Salon
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salon
Największe i najbardziej okazałe pomieszczenie w posiadłości. Znajduje się na parterze, za jego oknami widać ogród różany Guinevere Slughorn. To tutaj zwykle przyjmowane są wizyty. Znajduje się tu duży, zdobiony kominek i obrazy w ciężkich ramach.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
/10 lutego
Niezależnie od pory roku Wielka Brytania była zalewana hektolitrami deszczu, a w jej stolicy wydawało się to nie mieć końca. W dniach takich jak ten Lynn tęskniła jeszcze bardziej. Za promieniami słońca, za ciepłą skórą, za podejmowaniem decyzji w ułamku sekundy, za wolnością, która teraz wydawała się być tylko i wyłącznie wspomnieniem. Możliwe, że nawet nie jej, a tylko jej dawnego wcielenia. Nie mogła jednak narzekać na brak zajęć. Szybko się okazało, że w Londynie potrzebują ludzi z jej umiejętnościami. Może to przez to, że ludzka pycha ostatnimi czasy nie miała granic i ludzie dosłownie pchali palce tam gdzie nie powinni, a może była po prostu dobra w tym czym się zajmowała. Może chcieli właśnie ją. Nie. To drugie nawet przez sekundę nie przeszło jej przez myśl. Uwielbiała ignorować fakt, że może cokolwiek znaczyć. Dla kogokolwiek. Chociaż ostatnio. Nie mogła narzekać. Czuła się potrzebna, a przecież nie potrzebowała teraz niczego więcej. Chciałaby znaleźć czas by móc spotykać się z ludźmi bez powodu, ale z drugiej strony cieszyła się, że go nie ma. Spotkania niosące ze sobą odgórnie określony cel zawsze omijają tematy o których przecież nie chce się rozmawiać. Dzisiaj także miała cel. Poprosiła Eve o przygotowanie pewnego antidotum potrzebnego do sprawy jaką właśnie prowadziła Lynn. Nie było to nic skomplikowanego. Dużo krzyku o różdżkę jakiegoś czarodzieja z zamiłowaniem do drewna i czarnej magii. Jednak nie wszyscy rozumieją, że z taką magią nie powinno się zadzierać, a już na pewno nie jeżeli nie ma się prawidłowego przeszkolenia do pracy przy takich przedmiotach. Prawdą jest, że mogła udać się do każdego alchemika w Londynie, ale nie lubiła takich spotkań. Czemu przy okazji nie zobaczyć znajomej twarzy, czemu nie uśmiechnąć się naturalnie i szczerze podziękować zamiast gdybać nad zapłatą. W dzisiejszych czasach czarodzieje byli dość paskudni z zachowania. Nie istniało nic takiego jak bezinteresowność. Miała tylko nadzieje, że ją to nigdy nie spotka. Miała nadzieje, że za kilka lat dalej będzie tak samo przyjaźnie nastawiona do ludzi. Tych, których zna i tych całkowicie jej obcych. Zjawiła się przy dworku prawie w południe dokładnie tak jak się umówiły. - Lady Slughorn mnie oczekuje – odpowiedziała z uśmiechem jednej ze służących (?) ewentualnie jednemu ze skrzatów (?), które po chwili wprowadziły kobietę do salonu. W oczekiwaniu Lynn zaczęła się przyglądać antykom tam znajdującym. Musiała przyznać, że kolekcja była powalająca.
Niezależnie od pory roku Wielka Brytania była zalewana hektolitrami deszczu, a w jej stolicy wydawało się to nie mieć końca. W dniach takich jak ten Lynn tęskniła jeszcze bardziej. Za promieniami słońca, za ciepłą skórą, za podejmowaniem decyzji w ułamku sekundy, za wolnością, która teraz wydawała się być tylko i wyłącznie wspomnieniem. Możliwe, że nawet nie jej, a tylko jej dawnego wcielenia. Nie mogła jednak narzekać na brak zajęć. Szybko się okazało, że w Londynie potrzebują ludzi z jej umiejętnościami. Może to przez to, że ludzka pycha ostatnimi czasy nie miała granic i ludzie dosłownie pchali palce tam gdzie nie powinni, a może była po prostu dobra w tym czym się zajmowała. Może chcieli właśnie ją. Nie. To drugie nawet przez sekundę nie przeszło jej przez myśl. Uwielbiała ignorować fakt, że może cokolwiek znaczyć. Dla kogokolwiek. Chociaż ostatnio. Nie mogła narzekać. Czuła się potrzebna, a przecież nie potrzebowała teraz niczego więcej. Chciałaby znaleźć czas by móc spotykać się z ludźmi bez powodu, ale z drugiej strony cieszyła się, że go nie ma. Spotkania niosące ze sobą odgórnie określony cel zawsze omijają tematy o których przecież nie chce się rozmawiać. Dzisiaj także miała cel. Poprosiła Eve o przygotowanie pewnego antidotum potrzebnego do sprawy jaką właśnie prowadziła Lynn. Nie było to nic skomplikowanego. Dużo krzyku o różdżkę jakiegoś czarodzieja z zamiłowaniem do drewna i czarnej magii. Jednak nie wszyscy rozumieją, że z taką magią nie powinno się zadzierać, a już na pewno nie jeżeli nie ma się prawidłowego przeszkolenia do pracy przy takich przedmiotach. Prawdą jest, że mogła udać się do każdego alchemika w Londynie, ale nie lubiła takich spotkań. Czemu przy okazji nie zobaczyć znajomej twarzy, czemu nie uśmiechnąć się naturalnie i szczerze podziękować zamiast gdybać nad zapłatą. W dzisiejszych czasach czarodzieje byli dość paskudni z zachowania. Nie istniało nic takiego jak bezinteresowność. Miała tylko nadzieje, że ją to nigdy nie spotka. Miała nadzieje, że za kilka lat dalej będzie tak samo przyjaźnie nastawiona do ludzi. Tych, których zna i tych całkowicie jej obcych. Zjawiła się przy dworku prawie w południe dokładnie tak jak się umówiły. - Lady Slughorn mnie oczekuje – odpowiedziała z uśmiechem jednej ze służących (?) ewentualnie jednemu ze skrzatów (?), które po chwili wprowadziły kobietę do salonu. W oczekiwaniu Lynn zaczęła się przyglądać antykom tam znajdującym. Musiała przyznać, że kolekcja była powalająca.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ten dzień nie odbiegał jakoś mocno od innych. Jego większość spędziła zbierając ingrediencje w szklarni i warząc eliksiry. Nie było chyba takich dni, żeby ani razu przynajmniej nie zajrzała do pracowni, albo tej w domu, albo w rezerwacie. Wielka pasja wymagała równie wielkiego oddania i zaangażowania, a Evelyn zdecydowanie wolała zaciszne przestrzenie pracowni od tłocznych salonów. Zawsze mogła wykręcić się wymówką o konieczności pilnowania ważnego wywaru i czasami, gdy naprawdę nie miała ochoty gdzieś iść, właśnie tak robiła. Nie było w tym przesady, bo niektóre eliksiry naprawdę wymagały dodawania składników lub mieszania w określonym czasie.
Dopiero, gdy przywołał ją skrzat, mówiąc, że lady Selwyn już na nią czeka, wzięła fiolkę z przygotowanym wcześniej wywarem i wyszła z pracowni, po czym pospieszyła na górę, do salonu, do którego weszła, wnosząc ze sobą intensywny zapach ziół i eliksirów. Nawet na jej rękawie tkwiło jeszcze kilka ususzonych listków, które strzepała pospiesznie i ruszyła w stronę swojego gościa.
Evelyn znała Lucindę od dawna; w końcu Slughornowie i Selwynowie żyli w dobrych relacjach, więc siłą rzeczy poznała niektórych członków tego rodu. Lubiła ciekawych ludzi z pasją, więc nigdy nie przeszkadzał jej zawód kobiety, to, że wolała łamać klątwy niż błyszczeć na salonach.
- Witaj, Lucindo – przywitała ją. Od dawna mówiły do siebie po prostu po imieniu, nie bawiąc się w wyszukane formy. Była to jedna z osób, przy których Evelyn mogła czuć się luźniej, nie kryć za sztywną maską schematów i konwenansów. – Zrobiłam eliksir, o który mnie prosiłaś.
Usiadła w fotelu naprzeciwko kobiety, po czym ostrożnie wyjęła z kieszeni fiolkę, w której połyskiwał wywar.
- Mam nadzieję, że okaże się pomocny w sprawie, którą się zajmujesz. Jeśli mogę spytać z ciekawości, co to będzie? – spytała, przesuwając flakonik w jej stronę, by mogła go obejrzeć. Była ciekawa, bo w końcu sprawy klątw i artefaktów były dla niej interesujące, no i ciekawiło ją przyszłe zastosowanie eliksiru, chociaż na ogół bardzo rzadko pytała ludzi, do czego używają jej mikstur. Właściwie prawie wcale, w myśl zasady, że pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć, szczególnie, gdy chodziło o eliksiry o niekoniecznie przyjemnym przeznaczeniu. – Ale, skoro już tu jesteś, może skusisz się na ciastka i herbatkę? Chyba, że wolisz coś innego. – Zaproponowała, chcąc wykorzystać tę okazję do spotkania i rozmowy, bo już dawno się nie widziały.
Dopiero, gdy przywołał ją skrzat, mówiąc, że lady Selwyn już na nią czeka, wzięła fiolkę z przygotowanym wcześniej wywarem i wyszła z pracowni, po czym pospieszyła na górę, do salonu, do którego weszła, wnosząc ze sobą intensywny zapach ziół i eliksirów. Nawet na jej rękawie tkwiło jeszcze kilka ususzonych listków, które strzepała pospiesznie i ruszyła w stronę swojego gościa.
Evelyn znała Lucindę od dawna; w końcu Slughornowie i Selwynowie żyli w dobrych relacjach, więc siłą rzeczy poznała niektórych członków tego rodu. Lubiła ciekawych ludzi z pasją, więc nigdy nie przeszkadzał jej zawód kobiety, to, że wolała łamać klątwy niż błyszczeć na salonach.
- Witaj, Lucindo – przywitała ją. Od dawna mówiły do siebie po prostu po imieniu, nie bawiąc się w wyszukane formy. Była to jedna z osób, przy których Evelyn mogła czuć się luźniej, nie kryć za sztywną maską schematów i konwenansów. – Zrobiłam eliksir, o który mnie prosiłaś.
Usiadła w fotelu naprzeciwko kobiety, po czym ostrożnie wyjęła z kieszeni fiolkę, w której połyskiwał wywar.
- Mam nadzieję, że okaże się pomocny w sprawie, którą się zajmujesz. Jeśli mogę spytać z ciekawości, co to będzie? – spytała, przesuwając flakonik w jej stronę, by mogła go obejrzeć. Była ciekawa, bo w końcu sprawy klątw i artefaktów były dla niej interesujące, no i ciekawiło ją przyszłe zastosowanie eliksiru, chociaż na ogół bardzo rzadko pytała ludzi, do czego używają jej mikstur. Właściwie prawie wcale, w myśl zasady, że pewnych rzeczy lepiej nie wiedzieć, szczególnie, gdy chodziło o eliksiry o niekoniecznie przyjemnym przeznaczeniu. – Ale, skoro już tu jesteś, może skusisz się na ciastka i herbatkę? Chyba, że wolisz coś innego. – Zaproponowała, chcąc wykorzystać tę okazję do spotkania i rozmowy, bo już dawno się nie widziały.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lucindę zawsze fascynowała alchemia. Nawet kiedyś zastanawiała się czy to nie jest droga jaką powinna pójść. W końcu był to bardzo szlachecki zawód. Kobieta miłująca zioła, eliksiry i mikstury. Do tego brylująca na salonach, a na co dzień zajmująca się wychowaniem dzieci. Prawdopodobnie szukała czegoś co będzie jednocześnie wyróżniające się i nieprzekraczające granic. Bardzo szybko jednak okazało się, że nie ma do niej cierpliwości. Pewnie gdyby się bardziej postarała, gdyby naprawdę chciała to robić. Ale ona miała swój cel i od początku na jego osiągnięciu się skupiła. Ludzie łączą przyjemności z umiejętnościami. Nie ma nic złego w robieniu tego czego się kocha. A jeśli przy okazji możesz spędzić czas z ludźmi, którzy pojawili się w Twoim życiu i znaczą więcej niż zwykły przechodzień to czemu nie? Nienawidziła suchych relacji. Dla niej coś takiego nie istniało. Albo darzymy się szacunkiem i uprzejmością, albo stajemy się sobie wrogi i tego szacunku nie ma. Nie wierzyła w w sztuczne uprzejmości, nie wierzyła w uśmieszek przyklejony do twarzy. Może po prostu za bardzo wierzyła w ludzi by nie widzieć w ich tej perfidnej strony osobowości. Kiedy drzwi się otworzyły i w salonie pojawiła się Eve blondynka uśmiechnęła się szeroko. - Evelyn – przywitała się. Nie wiedzieć czemu w ich środowisku takie powitania były bardzo powszechne. Imię w odpowiednio wypowiedziane wpasowywało się w różne sytuacje. - Nie widziałyśmy się jakiś czas, ale ten się chyba dla Ciebie zatrzymał – powiedziała uśmiechając się ciepło. Kobieta miała bardzo specyficzną urodę. Pomimo bardzo młodego wyglądu mocno zarysowane kości dodawały jej pewnej zadziorności. Lynn spojrzała na trzymającą przez kobietę fiolkę. - Mogę? - spytała, a kiedy Eve podała jej fiolkę, Lynn uniosła ją do góry by spojrzeć się jej barwie w odbitym słońcu. Uśmiechnęła się. - Pierwszorzędna. Dzisiaj na Twoje konto została przekazana cała suma za wykonane antidotum. - powiedziała chowając fiolkę do kieszeni płaszcza. Cieszyła się, że to właśnie do Eve się zgłosiła. Kobieta znała się na rzeczy, a Lynn jej ufała. Uśmiechnęła się pod nosem słysząc pytanie kobiety. - Czarodzieje bardzo często próbują na własną rękę pozyskiwać przedmioty o jakich nie mają po prostu pojęcia. Tym razem pewien mieszkaniec Doliny Godryka znalazł w okolicy jakiś stary schron, w którym znajdowały się różne przedmioty typowo mugolskie. Ktoś myśląc, że to idealna kryjówka ukrył tam różdżkę na którą wcześniej została rzucona klątwa. Biedaczek cały spuchł i nawet cofnięcie klątwy nic na to nie pomogło. - dodała wzruszając ramionami. Nie było w tym nic o czym nie powinna mówić. Ot zwykła historia z dnia łamacza klątw. - Skoro już tutaj jestem to chętnie zajmę Ci chwile. Za słodkości dziękuje, ale herbaty chętnie się napije. Już mam dosyć tej deszczowej pogody. - odparła wzruszając ramionami. - Opowiadaj lepiej co mnie ominęło. Wszystko mam nadzieje u Ciebie w porządku?
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Bardzo wielu członków rodu Slughorn zostawało alchemikami bądź parało się zbliżonymi zawodami, jak na przykład zielarstwo. Pasja do eliksirów była rzeczą, którą od pokoleń pokazywano młodym latoroślom jako rodowe dziedzictwo. Każdy młody Slughorn jeszcze przed pójściem do szkoły odbierał specjalne nauki i większość okazywała się mieć wrodzony talent, który później szlifowano. U osób bez większych predyspozycji alchemicznych szukano talentów zielarskich lub pasji do runów czy historii magii.
Nie inaczej było z Evelyn; jej ojciec byłby bardzo niepocieszony, gdyby nie zdecydowała się na kurs alchemiczny i pracę w zawodzie. Sama Evelyn również nie wyobrażała sobie innego zajęcia, chociaż jak przystało na młodą szlachciankę, której życie nie ograniczało się tylko do salonów, miała dość rozległe zainteresowania. Zajmowanie się alchemią nie wywoływało też większych kontrowersji, nawet kobiety mogły się nim zajmować, bo był to zawód równych szans, gdzie płeć nie odgrywała większej roli. Evelyn czuła się w tym dobrze i byłaby bardziej niż niezadowolona, gdyby kiedyś wydano ją za mąż za kogoś, kto zabroniłby jej zajmować się eliksirami.
Uśmiechnęła się ciepło; może nie należała do najbardziej towarzyskich osób, ale ceniła obecność tych, których darzyła sympatią.
- Dziękuję – powiedziała w odpowiedzi na komplement. – Ty również wyglądasz bardzo dobrze. – Chociaż miała wrażenie, że Lucinda była jakby bledsza, ale może to tylko gra światła? W tych ciemnych, bordowych wnętrzach każdy wyglądał bladziej niż normalnie. – Tak, zobacz sobie – podała jej fiolkę; była pewna, że eliksir był zrobiony dobrze, nie dałaby jej czegoś, do czego żywiła podejrzenia, że coś może być nie tak. Nie chodziło tylko o jej opinię jako alchemika, także o sympatię, jaką żywiła do tej kobiety. – Mam nadzieję, że mój wywar okaże się pomocny. Trochę czytałam na temat skutków poklątwowych, więc mam nadzieję, że dobrałam odpowiednie proporcje składników. Jeśli okaże się, że nie pomógł, spróbuję uwarzyć go inaczej – zapewniła, starając się nie skrzywić na wzmiankę o amatorze mugolskich gratów. Niektórzy czarodzieje byli naprawdę dziwni i jak widać, nie wychodziło im to na dobre.
- W takim razie zaraz będzie herbata – powiedziała, po czym przywołała skrzata, który po chwili wrócił z dwoma filiżankami, cukiernicą i zdobionym porcelanowym dzbanuszkiem. Był oczywiście w róże, bo matka Evelyn uwielbiała otaczać się symboliką rodu swojego pochodzenia i zawsze utrzymywała, że jedną z największych zalet wyjścia za Slughorna były zbliżone barwy rodowe.
- Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze – zaczęła. Wszystko wydawało się iść pomyślnie, robiła to, co lubiła... Zdecydowanie nie miała na co narzekać w tym względzie. – Opowiadałam ci już, że zaczęłam pracę dla smoczego rezerwatu w Kent? Tego należącego do Rosierów – sprecyzowała; co prawda zaczęła tam pracować już przynajmniej rok temu, ale nie widziała Lucindy od długiego czasu i nie była pewna, czy dotarła do niej ta wieść.
Nie inaczej było z Evelyn; jej ojciec byłby bardzo niepocieszony, gdyby nie zdecydowała się na kurs alchemiczny i pracę w zawodzie. Sama Evelyn również nie wyobrażała sobie innego zajęcia, chociaż jak przystało na młodą szlachciankę, której życie nie ograniczało się tylko do salonów, miała dość rozległe zainteresowania. Zajmowanie się alchemią nie wywoływało też większych kontrowersji, nawet kobiety mogły się nim zajmować, bo był to zawód równych szans, gdzie płeć nie odgrywała większej roli. Evelyn czuła się w tym dobrze i byłaby bardziej niż niezadowolona, gdyby kiedyś wydano ją za mąż za kogoś, kto zabroniłby jej zajmować się eliksirami.
Uśmiechnęła się ciepło; może nie należała do najbardziej towarzyskich osób, ale ceniła obecność tych, których darzyła sympatią.
- Dziękuję – powiedziała w odpowiedzi na komplement. – Ty również wyglądasz bardzo dobrze. – Chociaż miała wrażenie, że Lucinda była jakby bledsza, ale może to tylko gra światła? W tych ciemnych, bordowych wnętrzach każdy wyglądał bladziej niż normalnie. – Tak, zobacz sobie – podała jej fiolkę; była pewna, że eliksir był zrobiony dobrze, nie dałaby jej czegoś, do czego żywiła podejrzenia, że coś może być nie tak. Nie chodziło tylko o jej opinię jako alchemika, także o sympatię, jaką żywiła do tej kobiety. – Mam nadzieję, że mój wywar okaże się pomocny. Trochę czytałam na temat skutków poklątwowych, więc mam nadzieję, że dobrałam odpowiednie proporcje składników. Jeśli okaże się, że nie pomógł, spróbuję uwarzyć go inaczej – zapewniła, starając się nie skrzywić na wzmiankę o amatorze mugolskich gratów. Niektórzy czarodzieje byli naprawdę dziwni i jak widać, nie wychodziło im to na dobre.
- W takim razie zaraz będzie herbata – powiedziała, po czym przywołała skrzata, który po chwili wrócił z dwoma filiżankami, cukiernicą i zdobionym porcelanowym dzbanuszkiem. Był oczywiście w róże, bo matka Evelyn uwielbiała otaczać się symboliką rodu swojego pochodzenia i zawsze utrzymywała, że jedną z największych zalet wyjścia za Slughorna były zbliżone barwy rodowe.
- Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze – zaczęła. Wszystko wydawało się iść pomyślnie, robiła to, co lubiła... Zdecydowanie nie miała na co narzekać w tym względzie. – Opowiadałam ci już, że zaczęłam pracę dla smoczego rezerwatu w Kent? Tego należącego do Rosierów – sprecyzowała; co prawda zaczęła tam pracować już przynajmniej rok temu, ale nie widziała Lucindy od długiego czasu i nie była pewna, czy dotarła do niej ta wieść.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lynn zazdrościła ludziom, którzy bez skrępowania mogą zajmować się tym do czego zostali stworzeni. Nie, żeby się przejmowała wyrzeczeniami. Bez względu na to kim musiałaby być i tak pewnie w końcu udałoby jej się zawalczyć o wymarzone zajęcia. Jednak chyba najbardziej boli ją to, że tak szybko musiała się z tym pożegnać. Choroba, która przecież towarzyszyła jej całe życie pozwoliła choć na chwile pomyśleć, że Lynn ma szansę na życie pełnią życia. Tego zazdrościła Eve. Że pomimo rygorystycznych wytycznych według, których żyły nie musiała się ograniczać. To było coś za co w tym momencie Lucinda oddałaby wszystko. Wolność. Uśmiechnęła się na komplement choć nie powiedziałaby tego o sobie. Miała lepsze i gorsze dni. W lepszych dniach wystarczyło uszczypnięcie policzków by te delikatnie się zaróżowiły. W gorszych widziała wszystkie żyłki na swojej skórze i niczym nie potrafiła ich zatuszować. Nie chodziło o to, że Lynn nie wierzy iż eliksir jest zrobiony dobrze. Dobrze wiedziała, że Evelyn przygotuje go dobrze. To raczej czyste zawodowe przyzwyczajenie, które nakazywało jej dotknąć wszystkiego co zamawiała. Niestety są różni czarodzieje. Zwykle radzą sobie oni z kłamstwem równie dobrze co z różdżką. - Jestem pewna, że się nada. - powiedziała uśmiechając się. - Nigdy się nie zawiodłam na Twoich eliksirach więc jestem pewna, że to też nie będzie wyjątek od reguły. - dodała. Wierzyła w ludzi. Taka już była. Bardzo często właśnie tą wiarą sobie szkodziła. Jakby jej naiwność miała ją zabawić. Nie wiedziała dlaczego tak bardzo chciała wierzyć, że w ludziach jest jeszcze dobro, szczerość, że są godni zaufania. O wiele mądrzej było żyć w podejrzliwości. Tylko wtedy nie byłaby sobą. Nie byłaby Lynn. Skinęła głową w kierunku skrzata kiedy przyniósł herbatę. Objęła dłońmi ciepłą filiżankę. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że jej palce są tak skostniałe. Upiła łyk i pewnie gdyby nie była przyzwyczajona do ognistych trunków poparzyłaby sobie przełyk. Ciepło rozlało się po jej ciele. Zainteresowana spojrzała na kobietę. - Naprawdę? - zapytała odstawiając filiżankę na stolik i uniosła brew. - Czym się tam zajmujesz? Jak w ogóle do tego doszło? - Lynn lubiła smoki. Przynajmniej ich naturę choć wiedziała, że przy pracy z nimi nie tylko cierpliwość się liczy, a także twarda ręka. No, a ona pewnie nie potrafiłaby. Zaintrygowało ją to.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Evelyn także nie miała pełnej dowolności wyboru. Szczęśliwie dla niej, znalazła w sobie pasję do kontynuowania rodowych tradycji alchemicznych, ale co by było, gdyby nie miała talentu ani zamiłowania? Wtedy jej sytuacja nie prezentowałaby się już tak dobrze, bo nie wszystkie zawody były odpowiednie dla młodych szlachcianek. Jej wybór byłby znacznie zawężony w stosunku do tego, który mogły mieć panny z bardziej pobłażliwych rodów, którym niekiedy pozwalano nawet na tak niestosowne, męskie zawody, jak na przykład aurorstwo. Gdyby tak Evelyn chciała zostać aurorem, jej ojciec zapewne pomyślałby, że uderzyła się w głowę i majaczy. Slughornowie lubili żyć w cieniu, nie niepokojeni, z tego powodu nie ufali ministerialnym instytucjom. Sama Evelyn zresztą też nie chciała pakować się do ministerstwa, gdzie, o zgrozo, traktowano by ją na równi ze szlamami i mieszańcami, a to przecież byłoby bardzo uwłaczające.
Sytuacja Lucindy była inna. Chociaż pochodziła z mniej restrykcyjnego rodu, było coś innego, co mieszało jej szyki i uniemożliwiało podążanie za marzeniami. Choroba, jedna z wielu, które nękały ich hermetyczne, szlacheckie społeczeństwo, zgubione przez wartości, w które i ona wierzyła – pragnienie utrzymania czystości krwi magicznej. Evelyn miała nadzieję, że żadna z nich nigdy nie ujawni się u niej, ale zapewne nie wiedziała, że Lucinda boryka się z tym problemem, i że to właśnie dlatego wygląda tak blado.
W Evelyn często walczyły dwie skrajności. Z jednej strony miała dobre serduszko, z drugiej – często pociągały ją rzeczy, które niekoniecznie powinny ją interesować, choć łudziła się, że zawsze będzie potrafiła zatrzymać się w odpowiednim momencie. Z jednej strony była ciekawa świata, który ją otaczał, z drugiej – wierzyła w wartości wyznawane przez swoją rodzinę i w to, że płynąca w niej magia i czysta krew czynią ją kimś wyjątkowym. Ciekawe, kim byłaby, gdyby nie tak silny wpływ rodziny i rodowych wartości?
- Nie zajmuję się bezpośrednio smokami – sprostowała szybko. Co jak co, ale drobna, wątła kobietka nie nadawała się do tego, żeby okiełznać tak potężne bestie. – Jestem alchemikiem, warzę eliksiry na potrzeby rezerwatu – wyjaśniła; to było zajęcie dużo bardziej odpowiednie dla młódki, nie stykała się bezpośrednio z zagrożeniem, ograniczona do bezpiecznych przestrzeni. Nie pozwalano jej wałęsać się po smoczych siedliskach, a już na pewno nie samotnie. – Nasi podopieczni oraz ich opiekunowie często potrzebują eliksirów, więc rezerwat musi mieć własnych alchemików. Ale na razie nadal się uczę. – Mimo że wciąż pozostawała pod czyjąś pieczą, uważała, że ta praca to bardzo ciekawe doświadczenie, tym bardziej, że już jako dziecko fascynowała się smokami, odkąd tylko pierwszy raz zabrano ją na ziemie należące do krewnych jej matki. – Podoba mi się tam. Mam nadzieję, że pozwolą mi zostać jak najdłużej. – Chociaż czy będzie mogła to robić, jeśli ojciec kiedyś znajdzie dla niej męża? Miała nadzieję, że tak.
Sytuacja Lucindy była inna. Chociaż pochodziła z mniej restrykcyjnego rodu, było coś innego, co mieszało jej szyki i uniemożliwiało podążanie za marzeniami. Choroba, jedna z wielu, które nękały ich hermetyczne, szlacheckie społeczeństwo, zgubione przez wartości, w które i ona wierzyła – pragnienie utrzymania czystości krwi magicznej. Evelyn miała nadzieję, że żadna z nich nigdy nie ujawni się u niej, ale zapewne nie wiedziała, że Lucinda boryka się z tym problemem, i że to właśnie dlatego wygląda tak blado.
W Evelyn często walczyły dwie skrajności. Z jednej strony miała dobre serduszko, z drugiej – często pociągały ją rzeczy, które niekoniecznie powinny ją interesować, choć łudziła się, że zawsze będzie potrafiła zatrzymać się w odpowiednim momencie. Z jednej strony była ciekawa świata, który ją otaczał, z drugiej – wierzyła w wartości wyznawane przez swoją rodzinę i w to, że płynąca w niej magia i czysta krew czynią ją kimś wyjątkowym. Ciekawe, kim byłaby, gdyby nie tak silny wpływ rodziny i rodowych wartości?
- Nie zajmuję się bezpośrednio smokami – sprostowała szybko. Co jak co, ale drobna, wątła kobietka nie nadawała się do tego, żeby okiełznać tak potężne bestie. – Jestem alchemikiem, warzę eliksiry na potrzeby rezerwatu – wyjaśniła; to było zajęcie dużo bardziej odpowiednie dla młódki, nie stykała się bezpośrednio z zagrożeniem, ograniczona do bezpiecznych przestrzeni. Nie pozwalano jej wałęsać się po smoczych siedliskach, a już na pewno nie samotnie. – Nasi podopieczni oraz ich opiekunowie często potrzebują eliksirów, więc rezerwat musi mieć własnych alchemików. Ale na razie nadal się uczę. – Mimo że wciąż pozostawała pod czyjąś pieczą, uważała, że ta praca to bardzo ciekawe doświadczenie, tym bardziej, że już jako dziecko fascynowała się smokami, odkąd tylko pierwszy raz zabrano ją na ziemie należące do krewnych jej matki. – Podoba mi się tam. Mam nadzieję, że pozwolą mi zostać jak najdłużej. – Chociaż czy będzie mogła to robić, jeśli ojciec kiedyś znajdzie dla niej męża? Miała nadzieję, że tak.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lucinda przez wiele lat starała się żyć tak by niczego później nie żałować. Dlatego jak tylko miała okazję by przeżyć coś spektakularnego to to robiła. Naginała już i tak nagięte wcześniej zasady, na konsekwencje patrzyła ze spokojem, nie przejmowała się rosnącą liczbą lat i na wszelkie sposoby ignorowała fakt, że już dawno powinna mieć męża, dom i dziecko. I choć wydawać się może, że w jej życiu nie ma ograniczeń to takowe oczywiście istnieją. Bo są przecież rzeczy, których nigdy by nie zrobiła, są sytuacje, w których zawsze będzie tylko przykładną szlachcianką. Nie została przecież wychowana na dzikuskę uganiającą się za starociami, a na lady Essex. I na swoich ziemiach naprawdę nią była. Teraz myśli, że to wszystko jest formą jakiejś kary za życie, które wieść chciała. Klątwa rzucona za odrzucenie sztywnych ideałów. A przecież na klątwach znała się jak mało kto. Wyrzuciła z głowy myśli, które przecież gnębią ją od powrotu do stolicy. To właśnie towarzystwo ludzi było w pewnym sensie lekarstwem na wszystko co złe w jej życiu. Pomagało zapomnieć. Blondynka uśmiechnęła się słysząc słowa kobiety. - Oczywiście, tak myślałam. Wolałam się upewnić, że nie wysłali Cię z pierwszym ogniem do opieki nad smokami. Myślę, że natura smoków jest tak samo piekielna co natura niektórych kobiet. Warto zostawić ją mężczyznom. - powiedziała i mrugnęła w stronę kobiety. Choć jak na Selwyna przystało fascynowała się ogniem i wszystkim co z nim związane to po tym co stało się z jej byłym narzeczonym miała obiekcje do pracy przy smokach. Los jednak stawiał na jej drodze ludzi właśnie w tych kręgach się obracających. - Słyszę, że praca tam Ci się podoba. To dobrze. Uwierz mi, że najważniejsze jest by robić to co sprawia nam przyjemność. W końcu kto wie jak będzie wyglądało nasze życie za parę lat? - albo jak w przypadku Lynn teraz? Oczywiście uwielbiała bycie łamaczem klątw. Nawet jeśli jej praca teraz ograniczała się tylko do Londynu i okolic. Było jej po prostu źle, że nie mogła cieszyć się pełnią zdrowia i własnych możliwości. - A co z najważniejszą w życiu szlachcianki kwestią? - w jej głosie pewnie dało się usłyszeć nutę ironii. - Kiedy mogę się spodziewać pięknego zaproszenia na uroczystość połączenia rodów? - zapytała. Pewnie gdyby rozmawiała z kimś innym to by o to nie zapytała, ale znała Eve. Obie były młode, obie widziały świat podobnie. Wiedziały, że w końcu przyjdzie obowiązek, który jako córki lordów będą musiały wykonać. I pewnie w duszy obie marzyły by było to bardziej naturalne. W miłość nie wierzyła. Niestety.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Chyba każdy czasem chciał choć na chwilę spróbować wyrwać się z odwiecznego schematu i posmakować nieco innego życia. Nie dać się zamknąć w złotej klatce, przeżyć coś wyjątkowego, godnego zapamiętania na przyszłość. Jakby na to nie patrzeć, życie większości szlachcianek wydawało się dosyć nudne, od dzieciństwa zamknięte w narzuconych ramach, ale też nie znały one innego życia. Evelyn nigdy nie posunęłaby się do stwierdzenia, że jej dzieciństwo było nieszczęśliwe. Owszem, miała dużo obowiązków, ale było to normalne. Każdy, kto chciał wyrosnąć na prawdziwego czarodzieja, musiał przejść przez odpowiednie wychowanie w duchu wartości i tradycji. Nigdy niczego jej nie zabrakło, bo Slughornowie, wbrew temu, jak byli postrzegani przez społeczeństwo, nie byli bezdusznymi ludźmi wobec swoich dzieci. W czasie wolnym lubiła jednak znajdować te drobne momenty, kiedy mogła porzucić maskę i być bardziej sobą. Kolekcjonowała je, sycąc się chwilami spędzanymi samotnie lub z bliskimi, kiedy mogła robić to, co lubiła. W dorosłości oczywiście musiała pilnować się mocniej, bo już nie usprawiedliwiał jej dziecięcy wiek. Mimo to nie chciała innego życia, nie wyobrażała sobie nie być Evelyn Slughorn, odrzucić tego, co było dla niej ważne.
- Nie zrobiliby tego. Zresztą, nie brak odważnych mężczyzn chętnych zajmować się tymi niezwykłymi stworzeniami – rzekła; zawsze podziwiała smokologów za ich odwagę i podejście do tych istot, posiadających potężną, odwieczną magię, za którą należał im się szacunek i respekt. Nigdy nie należało ich lekceważyć, nawet kiedy były stare lub osłabione. Evelyn na swój sposób też mogła wnieść pewien wkład w działanie rezerwatu – warząc eliksiry. – Zgadza się, smoki mają w sobie coś z wyjątkowo rozeźlonych kobiet. Nigdy nie wiadomo, kiedy postanowią cię spopielić. Niech więc mężczyźni próbują je obłaskawiać. – Bo przecież taka już rola mężczyzn, umieć okiełznać kobiecą... lub w tym przypadku smoczą naturę. – Podoba mi się. Od dawna o niej marzyłam, bo już wcześniej rezerwat był dla mnie ważnym miejscem. Jak zresztą widać, praca tam nie jest moim jedynym zajęciem. – Zerknęła na fiolkę, którą wcześniej dała Lucindzie.
Upiła łyk wciąż gorącej herbaty.
- Nigdy nie wiemy, co będzie za kilka lat. – Życie toczyło się dalej, świat szedł do przodu... Nie zawsze w takim kierunku, jak powinien. – Niestety, na razie chyba się na to nie zanosi. – Przez jej twarz przemknął cień, kiedy pojawił się temat zaręczyn. – W każdym razie, nic mi nie wiadomo, żeby ojciec miał na oku konkretnego kandydata. – Ostatecznie była najmłodsza z czwórki rodzeństwa, priorytetem były małżeństwa starszej trójki. Evelyn musiała najwidoczniej poczekać na swoją kolej, ale myśl o samotności czasem ją dręczyła. Bardzo nie chciała zostać starą panną. Bez męża nie czułaby się w przyszłości wartościową szlachcianką, bo miałaby poczucie, że nie spełniła swojego najważniejszego obowiązku. – Idę sama nawet na ślub mojego kuzyna, który odbędzie się w marcu. To znaczy, moje rodzeństwo i rodzice też z pewnością tam będą, ale i tak... – westchnęła, smętnie spoglądając na róże zdobiące filiżanki i dzbanek. Miała nadzieję, że kres jej samotności nie będzie również oznaczać kresu jej alchemicznej pasji.
- A ty, Lucindo? Jak to wygląda u ciebie? – O ile kojarzyła, panna Selwyn miała już kiedyś narzeczonego, ale Evelyn nie do końca znała okoliczności, dlaczego ten związek nie doszedł do skutku. Czy czasem nie chodziło o to, że jej narzeczony umarł jeszcze przed ślubem, czy może to były tylko plotki?
- Nie zrobiliby tego. Zresztą, nie brak odważnych mężczyzn chętnych zajmować się tymi niezwykłymi stworzeniami – rzekła; zawsze podziwiała smokologów za ich odwagę i podejście do tych istot, posiadających potężną, odwieczną magię, za którą należał im się szacunek i respekt. Nigdy nie należało ich lekceważyć, nawet kiedy były stare lub osłabione. Evelyn na swój sposób też mogła wnieść pewien wkład w działanie rezerwatu – warząc eliksiry. – Zgadza się, smoki mają w sobie coś z wyjątkowo rozeźlonych kobiet. Nigdy nie wiadomo, kiedy postanowią cię spopielić. Niech więc mężczyźni próbują je obłaskawiać. – Bo przecież taka już rola mężczyzn, umieć okiełznać kobiecą... lub w tym przypadku smoczą naturę. – Podoba mi się. Od dawna o niej marzyłam, bo już wcześniej rezerwat był dla mnie ważnym miejscem. Jak zresztą widać, praca tam nie jest moim jedynym zajęciem. – Zerknęła na fiolkę, którą wcześniej dała Lucindzie.
Upiła łyk wciąż gorącej herbaty.
- Nigdy nie wiemy, co będzie za kilka lat. – Życie toczyło się dalej, świat szedł do przodu... Nie zawsze w takim kierunku, jak powinien. – Niestety, na razie chyba się na to nie zanosi. – Przez jej twarz przemknął cień, kiedy pojawił się temat zaręczyn. – W każdym razie, nic mi nie wiadomo, żeby ojciec miał na oku konkretnego kandydata. – Ostatecznie była najmłodsza z czwórki rodzeństwa, priorytetem były małżeństwa starszej trójki. Evelyn musiała najwidoczniej poczekać na swoją kolej, ale myśl o samotności czasem ją dręczyła. Bardzo nie chciała zostać starą panną. Bez męża nie czułaby się w przyszłości wartościową szlachcianką, bo miałaby poczucie, że nie spełniła swojego najważniejszego obowiązku. – Idę sama nawet na ślub mojego kuzyna, który odbędzie się w marcu. To znaczy, moje rodzeństwo i rodzice też z pewnością tam będą, ale i tak... – westchnęła, smętnie spoglądając na róże zdobiące filiżanki i dzbanek. Miała nadzieję, że kres jej samotności nie będzie również oznaczać kresu jej alchemicznej pasji.
- A ty, Lucindo? Jak to wygląda u ciebie? – O ile kojarzyła, panna Selwyn miała już kiedyś narzeczonego, ale Evelyn nie do końca znała okoliczności, dlaczego ten związek nie doszedł do skutku. Czy czasem nie chodziło o to, że jej narzeczony umarł jeszcze przed ślubem, czy może to były tylko plotki?
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Rozmowa o pracy w rezerwacie, opiece nad smokami i ich naturze przywołała wspomnienia. Nie była do końca pewna czy traktowała je w sposób pozytywny czy negatywny. Przypominały jej się wszystkie opowiadania o tych niesamowitych stworzeniach jakie usłyszała z ust swojego zmarłego narzeczonego. Przypomniała jej się siła i fascynacja z jaką o nich opowiadał. I choć chciałaby, żeby niosło to ze sobą tylko takie pozytywne rzeczy to nie mogła wyprzeć się wspomnień o jego tragicznym końcu. To było niczym echo jej dawnego życie. Tego, w którym powinna być już żoną, matką, gospodynią. Teraz nie wyobrażała sobie siebie w takiej otoczce. Ciągle czuła, że ma jeszcze do zrobienia o wiele więcej. Ciągle chciała więcej. I kto wie… może to właśnie ta zachłanność doprowadziła ją to momentu, w którym się teraz znajdowała. Pełna własnych słabości. Pełna odwołanych marzeń. Wierzyła, że praca w rezerwacie to zajęcie bijące niesamowitą energią. Miejsce, w którym czuje się magię stokrotnie bardziej niż w szale codzienności. Jednak doza właśnie wspomnień nie pozwala jej myśleć o tym całkiem pozytywnie. - Jednak zawsze powinnaś na siebie uważać pracując w rezerwacie. Nawet jeśli zajmujesz się ważenie eliksirów i ze smokami nie masz większego kontaktu. Różne rzeczy mogą się zdarzyć. - powiedziała pewnie choć w jej głosie można było usłyszeć lekkie zachwianie. Cieszyła się, że Eve odnalazła w pracy pociechę. Nie widziała niczego bardziej pozwalającego na odczucie prawdziwości życia niż życie zgodnie ze swoimi odczuciami. - Kto wie może za kilka lat natura smoków nie będzie stanowiła dla Ciebie tajemnicy. Wręcz przeciwnie… praca z nimi okaże się być największą przyjemnością. Tak jak podczas moich wypraw. Nic nigdy nie zastąpi mi uczucia wolności, niezależności i czystej egzystencji. Nigdy nie poczuje tej samej adrenaliny we krwi. Warto korzystać póki jeszcze można. - odparła wzruszając lekko ramionami jakby w ogóle się tym nie przejmowała. Jednakże wystarczyło być dobrym obserwatorem by zauważyć, że jest całkowicie inaczej. Drżała na samą myśl, że to już był koniec jej prawdziwego życia. Tego, którego tak bardzo pragnęła. Wsłuchała się w słowa dziewczyny pijąc przy tym herbatę. Czuła smak ziół rozchodzący się po jej podniebieniu. To także przywoływało wspomnienia. - Myślę, że to w pewnym sensie pocieszające. Prawdą jest, że w końcu każda z nas będzie zmuszona spełnić ten obowiązek wobec rodu, ale z drugiej strony czemu oczekiwać tego z utęsknieniem? Jestem przykładem tego, że nawet kiedy jesteśmy gotowe na spełnienie powinności nie zawsze dostajemy taką możliwość. - ona naprawdę była gotowa na powiedzenie sakramentalnego „tak”. Była gotowa na spełnienie obowiązku. Jednak los chciał inaczej. Porwał ją w całkowicie inną stronę. Nie mogła jednak nie być mu za to wdzięczna. - Czyżby chodziło o ślub Tristana Rosiera? - zapytała odstawiając filiżankę na stolik. - Choć nie znam niestety ów pary zbyt dobrze to jednak mój ojciec wyraził chęć bym się na ich ślubie pojawiła. Szczerze mówiąc sama chętnie się wybiorę choć takie uroczystości zwykle łączą się ze wścibskimi spojrzeniami ludzi, którzy chyba martwią się bardziej o moje zamążpójście niż ja sama. Więc jeśli martwisz się o niewystarczającą dozę towarzystwa to chętnie Ci go dotrzymam. - powiedziała uśmiechając się szeroko. - Dostałam wielką pulę zaufania od swoich rodziców. Pozwolili mi na pójście w stronę własnych marzeń i planów, ale zdaje sobie sprawę z tego, że ta pula niedługo zostanie wyczerpana. Doskonale wiem czego się ode mnie oczekuje i będę dążyć do tego by te oczekiwania spełnić. Tylko nie wiem czy jestem już na to gotowa. - dodała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdyby Evelyn to wiedziała, pewnie powstrzymałaby się od opowiadania o pracy w smoczym rezerwacie, ale nie spotykała się z Lucindą aż tak często, żeby wiedzieć dokładnie wszystkie fakty dotyczące jej narzeczonego i tego, dlaczego ich związek nie doszedł do skutku, bo zapewne nie były to tematy, które poruszała chętnie. Gdyby Evelyn miała za sobą jakieś traumatyczne wspomnienia pewnie też myślałaby o tym z niechęcią, ale szczęśliwie jej bliskich ominęły tego typu tragedie, choć zawód alchemika, wbrew pozorom, też mógł pociągać za sobą niebezpieczeństwo. Niekiedy wystarczyła drobna pomyłka przy przygotowywaniu, żeby skutki były przykre, niekiedy naprawdę groźne.
- Zawsze na siebie uważam – rzekła więc. I w rezerwacie, i w domowej pracowni. Bo w końcu nie tylko smoki mogły ją zranić, źle zrobiony eliksir także. Zginąć przez własny źle zrobiony eliksir byłoby dla Slughorna jeszcze większą hańbą niż pożarcie przez smoka. Już zawsze mówiono by o niej jako o tej pozbawionej talentu Slughornównie, która sama wysadziła się w powietrze, bo dodała składniki w złej kolejności lub proporcjach. No, niekoniecznie skutki musiałyby być aż tak spektakularne, ale liczył się efekt.
- Tak... Trzeba z tego korzystać. Przynajmniej pozostaną nam piękne wspomnienia, kiedy za ileś lat, gdy będziemy już stare i pomarszczone, zechcemy sięgać w przeszłość – powiedziała; a może nawet szybciej, bo co, jeśli małżeństwa ograniczą je i nie pozwolą cieszyć się życiem i pasją tak, jak do tej pory? Oby te obawy się nie sprawdziły. – Może masz rację. Może powinnam bardziej doceniać to, że dostałam więcej lat wolności i nikt nie kazał mi wychodzić za mąż zaraz po skończeniu szkoły. Że jeszcze nie muszę się bać, czy mój mąż nie zabroni mi robienia tego, co kocham i przynależenia do rodziny, która jest dla mnie ważna. Boję się tylko, że jeśli nie zrobię tego, co powinnam... zostanę uznana za wybrakowaną. – Wzdrygnęła się na samą myśl. Nie lubiła być gorsza, nie spełniać oczekiwań, a myśl o wykluczeniu z grona rodziny budziła w niej silny strach i obietnicę, że nigdy do tego nie dopuści.
- Więc to, co mówiono o twoich zaręczynach... To prawda? – zapytała, bo z jej słów wyczuła, że coś w pogłoskach o śmierci narzeczonego mogło być prawdą. Jeśli tak... Cóż, to bardzo przykra sprawa, szczególnie jeśli narzeczeństwo łączyły jakieś pozytywne uczucia. Ale mogło być gorzej, teraz Lucinda miała jeszcze szansę na ułożenie sobie życia na nowo, czego zostałaby pozbawiona, będąc młodą wdową. Kobiety były w tym momencie w dużo gorszej sytuacji niż mężczyźni.
Umilkła na moment, zagryzając wargę.
- Tak, właśnie jego. To mój kuzyn, dość bliski dla mnie, więc to oczywiste, że mam zamiar się pojawić – powiedziała. Nie mogłaby nie uczestniczyć w tak ważnym dniu dla Tristana i Rosierów. – Jeśli i ty tam będziesz, pewnie się spotkamy. Zawsze możemy razem podpierać ściany, pić wino i patrzeć na te wszystkie panny chwalące się swoimi narzeczonymi. – Kącik ust Evelyn uniósł się lekko w górę.
- Zawsze na siebie uważam – rzekła więc. I w rezerwacie, i w domowej pracowni. Bo w końcu nie tylko smoki mogły ją zranić, źle zrobiony eliksir także. Zginąć przez własny źle zrobiony eliksir byłoby dla Slughorna jeszcze większą hańbą niż pożarcie przez smoka. Już zawsze mówiono by o niej jako o tej pozbawionej talentu Slughornównie, która sama wysadziła się w powietrze, bo dodała składniki w złej kolejności lub proporcjach. No, niekoniecznie skutki musiałyby być aż tak spektakularne, ale liczył się efekt.
- Tak... Trzeba z tego korzystać. Przynajmniej pozostaną nam piękne wspomnienia, kiedy za ileś lat, gdy będziemy już stare i pomarszczone, zechcemy sięgać w przeszłość – powiedziała; a może nawet szybciej, bo co, jeśli małżeństwa ograniczą je i nie pozwolą cieszyć się życiem i pasją tak, jak do tej pory? Oby te obawy się nie sprawdziły. – Może masz rację. Może powinnam bardziej doceniać to, że dostałam więcej lat wolności i nikt nie kazał mi wychodzić za mąż zaraz po skończeniu szkoły. Że jeszcze nie muszę się bać, czy mój mąż nie zabroni mi robienia tego, co kocham i przynależenia do rodziny, która jest dla mnie ważna. Boję się tylko, że jeśli nie zrobię tego, co powinnam... zostanę uznana za wybrakowaną. – Wzdrygnęła się na samą myśl. Nie lubiła być gorsza, nie spełniać oczekiwań, a myśl o wykluczeniu z grona rodziny budziła w niej silny strach i obietnicę, że nigdy do tego nie dopuści.
- Więc to, co mówiono o twoich zaręczynach... To prawda? – zapytała, bo z jej słów wyczuła, że coś w pogłoskach o śmierci narzeczonego mogło być prawdą. Jeśli tak... Cóż, to bardzo przykra sprawa, szczególnie jeśli narzeczeństwo łączyły jakieś pozytywne uczucia. Ale mogło być gorzej, teraz Lucinda miała jeszcze szansę na ułożenie sobie życia na nowo, czego zostałaby pozbawiona, będąc młodą wdową. Kobiety były w tym momencie w dużo gorszej sytuacji niż mężczyźni.
Umilkła na moment, zagryzając wargę.
- Tak, właśnie jego. To mój kuzyn, dość bliski dla mnie, więc to oczywiste, że mam zamiar się pojawić – powiedziała. Nie mogłaby nie uczestniczyć w tak ważnym dniu dla Tristana i Rosierów. – Jeśli i ty tam będziesz, pewnie się spotkamy. Zawsze możemy razem podpierać ściany, pić wino i patrzeć na te wszystkie panny chwalące się swoimi narzeczonymi. – Kącik ust Evelyn uniósł się lekko w górę.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Lucinda doskonale rozumiała to jak czuła się szlachcianka. Bardzo często w jej myślach pojawiały się podobne obrazy. Miała już dwadzieścia sześć lat i choć żyła tak jak chciała, zgodnie z własnymi marzeniami to jednak nie mogła wyzbyć się uczucia, że z każdym dniem oddala się o wypełnienia obowiązku nadanego jej odgórnie przez ród. Nie miała jednak zamiaru z utęsknieniem czekać na to aż jej ojciec znajdzie jej odpowiedniego kandydata. Po tym co ją ostatnio spotkało dała sobie sprawę, że nie ma już takiego zaufania do ludzi jakie miała. A tak przynajmniej teraz sobie wmawiała. - Ja też się tak czuje. - zaczęła przyznając jej rację. - Ale uważam, że nie ma nic złego w czerpaniu z życia więcej niż to co konieczne. W naszym społeczeństwie jesteśmy przyzwyczajone do szybkich ożenków. Nie przywiązujemy uwagi do uczuć i niestety jesteśmy do tego przygotowane. Dlatego zanim wejdę w rolę żony i matki chciałabym zrobić coś co zostawi swoje piętno. Pracujesz w rezerwacie i wiesz, że za kilka lat ludzie nie będą widzieć tylko Ciebie jako matki i żony, ale także jako kobietę, która nie bała się zrobić czegoś w swoim życiu. Dla mnie to jest ważne. - powiedziała i zrobiło jej się smutna. Wiedziała, że te słowa są prawdziwe. Tak właśnie czuła. Po prostu nie była jeszcze gotowa na rzucenie wszystkiego. Nie zostawiła jeszcze swojego piętna. Ale wiedziała, że to już jest koniec. Słysząc pytanie o narzeczonego spojrzała na dziewczynę lekko zaskoczona. Chyba dlatego, że już dawno ktoś ją o to nie pytał. To zwykle zostawało jej w głowie. - Zależy o co pytasz. Bo po jego śmierci pojawiło się wiele plotek. - zaczęła. - Pracował w rezerwacie. Opiekował się smokami. Dwa miesiące przed naszym ślubem został zabity przez smoka. Zerwał się, a on próbował go uspokoić. Skończyło się to źle i dla mojego… narzeczonego i dla smoka – powiedziała. Po śmierci jej narzeczonego wielu ludzi szukało w tym czegoś tajemniczego i mistycznego. Ale nie mogła nic na to poradzić. Ludzie gadali i zawsze będą gadać. Na słowa kobiety uśmiechnęła się lekko. - Tak. Właśnie to miałam na myśli. - nie lubiła ślubów. Wiedziała też, że zabieranie kogoś tylko by się po prostu pokazać nie było w jej stylu. Wolała pójść sama, poprzyglądać się ludziom, porozmawiać z kimś z kim miała ochotę. Nawet przy takich okazjach szukała czegoś indywidualnego. Kobieta dotknęła fiolki w jej kieszeni, która przypomniała jej o sprawie, którą przecież musiała doprowadzić do końca. - Naprawdę nawet nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, że znowu mogłyśmy się spotkać. Nie jest to proste w dzisiejszych czasach. Jednak myślę, że powinnyśmy widywać się częściej. - odparła z uśmiechem. - Będę się zbierać. I tak zajęłam Ci już wystarczająco dużo czasu, a jak wiesz czeka na mnie czarodziej z poważnym problemem. - dodała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Evelyn jeszcze nie miała takiego poczucia, że oddala się od swoich powinności, ale pewnego dnia może taki moment nadejść. Rozumiała jednak chęć przeżycia czegoś więcej i pozostaniem zapamiętaną nie tylko jako dopełnienie swojego męża, posłuszna żona i dobra matka. Chciała osiągnąć coś w środowisku alchemików, zasłużyć się na tym polu i zostać zapamiętana jako osoba utalentowana, której udało się zrobić coś istotnego, co będzie mieć znaczenie dla przyszłych pokoleń Slughornów oraz innych alchemików. Przede wszystkim Slughornów, bo Evelyn w pierwszej kolejności zawsze myślała o sobie i swoich bliskich, dopiero później o obcych ludziach. Chciała, żeby kolejne pokolenia rodu wiedziały, kim była i mogły korzystać z jej dorobku, tak jak ona korzystała z dorobku ojca i innych przodków. Małżeństwo mogło, ale wcale nie musiało stanąć na drodze jej pasji, nie chciała być tylko bezwolną kukiełką u boku mężczyzny, a kimś, z kogo zdolnościami trzeba się liczyć.
- Dla mnie też. Chcę zrobić coś, za co zostanę zapamiętana w środowisku alchemików – powiedziała. Na ten moment była wciąż młódką, jeszcze nie liczącą się w środowisku, jak na przykład jej ojciec i wielu starszych Slughornów, ale wszystko było przed nią, wystarczyło tylko pracować nad sobą i rozwijać się, a w końcu i ona zostanie zauważona.
Skrzywiła się na wzmiankę o narzeczonym Lucindy. Więc jednak to prawda, jej narzeczony był martwy. Wypadki podczas pracy ze smokami lub innymi niebezpiecznymi stworzeniami niestety się zdarzały. Często kończyły się we właśnie taki sposób, bo jeden czarodziej, nawet uzbrojony w różdżkę i znający potrzebne zaklęcia, to często było za mało, by okiełznać tak potężny potencjał magiczny i silne, wielkie ciało, jak u smoków.
- Mam nadzieję, że jakoś sobie z tym radzisz – powiedziała tylko, bo nie czuła się zbyt pewnie w drażliwych tematach. No i pewnie wiele zależało od tego, jaki stosunek miała panna Selwyn do narzeczonego, ale tak czy inaczej, było to wydarzenie mające wpływ na jej życie.
- Wobec tego będę wypatrywać cię wśród gości – powiedziała z uśmiechem. Oczywiście musiała poświęcić odpowiednią uwagę swojej rodzinie, ale na pewno znajdzie się też czas dla znajomych, skoro nie miała narzeczonego, któremu powinna towarzyszyć. Będzie mogła sama decydować, z kim zechce rozmawiać. – I dziękuję za nasze dzisiejsze spotkanie, mam nadzieję, że będą kolejne i to niekoniecznie związane ze sprawami czysto zawodowymi – mrugnęła do niej lekko, w końcu kto powiedział, że jedynym pretekstem do spotkania mogły być tylko eliksiry? – Powodzenia z zadaniem – dodała jeszcze, a kiedy Lucinda opuściła jej posiadłość, Evelyn wróciła do swoich zajęć.
| zt. x 2
- Dla mnie też. Chcę zrobić coś, za co zostanę zapamiętana w środowisku alchemików – powiedziała. Na ten moment była wciąż młódką, jeszcze nie liczącą się w środowisku, jak na przykład jej ojciec i wielu starszych Slughornów, ale wszystko było przed nią, wystarczyło tylko pracować nad sobą i rozwijać się, a w końcu i ona zostanie zauważona.
Skrzywiła się na wzmiankę o narzeczonym Lucindy. Więc jednak to prawda, jej narzeczony był martwy. Wypadki podczas pracy ze smokami lub innymi niebezpiecznymi stworzeniami niestety się zdarzały. Często kończyły się we właśnie taki sposób, bo jeden czarodziej, nawet uzbrojony w różdżkę i znający potrzebne zaklęcia, to często było za mało, by okiełznać tak potężny potencjał magiczny i silne, wielkie ciało, jak u smoków.
- Mam nadzieję, że jakoś sobie z tym radzisz – powiedziała tylko, bo nie czuła się zbyt pewnie w drażliwych tematach. No i pewnie wiele zależało od tego, jaki stosunek miała panna Selwyn do narzeczonego, ale tak czy inaczej, było to wydarzenie mające wpływ na jej życie.
- Wobec tego będę wypatrywać cię wśród gości – powiedziała z uśmiechem. Oczywiście musiała poświęcić odpowiednią uwagę swojej rodzinie, ale na pewno znajdzie się też czas dla znajomych, skoro nie miała narzeczonego, któremu powinna towarzyszyć. Będzie mogła sama decydować, z kim zechce rozmawiać. – I dziękuję za nasze dzisiejsze spotkanie, mam nadzieję, że będą kolejne i to niekoniecznie związane ze sprawami czysto zawodowymi – mrugnęła do niej lekko, w końcu kto powiedział, że jedynym pretekstem do spotkania mogły być tylko eliksiry? – Powodzenia z zadaniem – dodała jeszcze, a kiedy Lucinda opuściła jej posiadłość, Evelyn wróciła do swoich zajęć.
| zt. x 2
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 17.03
Od lektury jednej z najnowszych książek poświęconych alchemii oderwało ją stukanie sowy w okno. Jej życie towarzyskie ostatnimi czasy nie było imponujące, więc zdziwiła się, widząc sowę swojej kuzynki niosącą wiadomość z prośbą o spotkanie. Oczywiście szybko odpisała, że tak, ma czas i może się spotkać. Dzisiejszego dnia nie była potrzebna w rezerwacie, a i eliksiry nie wymagały pilnej uwagi; aktualnie warzony wywar potrzebował jeszcze doby, zanim będzie mogła dodać do niego ostatni składnik.
Jeszcze przed przybyciem Liliany udała się do salonu, zastanawiając się, w jakim celu panna Yaxley chciała się z nią spotkać. Od pewnego czasu się nie widziały, więc może to dobrze, że najwyraźniej pojawił się jakiś pretekst do spotkania. Uprzednio przyzwała jednego z domowych skrzatów i poprosiła o przygotowanie drobnego podwieczorku dla niej i gościa.
- Witaj, Liliano – powiedziała, gdy panna Yaxley zmaterializowała się w salonowym kominku. Evelyn przelotnie wspomniała czasy młodości i wakacyjne spotkania; dziewczęta chodziły do różnych szkół, więc tylko w wakacje mogły nadrabiać zaległości towarzyskie. – Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku. Jak odnajdujesz się podczas stażu w ministerstwie? – Evelyn oczywiście nie przepadała za tą instytucją, chociaż jej własna siostra także pełniła staż w jednym z wydziałów. Póki jednak w żadnej nie obudziła się paląca chęć walki o równość między prawdziwymi czarodziejami a mugolakami, to wszystko było w jak najbliższym porządku.
- Więc o czym chciałaś ze mną porozmawiać? – Chociaż pytanie mogło zabrzmieć nieco szorstko, wypowiedziała je ciepłym, przyjaznym tonem, ciekawa, co sprowadzało do niej kuzynkę. W tym samym momencie pojawił się skrzat, podając im herbatę i ciasteczka, wszystko to podane na zastawie zdobionej namalowanymi pączkami róż. Jej matka nadal uwielbiała otaczać się symboliką Rosierów. Mimo upływu lat, prawdopodobnie nigdy nie zaakceptowała w pełni bycia Slughornem i wciąż zachowywała się jak prawdziwy Rosier.
Od lektury jednej z najnowszych książek poświęconych alchemii oderwało ją stukanie sowy w okno. Jej życie towarzyskie ostatnimi czasy nie było imponujące, więc zdziwiła się, widząc sowę swojej kuzynki niosącą wiadomość z prośbą o spotkanie. Oczywiście szybko odpisała, że tak, ma czas i może się spotkać. Dzisiejszego dnia nie była potrzebna w rezerwacie, a i eliksiry nie wymagały pilnej uwagi; aktualnie warzony wywar potrzebował jeszcze doby, zanim będzie mogła dodać do niego ostatni składnik.
Jeszcze przed przybyciem Liliany udała się do salonu, zastanawiając się, w jakim celu panna Yaxley chciała się z nią spotkać. Od pewnego czasu się nie widziały, więc może to dobrze, że najwyraźniej pojawił się jakiś pretekst do spotkania. Uprzednio przyzwała jednego z domowych skrzatów i poprosiła o przygotowanie drobnego podwieczorku dla niej i gościa.
- Witaj, Liliano – powiedziała, gdy panna Yaxley zmaterializowała się w salonowym kominku. Evelyn przelotnie wspomniała czasy młodości i wakacyjne spotkania; dziewczęta chodziły do różnych szkół, więc tylko w wakacje mogły nadrabiać zaległości towarzyskie. – Mam nadzieję, że wszystko u ciebie w porządku. Jak odnajdujesz się podczas stażu w ministerstwie? – Evelyn oczywiście nie przepadała za tą instytucją, chociaż jej własna siostra także pełniła staż w jednym z wydziałów. Póki jednak w żadnej nie obudziła się paląca chęć walki o równość między prawdziwymi czarodziejami a mugolakami, to wszystko było w jak najbliższym porządku.
- Więc o czym chciałaś ze mną porozmawiać? – Chociaż pytanie mogło zabrzmieć nieco szorstko, wypowiedziała je ciepłym, przyjaznym tonem, ciekawa, co sprowadzało do niej kuzynkę. W tym samym momencie pojawił się skrzat, podając im herbatę i ciasteczka, wszystko to podane na zastawie zdobionej namalowanymi pączkami róż. Jej matka nadal uwielbiała otaczać się symboliką Rosierów. Mimo upływu lat, prawdopodobnie nigdy nie zaakceptowała w pełni bycia Slughornem i wciąż zachowywała się jak prawdziwy Rosier.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Pretekst do spotkania się był naprawdę bardzo banalny i bez problemu można by to załatwić listowanie czy chociażby podczas spotkania - jakiegoś w bliżej nieokreślonej przyszłości. Mało to było przyjęć mniej i bardziej rodzinnych? Wiedziałam, że na zbliżającym się ślubie Tristana na pewno zobaczę Evelyn.
Śluby jednak nie był najlepszym miejscem do porozmawiania, a nawet jeśli lubiłam te eleganckie spotkania, to główną ich wadą było to, że nie trwały w tym momencie. Akurat w to przedpołudnie się nudziłam, chociaż ręce miałam zajęte przewracaniem stron książek i oddzielaniem składników, a myśli teoretycznie krążyły przy przygotowywanym eliksirze. Nie mogłam jednak włożyć w warzenie całego serca, przez co wychodziło jak wychodziło - raczej miernie, w czym nie pomagał mi też mój nie tak wielki talent do tworzenia eliksirów.
Evelyn przyszła mi do głowy tak po prostu, może to przez ten eliksir, a może przez rogate ślimaki, które zamknięte były w szklanym słoiku? Ciężko było powiedzieć, byśmy były wielkimi przyjaciółkami, ale lubiłam jej towarzystwo, a jej widok przywoływał miłe wspomnienia z przeszłości. Po wymianie paru sów, ubrałam się w odpowiedni na taką okazję strój i przefiukałam do Westmorland.
- Dzień dobry, Evelyn - uśmiechnęłam się na przywitanie mojej chyba nie aż tak dalekiej kuzynki, w końcu nasze matki były Rosierami. Strzepnęłam z sukni pyłki które się na niej z pewnością pojawiły, mimo usilnych starań skrzatów, żeby wszystko lśniło. Nie było to najelegantszy sposób podróżowania.
- Jak najbardziej. W Ministerstwie również wszystko dobrze, jestem bardzo ciekawa jakie zmiany przyniosą wyniki ostatniego referendum - odparłam, jakimś cudem zawsze schodząc w polityczne rejony. Taka praca! - A u ciebie? Jak w rezerwacie? - spytałam, mając wrażenie, że o smokach i eliksirach więcej ciekawego można było opowiadać osobie, która nie była za bardzo w temacie.
- Ach, zastanawiałam się nad ślazem - podjęłam, uśmiechając się na pięknie namalowane róże na zastawie. - Czy miejsce jego zbioru może mieć wpływ na eliksir? Chodzi dokładniej o eliksir wyostrzenia rozumu. Zdaję sobie sprawę, że wywary lecznicze to nie twoja działka, ale może wiesz?
Śluby jednak nie był najlepszym miejscem do porozmawiania, a nawet jeśli lubiłam te eleganckie spotkania, to główną ich wadą było to, że nie trwały w tym momencie. Akurat w to przedpołudnie się nudziłam, chociaż ręce miałam zajęte przewracaniem stron książek i oddzielaniem składników, a myśli teoretycznie krążyły przy przygotowywanym eliksirze. Nie mogłam jednak włożyć w warzenie całego serca, przez co wychodziło jak wychodziło - raczej miernie, w czym nie pomagał mi też mój nie tak wielki talent do tworzenia eliksirów.
Evelyn przyszła mi do głowy tak po prostu, może to przez ten eliksir, a może przez rogate ślimaki, które zamknięte były w szklanym słoiku? Ciężko było powiedzieć, byśmy były wielkimi przyjaciółkami, ale lubiłam jej towarzystwo, a jej widok przywoływał miłe wspomnienia z przeszłości. Po wymianie paru sów, ubrałam się w odpowiedni na taką okazję strój i przefiukałam do Westmorland.
- Dzień dobry, Evelyn - uśmiechnęłam się na przywitanie mojej chyba nie aż tak dalekiej kuzynki, w końcu nasze matki były Rosierami. Strzepnęłam z sukni pyłki które się na niej z pewnością pojawiły, mimo usilnych starań skrzatów, żeby wszystko lśniło. Nie było to najelegantszy sposób podróżowania.
- Jak najbardziej. W Ministerstwie również wszystko dobrze, jestem bardzo ciekawa jakie zmiany przyniosą wyniki ostatniego referendum - odparłam, jakimś cudem zawsze schodząc w polityczne rejony. Taka praca! - A u ciebie? Jak w rezerwacie? - spytałam, mając wrażenie, że o smokach i eliksirach więcej ciekawego można było opowiadać osobie, która nie była za bardzo w temacie.
- Ach, zastanawiałam się nad ślazem - podjęłam, uśmiechając się na pięknie namalowane róże na zastawie. - Czy miejsce jego zbioru może mieć wpływ na eliksir? Chodzi dokładniej o eliksir wyostrzenia rozumu. Zdaję sobie sprawę, że wywary lecznicze to nie twoja działka, ale może wiesz?
Liliana Yaxley
Zawód : -
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź