Ślepy zaułek
Lily zabłądziła. Ta sztuczka wykonana w trakcie pokazów dla mugoli miała być hitem - dziewczyna wykorzystała do tego pożyczoną szafkę zniknięć, w której planowała się zamknąć i przenieść na odległość jednej ulicy. Zaskoczyłaby widzów, przybywając zza ich pleców oraz wywołując falę zachwytów, a za nim donośny aplauz.
Problem jednak w tym, że gdy wydostała się z szafki i chciała powrócić do miejsca swojego występu, odkryła, że zdecydowanie nie znalazła się tam, gdzie spodziewała się trafić. Czyżby pożyczona jej szafka okazała się felerna? A może ktoś pomylił egzemplarze i ostatecznie zaoferował jej ten, który prowadził w kompletnie inne, nieszczególnie przyjemne okolice?
Gdy Lily wyszła na zewnątrz, owiał ją dziwny, niepokojący chłód. Znalazła się w miejscu, którego nie widziała nigdy wcześniej - kręta, zagubiona w unoszącej się mgle uliczka nie zachęcała do spacerów. Choć dopiero zaczynało zmierzchać, wkoło kręciło się dużo mrocznych postaci, których twarze kryły się w cieniu rzucanym przez wielkie kaptury. Intuicja podpowiadała, żeby czym prędzej stąd uciekać.
Dziś Samantha otrzymała w sklepie Borgina&Burke'a niecodzienne zadanie - została poproszona o odebranie sekretnej przesyłki od rudowłosego kupca w nokturnowym ślepym zaułku. Została poinstruowana, że w celu otrzymania zawiniątka (Weasley nie wiedziała nawet, co skrywało się w środku; to też owiane zostało tajemnicą) musi powiedzieć owej osobie pewne dziwnie brzmiące hasło: kelpie wyszły z wody.
W końcu Samantha dostrzegła istotę o odpowiedniej barwie włosów czającą się wśród półmroku. Wyglądała na kobietę, do tego - o zgrozo - całkiem młodą, lecz na ulicach Nokturnu gościły przecież przeróżne osobowości. Wyglądało na to, że ta piegowata, błąkająca się osoba w rzeczywistości jest kupcem, z którym powinna rozmówić się Samantha.
Datę spotkania możecie założyć sami. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że czas przestać używać magii w trakcie pokazów! Już drugi felerny magiczny gadżet. Najpierw (na szczęście czasowo) straciła nogę, a teraz to! No, dobra. Tylko gdzie ona się przeniosła? Drżała z zimna jako, że z pokazu przeniosła się na jakąś ulicę i zaczęła się rozglądać idąc przed siebie. Może uda jej się znaleźć jakiś autobus? Ciekawe, jak poradzą sobie bez niej na pokazie. Jones będzie musiał go jakoś zamknąć bez jej udziału, bo nie ma szansy, żeby wróciła szybko. Ta okolica jest ewidentnie magiczna, na a ona nie ma zamiaru się teleportować i ryzykować rozszczepienie. Choć to miejsce bardzo jej się nie podobało. Z każdym krokiem bardziej, kiedy widziała przechodzących dalej ludzi. Już zaczęło jej świtać, gdzie może być, ale przez chwilę jeszcze miała nadzieję. Wygląd ulicy nie pozostawiał jej jednak żadnych złudzeń i teraz zbladła i trząść się zaczęła przede wszystkim ze strachu. Zaciągnęła rękawy swetra i wycofała się w tył zaułka myśląc, co powinna zrobić.
Przede wszystkim nie płacz. Oddychała głęboko, usiłując się uspokoić, żeby nie wpaść w histerię. I nie biegnij, bo na kogoś wlecisz. A to w większości nie są mili ludzie. Nie wiadomo na kogo by wleciała i nie wiadomo, jak ta osoba zareaguje.
I już prawie się uspokoiła - no, daleko temu do przeciętnego spokoju, ale nie była bliska płaczu, skulenia się i ukrycia w kącie w celu czekania na cud, jak chwilę temu - i nawet zebrała się w sobie, chcąc stąd uciec. Nie na zewnątrz, tak wiele by nie dała przejść, raczej padłaby na zawał słysząc byle "bu", ale chciała pójść do Matta, który na szczęście był już wolnym człowiekiem i pozwolić mu się stąd wyprowadzić. Znaczy, jak już się uspokoi i nie będzie telepała, jakby jej pistolet do skroni przyłożono i generalnie odreaguje jakoś ten koszmar. W tym momencie zauważyła jednak, że jakaś kobieta rusza w jej stronę. W jednej chwili porzuciła wcześniejsze plany i zaczęła się cofać, aż nie oparła się plecami o ścianę i skuliła w sobie.
Proszę, niech ona chce tylko spytać o godzinę...
Jęknęła tylko w myślach, w tej chwili już bardzo poważnie bliska paniki.
any other person.
Ostatnio zmieniony przez Lily MacDonald dnia 25.12.16 17:30, w całości zmieniany 1 raz
Dzień jak co dzień. Tak przynajmniej miało być. Na Nokturnie tak mrocznie, jak zawsze, chodzą ci sami ludzie, którzy przestali być dla Samanthy przerażający już dawno temu. Była częścią tego środowiska. Tak je kochała i nienawidziła, jak robi się to czasem z rodzeństwem. I wiedziała, że to otoczenie było jedynym, w którym mogła istnieć. Już nigdy nie wygrzebie się z mroku do światła. Światło razi, podkreśla obecność, wskazuje... A wszystko to, czym była teraz Weasley, karmiło się ciemnością.
Tak samo to zadanie, które dostała dzisiaj od przełożonych. Spowite w tajemnicy, proste, ale wymagające czegoś więcej. To nie było zwykłe przenieś, podaj, pozamiataj. To wyrwało ją ze sklepowej rutyny. Musiała ubrać swoje stare, przetarte buty i wyruszyć w skąpane we mgle ulice Nokturnu.
Znała go już prawie jak własną kieszeń, jednak nie wiedziała o nim wszystkiego. Jej kieszeń była dziurawa, więc nigdy nie wiedziała, co może w niej uraczyć - tak samo w tej dzielnicy czarodziejskiego Londynu. Nigdy więc nie poruszała się po nim całkowicie swobodnie i spokojnie. Zawsze przytulała ściany kamienic, sunęła szybko, by tylko dotrzeć, tam gdzie chciała. Jednak chodziła z podniesioną głową. Nie bała się bowiem, była tylko uważna.
Kiedy w końcu pojawiła się w ślepym zaułku, w którym miała odebrać tajemniczą paczkę, w jej głowie dźwięczało tylko: "kelpie wyszły z wody". Chciała wykonać zadanie i mieć spokój.
Ujrzała postać, która pasowała do, wprawdzie mało szczegółowego opisu, idealnie. Czyli po prostu była ruda. Samantha ruszyła w jej stronę, coraz więcej dowiadując się o wyglądzie postaci.
Kelpie wyszły z wody. Kelpie wyszły z wody... Ona nie ma żadnej paczki. O co chodzi.
- Kelpie wyszły z wody. - stanęła przed dziewczyną, mierząc ją przenikliwym spojrzeniem.
Trwało to dosłownie chwilę, zanim zorientowała się, że zna osobę, na którą patrzy.
- Nie wiedziałam, że teraz zajmujesz się takimi sprawami. Może jednak miałyśmy ze sobą więcej wspólnego... Gdzie to jest? - zapytała suchym, chłodnym tonem.
Lily MacDonald... To na pewno pomyłka.
Cudownie. Sammy zaczęła ćpać?
Przez jej pełne lęku i paniki myśli przebiło się trochę zmartwienia i sentymentu, kiedy usłyszała, jak Weasley się odzywa. Zmarszczyła brwi, ale już po chwili napełniło to ją jeszcze większą falą lęku. Naćpani ludzie są jeszcze bardziej przerażający. Lily jest tego pewna, choć nie miewa z nimi do czynienia w swoim grzecznym świecie.
- T-t-tak, n-na-pewno...
Wyjąkała, wciskając się mocno w ścianę budynku. Dalsze słowa dawnej przyjaciółki były jednak całkiem zwyczajne i możnaby pomyśleć, że może jednak ta nie naszprycowała się dzisiaj Śnieżką, czy innym czymś, o czym MacDonald zwyczajnie nie chce wiedzieć za wiele.
- W-wspólnego? Sa-sam, zabierz mnie stąd... - jęknęła tylko. Samantha pewnie się domyśla, jak bardzo Lily ma teraz ochotę uciekać, krzyczeć, albo skulić się i płakać. Wystarczył byle pająk, żeby wpadała w panikę, bała się ciemności, czy połowy ludzi ze szkoły, uciekła na lekcji o boginach ze strachu przed tym, w co by się miał zmienić. A teraz wylądowała TUTAJ!
- Jakimi sprawami? Proszę, zabierz mnie stąd. Nie wiem, o czym mówisz, ja tylko nie chcę tu być, to jakiś wypadek, muszę stąd uciec, Matt tu gdzieś mieszka, muszę do niego iść, proszę, zabierz mnie do niego... - wyrzuciła z siebie zaraz wszystko, na co było ją stać i bardzo chciała już tylko zamknąć się w mieszkaniu przyjaciela, przytulić do niego i uspokajać przez kolejnych kilka godzin i dochodzić do siebie.
any other person.
I tak oto stała młodsza, pewna siebie, owiana mrokiem Samantha nad starszą, zdecydowanie przestraszoną i otuloną jasnością Lily. Czemu była taka niewinna, zagubiona, jak mała dziewczynka? Przecież trafiła na możliwie najmniej groźną osobę na tym terytorium, w dodatku się znały. Wokół nie było nikogo, przynajmniej na razie. Weasley nie była co prawda w humorze na wysłuchiwanie pojękiwań szlamy, ale nie miała też interesu, by narażać się komukolwiek i bezmyślnie kogoś krzywdzić. Nie była zaślepiona "rycerskimi" ideałami. Wykonywała tylko rozkazy, kiedy je dostawała, a Lily na ten moment nie była na jej liście.
Czemu mnie to spotyka...
- Skończ jęczeć. Jak nie skończysz, to nigdzie nie pójdziemy. Strach tylko przyciąga wilki, nie wiesz o tym? Jakbyś nigdy z psami nie miała do czynienia. - bąknęła z założonymi na piersiach rękoma.
Dopóki dziewczyna się nie uspokoi, Sam nigdzie z nią nie pójdzie. Na Nokturnie nie można się bać. Od razu wtedy widać, że ktoś stąd nie pochodzi, że jest intruzem, przybłędą. A nikt nie chce być tu przybłędą, prawda?
- Zawsze byłaś taka biedna i nieporadna? Nie masz przy sobie różdżki, żeby tak się wszystkiego bać? Nie wierzę... Jak stracę przez ciebie pracę, następnym razem nie będę taka miła, kiedy się spotkamy. O ile się spotkamy. - cedziła, już powoli się denerwując.
Matt, Matt... Jaki znowu Matt. Skoro "tu gdzieś mieszka", nie może być taki jak ona. Samantha chyba nawet nie znała żadnego Matta z Nokturnu. Z wieloma ludźmi robi się tutaj interesy i z wieloma przyszło jej się spotkać, ale nie pamiętała nikogo takiego. Albo po prostu to jej słaba pamięć do imion. I nikłe zainteresowanie ludźmi.
Nie wiedziała co zrobić. Czy zrezygnować z zadania i pomóc ex-znajomej, czy zostawić ją i szukać dalej swojego klienta. Jęczący mugolak na pewno nie pomoże jej w wykonaniu zadania, więc bardziej skłaniała się ku pierwszej opcji, chociażby po to, by mieć ją z głowy.
- To co. Otrząśniesz się?
Nie odpowiedziała, nie chcąc bardziej denerwować Sam, choć nie wyglądało na to, żeby miała się uspokoić. Przeciwnie, drgnęła nerwowo w odruchu, chcąc uciekać, tylko kiedy zrozumiała, że nie ma dokąd, w końcu po jej policzkach popłynęły łzy, a jej ciało zatrzęsło się jeszcze bardziej. I oczywiście, że trafiła bardzo dobrze.
Cały czas gdzieś w głębi duszy liczyła, że Sam jej pomoże. To jednak nadal Nokturn. A Sam stała się dla niej obcą osobą przez całe te lata.
Przy kolejnej wypowiedzi Sammy, Lil zwyczajnie osunęła się po ścianie, żeby mocno się skulić. Chciała po prostu zniknąć. Tak, żeby nikt jej nie widział, nie znalazł, żeby była bezpieczna. Po prostu bezpieczna. Bez Sam, która jej grozi - nawet, jeśli nie grozi poważnie, w tej chwili o pogłębienie paniki Lil zdecydowanie łatwiej, niż o uspokajanie jej i sama ruda nie była w stanie myśleć do końca logicznie. Nakręcała się tylko w myślach, wyobrażając sobie kim mogła stać się jej dawna przyjaciółka, co czeka ją za zakrętem zaułku, kiedy ta ją tu zostawi, kto tu może przyjść, jeśli ona tu po prostu zostanie, co się może stać, jeśli spróbuje teleportacji i wszystkie te myśli były bardzo czarne. Nie myślała nawet o tym, że siedzi w tej chwili w błocie, wiele by dała, żeby po prostu zniknąć z tego miejsca.
Nie chcę tu być, proszę niech to się skończy, proszę zabierz mnie stąd...
any other person.
- Gówniarz przyszedł do sklepu, Burke chce byś wróciła bo coś chce - gdy przystanąłem zauważyłem że Sam stoi na przeciwko czegoś mizernego. Zmarszczyłem czoło - Nie no serio, Wesley...? Masz tak niską stawkę, że musisz od dzieciaków galeony wyłudzać? - prychnąłem złośliwie nieco rozbawiony tym co widziałem, a przynajmniej tym jak to dla mnie wyglądało. Zaraz jednak nie było mi wcale tak do śmiechu. Ściągnąłem kaptur swojej peleryny - Lil...?
|ponoć moge wbić. Jak coś nie w czas to pisać - edytuję, poprawię, usunę się
somehow i always do
Jej słowa na nic się zdały. Lily nadal lamentowała i przestraszyła się jej jeszcze bardziej. Samantha nie była nigdy zbyt cierpliwa i gdyby nie to, że trzymało ją w tym miejscu zadanie, już pewnie odwróciłaby się na pięcie i powoli odeszła. Skąd jednak miała wiedzieć o tym, że klient wybrał sobie inne miejsce na przekazanie paczki. Prosto do rąk Burke'a.
Dlatego kiedy usłyszała głos Botta, sytuacja całkowicie się dla niej ułatwiła. A przynajmniej ta jedna jej część. W końcu zrozumiała o jakiego "Matta" chodziło MacDonald. Jego przyjście zwiastowało zawsze konflikt, temperament mieli wszak podobny, lecz cele i przekonania całkiem różne. Najprościej mówiąc: nie lubili się. A to też łagodne określenie.
Na pierwsze jego słowa Samantha prawie nie zareagowała. Jedynie nieco w ciele się rozluźniła, choć w jej myślach wykonany został skok z jednego, rzekomo rozwiązanego problemu, w drugi, jakim była niewątpliwie jego obecność. Dopiero po drugiej wypowiedzi jej ukochanego współpracownika spod jej nosa wydobył się stłumiony śmiech.
Że niby ona żeruje na innych. Na Lily... Jest za głupi, żebym mu się tłumaczyła...
- Patrz, Lily. Przyszedł Twój zbawca. Teraz wskoczcie sobie w ramiona i zostawcie mnie w spokoju. - powiedziała i zwróciła się w stronę Botta z krzywym uśmiechem na twarzy - Żenujące.
Lecz się nie ruszyła. Coś nie dawało jej się ruszyć, trzymało w tym jednym miejscu. Przeklęta Lily. Gdyby tylko się jej nie pokazała. Pierwszy raz od tak dawna. Za dużo wzbierało się w niej teraz niezrozumianych emocji, za dużo obrazów sunęło przed oczami.
I po co to wszystko.
Nie wstawała jednak, a zacisnęła dłonie na i tak brudnej spódnicy. Była przemarznięta i nie chciała się ruszać nigdzie. Matt się zjawił, ale to jeszcze nie koniec wszystkiego, bo ona nadal tu jest, nadal siedzi w tym błocie, a tam jest mnóstwo ludzi i znając życie połowa z tych ludzi kiedyś pobiła, została pobita, lub planuje pobić jedyną osobę, jaka w tej chwili może jej pomóc.
- Zabierz mnie stąd.
Poprosiła żałośnie, choć tak cicho, że dziwnym by było, gdyby ktokolwiek dosłyszał sens wypowiadanych przez nią słów. Niech ją zabierze. Choć jednocześnie bardzo nie chciała iść. Tu byli tylko we trójkę, póki co jest tu bezpieczna. Więc może lepiej zaczekają do nocy, tamci ludzie się rozejdą do domów i wtedy oni się stąd wymkną? To nawet brzmi jak plan. Znacznie lepszy. Zawsze można też zejść na zawał, bo przecież Nokturn nocą brzmi milion razy straszniej, niż za dnia. Ciężka decyzja...
any other person.
- To nie jest śmieszne - wycedziłem przez zęby z pretensją. Zaraz jednak nie wytrzymałem widząc ten jej wykrzyw twarzy. Niepotrzebnie mi go pokazywała. Nie byłem w humorze na gierki. Złapałem ją za poły jej szaty by gwałtownym i zdecydowanie niedelikatny sposób przyciągnąć ją do siebie. Drażniła mnie ta jej poza - Żenujące to zaraz będą twoje resztki rozciągnięte po bruku - poprawiłem ją chłodno i choć nigdy nikomu z premedytacją większej krzywdy nie uczyniłem, tak teraz coś zachęcająco mi podpowiadało bym to zmienił. Do moich uszu dotarło jednak niewyraźne mamrotanie Lil, którego nie byłem w stanie zrozumieć, lecz doskonale domyślałem się czego dotyczy. Zerknąłem na ten rudzielczy obraz rozpaczy. Wyglądała, jakby chciała się przeistoczyć w kamień - Co jej zrobiłaś? Co ty sobie w ogóle wyobrażasz...?
somehow i always do
Porwana w gniewnym uścisku, Samantha tylko się uśmiechnęła. Uśmiech był teraz jeszcze bardziej krzywy, szyderczy. Wyciągnęła niepostrzeżenie różdżkę z kieszeni i przytknęła do boku Matta.
- Dobra bohaterze, rycerzu w lśniącej zbroi, weź mnie odstaw, bo Lily chyba nie chciałaby widzieć nas obu rozwalających się na kawałki na środku Nokturnu. Już i tak się prawie zmoczyła ze strachu, więc nie dolewaj oliwy do ognia. - wycedziła, zmieniając wyraz twarzy.
Ją chyba też to przestało bawić.
- Nie zrobiłam jej wiele więcej niż Ty jej robisz teraz. Weź ją uspokój, zanim przyciągnie tutaj naszych nokturnowych sąsiadów. - zaczęła wzbierać w niej irytacja.
Naprawdę nienawidziła się tłumaczyć, a już na pewno nie zamierzała się przed nikim kajać. Nie miała czasu i ochoty na przepychanki z tym bydlakiem. A jeśli by do nich doszło... Cóż, wtedy Lily mogłaby się przestraszyć już na dobre. Mało kto widział Weasleyównę w tym straszliwym zwierzęcym szale, który odzywa się w niej, gdy jej umysł przejmuje ogromna złość. I zazwyczaj dla nikogo, który to ogląda nie jest to miły widok.
A co, jeśli oni sobie coś zrobią? Ale chyba nic się nie dzieje. Sam reagowała zadziwiająco spokojnie i Lil była jej w tej chwili za to bardzo wdzięczna. Wiedziała, że niewiele trzeba, żeby sprowokować Matta. Ją? Jej nie znała. Już od wielu lat. Była właściwie wspomnieniem. Może w innych okolicznościach cieszyłoby ją to spotkanie, dziś jednak chciała po prostu zniknąć. Dygotała z zimna, strachu i chciała po prostu wtopić się w ziemię, ścianę, prysnąć w powietrzu.
Mimo to nie unosiła twarzy, bo bała się, że sobaczy jak któreś z nich unosi różdżkę w stronę drugiego.
any other person.
Skrzywiłem się czując kawałek cholernego, magicznego drewna przytykanego mi doboku. Był to dowód tego, że impulsywność nie była dobrą walutą działań. Zirytowany przewagą, którą w tym momencie nade mną niezaprzeczalnie posiadała. Poruszyłem szczęką i z przekleństwem na ustach brzmiącym bardziej jak warknięcie, zostawiłem ją w spokoju. Nie podobało mi się, że w tym co mówiła było sporo cholernej racji.
- Widziałaś by ktoś tu ją przyprowadzał? Kogokolwiek w jej towarzystwie? - spytałem sucho, będąc odwrócony do Weasley plecami, kiedy to ściągnąłem z siebie pelerynę i przykucnąłem przy Lil zarzucając jej na plecy fałd ciemnego materiału, związałem, a następnie naciągnąłem głęboki kaptur na jej głowę. Teraz dużo mniej rzucała się w oczy. Kładąc ręce na jej ramionach przygarnąłem ją do siebie. Nic nie mówiłem. Właściwie w tym momencie wątpiłem w to by w jej obecnym stanie cokolwiek do niej by dotarło.
somehow i always do
- Nie. Kiedy przyszłam, ona już tu stała. Nikogo wokół. Spróbuj sam jej zapytać, ale raczej ci się nie uda. Dostała ataku paniki... - wzruszyła ramionami.
A mimo to nie odeszła jeszcze. Nie chciała? Nie mogła? Nie potrafiła? Kto to wie...
Zmieliłem w ustach kilka nokturnowych przekleństw. Nie potrafiłem sobie wyobrazić tego by Lily sama z siebie postanowiła się tu znaleźć. Jakiś absurd, błąd rzeczywistości - musiał ktoś tu ją zaciągnąć. Zazgrzytałem szczęką, próbując powstrzymać się od kolejnego ataku zbulwersowania wymierzonego...właściwie do kogo? Weasley? Kuszące, niestety z chwili na chwilę zdawałem sobie coraz bardziej sprawę z tego, że niczym nie zawiniła. Szkoda. A może i lepiej...? Lily w końcu już daleko odpłynęła skoro nie reagowała na słowa czy gesty, stając się ziemniaczaną kukłą. Wziąłem ją w ramiona i podniosłem się.
- Nie jest stąd - wytłumaczyłem Lily przed Sam bo może i była strachajłą to jednak mało który nietutejszy zachowałby zimną krew. Nie chciałem by ktoś patrzył na nią z góry. A potem ruszyłem w jedna z wielu ponurych uliczek nie żegnając Wesleyowej. Nie widziałem potrzeby.
|zt Matt i Lily -> tu
(Weasley, jeśli chcesz też to mnie szturchnij!)
somehow i always do