Ślepy zaułek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ślepy zaułek
Opodal podniszczonej knajpy, gdzieś koło wiecznie nieświecącej latarni znajduje się wąska, pogrążona w mroku uliczka - uliczka zakończona wysokim, masywnym murem, którego to nie sposób przeskoczyć, na którego nie sposób się wspiąć, nawet przy pomocy drugiej osoby. Ludzie szemrają, iż to właśnie tutaj, wśród wiecznie zalegających śmieci i odpadków, kamiennych ścian budynków poplamionych czerwienią, swe spotkania odbywają podejrzane typki Śmiertelnego Nokturnu. Paserzy, nieszkodliwi przemytnicy, handlarze ziela wiedźm, czy i gorsi, zepchnięci poza margines społeczny recydywiści umiłowali sobie ów ślepy zaułek do załatwiania swych szemranych interesów, ubijania targów, załatwiania między sobą zatargów. Obowiązuje ich chyba jakaś niepisana zasada, gdyż zaułkiem tym potrafią się dzielić, potrafią nie wchodzić sobie w paradę - a przynajmniej w większości przypadków. Jedynie czasem znaleźć tu można jakiegoś nieboszczyka.
Nie wierzył w przypadek. Wszystko było ściśle ukartowane, jeżeli nie przez samych ludzi (a podobno mogli sami o sobie decydować) to przez przewrotny los, lubujący się w niezwykłych i niespodziewanych zwrotach akcji. I Avery nie wątpił, iż to właśnie złośliwa Fortuna podesłała mu pod buty panienkę Morgan. Kwestią sporną pozostawało jednak rozwinięcie tegoż spotkania; obecnie Samael czuł się więcej, niż tylko delikatnie wytrącony z równowagi, lecz równie dobrze, finisz mógł okazać się jego triumfem. Nie byłoby wówczas czego po niej zbierać - na szczęście kruki i sępy krążące nad Nokturnem już nikogo nie dziwiły. Dreptające za nim dziewczę nie jawiło mu się jako smakowity kąsek, lecz czuł się gotów na odrobinę poświęcenia ze swej strony, byle inni (i nade wszystko on sam) nie musieli oglądać już tej aroganckiej uzurpatorki nigdy więcej. Zadzierała głowę chyba nawet wyżej niż on (sic!), lecz Avery'emu zostało to nadane z racji boskiego urodzenia. Morgan... prócz powiązania z najgorszą arystokratyczną mętą, którą Samael szybciej posądziłby o alkoholizm i seksoholizm aniżeli o szlacheckie korzenie (zapewne był bękartem), cóż, nie miała nic. Przekwitły wianek nie mógł kupić jej już wejścia na salony i nobilitacji, a trzymanie cnoty nasuwało Avery'emu skojarzenia wręcz okropne i niegodne. Pomijając oczywistość unikania wypełnienia kobiecego obowiązku i służenia jednemu mężczyźnie swym ciałem, jako posłuszna żona. Błogosławieni cisi; Cecile najwidoczniej ominęła istotny etap w swojej edukacji, nie poznając słowa nakazującego pokorę. Było chyba za późno, aby jej to wytłumaczyć inaczej niż pasem i wbić go pustej głowy inaczej niż pięścią. Książę jako lektura do poduszki sprawił, że już w wieku młodzieńczym stał się okropnie pragmatyczny a osiągając bez mała lat trzydzieści, wiedział z całą pewnością, iż cel uświęca środki. Nie reagował jednak inaczej niż stoickim spokojem, kiedy Morgan wpadła na niego, usiłując wywiercić w nim dziurę samym tylko spojrzeniem. Gdyby z taką samą determinacją dzierżyła nóż, Avery mógłby się obawiać, lecz teraz - nie. Dlatego nawet nie odpowiedział na wulgarną odzywkę, która nigdy nie powinna paść z ust dobrze wychowanej panny. Komentowanie, iż lepsze maniery prezentują krowy w oborze czy niewyedukowane dziwki zachował dla siebie - i tak zapewne do Cecile niewiele by dotarło. Uśmiechnął się tylko drwiąco, nie mogąc powstrzymać grymasu satysfakcji, wręcz cisnącego mu się na usta.
-Mała dziewczynka zgubiła się na Nokturnie? - spytał szyderczo - czyżbyś prosiła mnie o pomoc? - dodał, znowu uśmiechając się sardonicznie, po czym obrócił się napięcie i przyśpieszył kroku, nie oglądając się za siebie. Biedna, przerażona Morgan. Niech sczeźnie.
-Mała dziewczynka zgubiła się na Nokturnie? - spytał szyderczo - czyżbyś prosiła mnie o pomoc? - dodał, znowu uśmiechając się sardonicznie, po czym obrócił się napięcie i przyśpieszył kroku, nie oglądając się za siebie. Biedna, przerażona Morgan. Niech sczeźnie.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Prawie mogłam wyczuć przeskakujące między nami iskry niechęci albo - co z pewnością lepiej oddawałoby nasz obecny stan - piekielne ognie wzajemnej nienawiści. Spojrzenie Avery'ego płonęło pod maską drwiny i szyderstwa, w połowie drogi spotykając się z moim wzrokiem, przepełnionym wolą walki i chęcią zdeptania mężczyzny pod moim eleganckim czterocalowym obcasem. Mimo to w c i ą ż byłam od tego dupka niższa, co napełniało mnie jeszcze większą irytacją. I jeszcze większą chęcią wzbicia mu wspomnianego obcasa w stopę, ot, jak za starych, dobrych czasów przed katedrą, gdy kilkanaście tygodni temu ucięliśmy sobie słodką pogawędkę. Miałam nadzieję, że wdała mu się w stopę gangrena, ale sądząc po jego równym i szybkim kroku, miał niestety wszystko na swoim miejscu. Prócz kultury i rozumu.
- Prędzej Caesar zgoli wąsa, niż cię o coś poproszę, podła krea... - urwałam w połowie wyrazu, zdając sobie sprawę z tego, że - niestety - obrażanie Avery'ego w mojej obecnej sytuacji byłoby cokolwiek nierozsądne. Z pewnością wytrzymam kilkanaście minut bez nazywania rzeczy po imieniu (czyli obrzucenia aroganckiego samca stekiem należnych mu epitetów, których kilka podłapałam już w Wenus), a Avery najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku, bo odwrócił się gwałtownie i ruszył przed siebie. Bardzo dobrze, jego plecy prowokowały mnie mniej niż wyciosana w kamieniu twarz, której artysta zapomniał dorobić uśmiechu.
Dreptałam sobie za nim swoim własnym tempem, jedynie od czasu do czasu podbiegając, kiedy uznałam, że oddalił się jednak ciut za bardzo i istniało ryzyko, że go zgubię. Mijaliśmy kolejne zaułki i kolejne bramy, w których nie rozlegało się nic poza miauczeniem kotów i smutnym pohukiwaniem sów. Żadnej żywej duszy, zupełnie jakby cały Nokturn, który wręcz kipiał panoszącymi się wszędzie pokątnymi handlarzami, postanowił właśnie dzisiejszego dnia zrobić sobie wolne. Zostawiając mnie sam na sam z Averym. I bez gwarancji, że ta szumowina doprowadzi mnie na Pokątną lub p r z y n a j m n i e j wyprowadzi z Nokturnu.
- Zgubiłeś się? - stęknęłam w końcu zirytowana, gdy kręciliśmy się tak kilka minut i zaczęłam nabierać przykrego podejrzenia, że Avery się ze mną b a w i. Nokturn przecież nie był aż tak wielki, by krążyć po nim tyle czasu. Z drugiej strony Avery nie był aż tak głupi, by z własnej woli spędzać ze mną kolejne minuty.
- Prędzej Caesar zgoli wąsa, niż cię o coś poproszę, podła krea... - urwałam w połowie wyrazu, zdając sobie sprawę z tego, że - niestety - obrażanie Avery'ego w mojej obecnej sytuacji byłoby cokolwiek nierozsądne. Z pewnością wytrzymam kilkanaście minut bez nazywania rzeczy po imieniu (czyli obrzucenia aroganckiego samca stekiem należnych mu epitetów, których kilka podłapałam już w Wenus), a Avery najwyraźniej doszedł do tego samego wniosku, bo odwrócił się gwałtownie i ruszył przed siebie. Bardzo dobrze, jego plecy prowokowały mnie mniej niż wyciosana w kamieniu twarz, której artysta zapomniał dorobić uśmiechu.
Dreptałam sobie za nim swoim własnym tempem, jedynie od czasu do czasu podbiegając, kiedy uznałam, że oddalił się jednak ciut za bardzo i istniało ryzyko, że go zgubię. Mijaliśmy kolejne zaułki i kolejne bramy, w których nie rozlegało się nic poza miauczeniem kotów i smutnym pohukiwaniem sów. Żadnej żywej duszy, zupełnie jakby cały Nokturn, który wręcz kipiał panoszącymi się wszędzie pokątnymi handlarzami, postanowił właśnie dzisiejszego dnia zrobić sobie wolne. Zostawiając mnie sam na sam z Averym. I bez gwarancji, że ta szumowina doprowadzi mnie na Pokątną lub p r z y n a j m n i e j wyprowadzi z Nokturnu.
- Zgubiłeś się? - stęknęłam w końcu zirytowana, gdy kręciliśmy się tak kilka minut i zaczęłam nabierać przykrego podejrzenia, że Avery się ze mną b a w i. Nokturn przecież nie był aż tak wielki, by krążyć po nim tyle czasu. Z drugiej strony Avery nie był aż tak głupi, by z własnej woli spędzać ze mną kolejne minuty.
Gość
Gość
Gdyby miał pewną dowolność w swoim działaniu, zapewne zabawiłby się z Cecile tak, jak nie powstydziliby się tego czterej libertyni z powieści de Sade, a po wszystkim nadziałby jej głowę na pal i obnosił się z nią, niemalże jak z wojenną pamiątką, skalpem ostatkiem sił zdjętym z groźnego przeciwnika, zbroją zdartą z wodza przeciwnej armii. Zaiste stała przed nim przecież niewiasta tak zupełnie niekobieca, że musiał sobie o tym przypominać. Do ułomności płci została jeszcze najwidoczniej obdarzona nieudolnie maskowanym kompleksem Diany, przez co Avery już nie tylko nią pogardzał, ale i niemawidził, za te próby wyszarpnięcia się z roli przypisanej jej przez naturę, ale i za sprofanowanie już i tak okropnie niedoskonałej kobiecej postaci.
Miał doskonałą okazję do rozsądnego uargumentowania pannie Morgan swych pobudek oraz przekonania jej, iż wielce nierozsądne jest postępowanie tak lekkomyślne. Jak spacery po zmierzchu na Nokturnie? Czy raczej...prowokowanie nieprzyjaznych czarodziejów, obdarzonych umiejętnościami wystarczającymi, by uniemożliwić jej powrót do domu w jednym kawałku? Takim czynem z łatwością mógłby obarczyć nokturnowe męty i pozbyć się ciężaru odpowiedzialności ze swych barków. Jednakowoż ostatnimi czasu nie był zdolny do realnego przelewu krwi. Przez obojętność Laidan stracił na wyrazistości i... stał się chronicznie smutny, nie potrafiąc znaleźć leku na ową melancholię. Szkarłat plamiących brudny bruk niewiele by pomógł - tylko jedna rzecz mogła go cudownie ozdrowić - więc Cecile mogła spać spokojnie. Była stosunkowo bezpieczna, przynajmniej dopóki Avery fantazjował o jej unicestwieniu wyłącznie w kategoriach rozrywki. Morgan zbyt lubiła bujać się na granicy, a cierpliwość Samaela pozostawała ostatnio dziwnie nadwątlona. Mógł zareagować nieprzewidywalnie. Mógł zareagować b a r d z o spontanicznie, nie pilnując absolutnie zasad. Ani moralnych, ani ministerialnych przekazów. Które zresztą i tak nie obowiązywały na Nokturnie.
Avery mijał kolejne sklepy, kluczył ciasnymi uliczkami, obchodził brudne zaułki, szerokim łukiem omijając miejsca, jakimi ewentualnie mógłby przemknąć przypadkowy przechodzeń. Tak, krążył w kółko, z nadzieją, że prędzej czy pózniej zgubi Morgan w jakiejś dzielnicy (najlepiej tanich domów publicznych) albo że sama się od niego odłączy. Chyba jednak nie pojmowała aluzji, więc Avery z przykrością (i po raz kolejny) konfrontował się z nią twarzą w twarz w odosobnionej, ślepej uliczce.
-Prędzej cię tu zostawię i będę patrzył, jak gwałci cię dwóch brudnych drabów, niż ci pomogę - odparł ze stoickim spokojem, równie beznamiętnie przybierając do zimnego muru - chyba że... przełkniesz swoją dumę - zadrwił bezlitośnie, puszczając Cecile i patrząc, jak chwieje się żałośnie w tych niedorzecznych szpilkach.
Miał doskonałą okazję do rozsądnego uargumentowania pannie Morgan swych pobudek oraz przekonania jej, iż wielce nierozsądne jest postępowanie tak lekkomyślne. Jak spacery po zmierzchu na Nokturnie? Czy raczej...prowokowanie nieprzyjaznych czarodziejów, obdarzonych umiejętnościami wystarczającymi, by uniemożliwić jej powrót do domu w jednym kawałku? Takim czynem z łatwością mógłby obarczyć nokturnowe męty i pozbyć się ciężaru odpowiedzialności ze swych barków. Jednakowoż ostatnimi czasu nie był zdolny do realnego przelewu krwi. Przez obojętność Laidan stracił na wyrazistości i... stał się chronicznie smutny, nie potrafiąc znaleźć leku na ową melancholię. Szkarłat plamiących brudny bruk niewiele by pomógł - tylko jedna rzecz mogła go cudownie ozdrowić - więc Cecile mogła spać spokojnie. Była stosunkowo bezpieczna, przynajmniej dopóki Avery fantazjował o jej unicestwieniu wyłącznie w kategoriach rozrywki. Morgan zbyt lubiła bujać się na granicy, a cierpliwość Samaela pozostawała ostatnio dziwnie nadwątlona. Mógł zareagować nieprzewidywalnie. Mógł zareagować b a r d z o spontanicznie, nie pilnując absolutnie zasad. Ani moralnych, ani ministerialnych przekazów. Które zresztą i tak nie obowiązywały na Nokturnie.
Avery mijał kolejne sklepy, kluczył ciasnymi uliczkami, obchodził brudne zaułki, szerokim łukiem omijając miejsca, jakimi ewentualnie mógłby przemknąć przypadkowy przechodzeń. Tak, krążył w kółko, z nadzieją, że prędzej czy pózniej zgubi Morgan w jakiejś dzielnicy (najlepiej tanich domów publicznych) albo że sama się od niego odłączy. Chyba jednak nie pojmowała aluzji, więc Avery z przykrością (i po raz kolejny) konfrontował się z nią twarzą w twarz w odosobnionej, ślepej uliczce.
-Prędzej cię tu zostawię i będę patrzył, jak gwałci cię dwóch brudnych drabów, niż ci pomogę - odparł ze stoickim spokojem, równie beznamiętnie przybierając do zimnego muru - chyba że... przełkniesz swoją dumę - zadrwił bezlitośnie, puszczając Cecile i patrząc, jak chwieje się żałośnie w tych niedorzecznych szpilkach.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Moje myśli dryfowały gdzieś swobodnie, unosząc się między świadomością burczącego żołądka (miałam wrażenie, że Avery zaraz się odwróci i na mnie warknie, żebym była cicho), a coraz dotkliwszej pewności, że Samael sobie ze mną pogrywa w sposób wysoce niestosowny i mało zabawny. Przecież nawet te ich trolle wykazywały się większym umysłowym ogarnięciem i z pewnością w mig by pojęły, że należy najpierw wydostać damę (mnie) z opresji (z Nokturnu). Nie wymagałam rycerza (hehe) na białym koniu, który widowiskowo rozłożyłby płaszcz na błotnistej kałuży (co było śmieszne, bo w bajkach i tak potem brał księżniczkę na ręce i nad tą kałużą przenosił), a jedynie kogoś, kto ma wystarczająco dużo szarych komórek, aby zrozumieć, że nie chodziłam za nim od kilku minut tylko z czystej przyjemności. W rzeczywistości już dawno bym zwymiotowała od ciągłej obecności Avery'ego, ale niestety bałam się, że czas poświęcony na opróżnianie żołądka sprawi, że Samael zniknie mi z oczu i znów utknę na Nokturnie.
- Zachowaj swoje chore fantazje dla siebie i swojej uroczej prawie-małżonki - odparłam mu identycznym syknięciem, co chwilę wcześniej, schylając się nieco, kucając i przechodząc mu pod ramieniem niczym pięcioletnie dziecko. A potem trzepnęłam go lekko w ramię, ścierając mu z materiału niewidzialny pyłek kurzu. - Czym zmusiłeś ją do małżeństwa? Uwięziłeś jej zwierzątko i zagroziłeś torturami? Ponoć lubisz króliki - dodałam zgryźliwie. Numer z Czarownicą, w którym na fotografii uwieczniono Samaela trafionego zaklęciem w czasie pojedynków był moim ulubionym. Specjalnie kupiłam kila egzemplarzy, wycinając z nich zdjęcia i obklejając nimi ścianę nienawiści w swojej sypialni, skąd przez następnym miesiąc łypało na mnie mordercze królicze spojrzenie.
Skrzyżowałam przed sobą ręce, spoglądając wojowniczo na Avery'ego i chyba po raz dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty zastanawiałam się, jak złośliwy musiał być los, krzyżując nasze drogi najpierw w Hogwarcie, a potem w rycerzach Walpurgi. Nie dziwiłam się już Caesarowi, że ledwie znosi obecność tego ponuraka, który zapewne ostatni raz bawił się dobrze gdzieś w okresie swojego niemowlęctwa, zanim jakaś krnąbrna dusza nie wbiła mu kija w cztery litery i nie przerobiła uroczego (zapewne) dzieciaczka w aroganckiego dupka o nadmuchanym ego. Które miałam szczerą i niespełnioną (jeszcze) nadzieję niedługo przebić.
- Zachowaj swoje chore fantazje dla siebie i swojej uroczej prawie-małżonki - odparłam mu identycznym syknięciem, co chwilę wcześniej, schylając się nieco, kucając i przechodząc mu pod ramieniem niczym pięcioletnie dziecko. A potem trzepnęłam go lekko w ramię, ścierając mu z materiału niewidzialny pyłek kurzu. - Czym zmusiłeś ją do małżeństwa? Uwięziłeś jej zwierzątko i zagroziłeś torturami? Ponoć lubisz króliki - dodałam zgryźliwie. Numer z Czarownicą, w którym na fotografii uwieczniono Samaela trafionego zaklęciem w czasie pojedynków był moim ulubionym. Specjalnie kupiłam kila egzemplarzy, wycinając z nich zdjęcia i obklejając nimi ścianę nienawiści w swojej sypialni, skąd przez następnym miesiąc łypało na mnie mordercze królicze spojrzenie.
Skrzyżowałam przed sobą ręce, spoglądając wojowniczo na Avery'ego i chyba po raz dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty zastanawiałam się, jak złośliwy musiał być los, krzyżując nasze drogi najpierw w Hogwarcie, a potem w rycerzach Walpurgi. Nie dziwiłam się już Caesarowi, że ledwie znosi obecność tego ponuraka, który zapewne ostatni raz bawił się dobrze gdzieś w okresie swojego niemowlęctwa, zanim jakaś krnąbrna dusza nie wbiła mu kija w cztery litery i nie przerobiła uroczego (zapewne) dzieciaczka w aroganckiego dupka o nadmuchanym ego. Które miałam szczerą i niespełnioną (jeszcze) nadzieję niedługo przebić.
Gość
Gość
Zazwyczaj kobiety traktował jak powietrze. Bo tak było łatwiej, prościej, przyjemniej. Dla obu stron. Prócz oficjalnych bankietów czy spotkań w znamienitym, szlacheckim gronie, po prostu udawał, że one nie istnieją. Nie widział ich, nie słyszał, zatem nie musiał narażać się na nieprzyjemność dostosowywania się do nich poziomem intelektualnym. Naturalnie, Avery uwzględniał wyjątki od owej żelaznej reguły, której słuszność popierała choćby teoria ewolucji Darwina. W osobach nielicznych i niewiastach tak niezwykłych, iż gotów był przymykać oczy na słabość ich płci. Panna Morgan również wyłamywała się ze ścisłej klauzuli, jednakowoż w sposób niemożliwie irytujący, tak, że Samael pogardzał nią wręcz nieskończenie, mając olbrzymi wstręt do hołoty umysłowej.
I tak, Cecile stworzyła sobie dwie drogi: łatwiejszą (mogła upaść na kolana i poprosić tak, jak Avery sugerował) oraz trudniejszą, nudząc niemiłosiernie, najwyraźniej przekonana, iż mężczyzna ugnie się ze zwyczajnego zmęczenia jej towarzystwem. Którego rzeczywiście miał już serdecznie dość (a czas naglił, Homois nie będzie czekał wiecznie). Samael jednakowoż prędzej położyłby się na rozżarzonych węglach (tudzież dobrowolnie wdałby się w (pseudo)inteligencką dysputę, niby równy z równym z przypadkową przedstawicielką płci nierozumnej) niż udzieliłby wsparcia pannie Morgan. Nawet, gdyby miał jej dopomóc w zejściu z tego świata, tak, jak zazwyczaj nie przejawiał ku temu oporów, to w tym przypadku, wzdragałaby się i zapierał z całych sił. Dla owej złotej zasady, odwróconego rycerskiego etosu. Cecile zresztą jak żadna, nie zasługiwała na miano damy, w jego oczach rojąc się raczej jako największa zakała tej i tak już niedoskonałej rasy. Może uwypuklał jej wady, może hiperbolizował jej okropieństwo (pokrewieństwo z Caesarem odcisnęło na niej swe piętno), ale była zdecydowanie najgorszą, spośród znanych mu kobiet. Upadłą, zepsutą, zgniłą, nadającą się wyłącznie na szlachecki śmietnik. Już zdążyła przejrzeć, swoboda najwidoczniej uderzyła jej do głowy, tak jak i brak ciężkiej ręki męża. Było przecież wielce niedopuszczalne, by zwracała się do niego t a k i m i słowy. Bluźnierczymi i wymagającymi adekwatnej kary. Nim się spostrzegła, wymierzył w nią różdżkę, rozkoszując się nagłym strachem w jej oczach. Zabije ją?
- Jęzlep - wyartykułował wyraźnie, z cichą nadzieją, iż nic go nie rozproszy i że uciszy ją choćby na moment. Dostawał szału, a nie zamierzał wraz z balastem odbierać swoich trucizn. Musiał się jej pozbyć, nie godząc jednocześnie w swoją dumę, nie narażając się przy tym na zamknięcie w Azkabanie.
I tak, Cecile stworzyła sobie dwie drogi: łatwiejszą (mogła upaść na kolana i poprosić tak, jak Avery sugerował) oraz trudniejszą, nudząc niemiłosiernie, najwyraźniej przekonana, iż mężczyzna ugnie się ze zwyczajnego zmęczenia jej towarzystwem. Którego rzeczywiście miał już serdecznie dość (a czas naglił, Homois nie będzie czekał wiecznie). Samael jednakowoż prędzej położyłby się na rozżarzonych węglach (tudzież dobrowolnie wdałby się w (pseudo)inteligencką dysputę, niby równy z równym z przypadkową przedstawicielką płci nierozumnej) niż udzieliłby wsparcia pannie Morgan. Nawet, gdyby miał jej dopomóc w zejściu z tego świata, tak, jak zazwyczaj nie przejawiał ku temu oporów, to w tym przypadku, wzdragałaby się i zapierał z całych sił. Dla owej złotej zasady, odwróconego rycerskiego etosu. Cecile zresztą jak żadna, nie zasługiwała na miano damy, w jego oczach rojąc się raczej jako największa zakała tej i tak już niedoskonałej rasy. Może uwypuklał jej wady, może hiperbolizował jej okropieństwo (pokrewieństwo z Caesarem odcisnęło na niej swe piętno), ale była zdecydowanie najgorszą, spośród znanych mu kobiet. Upadłą, zepsutą, zgniłą, nadającą się wyłącznie na szlachecki śmietnik. Już zdążyła przejrzeć, swoboda najwidoczniej uderzyła jej do głowy, tak jak i brak ciężkiej ręki męża. Było przecież wielce niedopuszczalne, by zwracała się do niego t a k i m i słowy. Bluźnierczymi i wymagającymi adekwatnej kary. Nim się spostrzegła, wymierzył w nią różdżkę, rozkoszując się nagłym strachem w jej oczach. Zabije ją?
- Jęzlep - wyartykułował wyraźnie, z cichą nadzieją, iż nic go nie rozproszy i że uciszy ją choćby na moment. Dostawał szału, a nie zamierzał wraz z balastem odbierać swoich trucizn. Musiał się jej pozbyć, nie godząc jednocześnie w swoją dumę, nie narażając się przy tym na zamknięcie w Azkabanie.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 7
'k100' : 7
Zazwyczaj Avery'ego traktowałam jak powietrze. Bo tak było bezpieczniej (dla niego), przyjemniej (dla wszystkich wokół) i mniej dramatycznie (dla mojego ojca, który padłby na zawał, gdybym zamordowała szlachcica; nawet jeśli byłby wyłączną gnidą). Prócz oficjalnych spotkań w nokturnowych zaułkach i podrzędnych pubach, gdzie zbierało się rycerskie towarzystwo z łapanki, po prostu udawałam, że Avery nie istnieje. Nie dostrzegłam go, nie słyszałam, więc nie musiałam potem płukać ust i oczu za każdym razem, gdy niestety byłam zmuszona się do niego odezwać lub na niego spojrzeć. Naturalnie, niekiedy patrzyłam na niego z przyjemnością, zwłaszcza gdy musiał przełknąć swoją szlachecką dumę i płaszczyć się przed Tomem albo gdy prawie sam się zabił, atakując Caesara na ostatnim spotkaniu rycerzy. Lord Avery wyłamywał się ze ścisłej klauzuli mężczyzn, którzy widzieli we mnie majątek mojego ojca, jednakowoż wyłamywał się w sposób niemożliwe irytujący, więc pogardzałam nim wręcz nieskończenie, starając się nie myśleć, że ten uparty, arogancki osioł ośmiela się do mnie zwracać jak do jakiejś panny lekkich obyczajów.
Avery zresztą jak żaden inny samiec nie zasługiwał na miano m ę ż c z y z n y, rojąc się w oczach tak uroczej osóbki jak ja raczej jak plugawa żmija pływająca z rozpaczą w mugolskim szambie i próbująca wydostać się na stały grunt. Może czasami hiperbolizowałam jego wady i może osądzałam go zbyt ostro (miał jednak fantastyczną brodę niemalże dorównującą wąsowi Caesara), ale był zdecydowanie najgorszą szumowiną spośród znanych mi mężczyzn. Marnym, plugawym, nieciekawym typem, nadającym się wyłącznie do roznoszenia gazet z tym swoim beznamiętnym wyrazem twarzy lub do obsługiwania petentów w jakimś biurze do spraw nieudanych zaklęć prokreacyjnych. Już zdążył wykończyć jedną żonę i narzeczoną, teraz dobierał się do drugiej, najwyraźniej więc ciążyła na nim jakaś klątwa i znać było u niego brak kobiecej ręki (ubierał się jak z wyprzedaży u Parkinsonów). Było przecież absolutnie niedopuszczalne, aby patrzył na mnie t a k i m wzrokiem, wygłodniałym, morderczym i nienawistnym (a byłam przecież całkowicie niewinna). Nim się spostrzegłam, wymierzył we mnie różdżkę, a mi oczy prawie wyszły z orbit, bo taka była krzywa (wyjaśniła się zagadka znikających kobiet w jego życiu?).
I faktycznie zaniemówiłam. Zaklęcie Avery'ego odebrało mi mowę na kilka sekund, w czasie których prawie że udusiłam się ze śmiechu, gdy jakiś pierdółkowaty płomyczek strzelił z jego różdżki, nie wyrządzając mi żadnych szkód (oczywiście pomijając niemalże śmierć z rozbawienia).
- Imperio! - nie pozostałam mu dłużna, wypowiadając swoje zaklęcie, gdy tylko znów odzyskałam głos i mogłam swobodnie mówić, nie krztusząc się własnym śmiechem.
Avery zresztą jak żaden inny samiec nie zasługiwał na miano m ę ż c z y z n y, rojąc się w oczach tak uroczej osóbki jak ja raczej jak plugawa żmija pływająca z rozpaczą w mugolskim szambie i próbująca wydostać się na stały grunt. Może czasami hiperbolizowałam jego wady i może osądzałam go zbyt ostro (miał jednak fantastyczną brodę niemalże dorównującą wąsowi Caesara), ale był zdecydowanie najgorszą szumowiną spośród znanych mi mężczyzn. Marnym, plugawym, nieciekawym typem, nadającym się wyłącznie do roznoszenia gazet z tym swoim beznamiętnym wyrazem twarzy lub do obsługiwania petentów w jakimś biurze do spraw nieudanych zaklęć prokreacyjnych. Już zdążył wykończyć jedną żonę i narzeczoną, teraz dobierał się do drugiej, najwyraźniej więc ciążyła na nim jakaś klątwa i znać było u niego brak kobiecej ręki (ubierał się jak z wyprzedaży u Parkinsonów). Było przecież absolutnie niedopuszczalne, aby patrzył na mnie t a k i m wzrokiem, wygłodniałym, morderczym i nienawistnym (a byłam przecież całkowicie niewinna). Nim się spostrzegłam, wymierzył we mnie różdżkę, a mi oczy prawie wyszły z orbit, bo taka była krzywa (wyjaśniła się zagadka znikających kobiet w jego życiu?).
I faktycznie zaniemówiłam. Zaklęcie Avery'ego odebrało mi mowę na kilka sekund, w czasie których prawie że udusiłam się ze śmiechu, gdy jakiś pierdółkowaty płomyczek strzelił z jego różdżki, nie wyrządzając mi żadnych szkód (oczywiście pomijając niemalże śmierć z rozbawienia).
- Imperio! - nie pozostałam mu dłużna, wypowiadając swoje zaklęcie, gdy tylko znów odzyskałam głos i mogłam swobodnie mówić, nie krztusząc się własnym śmiechem.
Gość
Gość
The member 'Cecilie Morgan' has done the following action : rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
Nie szukał zwady. Nigdy. Pozostawał raczej bierny, pomijając wyjątkowe sytuacje, w których natychmiastowe działanie rzeczywiście było koniecznością. Uważał się za człowieka nader rozumnego, więc wychwalał cierpliwość i oszczędność, wykazując się niemalże stoickim myśleniem. Gdyby odtrącić naleciałości hedonistycznej szkoły, Avery zapewne zagłębiłby się w opozycyjnym filozoficznym nurcie i poświęcił się studiowaniu cnoty, odnajdując w niej - rzeczywiście? - wartości uświęcające i przede wszystkim, skutecznie powstrzymujące go, przed zbyt pochopnym stawaniem w szranki. Istotnie, przecież to się nie godziło. Przyjmować rękawicę rzuconą przez kobietę (w istocie o chłopięcych proporcjach i męskich rysach twarzy) stanowiło niejaką ujmę i Samael powinien żałować, że pokusił się na tę... przyjemność? Pokazanie Cecile, że jej miejsce jest u jego stóp, zdławienie jej buntu, stłamszenie jej, zeszmacenie i wykazanie, że jej wartość mierzą pieniędzmi jej ojca, wynagrodziłoby mu choć w pewnej części niewątpliwie upokorzenie, związane chociażby i z samym przebywaniem z tą istotą, niższą zarówno pod względem klasowym, jak i umysłowym. Braki panny Morgan niezwykle doskwierały Avery'emu - jakby się przejmował? - ależ naturalnie było to zwyczajne głupstwo i wierutna bzdura, ponieważ on tylko i wyłącznie się irytował. Do czego miał święte prawo, wytrzymując z Cecile i tak ponad wymaganą średnią. W przeliczeniu na zdania, wynoszącą około 4 zdań, co daje około 20 słów na osobę. Więcej zazwyczaj nie był w stanie znieść, każde spotkanie z Morgan, odchorowując ciężką migreną. Już dawno powinien użyć swych koneksji i posłać ją do diabła, lecz duma powstrzymywała go przed załatwieniem tej sprawy przez osoby trzecie. Wolałby osobiście skłonić ją - jeśli nie do bezpośredniej zmiany zachowania, to do tego, by przynajmniej poszła po rozum do głowy. I najlepiej zabłąkała się i nigdy nie wróciła.
Mogła udusić się tym swoim śmiechem, żałosnym rechotem, zgoła nie przystającym kobiecie. Skrzek ów pasował niewątpliwie do miejsca, lecz takie odgłosy wydawały z siebie wyłącznie nokturnowe ogry - zdaje się, iż Cecile z ulicznymi mętami więcej łączyło niż dzieliło. Avery zerknął ze zniecierpliwieniem na swoją różdżkę - po czym aż zaniemówił, kiedy z ust dziewczęcia padła równie złowroga inkantacja. Zakończona widowiskowym fiaskiem; niech teraz się zaśmieje, tak jak on rozkaże, Samael powstrzymał się od świętowania triumfu, który jeszcze nie nadszedł, już bez obaw o wszelkie konsekwencje. Cecile sama wydała przyzwolenie, sama podpisała na siebie wyrok, sama była swoim sprzedawczykiem. Nie zyskała na tym jednak nawet trzydziestu sykli.
-Corio - rzucił, celując różdżką w jej twarz. Nie zapłaci jej niczym, chyba że jej własną krwią.
Mogła udusić się tym swoim śmiechem, żałosnym rechotem, zgoła nie przystającym kobiecie. Skrzek ów pasował niewątpliwie do miejsca, lecz takie odgłosy wydawały z siebie wyłącznie nokturnowe ogry - zdaje się, iż Cecile z ulicznymi mętami więcej łączyło niż dzieliło. Avery zerknął ze zniecierpliwieniem na swoją różdżkę - po czym aż zaniemówił, kiedy z ust dziewczęcia padła równie złowroga inkantacja. Zakończona widowiskowym fiaskiem; niech teraz się zaśmieje, tak jak on rozkaże, Samael powstrzymał się od świętowania triumfu, który jeszcze nie nadszedł, już bez obaw o wszelkie konsekwencje. Cecile sama wydała przyzwolenie, sama podpisała na siebie wyrok, sama była swoim sprzedawczykiem. Nie zyskała na tym jednak nawet trzydziestu sykli.
-Corio - rzucił, celując różdżką w jej twarz. Nie zapłaci jej niczym, chyba że jej własną krwią.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 62
'k100' : 62
Zaczynało robić się niebezpiecznie; szalone niebezpieczeństwo było jednak wpisane w moje życie, odkąd poznałam Toma i odkąd żyłam fascynacją jego przekonaniami, czerpiąc z mądrych słów swoją własną wizję świata. Zupełnie odmiennego od tego, z czym mieliśmy do czynienia dzisiaj; od panoszących się wszędzie mugoli, od słabości czarodziejskiego świata, od potęgi, po którą czarodzieje bali się sięgnąć. Tom się nie lękał, lecz do tego ważnego kroku przygotowywał się powoli i cierpliwie, niejednokrotnie na niecierpliwość wystawiając swoich w y z n a w c ó w, do których niewątpliwie należałam. I na moje nieszczęście również Avery, najwidoczniej rozeźlony bezpośrednim atakiem kobiety; tak, wyraźnie widziałam w jego oczach zdziwienie, zaskoczenie, może nawet coś na kształt szoku... o ile taka bezkształtna masa nie-emocji mogła w ogóle coś odczuwać. Niestety zaklęcie okazało się fiaskiem, a tym samym ostatnia (i jedyna?) linia obrony tak słodkiej i kruchej istoty jak ja (Imperius? jaki Imperius?) w tym niebezpiecznym momencie przestała istnieć, wystawiając mnie na reakcję Samaela. A ta nie mogła być łagodna. Nie po czymś takim, gdy nie wahałam się użyć przeciw niemu czarnej magii.
- Chyba sobie kpisz, Avery - syknęłam ze złością, gdy jego zaklęcie o centymetry minęło moją twarz, roztrzaskując się kolorowymi iskrami po przeciwległej ścianie budynku. Jeśli huk nikogo jeszcze nie zwabił, to zawdzięczaliśmy to wyłącznie swojemu (głupiemu) szczęściu albo prostemu faktowi, że na Nokturnie potrzeba było czegoś więcej, aby zwrócić czyjąś uwagę. - Popieprzyło cię już do reszty?! - prawie złapałam go za fraki, dopiero w ostatniej chwili przypominając sobie o trzymanej w dłoni różdżce. Gdybym go chwyciła, straciłabym możliwość operowania zaklęciami, a to w obliczu wściekłego i niespełna rozumu szlachcica było prawdziwym wyrokiem śmierci. Na który zdecydowanie nie byłam jeszcze gotowa. Z drugiej strony wolałam już chyba umrzeć, niż dać sobie poharatać moją uroczą buźkę. Co prawda uzdrowiciele na pewno coś by z tym zrobili i złożyli mnie do kupy, a kilka zaklęć maskujących dałoby radę... ale sam fakt, że ta męska gnida ośmieliła się rzucić na mnie t a k i e zaklęcie, był nie do pomyślenia.
Nie zamierzałam dać sobie poszatkować twarzy, ale trwanie w bezruchu mijało się z celem. Avery był paradoksalnie na swoje i moje nieszczęście jedyną możliwością, aby wyprowadzić mnie z Nokturnu. Jednakże proszenie go o to pozostawało daleko na liście rzeczy, których nigdy nie zrobię. Było więc tylko jedno wyjście. - Expelliarmus! - i na pewno wiązało się w kolejnym ryzykiem. Ale jak to mówią: raz Avery'emu śmierć.
- Chyba sobie kpisz, Avery - syknęłam ze złością, gdy jego zaklęcie o centymetry minęło moją twarz, roztrzaskując się kolorowymi iskrami po przeciwległej ścianie budynku. Jeśli huk nikogo jeszcze nie zwabił, to zawdzięczaliśmy to wyłącznie swojemu (głupiemu) szczęściu albo prostemu faktowi, że na Nokturnie potrzeba było czegoś więcej, aby zwrócić czyjąś uwagę. - Popieprzyło cię już do reszty?! - prawie złapałam go za fraki, dopiero w ostatniej chwili przypominając sobie o trzymanej w dłoni różdżce. Gdybym go chwyciła, straciłabym możliwość operowania zaklęciami, a to w obliczu wściekłego i niespełna rozumu szlachcica było prawdziwym wyrokiem śmierci. Na który zdecydowanie nie byłam jeszcze gotowa. Z drugiej strony wolałam już chyba umrzeć, niż dać sobie poharatać moją uroczą buźkę. Co prawda uzdrowiciele na pewno coś by z tym zrobili i złożyli mnie do kupy, a kilka zaklęć maskujących dałoby radę... ale sam fakt, że ta męska gnida ośmieliła się rzucić na mnie t a k i e zaklęcie, był nie do pomyślenia.
Nie zamierzałam dać sobie poszatkować twarzy, ale trwanie w bezruchu mijało się z celem. Avery był paradoksalnie na swoje i moje nieszczęście jedyną możliwością, aby wyprowadzić mnie z Nokturnu. Jednakże proszenie go o to pozostawało daleko na liście rzeczy, których nigdy nie zrobię. Było więc tylko jedno wyjście. - Expelliarmus! - i na pewno wiązało się w kolejnym ryzykiem. Ale jak to mówią: raz Avery'emu śmierć.
Gość
Gość
The member 'Cecilie Morgan' has done the following action : rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Nigdy nie darował zniewagi, lecz potrafił odłożyć zemstę w czasie. Ta najlepiej smakowała na zimno i Avery doskonale o tym wiedział, jednakowoż w pewnych okolicznościach odroczenia wyroku absolutnie nie brał pod uwagę. Był naprawdę wyrozumiały i cierpliwy, zwłaszcza, jeśli szło o wymierzenie sprawiedliwości. Potrafił wstrzymywać swą karzącą rękę naprawdę długo, dopóki nieszczęsny skazaniec sam nie zaczynał o nią błagać. Przydawało to Avery'emu satysfakcji jeszcze większej, aczkolwiek stając twarzą w twarz z Cecile Morgan, próżna zdawała się jego powściągliwość. Była jedyną kobietą, która wyprowadzała go z równowagi w zwykły sposób, która potrafiła wywołać w nim - zwykle beznamiętnym, zdawałoby się, ożywionym posągu - skrajne emocje. Unikał jak tylko mógł ekspresywnego wyrażania uczuć, aczkolwiek ona wybudzała z niego człowieka wręcz roztrzęsionego, dygoczącego z rozsadzającego go gniewu, złości, furii. Skierowanej olbrzymią falą w kierunku jej drobnej sylwetki. Była głupia, przecież mógł ją zgnieść, jednym ciosem powalić na ziemię, następnym odebrać przytomność, a kolejnym nawet życie. Nie miała pojęcia w co pogrywa, z kim pogrywa, że tańczy danse macabre z samą Śmiercią, upersonifikowaną w rozzłoszczonym Averym. Nie liczącym już padających słów, nie liczącym kolejnych zaklęć, nie liczącym do dziesięciu, aby się uspokoić i wyciszyć. Dziewczę nawarzyło sobie piwa, które teraz powinno pokornie przełknąć (razem z jego triumfem), miast ciskać nieprzystojne przekleństwa i inwektywy. Samael pozostawał już na nie zaskakująco zobojętniały, ale również i utwierdzony w prostym planie. Jej całkowitego unicestwienia, które zamierzał zapoczątkować łagodnym z jego strony - upokorzeniem. Był przecież ponad odpowiadanie na jej odzywki, ponad odnoszenie się do ulicznego bełkotu panny z pospólstwa, ponad reagowanie na jakże niegrzeczne i nieodpowiednie dla niewiasty okrzyki. Musieli jednakże wyjaśnić sobie kilka kwestii niecierpiących zwłoki, lecz Avery w przeciwieństwie do swej niewychowanej towarzyszki z przymusu, zamierzał zrobić to kulturalnie.
-Kto różdżką wojuje, ten od różdżki ginie - odparł sentencjonalnie, niemalże uśmiechając się do niej sympatycznie, jakby wymieniali się uwagami na temat opozycji dla ministerstwa. Prędko jednak spoważniał, jego spojrzenie spochmurniało, gdy celował w nią różdżką, marszcząc lekko brwi i starając się maksymalnie skoncentrować.
-Orcumiano - zawołał, z całego serca życząc sobie, aby to zaklęcie trafiło celu i by miał możliwość oglądania jej pod sobą.
-Kto różdżką wojuje, ten od różdżki ginie - odparł sentencjonalnie, niemalże uśmiechając się do niej sympatycznie, jakby wymieniali się uwagami na temat opozycji dla ministerstwa. Prędko jednak spoważniał, jego spojrzenie spochmurniało, gdy celował w nią różdżką, marszcząc lekko brwi i starając się maksymalnie skoncentrować.
-Orcumiano - zawołał, z całego serca życząc sobie, aby to zaklęcie trafiło celu i by miał możliwość oglądania jej pod sobą.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Samael Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
Caesar byłby ze mnie dumny. Zdecydowanie pochwaliłby moją buńczuczną postawę i wyzywające spojrzenie, którym obdarzyłam Avery'ego, wkładając w nie całą swoją niechęć i nienawiść do tego jedynego gnoma pod słońcem (na miano mężczyzny nie zasługiwał), którego sam widok wywoływał u mnie palpitacje serca - jednak wcale nie tą rozkoszną. Z drugiej strony miałam wątpliwości, czy kuzyn zachowałby resztki poczucia dumy widząc kolejną zaklęciową porażkę swojej ulubionej podopiecznej. Czy stałby z boku, dopingując mnie i zachęcając do kolejnej próby utarcia nosa Avery'emu, czy wziąłby sprawy w swoje ręce i sam dokopał tej podłej kreaturze? Mogłam pozostać tylko w sferze domysłów, bo ani Caesara, ani nikogo innego nie było w pobliżu - nikt więc nie był świadkiem mojej porażki, ale i sukcesu, gdy kolejne zaklęcia rozbijały się za naszymi placami, zbyt słabe, by trafić celu lub kompletnie wręcz niecelne. Wszystko wydawało się ponurą groteską; teatrzykiem absurdu, w którym na siłę braliśmy udział, ale żadne z nas nie chciało zejść pierwsze ze sceny. Do wygrania był przecież nie tylko aplauz publiczności, ale świadomość prawdziwego zwycięstwa nad tym drugim a k t o r e m, który musiałby przyznać swojemu oponentowi wyższość i pozwolić mu skłonić się ostatniemu - samemu korząc się najpierw w geście bezwarunkowej kapitulacji. Wiedziałam, że ani ja, ani Samael nie odpuścimy; że ta beznadziejna wymiana ciosów trwać będzie w nieskończoność, póki naszych szeleszczących na wietrze kościotrupów nie zgarnie jakiś zagubiony psidwak. Albo póki nie rozlegnie się nawoływanie Riddle'a, wzywające nas na kolejne zebranie. Zapewne jednak i wtedy będziemy trzymać różdżki w pogotowiu, gotowi miotnąć w siebie kolejnymi klątwami (nieudanymi?), nie bacząc na dziecinność naszego zachowania. Póki jednak nikt nie patrzył i póki nasze klęski i porażki pozostawały w wiedzy naszej dwójki, mogliśmy ryzykować dalej zdrowiem i życiem.
- Masz jeszcze jakieś złote myśli, Avery? - warknęłam jeszcze, zanim błysk zaklęcia oślepił mnie na sekundę; na szczęście sam czar nie wyrządził mi żadnej krzywdy. Uśmiechnęłam się z wyższością, planując już w myślach kolejne piękne klątwy, którymi mogłabym go uraczyć; delektując się wizją owrzodzonej, ropiejącej twarzy Samaela. Ciekawe, czy z taką pokiereszowaną buźką ta jego wypłoszowata narzeczona byłaby równie skłonna się za niego w y d a ć. - Expelliarmus!! - spróbowałam jeszcze raz, wkładając teraz w wypowiadane zaklęcie całą swoją złość, całą niechęć i obrzydzenie do Avery'ego. Z przyjemnością rzuciłabym na niego Imperiusa i patrzyła, jak wije się zdesperowany pod wpływem zaklęcia, wykonując każdą moją zachciankę. Jednak irytowanie Samaela było - chwilowo - bardziej niebezpieczne niż podchodzenie do śpiącego smoka. Stokroć lepiej było go rozbroić i tym samym upokorzyć. Mocno i boleśnie, nie dając mu nigdy o tym zapomnieć.
- Masz jeszcze jakieś złote myśli, Avery? - warknęłam jeszcze, zanim błysk zaklęcia oślepił mnie na sekundę; na szczęście sam czar nie wyrządził mi żadnej krzywdy. Uśmiechnęłam się z wyższością, planując już w myślach kolejne piękne klątwy, którymi mogłabym go uraczyć; delektując się wizją owrzodzonej, ropiejącej twarzy Samaela. Ciekawe, czy z taką pokiereszowaną buźką ta jego wypłoszowata narzeczona byłaby równie skłonna się za niego w y d a ć. - Expelliarmus!! - spróbowałam jeszcze raz, wkładając teraz w wypowiadane zaklęcie całą swoją złość, całą niechęć i obrzydzenie do Avery'ego. Z przyjemnością rzuciłabym na niego Imperiusa i patrzyła, jak wije się zdesperowany pod wpływem zaklęcia, wykonując każdą moją zachciankę. Jednak irytowanie Samaela było - chwilowo - bardziej niebezpieczne niż podchodzenie do śpiącego smoka. Stokroć lepiej było go rozbroić i tym samym upokorzyć. Mocno i boleśnie, nie dając mu nigdy o tym zapomnieć.
Gość
Gość
Ślepy zaułek
Szybka odpowiedź