Salonik na uboczu
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 23.07.21 20:36, w całości zmieniany 2 razy
Zdawała sobie sprawę, że to Persephone powinna wyjść za mąż pierwsza, ale wyniknęły sprawy, na które nikt nie miał wpływu i tym sposobem Leander Flint wykorzystał nadarzającą się okazję i pierwszą wydał Cressidę. Był to rzadki moment, kiedy wyprzedziła w czymś siostrę, jako pierwsza została żoną i matką, choć nie czuła wyższości, nie napawała się tym. No, może gdzieś głęboko w środku, do czego nie przyznawała się nawet przed samą sobą, cieszyła się, że choć raz była w czymś lepsza, ale zaraz potem pojawiały się te paranoiczne myśli, że może ojciec chciał się jej pozbyć, bo była dla niego problemem, ciężarem?
Prawdopodobnie jeszcze długo, może nawet nigdy, miała nie uwolnić się od tego złośliwego głosiku szepczącego jej, że jest gorsza od siostry. Mniej ładna, mniej śmiała, mniej dobra w umiłowanym przez ojca zielarstwie i wielu innych rodowych aktywnościach, bo malarstwo w oczach pana ojca było akceptowalne, ale nieszczególnie wartościowe; Leander Flint nie był wrażliwy na sztukę i cenił ją jedynie w aspekcie ilustrowania zielników, w czym Cressida radziła sobie najlepiej i dlatego to jej drobna dłoń tworzyła najpiękniejsze ilustracje magicznych ziół. Zawsze była tą drugą, tą stojącą w cieniu, co ukształtowało jej osobowość i niskie poczucie własnej wartości. Mimo to wyczekiwała każdego spotkania z utęsknieniem, bo przypominało jej to czasy, gdy nosiły to samo nazwisko i spędzały ze sobą czas każdego dnia, nie licząc tych okresów, kiedy ona przyjechała do szkoły rok później i rok później ją ukończyła. Tylko wtedy były rozdzielone na dłużej, zmuszone do kontaktowania się jedynie listownie. Szczególnie na ostatnim roku swojej nauki Cressie bardzo często pisała do siostry, dopytując ją o pierwsze miesiące dorosłego życia po debiucie.
Wkrótce, co było kwestią może miesięcy, a może roku lub góra dwóch, i jej siostra miała wyfrunąć z gniazda i zmienić nazwisko. Jedynie ich brat otrzymał przywilej pozostania na rodowych włościach do końca życia, a losem dziewcząt było poślubiać mężczyzn z innych rodów, umacniać stare sojusze lub tworzyć nowe. Sama była ciekawa, na kogo padnie i miała nadzieję, że będzie to ktoś równie dobry jak William, kto będzie traktować jej siostrę odpowiednio i nie zabroni im utrzymywać siostrzanej przyjaźni, bo Cressie więdłaby, nie mogąc mieć kontaktu z ukochaną siostrą.
- Czekałam na ten moment z utęsknieniem, odkąd tu przybyliśmy. Byłam skłonna szukać cię wśród tłumu tych wszystkich pięknie odzianych dam tak długo, aż bym cię znalazła – odezwała się; i na jej pełnych ustach pojawił się uśmiech, choć w serduszku zaigrał pewien smutek, że musiała siostry szukać tu, że nie przybyły tu razem i razem też nie powrócą do tego samego dworu, jak kiedyś. Taka już była kolej rzeczy. – Pamiętasz te czasy, kiedy przybywaliśmy tu wszyscy razem, ja, ty, nasz brat i rodzice, a także reszta naszej rodziny? – spytała jeszcze z wyraźną nostalgią, wspominając w duchu tamte sabaty, kiedy to zazdrościła ślicznej Persephone licznych adoratorów i dziwiła się, że William uparcie zapraszał do tańca ją. Później się zaręczyli, ale do ślubu minęło jeszcze trochę czasu, który wciąż spędzała przy Flintach, chwytając każdą chwilę spędzoną z bliskimi. – Teraz pozostaje nam już jedynie szukać się w tłumie, co dziś za sprawą masek było utrudnione. I z jednej strony łatwiej mi występować pod maską, gdy nikt nie wie że to ja i mniej obawiam się ewentualnych potknięć, a z drugiej... nigdy nie wiem, kogo akurat napotykam, co sprawia że każde spotkanie i rozmowa niesie ze sobą tajemnicę i iskrę niepewności, czy czasem... nie natrafiam na kogoś, kto nie darzy mnie sympatią?
Trochę się obawiała że mogła napotkać kogoś, kogo normalnie by unikała. Choć akurat w jej przypadku tajemnica nie była do końca tajemnicą, bo jej kolor włosów był dość niespotykany i wyróżniała się na tle w większości jasno- lub ciemnowłosych dam, i momentami żałowała, że nie skorzystała z transmutacji i nie zmieniła koloru kosmyków na ciemny, skoro nie było już anomalii. Ale potem przypomniała sobie, że potrzebowała tej charakterystycznej cechy, by Persephone wiedziała, że to ona, choć i sam kostium był bardzo sugestywny dla tych nielicznych osób, które wiedziały o odmienności dziewczątka. Czy Persephone powiązałaby memortka z jej osobą nawet bez rudych włosów upiętych dziś w schludny, elegancki kok?
- Męski głos, który odgadnął moje przebranie, wydawał się bardzo znajomy – powiedziała nagle; przywodził skojarzenie z ich drogim kuzynem Alphardem, czy to mógł być on?
I Cressida nigdy nie była kochliwa, a to, że łatwo się rumieniła, było powiązane raczej z jej nieśmiałością i niską pewnością siebie, przez co łatwo było ją speszyć. Również wiedziała że męża wybierze dla niej pan ojciec, więc nie pozwalała sobie na zauroczenia. A teraz już męża miała, więc w ogóle nie musiała i nie mogła myśleć o innych mężczyznach, a swoje tańce oddawała właśnie jemu, temu który kiedyś ją wypatrzył i zapragnął pojąć za żonę.
Czuła jednak, że odpowiedź Persephone była grzecznościowa i nikt nie oczarował jej prawdziwie ani głęboko, przynajmniej na ten moment, bo wieczór jeszcze się nie skończył i lady Nott na pewno zaplanowała więcej atrakcji. Znała swoją siostrę i potrafiła odczytywać niektóre jej nastroje.
- Dziękuję, że ci się podobał nasz taniec. Bałam się, że się potknę ze stresu, ale William jak zwykle dobrze sobie radził z prowadzeniem mnie. – Zarumieniła się pod maską, czego siostra nie mogła dostrzec, ale to zdecydowanie zasługa męża, że mimo spojrzeń obserwujących ją ludzi nie popełniła w stresie błędu. – I jemu podobały się nasze przebrania. Kiedy się dowiedziałam, że motywem mojego stroju będzie memortek, sama pomalowałam tę maskę w odpowiedni wzór, a służka przygotowała mi suknię i pelerynę z piórami – pochwaliła się z lekkim zawstydzeniem, ale naprawdę podobał jej się ten motyw, bo kochała ptaki, zwłaszcza te małe i urocze. – Myślisz, że rozpoznam rodziców i brata pod ich przebraniami? – spytała nagle, zastanawiając się, jakie też oni otrzymali motywy. Ciekawe czy i im lady Nott dobrała je tak trafnie jak jej? Jeśli tak, to ich ojciec być może był przebrany za jakieś leśne stworzenie kojarzące się z Flintami. Dla nikogo nie było tajemnicą ogromne oddanie ich ojca sprawom rodu i jego tradycjom. – Ale, zanim ich odnajdę, może ty powiesz, co w ostatnich dniach słychać było w domu? Czy wszystko w porządku? Mama czuła się już lepiej? – dopytywała, pamiętając że w połowie grudnia dopadła ją chwilowa słabość, ale podczas poświątecznej wizyty Cressidy wszystko zmierzało ku dobremu. I nadal często mówiła o Charnwood jako o domu mimo że już tam nie mieszkała, zwłaszcza w rozmowach z rodzeństwem. Ale tam wciąż była jej przeszłość, jej rodzina, wspomnienia i serce.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Próżno było szukać odpowiedzi na pytania, które wtedy sobie stawiała, zawsze bowiem dochodziła do jednego wniosku - nie śmiałaby opuścić rodziny, która tyle trudu włożyła w jej wychowanie i wątpiła, by była w stanie podołać życiu z dala od bliskich. Pamiętała dzień, w którym przyszło jej wyjechać do Francji i to, jak początkowo trudno było przeżyć jej rozłąkę. Wtedy wyjeżdżała z świadomością, że do domu wróci latem. Teraz, gdyby postanowiła opuścić rodzinę, byłaby to decyzja nieodwracalna i na zawsze. Zawiodłaby ojca, zawiodłaby także Cressidę i nieuchronnie przyszłoby jej zrezygnować z wygód, które teraz posiadała. Nie była przystosowana do życia w prostocie, a rola damy wcale nie ciążyła jej tak bardzo, by chcieć się w nim sprawdzić. Nie licząc pewnych ograniczeń, które wynikały z szlacheckiego tytułu, bycie szanowną lady Flint nie było przecież złe. Wszak ojciec pozwalał jej na realizowanie pasji pod jego ojcowskim czujnym okiem, choć perfumiarstwo nigdy nie było dziedziną, którą darzył szczególnym zainteresowaniem. Fakt, że była ściśle powiązana z zielarstwem i eliksirami, zapewne działał na jej korzyść, gdy prosiła ojca o przyzwolenie na stworzenie malutkiej pracowni. Persephone obawiała się czasami, że jej możliwości samorealizacji zmaleją znacznie, gdy zostanie wydana za mąż, jej radość była zatem tym większa, gdy udało jej się pozyskać aprobatę ojca, by swe pasje mogła pielęgnować teraz. Nie mogła przecież mieć pewności, że trafi na lorda równie wyrozumiałego co William. Cressida miała prawdziwe szczęście, że to akurat lord Fawley postarał się o jej rękę. Choć lady Flint nie znała szczegółów ich małżeństwa, z tego, co słyszała od siostry, a także z własnych obserwacji zdołała wywnioskować, że lord Fawley darzy jej siostrę wielkim szacunkiem, a sama Cressida jest u jego boku szczęśliwa. Chciała również wierzyć, że gdyby było inaczej, byłaby w stanie to zauważyć. Siostrę znała przecież od zawsze i w wielu przypadkach potrafiła wyczuć, gdy coś było nie tak. Nawet wtedy, gdy nie przepadały za sobą zbytnio, spędzały w swym towarzystwie wystarczająco wiele czasu, by mogła nauczyć się rozpoznawać wiele z jej zachowań i nastrojów. Z czasem przyszła też prawdziwie siostrzana troska i zdaje się, że umiejętność czytania samopoczucia Cressidy również wzrosła.
Żałowała czasem, że nie doceniała jej obecności wtedy, gdy mieszkały w jednym dworze. Dopiero teraz, a wcześniej także we Francji, prawdziwie doceniała jej obecność. Bliskość kogoś, kto ją rozumie, bliskość drugiej, młodej damy. Brat miał przecież zupełnie inne obowiązki wobec ich rodu i nie zawsze był w stanie postawić się na ich miejscu.
- To mogłoby być nie tyle trudne ze względu na przebrania, ale na tłum. Szlachta jak zwykle licznie stawiła się dziś w Hampton Court - zauważyła i w tym samym momencie wzrokiem powiodła po pozostałych gościach zgromadzonych w saloniku. Komnata, w której przebywały, była dziś jednym z najspokojniejszych i najmniej tłocznych miejsc. Wielu czarodziei wciąż rozkoszowało się zabawą w głównej sali balowej, pozostali chętnie oddawali się przechadzkom po ogrodach lady Nott.
Kolejne słowa siostry przywiodły na jej twarz szeroki uśmiech. Powróciła wzrokiem do jej osoby i przytaknęła entuzjastycznie. - To zaskakujące, jak dobrze pamiętam twoją suknię i czas spędzony z tobą podczas twojego ostatniego sabatu jako lady Flint - Na moment zamyśliła się, powracając pamięcią do tamtego dnia. Nie wiedziała wtedy jeszcze najpewniej, że po raz ostatni Cressida będzie im towarzyszyć jako panna należąca do rodu Flint.
Zachichotała cicho, gdy siostra wyraziła swą wątpliwość. Bynajmniej nie był to chichot prześmiewczy. - Och, Cressie, jestem pewna, że co najmniej kilkoro lordów i wiele dam, podzielają twoje dzisiejsze obawy. Nawet jeśli trafisz na kogoś, kto nie darzy cię sympatią, co uważam za wyjątkowo trudne, co najgorszego mogłoby się wtedy stać? - Sama zadawała sobie te pytanie, gdy po raz kolejny tego wieczoru wchodziła w interakcje z czarodziejami skrytymi za bajecznymi strojami. Szansa na to, że ona sama została rozpoznana, również była przecież znikoma. Choć rudych panien na balu nie było wiele, mniej spostrzegawczy i mniej bliscy jej uczestnicy przyjęcia, z pewnością nie rozpoznali jej od razu. Persephone starała się korzystać z uroków maskowego balu, a pozostawanie anonimową damą, można by rzec, całkiem przypadło jej do gustu. Czuła się w Hampton Court nieco swobodniej niż zwykle, twarz skryta za maską dodawała jej śmiałości i odwagi, ale nie porzucała przy tym manier, które wpoiła jej rodzina. Skinęła głową lekko, gdy Cressida wspomniała lorda, który brzmiał wyjątkowo znajomo. Persephone nie zwracała nadto uwagi na część, w której odgadywano przebrania, bardziej skupiając się na tym, jak te zostały wykonane.
- W takim razie dobrze, że miałaś go u swojego boku. - Gdy obserwowała taniec siostry, rzeczywiście nie dostrzegła żadnego potknięcia. Była pewna, że to zarówno zasługa Williama jak i samej Cressidy, która po prostu nie doceniała swych tanecznych zdolności. - Któż by inny mógł je namalować z taką precyzją... Jest piękna, Cressido - Przyjrzała się masce bliżej, z niemałym podziwem, choć słowa siostry nie były dla niej zaskoczeniem. - Z pewnością ich odnajdziesz. Och, gdybyś widziała minę naszego najdroższego ojca, gdy odczytał bilecik od lady Nott... - Leander Flint niekoniecznie piał z zachwytu jak obecne tu młódki na wieść o motywie maskowym, ale oczywiście Persephone nie słyszała, by z jego strony padło jakiekolwiek złe słowo w stronę sabatu bądź jego organizatorki. Podejrzewała, że szanowny ojciec uważał tę maskaradę po prostu za zbyteczną, nawet jeśli jego strój lady Nott wybrała bardzo trafnie.
- Czujemy się już dużo spokojniejsi, gdy nie musimy się martwić o anomalie - Zarówno Flintowie, jak i centaury zamieszkujące pobliskie lasy zapewne koniec anomalii przyjęły z ulgą - Mama również jakby odżyła. Dziś czuła się już znacznie lepiej i wspominała, że nie może się doczekać twojego przebrania - dodała po chwili, jednocześnie wsunąwszy kosmyk kruczoczarnych włosów, który przed momentem opadł jej niesfornie na twarz, za ucho. Rzeczywiście, lady Flint od poranka towarzyszył wyjątkowo dobry nastrój i już na pierwszy rzut oka widać było, że jej grudniowe problemy zdrowotne odchodzą w niepamięć.
Kim by była, gdyby urodziła się w zwykłej rodzinie? Czasem się nad tym zastanawiała, jednocześnie będąc wdzięczną losowi, że urodziła się jako lady Flint i nigdy nie zaznała ubóstwa ani prawdziwych problemów. Warto było poświęcić się i podporządkować woli rodu i dostosowywać do wytycznych, by móc żyć zgodnie z urodzeniem i nie utracić przychylności bliskich. Nie potrafiła zrozumieć, że byli ludzie, którzy dla szumnie brzmiącej niezależności odrzucali swoje rodziny i wyłamywali się ze schematów. Ojciec uczył ją, że zdrajcy są źli i nie można utrzymywać z nimi kontaktu, choć szczęśliwie nikt w jej najbliższym otoczeniu zdrady nie popełnił. Dbała o to, by obracać się w odpowiednim towarzystwie nawet w szkole, setki kilometrów od ojca. Nigdy nie pozwoliła sobie na przyjaźń z dziewczyną o nieczystej krwi, wiedząc że pan ojciec byłby nią bardzo rozczarowany, więc grono jej przyjaciółek i koleżanek ograniczało się do dziewcząt ze szlacheckich rodów, ewentualnie czystokrwistych.
Persephone była jedną z najbliższych jej osób, choć i ona doceniła ich relację najmocniej właśnie wtedy, kiedy już opuściła rodzinny dwór. Wychowywały się razem od urodzenia, i nawet wtedy, kiedy ich relacje dalekie były od ideału i naznaczone rywalizacją, spędzały ze sobą dużo czasu i miały okazję obserwować swoje zachowania i emocje. Poza tym Cressida nie potrafiła kłamać, więc często można było z niej czytać jak z otwartej księgi i gdyby była w swoim małżeństwie nieszczęśliwa, z pewnością byłoby to widać. Ale była szczęśliwa, bo William dobrze ją traktował i był wobec niej naprawdę dobry i troskliwy. Czasem jedynie trochę przesadzał z usilnymi próbami wydostania jej z ochronnej skorupki i wyciągania do ludzi, choć miał dobre chęci, bo chciał żeby zawierała nowe znajomości i uwierzyła w siebie i swoją wartość. Proces odwracania tego, co zaszczepił w jej wrażliwym umyśle ojciec, miał jednak potrwać latami.
Rzeczywiście w Hampton Court pojawiło się wielu czarodziejów, choć miała wrażenie, że czasem bywało ich jeszcze więcej, a teraz można było odnieść wrażenie, że kilka rodzin ominęło udział w tym wydarzeniu. Było ich jednak wystarczająco dużo, by znalezienie siostry było trudnym zadaniem gdyby nie to, że się umówiły właśnie w tej stosunkowo spokojnej komnacie.
- Racja – przyznała, bawiąc się brzegami rękawów. – Dlatego tym bardziej cieszę się, że udało nam się spotkać i nie musiałam cię godzinami szukać – dodała z uśmiechem, który rozjaśnił widoczną pod maską dolną część jej bladej twarzy.
Również pamiętała swój ostatni sabat jako lady Flint, miesiąc przed ślubem. Jako Flintówna przeżyła takich wydarzeń kilka, a po ślubie pojawiała się na nich jako lady Fawley, żona swojego męża. Towarzyszyła mu wiernie i wytrwale, choć kiedy jej ciąża była już zaawansowana oraz w pierwszych tygodniach po porodzie wybierała pozostanie w domu. Tak było choćby tamtego pamiętnego dnia, gdy zginął ich wuj nestor Iceni Albus. Pozostała w dworze, gładząc coraz większy brzuch i walcząc z mdłościami, o sylwestrowej tragedii dowiadując się dopiero po pewnym czasie.
- Też to pamiętam. To był mój ostatni sabat w zielonej sukni w barwach naszego rodu. Wciąż ją mam, ale teraz na publiczne wyjścia zakładam barwy męża – odezwała się. Jako mężatka najczęściej odziewała się w odcienie niebieskiego, również jej biżuteria nawiązywała do barw Fawleyów, choć w szkatułce w swoich komnatach nadal trzymała kilka pierścionków, naszyjników i bransoletek podarowanych jej przez ojca gdy była panną. Persephone była obdarowywana hojniej jako ta starsza, ale i Cressida miała w czym pojawiać się towarzysko. Mąż obdarowywał ją dużo częściej niż ojciec, wręcz uwielbiał rozpieszczać ją podarunkami, choć dziś jej główną ozdobą była maska.
- Mam pewne podejrzenia, że to mógł być Alphard, to brzmiało jak jego głos – zastanowiła się, żałując, że Persephone najwyraźniej nie przysłuchiwała się temu mężczyźnie i nie mogła potwierdzić jej rozważań. – I chyba masz rację, może nie powinnam się tak przejmować – zgodziła się, choć prawda była taka, że Cressie przejmowała się zdaniem innych, dlatego wstydziła się zabierać głos przy zgadywaniu strojów w obawie przed popełnieniem błędu i narażeniem się na śmieszność. Na szczęście nie miała wielu wrogów, bo zawsze unikała konfliktów i starała się jawić jako na tyle nieinteresująca, by nikt nie chciał obrać jej na cel zaczepek. Czasem chciała być bardziej pewna siebie, ale nie potrafiła.
- Dziękuję, że ci się podoba – powiedziała cichutko. – I ty masz naprawdę piękny strój, myślę że to do ciebie pasuje. Kojarzy się z łąką nieopodal naszego dworku, gdzie czasem bawiłam się w dzieciństwie. – Była pod wrażeniem wykonania tego kostiumu, i jej zdaniem pasował on do Persephone. – Spodziewam się, że nasz pan ojciec nie był zachwycony pomysłem balu maskowego? – domyśliła się. Leander Flint był konserwatywnym tradycjonalistą, nie lubił strojenia się i przebieranek, i nie miał za knut artystycznej duszy, ale na pewno dostosował się do wymogów gospodyni. Matka za to na pewno bawiła się lepiej przy kompletowaniu swojego stroju. – Odnajdę ich oboje. Chciałabym porozmawiać z nimi choć przez chwilę. – Zwłaszcza z mamą, ale wiedziała, że z ojcem też powinna pomówić, choć przez maskę trudno będzie dostrzec, czy był z niej zadowolony, czy też nie. – I bardzo się cieszę, słysząc te wieści. Myślę że wszystkim ulżyło kiedy te okropne anomalie się skończyły. Mi na pewno, nie muszę już tak mocno drżeć o bezpieczeństwo i spokój swoich dzieci... Wraz z Williamem już coraz poważniej myśleliśmy o tym wyjeździe z nimi do Francji. – A wtedy znalazłaby się daleko od siostry i reszty rodziny. Na szczęście wyglądało na to, że wyjazd nie był konieczny, a dzięki temu, że znów można było się bezpiecznie teleportować, będzie mogła znowu stać się częstym gościem Charnwood. – Masz jeszcze jakieś inne plany na dzisiejszy wieczór? Będziesz tańczyć? – spytała. – Ciekawe, co lady Nott jeszcze dla nas planuje.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Jeśli chodzi o jej przyjaźnie, również pilnowała się, by nie obdarzyć sympatią kogoś o odmiennej orientacji politycznej lub nieczystej krwi. Zwykle obracała się w środowisku dam i lordów, a największą styczność z czarownicami i czarodziejami o innym statusie społecznym miała jeszcze w czasach szkolnych. Trzymała się jednak czystokrwistych lady, podobnie jak jej młodsza siostra. Przebywanie na obczyźnie sprawiło jednak, że część przyjaciół z tamtych lat musiała zostawić we Francji, a wielu członków rodzin szlacheckich, którzy zjawili się dziś w Hampton Court, poznała dopiero po debiucie. Tym trudniej było jej zatem rozpoznać innych wśród tłumu i tym bardziej rada była, że udało jej się spotkać z siostrą.
- W zieleni zawsze było ci do twarzy. Pięknie współgrała z twoim kolorem włosów - stwierdziła pewnie, przypominając sobie suknię, o której wspominała siostra. W żadnym wypadku nie stwierdzała też, jakoby w barwach rodu Fawley, nie było jej równie ślicznie. Odcienie niebieskiego również uwydatniały wdzięki młodej damy. Wbrew temu, co Cressida sądziła o samej sobie, Persephone uważała ją za piękną kobietę, a jej może nieco nietypowa, przynajmniej dla samych Flintów, uroda, sprawiała, że była nietuzinkowa. Ciężko byłoby znaleźć szatę, w której wyglądałaby źle.
- Rzeczywiście, zdawało mi się, że gdzieś w tłumie doszedł mnie głos naszego drogiego kuzyna - potwierdziła, ale nie mogła stuprocentowo rozwiać jej wątpliwości. Zdaje się, że Cressida sama będzie musiała go odszukać i sprawdzić, czy miała rację i poprawnie odgadła, kto krył się za maską mężczyzny, który najczęściej zabierał głos w sali balowej. - Być może wspólna pogawędka, gdy będziecie skryci za maskami sprawi, że w nieprzyjacielu odnajdziesz kolejną pokrewną duszę? - podsunęła, pewna, że istniał choć cień szansy, by tak się stało. Gdy nie wiedziały, z kim akurat mają do czynienia, siłą rzeczy na rozmowę nie mogły wpływać uprzedzenia, które zwykle posiadały względem danej osoby. Być może dzisiejszy wieczór będzie obfity w początki nowych, wspaniałych znajomości.
- Muszę przyznać, że sprawia, iż jeszcze bardziej tęsknię za długimi dniami i kwitnącą roślinnością - Rzeczywiście, nigdy nie przepadała za okresem zimowym, gdy natura przygasała pod puchem białego śniegu. Jej pokryta pękami kwiatów suknia była z pewnością inspirowana przyrodą, którą znała z rodzinnego domu. Potrząsnęła delikatnie głową, tym samym potwierdzając słowa Cressidy. - Och, nie, ani trochę. Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko wspaniale się dziś bawi - Odkąd zgubiła rodziców w sali balowej, nie miała z nimi okazji jeszcze porozmawiać. Podobnie jak Cressida, będzie musiała ich odszukać nim wieczór dobiegnie końca. Póki co jednak, wolała spędzać czas w towarzystwie młodych lordów i dam, i nie kłopotała się myślami o powrocie do domu.
- Z trudem przyszłaby mi rozłąka z tobą, Cressido. Tym bardziej cieszę się, że anomalie ustały i mali Julius i Portia mogą się już czuć tu bezpieczniej. Jak się teraz mają? - Choć rozumiała obawy siostry i Williama, ze smutkiem patrzyłaby na opuszczającą kraj siostrę. Na jej miejscu, sama jednak pewnie rozważałaby podobny wyjazd i zmianę otoczenia. Matka zrobi wszystko dla bezpieczeństwa swych dzieci. Z podobnych pobudek, one same zostały przecież odesłane do Beauxbatons, gdy były młodsze.
- Tak, myślę, że wrócę dziś jeszcze na parkiet. Chciałabym również zajrzeć do ogrodów, które ponoć nawet zimą są piękne - Wygładziła materiał swej sukni, na moment zawieszając na niej wzrok - A ty, Cressido? Ujrzę cię dziś jeszcze na parkiecie? - Wiedziała, że siostra niekoniecznie czuła się pewnie w tańcu, ale Persephone nie sądziła, by miała powody do obaw. W dzisiejszej zabawie udział zdawali się brać lordowie i damy, którzy ledwo mogli się pochwalić znajomością podstawowych kroków. - Jestem pewna, że zadbała o to, by atrakcji dzisiejszego wieczoru nie brakło - Nie mogła wiedzieć, co zaplanowała dla nich lady Nott, ale organizatorka balu z pewnością miała kilka rozrywek w zanadrzu.
Cressida czuła się lepiej w zieleni, błękit nie do końca współgrał z rudymi włosami i zielonymi oczami, ale przywykła już do tego kolorystycznego niedopasowania w Beauxbatons, gdzie ich szaty miały jasnoniebieski kolor. Persephone (przynajmniej w jej mniemaniu) wyglądała w nich dużo lepiej, ale zakompleksiona Cressie zawsze uważała siostrę za tą lepszą i piękniejszą. Sama w dzieciństwie często wstydziła się tego, że wygląda tak bardzo inaczej od reszty w większości ciemnowłosych Flintów. Oboje jej rodzeństwa miało ciemne włosy, tak samo ojciec i większość wujostwa i kuzynostwa – a ona jedna była ruda i piegowata. Gdyby nie to, że urodziła się w Charnwood i nie istniała możliwość pomyłki, pewnie w dzieciństwie miałaby realne obawy, że podmieniono ją przy narodzinach i dlatego nie jest podobna do rodziców i rodzeństwa. Była jednak podobna do swojej babki ze strony matki, która również za młodu była ruda.
- Może później uda mi się go znaleźć. Cieszyłabym się, gdyby udało się z nim porozmawiać, jeśli akurat nie będzie zajęty jakimiś męskimi sprawami – odezwała się.
Jeśli chodziło o nieprzyjaciół, Cressida była przyjazną, nieśmiałą osóbką otwartą na każdego, kto był dla niej miły. Nie odrzucała potencjalnych znajomości tylko przez wzgląd na rodową przynależność, bo Beauxbatons nauczyło ją, że nie można być wybredną, kiedy wokół było tak mało brytyjskich szlachcianek, choć z oczywistych przyczyn po ostatnich politycznych zawirowaniach musiała odsunąć się od ludzi o jawnie promugolskich poglądach - tak kazał pan ojciec. Nie szukała konfliktów, a wręcz ich unikała i wolała żyć w zgodzie z innymi członkami socjety. Ludzi, którzy z jakiegoś powodu nie lubili jej, wolała unikać i schodzić im z drogi, gdyż konfrontacje i szukanie zaczepki stały w całkowitej sprzeczności z jej łagodną, niekonfliktową naturą. Trzeba było naprawdę się postarać, żeby w przypadku Cressidy zasłużyć na jej niechęć. Zazwyczaj dokonywało się to w przypadku zdrady jej zaufania lub obrażania jej rodziny.
- Niestety to nie takie proste, skoro tak wielu ludzi kieruje się uprzedzeniami – powiedziała cicho. Wciąż bolało ją to, jak jedna z bliskich szkolnych przyjaciółek odtrąciła ją tylko dlatego, że została wydana za Fawleya. Tak silne były w niektórych uprzedzenia, tak nietrwałe przyjacielskie więzi. Na pewno opowiadała siostrze o przykrej sytuacji z Cynthią, która nią wzgardziła po jej ślubie, raniąc jej delikatne serduszko. Po szkole zawarła dużo nowych znajomości, ale absolwentki Hogwartu nadal znała zbyt krótko, by zbudować z którąś więzi równie bliskie jak z koleżankami z Beauxbatons, szlachciankami również wysłanymi na obczyznę. I żadna z dziewcząt poznanych po debiucie nie mogła zastąpić tych znanych znacznie dłużej.
- Może teraz, gdy anomalii już nie ma, wiosna nadejdzie normalnie i będzie taka, jaka powinna być? – wyraziła swoją nadzieję. Po zimie musiała nadejść odwilż, a później odżyje roślinność, zaś szkody pozostałe po anomaliach z biegiem czasu przestaną być widoczne. Bo przyroda zawsze znajdzie sposób, by przetrwać i podnieść się po tym, co się działo. Niedawna burza, czy śnieżyce w czerwcu staną się tylko wspomnieniem.
Uśmiechnęła się na myśl o wyobrażeniu ojca, który musiał przywdziać maskę i jakiś kostium, co pewnie mu się nie podobało, ale tak wypadało. Wszyscy musieli dostosować się do wytycznych gospodyni, zarówno członkowie typowo salonowych rodów, którzy lubili bale i przebieranki, jak i ci, którzy na co dzień woleli inne aktywności, jak ich ojciec.
- Mnie też okropnym smutkiem napełniała myśl, że nie mogłabym już was tak często odwiedzać i znalazłabym się daleko od ciebie i reszty naszej rodziny. – Dlatego, mimo sympatii do czasów spędzonych we Francji, perspektywa dłuższego wyjazdu nie napawała jej szczęściem, bo oznaczałaby oderwanie od rodziny i znaczne ograniczenie kontaktu z bliskimi. Ale dla dobra dzieci byłaby gotowa poświęcić się i to zrobić, żeby tylko je uchronić od anomalii. Ich matka dawno temu też robiła wszystko, by uchronić je, mimo że konserwatywny ojciec długo nie chciał słyszeć o Beauxbatons, uważając że miejsce Flintów jest w Hogwarcie. Po historii z Komnatą Tajemnic i napaściami na uczniów w końcu się jednak zgodził na usilne prośby żony, bo choć teoretycznie czysta krew miała gwarantować bezpieczeństwo, lepiej było nie ryzykować obecności delikatnych dziewcząt w niebezpiecznych murach. Tym sposobem w Hogwarcie uczył się tylko ich starszy brat, a one wyjechały do Francji. Ich ojciec nie miał najlepszego zdania o francuskiej akademii, gdzie kładziono tak duży nacisk na sztukę, ale jego córki miały tam być bezpieczniejsze i były, cała ich edukacja upłynęła spokojnie, nigdy też nie przekonały się o tym, jak wyglądały porządki zaprowadzone w Hogwarcie przez Grindelwalda.
- Mają się już lepiej, dużo lepiej. Może w nadchodzących dniach nas odwiedzisz? Chciałabym, żebyś pojawiała się w ich życiu, a teraz, kiedy już znowu można swobodnie się przemieszczać, będziemy mogły znów odwiedzać się częściej. Są jeszcze małe, ale za parę lat na pewno docenią taką ciotkę, jaką dla nich jesteś – rzekła po chwili. Bardzo zależało jej na tym, by jej dzieci miały duży kontakt z jej rodziną, by poznały także wartości Flintów, które były tak drogie jej sercu. – I też zamierzam później przejść się po ogrodach. Nie chcę przeszkadzać Williamowi w jego sprawach, ale możliwe, że jeszcze zatańczymy, kiedy ponownie się odnajdziemy wśród gości. – Było pewnie kwestią czasu, jak mąż zakończy swoje męskie spotkania z lordami i postanowi odszukać żonę. Oprócz tańców zapewne czekało ją też zapoznanie z kilkoma osobami, którym William będzie chciał ją przedstawić. Zawsze lubił przedstawiać ją swoim znajomym, a Cressie zastanawiała się, dlaczego i czy to możliwe, że naprawdę mógł być z niej dumny, jak mówił.
- Niedługo na pewno się przekonamy – pokiwała głową, jednocześnie wodząc spojrzeniem po saloniku, gdzie poza nimi było może parę innych plotkujących dam. Większość gości lady Nott zapewne wciąż oddawała się tańcom, smakowała wyborne trunki lub wyległa na spacer do ogrodów, podczas gdy one kryły się tutaj, by móc spokojnie porozmawiać.
Rozmawiały jeszcze jakiś czas, ale niestety później nadszedł moment rozstania. Nie mogły spędzić ze sobą całego wieczoru, na obie czekały też inne zobowiązania. Choć były siostrami, pozostawały też damami, a Cressida dodatkowo mężatką. Pożegnały się czule, a Cressie obiecała siostrze, że wkrótce odwiedzi Charnwood.
| zt.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
Salonik przekształcony został w dyskretne królestwo wróżbiarstwa, o czym świadczyć miały podwieszone od drzwi kotary w barwach głębokiej purpury i ciemnego granatu. Zawieszone w powietrzu lampiony miały na ściankach wyryte misterne symbole przedstawiające konstelacje gwiezdne oraz skomplikowane inskrypcje runiczne. Z każdego kąta napływał zapach wonnych kadzideł na bazie mirry i drzewa sandałowego. W samym centrum pomieszczenia czekała natomiast na gości wygodna pufa pokrywana miękkim materiałem, naprzeciw której na czarnym stole rozstawiono talię tarota, dokładniej - Wielkie Arkana. Karty same się tasowały i same rozkładały na stole; zostały zaczarowane, aby reagować na pytanie, w jednym czasie mogły jednak wróżyć wyłącznie jednej osobie.
Aby skorzystać z kart tarota, należy zadać pytanie, na które odpowiedź chcemy uzyskać w postaci wróżby. Pytanie musi być pojedyncze, nieskomplikowane i wymówione wyraźnie. Po zadaniu pytania w poście rzucamy cztery razy kośćmi k20+k3. Jeżeli wypadnie k20, kość k3 oznacza liczbę od 20 (kolejno k1 - 20, k2 - 21, k3 - 22). W innym wypadku kość k3 nie ma większego znaczenia.
Karty rozkładają się według schematu krzyżowego.
Karta 1 – opisuje pytającego i wpływy działające na jego korzyść.
Karta 2 – opisuje świat, otoczenie, oraz to wszystko, co się sprzeciwia, co stanowi opór, który będzie działał przeciw pytającemu.
Karta 3 – symbolizuje siłę psychiczną i moralną pytającego, jego wrażliwość i stosunek do poruszonego problemu.
Karta 4 – przynosi ostateczną odpowiedź na pytanie, przedstawia wynik działań pytającego, sposób rozwiązania problemu.
- Karty Tarota:
- 1. Głupiec - początek czegoś nowego, otwarta karta, lekkomyślność, chęć do zabawy
2. Mag - niechęć do zmian, wartość doświadczenia, inteligencja, przenikliwość, manipulacja
3. Kapłanka - zaufanie do swojej intuicji, wrażliwość, miłość, dziewictwo, harmonia
4. Cesarzowa - potrzeba uwielbienia, odrodzenie, bezpieczeństwo emocjonalne, podjęcie słusznej decyzji, twórcza energia
5. Cesarz - autorytet, dojrzałość, wytrwałość, władza, przywództwo, odwaga
6. Kapłan - konserwatyzm, zainteresowanie sprawami duchowymi, rozwaga
7. Kochankowie - równowaga woli i inteligencji, duszy i ciała, miłość, związek, połączenie uzupełniających się przeciwieństw
8. Rydwan - triumf, silna wola, przezwyciężanie trudności, nowe idee, postęp
9. Siła - opanowanie, kontrola nad sytuacją, namiętność, radość korzystania z nowej siły
10. Pustelnik - samopoznanie, praca nad sobą, dążenie do doskonałości, mądrości i oświecenia
11. Koło fortuny - ożywienie, wzmocnienie, punkt zwrotny, ruch
12. Sprawiedliwość - uczciwość, bezstronność, wewnętrzna dyscyplina
13. Wisielec - zastój, brak działania, konformizm, skupienie się na własnym wnętrzu
14. Śmierć - przemiana, zakończenie starego i rozpoczęcie nowego, konflikt świadomości i nieświadomości
15. Umiarkowanie - harmonia, wewnętrzny spokój, cierpliwość i wyrozumiałość
16. Diabeł - wzrost własnej wartości, dążenie po trupach do celu
17. Wieża - nagłe zmiany, rozładowanie napięcia, przełamanie stereotypów, olśnienie
18. Gwiazda - nadzieja na lepsze, inspiracja, ufność w siebie
19. Księżyc - ukryty świat marzeń, sny, iluzja, bierność, podświadomość, macierzyństwo
20. Słońce - sukces, satysfakcja, duma, swoboda, dobre zdrowie
21. Sąd ostateczny - przebudzenie, przemiana, wybaczenie, rozwiązanie problemu
22. Świat - szczęście, spełnienie marzeń, pełnia istnienia
Miękki krok zdradzał pewność, przystosowanie, swobodę; wystarczyło kilka kwadransów w sali balowej, kilka oddechów pełnych przepychu i słodkości tańczących na tacach drinków – tylko tyle potrzebowała Tatiana Dolohov, żeby poczuć się jak swoja wśród zacnych osobistości, które postanowiły spędzić sylwestrową noc w Hampton Court.
Choć arystokratyczne towarzystwo nie było jej obce, a blichtr i kosztowne kreacje widywała nader często, wszystko to, co otaczało kończący rok sabat miało w sobie coś z prawdziwej magii; a tej Dolohov upatrywała w pieniądzach, przepychu i luksusie. Wysokie żyrandole, wysokie szkło, wysokie obcasy skryte pod szeleszczącymi sukniami – Adelaide Nott sprawiła Tatianie niebywałą niespodziankę swoim słodkim zaproszeniem, równocześnie urozmaicając dotychczasowe plany żegnania mijającego roku.
Po rozmowach wśród gęstniejącego gwaru, po tańcach na lśniących marmurach, ruszyła na swoistą wycieczkę po pozostałych komnatach wielkiej rezydencji; krok wydawał się bardziej wyniosły od tego, który cechował młode lady; wysoko uniesiony podbródek mógłby uchodzić nawet za nietakt z uwagi na jej niższe urodzenie – teraz jednak, kiedy twarz częściowo skrywała elegancka maska, mogła być kim chciała.
Uchodzić za najwyższą rangą hrabinę czy tajemniczą księżniczkę, której nikt nie mógł rozpoznać; podobała jej się ta przebieranka, kolejne słowa wymieniane szeptem i subtelne spojrzenia z ludźmi, których rozpoznawała, a którzy nie rozpoznawali jej. Maskarada okazała się być dla Dolohov cudowną wręcz rozrywką.
Odnajdywała się w fałszu i pustych uprzejmościach, w skłonach i nadmiernych uśmiechach, w ładnych pomieszczeniach i ekstrawaganckich ozdobach; i zapewne dalej sunęłaby wzdłuż ludzkich korytarzy w sali balowej, gdyby nie wzmożona chęć sięgnięcia do niedużego, błyszczącego puzderka i wydobycia z niego papierośnicy.
Błądząc po obcym miejscu nie czuła skołowania; wzrok podążał za rozchylonymi drzwiami w poszukiwaniu palarni czy przynajmniej balkonu, tudzież zejścia na tarasik; minęła jedno otwarte pomieszczenie z balustradą, dostrzegając jednak coś na kształt skrzydeł w tle, zdecydowała się iść dalej.
I zapewne wędrowałaby dalej, gdyby nie kuszące odmęty purpury i granatu; przeobrażone w dziwaczne widowisko pomieszczenie skusiło Dolohov, która po przekroczeniu progu prędko zorientowała się, że znajduje się w kąciku poświęconym wróżbom. Kilka kroków dalej znalazła się przy aksamitnej pufie, a dostrzegłszy karty tarota, pozwoliła sobie na uśmiech na umalowanych na ciemno wargach.
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
Umykanie przed kobietami, które żądne tańców balowych, swe uroki wdzięcznie pod mój nos podtykały, z czasem weszło mi w nawyk. Czmychnąłem z sali balowej, opierając się sunącym w moim kierunku postawnym Lady, które ciągnęły swoje młodociane córki za sobą, czmychnąłem kiedy tylko miałem taką możliwość. I chociaż dopiero co mówiłem kuzynom, jak bardzo cieszy mnie, że będę mógł tańczyć z debiutantkami, tak kiedy ruszyłem by to uczynić, zamiast na parkiet, kroki swoje skierowałem w jedną z bocznych sal. Idąc korytarzem, szukam po kieszeniach skrytych cygar, które w specjalnej papierośnicy czekały na pierwszy z samotnych momentów. Czego oczekiwałem w tej chwili bardziej, samotnego momentu czy odnalezienia cygar, trudno ocenić. Ale natrafiam na metalową obecność tej, którą w testamencie po Francisie sobie wziąłem. Grawerowana jego inicjałami, była atrybutem z którym się nie rozstawał. A jednak musiał coś przeczuwać, bo zamiast wziąć ją ze sobą w ostatni dzień życia, zostawił w biurku, może bym to ja mógł się teraz z nią nie rozstawać. Jest na miejscu, więc mogę palić. Rzecz w tym, że ostatnio palę coraz mniej, więc ten rytułał chciałem odbyć w miłym otoczeniu, najlepiej z dala od tłumów. Szukam więc dogodnego miejsca. Idę korytarzem, aż coś każe mi się zatrzymać przy kurtynie z ciemnego aksamitu, która ciężkimi draperiami wlewała się do wnętrza, tworząc miękkie zaproszenie. Poddałem się mu, skręciłem i znalazłem się w małym saloniku, w którym panowała zupełnie różna od balowej, energia. Jakbym nagle znalazł się w tajemniczym namiocie gdzieś poza rzeczywistym światem. Unoszę spojrzenie w górę, by podziwiać subtelne lampiony, ale nie widzę ich dekoracji, są rozmazane. Oczy powoli przyzwyczajają się do półmroku i wtedy to co wydawało mi się, okazało się prawdą i ujrzałem, że nie jestem sam w pomieszczeniu. Odchrząknąłem, żeby powiadomić damę, że nie jest tu sama po czym przestąpiłem kilka kroków do przodu, by ujrzeć że przed nią jest stolik z samotasującymi się kartami tarota. Nastało napięcie. Odczułem dawno zapomnianą niepewność, która towarzyszyła mi w momentach poznawania kobiet. Zabrakło słów, bo każde po analizie przeprowadzonej w głowie, wydawało się niestosowne. Głupie. Zbyt naiwne. Cisza, która nastała pomiędzy moim pojawieniem się a pierwszym zdaniem, trwała na tyle długo, że nawet karty zwolniły swoją magię, jakby potwierdzając, że są już gotowe na wróżenie. Obróciłem głowę w stronę damy, a usta moje wykrzywiają się lekko. Dostrzegam, że jej maska jest tak samo strojna jak jasna suknia - w tym świetle srebro migocze zalotnie, nie można oderwać od niej wzroku. Niestety nie mogę rozpoznać w damie żadnej ze znanych mi Lady, ale liczę na to, że jej głos mi podpowie cokolwiek. Uznałem jednak, że mam do czynienia z Lady, bowiem suknia była zachwycająca.
- Co powiesz lady na to, żebyśmy dowiedzieli się o sobie kilka niebezpiecznych rzeczy? - tym samym pokazałem jej, że daję jej pierwszeństwo, by to ona zadała pierwsze pytanie. - Widziałem podobne czary dawno temu podczas podróży po Bliskim Wschodzie. Należy zadać pytanie, a karty zajmą się resztą. I podobno nigdy się nie mylą. - skoro tylko dama położyła rękę na mojej wyciągniętej, zaprowadziłem ją w kierunku stanowiska. Oglądam się na wyjście, sprawdzając, czy ktoś będzie nam przeszkadzał, ale się na szczęście nie zanosi. - Skoro jednak jesteśmy tu sami, a nasze maski i tak nie pozwalają nam odkryć prawdziwych oblicz, może zagramy w grę składającą się z samych niebezpiecznych pytań? - zaproponowałem, spojrzenie swoje znów kierując na karty. - Ale zastrzegam, że ta gra przewiduje kary za brak współpracy
No tak, w tę nieznośną grę nauczył mnie Francis się bawić. I jest ona faktycznie przebojem w każdym calu. Bo jeżeli nie odpowiesz na pytanie, to czeka cię wyzwanie. A kiedy limitem jest wyobraźnia, co może być to po prostu ciekawe.
Tatiana na moment zapomniała o własnej papierośnicy, ciążącej przyjemnie w niedużym puzderku, które wciąż ściskała w dłoni; wzrok wędrował pierw po wysokich do samego sufitu zasłonach, uszy przyzwyczajały się do wyciszonego pomieszczenia, nos chłonął specyficzny zapach. Spojrzała w kierunku kart dopiero po dłuższej chwili, pozwalając, by kącik ust drgnął zauważalnie w górę.
Bliska schylenia się w kierunku wygodnie wyglądających puf, zatrzymała się w połowie ruchu; odwrócona przez ramię dostrzegła kogoś jeszcze, mężczyznę wchodzącego do sali. Czyż tajemnice przyszłości nie były bardziej ekscytujące w towarzystwie?
Uśmiech wciąż nie schodził z jej warg, zdawał się nawet być wyraźniejszym, kiedy tajemniczy nieznajomy nazwał ją lady; w połowie być może i faktycznie nią była, w obszernych tiulach wysadzanych srebrem i ślicznej masce odznaczała się faktycznym bogactwem, a to przecież nierozłącznie łączyło się ze statusem wyższym.
– A więc imponuje lordowi ryzyko, interesujące – odpowiedziała na jego propozycję, kiedy wzrok zza colombiny błądził po jego sylwetce, finalnie spotykając się z oczami utkwionymi w masce; jedynie one mogły im powiedzieć, doradzić, zdradzić tajemnicę tożsamości towarzysza. Być może także jej słowa, okraszone specyficznym akcentem, choć zdecydowanie nie tak intensywnym jak niegdyś; tego wieczoru starała się brzmieć prawie jak Brytyjka.
– Podejmę to wyzwanie, czymże jest sylwestrowa noc bez ekscytacji? – nuta psotliwości zatańczyła w uniesionych kącikach ust, kiedy czekała, aż zbliży się do niej i stanowiska z kartami.
– Niech więc lord czyni honory, jeśli miał do czynienia z takimi rozrywkami.
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
Z zadowoleniem odkrywam, że przyjmuje je, a więc zmierzamy wspólnie w stronę stolika. Ona tuż przedemną, zdaje się, że usłyszałem w jej słowach nutę wschodnią. Muszę się jeszcze mocniej wsłuchać, bo może to tylko przypadek? A może panna lubi przebieranki do tego stopnia, że dziś postanowiła wczuć się w nową rolę? Rosyjskiej arystokratki? Przyznaję, że jest to intrygujące. Swego czasu, podczas podróży, miałem do czynienia z mieszkańcami różnych wschodnich krajów i niejeden z nich był matką dam, które mogłyby mówić w podobny sposób. Z rzadka jednak mówiły owe panie po angielsku, a tej damie daleko do słowiańskich chłopów, którzy pracują w porcie - więc nie skojarzyłem.
- Służę - wychylam się przed panią i oceniam, kiedy będę chciał zadać pytanie. Zawisnąwszy jednak nad ramieniem panny, z którą dziś będziemy dowiadywać się na swój temat najbardziej niebezpiecznych rzeczy, rozważałem, czy by nie spytać o jej upodobania polityczne, o jej pochodzenie, o jej słodkie kłamstewko, jakim uważam jest jej przybrany akcent. Odchylam głowę, żeby schwycić spojrzenie i postanawiam, żeby jednak zacząć względnie bezpiecznie.
- Czy dzisiejszego wieczora poznam kogoś szczególnie dla mnie ważnego? - zwracam się w stronę kart, które tasują się przed naszymi oczami, szukając odpowiedzi na to pytanie. Może nie uzyskam żadnej odpowiedzi, bo może nawet karty nie chcą ujawniać przyszłości, której początek jest póki co jedynie jakimś oddechem, który zawisnął pomiędzy nami na chwilę przed zadanym pytaniem.
#1 'k20' : 15, 1, 19, 8
--------------------------------
#2 'k3' : 2, 1, 1, 2
Uśmiech wciąż błąkał się na jej wargach, kiedy spojrzenie sunęło wraz z jego ruchami; obserwowała go pilnie, z nutą beztroski tańczącej w jasnych oczach, ciekawością wyrytą w niewypowiedzianych słowach. Proste rozrywki i bezkarne finały – ryzyko odkrycia przed sobą nawzajem kart przyszłości przyspieszało mimowolnie rytm serca.
Słowa przecięły przestrzeń, samotasujące się karty wystąpiły do swego obowiązku; przez dłuższą chwilę nie spoglądała na misternie malowane kartoniki, które już niedługo miały zadecydować o tym, czy faktycznie przypadkowe spotkanie mogło przynieść coś nieoczekiwanego. Wzrok utkwiła w profilu jego twarzy, dość prędko bez nadmiernych zahamowań lustrując częściowo skryte, częściowo odsłonięte rysy, finezyjne skrawki odzienia, w końcu doświadczając także nuty perfum, która intensyfikowała w skróconym przezeń dystansie.
– Ma lord na to nadzieje? – wypowiedziała po chwili, pozwalając sobie poświęcać uwagę wciąż jemu, nie kartom – te zyskały spojrzenie Tatiany po upływie kilku kolejnych chwil.
– Ponoć Głupiec symbolizuje początki, nie zawsze jednak te odpowiednie – wypowiedziała miękko, kiedy kąciki ust zadrgały w drobnym uśmiechu. Wzrok przesunął się po pozostałych kartach, po ilustracjach i podpisach; Umiarkowanie, Księżyc, Rydwan.
– A więc początek w lorda najbliższym otoczeniu. Czyżby szanowna małżonka spodziewała się potomstwa? To jednak niezbyt łączy się z lorda pytaniem, na pierwszy rzut oka... – wesołość drgała w zgłoskach, zdradzając nieprawdziwą powagę.
– Ma lord jednak Umiarkowanie, a to znaczyłoby...co tak naprawdę?
Dolohov nie znała się na wróżbiarstwie, tym bardziej przepowiadaniu przyszłości; ładne karty tarota pozostawały jednak pole do wyobraźni, a nazwy konkretnych wskazywały na możliwe cechy; a tak przynajmniej jej się wydawało – Jak lord uważa? Jak mówią karty? Spotka lord tę ważną dla siebie personę?
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
- skopiuje sobie xx:
- 15. Umiarkowanie - harmonia, wewnętrzny spokój, cierpliwość i wyrozumiałość
1. Głupiec - początek czegoś nowego, otwarta karta, lekkomyślność, chęć do zabawy
19. Księżyc - ukryty świat marzeń, sny, iluzja, bierność, podświadomość, macierzyństwo
8. Rydwan - triumf, silna wola, przezwyciężanie trudności, nowe idee, postęp
- Naturalnie. Czyż nie po to robimy cokolwiek? - na chwilę odrywam spojrzenie od kart, one przetasowują się, szukając mej przyszłości. Zwracam oczy w stronę damy srebrzystej. - Czyż nie jest to największa podnieta życia? Szukanie tej jednej ? - pytam, ciekaw czy i ona ma podobne potrzeby serca, jak ja. A może wcale nie widzi nic ważnego w romansie, który marzy mi się mi odkąd tylko zacząłem dostrzegać piękno w relacjach z kobietami. Niektórymi.
Cisza ze strony tarota, każe mi powrócić tam spojrzeniem. Na stoliku pozostają odkryte cztery karty. Z początku nic mi nie mówią. Rozproszony obecnością srebrnej Lady, która zaraz odkryje najskrytsze zakątki mojej duszy, a może po prostu nieszczególnie zaznajomiony ze sztuką wróżenia, która zanikała, szczególnie pośród osób bardziej naukowych - takich jak ja.
Dostrzegam podpisy pod kartami, ale musze zmrużyć oczy, by w tym świetle odczytać ich znaczenie Głupiec, Umiarkowanie, Rydwan i Księżyc. Unoszę brwi, bo nic mi to nie mówi. Ale wtedy kobieta odzywa się i wyjaśnia mi pierwszą z kart. Jakiś uśmiech przepłynął przez moją twarz, bo to szczególny zbieg okoliczności, że akurat Głupca wybrała jako pierwszego.
- Brzmi niebezpiecznie.. - skomentowałem, słuchając dalej jak próbuje zinterpretować to co zostało nam pokazane. Jej powaga była aż prawie godna podziwu i przyznam, że starałem się równie mocno zaangażować w czytanie kart. Niestety, to interesowało mnie tak samo mocno jak perfumy, które nosiła na sobie Lady Srebrzystej Maski.
- Na pewno czyjaś małżonka jest w ciąży, ale o żadnej w moim otoczeniu tego nie wiem - niezgodziłem się grzecznie, niejasno nie dając odpowiedzi na zaawolowane pytanie, czy mam małżonkę. Prawdę mówiąc nie sądziłem, że to wyjdzie tak prędko, ale mamy Sabat, a tutaj wszystko chociaż pod maskami, to niech się dzieje, niech kipi.
- Umiarkowanie i głupiec. Cóż, może będę nie tyle szalony, by dać się porwać nowej znajomości i to właśnie zrobi ze mnie głupca? - zbyt dosłowne czytanie musiało rozbawić i nieco rozluźnić atmosferę, więc posłałem jej mrugnięcie oka i sięgam po kartę Rydwanu . - Przyznam, że ta mi przypadła do gustu. Może to znak, że osoba, którą tu poznam pozwoli mi na rozwinięcie biznesu? Albo podjęcie dawno zapominaego? Rydwan mówi o postępie i ruchu na przód. Może to już czas, żebym wkroczył jako następca właściciela Wenus? - zastanawiam się na głos i dopiero po chwili spoglądam na damę, która była świadkiem mojego rozmyślenia. - Ale obiecaj mi Lady, że nie powiesz słówka nikomu o moich planach, zanim sam nie zdecyduje, by świat o tym usłyszał
Niczym bajkowy villian przedstawiłem jej drogę którą pójdę. Odkładam kartę na stół i zachęcam kobietę, żeby i ona zadała pytanie.
- A ty Lady, jakie masz dziś pytanie do kart?
Nawet jeśli napotkała na swojej drodze wiedźmy; widziała szamanki i faktyczne wróżbiarki, coś tak zwyczajnego nie mogło kryć w sobie całej prawdy, czyż nie?
Spoglądała na cztery karty z rozbawieniem, nachylając się bardziej do boku towarzyszącego jej jegomościa, niźli ozdobionego purpurowym aksamitem stoliczka.
– To tylko dodaje pikanterii, nieprawdaż? – niebezpieczeństwo i ryzyko, o którym rozmawiali nie tak dawno temu; maski skrywały tożsamość, sekrety skrywały samotasujące się karty – do ujawnienia obydwóch wystarczyłby prosty ruch dłonią. Teraz jednak główną rolę grały słowa, wypuszczane subtelnie pomiędzy odgłos kart i pomruki zadowolenia, zaintrygowania, maleńkiej radości.
– Zatem musi lord uważać na własne umiarkowanie, jak mniemam. Noc taka jak dziś nie zdarza się często – nawet jeśli Sylwester był raz do roku, taki jak ten był niemal przełomem – Proszę wykorzystać swoje pytanie. I daną szansę – dodała zaraz po chwili, wznosząc kącik ust nieco wyżej. Utrzymywał się tam przez dłuższą chwilę, przez moment zdawał się nawet szybować w górę, kiedy wspomniał o biznesie; prędko jednak rozmyty beztroską uśmiech przemienił się w uniesienie brwi. Wspomnienie Francisa Lestrange, enigmatyczny list od Evandry, w końcu samo Wenus, o którym istnieniu niemal zapomniała.
Kilkukrotny trzepot umalowanych czernidłem rzęs wyrwał ją z zamyślenia.
– Interesujące zamiary, lordzie. Doprawdy wręcz intrygujące – skomentowała, zgodnie z prawdą, momentalnie chcąc wyłapać jeszcze więcej szczegółów, znaleźć więcej odpowiedzi, które przysłaniała maska – do kogo należał głos dzielący się z nią tajemnicami?
– Twoje sekrety są ze mną bezpieczne, panie – mruknęła z naturalnością, posyłając mu cień uśmiechu, nim wzrok nie spoczął znów na kartach. Co przygotowały tego dnia dla niej?
Czego mogła dowiedzieć się ostatniej nocy w roku?
– Czy przyszły rok pozwoli mi... rozwinąć skrzydła? – interpretacji było wiele, niedomówień całe mnóstwo; jej zależało tylko na jednym – słodkiej zemście.
Ale ta pasowała jak pięść do nosa w miejscu takim jak to, wśród taktów muzyki i woni niebotycznie drogich perfum. Rozwinięte skrzydła brzmiały dużo lepiej.
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
#1 'k20' : 5, 12, 12, 1
--------------------------------
#2 'k3' : 1, 1, 2, 2
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4