Ślepy zaułek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ślepy zaułek
Opodal podniszczonej knajpy, gdzieś koło wiecznie nieświecącej latarni znajduje się wąska, pogrążona w mroku uliczka - uliczka zakończona wysokim, masywnym murem, którego to nie sposób przeskoczyć, na którego nie sposób się wspiąć, nawet przy pomocy drugiej osoby. Ludzie szemrają, iż to właśnie tutaj, wśród wiecznie zalegających śmieci i odpadków, kamiennych ścian budynków poplamionych czerwienią, swe spotkania odbywają podejrzane typki Śmiertelnego Nokturnu. Paserzy, nieszkodliwi przemytnicy, handlarze ziela wiedźm, czy i gorsi, zepchnięci poza margines społeczny recydywiści umiłowali sobie ów ślepy zaułek do załatwiania swych szemranych interesów, ubijania targów, załatwiania między sobą zatargów. Obowiązuje ich chyba jakaś niepisana zasada, gdyż zaułkiem tym potrafią się dzielić, potrafią nie wchodzić sobie w paradę - a przynajmniej w większości przypadków. Jedynie czasem znaleźć tu można jakiegoś nieboszczyka.
The member 'Harriett Naifeh' has done the following action : rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Cienkie niczym papier powieki pozostawił na wpół przymknięte, byleby na swych błękitnych tęczówkach znowu nie poczuć w przytłaczającej ilości oślepiającego strumienia tańczących w półmroku drobinek światła. Jęknął cicho, gdy spróbował się poruszyć. Nie potrafił wykorzenić z głowy niepokojącej myśli, która przypominała mu nieustannie, iż niemal nie kontroluje swojego ciała. Mógł jedynie kurczowo zaciskać skostniałe palce dłoni na rękawie Harrie – jakby nie dowierzając, że Naifeh nie zdecyduje się tak po prostu odejść. A przecież w tym momencie był całkowicie zdany na jej łaskę bądź niełaskę.
Słyszał głos kobiety niewyraźnie, co dopiero mówić o odróżnianiu słów i przyswajaniu ich. Ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie, jeśli koncentrując się na melodii jej głosu potrafił wyczuć intencje kryjące się za intonacją (kojącą jego skołatane myśli)?
Dopiero po chwili dźwięki przestały być tak przytłumione, a on wreszcie posłyszał coś poza bólem pulsującym w głowie. Z ust nieznajomej padły dwa pytania. Nim na nie odpowiedział, zbierał się w sobie przynajmniej jakąś minutę, ucząc się poruszać zasklepionymi krwią, nabrzmiałymi wargami (zdewastowanymi pięścią Benjamina).
- Nie… nie pmietam – skłamał, wypowiadając te słowa zachrypniętym szeptem. Czuł jak kilogram gwoździ haracze jego gardło. Z każdą kolejną igiełką bólu wbijaną w jego receptory rosło w nim przemożne pragnienie zemsty. Jeśli ktokolwiek ma wymierzyć sprawiedliwość Benjaminowi Wrightowi, to musi być Felix. W przeciwnym razie nie będzie to miało żadnego znaczenia. Tu i teraz Tremaine obiecał sobie, że ten skurwysyn zapłaci mu swoją krwią, gdy znowu zetkną się w wirującym tańcu destrukcji – tym razem na warunkach Tremaine’a.
- Fszytko? – chciał się uśmiechnąć, ale wydobycie z siebie tego słowa niemal przyprawiło go o zawrót głowy.
Opuścił wzrok na rękę, którą kobieta zaczęła badać. Nie wyglądało to zbyt ciekawie, ale przynajmniej wraz z upływem czasu… zdawał się hartować. A może po prostu ból pulsujący w skroniach otumaniał go w takim stopniu, że nie odczuwał już aż tak intensywnie promieniowania innych ran, obtłuczeń, złamań, czy co tam jeszcze zaserwował mu dobrotliwy brodacz.
Gdy Harriet ostrzegła Felixa, nabrał nieco więcej powietrza i zazgrzytał resztką zębów, zaciskając je mocno.
Ale… To już? Dlaczego niczego nie poczuł? Uznał, że być może naprawdę było coś w tych przypuszczeniach, iż jego próg bólu podwyższyła solidna dawka cierpienia, która wykrzywiała twarz mężczyzny od… co najmniej kilkunastu minut. Nie wpadł na najprostsze wyjaśnienie – zaklęcie po prostu nie zadziałało.
Krew perliła się na jego ubraniach i zamaczała płótno nienaturalnie bladej skóry; bukiet siniaków przybierał fioletowawą barwę. Kompozycja nokturnowa; feeria barw spustoszenia, które zostawił za sobą jeden człowiek.
Słyszał głos kobiety niewyraźnie, co dopiero mówić o odróżnianiu słów i przyswajaniu ich. Ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie, jeśli koncentrując się na melodii jej głosu potrafił wyczuć intencje kryjące się za intonacją (kojącą jego skołatane myśli)?
Dopiero po chwili dźwięki przestały być tak przytłumione, a on wreszcie posłyszał coś poza bólem pulsującym w głowie. Z ust nieznajomej padły dwa pytania. Nim na nie odpowiedział, zbierał się w sobie przynajmniej jakąś minutę, ucząc się poruszać zasklepionymi krwią, nabrzmiałymi wargami (zdewastowanymi pięścią Benjamina).
- Nie… nie pmietam – skłamał, wypowiadając te słowa zachrypniętym szeptem. Czuł jak kilogram gwoździ haracze jego gardło. Z każdą kolejną igiełką bólu wbijaną w jego receptory rosło w nim przemożne pragnienie zemsty. Jeśli ktokolwiek ma wymierzyć sprawiedliwość Benjaminowi Wrightowi, to musi być Felix. W przeciwnym razie nie będzie to miało żadnego znaczenia. Tu i teraz Tremaine obiecał sobie, że ten skurwysyn zapłaci mu swoją krwią, gdy znowu zetkną się w wirującym tańcu destrukcji – tym razem na warunkach Tremaine’a.
- Fszytko? – chciał się uśmiechnąć, ale wydobycie z siebie tego słowa niemal przyprawiło go o zawrót głowy.
Opuścił wzrok na rękę, którą kobieta zaczęła badać. Nie wyglądało to zbyt ciekawie, ale przynajmniej wraz z upływem czasu… zdawał się hartować. A może po prostu ból pulsujący w skroniach otumaniał go w takim stopniu, że nie odczuwał już aż tak intensywnie promieniowania innych ran, obtłuczeń, złamań, czy co tam jeszcze zaserwował mu dobrotliwy brodacz.
Gdy Harriet ostrzegła Felixa, nabrał nieco więcej powietrza i zazgrzytał resztką zębów, zaciskając je mocno.
Ale… To już? Dlaczego niczego nie poczuł? Uznał, że być może naprawdę było coś w tych przypuszczeniach, iż jego próg bólu podwyższyła solidna dawka cierpienia, która wykrzywiała twarz mężczyzny od… co najmniej kilkunastu minut. Nie wpadł na najprostsze wyjaśnienie – zaklęcie po prostu nie zadziałało.
Krew perliła się na jego ubraniach i zamaczała płótno nienaturalnie bladej skóry; bukiet siniaków przybierał fioletowawą barwę. Kompozycja nokturnowa; feeria barw spustoszenia, które zostawił za sobą jeden człowiek.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Bezradność. Właśnie to uczucie zaczynało coraz łapczywiej oplatać moje ciało, gdy pierwszy wyrzut adrenaliny zdawał się przemijać, a kolejne moje zabiegi z cyklu pierwszej pomocy przynosiły coraz mniej spektakularne efekty. Może przed laty trzeba było większą uwagę przykładać do pobieranych nauk uzdrowicielskich, a mniejszą na posyłaniu wszędobylskim fotoreporterom perfekcyjnie wystudiowanych uśmiechów? Cała gama moich popisowych umiejętności, a do tych zaliczały się właśnie powalające serie urokliwych uśmiechów, wylewanie morza łez czy mdlenie na zawołanie, okazywała się być bezskuteczna w walce z prawdziwym nieszczęściem, o czym, niestety, przekonałam się już niejednokrotnie. Krew nie wypływała już w ilości hurtowej z ciała Felixa, jego nos prezentował się wyjątkowo przyzwoicie, udało mi się przynajmniej w jakimś stopniu przekonać go do nie podrywania się z miejsca i... co teraz? Bezsilność. Właśnie ona pochłaniała mnie bez reszty, gdy prześlizgiwałam się spojrzeniem po wypukłościach kostki brukowej upstrzonych przeraźliwie białymi zębami. Czy da się je jakoś ulokować ponownie w szczęce? Dlaczego nikt nie przygotował mnie nigdy na taką sytuację?
- To pewnie szok pourazowy. - stwierdziłam pospiesznie, nie chcąc niepokoić dopiero co ocuconego mężczyzny tym, że ma luki w pamięci. Szok minie, wspomnienia powrócą, tak jest przecież zawsze, nawet jeśli lepiej by było, gdyby pewne wydarzenia zostały na zawsze osnute mgłą zapomnienia. Przez głowę nawet nie przemknęła mi myśl, że pierwsze słowa z trudem wydobywające się z gardła poszkodowanego rozmijają się nieco z prawdą, a on sam już poprzysięga zemstę za swoją niedolę. Zaśmiałam się nerwowo, choć wcale mi nie było do śmiechu, gdy otrzymałam odpowiedź na swoje drugie pytanie. Dość głupie zresztą, zważywszy na okoliczności, które z góry narzucały oczywistą replikę. Chwilę później marszczyłam już brwi w konsternacji, gdy moje zaklęcie postanowiło nie przynieść żadnego skutku. Czy zrobiłam coś nie tak? Mogłabym próbować po raz kolejny, lecz ręka Tremaine nie była zapewne jedynym miejscem wymagającym bliższych oględzin wprawnego w dziedzinie uzdrawiania oka, dlatego też przygryzłam odruchowo dolną wargę, zastanawiając się usilnie co teraz.
- Jeśli kiedykolwiek chcesz jeść jabłko bez konieczności przerabiania go na mus, musimy jechać do Munga. - zadecydowałam ostatecznie, dochodząc do wniosku, że dalsze moje nieudolne próby mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Zanim Felix zdążył zaprotestować, wezwałam Błędnego Rycerza, po czym razem z pomocą jego kierowcy dotransportowałam bruneta do wnętrza autobusu, po czym dziękując w myślach wszystkim czuwającym nade mną garbatym aniołkom za to, że Rycerz przyjechał na miejsce pomimo jego wątpliwej renomy, szczególnie porą wieczorową, pilnowałam, by w drodze do szpitala Tremaine nie zrobił sobie jeszcze większej krzywdy przy pierwszym gwałtownym hamowaniu. A tych przecież jest zawsze bez liku na trasie Błędnego Rycerza.
| zt x 2
- To pewnie szok pourazowy. - stwierdziłam pospiesznie, nie chcąc niepokoić dopiero co ocuconego mężczyzny tym, że ma luki w pamięci. Szok minie, wspomnienia powrócą, tak jest przecież zawsze, nawet jeśli lepiej by było, gdyby pewne wydarzenia zostały na zawsze osnute mgłą zapomnienia. Przez głowę nawet nie przemknęła mi myśl, że pierwsze słowa z trudem wydobywające się z gardła poszkodowanego rozmijają się nieco z prawdą, a on sam już poprzysięga zemstę za swoją niedolę. Zaśmiałam się nerwowo, choć wcale mi nie było do śmiechu, gdy otrzymałam odpowiedź na swoje drugie pytanie. Dość głupie zresztą, zważywszy na okoliczności, które z góry narzucały oczywistą replikę. Chwilę później marszczyłam już brwi w konsternacji, gdy moje zaklęcie postanowiło nie przynieść żadnego skutku. Czy zrobiłam coś nie tak? Mogłabym próbować po raz kolejny, lecz ręka Tremaine nie była zapewne jedynym miejscem wymagającym bliższych oględzin wprawnego w dziedzinie uzdrawiania oka, dlatego też przygryzłam odruchowo dolną wargę, zastanawiając się usilnie co teraz.
- Jeśli kiedykolwiek chcesz jeść jabłko bez konieczności przerabiania go na mus, musimy jechać do Munga. - zadecydowałam ostatecznie, dochodząc do wniosku, że dalsze moje nieudolne próby mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Zanim Felix zdążył zaprotestować, wezwałam Błędnego Rycerza, po czym razem z pomocą jego kierowcy dotransportowałam bruneta do wnętrza autobusu, po czym dziękując w myślach wszystkim czuwającym nade mną garbatym aniołkom za to, że Rycerz przyjechał na miejsce pomimo jego wątpliwej renomy, szczególnie porą wieczorową, pilnowałam, by w drodze do szpitala Tremaine nie zrobił sobie jeszcze większej krzywdy przy pierwszym gwałtownym hamowaniu. A tych przecież jest zawsze bez liku na trasie Błędnego Rycerza.
| zt x 2
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
|28 września
Maszerując na Nokturnie, a raczej mało kto by mógł nazwać to spacerem. Raczej szedł nieco pośpiesznym krokiem w stronę swego mieszkania. Skończył swą pracę i jedyne, o czym marzył, to łóżko. Pójść spać i obudził się rano następnego dnia gotowy do pracy u Ollivandera. I pomyśleć, że jego Nokturn zmienił na rude, złe dziecko w jego własnej trzodzie. Bo ani Garrett ani Lyra nie maczali palca w ciemnych sprawach. Barry chyba to robił za nich i może dlatego tutaj zamieszkał. Wykonuje za nich ciemną robotę, bo oni nie będą skłonni posmakować tej ciemnej strony. Nie chodzi tylko o rzucanie zaklęć, bo i tych też można się z czasem nauczyć. Chodzi o wejście w interesy z ciemną stroną. Handel nielegalnymi rzeczami. Mogą też być inne rzeczy, bądź czyny. Różni ludzie mimo wszystko mieszkają na Nokturnie. Wystarczająco rudych tutaj szczególnie przebywa. Kto wie, czy może w przyszłości Barry z kuzynką nie zrobią jakiegoś potajemnego ruchu na rzecz obrony rudych, czy coś podobnego. Bo rudzi jako rasa ludzka jest zagrożona. Ma tyle wrogów, że wymienienie ich może zająć nawet trylion lat, więc lepiej tego nie robić.
Tak czy siak, rudy Weasley z kapturem na głowie, który w większości zakrył jego głowę, pośpiesznie wracał do swego mieszkania, gdy przypadkowo natknął się na jakąś osobę. Było ciemno, więc początkowo ujrzał cień podobny do dementora. Dementor? Gdyby nie to, że sam mógł chwilę temu przypominać dementora oraz nie znałby zwyczajów na Nokturnie, to pewnie by krzyknął przerażony, bądź próbował pozbyć się jego przy pomocy zaklęć. - Uważaj, jak chodzisz ciemnoto.- burknął w jego stronę poprawiając kaptur, który przez te spotkanie nieco spadł na jego plecy. On sam widział może zarys osoby, która przypominała jemu kobietę. Ale i tym się nie przejął. Ważniejsze było przecież powrót w jednym kawałku do mięciutkiego łóżeczka.
Maszerując na Nokturnie, a raczej mało kto by mógł nazwać to spacerem. Raczej szedł nieco pośpiesznym krokiem w stronę swego mieszkania. Skończył swą pracę i jedyne, o czym marzył, to łóżko. Pójść spać i obudził się rano następnego dnia gotowy do pracy u Ollivandera. I pomyśleć, że jego Nokturn zmienił na rude, złe dziecko w jego własnej trzodzie. Bo ani Garrett ani Lyra nie maczali palca w ciemnych sprawach. Barry chyba to robił za nich i może dlatego tutaj zamieszkał. Wykonuje za nich ciemną robotę, bo oni nie będą skłonni posmakować tej ciemnej strony. Nie chodzi tylko o rzucanie zaklęć, bo i tych też można się z czasem nauczyć. Chodzi o wejście w interesy z ciemną stroną. Handel nielegalnymi rzeczami. Mogą też być inne rzeczy, bądź czyny. Różni ludzie mimo wszystko mieszkają na Nokturnie. Wystarczająco rudych tutaj szczególnie przebywa. Kto wie, czy może w przyszłości Barry z kuzynką nie zrobią jakiegoś potajemnego ruchu na rzecz obrony rudych, czy coś podobnego. Bo rudzi jako rasa ludzka jest zagrożona. Ma tyle wrogów, że wymienienie ich może zająć nawet trylion lat, więc lepiej tego nie robić.
Tak czy siak, rudy Weasley z kapturem na głowie, który w większości zakrył jego głowę, pośpiesznie wracał do swego mieszkania, gdy przypadkowo natknął się na jakąś osobę. Było ciemno, więc początkowo ujrzał cień podobny do dementora. Dementor? Gdyby nie to, że sam mógł chwilę temu przypominać dementora oraz nie znałby zwyczajów na Nokturnie, to pewnie by krzyknął przerażony, bądź próbował pozbyć się jego przy pomocy zaklęć. - Uważaj, jak chodzisz ciemnoto.- burknął w jego stronę poprawiając kaptur, który przez te spotkanie nieco spadł na jego plecy. On sam widział może zarys osoby, która przypominała jemu kobietę. Ale i tym się nie przejął. Ważniejsze było przecież powrót w jednym kawałku do mięciutkiego łóżeczka.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Miałam na sobie czarną spódnicę, koszulę tego samego koloru i do tego kaptur, który skutecznie chronił mnie od zimna, nieprzyjemnego towarzystwa i stęchłego zapachu panującego na całej ulicy. Nie znosiłam swojej umiejętności poruszania się w terenie, a tym bardziej poczucia czasu, który upływał nieubłaganie podczas szukania weny w centrum magicznego świata. Potrzebowałam gry, potrzebowałam weny. Brak mej jedynej w tym momencie muzy przyprawiał mnie o melancholię i brak chęci do działania. Na próżno chwytałam w dłonie pióro, bez celu szukając odpowiednich słów. To nic nie dawało.
Kroczyłam przez ciemną ulicę, z niepokojem rozglądając się i patrząc pod nogi, by przypadkiem nie wywrócić się, kiedy będzie gonić mnie jakiś wilkołak. Albo inny nieprzychylny stwór, który bynajmniej nie miał zamiaru pomóc mi wstać. Z przerażeniem zastanawiałam się, co poprowadziło mnie w tak mroczny zaułek. Jeszcze podczas pierwszych samotnych dni w Londynie nie pomyślałabym, że skończę na Nokturnie - broń cię Merlinie, żebym chodziła po nim sama i to po zmroku. W duchu cieszyłam się, że do tej pory nikt mnie nie zaczepił, ale niestety już chwilę później do moich uszu dotarł dźwięk znajomego, acz nie do końca przyjemnego głosu. Odwróciłam głowę, by upewnić się, że osobnik nie jest niebezpieczny.
- Weasley? Uważaj sobie - prychnęłam na rudowłosego chłopaka, zatrzymując się w miejscu. Od dawna nie widziałam jego parszywej twarzy i nie uśmiechała mi się rozmowa z najmniej inteligentnym z całego rodu. Sam fakt, że odrzucił moje szkolne zaloty. Żałuję, że w czasach Hogwartu byłam taka głupia - Co ty tutaj w ogóle robisz? - zapytałam, upewniając się, że mam przy sobie różdżkę. Gdyby jednak ktoś miał zamiar na nas napaść z jego powodu, musiałam mieć pewność, że mnie się nic nie stanie.
Kroczyłam przez ciemną ulicę, z niepokojem rozglądając się i patrząc pod nogi, by przypadkiem nie wywrócić się, kiedy będzie gonić mnie jakiś wilkołak. Albo inny nieprzychylny stwór, który bynajmniej nie miał zamiaru pomóc mi wstać. Z przerażeniem zastanawiałam się, co poprowadziło mnie w tak mroczny zaułek. Jeszcze podczas pierwszych samotnych dni w Londynie nie pomyślałabym, że skończę na Nokturnie - broń cię Merlinie, żebym chodziła po nim sama i to po zmroku. W duchu cieszyłam się, że do tej pory nikt mnie nie zaczepił, ale niestety już chwilę później do moich uszu dotarł dźwięk znajomego, acz nie do końca przyjemnego głosu. Odwróciłam głowę, by upewnić się, że osobnik nie jest niebezpieczny.
- Weasley? Uważaj sobie - prychnęłam na rudowłosego chłopaka, zatrzymując się w miejscu. Od dawna nie widziałam jego parszywej twarzy i nie uśmiechała mi się rozmowa z najmniej inteligentnym z całego rodu. Sam fakt, że odrzucił moje szkolne zaloty. Żałuję, że w czasach Hogwartu byłam taka głupia - Co ty tutaj w ogóle robisz? - zapytałam, upewniając się, że mam przy sobie różdżkę. Gdyby jednak ktoś miał zamiar na nas napaść z jego powodu, musiałam mieć pewność, że mnie się nic nie stanie.
Gość
Gość
Czy on przypuszczał, że kiedykolwiek natknie się na dziewczynę, która na siłę chciała wepchnąć się w jego ramiona? Nie. Szybciej to by ją przypadkiem zrzucił do wody, niżeliby ją z własnej woli zaczepił. Takich dziewczyn jak Calypso woli unikać. Myślą, że mogą wszystko, bo mają to coś, czyi zwykłe i beznadziejne nazwisko, które daje im na start górę galonów zamarzniętych na kruchym lodzie. Czemu ten lód jest kruchy, bo pieniądze jak szybko przychodzą, tak szybko mogą zniknąć. I tego Barry życzy dziewczynie, aby poznała smak biedy, no i żeby miała rude dziecko. To nie są złe życzenia, prawda?
Stanął w miejscu słysząc swe nazwisko wymawiane przed zielonooką i spojrzał na nią znad kaptura. Nie, nie zdejmie jego mimo iż już został rozpoznany. Kto wie, czy znów nie wpadł jej jakiś głupi pomysł, a tym razem odejdzie w miarę szybko. Dawniej to czekał, ale potem z tego czerpał wesołość, bo mścił się na dziewczynie za jej zaloty. Lewą rękę delikatnie przytaknął do materiału szaty upewniając się, że ma tam swoją różdżkę, po czym cicho prychnął. - Ja? Żyję. Mieszkam i pracuję. A ty co, szukasz kolejnego frajera do swej sztuki?- powiedział kąśliwie zerkając, czy nie ma żadnego pióra w zanadrzu. Nie zważał na swój bogaty i niewyparzony język. Mówił to, co myślał. Z resztą, sama zawiniła sobie tą opinią swoimi poczynaniami. Dobrze, że tu nie ma jej kuzynka, bo pewnie już dałby pokaz dobrych manier.
Stanął w miejscu słysząc swe nazwisko wymawiane przed zielonooką i spojrzał na nią znad kaptura. Nie, nie zdejmie jego mimo iż już został rozpoznany. Kto wie, czy znów nie wpadł jej jakiś głupi pomysł, a tym razem odejdzie w miarę szybko. Dawniej to czekał, ale potem z tego czerpał wesołość, bo mścił się na dziewczynie za jej zaloty. Lewą rękę delikatnie przytaknął do materiału szaty upewniając się, że ma tam swoją różdżkę, po czym cicho prychnął. - Ja? Żyję. Mieszkam i pracuję. A ty co, szukasz kolejnego frajera do swej sztuki?- powiedział kąśliwie zerkając, czy nie ma żadnego pióra w zanadrzu. Nie zważał na swój bogaty i niewyparzony język. Mówił to, co myślał. Z resztą, sama zawiniła sobie tą opinią swoimi poczynaniami. Dobrze, że tu nie ma jej kuzynka, bo pewnie już dałby pokaz dobrych manier.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nigdy nie spodziewałam się spotkać Weasley'a w tej części miasta. Nie dość, że byli rodziną o szlacheckim statucie krwi (co z tego, że nie posiadali podobnego do Lestrange'ów majątku? pieniądze przecież to nie wszystko!), to ich wrodzona Gryfonowatość od razu odwodziła od reszty społeczeństwa myśli o tym, że któreś z nich mogło się stoczyć. Nie raz słyszano o bójkach z udziałem stojącego przede mną szczeniaka, nie raz usłyszałam też o tym, jak niegodne dla swojej rodziny robił rzeczy. Śmieszne.
- Frajera znalazłam, ale czy do sztuki... - udałam zastanowienie, nie do końca rozumiejąc, o co rudemu może chodzić z tą sztuką. Nigdy w życiu nie napisałam dramatu do wystawienia na scenie, a i samym teatrem interesowałam się tyle, co kot napłakał w porównaniu do muzyki czy poezji. Przykre było to, że próbując mi dogryźć chłopak sam siebie pogrążył. Jak widać znalazłam czarną owcę Weasleyów. Powiedziałabym rudą, ale obraziłabym tym samym resztę jego biednej rodzinki, czego oczywiście nie chcę, prawda? Zacisnęłam palce na materiale spódnicy, podnosząc wzrok na niedużo wyższego (ha, obcasy!) chłopaka. Nie mogłam uwierzyć, że od czasów Hogwartu nic się nie zmienił, przynajmniej jeśli chodziło o cwaniactwo. Zachowywał się jak szczeniak, próbując zrobić z siebie bad boy'a w skórzanej kurtce, ale, no niestety, nie wychodziło mu. Silenie się na bycie niegrzecznym podobało mi się równie, co owłosione stopy trolla. Czy uważałam się za lepszą? Zależy od kogo. Od zawsze miałam szacunek dla rodu ryżego chłopaka, ale z pewnością nie ceniłam ich sobie za cechy, które on reprezentował. Zaśmiałam się cicho pod nosem, spoglądając na niego bez zbędnej trwogi - Och, Barry, nigdy nie brakowało ci poczucia humoru - poprawiłam materiał plisowanej spódnicy, podchodząc doń krok bliżej. Zlustrowałam dokładnie jego sylwetkę, nie obawiając się, że zrobi mi krzywdę. Biedny, żałosny Barry... Co możesz zrobić?
- Frajera znalazłam, ale czy do sztuki... - udałam zastanowienie, nie do końca rozumiejąc, o co rudemu może chodzić z tą sztuką. Nigdy w życiu nie napisałam dramatu do wystawienia na scenie, a i samym teatrem interesowałam się tyle, co kot napłakał w porównaniu do muzyki czy poezji. Przykre było to, że próbując mi dogryźć chłopak sam siebie pogrążył. Jak widać znalazłam czarną owcę Weasleyów. Powiedziałabym rudą, ale obraziłabym tym samym resztę jego biednej rodzinki, czego oczywiście nie chcę, prawda? Zacisnęłam palce na materiale spódnicy, podnosząc wzrok na niedużo wyższego (ha, obcasy!) chłopaka. Nie mogłam uwierzyć, że od czasów Hogwartu nic się nie zmienił, przynajmniej jeśli chodziło o cwaniactwo. Zachowywał się jak szczeniak, próbując zrobić z siebie bad boy'a w skórzanej kurtce, ale, no niestety, nie wychodziło mu. Silenie się na bycie niegrzecznym podobało mi się równie, co owłosione stopy trolla. Czy uważałam się za lepszą? Zależy od kogo. Od zawsze miałam szacunek dla rodu ryżego chłopaka, ale z pewnością nie ceniłam ich sobie za cechy, które on reprezentował. Zaśmiałam się cicho pod nosem, spoglądając na niego bez zbędnej trwogi - Och, Barry, nigdy nie brakowało ci poczucia humoru - poprawiłam materiał plisowanej spódnicy, podchodząc doń krok bliżej. Zlustrowałam dokładnie jego sylwetkę, nie obawiając się, że zrobi mi krzywdę. Biedny, żałosny Barry... Co możesz zrobić?
Gość
Gość
Co może zrobić? A wszystko zaczynając od zostawienia jej tutaj i pójścia do łóżka. Ale chyba tego nie zrobi, bo z każda chwilą jego mózg się rozkręca i wręcz pragnie jakiejś kłótni. Brakuje tylko iskry, by wywołać to coś, by mógł w końcu pozbyć się trzymanych w sobie uczuć. Aby mógł potem na nowo gromadzić w sobie emocje. Szkoda, że padło to na Calypso, ale poniekąd sama jej obecność powodowała wzrost jego już i tak natarganych negatywnie emocji. Ale przynajmniej stara się nie wyciągać różdżki. Tylko chyba jedna myśl go przy tym trzymała. Nie wypada bić się z kobietą. Po prostu to jest złe. Spojrzał na nią milcząc na jej słowa o frajerze. Skoro znalazła sobie do łóżka męża, to Barry współczuje temu facetowi. Albo i nie, bo może jest równie głupi, jak i wredny jak Calypso. Wtedy nie ma co współczuć, tylko najlepiej udać, że się im gratuluje i życzy się zdrowego, [rudego] dziecka. Bo tak wstępnie każdy szlachcic powinien się zachować, prawda? Życzyć dobrze nowej rodzinie szlacheckiej. -Równie tyle, ile tobie wzrostu. Bez obcasów jest ci lepiej, jak mam ci to przyznać.- powiedział komentując jej nagły wzrost. Oczywiście wolał, jak jest niższa, bo wtedy lepiej wygląda szydzenie z takich maleńkich dziewczynek, które próbują podbić serca wysokim mężczyznom. Oczywiście nie oczekiwał, że na jego zawołanie nagle zdejmie swoje wysokie buty i stanie się ponownie miniaturką, ale trzeba przyznać, że by to wyglądało niemal epicko.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Z każdą minutą miałam coraz bardziej dosyć zachowania tego niewychowanego półgłówka, który swoim brakiem manier nie tylko mnie bawił, ale też irytował. Jeśli komuś można przyznać nagrodę za najbardziej żałosnego dupka w Londynie, tak, Barry zdecydowanie byłby nominowany. Właściwie nie potrafiłam sobie przypomnieć tak dokładnie o co nam poszło, ale z czasem, z każdym bezsensownym słowem, które opuściło jego jadowite gardło, nie znosiłam go coraz mocniej. Przestałam się przejmować jego opinią na mój temat. Twierdził, że jestem puszczalska, głupia i wredna? No cóż, przynajmniej powinien się cieszyć, że to nie jemu przypadnie ze mną żyć. W takich chwilach zamiast więdnąć i kurczyć swoje ego, ja powiększałam je do granic możliwości, by w końcu zdać sobie sprawę z tego, jak wspaniałą osobą byłam. Arystokratka, bogata, z dobrej rodziny, z którą ma dobry kontakt, utalentowana i piękna, zgrabna i świetnie radząca sobie w pracy czy w samotnym mieszkaniu. Każdy miał tę smutną stronę, a mimo, że w mojej codzienności dominowały właśnie te przykre, nieprzyjemne wspomnienia, kłótnia stawała się czymś w rodzaju możliwości ucieczki.
- Daruj sobie te komentarze - wysyczałam, poprawiając czarne futro, które zdobiło moje plecy. Wyglądałam w nim doskonale, a wyczuwając zapach scysji w powietrzu... Czułam się jeszcze lepiej. Zadziorny uśmieszek na ułamek sekundy wdarł się na moją twarz, czego zapewne chłopak nie mógł zobaczyć z powodu panującego w ślepym zaułku mroku. Swoją drogą, to miejsce przyprawiało mnie o ciarki i gdyby nie to, że zaraz miałam dogadać pewnemu siebie cwaniakowi, jak najszybciej wróciłabym do mieszkania - Jak mam ci przyznać, to tobie jest lepiej, gdy siedzisz z gębą na kłódkę - spokojnie cedziłam przez usta, krążąc przy niezbyt zadbanym kawałku muru. Włosy związane w gruby warkocz opadały mi kaskadami na plecy, co pozwalało mi zachować pełną widoczność w razie pojedynku. Który zapewne nie będzie miał miejsca z uwagi na powszechnie znane maniery lorda Weasley.
- Daruj sobie te komentarze - wysyczałam, poprawiając czarne futro, które zdobiło moje plecy. Wyglądałam w nim doskonale, a wyczuwając zapach scysji w powietrzu... Czułam się jeszcze lepiej. Zadziorny uśmieszek na ułamek sekundy wdarł się na moją twarz, czego zapewne chłopak nie mógł zobaczyć z powodu panującego w ślepym zaułku mroku. Swoją drogą, to miejsce przyprawiało mnie o ciarki i gdyby nie to, że zaraz miałam dogadać pewnemu siebie cwaniakowi, jak najszybciej wróciłabym do mieszkania - Jak mam ci przyznać, to tobie jest lepiej, gdy siedzisz z gębą na kłódkę - spokojnie cedziłam przez usta, krążąc przy niezbyt zadbanym kawałku muru. Włosy związane w gruby warkocz opadały mi kaskadami na plecy, co pozwalało mi zachować pełną widoczność w razie pojedynku. Który zapewne nie będzie miał miejsca z uwagi na powszechnie znane maniery lorda Weasley.
Gość
Gość
Czy ma sobie darować? Mógłby, jeśli i ona by przestała. Chociaż nie, chyba teraz poprzestanie i spróbuje zakończyć te głupią konwersację pomiędzy nimi. Tak byłoby bezpieczniej dla nich. Nadal spajaliby do siebie nienawistną miłością, ale może nie pozabijają siebie przy kolejnym spotkaniu. Być może przez jego zmęczenie stawał się coraz bardziej nieznośny, a organizm zaczął produkować nowe dawki sił nienawiści i wredności, które w każdej chwili mogą przeistoczyć się w coś innego. Dlatego teraz tylko cicho prychnął widząc, jak sobie panienka poprawia futro. Co zimno? Niech sobie zdejmie futerełko i założy zwykłą szatę. Będzie jej cieplej. Niech spojrzy na Weasley'a. On nie narzeka, że jest zimno. Z resztą jest facetem. Gdzie on będzie pokazywał, że jest jemu zimno nawet jak jemu nie jest. Bo skąd on mógł wiedzieć, że tylko poprawia, a nie przyciska do siebie? Futro ciemne, okolica ciemna, można wiele rzeczy pomyśleć w tym momencie. - Co za komplement, lady Lestrange. Może i panienka powinna skorzystać z tego sposobu. Czasem jest to użyteczne, na przykład podczas spotkań rodzinnych.- powiedział cynicznie z uśmiechem na twarzy. Jak nie ma nic do powiedzenia, to niech lepiej jest cicho. Nawet Barry potrafi niekiedy się przymknąć, kiedy trzeba. Może tego właśnie lady Lestrange nie umie? Barry niestety albo i stety, nie ma zamiaru jej tego uczyć. Ma swoje zmartwienia i swoje kłopoty, o których nie ma zamiaru tutaj wspominać. Woli zamiast tego dawać jej powody, aby się nie spotkali tak prędko. - Wybaczy mi lady Lestrange, ale mi śpieszno do swego mieszkania. Chyba, że panienka jeszcze czegoś potrzebuje? - zwrócił się do niej specjalnie używając tych oficjalnych tytułów. Sam był zirytowany tą sytuacją, ale nie chciał kończyć tego spotkania z różdżką w dłoni. To nie w jego stylu. Chociaż kto wie, jak on teraz się zmienił. Sam częściowo nie rozumie niekiedy swojego zachowania. Stał się chyba nazbyt impulsywny, co zauważył w domu swego brata.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Po dłuższych przemyśleniach, w pewnej chwili sama miałam dość swojego aroganckiego stylu bycia. Dogadywanie i tak już pokrzywdzonym przez los stało się moim nowym hobby, które swoją drogą nie tylko dawało mi satysfakcję, ale również otwierało oczy towarzyszom rozmowy. Przynajmniej tak mi się wtedy zdawało. Uśmiechałam się do siebie w myślach, kiedy moja niezbyt dyskretna prowokacja po raz kolejny dochodziła do skutku. Tak właściwie to dlaczego się nienawidziliśmy? zadałam sobie pytanie, doskonale znając odpowiedź. Barry powinien cieszyć się, że przez pewien czas, dawno temu, ktokolwiek zwrócił na niego uwagę. Ach, nie ktokolwiek, tylko urocza, wychowana i urocza dama, a do tego jeszcze o dostojnym nazwisku Lestrange. Czym w porównaniu do naszego rodu byli Weasley'owie? Czy mieli wśród swojej rodziny tylu wybitnych artystów, czarodziejów takich jak Caesar, czy jakąkolwiek inteligencję? Zapewne nie. Byli tylko szarymi myszkami z zerem na koncie. Do tego, jak widać, mieli okropne ilości tupetu, który wcale nie polepszał ich sytuacji. Gdyby tylko Barry nie był tak pewny siebie... Może nawet los uśmiechnąłby się do niego. Ale cóż, sam wybrał taką drogę.
- Właściwie... Chciałam jeszcze spytać, czy Weasley to na pewno szlacheckie nazwisko - z obojętnością rzuciłam, kiedy zdawało mi się, że sobie odpuścił. Nie mogłam znieść myśli, że tak upokorzył mnie w szóstej klasie, transmutując moją osobę w fretkę. Nie, żebym się tym specjalnie przejęła, w końcu nie byłam jakąś wyjątkowo brzydką i rudą łasicą jak on, ale wizja odgryzienia się chłopakowi za ten niezbyt śmieszny żart wydawała mi się wyjątkowo interesująca. Odgarnęłam do tyłu długi warkocz i ponownie zacisnęłam dłoń na różdżce. Ach, Weasley, może teraz to ty będziesz małym zwierzątkiem? Zachichotałabym cicho, gdybym nie chciała psuć aury "zgrozy", która wytworzyła się między nami. Tak bardzo brakowało mi intrygi, czegoś czym mogłabym się pochwalić przed Polly. Na pewno byłaby dumna, że wygrałam pojedynek z tym złym - Ale chyba oboje znamy odpowiedź, prawda słoneczko? - kąśliwy uśmieszek zawitał moją twarz w momencie, w którym wypowiedziałam te słowa, ale nie byłam pewna, czy zauważył tę nagłą zmianę, bo w miejscu, w którym staliśmy, było bardzo ciemno. W ogóle... Co to była za kurtka? Wyglądał jak jakiś mugol, a to było śmieszne nawet jak na niego.
- Właściwie... Chciałam jeszcze spytać, czy Weasley to na pewno szlacheckie nazwisko - z obojętnością rzuciłam, kiedy zdawało mi się, że sobie odpuścił. Nie mogłam znieść myśli, że tak upokorzył mnie w szóstej klasie, transmutując moją osobę w fretkę. Nie, żebym się tym specjalnie przejęła, w końcu nie byłam jakąś wyjątkowo brzydką i rudą łasicą jak on, ale wizja odgryzienia się chłopakowi za ten niezbyt śmieszny żart wydawała mi się wyjątkowo interesująca. Odgarnęłam do tyłu długi warkocz i ponownie zacisnęłam dłoń na różdżce. Ach, Weasley, może teraz to ty będziesz małym zwierzątkiem? Zachichotałabym cicho, gdybym nie chciała psuć aury "zgrozy", która wytworzyła się między nami. Tak bardzo brakowało mi intrygi, czegoś czym mogłabym się pochwalić przed Polly. Na pewno byłaby dumna, że wygrałam pojedynek z tym złym - Ale chyba oboje znamy odpowiedź, prawda słoneczko? - kąśliwy uśmieszek zawitał moją twarz w momencie, w którym wypowiedziałam te słowa, ale nie byłam pewna, czy zauważył tę nagłą zmianę, bo w miejscu, w którym staliśmy, było bardzo ciemno. W ogóle... Co to była za kurtka? Wyglądał jak jakiś mugol, a to było śmieszne nawet jak na niego.
Gość
Gość
Czy on dałby radę dogadać się z nią? Ciężko jest to stwierdzić. On oczywiście nie widzi nigdzie swojej winy, więc jeśli ona go przeprosi, albo jak już wyjdzie za frajera. Tak, to możliwe, że trochę złagodzi ich wrogość. Nie kompletnie, bo on i tak będzie uważać na nią, gdy będzie chciała z nim rozmawiać. Ale może dwa czy trzy miłe słowa rzuci w jej stronę. Ale jak widać, jej zachowanie wychodzi z tego, z jakiego ona brzucha wyszła. Czy można z czymś takim się pogodzić? Oj ciężko. W dodatku ubóstwia wychwalać różnice między ich rodami. Może i teraz Weasley'owie są biedni, a kto wie, czy za pięć lat sytuacja się nie odwróci? Że to Lestrange'owie będą szukać każdego knuta, a co dopiero galeona. A rudzi będą żyć spokojnie z ciężko zarobionych pieniędzy. Czy są szlachcicami... Śmieszne. On może powątpiewać też i w jej krew, bo Lestrange kojarzy się ze strawą. Więc co, są posiłkiem? A co robi posiłek, który jest zjadany w najwyższej grupie? Posiłki są plebsami. Ale Barry już powstrzymał się od dalszego rozważania znaczenia nazwiska. Szkoda czasu na taką głupotę. W ogóle ona powinna nadal być fretką. To, ze w nią wtedy celował, to był zwykły przypadek, lecz z przyjemnością powtórzyłby swój wyczyn, a następnie wysłał do Cezara z notką, że ma nowego pupila. Bo kto by nie chciał fretki?
- Oczywiście fretko. Wiadomo przecież wszystkim, że Lestrange pochodzi z rodu plebsów, ale nie mają tyle przyzwoitości, aby to przyznać.- przerzucił piłeczkę na jej stronę. Był ciekaw, jak zareaguje. Czy tak jak dawniej, spróbuje go zaatakować za znieważenie rodu, czy może uniesie się dumą i czystością [jeśli takową ma] i oddali się od rudzielca. Chłopak automatycznie skierował swoją dłoń w kierunku kieszeni, w której była jego różdżka. W razie jej ataku był w stanie się obronić.
- Oczywiście fretko. Wiadomo przecież wszystkim, że Lestrange pochodzi z rodu plebsów, ale nie mają tyle przyzwoitości, aby to przyznać.- przerzucił piłeczkę na jej stronę. Był ciekaw, jak zareaguje. Czy tak jak dawniej, spróbuje go zaatakować za znieważenie rodu, czy może uniesie się dumą i czystością [jeśli takową ma] i oddali się od rudzielca. Chłopak automatycznie skierował swoją dłoń w kierunku kieszeni, w której była jego różdżka. W razie jej ataku był w stanie się obronić.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Poprawiłam na sobie suknię, wyginając brwi w zdziwiony głupią gadką chłopaka łuk. Nie wiedziałam, jak mogło mu przyjść do głowy coś takiego. Zrozumiałabym, gdybym była Longbottom, Shacklebolt albo Abbot, chociaż nadal miałabym w sobie więcej szlachectwa niż on. Obrażanie mojego nazwiska nie powinno wyjść mu na dobre. Nie mogło. Ja cię nauczę, brudasie mówiłam do siebie, zaciskając pięści i zgrzytając cicho zębami. Nie było słowa, które mogło opisać moje zdenerwowanie w tamtym momencie. Mógł robić sobie żarty ze mnie, z tego, że zamienił mnie w fretkę, a nawet z mojej pracy... Ale rodzina? To już była przesada. Nie miał przecież żadnych podstaw!
Może i wykazuję się niemałą hipokryzją, ale - jak powszechnie wiadomo - nie mówię poważnie. Traktuję najrudszy z rodów z należytą godnością, chyba, że - jak już wspomniałam wcześniej - jest to właśnie ten członek rodu. Także moje kochane Weasley'ątka, nie bierzcie tego do siebie.
Rozejrzałam się w okół siebie, jakby podejrzewając, że mój ulubiony przyjaciel przyprowadził ze sobą kogoś jeszcze. Gdy upewniłam się, że wszystko jest w porządku, od razu rozluźniłam się, stając nieco bliżej przeciwnika. Wyglądał na równie rozzłoszczonego co ja, tylko nie był aż tak uroczy. Przykre, słoneczko, baardzo przykre.
- Nie wiem skąd masz takie informacje, Barry - ze złością cisnęłam w niego piorunującym spojrzeniem, nie widząc nic, prócz cienia śmiesznej, rudej osoby. Nie miałam pojęcia, czy mi się tylko wydaje, czy moja twarz zbladła, a ochota odegrania się na nieprzyjemnym Weasley'u była sto razy bardziej interesująca niż jeszcze przed sekundą. Chciał obrażać Lestrange? Śmiało. - Ktoś chyba powinien nauczyć cię posłuszeństwa, co? - Prychnęłam na jego słowa, chwytając w dłoń różdżkę i jednym ruchem machnęłam, by rzucić zaklęcie - Jęzlep - wyszeptałam. Może w końcu przestanie być taki silny w gębie? Uśmiechnęłam się, czekając na wynik. Udało mi się?
Może i wykazuję się niemałą hipokryzją, ale - jak powszechnie wiadomo - nie mówię poważnie. Traktuję najrudszy z rodów z należytą godnością, chyba, że - jak już wspomniałam wcześniej - jest to właśnie ten członek rodu. Także moje kochane Weasley'ątka, nie bierzcie tego do siebie.
Rozejrzałam się w okół siebie, jakby podejrzewając, że mój ulubiony przyjaciel przyprowadził ze sobą kogoś jeszcze. Gdy upewniłam się, że wszystko jest w porządku, od razu rozluźniłam się, stając nieco bliżej przeciwnika. Wyglądał na równie rozzłoszczonego co ja, tylko nie był aż tak uroczy. Przykre, słoneczko, baardzo przykre.
- Nie wiem skąd masz takie informacje, Barry - ze złością cisnęłam w niego piorunującym spojrzeniem, nie widząc nic, prócz cienia śmiesznej, rudej osoby. Nie miałam pojęcia, czy mi się tylko wydaje, czy moja twarz zbladła, a ochota odegrania się na nieprzyjemnym Weasley'u była sto razy bardziej interesująca niż jeszcze przed sekundą. Chciał obrażać Lestrange? Śmiało. - Ktoś chyba powinien nauczyć cię posłuszeństwa, co? - Prychnęłam na jego słowa, chwytając w dłoń różdżkę i jednym ruchem machnęłam, by rzucić zaklęcie - Jęzlep - wyszeptałam. Może w końcu przestanie być taki silny w gębie? Uśmiechnęłam się, czekając na wynik. Udało mi się?
Gość
Gość
The member 'Calypso Lestrange' has done the following action : rzut kością
'k100' : 96
'k100' : 96
Zdenerwowała się. To świadczyło o tym, że chyba nie ucieknie stąd. W sumie szkoda by było, gdyby po tym wszystkim po prostu poszła sobie w swoją stronę. Na jej zaczepki tylko uśmiechał się drwiąco, lecz nic nie mówił. Tylko czekał, kiedy wulkan, znaczy się Calypso zacznie wylewać na nim swoją furię. Bo w sumie prócz niej i jej osobowości, to pozostałych członków jej rodziny zbytnio nie czuł urazy bądź wrogości. Z pewnością jego język by się pohamował, gdyby nie była tu sama i nie prowokowała nawet do tej walki. Ale cóż, stało się tak, a nie inaczej. Może teraz trochę nauczy się rzucać słowami, bo jednak to, co wydarzyło się następnie, jest wyłącznie jej winą. Może i jest jakaś minimalna jego wina, ale i tak wszystko pójdzie na nią. Bo jest kobietą.
Jęzlep? Serio? Tylko na tyle ją stać, gdy on obraża jej rodzinę. W duchu myślał, że dostane jakimiś gorszymi, czarnomagicznymi zaklęciami na dzień dobry. No ale w sumie dobrze, że to nie jest avada. Pewnie padłby tutaj trupem na ulicy, a zaraz powstałby z tej okazji Armagedon. Uśmiechnął się drwiąco z dziewczyny i zaraz wyciągnął swoją różdżkę, gdy zaczęła wypowiadać zaklęcie. - Protego!- rzucił w stronę światła, które miało jemu odebrać mowę. Fakt, to by jeszcze bardziej jego zdenerwowało i w ramach zemsty zmieni ją ponownie w fretkę. To byłby naprawdę dobry pomysł, nawet jeśli miałby użyć magii niewerbalnej. No ale zanim ją zmieni, wolał wiedzieć, czy udało jemu się obronić.
Jęzlep? Serio? Tylko na tyle ją stać, gdy on obraża jej rodzinę. W duchu myślał, że dostane jakimiś gorszymi, czarnomagicznymi zaklęciami na dzień dobry. No ale w sumie dobrze, że to nie jest avada. Pewnie padłby tutaj trupem na ulicy, a zaraz powstałby z tej okazji Armagedon. Uśmiechnął się drwiąco z dziewczyny i zaraz wyciągnął swoją różdżkę, gdy zaczęła wypowiadać zaklęcie. - Protego!- rzucił w stronę światła, które miało jemu odebrać mowę. Fakt, to by jeszcze bardziej jego zdenerwowało i w ramach zemsty zmieni ją ponownie w fretkę. To byłby naprawdę dobry pomysł, nawet jeśli miałby użyć magii niewerbalnej. No ale zanim ją zmieni, wolał wiedzieć, czy udało jemu się obronić.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ślepy zaułek
Szybka odpowiedź