Sala balowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala balowa
Okazała sala balowa w rezydencji Lady Adelaide Nott gościła niejeden sabat. To jedno z ważniejszych miejsc dla młodych szlachciców, bowiem każdy, kto pragnie zaistnieć w świecie arystokracji musi choć raz zatańczyć na marmurach Hampton Court. Sala jest bardzo jasna, z akcentami kolorystycznymi charakterystycznymi dla rodu Nottów; na podwyższeniu w jednym z rogów sali stoją instrumenty gotowe zagrać najpiękniejszą muzykę do tańca, znajdująca się na półpiętrze arkada, na którą prowadzą szerokie i kręte marmurowe schody umożliwia dogodne obserwowanie parkietu, a gdzie nie gdzie pod ścianami stoją sofy o skórzanych obiciach, zapraszające zmęczonych tancerzy do chwili wypoczynku. Jednak zdecydowanie najbardziej kunsztowny element wystroju stanowią bogate żyrandole, mieniące się tysiącami kryształów umieszczonych na ramionach ze szczerego złota.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.08.21 21:21, w całości zmieniany 9 razy
Zniknęła w tłumie, krążyła na granicy między salą balową a przestronnymi korytarzami, niezainteresowana pokazami akrobatyki i baletu gwarantowanymi szczodrością lady Nott. Właściwie, niezainteresowana niczym poza swoim pustym kieliszkiem, który obserwowała niechętnie, jakby doszukiwała się trucizny na dnie w resztkach połyskujących kropel. Może by ją wypiła. Może rozbiłaby kieliszek i rozgniotła szkło obcasami. Może wzięłaby ostry odłamek i rozerwała komuś krtań. Dość ostry, żeby sięgnąć kręgosłupa. Dość ostry, żeby krew trysnęła jak fontanny w ogrodach Hampton Court. Dość ostry, żeby sama rozcięła sobie na nim palce. Wzdrygnęła się na głos Cilliana, ale rozpoznała go bez trudu. Ten pozornie monotonny głos z czającym się w głębi ciętym sarkazmem był dość charakterystyczny, aby przykuć jej uwagę.
- Ty za to nie masz żadnego czaru - odpyskowała z przyzwyczajenia, ale niewiele było w tym typowej złośliwości. Nie miała ochoty się z nim kłócić; obawiała się, że jeśli przyjaciel zdecyduje się zajść jej za skórę akurat w tej chwili, nie będzie w stanie zapanować nad emocjami, które już teraz niebezpiecznie paliły ją w płucach. Przymknęła oczy, odetchnęła. Zawroty głowy i drżenie rąk dopadały ją na przemian, aż wreszcie przemogła się, żeby gładką, pachnącą lawendą dłoń zacisnąć na dłoni Cilliana. Trzymała go tak mocno, że wpijała mu paznokcie w skórę; jakby był jej ostatnią deską ratunku. Może był. - Nie chcesz wiedzieć. Ja nie chcę ci powiedzieć. Nie pomożesz mi - wycedziła, posyłając wymuszony, drapieżny uśmiech do przechodzącego obok kelnera. Spojrzał na nią z niepokojem i próbował odejść, ale zdążyła odstawić na jego tackę pusty kieliszek i sięgnąć po następny, tak samo przypadkowo jak po pierwszy.
Liczyła na to, że Cillian będzie wiedział, co zrobić, aby wyrwać ją z tego pieprzonego piekła. Że wymyśli coś cholernie bezsensownego, ale dość absorbującego, aby mogła skupić myśli na tyle, by zapomnieć o tym, że on tam gdzieś jest. - Cillian, mogę cię o coś zapytać? Chodź tu bliżej. - poprosiła ze zwodniczym spokojem, nie czekając aż się zgodzi tylko łapiąc go drugą ręką za łokieć i pociągając w dół do siebie, aby szepnąć mu do ucha tak, żeby nikt niepowołany nie usłyszał. - Czy jak bierzesz babę do łóżka to też się kładziesz obok w spodniach i pytasz jej, co można tu robić? - Uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek; bez ani krztyny czułości, bez sympatii, jak kobra muskająca ofiarę pyskiem. Kciukiem starła ślad szminki z jego skóry i pociągnęła go w kierunku wyjścia z sali balowej. - Jestem dzisiaj damą. Nie widzisz? - Niczym się przecież nie wyróżniała od lady przechodzących obok nich z ramionami wplecionymi w męskie łokcie. Po kąpieli we krwi, po skropieniu ciała drogimi kosmetykami, w sukience, która była stokrotnie droższa od tego, na co mogłaby sobie pozwolić bez rodzinnych koneksji. - A skoro ja jestem damą, to ty bądź mężczyzną - Uniosła kieliszek do ust i upiła skromnie; tym razem powstrzymała impuls wypicia wszystkiego haustem, żeby poczuć w przełyku drapiące pieczenie. Ogień, który, dla odmiany, nie sięgnąłby jej serca i nie wbił się w nie cierniem. - Idźmy stąd - powiedziała bez zbędnego tłumaczenia. Cholernie nie miała na nie ochoty.
-> tu idziemy
rzucam na drugiego drinka
let the party begin
- Ty za to nie masz żadnego czaru - odpyskowała z przyzwyczajenia, ale niewiele było w tym typowej złośliwości. Nie miała ochoty się z nim kłócić; obawiała się, że jeśli przyjaciel zdecyduje się zajść jej za skórę akurat w tej chwili, nie będzie w stanie zapanować nad emocjami, które już teraz niebezpiecznie paliły ją w płucach. Przymknęła oczy, odetchnęła. Zawroty głowy i drżenie rąk dopadały ją na przemian, aż wreszcie przemogła się, żeby gładką, pachnącą lawendą dłoń zacisnąć na dłoni Cilliana. Trzymała go tak mocno, że wpijała mu paznokcie w skórę; jakby był jej ostatnią deską ratunku. Może był. - Nie chcesz wiedzieć. Ja nie chcę ci powiedzieć. Nie pomożesz mi - wycedziła, posyłając wymuszony, drapieżny uśmiech do przechodzącego obok kelnera. Spojrzał na nią z niepokojem i próbował odejść, ale zdążyła odstawić na jego tackę pusty kieliszek i sięgnąć po następny, tak samo przypadkowo jak po pierwszy.
Liczyła na to, że Cillian będzie wiedział, co zrobić, aby wyrwać ją z tego pieprzonego piekła. Że wymyśli coś cholernie bezsensownego, ale dość absorbującego, aby mogła skupić myśli na tyle, by zapomnieć o tym, że on tam gdzieś jest. - Cillian, mogę cię o coś zapytać? Chodź tu bliżej. - poprosiła ze zwodniczym spokojem, nie czekając aż się zgodzi tylko łapiąc go drugą ręką za łokieć i pociągając w dół do siebie, aby szepnąć mu do ucha tak, żeby nikt niepowołany nie usłyszał. - Czy jak bierzesz babę do łóżka to też się kładziesz obok w spodniach i pytasz jej, co można tu robić? - Uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek; bez ani krztyny czułości, bez sympatii, jak kobra muskająca ofiarę pyskiem. Kciukiem starła ślad szminki z jego skóry i pociągnęła go w kierunku wyjścia z sali balowej. - Jestem dzisiaj damą. Nie widzisz? - Niczym się przecież nie wyróżniała od lady przechodzących obok nich z ramionami wplecionymi w męskie łokcie. Po kąpieli we krwi, po skropieniu ciała drogimi kosmetykami, w sukience, która była stokrotnie droższa od tego, na co mogłaby sobie pozwolić bez rodzinnych koneksji. - A skoro ja jestem damą, to ty bądź mężczyzną - Uniosła kieliszek do ust i upiła skromnie; tym razem powstrzymała impuls wypicia wszystkiego haustem, żeby poczuć w przełyku drapiące pieczenie. Ogień, który, dla odmiany, nie sięgnąłby jej serca i nie wbił się w nie cierniem. - Idźmy stąd - powiedziała bez zbędnego tłumaczenia. Cholernie nie miała na nie ochoty.
-> tu idziemy
rzucam na drugiego drinka
let the party begin
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 3
'k20' : 3
Wiedział, że Primrose w końcu go rozpozna, kiedy tylko magia napoju przestanie działań. W międzyczasie treningów zdążyli się lepiej poznać, bliżej, mieli okazję ku temu i wykorzystali ją bardzo dobrze. Nie chciał jednak zabierać jej czasu, choć taniec i oglądanie pokazu było przyjemnym wyjątkiem tego wieczoru. Niemniej jednak, chciał, aby utkania nić tajemnicy pozostała taką na dłuższą chwilę, nie musieli zdradzać wszystkich tajemnic od razu… Zwrócił uwagę na Tristana i Evandrę wirujących w przyjemnym tańcu. Wyjątkowo pięknie razem wyglądali, a on dostrzegał to za każdym razem. Doceniał Evandrę i to jak wiele dla niego zrobiła, miał w niej oparcie i przyjaciółkę, z którą mógł porozmawiać bez wyjątku, a ona zawsze go wysłuchiwała. Czy nie od tego właśnie była rodzina?
Chciał na moment umknąć z Sali Balowej, na chwilę zaczerpnąć świeżego powietrza, odetchnąć. Stanęła mu jednak na drodze kobieta, choć patrząc przez moment na jej zachowanie zwątpił czy aby na pewno Calypso Carrow była damą, która znalazła się tuż przed nim. Nie odezwała się ani słowem, nie sądził, aby zaniemówiła z wrażenia – bądź co bądź, aż tak zniewalający nie był. Zastanawiał się przez chwilę, zrobił coś nie tak, że nawet nie raczyła go lekkim, delikatnym słowem? Dobrze, że pod pełną maską nie było widać jego wyrazu twarzy, zmarszczonych brwi, ściągniętych i skupionych. Dopadła do kelnera i uchwyciła szklankę z wodą, najwyraźniej koniecznie czując chęć ugaszenia pragnienia.
Zaintrygowało go to milczenie, ta cisza, która zapanowała między nimi, ukryta gdzieś między muzyką rozweselającą gości na parkiecie. Aż przypomniał mu się zeszłoroczny sabat, kiedy próbował wśród dam odnaleźć Isabellę, która umykała mu celowo, była tajemnicą, słodką… a on naiwny dał jej się wtedy omamić. Teraz Calypso, chociaż mogło mu się tylko wydawać, że jasne kosmyki należą właśnie do niej… ona umykała mu, tym milczeniem próbowała go zbyć? A może powinien zaryzykować?
Ruszył w jej kierunku, stając w końcu przed nią. Milczenie za milczenie, jeśli tego tak bardzo pragnęła. Czy to ona? A może się myli? Może znów jego umysł płatał mu figle? Wyciągnął dłoń i wykonał lekki ukłon, zapraszając ją jednocześnie do tańca. Czy była gotowa? A może jednak nie była jego jasnowłosą damą, tą, z którą chciał dzisiejszego wieczoru zatańczyć? A może ucieknie, pozostając słodką tajemnicą?
Chciał na moment umknąć z Sali Balowej, na chwilę zaczerpnąć świeżego powietrza, odetchnąć. Stanęła mu jednak na drodze kobieta, choć patrząc przez moment na jej zachowanie zwątpił czy aby na pewno Calypso Carrow była damą, która znalazła się tuż przed nim. Nie odezwała się ani słowem, nie sądził, aby zaniemówiła z wrażenia – bądź co bądź, aż tak zniewalający nie był. Zastanawiał się przez chwilę, zrobił coś nie tak, że nawet nie raczyła go lekkim, delikatnym słowem? Dobrze, że pod pełną maską nie było widać jego wyrazu twarzy, zmarszczonych brwi, ściągniętych i skupionych. Dopadła do kelnera i uchwyciła szklankę z wodą, najwyraźniej koniecznie czując chęć ugaszenia pragnienia.
Zaintrygowało go to milczenie, ta cisza, która zapanowała między nimi, ukryta gdzieś między muzyką rozweselającą gości na parkiecie. Aż przypomniał mu się zeszłoroczny sabat, kiedy próbował wśród dam odnaleźć Isabellę, która umykała mu celowo, była tajemnicą, słodką… a on naiwny dał jej się wtedy omamić. Teraz Calypso, chociaż mogło mu się tylko wydawać, że jasne kosmyki należą właśnie do niej… ona umykała mu, tym milczeniem próbowała go zbyć? A może powinien zaryzykować?
Ruszył w jej kierunku, stając w końcu przed nią. Milczenie za milczenie, jeśli tego tak bardzo pragnęła. Czy to ona? A może się myli? Może znów jego umysł płatał mu figle? Wyciągnął dłoń i wykonał lekki ukłon, zapraszając ją jednocześnie do tańca. Czy była gotowa? A może jednak nie była jego jasnowłosą damą, tą, z którą chciał dzisiejszego wieczoru zatańczyć? A może ucieknie, pozostając słodką tajemnicą?
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Miała wrażenie, że muzyka jakby zwolniła i przycichła, ale nie było to w tym momencie ważne. Patrzył na nią jakby… zdziwiony. Czy to on? Czy może ktoś inny? Nie mogła go zagadać, nie mogła rzucić żartem, w obawie, że go spłoszy lub zniechęci, niczym potwora z opowieści z czasów dzieciństwa — ta sama, co nocą zmieniała się w straszną mugolaczkę z wieży, która miała ropuszą twarz i wąsy pod szerokim nosem.
Co, jeśli Mathieu pomyśli, że i ona używa jakichś czarów dla swojej urody?
Ale od zawsze się przed czymś podobnym wzbraniała, może przez to, jak bardzo gardziła magią wili, ze względu na obecną na sabacie Evandrę? Nigdy nie uznawała tego za sprawiedliwe, że tamtej wszystko przychodziło tak łatwo, tylko dlatego, że miała pewne fory w kwestii urody. Calypso wolała zdobywać wszystko swoją inteligencją, urokiem bez szczypty magii.
Teraz jednak pozbawiona swojej poważnej broni, czuła się nieco bezbronna. Ale może to właśnie był sprawdzian? Jak dobrze zdołali się poznać do tej pory.
Nie robiła żadnych podchodów, nie próbowała zgrywać tajemniczej… Ze zwykłym młodzieńczym wciąż zawstydzeniem próbowała ukryć mankament wynikający z wypitego drinka. Dlatego ucieszyła się, gdy Mathieu, lub bardzo ktoś do niego podobny, zatrzymał wzrok właśnie na niej i gdy z pełną klasą, wykonał gest, by zaprosić ją do tańca.
Wsunęła dłoń w jego dłoń i już miała pewność… Trzymała tę dłoń wcześniej, raz jeden jedyny, ale nie zapomniała wrażeń, jakie temu odczuciu towarzyszyły.
Dała się przyciągnąć, uśmiechnęła się, gdy poczuła pod dłonią materiał jego stroju.
Miała wrażenie, że ciężki bas już nie drażni tak krtani, ale wciąż nieco się obawiała.
- Lordzie Rosier? - Szepnęła i struchlała w jego ramionach, bo nadal jej głos brzmiał bardzo grubo. Co, jeśli ją teraz odepchnie? Na oczach wszystkich uzna, że nie warta jest jego uwagi? Uniosła twarz na niego i miast uśmiechu, wargi rozchyliły się nieco smutno. - Eliksir zmienił mi głos… - Było ciut lepiej, niż jeszcze chwilę temu, ale wciąż bliżej temu było do mężczyzny, niż eleganckiej Lady. Gdyby nie była tak przejęta tym wieczorem, z pewnością próbowałaby jakoś zmienić to wszystko w żart. Ale teraz wizja tego, że będzie miał teraz porównanie z niewątpliwie wytworną Lady sprzed chwili i ochrypłą nią, wcale nie wprawiał jej w dobry nastrój. Wolała, żeby widział ją zawsze piękną, zawsze powabną. Żeby słyszał jej głos, takim, jakim jest naprawdę. Teraz pozostało jej jedynie to, żeby przynajmniej nie odtrącił jej z obrzydzeniem na oczach wszystkich.
Co, jeśli Mathieu pomyśli, że i ona używa jakichś czarów dla swojej urody?
Ale od zawsze się przed czymś podobnym wzbraniała, może przez to, jak bardzo gardziła magią wili, ze względu na obecną na sabacie Evandrę? Nigdy nie uznawała tego za sprawiedliwe, że tamtej wszystko przychodziło tak łatwo, tylko dlatego, że miała pewne fory w kwestii urody. Calypso wolała zdobywać wszystko swoją inteligencją, urokiem bez szczypty magii.
Teraz jednak pozbawiona swojej poważnej broni, czuła się nieco bezbronna. Ale może to właśnie był sprawdzian? Jak dobrze zdołali się poznać do tej pory.
Nie robiła żadnych podchodów, nie próbowała zgrywać tajemniczej… Ze zwykłym młodzieńczym wciąż zawstydzeniem próbowała ukryć mankament wynikający z wypitego drinka. Dlatego ucieszyła się, gdy Mathieu, lub bardzo ktoś do niego podobny, zatrzymał wzrok właśnie na niej i gdy z pełną klasą, wykonał gest, by zaprosić ją do tańca.
Wsunęła dłoń w jego dłoń i już miała pewność… Trzymała tę dłoń wcześniej, raz jeden jedyny, ale nie zapomniała wrażeń, jakie temu odczuciu towarzyszyły.
Dała się przyciągnąć, uśmiechnęła się, gdy poczuła pod dłonią materiał jego stroju.
Miała wrażenie, że ciężki bas już nie drażni tak krtani, ale wciąż nieco się obawiała.
- Lordzie Rosier? - Szepnęła i struchlała w jego ramionach, bo nadal jej głos brzmiał bardzo grubo. Co, jeśli ją teraz odepchnie? Na oczach wszystkich uzna, że nie warta jest jego uwagi? Uniosła twarz na niego i miast uśmiechu, wargi rozchyliły się nieco smutno. - Eliksir zmienił mi głos… - Było ciut lepiej, niż jeszcze chwilę temu, ale wciąż bliżej temu było do mężczyzny, niż eleganckiej Lady. Gdyby nie była tak przejęta tym wieczorem, z pewnością próbowałaby jakoś zmienić to wszystko w żart. Ale teraz wizja tego, że będzie miał teraz porównanie z niewątpliwie wytworną Lady sprzed chwili i ochrypłą nią, wcale nie wprawiał jej w dobry nastrój. Wolała, żeby widział ją zawsze piękną, zawsze powabną. Żeby słyszał jej głos, takim, jakim jest naprawdę. Teraz pozostało jej jedynie to, żeby przynajmniej nie odtrącił jej z obrzydzeniem na oczach wszystkich.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cordelia z trudem utrzymywała wzrok tylko na swych rozmówcach. Tak wiele działo się za ich plecami! Tak wiele ślicznych sukien, masek, peleryn, butów i fryzur! Chciała obejrzeć (i skrytykować) je wszystkie, ale grzecznie skupiała się na swych towarzyszach, pozwalając toczyć im rozmowę o przeszłości. Uśmiechnęła się lekko, wyrozumiale, do Aquili, gdy ta podziękowała jej za jakże ciężką pracę powiązaną z organizowaną przed lady Black akcją charytatywną. Do Malfoyówny dotarły informacje o tym, co działo się na placu i jak haniebnie zachowano się wobec okazujących wspaniałomyślną łaskę arystokratów. Na usta cisnęło się wypowiedzenie najpiękniejszych słów „a nie mówiłam, że tak będzie? Że te bydlaki nie potrafią okazać wdzięczności?”, ale znów pohamowała dziecięcą chęć pokazania własnej przewidywalności. Poklepała Aquilę po wolnej, pozbawionej drinka, dłoni, udzielając jej tym samym psychicznego wsparcia. – Nie ma za co, kochana, zawsze pomogę w ważnych sprawach- odparła z powagą, wdzięczna w duchu za to, że sama nie wpadła na pomysł bratania się z plebsem. Owszem, zorganizowała krótkie rozdawanie żywności w Wiltshire, ale spędziła tam może dwie minuty, zbyt zmarznięta, by dłużej patrzeć na napychających buzie biedaków. – Oczywiście, wraz z salonowym debiutem rozpoczyna się moja kariera arystokratki! – odpowiedziała na drugie pytanie, trochę oczywiste, ale nie winiła za to lady Black. Znajdowały się w towarzystwie, a w takich okolicznościach często trzeba było poruszać kwestie dość nudne lub zadawać pytania, na jakie znało się już odpowiedź. Momentami było to nawet zabawne, a przede wszystkim, nie wymagało wielkiej inteligencji. – Oczywiście, sir, nie mogę się tego doczekać! – zwróciła się z lekkim skinięciem głowy do Cygnusa, mając nadzieję, że ten faktycznie opowie jej co nieco o minionych latach. Był przystojny, mogłaby na niego patrzeć godzinami! Bez wątpienia miał styl, czego nie można było powiedzieć o tym dziwacznym człowieku w stroju przeczącym ludzkim i czarodziejskim prawom. Dyskretnie zerknęła przez ramię, ale kontrowersyjne połączenie spódnicy, gorsetu i męskiej marynarki zniknęło gdzieś w tłumie. – Naprawdę! Czy to jakaś zagraniczna moda? Może pojawili się Shafiqowie…Ale ten czarodziej miał bladą twarz! Wystawała spod maski – szepnęła Aquili, bardziej podekscytowana plotkami niż oburzona takimi ubraniowymi perwersjami. Cudownie, gdyby udało się ustalić personalia tego…ekscentryka! Ach, czekałyby ją wtedy upojne tygodnie w rozsiewaniu informacji, zbieraniu komentarzy i podsycaniu złośliwych sugestii. Dalej dyskretnie szukała wzrokiem tajemniczego jegomościa, ale wtedy światła przygasły, a cyrkowy spektakl skutecznie odciągnął – przynajmniej chwilowo – myśli Cordelii od czarodzieja w spódnicy.
Ptasie maski były nieco niepokojące, tak samo jak bębenek w rękach tancerki: dziewczyna wydawała się nieco zbyt figlarna oraz wulgarna w swym tanecznym zacięciu, ale lady Malfoy skrytykowałaby zapewne występ samej Belle. Znacznie bardziej podobała się jej cała magiczna otoczka, błyski, szelesty i muzyka, a także prezentacja umiejętności chłopaka występującego tuż po ptasiej dzierlatce. Te salta! Ten widowiskowy strój z ptasim trenem! Uwadze nie umknęła też obcisłość stroju, podkreślającego muskulaturę młodzieńca; Cordelia spłoniła się rumieńcem, zafascynowana spektaklem. Może jednak ptaki nie były takie głupie? Ciekawe, czy białe pawie, przechadzające się po ogrodach Wilton, można było nauczyć takich sztuczek? Zadziwiające! Lady Malfoy przekrzywiła głowę w bok, śledząc zwinne poczynania jegomościa w powietrzu. Naprawdę fruwał! I to bez użycia magii, tak przynajmniej sądziła, bo nie widziała jeszcze, by ktoś poruszał się tak zwinnie, ledwie muskając żerdzie, tak, jakby nie sprawiało mu to wysiłku. Wstrzymała oddech i cichutko pisnęła, gdy ten ptasi przystojniak wykonał jedną z ostatnich, ryzykownych figur – a potem, gdy występ się zakończył, zaklaskała ochoczo. Występ podobał się większości zgromadzonych, ale Cordelia liczyła, że jej aplauz w jakiś magiczny sposób dotrze do akrobaty i sprawi, że na nią spojrzy. Nieco zasmuciły ją kwiaty przekazane lady Nott, wolałaby, by podarowano je jej, debiutantce, lecz…cóż, był to ładny gest. – Chcę występ akrobaty na swoich urodzinach! Byłoby cudownie! Co o tym myślicie? Piękna sztuka wysokich lotów – dosłownie! – powiedziała, zwracając się do Aquili i Abraxasa, podekscytowana widowiskiem.
Ptasie maski były nieco niepokojące, tak samo jak bębenek w rękach tancerki: dziewczyna wydawała się nieco zbyt figlarna oraz wulgarna w swym tanecznym zacięciu, ale lady Malfoy skrytykowałaby zapewne występ samej Belle. Znacznie bardziej podobała się jej cała magiczna otoczka, błyski, szelesty i muzyka, a także prezentacja umiejętności chłopaka występującego tuż po ptasiej dzierlatce. Te salta! Ten widowiskowy strój z ptasim trenem! Uwadze nie umknęła też obcisłość stroju, podkreślającego muskulaturę młodzieńca; Cordelia spłoniła się rumieńcem, zafascynowana spektaklem. Może jednak ptaki nie były takie głupie? Ciekawe, czy białe pawie, przechadzające się po ogrodach Wilton, można było nauczyć takich sztuczek? Zadziwiające! Lady Malfoy przekrzywiła głowę w bok, śledząc zwinne poczynania jegomościa w powietrzu. Naprawdę fruwał! I to bez użycia magii, tak przynajmniej sądziła, bo nie widziała jeszcze, by ktoś poruszał się tak zwinnie, ledwie muskając żerdzie, tak, jakby nie sprawiało mu to wysiłku. Wstrzymała oddech i cichutko pisnęła, gdy ten ptasi przystojniak wykonał jedną z ostatnich, ryzykownych figur – a potem, gdy występ się zakończył, zaklaskała ochoczo. Występ podobał się większości zgromadzonych, ale Cordelia liczyła, że jej aplauz w jakiś magiczny sposób dotrze do akrobaty i sprawi, że na nią spojrzy. Nieco zasmuciły ją kwiaty przekazane lady Nott, wolałaby, by podarowano je jej, debiutantce, lecz…cóż, był to ładny gest. – Chcę występ akrobaty na swoich urodzinach! Byłoby cudownie! Co o tym myślicie? Piękna sztuka wysokich lotów – dosłownie! – powiedziała, zwracając się do Aquili i Abraxasa, podekscytowana widowiskiem.
Rodzina Bulstrode słynęła ze swych masek, w sensie symbolicznym i metaforycznym; szczycili się nimi, z dumą nosili na herbach, a swoje dzieci od najmłodszych ponoć lat uczyli kiedy i jak przywdziewać je na swe twarze, by nie ujawnić prawdziwych emocji i zamiarów. Pociągali za sznurki w Ministerstwie Magii i nie tylko. Za jak wiele? To pewnie było wiadome jedynie im samym. Żadna z rodzin nie zdradzała swych sekretów, to oczywiste, każda przecież je miała. Mniejsze lub większe. Rosierowie wydawali się mniej enigmatyczni, ich historię barwiły plamy skandali, lecz i oni nie byli otwartą księgą - słodkie płatki róż okalały ostre kolce. Matka Fantine postarała się, by wpoić to najmłodszej córce do głowy. Efekty był tym większy, bo w jej żyłach płynęła krew Crouchów, wytrawnych polityków i manipulantów, doskonale zatem wiedziała, że magiczne salony to polityczna gra, w której i dama musi umieć odpowiednio stawiać kroki. Uczyła swe córki tańca na tej linie kłamstw i intryg, ograniczonego zaufania do wszystkich spoza kręgu najbliższych. Czyż nie każdy sabat, każde przyjęcie i spotkanie towarzyskie nie było poniekąd maskaradą, gdzie nikt nie był wobec siebie tak naprawdę szczery? Fantine nauczyła się grać swoją rolę. Domyślała się, że na tej scenie Maghnus Bulstrode odgrywa także i swoją - pytanie brzmiało co się za nią kryło.
- Życzyłabym sobie tego. Doznaliśmy już za wiele krzywdy... - westchnęła cicho, ze szczerym żalem; tym razem nie kłamała, nie dramatyzowała na pokaz. Naprawdę uważała, że Zakon Feniksa i zdrajcy krwi wyrządzili im wszystkim ogromną krzywdę. Magiczna arystokracja za wiele już wycierpiała. Przez terrorystów przelano błękitną krew w Stonehedge, kilka niegodnych jednostek zaś po prostu ją zdradziło. Fantine, podobnie jak Maghnus, nie mogła tego pojąć. Mieć wszystko i porzucić to dla mugoli. Na usta cisnęły się jej słowa o genie zdrady we krwi Selwynów, bo odkąd Isabella uczyniła im potworny afront, zrywając zaręczyny z jej kuzynem, miała o nich fatalnie niskie mniemanie, lecz synowie Morgany podejmowali ciężki trud, by odbudować reputację rodziny - może należało dać im szansę.
- Myśli pan, że wymknęli się po kryjomu? - spytała Fantine, rozbawiona tą wizją; jak inaczej to jednak wytłumaczyć? Tristan w życiu nie pozwoliłby, aby jego krewny pokazał się w takiej masce na sabacie. Nie przychodził alchemiczce do głowy inny nestor, którego mogłoby to choćby rozbawić. Nie było w tym ani dowcipu, ani awangardy - jedynie wstyd dla rodziny. - Dobrze. Ma lord rację. To cudowny wieczór i nie pozwólmy go zniszczyć - zgodziła się alchemiczka z uśmiechem, zerkając na niego, gdy kątem oka dostrzegła jak maska znika, by mógł napić się wina. Sama uczyniła to samo o smaku granatu smakował więcej niż dobrze.
Słowa lorda Bulstrode o cierpliwości nie skomentowała niczym poza nieprzewrotnym uśmiechem. Poczuła, że ma lekki mętlik w głowie - a to zdarzało się rzadko. Zazwyczaj czuła, że ma kontrolę nad sytuacją, że to to ona wodzi kogoś za nos, nie odwrotnie. Tymczasem poczuła lekkie ukłucie przez myśl, że wciąż tak mgliste są dla niej zamiary arystokraty. Z jednej strony wydawał się opanowany i niewzruszony, z drugiej zapewniał o swoim entuzjazmie i niecierpliwości wobec obiecanego tańca - i nie tylko. Poczuła, że powinna być zdecydowanie bardziej ostrożna, tak jak powtarzała matka.
Dlatego na chwilę przyjęła pozę niewiniątka, udając, że nie rozumie co lord Bulstrode ma na myśli i odniosła się jedynie do najbardziej oficjalnej części tradycji podarowania damie białej jagody, choć oboje doskonale wiedzieli, że żadna dama podobnych deklaracji składać po prostu nie może. To leżało w rękach nestora. - Przekażę to zatem memu bratu, lordzie Bulstrode, on będzie wiedział co z takimi chęciami począć - obiecała Fantine, obracając w palcach jagodę, którą zamierzała, rzecz jasna, zachować dla siebie. Właściwie wcale nie musiała tego robić. Nie opuścili wszak sali balowej, wokół nich wciąż rozbrzmiewały rozmowy i zaczęła grać muzyka, pierwsze pary ruszyły na parkiet. Plotki prędko dotrą do uszu starszego brata, ona zaś zdradzi mu tożsamość lorda, który zdecydował się na ten śmiały krok - i kolejny. Róża domyślała się zamiarów lorda Bulstrode, gdy tylko zerwał jagodę jemioły i wcale się się ich nie obawiała. Mimo przyjętej pozy niewiniątka, wcale nim nie była.
- Lordzie Bulstrode, buntowanie się przeciwko tradycji nie leży w mojej naturze - odpowiedziała cicho, gdy zwrócił się do niej cicho, ujmując w palce podbródek. Nie cofnęła się się, nie odwróciła wzroku, wciąż zuchwale spoglądała w piwne tęczówki. Uśmiech przemknął jej jeszcze po karminowych ustach, kiedy szepnął coś o szczęściu, znów zwracając uwagę na drobny dołeczek w policzku. Zaraz po tym zmrużyła powieki, czując jego subtelny pocałunek na ustach, który odwzajemniła subtelnie - lecz krótko. Nie pozwoliła mu, aby tego triumfu smakował zbyt długo, by się nim napawał. Na to było stanowczo za wcześnie. Nie zamierzała mu dać tyle ile pragnął. Subtelne pocałunek trwał zaledwie chwilę, nim Fantine odsunęła się grzecznie, wycofując spod jemioły i nonszalancko unosząc ramię.
- Za wcześnie na deser, drogi lordzie, proszę pamiętać, że apetyt rośnie z czasem - wyrzekła rozbawionym tonem, mając ochotę unieść dłonie i dotknąć opuszkami palców warg, na których wciąż czuła smak tytoniu i granatu. - Chyba nie jest pan zachłanny?
- Życzyłabym sobie tego. Doznaliśmy już za wiele krzywdy... - westchnęła cicho, ze szczerym żalem; tym razem nie kłamała, nie dramatyzowała na pokaz. Naprawdę uważała, że Zakon Feniksa i zdrajcy krwi wyrządzili im wszystkim ogromną krzywdę. Magiczna arystokracja za wiele już wycierpiała. Przez terrorystów przelano błękitną krew w Stonehedge, kilka niegodnych jednostek zaś po prostu ją zdradziło. Fantine, podobnie jak Maghnus, nie mogła tego pojąć. Mieć wszystko i porzucić to dla mugoli. Na usta cisnęły się jej słowa o genie zdrady we krwi Selwynów, bo odkąd Isabella uczyniła im potworny afront, zrywając zaręczyny z jej kuzynem, miała o nich fatalnie niskie mniemanie, lecz synowie Morgany podejmowali ciężki trud, by odbudować reputację rodziny - może należało dać im szansę.
- Myśli pan, że wymknęli się po kryjomu? - spytała Fantine, rozbawiona tą wizją; jak inaczej to jednak wytłumaczyć? Tristan w życiu nie pozwoliłby, aby jego krewny pokazał się w takiej masce na sabacie. Nie przychodził alchemiczce do głowy inny nestor, którego mogłoby to choćby rozbawić. Nie było w tym ani dowcipu, ani awangardy - jedynie wstyd dla rodziny. - Dobrze. Ma lord rację. To cudowny wieczór i nie pozwólmy go zniszczyć - zgodziła się alchemiczka z uśmiechem, zerkając na niego, gdy kątem oka dostrzegła jak maska znika, by mógł napić się wina. Sama uczyniła to samo o smaku granatu smakował więcej niż dobrze.
Słowa lorda Bulstrode o cierpliwości nie skomentowała niczym poza nieprzewrotnym uśmiechem. Poczuła, że ma lekki mętlik w głowie - a to zdarzało się rzadko. Zazwyczaj czuła, że ma kontrolę nad sytuacją, że to to ona wodzi kogoś za nos, nie odwrotnie. Tymczasem poczuła lekkie ukłucie przez myśl, że wciąż tak mgliste są dla niej zamiary arystokraty. Z jednej strony wydawał się opanowany i niewzruszony, z drugiej zapewniał o swoim entuzjazmie i niecierpliwości wobec obiecanego tańca - i nie tylko. Poczuła, że powinna być zdecydowanie bardziej ostrożna, tak jak powtarzała matka.
Dlatego na chwilę przyjęła pozę niewiniątka, udając, że nie rozumie co lord Bulstrode ma na myśli i odniosła się jedynie do najbardziej oficjalnej części tradycji podarowania damie białej jagody, choć oboje doskonale wiedzieli, że żadna dama podobnych deklaracji składać po prostu nie może. To leżało w rękach nestora. - Przekażę to zatem memu bratu, lordzie Bulstrode, on będzie wiedział co z takimi chęciami począć - obiecała Fantine, obracając w palcach jagodę, którą zamierzała, rzecz jasna, zachować dla siebie. Właściwie wcale nie musiała tego robić. Nie opuścili wszak sali balowej, wokół nich wciąż rozbrzmiewały rozmowy i zaczęła grać muzyka, pierwsze pary ruszyły na parkiet. Plotki prędko dotrą do uszu starszego brata, ona zaś zdradzi mu tożsamość lorda, który zdecydował się na ten śmiały krok - i kolejny. Róża domyślała się zamiarów lorda Bulstrode, gdy tylko zerwał jagodę jemioły i wcale się się ich nie obawiała. Mimo przyjętej pozy niewiniątka, wcale nim nie była.
- Lordzie Bulstrode, buntowanie się przeciwko tradycji nie leży w mojej naturze - odpowiedziała cicho, gdy zwrócił się do niej cicho, ujmując w palce podbródek. Nie cofnęła się się, nie odwróciła wzroku, wciąż zuchwale spoglądała w piwne tęczówki. Uśmiech przemknął jej jeszcze po karminowych ustach, kiedy szepnął coś o szczęściu, znów zwracając uwagę na drobny dołeczek w policzku. Zaraz po tym zmrużyła powieki, czując jego subtelny pocałunek na ustach, który odwzajemniła subtelnie - lecz krótko. Nie pozwoliła mu, aby tego triumfu smakował zbyt długo, by się nim napawał. Na to było stanowczo za wcześnie. Nie zamierzała mu dać tyle ile pragnął. Subtelne pocałunek trwał zaledwie chwilę, nim Fantine odsunęła się grzecznie, wycofując spod jemioły i nonszalancko unosząc ramię.
- Za wcześnie na deser, drogi lordzie, proszę pamiętać, że apetyt rośnie z czasem - wyrzekła rozbawionym tonem, mając ochotę unieść dłonie i dotknąć opuszkami palców warg, na których wciąż czuła smak tytoniu i granatu. - Chyba nie jest pan zachłanny?
Była także pewna chwila, której nie zapomnę. Był raz wieczór rozmarzony i nadzieje płonne przez dziewczynę z końca sali podobną do Róży, której taniec w sercu moim święty spokój zburzył.
Fantine Rosier
Zawód : Arystokratka
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
emanowała namiętnością skroploną winem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
wiem, że pachniała jak Paryż choć nigdy tam nie byłem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
odpowiedź
Prawdopodobnie każdy, kto miał okazję choć trochę poznać Edgara, zdawał sobie sprawę, że nie przepadał za takimi wydarzeniami jak noworoczny sabat. Preferował zabawę w wąskim gronie rodziny i przyjaciół, podobne spędy akceptując wyłącznie w roli spotkań politycznych i biznesowych. I choć zdawał sobie sprawę, że bal u Nottów nieoficjalnie służył również do tego, był jednym z ostatnich miejsc, w których dobrowolnie chciałby spędzać wolny czas. Adalaide Nott dobrze o tym wiedziała, bo jej zaproszenia z roku na rok stawały się coraz bardziej dosadne – tak jak odpowiedzi Edgara, który podejrzewał, że za parę lat przestaną owijać w bawełnę i po prostu się pokłócą. Niemniej ten sabat zdawał się być szczególny, być może dlatego, że szala wojny wyraźnie przechylała się na ich stronę, może przez wyjątkowo udane czystki w Durham, które przez dłuższy czas zaprzątały Edgarowi głowę, a może zwyczajnie przez poprawę jego zdrowia psychicznego – tak czy siak pojawił się w Hampton Court nastawiony wyjątkowo pozytywnie. Przekroczył próg sali balowej, prowadząc Adeline pod rękę. Ubrany był w czarne spodnie wyprasowane w kant, czarną koszulę ze złotymi zdobieniami i, dość ekstrawagancką jak na jego osobę, bordową marynarkę nieco przypominającą surdut, ze szwem w talii, czarnymi zdobionymi klapami i mankietami. Na twarzy miał pozłacaną maskę z delikatnymi wypukłymi zdobieniami przypominającymi te na koszuli, kończącą się w centralnej części zaraz nad linią ust, po bokach sięgającą brody. W wewnętrznej kieszeni marynarki trzymał w pogotowiu różdżkę i niedużą fiolkę eliksiru ochrony, mając w pamięci sabat sprzed dwóch lat, z którego nie każdy wyszedł żywy. Czuł się swobodniej, wiedząc, że jest choć w minimalnym stopniu zabezpieczony. Być może dlatego spostrzegł nad ich głowami dorodną jemiołę, zdobiącą wejście na salę. Niewiele myśląc pochylił się bliżej Adeline, składając na jej ustach krótki pocałunek. Poczuł jak ich karnawałowe maski zderzają się ze sobą - najwyraźniej nie były projektowane z myślą o jakichkolwiek zbliżeniach. Rozbawiła go ta niespodziewana niedogodność, jednak szybko poprawił swoją maskę, by choć przez chwilę cieszyć się złudną anonimowością. Rozejrzał się po sali, próbując dostrzec wśród obecnych znajome sylwetki, ale nie było to proste. Jego wzrok spoczął za to na moment, być może odrobinę zbyt długi, na tajemniczej kobiecie w czerwonej sukni (Fantine), która wyraźnie wyróżniała się na tle pozostałych gości, choć nawet nie był w stanie dostrzec jej twarzy. Czy widział ją już wcześniej?
Z zamyślenia wyrwały go słowa lady Adalaide. Szybko wrócił na ziemię, skupiając całą swoją uwagę na organizatorce wieczoru. A przynajmniej próbując, bo jej słowa nie należały do najciekawszych. Z przyjemnością odebrał od kelnera kieliszek alkoholu, wznosząc go nieco ku górze, gdy padły słowa toastu za Czarnego Pana. Gdyby nie on, zapewne nie mieliby okazji spędzić tego wieczoru w tak spokojnej atmosferze.
– Podejdźmy bliżej – zaproponował, kiedy zapowiedziano występy artystów. Podał żonie rękę i rozpoczął slalom wymijania rozmawiających lordów i lady, mimo masek rozpoznając w niektórych z nich znajome osoby. Po postawie, gestykulacji, strzępkach przytłumionych głosów. Pozorna anonimowość; Edgar podejrzewał, że i tak nikt z zebranych nie pozwoli sobie na szczególną ekstrawagancję w zachowaniu. A już z pewnością nie na taką, jaką reprezentowali sobą zaproszeni cyrkowcy. Ich oryginalne stroje i akrobacje wyraźnie odznaczały się na tle reszty zebranych. Przygotowany przez nich występ okazał się zaskakująco hipnotyzujący, Edgar nie mógł oderwać wzroku od ich gibkich ciał, niemalże nieludzkich, jednocześnie paradoksalnie silnych, przynajmniej u mężczyzny. Ochoczo dołączył do braw na koniec występu, a może tylko jednej z jego części, nie potrafił przewidzieć ile atrakcji zaplanowała dla nich stara Nottówna. Na razie zamierzał skorzystać z parkietu i znajomego taktu walca, coraz głośniej rozbrzmiewającego w sali. Podał żonie dłoń, nie spodziewając się z jej strony odmowy.
Inspiracja
Prawdopodobnie każdy, kto miał okazję choć trochę poznać Edgara, zdawał sobie sprawę, że nie przepadał za takimi wydarzeniami jak noworoczny sabat. Preferował zabawę w wąskim gronie rodziny i przyjaciół, podobne spędy akceptując wyłącznie w roli spotkań politycznych i biznesowych. I choć zdawał sobie sprawę, że bal u Nottów nieoficjalnie służył również do tego, był jednym z ostatnich miejsc, w których dobrowolnie chciałby spędzać wolny czas. Adalaide Nott dobrze o tym wiedziała, bo jej zaproszenia z roku na rok stawały się coraz bardziej dosadne – tak jak odpowiedzi Edgara, który podejrzewał, że za parę lat przestaną owijać w bawełnę i po prostu się pokłócą. Niemniej ten sabat zdawał się być szczególny, być może dlatego, że szala wojny wyraźnie przechylała się na ich stronę, może przez wyjątkowo udane czystki w Durham, które przez dłuższy czas zaprzątały Edgarowi głowę, a może zwyczajnie przez poprawę jego zdrowia psychicznego – tak czy siak pojawił się w Hampton Court nastawiony wyjątkowo pozytywnie. Przekroczył próg sali balowej, prowadząc Adeline pod rękę. Ubrany był w czarne spodnie wyprasowane w kant, czarną koszulę ze złotymi zdobieniami i, dość ekstrawagancką jak na jego osobę, bordową marynarkę nieco przypominającą surdut, ze szwem w talii, czarnymi zdobionymi klapami i mankietami. Na twarzy miał pozłacaną maskę z delikatnymi wypukłymi zdobieniami przypominającymi te na koszuli, kończącą się w centralnej części zaraz nad linią ust, po bokach sięgającą brody. W wewnętrznej kieszeni marynarki trzymał w pogotowiu różdżkę i niedużą fiolkę eliksiru ochrony, mając w pamięci sabat sprzed dwóch lat, z którego nie każdy wyszedł żywy. Czuł się swobodniej, wiedząc, że jest choć w minimalnym stopniu zabezpieczony. Być może dlatego spostrzegł nad ich głowami dorodną jemiołę, zdobiącą wejście na salę. Niewiele myśląc pochylił się bliżej Adeline, składając na jej ustach krótki pocałunek. Poczuł jak ich karnawałowe maski zderzają się ze sobą - najwyraźniej nie były projektowane z myślą o jakichkolwiek zbliżeniach. Rozbawiła go ta niespodziewana niedogodność, jednak szybko poprawił swoją maskę, by choć przez chwilę cieszyć się złudną anonimowością. Rozejrzał się po sali, próbując dostrzec wśród obecnych znajome sylwetki, ale nie było to proste. Jego wzrok spoczął za to na moment, być może odrobinę zbyt długi, na tajemniczej kobiecie w czerwonej sukni (Fantine), która wyraźnie wyróżniała się na tle pozostałych gości, choć nawet nie był w stanie dostrzec jej twarzy. Czy widział ją już wcześniej?
Z zamyślenia wyrwały go słowa lady Adalaide. Szybko wrócił na ziemię, skupiając całą swoją uwagę na organizatorce wieczoru. A przynajmniej próbując, bo jej słowa nie należały do najciekawszych. Z przyjemnością odebrał od kelnera kieliszek alkoholu, wznosząc go nieco ku górze, gdy padły słowa toastu za Czarnego Pana. Gdyby nie on, zapewne nie mieliby okazji spędzić tego wieczoru w tak spokojnej atmosferze.
– Podejdźmy bliżej – zaproponował, kiedy zapowiedziano występy artystów. Podał żonie rękę i rozpoczął slalom wymijania rozmawiających lordów i lady, mimo masek rozpoznając w niektórych z nich znajome osoby. Po postawie, gestykulacji, strzępkach przytłumionych głosów. Pozorna anonimowość; Edgar podejrzewał, że i tak nikt z zebranych nie pozwoli sobie na szczególną ekstrawagancję w zachowaniu. A już z pewnością nie na taką, jaką reprezentowali sobą zaproszeni cyrkowcy. Ich oryginalne stroje i akrobacje wyraźnie odznaczały się na tle reszty zebranych. Przygotowany przez nich występ okazał się zaskakująco hipnotyzujący, Edgar nie mógł oderwać wzroku od ich gibkich ciał, niemalże nieludzkich, jednocześnie paradoksalnie silnych, przynajmniej u mężczyzny. Ochoczo dołączył do braw na koniec występu, a może tylko jednej z jego części, nie potrafił przewidzieć ile atrakcji zaplanowała dla nich stara Nottówna. Na razie zamierzał skorzystać z parkietu i znajomego taktu walca, coraz głośniej rozbrzmiewającego w sali. Podał żonie dłoń, nie spodziewając się z jej strony odmowy.
Inspiracja
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Edgar Burke' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 19
'k20' : 19
Nienawidził ognia - taka była jego pierwsza myśl, gdy kelner podsunął mu tacę z płonącym szkłem. Stylizowanym na płonące? Merlinie, miał nadzieję, że nie płonęło naprawdę. Nie mogłoby nikogo poparzyć, arystokraci mają delikatne dłonie, ale to niepotrzebne ryzyko, magia bywała przecież niestabilna, czyjaś niedokładność i zaklęcie wymknie się spod kontroli i wypadek gotowy...
...Wiedział jednak, że nie wypada mu nie sięgnąć po drinka i rozglądać się za nowym. Był na balu Lady Adelaide Nott, obowiązywały go najwyższe standardy i konwenanse i nie mógł zwracać na siebie nadmiernej uwagi. Był szarą eminencją, zaproszoną do grona arystokratów. Sięgnął więc po kieliszek i z ulgą przekonał się, że szkło jedynie wyglądało na płonące. Upił łyk intensywnie czerwonego napoju, który - choć słodki - wydał się całkiem dobry. Sączył więc drinka powoli, trzymanie czegoś w dłoniach pomogło mu zresztą załagodzić stres. I gdy tak stał i rozglądał się po sali, w pełni zdał sobie sprawę, że on - Cornelius Sallow - dołączył do grona najznamienitszych osób w całej Anglii.
Czy ojciec byłby z niego dumny? - zadał to sobie pytanie po raz pierwszy od lat, a w gardle aż mu zaschło. Szybko upił kolejny łyk i zamrugał, nie wiedząc dlaczego w oczach omal nie stanęły mu łzy wzruszenia. Na pewno by był, nawet Tiberius Sallow musiałby uznać, że to sukces. Być może Cornelius schowa dumę do kieszeni i napisze mu kolejny list, coś więcej niż kilka obowiązkowych zdań skreślonych z okazji grudniowych Świąt i Nowego Roku?!
Duma z samego siebie i przejęcie Sabatem aż rozpierały mu serce.
I wtedy zaczął się występ.
Cyrku.
Cyrku, którego nie powinno tu być. Nie tutaj, nie na salonach. Cyrku, do którego Cornelius wziął piętnaście lat temu swojego maleńkiego syna i który był w mniemaniu Sallowa jedynie plebejską rozrywką.
Cyrku, który przypominał Corneliusowi, z kogo on sam nie był dumny. Czy ich rodzina była przeklęta?! Czasem tak mu się zdawało. Najpierw Solas, potem szaleństwo matki, zerwane zaręczyny, to... upokorzenie, o którym powinien zapomnieć. Wciąż jego rodzina, wciąż jego krew.
Ale mimo wszystko, mimo wpadek trwali, dumnie. Sallowowie, potomkowie druidów. Silni od wieków, nawet w obliczu dziejowych zawieruch, nawet w obliczu Rzymian. Gotowi zdradzić wszystkie ideały, by sprzymierzyć się z silniejszymi - a teraz ci silniejsi, Czarny Pan, podzielali ich przedwieczne, konserwatywne wartości.
Nieco nieobecnie obserwował występ ślicznej tancerki (spod maski dyskretnie omiótł jej całe ciało wzrokiem - choć nieco za chuda, jak na jego gusta, była bardzo atrakcyjna) i początkowo bardzo niechętnie przyznawał przed sobą, że była dobra i że może ten cyrk wcale nie jest aż tak plebejską sztuką tylko... czymś w rodzaju sztuki, powiedzmy. Nie znał się na sztuce na tyle, by móc to określić, a dopijany drink jedynie potęgował w nim poczucie dziwnego wzruszenia, które stopniowo przeradzało się w coś na kształt zachwytu.
Aż na scenie pojawił się on.
Akrobata w ptasiej masce, ubrany podobnie jak tancerka, ale wzbudzający w Corneliusie znacznie żywszą ciekawość.
Merlinie, niech to będzie mój syn.
Zmrużył lekko oczy, jakby chcąc dopatrzeć się pod maską rysy twarzy - a serce zabiło mu mocniej, kierowane lękiem o własną karierę lub ojcowskim instynktem, silniejszym od wzroku i rozsądku. Czy to on? Czy nie on? Młodzieniec miał silne, prężne ciało - niepodobne do żadnego z Sallowów, choć Solas był w młodości dość wysportowany i przystojny. Starszy brat zawsze był aktywniejszy od Corneliusa - przynajmniej zanim zaczął spędzać dnie nad tymi przeklętymi słownikami run. Może to nie on - myślał uparcie, usiłując dostrzec jasne błyski miodowych włosów pomiędzy piórami, Layla też lubiła tańczyć, ale akrobata kontynuował występ i to, co Cornelius widział, nie przypominało żadnego znanego mu tańca. Nie przypominało wcale dziecinnego występu w cyrku, widzianego przed laty.
To... było...
...zapierające dech w piersiach.
Ostatnia kropla drinka zniknęła z kieliszka, a Cornelius Sallow poczuł bezbrzeżny zachwyt - tak silny, jakiego nie czuł od lat. Emocja splotła się z występem akrobaty i wydawała się szczera. Jak zahipnotyzowany, obserwował występ być-może-własnego-syna (czy Marcelius potrafiłby wystepować tak pięknie jak ten profesjonalista, jak ten mistrz sceny, artysta, nieludzko zdolny akrobata?!)), a na widok niebezpiecznego skoku, serce na moment mu stanęło. Akrobata wylądował jednak miękko na nogach, wyprostował się dumnie i już po chwili wręczał lilię (taką, jak te z jarmarku! Przez opary zachwytu przebiła się myśl, że te lilie to doskonały symbol propagandowy) samej lady Adelaide Nott.
Laylo, jeśli gdzieś tam jesteś i to widziałaś, niech to będzie nasz syn. Na samą myśl, że to mógłby być Marcelius, poczuł tak silną dumę, że w oczach omal nie stanęły mu łzy. Jeśli to nie Marcelius, oby kiedykolwiek doszedł do takiej finezji i pozycji, jak ten akrobata. Jak już uparł się na cyrk, to niech będzie najlepszym artystą na świecie i niech wręcza lilie szlachciankom.
Wtedy byłby bezpieczny.
Zaklaskał - szczerze, mocno, z całej duszy - ale dostosowując głośność do braw innych gości, które szybko cichły, za cichło. Nie wypadało mu gapić się na scenę dalej - z niechęcią oderwał od niej spojrzenie i powiódł nim po sali, ale zachwyt nie słabł.
Zwłaszcza, gdy zobaczył ją.
Smukła dama w czarnej sukni, opiętej tak mocno, że podkreślającej wszystkie atuty nienagannej sylwetki. Stała odwrócona tyłem, co dało Corneliusowi kilka sekund na bezkarne podziwianie jej smukłej taliii i zaokrąglonych bioder i na przelotną myśl,że gdzieś już je widział, że jest w jego typie, że to najpiękniejsza kobieta na ziemi. Pożoga wciąż płonęła w jego sercu i gardle, a w Deirdre Mericourt nie rozpoznał od razu dawnej narzeczonej. Zachwyt był tym silniejszy, że zawsze przecież wzbudzała w nim to uczucie - zakochał się w niej bardzo prędko, a jej ciało podziwiał od pierwszego wejrzenia i niezmiennie. Po zdradzie usiłował tłumić te uczucia, ale teraz Pożoga pozbyła go wrodzonych barier, zaś zapewniona maskami anonimowość pozbyła go dawnych uraz. Deirdre wydawała się nieznajomą, piękną, prześliczną - i potencjalnie dostępną. Nie ośmieliłby się chyba prosić o taniec szlachcianki, ale krój sukni był bardziej obcisły niż kreacje arystokratek... i czy mu się wydawało, czy nie miała talii ściśniętej gorsetem? Jeśli tak, to jedynie ktoś zaproszony za... społeczne zasługi mógłby wybrać coś tak nowoczesny krój. A w takim razie on, polityk i wierny sługa Czarnego Pana, mógłby ją poznać, powinien ją poznać. Jak zahipnotyzowany, ruszył przez salę i wymijając Deirdre od tyłu, stanął przed nią i skłonił się uprzejmie. Działał prędko, skutecznie, kierowany żądzą i ambicją. Musi ją poprosić do pierwszego tańca, zanim zrobi to kto inny. Szukał tutaj w końcu potencjalnej żony, musiał poznać nowe osoby, musiał poznać tą prześliczną damę.
-Można prosić do tańca? - zapytał, a Deirdre mogła rozpoznać charakterystyczny głos dawnego narzeczonego. Ba, znając go lata, mogła nawet rozpoznać łagodno-uprzejmy ton, którego używał zawsze, gdy chciał zrobić na kimś wrażenie. Szczególnie na salonach. On zaś podniósł wzrok, zawiesił spojrzenie na jej ustach i...
...też znał ją lata, też znał każdy detal jej twarzy. Ale gdy wreszcie spojrzał na nią (a nie jej talię) uważniej i przekonał się, że wcale nie jest nieznajoma, gdy zachwycający drink przestawał powoli działać, było już za późno aby wycofać zaproszenie do tańca.
piję (& reaguję na) Pożogę
...Wiedział jednak, że nie wypada mu nie sięgnąć po drinka i rozglądać się za nowym. Był na balu Lady Adelaide Nott, obowiązywały go najwyższe standardy i konwenanse i nie mógł zwracać na siebie nadmiernej uwagi. Był szarą eminencją, zaproszoną do grona arystokratów. Sięgnął więc po kieliszek i z ulgą przekonał się, że szkło jedynie wyglądało na płonące. Upił łyk intensywnie czerwonego napoju, który - choć słodki - wydał się całkiem dobry. Sączył więc drinka powoli, trzymanie czegoś w dłoniach pomogło mu zresztą załagodzić stres. I gdy tak stał i rozglądał się po sali, w pełni zdał sobie sprawę, że on - Cornelius Sallow - dołączył do grona najznamienitszych osób w całej Anglii.
Czy ojciec byłby z niego dumny? - zadał to sobie pytanie po raz pierwszy od lat, a w gardle aż mu zaschło. Szybko upił kolejny łyk i zamrugał, nie wiedząc dlaczego w oczach omal nie stanęły mu łzy wzruszenia. Na pewno by był, nawet Tiberius Sallow musiałby uznać, że to sukces. Być może Cornelius schowa dumę do kieszeni i napisze mu kolejny list, coś więcej niż kilka obowiązkowych zdań skreślonych z okazji grudniowych Świąt i Nowego Roku?!
Duma z samego siebie i przejęcie Sabatem aż rozpierały mu serce.
I wtedy zaczął się występ.
Cyrku.
Cyrku, którego nie powinno tu być. Nie tutaj, nie na salonach. Cyrku, do którego Cornelius wziął piętnaście lat temu swojego maleńkiego syna i który był w mniemaniu Sallowa jedynie plebejską rozrywką.
Cyrku, który przypominał Corneliusowi, z kogo on sam nie był dumny. Czy ich rodzina była przeklęta?! Czasem tak mu się zdawało. Najpierw Solas, potem szaleństwo matki, zerwane zaręczyny, to... upokorzenie, o którym powinien zapomnieć. Wciąż jego rodzina, wciąż jego krew.
Ale mimo wszystko, mimo wpadek trwali, dumnie. Sallowowie, potomkowie druidów. Silni od wieków, nawet w obliczu dziejowych zawieruch, nawet w obliczu Rzymian. Gotowi zdradzić wszystkie ideały, by sprzymierzyć się z silniejszymi - a teraz ci silniejsi, Czarny Pan, podzielali ich przedwieczne, konserwatywne wartości.
Nieco nieobecnie obserwował występ ślicznej tancerki (spod maski dyskretnie omiótł jej całe ciało wzrokiem - choć nieco za chuda, jak na jego gusta, była bardzo atrakcyjna) i początkowo bardzo niechętnie przyznawał przed sobą, że była dobra i że może ten cyrk wcale nie jest aż tak plebejską sztuką tylko... czymś w rodzaju sztuki, powiedzmy. Nie znał się na sztuce na tyle, by móc to określić, a dopijany drink jedynie potęgował w nim poczucie dziwnego wzruszenia, które stopniowo przeradzało się w coś na kształt zachwytu.
Aż na scenie pojawił się on.
Akrobata w ptasiej masce, ubrany podobnie jak tancerka, ale wzbudzający w Corneliusie znacznie żywszą ciekawość.
Merlinie, niech to będzie mój syn.
Zmrużył lekko oczy, jakby chcąc dopatrzeć się pod maską rysy twarzy - a serce zabiło mu mocniej, kierowane lękiem o własną karierę lub ojcowskim instynktem, silniejszym od wzroku i rozsądku. Czy to on? Czy nie on? Młodzieniec miał silne, prężne ciało - niepodobne do żadnego z Sallowów, choć Solas był w młodości dość wysportowany i przystojny. Starszy brat zawsze był aktywniejszy od Corneliusa - przynajmniej zanim zaczął spędzać dnie nad tymi przeklętymi słownikami run. Może to nie on - myślał uparcie, usiłując dostrzec jasne błyski miodowych włosów pomiędzy piórami, Layla też lubiła tańczyć, ale akrobata kontynuował występ i to, co Cornelius widział, nie przypominało żadnego znanego mu tańca. Nie przypominało wcale dziecinnego występu w cyrku, widzianego przed laty.
To... było...
...zapierające dech w piersiach.
Ostatnia kropla drinka zniknęła z kieliszka, a Cornelius Sallow poczuł bezbrzeżny zachwyt - tak silny, jakiego nie czuł od lat. Emocja splotła się z występem akrobaty i wydawała się szczera. Jak zahipnotyzowany, obserwował występ być-może-własnego-syna (czy Marcelius potrafiłby wystepować tak pięknie jak ten profesjonalista, jak ten mistrz sceny, artysta, nieludzko zdolny akrobata?!)), a na widok niebezpiecznego skoku, serce na moment mu stanęło. Akrobata wylądował jednak miękko na nogach, wyprostował się dumnie i już po chwili wręczał lilię (taką, jak te z jarmarku! Przez opary zachwytu przebiła się myśl, że te lilie to doskonały symbol propagandowy) samej lady Adelaide Nott.
Laylo, jeśli gdzieś tam jesteś i to widziałaś, niech to będzie nasz syn. Na samą myśl, że to mógłby być Marcelius, poczuł tak silną dumę, że w oczach omal nie stanęły mu łzy. Jeśli to nie Marcelius, oby kiedykolwiek doszedł do takiej finezji i pozycji, jak ten akrobata. Jak już uparł się na cyrk, to niech będzie najlepszym artystą na świecie i niech wręcza lilie szlachciankom.
Wtedy byłby bezpieczny.
Zaklaskał - szczerze, mocno, z całej duszy - ale dostosowując głośność do braw innych gości, które szybko cichły, za cichło. Nie wypadało mu gapić się na scenę dalej - z niechęcią oderwał od niej spojrzenie i powiódł nim po sali, ale zachwyt nie słabł.
Zwłaszcza, gdy zobaczył ją.
Smukła dama w czarnej sukni, opiętej tak mocno, że podkreślającej wszystkie atuty nienagannej sylwetki. Stała odwrócona tyłem, co dało Corneliusowi kilka sekund na bezkarne podziwianie jej smukłej taliii i zaokrąglonych bioder i na przelotną myśl,
-Można prosić do tańca? - zapytał, a Deirdre mogła rozpoznać charakterystyczny głos dawnego narzeczonego. Ba, znając go lata, mogła nawet rozpoznać łagodno-uprzejmy ton, którego używał zawsze, gdy chciał zrobić na kimś wrażenie. Szczególnie na salonach. On zaś podniósł wzrok, zawiesił spojrzenie na jej ustach i...
...też znał ją lata, też znał każdy detal jej twarzy. Ale gdy wreszcie spojrzał na nią (a nie jej talię) uważniej i przekonał się, że wcale nie jest nieznajoma, gdy zachwycający drink przestawał powoli działać, było już za późno aby wycofać zaproszenie do tańca.
piję (& reaguję na) Pożogę
Słowa palą,
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
tristanowi
Podczas świąt Tristan mówił, że nadchodzący rok nie będzie łatwy, lecz wiara w lepsze jutro była w niej tak silna, że nie lękała się wkroczyć w przyszłość, zwłaszcza u boku takiego czarodzieja. Pośród licznych upadków przeważały przecież wzloty, gdzie z każdym kroczą coraz dalej i coraz śmielej sięgają po to, co im się należy. Także i dziś w takt wolnego walca płynęli pewnie, nie wahając się żadnego kroku. W wymuszonej ramą bliskości zadzierała lekko brodę ku górze, by powrócić do tematu wojennych ścieżek.
- Wzorem, przestrogą. Łatwo się w nich zapędzić, porzucić rozsądek, dotrzeć do destrukcyjnych skrajności. Tylko w równowadze jest metoda. - Bez trudu usłyszała ściszony ton i poddawała każde jego słowo w akademicką wątpliwość.
- Namawiasz mnie do spróbowania? - Uniosła brew, nie kryjąc uśmiechu. Zapytana o to samo w innych warunkach mogła dać bardziej impulsywną, ale i bliższą sercu odpowiedź. W przypadku półwili ciekawość często wygrywa z rozsądkiem, nierzadko skazując za lekkomyślność i gasząc rozemocjonowany płomień. Nieumiejętność zachowania równowagi było dlań dotychczas jedną z największych słabości, tym bardziej wybrzmiewająca w jej głosie pewność mogła zastanawiać.
- Jak jednoznacznie stwierdzić czy coś mnie pociąga? Co miałoby znaleźć się na szali? Jak zdecydować, kiedy odpowiedź zależy od tak wielu zmiennych? - Wychylony przed tańcem drink kierował myślami Evandry, coraz mocniej odrywając ją od konkretów, a popychając w mgliste odmęty niejasności. Wzrok półwili poszybował ku zawieszonemu pod sufitem niebu, pozwalając by srebrne płatki opadały na colombinę, na krótką chwilę stając się podkreślającą migotliwą niezwykłość stroju ozdobą. Głębia magicznego, rozgwieżdżonego nieba nasycała inspiracją do sięgnięcia ku niej i zatopienia się w tajemnym, bezkresnym wszechświecie. - Prawdę mówiąc bardziej niż odkrycia prawdy zależy mi na powodach. Na zrozumieniu intencji, toku płynących w umysłach zamaskowanych myśli, jakie nakazały im podjąć taką, a nie inną decyzję. Czy to chęć dążenia do wygranej, a może strach? Co go wywołuje, co stoi za ucieczką i podjęciem walki? - Pewne obowiązujące ich zasady były bezwzględne, tak jak egzekwujące szlacheckie prawo towarzystwo. Wybiórcze, stronnicze, pozbawione chęci poznania prawdy, krzywdzące, niesprawiedliwe. Raz popełnionego na sabacie faux pas nie wybaczy nikt, chcąc pozostać na powierzchni należało się dostosować, ale gdyby tak zacząć brać pod uwagę te wszystkie drobiazgi, składające się na całość, czy wyrok nie byłby inny? - Same odpowiedzi nie są tak satysfakcjonujące, jak droga do ich poznania, która często rozwiązuje także te wątpliwości, jakich nie umieliśmy wcześniej nazwać.
Zmartwiły ją słowa Tristana o uświadamianiu Gasparda. Czarodziej był młodego wieku i niewiele w swym życiu zobaczył, a już z pewnością nic nie przygotowało go na spotkanie z Rosierem. - Naprawdę, musisz dziś? - dopytała licząc na to, że skrywana za maską twarz nie zdradzi wszystkich kotłujących się wątpliwości. Pytanie nie wymagało odpowiedzi, przecież zrobi tak, jak zdecydował. Nawet w takim momencie nie mógł zapomnieć o obowiązkach, czemu nie zamierzała się sprzeciwiać. Noc dopiero rozwarła przed nimi wrota możliwości, ignorowanie ich i trzymanie raz ustalonego planu stało się nagle najgorszym ze scenariuszy.
- Ona już tu jest, najdroższy. - Przystanęła tuż po tym, jak wybrzmiały ostatnie nuty walca i skłoniła się z niezwykłą gracją, jakby była to jedna z tanecznych figur. - Nie daj się zatrzymać wczorajszej myśli. - Wojna była ostatnim tematem, jaki mógłby ją teraz zainteresować. Konflikt rządził nimi każdego dnia, wdzierając się do ich życia wszelkimi możliwymi sposobami. Podniosłą deklarację przyjęła z uśmiechem dumy. Końca wojny pragnęła jeszcze nim ta zaczęła się na dobre - radosnej beztroski, wiecznej sielanki, spokojnego ducha - jednakże każdy kolejny dzień uświadamiał, że wyśniona w marzeniach idylla wcale nie istniała. Teraz schodząc ze środka parkietu w towarzystwie ukochanego nie potrzebowała już żadnego ideału - miała już wszystko. - Wyczekuję tego dnia z niecierpliwością.
Podczas świąt Tristan mówił, że nadchodzący rok nie będzie łatwy, lecz wiara w lepsze jutro była w niej tak silna, że nie lękała się wkroczyć w przyszłość, zwłaszcza u boku takiego czarodzieja. Pośród licznych upadków przeważały przecież wzloty, gdzie z każdym kroczą coraz dalej i coraz śmielej sięgają po to, co im się należy. Także i dziś w takt wolnego walca płynęli pewnie, nie wahając się żadnego kroku. W wymuszonej ramą bliskości zadzierała lekko brodę ku górze, by powrócić do tematu wojennych ścieżek.
- Wzorem, przestrogą. Łatwo się w nich zapędzić, porzucić rozsądek, dotrzeć do destrukcyjnych skrajności. Tylko w równowadze jest metoda. - Bez trudu usłyszała ściszony ton i poddawała każde jego słowo w akademicką wątpliwość.
- Namawiasz mnie do spróbowania? - Uniosła brew, nie kryjąc uśmiechu. Zapytana o to samo w innych warunkach mogła dać bardziej impulsywną, ale i bliższą sercu odpowiedź. W przypadku półwili ciekawość często wygrywa z rozsądkiem, nierzadko skazując za lekkomyślność i gasząc rozemocjonowany płomień. Nieumiejętność zachowania równowagi było dlań dotychczas jedną z największych słabości, tym bardziej wybrzmiewająca w jej głosie pewność mogła zastanawiać.
- Jak jednoznacznie stwierdzić czy coś mnie pociąga? Co miałoby znaleźć się na szali? Jak zdecydować, kiedy odpowiedź zależy od tak wielu zmiennych? - Wychylony przed tańcem drink kierował myślami Evandry, coraz mocniej odrywając ją od konkretów, a popychając w mgliste odmęty niejasności. Wzrok półwili poszybował ku zawieszonemu pod sufitem niebu, pozwalając by srebrne płatki opadały na colombinę, na krótką chwilę stając się podkreślającą migotliwą niezwykłość stroju ozdobą. Głębia magicznego, rozgwieżdżonego nieba nasycała inspiracją do sięgnięcia ku niej i zatopienia się w tajemnym, bezkresnym wszechświecie. - Prawdę mówiąc bardziej niż odkrycia prawdy zależy mi na powodach. Na zrozumieniu intencji, toku płynących w umysłach zamaskowanych myśli, jakie nakazały im podjąć taką, a nie inną decyzję. Czy to chęć dążenia do wygranej, a może strach? Co go wywołuje, co stoi za ucieczką i podjęciem walki? - Pewne obowiązujące ich zasady były bezwzględne, tak jak egzekwujące szlacheckie prawo towarzystwo. Wybiórcze, stronnicze, pozbawione chęci poznania prawdy, krzywdzące, niesprawiedliwe. Raz popełnionego na sabacie faux pas nie wybaczy nikt, chcąc pozostać na powierzchni należało się dostosować, ale gdyby tak zacząć brać pod uwagę te wszystkie drobiazgi, składające się na całość, czy wyrok nie byłby inny? - Same odpowiedzi nie są tak satysfakcjonujące, jak droga do ich poznania, która często rozwiązuje także te wątpliwości, jakich nie umieliśmy wcześniej nazwać.
Zmartwiły ją słowa Tristana o uświadamianiu Gasparda. Czarodziej był młodego wieku i niewiele w swym życiu zobaczył, a już z pewnością nic nie przygotowało go na spotkanie z Rosierem. - Naprawdę, musisz dziś? - dopytała licząc na to, że skrywana za maską twarz nie zdradzi wszystkich kotłujących się wątpliwości. Pytanie nie wymagało odpowiedzi, przecież zrobi tak, jak zdecydował. Nawet w takim momencie nie mógł zapomnieć o obowiązkach, czemu nie zamierzała się sprzeciwiać. Noc dopiero rozwarła przed nimi wrota możliwości, ignorowanie ich i trzymanie raz ustalonego planu stało się nagle najgorszym ze scenariuszy.
- Ona już tu jest, najdroższy. - Przystanęła tuż po tym, jak wybrzmiały ostatnie nuty walca i skłoniła się z niezwykłą gracją, jakby była to jedna z tanecznych figur. - Nie daj się zatrzymać wczorajszej myśli. - Wojna była ostatnim tematem, jaki mógłby ją teraz zainteresować. Konflikt rządził nimi każdego dnia, wdzierając się do ich życia wszelkimi możliwymi sposobami. Podniosłą deklarację przyjęła z uśmiechem dumy. Końca wojny pragnęła jeszcze nim ta zaczęła się na dobre - radosnej beztroski, wiecznej sielanki, spokojnego ducha - jednakże każdy kolejny dzień uświadamiał, że wyśniona w marzeniach idylla wcale nie istniała. Teraz schodząc ze środka parkietu w towarzystwie ukochanego nie potrzebowała już żadnego ideału - miała już wszystko. - Wyczekuję tego dnia z niecierpliwością.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Jak na osobę dość poważnie myślącą o życiu, sama siebie nie posądzała o takie pomysły.
A jednak wszystko było skrzętnie ukartowane i zaplanowane. Przez cały dzień pokładała się z miejsca na miejsce, skarżąc na okropne bóle głowy, aż w końcu wyznała mężowi, że bardzo słabo się czuje i raczej nie pójdzie na dzisiejszy bal – lecz on za nic w świecie nie powinien opuszczać takiej okazji! Nie chodziło nawet o dobre intencje i dbanie o jego rozrywkę…
Chociaż z tym drugim mogła polemizować.
Na bal zjawiła się nieco spóźniona. Zresztą, dokładnie taki był zamysł całej tej… maskarady. Na dziś wybrała zupełnie nową, błękitną suknię o ciasno przylegającym do ciała gorsecie, oraz rozkloszowanej spódnicy, której atłasowy materiał dodatkowo pokryty był połyskującym delikatnie przez diamentowy pył tiulem. Na dłoniach miała białe, długie, satynowe rękawiczki zdobione delikatnie czarnymi koronkami. Jej zakręcone w loki włosy upięte dziś były w delikatny kok, ozdobiony pojedynczymi perełkami, a uszy przystrajały długie, srebrne kolczyki.
Chociaż zwyczajnie na tę okazję wybrałaby colombinę, dzisiaj postawiła na maskę volto. Doskonale zasłaniała jej twarz – widoczne były jedynie błękitne oczy podkreślone czarną kreską i długimi rzęsami. Na białej masce wiły się czarne zdobienia połyskujące diamentowym pyłem. Nieco odznaczało się żłobienie oznaczające usta – czarny zarys warg wypełniony był połyskującą czerwoną farbą. Górne powieki maski wysadzane były drobnymi kryształkami.
Postawiła dzisiaj na stylizację kompletnie do niej nie pasującą, a dodatkowo zimową. Przynajmniej taki był jej zamysł. Błękit, chłodne srebro oraz połyskujący diamentowy pył idealnie nadawały się do stworzenia klimatu.
Wchodząc ostrożnie do sali balowej, przeczesywała rozbawione tłumy w poszukiwaniu tylko jednej osoby. Nawet nie zauważyła, kiedy wręcz odruchowo sięgnęła po drinka z jednej z przelatujących tacy. Dopiero kiedy nieco odchyliła maskę i upiła łyk trunku, nieco się skrzywiła i spojrzała na alkohol. Królowa Śniegu. Jej wargi wykrzywiły się w lekkim uśmiechu na myśl, jakie to było ironiczne. Przed momentem chciała przywołać zimową aurę – teraz czuła ją nawet w całym swoimi ciele, włącznie z lodowatym oddechem, w którym zawirowało kilka płatków śniegu, nim z powrotem jej twarz została zakryta. Przy kolejnym oddechu kilka tychże płatków osiadło na jej rzęsach – na szczęście, nie było to widoczne z daleka, a z bliska, cóż… Zawsze można tłumaczyć, że to zamysł charakteryzacji.
Z delikatnym rozmarzeniem i dziwnym odprężeniem ogarniającym jej ciało, powiodła ponownie wzrokiem po Sali balowej, starając się wyłonić jedną osobę. Doskonale znała jej przebranie, więc sądziła, że będzie to dziecinnie łatwe.
Myliła się.
Przeszła powolnym krokiem kawałek, w dłoni dzierżąc kieliszek, który w tym momencie był bardziej jej rekwizytem niż faktycznym trunkiem. I kiedy już zaczynała tracić pierwsze nadzieję, że uda jej się go wyłonić – dostrzegła znajomą maskę. Uśmiechnęła się, czego nikt nie mógł dostrzec, a następnie zajęła bezpieczne dla siebie miejsce na uboczu, wlepiając dość uparte spojrzenie w nieświadomego niczego jeszcze Xaviera. Ciekawa, jak długo zajmie jej czekać, aż zorientuje się, że jest obserwowany.
inspiracja dla sukni i dla maski
Piję Królową Śniegu
A jednak wszystko było skrzętnie ukartowane i zaplanowane. Przez cały dzień pokładała się z miejsca na miejsce, skarżąc na okropne bóle głowy, aż w końcu wyznała mężowi, że bardzo słabo się czuje i raczej nie pójdzie na dzisiejszy bal – lecz on za nic w świecie nie powinien opuszczać takiej okazji! Nie chodziło nawet o dobre intencje i dbanie o jego rozrywkę…
Chociaż z tym drugim mogła polemizować.
Na bal zjawiła się nieco spóźniona. Zresztą, dokładnie taki był zamysł całej tej… maskarady. Na dziś wybrała zupełnie nową, błękitną suknię o ciasno przylegającym do ciała gorsecie, oraz rozkloszowanej spódnicy, której atłasowy materiał dodatkowo pokryty był połyskującym delikatnie przez diamentowy pył tiulem. Na dłoniach miała białe, długie, satynowe rękawiczki zdobione delikatnie czarnymi koronkami. Jej zakręcone w loki włosy upięte dziś były w delikatny kok, ozdobiony pojedynczymi perełkami, a uszy przystrajały długie, srebrne kolczyki.
Chociaż zwyczajnie na tę okazję wybrałaby colombinę, dzisiaj postawiła na maskę volto. Doskonale zasłaniała jej twarz – widoczne były jedynie błękitne oczy podkreślone czarną kreską i długimi rzęsami. Na białej masce wiły się czarne zdobienia połyskujące diamentowym pyłem. Nieco odznaczało się żłobienie oznaczające usta – czarny zarys warg wypełniony był połyskującą czerwoną farbą. Górne powieki maski wysadzane były drobnymi kryształkami.
Postawiła dzisiaj na stylizację kompletnie do niej nie pasującą, a dodatkowo zimową. Przynajmniej taki był jej zamysł. Błękit, chłodne srebro oraz połyskujący diamentowy pył idealnie nadawały się do stworzenia klimatu.
Wchodząc ostrożnie do sali balowej, przeczesywała rozbawione tłumy w poszukiwaniu tylko jednej osoby. Nawet nie zauważyła, kiedy wręcz odruchowo sięgnęła po drinka z jednej z przelatujących tacy. Dopiero kiedy nieco odchyliła maskę i upiła łyk trunku, nieco się skrzywiła i spojrzała na alkohol. Królowa Śniegu. Jej wargi wykrzywiły się w lekkim uśmiechu na myśl, jakie to było ironiczne. Przed momentem chciała przywołać zimową aurę – teraz czuła ją nawet w całym swoimi ciele, włącznie z lodowatym oddechem, w którym zawirowało kilka płatków śniegu, nim z powrotem jej twarz została zakryta. Przy kolejnym oddechu kilka tychże płatków osiadło na jej rzęsach – na szczęście, nie było to widoczne z daleka, a z bliska, cóż… Zawsze można tłumaczyć, że to zamysł charakteryzacji.
Z delikatnym rozmarzeniem i dziwnym odprężeniem ogarniającym jej ciało, powiodła ponownie wzrokiem po Sali balowej, starając się wyłonić jedną osobę. Doskonale znała jej przebranie, więc sądziła, że będzie to dziecinnie łatwe.
Myliła się.
Przeszła powolnym krokiem kawałek, w dłoni dzierżąc kieliszek, który w tym momencie był bardziej jej rekwizytem niż faktycznym trunkiem. I kiedy już zaczynała tracić pierwsze nadzieję, że uda jej się go wyłonić – dostrzegła znajomą maskę. Uśmiechnęła się, czego nikt nie mógł dostrzec, a następnie zajęła bezpieczne dla siebie miejsce na uboczu, wlepiając dość uparte spojrzenie w nieświadomego niczego jeszcze Xaviera. Ciekawa, jak długo zajmie jej czekać, aż zorientuje się, że jest obserwowany.
inspiracja dla sukni i dla maski
Piję Królową Śniegu
Ostatnio zmieniony przez Charlotta Burke dnia 31.08.21 19:13, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Charlotta Burke' has done the following action : Rzut kością
'k20' : 14
'k20' : 14
Było tu mnóstwo dam. Mnóstwo pięknych kobiet odzianych w najznakomitsze suknie, pięknych i powabnych, wirujących w tańcu i przychylnych mężczyzną, którzy raczyli je swoim urokami. Kiedy wdziewało się na twarz maskę perspektywa zmieniała się diametralnie. Nuta tajemniczości owiewała każdego, kto nakładał na siebie coś ukrywającego przed wzrokiem innych. Jaką mogli mieć pewność, że właśnie rozmawiają z osobą, którą tak doskonale znają. Zabawa w towarzystwie znajomych twarzy to coś zupełnie innego niż bal, na którym magia, czary i urok sekretu roztaczały się szeroko w każdym zakamarku Hampton Court. Lady Nott była wybitną organizatorką wszelkiej maści spotkań, miała na swym koncie liczne sabaty, na których działy się różne rzeczy. Tego roku był wyjątkowo zadowolony, w poprzednim nosił brzmię nadchodzącego małżeństwa i konieczności zbliżenia się do przyszłej małżonki – co jak się okazało, było nieodpowiednią decyzją. Błędy popełnia każdy, nie popełnia ich tylko ten, co nic nie robi.
Podjął decyzję o zagadnięciu blondwłosej damy, której sylwetka zdawała mu się znajoma. Nie mógł mieć jednak pewności, nawet jeśli wzrost i kształt jej ciała pasował idealnie do tego, który zdążył poznać. Wziął głęboki oddech, w milczeniu wyczekując jej gest, a kiedy uchwyciła jego dłoń porwał ją do tańca, choć jak wspominał, wybitnym tancerzem nie był. Podstawowe kroki poznał, umiał się zachować w tańcu, poprowadzić partnerkę i to też robił. Aż w końcu blondwłosa kobieta odezwała się, jej głos był znacznie niższy, ale kiedy wypowiedziała jego nazwisko wiedział, że to właśnie ona. Uśmiechnął się, kącik jego ust drgnął ku górze, kiedy wypowiedziała te słowa, a później dodała, że eliksir zmienił jej głos. Zaśmiał się lekko gardłowo i tajemniczo.
- Nie zmienił zapachu Twoich perfum, Calypso. – nachylił się, aby szepnąć jej do ucha, gdzieś w tańcu pomiędzy obrotami, po których chwycił ją mocniej w pasie, przyciągając do siebie. – Szukałem Cię… – powiedział cichym, miękkim głosem. Eliksir zmienił również i jego głos, chociaż jego działanie odczuwał coraz mniej. Z chęcią sięgnie po innego rodzaju eksperymentalny drink, który został przygotowany na specjalną okazję. Ponownie obrócił w tańcu partnerkę, zadowolony z takiego obrotu sprawy. Tym razem nie zamierzał bawić się w kotka i myszkę, teraz gra w otwarte karty, zabawa dobiegła końca.
- Twój brat chyba niezbyt fortunnie wybrał maskę… – szepnął, kierując na moment wzrok w stronę Aresa. Widział wcześniej Calypso w jego towarzystwie, a przynajmniej tyle zanotował, bo teraz miał pewność, że to była ona. Może Ares miał zwyczajnie złego doradcę? A może coś innego chodziło mu po głowie? – Ty wyglądasz za to wyjątkowo, jak zawsze… – dodał cicho, ponownie przyciskając ją mocniej do siebie. Tańczących par było całkiem sporo, a on wirował właśnie z nią, skupiając się tylko i wyłącznie na jej osobie.
Podjął decyzję o zagadnięciu blondwłosej damy, której sylwetka zdawała mu się znajoma. Nie mógł mieć jednak pewności, nawet jeśli wzrost i kształt jej ciała pasował idealnie do tego, który zdążył poznać. Wziął głęboki oddech, w milczeniu wyczekując jej gest, a kiedy uchwyciła jego dłoń porwał ją do tańca, choć jak wspominał, wybitnym tancerzem nie był. Podstawowe kroki poznał, umiał się zachować w tańcu, poprowadzić partnerkę i to też robił. Aż w końcu blondwłosa kobieta odezwała się, jej głos był znacznie niższy, ale kiedy wypowiedziała jego nazwisko wiedział, że to właśnie ona. Uśmiechnął się, kącik jego ust drgnął ku górze, kiedy wypowiedziała te słowa, a później dodała, że eliksir zmienił jej głos. Zaśmiał się lekko gardłowo i tajemniczo.
- Nie zmienił zapachu Twoich perfum, Calypso. – nachylił się, aby szepnąć jej do ucha, gdzieś w tańcu pomiędzy obrotami, po których chwycił ją mocniej w pasie, przyciągając do siebie. – Szukałem Cię… – powiedział cichym, miękkim głosem. Eliksir zmienił również i jego głos, chociaż jego działanie odczuwał coraz mniej. Z chęcią sięgnie po innego rodzaju eksperymentalny drink, który został przygotowany na specjalną okazję. Ponownie obrócił w tańcu partnerkę, zadowolony z takiego obrotu sprawy. Tym razem nie zamierzał bawić się w kotka i myszkę, teraz gra w otwarte karty, zabawa dobiegła końca.
- Twój brat chyba niezbyt fortunnie wybrał maskę… – szepnął, kierując na moment wzrok w stronę Aresa. Widział wcześniej Calypso w jego towarzystwie, a przynajmniej tyle zanotował, bo teraz miał pewność, że to była ona. Może Ares miał zwyczajnie złego doradcę? A może coś innego chodziło mu po głowie? – Ty wyglądasz za to wyjątkowo, jak zawsze… – dodał cicho, ponownie przyciskając ją mocniej do siebie. Tańczących par było całkiem sporo, a on wirował właśnie z nią, skupiając się tylko i wyłącznie na jej osobie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Twarz Zachary'ego, skryta za elegancką maską, wyrażała spokój; podobnie z resztą jak trwały wyraz na sztywnym materiale ozdobionym złotym szlakiem pęknięć. W dłoni trzymał kieliszek, przez otwory na oczy oceniał jego zawartość z dozą uprzejmego dystansu. Zdołał wszak poznać gospodynię Sabatu i jej pomysłowość, by szlachetna socjeta za każdym razem bawiła się w unikalny sposób. Spoglądając na innych gości, przelotnie, dostrzegł, że część dzierżyła kieliszki zupełnie inne od jego własnego, co jedynie utwierdziło go w przekonaniu, iż każdy skrywał odmienną zawartość, a ta nie mogła być zwyczajna. Nad tym miał zastanawiać się już po wypiciu alkoholu.
Wzrok wędrował od jednego punktu do drugiego. Powoli przyzwyczajał się do stopniowo coraz cięższej, pełnej napięcia atmosfery wypełnionej oczekiwaniem; na gości wchodzących na ostatnią chwilę, wreszcie na gospodynię. Śladem pozostałych skierował spojrzenie na scenę, obserwując ciszę, która zapadła gładko jak zwykle, kiedy Adalaide Nott przemawiała. Nikt nie śmiał przerwać choćby jednym szelestem tego, co miała do powiedzenia, a Zachary mógł jedynie z lekką kpiną wygiąć wargi ukryte za maską i wciąż czuć się bezpiecznie. Doza anonimowości z pewnością służyła tym, którzy chcieli z niej skorzystać, natomiast dla niego samego skrycie twarzy za maską stanowiło ledwie okazję do zejścia z tonu, rozluźnienia obojętności spływającej po policzkach, odjęcia matowej zasłony w oczach, którą zwykł zasłaniać się w swoim profesjonalnym podejściu do kontaktów z pacjentami i pracownikami szpitala.
— Za Czarnego Pana — wypowiedział cicho i krótko własny toast, unosząc kieliszek w znanym wszystkim geście, po czym wsunął za dolną, odchyloną część maski i upił łyk, wręcz od razu smakując gęstą czekoladę oraz porzeczki będące głównym elementem alkoholu. Cierpkość lekko piekła w język, nie chciała zniknąć, stając się czymś do czego Zachary na pewno nie był przyzwyczajony. Smak koktajlu towarzyszył mu znacznie dłużej niż się tego spodziewał, ale – ku własnemu zdziwieniu – nie przejmował się tym. Myśli gwałtownie zwolniły, dziwne wrażenie przytłumiło te, którymi podążał, którym oddawał najwięcej ze swojej uwagi, analizując i snując dywagacje w planach i działaniach. Na pierwszy plan wyszły natomiast te, które zwykł trzymać na wodzy, odpychać od siebie, uznając za rozpraszające, za niedostatecznie ważne... a teraz po prostu wpatrywał się między sylwetkami innych gości na występ artystów, na wielobarwną scenerię sali balowej, na płomienie przyjmujące kształt rozmaitych zwierząt ponad ich głowami, wreszcie na tancerkę i jej misterne ruchy, które przykuły jego uwagę na krótko, podobnie jak akrobata unoszący się na cyrkowej scenerii bliżej sklepienia. Ze wzrokiem utkwionym w górę, sycił się chwilą. Chciał, by trwała w nieskończoność, by wieczór ten nigdy nie minął i stał się wiecznością. Zamyślony nie drgnął, kiedy pary ruszyły na parkiet. Pozostał na zajmowanym miejscu, od czasu do czasu unosząc kieliszek do ust, upijając maleńki łyk likieru, aż rozczarowany zerknął na puste kryształowe szkło i odstawił je na lewitującą w pobliżu tacę. Wciąż lekko otumaniony doznaniami płynącymi z alkoholu, wywołanymi zapewne specyficzną mieszanką magicznych ziół, postawił pierwszy krok na parkiecie sali balowej, uzmysławiając sobie, że pierwsze tańce przerodziły się w zupełnie inną, mniej oficjalną atmosferę, która pozwalała na swobodne krążenie pośród gości i przysłuchiwanie się toczonym rozmowom. Uprzejmym skinieniem odpowiadał na nieme powitania, choć nie do końca przyswajał czy zadawał sobie trud rozpoznania. Wciąż pozostawał w nienasyceniu chwili i zagapił się, w spacerze po sali wpadając na damę.
— Najmocniej przepraszam, pani — odezwał się lekko nieobecnym tonem, instynktownie cofając o krok, by bez przeszkód objąć całą sylwetkę. Utworzenie dystansu z resztą służyło zachowaniu bezpieczeństwa, nie było jego celem narzucać się ani powodować niekomfortowych sytuacji. Sam fakt, że nie wiedział, na kogo wpadł, był dostatecznie niekomfortowy. — Jeszcze raz najmocniej przepraszam. Taniec w ramach przeprosin? — Powtórzył, lekko kłaniając się i wyciągając dłoń w oczekiwaniu na akceptację. Jeśli mógł coś zrobić i załagodzić niezręczność tej sytuacji, to tylko w ten sposób.
Wzrok wędrował od jednego punktu do drugiego. Powoli przyzwyczajał się do stopniowo coraz cięższej, pełnej napięcia atmosfery wypełnionej oczekiwaniem; na gości wchodzących na ostatnią chwilę, wreszcie na gospodynię. Śladem pozostałych skierował spojrzenie na scenę, obserwując ciszę, która zapadła gładko jak zwykle, kiedy Adalaide Nott przemawiała. Nikt nie śmiał przerwać choćby jednym szelestem tego, co miała do powiedzenia, a Zachary mógł jedynie z lekką kpiną wygiąć wargi ukryte za maską i wciąż czuć się bezpiecznie. Doza anonimowości z pewnością służyła tym, którzy chcieli z niej skorzystać, natomiast dla niego samego skrycie twarzy za maską stanowiło ledwie okazję do zejścia z tonu, rozluźnienia obojętności spływającej po policzkach, odjęcia matowej zasłony w oczach, którą zwykł zasłaniać się w swoim profesjonalnym podejściu do kontaktów z pacjentami i pracownikami szpitala.
— Za Czarnego Pana — wypowiedział cicho i krótko własny toast, unosząc kieliszek w znanym wszystkim geście, po czym wsunął za dolną, odchyloną część maski i upił łyk, wręcz od razu smakując gęstą czekoladę oraz porzeczki będące głównym elementem alkoholu. Cierpkość lekko piekła w język, nie chciała zniknąć, stając się czymś do czego Zachary na pewno nie był przyzwyczajony. Smak koktajlu towarzyszył mu znacznie dłużej niż się tego spodziewał, ale – ku własnemu zdziwieniu – nie przejmował się tym. Myśli gwałtownie zwolniły, dziwne wrażenie przytłumiło te, którymi podążał, którym oddawał najwięcej ze swojej uwagi, analizując i snując dywagacje w planach i działaniach. Na pierwszy plan wyszły natomiast te, które zwykł trzymać na wodzy, odpychać od siebie, uznając za rozpraszające, za niedostatecznie ważne... a teraz po prostu wpatrywał się między sylwetkami innych gości na występ artystów, na wielobarwną scenerię sali balowej, na płomienie przyjmujące kształt rozmaitych zwierząt ponad ich głowami, wreszcie na tancerkę i jej misterne ruchy, które przykuły jego uwagę na krótko, podobnie jak akrobata unoszący się na cyrkowej scenerii bliżej sklepienia. Ze wzrokiem utkwionym w górę, sycił się chwilą. Chciał, by trwała w nieskończoność, by wieczór ten nigdy nie minął i stał się wiecznością. Zamyślony nie drgnął, kiedy pary ruszyły na parkiet. Pozostał na zajmowanym miejscu, od czasu do czasu unosząc kieliszek do ust, upijając maleńki łyk likieru, aż rozczarowany zerknął na puste kryształowe szkło i odstawił je na lewitującą w pobliżu tacę. Wciąż lekko otumaniony doznaniami płynącymi z alkoholu, wywołanymi zapewne specyficzną mieszanką magicznych ziół, postawił pierwszy krok na parkiecie sali balowej, uzmysławiając sobie, że pierwsze tańce przerodziły się w zupełnie inną, mniej oficjalną atmosferę, która pozwalała na swobodne krążenie pośród gości i przysłuchiwanie się toczonym rozmowom. Uprzejmym skinieniem odpowiadał na nieme powitania, choć nie do końca przyswajał czy zadawał sobie trud rozpoznania. Wciąż pozostawał w nienasyceniu chwili i zagapił się, w spacerze po sali wpadając na damę.
— Najmocniej przepraszam, pani — odezwał się lekko nieobecnym tonem, instynktownie cofając o krok, by bez przeszkód objąć całą sylwetkę. Utworzenie dystansu z resztą służyło zachowaniu bezpieczeństwa, nie było jego celem narzucać się ani powodować niekomfortowych sytuacji. Sam fakt, że nie wiedział, na kogo wpadł, był dostatecznie niekomfortowy. — Jeszcze raz najmocniej przepraszam. Taniec w ramach przeprosin? — Powtórzył, lekko kłaniając się i wyciągając dłoń w oczekiwaniu na akceptację. Jeśli mógł coś zrobić i załagodzić niezręczność tej sytuacji, to tylko w ten sposób.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Roześmiał się cicho na słowa brata odnośnie tego, że poskarży jego żonie. Zabawne, że akcja z kantorkiem miała miejsce raptem rok przed poznaniem Charlotty. Wtedy ledwo wrócił do domu, ba nawet nie pamiętał jak wrócił do domu, rano budząc się bez rodowego sygnetu na palcu. Miało to swoje plusy, zyskał wtedy przyjaciela na lata. Przyjaźń z Mathieu bardzo sobie cenił, oboje dużo na niej korzystali, zawsze sobie pomagali, jeśli któryś z nich był w potrzebie, ale przede wszystkim świetnie się dogadywali i lubili spędzać razem czas.
Xavier spojrzał na brata z rozbawieniem, bo nie było widoczne spod maski, po czym pokręcił głową.
- Chciałbym to zobaczyć. Jeszcze ty byś dostał po uszach. – odparł żartobliwie, po czym lekko odchylił swoją maskę by dopić swojego drinka.
Przyzwyczaił się już do tego, że jego głos uległ zmianie. Naprawdę fascynowały go te drinki, był ciekaw jakie inne alkohole mają właściwości. Będzie musiał potem zdecydowanie napisać list do Lady Adeline. Może ze względu na jego małżeństwo z Charlotte będzie chętna zdradzić mu chociaż rąbek tajemnicy. Z chęcią wypróbowałby tego w Palarni, miał wrażenie, że takie dodatkowe atrakcję z pewnością by się przyjęły.
Odstawił pusty kieliszek na jedną tac lewitującą nieopodal, po czym przeszedł go przyjemny dreszcz. Zabawne, nie czuł tego od jakieś…ośmiu lat. Doskonale pamiętał co go wywołało osobno i dlatego też od razu zaczął się rozglądać. Ludzi było naprawdę wiele na tej wspaniałej Sali balowej, ale jego wzrok w końcu zatrzymał się na jednej osobie. Błękitna suknie zdecydowanie wyróżniała się w tłumie, pięknie zdobiona maska przyciągała spojrzenie i wprowadzała w zachwyt każdego obserwatora. Jego również, choć on również czuł ciekawą, przyciągającą aurę.
- Zostawię cię na moment. – rzucił do brata już na niego nie patrząc, tylko po prostu ruszył w kierunku damy odzianej w tą niezwykłą suknię.
Większość gości dzisiejszego wieczoru zdecydowała się na czerń, więc inne kolory z pewnością nie tylko jego uwagę przykuły. Tym bardziej poczuł nieprzemierzoną chęć znalezienia się przy tej damie jako pierwszy. Im bliżej niej był, tym coraz więcej widział. Dziwne znajomy odcień blond włosów, sposób w jaki dama trzymała w dłoni szkło również był mu znajomy. Jednak dopiero kiedy znalazł się wystarczająco blisko by dojrzeć błękit oczu tej przyciągającej damy dotarło do niego. Nie było opcji by poznał ją po sukni czy masce, ponieważ jeszcze zanim powiedziała mu, że nie da rady pójść umówili się, że jej strój zobaczy dopiero w Sabatowy wieczór. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie tych pięknych oczu.
Mimowolnie uśmiechnął się szeroko sam do siebie, pod maską naturalnie. No tak, przecież mógł się domyślić. Oj musiał przyznać, że zdecydowanie dał się zrobić w konia dzisiaj. Ale o dziwo totalnie mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Podobało mu się. Cała ta sytuacja świadczyła o tym, że nawet po latach małżeństwa Charlotta potrafiła przyciągnąć go do siebie spojrzeniem, swoją niesamowitą energią i nawet nie musiał widzieć jej twarzy. Podobnie było wieczora gdy się poznali, wystarczyło jej spojrzenie by utonął w jej oczach.
Zatrzymał się przed nią, po czym ukłonił się, jak na gentelmana przystało
- Dobry wieczór Lady. – odezwał się odmienionym od drinka głosem – Mam nadzieję, że wybaczy mi Lady mą śmiałość oraz bezpośredniość, jednak nie wybaczyłbym sobie gdybym nie powiedział Pani o tym jak jej piękno zachwyciło mnie dzisiejszego wieczoru. Zdecydowanie wyróżnia się Lady na tle innych kobiet tu dzisiaj zgromadzonych. Suknia zdecydowanie pasuje do oczu, które, nie ukrywam, również przyciągnęły mnie tutaj. – dobrze, zagra w jej grę i z pewnością zarówno jemu jak i jej się ta gra spodoba - Czy zrobi mi Lady ten zaszczyt i zgodzi się dołączyć do mnie na parkiecie? – spytał spokojnie wyciągając dłoń w jej kierunku.
Xavier spojrzał na brata z rozbawieniem, bo nie było widoczne spod maski, po czym pokręcił głową.
- Chciałbym to zobaczyć. Jeszcze ty byś dostał po uszach. – odparł żartobliwie, po czym lekko odchylił swoją maskę by dopić swojego drinka.
Przyzwyczaił się już do tego, że jego głos uległ zmianie. Naprawdę fascynowały go te drinki, był ciekaw jakie inne alkohole mają właściwości. Będzie musiał potem zdecydowanie napisać list do Lady Adeline. Może ze względu na jego małżeństwo z Charlotte będzie chętna zdradzić mu chociaż rąbek tajemnicy. Z chęcią wypróbowałby tego w Palarni, miał wrażenie, że takie dodatkowe atrakcję z pewnością by się przyjęły.
Odstawił pusty kieliszek na jedną tac lewitującą nieopodal, po czym przeszedł go przyjemny dreszcz. Zabawne, nie czuł tego od jakieś…ośmiu lat. Doskonale pamiętał co go wywołało osobno i dlatego też od razu zaczął się rozglądać. Ludzi było naprawdę wiele na tej wspaniałej Sali balowej, ale jego wzrok w końcu zatrzymał się na jednej osobie. Błękitna suknie zdecydowanie wyróżniała się w tłumie, pięknie zdobiona maska przyciągała spojrzenie i wprowadzała w zachwyt każdego obserwatora. Jego również, choć on również czuł ciekawą, przyciągającą aurę.
- Zostawię cię na moment. – rzucił do brata już na niego nie patrząc, tylko po prostu ruszył w kierunku damy odzianej w tą niezwykłą suknię.
Większość gości dzisiejszego wieczoru zdecydowała się na czerń, więc inne kolory z pewnością nie tylko jego uwagę przykuły. Tym bardziej poczuł nieprzemierzoną chęć znalezienia się przy tej damie jako pierwszy. Im bliżej niej był, tym coraz więcej widział. Dziwne znajomy odcień blond włosów, sposób w jaki dama trzymała w dłoni szkło również był mu znajomy. Jednak dopiero kiedy znalazł się wystarczająco blisko by dojrzeć błękit oczu tej przyciągającej damy dotarło do niego. Nie było opcji by poznał ją po sukni czy masce, ponieważ jeszcze zanim powiedziała mu, że nie da rady pójść umówili się, że jej strój zobaczy dopiero w Sabatowy wieczór. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie tych pięknych oczu.
Mimowolnie uśmiechnął się szeroko sam do siebie, pod maską naturalnie. No tak, przecież mógł się domyślić. Oj musiał przyznać, że zdecydowanie dał się zrobić w konia dzisiaj. Ale o dziwo totalnie mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Podobało mu się. Cała ta sytuacja świadczyła o tym, że nawet po latach małżeństwa Charlotta potrafiła przyciągnąć go do siebie spojrzeniem, swoją niesamowitą energią i nawet nie musiał widzieć jej twarzy. Podobnie było wieczora gdy się poznali, wystarczyło jej spojrzenie by utonął w jej oczach.
Zatrzymał się przed nią, po czym ukłonił się, jak na gentelmana przystało
- Dobry wieczór Lady. – odezwał się odmienionym od drinka głosem – Mam nadzieję, że wybaczy mi Lady mą śmiałość oraz bezpośredniość, jednak nie wybaczyłbym sobie gdybym nie powiedział Pani o tym jak jej piękno zachwyciło mnie dzisiejszego wieczoru. Zdecydowanie wyróżnia się Lady na tle innych kobiet tu dzisiaj zgromadzonych. Suknia zdecydowanie pasuje do oczu, które, nie ukrywam, również przyciągnęły mnie tutaj. – dobrze, zagra w jej grę i z pewnością zarówno jemu jak i jej się ta gra spodoba - Czy zrobi mi Lady ten zaszczyt i zgodzi się dołączyć do mnie na parkiecie? – spytał spokojnie wyciągając dłoń w jej kierunku.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Sala balowa
Szybka odpowiedź