Ślepy zaułek
Strona 19 z 20 • 1 ... 11 ... 18, 19, 20
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ślepy zaułek
Opodal podniszczonej knajpy, gdzieś koło wiecznie nieświecącej latarni znajduje się wąska, pogrążona w mroku uliczka - uliczka zakończona wysokim, masywnym murem, którego to nie sposób przeskoczyć, na którego nie sposób się wspiąć, nawet przy pomocy drugiej osoby. Ludzie szemrają, iż to właśnie tutaj, wśród wiecznie zalegających śmieci i odpadków, kamiennych ścian budynków poplamionych czerwienią, swe spotkania odbywają podejrzane typki Śmiertelnego Nokturnu. Paserzy, nieszkodliwi przemytnicy, handlarze ziela wiedźm, czy i gorsi, zepchnięci poza margines społeczny recydywiści umiłowali sobie ów ślepy zaułek do załatwiania swych szemranych interesów, ubijania targów, załatwiania między sobą zatargów. Obowiązuje ich chyba jakaś niepisana zasada, gdyż zaułkiem tym potrafią się dzielić, potrafią nie wchodzić sobie w paradę - a przynajmniej w większości przypadków. Jedynie czasem znaleźć tu można jakiegoś nieboszczyka.
Odgłos łamiącego się pióra, tym razem ostatniego, przyprawił ją o dreszcze. Fala jadowitych mrówek pobiegła wzdłuż kręgosłupa, spięła mięśnie palców, wstrzyknęła jad na języku, który zaklął siarczyście po rosyjsku. Był wieczór. Kluczowa dla jej badań pora, dokładnie ta, kiedy skupienie osiągało najwyższy poziom, a oczy z uwielbieniem chłonęły światło świec padające na poczerniały od drobnego pisma, diagramów liczbowych, kreśleń i numerologicznych równań pergamin. Zacisnęła zęby zdając sobie sprawę, że ta pora niosła za sobą również pewne konsekwencje – znajdzie jeszcze dzisiaj kogokolwiek, kto sprzedałby jej materiały kreślarskie?
Oczywiście, że znała tylko jedno nazwisko, które w tej chwili zyskiwało na obwoźnym handlu więcej, niż ona zyskiwała na poszczególnym zleceniu na świstoklik. Lavert. Utrzymywała z nim relacje na względnie przyjacielskim poziomie, za uśmiech i lśniące oczy potrafił sprzedać jej pióra i pergaminy za nawet połowę mniej, więc cóż – opłacało jej się. Spojrzała po sobie, spojrzała na zegar wiszący nad komodą, stary, charczący czasami, gdy wyskakiwał z niego czarny kruk, by oznajmić pełną godzinę. Musiała się spieszyć to mało powiedziane; jeśli chciała zdążyć cokolwiek jeszcze wskórać dzisiejszego wieczoru, musiała wyjść natychmiast. Pochwyciła swoją torbę na przybory, prędko założyła płaszcz na ciało zakryte już nocną bielizną z lśniącego zielenią materiału, na stopy włożyła obcasy, a dłonią pochwyciła leżącą na komodzie różdżkę. Być może i wychodziła z domu zaledwie na kilka minut, ale cokolwiek by się nie działo – musiała być gotowa.
Wizyta u Laverta faktycznie nie trwała długo, dotarła do niego, kiedy już sięgał za klamkę – sięgnęła po nią pierwsza i właściwie wylądowała na ścianie z jego różdżką przystawioną do swojego gardła. Poznał ją. Konflikt zakończyli szybko, ale oddawał jej kilka orlich piór z niechętną miną, pozwalając sobie na koniec na reprymendę o nadużywaniu jego cierpliwości. Wyszła, zostawiając mu odpowiednią zapłatę, mając nadzieję, że przy następnym spotkaniu nie będzie wymagał więcej.
Chciała szybko wrócić do domu, bo wiatr wdzierał się niemiłosiernie pod cienki płaszcz i jeszcze cieńszą koszulę, ale ten plan popsuł jej cień pojawiający się przed nią za każdym razem, gdy mijali jakiekolwiek, nawet najmniejsze, światło bijące od budynków. Mocniej uchwyciła swoją różdżkę i skręciła w zaułek, chowając się w jego ciemnościach. Gdy mężczyzna ruszył za nią nawet tutaj, wypełzła z cienia jak wąż, czubek magicznego drewna kierując prosto w pierś czarodzieja. Uniosła pewnie brodę, taksując jego sylwetkę czujnym spojrzeniem. Mathieu Rosier. Do jej nozdrzy dotarł zapach alkoholu, ostry i duszący; on sam niezbyt sztywno stał na nogach.
– A chciałbyś bawić się w kotka i myszkę? – podeszła bliżej, uważnie go obserwując, pozwalając mięśniom się rozluźnić. – Ciekawe, które z nas byłoby łatwiejszym celem na tych niebezpiecznych uliczkach Śmiertelnego Nokturnu – bogaty, ale pijany lord czy niewinna czarownica? – ne jej ustach zakwitł grymas zastanowienia. Puściła wolną dłonią pasek torby i lekko uchwyciła palcami jego brodę, szorstką, która na skórze zostawiłaby na pewno przyjemne uczucie podrażnienia. – W gruncie rzeczy muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem tak prędkiego przejścia do sprawy. Alkohol najwyraźniej wzmaga popęd seksualny. Robiłeś to kiedyś w rynsztoku? - uśmiechnęła się odrobinę kpiąco, odrobinę w rozbawieniu.
Oczywiście, że znała tylko jedno nazwisko, które w tej chwili zyskiwało na obwoźnym handlu więcej, niż ona zyskiwała na poszczególnym zleceniu na świstoklik. Lavert. Utrzymywała z nim relacje na względnie przyjacielskim poziomie, za uśmiech i lśniące oczy potrafił sprzedać jej pióra i pergaminy za nawet połowę mniej, więc cóż – opłacało jej się. Spojrzała po sobie, spojrzała na zegar wiszący nad komodą, stary, charczący czasami, gdy wyskakiwał z niego czarny kruk, by oznajmić pełną godzinę. Musiała się spieszyć to mało powiedziane; jeśli chciała zdążyć cokolwiek jeszcze wskórać dzisiejszego wieczoru, musiała wyjść natychmiast. Pochwyciła swoją torbę na przybory, prędko założyła płaszcz na ciało zakryte już nocną bielizną z lśniącego zielenią materiału, na stopy włożyła obcasy, a dłonią pochwyciła leżącą na komodzie różdżkę. Być może i wychodziła z domu zaledwie na kilka minut, ale cokolwiek by się nie działo – musiała być gotowa.
Wizyta u Laverta faktycznie nie trwała długo, dotarła do niego, kiedy już sięgał za klamkę – sięgnęła po nią pierwsza i właściwie wylądowała na ścianie z jego różdżką przystawioną do swojego gardła. Poznał ją. Konflikt zakończyli szybko, ale oddawał jej kilka orlich piór z niechętną miną, pozwalając sobie na koniec na reprymendę o nadużywaniu jego cierpliwości. Wyszła, zostawiając mu odpowiednią zapłatę, mając nadzieję, że przy następnym spotkaniu nie będzie wymagał więcej.
Chciała szybko wrócić do domu, bo wiatr wdzierał się niemiłosiernie pod cienki płaszcz i jeszcze cieńszą koszulę, ale ten plan popsuł jej cień pojawiający się przed nią za każdym razem, gdy mijali jakiekolwiek, nawet najmniejsze, światło bijące od budynków. Mocniej uchwyciła swoją różdżkę i skręciła w zaułek, chowając się w jego ciemnościach. Gdy mężczyzna ruszył za nią nawet tutaj, wypełzła z cienia jak wąż, czubek magicznego drewna kierując prosto w pierś czarodzieja. Uniosła pewnie brodę, taksując jego sylwetkę czujnym spojrzeniem. Mathieu Rosier. Do jej nozdrzy dotarł zapach alkoholu, ostry i duszący; on sam niezbyt sztywno stał na nogach.
– A chciałbyś bawić się w kotka i myszkę? – podeszła bliżej, uważnie go obserwując, pozwalając mięśniom się rozluźnić. – Ciekawe, które z nas byłoby łatwiejszym celem na tych niebezpiecznych uliczkach Śmiertelnego Nokturnu – bogaty, ale pijany lord czy niewinna czarownica? – ne jej ustach zakwitł grymas zastanowienia. Puściła wolną dłonią pasek torby i lekko uchwyciła palcami jego brodę, szorstką, która na skórze zostawiłaby na pewno przyjemne uczucie podrażnienia. – W gruncie rzeczy muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem tak prędkiego przejścia do sprawy. Alkohol najwyraźniej wzmaga popęd seksualny. Robiłeś to kiedyś w rynsztoku? - uśmiechnęła się odrobinę kpiąco, odrobinę w rozbawieniu.
we're all killers
we've all killed parts of ourselves
to survive
we've all killed parts of ourselves
to survive
Alkohol nigdy nie był dobrym doradcą. Mącił w głowie i nie pozwalał na jasne, klarowne myślenie. Rosier i tak nie był w stanie zebrać myśli. Zbyt wiele się wydarzyło i zbyt wiele skomplikowało. Nie sądził, że jego życie będzie czystą przyjemnością, pozbawione problemów, jednak nie sądził, że los wystawi go na takie próby. Depresja, nocne koszmary, od tygodni nie wyspał się do porządku, nękany nocnymi marami. Powrót Callisty, potrzebował jej jak powietrza, próbował oduczyć się uczuć do niej, a jednak jedno spojrzenie i tonął. Zdystansowanie się z Isabellą. Jeśli miał stworzyć dobre małżeństwo, musiał zapomnieć o Avery. To nie takie proste. Nie potrafił zebrać myśli, nie potrafił uporządkować tego w jedną całość, dlatego alkohol stał się jedynym wyjściem. Narażał się, owszem, może gdyby solidnie nadwyrężył swoje ciało, pozwoliłoby mu w końcu odetchnąć. Musiał się ogarnąć, musiał się pozbierać. Nie mógł przecież w nieskończoność walczyć sam ze sobą.
Yana zjawiła się w odpowiednim momencie. Paląca potrzeba dokończenia ciekawej rozmowy była całkiem ciekawą opcją na wieczór. Nie oponowała, poza przyłożeniem różdżki do jego gardła. Zabawne, prychnął rozbawiony wiedząc, że mu nie zagraża. Przeciwnie, przy ostatnim spotkaniu była tak chętna, żeby go poznać, ale ograniczał ich czas. Teraz nie było żadnych ograniczeń, ani krzty, która mogłaby im przeszkodzić. Jak więc nie korzystać z tak wyjątkowej okazji?
- Wolałbym inną zabawę. Bardziej dynamiczną. - mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się cwanie. Yana z pewnością będzie wiedziała o co mu chodzi. Z resztą, sama kusiła go ostatnim razem, teraz zapewne nie zamierzała spocząć na laurach. Alkohol nie robił tu różnicy, Mathieu nie był aż tak pijany, żeby nie mógł sobie poradzić. Nie był to jednak jego problem, w tym momencie wszystkie problemy zniknęły. Liczyło się coś innego.
Poczynała sobie całkiem nieźle, więc położył dłonie na jej biodrach i przyciągnął do siebie. Obracając tak, że przyparł jej drobne ciało do ściany. Jego twarz znalazła się ledwie kilka centymetrów od jej twarzy, a on zlustrował ją dokładnie. W tym półcieniu wyglądała tak kusząco.
- Nie robiłem... a Ty? - spytał, zsuwając dłonie niżej na jej tyłek. Zastanawiał się jak daleko jest w stanie się posunąć. - A może preferujesz poprawne miejsca? - spytał jeszcze, zadziornie zbliżając swoje usta do jej ust.
Yana zjawiła się w odpowiednim momencie. Paląca potrzeba dokończenia ciekawej rozmowy była całkiem ciekawą opcją na wieczór. Nie oponowała, poza przyłożeniem różdżki do jego gardła. Zabawne, prychnął rozbawiony wiedząc, że mu nie zagraża. Przeciwnie, przy ostatnim spotkaniu była tak chętna, żeby go poznać, ale ograniczał ich czas. Teraz nie było żadnych ograniczeń, ani krzty, która mogłaby im przeszkodzić. Jak więc nie korzystać z tak wyjątkowej okazji?
- Wolałbym inną zabawę. Bardziej dynamiczną. - mruknął w odpowiedzi, uśmiechając się cwanie. Yana z pewnością będzie wiedziała o co mu chodzi. Z resztą, sama kusiła go ostatnim razem, teraz zapewne nie zamierzała spocząć na laurach. Alkohol nie robił tu różnicy, Mathieu nie był aż tak pijany, żeby nie mógł sobie poradzić. Nie był to jednak jego problem, w tym momencie wszystkie problemy zniknęły. Liczyło się coś innego.
Poczynała sobie całkiem nieźle, więc położył dłonie na jej biodrach i przyciągnął do siebie. Obracając tak, że przyparł jej drobne ciało do ściany. Jego twarz znalazła się ledwie kilka centymetrów od jej twarzy, a on zlustrował ją dokładnie. W tym półcieniu wyglądała tak kusząco.
- Nie robiłem... a Ty? - spytał, zsuwając dłonie niżej na jej tyłek. Zastanawiał się jak daleko jest w stanie się posunąć. - A może preferujesz poprawne miejsca? - spytał jeszcze, zadziornie zbliżając swoje usta do jej ust.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Jej strój mówił jedno – wieczór planowała za niedługo zakończyć w łóżku, swoim, a wyjście było nieplanowane i niepożądane. Skrywany pod ciasno związanym płaszczem materiałem ocierał się o skórę, wołał do ciepła, do znajomych kątów sypialnianych, do poduszki, już, teraz. Chciała go posłuchać, naprawdę chciała, ale znów coś jej przeszkodziło, coś stanęło jej na drodze – coś o nęcącym kształcie ciała, o przyjemnych, męskich rysach twarzy, o drażniącym zaroście pokrywającym wypielęgnowaną szlacheckimi specyfikami skórę. Mówiła sobie, że mężczyźni to gnidy, za jakiekolwiek przejawy szukania fizycznej bliskości z nią powinni kończyć z obciętą ręką albo co najmniej ostrym paznokciem wbitym w oko, ale coś w jego sylwetce sprawiało, że pozwalała mu, by wodził ją za nos, magnetyzował spojrzeniem i finalnie – dotykał. Nie pragnęła go, raczej badała, poszukiwała przyjemności w jego palcach łapiących ją nagle w talii, w agresywnym dotyku, w nagłej rozkoszy. Znała jego zamiary, mowa ciała w tym wypadku ściśle współpracowała z wypowiadanymi przez niego słowami. A mimo zezwolenia z jej strony, zasyczała jak dziki kot, gdy uderzyła plecami o ścianę i za chwilę poczuła uścisk na pośladkach. Gdyby miała więcej warstw materiału na ciele, być może wyglądałoby to inaczej. Jej instynkty zareagowały nagle, naparła łokciem na jego klatkę piersiową próbując w ten sposób zwiększyć dystans. Nozdrza rozwarły się w złości, spojrzenie zalśniło ognikami buntu, ale nie odepchnęła go. Bardziej walczyła ze sobą niż z nim. Było w tym coś chorego. Jakaś zaraza tocząca jej ciało w niepowstrzymanym pędzie.
– Zgodziłabym się na nią, gdybyś tak łapczywie nie sięgał po nagrodę – wysyczała mu do ust, gdy się zbliżył, brodę unosiła w dumie niemal mimowolnie. Woń ognistej owionęła jej szyję, hacząc o nos, ale zapach zaczynał gubić się w wilgotnym powietrzu miasta, przyzwyczajała się do niego. Jej piersi unosiły się w głębokich oddechach, skóra napinała się z każdym dotknięciem jego torsu. Dotarło do niej, że jej dłonie zesztywniały, podobnie jak wtedy, w przeszłości, ale teraz była już inna, lepsza, mądrzejsza; zacisnęła palce lewej dłoni na jego kołnierzu i przyciągnęła go do siebie, ustami dotykając jego warg, gdy mówiła: – Jeśli lord zachowa ostatki dobrego wychowania i nie nabałagani za bardzo, zabiorę go do swojej komnaty. Nie uświadczy tam jednak lord bogactw i wygody. Nie jestem pewna, czy jesteś na to gotów, lordzie Rosier – szeptała do jego ust, zabarwionym srebrem spojrzeniem wodząc od jednej ciemnej tęczówki do drugiej, łudząc się, że ta czerń nie pochłonie jej uwagi za bardzo, że nie utonie w niej na jedną noc, zapomni dzięki niej o krzywdach.
Może to był właśnie lek na to, co kiedyś wbiło cierń w jej ciało – przy jej pozwoleniu miał go wyciągnąć, pozwolić, by rana wypluła starą, zgniłą krew i zasklepiła się, zagoiła w końcu, by na koniec zalśnić blizną. Tym razem dostała w swoje dłonie grubą linę kontroli.
– Zgodziłabym się na nią, gdybyś tak łapczywie nie sięgał po nagrodę – wysyczała mu do ust, gdy się zbliżył, brodę unosiła w dumie niemal mimowolnie. Woń ognistej owionęła jej szyję, hacząc o nos, ale zapach zaczynał gubić się w wilgotnym powietrzu miasta, przyzwyczajała się do niego. Jej piersi unosiły się w głębokich oddechach, skóra napinała się z każdym dotknięciem jego torsu. Dotarło do niej, że jej dłonie zesztywniały, podobnie jak wtedy, w przeszłości, ale teraz była już inna, lepsza, mądrzejsza; zacisnęła palce lewej dłoni na jego kołnierzu i przyciągnęła go do siebie, ustami dotykając jego warg, gdy mówiła: – Jeśli lord zachowa ostatki dobrego wychowania i nie nabałagani za bardzo, zabiorę go do swojej komnaty. Nie uświadczy tam jednak lord bogactw i wygody. Nie jestem pewna, czy jesteś na to gotów, lordzie Rosier – szeptała do jego ust, zabarwionym srebrem spojrzeniem wodząc od jednej ciemnej tęczówki do drugiej, łudząc się, że ta czerń nie pochłonie jej uwagi za bardzo, że nie utonie w niej na jedną noc, zapomni dzięki niej o krzywdach.
Może to był właśnie lek na to, co kiedyś wbiło cierń w jej ciało – przy jej pozwoleniu miał go wyciągnąć, pozwolić, by rana wypluła starą, zgniłą krew i zasklepiła się, zagoiła w końcu, by na koniec zalśnić blizną. Tym razem dostała w swoje dłonie grubą linę kontroli.
we're all killers
we've all killed parts of ourselves
to survive
we've all killed parts of ourselves
to survive
Piękna dziewczyna o imieniu Yana była sama sobie winna całej tej sytuacji. Pamiętał dokładnie jej kuszące spojrzenie spod wachlarza rzęs, nogę wodzącą po jego łydce, te zachęty... Chciała tego, od samego początku, kiedy pierwszy raz spotkali się w dokach. Teraz przyłożyła mu różdżkę do gardła, a i tak wyczuwał w jej głosie tą samą nutę co wtedy. Intrygował ją, chciała tego i nie powinna go winić za to, że był po prostu mężczyzną. Sam oczywiście też nabrał ochoty na poznanie jej, bliższe i dogłębniejsze, niż puste słowa. Liczyły się gesty i zachowanie, a on koniecznie chciał wiedzieć jak daleko jest w stanie posunąć się Yana, skoro w tak... bezczelny sposób potrafiła skusić go i zmusić do działania. Zabawne. A skoro była badaczem, to miała multum możliwości. Chciała go badać, więc proszę bardzo, on dzisiaj mógł się poddać każdym badaniom, wykluczając jedynie te mające związek z uszkodzeniami jego zacnego, lordowskiego ciała. Ale Yana chyba też nie miałaby ochoty kiereszować Lorda Rosiera, to byłoby nierozważne.
- Ostatnio nie było nam dane, a jestem pewien, że efekty byłyby zadowalające... - stwierdził z niewinnym, rozbawionym uśmieszkiem. Yana z całą pewnością wiedziała o co mu chodzi, szkoda tylko, że nie mieli okazji tego sprawdzić. Pewnie teraz to wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Przyciągnięcie do siebie i muśnięcia ust, potrafiła sobie poradzić w każdej sytuacji i wiedziała jak skusić kogoś takiego jak on. Zaśmiał się lekko.
- Potrafię zapanować nad pożądaniem. - mruknął, choć niezbyt subtelnie pocałował jej usta. Krótką chwilę, drobny moment. - Nie bogactwo ma znaczenie, jeśli towarzystwo jest... absorbujące. - dodał jeszcze. Czy to miało znaczenie gdzie mieszkała i co miała? Nie. Z resztą, najwyraźniej ani on, ani ona nie mieli teraz szczególnych wymagań, a zaproszenie było wspaniałym zaskoczeniem. Niemniej jednak, Rosier nie był człowiekiem pozbawionym logicznego myślenia, nawet w chwilach upojenia alkoholem. Co prawda nie miał takich hamulców jak zawsze, ale nie zrobiłby nic, na co Yana by mu nie przyzwoliła. Chociaż... czy już tego nie zrobiła?
- Prowadź do swojego królestwa... - stwierdził tylko rozbawiona, odsuwając się nieco. A może po prostu go sprawdzała? Kto wie co chodzi kobiecie po głowie.
- Ostatnio nie było nam dane, a jestem pewien, że efekty byłyby zadowalające... - stwierdził z niewinnym, rozbawionym uśmieszkiem. Yana z całą pewnością wiedziała o co mu chodzi, szkoda tylko, że nie mieli okazji tego sprawdzić. Pewnie teraz to wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Przyciągnięcie do siebie i muśnięcia ust, potrafiła sobie poradzić w każdej sytuacji i wiedziała jak skusić kogoś takiego jak on. Zaśmiał się lekko.
- Potrafię zapanować nad pożądaniem. - mruknął, choć niezbyt subtelnie pocałował jej usta. Krótką chwilę, drobny moment. - Nie bogactwo ma znaczenie, jeśli towarzystwo jest... absorbujące. - dodał jeszcze. Czy to miało znaczenie gdzie mieszkała i co miała? Nie. Z resztą, najwyraźniej ani on, ani ona nie mieli teraz szczególnych wymagań, a zaproszenie było wspaniałym zaskoczeniem. Niemniej jednak, Rosier nie był człowiekiem pozbawionym logicznego myślenia, nawet w chwilach upojenia alkoholem. Co prawda nie miał takich hamulców jak zawsze, ale nie zrobiłby nic, na co Yana by mu nie przyzwoliła. Chociaż... czy już tego nie zrobiła?
- Prowadź do swojego królestwa... - stwierdził tylko rozbawiona, odsuwając się nieco. A może po prostu go sprawdzała? Kto wie co chodzi kobiecie po głowie.
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
7.07.1957
Daniel udawał przed sobą, że wcale nie jest przesądny, ale nie mógł nie zwrócić uwagi na trzy siódemki w dzisiejszej dacie. Powinny zwiastować szczęśliwy dzień, co byłoby w sumie miłą odmianą. Ostatnie tygodnie zlewały się w mgłę monotonnej irytacji, podsycanej niepokojem. Nie powinien był się spontanicznie mieszać w promugolską akcję w porcie, choć znał na siebie na tyle by wiedzieć, że nie postąpiłby inaczej. To znaczy, postąpiłby - uciekłby bez namysłu, chroniąc własne interesy i własną skórę. Gdyby jej tam nie było. Sądząc po tym, jak świetnie poszło mu bycie bohaterem i jak piękne podziękowanie otrzymał, nie musiał się już obawiać niespodziewanego wtargnięcia Maeve do swojego życia, ale to chyba jeszcze bardziej psuło mu humor. Gdyby nie kilka pilnych zleceń, chętnie piłby teraz jeszcze więcej niż na początku kwietnia. W dodatku, zerkając w kalendarz przypominał sobie, że już dawno powinien odwiedzić Frances - ale perspektywa sięgnięcia po pióro napawała go niewytłumaczalnym poczuciem winy. Nie powinienem jej w to mieszać - tłumaczył sobie za każdym razem, choć nigdy nie sprecyzował dla siebie, czym właściwie jest nieokreślone "to." Dla spokoju ducha przyjął po prostu, że nie będzie się zwalał pannie Burroughs na głowę dopóki nie upewni się, że nie jest o nic podejrzany.
Nerwowość na widok każdego gliny była mu dobrze znana, ale przez wmieszanie się w portowe zamieszki przeżywał ją bardziej intensywnie. Za kolejne kilka dni będzie mógł założyć, że nikt nie widział go w porcie - już by go rozpoznali, już by go szukali. Prawdę mówiąc, już mógłby tak założyć.
Gdyby nie irytujący ogon, który ciągnął się za nim bez wyraźnego powodu.
Po raz pierwszy zauważył brodatego typa w ostatnim dniu czerwca, ale dopiero kilka dni później dostrzegł go ponownie i powiązał jego obecność z serią niepokojących zdarzeń. Ktoś się za Tobą rozglądał ostrzegła go wszechwiedząca starsza sąsiadka, chodząc po ulicach czuł czyjeś spojrzenie na plecach, dwukrotnie zerknął na barczystą sylwetkę kątem oka, dostrzegając typa w ciemnych zaułkach i udając błogą nieświadomość. Za drugim razem ściągał akurat lipcowe długi, więc pozwolił się śledzić i celowo przywalił jednemu z dłużników niemalże na chodniku, gdy tylko cel zlecenia wyszedł chwiejnie ze swojej kamienicy. Normalnie działał dyskretniej, ale na Nokturnie mógł sobie pozwalać na wiele, a poza tym chciał się pokazać w ramach ostrzeżenia. Nieco niepotrzebnie i tłumiąc przy tym mgliste poczucie winy, rzucił nawet na dłużnika szybkiego Aquassus i sprawnie odebrał pieniądze wśród szeptów duszę się. Pięści i czarna magia, standardowy początek lipca.
Liczył, że ogon odczepi się po tej małej demonstracji, ale nadal coś było nie w porządku. Musiał przyznać, że typ tropił go całkiem nieźle i bardzo sprawnie krył się wśród zaułków i cieni. Brodatego nieznajomego gubiło jednak to, że najwyraźniej nie był stąd. Choć Daniel dojrzał go jedynie przelotnie, to nigdy wcześniej nie widział tej brody. To on mieszkał tutaj dekadę, to on miał układy ze wszystkimi sąsiadami, to on znał te ulice jak własną kieszeń.
Nie da się śledzić na własnym podwórku i nie miał cierpliwości by czekać, aż ogon się odczepi. Czas załatwić to raz na zawsze. Siódmego lipca nie miał nadziei na szczęśliwy dzień, ale liczył na trochę szczęścia.
Szczęściu można dopomóc, wiedząc o jakiej godzinie skierować się do pewnego ślepego zaułka. Wroński wiedział to doskonale, sam miał zresztą niepisany monopol na to konkretne miejsce o tej konkretnej porze. A o tym nieznajomy nie wiedział - od dwóch tygodni Daniel nie miał powodu, by nikogo tutaj napadać.
Aż do dzisiaj.
Wyszedł z domu i kręcił się po Nokturnie jak gdyby nigdy nic, dopóki nie poczuł znajomego dyskomfortu na plecach. Wtedy, z szablą przy boku i różdżką schowaną głęboko w kieszeni skierował się ku labiryntowi bocznych uliczek, błądząc niby beztrosko, aż trafił na tą ślepą.
Tam zniknął, nasłuchując kroków w swojej kryjówce.
Zaatakował znienacka, wymierzając cios w tył głowy intruza.
-Odpieprz się wreszcie... - przywitał się dyplomatycznie, wypadając na niego z ukrycia. Wtem nikłe światło padło na profil intruza, a pomimo tej dziwnej brody, Daniel miał dobrą pamięć do twarzy. -...Fred? - zakończył, w swoim mniemaniu złośliwie i triumfalnie, ale widok znajomego nadętego Ślizgona był dość zaskakujący. Być śledzonym przez Szwaba - tego się nie spodziewał.
1. jak dobrze się ukrywam? (biegłość I)
2. silny cios w głowę (atak z zaskoczenia)
Daniel udawał przed sobą, że wcale nie jest przesądny, ale nie mógł nie zwrócić uwagi na trzy siódemki w dzisiejszej dacie. Powinny zwiastować szczęśliwy dzień, co byłoby w sumie miłą odmianą. Ostatnie tygodnie zlewały się w mgłę monotonnej irytacji, podsycanej niepokojem. Nie powinien był się spontanicznie mieszać w promugolską akcję w porcie, choć znał na siebie na tyle by wiedzieć, że nie postąpiłby inaczej. To znaczy, postąpiłby - uciekłby bez namysłu, chroniąc własne interesy i własną skórę. Gdyby jej tam nie było. Sądząc po tym, jak świetnie poszło mu bycie bohaterem i jak piękne podziękowanie otrzymał, nie musiał się już obawiać niespodziewanego wtargnięcia Maeve do swojego życia, ale to chyba jeszcze bardziej psuło mu humor. Gdyby nie kilka pilnych zleceń, chętnie piłby teraz jeszcze więcej niż na początku kwietnia. W dodatku, zerkając w kalendarz przypominał sobie, że już dawno powinien odwiedzić Frances - ale perspektywa sięgnięcia po pióro napawała go niewytłumaczalnym poczuciem winy. Nie powinienem jej w to mieszać - tłumaczył sobie za każdym razem, choć nigdy nie sprecyzował dla siebie, czym właściwie jest nieokreślone "to." Dla spokoju ducha przyjął po prostu, że nie będzie się zwalał pannie Burroughs na głowę dopóki nie upewni się, że nie jest o nic podejrzany.
Nerwowość na widok każdego gliny była mu dobrze znana, ale przez wmieszanie się w portowe zamieszki przeżywał ją bardziej intensywnie. Za kolejne kilka dni będzie mógł założyć, że nikt nie widział go w porcie - już by go rozpoznali, już by go szukali. Prawdę mówiąc, już mógłby tak założyć.
Gdyby nie irytujący ogon, który ciągnął się za nim bez wyraźnego powodu.
Po raz pierwszy zauważył brodatego typa w ostatnim dniu czerwca, ale dopiero kilka dni później dostrzegł go ponownie i powiązał jego obecność z serią niepokojących zdarzeń. Ktoś się za Tobą rozglądał ostrzegła go wszechwiedząca starsza sąsiadka, chodząc po ulicach czuł czyjeś spojrzenie na plecach, dwukrotnie zerknął na barczystą sylwetkę kątem oka, dostrzegając typa w ciemnych zaułkach i udając błogą nieświadomość. Za drugim razem ściągał akurat lipcowe długi, więc pozwolił się śledzić i celowo przywalił jednemu z dłużników niemalże na chodniku, gdy tylko cel zlecenia wyszedł chwiejnie ze swojej kamienicy. Normalnie działał dyskretniej, ale na Nokturnie mógł sobie pozwalać na wiele, a poza tym chciał się pokazać w ramach ostrzeżenia. Nieco niepotrzebnie i tłumiąc przy tym mgliste poczucie winy, rzucił nawet na dłużnika szybkiego Aquassus i sprawnie odebrał pieniądze wśród szeptów duszę się. Pięści i czarna magia, standardowy początek lipca.
Liczył, że ogon odczepi się po tej małej demonstracji, ale nadal coś było nie w porządku. Musiał przyznać, że typ tropił go całkiem nieźle i bardzo sprawnie krył się wśród zaułków i cieni. Brodatego nieznajomego gubiło jednak to, że najwyraźniej nie był stąd. Choć Daniel dojrzał go jedynie przelotnie, to nigdy wcześniej nie widział tej brody. To on mieszkał tutaj dekadę, to on miał układy ze wszystkimi sąsiadami, to on znał te ulice jak własną kieszeń.
Nie da się śledzić na własnym podwórku i nie miał cierpliwości by czekać, aż ogon się odczepi. Czas załatwić to raz na zawsze. Siódmego lipca nie miał nadziei na szczęśliwy dzień, ale liczył na trochę szczęścia.
Szczęściu można dopomóc, wiedząc o jakiej godzinie skierować się do pewnego ślepego zaułka. Wroński wiedział to doskonale, sam miał zresztą niepisany monopol na to konkretne miejsce o tej konkretnej porze. A o tym nieznajomy nie wiedział - od dwóch tygodni Daniel nie miał powodu, by nikogo tutaj napadać.
Aż do dzisiaj.
Wyszedł z domu i kręcił się po Nokturnie jak gdyby nigdy nic, dopóki nie poczuł znajomego dyskomfortu na plecach. Wtedy, z szablą przy boku i różdżką schowaną głęboko w kieszeni skierował się ku labiryntowi bocznych uliczek, błądząc niby beztrosko, aż trafił na tą ślepą.
Tam zniknął, nasłuchując kroków w swojej kryjówce.
Zaatakował znienacka, wymierzając cios w tył głowy intruza.
-Odpieprz się wreszcie... - przywitał się dyplomatycznie, wypadając na niego z ukrycia. Wtem nikłe światło padło na profil intruza, a pomimo tej dziwnej brody, Daniel miał dobrą pamięć do twarzy. -...Fred? - zakończył, w swoim mniemaniu złośliwie i triumfalnie, ale widok znajomego nadętego Ślizgona był dość zaskakujący. Być śledzonym przez Szwaba - tego się nie spodziewał.
1. jak dobrze się ukrywam? (biegłość I)
2. silny cios w głowę (atak z zaskoczenia)
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k100' : 58
#1 'k100' : 96
--------------------------------
#2 'k100' : 58
Zamiast szczęścia, Wroński natrafił na Schmidta. I było wielu, którzy uznaliby to za najgorszy rodzaj pecha. Tropił. Niczym zwykłą zwierzynę, wyszukiwał szlamu, by raz na zawsze zmieść go z powierzchni ziemi. Karał tych, którzy nie poddali się woli dawnego przyjaciela. Kolekcja mugolskich żyć przez niego odebranych, poczęła przypominać kolekcję ojcowskich znaczków. I to wszystko w trzy tygodnie. Nie mniej, nie więcej.
Nie skupiał się jedynie na tym. Miał swoje prywatne dochodzenia. Obserwował. Zapisywał. Podążał oraz dopytywał. Nazwisko zapisane w notesie ojca było mu znane. Majaczyło w pamięci gdzieś, z Hogwarckich czasów. Nie należało jednak do nikogo, z kim wtedy przystawał. A to sprawiało, że w Austriaku pojawiła się chęć sprawdzenia. Przekonania się, czy winien zaprzątać sobie nim głowę, czy odrzucić w odmęty pamięci.
Wiedział, że go zauważył.
Chciał, żeby go zauważył. W odpowiednim momencie, w odpowiednim czasie, gdy wiedział już wystarczająco, by zacząć obserwować jego działanie w stresie. Dziwne? Nie, wcale nie. Był pewien, że wiadomości jakie ma mu do przekazania, nie będą lekkie. Szok, niedowierzanie, pewnie złość… Musiał wiedzieć, na co ewentualnie winien się przygotować. Obserwował uroki. Obserwował jak męskie pięści idą w ruch, jedynie czasem pozwalając sobie na pokręcenie głową pełne dezaprobaty.
Nie znał Nokturnu tak, jak on. Wiedział, gdzie iść gdy poszukiwał informacji. Wiedział skąd wziąć zaklęte przedmioty bądź trucizny. Nie zdążył jednak zaznajomić się z wszystkimi jego zakamarkami, mimo pewnego chodu oraz pewności, że gorszego od siebie z pewnością nie spotka. Zapewne dlatego dał się zapędzić w kozi róg, czując, że moment konfrontacji boleśnie się zbliża. Mimo, iż zapewne obaj nie byli na niego gotowi.
Zmarszczył brew, gdy z jego oczu zniknęła skryta pod płaszczem sylwetka. Scheiß! Był pewien, że podążał za Wrońskim niczym nieprzyjemny cień, ten jednak zdawał się rozpłynąć w mrokach wieczoru. Zielone spojrzenie przeszukiwało otoczenie w poszukiwaniu obserwowanego. Nie zauważył jednak, gdy przeszedł koło niego. Chwilę później do jego uszu dotarło łopotanie szaty. Napięte od pewnego czasu mięśnie wiedziały, co go czeka. Nie pierwszy raz był w podobnej sytuacji. Adrenalina rozpoczęła szalony galop po jego żyłach, mięśnie podjęły się ruchu. Spróbował się odsunąć; uniknąć pędzącej w jego kierunku pięści.
-Scheiß! - Niemieckie przekleństwo uleciało z jego ust. Mięśnie ponownie spięły się w napięciu, oczekując kolejnego ruchu. Dłoń automatycznie powędrowała do rękojeści różdżki. Ot tak, na wszelki wypadek. Widział, że Wroński nie bał się używać zaklęć.
I chciał być na to przygotowany.
- Friedrich, nie Fred. - Wysyczał nieprzyjemnie. Z angielszczonego zdrobnienia swojego imienia nie znosząc niemal równie mocno co szlam. W głębi,mimo angielskiej krwi płynącej w żyłach, czuł się stuprocentowym Austriakiem. Pierwsze słowa wypowiedział po niemiecku, dzieciństwo spędził pod Wiedniem i nawet angielska krew matki nie była w stanie tego zmienić. Przez jedną chwilę miał ochotę unieść pięść. Wymierzyć karę za nieprzyjemny skrót. Powstrzymał się jednak. Jeszcze nie teraz, zapewne za chwilę. Teraz posiadał ważniejsze sprawy.
- Mamy do pogadania. Bez podsłuchu i odmowy. - Rzucił chłodno, tonem wskazującym na to, iż bezpieczniej będzie dlań, jeśli nie będzie stawiał oporu. I chyba tylko przez fakt wieści, jakie miał mu przekazać, złożył tak uprzejmą ofertę. Postronni nie byli tym, czego chcieliby w tym momencie.
| Rzut na spostrzegawczość.
1. Unik.
Nie skupiał się jedynie na tym. Miał swoje prywatne dochodzenia. Obserwował. Zapisywał. Podążał oraz dopytywał. Nazwisko zapisane w notesie ojca było mu znane. Majaczyło w pamięci gdzieś, z Hogwarckich czasów. Nie należało jednak do nikogo, z kim wtedy przystawał. A to sprawiało, że w Austriaku pojawiła się chęć sprawdzenia. Przekonania się, czy winien zaprzątać sobie nim głowę, czy odrzucić w odmęty pamięci.
Wiedział, że go zauważył.
Chciał, żeby go zauważył. W odpowiednim momencie, w odpowiednim czasie, gdy wiedział już wystarczająco, by zacząć obserwować jego działanie w stresie. Dziwne? Nie, wcale nie. Był pewien, że wiadomości jakie ma mu do przekazania, nie będą lekkie. Szok, niedowierzanie, pewnie złość… Musiał wiedzieć, na co ewentualnie winien się przygotować. Obserwował uroki. Obserwował jak męskie pięści idą w ruch, jedynie czasem pozwalając sobie na pokręcenie głową pełne dezaprobaty.
Nie znał Nokturnu tak, jak on. Wiedział, gdzie iść gdy poszukiwał informacji. Wiedział skąd wziąć zaklęte przedmioty bądź trucizny. Nie zdążył jednak zaznajomić się z wszystkimi jego zakamarkami, mimo pewnego chodu oraz pewności, że gorszego od siebie z pewnością nie spotka. Zapewne dlatego dał się zapędzić w kozi róg, czując, że moment konfrontacji boleśnie się zbliża. Mimo, iż zapewne obaj nie byli na niego gotowi.
Zmarszczył brew, gdy z jego oczu zniknęła skryta pod płaszczem sylwetka. Scheiß! Był pewien, że podążał za Wrońskim niczym nieprzyjemny cień, ten jednak zdawał się rozpłynąć w mrokach wieczoru. Zielone spojrzenie przeszukiwało otoczenie w poszukiwaniu obserwowanego. Nie zauważył jednak, gdy przeszedł koło niego. Chwilę później do jego uszu dotarło łopotanie szaty. Napięte od pewnego czasu mięśnie wiedziały, co go czeka. Nie pierwszy raz był w podobnej sytuacji. Adrenalina rozpoczęła szalony galop po jego żyłach, mięśnie podjęły się ruchu. Spróbował się odsunąć; uniknąć pędzącej w jego kierunku pięści.
-Scheiß! - Niemieckie przekleństwo uleciało z jego ust. Mięśnie ponownie spięły się w napięciu, oczekując kolejnego ruchu. Dłoń automatycznie powędrowała do rękojeści różdżki. Ot tak, na wszelki wypadek. Widział, że Wroński nie bał się używać zaklęć.
I chciał być na to przygotowany.
- Friedrich, nie Fred. - Wysyczał nieprzyjemnie. Z angielszczonego zdrobnienia swojego imienia nie znosząc niemal równie mocno co szlam. W głębi,mimo angielskiej krwi płynącej w żyłach, czuł się stuprocentowym Austriakiem. Pierwsze słowa wypowiedział po niemiecku, dzieciństwo spędził pod Wiedniem i nawet angielska krew matki nie była w stanie tego zmienić. Przez jedną chwilę miał ochotę unieść pięść. Wymierzyć karę za nieprzyjemny skrót. Powstrzymał się jednak. Jeszcze nie teraz, zapewne za chwilę. Teraz posiadał ważniejsze sprawy.
- Mamy do pogadania. Bez podsłuchu i odmowy. - Rzucił chłodno, tonem wskazującym na to, iż bezpieczniej będzie dlań, jeśli nie będzie stawiał oporu. I chyba tylko przez fakt wieści, jakie miał mu przekazać, złożył tak uprzejmą ofertę. Postronni nie byli tym, czego chcieliby w tym momencie.
| Rzut na spostrzegawczość.
1. Unik.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
The member 'Friedrich Schmidt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 67
'k100' : 67
Przyczaił się wręcz mistrzowsko, korzystając ze swojej znajomości terenu. Brodaty mężczyzna przystanął, a Wroński wiedział, że ten spodziewa się go akurat w tym miejscu. Nie zamierzał mu dać szansy na obserwację terenu. Skoro nie wiedział, gdzie go szukać, to najwyraźniej nigdy tu nie był. Amator. Wyskoczył zza węgła i wymierzył silny, precyzyjny cios w głowę nieznajomego... który okazał się w sumie znajomy. Zdziwiony Daniel stracił odrobinę impetu, psując sobie okazję na idealny atak z zaskoczenia. Choć brodacz wciąż oberwał z pięści w głowę, to zdołał się usunąć na tyle, by zniwelować trochę siły ciosu i się nie wywalić.
Wroński zmrużył zielone oczy. Poszło nieźle, ale mogło pójść lepiej.
-Szlag. - zaklął po polsku, w tym samym momencie, w którym z ust... jak mu tam? Schnitta? Schmitta? Scheinta? Schengena? ... wyrwało się jakieś niemieckie słowo. Obcy język tylko rozjuszył Daniela, który nieświadomie przejął część patriotycznych poglądów (nie mógł tego nazwać ideałami, stary Wroński nie miał żadnych ideałów) swojego ojca. Matka zdawała się łagodniej nastawiona do Niemców i Austriaków, choć to jej gałąź rodziny pamiętała rozbiory Polski.
Pomimo refleksu Szwaba, uderzenie w głowę musiało na moment wytrącić go z równowagi. Daniel błyskawicznie wykorzystał te kilka sekund przewagi. Gdy Friedrich złapał za różdżkę, Wroński celował już w niego ze swojej.
-Telamo sacculo, Fred. - zadeklamował z szerokim, złośliwym uśmiechem oraz z nienagannym angielskim akcentem. Z bliskiej odległości trudno było chybić, promień udanego zaklęcia pomknął wprost na Szwaba. Daniel umiałby wymówić w miarę poprawnie jego imię, jego samego wytrącało zresztą z równowagi słuchanie jak Wroński zmienia się we Łronskajego, Łronskiigo, Vranskejgo i tym podobne. Nie zamierzał jednak szanować nikogo, kto śledzi go niczym tchórzliwy szczur i psuje mu humor. Trzeba było przyznać, że poprzedniego dnia Dan wypił trochę za dużo w samotności, a wspomnienie smętnego picia do lustra i dzisiejszy ból głowy i tak psuły mu cały dzień. Tyle, że prościej było zwalić kiepski nastrój na irytującego szpiega niż obiecać sobie przerwę od wódki.
To on miał tą zagadkową sytuację pod kontrolę, a przynajmniej tak mu się wydawało. Wyprowadził dwa pierwsze ataki i nadal ostrzegawczo celował we Freda, gotów wyprowadzić kolejne zaklęcie. Powstrzymała go tylko idiotyczna propozycja rozmowy.
Czego mógł od niego chcieć starszy kolega ze szkoły, którego znał właściwie tylko z widzenia? Który - najwyraźniej - też zapamiętał jego twarz? Wroński obawiał się raczej policyjnego szpicla, więc poczuł się odrobinę pewniej, ale nie tracił czujności. Coś tutaj śmierdziało. Jeśli Szwab chciał robić z nim interesy i swobodnie poruszał się po Nokturnie, to dowiedziałby się jak normalnie się z nim skontaktować. Po co ta gra w ukrywanie się w ciemnych zaułkach?
-Gada to się przy wódce, a nie tutaj. - parsknął cicho, zbywając tym samym propozycję Friedricha. O nie, to nie on będzie tutaj dyktował warunki. Daniel miał swoją polską dumę i to on chciał dziś pogadać się z intruzem, nie odwrotnie.
-Czemu za mną łazisz? - warknął z typową dla siebie gracją. Wyprostował się (zirytowany nieco faktem, że są z intruzem wręcz identycznego wzrostu), a palcami lewej dłoni musnął ostrzegawczo trzonek szabli. Nie był oburęczny, ale o tym Fred nie musiał wiedzieć.
1. udany rzut na zaklęcie
2. (wiem, że wystarczy odgrywanie, ale rzucam dla lepszej zabawy) wyglądam groźnie i dostojnie (zastraszanie II)
Wroński zmrużył zielone oczy. Poszło nieźle, ale mogło pójść lepiej.
-Szlag. - zaklął po polsku, w tym samym momencie, w którym z ust... jak mu tam? Schnitta? Schmitta? Scheinta? Schengena? ... wyrwało się jakieś niemieckie słowo. Obcy język tylko rozjuszył Daniela, który nieświadomie przejął część patriotycznych poglądów (nie mógł tego nazwać ideałami, stary Wroński nie miał żadnych ideałów) swojego ojca. Matka zdawała się łagodniej nastawiona do Niemców i Austriaków, choć to jej gałąź rodziny pamiętała rozbiory Polski.
Pomimo refleksu Szwaba, uderzenie w głowę musiało na moment wytrącić go z równowagi. Daniel błyskawicznie wykorzystał te kilka sekund przewagi. Gdy Friedrich złapał za różdżkę, Wroński celował już w niego ze swojej.
-Telamo sacculo, Fred. - zadeklamował z szerokim, złośliwym uśmiechem oraz z nienagannym angielskim akcentem. Z bliskiej odległości trudno było chybić, promień udanego zaklęcia pomknął wprost na Szwaba. Daniel umiałby wymówić w miarę poprawnie jego imię, jego samego wytrącało zresztą z równowagi słuchanie jak Wroński zmienia się we Łronskajego, Łronskiigo, Vranskejgo i tym podobne. Nie zamierzał jednak szanować nikogo, kto śledzi go niczym tchórzliwy szczur i psuje mu humor. Trzeba było przyznać, że poprzedniego dnia Dan wypił trochę za dużo w samotności, a wspomnienie smętnego picia do lustra i dzisiejszy ból głowy i tak psuły mu cały dzień. Tyle, że prościej było zwalić kiepski nastrój na irytującego szpiega niż obiecać sobie przerwę od wódki.
To on miał tą zagadkową sytuację pod kontrolę, a przynajmniej tak mu się wydawało. Wyprowadził dwa pierwsze ataki i nadal ostrzegawczo celował we Freda, gotów wyprowadzić kolejne zaklęcie. Powstrzymała go tylko idiotyczna propozycja rozmowy.
Czego mógł od niego chcieć starszy kolega ze szkoły, którego znał właściwie tylko z widzenia? Który - najwyraźniej - też zapamiętał jego twarz? Wroński obawiał się raczej policyjnego szpicla, więc poczuł się odrobinę pewniej, ale nie tracił czujności. Coś tutaj śmierdziało. Jeśli Szwab chciał robić z nim interesy i swobodnie poruszał się po Nokturnie, to dowiedziałby się jak normalnie się z nim skontaktować. Po co ta gra w ukrywanie się w ciemnych zaułkach?
-Gada to się przy wódce, a nie tutaj. - parsknął cicho, zbywając tym samym propozycję Friedricha. O nie, to nie on będzie tutaj dyktował warunki. Daniel miał swoją polską dumę i to on chciał dziś pogadać się z intruzem, nie odwrotnie.
-Czemu za mną łazisz? - warknął z typową dla siebie gracją. Wyprostował się (zirytowany nieco faktem, że są z intruzem wręcz identycznego wzrostu), a palcami lewej dłoni musnął ostrzegawczo trzonek szabli. Nie był oburęczny, ale o tym Fred nie musiał wiedzieć.
1. udany rzut na zaklęcie
2. (wiem, że wystarczy odgrywanie, ale rzucam dla lepszej zabawy) wyglądam groźnie i dostojnie (zastraszanie II)
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Wiedział, skąd pochodzi jego rodzina.
Nie byłby sobą, gdyby nie sprawdził tej informacji. W tym wszystkim jednak pewien był, że Daniel został przesiąknięty angielską kulturą, a patriotyzm Schmidta pozostawał na wysokim poziomie. Nie czuł się Anglikiem, mimo angielskiego obywatelstwa. Był Austriakiem, wychowanym w pięknej stolicy kraju. I żadne papiery tego nie zmienią.
Usta mężczyzny wykrzywiło niezadowolenie, podjudzające nerwy powoli wypełniające jego żyły. I gdzieś w środku przeszło mu przez myśl, że Wroński miał w sobie więcej ze Schmidta, niż podejrzewał.
- Protego. - Wyrzucił z siebie, gdy tylko wiązka zaklęcia powędrowała w jego kierunku. Zebrał całą złość, jaką miał w sobie, a tarcza okazała się na tyle silna, by odbić zaklęcie w kierunku napastnika. - Was soll der Scheiß?! - Kolejny raz wyrzucił z siebie ostre, niemieckie słowa. Nie podobało mu się, że Wroński zdołał ochronić się przed odbitym zaklęciem. Nawet jeśli gdzieś z tyłu głowy przemknął mu podziw, względem jego refleksu. Różdżkę trzymał w pogotowiu, gdyby ten postanowił znów zaatakować. Ślepia Schmidta nie odrywały się od jego postaci, a gdy ten napomniał o wódce usta Austriaka wykrzywił podły, wilczy uśmiech.
- Nie masz dość po wczoraj? - Mruknął, a ostry akcent podbił złośliwość jego słów. Wiedział. Zawód, jakiego wykonywaniem się parał wiązał się z pewnymi… profitami. Znał ludzi, równie dobrych w tropieniu jak on. I wiedział, że może korzystać z ich usług. Wystarczyła odpowiednia argumentacja oraz kilka knutów. Nie pochwalał picia do lusterka, zwłaszcza na Nokturnie, gdzie towarzyszy do kieliszka dało się spotkać na każdym rogu. Nie wnikał jednak. Jeszcze nie byli braćmi. Jeszcze nie był pewien, w jakim stopniu chce się zaangażować w relację. Jeszcze.
Jego postawa nie zrobiła na nim większego znaczenia. Coś w Schmidtcie odpowiedzialnego za strach, zdawało się być zepsute. Nie bał się kogoś podobnej postury wiedząc, że byłby w stanie sobie poradzić. A świadomość posiadanych informacji, jedynie dodawała mu pewności siebie.
- Sprawdzam informacje. - Odpowiedział chłodno, wzruszając ramieniem. Odpowiedź prosta, oczywista oraz, co dziwne, szczera. Musiał mieć pewność, że nie straci swojego czasu; że nie straci na wyjawieniu prawdy i nie przyjdzie mu się użerać z wrzodem.
- Postawmy sprawę jasno. - Zaczął, nie chowając jednak różdżki. - Możesz z własnej woli wyjaśnić mi pewne kwestie. W zamian zdradzę Ci informacje, których się nie spodziewasz. - Zielone oczy błysnęły czymś, czego nie dało się nazwać. - Możesz również nie przystać na propozycję. Wtedy będę zmuszony zwrócić się o pomoc do wyższych instancji, a Ciebie czeka kilka wieczorów w Tower. Zero informacji. - Głos mężczyzny był pewny. Wystarczyło kilka słów o utrudnianiu śledztwa bądź ukrywaniu szlamu, a Wrońskiego czekałaby wycieczka. Trzeba było być wyjątkowo nierozsądnym, by umyślnie stawać między szmalcownikiem, a jego złotem.
- Jaka decyzja? - Brew mężczyzny uniosła się ku górze. Nie przywykł do okazywania uczuć. Nie przywykł do mówienia o nich bądź poruszania emocjonalnych kwestii. Otarcie wszystkiego o pracę zdawało się lepsze. Prostsze. I efektowniejsze.
1. Udane protego.
Nie byłby sobą, gdyby nie sprawdził tej informacji. W tym wszystkim jednak pewien był, że Daniel został przesiąknięty angielską kulturą, a patriotyzm Schmidta pozostawał na wysokim poziomie. Nie czuł się Anglikiem, mimo angielskiego obywatelstwa. Był Austriakiem, wychowanym w pięknej stolicy kraju. I żadne papiery tego nie zmienią.
Usta mężczyzny wykrzywiło niezadowolenie, podjudzające nerwy powoli wypełniające jego żyły. I gdzieś w środku przeszło mu przez myśl, że Wroński miał w sobie więcej ze Schmidta, niż podejrzewał.
- Protego. - Wyrzucił z siebie, gdy tylko wiązka zaklęcia powędrowała w jego kierunku. Zebrał całą złość, jaką miał w sobie, a tarcza okazała się na tyle silna, by odbić zaklęcie w kierunku napastnika. - Was soll der Scheiß?! - Kolejny raz wyrzucił z siebie ostre, niemieckie słowa. Nie podobało mu się, że Wroński zdołał ochronić się przed odbitym zaklęciem. Nawet jeśli gdzieś z tyłu głowy przemknął mu podziw, względem jego refleksu. Różdżkę trzymał w pogotowiu, gdyby ten postanowił znów zaatakować. Ślepia Schmidta nie odrywały się od jego postaci, a gdy ten napomniał o wódce usta Austriaka wykrzywił podły, wilczy uśmiech.
- Nie masz dość po wczoraj? - Mruknął, a ostry akcent podbił złośliwość jego słów. Wiedział. Zawód, jakiego wykonywaniem się parał wiązał się z pewnymi… profitami. Znał ludzi, równie dobrych w tropieniu jak on. I wiedział, że może korzystać z ich usług. Wystarczyła odpowiednia argumentacja oraz kilka knutów. Nie pochwalał picia do lusterka, zwłaszcza na Nokturnie, gdzie towarzyszy do kieliszka dało się spotkać na każdym rogu. Nie wnikał jednak. Jeszcze nie byli braćmi. Jeszcze nie był pewien, w jakim stopniu chce się zaangażować w relację. Jeszcze.
Jego postawa nie zrobiła na nim większego znaczenia. Coś w Schmidtcie odpowiedzialnego za strach, zdawało się być zepsute. Nie bał się kogoś podobnej postury wiedząc, że byłby w stanie sobie poradzić. A świadomość posiadanych informacji, jedynie dodawała mu pewności siebie.
- Sprawdzam informacje. - Odpowiedział chłodno, wzruszając ramieniem. Odpowiedź prosta, oczywista oraz, co dziwne, szczera. Musiał mieć pewność, że nie straci swojego czasu; że nie straci na wyjawieniu prawdy i nie przyjdzie mu się użerać z wrzodem.
- Postawmy sprawę jasno. - Zaczął, nie chowając jednak różdżki. - Możesz z własnej woli wyjaśnić mi pewne kwestie. W zamian zdradzę Ci informacje, których się nie spodziewasz. - Zielone oczy błysnęły czymś, czego nie dało się nazwać. - Możesz również nie przystać na propozycję. Wtedy będę zmuszony zwrócić się o pomoc do wyższych instancji, a Ciebie czeka kilka wieczorów w Tower. Zero informacji. - Głos mężczyzny był pewny. Wystarczyło kilka słów o utrudnianiu śledztwa bądź ukrywaniu szlamu, a Wrońskiego czekałaby wycieczka. Trzeba było być wyjątkowo nierozsądnym, by umyślnie stawać między szmalcownikiem, a jego złotem.
- Jaka decyzja? - Brew mężczyzny uniosła się ku górze. Nie przywykł do okazywania uczuć. Nie przywykł do mówienia o nich bądź poruszania emocjonalnych kwestii. Otarcie wszystkiego o pracę zdawało się lepsze. Prostsze. I efektowniejsze.
1. Udane protego.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Rozszerzył oczy ze zdziwienia, gdy Szwab odbił w niego własne zaklęcie. Co za ironia losu! Wszystkim, czego w tym momencie pragnął (poza zaproszeniem do siebie jakiejś ładnej kelnerki w ramach kurowania złamanego serca kaca, ale na to jakoś nie mógł się zdobyć) było uwięzienie gagatka w upokarzającej sieci pajęczyn. Stanąłyby nad nim triumfalnie, z różdżką wycelowaną w gardło, gotów do wysłuchania należących się mu wyjaśnień. Ostatnim, na co miał ochotę, byłoby znalezienie się samemu w takiej sytuacji.
Przez myśl przeszło mu, że może potraktował samozwańczego szpiega zbyt łagodnie. Byli w ślepym zaułku na Śmiertelnym Nokturnie, jedynym prawem był tutaj zdrowy rozsądek. Rozsądek kazał unieruchomić i unieszkodliwić gagatka, ale w obliczu tak imponującej obrony Wrońskiemu zaczęły puszczać nerwy. Te zaś podszeptywały, że powinien walnąć intruza mocniejszym czarem z dziedziny czarnej magii i nie bawić się w żadne uprzejmości.
-Protego! - krzyknął ze złością, jedynie spotęgowaną skrzekliwymi niemieckimi słowami. Obrona się udała i urok rozmył się we mgle, pozostawiając dwóch mężczyzn w tymczasowym impasie. Ten, który pierwszy wyprowadzi kolejny cios, będzie miał szansę na zdominowanie reszty tego starcia. Ku niezadowoleniu Wrońskiego, Friedrich miał ku temu lepszą okazję. Daniel zacisnął mocniej palce na różdżce, gotów do kolejnej obrony... ale Szwab najwyraźniej spasował i zdecydował się pogadać.
Dziwne. Daniela korciło, by zignorować jego słowa i przywalić mu z pięści lub szabli, ale coś tutaj mocno nie grało. Postanowił dać intruzowi kilkanaście sekund przerwy, z wrodzonej ciekawości. Oby tego nie pożałował.
-Przejdźmy do rzeczy. - odwarknął na zaczepkę. Nie znosił czczej gadaniny w interesach, a zaczął podejrzewać, że Szwab prowadzi irytującą grę wstępną do jakiegoś biznesu. O cóż innego mogłoby chodzić? Gdyby Friedrich miał wrogie zamiary, nadal okładaliby się zaklęciami, ale nie łączyło ich właściwie nic. Musiało chodzić o pracę, choć nadal coś tu śmierdziało.
Był przynajmniej pewien, że sam nie śmierdzi wódką - czyżby zdradziły go blada cera i podkrążone oczy? Nie wyspał się, trudno spać gdy ktoś ciągle za Tobą łazi, ale nie zamierzał reagować na złośliwą zaczepkę. Pieprzony Fred, wchodzący z butami w cudze życie.
Lepiej jak najprędzej mieć to za sobą. Przekonać się o co chodzi, ruszyć w swoją stronę, albo wynegocjować dobrą zapłatę jeśli Szwab chciał go do czegoś zatrudnić.
Wyzywająco uniósł podbródek, gotów wysłuchać brodacza.
Pierwsze słowa brzmiały rozsądnie. Daniel nauczył się zachowywać w takich sytuacjach pokerową twarz, zdradzanie emocji (poza tymi starannie wykalkulowanymi) nie opłacało się w biznesie. Jego mina nie wyrażała więc nic, ale mimo woli poczuł się zaciekawiony. Informacje były cenne, sam też miał ich wiele na sprzedaż bądź wymianę. Pytanie tylko, skąd miał wiedzieć, że dobijany targ jest uczciwy? Szwab musiał być dość zdesperowany, skoro łaził za nim jak bezpański kot - wypadałoby więc podbić cenę.
Zanim zdążył zareagować i przejść do negocjacji oferty, Friedrich popełnił (w mniemaniu Daniela) błąd i nie zamknął się w porę. Wstęp był dobry, ale groźby - niepotrzebne.
Szczególnie, że po portowej zawierusze miały trochę pokrycia, ale o tym Szwab nie mógł wiedzieć... prawda? Głęboko w sercu, Wroński poczuł ukłucie strachu, ale szybko zamaskował niepokój szczerą wściekłością. Złość gotowała się w nim od kilku dni, wystarczyło tylko okazać ją w odpowiednim momencie.
-Jak śmiesz grozić mi na Śmiertelnym Nokturnie, na moim terenie, ty niemiecki przybłędo! - syknął z mieszanką szczerego i wykalkulowanego oburzenia. Nawet jeśli byłby gotów przystać na propozycję Friedricha, to teraz nie mógł w żaden sposób tego zdradzić. Najcenniejszą rzeczą na Nokturnie była reputacja, a wieści potrafiły się tu roznosić irytująco szybko. Nawet jeśli byli sami to Daniel nie miał zamiaru, nie mógł, ugiąć karku przed wścibskim Szwabem.
Szczególnie, że nie miał do stracenia tylko reputacji. Szpieg pojawił się w najgorszym możliwym momencie, gdy Daniel naprawdę miał trop do zgubienia i gdy perspektywa spotkania z władzami budziła wiązała się z czymś gorszym niż beztroską niewygodą, cechującą londyńskich oprychów.
Ale tego nie okaże, nigdy. Nie da się zaszantażować.
-Najpierw Twoje informacje i wyjaśnienie, czemu mnie śledzisz. Potem możesz mnie o coś zapytać. - zarządził, mając na tyle rozwagi, by nie zostawiać sprawy nierozwiązanej. Nie mógł mieszać w to służb, nie mógł. Ale na warunki Szwaba nie przystanie, w życiu. Musiał wyjść z tego z honorem - inaczej pozostanie mu tylko rozwiązanie siłowe i to Friedrich stąd nie wyjdzie. A jeśli wyjdzie, to już bez własnych wspomnień.
tutaj udana obrona
Przez myśl przeszło mu, że może potraktował samozwańczego szpiega zbyt łagodnie. Byli w ślepym zaułku na Śmiertelnym Nokturnie, jedynym prawem był tutaj zdrowy rozsądek. Rozsądek kazał unieruchomić i unieszkodliwić gagatka, ale w obliczu tak imponującej obrony Wrońskiemu zaczęły puszczać nerwy. Te zaś podszeptywały, że powinien walnąć intruza mocniejszym czarem z dziedziny czarnej magii i nie bawić się w żadne uprzejmości.
-Protego! - krzyknął ze złością, jedynie spotęgowaną skrzekliwymi niemieckimi słowami. Obrona się udała i urok rozmył się we mgle, pozostawiając dwóch mężczyzn w tymczasowym impasie. Ten, który pierwszy wyprowadzi kolejny cios, będzie miał szansę na zdominowanie reszty tego starcia. Ku niezadowoleniu Wrońskiego, Friedrich miał ku temu lepszą okazję. Daniel zacisnął mocniej palce na różdżce, gotów do kolejnej obrony... ale Szwab najwyraźniej spasował i zdecydował się pogadać.
Dziwne. Daniela korciło, by zignorować jego słowa i przywalić mu z pięści lub szabli, ale coś tutaj mocno nie grało. Postanowił dać intruzowi kilkanaście sekund przerwy, z wrodzonej ciekawości. Oby tego nie pożałował.
-Przejdźmy do rzeczy. - odwarknął na zaczepkę. Nie znosił czczej gadaniny w interesach, a zaczął podejrzewać, że Szwab prowadzi irytującą grę wstępną do jakiegoś biznesu. O cóż innego mogłoby chodzić? Gdyby Friedrich miał wrogie zamiary, nadal okładaliby się zaklęciami, ale nie łączyło ich właściwie nic. Musiało chodzić o pracę, choć nadal coś tu śmierdziało.
Był przynajmniej pewien, że sam nie śmierdzi wódką - czyżby zdradziły go blada cera i podkrążone oczy? Nie wyspał się, trudno spać gdy ktoś ciągle za Tobą łazi, ale nie zamierzał reagować na złośliwą zaczepkę. Pieprzony Fred, wchodzący z butami w cudze życie.
Lepiej jak najprędzej mieć to za sobą. Przekonać się o co chodzi, ruszyć w swoją stronę, albo wynegocjować dobrą zapłatę jeśli Szwab chciał go do czegoś zatrudnić.
Wyzywająco uniósł podbródek, gotów wysłuchać brodacza.
Pierwsze słowa brzmiały rozsądnie. Daniel nauczył się zachowywać w takich sytuacjach pokerową twarz, zdradzanie emocji (poza tymi starannie wykalkulowanymi) nie opłacało się w biznesie. Jego mina nie wyrażała więc nic, ale mimo woli poczuł się zaciekawiony. Informacje były cenne, sam też miał ich wiele na sprzedaż bądź wymianę. Pytanie tylko, skąd miał wiedzieć, że dobijany targ jest uczciwy? Szwab musiał być dość zdesperowany, skoro łaził za nim jak bezpański kot - wypadałoby więc podbić cenę.
Zanim zdążył zareagować i przejść do negocjacji oferty, Friedrich popełnił (w mniemaniu Daniela) błąd i nie zamknął się w porę. Wstęp był dobry, ale groźby - niepotrzebne.
Szczególnie, że po portowej zawierusze miały trochę pokrycia, ale o tym Szwab nie mógł wiedzieć... prawda? Głęboko w sercu, Wroński poczuł ukłucie strachu, ale szybko zamaskował niepokój szczerą wściekłością. Złość gotowała się w nim od kilku dni, wystarczyło tylko okazać ją w odpowiednim momencie.
-Jak śmiesz grozić mi na Śmiertelnym Nokturnie, na moim terenie, ty niemiecki przybłędo! - syknął z mieszanką szczerego i wykalkulowanego oburzenia. Nawet jeśli byłby gotów przystać na propozycję Friedricha, to teraz nie mógł w żaden sposób tego zdradzić. Najcenniejszą rzeczą na Nokturnie była reputacja, a wieści potrafiły się tu roznosić irytująco szybko. Nawet jeśli byli sami to Daniel nie miał zamiaru, nie mógł, ugiąć karku przed wścibskim Szwabem.
Szczególnie, że nie miał do stracenia tylko reputacji. Szpieg pojawił się w najgorszym możliwym momencie, gdy Daniel naprawdę miał trop do zgubienia i gdy perspektywa spotkania z władzami budziła wiązała się z czymś gorszym niż beztroską niewygodą, cechującą londyńskich oprychów.
Ale tego nie okaże, nigdy. Nie da się zaszantażować.
-Najpierw Twoje informacje i wyjaśnienie, czemu mnie śledzisz. Potem możesz mnie o coś zapytać. - zarządził, mając na tyle rozwagi, by nie zostawiać sprawy nierozwiązanej. Nie mógł mieszać w to służb, nie mógł. Ale na warunki Szwaba nie przystanie, w życiu. Musiał wyjść z tego z honorem - inaczej pozostanie mu tylko rozwiązanie siłowe i to Friedrich stąd nie wyjdzie. A jeśli wyjdzie, to już bez własnych wspomnień.
tutaj udana obrona
Self-made man
Prychnął pod nosem rozbawiony odbiciem zaczepki. Wiedza, przynajmniej ta, tycząca innych czarodziejów, miewała swoje zabawne strony. Zwłaszcza w momentach, gdy wiedział rzeczy, których inni się nie spodziewali. Zielone spojrzenie uważnie przyglądało się twarzy Wrońskiego. I już, już sądził, że będą mogli przejść w inne miejsce; że sprawdzi swoje informacje a później, bądź też nie, przejdą do kluczowego momentu spotkania. Wroński jednak najwidoczniej nie zamierzał współpracować.
Westchnienie pełne znudzenia wyrwało się z męskich ust. Nie warto. Nie potrzebował kolejnego problemu. Nie musiał mu o niczym mówić. Finalnie był przekonany, że żadne przyrodnie rodzeństwo nie było mu potrzebne. Doskonale radził sobie sam, a to rodzina matki zdawała się być ciekawsza; bardziej interesująca z powodu braku jakiejkolwiek znajomości.
I zapewne odwróciłby się na pięcie ignorując Daniela. Zniknął w cieniach zaułka by wrócić do domu, nakarmić psa oraz spędzić resztę wieczoru przy kieliszku austriackiego wina. Z wąsatych ust Wrońskiego padły jednak słowa, których nie był w stanie puścić płazem. Wyraz twarzy Friedricha uległ zmianie. Mięśnie wykrzywiły się gniewie. Zielone spojrzenie poczęło rzucać gromami, w odpowiedzi na paskudną obelgę. Mógł być przybłędą. Mógł być tym obcym, ale nigdy, przenigdy nie będzie Niemcem. Owszem, mówił po niemiecku. Całym sercem jednak czuł się Austriakiem. Tym lepszym.
- Pochodzę z Austrii. - Warknął, wyraźnie urażony jego słowami. I jedynie przez chwilę korciło go, aby wyjawić Wrońskiemu prawdę. I w jego żyłach płynęła austriacka krew. Nie zrobił tego. Zamiast tego zamachnął się, by wymierzyć Wrońskiemu wyważony cios w brzuch. W ramach nauczki. Swoistej lekcji dobrych manier, jakie starszy brat winien dawać młodszemu. - Waż słowa, Wroński. Moja cierpliwość się kończy. - Mruknął złowróżbnie. Starał się trzymać nerwy na wodzy, nie dać się ponieść i załatwi sprawę w miarę pokojowo, były jednak słowa, których nie mógł puścić płazem.
- Informacji nie będzie. Nie tutaj. - Odpowiedział z zaciętością wypisaną na twarzy. Oboje odznaczali się pewnym uporem, z którym zapewne nigdzie dziś nie dojdą. Wroński nie słuchał Friedricha. Friedrich uparcie trwał przy swoim. - Jesteś podejrzany o współpracę ze szlamami. - Zaczął odrobinę spokojniej, jego mięśnie nadal jednak były napięte w oczekiwaniu na możliwy atak. Skoro obietnica informacji go nie skusiła, musiał przedstawić zawodową bajeczkę utkaną na kilku plotkach. To mogło go przekonać, lecz nie musiało. - Jeśli podejrzenia się potwierdzą, mam Cię sprzątnąć. - Przerwał. Dał mu chwilę, na przyswojenie informacji. Wroński powinien być mu wdzięczny. Mógł przecież zarżnąć go jak psa, gdzieś w uliczce. Miast tego, chciał usłyszeć jego wersję. Oczywiście była to jedynie przykrywka, by otrzymać odpowiednie informacje. Potwierdzenia tego, co udało mu się zebrać, aby podjąć decyzję o dalszych krokach.
- Kilka odpowiedzi dzieli cię od oczyszczenia z zarzutu. Dopiero wtedy porozmawiamy o informacjach. - Wybór zdawał się być prosty. Przynajmniej w oczach Schmidta, Wroński winien wrócić na odpowiedni tor konwersacji… Po ostatnich minutach, nie był jednak niczego pewien. Podważał również możliwe pokrewieństwo, gdyż Daniel zaczynał odznaczać się brakiem rozsądku, doskonale znanego Schmidtom. Może jednak nie winien wierzyć dziennikowi ojca? Zapewne będzie musiał dokładniej sprawdzić pozostawione informacje. I wiedział nawet w jaki sposób.
- Jaka decyzja? - Ponowił pytanie, z wyraźnym zniecierpliwieniem w głosie, zadając je po raz ostatni. W lewo bądź w prawo, wybór należał do niego. Friedrich nie miał zamiaru dłużej się przepychać, zwłaszcza w języku, w którym obelgi nie brzmiały odpowiednio.
Udana lekcja uprzejmości.
Westchnienie pełne znudzenia wyrwało się z męskich ust. Nie warto. Nie potrzebował kolejnego problemu. Nie musiał mu o niczym mówić. Finalnie był przekonany, że żadne przyrodnie rodzeństwo nie było mu potrzebne. Doskonale radził sobie sam, a to rodzina matki zdawała się być ciekawsza; bardziej interesująca z powodu braku jakiejkolwiek znajomości.
I zapewne odwróciłby się na pięcie ignorując Daniela. Zniknął w cieniach zaułka by wrócić do domu, nakarmić psa oraz spędzić resztę wieczoru przy kieliszku austriackiego wina. Z wąsatych ust Wrońskiego padły jednak słowa, których nie był w stanie puścić płazem. Wyraz twarzy Friedricha uległ zmianie. Mięśnie wykrzywiły się gniewie. Zielone spojrzenie poczęło rzucać gromami, w odpowiedzi na paskudną obelgę. Mógł być przybłędą. Mógł być tym obcym, ale nigdy, przenigdy nie będzie Niemcem. Owszem, mówił po niemiecku. Całym sercem jednak czuł się Austriakiem. Tym lepszym.
- Pochodzę z Austrii. - Warknął, wyraźnie urażony jego słowami. I jedynie przez chwilę korciło go, aby wyjawić Wrońskiemu prawdę. I w jego żyłach płynęła austriacka krew. Nie zrobił tego. Zamiast tego zamachnął się, by wymierzyć Wrońskiemu wyważony cios w brzuch. W ramach nauczki. Swoistej lekcji dobrych manier, jakie starszy brat winien dawać młodszemu. - Waż słowa, Wroński. Moja cierpliwość się kończy. - Mruknął złowróżbnie. Starał się trzymać nerwy na wodzy, nie dać się ponieść i załatwi sprawę w miarę pokojowo, były jednak słowa, których nie mógł puścić płazem.
- Informacji nie będzie. Nie tutaj. - Odpowiedział z zaciętością wypisaną na twarzy. Oboje odznaczali się pewnym uporem, z którym zapewne nigdzie dziś nie dojdą. Wroński nie słuchał Friedricha. Friedrich uparcie trwał przy swoim. - Jesteś podejrzany o współpracę ze szlamami. - Zaczął odrobinę spokojniej, jego mięśnie nadal jednak były napięte w oczekiwaniu na możliwy atak. Skoro obietnica informacji go nie skusiła, musiał przedstawić zawodową bajeczkę utkaną na kilku plotkach. To mogło go przekonać, lecz nie musiało. - Jeśli podejrzenia się potwierdzą, mam Cię sprzątnąć. - Przerwał. Dał mu chwilę, na przyswojenie informacji. Wroński powinien być mu wdzięczny. Mógł przecież zarżnąć go jak psa, gdzieś w uliczce. Miast tego, chciał usłyszeć jego wersję. Oczywiście była to jedynie przykrywka, by otrzymać odpowiednie informacje. Potwierdzenia tego, co udało mu się zebrać, aby podjąć decyzję o dalszych krokach.
- Kilka odpowiedzi dzieli cię od oczyszczenia z zarzutu. Dopiero wtedy porozmawiamy o informacjach. - Wybór zdawał się być prosty. Przynajmniej w oczach Schmidta, Wroński winien wrócić na odpowiedni tor konwersacji… Po ostatnich minutach, nie był jednak niczego pewien. Podważał również możliwe pokrewieństwo, gdyż Daniel zaczynał odznaczać się brakiem rozsądku, doskonale znanego Schmidtom. Może jednak nie winien wierzyć dziennikowi ojca? Zapewne będzie musiał dokładniej sprawdzić pozostawione informacje. I wiedział nawet w jaki sposób.
- Jaka decyzja? - Ponowił pytanie, z wyraźnym zniecierpliwieniem w głosie, zadając je po raz ostatni. W lewo bądź w prawo, wybór należał do niego. Friedrich nie miał zamiaru dłużej się przepychać, zwłaszcza w języku, w którym obelgi nie brzmiały odpowiednio.
Udana lekcja uprzejmości.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Nie wiedział do końca czemu, ale od samego początku spotkania ten znajomy-nieznajomy był niezwykle i r y t u j ą c y. Wroński nie określił jeszcze, czy to bezczelne śledzenie wytrąciło go tak z równowagi, czy to cały sposób bycia wyniosłego brodacza go drażnił. Milczący Szwab wzbudzał w nim szkole mniejsze emocje, przeważnie milcząc i nie wyróżniając się zanadto z grupy starszych Ślizgonów. Nawet do dalszego znajomego z Domu Węża podszedłby jednak z większym zrozumieniem i sympatią niż do byle jakiego przybłędy, tyle że dzisiaj jakoś trudno było mu nad sobą zapanować. Może to faktycznie jej kac.
Przynajmniej Friedricha udało się wreszcie - dziecinnie łatwo! - wyprowadzić z równowagi. Na widok gniewu na twarzy mężczyzny, Wroński od razu poczuł wyrzut adrenaliny i satysfakcji. Doskonale. Wściekły przeciwnik jest mniej skupiony, a poza tym Daniel uwielbiał się droczyć.
-Protego. - był przygotowany na tak, choć nie spodziewał się pięści. Ajaj, musiał naprawdę trafić w czuły temat. Co za pech. -Brzmisz jak Niemiec. - odpowiedział niewinnie, z promiennym uśmiechem, widząc jak pięść Freda odbija się od udanej tarczy. Nie miał nigdy okazji usłyszeć różnicy pomiędzy niemieckim i austriackim akcentem, a nawet gdyby był jej świadomy - to drażnienie Friedricha było zbyt zabawne. Nigdy nie był mistrzem ważenia słów, gdyby bywał roztropniejszy to miałby zresztą na plecach mniej blizn od ojcowskiego pasa. Był też na tyle uparty, że nie miał zamiaru ustępować. Friedrich co prawda bronił się całkiem nieźle i wyglądał na sprawnego typa, ale nie dał mu jeszcze innych powodów do niepokoju. Poradzi z nim sobie.
Tak przynajmniej myślał, dopóki Schmidt nie zadał mu kolejnego ciosu - tym razem słowami. Jesteś podejrzany o współpracę ze szlamami...?
Co...? Jak... Skąd...? Był przecież wtedy taki ostrożny. Choć gdyby poszli z Clearwater prosto na Nokturn, zamiast spędzać noc osobno w Dziurawym Kotle, byłoby o wiele bezpieczniej. I... skąd ten Niem...Austriak znał jego nazwisko?
Kim on w ogóle był?
Gdzieś w trzewiach i sercu poczuł nieprzyjemne ukłucie, zdradziecki chłód, rodzaj strachu, którego nie czuł od bardzo dawna - mieszanki bezsilności, niewiedzy i niepokoju o innych. Czuł się tak, gdy opuścił rodzinny dom, zastanawiając się, czy ojciec nadal katuje matkę. Potem pracował nad tym, by nie poczuć się tak już nigdy w życiu. O siebie umiał zadbać, o siebie nie musiał się martwić.
Ale teraz jego myśli pomknęły do siedzącego w Tower Clearwatera. Czyżby go wsypał? Daniel chciał w to wątpić, wbrew pozorom Kai miał swój honor. Czy to znaczy, że wpadł w kłopoty? A Maeve? Nie pojawiła się w Londynie pod swoją twarzą, ale co jeśli ten niemiecki pies wpadnie też na jej trop? Merlinie, co jeśli obserwował go jeszcze dłużej? Przy spotkaniach z Frances w ogóle nie dbał o ostrożność, nie miał powodu uważać przy tej niewinnej i niepodejrzanej o nic dziewczynie. Co, jeśli niechcący wciągnął w to szambo także ją?
Nie umiałby sobie tego wybaczyć.
Kiedy właściwie sam wpadł w to bagno? W czerwcu, w urodziny Ministra? Czy już w kwietniu, gdy spontanicznie i niezrozumiale dla siebie pomógł w kanałach małej szlamie? A może ktoś widział go w cyrku z Gwen? Czy ta ruda mugolaczka jeszcze w ogóle żyje?
Nagle uświadomił sobie, że uśmiech spełzł z jego twarzy i że spogląda na Friedricha z niemym niedowierzaniem. Spróbował wzbudzić w sobie gniew, zwalić osłupienie na karb oburzenia i wygiąć pogardliwie wargi.
Myśl, Wroński. Teraz to ty musisz wydobyć z niego informacje.
Nie był na tyle naiwny, żeby teraz zaatakować - jeśli Szwab naprawdę coś wie, to wiedzą też inni, to nie rozwiąże to jego problemów. W głębi duszy wiedział jednak, że jeśli Friedrich zagrozi jegobliskim znajomym, to będzie musiał się nim zająć.
-Oszalałeś?! Za kogo ty się w ogóle masz? - parsknął, usiłując odgonić z głowy myśli o damach w opałach i wzbudzić w sobie sprawiedliwy gniew. Poza tym, po raz pierwszy tego dnia - szczerzezaniepokoiło zaciekawiło go, kim w ogóle jest ten człowiek. Nie widział go wcześniej na Nokturnie, a zachowywał się jakby to on rozdawał tu karty. Ktoś nowy, na usługach Ministerstwa?
-Nawet śledzić porządnie nie umiesz - chyba, oby, bo jeśli śledził go dłużej niż dwa tygodnie to wszyscy mieli poważny problem -A rzucasz w twarz takie obelgi porządnym czarodziejom. Moja rodzina ma w sobie więcej czystej krwi niż twoja. - parsknął, choć nigdy nie interesował się historią Schmi..Schen...Schkogośtam. Znał za to na pamięć sagę o krótkiej przygodzie Wrońskich z polskim szlachectwem, o niechęci, jaką matriarchini rodów zaczęła darzyć mugoli nawet zanim to było modne.
-Odpowiem na twoje idiotyczne pytania, miejmy to za sobą. Mam poważniejsze rzeczy do roboty niż nieudolnych szantażystów z bujną wyobraźnią, czy kimkolwiek jesteś. Nie ze mną te numery. - warczał dalej, ze szczerym oburzeniem, tak jak warczałby przy takim oskarżeniu jeszcze kilka miesięcy temu. Gdy był niewinny.
obrona
Przynajmniej Friedricha udało się wreszcie - dziecinnie łatwo! - wyprowadzić z równowagi. Na widok gniewu na twarzy mężczyzny, Wroński od razu poczuł wyrzut adrenaliny i satysfakcji. Doskonale. Wściekły przeciwnik jest mniej skupiony, a poza tym Daniel uwielbiał się droczyć.
-Protego. - był przygotowany na tak, choć nie spodziewał się pięści. Ajaj, musiał naprawdę trafić w czuły temat. Co za pech. -Brzmisz jak Niemiec. - odpowiedział niewinnie, z promiennym uśmiechem, widząc jak pięść Freda odbija się od udanej tarczy. Nie miał nigdy okazji usłyszeć różnicy pomiędzy niemieckim i austriackim akcentem, a nawet gdyby był jej świadomy - to drażnienie Friedricha było zbyt zabawne. Nigdy nie był mistrzem ważenia słów, gdyby bywał roztropniejszy to miałby zresztą na plecach mniej blizn od ojcowskiego pasa. Był też na tyle uparty, że nie miał zamiaru ustępować. Friedrich co prawda bronił się całkiem nieźle i wyglądał na sprawnego typa, ale nie dał mu jeszcze innych powodów do niepokoju. Poradzi z nim sobie.
Tak przynajmniej myślał, dopóki Schmidt nie zadał mu kolejnego ciosu - tym razem słowami. Jesteś podejrzany o współpracę ze szlamami...?
Co...? Jak... Skąd...? Był przecież wtedy taki ostrożny. Choć gdyby poszli z Clearwater prosto na Nokturn, zamiast spędzać noc osobno w Dziurawym Kotle, byłoby o wiele bezpieczniej. I... skąd ten Niem...Austriak znał jego nazwisko?
Kim on w ogóle był?
Gdzieś w trzewiach i sercu poczuł nieprzyjemne ukłucie, zdradziecki chłód, rodzaj strachu, którego nie czuł od bardzo dawna - mieszanki bezsilności, niewiedzy i niepokoju o innych. Czuł się tak, gdy opuścił rodzinny dom, zastanawiając się, czy ojciec nadal katuje matkę. Potem pracował nad tym, by nie poczuć się tak już nigdy w życiu. O siebie umiał zadbać, o siebie nie musiał się martwić.
Ale teraz jego myśli pomknęły do siedzącego w Tower Clearwatera. Czyżby go wsypał? Daniel chciał w to wątpić, wbrew pozorom Kai miał swój honor. Czy to znaczy, że wpadł w kłopoty? A Maeve? Nie pojawiła się w Londynie pod swoją twarzą, ale co jeśli ten niemiecki pies wpadnie też na jej trop? Merlinie, co jeśli obserwował go jeszcze dłużej? Przy spotkaniach z Frances w ogóle nie dbał o ostrożność, nie miał powodu uważać przy tej niewinnej i niepodejrzanej o nic dziewczynie. Co, jeśli niechcący wciągnął w to szambo także ją?
Nie umiałby sobie tego wybaczyć.
Kiedy właściwie sam wpadł w to bagno? W czerwcu, w urodziny Ministra? Czy już w kwietniu, gdy spontanicznie i niezrozumiale dla siebie pomógł w kanałach małej szlamie? A może ktoś widział go w cyrku z Gwen? Czy ta ruda mugolaczka jeszcze w ogóle żyje?
Nagle uświadomił sobie, że uśmiech spełzł z jego twarzy i że spogląda na Friedricha z niemym niedowierzaniem. Spróbował wzbudzić w sobie gniew, zwalić osłupienie na karb oburzenia i wygiąć pogardliwie wargi.
Myśl, Wroński. Teraz to ty musisz wydobyć z niego informacje.
Nie był na tyle naiwny, żeby teraz zaatakować - jeśli Szwab naprawdę coś wie, to wiedzą też inni, to nie rozwiąże to jego problemów. W głębi duszy wiedział jednak, że jeśli Friedrich zagrozi jego
-Oszalałeś?! Za kogo ty się w ogóle masz? - parsknął, usiłując odgonić z głowy myśli o damach w opałach i wzbudzić w sobie sprawiedliwy gniew. Poza tym, po raz pierwszy tego dnia - szczerze
-Nawet śledzić porządnie nie umiesz - chyba, oby, bo jeśli śledził go dłużej niż dwa tygodnie to wszyscy mieli poważny problem -A rzucasz w twarz takie obelgi porządnym czarodziejom. Moja rodzina ma w sobie więcej czystej krwi niż twoja. - parsknął, choć nigdy nie interesował się historią Schmi..Schen...Schkogośtam. Znał za to na pamięć sagę o krótkiej przygodzie Wrońskich z polskim szlachectwem, o niechęci, jaką matriarchini rodów zaczęła darzyć mugoli nawet zanim to było modne.
-Odpowiem na twoje idiotyczne pytania, miejmy to za sobą. Mam poważniejsze rzeczy do roboty niż nieudolnych szantażystów z bujną wyobraźnią, czy kimkolwiek jesteś. Nie ze mną te numery. - warczał dalej, ze szczerym oburzeniem, tak jak warczałby przy takim oskarżeniu jeszcze kilka miesięcy temu. Gdy był niewinny.
obrona
Self-made man
Odruch wyciągnięcia pięści w ataku, zdawał się być silniejszym od niego. Pewnych obelg nie dało się wybaczyć. Mruknął z wyraźnym niezadowoleniem, gdy jego dłoń napotkała tarczę zaklęcia. Scheiß! Złość zasłoniła mu umysł, wytrącając ze scenariusza taką możliwość. Zapewne gdyby doszło do faktycznego starcia, nie poszłoby mu tak łatwo jak z częścią nokturnowych typków. Interesujące, doprawdy interesujące.
- Das Arschloch. - Mruknął, z równie niewinnym, promiennym uśmiechem który na jego twarzy wyglądał dziwnie. Odrobinę nienaturalnie, jakby twarz mężczyzny nie przywykła do podobnego wyrazu. Nie szczędził niemieckich przekleństw, nie szczędził oceniających spojrzeń zielonych tęczówek.
Ponownie obserwował.
Uważnie każdą, nawet najmniejszą zmianę, jaka pojawiła się na jego twarzy. Czyżby Wroński miał jednak coś na sumieniu? Uśmiech znikł z wąsatej twarzy, zastąpiony przez niedowierzanie. W tej jednej chwili nie wyglądał na kogoś, posiadającego w pełni czyste sumienie. Gdzieś, przez głowę przeszło mu, że zapewne powinien dokładniej się mu przyjrzeć. Wniknąć głębiej w temat, wyciągnąć na wierzch wszelkie, zamiecione pod dywan brudy… I sprawdzić znajomości.
Tak, powinien.
Nie był jednak jeszcze pewien, czy to zrobi. Odsunął na chwilę te myśli. Usta przyozdobił mu podły, wilczy uśmiech skrywający rozbawienie gdzieś w kącikach jego ust. Nie wiedział.
- Friedrich Schmidt, szmalcownik w służbie Czarnego Pana. - Przedstawił się, jakoby Wroński nie znał jeszcze jego imienia. Jego zawód z pewnością nie był mu znany. Nie sądził jednak, aby Wroński nie słyszał o tym, czyje miano wypowiedział z szacunkiem.
- Zauważyłeś mnie dopiero, kiedy chciałem, abyś mnie zauważył. - Mruknął, a wyraz kpiny zagościł na jego twarzy. Czy mówił prawdę? Ocena należała do Wrońskiego. Schmidt nie należał do laików w swoim fachu, spędzając w miejscach podobnych Noktornowi długie, długie lata. O tym jednak Wroński nie wiedział. - Jesteś pewien? - Spytał, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze, na wspomnienie rodziny. Nie drążył tematu. Miast tego, gdy Wroński przyznał chęci do współpracy, wskazał dłonią wyjście z zaułka.
- Zapraszam. - Ruszył za nim.
By mieć pewność, że ten zaraz nie zwieje.
| zt. idziemy do mnie.
- Das Arschloch. - Mruknął, z równie niewinnym, promiennym uśmiechem który na jego twarzy wyglądał dziwnie. Odrobinę nienaturalnie, jakby twarz mężczyzny nie przywykła do podobnego wyrazu. Nie szczędził niemieckich przekleństw, nie szczędził oceniających spojrzeń zielonych tęczówek.
Ponownie obserwował.
Uważnie każdą, nawet najmniejszą zmianę, jaka pojawiła się na jego twarzy. Czyżby Wroński miał jednak coś na sumieniu? Uśmiech znikł z wąsatej twarzy, zastąpiony przez niedowierzanie. W tej jednej chwili nie wyglądał na kogoś, posiadającego w pełni czyste sumienie. Gdzieś, przez głowę przeszło mu, że zapewne powinien dokładniej się mu przyjrzeć. Wniknąć głębiej w temat, wyciągnąć na wierzch wszelkie, zamiecione pod dywan brudy… I sprawdzić znajomości.
Tak, powinien.
Nie był jednak jeszcze pewien, czy to zrobi. Odsunął na chwilę te myśli. Usta przyozdobił mu podły, wilczy uśmiech skrywający rozbawienie gdzieś w kącikach jego ust. Nie wiedział.
- Friedrich Schmidt, szmalcownik w służbie Czarnego Pana. - Przedstawił się, jakoby Wroński nie znał jeszcze jego imienia. Jego zawód z pewnością nie był mu znany. Nie sądził jednak, aby Wroński nie słyszał o tym, czyje miano wypowiedział z szacunkiem.
- Zauważyłeś mnie dopiero, kiedy chciałem, abyś mnie zauważył. - Mruknął, a wyraz kpiny zagościł na jego twarzy. Czy mówił prawdę? Ocena należała do Wrońskiego. Schmidt nie należał do laików w swoim fachu, spędzając w miejscach podobnych Noktornowi długie, długie lata. O tym jednak Wroński nie wiedział. - Jesteś pewien? - Spytał, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze, na wspomnienie rodziny. Nie drążył tematu. Miast tego, gdy Wroński przyznał chęci do współpracy, wskazał dłonią wyjście z zaułka.
- Zapraszam. - Ruszył za nim.
By mieć pewność, że ten zaraz nie zwieje.
| zt. idziemy do mnie.
Getadelt wird wer schmerzen kennt Vom Feuer das die haut verbrennt Ich werf ein licht In mein Gesicht Ein heißer Schrei Feuer frei!.
Strona 19 z 20 • 1 ... 11 ... 18, 19, 20
Ślepy zaułek
Szybka odpowiedź