Tyły posiadłości
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Tyły posiadłości
Tereny oddzielone od reprezentacyjnych ogrodów i pałacowych balkonów umiejscowione w tylnej części rezydencji lady Nott zachęcają świeżością powietrza - eleganckie zadbane ogrody ścieżką przechodzą tu duktem w gęstniejący las. Co się w nim kryje i jak daleko sięga, wie zapewne jedynie sama lady Nott. Są to obszary mniej okazałe, bardziej zaniedbane, gdzie goście przeważnie, poza sezonowymi polowaniami, raczej nie są wprowadzani. Ponoć łatwo tutaj zgubić drogę...
Darcy wcale nie jest zainteresowana martwym cialem nieszczesnika, ktory padl z reki szalenca. Stoi dalekk, dumnie, niczym prawdziwie pokorna szlachcianka. Chociaz moze sie cieszyc tym dumnym tytulem, dzisiejszego dnia nie jest cierpliwa. Wie co ja pchnelo do scigania mordercy i najbardziej przerazajace w tym jest to, ze nie obawia sie swoich pobudek. Czula wczesniej dziwne pobudzenie na mysl o podjeciu tego ryzyka, nawet kosztem swojego zycia. Co gorsza, wlasnie je chciala postawic na szali. Teraz zdajac sobie sodawe, ze zostala tylko zwyklym swiadkiem mkrderstwa, a nie jczestnikiem gonitwy, jej entuzjazm maleje. Nie widac po niej checi pomocy. Wyprostowana, jakby od poczatku tfzymala sie netykiety zachowuje sie w koncu jak na dame przystalo. Nie interesuje sie tym, co jej nie wypada. Dopiero widzac nieudana probe rzucenia zaklecia przez Quentina, porusza sie z miejsca. Nie chce tu marznac. Odkat strscila zainteresowaniw tematem, zaczelo jej zalezec na przyziemnych sprawach szlachcianek. Przywroceniu przemoczonego i zabrudzonego rabka sukienki do porzadku i godnemu reprezentowaniu jej rodu. Podchodzi wiec blizej, oferujac swoja pomoc. - Moze ja moglabym to zrobic. Wychyla sie zza plecow mezczyzny. Wydaje jej sie, ze jest odlorna na to co widzi. Znisczulona. Dopiero rozpoznajac w martwym czarodzieju znajoma osobe, gula staje jej na gardle. W pierwszym odruchu, po zidentyfikowaniu ciala lorda Avery'ego, zbiera jej sie na wymioty. Powstrzymuje ja towarzystwo Burke'a. Stoi, sparalizowana, walczac z chdcia zwrocenia wszystkiego, co dzisiaj pila. Udaje jej sie to, ale przez chwile trzyma dlon przy usfach, w i instynktownym fuchu zamyka tym doplyw powietrza i odgradza sie od krwawiacego na sniegu problemu. W koncu zmjsza sie do uspokojenia nerwow. Tak aby mogla powiedziec z wyrachkwaniem. - To lord Raegany Avery - zidentyfikowala cialo panujac nad drzacym glosem, nawet jesli w pamieci uderzyly ja sentymentakne kbrazy wspolnie spedzonych z mezczyzna i jego zona dni. Nie wspomna nic o tym, ze to jej wujek, ale kiedy wyoowiada jego imie i nazwisko, glos mimk wszystko przy pozniejszej inkantacji jej sie zalamuje. Trwa to zaledwie pol sekundy, ale wprawne ucho jest to w stanie wyslyszec. - Mobilli...corpus Juz nie kpi sobie jak wczesniej. Milknie, zdajac sobie sprawe, ze przez swoje spowalnianie marszu orawdopodobnie orzyczynila sie do smierci RODZINY. Nie sklamalaby, gdyby stwierdzila, ze jest to najgorszy dzien w jej zyciu. Stara sie tego nie okazywac, ale jest jej slabo. Jej partner w tej nocnej eskapadzie jest prawdopoodbnie najgorszym z jej wyborow dzisiejszej nocy. Jego apatia, lekcewazenie i ignorancja sprawiaja, ze Darcy Rosier w swoim zalu ma ochote uspic go hipnoza i zostawic tu na sniegu zeby zamarzl. Odpowiedzialnoscia obarczylaby morderce. Quentin Burke w tym momencie nie zachowuje sie jak Burke, a jak najprawdziwszy burak. Traktowanie w ten arogancki sposob wysoko urodzonej kobiety w sytuacji tak patowej jak ta nie tylko zakrawa o nieuprzejmosc. Trzeba byc prawdziwa meska szuja, zeby dac kobiecie, nieorzystosowanej do takiego widoku, patrzec jak na sniegu dogorywa jej bliski wuj i jeszcze pozwalac jej samej sie tym nieszczesciem zajac.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Darcy Rosier' has done the following action : rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Lorne nie potrafił zrozumieć sytuacji, która miała tu miejsce. Rozpierzchnęli się jak stado spanikowanych zająców. Rozdzielili się, by szukać rozwiązania tego beznadziejnie zawiłego morderstwa. Niczego ze sobą nie uzgodnili, żadnych haseł, nic. Ślepy zaułek? Wrócą z niczym?
- Dlaczego przed nami uciekałaś? - uklęknął przy niej, a w jego głosie nie słychać było ani cienia współczucia. - Musisz coś wiedzieć. Co widziałaś, czego byłaś świadkiem? Spójrz na mnie, nie zamykaj oczu!
Lorne nie znał dziewczyny zbyt dobrze. Wiedział jednak, że gdy tylko odpłynie to już na dobre. Nie zdołają uratować Emeraldy, nieudane (a jednak!) zaklęcie tylko ją dobiło. Kolejna ofiara, ale czy Mówże, póki żyjesz, daj jakąś poszlakę, cokolwiek! Byleby nie musiał z Ceasarem wracać się jak duet przegrańców. Nie tym razem.
- Emeraldo! - szepnął, gdy ją rozpoznał.
- Dlaczego przed nami uciekałaś? - uklęknął przy niej, a w jego głosie nie słychać było ani cienia współczucia. - Musisz coś wiedzieć. Co widziałaś, czego byłaś świadkiem? Spójrz na mnie, nie zamykaj oczu!
Lorne nie znał dziewczyny zbyt dobrze. Wiedział jednak, że gdy tylko odpłynie to już na dobre. Nie zdołają uratować Emeraldy, nieudane (a jednak!) zaklęcie tylko ją dobiło. Kolejna ofiara, ale czy Mówże, póki żyjesz, daj jakąś poszlakę, cokolwiek! Byleby nie musiał z Ceasarem wracać się jak duet przegrańców. Nie tym razem.
- Emeraldo! - szepnął, gdy ją rozpoznał.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Darcy i Quentin: w końcu udało wam się unieść zwłoki przy pomocy magii. Niestety, martwy Avery nie mógł wam powiedzieć niczego, co rzuciłoby jakiekolwiek światło na zajścia dzisiejszej nocy - nie zdążyliście odnaleźć go żywego, nie zdążyliście mu pomóc. Pozostało wam wrócić z nim do posiadłości, nic więcej nie mogliście już zrobić. Nie wiedzieliście, gdzie byli wasi towarzysze.
Barry:
- Przykro mi, Barry, nie widziałem jej - Usłyszałeś od Gawaina, kiedy podchodził bliżej ciebie, żeby użyczyć ci swojego ramienia. Mogłeś się na nim wesprzeć i spokojnie przekuśtykać w bezpieczniejsze miejsce, gdzie zapewne czekało już przywołane przez ciebie magiczne pogotowie.
- Szalony - skwitował pomysłu skoku z dachu. - Wciąż nic nie wiadomo - dodał w zasępieniu, przez krótki moment spoglądając jeszcze w mrok za tarasem. - Usłyszałem krzyki i przybiegłem pomóc, ale znalazłem tylko ciebie. Chodź, ktoś musi obejrzeć Twoją nogę.
Z nogą nie stało się nic poważnego - skręciłeś kostkę. Będziesz zdrowy już w drugim tygodniu stycznia.
Caesar i Lorne: zasypaliście dziewczynę gradem pytań, a ta patrzyła na was niewidzącym wzrokiem, drżąc, zanurzona w puchu białego śniegu. Zaklęcie, które ją powaliło, znacznie ją osłabiło - być może gdyby nie ono, byłaby w stanie porozmawiać z wami dłużej.
- N... nie wiem... - wymruczała tylko na pierwsze z pytań, kiedy jej powieki opadły. - Pomóżcie jej... moja siostra... - wyraźne słowa z wolna zamieniały się w bełkot, jej nieprzytomne majaki już w niczym nie mogły wam pomóc. Emerald zmarła. Jeśli podeszliście do leżących nieopodal zwłok, mogliście w nich rozpoznać siostrę Emerald, równie piękną Venus. Żadna z nich nie rzuci wam już światła na tę historię, nie wiedzieliście też, gdzie byli wasi towarzysze.
Percival i Inara: może to alkohol, może nerwy, może późna noc, a może nawet zaklęcia ochronne otaczające posiadłość lady Nott, ale wasze zaklęcia nie odniosły żadnego efektu. Percival podniósł różdżkę, a spodziewany atak nie nadszedł znikąd - nie słyszeliście już też żadnego hałasu. Minęło dużo czasu, szansa, że poszukiwany wciąż gdzieś się tutaj znajdował wciąż istniała, ale była niewielka. Nie wiedzieliście też, dokąd udali się pozostali uczestnicy pościgu.
Kary do rzutów:
Darcy: -12
Inara: -20
Barry: -16
Caesar: -10
Lorne: -10
Percival: -16
Quentin: -12
Na odpis macie 24h. Możecie już opuścić wątek, jeśli chcecie podjąć jeszcze jakąś aktywność - możecie to zrobić. Punkty doświadczenia za pościg zostaną przyznane w temacie z zapowiedzią Sabatu.
Barry:
- Przykro mi, Barry, nie widziałem jej - Usłyszałeś od Gawaina, kiedy podchodził bliżej ciebie, żeby użyczyć ci swojego ramienia. Mogłeś się na nim wesprzeć i spokojnie przekuśtykać w bezpieczniejsze miejsce, gdzie zapewne czekało już przywołane przez ciebie magiczne pogotowie.
- Szalony - skwitował pomysłu skoku z dachu. - Wciąż nic nie wiadomo - dodał w zasępieniu, przez krótki moment spoglądając jeszcze w mrok za tarasem. - Usłyszałem krzyki i przybiegłem pomóc, ale znalazłem tylko ciebie. Chodź, ktoś musi obejrzeć Twoją nogę.
Z nogą nie stało się nic poważnego - skręciłeś kostkę. Będziesz zdrowy już w drugim tygodniu stycznia.
Caesar i Lorne: zasypaliście dziewczynę gradem pytań, a ta patrzyła na was niewidzącym wzrokiem, drżąc, zanurzona w puchu białego śniegu. Zaklęcie, które ją powaliło, znacznie ją osłabiło - być może gdyby nie ono, byłaby w stanie porozmawiać z wami dłużej.
- N... nie wiem... - wymruczała tylko na pierwsze z pytań, kiedy jej powieki opadły. - Pomóżcie jej... moja siostra... - wyraźne słowa z wolna zamieniały się w bełkot, jej nieprzytomne majaki już w niczym nie mogły wam pomóc. Emerald zmarła. Jeśli podeszliście do leżących nieopodal zwłok, mogliście w nich rozpoznać siostrę Emerald, równie piękną Venus. Żadna z nich nie rzuci wam już światła na tę historię, nie wiedzieliście też, gdzie byli wasi towarzysze.
Percival i Inara: może to alkohol, może nerwy, może późna noc, a może nawet zaklęcia ochronne otaczające posiadłość lady Nott, ale wasze zaklęcia nie odniosły żadnego efektu. Percival podniósł różdżkę, a spodziewany atak nie nadszedł znikąd - nie słyszeliście już też żadnego hałasu. Minęło dużo czasu, szansa, że poszukiwany wciąż gdzieś się tutaj znajdował wciąż istniała, ale była niewielka. Nie wiedzieliście też, dokąd udali się pozostali uczestnicy pościgu.
Kary do rzutów:
Darcy: -12
Inara: -20
Barry: -16
Caesar: -10
Lorne: -10
Percival: -16
Quentin: -12
Na odpis macie 24h. Możecie już opuścić wątek, jeśli chcecie podjąć jeszcze jakąś aktywność - możecie to zrobić. Punkty doświadczenia za pościg zostaną przyznane w temacie z zapowiedzią Sabatu.
Nie widział, no cóż, nie jest to ani dobra ani zła wiadomość, chociaż miał nadzieję, że jest w bezpiecznych rękach. Kiwnął głową dziękując ponuro za informację i gdy auror podszedł do rudzielca, ten skorzystał z jego pomocy i założył swoje ramię na jego szyi i podparł się zaczynając kuśtykać. - No to prowadź.- rzucił jedynie tyle, bo nie wiedział, co więcej mógł powiedzieć, czy nawet o co się spytać. Wszystko było świeże, pewnie na dniach wyjdą kolejne szczegóły. Nie wiedział, czy inni kogoś złapali lub znaleźli, lecz chyba wolałby nie być w ich skórze. Może dobrze, że nie mógł ruszyć dalej ze swoją nogą? Przynajmniej żywy wyszedł z tego. Oby też i inni towarzysze wrócili cało i zdrowi, nawet ten Percival, którego zbytnio nie trawił.
Przy spotkaniu z medykami jego noga wróciła do sprawności, lecz jeszcze bolała, gdy się stąpało na niej. Dobrze, że to nie było nic poważnego.
z.t
Przy spotkaniu z medykami jego noga wróciła do sprawności, lecz jeszcze bolała, gdy się stąpało na niej. Dobrze, że to nie było nic poważnego.
z.t
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nic już nie możemy zrobić. Mężczyzna zmarł, bestialsko zamordowany przez kogoś, kto ma coś wspólnego z zamachem na nestorów. Zaczynam się zastanawiać nad licznością ofiar. Czy leżący przed nami lord Avery jest jedynym, poza oczywistymi ofiarami na Sabacie? Co znalazła reszta? Niestety nie miałem znaleźć odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Stoję tak nad trupem, patrzę na niego z lekką obawą. Kto ci to zrobił i dlaczego? Nie odpowie mi. Jego pusty wzrok wywołuje gęsią skórkę. Zerkam na kobietę, z którą przyszło mi się męczyć dzisiejszego wieczoru. Sama chciała tu podejść, sama chciała to oglądać. Nie mam prawa jej niczego zabraniać, nie znamy się. Nie zastanawiam się nad tym, że cała wina spada na mnie. Nie interesuje mnie to. Tak, wyszedł ze mnie burak.
Udaje nam się unieść zwłoki mężczyzny. Odczuwam ulgę na myśl o tym, że nie muszę go nieść na plecach. Babrać się w jego krwi. Jej szkarłat wciąż uderza o biel śniegu, tylko z mniejszym natężeniem. Powoli krzepnie zostawiając nas w martwej ciszy. Żadne z nas nie znajduje ni potrzeby, ni słów na komentowanie całej zaistniałej sytuacji. Z miną równie posępną co wcześniej poruszam różdżką, idę obok lorda Reagana. Bezwładnego, unoszonego raptem magią. Jego ciało powoli sztywnieje i sinieje od panującego na zewnątrz mrozu. Łuna księżyca dodaje grozy temu makabrycznemu obrazowi. Kierujemy się w stronę rezydencji. Rozglądam się czy przed nami nie ma żadnego zagrożenia.
Wracamy do mocno przerzedzonej sali balowej. Składam truchło lorda Avery’ego na poczet reszty nieżywych osób, w ręce uzdrowiciela, aurorów, magicznej policji, jakichkolwiek władz, które się pojawiły. Pozostałe tam osoby są zrozpaczone i zszokowane. Odprowadzam Darcy do Tristana, kiwam mu głową i odchodzę. Żadne słowa nie chcą mi przejść przez gardło. Wydają się zbędne. Ewentualnych wyjaśnień dokonuję przez złożenie zeznań. Po wszystkim rozglądam się w poszukiwaniu reszty uczestników gonitwy, ale nikogo nie dostrzegam. Nie ma wśród nich osoby na tyle bliskiej, bym mógł przejąć się jej losem. Dlatego chowam różdżkę i kieruję swoje kroki do wyjścia. Nic więcej nie mogę zrobić. Dostarczyłem rodzinie ciało, Rosierom ich różę w prawie nienaruszonym stanie. Trzyma się mnie poczucie, że tylko tyle zrobiłem. Czuję smak porażki wypełniający całe ciało. Nie schwytałem nikogo, nikogo nie przepytałem, nie zdążyłem niczego wyciągnąć od denata. Jego życie i śmierć są mi obojętne, bardziej druzgocze mnie moja nieporadność. Złość, że siostra Tristana nas tak mocno spowolniła.
Czuję nadchodzący ból głowy. Rozmasowuję palcami skronie, aż wreszcie opuszczam przeklętą rezydencję Adelaide Nott.
zt. x2 (?)
Udaje nam się unieść zwłoki mężczyzny. Odczuwam ulgę na myśl o tym, że nie muszę go nieść na plecach. Babrać się w jego krwi. Jej szkarłat wciąż uderza o biel śniegu, tylko z mniejszym natężeniem. Powoli krzepnie zostawiając nas w martwej ciszy. Żadne z nas nie znajduje ni potrzeby, ni słów na komentowanie całej zaistniałej sytuacji. Z miną równie posępną co wcześniej poruszam różdżką, idę obok lorda Reagana. Bezwładnego, unoszonego raptem magią. Jego ciało powoli sztywnieje i sinieje od panującego na zewnątrz mrozu. Łuna księżyca dodaje grozy temu makabrycznemu obrazowi. Kierujemy się w stronę rezydencji. Rozglądam się czy przed nami nie ma żadnego zagrożenia.
Wracamy do mocno przerzedzonej sali balowej. Składam truchło lorda Avery’ego na poczet reszty nieżywych osób, w ręce uzdrowiciela, aurorów, magicznej policji, jakichkolwiek władz, które się pojawiły. Pozostałe tam osoby są zrozpaczone i zszokowane. Odprowadzam Darcy do Tristana, kiwam mu głową i odchodzę. Żadne słowa nie chcą mi przejść przez gardło. Wydają się zbędne. Ewentualnych wyjaśnień dokonuję przez złożenie zeznań. Po wszystkim rozglądam się w poszukiwaniu reszty uczestników gonitwy, ale nikogo nie dostrzegam. Nie ma wśród nich osoby na tyle bliskiej, bym mógł przejąć się jej losem. Dlatego chowam różdżkę i kieruję swoje kroki do wyjścia. Nic więcej nie mogę zrobić. Dostarczyłem rodzinie ciało, Rosierom ich różę w prawie nienaruszonym stanie. Trzyma się mnie poczucie, że tylko tyle zrobiłem. Czuję smak porażki wypełniający całe ciało. Nie schwytałem nikogo, nikogo nie przepytałem, nie zdążyłem niczego wyciągnąć od denata. Jego życie i śmierć są mi obojętne, bardziej druzgocze mnie moja nieporadność. Złość, że siostra Tristana nas tak mocno spowolniła.
Czuję nadchodzący ból głowy. Rozmasowuję palcami skronie, aż wreszcie opuszczam przeklętą rezydencję Adelaide Nott.
zt. x2 (?)
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To wcale nie było proste. Uspokoić się, wyciszyć targające nią emocje i lek, który pełzł po skórze niby czarny promień. A różdżka bywała kapryśną rzeczą, szczególnie że przez nią ujawniała się magia, która płynęła w jej żyłach....dziś - wymieszana z alkoholem. Stała w miejscu - nie tylko fizycznie. Pogoń gdzieś umknęła zacierając ślady, a oni - błądzili po omacku.
Nadal nie widziała Percivala, który zniknął w najmniejszym budynku, ale nie słyszała żadnych dźwięków świadczących o ewentualnej walce. To było jednocześnie pocieszające i...drażniące. jej dumę, którą wystawiła na niebezpieczeństwo. Zacisnęła jednak usta w geście zaciętego uporu. Jeszcze nie mogła się wycofać, jeszcze chwila...
Cofnęła się do ściany budynku, najpierw poruszając nogą beczki stojąco nieruchomo i przyglądając się, czy każda była na właściwym miejscu? Potem jednak kroki skierowała dalej poza granicę bariery którą stworzyła. W końcu ślady zatarły się...albo zostały zatarte gdzieś przy gospodarskich zabudowaniach. Może wychodząc poza ich zakres, mogła dostrzec urwane ślady uciekiniera? zatrzymała się wchodząc w większe zarośla, wciąż jednak nie znikając z zasięgu wzroku. Chociaż jednocześnie coś pchało ją dalej, ale nie była aż tak lekkomyślna, by samej udać się w ewentualną dalszą gonitwę. Przecież był z nią Percival - gniewny, ale..wciąż z nią.
- Clario - musiała spróbować znowu. Czasu było coraz mniej, a morderca prawdopodobnie umykał już gdzieś daleko. Wciąż była szansa.
Nadal nie widziała Percivala, który zniknął w najmniejszym budynku, ale nie słyszała żadnych dźwięków świadczących o ewentualnej walce. To było jednocześnie pocieszające i...drażniące. jej dumę, którą wystawiła na niebezpieczeństwo. Zacisnęła jednak usta w geście zaciętego uporu. Jeszcze nie mogła się wycofać, jeszcze chwila...
Cofnęła się do ściany budynku, najpierw poruszając nogą beczki stojąco nieruchomo i przyglądając się, czy każda była na właściwym miejscu? Potem jednak kroki skierowała dalej poza granicę bariery którą stworzyła. W końcu ślady zatarły się...albo zostały zatarte gdzieś przy gospodarskich zabudowaniach. Może wychodząc poza ich zakres, mogła dostrzec urwane ślady uciekiniera? zatrzymała się wchodząc w większe zarośla, wciąż jednak nie znikając z zasięgu wzroku. Chociaż jednocześnie coś pchało ją dalej, ale nie była aż tak lekkomyślna, by samej udać się w ewentualną dalszą gonitwę. Przecież był z nią Percival - gniewny, ale..wciąż z nią.
- Clario - musiała spróbować znowu. Czasu było coraz mniej, a morderca prawdopodobnie umykał już gdzieś daleko. Wciąż była szansa.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
The member 'Inara Carrow' has done the following action : rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Zaklął pod nosem, gdy zaklęcie – po raz kolejny! – nie dało żadnego efektu. Wciąż było cicho, powietrze wciąż zdawało się martwe i nieruchome, znaleziona różdżka wciąż leżała na drewnianej podłodze, a dookoła nie było nawet śladu innego człowieka – żywego czy też martwego. Pustka. A Percival nie był już pewien niczego; nie wiedział, czy w budynku rzeczywiście nie było nikogo, czy może zmęczenie, irytacja i wypity alkohol uczyniły go niezdolnym do rzucenia jakiegokolwiek zaklęcia. Kwestionował wszystko, podświadomie chcąc sprawdzić jeszcze raz, przeszukać wszystko dokładnie, ale… czy ośli upór wciąż miał sens, skoro minęło już tak dużo czasu?
Porzucił resztki ostrożności, wchodząc do środka i zabierając z podłogi samotną różdżkę, mając zamiar przy najbliższej okazji oddać ją aurorom. Skoro nie znaleźli sprawcy, to może chociaż uda im się ustalić właściciela. Obejrzał przedmiot z bliska, ale nie zauważywszy niczego nadzwyczajnego, schował go do kieszeni spodni i wyszedł na zewnątrz, planując znaleźć Inarę, a po drodze zajrzeć jeszcze do środkowego budynku.
Czy spodziewał się znaleźć coś wartościowego? Nie; podejrzewał, że nawet jeżeli złoczyńca przez jakiś czas znajdował się w pobliżu, to spłoszony ich obecnością i hałasem (w końcu nie zachowywali się specjalnie cicho), zdążył pomknąć dalej, poza tereny posiadłości, a stamtąd deportować się merlin-wie-gdzie. Ale nie dałoby mu to spokoju, gdyby chociaż nie sprawdził; podszedł więc do frontowych drzwi i zwyczajnie szarpnął za uchwyt, mając nadzieję, że ustąpią – mógłby co prawda posłużyć się zaklęciem, ale po kolejnych porażkach bardziej niż magicznym zdolnościom, zaczynał ufać własnej sile.
Nie wiem, czy mam rzucać kostką na otwieranie drzwi, jeśli nie – rzut można zignorować. < 3
Porzucił resztki ostrożności, wchodząc do środka i zabierając z podłogi samotną różdżkę, mając zamiar przy najbliższej okazji oddać ją aurorom. Skoro nie znaleźli sprawcy, to może chociaż uda im się ustalić właściciela. Obejrzał przedmiot z bliska, ale nie zauważywszy niczego nadzwyczajnego, schował go do kieszeni spodni i wyszedł na zewnątrz, planując znaleźć Inarę, a po drodze zajrzeć jeszcze do środkowego budynku.
Czy spodziewał się znaleźć coś wartościowego? Nie; podejrzewał, że nawet jeżeli złoczyńca przez jakiś czas znajdował się w pobliżu, to spłoszony ich obecnością i hałasem (w końcu nie zachowywali się specjalnie cicho), zdążył pomknąć dalej, poza tereny posiadłości, a stamtąd deportować się merlin-wie-gdzie. Ale nie dałoby mu to spokoju, gdyby chociaż nie sprawdził; podszedł więc do frontowych drzwi i zwyczajnie szarpnął za uchwyt, mając nadzieję, że ustąpią – mógłby co prawda posłużyć się zaklęciem, ale po kolejnych porażkach bardziej niż magicznym zdolnościom, zaczynał ufać własnej sile.
Nie wiem, czy mam rzucać kostką na otwieranie drzwi, jeśli nie – rzut można zignorować. < 3
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
The member 'Percival Nott' has done the following action : rzut kością
'k100' : 15
'k100' : 15
Zaklęcie Inary nie odniosło - znów - żadnego skutku, mimo prób lady Carrow nie dostrzegła również żadnych śladów, które mogłyby ją naprowadzić na właściwy trop. Percival, nie napotkawszy żadnej przeszkody, otworzył drzwi środkowego budynku, a wewnątrz - nie znalazł nic podejrzanego. W kącie pomieszczenia leżało kilka ogrodowych narzędzi, a wśród nich unosiły się jedynie stery kurzu, dość grube, by można było dojść do wniosku, że od dłuższego czasu nikt tutaj nie wchodził. Na pewno nie dzisiaj.
W tym czasie na miejscu pojawiły się odpowiednie służby. Jeden z funkcjonariuszy magicznej policji odprowadził was na front posiadłości lady Nott, po drodze okrywając Inarę ciepłym płaszczem.
Nic tu po was - morderca zbiegł.
W tym czasie na miejscu pojawiły się odpowiednie służby. Jeden z funkcjonariuszy magicznej policji odprowadził was na front posiadłości lady Nott, po drodze okrywając Inarę ciepłym płaszczem.
Nic tu po was - morderca zbiegł.
Znowu. Znowu. Znowu.
Gdyby nie okoliczności w jakich się znajdowała, mogłaby gniewać się na własną niemoc, albo upatrując dziwnej złośliwości losu, trącającą ją kapryśnością magii. Tylko wieczór i otaczająca ją niecodzienna atmosfera podpowiadały, że to strach hamował sukcesy. Prawdopodobnie łączący się z piętrzącymi w alchemiczce emocjami, które nie znajdując ujścia - psuły raz za razem jej poczynania.
Zaciskała więc zziębnięte usta z uporem wpatrując w ciemność za budynkami, nadal nie odnajdując czegokolwiek poza mgiełka wypuszczanego nosem oddechu. I dopóki adrenalina wciąż krążyła w jej żyłach, nie poddawała się napływającym chmurom łez, które - zwiastowały swoje nadejście już w chwili, gdy ciemnoorzechowe źrenice nieruchomo zatrzymały się na makabrycznej scenie balowej sali. Zmuszała ciało do posłuszeństwa ignorując szarpiące ciałem spazmy lęku, ale gdy dotarło do niej, że morderca rzeczywiście umknął - miała dosyć.
W milczeniu obserwowała Percivala, który w końcu znalazł się obok niej. Niemo przyjęła obecność funkcjonariuszy magicznej policji, już bez protestów pozwalając się odprowadzić w bezpieczne? miejsce przy froncie posiadłości. O chłodzie przypomniała sobie, gdy jeden z odprowadzających ich mężczyzn otulił jej drobną sylwetkę płaszczem. Uśmiechnęła się blado i z wdzięcznością zacisnęła palce na oferowanym okryciu. I nawet jeśli ciało otrzymało dawkę ciepła, potrzebowała go (rozpaczliwie wręcz) w zupełnie innej postaci, zamkniętego w gniewnej, chociaż uparcie milczącej postaci Percivala. Jedyne co otrzymywała, to zdawkowe odpowiedzi i uprzejmą troskę. A tego nie chciała, tym mocniej zaciskając dłonie na dodatkowym płaszczu, kryjąc się w jego materii, niby magicznej tarczy, mającej chronić ją przed....przed czym?.
I dopóki ciszę przebijały kroki towarzyszącej im magicznej policji, dopóty wzrok alchemiczki wędrował gdzieś do przodu, szukając znanych tylko sobie obiektów, które i tak traciły na znaczeniu. Nawet śnieżna kompozycja rysująca się zimowym krajobrazem nie oderwała jej od grząskiej świadomości, że coś było źle. I nie chodziło o bolesne pulsowanie, które od czasu do czasu przypominało czarnowłosej o zdarciu na boku i ramieniu. Źródło - raz jeszcze - znajdowało się obok, spotęgowane w chwili zniknięcia oficerów. Zostali sami, a milczenie niepotrzebnie przedłużało i tak niechybną burzę. I taki kolor oczu miał Łowca, gdy w końcu podniosła spojrzenie do jego twarzy.
- Gniewaj się później - zdołała poprosić, zanim odrzuciła całą skumulowaną i splątaną emocję za siebie, razem z płaszczem, który wypuszczony z dłoni zafalował i opadł ciemną kaskadą na zmarzniętą ziemię. Jej palce odnalazły inną przystań, zatrzymując się w okolicy percivalowej piersi. Sama przylgnęła do mężczyzny całym ciałem, opierając czoło gdzieś przy zgięciu jego szyi. Nie słyszała nic, nawet jeśli docierały do niej dźwięki. Zamknęła powieki i przez kilka sekund bała się, że zostanie odepchnięta. Przez kilka bardzo długich sekund przypominała sobie, że znowu uległa. Jemu. I wcale nie próbowała się przed tym bronić.
Gdyby nie okoliczności w jakich się znajdowała, mogłaby gniewać się na własną niemoc, albo upatrując dziwnej złośliwości losu, trącającą ją kapryśnością magii. Tylko wieczór i otaczająca ją niecodzienna atmosfera podpowiadały, że to strach hamował sukcesy. Prawdopodobnie łączący się z piętrzącymi w alchemiczce emocjami, które nie znajdując ujścia - psuły raz za razem jej poczynania.
Zaciskała więc zziębnięte usta z uporem wpatrując w ciemność za budynkami, nadal nie odnajdując czegokolwiek poza mgiełka wypuszczanego nosem oddechu. I dopóki adrenalina wciąż krążyła w jej żyłach, nie poddawała się napływającym chmurom łez, które - zwiastowały swoje nadejście już w chwili, gdy ciemnoorzechowe źrenice nieruchomo zatrzymały się na makabrycznej scenie balowej sali. Zmuszała ciało do posłuszeństwa ignorując szarpiące ciałem spazmy lęku, ale gdy dotarło do niej, że morderca rzeczywiście umknął - miała dosyć.
W milczeniu obserwowała Percivala, który w końcu znalazł się obok niej. Niemo przyjęła obecność funkcjonariuszy magicznej policji, już bez protestów pozwalając się odprowadzić w bezpieczne? miejsce przy froncie posiadłości. O chłodzie przypomniała sobie, gdy jeden z odprowadzających ich mężczyzn otulił jej drobną sylwetkę płaszczem. Uśmiechnęła się blado i z wdzięcznością zacisnęła palce na oferowanym okryciu. I nawet jeśli ciało otrzymało dawkę ciepła, potrzebowała go (rozpaczliwie wręcz) w zupełnie innej postaci, zamkniętego w gniewnej, chociaż uparcie milczącej postaci Percivala. Jedyne co otrzymywała, to zdawkowe odpowiedzi i uprzejmą troskę. A tego nie chciała, tym mocniej zaciskając dłonie na dodatkowym płaszczu, kryjąc się w jego materii, niby magicznej tarczy, mającej chronić ją przed....przed czym?.
I dopóki ciszę przebijały kroki towarzyszącej im magicznej policji, dopóty wzrok alchemiczki wędrował gdzieś do przodu, szukając znanych tylko sobie obiektów, które i tak traciły na znaczeniu. Nawet śnieżna kompozycja rysująca się zimowym krajobrazem nie oderwała jej od grząskiej świadomości, że coś było źle. I nie chodziło o bolesne pulsowanie, które od czasu do czasu przypominało czarnowłosej o zdarciu na boku i ramieniu. Źródło - raz jeszcze - znajdowało się obok, spotęgowane w chwili zniknięcia oficerów. Zostali sami, a milczenie niepotrzebnie przedłużało i tak niechybną burzę. I taki kolor oczu miał Łowca, gdy w końcu podniosła spojrzenie do jego twarzy.
- Gniewaj się później - zdołała poprosić, zanim odrzuciła całą skumulowaną i splątaną emocję za siebie, razem z płaszczem, który wypuszczony z dłoni zafalował i opadł ciemną kaskadą na zmarzniętą ziemię. Jej palce odnalazły inną przystań, zatrzymując się w okolicy percivalowej piersi. Sama przylgnęła do mężczyzny całym ciałem, opierając czoło gdzieś przy zgięciu jego szyi. Nie słyszała nic, nawet jeśli docierały do niej dźwięki. Zamknęła powieki i przez kilka sekund bała się, że zostanie odepchnięta. Przez kilka bardzo długich sekund przypominała sobie, że znowu uległa. Jemu. I wcale nie próbowała się przed tym bronić.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 22.07.16 2:43, w całości zmieniany 2 razy
Nie miał pojęcia, czego właściwie oczekiwał, gdy kilkanaście (kilkadziesiąt? jak wiele czasu minęło od chwili opuszczenia sali balowej?) minut temu rzucał się do biegu w ślad za Inarą, ale jakiekolwiek były jego nadzieje, spotkał się z rozczarowaniem. Otaczająca go cisza niemal dzwoniła mu w uszach, kiedy przez dłuższą chwilę po prostu wpatrywał się w pogrążone w półmroku wnętrze budynku. Puste; nie znalazł niczego ani nikogo, zjawił się za późno, dał się zwieść własnym zaklęciom, poniósł porażkę – tę samą, którą aktualnie smakował w ustach, czując, jak powoli wypełnia sobą wolne miejsce, pozostawiane przez uciekającą z organizmu adrenalinę.
Dopiero po długiej minucie zmusił się do wyrwania z tego obezwładniającego bezruchu, spłoszony przez hałas, jaki robili zjawiający się funkcjonariusze magicznej policji. Zamienił kilka słów z jednym z nich, przekazując mu zabraną z podłogi różdżkę, a później odszedł, żeby odszukać Inarę. Znalazł ją zaraz za zabudowaniami, ale nie zapytał nawet, co tam robiła – pojawiająca się znikąd ulga na jakiś czas odebrała mu zdolność do wyrzucania z siebie słów, więc zwyczajnie ograniczył się do trwania przy jej boku, gdy dwójka funkcjonariuszy odprowadzała ich przed oświetlony front. Nie chciało mu się tłumaczyć im, że doskonale zna drogę; ledwie zauważał ich obecność, zatopiony we własnych myślach, w których mimo wszystko gubił się coraz bardziej.
Zwłaszcza, że za żadne skarby nie chciał przyznać się sam przed sobą, że tak naprawdę się bał.
Nie pozbawionego twarzy mordercy; ten umknął, schował się w cieniach i póki co nie stanowił raczej zagrożenia ani dla niego, ani dla nikogo z jego bliskich. Nie potrafił jednak pozbyć się irytującej myśli, że ktoś ośmielił się zbrukać zbrodnią miejsce, które do tej pory podświadomie uznawał za nietykalne. Ktoś podniósł rękę na przedstawicieli arystokracji, na ludzi, przed którymi kłaniała się cała reszta czarodziejskiego świata. Zerknął na idącą obok niego Inarę i mimowolnie wyobraził sobie, że to ona padła ofiarą mordercy, że to ją mógł dostrzec pod kryształowym żyrandolem, rozbitą jak tysiące lśniących kamyczków, w tej pięknej sukience, której nie zdążył nawet skomplementować.
Zacisnął zęby; powrócił gniew, rozproszony, którego nie miał dokąd skierować, ale mimo to chwycił się go mocno, bo wydawał mu się bardziej znośny od tego chłodnego strachu. Znów spojrzał na kobietę obok, z tym że tym razem zamiast profilu, dostrzegł jej oczy – przez moment, w następnej sekundzie przytuliła się do niego, a on poczuł, jak drobne palce zaciskają się na jego koszuli.
Zawahał się tylko przez jedno uderzenie serca, zanim z bezgłośnym westchnięciem objął ją ramionami, uświadamiając sobie nagle, że tej nocy była świadkiem dokładnie tych samych wydarzeń, co on. Przyciągnął ją mocniej do siebie, jedną rękę przesuwając na jej głowę i wplątując we włosy; pozwolił, by przez chwilę stali tak w milczeniu, wiedząc, że poważniejsza rozmowa i tak ich nie ominie, ale z premedytacją odciągając ją w czasie. – Chodź – szepnął w końcu, prosto do jej ucha. Odsunął się od niej, na tyle jednak tylko, żeby móc odnaleźć jej dłoń. Splótł ich palce razem, ciągnąc ją lekko tam, gdzie miał nadzieję znaleźć już czekające na nich świstokliki. – Zabiorę cię stąd.
| Inarka i Percy zt, dziękuję pięknie naszemu Mistrzowi <3
Dopiero po długiej minucie zmusił się do wyrwania z tego obezwładniającego bezruchu, spłoszony przez hałas, jaki robili zjawiający się funkcjonariusze magicznej policji. Zamienił kilka słów z jednym z nich, przekazując mu zabraną z podłogi różdżkę, a później odszedł, żeby odszukać Inarę. Znalazł ją zaraz za zabudowaniami, ale nie zapytał nawet, co tam robiła – pojawiająca się znikąd ulga na jakiś czas odebrała mu zdolność do wyrzucania z siebie słów, więc zwyczajnie ograniczył się do trwania przy jej boku, gdy dwójka funkcjonariuszy odprowadzała ich przed oświetlony front. Nie chciało mu się tłumaczyć im, że doskonale zna drogę; ledwie zauważał ich obecność, zatopiony we własnych myślach, w których mimo wszystko gubił się coraz bardziej.
Zwłaszcza, że za żadne skarby nie chciał przyznać się sam przed sobą, że tak naprawdę się bał.
Nie pozbawionego twarzy mordercy; ten umknął, schował się w cieniach i póki co nie stanowił raczej zagrożenia ani dla niego, ani dla nikogo z jego bliskich. Nie potrafił jednak pozbyć się irytującej myśli, że ktoś ośmielił się zbrukać zbrodnią miejsce, które do tej pory podświadomie uznawał za nietykalne. Ktoś podniósł rękę na przedstawicieli arystokracji, na ludzi, przed którymi kłaniała się cała reszta czarodziejskiego świata. Zerknął na idącą obok niego Inarę i mimowolnie wyobraził sobie, że to ona padła ofiarą mordercy, że to ją mógł dostrzec pod kryształowym żyrandolem, rozbitą jak tysiące lśniących kamyczków, w tej pięknej sukience, której nie zdążył nawet skomplementować.
Zacisnął zęby; powrócił gniew, rozproszony, którego nie miał dokąd skierować, ale mimo to chwycił się go mocno, bo wydawał mu się bardziej znośny od tego chłodnego strachu. Znów spojrzał na kobietę obok, z tym że tym razem zamiast profilu, dostrzegł jej oczy – przez moment, w następnej sekundzie przytuliła się do niego, a on poczuł, jak drobne palce zaciskają się na jego koszuli.
Zawahał się tylko przez jedno uderzenie serca, zanim z bezgłośnym westchnięciem objął ją ramionami, uświadamiając sobie nagle, że tej nocy była świadkiem dokładnie tych samych wydarzeń, co on. Przyciągnął ją mocniej do siebie, jedną rękę przesuwając na jej głowę i wplątując we włosy; pozwolił, by przez chwilę stali tak w milczeniu, wiedząc, że poważniejsza rozmowa i tak ich nie ominie, ale z premedytacją odciągając ją w czasie. – Chodź – szepnął w końcu, prosto do jej ucha. Odsunął się od niej, na tyle jednak tylko, żeby móc odnaleźć jej dłoń. Splótł ich palce razem, ciągnąc ją lekko tam, gdzie miał nadzieję znaleźć już czekające na nich świstokliki. – Zabiorę cię stąd.
| Inarka i Percy zt, dziękuję pięknie naszemu Mistrzowi <3
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Las na tyłach posiadłości pokryła gruba warstwa białego śniegu. Zasypane ścieżki skryte pod pokrywającą je bielą i nie sposób było stwierdzić, kiedy ginęły w ciemności okolicznego lasu. Przy dworku unosiły się jednak lewitujące w powietrzu świece, które rozświetlały spory dziedziniec, na którym ustawione w rzędzie czekały zdobione powozy. Na każdym wyrzeźbione były baśniowe motywy. Na tarasie stała sama Lady Nott w stroju Królowej Kier.
- Zapraszam, wszystkie lady i wszystkich gentlemanów! - Gospodyni uniosła ręce wskazując na powozy. - Niebawem rozpocznie się pokaz sztucznych ogni. Najlepszy widok, żeby go obejrzeć, będzie zaś ze wzgórza ukrytego w lesie. Tam, moi drodzy, dostać można się jedynie powozami. Dlatego śmiało, zapraszam do kolejnej zabawy!
Na dziedzińcu powoli zaczynali gromadzić się goście w maskach, a przebrani za arlekinów woźnice czekali tylko na znak Lady Nott, by otworzyć powozy i zaprosić gości do środka.
|Zapraszamy do uczestnictwa w kuligu!
Żeby wziąć udział w zabawie, należy do środy, do godziny 17:00 napisać posta, w którym postać przybywa na miejsce zabawy.
Zabawa czasowo odbywa się niebawem po północy, mogą w niej wziąć udział wszyscy obecni wówczas na sabacie goście.
- Zapraszam, wszystkie lady i wszystkich gentlemanów! - Gospodyni uniosła ręce wskazując na powozy. - Niebawem rozpocznie się pokaz sztucznych ogni. Najlepszy widok, żeby go obejrzeć, będzie zaś ze wzgórza ukrytego w lesie. Tam, moi drodzy, dostać można się jedynie powozami. Dlatego śmiało, zapraszam do kolejnej zabawy!
Na dziedzińcu powoli zaczynali gromadzić się goście w maskach, a przebrani za arlekinów woźnice czekali tylko na znak Lady Nott, by otworzyć powozy i zaprosić gości do środka.
|Zapraszamy do uczestnictwa w kuligu!
Żeby wziąć udział w zabawie, należy do środy, do godziny 17:00 napisać posta, w którym postać przybywa na miejsce zabawy.
Zabawa czasowo odbywa się niebawem po północy, mogą w niej wziąć udział wszyscy obecni wówczas na sabacie goście.
Bal trwał już kilka godzin, a ciężarnej lady Carrow puchły nogi i bolał ją kręgosłup. Uspokajając nerwy kieliszkiem kolejnego już szampana, obiecywała sobie, że pozostało jej już tylko przetrwać do północy. Zademonstruje rodzinny honor, świętując wraz ze wszystkimi nastanie nowego roku, a potem będzie mogła wreszcie udać się do domu. Zasnąć spokojnie i pogrążyć się w marzeniach albo koszmarach - o zeszłorocznym sabacie, podczas którego towarzyszył jej Percy.
Udała się na dziedziniec wsparta o ramię ojca, z trudem manewrując pośród gości w swojej ogromnej sukience. Brzuch też miała ogromny, i dwór Nottów również jawił się jej jako ogromny, obcy i zimny - choć niegdyś był przecież jej domem! Arlekini wyglądali nieco upiornie, a biednej Belle zaczynało kręcić się w głowie. Z ulgą zajęła miejsce w powozie. Uśmiechnęła się blado do ojca i zaczęła wyglądać przez okno, w poszukiwaniu ciekawych kostiumów i masek. Wbrew sobie, dobrze bawiła się podczas kalambur, tak jakby muzyka i piękne tańce wysysały z niej nostalgię i żałobę. Ale teraz, gdy takty tanecznych melodii ucichły, znów dopadała ją samotność. Dłonie marzły, serce drżało nerwowo. Czy jej chwile na leśnym wzgórzu okażą się upokarzająco samotne, czy też ktoś poza ojcem dotrzyma jej towarzystwa?
Z zazdrością wypatrywała wśród tłumu swoich kuzynek, młodych debiutantek z rodu Carrow. Nie chciały zdradzić jej motywów swoich przebrań, ale plotkowały o nich tak radośnie, że Belle domyślała się i fasonu i barwy. Próbowała cieszyć się ich beztroską ekscytacją, ale nie mogła zdusić w sobie zawiści, że wciąż wszystko przed nimi. Że poznają tutaj kogoś, kto okaże się ich przyszłym narzeczonym i mężem, a potem faktycznie nie opuści ich aż do śmierci. Tak, jak kazały obyczaje, honor i tradycja. Tak właśnie wyobrażała sobie swoją przyszłość, a tkwiła w złotej klatce pośrodku koszmaru - z uśmiechem przylepionym do ust, gdy musiała udawać, że wciąż cieszą ją te arystokratyczne uroczystości, że wciąż jest częścią tego świata i dumną członkinią rodziny, że ignoruje własne upokorzenie i nie obchodzi jej własne złamane serce. Grając idealną szlachciankę, czekała już tylko na koniec tej tragikomedii.
Udała się na dziedziniec wsparta o ramię ojca, z trudem manewrując pośród gości w swojej ogromnej sukience. Brzuch też miała ogromny, i dwór Nottów również jawił się jej jako ogromny, obcy i zimny - choć niegdyś był przecież jej domem! Arlekini wyglądali nieco upiornie, a biednej Belle zaczynało kręcić się w głowie. Z ulgą zajęła miejsce w powozie. Uśmiechnęła się blado do ojca i zaczęła wyglądać przez okno, w poszukiwaniu ciekawych kostiumów i masek. Wbrew sobie, dobrze bawiła się podczas kalambur, tak jakby muzyka i piękne tańce wysysały z niej nostalgię i żałobę. Ale teraz, gdy takty tanecznych melodii ucichły, znów dopadała ją samotność. Dłonie marzły, serce drżało nerwowo. Czy jej chwile na leśnym wzgórzu okażą się upokarzająco samotne, czy też ktoś poza ojcem dotrzyma jej towarzystwa?
Z zazdrością wypatrywała wśród tłumu swoich kuzynek, młodych debiutantek z rodu Carrow. Nie chciały zdradzić jej motywów swoich przebrań, ale plotkowały o nich tak radośnie, że Belle domyślała się i fasonu i barwy. Próbowała cieszyć się ich beztroską ekscytacją, ale nie mogła zdusić w sobie zawiści, że wciąż wszystko przed nimi. Że poznają tutaj kogoś, kto okaże się ich przyszłym narzeczonym i mężem, a potem faktycznie nie opuści ich aż do śmierci. Tak, jak kazały obyczaje, honor i tradycja. Tak właśnie wyobrażała sobie swoją przyszłość, a tkwiła w złotej klatce pośrodku koszmaru - z uśmiechem przylepionym do ust, gdy musiała udawać, że wciąż cieszą ją te arystokratyczne uroczystości, że wciąż jest częścią tego świata i dumną członkinią rodziny, że ignoruje własne upokorzenie i nie obchodzi jej własne złamane serce. Grając idealną szlachciankę, czekała już tylko na koniec tej tragikomedii.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Tyły posiadłości
Szybka odpowiedź