Sala balowa
Każdy sabat u lady Adelaide Nott słynie ze swojego przepychu, którego nie mogło zabraknąć i w wyborze alkoholi czekających na spragnionych dobrej zabawy czarodziejów. Złote tace lewitowały po sali, pokryte szkłem różnej maści, w którym kryły się rozmaite rodzaje trunków. W tym roku, ze względu na skrywane za maskami tożsamości gości, koktajle kryły w sobie dodatkowe magiczne efekty czyniące całun tajemnicy okrywający całą zabawę jeszcze grubszym.
Aby pochwycić kieliszek z przelatującej obok tacy, należy w pierwszym poście na wydarzeniu wykonać rzut k20, a następnie zinterpretować go zgodnie z poniższą rozpiską.
- Wybór kieliszka:
- 1. Goblin
Ten koktajl z soku jabłkowego, szampana oraz rozpuszczonego marcepanu podaje się w wysokim kieliszku, którego rant zamoczony w wódce obsypano cukrem. Smak jabłek delikatnie przebija się przez bąbelki i już jeden łyk wystarcza, by magiczny napój zadziałał, obdarzając Cię skrzekliwym głosem. Odnosisz wrażenie, jakby twój wzrost rzeczywiście pasował do standardów goblinów.
2. Wróżka
Migoczący od samego początku kieliszek wypełniony jest skrzacim winem oraz lekkim, owocowym musem nadającym koktajlowi nieco gęstszej konsystencji. Już po pierwszym łyku dostrzegasz, jak otaczający cię z każdej strony brokat osiada na Twojej szacie, sprawiając, że mieni się jeszcze bardziej, a głos brzmi nieco piskliwie, jakby należał do maleńkiego skrzydlatego elfa.
3. Celestyna
Już pierwszy łyk zaskakuje cię unikalnym połączeniem cytrusów oraz słodkiego wina doprawionego mocnym aromatem pieczonych kasztanów. Dopada cię błogi, piosenkarski nastrój godny samej Celestyny Warbeck, która nagle staje się twoją idolką. Nie możesz oprzeć się chęci zanucenia jej najlepszych hitów do spółki z tanecznym krokiem piosenkarki, zyskując także nieco z jej pięknego głosu.
4. Troll
Gorzkiej woni unoszącej się znad kryształowego kielicha towarzyszy równie identyczny smak absyntu. Na dnie unosi się kilka listków piołunu, które jedynie podbijają kwaskowatość. Język piecze niemal do samego końca, kiedy spływa na Ciebie nuta słodkiego, nierozpuszczonego w pełni cukru, a głos brzmi bardziej charcząco, jakby coś w gardle utrudniało Ci mówienie.
5. Eteryczna formuła
Charakterystyczny biały dym unosi się znad kieliszka niczym z wrzącego kociołka. Delikatne szkło jest ciepłe, a jego zawartość smakuje doskonałym i jedynym w swoim rodzaju szampanem zmieszanym z sokiem żurawinowym oraz sokiem z cytrusów.
Raptem kilka niewielkich łyków, które pomieścił w sobie smukły kieliszek, wprowadziło cię w głębokie przemyślenia, iście eteryczne tyrady o czasie, przestrzeni, nieskończonym ogromie kosmosu, którego fragmentu dostrzegasz w suficie wysoko ponad tobą. Twój ton głosu brzmi wzniośle, iście filozoficznie.
6. Błazen
Mieszanka ciemnego ale oraz whiskey skropiona dodatkiem słodkiego koziego mleka budzi w tobie rozbawienie. Każdy kolejny łyk przybliża Cię do śmielszych chichotów, które jesteś w stanie powstrzymać z niemałym trudem. Wesoła atmosfera wieczoru udziela Ci się znacznie szybciej niż pozostałym gościom.
7. Oddech smoka
Tylko wprawny alchemik poczuje, że w tej kompozycji ciężkiej whiskey przesiąkniętej zapachem dębowej beczki znajdują się ogniste nasiona. Jeden łyk wystarcza, aby Twój głos zniżył swoją barwę do przytłaczającego słuch basu. W miarę opróżniania kielicha czujesz coraz mocniejszy, siarkowy zapach oraz dym wypuszczany przez nozdrza lub usta z każdym oddechem. Wypicie do ostatniej kropli prowadzi do zionięcia ogniem i tymczasowego osmolenia własnej szaty. Koktajl pozostawia po sobie palący posmak oraz pragnienie.
8. Kapitan
Mieszanka najlepszego rumu bogata w sok z najlepszych cytrusów z dodatkiem imbiru zaostrzającego smak. Raptem kilka łyków wystarcza, by Twój głos obniżył swoją barwę i stał się przyzwoicie melodyjny, a przy tym dostatecznie przekonujący i pewny siebie dla słuchacza.
9. Trzecie oko
Biała zawartość kieliszka jest nieco mętna, gęsta. Smakuje egzotycznym mlekiem kokosowym, białą czekoladą oraz wytrawnym winem. Każdy łyk sprawia, że odsuwasz się nieco od otaczającej Ciebie rzeczywistości. Chwilami odnosisz wrażenie, jakby sprawy doczesne nie miały najmniejszego znaczenia, a jedyny interesujący zbieg wydarzeń znajduje się w bliżej nieokreślonej przyszłości.
10. Mantra
Ziołowy zapach amaro pozostawia po sobie gorzki posmak na języku, który przełamuje mus z kandyzowanych owoców. Od pierwszego łyku wiesz, że Twoje słowa stają się nieco cichsze, a krzyk jest wręcz nieosiągalny. Towarzyszy Ci błogi spokój, opanowanie. Nawet największa awantura nie jest w stanie wykrzesać z Ciebie upustu przygaszonych emocji.
11. Creme de la creme
Likier porzeczkowy pozostawia po sobie niezapomniane wrażenie w połączeniu z gorzką czekoladą. Smak zostaje z Tobą na dłużej, podobnie jak zapach kakao. Czujesz lekkie otumanienie i to za sprawą już pierwszego drinka. Przyjemne uczucie lekkiej głowy i wolności towarzyszy Ci od pierwszego zamoczenia ust w napoju. Masz wrażenie, że wszystkie troski odchodzą w niepamięć i chcesz zatrzymać tę chwilę na dłuższy czas.
12. Gorący kociołek
Smak ginu z tonikiem jest znany każdemu, kto choć raz pojawił się na przyjęciu z dobrze zaopatrzonym barem. Gorycz ciągnie się wzdłuż języka, powoli, niemalże boleśnie wypalana przez gin. Twoje gardło po wypiciu kilku łyków nienaturalnie ściska się, a głos powoli wybrzmiewa niższe tony. W miarę upływu czasu staje się także coraz bardziej zachrypnięty, jakby Twoje ciało trawiła choroba albo, co gorsza, wspólny wieczór spędzony przy wyśpiewywaniu największych hitów Celestyny Warbeck.
13. Błękitna Laguna
Przyjemne połączenie wódki, pomarańczowego likieru Blue Curracao oraz lekko gazowanej wody cytrynowej podawane w wysokim kieliszku z plastrem cytryny umieszczonym na jego brzegu. Ogarnia Cię błogość i lekkość, jakbyś unosił się na przejrzystych wodach błękitnej laguny. Barwa głosu zmienia się na wysoką, aczkolwiek jasną o średniej sile dźwięków. Przypominają Ci się wizyty w operze, gdzie najwspanialsze diwy wyśpiewują swoje arie, a teraz czujesz, że możesz być jedną z nich i zachwycić towarzyszy ariettą najwyższej klasy.
14. Królowa Śniegu
Intensywność smaku imbiru doprawiona tonikiem i kruszonym lodem, serwowana z ćwiartką pomarańczy. Orzeźwiające, niezbyt słodkie połączenie niemal od razu wywołuje gęsią skórkę i ogarniające Cię zewsząd uczucie chłodu. Oddech zmienią się w typową dla chłodu parę, w której wesoło wirują płatki śniegu. Pomimo zimna ogarnia Cię rozluźnienie, przypominają Ci się dziecięce lata, kiedy bawiłeś się wśród śniegu, a samo wspomnienie wywołuje przyjemne uczucie dziecięcej radości.
15. Grzywa aetonana
Alkohol w kieliszku jest gęsty i mleczny, spieniony u góry. Jest słodki: wśród aksamitnego jak grzywa aetonana mleka wyczuwasz orzechowy likier i rozgrzewające nuty kawy i czekolady. Przyjemne uczucie rozlewa się za twoim mostkiem, zaś twój głos zyskuje niższe, lecz lekkie i ciepłe brzmienie, od którego słuchania nie można się oderwać.
16. Erato
Kołyszący się w wysokim szkle alkohol ma ciemnoczerwony kolor. Po jego spróbowaniu czujesz rozpływający się na języku musujący smak granatu i cytryny, cierpkość ginu i delikatną nutę mięty. Masz wrażenie, jakby światło stało się nieco bardziej różowe, a twoja głowa nic nie ważyła, choć zdecydowanie nie jest to stan upojenia alkoholowego. Twoje myśli stają się niezwykle lotne, przez co ciężko jest ci dokończyć jeden wątek w konwersacji: nieustannie wpadają ci do głowy kolejne dygresje do wtrącenia.
17. Egzaltacja
Najwyższej jakości burbon oraz mocny earl grey stanowią połączenie znane przez każdego, szanującego się Brytyjczyka; podobno. Smak alkoholu podsyca rozpuszczony miód, którego gęsta struktura pozostaje wyczuwalna na języku. Ciebie zaś ogarnia nieprzerwane deklamowanie każdego słowa. Nadajesz mu barwę, dodatkowe emocje. Napotykasz trudność w oparciu się poczuciu przemawiania o wydarzeniach ważnych, istotnych, a przede wszystkim wygranej wojnie o czystość krwi.
18. Burleska
Słynny francuski Calvados, którego jabłkowy bukiet przebija się w każdym łyku, doprawione cynamonem, wanilią i odrobiną gorzkiego amaretto przełamującego wyraźną słodycz. Także i Twój głos nabrał wyraźnej, wręcz uwodzącej głębi. Pozostajesz w przekonaniu, że jedno wypowiedziane słowo rozplątuje cudze języki i skłania ku powierzeniu najgłębszych sekretów.
19. Pożoga
Intensywna czerwień soku malinowego w efektowny sposób łączy się z kolorem soku pomarańczowego, a ostrości dodaje czysta wódka zawierająca w sobie drobinki brokatu. Przyjemnie chłodzony kruszonym lodem drink podawany jest w szkle sprawiającym wrażenie płonącego. Skład wzbogacono o składnik wywołujący intensywne, silne wzruszenie, które wraz z ostatnią kroplą drinka przemienia się w niewyobrażalny zachwyt.
20. Łyk niewinności
Z pozoru lekkie wino niosące posmak prawdziwego Toujour Pur skrywa w sobie niewielką ilość pikanterii dość mocno palącej w gardło. Szybko ogarnia Cię poczucie młodzieńczej niewinności, chęć cofnięcia się z powrotem do szkolnej ławy i płatania figli. Poczucie zabawy towarzyszy Ci w każdym kroku. Twój głos przyjmuje barwę o kilka tonów wyższą.
Według tradycji gałązki jemioły wieszane są w domach przy suficie lub nad drzwiami w czasie Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Jemioła ma przynieść domowi i jej mieszkańcom spokój, pomyślność i szczęście w zbliżającym się czasie. Jest także symbolem odnowy, która ma odstraszać złe i niechciane moce, a zapraszać te niosące przychylność i dostatek.
Istnieje tradycja, według której każdy gość przekraczający próg posiadłości powinien zerwać jedną z jagód jemioły i zabrać ją ze sobą. Ma to symbolizować pokój między rodami, wspólną sprawę, a także chęć dzielenia się szczęściem. Zerwanie jagody należy zgłosić w komponentach z zaznaczeniem, iż przekazanie dokonało się na sabacie celem dopisania składnika alchemicznego do ekwipunku obdarowanej kobiety oraz odpisania jagody z wybranego tematu.
Nie można jednak zapomnieć o najważniejszej cesze tej symbolicznej rośliny. Każda para, która znajdzie się pod jemiołą, powinna się pocałować. Jemioła symbolizuje płodność i witalność, a także wpływa na jakość pożycia małżeńskiego. Czarodzieje niejednokrotnie przekonali się już, jak wielki wpływ na życie może mieć świadome omijanie tradycji i wiedzą, że nie należy tego robić.
Pozostały 0/3 jagody.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 12.08.21 21:21, w całości zmieniany 9 razy
Mimo pozytywnych stosunków między naszymi rodami, miałam przyjemność poznać bliżej, czy chociażby zamienić parę słów, ledwo z kilkoma Burke'ami. Również Rowan pochodziła przecież z tej rodziny, chociaż jeśli o mnie chodzi, traktowałam ją jak Yaxleya, zapominając, że sama się nim tak bardzo nie czuła. W jej przypadku ciężko było stwierdzić małomówność, jednak zdecydowanie było to spowodowane tym, że wystarczająco dobrze się znałyśmy. Cisza, nawet jeśli czasem trwała, nie była wcale krępująca. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że lord Burke rzeczywiście jakby przestał się denerwować i miał znacznie więcej do powiedzenia. Stałam więc obok, kontynuując rozmowę i będąc ciekawą jak to się rozwinie. Po początkowych wyrzutach sumienia, teraz nie miałam ich już wcale.
- Słusznie lord zauważył, to na pewno o szok chodzi - odparłam, wpatrując się w obraz, który tak bardzo krzyczał o swojej inności. To właśnie w nim ciekawiło najbardziej, początkowo przyciągało uwagę, żeby po dłuższych oględzinach jakby rozczarować. Zerkałam ukradkiem na mojego towarzysza, niby to przyglądając się dziełom wiszącym kawałek dalej na ścianie.
- O tak, z pewnością. Miałam już okazję zobaczyć kilka innych i stylem mocno odbiegały od tego tutaj. Ciężko sobie wyobrazić, żeby lady Nott pozwoliła na aż tyle kontrowersji. Może zechciałby mi lord dotrzymać towarzystwa przy ich oglądaniu? Zdaje się, że w pomieszczeniu przy wejściu widziałam piękne pejzaże - spytałam uprzejmie, chociaż wiedziałam, że nie zechce mi odmówić. Ruszyłam w tamtym kierunku, starając się utrzymać urok, równocześnie nie pozwalając na jakiego wzmocnienie, bo to by mogła być katastrofa!
- Przepada lord za wernisażami? Nie przypominam sobie byśmy widzieli się na jakimkolwiek. - Albo po prostu nie zwróciłam uwagi. Mimo mojego niezbyt wielkiego zamiłowania do sztuki, ostatnio częściej pojawiałam się na wystawach. Dotarliśmy do sali wypełnionej malunkami krajobrazów, chociaż moim zdaniem były przepiękne, nie wzbudzały chyba takiego podekscytowania jak nowoczesny obraz przy którym się z Quentinem spotkaliśmy, ponieważ było tutaj zdecydowanie bardziej pusto, ledwo kilka osób kręciło się, cicho rozmawiając.
Co jeszcze dziwniejsze, gdzieś w środku tli się nadzieja, że moja niespodziewana towarzyszka nie zechce opuścić mnie zbyt szybko. Całkiem przyjemnie jest iść obok niej oraz wymieniać się spostrzeżeniami odnośnie sztuki. Wszystkie znaki na niebie oraz ziemi mówią, że mamy jednaki pogląd na temat dzisiejszej wystawy, chociaż niekoniecznie jednakową miarą mierzymy osobę lady Nott. Jak dla mnie to kobieta niemająca dużego pojęcia na temat granic, przynajmniej jeżeli chodzi o wścibstwo oraz wywoływanie plotek napędzanych skandalami. Obraz dobitnie ukazuje moją rację - jednak mieści się w skali dobrego smaku, a mimo to wywołuje kontrowersje. Ot, cała lady Adelaide; czy raczej ja ją tak odbieram.
Nie ośmielam się sprzeciwić, zamiast tego słucham uważnie wypowiedzi do końca, tylko czasem zerkając na rzeczone płótno. Głównie wpatruję się w Lilianę, niemal nabierając pogodnego wyrazu twarzy.
- Z miłą chęcią - odpowiadam jedynie. Stoję jeszcze tak zbyt długi czas zastanawiając się czy nie powinienem zaoferować swojego ramienia; jednak nie decyduję się na tak odważny krok stwierdzając, że wolę być gburem niż ośmieszony po raz wtóry - nie przez tę półwilę, naturalnie, ale tak ogólnie. Całościowo.
Wreszcie zatem ruszam do przodu, zatrzymując się przy poszczególnych obrazach, przy których można nieco pokontemplować nad ich jakością.
- To nawet zastanawiające, gdyż uwielbiam podziwiać dzieła sztuki. Często bywam w galeriach - przyznaję bez cienia fałszu. - Może po prostu odwiedzamy inne miejsca? - pytam, nie ośmielając się zasugerować, że Liliana zupełnie nie gustuje w podjętym przez nas temacie. - Te wszystkie okazy są uroczo zwyczajne - zauważam przechodząc obok kolejnego pejzażu.
I powiedziała więcej niż słowa.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
- Zapewne, jest ich ostatnio tak wiele, że nie sposób być obecnym na wszystkich. Nie mówiąc o tym, że wystawy nie składają się z samych wernisaży - zauważyłam, chociaż prawdę mówiąc nie przypominałam sobie, żebym oglądała jakoś często obrazy nie na wernisażach. Bardziej mnie ciągnęło na te wydarzenia ze względu na ludzi, kontemplowanie sztuki w zupełnej ciszy i skupieniu było czasem interesujące... o ile niezbyt częste. Lubiłam rzeczy piękne, a sztuka w dużej mierze się do nich zaliczała, nie sposób więc było zaprzeczyć, że przyglądanie się jej było przyjemne. Znałam się na malarstwie na tyle, by potrafić rozpoznać najbardziej popularne style, tutaj na przykład, w salce z pejzażami wiele było takich, dobrze mi znanych. Nie miałam pojęcia czy w moim zachwycaniu się, że kilkoma pociągnięciami pędzla można było stworzyć bardzo realistyczne kształty, było coś profesjonalnego - raczej nie. O ile sytuacja nie wymagała chwalenia się swoją wiedzą (czy też udawania, że jest większa niż w rzeczywistości), wolałam tego nie robić.
- Uroczo zwyczajne? - powtórzyłam. Interesujący dobór słów. Nigdy nie myślałam o tego rodzaju pracach w ten sposób, jednak to określenie na pewno było trafne. Jednak z jakiegoś powodu mi się podobały, patrzenie na nie, wpatrywania się w ich głębię, przynosiło jakby spokój i ukojenie dla zmysłów. Może właśnie dlatego, że nie były specjalnie zaskakujące, a po prostu piękne i oddające na płótnie coś, co gdzieś naprawdę istniało. - Proszę mi powiedzieć, woli lord tego rodzaju uroczo zwyczajne okazy, czy może takie, które mają w sobie coś wyjątkowego? - dopytywałam się. Z jego słów ciężko było jednoznacznie to wywnioskować, chociaż brzmiały raczej pobłażliwie. - Nie mówię oczywiście o aż tak kontrowersyjnych ja ten, który mieliśmy okazję przed chwilą zobaczyć - dodałam i uśmiechnęłam się, zatrzymując na chwilę wzrok na Quentinie. Nie tylko sztukę miałam na myśli, jednak nie zdradziłam tego ani słowem. W końcu na dłużej spojrzałam na jeden z krajobrazów, przystanęłam przy nim - przedstawiała pokrytą różowo-białymi liliami sadzawkę, przy brzegu znalazła się nawet czapla, a w tle nierównomierne plamy farby tworzyły coś, co przypominało bagna. Podobne były do naszych terenów tylko odrobinę, gdzieś rzeczywiście musiała być sadzawka, jednak zdecydowanie bardziej zdziczała. Utworzono ją kiedyś z dala od posiadłości, ale zdążyła zarosnąć, pokrywało ją mnóstwo rzęsy wodnej i trzciny.
Pozwoliłam, by urok, który wcześniej rzuciłam na Burke'a powoli się rozmywał, czy też - nie robiłam nic by go podtrzymać. Sama nie wiedziałam co się w związku z tym stanie, ciężko było posługiwać się czymś, czego nigdy tak naprawdę mnie nie uczono.
- To prawda. Chociaż obserwuje się już spadek tego typu wernisaży oraz przyjęć, większość czarodziei nie ma chęci na uczestnictwo w rozwoju kultury odkąd zapanowały te okropne anomalie - dodaję od siebie to, czego się ostatnio dowiedziałem. - Straszna szkoda, uważam, że w tak niepewnych czasach tym bardziej powinniśmy spróbować odnaleźć nieco sztuki - dopowiadam kręcąc przy tym głową. Może przesadzam z tym umiłowaniem malarstwa oraz dziedzin pokrewnych? Może powinienem całe życie siedzieć w pracowni i warzyć eliksiry z myślą o nadchodzącej wojnie?
To zastanawiające zważywszy na niezaprzeczalny fakt, że nie jestem żadnym wybitnym znawcą. Tak naprawdę mam niewielkie pojęcie o sztuce, wszystkie zamówienia realizują moi krewni lub inni profesjonaliści znający mój gust. Ostatnio nabrałem nieco więcej wiedzy, jednak nadal daleko mi do kogoś, kto mógłby dyskutować o stylach, autorach oraz interpretacji dzieł. Gdyby taka konwersacja zaczęłaby się między nami rozwijać chyba musiałbym zapaść się pod ziemię ze wstydu.
Uznaję to za odpowiedni dobór słów, ale pytanie Liliany trochę przełamuje moją pewność siebie. Odrywam wzrok od płótna spoglądając na nią trochę zdezorientowany, ale szybko doprowadzam się do porządku. Mrugam intensywnie i oddycham głęboko.
- Tak jak uroczo zwyczajne są pejzaże. Nie ma w nich nic niezwykłego, ale wieś może nam się wydać na swój sposób urokliwa - tłumaczę spokojnie. - O, albo jak szczeniaczki. Nie są niczym niezwykłym, ale pewnie większość ludzi zachwyca się nad ich słodyczą - stwierdzam jeszcze po krótkim namyśle.
Niestety kolejne pytanie nosi znamiona tak zwanej pułapki - wyczuwam to. Dlatego przez długie sekundy milczę starając się odpowiednio dobrać słowa, żeby nie musieć wstydzić się za swoją wypowiedź.
- Dobrze jest się otaczać okazami uroczo zwyczajnymi, ale dążyć do posiadania tego jednego wyjątkowego - odpowiadam wreszcie, ale nie patrzę wcale na stojącą obok kobietę. Znów policzki zapłonęłyby mi gorącym szkarłatem gdyby nie moja przypadłość. Coś mi podpowiada, że wcale nie rozmawiamy tylko o sztuce, dodatkowo słabnący urok powoduje powracanie do dawnego siebie - zagubionego w towarzystwie pięknej damy. Ściskam mocniej palce chcąc ukryć nawracające zdenerwowanie.
I powiedziała więcej niż słowa.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
- Szkoda - przytaknęłam. - Wciąż jednak można zauważyć, że wiele osób lubi tego rodzaju rozrywkę. Nie można wciąż tylko się zamartwiać. - Uśmiechnęłam się lekko, myślami wędrując gdzieś dalej, z dala od problemów, do bardziej beztroskich czasów. Moglibyśmy wypić toast za beztroskie spędzanie wolnych chwil, ale żadne z nas nie miało kieliszka szampana. Ostatnio zdarzało mi się to często, ale poza tym nie byłam stałym bywalcem wernisaży. Coś jednak było w tym co mówił lord Burke, jak się zastanowić, ludzi w ogóle było mniej w miejscach, które były typowo rozrywkowe. Może się bali? Anomalie brały się nie wiadomo skąd i chociaż nawiedzały nawet we własnej sypialni, to w jakiś dziwny sposób w domu wciąż można było czuć się bezpieczniej.
Zbytnie wdawanie się w szczegóły i dyskutowanie o malarstwie mogłoby przynieść wstyd również mi, dlatego nie poruszałam tych tematów szczegółowo, w zupełności zadowalając się tym o czym mówiliśmy. Zupełnie nie wiedziałam dlaczego Quentin tak dziwnie zareagował, więc kiedy spojrzał na mnie, uśmiechnęłam się delikatnie. Nie miałam na myśli nic złośliwego, może nie spodziewał się, że zwrócę na to uwagę? Nie czułam się jednak winna czy speszona, skinęłam głową, kiedy wyjaśniał co miał na myśli.
- Nie jestem przekonana czy nie ma w nich nic niezwykłego - odpowiedziałam, bo tylko częściowo się z nim zgadzałam. - To o czym lord mówi jest niezwykle, kiedy widzimy to po raz pierwszy. Z czasem niektóre obrazy mogą się opatrzeć, ale wciąż pozostają pięknie - powiedziałam, wyobrażając sobie to, co mi nigdy nie potrafiło się znudzić. Konie, a szczególnie podczas galopowania po bagnach zawsze były tak samo zachwycające, podobnie jak tereny Fenland. Myśląc o tym, ponownie spojrzałam na lorda Bure'a, kiedy on całkiem uciekał wzrokiem. Miałam wrażenie, że znacznie bardziej odbiegał w swoich słowach od mówienia o obrazach, niż ja to robiłam. Kąciki ust uniosły mi się lekko do góry, a w oczach było widać rozbawienie. Nie powiedziałam nic, chociaż moim zamiarem wcale nie było wprawienie Quentina w jeszcze większe zakłopotanie - chyba już dostatecznie to zrobiłam.
- Pozwoli lord, że już go opuszczę. Dostatecznie długo tutaj zabawiłam - powiedziałam, kiedy zorientowałam się, że bagienny pejzaż był ostatnim w tej sali. Miałam wrażenie, że spędziliśmy już na rozmowie dużo czasu i chociaż nie czułam tej samej niezręczności co on, to powinnam znać jakieś granice. Uśmiechnęłam się jeszcze raz, czarująco, i dygnęłam lekko.
- Bardzo miło było zamienić kilka słów - pożegnałam się, a potem odeszłam. Wróciłam do głównego pomieszczenia, gdzie spędziłam już niewiele czasu. Porozmawiałam jeszcze z kilkoma osobami, które do mnie podeszły, a potem wróciłam do Fenland.
zt x2
Ubrałem się nadzwyczaj elegancko, stawiając jednak zamiast na czernie to na ciemny granat. Srebrne brosze oraz spinki były dopełnieniem wyglądu, jakim powinien charakteryzować się arystokrata. Zwłaszcza taki u boku olśniewającej Parkinsonówny, którą znów postanowiłem odwiedzić w Broadway Tower i stamtąd udać się do Hampton Court. Być może sprawiałem wrażenie nadopiekuńczego, ale coś mi podpowiadało, że powinienem wykorzystywać każdą chwilę w obecności narzeczonej. Musieliśmy się lepiej poznać, najlepiej jeszcze przed ślubem; w dodatku przyjaźniliśmy, warto było tę więź wzmacniać zamiast osłabiać. Czy nam się to podobało czy nie, zostaliśmy na siebie skazani. Spędzimy ze sobą resztę życia, a to nie byle co. I jasne, że mogę uciekać coraz intensywniej w pracę, ale nie widziałem w tym większego sensu. Nie na tym chyba miało polegać wspólne istnienie. Współistnienie, jakże to pięknie brzmiało.
Rozmawialiśmy trochę przed dotarciem do środka, a kiedy tylko przekroczyliśmy próg dworku, pomogłem Victorii zdjąć płaszcz. Oddałem go wraz z moim służbie, po czym poprowadziłem ją pod rękę w kierunku, w którym chciałem znaleźć się od początku uroczystości. Nie zawiodłem się, bo już w korytarzu słychać było delikatną muzykę, idealną do tańca. Kiedy znaleźliśmy się w przestronnej, przepięknej sali balowej, przywitałem się z kilkoma znajomymi osobami. Zdążyliśmy nawet ogłosić nasze niedawne zaręczyny, a potem mieliśmy już czas tylko dla siebie.
- Uczynisz mi ten zaszczyt i dasz się porwać do tańca? – spytałem po tych wszystkich powinnościach, jakie musieliśmy poczynić, nim mogliśmy oddać się wspólnemu spędzaniu czasu. Skłoniłem się lekko, podając czarownicy swoją dłoń. Ciekawe czy ona także przypomniała sobie nasz udział w konkursie na ślubie Nottów?
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
Dzisiaj był specjalny dzień, ponieważ to był pierwszy sabat, na którym mieliśmy zadebiutować jako narzeczeństwo. Przyznam szczerze, że dość się stresowałam. Starałam wyszykować się najlepiej jak potrafiłam, aby nie zawieść lorda Black i być jego ozdobą. Najpiękniejszą z pereł, które tak bardzo lubiłam nosić. Dumnie kroczyłam obok niego mając nadzieję, że dobrze odnajduję się w nowej roli. Rozmawialiśmy, jak zwykle na przeróżne tematy i tak szybko minął nam czas, że nawet nie zorientowałam się, kiedy znaleźliśmy się Hampton Court. Pozwoliłam ściągnąć z siebie płaszcz i chwytając Lupusa pod ramię wkroczyliśmy w głąb posiadłości. Tak jak i on, tak i ja zdążyłam przywitać się z paroma osobami, dzielnie jednak stałam obok narzeczonego przyjmując gratulacje od jego znajomych, których ja nigdy nie miałam okazji poznać. Po chwili kompletnie pogubiłam się, który z lordów jest którym. Aż zrobiło mi się głupio, więc przywdziałam na twarz uprzejmy uśmiech i starałam się w żaden sposób nie przeszkadzać w rozmowie. Być ozdobą, tak jak być powinno. Odetchnęłam z ulgą, gdy w końcu mogliśmy poświęcić czas tylko sobie. Na sali balowej przygrywała muzyka, parę par tańczyło już na parkiecie.
- Z miłą chęcią - odpowiedziałam bez większego zastanowienia.
Ostatni raz mieliśmy okazję zatańczyć na ślubie mojej bliskiej koleżanki lady Nott i poszło nam wtedy całkiem dobrze. Oczywiście to co wydarzyło się później nie było już godne zapamiętania. Miałam nadzieję, że i Lupusowi już wyleciało to z pamięci. Dygnęłam mu nisko w odpowiedzi na jego ukłon i podałam swoją dłoń przyozdobioną w zaręczynowy pierścionek i pozwoliłam się poprowadzić na środek parkietu, gdzie ułożyliśmy się do tańca. Poruszaliśmy się powoli w rytm aktualnej muzyki. Co jakiś czas nieśmiało spoglądałam na swojego narzeczonego, a gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały, uciekałam w bok. Mogło to wydawać się trochę dziecinne, ale ciągle nie mogłam przyzwyczaić się do nowej roli. Chwilę zajmie nim Lupus z łatki “przyjaciel Aarona” stanie się “narzeczonym”.
- Cieszę się z dzisiejszego dnia - powiedziałam w końcu, gdy przylgnęłam do niego po kolejnym obrocie. - Ci czarodzieje z którymi się witałeś, to twoi znajomi ze Świętego Munga? Wydawali się być zaskoczeni moją osobą.
Próbowałam wciągnąć go w jakąś rozmowę i stwierdziłam, że zapytanie o znajomych będzie najbardziej neutralnym pytaniem, jakie mogłam w tym momencie zadać i miałam nadzieję, że poprowadzi nas to do dalszych tematów w gładki sposób.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Widocznej również na naszym pierwszym, wspólnym sabacie. Miło było otrzymywać gratulacje, nawet jeśli nie do końca były one szczere. Nie wnikałem w strukturę kłamstw oraz prawd, nie po to tu przybyłem. Ogłosiłem nasze narzeczeństwo, bo tak wypadało, bo nestor oraz ojciec tego ode mnie oczekiwali, bo było to w dobrym tonie. Jednocześnie uszczęśliwiło lady Nott, bardzo lubującą się we wszelakich miłosnych historiach arystokracji. Kobieta jednak szybko się zmyła, musząc uczestniczyć jako jury w organizowanym przez nią konkursie tańca na lodzie. Idiotyczny pomysł. Najlepiej tańczyło się po zwykłym drewnianym parkiecie, co zresztą szybko zostało przez nas potwierdzone empirycznie. Lady Parkinson zgodziła się na moją propozycję, dzięki której już po paru chwilach wirowaliśmy wśród innych par. Moje umiejętności od ostatniego ślubu Nottów nieco się polepszyły, prowadziłem partnerkę pewniej, z chęcią przyglądając jej się z tak bliskiej odległości. Teraz już mogłem.
- Ja również – potwierdziłem, całkowicie nieświadomy myśli kobiety. I jej obaw. Sam także wkrótce poznałem ich smak kiedy spytała o znajomość z tamtymi lordami. Nie mogłem jej powiedzieć, ze połączyła nas wspólna sprawa dotycząca idei czystości krwi pod przewodnictwem Czarnego Pana. Musiałem wymyślić coś innego. – Niewielu arystokratów pracuje w Mungu, choć niektórych znam właśnie stamtąd – odpowiedziałem po krótkiej pauzie. I kolejny obrót. – Część znam z czasów szkolnych – skłamałem, ale nie było wśród nas Aarona, który mógłby ewentualnie zaprzeczyć. – Nie jestem z żadnym blisko, może stąd to zaskoczenie – dodałem, nie chcąc, by Victoria martwiła się na zapas. To miał być wieczór wolny od wszelkich rozterek. – A jak zareagowały twoje przyjaciółki? – spytałem. Nie byłem wścibski, chyba nawet nie do końca mnie to interesowało, ale chciałem podtrzymać rozmowę. Sam taniec w ciszy mógłby wywoływać dość mieszane uczucia.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
Nasze życie się zmieniało tak szybko, jak właśnie zmieniały się figury w tańcu. Nagle zbliżyliśmy się do siebie i nie było już odwrotu, z dnia na dzień byliśmy coraz bliżej momentu, gdy zostanę jego żoną i cała moja przyszłość będzie należeć do tego właśnie mężczyzny. Jeśli Aaron miał nawet po śmierci tak ogromny wpływ na to jak potoczyły się nasze życia, to czy i po ślubie będzie nad nami czuwał, abyśmy wiedli spokojne wspólne życie? Bardzo tego pragnęłam.
Cieszyłam się, że mogłam dzisiejszego wieczoru towarzyszyć przy jego boku. Chwalić się pięknym zaręczynowym pierścionkiem. Chociaż zieleń mej sukni nijak pasował do odcienia granatu kryształu, który błyszczał na moim palcu, tak nie wolno mi było ani ściągnąć pierścionka, ani przybrać innych kolorów sukni. Jeszcze przez chwilę, tak na rozdarciu dwóch różnych światów. Chciałam już przejść do tego nowego, wyrwać się spod władania mego ojca, jednocześnie drżałam ze strachu nie wiedząc co mnie czeka. Przeciwne uczucie.
Pozwalając się prowadzić, za każdym razem gdy się do siebie zbliżyliśmy, uważnie słuchałam jego słów w momencie gdy odpowiadał na moje pytanie. Tak mało wiedziałam o jego życiu, chociaż znaliśmy się tak długi okres czasu. Chciałam to zmienić, aby poznać go jeszcze lepiej nim wejdziemy w związek małżeński.
- Rozumiem - odparłam. - Mam nadzieję, że będę mogła w przyszłości bliżej poznać twoich bliskich znajomych.
Bardzo chciałam pokazać się z jak najlepszej strony. Chciałam, aby Lupus był ze mnie dumny i mógł się mną chwalić, niemal puszyć się jak paw, że posiada tak piękną i utalentowaną kobietę. A ja chciałam wtedy odwracać wzrok i dziękować za przemiłe komplementy. Tak to sobie wyobrażałam.
- Były bardzo zadowolone - odpowiedziałam po kolejnym obrocie. - Nie wiem czy miałeś okazję poznać lady Marine Lestrange? Dopiero skończyła Hogwart, ale spędzałam z nią miło czas gdy sama się jeszcze uczyłam. Nawet nie potrafię ci opisać jak bardzo była podekscytowana - zaśmiałam się cichutko.
Cóż, Lupus nie musiał wiedzieć, że była ona niemal pierwszą osobą, która się dowiedziała. Że dowiedziała się jeszcze zanim nasi rodzice ogłosili nam tą wiadomość.Ważne, że się cieszyła i w tej kwestii kłamać nie musiałam.
Spojrzałam na niego nie bardzo wiedząc co teraz powiedzieć, miałam wrażenie, że odkąd się zaręczyliśmy trudniej nam się rozmawiało. Chyba wpadliśmy w jakiś dziwny etap przejściowy i miałam nadzieję, że szybko minie, ponieważ chciałam znowu móc tak swobodnie z nim dyskutować.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
I tak dość odbiegałem od stereotypowego Blacka, pozwalając sobie na wtargnięcie miłości do mojego serca. Nie wiem co mnie podkusiło, by rosnące uczucie zniweczyć najpierw szczeniackim zachowaniem, później wbijaniem gwoździa do trumny wyjazdem. Musiałem teraz układać swoje życie na nowo, z wybraną mi narzeczoną. Tym bardziej frustrująca była świadomość, że przecież jej niczego nie brakowało. Piękna, dobrze wychowana, o jedynych słusznych poglądach, wykształcona, posiadająca własne hobby nieuwłaczające damie. Nie sądziłem jednak, że przekształcenie uczuć może być procesem tak okropnie trudnym. Wykrzesać z siebie porywy serca w stosunku do przyjaciółki, zapomnieć wreszcie o widmie przeszłości, o tych emocjach, które już dawno powinny minąć. Zacząć nowy rozdział z Victorią u boku. Może potrzebowałem więcej czasu? Najdziwniejsze, że nie wiedziałem co ona czuła. Trudno się przebić przez otoczkę uśmiechów wprost do kobiecego serca oraz odgadnąć prawdziwe oblicze czarownicy. Owszem, ostatni obiad przed zaręczynami naświetlił mi nieco sytuację, ale ona dalej była niejasna, tak do końca. Cieszyła się, bo musiała się cieszyć, bo mogła trafić gorzej, bo… było wiele argumentów. Nie wierzyłem w jej zakochanie, choć równie dobrze mogła to skrzętnie ukrywać z powodu etykiety, jaka nadal nas obowiązywała. Mógłbym drążyć temat, pewnie doczekałbym się nawet odpowiedzi, ale nie chciałem naciskać. Wolałem, by nasze narzeczeństwo toczyło się spokojnym biegiem, z tym co przyniesie los. Może było to bardzo wygodne, bo nie wymagało ingerencji oraz starań, ale znów odzywała się we mnie potrzeba ułatwiania sobie życia. Czasem w takich chwilach wychodziło się na tym najlepiej.
Na pewno było to lepsze od naciskania na szczere zwierzenia. Zwłaszcza w tańcu, gdy grała muzyka, a wokół tańczyły inne pary. Uniosłem lekko kąciki ust zastanawiając się, czy miałem bliskich znajomych.
- Oprócz rodziny to nie utrzymuję z nikim bliższych relacji – odparłem jej na to. – Moich kuzynów, jeśli ich jeszcze nie znasz, poznasz na ślubie – stwierdziłem krótko później. Obrót, kroki i znów miałem ją w swoich ramionach. Poruszaliśmy się w rytm wygrywanej melodii, dostatecznie cichej, by prowadzić między sobą niezbyt głośną konwersację.
- Kojarzę lady Lestrange, ale raczej z widzenia na niektórych przyjęciach – odpowiedziałem, zastanawiając się przez krótką chwilę. Dzieliła nas zbyt duża różnica wieku, bym mógł wiedzieć o niej coś więcej. Uśmiechnąłem się lekko ponownie, może trochę pobłażliwie; kobiety zawsze ekscytowały się podobnymi wydarzeniami, a kiedy dodać do tego ich młody wiek, to sprawa robiła się najzupełniej jasna. Nie skomentowałem tego jednak w żaden sposób, nie chcąc nikogo urazić. To dobrze, że się cieszyły, lepiej tak niż płakać. – A jak twoje perfumy? Tworzyłaś coś przez ostatni miesiąc czy anomalie ci to uniemożliwiają? – spytałem, wchodząc na neutralny grunt. Ciekawszy niż damskie plotki.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
Dlatego też nie chciałam w pełni ujawniać się ze swoimi odczuciami w stosunku do Lorda Black. Byłam mu niezwykle wdzięczna, że póki co nie naciskał. Może kiedyś przyprze mnie do muru i zdecyduje się zmusić do powiedzenia prawdy, będzie próbował wyciągnąć najskryciej chowane marzenia, uczucia. Ale czy wyjdzie nam to na dobre? Czy nie lepiej będzie jeśli postaramy się żyć wspólnie na tym poziomie na którym byliśmy teraz? Nie oszukujmy się, nie było nam pisane wspólne dzielenie łoża, o ile Lupus nie wyrazi takiej chęci. Nasze kontakty miały ograniczać się do wspólnych posiłków, brylowania na salonach, tak Lupus miał spędzać czas w Mungu, a ja w swojej pracowni. I nie potrafiłam ujrzeć tego inaczej. Może się myliłam? Może wcale nie będziemy od siebie aż tak oddaleni? Chciałabym być żoną w prawdziwym tego słowa znaczeniu, w jego sercu tą jedyną ale miałam wrażenie, że było już ono zajęte. A może mylnie?
- Z chęcią poznam twoich kuzynów, ale twojego rodzeństwa również nie miałam okazji poznać oficjalnie. Na naszych zaręczynach nie było wszystkich - zauważyłam.
Sam Lupus już w progu przepraszał mnie przecież za nieobecność paru osób. Praca, wyjazd, inne obowiązki. Nie miałam więc możliwości poznania wszystkich nad czym mocno ubolewałam. Chyba wtedy podawał mi nawet imiona, ale z tego całego zdenerwowania tamtejszego wieczoru akurat to musiało mi umknąć. Wolałam się jednak nie przyznawać do tego faktu, nie wyglądałoby to dobrze gdybym nie rozróżniała osób w rodzinie, do której niedługo miałam wkroczyć.
Kiwnęłam lekko głową. Faktycznie Lupus mógł nie znać lady Lestrange, młodziutka dopiero debiutowała, a ja cieszyłam się jej pierwszymi krokami na sabacie. Pamiętam jaki mi towarzyszył stres gdy wraz z matką oraz ojcem po raz pierwszy wkroczyłam na salony. Ile nasłuchałam się uwag na temat swojego wyglądu od ojca, ile rad od matki jak mam się zachowywać, gdzie patrzeć, aby dłużej na żadnym mężczyźnie nie zawiesić swojego spojrzenia, nie wypić zbyt dużo, pół lampki wina zdecydowanie miało mi wystarczyć. Bardzo stresujące dla tak młodej kobiety.
- Na razie nic nowego nie stworzyłam. Skupiłam się na dokończeniu badań nad eliksirem silnej woli dla ministerstwa. Razem z lady Inarą Nott zbliżamy się już naprawdę do końca - odpowiedziałam z wyczuwalną ulgą w głosie.
A potem lekko zmarszczyłam brwi, gdy po raz kolejny mój narzeczony okręcił mnie wokół własnej osi. Nie zbyt dobrze pamiętałam, czy wspominałam mu o tym, że przygotowywuję recepturę eliksiru, mającego dodać siły dla funkcjonariuszy Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów?
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
Wciąż czuł się w pewien sposób dotknięty tym krótkim spotkaniem w bibliotece i z tego też powodu był na siebie zły. Nie chciał, żeby cokolwiek mogło zaburzyć jego osąd nie tylko sytuacji, ale również stan ducha. Byłby jednak naiwny, gdyby sądził, że wszystko zostawił już za sobą. Teraz jednak mógł jedynie poczuć znieczulenie w stosunku do zajścia i mierzyć się z tym za każdym kolejnym razem. Jeśli miały one nastąpić - w końcu tak bliska Śmierciożercom wizja śmierci przylegała do nich od jakiegoś czasu niczym druga skóra. Stanięcie przed tym wyzwaniem, mimo że niepokojącym, wciąż było lepszym wyjściem niż znoszenie towarzystwa Lucindy i starania się zachowywać jakiekolwiek pozory normalności. Dla własnego i jej spokoju powinni się unikać jak robili do tej pory - nie rozumiał tylko, dlaczego zamierzała wciągnąć go w rozmowę skoro doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co czuł i jeśli twierdziła, że kiedykolwiek go znała, powinna odpuścić. Niesmak pozostał, a tym samym Morgoth stracił ochotę na jakiekolwiek przebywanie z innymi członkami arystokratycznej socjety. Uciekł od niej w ich grono, lecz szybko zrozumiał, że znów potrzebował się uwolnić z ich napierającej gromady. Wkroczył do posiadłości lady Nott chwilę przed rozpoczęciem głównej atrakcji wieczoru, jaką miał być taniec na lodzie, jednak nie zamierzał w nim uczestniczyć. Mama powiedziała mu, że Cyneric wraz z Rosalie planują się tam pojawić, lecz nie planował im kibicować, a przynajmniej nie swoją obecnością. Jakąś częścią siebie życzył im dobrej zabawy i pomyślności w ruchach na łyżwach, lecz musieli mu wybaczyć. Nie miał ochoty na jakiekolwiek spotkania wymagające udawania zainteresowanego czymś, co w żadnym wypadku go nie cieszyło. Ostatnia ilość wszelkich uroczystości zdominowała go na tyle, że nie czuł, by odetchnął od nich chociażby na moment. Czerwcowy sabat był do tego symbolem zbytków i brakiem zainteresowania sceną polityczną, co Morgotha wyjątkowo drażniło. Być może początek długiej nocy wytrącił go z równowagi na tyle, że już do końca jego humor miał być w takim stanie. Wyminął dlatego dość sprawnie wszystkich przechodzących w stronę sadzawki i zapowiadanej zabawy, by skierować się w stronę sali balowej, gdzie miał znaleźć chwilę spokoju przy akompaniamencie muzyki. Idąc korytarzami, nie oglądał się na wspaniałe zdobienia, które wydawały się wręcz bić blaskiem i krzyczeć o uwagę. W takich chwilach tęsknił za półmrokiem panującym w Yaxley's Hall i mgle meandrującej za oknem. Liczył na to, że sabat zleci mu szybko i już niedługo znów znajdzie się wśród znajomych ścian. Ostatnie przyjęcie skończyło się katastrofalnie, a czas nie zatarł ów wspomnień, dlatego Hampton Court zawsze miało kojarzyć się z tą jedną nocą. Dlatego gdy oparł dłonie na drzwiach prowadzących do sali balowej, drgnął na chwilę, wizualizując sobie ciała zabitych pod wielkim żyrandolem nestorów. Wciąż pamiętał ich zastygłe w grymasie śmierci twarze. Malcolm Avery, Iceni Albus Flint, Adam Lowell Travers. Haslett Salazar Yaxley. Ten, od którego śmierci jego ojciec zaczął zajmować stanowisko seniora wybrany przez starszyznę rodu. Morgoth nie zauważył pustek w jeszcze kilka chwil temu pełnej sali balowej, tylko skierował kroki do stojącego obok bufetu, z którego wziął jedno z czerwonych win i zajął jedno z miejsc na obitej miękko sofie, by przyjrzeć się tańczącym parom. Było ich naprawdę niewiele ze względu na zainteresowanie się tańcami przy sadzawce. Marna próba dorównania eleganckim ruchom na parkiecie nie interesowała go pod żadnym względem - uznawał ją wręcz za wyuzdaną pod niektórymi z aspektów i nieodpowiednią dla niezamężnych par. Obserwowanie wirujących materiałów w walcu było zdecydowanie czymś nieporównywalnym. Z pewną dozą zadowolenia zauważył na drugim końcu Lupusa wraz ze swoją partnerką. Nie wyglądał na przerażonego myślą o małżeństwie, chociaż Yaxley wciąż słyszał słowa, które padły na pomoście. Widząc jednak kuzyna z piękną lady Parkinson mógł czuć pewnego rodzaju ulgę i być może również i dumę z kolejnego, spełniającego wolę rodziny kuzyna.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Moje serce było zajęte od kilku lat, choć bardzo starałem się sprawić, by tak nie było. Męczyłem się z nieodwzajemnionym uczuciem oraz faktem utraty czegoś cennego, dlatego starałem się spłaszczyć własne emocje i zacząć żyć od nowa. Nowy start, nowe życie; może przy Victorii ta śmiała wizja okaże się być realna?
- Tak, to była ceremonia zarezerwowana dla najbliższej rodziny. To dlatego, że oficjalnie do ogłoszenia zaręczyn miało dojść właśnie dziś – dodałem z lekkim uśmiechem. Nie wiedząc, że moja narzeczona nie spamiętała imion nawet tej garstki osób towarzyszących nam w tym uroczystym dniu. To raczej dobrze, bo nie byłbym z tego powodu zadowolony. W każdym razie przy stole znaleźli się jedynie Blackowie oraz Parkinsonowie, brakowało Flintów oraz dalszej rodziny, ale za to oni wszyscy będą mieli okazję wziąć udział w ceremonii zaślubin.
Tańczyliśmy dalej, to oddalając się od siebie, to przybliżając. Przy kolejnym, wolniejszym fragmencie spytałem właśnie o perfumy. Pokiwałem głową, doskonale rozumiejąc w czym rzecz. – Tak, wspominałaś, że przed wami jeszcze sporo pracy. Cieszę się, że ta zmierza już do końca. Obie jesteście naprawdę zdolnymi alchemiczkami – zauważyłem, po czym wykonaliśmy ostatni obrót. To właśnie wtedy zaproponowałem Victorii przerwę, w końcu nie można wirować na parkiecie bez końca.
Podałem jej swoje ramię kiedy schodziliśmy z tanecznego epicentrum. Prowadziłem nas w kierunku bufetu, aż przy stołach dostrzegliśmy mojego kuzyna. Co za przypadek!
- Morgoth – powitałem go uprzejmie. – Nie wiem, czy się znacie, ale wypada mi nadmienić, że to lord Morgoth Yaxley, mój kuzyn, a to lady Victoria Parkinson, moja narzeczona – przedstawiłem ich sobie, choć sądziłem, że raczej znali swoje personalia. – Nie bierzesz udziału w tańcu na lodzie? Konkurs będzie tylko miernym przedstawieniem jeśli ciebie tam zabraknie – pozwoliłem sobie na drobną uszczypliwość, to z powodu poprawiającego się humoru. Zanim jednak zacząłem zagajać rozmowę tej dwójki, musiałem zorientować się jak wiele o sobie wiedzieli.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
Zarumieniłam się w podzięce za komplement. Naprawdę lubiłam gdy mnie chwalił, tym bardziej gdy dotyczyło to alchemii. Wszakże było to moje ulubione zajęcie, którym chciałam zajmować się dalej po ślubie i z tego co Lupus zdążył mi już powiedzieć, to nie miał nic przeciwko. Nie wiedziałam czy był to teraz odpowiedni moment, może nie koniecznie dlatego nie chciałam poruszać tego tematu, ale ciekawiło mnie, czy w jego rodowej posiadłości uda się wygospodarować pomieszczenie tylko dla mnie, moją własną pracownię, w której będę mogła spędzać czas gdy akurat nie będę w Domu Mody. Pozwoliłoby mi to częściej przebywać w domu i nie musieć codziennie udawać się właśnie tam. Moja praca nie wymagała mojej ciągłej obecności tam.
Zgodziłam się na chwilę przerwy, ponieważ również chciałam odetchnąć, upić kilka łyków pysznego ponczu albo białego wina. Gdy dotarliśmy do bufetu trafiliśmy idealnie na lorda Yaxley. Przyjrzałam mu się uważnie, wiedzieliśmy się przecież w zeszłym miesiącu i od tamtej pory nie zauważyłam, aby cokolwiek się u niego zmieniło. Gdy mój narzeczony nas sobie przedstawiał dygnęłam przed lordem Yaxley nisko schylając głowę. Byłam zdziwiona, że są rodziną, prawdę mówiąc się tego nie spodziewałam. Kto by pomyślał, że jeszcze przed chwilą wyrażałam chęć poznania bliższej rodziny swojego narzeczonego.
- Znamy się - poinformowałam Lupusa ciepłym głosem. - W zeszłym miesiącu skomponowałam perfumy dla matki lorda Yaxley’a. Czy pańska matka jest z nich zadowolona?
Zwróciłam się bezpośrednio do niego mając nadzieję, że uzyskam odpowiedź na swoje pytanie. Równocześnie lord Black zagadał do swojego kuzyna, a ja bez problemu wyczułam w jego głosie żartobliwy ton. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałam okazję widzieć Lupusa w takiej roli. Czy nie gdy po raz ostatni widziałam go wraz z moim bratem? Mieli przecież ze sobą bardzo dobre relacji, żaden z nich nie obrażał się na drugiego za lekkie uszczypliwości, wręcz były one wskazane i domyślam się, że język jakiego używali między sobą oraz temat ich wspólnych rozmów zdecydowanie odbiegały od tego jak to wyglądało w mojej obecności. Ale nic w tym dziwnego, mężczyźni zazwyczaj inaczej zachowywali się przy kobietach, tym bardziej gdy były one siostrami dla jednego z nich. Do lorda Black ani lorda Yaxley’a nie odezwałam się więcej, póki co. Nie byłam o to poproszona, a i nie miałam powodu dla którego miałabym się wtrącać w ich rozmowę. Miałam jedynie nadzieję, że lord Yaxley nie będzie urażony faktem, iż uprzedziłam go w wyjaśnieniach skąd się znamy pozwalając sobie na tę odrobinę swobody w towarzystwie mężczyzn.
Czas płynieAle wspomnienia pozostają na zawsze
- Kuzynie - odpowiedział na powitanie, poprawiając marynarkę i przesuwając palcami po obu spinkach. Dopiero wtedy przeniósł uwagę na wyglądającą zjawiskowo towarzyszkę Lupusa, by odpowiednio zareagować na ponowne spotkanie. Tym razem na podłożu towarzyskim, nie jak poprzednio, gdy sprowadziła go do niej sprawa zawodowa. - Lady Parkinson. Gratuluję zaręczyn - mruknął po uprzednim powitaniu zgodnym z zasadami etykiety. Gdy ostatnio się widzieli, na jej palcu brakowało jeszcze pierścionka, chociaż wszyscy dokoła byli świadomi ruchu, który miał wykonać Black. Przy słowach gratulacji Morgoth uciekł na moment spojrzeniem w stronę kuzyna, zupełnie jakby ten temat wciąż wisiał między nimi. - Tak, dziękuję. Mamę urzekły zdolności twórcy - dodał, skinąwszy głową młodej damie. Lupus mógł być dumny z posiadania takiej szlachcianki u boku, która nie przynosiła wstydu, a kolejne słowa pochwały. I dopiero gdy tradycji stało się zadość, pozwolił sobie na odpowiedź na zadane wcześniej przez Blacka pytanie. Zauważył przy tym, że kuzyn świetnie się bawił ów przekomarzaniem się i gdyby nie był sobą, odpowiedziałby mu równie zgryźliwie. - Najwyraźniej w tym roku miernikiem zgranej pary jest jej obsceniczność - odpowiedział, a gdy mówił, blizna na oku uniosła się wraz z ruchem brwi sugerującym, że daleko było mu do zatwierdzenia podobnych, bardzo nieprzyzwoitych rodzajów atrakcji. - Proszę wybaczyć moje słowa - dodał, przenosząc spojrzenie na lady Parkinson, która mogła czuć się dotknięta tą bezpośredniością. Jednak docenienie prawdziwego, tradycyjnego tańca było teraz najwyraźniej niewystarczające, skoro nawet lady Nott pokusiła się o pruderyjne praktyki.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.