Sala główna
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Sala główna
Sala główna pełniąca również funkcję jadalni jest jednym z najbogatszych pomieszczeń w całym pałacu. Stanowi przykład sztuki zdobniczej Drugiego Cesarstwa Francuskiego. Centrum zajmuje wielki czarny stół i żyrandole. Na suficie Eugène Appert przedstawił świetliste niebo z egzotycznymi ptakami. Każde z ręcznie rzeźbionych krzeseł obite jest miękkimi pufkami nabitymi złotymi okrągłymi ćwiekami, a w komnacie przeważają ciemnozielone kolory. Sala stanowi również miejsce ważniejszych spotkań.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 28.08.19 16:16, w całości zmieniany 8 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To był ważny wieczór. Nie tylko z powodu jego znaczenia, ani nawet nie przez przesłanie, które ze sobą niósł – a raczej ze względu na fakt, że coś, co do tej pory istniało jedynie w jej wyobrażeniach, tkanych z mglistych słów i skrawków obrazów, miało zderzyć się z rzeczywistością – i w ową rzeczywistość się przeobrazić. Rycerze Walpurgii, ta owiana tajemnicą grupa, służąca człowiekowi, o którym z takim podziwem wypowiadał się Tristan, od miesięcy noszący na przedramieniu budzącą niepokój czerń, stawali się – dla niej – czymś więcej niż tylko odległą ideą, mrocznym cieniem na horyzoncie: czarodziejami z krwi i kości, tym razem pozbawionymi masek, a posiadającymi za to imiona i nazwiska, historie i umiejętności. Nie po raz pierwszy, wiedziała, że wynurzyli się z ukrycia już w trakcie szczytu, wtedy jednak nie mogła być tego świadkiem; teraz miała zasiąść razem z nimi przy stole, jako żona nestora i pierwszego spośród nich. Skłamałaby mówiąc, że pod jej skórą (jasną, ale pozbawioną już niezdrowego, bladego odcienia) nie pulsowały obawy, ale nie zamierzała ich okazać; maskowanie biernego, cichego strachu stanowiło jedną z nielicznych rzeczy, które zawdzięczała długoletnim zmaganiom z ostrymi szponami serpentyny. Ostatnio mocno przytępionymi, głównie dzięki wiedzy i pomocy Zacharego; niewielu było czarodziejów, którym zawdzięczała więcej, niż jemu.
Do Fenland przybyła razem z Melisande, i u jej boku przekroczyła również progi głównej sali, gdy tylko otworzono przed nimi drzwi; długie, przylegające rękawy ciemnej sukni poprawiła jeszcze przed wejściem, upewniając się, że prezentowała się odpowiednio, w eleganckiej kreacji niemal pozbawionej zdobień – nie licząc złotej nici oplatającej płatki i kolce różanego motywu, którym wprawna dłoń krawcowej wyhaftowała brzegi dekoltu i linię ramion oraz zwężającą się talię. Złotem zdawały się poprzetykane również jej włosy, częściowo opadające na barki, częściowo zaplecione w upięciu, by nie opadały przypadkowo na odsłoniętą twarz. Wchodząc, głowę uniesioną miała wysoko – przez moment dosłownie, spojrzenie jasnych oczu odruchowo pomknęło ku sufitowi, by zatrzymać się na uwiecznionym tam niebie i ptakach. Niezwykle pięknych; ciemny wystrój pomieszczenia nie przypominał co prawda w niczym jasnych komnat Chateau Rose ani przestronnych pokojów w rezydencji na wyspie Wight, ale miał w sobie coś, co nie pozwalało przejść obojętnie.
Nie skupiała się jednak długo na samym wnętrzu, po sekundzie ponownie przenosząc uwagę tam, gdzie być powinna: ku długiemu stołowi i sylwetce mężczyzny siedzącego przy jednym z krótszych końców, tym bliższym drzwiom. Uśmiechnęła się lekko, rozglądając się również po twarzach innych, bez trudu rozpoznając równego jej wiekiem Morgotha, a także Zacharego i Mathieu; widziała też pozostałych, tych, z którymi nie zdarzyło jej się zamienić słowa nigdy wcześniej, ale miała nadzieję, że zmieni się to dzisiaj. Na razie podeszła jednak prosto do Tristana, zatrzymując się tuż obok niego i Rosalie, starając się nie okazać lekkiego zdziwienia na widok spoczywającej na oparciu jego krzesła dłoni. – Tristanie – przywitała się, choć widzieli się zaledwie kilka godzin wcześniej, starając się przynajmniej na chwilę uchwycić spojrzenie brązowych oczu. Miała zamiar zająć miejsce obok męża, po stronie przeciwnej do tej, którą wybrała druga półwila. Życzliwie skinęła jej głową, jako przyjaciółce – i jako tej, która gościła ich w swoich progach. – Rosalie – odezwała się, uśmiechając się; znajdowały się w towarzystwie, zrezygnowała więc z dyskretnego muśnięcia kobiecego policzka, jej palce dotknęły jednak przelotnie skrytego pod ciemnozieloną tkaniną łokcia. – Dobrze jest widzieć cię w dobrym zdrowiu – i wspaniale jest móc gościć w Yaxley's Hall. – Kiwnęła lekko głową, w podziękowaniu – za miłe powitanie i za samo zaproszenie. – Mam nadzieję, że uda nam się później zamienić kilka słów – dodała, mając wrażenie, że nie rozmawiały od wieków; w rzeczywistości nie mogło minąć aż tyle czasu, natłok ostatnich wydarzeń zdawał się jednak zmieniać sposób jego odmierzania.
Do Fenland przybyła razem z Melisande, i u jej boku przekroczyła również progi głównej sali, gdy tylko otworzono przed nimi drzwi; długie, przylegające rękawy ciemnej sukni poprawiła jeszcze przed wejściem, upewniając się, że prezentowała się odpowiednio, w eleganckiej kreacji niemal pozbawionej zdobień – nie licząc złotej nici oplatającej płatki i kolce różanego motywu, którym wprawna dłoń krawcowej wyhaftowała brzegi dekoltu i linię ramion oraz zwężającą się talię. Złotem zdawały się poprzetykane również jej włosy, częściowo opadające na barki, częściowo zaplecione w upięciu, by nie opadały przypadkowo na odsłoniętą twarz. Wchodząc, głowę uniesioną miała wysoko – przez moment dosłownie, spojrzenie jasnych oczu odruchowo pomknęło ku sufitowi, by zatrzymać się na uwiecznionym tam niebie i ptakach. Niezwykle pięknych; ciemny wystrój pomieszczenia nie przypominał co prawda w niczym jasnych komnat Chateau Rose ani przestronnych pokojów w rezydencji na wyspie Wight, ale miał w sobie coś, co nie pozwalało przejść obojętnie.
Nie skupiała się jednak długo na samym wnętrzu, po sekundzie ponownie przenosząc uwagę tam, gdzie być powinna: ku długiemu stołowi i sylwetce mężczyzny siedzącego przy jednym z krótszych końców, tym bliższym drzwiom. Uśmiechnęła się lekko, rozglądając się również po twarzach innych, bez trudu rozpoznając równego jej wiekiem Morgotha, a także Zacharego i Mathieu; widziała też pozostałych, tych, z którymi nie zdarzyło jej się zamienić słowa nigdy wcześniej, ale miała nadzieję, że zmieni się to dzisiaj. Na razie podeszła jednak prosto do Tristana, zatrzymując się tuż obok niego i Rosalie, starając się nie okazać lekkiego zdziwienia na widok spoczywającej na oparciu jego krzesła dłoni. – Tristanie – przywitała się, choć widzieli się zaledwie kilka godzin wcześniej, starając się przynajmniej na chwilę uchwycić spojrzenie brązowych oczu. Miała zamiar zająć miejsce obok męża, po stronie przeciwnej do tej, którą wybrała druga półwila. Życzliwie skinęła jej głową, jako przyjaciółce – i jako tej, która gościła ich w swoich progach. – Rosalie – odezwała się, uśmiechając się; znajdowały się w towarzystwie, zrezygnowała więc z dyskretnego muśnięcia kobiecego policzka, jej palce dotknęły jednak przelotnie skrytego pod ciemnozieloną tkaniną łokcia. – Dobrze jest widzieć cię w dobrym zdrowiu – i wspaniale jest móc gościć w Yaxley's Hall. – Kiwnęła lekko głową, w podziękowaniu – za miłe powitanie i za samo zaproszenie. – Mam nadzieję, że uda nam się później zamienić kilka słów – dodała, mając wrażenie, że nie rozmawiały od wieków; w rzeczywistości nie mogło minąć aż tyle czasu, natłok ostatnich wydarzeń zdawał się jednak zmieniać sposób jego odmierzania.
różo, tyś chora:
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
czerw niewidoczny,
niesiony nocą
przez wicher mroczny,
znalazł łoże w szczęśliwym
szkarłacie twego serca
i ciemną, potajemną
miłością cię uśmierca
Evandra G. Rosier
Zawód : alchemiczka w smoczym rezerwacie w Kent, harfistka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
beauty is terror.
whatever we call beautiful,
we quiver before it.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Oficjalna część spotkania Rycerzy dobiegała końca. Poruszyli najważniejsze tematy, wiedzieli co mają robić, jak działać i co czynić… Nie było więc sensu przedłużać. Mathieu miał zamiar porozmawiać później z Ramsey’em, uważał w końcu, że jeśli miał pomóc mu w wypełnieniu zadania, muszą porozumieć się bardziej w tej kwestii. Wysłuchiwał każdemu, mieli wiele do powiedzenia i przede wszystkim – jasno określony cel. Pokiwał głową na słowa kolejnej osoby, przyznając jej rację. Prowadzący spotkanie podsumowali je, zapraszając resztę zgromadzenia na kolację.
Spojrzał na Zachary’ego i uśmiechnął się kątem oka. Przyjaciel siedział blisko niego, ale Mathieu nie chciał zbytnio się narzucać. Był mało rozmowny, wciąż obolały i wyraźnie było widać, że coś go męczy. Starał się poukładać w swej głowie wszystko, począwszy od tego, że jego zadaniem będzie wyciągnięcie z Tower of London jednego z nich. Nie miał z tym problemu, choć zamierzał się poradzić, jeśli tylko zajdzie taka konieczność. Na razie jednak nie powinien chyba przywiązywać do tego większej uwagi, wszak miało zacząć się niezwykle przyjemne spotkanie. Sięgnął po kielich i upił odrobinę zawartości. Przesunął wzrok na Tristana, lady Yaxley pojawiła się obok niego, a chwilę później dołączyła również Evandra. Trzeba przyznać, że jego bratowa wyglądała niezwykle pięknie, mając na uwadze to, co przeszła w ostatnim czasie. Była zachwycająca, Tristan był prawdziwym szczęściarzem. Swoją narzeczoną Mathieu również uważał za piękną kobietę, Isabella miała niezwykłą urodę, a on naprawdę cieszył się, że dana była mu tak piękna Lady.
Odwrócił się w stronę Lorda Shafiqa i posłał mu nieco tajemniczy uśmiech.
- Dzięki za pomoc z ręką… Jest znacznie lepiej. – mruknął nieco konspiracyjnie. Prawdę mówiąc… Zachary zdziałał cuda, a szczególnie te środki, które mu przepisał. Dzięki temu Rosier był całkiem sprawny, jak na kogoś kto jeszcze dwa dni temu ledwo ruszał ów kończyną. – Nawet w trakcie balu Isabella się nie zorientowała… – dodał, z lekkim uśmieszkiem. Z drugiej strony, zbyła go i uciekała przed nim, więc… nie mieli zbyt wiele okazji do tańca czy spędzenia ze sobą czasu. Ważne, że przez tą rękę królik nie wypadł mu na podłogę, pewnie Lady Selwyn byłaby niezadowolona. Nie wspominając już o niezadowoleniu właścicielki.
Spojrzał na Zachary’ego i uśmiechnął się kątem oka. Przyjaciel siedział blisko niego, ale Mathieu nie chciał zbytnio się narzucać. Był mało rozmowny, wciąż obolały i wyraźnie było widać, że coś go męczy. Starał się poukładać w swej głowie wszystko, począwszy od tego, że jego zadaniem będzie wyciągnięcie z Tower of London jednego z nich. Nie miał z tym problemu, choć zamierzał się poradzić, jeśli tylko zajdzie taka konieczność. Na razie jednak nie powinien chyba przywiązywać do tego większej uwagi, wszak miało zacząć się niezwykle przyjemne spotkanie. Sięgnął po kielich i upił odrobinę zawartości. Przesunął wzrok na Tristana, lady Yaxley pojawiła się obok niego, a chwilę później dołączyła również Evandra. Trzeba przyznać, że jego bratowa wyglądała niezwykle pięknie, mając na uwadze to, co przeszła w ostatnim czasie. Była zachwycająca, Tristan był prawdziwym szczęściarzem. Swoją narzeczoną Mathieu również uważał za piękną kobietę, Isabella miała niezwykłą urodę, a on naprawdę cieszył się, że dana była mu tak piękna Lady.
Odwrócił się w stronę Lorda Shafiqa i posłał mu nieco tajemniczy uśmiech.
- Dzięki za pomoc z ręką… Jest znacznie lepiej. – mruknął nieco konspiracyjnie. Prawdę mówiąc… Zachary zdziałał cuda, a szczególnie te środki, które mu przepisał. Dzięki temu Rosier był całkiem sprawny, jak na kogoś kto jeszcze dwa dni temu ledwo ruszał ów kończyną. – Nawet w trakcie balu Isabella się nie zorientowała… – dodał, z lekkim uśmieszkiem. Z drugiej strony, zbyła go i uciekała przed nim, więc… nie mieli zbyt wiele okazji do tańca czy spędzenia ze sobą czasu. Ważne, że przez tą rękę królik nie wypadł mu na podłogę, pewnie Lady Selwyn byłaby niezadowolona. Nie wspominając już o niezadowoleniu właścicielki.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 08.11.19 22:36, w całości zmieniany 1 raz
Czuł ciężar podejmowanych na forum rycerzy, śmierciożerców decyzji. Były odważne i zupełnie do niego niepodobne z czym nawet nie zamierzał polemizować. Nie po to jednak Lord Voldemord zawierzył w jego umiejętności, dał przestrzeń do rozwoju by w dalszym ciągu tkwić w stagnacyjnym cieniu swej piwnicy. To była jego chwila. Jeżeli musiał się zmusić do przełamania, do pierwszego ruchu w stronę głównej sceny to dziś niewątpliwie postawił w jej kierunku pierwszy krok. Można by rzec, że machina poszła już w ruch i nie mógł się już wycofać. Choć jakaś cześć jego była z siebie zadowolona i dumna, to jednak inna nieco panikowała. Było mu ciepło, a serce uderzało z mocą o wnętrze klatki piersiowej.
Ujął nóżkę kieliszka w chwili w której wzniesiono toast podtrzymując się tym samym od chęci rozpięcia guzika pod kołnierzykiem. Za spotkanie - mruknął pod nosem po czym ceremonialnie opróżnił szkło jednym tchem aż do samego jego dna. W jego naturze i wychowaniu nie istniało coś takiego jak symboliczne zwilżenie ust o szkarłatną taflę napitku. Toast to toast. Cmoknął po tym ustami będąc zadowolony ze struktury, faktury i miękkości napitku. Można powiedzieć, że wyniesione z sylwestrowego sabatu winne doświadczenia nieco go przekonały do tego, że i ten rodzaj alkoholu można lubić. Chrząknął pozwalając by magia uzupełniła kielich do połowy objętości w tym samym momencie odbierając sowity datek od lorda Blacka.
Nie do końca czuł się swobodnie w chwili w której zaczynała schodzić się fala gości z poza organizacji, lecz wciąż przynależna do ścisłego grona szlachty. W tym momencie nieco zmartwiło go puste miejsce po swojej lewej stronie. Jak niefortunnie. Przez chwilę przeszedł mu przez myśl pomysł by się przesunąć o jedno miejsce w stronę Rookwood, lecz wydało mu się to zbyt odważne - ktoś mógłby sobie pomyśleć o nich coś niewłaściwego. Nie chciał narażać przyjaciółki o jakieś fałszywe pomówienia. Starał się zwyczajnie niepotrzebnie nie zamartwiać. Z ciekawością ściągnął więc pokrywę z podsuniętego mu dania.
Ujął nóżkę kieliszka w chwili w której wzniesiono toast podtrzymując się tym samym od chęci rozpięcia guzika pod kołnierzykiem. Za spotkanie - mruknął pod nosem po czym ceremonialnie opróżnił szkło jednym tchem aż do samego jego dna. W jego naturze i wychowaniu nie istniało coś takiego jak symboliczne zwilżenie ust o szkarłatną taflę napitku. Toast to toast. Cmoknął po tym ustami będąc zadowolony ze struktury, faktury i miękkości napitku. Można powiedzieć, że wyniesione z sylwestrowego sabatu winne doświadczenia nieco go przekonały do tego, że i ten rodzaj alkoholu można lubić. Chrząknął pozwalając by magia uzupełniła kielich do połowy objętości w tym samym momencie odbierając sowity datek od lorda Blacka.
Nie do końca czuł się swobodnie w chwili w której zaczynała schodzić się fala gości z poza organizacji, lecz wciąż przynależna do ścisłego grona szlachty. W tym momencie nieco zmartwiło go puste miejsce po swojej lewej stronie. Jak niefortunnie. Przez chwilę przeszedł mu przez myśl pomysł by się przesunąć o jedno miejsce w stronę Rookwood, lecz wydało mu się to zbyt odważne - ktoś mógłby sobie pomyśleć o nich coś niewłaściwego. Nie chciał narażać przyjaciółki o jakieś fałszywe pomówienia. Starał się zwyczajnie niepotrzebnie nie zamartwiać. Z ciekawością ściągnął więc pokrywę z podsuniętego mu dania.
The member 'Valerij Dolohov' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 8
'k10' : 8
Kiedy Matheiu zaproponował, że uda się z nim do Fideliusa skinął mu głową na znak aprobaty. Nie spodziewał się większych komplikacji, ale doceniał zaangażowanie młodego Rosiera i nie widział podstaw ku temu, by mu odmówić. Fidelius był zdolnym i wyjątkowo inteligentnym czarodziejem, a para rąk i druga różdżka z pewnością przydadzą się w trakcie tego spotkania, lub tuż przed nim, jeśli gospodarz postanowił dobrze zabezpieczyć swój dom. Usłyszawszy odpowiedź Ignotusa na swoje pytanie, uśmiechnął się pod nosem, darując już spojrzenie w jego kierunku; rozbawiło go to, podobnie z pewnością jak jego ojca, który wykazywał się dziś już wyraźnym poczuciem humoru. Anglia znów mu służyła, wyglądał lepiej niż przed jej opuszczeniem. Kiedy Macnair zabrał jeszcze głos, skierował spojrzenie ku niemu — zdecydowanie brakowało wśród nich Magnusa, ale nie powinno to stanowić problemu. Walczący Mag i tak opublikuje wszystko, co tylko będą chcieli, czego będą potrzebować do osiągnięcia sukcesu. Nie powiedział już nic więcej. Plany wydawały mu się jasne, choć nieco mało konkretne. Niewielu z nich zobowiązało się do zaangażowania w konkretnych działaniach. Kwestie wspomnianych przez Tristana królowych tego zawszonego ula były trudne, nico problematyczne. Musieli podejść do tego ostrożnie, by ułatwić sobie zadanie, a nie lekkomyślnie utrudnić. Nie doczekał się odpowiedzi na ciekawiące go kwestie badań ze strony uzdrowiciela, jego opieszałość była wręcz zaskakująca, nie mówiąc o tym, że brat Alpharda okazał się zwyczajnie niegrzeczny, co rzadko zdarzało się u tak znamienitych lordów.
Kiedy spotkanie odbiegło końca, zgasił papierosa, wzniósł kielich w geście toastu. Drzwi otwarły się, a w nich pojawili się pierwsi goście, w tym urodziwa małżonka Tristana. Zdołał już zapomnieć, ile uroku w sobie miała. Skinął głową Evandrze, równie milczącym gestem przywitał również Rosalie. Był pewien, że obie damy przyćmią wszystkich pozostałych gości, których mimo wszystko wyczekiwał z ciekawością. Ministra, nestorów, sojuszników. Chciał się im przyjrzeć, wysłuchać co mieli do powiedzenia, sprawdzić ich nastroje. Nie nadawał się do politycznych dysput, wiedział, że opuści Fenland stosunkowo szybko, lecz nie mógł jednak przegapić możliwości rozmowy z zasłużonymi gośćmi, lordami, których nie miał szans widywać na co dzień. Korzystając z okazji spożycia doskonałego posiłku — taką przynajmniej żywił nadzieję — skinął głowa skrzatu, gotów ujrzeć, co przygotował dla niego szef kuchni.
Kiedy spotkanie odbiegło końca, zgasił papierosa, wzniósł kielich w geście toastu. Drzwi otwarły się, a w nich pojawili się pierwsi goście, w tym urodziwa małżonka Tristana. Zdołał już zapomnieć, ile uroku w sobie miała. Skinął głową Evandrze, równie milczącym gestem przywitał również Rosalie. Był pewien, że obie damy przyćmią wszystkich pozostałych gości, których mimo wszystko wyczekiwał z ciekawością. Ministra, nestorów, sojuszników. Chciał się im przyjrzeć, wysłuchać co mieli do powiedzenia, sprawdzić ich nastroje. Nie nadawał się do politycznych dysput, wiedział, że opuści Fenland stosunkowo szybko, lecz nie mógł jednak przegapić możliwości rozmowy z zasłużonymi gośćmi, lordami, których nie miał szans widywać na co dzień. Korzystając z okazji spożycia doskonałego posiłku — taką przynajmniej żywił nadzieję — skinął głowa skrzatu, gotów ujrzeć, co przygotował dla niego szef kuchni.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 3
'k10' : 3
Przelotnie zerknęła na Caelana, gdy zaoferował alchemikowi swoje wsparcie finansowe. Aż tak dobrze wiodło mu się ostatnimi czasy w interesach? Ciekawe. Większą jej uwagę przyciągnęła odpowiedź lorda Blacka, który zasugerował skupienie się na trwalszym rozwiązaniu. Zmierzyła go zimnym spojrzeniem, po chwili przenosząc je na lorda Craiga Burke, który mu przytaknął.
- Rozumiem, że śmierć nie jest wystarczająco trwałym rozwiązaniem - odpowiedziała beznamiętnie, uznając słowa obu mężczyzn niespecjalnie przemyślane, ale zachowała to dla siebie, skupiając spojrzenie na młodym nestorze rodu Yaxley. Kiwnęła głową, przyjmując tę decyzję do wiadomości; w mniemaniu jej samej oczekiwanie aż Rineheart pokaże na co go stać mogło przynieść więcej szkody, niż pożytku, lecz decyzja w tej chwili nie należała do niej. O politycznych zawiłościach miała niewielkie pojecie, snucie intryg pozostawiała więc bardziej obeznanym w temacie, przysłuchując się jedynie uważnie dyskusji o tym jak zinfiltrować Wizengamot i postawić na miejscu sędziów swoich własnych ludzi.
Ignotus miał słuszność, ludzie sami powinni domagać się sprawiedliwości dla Macmillana i Skamandera, dlatego też wysunęła propozycję, by Walczący Mag rozdmuchał tę sprawę na swoich stronach. Wyciągnął znów na wierzch to, że nie ponieśli konsekwencji, opowiedział o tym, kto ich chroni - by społeczeństwo straciło zaufanie do Biura Aurorów, zaś pozostałe rody obwiniły za stratę swoich bliskich cały ród Macmillan, chroniący jednego zamachowca.
- Walczący Mag w każdym domu, ale powinniśmy też mieć człowieka w Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej, który zadba o odpowiednią tematykę audycji - odezwała się jeszcze. W domach konserwatywnych rodzin rzadko spotykało się ten wynalazek, ale magiczne radio zdobywało coraz więcej słuchaczy wśród czarodziejskiej społeczności, a oni powinni zadbać, by docierać do jak największego grona odbiorców i wsączać w ich umysły odpowiednie komunikaty, by ukształtować opinię, wpłynąć na ich postrzeganie, zmanipulować pełne wahania głowy.
Same obrady dobiegły końca, co oznajmił starszy Mulciber, znów padło wiele deklaracji, lecz ile z nich obróci się w czyny? Przy stole Rycerzy Walpurgii gromadziło się ich coraz mniej - a nie wszyscy, którzy wciąż zajmowali przy nim miejsca potrafili zrobić coś więcej, niż mówienie. Potrzebowali więcej zaufanych ludzi, takich, na których można było polegać. Dla których służba Czarnemu Panu będzie czymś więcej niż obowiązkiem - raczej zaszczytem.
Drzwi do sali jadalnej zostały, a ich próg przekroczyli pierwsi goście, w tym szlachetnie urodzone damy, wkrótce miał zjawić się także Minister Magii. Spojrzenie Sigrun padło na dwie blondynki, które pojawiły się obok lorda Rosiera - ich uroda była oszałamiająca.
- Pani - przywitała krótko jego małżonkę, gdy zajęła wolne miejsce pomiędzy nimi, po jego prawicy. W każdym jej ruchu było tyle zachwycającego wdzięku, zaczynała wątpić, czy w tej chwili mężczyźni przy stole będą potrafili skupić się na rozmowach o polityce.
W momencie toastu także wzniosła swój kielich, skosztowała znakomitego alkoholu; obrady w La Fantasmagorie, czy w siedzibie rodu Yaxley miały swoje zdecydowane zalety. Oby posiłek, który dlań przygotowano był jedną z nich.
- Rozumiem, że śmierć nie jest wystarczająco trwałym rozwiązaniem - odpowiedziała beznamiętnie, uznając słowa obu mężczyzn niespecjalnie przemyślane, ale zachowała to dla siebie, skupiając spojrzenie na młodym nestorze rodu Yaxley. Kiwnęła głową, przyjmując tę decyzję do wiadomości; w mniemaniu jej samej oczekiwanie aż Rineheart pokaże na co go stać mogło przynieść więcej szkody, niż pożytku, lecz decyzja w tej chwili nie należała do niej. O politycznych zawiłościach miała niewielkie pojecie, snucie intryg pozostawiała więc bardziej obeznanym w temacie, przysłuchując się jedynie uważnie dyskusji o tym jak zinfiltrować Wizengamot i postawić na miejscu sędziów swoich własnych ludzi.
Ignotus miał słuszność, ludzie sami powinni domagać się sprawiedliwości dla Macmillana i Skamandera, dlatego też wysunęła propozycję, by Walczący Mag rozdmuchał tę sprawę na swoich stronach. Wyciągnął znów na wierzch to, że nie ponieśli konsekwencji, opowiedział o tym, kto ich chroni - by społeczeństwo straciło zaufanie do Biura Aurorów, zaś pozostałe rody obwiniły za stratę swoich bliskich cały ród Macmillan, chroniący jednego zamachowca.
- Walczący Mag w każdym domu, ale powinniśmy też mieć człowieka w Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej, który zadba o odpowiednią tematykę audycji - odezwała się jeszcze. W domach konserwatywnych rodzin rzadko spotykało się ten wynalazek, ale magiczne radio zdobywało coraz więcej słuchaczy wśród czarodziejskiej społeczności, a oni powinni zadbać, by docierać do jak największego grona odbiorców i wsączać w ich umysły odpowiednie komunikaty, by ukształtować opinię, wpłynąć na ich postrzeganie, zmanipulować pełne wahania głowy.
Same obrady dobiegły końca, co oznajmił starszy Mulciber, znów padło wiele deklaracji, lecz ile z nich obróci się w czyny? Przy stole Rycerzy Walpurgii gromadziło się ich coraz mniej - a nie wszyscy, którzy wciąż zajmowali przy nim miejsca potrafili zrobić coś więcej, niż mówienie. Potrzebowali więcej zaufanych ludzi, takich, na których można było polegać. Dla których służba Czarnemu Panu będzie czymś więcej niż obowiązkiem - raczej zaszczytem.
Drzwi do sali jadalnej zostały, a ich próg przekroczyli pierwsi goście, w tym szlachetnie urodzone damy, wkrótce miał zjawić się także Minister Magii. Spojrzenie Sigrun padło na dwie blondynki, które pojawiły się obok lorda Rosiera - ich uroda była oszałamiająca.
- Pani - przywitała krótko jego małżonkę, gdy zajęła wolne miejsce pomiędzy nimi, po jego prawicy. W każdym jej ruchu było tyle zachwycającego wdzięku, zaczynała wątpić, czy w tej chwili mężczyźni przy stole będą potrafili skupić się na rozmowach o polityce.
W momencie toastu także wzniosła swój kielich, skosztowała znakomitego alkoholu; obrady w La Fantasmagorie, czy w siedzibie rodu Yaxley miały swoje zdecydowane zalety. Oby posiłek, który dlań przygotowano był jedną z nich.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 10
'k10' : 10
Spotkanie powoli dobiegało końca; prowadzący je czarodzieje raz jeszcze wspomnieli o wystawnej kolacji z przedstawicielami arystokracji, która miała się zaraz rozpocząć, a na której wypadało choć chwilę pozostać. Caelan nie sądził, by nawiązał w jej trakcie jakieś znaczące znajomości - jego zapał do poznawania wyższych sfer został ostudzony w trakcie noworocznego sabatu - nie zamierzał jednak uciekać z Yaxley's Hall jako pierwszy. By nie pozostać gołosłownym bezzwłocznie przekazał Valerijowi włosie buchorożca i należne wsparcie finansowe, mając nadzieję, że w ten sposób przyśpieszy proces dalszych badań; zrobił to jeszcze nim w komnacie pojawiły się bogato odziane szlachcianki, lgnące do znajomych twarzy, tak kontrastujące z zasiadającymi przy stole Rycerzami. On jednak większą uwagę poświęcił zmianie zastawy niż wydelikaconym, pozbawionym własnego zdania kobietom. Szczególnie zainteresowały go lewitujące opodal tace z alkoholami - skoro już nie kontynuowali dyskusji na temat woli ich Pana czy kolejnych posunięć, to zamierzał wrócić do konsumpcji alkoholu, a także dowiedzieć się, co znajdowało się na jego talerzu. Nie wątpił, że służba rodu Yaxley dołożyła wszelkich starań, by jadło było bajecznie smaczne, zaś rozlewane do kieliszków trunki odpowiednio schłodzone.
Spojrzał ku siedzącemu obok Macnairowi ze zmęczeniem wymalowanym na pokrytej zarostem twarzy; posuwali się do przodu, wciąż jednak nie mogli pochwalić się żadnym znaczącym sukcesem, nie wykorzystywali nadarzających się okazji w pełni. To jednak nie był dobry czas, by się tym dalej dołować. Musieli robić jak najlepsze wrażenie przed napływającymi do sali czarodziejami, do tego wciąż czekali na ministra, który tylko dzięki interwencji Czarnego Pana zajął swe obecne stanowisko. Kto zajmie na wolnym, znajdującym się po jego lewej stronie krzesełku? Wolał się nad tym nie zastanawiać - nie znał się na pięknych słowach i wytwornych gestach, będzie okropnym rozmówcą, być może jednak szczęście dopisze mu na tyle, by nie obraził śmiertelnie nikogo z wyższych sfer.
Nie wiedział, ile czasu minęło, nim wykorzystał leniwie toczące się rozmowy, śmiechy i ogólne zamieszanie do powstania z zajmowanego do tej pory miejsca i wymówienia się gospodarzowi koniecznością zajęcia się żoną - wszak nie tak dawno urodziła, musiał upewnić się, czy z nią i ich najmłodszym potomkiem wszystko było w jak najlepszym porządku.
| przekazuje Valerijowi włosie buchorożca i 70 PM, zt
Spojrzał ku siedzącemu obok Macnairowi ze zmęczeniem wymalowanym na pokrytej zarostem twarzy; posuwali się do przodu, wciąż jednak nie mogli pochwalić się żadnym znaczącym sukcesem, nie wykorzystywali nadarzających się okazji w pełni. To jednak nie był dobry czas, by się tym dalej dołować. Musieli robić jak najlepsze wrażenie przed napływającymi do sali czarodziejami, do tego wciąż czekali na ministra, który tylko dzięki interwencji Czarnego Pana zajął swe obecne stanowisko. Kto zajmie na wolnym, znajdującym się po jego lewej stronie krzesełku? Wolał się nad tym nie zastanawiać - nie znał się na pięknych słowach i wytwornych gestach, będzie okropnym rozmówcą, być może jednak szczęście dopisze mu na tyle, by nie obraził śmiertelnie nikogo z wyższych sfer.
Nie wiedział, ile czasu minęło, nim wykorzystał leniwie toczące się rozmowy, śmiechy i ogólne zamieszanie do powstania z zajmowanego do tej pory miejsca i wymówienia się gospodarzowi koniecznością zajęcia się żoną - wszak nie tak dawno urodziła, musiał upewnić się, czy z nią i ich najmłodszym potomkiem wszystko było w jak najlepszym porządku.
| przekazuje Valerijowi włosie buchorożca i 70 PM, zt
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ostateczną odpowiedź skierowaną ku niemu przyjął w milczeniu. Nie musiał protestować, by na jego polu grać wobec zasad innych niż te, których przestrzegał on sam. Był rad, że w tej kwestii zachowali pełną zgodność, ostrą reakcją przyjmując za ostateczność, gdy inne środki zawiodą. Nie chciał, aby szpital stał się pionkiem na wojennej szachownicy; nie w taki sposób, w jaki inne miejsca mogły zostać już wkrótce. Ważna figura w postaci Świętego Munga winna zachować pozór neutralność, obserwatora spoza planszy jak najdłużej, w kuluarach niosąc pomoc jedynej słusznej stronie w tym konflikcie.
Końca oficjalnego spotkania nie zwieńczył oddechem ulgi. Trwał sztywno przy stole, w otoczeniu dwojga przyjaciół, każdego ceniąc za inne aspekty niźli tylko ich towarzystwo. Nigdy nie mówił głośno o tym; wolał przemilczeć kwestie całkowicie nieistotne dla podtrzymywanych zażyłości z innymi lordami, zdając sobie sprawę, że był jedynym ze swego rodu, który tak aktywnie działał na obcych ziemiach. Smutek wynikający z rodzinnego osamotnienia chował za zwyczajową obojętnością. Wciąż pozostawał godnym potomkiem faraońskich kapłanów i nie mógł pozwolić emocjom przejąć kontroli – przymioty władcy nieustannie tkwiły w nim i miały pozostać na zawsze, będąc mu ostoją w chwilach zwątpienia. Zwątpienia odrzuconego w ciągu ostatnich dni na rzecz pewności oraz przekonania w posiadanych racjach, którymi ostrożnie operował, starając się zbadać chybotliwy grunt pod stopami, także tutaj w trakcie spotkania oraz rozpoczynającej się kolacji. Wprawdzie mieli zjawić się sojusznicy oraz goście w mniejszym bądź większym stopniu sympatyzującym z gromadzącą ich tu sprawą, jednak nie oznaczało to, że miał pozostać beztroskim. Czujność stanowiła istotę, wokół której krążył niczym sęp, zastanawiając się nad ważeniem mających paść tu słów. Było ich zbyt wiele, by miały znaleźć w nim ujście lekkie i przyjemne, choć ze wszystkich sił starał się być rozluźniony, przygotowany na to, że towarzyskie grono nagle zapełni się twarzami znanymi ze Stonehenge.
Ciszę traktował jako najlepszego towarzysza; mimo dwójki przyjaciół, między którymi zajmował swe miejsce przy stole, nie chciał przerywać milczenia, rozpoczynać kuluarowych szeptów mogących zostać uznanymi za knowania sprzeczne z ich sprawą. Nie zamierzał być inicjatorem rozmowy; był jednak w stanie odpowiedzieć, gdy skierowano ku niemu szept.
— Oczywiście — odparł Mathieu, nachylając się nieco ku niemu — postaraj się jednak jej nie nadwyrężać zbyt mocno jeszcze przez kilka dni — zalecił niemal instynktownie, wiedząc, że Rosier pozostawał więcej niż chętny do wykazania się i to nie bardziej niż on sam, choć Zachary starał się kontrolować wszystko to, na co miał wpływ, nad czym mógł w jakikolwiek sposób zapanować. Kwestiom niezależnym od niego przyglądał się z ubocza i wyciągał wnioski, na bazie których byłby w stanie wypracować coś skutecznego oraz możliwego do zrealizowania w najbliższym czasie.
Lekko skinął głową, słuchając kolejnych słów, dostrzegając uśmiech na twarzy Mathieu, wyrażając jednocześnie zrozumienie dla starań, które podjął w czasie sabatu. Nie mógł pozwolić sobie na blamaż w obecności przyrzeczonej mu damy, wszak obserwowano ich znacznie uważniej niż kogokolwiek innego, a przynajmniej takie wrażenie odniósł wobec wszystkich wieści, z którymi w ostatnim czasie miał styczność.
Skorzystał jeszcze z tych kilku wolnych chwil przed uroczystym otwarciem kolacji, chcąc przekazać alchemikowi obiecane ingrediencje. Skórzany woreczek, który mu do tego służył nie był mu szczególnie drogi, gdy po pustym blacie stołu przesunął go w stronę Valerija. Liczył tylko, że to skromne wsparcie okaże się skuteczne i da czarodziejowi możliwość osiągnięcia obranego celu; a gdy stół zajęły półmiski ze strawą oraz kielichy czekające na zapełnienie je drogim winem, odczekał jeszcze moment nim podjął się odkrycia posiłku, który na niego czekał.
Przekazuję Valerijowi: 1x bezoar, 1x ogniste nasiona, 1x róg buchorożca
Końca oficjalnego spotkania nie zwieńczył oddechem ulgi. Trwał sztywno przy stole, w otoczeniu dwojga przyjaciół, każdego ceniąc za inne aspekty niźli tylko ich towarzystwo. Nigdy nie mówił głośno o tym; wolał przemilczeć kwestie całkowicie nieistotne dla podtrzymywanych zażyłości z innymi lordami, zdając sobie sprawę, że był jedynym ze swego rodu, który tak aktywnie działał na obcych ziemiach. Smutek wynikający z rodzinnego osamotnienia chował za zwyczajową obojętnością. Wciąż pozostawał godnym potomkiem faraońskich kapłanów i nie mógł pozwolić emocjom przejąć kontroli – przymioty władcy nieustannie tkwiły w nim i miały pozostać na zawsze, będąc mu ostoją w chwilach zwątpienia. Zwątpienia odrzuconego w ciągu ostatnich dni na rzecz pewności oraz przekonania w posiadanych racjach, którymi ostrożnie operował, starając się zbadać chybotliwy grunt pod stopami, także tutaj w trakcie spotkania oraz rozpoczynającej się kolacji. Wprawdzie mieli zjawić się sojusznicy oraz goście w mniejszym bądź większym stopniu sympatyzującym z gromadzącą ich tu sprawą, jednak nie oznaczało to, że miał pozostać beztroskim. Czujność stanowiła istotę, wokół której krążył niczym sęp, zastanawiając się nad ważeniem mających paść tu słów. Było ich zbyt wiele, by miały znaleźć w nim ujście lekkie i przyjemne, choć ze wszystkich sił starał się być rozluźniony, przygotowany na to, że towarzyskie grono nagle zapełni się twarzami znanymi ze Stonehenge.
Ciszę traktował jako najlepszego towarzysza; mimo dwójki przyjaciół, między którymi zajmował swe miejsce przy stole, nie chciał przerywać milczenia, rozpoczynać kuluarowych szeptów mogących zostać uznanymi za knowania sprzeczne z ich sprawą. Nie zamierzał być inicjatorem rozmowy; był jednak w stanie odpowiedzieć, gdy skierowano ku niemu szept.
— Oczywiście — odparł Mathieu, nachylając się nieco ku niemu — postaraj się jednak jej nie nadwyrężać zbyt mocno jeszcze przez kilka dni — zalecił niemal instynktownie, wiedząc, że Rosier pozostawał więcej niż chętny do wykazania się i to nie bardziej niż on sam, choć Zachary starał się kontrolować wszystko to, na co miał wpływ, nad czym mógł w jakikolwiek sposób zapanować. Kwestiom niezależnym od niego przyglądał się z ubocza i wyciągał wnioski, na bazie których byłby w stanie wypracować coś skutecznego oraz możliwego do zrealizowania w najbliższym czasie.
Lekko skinął głową, słuchając kolejnych słów, dostrzegając uśmiech na twarzy Mathieu, wyrażając jednocześnie zrozumienie dla starań, które podjął w czasie sabatu. Nie mógł pozwolić sobie na blamaż w obecności przyrzeczonej mu damy, wszak obserwowano ich znacznie uważniej niż kogokolwiek innego, a przynajmniej takie wrażenie odniósł wobec wszystkich wieści, z którymi w ostatnim czasie miał styczność.
Skorzystał jeszcze z tych kilku wolnych chwil przed uroczystym otwarciem kolacji, chcąc przekazać alchemikowi obiecane ingrediencje. Skórzany woreczek, który mu do tego służył nie był mu szczególnie drogi, gdy po pustym blacie stołu przesunął go w stronę Valerija. Liczył tylko, że to skromne wsparcie okaże się skuteczne i da czarodziejowi możliwość osiągnięcia obranego celu; a gdy stół zajęły półmiski ze strawą oraz kielichy czekające na zapełnienie je drogim winem, odczekał jeszcze moment nim podjął się odkrycia posiłku, który na niego czekał.
Przekazuję Valerijowi: 1x bezoar, 1x ogniste nasiona, 1x róg buchorożca
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 1
'k10' : 1
Spotkanie zdawało się przeciągać, w tle rozmowy nie cichły, zapowiadał się doskonały wieczór w towarzystwie najznakomitszych gości. Pobieżnie przemknął wzrokiem po gromadzących się w głównej sali gościach, przywitał skinieniem goły wszystkich, którzy się zjawili. Naturalnie, ciekawy był osoby samego ministra i to jemu poświęcił najwięcej uwagi, kiedy przybył, wyraźnie z przyjemnością odpowiadając na zaproszenie gospodarza. Obserwował go więc przez dłuższą chwilę, kiedy zajęty był rozmową z innymi gośćmi. Na talerzu przed nim...ku jego zdumieniu, nie było zupełnie nic poza kawałkiem pieczywa, ale skrzat po chwili dopełnił rytuał do końca, polewając pozornie pustą zastawę sosem, bezwstydnie przywodzącym na myśl nic innego, jak krew. Dopiero to sprawiło, że jego oczom ukazał się kształt niewidzialnej potrawy. Musiał przyznać — smakowało wybornie. Był przekonany, że przygotowali je najznakomitsi z kucharzy, bo tylko na takich mógł pozwolić sobie Morgoth, goszcząc w Fenland podobnych gości. Delektował się smakiem polędwicy, jedząc bez pośpiechu, przysłuchując się prowadzonym wokół rozmowom, po wszystkim upił jeszcze łyk wina, które pojawiło się razem z posiłkiem.
Nie mógł zostać dłużej. W Proroku czekało go mnóstwo pracy, powinien odwiedzić marniejące istoty i sprawdzić, czy głód nie wykrzywił ich za bardzo, czy ciemność nie ogłupiła, a samotność doprowadziła na skraj obłędu. Eskepryment trwał już dostatecznie długo, by zdołał się przyzwyczaić do posiadania obowiązków żywienia i zapewniania najbardziej podstawowych potrzeb grupy maluchów, które — zgodnie z jego wolą i planem — musiały przeżyć, dopóki nie osiągnie sukcesu. Ten zaś zbliżał się wielkimi krokami, zażegnane anomalie miały szanse pokazać jak silny wpływ na nie miały magiczne wyskoki. Liczył, że ich potrzeba wyciszenia magii dzięki temu okaże się silniejsza, a pasożyt zrodzi się w nich tak, jak przypuszczał.
Opuścił Fenland, żegnając się ze wszystkimi choć dość zachowawczo, bez zbędnych uprzejmości, wymiany zdań, bez tłumaczeń i usprawiedliwień.
| zt
Nie mógł zostać dłużej. W Proroku czekało go mnóstwo pracy, powinien odwiedzić marniejące istoty i sprawdzić, czy głód nie wykrzywił ich za bardzo, czy ciemność nie ogłupiła, a samotność doprowadziła na skraj obłędu. Eskepryment trwał już dostatecznie długo, by zdołał się przyzwyczaić do posiadania obowiązków żywienia i zapewniania najbardziej podstawowych potrzeb grupy maluchów, które — zgodnie z jego wolą i planem — musiały przeżyć, dopóki nie osiągnie sukcesu. Ten zaś zbliżał się wielkimi krokami, zażegnane anomalie miały szanse pokazać jak silny wpływ na nie miały magiczne wyskoki. Liczył, że ich potrzeba wyciszenia magii dzięki temu okaże się silniejsza, a pasożyt zrodzi się w nich tak, jak przypuszczał.
Opuścił Fenland, żegnając się ze wszystkimi choć dość zachowawczo, bez zbędnych uprzejmości, wymiany zdań, bez tłumaczeń i usprawiedliwień.
| zt
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie odzywała się już zbyt wiele. Najważniejsze deklaracje padły, Lyanna zaproponowała swoje umiejętności i jeśli tylko ktoś będzie potrzebował łamacza klątw lub zaklinacza, niewątpliwie się z nią skontaktuje. To samo dotyczyło misji; nie wątpiła, że nie zostanie pominięta i jej zaangażowanie zostanie przetestowane w praktyce, bo przynależność do rycerzy nie była tylko czerpaniem pełnymi garściami z przywilejów i smakowaniem potęgi niedostępnej dla niej wcześniej, ale przede wszystkim służeniem wyższej sprawie, której podporządkowała swoje życie, dla której musiała zrezygnować z podróży poza granice Anglii i osiąść w kraju, by być do dyspozycji Czarnego Pana.
Spotkanie dobiegało końca, ostatnie dyspozycje zostały wydane, a podczas kolejnego znów nadejdzie czas, by rozliczyć się z podjętych działań. Póki co jednak po spotkaniu i ważnych rozmowach nadszedł czas na chwilę rozluźnienia i kolację, a była to kolacja odbiegająca od posiłków zwykłych czarodziejów. Więc to tak jadali najwyżej urodzeni, elita społeczeństwa. Zabini naprawdę była pod wrażeniem tego, co zmaterializowało się na stole. I bardzo jej się to podobało, bowiem lubiła rzeczy dobre. Niedawno miała okazję gościć na sabacie, a teraz to – przypadło jej do gustu to, że mimo swojego zbrukanego statusu krwi mogła tu być, dostąpić łaski posmakowania świata, który normalnie byłby dla niej zamknięty. Mogła być częścią czegoś większego, choć nie zapominała o tym, że nadal była osobą o niższej pozycji, i że stanowiła wartość tak długo, jak długo była przydatna.
Pomieszczenie zostało otwarte dla innych, w tym sojuszników. Zwróciła uwagę na dwie młode, olśniewająco piękne kobiety, sądząc po urodzie, półwile. Choć Lyanna zawsze była ponadprzeciętnie urodziwa i przyciągała uwagę mężczyzn, przy półwilach jej uroda bladła i wydawała się zwyczajna i nijaka. Przywitała wchodzących skinieniem głowy, ale nie zagadywała nikogo, dopóki sama nie zostanie zagadana. Wypiła toast za spotkanie i rycerzy, zaraz jednak skupiła się z powrotem na jedzeniu i alkoholu. Spotkanie tutaj było znacznie lepszym pomysłem niż Biała Wywerna, gdzie jedzenie i napitki były miernej jakości i nie mogły się równać z potrawami serwowanymi przez domowe skrzaty w szlacheckiej rezydencji. Z ciekawością uniosła pokrywę przysłaniającą jej danie główne, zastanawiając się, co tam zastanie, ale czując tyle smakowitych zapachów naprawdę zrobiła się głodna. Cokolwiek tam było, zaczęła jeść, popijając danie wybornym winem.
Została jeszcze jakiś czas, na tyle długo, by jej wyjście nie budziło kontrowersji, choć głównie milczała, odzywając się tylko wtedy gdy ktoś zwrócił się bezpośrednio do niej. Dopiero gdy niektórzy rycerze zaczęli się rozchodzić i ona powstała, już należycie najedzona i napita. Opuściła Fenland z zamiarem powrotu do swojego domu pod Londynem; po tak długim przebywaniu w towarzystwie musiała zregenerować się w samotności.
| zt.
Spotkanie dobiegało końca, ostatnie dyspozycje zostały wydane, a podczas kolejnego znów nadejdzie czas, by rozliczyć się z podjętych działań. Póki co jednak po spotkaniu i ważnych rozmowach nadszedł czas na chwilę rozluźnienia i kolację, a była to kolacja odbiegająca od posiłków zwykłych czarodziejów. Więc to tak jadali najwyżej urodzeni, elita społeczeństwa. Zabini naprawdę była pod wrażeniem tego, co zmaterializowało się na stole. I bardzo jej się to podobało, bowiem lubiła rzeczy dobre. Niedawno miała okazję gościć na sabacie, a teraz to – przypadło jej do gustu to, że mimo swojego zbrukanego statusu krwi mogła tu być, dostąpić łaski posmakowania świata, który normalnie byłby dla niej zamknięty. Mogła być częścią czegoś większego, choć nie zapominała o tym, że nadal była osobą o niższej pozycji, i że stanowiła wartość tak długo, jak długo była przydatna.
Pomieszczenie zostało otwarte dla innych, w tym sojuszników. Zwróciła uwagę na dwie młode, olśniewająco piękne kobiety, sądząc po urodzie, półwile. Choć Lyanna zawsze była ponadprzeciętnie urodziwa i przyciągała uwagę mężczyzn, przy półwilach jej uroda bladła i wydawała się zwyczajna i nijaka. Przywitała wchodzących skinieniem głowy, ale nie zagadywała nikogo, dopóki sama nie zostanie zagadana. Wypiła toast za spotkanie i rycerzy, zaraz jednak skupiła się z powrotem na jedzeniu i alkoholu. Spotkanie tutaj było znacznie lepszym pomysłem niż Biała Wywerna, gdzie jedzenie i napitki były miernej jakości i nie mogły się równać z potrawami serwowanymi przez domowe skrzaty w szlacheckiej rezydencji. Z ciekawością uniosła pokrywę przysłaniającą jej danie główne, zastanawiając się, co tam zastanie, ale czując tyle smakowitych zapachów naprawdę zrobiła się głodna. Cokolwiek tam było, zaczęła jeść, popijając danie wybornym winem.
Została jeszcze jakiś czas, na tyle długo, by jej wyjście nie budziło kontrowersji, choć głównie milczała, odzywając się tylko wtedy gdy ktoś zwrócił się bezpośrednio do niej. Dopiero gdy niektórzy rycerze zaczęli się rozchodzić i ona powstała, już należycie najedzona i napita. Opuściła Fenland z zamiarem powrotu do swojego domu pod Londynem; po tak długim przebywaniu w towarzystwie musiała zregenerować się w samotności.
| zt.
The member 'Lyanna Zabini' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 3
'k10' : 3
Obrady zostały zakończone, w sali głównej siedziby rodu Yaxley pojawiło się zaś wielu znakomitych gości. Minister Magii, szlachetnie urodzeni lordowie i ich małżonki, siostry, towarzyszki. Z większością z nich nie potrafiła odnaleźć wspólnego języka. Obok niej zajęła miejsce najpiękniejsza z dam, małżonka samego lorda Rosiera; przywitała się z nią uprzejmie, lecz później głównie milczała, przysłuchując się rozmowom. To, co naprawdę chciałaby powiedzieć, nie nadawało się do wygłoszenia przy takich kobietach jak pólwile obok niej. Uśmiechała się jedynie kącikiem ust, odpowiadając na zadane pytania, wtrącając się zachowawczo od czasu do czasu.
Uniósłszy pokrywę ze złotego talerza nie potrafiła jednak powstrzymać lekkiego uniesienia brwi. Chyba nie była tak głodna jak dotychczas jej się wydawało. Niespecjalnie przepadała za owocami morza i rybami, choć coraz więcej czasu przychodziło wiedźmie spędzać w magicznym porcie. Zerknęła ukradkiem na czarodzieja, którzy zabrał się do podobnego dania ochoczo, by wiedzieć chociaż jak powinna to zjeść. Musiała jednak przyznać, że sos smakował naprawdę obłędnie. Palił w język, ale przepadała za ostrymi przyprawami. Chłodny alkohol łagodził pieczenie.
Gdy przyjęcie zdawało się dobiegać już końca, wypito wiele kielichów wina i oczy niektórych zaczęły lśnić, także i ona wstała od stołu, pożegnawszy się z gośćmi lakonicznie; noc mimo wszystko była jeszcze młoda, Sigrun nie miała zamiaru więc jeszcze wracać do północnego Yorku, gdzie mieszkała, w domu odziedziczonym w spadku po zmarłym małżonku u stóp Gór Pennińskich. Opuszczała Fenland z silnym przekonaniem, że to nie ostatnie takie przyjęcie z udziałem takich osobistości jak sam Minister Magii, noworoczny sabat u lady Nott. Teraz, kiedy władza znalazła się w rękach Czarnego Pana, to przejdzie do ich codzienności. Musieli jedynie umocnić, ugruntować tę pozycję, pozbyć się rebeliantów, Zakonu Feniksa, który wciąż jak nowotwór zatruwał nowo tworzący się organizm. Jeśli jedynie deklaracje jakie padły zostaną przekute w czyny, Rycerze Walpurgii przyłożą się należycie do swojej służby Czarnemu Panu - to nie potrwa długo.
| zt
Uniósłszy pokrywę ze złotego talerza nie potrafiła jednak powstrzymać lekkiego uniesienia brwi. Chyba nie była tak głodna jak dotychczas jej się wydawało. Niespecjalnie przepadała za owocami morza i rybami, choć coraz więcej czasu przychodziło wiedźmie spędzać w magicznym porcie. Zerknęła ukradkiem na czarodzieja, którzy zabrał się do podobnego dania ochoczo, by wiedzieć chociaż jak powinna to zjeść. Musiała jednak przyznać, że sos smakował naprawdę obłędnie. Palił w język, ale przepadała za ostrymi przyprawami. Chłodny alkohol łagodził pieczenie.
Gdy przyjęcie zdawało się dobiegać już końca, wypito wiele kielichów wina i oczy niektórych zaczęły lśnić, także i ona wstała od stołu, pożegnawszy się z gośćmi lakonicznie; noc mimo wszystko była jeszcze młoda, Sigrun nie miała zamiaru więc jeszcze wracać do północnego Yorku, gdzie mieszkała, w domu odziedziczonym w spadku po zmarłym małżonku u stóp Gór Pennińskich. Opuszczała Fenland z silnym przekonaniem, że to nie ostatnie takie przyjęcie z udziałem takich osobistości jak sam Minister Magii, noworoczny sabat u lady Nott. Teraz, kiedy władza znalazła się w rękach Czarnego Pana, to przejdzie do ich codzienności. Musieli jedynie umocnić, ugruntować tę pozycję, pozbyć się rebeliantów, Zakonu Feniksa, który wciąż jak nowotwór zatruwał nowo tworzący się organizm. Jeśli jedynie deklaracje jakie padły zostaną przekute w czyny, Rycerze Walpurgii przyłożą się należycie do swojej służby Czarnemu Panu - to nie potrwa długo.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sala główna
Szybka odpowiedź