Tyły posiadłości
Strona 18 z 19 • 1 ... 10 ... 17, 18, 19
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Tyły posiadłości
Tereny oddzielone od reprezentacyjnych ogrodów i pałacowych balkonów umiejscowione w tylnej części rezydencji lady Nott zachęcają świeżością powietrza - eleganckie zadbane ogrody ścieżką przechodzą tu duktem w gęstniejący las. Co się w nim kryje i jak daleko sięga, wie zapewne jedynie sama lady Nott. Są to obszary mniej okazałe, bardziej zaniedbane, gdzie goście przeważnie, poza sezonowymi polowaniami, raczej nie są wprowadzani. Ponoć łatwo tutaj zgubić drogę...
The member 'Alphard Black' has done the following action : Rzut kością
'k3' : 3
'k3' : 3
Usta młódki wygięły się w enigmatycznym, zamyślonym uśmiechu, gdy i szlachcic odniósł się do słów skrzatki. Najwygodniej byłoby, gdyby uczucia szły w parze z rozsądkiem, w ich świecie nie było wiele miejsca na porywy serca, nawet jeśli były one znakomitą pożywką dla wielu artystów. Powinność względem rodu skutecznie tłumiła jej romantyczne zapędy, co - choć brutalne i bolesne - miało poprowadzić ją ku lepszej przyszłości. W tej chwili łudziła się jednak, że może jeśli przyzna Swatuchnie rację, ta przestanie drążyć temat i zasypywać ich kolejnymi krępującymi, odbierającymi przyjemność ze spotkania komplementami.
- Możliwe - odpowiedziała powoli, próbując przypomnieć sobie, czy dojrzany przez towarzysza symbol kojarzył się z czymś jeszcze. Wyglądało jednak na to, że doskonale radzi sobie bez jej pomocy. Nie tylko odgadł, czym miały być tajemnicze wzory na powierzchni bańki, ale i zniszczył powstałą z niej kulkę bez niszczenia rulonu ze wskazówką. - Którędy powinniśmy jechać? - zapytała, gdy ten poderwał się z miejsca i spróbował zastukać odpowiednią liczbę razy. Odniosła wrażenie, że wóz podskoczył na wybojach, przez co dłoń lorda omsknęła się. Dlatego też niewiele myśląc i ona, próbując utrzymać równowagę, podjęła się zadania porozumienia z woźnicą.
| próbuję stukać odpowiednią liczbę razy + rzucam na zdarzenie losowe
- Możliwe - odpowiedziała powoli, próbując przypomnieć sobie, czy dojrzany przez towarzysza symbol kojarzył się z czymś jeszcze. Wyglądało jednak na to, że doskonale radzi sobie bez jej pomocy. Nie tylko odgadł, czym miały być tajemnicze wzory na powierzchni bańki, ale i zniszczył powstałą z niej kulkę bez niszczenia rulonu ze wskazówką. - Którędy powinniśmy jechać? - zapytała, gdy ten poderwał się z miejsca i spróbował zastukać odpowiednią liczbę razy. Odniosła wrażenie, że wóz podskoczył na wybojach, przez co dłoń lorda omsknęła się. Dlatego też niewiele myśląc i ona, próbując utrzymać równowagę, podjęła się zadania porozumienia z woźnicą.
| próbuję stukać odpowiednią liczbę razy + rzucam na zdarzenie losowe
Sanctimonia vincet semper
Cynthia Malfoy
Zawód : Dama, historyczka, dramatopisarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
A wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk.
even in a cage,
even dressed in silk.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Cynthia Malfoy' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k3' : 3
--------------------------------
#3 'k6' : 1
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k3' : 3
--------------------------------
#3 'k6' : 1
Powóz wypełnił się melodią którą tworzyły dźwięki wypuszczane z krtanii siedzącej wraz z nimi kobiety. Zawiesiła na niej spojrzenie wsłuchując się w melodię, która rozbrzmiewała między nimi. Zdecydowanie ich towarzyszka znała się na śpiewaniu lepiej od Melisande. Mężczyzna podniósł się biorąc na siebie odpowiedzialność przekazania woźnicy jak powinni kierować się dalej, ona sama pozostała na miejscu. Gdy ruszyli dalej jedna z gałązek wydłużyła się zwisając między nimi. Melisande spojrzała na nią dostrzegając połyskujące, nieokreślone coś między nimi. Nie wyciągnęła jednak po nie ręki, obawiając się ozdobić dłoni niepotrzebnymi bliznami. Wyręczona przez lorda odetchnęła lekko. Spojrzała na niego oczekując informacji co też udało mu się odnaleźć. Gdy z jego ust wydobyły się słowa nachyliła się odrobinę do przodu, by zaraz jednak zwrócić uwagę w kierunku kobiety która również postanowiła wypowiedzieć się w temacie, który ogarnął ich powóz.
- Mogę? - zapytała wyciągając dłoń po rycinę i odbierając ją. Chciała zobaczyć ją dokładniej, przysunęła przed spojrzenie i zmarszczyła w charakterystycznym geście brwi. - Mocniej kojarzy mi się z zachodem. - powiedziała w końcu po kilku chwilach wpatrywania się w rycinę, skupiła się mocniej, próbując sobie przypomnieć kiedy widziała ją jako ostatnio i jaką nazwę nosiła. - Jeśli się nie mylę, to powinna być.. - zawahała się, coś w dali umysłu kształtowało się, próbując odnaleźć odpowiednią nazwę, ale nie była całkowicie przekonana, czy to właśnie ta jawi się przed jej spojrzeniem.
| zielarstwo I
- Mogę? - zapytała wyciągając dłoń po rycinę i odbierając ją. Chciała zobaczyć ją dokładniej, przysunęła przed spojrzenie i zmarszczyła w charakterystycznym geście brwi. - Mocniej kojarzy mi się z zachodem. - powiedziała w końcu po kilku chwilach wpatrywania się w rycinę, skupiła się mocniej, próbując sobie przypomnieć kiedy widziała ją jako ostatnio i jaką nazwę nosiła. - Jeśli się nie mylę, to powinna być.. - zawahała się, coś w dali umysłu kształtowało się, próbując odnaleźć odpowiednią nazwę, ale nie była całkowicie przekonana, czy to właśnie ta jawi się przed jej spojrzeniem.
| zielarstwo I
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Melisande Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Pasażerowie powozu I:
Cynthia i Alphard, po połączeniu sił, zdołali odczytać wskazówkę zamkniętą w kuli - a siła mięśni lorda sprawiła, że bez problemu zapoznali się z treścią sugestii. Nieco gorzej, zapewne przez napiętą coraz bardziej atmosferę, poszło im przekazywanie wieści woźnicy. Na szczęście Swatuchna stanęła na wysokości zadania i widząc chwiejących się na nogach arystokratów, zerwała się ze swego miejsca. - Ja, ja, ja wskażę! A państwo niech się sobą nacieszą, jak gołąbeczki - zapiszczała dramatycznie, po czym zwinnie wspięła się na siedzisko i zastukała w szybkę, wskazując kierującemu odpowiednią drogę. Szybką, wygodną, gładką.
Zarówno lord Black, jak i lady Malfoy znów mogl złapać pion: powrócili na wygodną kanapę, ale gwałtowne przyśpieszenie sprawiło, że ponownie znaleźli się bardzo blisko. Wręcz: w swych ramionach. Drobna i smukła sylwetka Cynthii przycisnęła się do boku ciemnowłosego polityka; obydwoje mogli wyraźnie poczuć swoje rozgrzane pędem ciała, kości oraz zapach drogich perfum i wody kolońskiej. Szybki pęd powozu utrudniał odsunięcie się, a para mogła spoglądać sobie głęboko w oczy - przy akompaniamencie wzruszonych westchnień Swatuchny.
Pasażerowie powozu II:
Una bezbłędnie odgadła arię - gdyby tylko słyszała to lady Adelaide, na pewno zachwyciłaby się wiadomościami lady Bulstrode z zakresu sztuki. Brunetce udało się także rozpoznać Cressidę; w końcu zorientowała się, że ma do czynienia z mamą bliźniąt oraz damą z rodu Fawley.
Isabelle szybko podjęła melodię: i choć w jej śpiewie można było odczytać odrobinę smutku, nostalgii lub ciężaru, to głos damy zabrzmiał czysto, wpasowując się w dźwięki pozytywki. Ta wkrótce wyśpiewała wskazówkę, dzięki której zwinna Una - zdecydowanie zasługująca na uznanie - ponownie dotarła do szybki, przekazując woźnicy informacje o najlepszej możliwej drodze.
Pęd powozu sprawił, że wszystkim zgromadzonym damom zakręciło się w głowie; dzwoneczki perliście trzepotały za oknem, a każda z pięknych arystokratek poczuła nagłą radość. Entuzjazm, wesołość; problemy wydały się mniejsze, liczyła się zabawa, prędkość i doskonałe towarzystwo. Każda z czarownic poczuła, że może swym towarzyszkom powiedzieć wszystko; skomplementować, podzielić się pikantnymi szczegółami listów miłosnych lub doświadczeniami małżeńskimi. W końcu znajdowały się razem w powozie - i nikt ich nie podsłuchiwał!
Pasażerowie powozu III:
Lord Shafiq wykazał się odwagą: nie bacząc na zranienia rąk, udało mu się wydobyć z ostrokrzewu zagadkę, ale niestety żadna z jego uroczych towarzyszek nie zdołała znaleźć odpowiedzi na zielarską sugestię. Zachary zdołał jednak rozpoznać rysy Elise - jeśli miał kiedyś styczność z szlachcianką, to w końcu mógł być pewien, kto uprzyjemnił mu towarzystwo podczas kuligu.
Pełnego wrażeń oraz dość nieprzyjemnych wibracji; pasażerom powozu nie udało się nakierować woźnicy na odpowiednią ścieżkę, przez co ponownie skręcili w boczną, mniej uczęszczaną alejkę parku. Owszem, o przepięknych, zaśnieżonych widokach za oknem, ale wertepy utrudniały utrzymanie się na siedzisku. Największe problemy z wyprostowaniem się miał Zachary - na jednym z zakrętów woźnica musiał zahaczyć kołem o jakąś gałąź, bo lord Shafiq zachwiał się gwałtownie, mogąc w ostatniej chwili zdecydować, w którą stronę się przewróci - czy na podołek lady Nott, czy na przód sukni drugiej damy. Innego wyjśćia niestety nie było, choć bezpośrednie zderzenie twarzy oraz przodu ciała z eleganckim materiałem, przykrywającym ciepłe ciało damy, na pewno nie będzie niczym przykrym. Na pewno zaś: wywołującym rumieniec oraz gorąc w trzewiach.
Wszystkie powozy dotarły w końcu na polanę tuż za monumentalnym pałacem. Pierwsze na placu pojawiły się powozy numer I i II; wjechały na zadbany, zaśnieżony trawnik w tym samym czasie, a śnieżynki unosiły się spod ich płóz srebrzystą mgiełką. Zgromadzeni już na zewnątrz - i nieco zmarznięci - goście przywitali obydwa powozy brawami; karoce okrążyły stworzony z cisu labirynt, ozdobiony świeczkami oraz lśniącymi wróżkami, po czym zatrzymały się na lekkim wzniesieniu tuż za nim, zajmując najlepsze miejsca. Dzięki temu pasażerowie mogli podziwiać pokaz magicznych sztucznych ogni z najlepszego miejsca - wystarczyło zerknąć przez szybę, by móc zachwycić się feerią barw, muzyką orkiestry dobiegającą z otwartych, balkonowych drzwi posiadłości i niesamowitym widokiem fajerwerków błyszczących na nocnym niebie.
Powóz numer III wjechał na polanę nieco później, zajął też gorsze miejsce widokowe, ale szlachcianki i lord bez problemu mogli obserwować pokaz sztucznych ogni w dość zaparowanej karocy.
Jeszcze zanim rozpoczęło się niesamowite widowisko, w każdej z karoc zmaterializował się wiklinowy koszyk: w środku były owoce, butelka wina, kieliszki oraz drobne upominki, mające uprzyjemnić pokaz fajerwerków i finał kuligu. Dla panów przygotowano także drobny podarunek: owiniętą wstęgą piersiówkę "Bez dna", wypełnioną najdoskonalszą whisky z piwnic Nottów. Damy zaś: złotą bransoletkę z małym wisiorkiem słowika. Dopiero pod koniec sylwestrowej zabawy arystokratki mogły dowiedzieć się, co otrzymały naprawdę: przed opuszczeniem Hampton Court służba odszukała posiadaczki biżuterii, ofiarowując im prawdziwy prezent: była to złota klatka z białym słowikiem, pięknym ptaszkiem, który swym śpiewem potrafił rozwiać wiele trosk oraz uprzyjemnić popołudniową herbatkę.
Szybkość powozów:
Powóz I: +, 0, 0, 0, +
Powóz II: 0, +, 0, 0, +
Powóz III: 0, 0, 0, +, 0
Liczba plusów = liczba razy, gdy powóz pomknął w dobrą stronę, przyśpieszając kulig
Mistrz Gry dziękuje za wspólną zabawę. Powiniście napisać posta kończącego (lub kontynuować rozgrywkę już bez MG). Do waszych ekwipunków zostaną przypisane drobne upominki, nie musicie zgłaszać tego w aktualizacjach.
Cynthia i Alphard, po połączeniu sił, zdołali odczytać wskazówkę zamkniętą w kuli - a siła mięśni lorda sprawiła, że bez problemu zapoznali się z treścią sugestii. Nieco gorzej, zapewne przez napiętą coraz bardziej atmosferę, poszło im przekazywanie wieści woźnicy. Na szczęście Swatuchna stanęła na wysokości zadania i widząc chwiejących się na nogach arystokratów, zerwała się ze swego miejsca. - Ja, ja, ja wskażę! A państwo niech się sobą nacieszą, jak gołąbeczki - zapiszczała dramatycznie, po czym zwinnie wspięła się na siedzisko i zastukała w szybkę, wskazując kierującemu odpowiednią drogę. Szybką, wygodną, gładką.
Zarówno lord Black, jak i lady Malfoy znów mogl złapać pion: powrócili na wygodną kanapę, ale gwałtowne przyśpieszenie sprawiło, że ponownie znaleźli się bardzo blisko. Wręcz: w swych ramionach. Drobna i smukła sylwetka Cynthii przycisnęła się do boku ciemnowłosego polityka; obydwoje mogli wyraźnie poczuć swoje rozgrzane pędem ciała, kości oraz zapach drogich perfum i wody kolońskiej. Szybki pęd powozu utrudniał odsunięcie się, a para mogła spoglądać sobie głęboko w oczy - przy akompaniamencie wzruszonych westchnień Swatuchny.
Pasażerowie powozu II:
Una bezbłędnie odgadła arię - gdyby tylko słyszała to lady Adelaide, na pewno zachwyciłaby się wiadomościami lady Bulstrode z zakresu sztuki. Brunetce udało się także rozpoznać Cressidę; w końcu zorientowała się, że ma do czynienia z mamą bliźniąt oraz damą z rodu Fawley.
Isabelle szybko podjęła melodię: i choć w jej śpiewie można było odczytać odrobinę smutku, nostalgii lub ciężaru, to głos damy zabrzmiał czysto, wpasowując się w dźwięki pozytywki. Ta wkrótce wyśpiewała wskazówkę, dzięki której zwinna Una - zdecydowanie zasługująca na uznanie - ponownie dotarła do szybki, przekazując woźnicy informacje o najlepszej możliwej drodze.
Pęd powozu sprawił, że wszystkim zgromadzonym damom zakręciło się w głowie; dzwoneczki perliście trzepotały za oknem, a każda z pięknych arystokratek poczuła nagłą radość. Entuzjazm, wesołość; problemy wydały się mniejsze, liczyła się zabawa, prędkość i doskonałe towarzystwo. Każda z czarownic poczuła, że może swym towarzyszkom powiedzieć wszystko; skomplementować, podzielić się pikantnymi szczegółami listów miłosnych lub doświadczeniami małżeńskimi. W końcu znajdowały się razem w powozie - i nikt ich nie podsłuchiwał!
Pasażerowie powozu III:
Lord Shafiq wykazał się odwagą: nie bacząc na zranienia rąk, udało mu się wydobyć z ostrokrzewu zagadkę, ale niestety żadna z jego uroczych towarzyszek nie zdołała znaleźć odpowiedzi na zielarską sugestię. Zachary zdołał jednak rozpoznać rysy Elise - jeśli miał kiedyś styczność z szlachcianką, to w końcu mógł być pewien, kto uprzyjemnił mu towarzystwo podczas kuligu.
Pełnego wrażeń oraz dość nieprzyjemnych wibracji; pasażerom powozu nie udało się nakierować woźnicy na odpowiednią ścieżkę, przez co ponownie skręcili w boczną, mniej uczęszczaną alejkę parku. Owszem, o przepięknych, zaśnieżonych widokach za oknem, ale wertepy utrudniały utrzymanie się na siedzisku. Największe problemy z wyprostowaniem się miał Zachary - na jednym z zakrętów woźnica musiał zahaczyć kołem o jakąś gałąź, bo lord Shafiq zachwiał się gwałtownie, mogąc w ostatniej chwili zdecydować, w którą stronę się przewróci - czy na podołek lady Nott, czy na przód sukni drugiej damy. Innego wyjśćia niestety nie było, choć bezpośrednie zderzenie twarzy oraz przodu ciała z eleganckim materiałem, przykrywającym ciepłe ciało damy, na pewno nie będzie niczym przykrym. Na pewno zaś: wywołującym rumieniec oraz gorąc w trzewiach.
Wszystkie powozy dotarły w końcu na polanę tuż za monumentalnym pałacem. Pierwsze na placu pojawiły się powozy numer I i II; wjechały na zadbany, zaśnieżony trawnik w tym samym czasie, a śnieżynki unosiły się spod ich płóz srebrzystą mgiełką. Zgromadzeni już na zewnątrz - i nieco zmarznięci - goście przywitali obydwa powozy brawami; karoce okrążyły stworzony z cisu labirynt, ozdobiony świeczkami oraz lśniącymi wróżkami, po czym zatrzymały się na lekkim wzniesieniu tuż za nim, zajmując najlepsze miejsca. Dzięki temu pasażerowie mogli podziwiać pokaz magicznych sztucznych ogni z najlepszego miejsca - wystarczyło zerknąć przez szybę, by móc zachwycić się feerią barw, muzyką orkiestry dobiegającą z otwartych, balkonowych drzwi posiadłości i niesamowitym widokiem fajerwerków błyszczących na nocnym niebie.
Powóz numer III wjechał na polanę nieco później, zajął też gorsze miejsce widokowe, ale szlachcianki i lord bez problemu mogli obserwować pokaz sztucznych ogni w dość zaparowanej karocy.
Jeszcze zanim rozpoczęło się niesamowite widowisko, w każdej z karoc zmaterializował się wiklinowy koszyk: w środku były owoce, butelka wina, kieliszki oraz drobne upominki, mające uprzyjemnić pokaz fajerwerków i finał kuligu. Dla panów przygotowano także drobny podarunek: owiniętą wstęgą piersiówkę "Bez dna", wypełnioną najdoskonalszą whisky z piwnic Nottów. Damy zaś: złotą bransoletkę z małym wisiorkiem słowika. Dopiero pod koniec sylwestrowej zabawy arystokratki mogły dowiedzieć się, co otrzymały naprawdę: przed opuszczeniem Hampton Court służba odszukała posiadaczki biżuterii, ofiarowując im prawdziwy prezent: była to złota klatka z białym słowikiem, pięknym ptaszkiem, który swym śpiewem potrafił rozwiać wiele trosk oraz uprzyjemnić popołudniową herbatkę.
- powozy:
powóz I
1. Cynthia Malfoy +
2. Alphard Black +
3. Skrzatka Swatuchna
powóz II
1. Isabelle Carrow
2. Una Bulstrode
3. Cressida Fawley
powóz III
1. Elise Nott
2. Zachary Shafiq +
3. Melisande Rosier
Plusy oznaczają spożyte kieliszki magicznego alkoholu.
- ZASADY ZABAWY:
Ogólne zasady:
Powozem kieruje woźnica, ale postaci są zobowiązane dać mu wskazówkę, którą alejką pragną pomknąć za moment. Każdy wóz wystartuje z innego miejsca w lesie, więc nie będą podążać jeden za drugim – kilkoma okrężnymi drogami trafią na miejsce.
Z woźnicą postaci komunikować będą się następująco: jedno puknięcie w dzielącą ich szybkę to skręt w lewo, dwa puknięcia – jazda do przodu, trzy puknięcia – w prawo.
1, Z uwagi na prędkość wozu dostanie się do szyby bywa niekiedy trudne; postać, która puka, musi rzucić kością na zwinność (zwinność mnożymy x2) i przezwyciężyć ST w wysokości 50. Przy każdym rzucie na pukanie rzuca dodatkowo kością k3. W przypadku nieudanego testu na zwinność uznaje się, że postać zapukała tyle razy, ile wypadło na kości k3.
a) Postać pukająca opisuje, ile razy puka, przy czym w przypadku sukcesu pozostałych postaci, uznaje się, że puka właściwie i zgodnie z powziętymi informacjami.
b) W przypadku ich porażki MG losuje właściwą ilość pukania i porównuje z przyjętą przez zespół.
c) Jeśli nikt nie zapuka, wóz gna w tę stronę, w którą gnał wcześniej, a mistrz gry losuje, czy jest to strona właściwa.
2. Jako pierwsi na polanę, gdzie odbędzie się pokaz sztucznych ogni, dojedzie powóz, który najwięcej razy wybierze najszybszą drogę
3. W każdej turze w wozie pojawiają się kieliszki z rozgrzewającym rumem. Postać powinna podkreślić także poza częścią fabularną posta, czy korzysta z przepysznego napoju.
4. Każdy wóz (jedna postać z trójki), oprócz działania, rzuca jeszcze raz, kością k6 - na sytuację losową, która zostanie wyjawiona w następnej turze.
Panowie otrzymali srebrne piersiówki "Bez Dna" - każdy z wygrawerowanym lordowskim tytułem i imieniem. Damom zaś wręczono słowiki: piękne, białe słowiki, zamknięte w klatce.
DODATKOWE:
- Można wykonać dodatkowy rzut na spostrzegawczość – przezwyciężenie ST 70 pozwala rozpoznać postać za maską (losujemy najwyżej raz na turę, wskazując jedną z postaci w wozie, na którą wykonywany jest rzut – można go ponawiać; rzutem na spostrzegawczość jest zawsze druga z wyrzuconych kośći).
- Każda postać w wozie wykonuje najwyżej jeden rzut (ew. spostrzegawczość jest traktowana jako drugi, dodatkowy rzut).
Podsumowując:
- Każdy powóz (jedna osoba z powozu) rzuca w turze kością k6.
- W każdej turze odnosicie się do wylosowanego zadania. Zadanie dzieli się na dwa etapy. Pierwszy etap, w razie niepowodzenia pierwszego rzutu, można spróbować wykonać PONOWNIE jeszcze jeden raz.
- Aby próbować etap drugi, należy wykonać poprawnie etap pierwszy.
- Każda z postaci w powozie może spróbować skierować woźnicę na szybszą drogę poprzez puknięcie: ST wynosi 50, rzucamy kością k100 (liczona jest zwinność). Dodatkowo postać rzuca kością k3.
Szybkość powozów:
Powóz I: +, 0, 0, 0, +
Powóz II: 0, +, 0, 0, +
Powóz III: 0, 0, 0, +, 0
Liczba plusów = liczba razy, gdy powóz pomknął w dobrą stronę, przyśpieszając kulig
Mistrz Gry dziękuje za wspólną zabawę. Powiniście napisać posta kończącego (lub kontynuować rozgrywkę już bez MG). Do waszych ekwipunków zostaną przypisane drobne upominki, nie musicie zgłaszać tego w aktualizacjach.
Okazało się, że myślała źle i to wcale nie była ta roślina, która pojawiła się w jej myślach. Cóż, może coś błędnie zapamiętała lub zwyczajnie zapomniała. Skoro nigdy nie przykładała się w Hogwarcie do nauki, to nic dziwnego, że za wiele wiedzy ze szkoły nie wyniosła. Rzadko zdarzały się jednak momenty, by żałowała, że zamiast uważać na lekcjach, wytrwale notować i uczyć się wolała odlatywać myślami w krainę bali, sukien i błyskotek. Nauka nie była dla niej, jej pisane było życie damy, choć jak się dzisiaj okazywało, czasem i na salonach przydawała się szkolna wiedza, co do której była pewna, że po egzaminach już i tak nigdy jej się to nie przyda.
Dobrze, że ciotki tu nie było i wolałaby, żeby lady Adelaide nie dowiedziała się, że najmłodsza na sabacie latorośl Nottów nie dała z siebie wszystkiego.
Powóz wciąż się trząsł, jadąc po nierównej drodze. Wraz z nim trzęsła się Elise, trzymająca się ławeczki, żeby nie spaść i nie zrobić żadnej, choćby najmniejszej dziurki w sukni. Ale w końcu, chyba wreszcie dojechali, choć niestety nie byli pierwsi, przez co ich powóz zajął gorsze miejsce i Elise nie mogła w pełni rozkoszować się widokiem fajerwerków. Jej usteczka wygięły się nieznacznie w wyrazie niezadowolenia z takiego stanu rzeczy, dlatego, dla poprawy nastroju, już po zabawie postanowiła wreszcie napić się z jednego z unoszących się w powozie kieliszków.
W powozie zmaterializowały się też drobne upominki w postaci owoców i wina, a także bransoletki z wisiorkiem słowika, którą założyła sobie na nadgarstek. W tamtym momencie nie wiedziała jeszcze, że właściwy podarek otrzyma później i będzie to uroczy ptaszek, idealny dla tak umuzykalnionej damy. Humor pogorszony przez niemożność nacieszenia się w pełni pokazem fajerwerków z pewnością się poprawił. Zdawała sobie też sprawę, że właśnie zaczął się nowy rok, oby lepszy od poprzedniego. Oby otworzył przed nią nowe możliwości, przyniósł wiele nowych znajomości i może nawet wymarzony pierścionek zaręczynowy na palcu? W sierpniu miała wszak skończyć dziewiętnaście lat. Och, naprawdę była ciekawa tego, co przyniesie ten rok. Oby dużo ciekawych wydarzeń towarzyskich i pięknych bali, i jak najmniej frustracji i smutków, bo w październiku przeżyła ich tyle, że chyba wyrobiła normę na kilka lat.
Nie udało jej się rozpoznać damy, ale wiedziała, że jednym z towarzyszy kuligu był lord Shafiq, do którego uśmiechnęła się uprzejmie. Przed opuszczeniem powozu obojgu towarzyszom przejażdżki podziękowała za towarzystwo, a później, gdy zakończył się pokaz fajerwerków, postanowiła schronić się w ciepłych murach dworu, żeby się ogrzać. Reszta sabatu upłynęła jej zatem w przyjemnej atmosferze, a pod koniec zabawy otrzymała jeszcze ślicznego słowika.
| zt.
Dobrze, że ciotki tu nie było i wolałaby, żeby lady Adelaide nie dowiedziała się, że najmłodsza na sabacie latorośl Nottów nie dała z siebie wszystkiego.
Powóz wciąż się trząsł, jadąc po nierównej drodze. Wraz z nim trzęsła się Elise, trzymająca się ławeczki, żeby nie spaść i nie zrobić żadnej, choćby najmniejszej dziurki w sukni. Ale w końcu, chyba wreszcie dojechali, choć niestety nie byli pierwsi, przez co ich powóz zajął gorsze miejsce i Elise nie mogła w pełni rozkoszować się widokiem fajerwerków. Jej usteczka wygięły się nieznacznie w wyrazie niezadowolenia z takiego stanu rzeczy, dlatego, dla poprawy nastroju, już po zabawie postanowiła wreszcie napić się z jednego z unoszących się w powozie kieliszków.
W powozie zmaterializowały się też drobne upominki w postaci owoców i wina, a także bransoletki z wisiorkiem słowika, którą założyła sobie na nadgarstek. W tamtym momencie nie wiedziała jeszcze, że właściwy podarek otrzyma później i będzie to uroczy ptaszek, idealny dla tak umuzykalnionej damy. Humor pogorszony przez niemożność nacieszenia się w pełni pokazem fajerwerków z pewnością się poprawił. Zdawała sobie też sprawę, że właśnie zaczął się nowy rok, oby lepszy od poprzedniego. Oby otworzył przed nią nowe możliwości, przyniósł wiele nowych znajomości i może nawet wymarzony pierścionek zaręczynowy na palcu? W sierpniu miała wszak skończyć dziewiętnaście lat. Och, naprawdę była ciekawa tego, co przyniesie ten rok. Oby dużo ciekawych wydarzeń towarzyskich i pięknych bali, i jak najmniej frustracji i smutków, bo w październiku przeżyła ich tyle, że chyba wyrobiła normę na kilka lat.
Nie udało jej się rozpoznać damy, ale wiedziała, że jednym z towarzyszy kuligu był lord Shafiq, do którego uśmiechnęła się uprzejmie. Przed opuszczeniem powozu obojgu towarzyszom przejażdżki podziękowała za towarzystwo, a później, gdy zakończył się pokaz fajerwerków, postanowiła schronić się w ciepłych murach dworu, żeby się ogrzać. Reszta sabatu upłynęła jej zatem w przyjemnej atmosferze, a pod koniec zabawy otrzymała jeszcze ślicznego słowika.
| zt.
Powóz pomknął szybko, w rytm śpiewu Isabelle - który z każdą chwilą stawał się coraz czystszy i radośniejszy. Młoda lady umilkła wreszcie i wybuchła śmiechem, zdumiona, że potrafi tak ładnie śpiewać. Że potrafi nadal się cieszyć.
Z iskrzącymi oczyma, powiodła wzrokiem po swoich towarzyszkach. Nadal nie rozpoznała żadnej z nich, a jej tożsamość - z tym ciężarnym brzuchem - zapewne nie była zagadką. Nagle jednak przestało ją to krępować. Były tutaj same, przyjazne, zbliżone do siebie dziwnie stresującą zabawą. A teraz stres zniknął, nie pojawiały się nowe zagadki, powóz mknął szybciutko i wygodnie.
-Co za pęd! Proszę mi wierzyć, miłe lady, o wiele przyjemniej bawić się bez mężczyzn! - zachichotała, wspominając zdradę Percivala, wyniosłą troskę ojca i chłód łaskawego nestora. -Och, jakże chciałabym być wolna! - westchnęła, wpatrując się w pędzący krajobraz za oknem.
Oprzytomniała, gdy dojechali na miejsce. Uprzejmie pożegnała się z arystokratkami, mając nadzieję, że nie powtórzą nikomu jej zbyt spontanicznych wyznań. Zabrała z powozu również soczyste jabłko i z wdzięcznością przyjęła bransoletkę.
Korzystając z szybkiego przyjazdu na miejsce, mogła obserwować przepiękne fajerwerki jak na dłoni. Faeria barw na moment pozwoliła jej zapomnieć o troskach, ale wybicie północy smutno przypomniało jej o tym, że wita Nowy Rok bez męża. Że jej noworoczne postanowienie na 1956, by być jak najlepszą żoną, jest nieaktualne od października. Że pod sercem nosi technicznie półsierotę, bękarta bez nazwiska. Nagle zrobiło się jej ciężko na sercu. Zagryzła wargi, utrzymując wymuszony uśmiech jeszcze przez kilka minut. Potem zaś odszukała ojca i przypomniała mu o obietnicy, że po północy będzie mogła udać się do domu. Pokazała się publicznie z podniesioną głową i uczestniczyła we wszystkich ważnych aktywnościach, wypełniając obowiązki lady Carrow. Teraz zaś należała się jej chwila odpoczynku, jak każdej ciężarnej kobiecie.
Pożegnalny prezent, słowik w klatce, przypomniał jej o jej własnej złotej klatce. Jakże chciałaby być wolna i świętować Nowy Rok z Percivalem! Czy był teraz w Dolinie Godryka? Czy ukrywał się i pił szampana do lustra w domu - albo, co gorsza, z kochanką? Te myśli towarzyszyły jej, gdy przedwcześnie wracała do Sandal Castle.
/zt
Z iskrzącymi oczyma, powiodła wzrokiem po swoich towarzyszkach. Nadal nie rozpoznała żadnej z nich, a jej tożsamość - z tym ciężarnym brzuchem - zapewne nie była zagadką. Nagle jednak przestało ją to krępować. Były tutaj same, przyjazne, zbliżone do siebie dziwnie stresującą zabawą. A teraz stres zniknął, nie pojawiały się nowe zagadki, powóz mknął szybciutko i wygodnie.
-Co za pęd! Proszę mi wierzyć, miłe lady, o wiele przyjemniej bawić się bez mężczyzn! - zachichotała, wspominając zdradę Percivala, wyniosłą troskę ojca i chłód łaskawego nestora. -Och, jakże chciałabym być wolna! - westchnęła, wpatrując się w pędzący krajobraz za oknem.
Oprzytomniała, gdy dojechali na miejsce. Uprzejmie pożegnała się z arystokratkami, mając nadzieję, że nie powtórzą nikomu jej zbyt spontanicznych wyznań. Zabrała z powozu również soczyste jabłko i z wdzięcznością przyjęła bransoletkę.
Korzystając z szybkiego przyjazdu na miejsce, mogła obserwować przepiękne fajerwerki jak na dłoni. Faeria barw na moment pozwoliła jej zapomnieć o troskach, ale wybicie północy smutno przypomniało jej o tym, że wita Nowy Rok bez męża. Że jej noworoczne postanowienie na 1956, by być jak najlepszą żoną, jest nieaktualne od października. Że pod sercem nosi technicznie półsierotę, bękarta bez nazwiska. Nagle zrobiło się jej ciężko na sercu. Zagryzła wargi, utrzymując wymuszony uśmiech jeszcze przez kilka minut. Potem zaś odszukała ojca i przypomniała mu o obietnicy, że po północy będzie mogła udać się do domu. Pokazała się publicznie z podniesioną głową i uczestniczyła we wszystkich ważnych aktywnościach, wypełniając obowiązki lady Carrow. Teraz zaś należała się jej chwila odpoczynku, jak każdej ciężarnej kobiecie.
Pożegnalny prezent, słowik w klatce, przypomniał jej o jej własnej złotej klatce. Jakże chciałaby być wolna i świętować Nowy Rok z Percivalem! Czy był teraz w Dolinie Godryka? Czy ukrywał się i pił szampana do lustra w domu - albo, co gorsza, z kochanką? Te myśli towarzyszyły jej, gdy przedwcześnie wracała do Sandal Castle.
/zt
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Niestety śpiewanie arii okazało się zadaniem znacznie trudniejszym niż śpiewanie dziecięcych kołysanek. Jej muzyczne uzdolnienia prezentowały poziom dość podstawowy, zawsze bowiem bardziej ciągnęło ją do malarstwa. Na szczęście Isabelle uratowała sytuację, a dzięki stukaniu drugiej z dam, której Cressida nie rozpoznawała, powóz skręcił we właściwą ścieżkę, szybko pędząc przez ogrody lady Nott.
I dziewczątku udzieliła się ta nagła radość i lekkość. Na moment zapomniała o tym, jak została potraktowana w ogrodach przez niestety byłą już przyjaciółkę, na której, wbrew rozsądkowi, wciąż jej zależało. Gdyby mogła, chętnie zamieniłaby te wszystkie płytkie, powierzchowne i świeże znajomości zawarte po skończeniu szkoły za przychylność Cynthii, która już jej nie chciała. Łzy dawno zaschły na jej policzkach i nawet brak męża u boku nie był w tej chwili tak dotkliwy. Czuła zresztą, że moment spotkania już się zbliża, że lada moment dotrą na miejsce i tam odnajdzie Williama.
Słowa Isabelle pewnie skonsternowałyby ją dość mocno, gdyby nie to, że wcześniej ją rozpoznała, i poczułaby się zgorszona tak postępowymi słowami. Ale biorąc pod uwagę fakt, że lady Carrow została zdradzona i porzucona przez męża, który wolał odwrócić się od swojego rodu i od niej niż być przykładnym mężem i ojcem mającego się niedługo pojawić na świecie dziecka, Cressie mogła zrozumieć i wybaczyć te słowa. Kobieta potraktowana w taki sposób miała pełne prawo czuć się rozczarowaną mężczyznami, skoro mąż, który miał się nią opiekować, zdradził ją i swoją rodzinę, a także sprowadził na nią hańbę, zaś na nienarodzone dziecko piętno bękarta.
Ale nie wypadało jej powiedzieć głośno niczego, co mogłoby obnażyć tożsamość damy, w końcu Isabelle mogła chcieć zachować to w tajemnicy. Kiedy indziej mogła wyrazić jej swoje współczucie.
- Ja jednak czekam na moment, kiedy znowu dołączę do męża. Zostaliśmy rozdzieleni w momencie szukania drogi do powozów... – powiedziała cichutko. Nie chciała spędzać nowego roku sama, bez męża u boku, albo chociaż siostry, ale w tej chwili jej lęk przed taką perspektywą się zmniejszył, szybki pęd powozu był bowiem zbyt przyjemny.
I po chwili rzeczywiście były na miejscu, a powóz zatrzymał się na niewielkim wzniesieniu, skąd mogły obserwować pokaz sztucznych ogni prosto przez okna karocy. Cressida żałowała co prawda, że nie mogła w tym momencie spleść dłoni z tą należącą do męża, ale już za chwilę zamierzała do niego dołączyć i nie rozstawać się z nim już do końca sabatu. W karocy pojawiły się też upominki, i Cressie mogła poczęstować się dobrym winem i owocami. Każda z nich otrzymała też bransoletkę z wizerunkiem słowika. Młódka założyła swoją na nadgarstek, nie wiedząc jeszcze, że to dopiero część prezentu.
Później, już po zakończeniu pokazu grzecznie pożegnała się z damami. Podejrzewała, że obie mogły ją rozpoznać, jej charakterystyczny kolor włosów z pewnością ułatwiał zadanie, bo ruda barwa kosmyków nie była tu dziś często spotykana. Później szybko opuściła powóz, by odnaleźć Williama, a kiedy go znalazła, z ulgą chwyciła go za rękę. W miejscu publicznym nie wypadało się do niego przytulić, więc zadowoliła się jedynie spleceniem razem ich palców. Nie patrzyła w kierunku innych powozów, bojąc się, że znowu ujrzy Cynthię i świeżo odzyskany dobry nastrój pryśnie, a pod maską policzki ponownie zostaną zroszone łzami.
Jak się okazało, zanim opuścili tereny Hampton Court już po zakończeniu balu, miała otrzymać jeszcze jeden prezent. Ktoś ze służby odnalazł ją i podarował jej klatkę z przepięknym słowikiem. Prezent ten niezwykle ucieszył Cressidę, która jako zwierzęcousta posiadała dar rozmowy z ptakami. Prawdopodobnie nikt prócz niej nie rozumiał tego, co mówił do niej ptaszek, gdy tylko wyczuł jej moc. Nawet William, który wiedział o odmienności swojej małżonki, mógł wyczuć jej szczerą radość.
| zt.
I dziewczątku udzieliła się ta nagła radość i lekkość. Na moment zapomniała o tym, jak została potraktowana w ogrodach przez niestety byłą już przyjaciółkę, na której, wbrew rozsądkowi, wciąż jej zależało. Gdyby mogła, chętnie zamieniłaby te wszystkie płytkie, powierzchowne i świeże znajomości zawarte po skończeniu szkoły za przychylność Cynthii, która już jej nie chciała. Łzy dawno zaschły na jej policzkach i nawet brak męża u boku nie był w tej chwili tak dotkliwy. Czuła zresztą, że moment spotkania już się zbliża, że lada moment dotrą na miejsce i tam odnajdzie Williama.
Słowa Isabelle pewnie skonsternowałyby ją dość mocno, gdyby nie to, że wcześniej ją rozpoznała, i poczułaby się zgorszona tak postępowymi słowami. Ale biorąc pod uwagę fakt, że lady Carrow została zdradzona i porzucona przez męża, który wolał odwrócić się od swojego rodu i od niej niż być przykładnym mężem i ojcem mającego się niedługo pojawić na świecie dziecka, Cressie mogła zrozumieć i wybaczyć te słowa. Kobieta potraktowana w taki sposób miała pełne prawo czuć się rozczarowaną mężczyznami, skoro mąż, który miał się nią opiekować, zdradził ją i swoją rodzinę, a także sprowadził na nią hańbę, zaś na nienarodzone dziecko piętno bękarta.
Ale nie wypadało jej powiedzieć głośno niczego, co mogłoby obnażyć tożsamość damy, w końcu Isabelle mogła chcieć zachować to w tajemnicy. Kiedy indziej mogła wyrazić jej swoje współczucie.
- Ja jednak czekam na moment, kiedy znowu dołączę do męża. Zostaliśmy rozdzieleni w momencie szukania drogi do powozów... – powiedziała cichutko. Nie chciała spędzać nowego roku sama, bez męża u boku, albo chociaż siostry, ale w tej chwili jej lęk przed taką perspektywą się zmniejszył, szybki pęd powozu był bowiem zbyt przyjemny.
I po chwili rzeczywiście były na miejscu, a powóz zatrzymał się na niewielkim wzniesieniu, skąd mogły obserwować pokaz sztucznych ogni prosto przez okna karocy. Cressida żałowała co prawda, że nie mogła w tym momencie spleść dłoni z tą należącą do męża, ale już za chwilę zamierzała do niego dołączyć i nie rozstawać się z nim już do końca sabatu. W karocy pojawiły się też upominki, i Cressie mogła poczęstować się dobrym winem i owocami. Każda z nich otrzymała też bransoletkę z wizerunkiem słowika. Młódka założyła swoją na nadgarstek, nie wiedząc jeszcze, że to dopiero część prezentu.
Później, już po zakończeniu pokazu grzecznie pożegnała się z damami. Podejrzewała, że obie mogły ją rozpoznać, jej charakterystyczny kolor włosów z pewnością ułatwiał zadanie, bo ruda barwa kosmyków nie była tu dziś często spotykana. Później szybko opuściła powóz, by odnaleźć Williama, a kiedy go znalazła, z ulgą chwyciła go za rękę. W miejscu publicznym nie wypadało się do niego przytulić, więc zadowoliła się jedynie spleceniem razem ich palców. Nie patrzyła w kierunku innych powozów, bojąc się, że znowu ujrzy Cynthię i świeżo odzyskany dobry nastrój pryśnie, a pod maską policzki ponownie zostaną zroszone łzami.
Jak się okazało, zanim opuścili tereny Hampton Court już po zakończeniu balu, miała otrzymać jeszcze jeden prezent. Ktoś ze służby odnalazł ją i podarował jej klatkę z przepięknym słowikiem. Prezent ten niezwykle ucieszył Cressidę, która jako zwierzęcousta posiadała dar rozmowy z ptakami. Prawdopodobnie nikt prócz niej nie rozumiał tego, co mówił do niej ptaszek, gdy tylko wyczuł jej moc. Nawet William, który wiedział o odmienności swojej małżonki, mógł wyczuć jej szczerą radość.
| zt.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Otarcia oraz drobne zranienia na dłoni, którą bez wahania sięgnął po wskazówkę miały być mu miłym wspomnieniem czasu spędzonego z lady Nott oraz drugą z dam, której tożsamości nie był w stanie rozpoznać. Młodziutka Elise zapadła mu w pamięć szczególnie mocno po złowieniu jej wianka w trakcie letniego festiwalu oraz tych chwil, które właśnie wtedy z nią spędził. Wiedział, że skądś znał ten głos, a teraz wreszcie miał absolutną pewność. Niestety ta korzyść najwyraźniej miała pozostać niewypowiedzianą. Ani jego domysły, ani próby obecnych towarzyszek nie przyniosły odpowiedzi, którędy winni pokierować woźnicę. Ten i tak finalnie skierował się w ostatnim kierunku, który mu wskazano, wybierając ścieżkę wyboistą, niemal ekscytującą, pozbawioną spokoju. Wprawdzie nie tego oczekiwał od przejażdżki na pokaz sztucznych ogni, a z całą pewnością nie spodziewał się, że w pewnym momencie tak zatrzęsie powozem, iż nie będzie w stanie zachować równowagi, dość niefortunnie lądując twarzą na podołku Elise. Oddzielony porcelanową maską od materiału sukni był w stanie poczuć kształt jej ciała – zaraz też podniósł się, zza demonicznego oblicza rzucając przepraszające spojrzenie, nie chcąc ryzykować zachwianiem własnego głosu w tak zawstydzającej sytuacji. Stosowne przemilczenie niefortunnego wypadku uznał za właściwe; nie chciał wszak wprowadzać Elise w skrępowanie, kiedy miała szansę zachować twarz oraz honor, skrywając się za kostiumową maską.
Przez resztę przejażdżki nie zwracał uwagi na obecne damy. Przez zaparowaną szybę zerkał ku ośnieżonym widokom, podziwiając je zbyt krótko, jak uświadomił sobie, gdy wjechali na polanę, z której mieli oglądać pokaz fajerwerków. Wzrokiem śledził feerię barw rozbłyskującą na niebie raz po raz, będącą wyraźnym potwierdzeniem, iż nadszedł kolejny rok. We własnej wyobraźni widział tych wszystkich, którzy składali sobie życzenia pomyślności, ciesząc się z kresu anomalii targających brytyjskie wyspy. Dla niego jednak oznaczało to wzmożoną aktywność. Wojna trwała. Brał w niej udział, będąc czynnie zaangażowanym i wiedział doskonale, że nie było miejsca na labę czy odpoczynek. Musiał podjąć wszelkie możliwe kroki, aby zapewnić bezpieczeństwo własnej rodzinie, zaopiekować się siostrami, odpowiedzialnie pełnić powierzoną mu rolę przedstawiciela rodu oraz woli samego nestora, a przede wszystkim utrzymać delikatną równowagę, którą zachwiano w momencie zdradzenia ideałów szlachetnej krwi płynącej w jego (i nie tylko) żyłach. Był to zaledwie początek, choć miał wrażenie, jakby było znacznie później i powinien zacząć planować odpowiednie działania mające przynieść zwycięstwo. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na towarzyszące mu damy oraz na niknące otarcia o kolce ostrokrzewu, aby jeszcze na moment zapomnieć i zatracić się w zabawie zorganizowanej przez lady Nott. Sięgnął do wiklinowego kosza, w dłoń chwytając piersiówkę przeznaczoną dla niego, z wdzięcznością obracając ją w rękach nim oddał się ostatnim chwilom zwieńczonego pokazu sztucznych ogni i opuścił karocę.
z/t
Przez resztę przejażdżki nie zwracał uwagi na obecne damy. Przez zaparowaną szybę zerkał ku ośnieżonym widokom, podziwiając je zbyt krótko, jak uświadomił sobie, gdy wjechali na polanę, z której mieli oglądać pokaz fajerwerków. Wzrokiem śledził feerię barw rozbłyskującą na niebie raz po raz, będącą wyraźnym potwierdzeniem, iż nadszedł kolejny rok. We własnej wyobraźni widział tych wszystkich, którzy składali sobie życzenia pomyślności, ciesząc się z kresu anomalii targających brytyjskie wyspy. Dla niego jednak oznaczało to wzmożoną aktywność. Wojna trwała. Brał w niej udział, będąc czynnie zaangażowanym i wiedział doskonale, że nie było miejsca na labę czy odpoczynek. Musiał podjąć wszelkie możliwe kroki, aby zapewnić bezpieczeństwo własnej rodzinie, zaopiekować się siostrami, odpowiedzialnie pełnić powierzoną mu rolę przedstawiciela rodu oraz woli samego nestora, a przede wszystkim utrzymać delikatną równowagę, którą zachwiano w momencie zdradzenia ideałów szlachetnej krwi płynącej w jego (i nie tylko) żyłach. Był to zaledwie początek, choć miał wrażenie, jakby było znacznie później i powinien zacząć planować odpowiednie działania mające przynieść zwycięstwo. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na towarzyszące mu damy oraz na niknące otarcia o kolce ostrokrzewu, aby jeszcze na moment zapomnieć i zatracić się w zabawie zorganizowanej przez lady Nott. Sięgnął do wiklinowego kosza, w dłoń chwytając piersiówkę przeznaczoną dla niego, z wdzięcznością obracając ją w rękach nim oddał się ostatnim chwilom zwieńczonego pokazu sztucznych ogni i opuścił karocę.
z/t
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Próbowała zastukać odpowiednią liczbę razy, a przy tym nie wpaść na stojącego obok lorda, lecz zabrakło jej szczęścia i zachwiała się, przez co nie trafiła w szybkę oddzielającą wnętrze karocy od woźnicy. Wtedy jednak z zajmowanego do tej pory miejsca poderwała się skrzatka, nie tylko zwinnie wspinając się na kanapę, wskazując właściwą drogę, ale i kontynuując swe podyktowane zamiłowaniem do romansu, a przy tym jakże niestosowne wywody. Panna Malfoy przelotnie ściągnęła usta w wąską kreskę, próbując stłumić narastającą irytację - wynikała ona tylko i wyłącznie ze skrępowania, które odczuwała, a do którego nijak nie przywykła. Wszak salonowe gierki opierały się na niedopowiedzeniach, zawoalowanych sugestiach, nie zaś na grubiańskich zachętach, by nacieszyć się sobą jak... jak gołąbeczki. I choć towarzystwo Swatuchny jej obrzydło - czy przyzwoitka powinna zachowywać się w taki sposób? namawiać ich do przekraczania granic? - to wiedziała, że nie powinna dawać upustu swemu rozdrażnieniu. Chociażby przez wzgląd na lady Adelajdę, tę, która nie zapomniała o niej, posłała zaproszenie na sabat i dała tym samym okazję do powrotu na angielskie salony.
Odziana w krwistą czerwień panienka ostrożnie zasiadła na kanapie, odczuwając przy tym przyjemne uniesienie; wóz skręcił we wskazaną przez nich dróżkę, a po charakterystycznym, towarzyszącym sukcesowi uczuciu wnosiła, że w spokoju przebędą ostatni odcinek trasy. Wtedy jednak nagle przyśpieszyli, co wytrąciło niespodziewającą się takiego obrotu spraw lady z równowagi, a z jej piersi wyrwał się cichy okrzyk zdumienia. Niewiele później poczuła zaskakującą, wprawiającą w jeszcze większe zawstydzenie bliskość lorda. Nigdy jeszcze nie była w takiej sytuacji, bo przecież nie powinna być w takiej sytuacji; rozsądek nakazywał jej odsunąć się i to jak najszybciej, lecz pęd powozu znacznie to utrudniał, jeśli nie całkowicie uniemożliwiał. Za wszelką cenę starała się ignorować szybsze bicie nieposłusznego serca, zapanować nad pokrywającymi blade policzki rumieńcami. Jednak przez zażenowanie i onieśmielenie przebijało się coś jeszcze, coś, co zaskoczyło ją bardziej niż nagłe skrócenie dzielącej ich odległości - niepoprawna ekscytacja. I to przez nią, otumaniona doznaniem, nie mogła odwrócić wzroku, bezwolnie odszukując spojrzeniem pobłyskujące zza złotej maski oczy nieznajomego. Z tego samego powodu łapczywie wdychała roztaczającą się wokół niego woń wybranej na ten wieczór wody kolońskiej...
Dopiero po chwili dosłyszała rozanielone westchnienia skrzatki, które podziałały na nią i jej wymykającą się spod kontroli wyobraźnię jak kubeł zimnej wody. - Przepraszam - powiedziała cicho i oszczędnie, by nie zdradzić się z drżeniem głosu, kiedy już oprzytomniała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok; zachłysnęła się bliskością lorda, który jeszcze w trakcie spotkania w komnacie południowej zdał się jej interesującym rozmówcą... Lecz przecież nie tak miało to wyglądać. Czy Swatuchna opowie swej pani o tym zajściu ze szczegółami? A jeśli tak, czy zaczną krążyć plotki? Czy dotrą one do uszu Armanda...? Kiedy już wóz spowolnił, a pęd przestał wpychać ich sobie w ramiona, Cynthia z wdzięcznością skorzystała z pomocy szlachcica i w milczeniu zajęła miejsce na kanapie, tuż przy oknie.
W końcu zajechali na miejsce i zatrzymali się na niewielkim wzniesieniu przy Hampton Court, a w powozie zmaterializował się wiklinowy koszyk z owocami, winem i drobnymi podarkami. Ona zaś do końca spotkania nie potrafiła odzyskać swobody, z którą zachowywała się w trakcie wróżb czy jeszcze na początku ich przejażdżki; co jakiś czas spoglądała ku lordowi, więcej uwagi poświęcała jednak rozjaśniającym niebo fajerwerkom. Sprzeczne uczucia dotyczące niedawnego zdarzenia mieszały się z tymi dotyczącymi noworocznego pokazu - chciałaby już wiedzieć, co spotka ją w przeciągu najbliższych miesięcy, by móc się do tego lepiej przygotować. Przemyśleć wszelkie za i przeciw, obrać najlepszą możliwą strategię... Wypiła ostatni tego wieczoru kieliszek alkoholu, ozdobiła nadgarstek subtelną bransoletką z zawieszką w kształcie niewielkiego ptaszka, a w końcu, gdy ostatnie fajerwerki zniknęły, grzecznie pożegnała się ze współtowarzyszami, posłała lordowi ostatnie spojrzenie i opuściła karocę z zamiarem odszukania ojca. Musiała dowiedzieć się, kim był ów tajemniczy nieznajomy.
Nim jeszcze wraz z rodziną powróciła do ich rodzinnej posiadłości, służba odszukała ją wśród tłumu i wręczyła złotą klatkę ze słowikiem. I choć był to w założeniu piękny podarek, to Cynthii przypominał on o jej własnym zniewoleniu.
| zt
Odziana w krwistą czerwień panienka ostrożnie zasiadła na kanapie, odczuwając przy tym przyjemne uniesienie; wóz skręcił we wskazaną przez nich dróżkę, a po charakterystycznym, towarzyszącym sukcesowi uczuciu wnosiła, że w spokoju przebędą ostatni odcinek trasy. Wtedy jednak nagle przyśpieszyli, co wytrąciło niespodziewającą się takiego obrotu spraw lady z równowagi, a z jej piersi wyrwał się cichy okrzyk zdumienia. Niewiele później poczuła zaskakującą, wprawiającą w jeszcze większe zawstydzenie bliskość lorda. Nigdy jeszcze nie była w takiej sytuacji, bo przecież nie powinna być w takiej sytuacji; rozsądek nakazywał jej odsunąć się i to jak najszybciej, lecz pęd powozu znacznie to utrudniał, jeśli nie całkowicie uniemożliwiał. Za wszelką cenę starała się ignorować szybsze bicie nieposłusznego serca, zapanować nad pokrywającymi blade policzki rumieńcami. Jednak przez zażenowanie i onieśmielenie przebijało się coś jeszcze, coś, co zaskoczyło ją bardziej niż nagłe skrócenie dzielącej ich odległości - niepoprawna ekscytacja. I to przez nią, otumaniona doznaniem, nie mogła odwrócić wzroku, bezwolnie odszukując spojrzeniem pobłyskujące zza złotej maski oczy nieznajomego. Z tego samego powodu łapczywie wdychała roztaczającą się wokół niego woń wybranej na ten wieczór wody kolońskiej...
Dopiero po chwili dosłyszała rozanielone westchnienia skrzatki, które podziałały na nią i jej wymykającą się spod kontroli wyobraźnię jak kubeł zimnej wody. - Przepraszam - powiedziała cicho i oszczędnie, by nie zdradzić się z drżeniem głosu, kiedy już oprzytomniała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok; zachłysnęła się bliskością lorda, który jeszcze w trakcie spotkania w komnacie południowej zdał się jej interesującym rozmówcą... Lecz przecież nie tak miało to wyglądać. Czy Swatuchna opowie swej pani o tym zajściu ze szczegółami? A jeśli tak, czy zaczną krążyć plotki? Czy dotrą one do uszu Armanda...? Kiedy już wóz spowolnił, a pęd przestał wpychać ich sobie w ramiona, Cynthia z wdzięcznością skorzystała z pomocy szlachcica i w milczeniu zajęła miejsce na kanapie, tuż przy oknie.
W końcu zajechali na miejsce i zatrzymali się na niewielkim wzniesieniu przy Hampton Court, a w powozie zmaterializował się wiklinowy koszyk z owocami, winem i drobnymi podarkami. Ona zaś do końca spotkania nie potrafiła odzyskać swobody, z którą zachowywała się w trakcie wróżb czy jeszcze na początku ich przejażdżki; co jakiś czas spoglądała ku lordowi, więcej uwagi poświęcała jednak rozjaśniającym niebo fajerwerkom. Sprzeczne uczucia dotyczące niedawnego zdarzenia mieszały się z tymi dotyczącymi noworocznego pokazu - chciałaby już wiedzieć, co spotka ją w przeciągu najbliższych miesięcy, by móc się do tego lepiej przygotować. Przemyśleć wszelkie za i przeciw, obrać najlepszą możliwą strategię... Wypiła ostatni tego wieczoru kieliszek alkoholu, ozdobiła nadgarstek subtelną bransoletką z zawieszką w kształcie niewielkiego ptaszka, a w końcu, gdy ostatnie fajerwerki zniknęły, grzecznie pożegnała się ze współtowarzyszami, posłała lordowi ostatnie spojrzenie i opuściła karocę z zamiarem odszukania ojca. Musiała dowiedzieć się, kim był ów tajemniczy nieznajomy.
Nim jeszcze wraz z rodziną powróciła do ich rodzinnej posiadłości, służba odszukała ją wśród tłumu i wręczyła złotą klatkę ze słowikiem. I choć był to w założeniu piękny podarek, to Cynthii przypominał on o jej własnym zniewoleniu.
| zt
Sanctimonia vincet semper
Cynthia Malfoy
Zawód : Dama, historyczka, dramatopisarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
A wolf is a wolf,
even in a cage,
even dressed in silk.
even in a cage,
even dressed in silk.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W pędzącym powozie nie potrafił wykazać się odpowiednią zwinnością, aby móc bez problemu wskazać woźnicy dalszą drogę. Chwiejne wsparł się dłonią o jedną z ozdobnych ścian bajkowej karocy, aby następnie spróbować ostrożnie opaść na jedną z kanap, co wcale łatwym zadaniem nie było. I starał się nie myśleć o interwencji damy jako czymś uwłaczającym dla męskiej dumy, wolał docenić jej starania, jak i pojawiającą się w niej chęć do działania. Szybko podzielił się z nią treścią wskazówki, ale na niewiele się to zdało, bo i szlachciance szczęście nie dopisało. Ostatecznie poratowała ich skrzatka, istota już nazbyt irytująca przez romansowy szał, w jakim się już całkiem pogubiła. Łudził się, że ta okropna swatka nie zechce ubarwiać rzeczywistości przez swą panią, bo tylko tego mu brakowało, aby lady Nott zawierzyła takiej wątpliwej relacji. Zdołał jednak zdusić w sobie surowe pouczenia wobec magicznej istoty, gdy wóz pojechał dalej bez napotkania jakichkolwiek trudności.
Tempo jazdy w jednej chwili stało się wręcz szalone, przez co dwa ciała niespodziewanie spotkały się ze sobą. Gorąco i duszność w powozie były efektem zażenowania przedstawicielstwa szlacheckiego stanu, którego tylko rozmarzona Swatuchna nie dostrzegała. Ale na krótką chwilę zupełnie zapomniał o jej obecności, gdy do jego boku przywarła kobieca sylwetka. Poczuł cudze ciepło, woń delikatnych perfum o kwiatowej nucie, dostrzegł też wybijające spod maski zielone spojrzenie, a w nim błysk zaskoczenia. Nie nic mógł zaradzić na to, że blada twarz pokryła się rumieńcem. Czuł jednak, że musi jak najszybciej zapanować nad swoim emocjami, aby nie utrudniać niczego już i tak zagubionej towarzyszce.
– Nie musisz pani przepraszać za wypadek – odpowiedział szybko, odrobinę ochryple, gotów ze swej strony przeprosić za to, że w ogóle dopuścił do takiej sytuacji. Znów zaczął obawiać się tego, jaka wersja prawdy trafi do gospodyni tego sabatu ze strony służki, której wyobraźnia była zbyt wybujała. Myśli o konsekwencjach pomogły mu odzyskać trzeźwość umysłu. Gdy tylko pęd zelżał, pomógł szlachciance powrócić do godnej pozycji, zwiększając dystans między nimi do poprawnej odległości. Interesował się już tylko tym, aby jak najszybciej znaleźć się u celu i w spokoju przeżyć pokaz sztucznych ogni. Nie podjął żądnych działań w celu oczyszczenia atmosfery, ta do końca miała pozostać napięta, choć życzyłby sobie, aby było inaczej. Jak zabawnie było w jednej z komnat dzielić się ze szlachcianką poglądami na temat nieracjonalności wróżb.
Powóz w końcu się zatrzymał, a w jego wnętrzu pojawił się kosz z upominkami. Bez entuzjazmu chwycił za piersiówkę i schował ją do kieszeni płaszcza, a po ostatnim przejaśnieniu na niebie, któremu towarzyszył huk, podziękował towarzyszce za wspólną podróż. Pomimo niezręczności, która pod koniec spotkania wykwitła bez ich woli, zamierzał miło wspominać wspólne chwile.
| z tematu
Tempo jazdy w jednej chwili stało się wręcz szalone, przez co dwa ciała niespodziewanie spotkały się ze sobą. Gorąco i duszność w powozie były efektem zażenowania przedstawicielstwa szlacheckiego stanu, którego tylko rozmarzona Swatuchna nie dostrzegała. Ale na krótką chwilę zupełnie zapomniał o jej obecności, gdy do jego boku przywarła kobieca sylwetka. Poczuł cudze ciepło, woń delikatnych perfum o kwiatowej nucie, dostrzegł też wybijające spod maski zielone spojrzenie, a w nim błysk zaskoczenia. Nie nic mógł zaradzić na to, że blada twarz pokryła się rumieńcem. Czuł jednak, że musi jak najszybciej zapanować nad swoim emocjami, aby nie utrudniać niczego już i tak zagubionej towarzyszce.
– Nie musisz pani przepraszać za wypadek – odpowiedział szybko, odrobinę ochryple, gotów ze swej strony przeprosić za to, że w ogóle dopuścił do takiej sytuacji. Znów zaczął obawiać się tego, jaka wersja prawdy trafi do gospodyni tego sabatu ze strony służki, której wyobraźnia była zbyt wybujała. Myśli o konsekwencjach pomogły mu odzyskać trzeźwość umysłu. Gdy tylko pęd zelżał, pomógł szlachciance powrócić do godnej pozycji, zwiększając dystans między nimi do poprawnej odległości. Interesował się już tylko tym, aby jak najszybciej znaleźć się u celu i w spokoju przeżyć pokaz sztucznych ogni. Nie podjął żądnych działań w celu oczyszczenia atmosfery, ta do końca miała pozostać napięta, choć życzyłby sobie, aby było inaczej. Jak zabawnie było w jednej z komnat dzielić się ze szlachcianką poglądami na temat nieracjonalności wróżb.
Powóz w końcu się zatrzymał, a w jego wnętrzu pojawił się kosz z upominkami. Bez entuzjazmu chwycił za piersiówkę i schował ją do kieszeni płaszcza, a po ostatnim przejaśnieniu na niebie, któremu towarzyszył huk, podziękował towarzyszce za wspólną podróż. Pomimo niezręczności, która pod koniec spotkania wykwitła bez ich woli, zamierzał miło wspominać wspólne chwile.
| z tematu
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Miała wrażenie, że wszystko rozegrało się w mgnieniu oka - pozytywkowa melodia, kobiecy śpiew, a potem nagły ruch. Powóz ruszył znacznie szybciej, a atmosfera stała się dziwnie luźniejsza. I choć Una w istocie poczuła znienacka radość płynącą z niewyjaśnionego źródła, wciąż pamiętała o jednym: Isabelli.
Całego wieczoru próbowała wytrwale pozbyć się jej z myśli, stosując najrozmaitsze metody. To rozmowy ze szlachcicami, to tańce w wielkiej sali, najdziwniejsze wróżby i kieliszki z najprzedniejszym winem... Nic nie mogło jednak sprawić, żeby umysł Bulstrode na dłużej zawędrował gdzie indziej.
Nawet przejażdżka powozem nie była na tyle wspaniała, by po dotarciu na wyznaczone miejsce, Una była w pełni szczęśliwa. Oczywiście - była wdzięczna, że wszystkie z pasażerek dojechały w jednym kawałku i to na czas, ale dalej nie potrafiła pogodzić się z tym, co nastąpiło.
Przez całą noc nurtowało ją pytanie, co takiego zrobiła źle. Może była to wina słów użytych w liście? Nie, Isabelli bardziej dobitne słownictwo pewnie by się nawet spodobało. A może za dużo emocji? Chociaż, jeżeli podejść do tego logicznie, to nie miałoby sensu, bo lady Selwyn zawsze wydawała się Unie dość wrażliwa i ekspresyjna.
Nie mogła znaleźć odpowiedzi na swoje pytanie. Nic, co przychodziło jej do głowy, nie podchodziło pod zniewagę, a już na pewno nie w przypadku Isabelli. Zawsze były razem blisko... ale to jak zareagowała, przekroczyło najśmielsze oczekiwania.
Przez myśl Unie przeszło, że być może została zmanipulowana, a list Uny w czyichś ustach wyolbrzymiony, ale kto miałby to zrobić? W rodach negatywnie nastawionych do mugoli utarczki były raczej codziennością, ale nie do takiego stopnia, by się wzajemnie sabotować. Naturalnie każdy chciał władzy i ziem, ale to zwykle w rodach o skrajnie odmiennej polityce występowały konflikty.
Zmarszczyła brwi, obserwując fajerwerki. Dzisiaj naprawdę była w konsternacji.
Przyjęła jednak grzecznie podarunek w formie bransoletki ze słowikiem. Nie wypadało odmawiać, a po tak specyficznej podróży uważała, że przyda się jakieś zadośćuczynienie.
Przed opuszczeniem Hampton Court postanowiła zrobić jeszcze jedno. Poprosił ją o taniec pewien młodzieniec. Nie miał przebrania, które zapadłoby jej w pamięć, ale nie zamierzała odprawić go z kwitkiem. W tle słyszała pracę instrumentów, a na dodatek sama noc grała dzisiaj muzykę wspanialszą niż cokolwiek innego. Szumowi drzew towarzyszyło nieustępliwe pohukiwanie sów i cykanie świerszczy.
Była to iście bajkowa sceneria, jednak nie to miała na uwadze Una podczas tańca. Jej partner wyglądał na dość rozmownego. Liczyła, że być może czegoś się od niego dowie. A raczej... zamierzała go przekonać, by się dowiedzieć.
| plotka zasłyszana od partnera w tańcu (taniec balowy na poziomie II i bonus za kalambury)
Całego wieczoru próbowała wytrwale pozbyć się jej z myśli, stosując najrozmaitsze metody. To rozmowy ze szlachcicami, to tańce w wielkiej sali, najdziwniejsze wróżby i kieliszki z najprzedniejszym winem... Nic nie mogło jednak sprawić, żeby umysł Bulstrode na dłużej zawędrował gdzie indziej.
Nawet przejażdżka powozem nie była na tyle wspaniała, by po dotarciu na wyznaczone miejsce, Una była w pełni szczęśliwa. Oczywiście - była wdzięczna, że wszystkie z pasażerek dojechały w jednym kawałku i to na czas, ale dalej nie potrafiła pogodzić się z tym, co nastąpiło.
Przez całą noc nurtowało ją pytanie, co takiego zrobiła źle. Może była to wina słów użytych w liście? Nie, Isabelli bardziej dobitne słownictwo pewnie by się nawet spodobało. A może za dużo emocji? Chociaż, jeżeli podejść do tego logicznie, to nie miałoby sensu, bo lady Selwyn zawsze wydawała się Unie dość wrażliwa i ekspresyjna.
Nie mogła znaleźć odpowiedzi na swoje pytanie. Nic, co przychodziło jej do głowy, nie podchodziło pod zniewagę, a już na pewno nie w przypadku Isabelli. Zawsze były razem blisko... ale to jak zareagowała, przekroczyło najśmielsze oczekiwania.
Przez myśl Unie przeszło, że być może została zmanipulowana, a list Uny w czyichś ustach wyolbrzymiony, ale kto miałby to zrobić? W rodach negatywnie nastawionych do mugoli utarczki były raczej codziennością, ale nie do takiego stopnia, by się wzajemnie sabotować. Naturalnie każdy chciał władzy i ziem, ale to zwykle w rodach o skrajnie odmiennej polityce występowały konflikty.
Zmarszczyła brwi, obserwując fajerwerki. Dzisiaj naprawdę była w konsternacji.
Przyjęła jednak grzecznie podarunek w formie bransoletki ze słowikiem. Nie wypadało odmawiać, a po tak specyficznej podróży uważała, że przyda się jakieś zadośćuczynienie.
Przed opuszczeniem Hampton Court postanowiła zrobić jeszcze jedno. Poprosił ją o taniec pewien młodzieniec. Nie miał przebrania, które zapadłoby jej w pamięć, ale nie zamierzała odprawić go z kwitkiem. W tle słyszała pracę instrumentów, a na dodatek sama noc grała dzisiaj muzykę wspanialszą niż cokolwiek innego. Szumowi drzew towarzyszyło nieustępliwe pohukiwanie sów i cykanie świerszczy.
Była to iście bajkowa sceneria, jednak nie to miała na uwadze Una podczas tańca. Jej partner wyglądał na dość rozmownego. Liczyła, że być może czegoś się od niego dowie. A raczej... zamierzała go przekonać, by się dowiedzieć.
| plotka zasłyszana od partnera w tańcu (taniec balowy na poziomie II i bonus za kalambury)
How long ago did I die?
Where was I buried?
The member 'Una Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
| po występie
To już, to koniec. Kurtyna opadła, choć wcale jej nie było, a mimo to ciężki materiał zapomnienia zdawał się zakryć sobą sylwetki cyrkowców, umykających bezszelestnie z umysłów zaproszonej szlachty. Zostali odrzuceni w kąt, niby znudzone zabawki i wszystkie te pióra, paciorki, brokaty oraz kolorowe tkaniny straciły raptem na uroku, na wyjątkowości. Czym bowiem był talent wobec trzepotu rzęs oraz pompatycznych przemów, zachwytów nad krwią przelewaną? I wiedziała, oczywiście, że wiedziała, że nie pozwolą bawić się im razem z rzekomo szanownymi gośćmi, ale jakaś ciekawska skra miała nadzieję pozostać dłużej, przyjrzeć się ślicznym sukienkom oraz misternym fryzurom, zastanowić się nad enigmą masek, wyliczyć kto z sylwetki wyglądał na potencjalnego mordercę, a kto po prostu pławił się w luksusach, nie unosząc nawet paluszka, o ciężkiej pracy nie wspominając. To był dziwny, inny świat, który był tuż obok, a jednak tak niesamowicie daleko. Czasem wyglądała do niego, jak wtedy, kiedy Isabella wciąż swoje rodowe nazwisko nosiła i zapraszała ją w swe progi, pragnąc zabawić te swoje wyfiokowane oraz niesamowite nadęte koleżanki. Ale zwykle był on zamknięty, niedostępny dla takich, jak ona - biednych dziewcząt, cyrkowych błaznów, obdartusów i nędzników. Zazdrość była chyba całkiem normalna, kiedy mijany wazon wart jest więcej niż miesięczna pensja, złość raczej też, kiedy dawali z siebie wszystko by móc wyżyć, a obecni tutaj nie robili nic. Ale nade wszystko górowało zmęczenie, całe te przygotowania się ziściły, zakończyły, stres też opadł, niedługo mogli się ulotnić. Przepaść, jakby Hampton Court nie gościło ich wcale. Ich zniknięcie poprzedzał jednak poczęstunek, gospodyni najwyraźniej zapragnęła okazać łaskę wynajętym artystom i zapewnić im chociaż syty żołądek tego wieczora, ale Finnie nie mogła przestać się zastanawiać, co z jutrem i kolejnym dniem i kolejnym. Napchają się frykasami, jak wygłodniałe zwierzęta, a potem będą skamleć nad miską z rozgotowaną kaszą. I tak źle i tak niedobrze, podsumowała nader zmyślnie, rozglądając się po sylwetkach idących z nią ramie w ramie, przewracając oczami mocno, kiedy któryś z męskiej części trupy przystawał instynktownie, bo chyba dostrzegł rąbek bogato zdobionej spódnicy migającej w oddali. Pokręciła nawet głową z raz, bo to wydawało się łatwe tutaj, oczarować te przybłędy ledwie fragmentem mlecznej skóry. Lecz kim ona była, żeby ich oceniać? Zaprowadzono ich do kuchni, gdzie prowizoryczny stół zastawiony w miarę został, ci nieliczni co na sali balowej występowali, zostawieni raptem sami sobie, bo pan Carrington chyba wciąż pozostawał w zasięgu wzroku lady Nott, pełen nadziei zapewne na przedłużenie kontraktu. Artyści rozsiedli się, służba migała w kąciku oka, pewnie niezbyt zadowolona, że to im przypadła opieka nad nimi, jednak zaaferowana niezmiennie, bo co chwilę przynosić i wynosić coś trzeba, a krzątanina wydawała się nie kończyć dla nich wcale. Ofiarowano im resztki, ale to i tak było więcej, niż mogłaby się spodziewać, co gorsza, to wszystko było dobre. Ciężko czuć niechęć, kiedy mięso rozpływa się w ustach, a część potraw widniejących na stole była czymś, czego nie widzieli od wielu miesięcy, jeśli w ogóle. Na początku więc słyszała piszczenie sztućców sunących po talerzach, mogące za skandaliczne uchodzić, potem wznosiły się szepty, aż w końcu śmiech, wymiana uwag, anegdotki, wrażenia. Atmosfera była tak przyjemna, ciepła, że niemal zapomniała, iż inne plany jeszcze miały mieć miejsce i jakby tknięta tą myślą, Finnie zerknęła w stronę Marcela, który gdzieś naprzeciwko, niedaleko siedział. Pochylony nad talerzem wydawał się spokojny, ale widziała tę napiętą linię kręgosłupa, zbielałe knykcie zaciskające się na widelcu. Czując na sobie ciężar popielatego spojrzenia, blondyn podniósł głowę i błękit z szarością się zderzył, a jakaś niesprawiedliwość czająca się wokół czerni źrenic ustąpiła. Trwali tak przez moment, patrząc na siebie i widziała, widziała, jak jakiś pomysł się wkrada do umysłu akrobaty, jak tęczówki lśnić psotą zaczynają i Jones sądzi, że zrozumiała, że wie, co zrobić powinna. Więc wzdycha, bo miała szczerą nadzieję na deser.
- Naprawdę? Zachwyciło je tylko to? - wyraziła swoje zdziwienie, wargi rozchylając pytająco, kiedy zwróciła się do mężczyzny siedzącego po jej prawicy. Przechwalał się właśnie, jak prosty trik wywołał ucieszony chichot pośród szlachcianek, tym samym zapewniając mu uwagę nadobnych dam - Przecież więcej potrafisz. To aż niemożliwe! - zaprotestowała, wstając gwałtownie i krzesło odsuwając. Buzie, wciąż skrytą pod maską zwróciła do najbliżej stojącego młodzieńca, będącego częścią obsługi - Sire raczy wybaczyć, ale proszę mi zdradzić... - zwróciła się do niego, szczupłą dłoń na sercu kładąc, jakby przysięgę szczerości miała właśnie złożyć i tylko przypadkiem opuszki smukłych palców przesunęły po linii odsłoniętych obojczyków - Czy i was zwykła sztuczka w zadziwienie wprawić może? - pyta, a wargi układają się w figlarny, iście koci uśmiech, kiedy sięga po misę z owocami i wyciąga zeń trzy okrąglutkie pomarańcze - tęskniła za ich smakiem - po czym wskoczyła na wcześniej odsunięte krzesło. Unosząc się na kości śródstopia na jednej nodze, z drugą w kolanie zgiętą, rozpoczęła swój drobny pokaz związany z żonglowaniem. Rozległy się gwizdy, pojedyncze okrzyki od strony trupy, która nagle wydała się zaangażowana całkiem.
| kłamstwo II (bo trochę aktorzę), kokieteria I (bo chcę zwrócić uwagę) i żonglowanie II (bo kiedyś miało mi się przydać)
To już, to koniec. Kurtyna opadła, choć wcale jej nie było, a mimo to ciężki materiał zapomnienia zdawał się zakryć sobą sylwetki cyrkowców, umykających bezszelestnie z umysłów zaproszonej szlachty. Zostali odrzuceni w kąt, niby znudzone zabawki i wszystkie te pióra, paciorki, brokaty oraz kolorowe tkaniny straciły raptem na uroku, na wyjątkowości. Czym bowiem był talent wobec trzepotu rzęs oraz pompatycznych przemów, zachwytów nad krwią przelewaną? I wiedziała, oczywiście, że wiedziała, że nie pozwolą bawić się im razem z rzekomo szanownymi gośćmi, ale jakaś ciekawska skra miała nadzieję pozostać dłużej, przyjrzeć się ślicznym sukienkom oraz misternym fryzurom, zastanowić się nad enigmą masek, wyliczyć kto z sylwetki wyglądał na potencjalnego mordercę, a kto po prostu pławił się w luksusach, nie unosząc nawet paluszka, o ciężkiej pracy nie wspominając. To był dziwny, inny świat, który był tuż obok, a jednak tak niesamowicie daleko. Czasem wyglądała do niego, jak wtedy, kiedy Isabella wciąż swoje rodowe nazwisko nosiła i zapraszała ją w swe progi, pragnąc zabawić te swoje wyfiokowane oraz niesamowite nadęte koleżanki. Ale zwykle był on zamknięty, niedostępny dla takich, jak ona - biednych dziewcząt, cyrkowych błaznów, obdartusów i nędzników. Zazdrość była chyba całkiem normalna, kiedy mijany wazon wart jest więcej niż miesięczna pensja, złość raczej też, kiedy dawali z siebie wszystko by móc wyżyć, a obecni tutaj nie robili nic. Ale nade wszystko górowało zmęczenie, całe te przygotowania się ziściły, zakończyły, stres też opadł, niedługo mogli się ulotnić. Przepaść, jakby Hampton Court nie gościło ich wcale. Ich zniknięcie poprzedzał jednak poczęstunek, gospodyni najwyraźniej zapragnęła okazać łaskę wynajętym artystom i zapewnić im chociaż syty żołądek tego wieczora, ale Finnie nie mogła przestać się zastanawiać, co z jutrem i kolejnym dniem i kolejnym. Napchają się frykasami, jak wygłodniałe zwierzęta, a potem będą skamleć nad miską z rozgotowaną kaszą. I tak źle i tak niedobrze, podsumowała nader zmyślnie, rozglądając się po sylwetkach idących z nią ramie w ramie, przewracając oczami mocno, kiedy któryś z męskiej części trupy przystawał instynktownie, bo chyba dostrzegł rąbek bogato zdobionej spódnicy migającej w oddali. Pokręciła nawet głową z raz, bo to wydawało się łatwe tutaj, oczarować te przybłędy ledwie fragmentem mlecznej skóry. Lecz kim ona była, żeby ich oceniać? Zaprowadzono ich do kuchni, gdzie prowizoryczny stół zastawiony w miarę został, ci nieliczni co na sali balowej występowali, zostawieni raptem sami sobie, bo pan Carrington chyba wciąż pozostawał w zasięgu wzroku lady Nott, pełen nadziei zapewne na przedłużenie kontraktu. Artyści rozsiedli się, służba migała w kąciku oka, pewnie niezbyt zadowolona, że to im przypadła opieka nad nimi, jednak zaaferowana niezmiennie, bo co chwilę przynosić i wynosić coś trzeba, a krzątanina wydawała się nie kończyć dla nich wcale. Ofiarowano im resztki, ale to i tak było więcej, niż mogłaby się spodziewać, co gorsza, to wszystko było dobre. Ciężko czuć niechęć, kiedy mięso rozpływa się w ustach, a część potraw widniejących na stole była czymś, czego nie widzieli od wielu miesięcy, jeśli w ogóle. Na początku więc słyszała piszczenie sztućców sunących po talerzach, mogące za skandaliczne uchodzić, potem wznosiły się szepty, aż w końcu śmiech, wymiana uwag, anegdotki, wrażenia. Atmosfera była tak przyjemna, ciepła, że niemal zapomniała, iż inne plany jeszcze miały mieć miejsce i jakby tknięta tą myślą, Finnie zerknęła w stronę Marcela, który gdzieś naprzeciwko, niedaleko siedział. Pochylony nad talerzem wydawał się spokojny, ale widziała tę napiętą linię kręgosłupa, zbielałe knykcie zaciskające się na widelcu. Czując na sobie ciężar popielatego spojrzenia, blondyn podniósł głowę i błękit z szarością się zderzył, a jakaś niesprawiedliwość czająca się wokół czerni źrenic ustąpiła. Trwali tak przez moment, patrząc na siebie i widziała, widziała, jak jakiś pomysł się wkrada do umysłu akrobaty, jak tęczówki lśnić psotą zaczynają i Jones sądzi, że zrozumiała, że wie, co zrobić powinna. Więc wzdycha, bo miała szczerą nadzieję na deser.
- Naprawdę? Zachwyciło je tylko to? - wyraziła swoje zdziwienie, wargi rozchylając pytająco, kiedy zwróciła się do mężczyzny siedzącego po jej prawicy. Przechwalał się właśnie, jak prosty trik wywołał ucieszony chichot pośród szlachcianek, tym samym zapewniając mu uwagę nadobnych dam - Przecież więcej potrafisz. To aż niemożliwe! - zaprotestowała, wstając gwałtownie i krzesło odsuwając. Buzie, wciąż skrytą pod maską zwróciła do najbliżej stojącego młodzieńca, będącego częścią obsługi - Sire raczy wybaczyć, ale proszę mi zdradzić... - zwróciła się do niego, szczupłą dłoń na sercu kładąc, jakby przysięgę szczerości miała właśnie złożyć i tylko przypadkiem opuszki smukłych palców przesunęły po linii odsłoniętych obojczyków - Czy i was zwykła sztuczka w zadziwienie wprawić może? - pyta, a wargi układają się w figlarny, iście koci uśmiech, kiedy sięga po misę z owocami i wyciąga zeń trzy okrąglutkie pomarańcze - tęskniła za ich smakiem - po czym wskoczyła na wcześniej odsunięte krzesło. Unosząc się na kości śródstopia na jednej nodze, z drugą w kolanie zgiętą, rozpoczęła swój drobny pokaz związany z żonglowaniem. Rozległy się gwizdy, pojedyncze okrzyki od strony trupy, która nagle wydała się zaangażowana całkiem.
| kłamstwo II (bo trochę aktorzę), kokieteria I (bo chcę zwrócić uwagę) i żonglowanie II (bo kiedyś miało mi się przydać)
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Strona 18 z 19 • 1 ... 10 ... 17, 18, 19
Tyły posiadłości
Szybka odpowiedź