy mi trzeba?
To nie było łatwe pytanie. Możliwości było przecież tak wiele, dlatego młody czarodziej stał tak i myślał, bawiąc się jagodą jemioły, którą nadal trzymał w palcach.
|zabieram jagodę jemioły
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Przez chwilę powstrzymałam się od komentarza, czekałam, aż mężczyzna skończy przyglądać się rzeźbie. Miałam nieco inne zdanie na temat przyszłości. Z jednej strony oczywiście, można było twierdzić, że każdy z nas jest kowalem swojego własnego parszywego lasu, ale z drugiej miałam wrażenie, że wystarczy jedna przepowiedni jasnowidza i wszystko to, czego poszukujemy samodzielnie, będzie niczym. Czy to w ogóle miało sens? Nigdy nie byłam przesadnie ambitna, nie dążyłam do sławy, bogactwa, albo awansów. Interesował mnie własny rozwój, najlepiej w sposób, w jaki inne osoby nie miały na niego wpływu, choć to było szczególnie ciężkie.
— Wierzy pan, że każdy ruch ma wpływ na przyszłość? Że ta rozmowa teraz może zmienić pana los? — zrobiłam pół kroku w przód, nie łamiąc całkowicie dystansu między nami, a jednak zbliżając się do niego. Nie usiłowałam być tajemnicza, byłam zwyczajnie sobą. Przyzwyczajona byłam do tego, że nie każdy lubił ze mną rozmawiać, podobno roztaczałam wokół siebie dziwną aurę, ale owy lord mnie zaciekawił. Przynajmniej wydawało mi się, ze to lord, patrząc na jego sposób bycia, mogłam się oczywiście mylić.
— Podobno ciekawość prowadzi do zguby — na chwilę oderwałam spojrzenie od mężczyzny i przeniosłam je z powrotem na rzeźby. — Nie wierzę w to. Myślę, że do zguby prowadzi nas los — rzadko kiedy wyrażałam swoje zdanie w tak bezpośredni sposób, ale tutaj miałam przecież maskę. Mogłam udawać, kogokolwiek chciałam, czemu więc, zamiast tego wolałam całkowicie się wycofać i porzucić ścisk w żołądku.
Słuchałam jego słów, wydał mi się nieco zagubiony, ale przynajmniej szczery i bezpośredni w swoich domysłach. Nie wiedziałam, o jakiego wroga mu chodzi. Za tym hasłem mogli stać mugole, dawny nieprzyjaciel, albo nawet durny przypadkowy przechodzeń, który akurat podpadł człowiekowi, z którym rozmawiałam. Nieprzychylni ludzie kryli swoje mroki, ale spodziewałam się, że i te ujrzą kiedyś światło dzienne. Z moją pomocą oczywiście.
— Świat co dzień przynosi nam nowości, ale można się przygotować. Schować w cieniu i tam oczekiwać na przeznaczenie — odpowiedziałam miękko, marszcząc brew pod maską, czego nie mógł dostrzec. Zaryzykowałam tymi słowami, a przynajmniej tak mi się zdawało. — Albo wyjść mu naprzeciw i stawić czoła — a ja preferowałam te pierwszą opcję i szczerze? Nawet nie wstydziłam się tego przed samą sobą.
— Wierzy pan, że każdy ruch ma wpływ na przyszłość? Że ta rozmowa teraz może zmienić pana los? — zrobiłam pół kroku w przód, nie łamiąc całkowicie dystansu między nami, a jednak zbliżając się do niego. Nie usiłowałam być tajemnicza, byłam zwyczajnie sobą. Przyzwyczajona byłam do tego, że nie każdy lubił ze mną rozmawiać, podobno roztaczałam wokół siebie dziwną aurę, ale owy lord mnie zaciekawił. Przynajmniej wydawało mi się, ze to lord, patrząc na jego sposób bycia, mogłam się oczywiście mylić.
— Podobno ciekawość prowadzi do zguby — na chwilę oderwałam spojrzenie od mężczyzny i przeniosłam je z powrotem na rzeźby. — Nie wierzę w to. Myślę, że do zguby prowadzi nas los — rzadko kiedy wyrażałam swoje zdanie w tak bezpośredni sposób, ale tutaj miałam przecież maskę. Mogłam udawać, kogokolwiek chciałam, czemu więc, zamiast tego wolałam całkowicie się wycofać i porzucić ścisk w żołądku.
Słuchałam jego słów, wydał mi się nieco zagubiony, ale przynajmniej szczery i bezpośredni w swoich domysłach. Nie wiedziałam, o jakiego wroga mu chodzi. Za tym hasłem mogli stać mugole, dawny nieprzyjaciel, albo nawet durny przypadkowy przechodzeń, który akurat podpadł człowiekowi, z którym rozmawiałam. Nieprzychylni ludzie kryli swoje mroki, ale spodziewałam się, że i te ujrzą kiedyś światło dzienne. Z moją pomocą oczywiście.
— Świat co dzień przynosi nam nowości, ale można się przygotować. Schować w cieniu i tam oczekiwać na przeznaczenie — odpowiedziałam miękko, marszcząc brew pod maską, czego nie mógł dostrzec. Zaryzykowałam tymi słowami, a przynajmniej tak mi się zdawało. — Albo wyjść mu naprzeciw i stawić czoła — a ja preferowałam te pierwszą opcję i szczerze? Nawet nie wstydziłam się tego przed samą sobą.
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
Wierzył, że przyszłość leżała tylko i wyłącznie w ich rękach. Wierzył, że każdy ich krok zależał od świadomie podejmowanych decyzji i tylko oni mogli na to wpłynąć. Zdawało mu się, że słysząc konkretną przepowiednię odnośnie własnego życia – a tym bardziej taką, która wpłynęłaby negatywnie na własny los – automatycznie podjęłoby się wszelkie starania, aby takowego losu uniknąć. A każdy ruch tylko pchałby nas w tym kierunku, dyktowany chęcią uniknięcia własnego losu. Nie warto było znać przyszłości, nie warto było wiedzieć. O wiele przyjemniejszym było zagłębianie się w liczne niewiadomie i pozwalanie na zaskoczenie, nic innego nie powinno być bardziej interesujące.
- Wierzę, że przyszłość to my. – odparł dość zagadkowo. To oni ją napiszą, to oni stworzą historie – mniej lub bardziej zawiłe, mniej lub bardziej zaskakujące. Jedno zasłyną w świecie, a ich nazwiska będą wychwalane, a inni umrą w ciszy, otoczeni gronem bliskich osób. Nie każdemu dane było zaznać chwały, nie każdy garnął się do wyższych celów. Jedno było pewne, każdy pracował nad własnym losem, a przyszłość będzie efektem ich czynów i decyzji.
- W ciekawości często sięga się po zakazane, a to może zaprowadzić do zguby. To nie los, a kolejny raz decyzje, które podejmujemy. – powiedział poważnie, lustrując ją uważnym spojrzeniem spod ozdobnej maski. Nie wierzył w przeznaczenie, w to, że coś musi się wydarzyć. Pewnych rzeczy dało się uniknąć, pewne rzeczy mogły ulec zmianie w perspektywie czasu. Wszystko było jedynie gdybaniem i przypuszczeniami. Niczym konkretnym.
Skinął głową, kiedy wspomniała o chowaniu się w cieniu i oczekiwaniu na przeznaczenie lub stawianiu mu czoła. Mathieu zbyt wiele lat ukrywał się w cieniu, pielęgnując własne kompleksy i wyolbrzymiając niedoskonałości. Ciągle porównywał się do kogoś innego, wytykając sobie coraz to nowe przywary, analizując własne słabości. Nie mógł cały czas kryć się w tym cieniu, chować w bezpiecznym miejscu za plecami i czekać na zbawienie. Był kowalem własnego losu i jeśli chciał, aby historia zapamiętała go nie tylko jako młodszego kuzyna Tristana Rosiera, musiał zrobić wszystko, aby dopiąć swego. Był na dobrej drodze, a lepsze to, niż nic.
- Chowanie się w cieniu to półśrodek, satysfakcjonuje przez pewien czas, a w efekcie dochodzimy do wniosku, że takie postępowanie nic nie wnosi. Nie po to kroczymy po tej ziemi i działamy, aby po śmierci zostać jedynie rozsypanym prochem, o którym nikt nie wspomni. – wyjaśnił jej swój punkt widzenia, kierując wzrok w stronę zegara. Nie był kopciuszkiem, jednakowoż powinien już iść. Obiecał wszak, że powróci na główną salę balową, a słowa rzecz jasna dotrzymywał. – Dziękuję za przyjemną rozmowę, nieznajoma. Życzę miłej dalszej zabawy. – skinął głową z lekkim ukłonem, puszczając jej oczko. A później odwrócił się, kierując swe kroki ponownie w stronę Sali.
ZT Mathieu
- Wierzę, że przyszłość to my. – odparł dość zagadkowo. To oni ją napiszą, to oni stworzą historie – mniej lub bardziej zawiłe, mniej lub bardziej zaskakujące. Jedno zasłyną w świecie, a ich nazwiska będą wychwalane, a inni umrą w ciszy, otoczeni gronem bliskich osób. Nie każdemu dane było zaznać chwały, nie każdy garnął się do wyższych celów. Jedno było pewne, każdy pracował nad własnym losem, a przyszłość będzie efektem ich czynów i decyzji.
- W ciekawości często sięga się po zakazane, a to może zaprowadzić do zguby. To nie los, a kolejny raz decyzje, które podejmujemy. – powiedział poważnie, lustrując ją uważnym spojrzeniem spod ozdobnej maski. Nie wierzył w przeznaczenie, w to, że coś musi się wydarzyć. Pewnych rzeczy dało się uniknąć, pewne rzeczy mogły ulec zmianie w perspektywie czasu. Wszystko było jedynie gdybaniem i przypuszczeniami. Niczym konkretnym.
Skinął głową, kiedy wspomniała o chowaniu się w cieniu i oczekiwaniu na przeznaczenie lub stawianiu mu czoła. Mathieu zbyt wiele lat ukrywał się w cieniu, pielęgnując własne kompleksy i wyolbrzymiając niedoskonałości. Ciągle porównywał się do kogoś innego, wytykając sobie coraz to nowe przywary, analizując własne słabości. Nie mógł cały czas kryć się w tym cieniu, chować w bezpiecznym miejscu za plecami i czekać na zbawienie. Był kowalem własnego losu i jeśli chciał, aby historia zapamiętała go nie tylko jako młodszego kuzyna Tristana Rosiera, musiał zrobić wszystko, aby dopiąć swego. Był na dobrej drodze, a lepsze to, niż nic.
- Chowanie się w cieniu to półśrodek, satysfakcjonuje przez pewien czas, a w efekcie dochodzimy do wniosku, że takie postępowanie nic nie wnosi. Nie po to kroczymy po tej ziemi i działamy, aby po śmierci zostać jedynie rozsypanym prochem, o którym nikt nie wspomni. – wyjaśnił jej swój punkt widzenia, kierując wzrok w stronę zegara. Nie był kopciuszkiem, jednakowoż powinien już iść. Obiecał wszak, że powróci na główną salę balową, a słowa rzecz jasna dotrzymywał. – Dziękuję za przyjemną rozmowę, nieznajoma. Życzę miłej dalszej zabawy. – skinął głową z lekkim ukłonem, puszczając jej oczko. A później odwrócił się, kierując swe kroki ponownie w stronę Sali.
ZT Mathieu
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Wbrew pozorom oraz temu, że sala balowa Hampton Court w dużej mierze skupiała większość gości, w pewnym momencie wieczoru część zaproszonych rozpierzchła się po wszelkich zakamarkach posiadłości, zamierzając wykorzystać wszelkie atrakcje przygotowane przez lady Nott. Od momentu przemowy nikt nie widział gospodyni. Zniknąwszy w momencie rozpoczęcia pokazu cyrkowego, ledwie garstka osób zdawała sobie sprawę z tego, gdzie wiekowa dama krążyła i kogo obserwowała. Jej suknia, jej maska pozostawały tajemnicą identyczną do tej, którą skrywał każdy i najwyraźniej niektórym przyszło zapomnieć o tym, że Adalaide Nott widziała wszystko, a każdy, kto choć trochę miał z nią doczynienia, wiedział o nieskończonej sile perswazji w utrzymywaniu wysokich standardów i przestrzegania zasad.
Tym razem czujne spojrzenie gospodyni dłużej śledziło Rigela, gwiazdę popisowego walca w trakcie jednej z przygotowanych zabaw, o którym zrobiło się głośno nie tylko za sprawą umiejętności tanecznych w gabinecie luster, lecz także właściciela osobliwej kreacji, na której co poniektórzy nie zostawili suchej nitki, swoim zwyczajem komentując wszystkie szaty. Szczęśliwie dla lorda Blacka na parkiecie sali balowej pojawiły się także inne warte uwagi oraz pochwał suknie ze szczególnym uwzględnieniem dziewczęcych róży świadczących nie tylko o wysublimowanym smaku, ale i ogromnym szacunku dla tradycji i niepopełnienia towarzyskiej gafy. Przed takową lady Nott zamierzała uchronić obserwowanego Rigela, gdy ten zerwał jagodę z jemioły i oddalił się w stronę posągu filozofa nie ofiarowawszy zdobyczy damie.
Dama wyłoniła się zza figury lwa stojącej ledwie kilka kroków dalej. Z wiekową gracją, z wyszukaną suknią przykuwała uwagę zgromadzonych, a ciemna, głęboka zieleń jej sukni przyozdabiana złotem lśniła razem z trenem ciągnącym się za nią. Wzrostem, dzięki obcasom, dorównywała młodemu lordowi i przystanęła obok, chwytając lekko jego nadgarstek tak, aby wnętrze dłoni i zerwana jagoda były widoczne.
— Tak wiele dam oczekuje, by dżentelmen ofiarował im jagodę z jemioły. Jestem przekonana, że pragnąłeś ją zachować dla kogoś szczególnego. Czyżby dla damy w różowej sukni? Słyszałam, że poświęciłeś sporo uwagi. Przepiękna, czyż nie? — odezwała się i pochwyciła owoc, nim jakikolwiek protest zdołałby się wydobyć ze strony czarodzieja, po czym przysunęła się bliżej, nachylając ku niemu. — Zdaje się jednak, że tym razem to szczęście spotkało mnie — podjęła ponownie, sugestywnie zerkając ku górze. Tuż nad ich głowami zwisała jemioła, a spojrzenie filozofa zdawało się spoglądać na Rigela wyczekująco. Wtedy też poczuł dłoń ukrytą w rękawiczce unoszącą maskę nieco do góry, a kilka ciężkich sekund później poczuł muśnięcie ust tuż obok własnych. Powiew chłodu nadszedł moment później, a obecność damy, która odebrała od Rigela jagodę z jemioły, zniknęła, Mógł jedynie patrzeć za obszernym trenem zielonej sukni znikającej za posągiem niewiasty.
Tajemnicza dama przyjęła jagodę z jemioły zerwaną przez Rigela.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Tym razem czujne spojrzenie gospodyni dłużej śledziło Rigela, gwiazdę popisowego walca w trakcie jednej z przygotowanych zabaw, o którym zrobiło się głośno nie tylko za sprawą umiejętności tanecznych w gabinecie luster, lecz także właściciela osobliwej kreacji, na której co poniektórzy nie zostawili suchej nitki, swoim zwyczajem komentując wszystkie szaty. Szczęśliwie dla lorda Blacka na parkiecie sali balowej pojawiły się także inne warte uwagi oraz pochwał suknie ze szczególnym uwzględnieniem dziewczęcych róży świadczących nie tylko o wysublimowanym smaku, ale i ogromnym szacunku dla tradycji i niepopełnienia towarzyskiej gafy. Przed takową lady Nott zamierzała uchronić obserwowanego Rigela, gdy ten zerwał jagodę z jemioły i oddalił się w stronę posągu filozofa nie ofiarowawszy zdobyczy damie.
Dama wyłoniła się zza figury lwa stojącej ledwie kilka kroków dalej. Z wiekową gracją, z wyszukaną suknią przykuwała uwagę zgromadzonych, a ciemna, głęboka zieleń jej sukni przyozdabiana złotem lśniła razem z trenem ciągnącym się za nią. Wzrostem, dzięki obcasom, dorównywała młodemu lordowi i przystanęła obok, chwytając lekko jego nadgarstek tak, aby wnętrze dłoni i zerwana jagoda były widoczne.
— Tak wiele dam oczekuje, by dżentelmen ofiarował im jagodę z jemioły. Jestem przekonana, że pragnąłeś ją zachować dla kogoś szczególnego. Czyżby dla damy w różowej sukni? Słyszałam, że poświęciłeś sporo uwagi. Przepiękna, czyż nie? — odezwała się i pochwyciła owoc, nim jakikolwiek protest zdołałby się wydobyć ze strony czarodzieja, po czym przysunęła się bliżej, nachylając ku niemu. — Zdaje się jednak, że tym razem to szczęście spotkało mnie — podjęła ponownie, sugestywnie zerkając ku górze. Tuż nad ich głowami zwisała jemioła, a spojrzenie filozofa zdawało się spoglądać na Rigela wyczekująco. Wtedy też poczuł dłoń ukrytą w rękawiczce unoszącą maskę nieco do góry, a kilka ciężkich sekund później poczuł muśnięcie ust tuż obok własnych. Powiew chłodu nadszedł moment później, a obecność damy, która odebrała od Rigela jagodę z jemioły, zniknęła, Mógł jedynie patrzeć za obszernym trenem zielonej sukni znikającej za posągiem niewiasty.
Mistrz Gry nie kontynuuje rozgrywki.
Moich uszu dobiegała przyjemna muzyka, miałam wrażenie, że to skrzypce. Sama nie grałam zbyt namiętnie, pamiętałam to czego uczyła mnie niegdyś mama i to, co nie wyleciało mi przez te dwadzieścia lat z głowy. Instrument dalej stał w jej pokoju. Nieruszony. Tylko czasem na nich grałam do samej siebie, gdy Augustusa nie było w domu. Zdawało mi się, że w ogóle nie wiedział o ich istnieniu, a pomimo tego, że nie zamykałam na klucz drzwi do sypialni rodziców, tak szczerze wątpiłam, że kiedykolwiek pokusił się o to, aby zajrzeć, co tak naprawdę jest w środku. Co najwyżej zobaczyłby zaścielone łóżko i wyłamane drzwi od szafy. Nie wierzyłam, że przyszłość to my. Wierzyłam, że zdziałam dużo, chociaż nie byłam ponadprzeciętnie ambitna, zwyczajnie chciałam czuć się możliwie sensownie z własnym ciałem i umiejętnościami. Wierzyłam, że zdziałam dużo, ale, że nie będzie to permanentne. Na końcu i tak czekała na nas śmierć, w takiej lub innej formie ona musiała nadejść. Miał jednak rację, gdy w ciekawości sięgaliśmy po to co nieznane tak wisiały nad nami przekleństwa. Przez chwilę zastanawiałam się, czy on tak się czuł? Czy był przeklęty? Szybko odgoniłam te myśli, usiłują skupić się na tu i teraz, a więc na rzeźbach i miękkim głosie mężczyzny. Dalej jednak sądziłam, że to nie my sami, a coś zapisało dla nas ścieżkę. Miałam wrażenie, że my po prostu do niej prowadzimy. Eh, brzmię teraz jak ktoś, kto nie wierzy już w nic dobrego. To też nie tak. Zwyczajnie uważam, że nie ma sensu czasem się starać nadto, bo najgorsze i tak nas spotka. To, co możemy robić, to czerpać przyjemność z drogi. A ja lubiłam spacery i loty. Nie zgodziłam się jednak z następnymi słowami o chowaniu się w cieniu, już chciałam zaprotestować, ale odpuściłam. Spojrzałam jedynie spokojnie na mężczyznę i powiedziałam.
— Pod słońce najmniej widać — w nawiązaniu do tego, że ja wolałam gdy nie świeciło mi w oczy. Następnie jednak kiwnęłam mu głową. Tak chyba wypadało, prawda?
— Dziękuję, do zobaczenia... Znaczy. Do widzenia? — cześć? Kto to w ogóle był?
zt, rzucam na halit
— Pod słońce najmniej widać — w nawiązaniu do tego, że ja wolałam gdy nie świeciło mi w oczy. Następnie jednak kiwnęłam mu głową. Tak chyba wypadało, prawda?
— Dziękuję, do zobaczenia... Znaczy. Do widzenia? — cześć? Kto to w ogóle był?
zt, rzucam na halit
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
The member 'Rita Runcorn' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 9
'k10' : 9
Elegancka szata ciążyła mu coraz bardziej - lśniący, biały materiał był ciężki, choć wytworny. Sallow nie wnikał w szczegóły, z czego został uszyty i jaki konkretnie był krój tej szaty. Ważne, że dobrze w niej wyglądał, a druidzkie wzory typowe dla historii Sallowów idealnie komponowały się z biało-zielonkawą maską o długim dziobie. Nie podkreślał dziś swojej indywidualności, choć nadal był (swoim zdaniem) przystojnym mężczyzną - nieco bezkształtna szata miała zwracać uwagę przede wszystkim na jego doświadczenie oraz długą historię jego rodziny. Nie mógł co prawda równać się z większością zaproszonych gości, w których żyłach płynęła błękitna krew, czysta przez wieki. Chciał jednak podkreślić, że - w przeciwieństwie do reszty zaproszonych wyjątków (którzy, choć wszyscy wywodzili się z konserwatywnych kręgów, nie wszyscy szczycili się równie długą historią) - jego rodzina może się poszczycić wieloletnimi tradycjami i od zawsze hołduje słusznym wartościom.
Co, było oczywiście nieprawdą. Sallowowie zawsze dbali od siebie, począwszy od druida, który zdradził rodaków aby wkupić się w łaski Rzymian. Dobro rodziny i tylko jej było najwyższą wartością.
Czuł się odrobinę jak hipokryta. Skłócony z rodzicami i nieślubnym synem, nie zadbawszy o rozsądek starszego brata i bezpieczeństwo matki własnego dziecka - mimo wszystko ubrał kolory własnej rodziny, dumnie pozując na jej godnego reprezentanta. W głębi serca pragnął wierzyć, że pan ojciec byłby z niego dumny i ucieszyłby się z tego zaproszenia. W głębi duszy wiedział, że nie.
Po zabawie potrzebował chwili samotności - wbrew pozorom, brylowanie w towarzystwie zawsze kosztowało go trochę energii. Uwielbiał być w centrum uwagi, ale na Sabacie nie mógł na to liczyć - pragnął raczej wtopić się w tłum, kupić sobie aprobatę, musiał uważać na każdy gest i słowo. Tak, potrzebował oddechu. Spodziewał się go znaleźć pośród pomników - podchodząc do rzeźb wolnym krokiem, dostrzegł młodzieńca w oryginalnej szacie i jakąś damę. Spodziewał się, że odejdą razem - jemioła, jak romantycznie - ale dama oddaliła się, a młodzieniec pozostał. Sallow rozpoznał już właściciela kociej maski, który tak spektakularnie tańczył podczas zabawy.
-Gratuluję wygranej i pięknego tańca. - skłonił lekko głowę i ptasi dziób, przystając obok młodzieńca i rzeźby Filozofa.
"Jakiej wiedzy Ci trzeba?" - odezwał się posąg, a Cornelius spojrzał to na niego, to na młodego arystokratę (musiał nim być, nikt inny nie ubrałby się tak elegancko i odważnie), a w zielonych oczach rozbłysła ciekawość.
Jakim pytaniem mógłby mu zaimponować?
-Jak osiągnąć wielkość, pozostając w zgodzie z sobą? - skłonił lekko głowę, pytając o to Filozofa cicho, acz wyraźnie.
Co, było oczywiście nieprawdą. Sallowowie zawsze dbali od siebie, począwszy od druida, który zdradził rodaków aby wkupić się w łaski Rzymian. Dobro rodziny i tylko jej było najwyższą wartością.
Czuł się odrobinę jak hipokryta. Skłócony z rodzicami i nieślubnym synem, nie zadbawszy o rozsądek starszego brata i bezpieczeństwo matki własnego dziecka - mimo wszystko ubrał kolory własnej rodziny, dumnie pozując na jej godnego reprezentanta. W głębi serca pragnął wierzyć, że pan ojciec byłby z niego dumny i ucieszyłby się z tego zaproszenia. W głębi duszy wiedział, że nie.
Po zabawie potrzebował chwili samotności - wbrew pozorom, brylowanie w towarzystwie zawsze kosztowało go trochę energii. Uwielbiał być w centrum uwagi, ale na Sabacie nie mógł na to liczyć - pragnął raczej wtopić się w tłum, kupić sobie aprobatę, musiał uważać na każdy gest i słowo. Tak, potrzebował oddechu. Spodziewał się go znaleźć pośród pomników - podchodząc do rzeźb wolnym krokiem, dostrzegł młodzieńca w oryginalnej szacie i jakąś damę. Spodziewał się, że odejdą razem - jemioła, jak romantycznie - ale dama oddaliła się, a młodzieniec pozostał. Sallow rozpoznał już właściciela kociej maski, który tak spektakularnie tańczył podczas zabawy.
-Gratuluję wygranej i pięknego tańca. - skłonił lekko głowę i ptasi dziób, przystając obok młodzieńca i rzeźby Filozofa.
"Jakiej wiedzy Ci trzeba?" - odezwał się posąg, a Cornelius spojrzał to na niego, to na młodego arystokratę (musiał nim być, nikt inny nie ubrałby się tak elegancko i odważnie), a w zielonych oczach rozbłysła ciekawość.
Jakim pytaniem mógłby mu zaimponować?
-Jak osiągnąć wielkość, pozostając w zgodzie z sobą? - skłonił lekko głowę, pytając o to Filozofa cicho, acz wyraźnie.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cornelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Za wcześnie lord Black pozwolił sobie na odpoczynek. Powinien być uważniejszy, ostrożniejszy i cały czas mieć na uwadze, że znajduje się na terenie łownym. Niestety, kompletnie pochłonięty swoimi myślami i marzeniami, nie zauważył, jak sprytny drapieżnik ruszył w jego stronę, by dopaść swoją niczego niespodziewającą się ofiarę. Ta nie zdążyła nawet zareagować, gdyż wszystko wydarzyło się zbyt szybko.
Kiedy Rigel w końcu doszedł do siebie, nadal czuł na swoim policzku dotyk obcych ust. Odruchowo potarł to miejsce dłonią, żeby pozbyć się nieprzyjemnego piekącego uczucia oraz możliwego śladu szminki, wpatrując się w zielono-złoty tren sukni Bardzo Tajemniczej Nieznajomej.
Nie był w stanie zebrać wszystkich myśli na tym etapie, jednak wiedział jedno - zdecydowanie nie chciał powtórki z tej wątpliwej rozrywki.
Obrzydliwe.
Na szczęście, zanim czarodziej swoim zwyczajem zaczął analizować całe to zdarzenie, tuż obok niego przystanął mężczyzna w “ptasiej” masce. Black widział już go podczas zabawy w labiryncie luster, myśląc najpierw, że jest tylko złudzeniem, mirażem, stworzonym przez magię miejsca na potrzeby noworocznej zabawy.
-Bardzo dziękuję. Przyznam szczerze, że taniec nigdy nie był aktywnością bliską memu sercu. Tak że sukces zawdzięczam magii chwili i mojej wyjątkowej partnerce, której to również należą się gratulacje. - odpowiedział, próbując zacząć rozmowę. Lord Black nie wiedział, czy atak Niezwykłej Damy, został zauważony przez nieznajomego, dlatego uznał, że na wszelki wypadek odwróci jego uwagę rozmową na temat niezwiązany z zajściem. Ale był jeszcze jeden problem. Rigel kompletnie nie miał pojęcia, z kim ma w tej chwili do czynienia, przez co nie do końca wiedział, jak właściwie ma tytułować swojego towarzysza. Mimo masek i anonimowości, dobre wychowanie nie pozwalało mu przejść na “ty”. To by było okropnie niegrzeczne.
Zerknął na posąg Filozofa, który to w końcu zdecydował się odpowiadać na pytania, a nie nakłaniać do… specyficznych rzeczy, czynionych pod jemiołą, po czym znowu wrócił spojrzeniem do nieznajomego.
-Ciekawe jak się dowiedzieć, że już się jest kimś wielkim? - przekrzywił lekko głowę, przez co, mimo kociej maski, Rigel wyglądał jak zaciekawiona czymś sroka. - To którą drogę Pan wybierze?
Nie rozumiał ludzi, dla których wielkość była celem samym w sobie, więc z chęcią wysłuchałby kogoś, dla kogo, najwidoczniej był to dość ważny temat. Gdyby sam miał wybierać, to wolałbym podążać drogą cudów. Był przecież naukowcem, a bez wychodzenia poza ramy szarej rzeczywistości, nie może dokonać się żaden przełom.
Kiedy Rigel w końcu doszedł do siebie, nadal czuł na swoim policzku dotyk obcych ust. Odruchowo potarł to miejsce dłonią, żeby pozbyć się nieprzyjemnego piekącego uczucia oraz możliwego śladu szminki, wpatrując się w zielono-złoty tren sukni Bardzo Tajemniczej Nieznajomej.
Nie był w stanie zebrać wszystkich myśli na tym etapie, jednak wiedział jedno - zdecydowanie nie chciał powtórki z tej wątpliwej rozrywki.
Obrzydliwe.
Na szczęście, zanim czarodziej swoim zwyczajem zaczął analizować całe to zdarzenie, tuż obok niego przystanął mężczyzna w “ptasiej” masce. Black widział już go podczas zabawy w labiryncie luster, myśląc najpierw, że jest tylko złudzeniem, mirażem, stworzonym przez magię miejsca na potrzeby noworocznej zabawy.
-Bardzo dziękuję. Przyznam szczerze, że taniec nigdy nie był aktywnością bliską memu sercu. Tak że sukces zawdzięczam magii chwili i mojej wyjątkowej partnerce, której to również należą się gratulacje. - odpowiedział, próbując zacząć rozmowę. Lord Black nie wiedział, czy atak Niezwykłej Damy, został zauważony przez nieznajomego, dlatego uznał, że na wszelki wypadek odwróci jego uwagę rozmową na temat niezwiązany z zajściem. Ale był jeszcze jeden problem. Rigel kompletnie nie miał pojęcia, z kim ma w tej chwili do czynienia, przez co nie do końca wiedział, jak właściwie ma tytułować swojego towarzysza. Mimo masek i anonimowości, dobre wychowanie nie pozwalało mu przejść na “ty”. To by było okropnie niegrzeczne.
Zerknął na posąg Filozofa, który to w końcu zdecydował się odpowiadać na pytania, a nie nakłaniać do… specyficznych rzeczy, czynionych pod jemiołą, po czym znowu wrócił spojrzeniem do nieznajomego.
-Ciekawe jak się dowiedzieć, że już się jest kimś wielkim? - przekrzywił lekko głowę, przez co, mimo kociej maski, Rigel wyglądał jak zaciekawiona czymś sroka. - To którą drogę Pan wybierze?
Nie rozumiał ludzi, dla których wielkość była celem samym w sobie, więc z chęcią wysłuchałby kogoś, dla kogo, najwidoczniej był to dość ważny temat. Gdyby sam miał wybierać, to wolałbym podążać drogą cudów. Był przecież naukowcem, a bez wychodzenia poza ramy szarej rzeczywistości, nie może dokonać się żaden przełom.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Ostatnio zmieniony przez Rigel Black dnia 13.01.22 20:09, w całości zmieniany 1 raz
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
-Niewątpliwie. - tak się składa, że Cornelius rozpoznał partnerkę młodego arystokraty i nie miał zamiaru składać Elvirze Multon żadnych gratulacji. Nie, dopóki nie przestanie dąsać się za tamtą niefortunną (acz bardzo przyjemną) październikową noc i traktować go profesjonalnie. Potrzebował zdolnej uzdrowicielki do pewnego projektu propagandowego, a jaka nadawała się lepiej niż taka, która czynnie działała w szeregach Rycerzy Walpurgii? Ptasia maska ukryła wymuszony uśmiech i pewien niesmak na myśl, że kobieta, której zdolności potrzebował traktowała go z ironicznym dystansem.
Takiemu lordowi to niewątpliwie się podlizywała, a przynajmniej tak Sallow myślał.
Filozof przemówił donośnym głosem, a Cornelius przechylił lekko głowę, przyjmując słowa milczeniem. Pierwszy odezwał się młodszy mężczyzna - z naiwnością właściwą (zdaniem Sallowa) ludziom bardzo młodym, którzy na wielkość nie musieli zapracować.
Skoro cię tu zaproszono, to już jesteś kimś wielkim, chłopcze. Urodziłeś się taki. - miał ochotę odparować, ale powstrzymywała go grzeczność i świadomość bycia gościem drugiej kategorii. Gościem, który - w odróżnieniu od szlachciców - zapracował na swoje zaproszenie propagandowymi intrygami, przelewaniem rebelianckiej krwi i chodzeniem nocą po mokrych londyńskich kanałach. Dobrze, że przeziębienie nabyte podczas grudniowych walk już mu przeszło.
-Nie wiem, czy to coś, czego człowiek się dowiaduje. Myślę, że po prostu to czuje i wie. Widzi w oczach towarzystwa i słyszy w tonie rozmówców. - zauważył delikatnie, zwracając spojrzenie na młodzieńca. W jego wzroku, równie opanowanym jak ton głosu, tamten mógł w końcu zobaczyć szacunek. Może trochę podziwu. Może szczyptę zazdrości.
Uśmiechnął się posępnie, myśląc nad odpowiedzią Filozofa. Maska skryła część goryczy wymalowanej w zmarszczce pomiędzy brwiami, w cieniach pod oczyma.
-Prościej żyć tak, jakby nic nie było cudem. Trudniej się wtedy rozczarować, a łatwiej zahartować. - uznał w końcu, choć nie musiał się nad tym długo namyślać. Ilekroć brał coś za cud - tracił to. Perlisty śmiech Layli, dziecięca magia Marceliusa, piękno Deirdre - to wszystko rozmyło się w wichurze rozczarowań, zbrzydło, straciło swój pierwszy urok. Nic nie trwało wiecznie, ani miłość ani nienawiść, do niczego nie można było się przywiązywać.
W jego życiu stała była tylko ambicja.
-A lord? Wierzy lord w cuda? - zwrócił się do towarzysza, nie kryjąc już, że jest świadom jego tytułu, pochodzenia zdradzanego strojem (choć kontrowersyjnym) i mistrzowskim tańcem. Corneliusa nikt w dzieciństwie nie uczył walca, ojciec uczył go liczyć. I tego, że w tym świecie może liczyć tego na siebie.
Takiemu lordowi to niewątpliwie się podlizywała, a przynajmniej tak Sallow myślał.
Filozof przemówił donośnym głosem, a Cornelius przechylił lekko głowę, przyjmując słowa milczeniem. Pierwszy odezwał się młodszy mężczyzna - z naiwnością właściwą (zdaniem Sallowa) ludziom bardzo młodym, którzy na wielkość nie musieli zapracować.
Skoro cię tu zaproszono, to już jesteś kimś wielkim, chłopcze. Urodziłeś się taki. - miał ochotę odparować, ale powstrzymywała go grzeczność i świadomość bycia gościem drugiej kategorii. Gościem, który - w odróżnieniu od szlachciców - zapracował na swoje zaproszenie propagandowymi intrygami, przelewaniem rebelianckiej krwi i chodzeniem nocą po mokrych londyńskich kanałach. Dobrze, że przeziębienie nabyte podczas grudniowych walk już mu przeszło.
-Nie wiem, czy to coś, czego człowiek się dowiaduje. Myślę, że po prostu to czuje i wie. Widzi w oczach towarzystwa i słyszy w tonie rozmówców. - zauważył delikatnie, zwracając spojrzenie na młodzieńca. W jego wzroku, równie opanowanym jak ton głosu, tamten mógł w końcu zobaczyć szacunek. Może trochę podziwu. Może szczyptę zazdrości.
Uśmiechnął się posępnie, myśląc nad odpowiedzią Filozofa. Maska skryła część goryczy wymalowanej w zmarszczce pomiędzy brwiami, w cieniach pod oczyma.
-Prościej żyć tak, jakby nic nie było cudem. Trudniej się wtedy rozczarować, a łatwiej zahartować. - uznał w końcu, choć nie musiał się nad tym długo namyślać. Ilekroć brał coś za cud - tracił to. Perlisty śmiech Layli, dziecięca magia Marceliusa, piękno Deirdre - to wszystko rozmyło się w wichurze rozczarowań, zbrzydło, straciło swój pierwszy urok. Nic nie trwało wiecznie, ani miłość ani nienawiść, do niczego nie można było się przywiązywać.
W jego życiu stała była tylko ambicja.
-A lord? Wierzy lord w cuda? - zwrócił się do towarzysza, nie kryjąc już, że jest świadom jego tytułu, pochodzenia zdradzanego strojem (choć kontrowersyjnym) i mistrzowskim tańcem. Corneliusa nikt w dzieciństwie nie uczył walca, ojciec uczył go liczyć. I tego, że w tym świecie może liczyć tego na siebie.
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Młodszy czarodziej uważnie studiował ptasią maskę, skrywającą twarz, słuchając odpowiedzi na swoje pytania. Te z kolei rodziły kolejne. Może to wpływ posągu filozofa sprawiał, że chciał kontynuować rozmyślania, a może chęć zrozumienia osoby, z którą prawdopodobnie mógł porozmawiać o czymś ciekawym. Oczywiście temat strojów zawsze był bliski Rigelowi, no ale ileż można wałkować w kółko te same tematy?
-Niestety ludzie często kłamią. - odpowiedział smutno. Wiedział o tym doskonale, wychowany w tradycjach, które ceniły maski bardziej niż prawdziwą twarz człowieka. - Historia zna wiele przypadków, kiedy nawet najwięksi upadali od sztyletu wbitego w plecy przez najbliższych towarzyszy.
Z zazdrości, że strachu. Przyczyn było wiele. Każdy, kto wspinał się na szczyt, zawsze musiał mierzyć się z tym, że znajdzie się ktoś, kto go stamtąd zepchnie. Szczególnie jeśli drogę do celu uściele trupami.
Młody lord bardzo dobrze wiedział też, co znaczy szanować kogoś i jednocześnie nienawidzić całym sercem. Dlatego na samą myśl, że mógłby również stać się kimś takim, robiło mu się niedobrze. Nigdy, ale to przenigdy nie chciałby stać się taki, jak jego własny ojciec.
-A wspinać się wysoko, ryzykować, tylko po to, by zaznać miłości i szacunku ludzi… - bo przecież właśnie o to zawsze chodziło. Miłość, akceptacja. Od niedawna Rigel w końcu zdał sobie z tego sprawę. - Albo człowieka, który może nawet nigdy nie uznać naszych starań… To takie smutne.
Było mu trochę dziwnie mówić te słowa, nie chciał przecież wyjść na kogoś, kto się głupio wymądrza, nie znając nawet swojego rozmówcy - tego kim był i co przechodził w swoim życiu. Szczególnie że brzmiał jak bardzo rozgoryczony człowiek.
-Cóż. Jestem naukowcem. Nie wierzę w cuda. - powiedział spokojnie, pozwalając sobie na lekki uśmiech. - Tylko w rzeczy, których jeszcze nie udało nam się poznać i zrozumieć. Ale dobrze jest je w ogóle zauważyć, żeby później zbadać.
Urwał, a cienie o zwierzęcych kształtach na szacie Blacka wyjrzały zza wyhaftowanych drzew, jakby przysłuchiwały się tej rozmowie.
-I bardzo mi przykro, że świat pokazał Panu swoją najgorszą stronę. - uśmiech zniknął z twarzy młodszego czarodzieja, kiedy swoją odpowiedzią nawiązał do słów mężczyzny w ptasiej masce. Przecież tylko głęboko nieszczęśliwy człowiek mówiłby takie rzeczy o rozczarowaniu. Rigel rozumiał również to - przecież do niedawna sam przez większość czasu patrzył na świat w podobny sposób.
-Niestety ludzie często kłamią. - odpowiedział smutno. Wiedział o tym doskonale, wychowany w tradycjach, które ceniły maski bardziej niż prawdziwą twarz człowieka. - Historia zna wiele przypadków, kiedy nawet najwięksi upadali od sztyletu wbitego w plecy przez najbliższych towarzyszy.
Z zazdrości, że strachu. Przyczyn było wiele. Każdy, kto wspinał się na szczyt, zawsze musiał mierzyć się z tym, że znajdzie się ktoś, kto go stamtąd zepchnie. Szczególnie jeśli drogę do celu uściele trupami.
Młody lord bardzo dobrze wiedział też, co znaczy szanować kogoś i jednocześnie nienawidzić całym sercem. Dlatego na samą myśl, że mógłby również stać się kimś takim, robiło mu się niedobrze. Nigdy, ale to przenigdy nie chciałby stać się taki, jak jego własny ojciec.
-A wspinać się wysoko, ryzykować, tylko po to, by zaznać miłości i szacunku ludzi… - bo przecież właśnie o to zawsze chodziło. Miłość, akceptacja. Od niedawna Rigel w końcu zdał sobie z tego sprawę. - Albo człowieka, który może nawet nigdy nie uznać naszych starań… To takie smutne.
Było mu trochę dziwnie mówić te słowa, nie chciał przecież wyjść na kogoś, kto się głupio wymądrza, nie znając nawet swojego rozmówcy - tego kim był i co przechodził w swoim życiu. Szczególnie że brzmiał jak bardzo rozgoryczony człowiek.
-Cóż. Jestem naukowcem. Nie wierzę w cuda. - powiedział spokojnie, pozwalając sobie na lekki uśmiech. - Tylko w rzeczy, których jeszcze nie udało nam się poznać i zrozumieć. Ale dobrze jest je w ogóle zauważyć, żeby później zbadać.
Urwał, a cienie o zwierzęcych kształtach na szacie Blacka wyjrzały zza wyhaftowanych drzew, jakby przysłuchiwały się tej rozmowie.
-I bardzo mi przykro, że świat pokazał Panu swoją najgorszą stronę. - uśmiech zniknął z twarzy młodszego czarodzieja, kiedy swoją odpowiedzią nawiązał do słów mężczyzny w ptasiej masce. Przecież tylko głęboko nieszczęśliwy człowiek mówiłby takie rzeczy o rozczarowaniu. Rigel rozumiał również to - przecież do niedawna sam przez większość czasu patrzył na świat w podobny sposób.
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Główne schody
Szybka odpowiedź