Labirynt
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Labirynt
Po wyjściu z sali balowej, schodząc marmurowymi schodkami z niewielkiego tarasu, trafia się do zachodniej części ogrodu. Latem, spacerującym wśród idealnie przyciętych tui umila czas plusk niewielkich fontann z urokliwymi, białymi rzeźbami nimf leśnych. Jednakże to nie niewielke ogrodowe alejki stanowią główną atrakcję tej części posiadłości - tuż za fontannami znajduje się wejście do majestatycznego labiryntu. Równo przycięty, gęsty żywopłot wije się na przestrzeni kilku hektarów. Wąskie ścieżki co kilkadziesiąt metrów rozszerzają się na większe pola, gdzie ulokowano ozdobne posągi lwów i nimf leśnych, krzewy czy ławeczki, na których można odpocząć. Jednakże Lady Adalaide co rusz ostrzega swoich gości, że zapuszczając się zbyt daleko, odnalezienie drogi powrotnej może zakończyć się fiaskiem - bowiem labirynt co chwila zmienia położenie swoich ścieżek, a ponadto kilkumetrowe ściany zieleni skutecznie uniemożliwiają odnalezienie wyjścia.
The member 'Elodie Parkinson' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 4
'k20' : 4
Spodobała mu się odpowiedź, którą uzyskał. Nie chciał, żeby ktokolwiek zauważył, że jest niezadowolony z nowej roli. Chociaż słowo niezadowolony nie do końca opisuje odczucia Edgara co do nowego obowiązku. Na swój sposób był zaszczycony tym wyróżnieniem, bo sir Alaric wcale nie musiał wybierać właśnie niego – wśród mieszkańców Durham znalazłoby się jeszcze kilku innych dobrych kandydatów. Edgar niejednokrotnie zastanawiał się co takiego wyróżniało go od reszty potencjalnych nestorów i wciąż nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Szczególnie, że Alaric znał go od dziecka i widział wszystkie jego potknięcia. Widział też jak nie chciało mu się w młodości pracować w sklepie i jak znikał na długie miesiące za granicą. Może Alaric zrobił mu na złość, dożywotnio wiążąc go z murami Durham. Może to wcale nie miało być wyróżnienie, a kara? Tak czy inaczej Edgar nie miał innego wyjścia jak przyjąć na siebie nową rolę i jak najszybciej się w niej odnaleźć. Przynajmniej Adeline od samego początku zdawała się być zadowolona nową sytuacją; zawsze lubiła blichtr i pewnie trochę go jej brakowało, nie mogła temu zaprzeczyć.
Temu wydarzeniu nie brakowało bogactwa i przepychu. Nawet labirynt prezentował się niezwykle okazale, za każdym rogiem odkrywając nowe tajemnice. Nie spodziewał się, że przed nimi wyrośnie wieżyczka – Adeline nie musiała posyłać mu tak jednoznacznego spojrzenia, sam też miał ochotę tam zajrzeć. Schodki były dość strome, jednak wejście na samą górę było warte tego wysiłku. Rozpościerał się bowiem stamtąd widok na Hampton Court, a w oddali chyba nawet majaczył Londyn. Gdzieś tam na dole zauważył sylwetki lady Bulstrode i lorda Blacka, a nawet swojego młodszego brata. Był przekonany, że czuje się równie niekomfortowo co on w tym tłumie rozgadanych szlachciców, ale jak widać również znalazł chwilę wytchnienia w okazałym labiryncie. Przyglądał mu się przez chwilę jak rozmawia o czymś z lady Parkinson. Czyżby o zbliżającym się ślubie?
Na nich też w końcu przyszedł czas. Opuścili posiadłość Nottów po kilkugodzinnej zabawie, nawet nie tak złej jak Edgar się spodziewał.
zt
Temu wydarzeniu nie brakowało bogactwa i przepychu. Nawet labirynt prezentował się niezwykle okazale, za każdym rogiem odkrywając nowe tajemnice. Nie spodziewał się, że przed nimi wyrośnie wieżyczka – Adeline nie musiała posyłać mu tak jednoznacznego spojrzenia, sam też miał ochotę tam zajrzeć. Schodki były dość strome, jednak wejście na samą górę było warte tego wysiłku. Rozpościerał się bowiem stamtąd widok na Hampton Court, a w oddali chyba nawet majaczył Londyn. Gdzieś tam na dole zauważył sylwetki lady Bulstrode i lorda Blacka, a nawet swojego młodszego brata. Był przekonany, że czuje się równie niekomfortowo co on w tym tłumie rozgadanych szlachciców, ale jak widać również znalazł chwilę wytchnienia w okazałym labiryncie. Przyglądał mu się przez chwilę jak rozmawia o czymś z lady Parkinson. Czyżby o zbliżającym się ślubie?
Na nich też w końcu przyszedł czas. Opuścili posiadłość Nottów po kilkugodzinnej zabawie, nawet nie tak złej jak Edgar się spodziewał.
zt
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Staram się nie rozmyślać na przyszłością zbyt mocno. Dużo bardziej frapująca wydaje mi się teraźniejszość, gdy decyzje należy podejmować natychmiast, zaś słowa wydobywające się z ust powinny być wyważone i przemyślane. Zbyt dużo bodźców napierających z każdej strony każe mi się zamknąć w tym, co jest - muszę należycie na nie reagować, żeby nie popełnić niewybaczalnego błędu. Właśnie dlatego preferuję mniejsze zbiorowiska, te większe przytłaczają mnie do szpiku kości. Jest zbyt wiele elementów, którym powinienem poświęcać uwagę, a Elodie pragnie zaskarbiać większość z niej. Nie mógłbym jednak kroczyć wiecznie wpatrzony w orzechowe tęczówki, chociażbym bardzo tego chciał. Odseparowałoby mnie to od pozostałych gości sabatu, zaintrygowanych odgadywaniem skrytych za maskami twarzy. Nie chcę uczestniczyć w tym przedstawieniu, nie godzę się na bycie okazem w klatce, który można z zaciekawieniem oglądać i badać. Prawdopodobnie nie zjawiłbym się wcale, gdyby nie powinność wobec narzeczonej - może też odrobina potrzeby, żeby wkraść się w jej łaski. Pomimo poważnych rozmów toczonych przed tygodniami, nadal nie do końca wiem jaki lady Parkinson ma do mnie stosunek. Ciężko przebić się przez uprzejmość, dostrzec, czy jest ona prawdziwa lub nie. Nie jestem spostrzegawczy ani domyślny, zwykle pogrążam się w naukowych rozważaniach, nie zaś rozwikływaniu relacji międzyludzkich. Trochę żałuję, że nie zadbałem o swą dociekliwość w kontaktach z innymi już za młodu, gdy mogłem wiele pojąć. Wtedy jednak żyłem w przekonaniu, że świat leży u moich stóp - to inni powinni próbować rozszyfrować mnie, nie na odwrót. Typowa arystokratyczna pycha podsycana przez rodzinę. Dopiero życiowe porażki pozwalają mi ustawić odpowiedni kurs i chociaż nadal uważam się za członka najlepszego z rodów, to cierpię z powodu braku umiejętności interpersonalnych. Analiza danych to podstawa w świecie logiki, dlaczego ją zaniedbałem? Lub raczej - dlaczego pozwoliłem egocentryzmowi zwalczyć w sobie ciekawość świata, potrzeby kształcenia się także w naukach społecznych? Popełniłem kolejny błąd, którego nie da się już naprawić.
Brakuje mi typowej dla młodości dociekliwości, chociaż krocząca obok partnerka dzisiejszego wieczoru, a wkrótce także całego życia, na pewno miałaby na ten temat odmienne zdanie. Od czasu do czasu wraca do mnie wspomnienie nierozsądnego poszukiwania ingrediencji na terenie rezerwatu w Gloucestershire i doprawdy, rzadko które zdarzenie zawstydza mnie równie mocno co właśnie ono. Z drugiej strony muszę przyznać, że stało się ono pewnym przełomem w naszej relacji z Elodie - przede wszystkim mogła mnie wreszcie poznać. Dotąd pewnie nie wiedziała nawet, że istnieję, ale nigdy nie miałem o to żalu. Sam staram się zachować jak największy dystans. Stać się niewidzialnym, niedostrzegalnym. Labirynt na tyłach domu pozwala mi spełnić garstkę tych pobożnych życzeń; wreszcie nie muszę mierzyć się z gwarem pozostałych arystokratów, z koniecznością przeprowadzania nic nieznaczących rozmów czy intensywnego wzroku na swej sylwetce. Potem, jeśli ktokolwiek patrzył w moją stronę, na pewno zawieszał ciekawskie spojrzenie na pięknej czarownicy - żałuję tylko, że za maską jej uroda nie jest aż tak dostrzegalna. Co za niedopatrzenie.
Dobrze, że wiem jak prezentuje się dama przystrojona w prawdę. Dobry nastrój również dodaje blasku, z kolei naturalny wdzięk zachwyca pomimo utajnionej tożsamości. Do tego korytarze żywopłotów zapewniają spokój - czego więcej chcieć?
- Wierzę, wyczekuję ich ze zniecierpliwieniem - odpowiadam spokojnie, ze spojrzeniem ubranym w wewnętrzne ciepło. Gdybym tylko potrafił, uśmiechałbym się przez ten cały czas powolnego pokonywania kolejnych metrów. Może z mniejszym zadowoleniem, gdy zmysły zaczynają wariować, a umysł podpowiada nieodpowiednie scenariusze. Muszę użyć całej silnej woli, żeby nie chwycić nadobnej lady w ramiona w celu złożenia na jej ustach pełnego żaru pocałunku. Salazarze, to brzmi jak scena żywcem wyjęta z powieści romantycznych; przynajmniej tak mi się wydaje, żadnej nie czytałem. Usiłując zepchnąć na bok nieprzystojne myśli oraz gesty, koncentruję całą uwagę na brzmieniu głosu Parkinsonówny - cholera, nawet jego tembr brzmi kusząco, jak najpiękniejsza na świecie symfonia. Muszę się opanować. Wdech, wydech, wdech, wydech. Lord Avery, anegdotka, dobra pamięć, wybaczenie. - To bardzo cenne informacje - zauważam. Jeśli mówi prawdę, to rzeczywiście przybywa mi więcej szczegółów do zapamiętania. To dobrze. Chcę poznawać ją już do końca życia. - Jedynym ciekawym elementem była niezwykła kolekcja dzieł sztuki. Inspirujące obrazy, zapierające dech w piersiach rzeźby, to wszystko nasyciło mą duszę - opowiadam pokrótce. - Na całe szczęście odnalazłem ciebie, lady - dodaję. Przerwała me męki zagubienia w tym tłumie, za co jestem wdzięczny. Dotąd starałem się spoglądać przed siebie, ale wyrwanie mego imienia z różanych warg skutecznie niweczy plany powściągliwości, gdy wzrok znów pada na kobiecą sylwetkę. - Teraz już tak - rzucam cicho, szczerze. Chłodna dłoń muska tą zaplątaną na ramieniu; onieśmielona, ale potrzebująca bliskości. To nadal amortencja czy już coś więcej? - Mam nadzieję, że nie odrywam cię od prawdziwej zabawy - wypowiadam nagle, po krótkiej pauzie, przejęty. Staram się jak mogę, ale czy wystarczająco? - W razie czego przygotowano szampana - dopowiadam, przystając i sięgając po dwa kieliszki z kamiennej półki. Jeden z nich ofiarowuję narzeczonej. - Co powiesz na toast? Nasz prywatny? - proponuję. W głosie chyba pobrzmiewa nadzieja.
Brakuje mi typowej dla młodości dociekliwości, chociaż krocząca obok partnerka dzisiejszego wieczoru, a wkrótce także całego życia, na pewno miałaby na ten temat odmienne zdanie. Od czasu do czasu wraca do mnie wspomnienie nierozsądnego poszukiwania ingrediencji na terenie rezerwatu w Gloucestershire i doprawdy, rzadko które zdarzenie zawstydza mnie równie mocno co właśnie ono. Z drugiej strony muszę przyznać, że stało się ono pewnym przełomem w naszej relacji z Elodie - przede wszystkim mogła mnie wreszcie poznać. Dotąd pewnie nie wiedziała nawet, że istnieję, ale nigdy nie miałem o to żalu. Sam staram się zachować jak największy dystans. Stać się niewidzialnym, niedostrzegalnym. Labirynt na tyłach domu pozwala mi spełnić garstkę tych pobożnych życzeń; wreszcie nie muszę mierzyć się z gwarem pozostałych arystokratów, z koniecznością przeprowadzania nic nieznaczących rozmów czy intensywnego wzroku na swej sylwetce. Potem, jeśli ktokolwiek patrzył w moją stronę, na pewno zawieszał ciekawskie spojrzenie na pięknej czarownicy - żałuję tylko, że za maską jej uroda nie jest aż tak dostrzegalna. Co za niedopatrzenie.
Dobrze, że wiem jak prezentuje się dama przystrojona w prawdę. Dobry nastrój również dodaje blasku, z kolei naturalny wdzięk zachwyca pomimo utajnionej tożsamości. Do tego korytarze żywopłotów zapewniają spokój - czego więcej chcieć?
- Wierzę, wyczekuję ich ze zniecierpliwieniem - odpowiadam spokojnie, ze spojrzeniem ubranym w wewnętrzne ciepło. Gdybym tylko potrafił, uśmiechałbym się przez ten cały czas powolnego pokonywania kolejnych metrów. Może z mniejszym zadowoleniem, gdy zmysły zaczynają wariować, a umysł podpowiada nieodpowiednie scenariusze. Muszę użyć całej silnej woli, żeby nie chwycić nadobnej lady w ramiona w celu złożenia na jej ustach pełnego żaru pocałunku. Salazarze, to brzmi jak scena żywcem wyjęta z powieści romantycznych; przynajmniej tak mi się wydaje, żadnej nie czytałem. Usiłując zepchnąć na bok nieprzystojne myśli oraz gesty, koncentruję całą uwagę na brzmieniu głosu Parkinsonówny - cholera, nawet jego tembr brzmi kusząco, jak najpiękniejsza na świecie symfonia. Muszę się opanować. Wdech, wydech, wdech, wydech. Lord Avery, anegdotka, dobra pamięć, wybaczenie. - To bardzo cenne informacje - zauważam. Jeśli mówi prawdę, to rzeczywiście przybywa mi więcej szczegółów do zapamiętania. To dobrze. Chcę poznawać ją już do końca życia. - Jedynym ciekawym elementem była niezwykła kolekcja dzieł sztuki. Inspirujące obrazy, zapierające dech w piersiach rzeźby, to wszystko nasyciło mą duszę - opowiadam pokrótce. - Na całe szczęście odnalazłem ciebie, lady - dodaję. Przerwała me męki zagubienia w tym tłumie, za co jestem wdzięczny. Dotąd starałem się spoglądać przed siebie, ale wyrwanie mego imienia z różanych warg skutecznie niweczy plany powściągliwości, gdy wzrok znów pada na kobiecą sylwetkę. - Teraz już tak - rzucam cicho, szczerze. Chłodna dłoń muska tą zaplątaną na ramieniu; onieśmielona, ale potrzebująca bliskości. To nadal amortencja czy już coś więcej? - Mam nadzieję, że nie odrywam cię od prawdziwej zabawy - wypowiadam nagle, po krótkiej pauzie, przejęty. Staram się jak mogę, ale czy wystarczająco? - W razie czego przygotowano szampana - dopowiadam, przystając i sięgając po dwa kieliszki z kamiennej półki. Jeden z nich ofiarowuję narzeczonej. - Co powiesz na toast? Nasz prywatny? - proponuję. W głosie chyba pobrzmiewa nadzieja.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przyszłość jawi się niewiadomą. Niepewnością zroszoną odrobiną obaw, swoistym podekscytowaniem oraz możliwościami niezgłębionymi. Chociaż to śmieszne, czyż nie wszystko winno iść tokiem naturalnym, znanym tak dobrze szlachetnie urodzonym damom? Narzeczeństwo płynnie przechodzące w związek dwóch dusz siłą połączonych węzłem małżeńskim, wdzięczne przyjęcie na wąskie ramiona roli pani żony, aż wreszcie po odpowiednio krótkim czasie pani matki. Troskliwe spozieranie na los pociech, przekazywanie wiedzy, jaka płynęła w błękicie linii żył, zapewnienie im najwspanialszego żywota z możliwych. Och, ale gdzie w tym były te możliwości niezgłębione? Skra ekscytacji, łaknienie czegoś ponad przypisaną funkcję? Sztywne ramy, w których rozrysowano jej postać, zdawały się niewystarczające, kiedy panienka Parkinson wyciągała swoje wypielęgnowane rączki zachłannie po więcej, nie godząc się na całkowitą utratę tego, co w tak króciutkim czasie udało się jej pozyskać. Wciąż chciała się rozwijać, ćwiczyć swój kunszt literacki, niezmiennie zachwycać świat swoją twórczością oraz zmyślnością w kwestiach modowych, rozkwitać w uwadze jej poświęcanej i nawet jeśli zmiany były nieuchronne, a ścieżka spisana wieki temu nie zmieniła się wcale, tak Elodie w swej pysze zamierzała stąpać po niej podług własnej woli. Mogła tego dokonać, była o tym przekonana nawet teraz, z zaróżowionymi policzkami od chłodu, z pewnym ramieniem użyczającym jej siły — póki spojrzenie Quentina było jej przychylne, póki jego troska wywoływała to zabawne drżenie w jej wnętrzu, mogła wierzyć, iż przy nim może wciąż w swym rozkapryszeniu czynić, co zechce, nawet wtedy, kiedy spomiędzy ich ust padnie znamienne tak. To było dosyć urzekające, wywołujące iskry zniecierpliwienia, a zarazem jakiejś łagodności, która powstrzymywała perełkę przed zbytnim kłopotaniem lorda Burke. Maskarada należała do wspaniałych okazji na ukazanie siebie oraz niepowtarzalnego stroju, w jaki powiła dziś swe ciało, a jednak nie poczyniła ni jednego gestu mającego przyczynić się do przyłączenia do zabawy. Być może w swej naiwności sądziła, że jeśli nie będą w samym centrum zainteresowania, to najmilszy narzeczony uzna, że sabaty w rzeczywistości nie są tak wielkim utrapieniem i z własnej woli postanowi udzielać się u boku przyszłej małżonki w podobnych wydarzeniach. Och, jakże to byłoby cudowne! Jakże wspaniałe! Z dumą mogłaby stąpać po salonach, pokazując, jak wielkim wsparciem jest jej najdroższy ponurak, a wszystkie te lady dotąd spozierające nań z powątpiewaniem oraz swoistym współczuciem, będą zmuszone przygryzać swe wężowe języki w poczuciu całkowitej klęski, gdy obiekt złośliwostek okaże się być bardziej godny szacunku, niźli niepochlebnych komentarzy. Nikt by się nie ośmielił, oświadcza pewnie w duchu blondyneczka, wciąż nieco otumaniona amortencją unoszącą się w powietrzu, zauroczona całkowicie szczątkowym tańcem mięśni na zwykle obojętnej twarzy partnera, zdawkowością słów, które powinny płynąć spokojnym tonem zaskakująco kojącego głosu już zawsze. Blondynka nie panuje nad słodyczą uśmiechu, kiedy to padają oczekiwane zapewnienia, nad radością rysującą się wyraźnie pomimo noszonej maski. Czy tak powinno to wyglądać? Wspólne istnienie, które wreszcie osiągało pełną harmonię, pozwalającą się cieszyć ze wzajemnej bliskości? Nie wiedziała, nie miała doświadczenia w tych kwestiach, mogła posiłkować się li jedynie własnymi obserwacjami oraz zaborczym przekonaniem, że nawet jeśli, to ich więź i tak pozostaje wyjątkowa. Że poprzednie związki Quentina są ledwie pyłem w obliczu tego, co miało ich czekać. Ach, czy właśnie ukazywała zbytnią próżność? Czy może ślepą potrzebę karmienia się równie słodkimi co jej uśmiechy kłamstewkami, jakie to pozwolą oszczędzić artystce trosk wszelakich?
— Lady Nott znana jest z doskonałego gustu, jeśli chodzi o sztukę. Byłam mile zaskoczona, kiedy pośród mijanych dzieł dostrzegłam twórczość monsieur Dumont'a, jego obrazy zawsze pozostawiają po sobie jakieś niepojęte wrażenie niedopowiedzenia. Jakby w każdym pociągnięciu pędzla tkwiła jakaś tajemnica, którą przychodzi odkryć wraz z kolejnym baczniejszym spojrzeniem. Czy przykuł on i waszą uwagę sir? — pyta się z przejęciem, jako dziecię sztuki nader chętnie podejmowała się tematów z nią związanych, jakże wspaniale było wiedzieć, iż lord Burke również nie lękał się rozmawiać o podobnych kwestiach — Na szczęście mnie znaleźliście — powtarza cicho, muskając drobną dłonią drugą dłoń, większą, chłodniejszą, ale jakże zastanawiająco rozgrzewającą każdy fragment składający się na Elodie.
— Wszystkie zabawy bledną przy waszym towarzystwie, nie mogłabym chcieć być nigdzie indziej niż tutaj z wami — zdradza szczerze, zaraz opuszki palców do ust przykładając w uciesze, kiedy dostrzega czekające na nich kieliszki szampana. Och, cóż za wyjątkowa, niesamowita atmosfera! Ujmuje podane naczynie ze skrzącym się orzechem oczu — Brzmi cudownie. Tylko za co powinniśmy wypić? Za nas? Za przyszłość? A może za chwile podobne tej? — pyta miękko, pozwalając mu wybrać, sformułować własne myśli, ośmielić się życzyć. Jak często pragnęła sięgnąć ku czerni włosów, ujrzeć, w jaki sposób funkcjonuje jego umysł, dotknąć bladych skroni, by chociaż na chwilę ukoić gonitwę, jaka często nawiedzała głowę alchemika. Jest gotowa upić łyk szampana, kiedy to różane wargi rozchylają się, a na twarz wstępuje zakłopotanie i może...nadzieja? Oto bowiem nad nimi zawieszono jemiołę.
— Lady Nott znana jest z doskonałego gustu, jeśli chodzi o sztukę. Byłam mile zaskoczona, kiedy pośród mijanych dzieł dostrzegłam twórczość monsieur Dumont'a, jego obrazy zawsze pozostawiają po sobie jakieś niepojęte wrażenie niedopowiedzenia. Jakby w każdym pociągnięciu pędzla tkwiła jakaś tajemnica, którą przychodzi odkryć wraz z kolejnym baczniejszym spojrzeniem. Czy przykuł on i waszą uwagę sir? — pyta się z przejęciem, jako dziecię sztuki nader chętnie podejmowała się tematów z nią związanych, jakże wspaniale było wiedzieć, iż lord Burke również nie lękał się rozmawiać o podobnych kwestiach — Na szczęście mnie znaleźliście — powtarza cicho, muskając drobną dłonią drugą dłoń, większą, chłodniejszą, ale jakże zastanawiająco rozgrzewającą każdy fragment składający się na Elodie.
— Wszystkie zabawy bledną przy waszym towarzystwie, nie mogłabym chcieć być nigdzie indziej niż tutaj z wami — zdradza szczerze, zaraz opuszki palców do ust przykładając w uciesze, kiedy dostrzega czekające na nich kieliszki szampana. Och, cóż za wyjątkowa, niesamowita atmosfera! Ujmuje podane naczynie ze skrzącym się orzechem oczu — Brzmi cudownie. Tylko za co powinniśmy wypić? Za nas? Za przyszłość? A może za chwile podobne tej? — pyta miękko, pozwalając mu wybrać, sformułować własne myśli, ośmielić się życzyć. Jak często pragnęła sięgnąć ku czerni włosów, ujrzeć, w jaki sposób funkcjonuje jego umysł, dotknąć bladych skroni, by chociaż na chwilę ukoić gonitwę, jaka często nawiedzała głowę alchemika. Jest gotowa upić łyk szampana, kiedy to różane wargi rozchylają się, a na twarz wstępuje zakłopotanie i może...nadzieja? Oto bowiem nad nimi zawieszono jemiołę.
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
Przybywamy ze wschodniej wieżyczki
Płomienia takiego nie było między nimi od dawien dawna. Czy buchał dziś dzięki pocałunkom na umyśle składanym przez drogie alkohole, jakimi raczyło Hampton Court? Czy trawił ich całych gamą wszelkiego gorąca przez niespodziewanie odkryte ciepło wspomnień, jakie niegdyś złączyły ich w jedność sprawczą fizycznością? Perfekcjonizm spleciony z egoizmem, namiętność z zachłannością, odnaleźli się pośród surowego kamienia zamczyska i ostali razem mimo przeciwności, prób, na jakie wystawiało ich przeznaczenie. Na wzór obrządków staroegipskich również ich dusze ważono przed wkroczeniem do świata wiecznej obfitości i pomyślności, a te miało ofiarować nadejście upragnionego przez oboje syna. Catriona westchnęła w przyjemności migoczącej w podbrzuszu, kiedy to jej pan mąż wspominał noc obdarcia jej z niewinności. Jakże mogłaby zapomnieć? Do uszu szeptał słodkie zapewnienia, kłamał, byle tylko posiąść to, co w równie skrzywionej ufności darowała mu w swej sypialni, spłakana młodzieńczą łzą, a potem oddychająca pierwszą w życiu satysfakcją. Być może to bezprawie ich legnięcia sprawiło, że Albert i Catriona zapałali do siebie wówczas takim pociągiem; on spełnił dziewczęce marzenie, ona udowodniła, że poświęcić była zdolna wszystko, byle tylko uwagę jego otrzymać i przy sobie zatrzymać.
- I krew na prześcieradle, i sińce na udach, i twój zapach, który został na mnie do porannej kąpieli - odparła szeptem przeznaczonym wyłącznie jego uszom, podczas gdy dłoń wolna od jego uścisku sięgnęła ramienia arystokraty, z zadowoleniem sunąc po mięśniach, których skryć przed nią nie mógł nawet najdroższy materiał. Splamiło go kalectwo, jednak sprawności wciąż Albertowi odmówić nie było można. Gdyby nie judaszowa laska zdradzająca niedoskonały krok, nikt nie byłby w stanie odróżnić go od mężczyzny zdrowego, w pełni nienaruszonych nigdy sił. - I to, jak trudno nazajutrz było mi jeździć konno - wymruczała dyskretnie. Na szczęście żaden z jej nauczycieli nie dopatrzył się uchybień, które dziewczę kamuflowało z oddaniem, byle tylko w sekrecie zachować nieczystość, jaką sprowadził na nią dostojnik w nocy po pogrzebaniu mizernej, obcej żony. - I pierwszy sekret, który razem od tamtego dnia dzieliliśmy, tylko my - zakończyła, zachęcona spragnioną ręką zamykającą jej talię, by przylgnąć do niego w pełni zaledwie na kilka sekund, tak, by biodra otarły się o biodra, by pożądanie otarło się o pożądanie. Cóż za szkoda, że przyszło im znajdować się w Hampton Court, pośród znamienitych gości o odpowiedniej pozycji, nie zaś w prywatności jej komnat, gdzie Albert mógłby bez obaw zedrzeć zeń suknię i zaklęciem rozciąć kolejny z gorsetów, byle tylko do gorącego ciała dostać się jak najprędzej. Mówił też o wzroku, który wodził za nią po bankietowych komnatach, czym na usta Catriony zaprosił uśmiech krótki, kwaśny, trwający znów ledwie sekundy, nie więcej. - Są dla mnie zbyt słabi - przyznała bezlitośnie, odsunięta już nieco, by nie ofiarować mu tej nocy zbyt dużo własną nachalnością. Może i osąd miała stępiony alkoholowymi doznaniami, lecz godność pozostawała w niej niezmienna, tak jak i rola kusicielki, w którą wdawała się kiedy to Albert oczekiwał tego najmniej. Zdolna była wówczas do monopolizowania jego uwagi. Hedonistyczny lord często spoglądał na inne ciała, młodsze niż ona sama, jednak zdarzało się tak, że na świecie był tylko dla niej, tylko jej, a ona tylko dla niego, tylko jego - nawet jeśli wciąż nie łączyło ich spełnienie najważniejszej z przepowiedni. - Nie mogą równać się z panem, którego pierścień noszę na palcu. Ale niech patrzą. Niech zazdroszczą - wyszeptała Catriona, po czym głowę przechyliła lekko do boku, lustrując lico mężczyzny skryte za maską wzrokiem ni uważnym, ni igrającym zwodniczym błyskiem. - Czyżby głośniejsze były od myśli? - pobudzone, spragnione, na łaskę zmysłów skazując Alberta, nie beznamiętnych kalkulacji; z cichym już skinięciem przyjęła potem zaoferowane ramię, by z wieży Hampton Court ruszyć w dół do samych ogrodów, gdzie powitało ich tchnienie zimowego powietrza. Nie było ono jednak tak chłodne, jak powinno - być może na skutek zaklęć, jakimi przygotowano posiadłość do wystawnej zabawy, śnieg natomiast miękko ulegał pod obcasami pantofli, kiedy przemierzyli ścieżkę między fontannami i zbliżyli się do labiryntu. Żywopłot był wysoki, wyższy znacznie niż lord Rowle, natomiast wkroczenie na jego teren było magiczne: ślady obuwia pozostawiane na ziemi nie miały tam racji bytu. Catriona odstąpiła wówczas od męża, rękę cofnąwszy z jego ramienia, po czym wolnym krokiem ruszyła przed siebie, pomiędzy wnękę w zielnych ścianach, a chód miała miękki, z naturalnym kołysem bioder, które jak dotąd nie powiły syna zdolnego przeżyć jeden rok.
- Zgubię się tutaj - zapowiedziała nagle, enigmą nasączając głos, nim na męża spojrzała przez ramię, spod złoconej maski sowy przysłaniającej pół lica. Wydawać by się mogło, że tu akurat, dzięki przychylności przodków, byli sami. - Odnajdź mnie, nieznajomy, jeśli masz ku temu ochotę. Upoluj. Los wówczas pokaże, co się stanie - uśmiechnęła się znowu, lecz jeszcze dyskretniej niż wcześniej, grymas ten zachowując przede wszystkim dla siebie. W tę jedną noc w roku pragnęła ułudy. Maskarady, do jakiej zachęcała lady Nott, w końcu poddana atmosferze pokrewnej ogniu Bulstrode'ów płonącemu w jej żyłach. Innej codzienności, a jednocześnie tak boleśnie pokrewnej. - Albo pozostaw mnie tu samą, a wtedy wrócę do Ylvy, kiedy zbyt niewygodnym okaże się oczekiwanie - nie odwróciła się już by spojrzeć na niego w pełni, a ruszyła tylko przed siebie, niknąc niebawem za pierwszym zakrętem żywopłotowego labiryntu.
Jeśli Albert zdecyduje się odnaleźć Catrionę, zadanie to będzie:
k1 - łatwe, lady Rowle nie zdążyła zajść daleko, oczekiwać będzie przy niedużej fontannie o zmrożonej wodzie, z posągiem w kształcie kobiety przywdziewającej maskę
k2 - dosyć trudne, ST znalezienia Catriony wynosi 45, dolicza się bonus ze spostrzegawczości
k3 - bardzo trudne, ST znalezienia Catriony wynosi 70, dolicza się bonus ze spostrzegawczości
Jeśli Albert zdecyduje się odejść:
k1 - wpadnie na niego podchmielony uczestnik zabawy, wylewając wino na szatę szlachcica
k2 - stanie się świadkiem donośnej dyskusji dwóch dostojników o rzekomej wyższości inwestycji w trolle domowe zamiast charłaczych stróżów bezpieczeństwa arystokratów, co niebawem eskaluje w podsycone alkoholem wzajemne pohukiwania i wreszcie deklarację pojedynku
k3 - odbędzie się to bez turbulencji / Twój wybór!
Płomienia takiego nie było między nimi od dawien dawna. Czy buchał dziś dzięki pocałunkom na umyśle składanym przez drogie alkohole, jakimi raczyło Hampton Court? Czy trawił ich całych gamą wszelkiego gorąca przez niespodziewanie odkryte ciepło wspomnień, jakie niegdyś złączyły ich w jedność sprawczą fizycznością? Perfekcjonizm spleciony z egoizmem, namiętność z zachłannością, odnaleźli się pośród surowego kamienia zamczyska i ostali razem mimo przeciwności, prób, na jakie wystawiało ich przeznaczenie. Na wzór obrządków staroegipskich również ich dusze ważono przed wkroczeniem do świata wiecznej obfitości i pomyślności, a te miało ofiarować nadejście upragnionego przez oboje syna. Catriona westchnęła w przyjemności migoczącej w podbrzuszu, kiedy to jej pan mąż wspominał noc obdarcia jej z niewinności. Jakże mogłaby zapomnieć? Do uszu szeptał słodkie zapewnienia, kłamał, byle tylko posiąść to, co w równie skrzywionej ufności darowała mu w swej sypialni, spłakana młodzieńczą łzą, a potem oddychająca pierwszą w życiu satysfakcją. Być może to bezprawie ich legnięcia sprawiło, że Albert i Catriona zapałali do siebie wówczas takim pociągiem; on spełnił dziewczęce marzenie, ona udowodniła, że poświęcić była zdolna wszystko, byle tylko uwagę jego otrzymać i przy sobie zatrzymać.
- I krew na prześcieradle, i sińce na udach, i twój zapach, który został na mnie do porannej kąpieli - odparła szeptem przeznaczonym wyłącznie jego uszom, podczas gdy dłoń wolna od jego uścisku sięgnęła ramienia arystokraty, z zadowoleniem sunąc po mięśniach, których skryć przed nią nie mógł nawet najdroższy materiał. Splamiło go kalectwo, jednak sprawności wciąż Albertowi odmówić nie było można. Gdyby nie judaszowa laska zdradzająca niedoskonały krok, nikt nie byłby w stanie odróżnić go od mężczyzny zdrowego, w pełni nienaruszonych nigdy sił. - I to, jak trudno nazajutrz było mi jeździć konno - wymruczała dyskretnie. Na szczęście żaden z jej nauczycieli nie dopatrzył się uchybień, które dziewczę kamuflowało z oddaniem, byle tylko w sekrecie zachować nieczystość, jaką sprowadził na nią dostojnik w nocy po pogrzebaniu mizernej, obcej żony. - I pierwszy sekret, który razem od tamtego dnia dzieliliśmy, tylko my - zakończyła, zachęcona spragnioną ręką zamykającą jej talię, by przylgnąć do niego w pełni zaledwie na kilka sekund, tak, by biodra otarły się o biodra, by pożądanie otarło się o pożądanie. Cóż za szkoda, że przyszło im znajdować się w Hampton Court, pośród znamienitych gości o odpowiedniej pozycji, nie zaś w prywatności jej komnat, gdzie Albert mógłby bez obaw zedrzeć zeń suknię i zaklęciem rozciąć kolejny z gorsetów, byle tylko do gorącego ciała dostać się jak najprędzej. Mówił też o wzroku, który wodził za nią po bankietowych komnatach, czym na usta Catriony zaprosił uśmiech krótki, kwaśny, trwający znów ledwie sekundy, nie więcej. - Są dla mnie zbyt słabi - przyznała bezlitośnie, odsunięta już nieco, by nie ofiarować mu tej nocy zbyt dużo własną nachalnością. Może i osąd miała stępiony alkoholowymi doznaniami, lecz godność pozostawała w niej niezmienna, tak jak i rola kusicielki, w którą wdawała się kiedy to Albert oczekiwał tego najmniej. Zdolna była wówczas do monopolizowania jego uwagi. Hedonistyczny lord często spoglądał na inne ciała, młodsze niż ona sama, jednak zdarzało się tak, że na świecie był tylko dla niej, tylko jej, a ona tylko dla niego, tylko jego - nawet jeśli wciąż nie łączyło ich spełnienie najważniejszej z przepowiedni. - Nie mogą równać się z panem, którego pierścień noszę na palcu. Ale niech patrzą. Niech zazdroszczą - wyszeptała Catriona, po czym głowę przechyliła lekko do boku, lustrując lico mężczyzny skryte za maską wzrokiem ni uważnym, ni igrającym zwodniczym błyskiem. - Czyżby głośniejsze były od myśli? - pobudzone, spragnione, na łaskę zmysłów skazując Alberta, nie beznamiętnych kalkulacji; z cichym już skinięciem przyjęła potem zaoferowane ramię, by z wieży Hampton Court ruszyć w dół do samych ogrodów, gdzie powitało ich tchnienie zimowego powietrza. Nie było ono jednak tak chłodne, jak powinno - być może na skutek zaklęć, jakimi przygotowano posiadłość do wystawnej zabawy, śnieg natomiast miękko ulegał pod obcasami pantofli, kiedy przemierzyli ścieżkę między fontannami i zbliżyli się do labiryntu. Żywopłot był wysoki, wyższy znacznie niż lord Rowle, natomiast wkroczenie na jego teren było magiczne: ślady obuwia pozostawiane na ziemi nie miały tam racji bytu. Catriona odstąpiła wówczas od męża, rękę cofnąwszy z jego ramienia, po czym wolnym krokiem ruszyła przed siebie, pomiędzy wnękę w zielnych ścianach, a chód miała miękki, z naturalnym kołysem bioder, które jak dotąd nie powiły syna zdolnego przeżyć jeden rok.
- Zgubię się tutaj - zapowiedziała nagle, enigmą nasączając głos, nim na męża spojrzała przez ramię, spod złoconej maski sowy przysłaniającej pół lica. Wydawać by się mogło, że tu akurat, dzięki przychylności przodków, byli sami. - Odnajdź mnie, nieznajomy, jeśli masz ku temu ochotę. Upoluj. Los wówczas pokaże, co się stanie - uśmiechnęła się znowu, lecz jeszcze dyskretniej niż wcześniej, grymas ten zachowując przede wszystkim dla siebie. W tę jedną noc w roku pragnęła ułudy. Maskarady, do jakiej zachęcała lady Nott, w końcu poddana atmosferze pokrewnej ogniu Bulstrode'ów płonącemu w jej żyłach. Innej codzienności, a jednocześnie tak boleśnie pokrewnej. - Albo pozostaw mnie tu samą, a wtedy wrócę do Ylvy, kiedy zbyt niewygodnym okaże się oczekiwanie - nie odwróciła się już by spojrzeć na niego w pełni, a ruszyła tylko przed siebie, niknąc niebawem za pierwszym zakrętem żywopłotowego labiryntu.
Jeśli Albert zdecyduje się odnaleźć Catrionę, zadanie to będzie:
k1 - łatwe, lady Rowle nie zdążyła zajść daleko, oczekiwać będzie przy niedużej fontannie o zmrożonej wodzie, z posągiem w kształcie kobiety przywdziewającej maskę
k2 - dosyć trudne, ST znalezienia Catriony wynosi 45, dolicza się bonus ze spostrzegawczości
k3 - bardzo trudne, ST znalezienia Catriony wynosi 70, dolicza się bonus ze spostrzegawczości
Jeśli Albert zdecyduje się odejść:
k1 - wpadnie na niego podchmielony uczestnik zabawy, wylewając wino na szatę szlachcica
k2 - stanie się świadkiem donośnej dyskusji dwóch dostojników o rzekomej wyższości inwestycji w trolle domowe zamiast charłaczych stróżów bezpieczeństwa arystokratów, co niebawem eskaluje w podsycone alkoholem wzajemne pohukiwania i wreszcie deklarację pojedynku
k3 - odbędzie się to bez turbulencji / Twój wybór!
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Żar namiętności dawno już umarł, odszedł w nawiedzony las, pozostając jedynie mdłym wspomnieniem po młodzieńczym zapale i butności, którą niósł w krwi. Dziś stateczny i opanowany, podtrzymywany w swej elegancji przez laskę z judaszowego drzewa o złotych zdobieniach. Drogi alkohol, jaki obydwoje dziś spijali z ciętych kryształów, mamił głowę, a dawne motywy dla działania wracały do łask i tak złapać ją chciał w pasie i ściskając jędrne ciało zabrać na wieżę, a potem upuścić swe żądze. W zamian za to jednak złożył na jej ustach pocałunek. Jeden, lecz jakże namiętny, a choć ciepły, tak wypełniony goryczą i złością, bo nie ofiarowała mu jej przeznaczenia. Lady Catriona była żoną uległą, dumną damą ich rodu, silną i piękną, dającą młodym córkom potrzebną figurę matki, damy, która winna im być posągiem i autorytetem, a dziś była kusicielką jego zmysłów, choć to ciało posiadł już przecież setki razów pośród setek nocy i poranków, gdy pierwszy jasny promień wkradał się do jej komnaty, studząc zmysły i przeganiając z jej łoża. Dziś światła słońca próżno im było szukać, bo oto nadszedł sabat i świętować mieli kolejne lata, co nadchodziły zbyt prędko. Małżeństwo ich rozpoczęło dziesiąty swój rok. Wspomnienia z początku, z pierwszej nocy gdy to dotknął jej piersi, powracały jak żywe. Słuchał podszeptów, gdy ta wiła się w swej przeszłości, wyraźnie wdzięczna mu za każdy jego krok, który poczynił w jej stronę, a gdy skończyła, nie odpowiedział od razu, przeciągając spojrzenie dłużej, aż w końcu nachylił się bardziej do ucha kobiety.
— Zamilcz, intrygantko — wypowiedział stanowczo, bo nie byli tam sami. Sekret miał zostać sekretem, a nie plotką w salonie Nottów, a więc wzrok jego był ciężki i zirytowany, gdy wracał do jej jasnych oczu.
Wybrał ją i zabrał spod protekcji ojca, wcześniej odbierając jej młodość i niewinność, a w istocie krwią znacząc prześcieradło młódki. Dziś miała rację, bo to jego złoty pierścień nosiła na palcu, a więc każdy z obcych musiał wiedzieć, że nie widzieli jej wdową, lecz mężatką. A sir Albert, niczym prawdziwy kupiec, ekonom, zarządca, trzymał ją sobie jak ozdobę. Ładną lalkę, co choć miała ręce plamione ciemną magią, tak blada i porcelanowa twarz odbierały jej lat, lecz dodawały powagi. Czy zaklęła swe ciało przed wiekiem, czy to kąpiel w dziewiczej krwi tak młodziła Catrionę? A ta łechtała wciąż ego. A ta ustami swymi kusiła. Dłoń jej zamknięta w jego była jasna i drobna. Na pytanie nie odpowiedział, oferując szerokie ramię, gdy to szli po schodach w dół. Laska obijała się wraz z jej obcasem o marmur schodów, a próżność, która go zgubiła, przypominała zebranym, że i lord może zostać kalekim, ale nie jemu. Silne ciało nie straciło na wigorze, dalej zwinne i szybkie, zwyczajnie niepełne, bo pokryte szeregiem blizn na lewej nodze. Potrafił poruszyć się bez laski, nie był skończony, lecz ta pomagała w każdym kroku, aż dotarli do ogrodów.
Powietrze było mroźne, studziło umysł, tak jak zapowiedział, ale mocna brandy, wypita wcześniej w salonach, odpowiadała w swej wojnie, niczym prawdziwa dla wiatru rywalka. Szerokie nozdrza złamanego niegdyś na tamtym tarasie nosa, co go teraz z dołu widzieli, łapały łapczywie tlen, gdy zmysły dochodziły do stanu ważkości i spokoju, lecz to kusicielka jego woli, znów pragnęła bawić się, skoro trwał bal. Chętnie sięgnąłby po kuszę i polował za nią, gdy ta odwróciła złotą maskę i poszła w przód, aby pośród labiryntów zgubić się, jak powiedziała. Z początku przystanął w spokoju, dając jej czas, bo łowcą był sprawniejszym niż kobieta.
Najpierw mignęła mu jasność, gdzieś z tyłu w lewej alejce. Potem mignęła w prawej, a na końcu w przodzie, gdzie też zdecydował się ruszyć. Spoglądał na wydeptane w śniegu ślady obcasów, jednak te w pewnym momencie się zapętlały. Czyżby zawróciła, a może nie kroczyła tu sama? Wokół trwała jedynie noc i cisza, rozcinana oddalonym od nich gwarem z sali balowej i tarasów rezydencji, gdy to po raz kolejny labirynt mamił jego pewność. Lasy Beeston znał na pamięć w swych drzewach, spędzając tam przeszłe czterdzieści lat, lecz i tu nie mógł być gorszy, więc gdy uniósł głowę, w jego oczy znów wdarł się blask, jakby księżyc odbił się od złota. Ruszył więc tam, a następnie skręcił w prawo, a zdawało mu się, że podąża za jej śladem. — Catriono? — w dal posłał pytanie złożone z ledwo jednego słowa, jej imienia co w jego ustach wybrzmiewało jak trofeum, a nieraz i jak zadra. Dziś jednak był łowcą. Uniósłby kuszę i strzelił w zwierzynę, lecz zamiast tego w zimnie otulającym tę porę szukał jej nie jak sarny, lub cwanego lisa, a jak ofiary, której zedrzeć chciał niewinność. Byli tam sami, ale nie pragnął skandali, choć i te nie miały dla niego wielkiej wagi. Plotki zostawiał kobietom, sam rozkoszując się zdobywaniem. — Czuję zapach twych perfum, jaśminowego olejku, który wtarłaś w skórę. Widzę ślad twojego obcasa i ścieżkę, którą szłaś. Gdzie jesteś? — szeptał, lecz nie jak intrygant, a jak złodziej, co swe łowy traktował z cynizmem.
Kupił ją przecież. Sama wpadnie w jego sidła.
rzuty
— Zamilcz, intrygantko — wypowiedział stanowczo, bo nie byli tam sami. Sekret miał zostać sekretem, a nie plotką w salonie Nottów, a więc wzrok jego był ciężki i zirytowany, gdy wracał do jej jasnych oczu.
Wybrał ją i zabrał spod protekcji ojca, wcześniej odbierając jej młodość i niewinność, a w istocie krwią znacząc prześcieradło młódki. Dziś miała rację, bo to jego złoty pierścień nosiła na palcu, a więc każdy z obcych musiał wiedzieć, że nie widzieli jej wdową, lecz mężatką. A sir Albert, niczym prawdziwy kupiec, ekonom, zarządca, trzymał ją sobie jak ozdobę. Ładną lalkę, co choć miała ręce plamione ciemną magią, tak blada i porcelanowa twarz odbierały jej lat, lecz dodawały powagi. Czy zaklęła swe ciało przed wiekiem, czy to kąpiel w dziewiczej krwi tak młodziła Catrionę? A ta łechtała wciąż ego. A ta ustami swymi kusiła. Dłoń jej zamknięta w jego była jasna i drobna. Na pytanie nie odpowiedział, oferując szerokie ramię, gdy to szli po schodach w dół. Laska obijała się wraz z jej obcasem o marmur schodów, a próżność, która go zgubiła, przypominała zebranym, że i lord może zostać kalekim, ale nie jemu. Silne ciało nie straciło na wigorze, dalej zwinne i szybkie, zwyczajnie niepełne, bo pokryte szeregiem blizn na lewej nodze. Potrafił poruszyć się bez laski, nie był skończony, lecz ta pomagała w każdym kroku, aż dotarli do ogrodów.
Powietrze było mroźne, studziło umysł, tak jak zapowiedział, ale mocna brandy, wypita wcześniej w salonach, odpowiadała w swej wojnie, niczym prawdziwa dla wiatru rywalka. Szerokie nozdrza złamanego niegdyś na tamtym tarasie nosa, co go teraz z dołu widzieli, łapały łapczywie tlen, gdy zmysły dochodziły do stanu ważkości i spokoju, lecz to kusicielka jego woli, znów pragnęła bawić się, skoro trwał bal. Chętnie sięgnąłby po kuszę i polował za nią, gdy ta odwróciła złotą maskę i poszła w przód, aby pośród labiryntów zgubić się, jak powiedziała. Z początku przystanął w spokoju, dając jej czas, bo łowcą był sprawniejszym niż kobieta.
Najpierw mignęła mu jasność, gdzieś z tyłu w lewej alejce. Potem mignęła w prawej, a na końcu w przodzie, gdzie też zdecydował się ruszyć. Spoglądał na wydeptane w śniegu ślady obcasów, jednak te w pewnym momencie się zapętlały. Czyżby zawróciła, a może nie kroczyła tu sama? Wokół trwała jedynie noc i cisza, rozcinana oddalonym od nich gwarem z sali balowej i tarasów rezydencji, gdy to po raz kolejny labirynt mamił jego pewność. Lasy Beeston znał na pamięć w swych drzewach, spędzając tam przeszłe czterdzieści lat, lecz i tu nie mógł być gorszy, więc gdy uniósł głowę, w jego oczy znów wdarł się blask, jakby księżyc odbił się od złota. Ruszył więc tam, a następnie skręcił w prawo, a zdawało mu się, że podąża za jej śladem. — Catriono? — w dal posłał pytanie złożone z ledwo jednego słowa, jej imienia co w jego ustach wybrzmiewało jak trofeum, a nieraz i jak zadra. Dziś jednak był łowcą. Uniósłby kuszę i strzelił w zwierzynę, lecz zamiast tego w zimnie otulającym tę porę szukał jej nie jak sarny, lub cwanego lisa, a jak ofiary, której zedrzeć chciał niewinność. Byli tam sami, ale nie pragnął skandali, choć i te nie miały dla niego wielkiej wagi. Plotki zostawiał kobietom, sam rozkoszując się zdobywaniem. — Czuję zapach twych perfum, jaśminowego olejku, który wtarłaś w skórę. Widzę ślad twojego obcasa i ścieżkę, którą szłaś. Gdzie jesteś? — szeptał, lecz nie jak intrygant, a jak złodziej, co swe łowy traktował z cynizmem.
Kupił ją przecież. Sama wpadnie w jego sidła.
rzuty
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Mknęła przez labirynt niczym duch zagubiony pomiędzy dumną gęstwiną lasów Beeston. Wewnętrznie skropiona przyjemnością szampana i drogiego wina, a jednak dostatecznie w tym przytomna i godna, by nie poczynić wstydu sobie, ani tym bardziej panu mężowi, który w dobroci odczekał przed wkroczeniem do tętniącego zielenią labiryntu. Wprawny był dostatecznie, by odnaleźć ją tam bez wysiłku, wierzyła w to, bo i domysłem to nie było, a przekonaniem bazującym na faktach; karminowy tren sukni odznaczał się na bieli śniegu zalegającego na ścieżkach, a kroki, choć miękkie i niemal bezszelestne, nie ubiegną jego uwadze. Nie mogły. Nawet teraz, bez kuszy w dłoni, sproszony w dobry humor dobrodziejstwem przechylonego brandy, królował nad nią w łowach, a Catriona zwierzyną była uległą, taką, która łaknęła bycia złapaną. Przypartą do zielnej ściany, wziętą pod nią siłą, podstępem. Namiętnością, jakiej nie sposób było sfałszować. Zedrzeć mógłby suknię, szarpnąć za pończochy, ach, jakoż to los pokarał ich obecnością pośród eleganckiego towarzystwa, że marzenia te spełnić nie mogły się tu i teraz; ubolewała nad tym, sunąc pośród mroźnego powietrza i przejść mijanych kilkukrotnie, nie tyle by zmylić, co samej istotnie się zagubić. Tego pragnęła. Niepewności. Gruntu osuwającego się spod stóp, tylko po to, by spomiędzy łapsk ciemności wydarło ją umięśnione ramię męża.
- Podboje walecznego Sigfreda pobłogosławionego przez Gullweig - jej głos rozbrzmiewał spokojną melodią w labiryncie; Albert zbliżał się do niej niebezpiecznie, tylko po to, by dostrzec ledwie muśnięcie falującej na wietrze tkaniny szkarłatu, kiedy obierała następny zakręt, nieuchwytna, a jednocześnie tak bliska. - Korona objęta przez Rollo władającego dawną magią - dłoń na moment zacisnęła się na zielonych liściach ściany korytarza; śnieg skwierczał miękko pod pantoflami, rumieniec - chłodu? podniecenia? - muskał policzki. Gdzie jesteś? Czująca na karku nieistniejący oddech męża Catriona przyspieszyła, pozwoliwszy, by jedwabny szal tańczył wokół niej niczym nimb karykaturalnej świętości, bo dusza jej była splamiona czernią dziesiątek zrodzonych zeń klątw, a natura do cna przerdzewiała egoizmem i materializmem, jakich potrzeby zaspokajała fortuna Alberta. - Wojaże Hugh d'Avranches i szepty naszych dumnych protoplastów - Gdzie jesteś? Na moment tylko spojrzała przez ramię, by dostrzec tam ciemność szaty nadchodzącego lorda, a i to sprawiło, że przyspieszyła ponownie, niknąc za kolejnym zakrętem. Był nieuniknionym, był nieznajomym, był myśliwym i katem, był też wszystkim tym, czego tej nocy pożądała bardziej niż własnego istnienia. - Francuska supremacja nad skandynawską spuścizną - szal ciemnej tkaniny otulający czerwień rękawa wysunął się z jej władania i samotnie ruszył w świat, ucieknąwszy wraz z wiatrem. Spojrzała za nim Catriona, lecz nie przystanęła, pozostawiła go za to za sobą jako ślad dla wilka podążającego jej tropem; był już tak blisko, niemal czuła na sobie jego dotyk, w uszach słyszała szept wiodący do rozpustnego grzechu; czym był ten płomień, który żarzył się w niej z taką mocą? Kiedy przebudził się z marazmu swego więzienia, dochodząc do głosu? - Dominacja złota i aksamitu nad drewnem i stalą, marmuru nad ziemią, sztuki nad pierwotnym czarem - jej głos raz po raz stawał się coraz cichszy, gdy w plątaninie przejść dotarła do rozwidlenia, w którym królował posąg kobiety przywdziewającej maskę. W wolnej kamiennej dłoni dzierżyła wachlarz zasłaniający pierś, suknia z kolei u dołu układała się w kołyskę fontanny; nawet teraz ciekła zeń woda niewzruszona panującym dookoła chłodem wczesnorocznej zimy. Rowle zatrzymała się na ten widok, ręce rozłożywszy nieznacznie do boku w bladym obrazie zakłamanej męczennicy, nim zbliżyła się do eleganckiej konstrukcji, głowę odchyliwszy w tył. Miała nad sobą niebo czarne jak rozlany na pergaminie atrament, usłane jedynie migotem gwiazd i pana ich, księżyca, obserwującego ich czujnym, ciekawym spojrzeniem. - Wszystko to doprowadziło do nas - spod kurtyny ciemnych rzęs wypatrywała konstelacji, trwająca tam dumnie jak posąg, oczekująca ustrzelenia - nadejścia łowcy pozbawionego imienia, którego zapraszała bezbronnością, oddychająca wolno, spokojnie. Normańska historia spłodziła ich silnych. Stworzyła Rowli z krwi i kości, hołdujących tradycji, oddanych rodowym praktykom. Istnienie każdej z prominentnych figur miało tylko jedno znaczenie, tylko teraz, tylko na chwilkę: by Catriona i Albert spotkać mogli się w labiryncie podczas noworocznego Sabatu. Pierś zafalowała potem w oddechu głębokim, zimnym, dłonie natomiast sięgnęły polerowanego kamienia, by oprzeć się na krawędzi misy fontanny, a i oczy przymknęła wreszcie, pochyliwszy się nieznacznie. Tyle magii w jednym miejscu - tyle szlachetnej, godnej magii napawającej ją natchnieniem. - Gdzie jesteś? - wyszeptała w eter jak czynił to sam Albert.
- Podboje walecznego Sigfreda pobłogosławionego przez Gullweig - jej głos rozbrzmiewał spokojną melodią w labiryncie; Albert zbliżał się do niej niebezpiecznie, tylko po to, by dostrzec ledwie muśnięcie falującej na wietrze tkaniny szkarłatu, kiedy obierała następny zakręt, nieuchwytna, a jednocześnie tak bliska. - Korona objęta przez Rollo władającego dawną magią - dłoń na moment zacisnęła się na zielonych liściach ściany korytarza; śnieg skwierczał miękko pod pantoflami, rumieniec - chłodu? podniecenia? - muskał policzki. Gdzie jesteś? Czująca na karku nieistniejący oddech męża Catriona przyspieszyła, pozwoliwszy, by jedwabny szal tańczył wokół niej niczym nimb karykaturalnej świętości, bo dusza jej była splamiona czernią dziesiątek zrodzonych zeń klątw, a natura do cna przerdzewiała egoizmem i materializmem, jakich potrzeby zaspokajała fortuna Alberta. - Wojaże Hugh d'Avranches i szepty naszych dumnych protoplastów - Gdzie jesteś? Na moment tylko spojrzała przez ramię, by dostrzec tam ciemność szaty nadchodzącego lorda, a i to sprawiło, że przyspieszyła ponownie, niknąc za kolejnym zakrętem. Był nieuniknionym, był nieznajomym, był myśliwym i katem, był też wszystkim tym, czego tej nocy pożądała bardziej niż własnego istnienia. - Francuska supremacja nad skandynawską spuścizną - szal ciemnej tkaniny otulający czerwień rękawa wysunął się z jej władania i samotnie ruszył w świat, ucieknąwszy wraz z wiatrem. Spojrzała za nim Catriona, lecz nie przystanęła, pozostawiła go za to za sobą jako ślad dla wilka podążającego jej tropem; był już tak blisko, niemal czuła na sobie jego dotyk, w uszach słyszała szept wiodący do rozpustnego grzechu; czym był ten płomień, który żarzył się w niej z taką mocą? Kiedy przebudził się z marazmu swego więzienia, dochodząc do głosu? - Dominacja złota i aksamitu nad drewnem i stalą, marmuru nad ziemią, sztuki nad pierwotnym czarem - jej głos raz po raz stawał się coraz cichszy, gdy w plątaninie przejść dotarła do rozwidlenia, w którym królował posąg kobiety przywdziewającej maskę. W wolnej kamiennej dłoni dzierżyła wachlarz zasłaniający pierś, suknia z kolei u dołu układała się w kołyskę fontanny; nawet teraz ciekła zeń woda niewzruszona panującym dookoła chłodem wczesnorocznej zimy. Rowle zatrzymała się na ten widok, ręce rozłożywszy nieznacznie do boku w bladym obrazie zakłamanej męczennicy, nim zbliżyła się do eleganckiej konstrukcji, głowę odchyliwszy w tył. Miała nad sobą niebo czarne jak rozlany na pergaminie atrament, usłane jedynie migotem gwiazd i pana ich, księżyca, obserwującego ich czujnym, ciekawym spojrzeniem. - Wszystko to doprowadziło do nas - spod kurtyny ciemnych rzęs wypatrywała konstelacji, trwająca tam dumnie jak posąg, oczekująca ustrzelenia - nadejścia łowcy pozbawionego imienia, którego zapraszała bezbronnością, oddychająca wolno, spokojnie. Normańska historia spłodziła ich silnych. Stworzyła Rowli z krwi i kości, hołdujących tradycji, oddanych rodowym praktykom. Istnienie każdej z prominentnych figur miało tylko jedno znaczenie, tylko teraz, tylko na chwilkę: by Catriona i Albert spotkać mogli się w labiryncie podczas noworocznego Sabatu. Pierś zafalowała potem w oddechu głębokim, zimnym, dłonie natomiast sięgnęły polerowanego kamienia, by oprzeć się na krawędzi misy fontanny, a i oczy przymknęła wreszcie, pochyliwszy się nieznacznie. Tyle magii w jednym miejscu - tyle szlachetnej, godnej magii napawającej ją natchnieniem. - Gdzie jesteś? - wyszeptała w eter jak czynił to sam Albert.
something borrowed
must be returned, flowers in bloom will wither, my dream began with your glance. for whom did i look beautiful then? for whom do i sigh today? i do not wish to waste what you have given me, so i will go all the way, all for fate.
Wtem głos Catriony rozerwał ciszę, a niósł się i ze wschodu i z zachodu. Czy to krzewy te mamiły głowę, czy umysł nietęgi, gdy wypite szklanki szkockiej wciskały się weń? Głos jej, czy też przodków, tak wkręcał się w ucho, gdy opowiadała o czasach minionych, w swej fascynacji nad nimi piękna i dumna, jak cały ich ród, co nie okrył się hańbą, co wierny swoim przekonaniom trwał przez wieki na brytyjskiej mokrej ziemi, co ją teraz śnieg otulał. Jego żona pragnęła być odnalezioną, pośród krzewów i zielonych ścian jej głos rozbrzmiewał, ale czy to magia najgorsza, że źródło słodkiego szeptu pozostało ukryte?
— Odnajdę cię po głosie i zapachu, odszukam w tej gęstwinie — wypowiedział, a następnie na białym puchu, gdzieś pomiędzy liściastymi korytarzami odnalazł porzucone futro, a z tyłu znów mignął mu szkarłat jej sukni. Schylając się, chwycił za nie, szal, który miał grzać jej ramiona, leżał tam porzucony, a na włosiu osiadały płatki śniegu, każdy różny, każdy inny. Przesiąknięty był jej perfumami. Jaśminowym olejkiem, błogim piżmem, eteryczną wonią bogactwa i czy to zapach był jej włosów, czy i te przesiąkły perfumą, z której korzystała od lat. Zaciągnął się więc, w nozdrza wciągając kunszt perfumiarza, który dla jego żony przygotowywał najdroższe i najbardziej eleganckie mieszanki. Nie byli sobie bliscy, brak w nich było ognia namiętności, a jednak uniesień nie było im brak. Dumny, z głową uniesioną w górę kroczył więc labiryntem, w dłoni wolnej od laski ściskając szal, a uchem nasłuchując jej głosu, który co i rusz gubił się w gęstwinie. Niczym na polowaniu, co zwierzyna w łasce mu nie umknęła, gotowa być złapaną. Wtem jeszcze jeden krok w przód i oto objawiła mu się zdobycz, co wpatrzona była w gwiazdy nad nimi. Otulona zimą, chłodem i mrozem co zimnej królowej o jasnych włosach pasował, stała tam jak posąg, dumna, rozbawiona, oparta o kamienną misę fontanny, gdy to on zachodził od tyłu, głucho i spokojnie. Drewno laski nie stukało o kamień, bo niewydeptane ścieżki z zaledwie smugą jej sukni i obcasa, nie odsłoniły twardej ziemi. Bez słowa podszedł w przód, wreszcie na centymetry zatrzymując się za nią. Musiała czuć tę obecność, musiała wiedzieć, że oto wędrówka i ucieczka się zakończyła, gdy to dotarła w sam środek labiryntu, a za nią drapieżca, co gotów był pochwycić ofiarę. Ciepłe futro, uprzednio obsypane ze śniegu, złożył na przemarzniętych wątłych ramionach kobiety, aby szal ją otulił i zabrał drgawki z jej ciała. Czy pod karmazynową szminką kryły się sine usta? Nie sposób odnaleźć inaczej niż, tak jak teraz chwytając ją w talii, a drugą dłonią podtrzymując głowę, aby odchylić ową w tył, a potem składając w jej ustach jeden krótki pocałunek o smaku brandy.
— Chłód wypisał się na twej skroni i słodkich ustach, wracajmy na bal, wino cię rozgrzeje — powiedział spokojnie, nie puszczając jej, tak jakby zawahał się nad jej ciałem, nad sposobnością, nad miejscem, zaraz potem jednak odsuwając się od kobiety, aby podać jej ramię, o które mogłaby oprzeć się, zmierzając w stronę wyjścia z tej zagadki. Nie ruszył jednak w przód, a przyjrzał się kobiecie i rumieńcowi, jaki z chłodu owiał jej twarz. Była matką, silną żoną jego rodu, którą pojmał w swe komnaty, dumny z intrygi, jaką uknuł. Nie spełniła oczekiwań, jakie na nią nałożył, a syn, którego powiła, zmarł, nim skończył rok. Wróżby miały rację, lady Alzina wiedziała, w czym prawda, a jednak winił jedynie Catrionę za te lata niepowodzeń, za miałkie córki. Choć zawsze mu posłuszna, tak jednego zadania nie spełniła, a sir Albert, przesiąknięty złością za brak efektu w tej sprawie, nie omieszkał przypominać o tym kobiecie na każdym kroku, tak jak zrobił to kilkukrotnie dzisiaj, aby w dobrej zabawie nie zapomniała o wypełnieniu jego woli i bycia mu ozdobą. Był jej dobrym panem mężem, zapewniał drogie życie, sprawiał prezenty, a choć nie nader przyjemny, tak w szczerości z nią żył, bo grzechów jego była świadoma.
— Baw się dziś, najdroższa, póki wolno ci się bawić — i póki w tej wolności oddychasz i trwasz przy mym boku.
zt x2
— Odnajdę cię po głosie i zapachu, odszukam w tej gęstwinie — wypowiedział, a następnie na białym puchu, gdzieś pomiędzy liściastymi korytarzami odnalazł porzucone futro, a z tyłu znów mignął mu szkarłat jej sukni. Schylając się, chwycił za nie, szal, który miał grzać jej ramiona, leżał tam porzucony, a na włosiu osiadały płatki śniegu, każdy różny, każdy inny. Przesiąknięty był jej perfumami. Jaśminowym olejkiem, błogim piżmem, eteryczną wonią bogactwa i czy to zapach był jej włosów, czy i te przesiąkły perfumą, z której korzystała od lat. Zaciągnął się więc, w nozdrza wciągając kunszt perfumiarza, który dla jego żony przygotowywał najdroższe i najbardziej eleganckie mieszanki. Nie byli sobie bliscy, brak w nich było ognia namiętności, a jednak uniesień nie było im brak. Dumny, z głową uniesioną w górę kroczył więc labiryntem, w dłoni wolnej od laski ściskając szal, a uchem nasłuchując jej głosu, który co i rusz gubił się w gęstwinie. Niczym na polowaniu, co zwierzyna w łasce mu nie umknęła, gotowa być złapaną. Wtem jeszcze jeden krok w przód i oto objawiła mu się zdobycz, co wpatrzona była w gwiazdy nad nimi. Otulona zimą, chłodem i mrozem co zimnej królowej o jasnych włosach pasował, stała tam jak posąg, dumna, rozbawiona, oparta o kamienną misę fontanny, gdy to on zachodził od tyłu, głucho i spokojnie. Drewno laski nie stukało o kamień, bo niewydeptane ścieżki z zaledwie smugą jej sukni i obcasa, nie odsłoniły twardej ziemi. Bez słowa podszedł w przód, wreszcie na centymetry zatrzymując się za nią. Musiała czuć tę obecność, musiała wiedzieć, że oto wędrówka i ucieczka się zakończyła, gdy to dotarła w sam środek labiryntu, a za nią drapieżca, co gotów był pochwycić ofiarę. Ciepłe futro, uprzednio obsypane ze śniegu, złożył na przemarzniętych wątłych ramionach kobiety, aby szal ją otulił i zabrał drgawki z jej ciała. Czy pod karmazynową szminką kryły się sine usta? Nie sposób odnaleźć inaczej niż, tak jak teraz chwytając ją w talii, a drugą dłonią podtrzymując głowę, aby odchylić ową w tył, a potem składając w jej ustach jeden krótki pocałunek o smaku brandy.
— Chłód wypisał się na twej skroni i słodkich ustach, wracajmy na bal, wino cię rozgrzeje — powiedział spokojnie, nie puszczając jej, tak jakby zawahał się nad jej ciałem, nad sposobnością, nad miejscem, zaraz potem jednak odsuwając się od kobiety, aby podać jej ramię, o które mogłaby oprzeć się, zmierzając w stronę wyjścia z tej zagadki. Nie ruszył jednak w przód, a przyjrzał się kobiecie i rumieńcowi, jaki z chłodu owiał jej twarz. Była matką, silną żoną jego rodu, którą pojmał w swe komnaty, dumny z intrygi, jaką uknuł. Nie spełniła oczekiwań, jakie na nią nałożył, a syn, którego powiła, zmarł, nim skończył rok. Wróżby miały rację, lady Alzina wiedziała, w czym prawda, a jednak winił jedynie Catrionę za te lata niepowodzeń, za miałkie córki. Choć zawsze mu posłuszna, tak jednego zadania nie spełniła, a sir Albert, przesiąknięty złością za brak efektu w tej sprawie, nie omieszkał przypominać o tym kobiecie na każdym kroku, tak jak zrobił to kilkukrotnie dzisiaj, aby w dobrej zabawie nie zapomniała o wypełnieniu jego woli i bycia mu ozdobą. Był jej dobrym panem mężem, zapewniał drogie życie, sprawiał prezenty, a choć nie nader przyjemny, tak w szczerości z nią żył, bo grzechów jego była świadoma.
— Baw się dziś, najdroższa, póki wolno ci się bawić — i póki w tej wolności oddychasz i trwasz przy mym boku.
zt x2
Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy
Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy
I zwierzynie dzisiaj ładnie ścielimy, ścielimy
Żeby słowa nam od przodków mówiły, mówiły
Albert Rowle
Zawód : zarządca terenów łowieckich Delamere
Wiek : 38
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
The more a thing is perfect, the more it feels pleasure and pain.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Labirynt
Szybka odpowiedź