Wydarzenia


Ekipa forum
Ślepy zaułek
AutorWiadomość
Ślepy zaułek [odnośnik]10.03.12 22:59
First topic message reminder :

Ślepy zaułek

Opodal podniszczonej knajpy, gdzieś koło wiecznie nieświecącej latarni znajduje się wąska, pogrążona w mroku uliczka - uliczka zakończona wysokim, masywnym murem, którego to nie sposób przeskoczyć, na którego nie sposób się wspiąć, nawet przy pomocy drugiej osoby. Ludzie szemrają, iż to właśnie tutaj, wśród wiecznie zalegających śmieci i odpadków, kamiennych ścian budynków poplamionych czerwienią, swe spotkania odbywają podejrzane typki Śmiertelnego Nokturnu. Paserzy, nieszkodliwi przemytnicy, handlarze ziela wiedźm, czy i gorsi, zepchnięci poza margines społeczny recydywiści umiłowali sobie ów ślepy zaułek do załatwiania swych szemranych interesów, ubijania targów, załatwiania między sobą zatargów. Obowiązuje ich chyba jakaś niepisana zasada, gdyż zaułkiem tym potrafią się dzielić, potrafią nie wchodzić sobie w paradę - a przynajmniej w większości przypadków. Jedynie czasem znaleźć tu można jakiegoś nieboszczyka.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ślepy zaułek - Page 18 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ślepy zaułek [odnośnik]09.07.19 12:52
Zadrżała. A więc po to się tu zjawił? Aby ich zamordować? Podskórnie czuła to od chwili, w której wychynęła ze swojej komnaty i ujrzała Drew w progu ich domu. Domu, który nigdy chyba nie był jego domem, bo ileż razy dawała mu do zrozumienia, że wcale nie chce go w nim widzieć, że lepiej byłoby im bez niego? Nie zdążyła udzielić nieznajomemu odpowiedzi, bo zaatakowało ją robactwo.
Nie chciała już słyszeć, nie chciała widzieć, pragnęła jedynie, by to wszystko się skończyło. By okazało się to jedynie złym snem, najgorszym koszmarem, z którego nie potrafi się wybudzić. Mogłaby się uszczypnąć, ale po co, skoro robactwo kąsało boleśnie jej skórę, wpełzało do dziurek nosa, ust i uszu, czuła je na sobie wszędzie, coraz boleśniej, ich dotyk prawie parzył. Nie mogła nawet łkać z ustami pełnymi robaków, uniosła dłonie do uszu, próbując je zasłonić, ale i tak usłyszała kroki. Wypowiedziana głosem syna inkantacja zmusiła panią Macnair do rozchylenia powiek, ale oślepiło ją zielone światło; naprawdę to zrobił, musiał ich nienawidzić tak, jak nikogo innego. Drew, chciała powiedzieć, ale nie mogła. Otworzyła usta, wpełzł do nich robak, a wychynął ostatni oddech. Wątła kobieta osunęła się na ziemię bez życia i sił, po prostu martwa.
Nie zapadła jednak cisza, bo Augustus miotał się pod ścianą, trafiony kolejnym, jeszcze brutalniejszym zaklęciem. Czar syna rozerwał jego narządy wewnętrzne, wyrwał z ust krzyk, pod skórą pojawiły się liczne, bordowe wybroczyny. Wiedział już, że umrze, że jeszcze tylko kilka chwil - wolałby, aby tak było. Gdzieś w głowie głupca zaczęła świtać myśl, że Drew większą satysfakcję sprawi torturowanie go, odpłacenie się za wszystkie krzywdy, które mu uczynił. Czy je zrozumiał? Chyba nie potrafił zrozumieć. Ludzie pozostają ślepi na własne błędy, kiedy są przekonani, że postępują słusznie - albo wcale nie chcą ich dostrzec.
- Zaczekaj - wyharczał Augustus, krztusząc się własną krwią; czerwone strużki popłynęły z kącików ust. Lewą ręką, w której nie miał połamanych kości, sięgnął po różdżkę; nie mógł nią czarować, nie miała mocy. Przytknął jedynie jej koniec do własnej skroni, mrużąc oczy, drżał przy tym z wysiłku. Po chwili zmaterializowała się srebrno-błękitna wstążka, jego wspomnienia. - Weź je. Zajmij się nią - wydusił z siebie ostatkami sił, czując, że go opuszczają. - I skończ to już - poprosił błagalnie, pragnąc, by ból w końcu ustał - a wiedział, że innego końca już nie będzie.


I show not your face but your heart's desire
Ain Eingarp
Ain Eingarp
Zawód : Wielość
Wiek : nieskończoność
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
I show not your face but your heart's desire.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Ślepy zaułek - Page 18 3baJg9W
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f47-sowia-poczta https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f55-mieszkania http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]20.08.19 23:40
Czym tak naprawdę były błędy? Czym tak naprawdę było szeroko rozumiane pojęcie „zła”? Czyż to przeważnie nie o takowe opierały się wspomniane, negatywne czyny niosące za sobą przykre konsekwencje? Podobnie jak bezkresne były granice poglądów i idących za nimi idei, tak samo rozległe były horyzonty postrzegania dobra – każda jednostka widziała to na swój sposób, w indywidualnie ułożonej hierarchii. Rzecz jasna pozostała kwestia podatności na sugestie, płynięcia z nurtem społecznej propagandy tudzież chowania się pod skrzydłami silniejszej persony władającej znakomitą sztuką perswazji. Nic nie było jednoznaczne, nie przyszło jeszcze nikomu spisać na kartkach ksiąg pewnych i popieranych przez wszystkie pokolenia definicji, dlatego uzależniania ich od własnego ja było pierwszym oraz najbardziej rażącym w oczy błędem.
Wbrew wszelkim pozorom i niuansom szatyn nie był w owym temacie ograniczony, a przynajmniej za takiego się nie uważał. Wychodził z założenia, że każdy człowiek miał prawo do podejmowania własnych decyzji – co wiązało się z odwagą – oraz kształtowania indywidualnego światopoglądu na podstawie nie tylko doświadczeń, ale i nauki. Wiedza była potęgą nieokiełznaną, najgroźniejszą, a zarazem najbardziej trudną i wymagającą w jej zdobywaniu, ale to właśnie ta przepełniona okowami droga pozwalała wyjść poza obręb przeciętności. To właśnie ta ścieżka ustanawiała cele, kreowała wizje przyszłości, spojrzenie na drugiego człowieka, a ceną za jej przejście była odpowiedzialność jaką należało ponieść przy każdym kolejnym zakręcie. Brzydziła go słabość i tchórzostwo, jednak rozumiał, iż w podobny sposób mogli żyć inni i tym samym musieli ponieść za to konsekwencje, bowiem czyż nie była to kwestia ich wyboru? Świadomej decyzji? Mu również przyjdzie stanąć twarzą w twarz z tymi, którzy będą rozliczać go z jego własnej postawy i tylko los miał zadecydować kiedy przyjdzie na to odpowiednia pora.
-Błędem jest tylko fakt, że odwlekałem to w czasie.- zerknął na Ramseya i uśmiechnął się perfidnie. Co czuł gdy zabił po raz pierwszy? Siłę, władzę i nietypową moc, która zdawała się wypełniać nie tylko jego, ale i różdżkę – z każdą chwilą, coraz intensywniej. Mimo wszystko nie tego oczekiwał; pustka nie wypełniła się pragnieniem rozlewu krwi, morderczą chęcią odnalezienia kolejnej ofiary. Czyżby jednak oszukiwał sam siebie, iż tak naprawdę nigdy nie poznał zapachu śmierci? W końcu widział ją, obserwował niejednokrotnie maszerujące do czeluści dusze, ale żyjąc w przekonaniu posiadania czystych rąk odrzucał myśl, że była to tylko i wyłącznie zasłona dymna przed własnymi czynami. Zabijał, jego klątwy zabijały, więc chwila, kiedy zrobił to za pomocą własnej różdżki, rozmyła tą wyimaginowaną barierę dobitnie obnażając prawdę – nie od dziś był mordercą. Od dziś miał jedynie pozostać sędzią własnej rodziny, własnych rodziców. Nawet przez moment nie żałował.
Obserwował jak z matki uchodziło życie, wpatrywał się w jej coraz bledsze lico oraz opadające powieki. Wiedział, że miała już nigdy nic nie powiedzieć oraz nic nie zrobić – lecz czy tak naprawdę w ciągu całego swego życia zrobiła cokolwiek? To już nie było jednak istotne, jej ciało pozostało na chłodnej posadzce, lecz dusza odeszła w nieznane nikomu miejsce i tam dopiero mogła dostać odpowiedź na nurtujące ją pytanie – dlaczego.
Słowa Augustusa nie wiedzieć z jakiego powodu zwróciły jego uwagę. Być może był to brak jadu, którym tak intensywnie karmił go od chwili przekroczenia progów parszywego mieszkania? Szatyn wiedział, że on umiera i z pewnością jego ojciec również był tego świadom, bowiem nagła zmiana mogła sugerować tylko jedno – prośbę o litość tudzież wysłuchanie. Gardził nim, gardził jak nikim innym, więc nie zamierzał spełniać żadnych jego próśb, lecz to co powiedział w połączeniu z srebrnoszarą nicią wydostającą się z jego skroni wzbudziło jego ciekawość. Co było na tyle ważne, iż desperacko chciał mu to przekazać? Kim do cholery miał się zaopiekować? Ściągnął brwi rzucił krótkie spojrzenie Ramseyowi, po czym ruszył w kierunku wysokiej, obskurnej szafy i otworzywszy drzwi wyciągnął małą, pustą fiolkę. Był przekonany, iż żadne przedmioty nie zmieniły swego położenia i jak widać miał rację. Nie zwlekając podszedł do Augustusa by podsunąć naczynie, które wolno zaczynały uzupełniać wspomnienia. Zagrożenie z jego strony już dawno ustało, dlatego bez żadnych skrupułów postanowił się zbliżyć – był nader słaby, aby rzucić jakiekolwiek bardziej wymagające zaklęcie.
Nie spojrzał nawet na jego twarz, gdy zabrał fiolkę i zamknął ją szczelnie. Zapewne nie zachowałby się w podobny sposób, jakby kiedykolwiek miał okazję słyszeć podobny ton ojca – on faktycznie chciał mu coś przekazać, był tego pewien. Jeśli jednak miał po raz kolejny zawieść się to nie zmieni to nic, dosłownie nic, albowiem i tak wszystko co miało runąć już dawno to zrobiło.
-Na nas już pora.- rzucił w kierunku towarzysza, a następnie ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Zastanawiał się jeszcze chwilę, czy ulżyć cierpieniom Augustusa odpowiednim czarem, ale doszedł do wniosku, iż zasłużył na dłuższe tortury. Nie mógł się ruszyć, był na granicy śmierci, więc tylko czas miał zadecydować ile jeszcze oddechów będzie musiał wykonać nim nadejdzie błogi odpoczynek. Wszystko pozostawił w rękach losu – a ten staremu Macnairowi nigdy nie sprzyjał.
Dobranoc.

/zt




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]02.12.19 0:15
27 luty 1957 roku
Miasto powoli zaczynało kryć się pod płaszczem mroku, który zniewalał swą enigmą. W niepewności sekretów wszystko mogło się wydarzyć, nadając temu niebywały ton niejasności, od której Lisbeth zdawała się być uzależniona, jakby było to piękniejsze od normalności, jaką skąpane były umysły dziewcząt w jej wieku.
Od zawsze prześcigała wielu w swej przebiegłości, lecz dzisiaj poszukiwała jedynie iluzji spokoju, którego nie zaznała od wielu dni. Podświadomość dręczona była poprzez cudaczność wizji. Twarze zlewały się w parszywy obraz zawiłości, a ból powoli przenikał w głąb meandrów żył. Pojawiające się po raz pierwszy od dawna widzenia były inne, mniej jasne, dlatego też panna Borgin na własną rękę poszukiwała odpowiedzi na niezadane jeszcze pytania.
Matka nie żyła, więc i te mogłyby nigdy nie paść, gdyby nie chora potrzeba zrozumienia.
Nielogiczne, wyzbyte z sensu, którego jasnowłosa tak intensywnie pragnęła.
Chaos spętał duszę ukrytą w pierścieniach żebrowych, nadając młodej czarownicy hermetycznej nuty pogrążonej w otchłani własnych wyobrażeń.
Kroki stawiała pewnie. Szybko. Wodząc wykończeniem grafitowej sukni po zabłoconych uliczkach. Kaptur przysłaniał pole widoku, przez co nie ujawniała swej tożsamości postronnym, jakby z obawy, że zostanie rozpoznana. Nazwisko Borgin nie cieszyło się szczególnie serdeczną renomą, nawet tutaj. Nie patrzyła na twarze znikających w budynkach ludzi. Transakcja musiała dojść dzisiaj do skutku, bowiem niczego nie pragnęła bardziej, jak kolejnego elementu skomplikowanego dzieła, nad którym pracowała od miesięcy. Dłonie zaciskały się w pięści, kiedy to starała się w labiryncie ulicznych korytarzy dotrzeć do parszywego zaułka. Już tak niewiele brakowało, by zakosztować słodyczy tętniącej w oczywistości kamienia szlachetnego. Była znana w wąskim gronie, wszak zaklinaniem przedmiotów parało się niewielu. Typy spod ciemnej gwiazdy łapiące jej spojrzenie w podrzędnych pubach, do których wchodziła z przypadku czy też pojawiający się na klatce schodowej kamienicy, którą zamieszkiwała; nie było podziału na kobiety i mężczyzn; ona sama uważała, że jedynie ułatwia egzystencje tym, których życie poskładało się w niepasujące ze sobą puzzle.
Serce zakołowało w piersi, silnie dudniąc, gdy to oczekiwała na handlarza. Spóźniał się. Nie pojawiał o wyznaczonej porze. Irytacja zaczynała przyćmiewać rozsądek. Mimowolnie różdżka wysunęła się spod szerokiego rękawa płaszcza, by ostatecznie osiąść pewnie w drobnej dłoni Lisbeth. Gniew powoli wypalał w niej poczucie spokoju – któż lubi być wystawiany przez swych dostawców?
Szelest sprawił, że odwróciła się zza rogu ściany, która okraszała efemeryczność sekretów zaułka, zaś koniec różdżki mimowolnie znalazł się na wysokości twarzy (nie)oczekiwanego gościa. Patrzyła na niego, doskonale rozpoznając rysy oblicza, którego nie zdołała widzieć przez ostatnie tygodnie, być może – nawet i miesiące.
- Proszę, proszę… Los okazał się niezwykle łaskawy… – wypowiedziała ów sentencje głośniej, by pojął sens, wszak niewiele razy udało im się zetknąć w sposób inny, aniżeli ten owiany spontanicznością. Drewno przedłużające smukłą rękę pozostało na wysokości twarzy mężczyzny, asekuracyjnie, trochę zapobiegawczo.
Nieufność była bowiem domeną ludzi mądrych.
Lisbeth Borgin
Lisbeth Borgin
Zawód : zaklęta w mroku Nokturnu
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Actus hominis, non dignitas iudicetur
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7869-lisbeth-borgin https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]05.12.19 14:19
Nad Londynem zgromadziły się ciemne chmury.
Aleja Śmiertelnego Nokturnu nagle zaczęła mniej odstawać od świata, w którym się znajdowała. Zbieranina czarnoksiężników, morderców, złodziei wytaczała się coraz chętniej na Pokątną, na ulice Westminister. Może było też zupełnie odwrotnie. To ciemność, sącząca się z samego Ministerstwa Magii zalewała dzielnice, jedna po drugiej, zajmując kawałek po kawałku jaśniejącego w blasku księżyca wilgotnym, zimowym bruku. Mnożyły się zaginięcia, zniknięcia, wyjaśnione-niewyjaśnione śmierci, a raczej wypadki i zdarzenia, których oficjalnie nie wiązano ze zmianą władzy ani symbolem węża w czaszce na niebie. Rosło poczucie zagrożenia i strachu, a jednocześnie siły, bezkarności i swawoli. Nastawał świt nowych czasów. Dni, w których tacy jak on nie musieli się dłużej ukrywać przed sprawiedliwością, której samodzielnie zmieniali definicję z każdym popełnionym czynem. Patrzyli organom ścigania prosto w twarz, uśmiechając się krnąbrnie, kpiąc sobie z ich bezradności.
W jego krokach nie było więcej pewności niż wcześniej, a jednak tak jak zwykle, brakowało w nich ogłady i przezorności. Śnieg skrzypiał pod butami, choć zamiast urokliwej bieli przybierał rozmaite odcienie szarości i brązów. Zmieszany z sadzą, opadającą z gęsto dymiących kominów, starą krwią i kurzem przypominał zaschnięte błoto. Mówili, że było zimno. Styczeń i luty zaskoczyły Anglię serią ponadprzeciętnych mrozów, jakich dawno nie wiedziano na Wyspach, nawet podczas szalejących anomalii. Jego rozgrzane ciało, które rzadko cierpiało na doskwierające poczucie chłodu chronił jednak gruby, czarny płaszcz, a schowane w głębokich kieszeniach dłonie — skórzane rękawiczki. Pomimo szczypiącego policzki mrozu jego twarz pozostawała blada, pozbawiona naturalnych rumieńców, a oczy mieniące się barwą stali zdawały się jeszcze jaśniejsze i bardziej przenikliwe, mimo nadchodzącej wielkimi krokami nocy.
To była pora, w której do życia budziły się potwory. Ale nie tu. Tu grasowały przez całą dobę, wystarczyło tylko uważnie się rozejrzeć. Poukrywane w zakamarkach, spelunach, kamienicach, czyhając aż biedna, niewinna owieczka zabłąka się tu przypadkiem, myląc przejście na Pokątnej.
Zobaczył ją dokładnie tam, gdzie spodziewał się ją ujrzeć, niezaskoczony jej obecnością wypełnioną niecierpliwym oczekiwaniem. Gdyby tylko jej życie było ponadprzeciętnie cenne, osobiście istotne może pokusiłby się o przewrócenie oczami, mając przed sobą obrazek skrytej w cieniu kobiety o wątłej, delikatnej posturze. Ciemny strój przysłaniał jej eteryczność, dodawał nienaturalnej ciężkości lekkim, zmysłowym ruchom, otaczał woalem tajemnicy. Ale nie mogła go zwieźć podobnymi pozorami; nawet w parcianym worku widziałby ją dokładnie tak samo, jak zawsze. Jej reakcja jednak była godna podziwu, gdy nieoczekiwanie zbliżył się, idąc nie brzegiem, a środkiem alejki. Nie zatrzymał się na widok wyciągniętej w groźbie różdżki. Zdjął jedną z rękawiczek i wyciągnął papierosy, by zwolnić, a w końcu zatrzymać się bliżej muru, obchodząc ją nonszalanckim krokiem dookoła.
— Co za niezwykłe spotkanie, nieprawdaż?— spytał, jakby było w tym spotkaniu coś przypadkowego, a jednak jego głos pozbawiony był emocji. Wybrzmiał w nim jedynie teatralny entuzjazm. — Któż by to przewidział.
Włożył Stibbonsa między wargi, a jednym pstryknięciem palcami odpalił, spoglądając w końcu na nią, w ciemności słabo widoczną, ale nie potrzebował światła, by móc wyobrazić sobie jej twarz i minę, jaka się na niej wymalowała. Rozpoznał to po głosie.
— Ślepy zaułek to jedno z najgorszych miejsc, w jakich mogłabyś się znaleźć — przypomniał jej, spoglądając na wciąż wyciągniętą różdżkę. Ale jej kraniec na wysokości swojej twarzy to za mało, by mu zaimponować przezornością. — Wystarczyłby jeden sprawny cios, by cię ogłuszyć; jedno,  b a n a l n e  zaklęcie, by wytrącić z równowagi. Jesteś tu sama — zauważył trafnie, sądząc dotąd, że jako mieszkanka Nokturnu ceni sobie raczej ostrożność niż brawurę, a wybór miejsca spotkania sugerował raczej głupotę.
Zaciągnął się papierosem powoli, stojąc prosto przed nią. Małą, uroczą Lisbeth o niebezpiecznej iskrze w orzechowych oczach.  
— Nie przyjdzie — ten mężczyzna, na którego czekała. Powiedział to po dłuższej chwili milczenia, w której pozwolił jej na ponowną ocenę sytuacji i opuszczenie różdżki; choć darzenie go jakimkolwiek zaufaniem było olbrzymim ryzykiem. Powinna wiedzieć, że czeka nadaremno. Nie spotkają się. Ani teraz ani nigdy więcej.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Ślepy zaułek - Page 18 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]06.12.19 21:31
Ironią ich spotkań był fakt, że nigdy nie była w stanie przewidzieć nagłego powrotu.
Nigdy bowiem – nie pozwoliła mu, ba!, nie chciała, by przekraczali umowne granice, tak bardzo nienazwane słowami. Wodziła go, chełpiąc się w swej aurze niejednoznaczności, wszak potrafił być krok przed nią? A może dwa? Nie.
Nigdy mu na to nie pozwalała, ukrywając się przed światem, gdy ten stawał się nie do wytrzymania. Wyobrażenia były złudne, pogrążające ich w niebycie nieoczywistym, lecz Lisbeth Borgin musiała skrywać feerię tajemnic, która wypalały w jej żyłach bielmo przeszłości. Pamięć o matce. Wspomnienie o ojcu. Tęsknota za bratem. Wszystko kumulowało się w cudaczność emocji, które przelewała w swej samotni, kierując się jedynie egoistyczną pobudką, która przerodziła się w realną zachciankę.
I tym razem było podobnie, kiedy to czekała na mężczyznę, który miał ofiarować jej niebywały przedmiot. Potrzebowała go w eksperymencie, lecz ten odciągała w czasie, gdy coraz częściej utwierdzała się, że to doskonałość winna wyjść spod jej palców, a nie pozorne dzieło, którego nie zdoła ofiarować jemu. Obsesja przyćmiewała zdrowy rozsądek, dlatego też pod osłoną nocy czuła się pewniej, przemierzając to kolejne uliczki, zmagając się z ciemnością, która spowijała miasto. Tęczówki czasami osiadały na mijanych ludziach, a strach nie zatrwożył sercem. W iluzji nocy przyjmowała naturalną pozę, bo czy to nie w mroku odnajdywali się najlepiej ludzie zbłądzeni?
Przekleństwo daru bywało pomocne, ale ona im bardziej uciekała od czyjegoś towarzystwa – ta osoba tym częściej pojawiała się w jej otoczeniu, przez co musiała tłamsić w sobie wizje. Pamięć o Ramseyu bywała złudna; powracał, choć nie był człowiekiem, który był w stanie pozostać w szarawej codzienności. Błąd? Ona w rozmyślaniach nie przywodziła wizji otulonych jego osobą, dlatego z taką skrupulatnością podejmowała się walki z fantasmagorią umysłu.
Próbowała oszukać siebie?
Serce zakołowało w piersi, gdy ich spojrzenia skrzyżowały się w jednej linii. Uśmiech wykrzywił spierzchnięte wargi, a różdżka nie została opuszczona choćby na milimetr. Przezorna w prostocie, zagubiona w oczywistościach. Słysząc słowa mężczyzny, poddała się bez walki; doprawdy, Mulciber zapomniał, z kim przyszło mu się mierzyć?
- Wydaje mi się, że pewne rzeczy pozostaną dla ciebie na zawsze oczywistością – odparła, nieco kąśliwie, przepełniając jadem każdą sylabę, która opuściła krtań. Schowani pod osłoną iluzorycznej kreacji wieczoru, przybierali maski. Pogrążali się w dyspucie rozkosznej, nieco groteskowej, nadal próbując zarysować swą pozycję. Przypomnieć o tym, co się już zdołało wydarzyć.
- Powinnam to interpretować jako skrytą troskę czy raczej groźbę? – w głosie zawibrowała nuta rozbawienia, lecz nie tego przesyconego żartem. Opuściła dłoń, by zaraz potem zrobić krok do przodu. - Bardzo nie lubię, kiedy próbujesz pouczać mnie i rozliczać z decyzji – kontynuowała, zaraz potem obracając się do niego plecami. Nie musiała patrzeć, by znać reakcję. Od miesięcy (może lat) zdążyła nauczyć się pojawiających wokół oczu zmarszczek, krzywizn okraszających uśmiech, podobnie zresztą było z ukrytymi emocjami w tęczówkach, gdy wypowiadał kolejne sentencje.
- Pewne interesy najlepiej robi się po zmroku, a skoro sowa nie zapukała w me okno, oznaczało to ni mniej ni więcej, że  nie zagraża memu zdrowiu nic, czyż nie? – rzuciła od niechcenia. Owszem, z pewnością nie ująłby pergaminu, by napisać kilku słów o niebezpieczeństwie, lecz po co zjawił się on, skoro oczekiwała innego mężczyzny?
Dzisiaj, Ramsey Mulciber, nie był tym, którego dziewczęce serce pragnęło widzieć.
- Mówisz to z niebywałą pewnością – stwierdziła, wyciągając dłoń w jego stronę, by poczęstował ją papierosem. Irytacja powoli przyćmiewała zdrowy rozsądek. - Co się wydarzyło?
Zatem wiedział.
Wiedział więcej, aniżeli powinien.
Lisbeth Borgin
Lisbeth Borgin
Zawód : zaklęta w mroku Nokturnu
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Actus hominis, non dignitas iudicetur
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7869-lisbeth-borgin https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]09.12.19 14:45
— A cóż mogłoby mnie zaskoczyć?— spytał z rezygnacją, częściowo zdumiony jej zdziwieniem, złośliwością przeciekającą pomiędzy słowami, którymi pluła z takim jadem, taką zaciekłością. Nie odrywał od niej spojrzenia — w przeciwieństwie do niej, przepełnionego całkowitym spokojem. Ona nie mogła go zaskoczyć. Niczym zadziwić. Był wewnętrznie pewien, że znał każdy dźwięk wypowiadanej sylaby, każdy ruch i każde spojrzenie. Gotów na wszystko, co mogła mu zaserwować, zademonstrować samą sobą. Podchodził do niej z cierpliwością starszego brata, choć nikt nie chciałby go za takowego uważać, tych, których miał, już dawno nie żyli. Patrzył na nią też ze zrozumieniem, jakby tłumaczył sam sobie jej zachowanie brakiem doświadczenia, butą naturalną dla jej wieku, pochodzenia — choć sądził, że już teraz mogła być rozsądniejsza. Wolałby, aby uczyła się na cudzych błędach niż swoich własnych, by znacznie szybciej osiągała wymarzone ideały i chwytała po to, co było jej dane, zamiast odwlekać to w nieskończoność — po co, dlaczego. Mając takich nauczycieli u boku jak on mogła osiągnąć więcej w znacznie krótszym czasie. Ale wolała się buntować, demonstrować twardy charakter. Walka z nią była bezcelowa, starcie — z góry przesądzone. Sądziła, że ma szansę wygrać, dobrze, myślał pobłażliwie, oddając w dzierżawę pałeczkę pozornej kontroli. Jak spadać to z wysokiego konia, upadek jednak okaże się dla niej niezwykle bolesny. — Troskę, oczywiście — powiedział, uśmiechając się pogodnie, życzliwie i uprzejmie. Bywał czarujący, nie miał z tym najmniejszych problemów. — Zależy mi tylko na twoim bezpieczeństwie, Beth. — Podobnie jak z kłamstwem, które było trudno odróżnić od prawdy, kiedy sączyło się z jego ust. Nie czuł względem niej troski, nie brał za nią żadnej odpowiedzialności. Była kobietą, do tego delikatną — sądził, że trudno byłoby jej poradzić sobie samotnie w tym świecie — ale za to inteligentną i z wielkim potencjałem. Jej dar, jej znajomość run, pochodzenie, rodzina, z której się wywodziła mogły przynieść mnóstwo korzyści. Była interesująca. Na tle tych wszystkich nudnych i bezbarwnych dziewcząt jawiła się pięknością odznaczającą w natłoku bezkształtnej brzydoty. Mogła daleko zajść, ale potrzebowała właściwej ścieżki; dziś łatwo było z niej zboczyć. Zbyt łatwo.
Westchnął cicho i zaśmiał się rozbawiony jej poczuciem humoru.
— Czego jeszcze nie lubisz, panienko Borgin? Daję słowo, nie mam przy sobie nawet skrawka pergaminu i kałamarza, ale odnotuję to sobie w pamięci na przyszłość.— odpowiedział jej i przyłożył dłoń do piersi, lekko pochylając głowę, w geście szczerego oddania i najlepszych intencji. Nie miała na to wpływu, ale chciał, aby sądziła inaczej. Wolność była jedynie ułudą, na którą nie każdy mógł sobie pozwolić, a im szybciej zdawał sobie sprawę z sytuacji tym był mądrzejszy. A ona wydawała się mądra. Była kimś, kto szybko mógł słabości przekuć w siłę, jeśli tylko mógł; wykorzystać techniki manipulacji mężczyznami, ale do tego musiałaby nauczyć się rozpoznawać ich potrzeby, a później dać im to, czego potrzebowali. Lub przynajmniej przedsmak. Opór generował nacisk. Niezmiennie. — Dbam o twoje bezpieczeństwo. Twoja matka, by tego chciała — napomknął, zupełnie niewinnie, po czym zaciągnął się papierosem powoli i głęboko, zatrzymując na niej spojrzenie szarych i zimnych oczu. — Moja relacja z przyszłością to jedno, twoja przezorność to co innego. — Trzecie oko nie otwierało się wtedy, gdy tego chciał. Nawet kiedy spoglądał w swoje zwierciadło, które pozwalało mu uchylić rąbka tajemnicy. Karty nie zawsze odpowiadały na pytania; nie jemu, nigdy nie opanował tych technik perfekcyjnie, a gwiazdy miały swoje tajemnice. Ale w prognozie zawsze pomagał rozsądek i najzwyklejsza analiza sytuacji. Powietrze wraz z białym dymem wypuścił nosem.— Mówisz tak, jakbyś mnie nie znała — sparafrazował drażniąco jej własne słowa; unosząc przy tym brew. Prowokował, czekał, aż straci kontrolę, pęknie, złamie się i ulegnie gromadzącym emocjom. Ale i tu daleki był od prawdy. Nie znała go przecież wcale. To co zdołała poznać, podobnie jak matka, było skrupulatną grą.
Wystawił przed nią pudełko z papierosami, zgodnie z jej życzeniem częstując ją jednym z nich.
— Zażywa kąpieli w Tamizie. Pogoda się poprawiła, śmiałbym rzec, że czyni to dla zdrowotności, ale to niemałe nadużycie.— Strzepnął popiół i cofnął się, opierając plecami o zimną, nierówną ścianę. Czuł ziąb od muru, ale nie sprawiało to żadnego dyskomfortu. — Nie żyje. Mieliśmy pewne niezałatwione sprawy.Ja i on, ona nie miała tu nic do rzeczy. — Ale chyba miał coś dla ciebie. Coś cennego?— spytał, unosząc brew i przyglądając jej się podejrzliwie. — Miałaś coś dla niego zakląć, nie mylę się? Jak ci idzie nauka?– Bo do osiągnięcia poziomu mistrza wciąż było jej daleko.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Ślepy zaułek - Page 18 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]15.12.19 23:21
Uśmiech wykrzywił wargi Lisbeth, która spoglądała na Ramseya z przekornością, podobnej do tej, która ofiarowała mu za każdym razem, gdy pojawiał się na poddaszu jej mieszkania. Przekorność zdawała się królować między nimi, gdy to – jakże niewinne – dziewczę, dopuszczało się poufałości godnej najbardziej wymyślnych tajników relacji damsko-męskich, ale…
To nadal było ledwie kłamstwem, wszak od szczerości stronili oboje.
Uzależnieni od matactw kierowanych w podświadomości.
Ciemne tęczówki osiadły na twarzy mężczyzny, linia krzywizn wargowych zniknęła, a złość powoli roztaczała toksynę w meandrach żył. Obserwowała go, łaknąc szczerości, której nie zdołał jej nigdy ofiarować, pozostając obłudnym, a ona w tej kreacji, którą tworzył – stała się marionetką iluzji; potrzeb zyskanych na miarę własnych fantazji.
Uczyniła krok w przód, potem następny i kolejny, by wreszcie się z nim zrównać. Oddech ulatywał spomiędzy spierzchniętych warg, dłonie skryte były w połach płaszcza, podobnie jak różdżka, która znalazła odpowiednie miejsce, by nie stanowić już fałszywej broni. Serce uderzało w nierównomiernych uderzeniach, natomiast sama pannica Borgin pozostawała nieokreślona w pozie, jaka zapewniała jej niejednoznaczność. Ileż to razy stroniła od obecności Mulcibera? Jak często odmawiała sobie przekroczenia narzuconych barier, które wyzwalały w niej dwojakie uczucia?
Strach; strach był tym czego się lękała najmocniej, lecz nie przed nim.
Fantasmagorie brukające umysł młodej czarownicy wielokrotnie bywały okrutniejsze od tych, których doświadczała, gdy druga osoba nie znaczyła nic, a on? Kim był w obliczu swej fałszywości?
- Ofiaruj mi jeszcze jedno, równie piękne kłamstwo – wyszeptała, rozchylając powoli usta, które znajdowały się tak blisko jego. Nie ufała mu na tyle, by wierzyć w okraszone przez parszywe emocje sentencje. Mówił wszystko, czego pragnęła słuchać, a czego nie zasłyszała przez ostatnie lata od ojca, brata nie widziała zbyt długo, by pamiętać jego twarz i frazy, którymi mógł ją raczyć. Och, ironio. Zawsze zjawiał się w chwilach, w których nie chciała go oglądać, stroniąc od zeń, jak gdyby piastował rolę największego z parszywców kobiecego żywota.
Nie – ona sądziła, że jest zdolna do takich myśli, lecz ludzie jego pokroju zdawali się być bliżsi.
- Nie kpij ze mnie i nie wracaj do pamięci o niej – warknęła przez zaciśnięte zęby, zaraz potem odpalając papierosa, którym zaciągnęła się z rozkoszą. Przyjemność wypełniła meandry żył, a bliskość Ramseya powoli zaczynała palić, jak wszelkie klątwy, które nałożyła przez ostatnie miesiące. Odsunęła się więc, nie mogąc zdzierżyć nuty szaleństwa – z jaką to skrupulatność przypominała o barierach; głupia, po stokroć głupia – ustaliła je sama, a honorowość, jakże wzniosła cecha, nie dopuszczały, by ugięła się pod ciężarem niestosowności.
Słowa mężczyzny wbiły ją jednak w osłupienie. Nie dała po sobie poznać, że dopuścił się ów czynu, do którego ona zdolna nie była. Magia, którą się kierowała przy nakładaniu najwymyślniejszych anatem.
- Właśnie dlatego pytam, bo choć możesz pozostawać zagadką, a ja mogłabym dostać wszystko, czego chciałabym na pstryknięcie palców – nie czynię nic, by los okazał mi łaskęchcę, żebyś dał mi to w s z y s t k o sam. Świadomie.
Nie uraczyła go jednak tymi słowami, pozostawiając w słodkiej efemeryczności niewiedzy.
Wysłuchała padających zdań, nie dowierzając, że ktoś po raz kolejny stanął na drodze do zaznania ukojenia za dawne przewinienia. Jak mógł? Jak śmiał?
- Robisz to celowo czy wiesz, po co przywiózł ten konkretny przedmiot właśnie mnie? – zawyrokowała, nie chcąc słyszeć tłumaczeń. Artefakt zdawał się przemknąć koło drobnych dłoni, tak spragnionych wymierzenia kary. - Mylisz się, to nie on był moim klientem… – przyznała, wszak Lisbeth nie zależało na ukrywaniu i czynieniu z tego tajemnicy. Oboje byli świadomi, że magia, którą się parała była niebezpieczniejsza od czegokolwiek, bo zakrawała nie tylko o czarną magię – mogła rykoszetem odbić się względem nakładającego. - Brakuje mi jednego elementu składowego, którego mnie pozbawiłeś, więc kolejną ofiarą staniesz się ty – stwierdziła z pełną powagą, mimo iż nie była zdolna do dopuszczenia się takiego czynu. - Byłoby to okrutne, czyż nie?
Lisbeth Borgin
Lisbeth Borgin
Zawód : zaklęta w mroku Nokturnu
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Actus hominis, non dignitas iudicetur
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7869-lisbeth-borgin https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]16.12.19 20:49
Rozedrgała powietrze między nimi kiedy wykonała pierwszy krok w jego stronę. Powoli, stopniowo i jakże śmiało zawłaszczała dla siebie całą przestrzeń. Bruk, na którym stała, światło, które ledwie przemykało tańczące po jej ramionach i plecach, powietrze, którym oddychał i on. Nie drgnął nawet, kiedy to uczyniła, niczym posąg, nieruchomo stojąc w tej samej pozycji, z tak samo utkwionym w nią spojrzeniem. Nie drgnęła mu powieka; jedynie rozszerzające się źrenice przez czyniły go wciąż żywym przez tą jedną krótką chwilę. Tylko tlący się między palcami papieros i ulatujący z niego dym nadawały temu obrazkowi poczucia upływu czasu, który ona wprawiła w ruch. On zatrzymał się na moment, zastygł.
Strach miał to do siebie, że cuchnął na kilometr, a on ze wszystkich zmysłów najlepiej wykształcony miał przecież węch.
Przekrzywił w końcu głowę na lewą stronę, kiedy stanęła blisko — dla niego to wciąż była odległość do pokonania; dystans. Nie miewał z tym problemu. Znał zasady, panujące obyczaje i przyjęte normy, szczególnie w wytwornym świecie, którym się wychował; tak sądził przynajmniej. Nie respektował ich, lekceważył, nie praktykował we własnej, mrocznej, ponurej i zjełczałej codzienności. Jej bliskość nie była drażniąca; choć wyczuwał w niej nerwowość. Dziwną, trudną do określenia — przekraczała właśnie granice? Zbliżała się do nich? Postępowała wbrew sobie? Nie była kobietą wyzbytą ze wstrzemięźliwości. Pozostawała podlotkiem. Świadomym swoich atutów, kobiecości, atrakcyjności i aury tajemniczości, ale wciąż doświadczającym, nie doświadczonym. Poszukiwała wrażeń, emocji — podobnie jak i on. Ale czy zdawała sobie sprawę, jaka przepaść ich dzieliła w procesach poznawczych?
— Powracam do niej wyłącznie z szacunku — odpowiedział jej; na pierwsze, czy drugie? Uniósł brew i uśmiechnął się sardonicznie, spuszczając wzrok z jej oczu na usta, które mogłyby szeptać słodkie, czarnomagiczne inkantacje. Wyzwanie, prowokacja. Chciała więcej, nic więcej nie mogła jednak otrzymać. Ile prawdy było bowiem w szeptanych kłamstwach i zmyślonych frazach? Pamiętał ją. Jej matkę. O wiele bardziej zapadła mu w pamięci niż mała Lisbeth. Pamiętał, jak ogień w jej oczach gasł, z każdym tygodniem, miesiącem. Jak kokieterię zastępowała obawa i niepewność o przyszłość; o córkę. Lisbeth nie nosiła w sobie podobnego strachu, a jednak lęk był wyczuwalny. Jak pająk, przesuwający się ciężko po skórze; pod ubraniem, zmagający się z ciężarem przyciskającego go do skóry materiału. Pająk o lepkich, dobrze przytwierdzonych do jej ciała nogach, sunący odwłokiem po skórze, wzbudzający dreszcze, ciarki. Przemykający i nie dający się schwytać.
Strzepnął popiół na ziemię, papierosa zatrzymał w ustach na dłużej, wciągając i wypuszczając dym niespiesznie.
— Gdybyś mogła mieć wszystko na pstryknięcie palców, już dawno byś to miała.— Była pewna siebie, to fakt. — Kiedy ktoś musi mówić to głośno, zwykle nie może mieć nic. — A ona sądziła, że świat leżał u jej stóp? Dobrze. Im pewniejsza tego faktu była tym pewniej mogła sięgać dłonią po wszystko. Nie zamierzał jej sprowadzać na ziemię, a podsycić jej pragnienia, pożądanie. To znacznie wykraczające poza ich dwójkę. Mogła wiele — może nie teraz, nie dziś, ale z odpowiednimi nauczycielami. Nie zadowalała się byle ochłapami, chciała mieć wszystko i wszystkich, nawet jeśli nie mówiła tego głośno. Miała szczęście; on znał drogę w tym kierunku. Wystarczyło odpowiednio poprosić. No dalej, Lisbeth. Jak ładnie potrafisz prosić?
— Był tylko pośrednikiem?— Dostarczał jej to w czyimś imieniu? Nie podejrzewał, by miała szczególnie wpływowych klientów, była dopiero na początku swojej ścieżki, wciąż wiele było przed nią. — Ty to zamówiłaś?— Po co? Uniósł brew, przyglądając jej się uważnie przez dłuższą chwilę, aż w końcu wygodniej wsparł się o ścianę, odchylił głowę w tył, dym wydmuchując gdzieś nad siebie.
— Uuu. Aż się trzęsę ze strachu — zadrwił, nie spoglądając nawet na nią. — Zrób to, jeszcze raz — niemalże poprosił, kpiąc dalej, a lewy kącik ust uniósł się, pomimo zaciskania między wargami bibułki. — Okrutne? Zamierzasz w ten sposób przy okazji zbawić świat? Wiele osób by ci podziękowało, Beth. Ale czy to mądre? Śmiałbym wątpić.— Wzruszył ramionami i zerknął na nią, z góry, lekceważąco i arogancko, ale i z ciekawością. — Jak nauka?— powtórzył pytanie.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Ślepy zaułek - Page 18 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]16.12.19 23:41
Dla niej czas był ulotny, niejednoznaczny i nieokreślony.
Wszystko bowiem mogło się wydarzyć, jakby czyniąc zeń przegraną codzienności. Otulona kłamstwem przekraczała granice, te ułożone we własnej podświadomości – te, których przysięgła nigdy nie łamać, a jednak… Uległość względem spontaniczności górowała nad zdrowym rozsądkiem przyobleczonym w czarne szaty, pod którymi skrywała linię subtelnej kobiecości.
Czy Ramsey mógł stać się jej ofiarą? Ona jego? Może oboje byli zdolni do tego, by wpaść we własne sidła matactw?
Nierealna mrzonka ukrócała ich odległość, zaraz potem przywracając trzeźwość do meandrów żył dziewczęcia, kiedy to bez trudu odsunęła się od męskiej sylwetki. Wizje związane z nim jawiły się jako nierealność, od której stroniła, przez co z precyzją sztukmistrza łamała łańcuchy oków, w które pętały ją przepowiednie. Mulciber mimo istotności(?) był jedynym, którego nie dosięgnęły macki umysłu pannicy Borgin.
- Moja matka to przeszłość – wypowiedziała ów słowa dobitnie, choć tembr głosu drżał pod wpływem silnego impulsu. Tęsknota doprowadzała Lisbeth na skraj, jak gdyby chcąc zepchnąć ją w otchłań szaleństwa. Nikt nie był bliżej młodziutkiej czarownicy, aniżeli ona i choć – być może – chciała, by dojrzały czarodziej pełnił nad nią pieczę, córka Gustava nie potrafiła ufać komukolwiek. Obłudnicy pozbawieni wszelkich reguł, do których ona przywiązała ogromną wagę. - Wszystko jawi się jak parszywe, zamierzchłe czasy, ale proszę – nie mów o niej – niema prośba? Błaganie? Czymkolwiek to było, musiał wiedzieć, jak wielką wagę to dla niej miało, a może wręcz przeciwnie? Czyniła wiele z przekory, choć ta jedna niewiadoma od miesięcy pozostawała nieodkrytą, nawet dla niej. Kiedy to emocje brały w górę, a uczucia przepełnione były rozczarowaniem.
Stanęła ponownie plecami do Ramseya, napawając się chłodem, który otulał blade policzki. Myśli powoli odsuwały od siebie fatalistyczne perspektywy, łaknąć jedynie nuty rozrywki. On piastował w tym momencie rolę odpowiedniego towarzysza, pomimo rozbieżności charakterów. Uwielbiała bowiem trzymał w smukłych palcach sznurki, za które mogła pociągać.
- Nie – zaprotestowała, z jakże charakterystyczną dla niej butą. - To ja odpycham od siebie pokusę, by dostrzec przyszłość, w której jesteś ty – wyjaśniła, lecz mijając się z prawdą i chyląc przed nią głowę z szacunkiem. Pożądała tych fantasmagorii, w których to zatonęłaby, podobnie jak w oniryczności swego życia.
Ileż próśb pragniesz usłyszeć?
Jak wiele pięknych zwrotów przyobleczonych we wzniosłe sentencje?
Potrzebowała jedynie dłoni, która zespoli z nią palce, by poprowadzić ją tunelami mroku, który pętał skrywaną w więzieniu żeber duszę.
Papieros powoli dogasał. Rozkoszowała się ostatnim powiewem nikotyny, która wypełniła płuca. Mrok opadający na miasto przypominał o sekretach, które trzymała dla siebie, a które on starał się skrzętnie wydostać. Uniosła wymownie brew, wszak zaskoczył ją fakt, że nie wie.
Nie wszystko było bowiem oczywiste.
- Owszem, ja – odparła bez zastanowienia, odwracając się z ospałością, by ostatecznie skrzyżować z nim wzrok. Ciekawość to parszywa cecha; nie pamiętał? Sekrety kochała zostawiać dla siebie, budując otoczkę nieoczywistych zdarzeń.
- Znasz mój adres, wiesz jak wiele przedmiotów o niebezpiecznej strukturze tam się znajduje… Zaryzykujesz? – spytała przekornie, bo gróźb nie zamierzała powtarzać, traktując je jako element gry. Bezużyteczny fragment wymienianych słów. Wiedział, że nie uczyni nic, co mogłoby go zniewolić okowami klątwy. - Nie chcę zbawiać świata, nie chcę żeby ktokolwiek mi dziękował – idiotyzmy wmawiane przez fałsz wybrzmiewający w kolejnych frazach. Jak mógł sądzić, że ktokolwiek ofiarowałby jej takie stwierdzenia? Dziękuję ci, Lisbeth Borgin, że go wykończyłaś. Kpina.
- Tworzę coś niezwykłego, z każdym kolejnym dniem poznaje składowe własnych pomysłów, ale ty zapewne posiadasz coś, czego potrzebuje, prawda? - konstruowała ów pytania w sposób nie do końca jawny. Poszukiwała desperacko szczerości, bo czyż to nie on był teraz posiadaczem ostatniego fragmentu układanki? Oddałaby wiele, by odzyskać artefakt, dzięki któremu powróci do spokoju sumienia, wymierzając sprawiedliwość na własną rękę - ryzykując czymś więcej, aniżeli własnym życiem.
Lisbeth Borgin
Lisbeth Borgin
Zawód : zaklęta w mroku Nokturnu
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Actus hominis, non dignitas iudicetur
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7869-lisbeth-borgin https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]18.12.19 8:47
Przeszłość - tylko, lub aż. Splamiona emocjami, których nie sposób się wyrzec. Patrzył na nią, widząc zachodzące w niej zmiany, paraliż, który sięgał jej oczu, tęsknotę za tym, co dawno przeminęło. I nie robił sobie z jej uczuć zupełnie nic. Przeszłość była wiedzą, która budowała obraz teraźniejszości. Szargała delikatne struny jej duszy. Doskonale wiedział za co szarpać, gdzie dotknąć, gdzie uderzyć. To uczucia czyniły ludzi słabych, podatnych na zranienia, krzywdę. To one pchały ich w błędy i nieprzemyślane decyzje, podjęte pod wpływem chwili, a naprawdę tkane przez wrażenia kłębiące się w środku. Nie była inna. Chciała być silna, chciała posiąść tę moc — ale nie była. Nie, póki to wszystko, co w niej drzemało było na wyciągnięcie ręki. Nie walczyła, nie oponowała. Poddała się temu. Ale miała jeszcze czas na to, by zdać sobie sprawę, jak niebezpieczną bronią mogły stać się ludzkie emocje i jak groźne dla niej było udostępnianie ich postronnym. On był postronny, choć sprawiał wrażenie bliskiego. Zawsze życzliwego, nieco despotycznego, ale wciąż przyjaźnie nastawionego. Mógłby być jej przyjacielem, gdyby tylko przekroczył kolejne granice. Gdyby się tylko postarał, gdyby mu zależało. Żonglowanie tym było zabawą, choć należało mieć wyczucie i wiedzieć, kiedy się odsunąć w cień.
Miotała się, kiedy on tkwił przyklejony do muru nieruchomo. Patrzył na jej plecy spowite ciemnym materiałem długiego płaszcza, powoli paląc papierosa, którego lada moment odrzuci od siebie jednym pstryknięciem. I czekał — cierpliwie, na to, co mu powie, aż się otworzy wbrew sobie, wykona kolejny krok. Wiedział, że potrafi i wiedział, że tego chciała. Walcząc ze sobą i swoimi obietnicami. Przyrzeczeniami. Założeniami.
— Po co odsuwasz od siebie to, co przyjemne? Obawiasz się czegoś?— Zaangażowania może? Siły, z jaką w to wejdzie? Spytał, podważając znów jej teorię. Niewłaściwe wybory, blokada przed tym, co mogło się zdarzyć. Rozumiałby ją, gdyby miał przypuszczenie, jak niebezpieczne to dla niej może się stać. Ale wcale nie próbował wedrzeć się do jej świata. Stojąc z boku i tak mógł pozwolić sobie na wszystko. — Pokusy zostaw mącicielkom, a wróżby losowi. Żadne z nas tego nie potrzebuje. — Nie chciał, by spoglądała w jego przyszłość. Nie chciał odsłaniać swoich kart przed nią, a tym bardziej, by zamiast niego dostrzegała nieodkryte ścieżki, którymi kroczył. Zawsze wiedział, że posiadany dar mógł stanowić potężną broń. Przewidując zdarzenia miał szansę wpłynąć na ich przebieg. On i tylko on. Na nic mu były odkryte tajemnice przez innych. Nie ufał jej na tyle, by pozwolić jej na zaglądanie w to, co przyniesie mu los. Czekał na ostrzeżenia wyłącznie jednego wróżbity, tylko jednemu ufał, tylko jego słowa mogły go uchronić przed fatum. Lisbeth trzymająca podobny oręż robiła się niebezpieczna; nie lubił, gdy inni wiedzieli o nim zbyt wiele.
Niedopałek wystrzelił w bok, a wraz z ostatnim wydechem uleciały resztki białego dymu. Poruszył się w końcu, odrywając głowę od muru, okręcając ją w bok, by spojrzeć wzdłuż uliczki, w której stali. Na Nokturn, na przetaczającą się przez niego chorobę, od której dzieliło ich ledwie kilka jardów.
— Twoje przedmioty nic nie mogą mi zrobić — odparł arogancko. Nie wiedziała jeszcze, co mogło jej grozić? Jakież to klątwy umiała dziś nakładać? Co zdążyła się nauczyć? Nie śmiał dotknąć niczego w jej przybytku, ani wcześniej ani dziś. Nie był na tyle głupi, by chwytać się wszystkiego w azylu kogoś, kto runami operował równie biegle, co słowem. — Gdzie więc ryzyko? — Płynnie przechodziła do gróźb; chciała być groźna. Chciała coś znaczyć. W jego oczach lśniła jak nieoszlifowany kamień szlachetny. Miała wielki potencjał, ale dziś nie błyszczała pełnym blaskiem i minie sporo czasu, nim nauczy się czegoś, by dorównać znanym mu zaklinaczom. — Przyślę do ciebie kogoś. Zadba o twój rozwój — powiedział, nie zważając na jej zaczepki. — Nauczy cię magii i zadba o odpowiedni kierunek.— Takie postaci winni trzymać blisko. Odpowiednie wykształcenie, ideologia nabyta lub wkłuta jej w żyły z premedytacją uczyni z nią dobrego sojusznika Rycerzy Walpurgii.
Zignorował jej chełpienie się powstającym tworem. Zbyt mało było w tym konkretów, ale wysłuchał tego cierpliwie. Macnair będzie wiedział, ile jej słowa na tym etapie są warte, on nie śmiał podważać jej wiedzy w dziedzinie, w której nie był ekspertem. Sięgnął więc w odpowiedzi do kieszeni, z której wyciągnął pakunek, który uniósł na wysokość ramion.
— Możliwe.— Czy to nie na to czekała? Mężczyzną, z którym miała się spotkać miał to w kieszeni, a jeśli zamierzał udać się tu, na spotkanie z nią, musiał jej to dostarczać.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Ślepy zaułek - Page 18 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]21.12.19 11:53
Dla niej ta przeszłość miała bolesny wydźwięk. Wspomnienia wracały z impetem, wszak tylko ona zdawała się móc prowadzić ją przez życie. Być może i Ramsey niegdyś był bliski matce Lisbeth, ale ciemnowłosa nie była świadoma konstrukcji ów znajomości, przez co przypominało jej to obłudne kłamstwo. Fałsz przelewał się w meandrach żył i choć prób zaakceptowania tego, cały czas odczuwała cudaczny lęk, tak bardzo paraliżujący w obliczu następstw, jakie dopiero mogły się wydarzyć.
Pragnął bowiem zadać jej ból? Chciał widzieć jak prosi, błaga? Nie, z pewnością nie, a może nic już nie było pewne, gdy całość przypominała kuriozum?
Była w stanie przybrać sentencje pięknymi, jakże wzniosłymi prośbami, skierowanymi ku niemu. Wystarczyło trochę pracy, by oszlifował pospolity kamień, czyniąc diament i chełpiąc się swą pewnością, że jest w stanie tworzyć wiele. Ona potrzebowała jedynie przewodnika, który poprowadzi ją do bezkresu doskonałości.
Stać cię na to, Mulciber?
- Odsuwam od siebie wszystko, czego nie znam – w czym więc tkwiła przyjemność? Serce zakołowało w piersi, a uśmiech przyozdobił blade lico. Równie przekorny, co wcześnie, mimo iż nie był w stanie tego dostrzec. Zaangażowanie równało się słabościom, co odczuwała do tej pory tylko raz, dawno temu, gdy była jeszcze młodsza. Mogłaby więc zawierzyć swą egzystencję jemu? Przypominał niejednoznaczną postać z wyśmienitych lektur, które zdobiły biblioteczne półki, stąd sama Beth próbowała walczyć z tym, co już niebawem być może okaże się nieuniknione. - Owszem, ale mnie niejednokrotnie kusi, by dostrzec, co szykuje ci los i gdyby mnie to przeraziło… Sądzisz, że mogłabym temu zapobiec? – spytała, całkowicie poważnie, a ów powagę był w stanie zaobserwować dopiero w chwili, gdy zwróciło ku niemu jasne lico. Nie znała odpowiedzi na te pytanie, wielokrotnie zmagając się z przeszywającym bólem, który paraliżował jej wątłe ciało. Czasami dzień czy dwa nie wystarczyły na iluzję regeneracji, toteż zaszywała się na poddaszu – nie dopuszczając do siebie nikogo. W oniryczności tych zdarzeń tkwiła sama, uwikłana w siatkę okrucieństwa, rzadko kiedy biorąc na swe barki możliwość wpłynięcia na przeznaczenie.
- Owszem, bo nie są one dla ciebie – przytaknęła zgodnie z prawdą. - Są równie niedoskonałe, wszak uczę się wszystkiego nader wolno, nie mając mentora, dlatego nie stanowię ryzyka – wyszeptała zgodnie z prawdą, nie zdając sobie sprawy, że już niebawem podejmą się takiej dyskusji. Obserwowała go uważnie, patrząc jak niedopałek ląduje na bruku, zaś oświetla ich jedynie nikłe światło latarni. Przyglądała mu się z ciekawością, raz po raz skupiając się na twarzy mężczyzny, by rozszyfrować jego tajemnice, którymi spowity był odległy umysł. Wielu mogło to pociągać, mogli pragnąć wejścia na zakazany teren, ale Lisbeth oczekiwała jedynie szansy, by to poukładać po swojemu – jak rozsypane puzzle, którymi bawiła się jako dziecko.
- Kogo chcesz do mnie przysłać? – zaciekawiona jego wyznaniem, nie kryła konsternacji. Pomoc ze strony Ramseya była prezentem od losu, lecz spotkanie z nieznanym jej człowiekiem mogło nieść za sobą dwojakość wszelkich perspektyw. Zastygła w bezruchu, analizując, odszukując w pamięci nazwisk, ale żadne nie rozbrzmiewało dumnie. W Londynie mieszkało bowiem zbyt wielu znawców czarnej magii, którzy uczynić z niej mogli krystaliczną perłę Nokturnu. Młodość, brawura i butna natura przepełniały mięsień uwikłany w pierścieniach żebrowych, ale rozsądek przyćmiewał podświadomość, czyniąc zeń kobietę dopuszczającą się analizy każdego, najdrobniejszego elementu.
Mulciber również do niej należał; niejednoznaczny, zbyt dojrzały i wyprzedzający ją doświadczeniem, ale dla niej wciąż plasował się w roli nauczyciela, który pod pieczą matki zdobył wiedzę, jakiej nie zdążyła przekazać matce.
- Czego chcesz w zamian, by oddać mi to, co należeć miało do mnie? – był zdolny do zabójstwa, więc z pewnością zrozumiałby maniakalną potrzebę pozbawienia życia.
A może – wymagała zbyt wiele od człowieka, który w skrupułach nie odnajdywał siebie?
- Zrobię wiele, by to odzyskać.
I wiesz, że nie jest to marnym kłamstwem, rzuconym w ferworze marnych potrzeb.









Lisbeth Borgin
Lisbeth Borgin
Zawód : zaklęta w mroku Nokturnu
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Actus hominis, non dignitas iudicetur
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7869-lisbeth-borgin https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]27.12.19 14:01
To co nieznane, dla samego Mulcibera zawsze było najciekawsze. Wynikało to z jego natury. Dlatego nie przestawał odkrywać, badać, poznawać; również dlatego dotarł tak daleko, wkraczając w progi Departamentu Tajemnic, za drzwiami, którego czaiło się wyłącznie nieznane, obce i niedostępne dla innych. Wiedza powszechna była mało interesująca — potrzebna, nie raz niezbędna, ale wciąż dostępna dla wszystkich. A to sekrety i tajemnice czyniły ludźmi kimś więcej.
— To niedobrze. Nie rozwijasz się — ocenił ją szybko i łatwo, wciąż patrząc jej w oczy — z nutą wyzwania, prowokacji może? Chowając się w dobrze znanym, bezpiecznym świecie nie byłaby w stanie osiągnąć wielkości, która znajdowała się w zasięgu. Była zwykłym dziewczęciem, początkującą zaklinaczką, podlotkiem — ale ewentualna ambicja chowała się za zasłoną bezpieczeństwa. — Nieznane są dzieje przyszłości. Nieznane są noce, bowiem każda z nich jest inna, Lisbeth. Nieznani są ludzie otoczeni fałszem. Zamykasz się na to wszystko. Lubisz być zaskakiwana?— On nie znosił. Zwykle nie dawał tego po sobie poznać; zwykle też prawidłowo szacował ewentualności i możliwości czarodziejów, z którymi przebywał. Zaskakiwanie nie było przyjemne — oznaczało, że gdzieś popełnił błąd, zlekceważył znaki, zignorował posiadaną wiedzę lub wiedział zbyt mało. A to wszystko sprowadzało się do subtelnego ukłucia porażki, mniejszej, większej, zawsze tak samo niewygodnej. Powinien móc przewidzieć wszystko, by wszystko mieć pod kontrolą. A ona? Czy w ogóle wiedziała, czego chciała?
— Nie próbuj zaglądać w moją przyszłość, Beth. To mogłoby się dla ciebie źle skończyć— przestrzegł ją, lecz nie przed sobą. Nie było przecie powodu, dla którego miałby jej grozić; jej matka przed laty była mu bliska. Ona sama — jawiła się jako interesująca i pociągająca istota, która miała przed sobą przyszłość malującą się wcale w nieciemnych barwach. Wystarczyło, by dołączyła do niego, na podobną ścieżkę, podjęła nauki, które uczynią jej talent umiejętnością trudną do podważenia.
Na jej uległą odpowiedź uniósł brew, nie wyrażając tym jednak ani zadowolenia ani dezaprobaty, jego myśli pozostały więc wyłącznie jego własnymi, skrytymi za błyszczącymi i nieruchomymi oczami z tęczówkami w kolorze chłodnej stali. Nie sądził, by prawdą było to, co mówiła. On klątw nie lekceważył, żadnych, nawet najmniejszych. Był wystarczająco silny, przebiegły i mądry, by nie dać się złapać w pułapkę, ale miał tez u boku doskonałego łamacza klątw, który bez wątpienia poradziłby sobie z jej zabawkami, a także uzdrowicielkę, która w mgnieniu oka wyciągnęłaby go ze szponów szaleństwa, które mogłaby chcieć w nim wywołać młodziutka Borgin. Ale nie była nieszkodliwa. Czarna magia miała swoją cenę, a zabawa z nią mogła nieść poważne konsekwencje — zarówno dla niej, jak i dla tych, którzy na jej testach mogliby ucierpieć. Mniej lub bardziej. Jakoś — najprawdopodobniej zawsze. Na ile można było ocenić jej aktualne umiejętności, nie mógł rzec, ale Drew z pewnością dostrzeże, czy mogła im się przydać.
— Będziesz mieć mentora. Przybędzie do ciebie, kiedy tylko znajdzie na to moment. Nauczy cię wszystkiego, co musisz wiedzieć, wskaże ci właściwą drogę ich drogę. Czy tego chciała, czy nie, jeśli drzemał w niej jakikolwiek potencjał była skazana na sympatyzowanie z Rycerzami Walpurgii, całkowitą lojalność Śmreciożercom i bezwzględne poddanie Czarnemu Panu. Jeszcze nie wiedziała, że los plótł jej kręte ścieżki, lecz była to kwestia czasu — nie ceny. — Będziesz wiedziała, że jest ode mnie. Rozpoznasz go bez trudu, przedstawi ci się sam.— W sposób jaki uzna za najdogodniejszy dla siebie. Nie chciał odbierać mu ani frajdy z owego spotkania, ani ukazywać wszystkich jego kart. Drew miał szansę się wykazać i rozegrać to według własnego uznania.
Zabawna była myśl, że mogła uczynić dla tego czegoś zbyt wiele. Nie sądził, by pakunek miał dla niego samego jakąś szczególną wartość. Dla niej — jeśli miał, tym lepiej. Dziś nie potrzebował niczego, ale przyjdzie czas, kiedy zwróci się do niej i będzie mu to winna. Wyciągnął więc rękę przed siebie, podając jej przedmiot. Wystarczyło, że zamknie na nim swoje palce.
— Dziś nie musisz robić nic — odparł enigmatycznie; musiała wiedzieć, że kiedyś ten dzień jednak nadejdzie, a ona będzie musiała zrobić to, co zaoferowała. Wiele.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Ślepy zaułek - Page 18 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]31.12.19 14:08
Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jak gdyby niechętnie podejmując się dysput o tym, czego rzeczywiście się lękała. Miał prawo uważać inaczej, ba!, nawet powinien, skoro zdawała się nie rozwijać w jego pokrętnej psychice, tak dalekiej i nieosiągalnej obecnie dla Lisbeth. Wiedziała, że nie powinna prowokować tych wizji, lecz pokusa była nader silna, toteż nie zważała na pewno ograniczenia, a zarazem – nie chcąc namącić utkanego z iluzji spokoju.
- A sądzisz, że jest to rozwiązanie godne nas oboje? – nie lubiła niespodzianek, nie mogąc zdzierżyć świadomości braku kontroli, którą przecież tak kochała. Los wymykający się z dłoni układał kolejne rozwiązania pokrętnych historii, a ona w tym wszystkim pozostawała utkana w zgubie. Musiała wiedzieć, znać odpowiedzi na pytania – jeszcze niewypowiedziane, byle nikt nie nabrał znaczącej nad nią przewagi.
Obecnie posiadał ją Ramsey, który z precyzją rozcinał kolejne łańcuchy, w których była spętana.
Wzrok mimowolnie powędrował na twarz mężczyzny, a krok zrobiony ku niemu nadal symbolizował przepaść ich dzielącą. Uśmiech rozpromienił delikatne lico Borgin, która przestawała z nim walczyć. Nie zamierzała bowiem wywoływać kolejnych spotkań złożonych ze słów, którymi wprawnie operowali, byle tylko pokazać swą pozorną siłę.
Umysł dziewczęcia był skonstruowany z wielu cudacznych wyobrażeń, toteż tym razem ugięła się pod naporem nieokreślonych słów. Świadomość, że Mulciber władał tym samym darem, czyniąc go bardziej doświadczonym i przepełnionym zrozumienia dla przeróżnych fantasmagorii. Ona sama wciąż odczuwała ogrom bólu, gdy kolejne sny zalewały jej ściany czaszki.
Była przegraną.
- A co, jeżeli nie będę chciała współpracować? Z góry zakładasz, że się temu poddam? A może… Chcesz, żebym się poddała twojej woli i uległa? – głos przepełniony był rozbawieniem, choć nie zamierzała protestować. Potrzebowała człowieka, który poprowadzi ją przez nieokreślone ścieżki. Klątwy były ryzykowną grą, o czym przekonała się nie dalej jak pół roku temu, gdy jedna z nich ugodziła w nią, a ściągnięcie zeń przypominało mozolną pracę. Być może – po raz pierwszy od dawna chciała powstrzymać nieustępliwy charakter, by złamać się pod naporem pomocy, jaką ofiarował jej podopieczny matki. Ufała mu lata temu, dlaczego więc i ona nie mogła?
- Wierzę, że cenisz go dostatecznie, by przysyłać go do mnie – stwierdziła, gdy wreszcie odsunęła się, powoli, dość niechętnie musząc odejść. Przeczucie nakazywało powrót do domu, lecz złość z nieosiągnięcia celu coraz bardziej irytowała swą pokrętną strukturą. Winien jej to oddać, by mogła dopełnić dzieła, tak skutecznie pozbawiającego ostatniego tchnienia ojca. Nie miał prawa do egzystencji, które przez lata udręki odebrał z premedytacją matce.
- Cieszę się, że potrafimy się wciąż dogadać - powiedziała z nutą spokoju. Musiał pamiętać, że nie zwykła dziękować, podobnie jak przepraszać. Tym razem wszystko jednak potoczyło się zgodnie z zamierzeniem, bo choć tamten człowiek nie żył, dla niej to nie miało większego znaczenia. Oczekiwała od życia więcej niż kiedykolwiek wcześniej, a Ramsey Mulciber włąśnie pomagał jej zrealizować zemstę, którą zamierzała wymierzyć w rodziciela. - Do zobaczenia - rzuciła jeszcze na odchodne, po czym zniknęła w korytarzach ulic.

zt :pwease:
Lisbeth Borgin
Lisbeth Borgin
Zawód : zaklęta w mroku Nokturnu
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Actus hominis, non dignitas iudicetur
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7869-lisbeth-borgin https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]17.01.20 23:40
27 - 31 marca 57'

Od pamiętnego spotkania na cmentarzu w Durham minął prawie rok. Pamiętał ten dzień jakby było to wczoraj, pamiętał rozchodzący ból i swego rodzaju szaleństwo w oczach człowieka, którego znał od małego dziecka. Wtem jeszcze nie wierzył, iż cokolwiek mogło go równie mocno zmienić, że ktokolwiek mógł go podporządkować swojej woli i narzucając własne idee nakazać walczyć wedle sztywno ustalonych reguł. Mylił się, szybko zrozumiał jak wielki błąd uczynił, gdy podważył wiarygodność potężnego czarodzieja, o którym Mulciber wspominał; wstyd za tamto zachowanie, za podobną zniewagę towarzyszył mu do dziś i musiał z tym żyć – to była dla niego największa kara. Ramsey dobrze uczynił, szatyn nie winił go za potworny ból wykrzywiający ciało w spazmach, bowiem zasłużył na o wiele gorszą lekcję, być może nawet i śmierć. Zrozumiał to dopiero po przekroczeniu progów La Fantasmagorie, gdzie licznie zrzeszeni czarodzieje wykonywali Jego rozkazy, omawiali Jego strategię i dążyli do wyzwolenia magicznego Londynu z brudnych rąk szlam oraz ich wielbicieli. Uważnie obserwował ich twarze, wpatrywał się w rozszerzone źrenice przepełnione ambicją i pragnieniem osiągnięcia celu bez względu na wiążące się z tym, nierzadko krwawe, koszty. Czarny Pan dawał im moc, pokazywał potęgę i zapewniał o wartości w czarodziejskim świecie, gdzie wiele granic zaczynało być zacieranych. Musieli przywrócić ład, musieli zapewnić porządek i podążać wyznaczoną przez niego drogą. To właśnie Lord Voldemort był tym, który zasłużył na miano najpotężniejszego – nie miał wobec tego żadnych wątpliwości.
Mijały godziny, mijały dni i miesiące, a szatyn wiedziony bezwzględną lojalnością wobec sprawy wykonywał powierzone mu zadania z największą starannością przekładając je ponad własne potrzeby oraz obowiązki. Nie istniało nic ważniejszego jak Jego rozkazy, Jego słowa i czyny. Choć nigdy nie miał zaszczytu zobaczyć go na własne oczy, wysłuchać i skinąć głową z zaszczytem, to trawiąca potrzeba docenienia napędzała działania. Podziwiał Jego potęgę i sam był niezwykle wdzięczny za naukę pozwalającą mu znacznie intensywniej rozwijać swe umiejętności. W końcu to dzięki Niemu opanował sztukę zmiany w czarną mgłę, która dawała tak ogromną przewagę nad przeciwnikiem w trakcie walki oraz jeszcze bardziej zgłębił tajniki czarnej magii – najpotężniejszej z magicznych dziedzin.
Obawiał się niepowodzeń, dotkliwie je przeżywał i analizował szukając własnych błędów, które mógłby w przyszłości naprawić, albowiem nigdy nie chciał narazić się na Jego gniew. Miał wysokie oczekiwania i takowe należało spełniać z należytą starannością, a nie potykać się niczym dziecko we mgle finalnie proszące o wybaczenie. Na takie zachowania nie było miejsca wśród szeregów Rycerzy Walpurgii, słabe jednostki należało eliminować podobnie jak te niewierne i przepełnione wątpliwościami. Pamiętał słowa Ignotusa, pamiętał to gorzkie przełknięcie śliny, kiedy ten wspomniał o Jego decyzji wobec tych, którzy wyjątkowo zawiedli. Czy mógłby kiedyś znaleźć się w podobnej pozycji, stać się haniebnym przykładem dla reszty? Nie wyobrażał sobie tego – jeśli miał zginąć to w imię Jego celów, nie z Jego ręki. Pragnął być bliżej, pragnął zaufania i najtrudniejszych zadań, gdzie nierzadko stawką było życie – nie obawiał się, nie targał nim strach; walka u Jego boku, walka dla niego, była największym zaszczytem.
W chwili otrzymania zadania ani przez moment nie zastanawiał się w jakim celu Czarnemu Panu niezbędne były owe rzeczy. Rozkaz pozostawał rozkazem i zamierzał wykonać go możliwie szybko, możliwie dokładnie i po cichu, aby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi. Towarzystwo było ostatnim co wówczas było mu potrzebne, bowiem z pewnością nie zakończyłoby się to spotkanie rozejmem i rozejściem we własne strony. Czytając nakreślone słowa poczuł wypełniającą go dumę, bowiem wybrał On właśnie jego mimo tak zaszczytnego grona przy rycerskim stole i choć nie dało się ukryć, iż szeregi znacznie wyszczuplały, to wciąż pozostawały tam naprawdę silne oraz wartościowe jednostki.  Czaszka mugola, krew prawdziwego czarodzieja, krew jednorożca – na to ostatnie lekko zadrżała mu ręka, bowiem odkąd sięgał pamięcią powtarzano, iż mord tej niewinnej, wyjątkowej istoty skazywał na wieczne przeklęcie. Człowiek, który tego się dopuścił miał wieść nędzne życie, a jego przyszłość miała zostać pozbawiona pozytywnych perspektyw – czy była to prawda, czy też wyśniona przez przodków legenda? Tego już wkrótce miał się dowiedzieć. Był gotów dźwignąć ów ciężar na własnych barkach, był tego pewien jak nigdy wcześniej.
Bladym świtem narzucił na ramiona czarny płaszcz, a następnie zaciągnął kaptur, który skrywał większą część jego twarzy. Zmienione lico ukazywało osobę znacznie starszą niżeli był w rzeczywistości; zmarszczki pokrywały czoło, siwy zarost okalał policzki podobnie jak niedbale związane, długie włosy. Przyodziana maska miała zapewnić mu bezpieczeństwo wśród nokturnowskich uliczek, bowiem to właśnie to miejsce wybrał na wykonanie pierwszego z zadań. W barach bywało mnóstwo czystokrwistych czarodziejów – szlamy omijały ów kamienice szerokim łukiem – więc bez większego wysiłku mógł zaczaić się na swoją ofiarę. Nawet jeśli miałby śledzić ją kilka dni, rozpisać każdy krok i dopiero wtem wybrać odpowiedni moment był gotów to uczynić, czas nie miał tutaj żadnego znaczenia, albowiem najważniejszy był efekt.
Rozsiadając się w kącie jednego z barów chwycił w dłoń szkło wypełnione trunkiem, którego wyjątkowo nie zamierzał pić. Musiał zachować trzeźwe zmysły, prawidłowy osąd, a przede wszystkim pewność, iż każdy czyn będzie skrupulatnie przemyślany, niewiedziony pustą nierozwagą wynikającą z krążącej w krwi ognistej. Zwykle ta towarzyszyła mu podczas każdej misji, napędzała działania i dawała swego rodzaju „kopa”, jednakże tym razem musiało być inaczej – był o tym przekonany. Wodził wzrokiem wśród rozweselonych twarzy; niektóre z nich kojarzył, ale żadnej nie był w stanie połączyć z jakimkolwiek imieniem, a tym bardziej nazwiskiem. Obecni ludzie byli mu kompletnie obcy, pozbawieni prywatnej tożsamości.
Mijały kolejne minuty przeradzające się w godziny, lecz szatyn nawet na moment nie rozproszył swej uwagi. Wsłuchując się w głośne rozmowy starał się wyłapać z nich jak najwięcej szczegółów, bowiem liczyło się wiele; pochodzenie, zawód, a przede wszystkim rodzice. Oczekiwał momentu, w którym z czyiś ust padnie klarowna deklaracja odnośnie czystości krwi – nie była to próżna nadzieja, gdyż odkąd na ulicach na dobre rozgorzała się wojna, to społeczeństwo niezwykle często rozmawiało na podobne tematy. Mógł wybrać drogę na skróty próbując rzucić imperio na barmana i dzięki temu rozwiązać mu język, jednakże najpierw chciał upewnić się, iż samemu nie zdoła nic osiągnąć. Przyjął to jako ostatnią deskę ratunku w związku z ryzykiem za tym idącym. Finalnie nie musiał z niej skorzystać – cierpliwość została nagrodzona.
Tęgi, wysoki mężczyzna sprzeciwił się jednej z dyskusji, w której to nawoływano do zniszczenia szlam w zarodku podobnie jak całej mugolskiej społeczności. Nie do końca zrozumiał jego prawdziwe zamiary, lecz kilkukrotnie wspomniał o swym pochodzeniu i braku nienawiści wobec tych, którzy postanowili ukraść magię prawdziwym czarodziejom. Wiedział już kto stał się jego celem, musiał tylko wyczekać odpowiedni moment i upewnić się, co do jego prawdomówności. Miał różdżkę, widział ją. Musiał uważać.
W chwili, gdy przyszła ofiara udała się w kierunku wyjścia odsunął od siebie szkło i dźwignął na nogi. Poprawiwszy płaszcz opuścił progi baru, po czym rozejrzał się za oddalającym chłopakiem i bez zawahania ruszył za nim. Wsunąwszy dłoń w kieszeń zacisnął palce na wężowym drewnie, a następnie wysunął je skupiając bezpośrednio na jego plecach. Panująca noc sprzyjała atakowi – mijali kilku kompletnie pijanych rzezimieszków, lecz był przekonany, iż Ci zupełnie nie kontaktowali z rzeczywistością. Krótkie imperio miało go zatrzymać i tak też się stało. Mężczyzna stanął w miejscu na jego rozkaz, a następnie skierował się do ślepego zaułku zgodnie ze słowami szatyna. Nie trwało to długo, nie zamierzał rozkoszować się swoją ofiarą, albowiem prawdopodobnie nie miała nic wspólnego z prawdziwym wrogiem, którego śmierć spijałby długimi godzinami. Przypadkowy człowiek, losowa osoba. Upewniwszy się, co do czystości jego krwi uniósł kąciki ust podobnie jak wyprostowane ramię. Użył najwierniejszego sobie czaru, zaufał ponownie mieczowi, po którym dzierżył na swej piersi bliznę  – twarde, pewne Vulnerario wzbiło się w powietrze i swym niewidzialnym ostrzem przebiło ofiarę. Trzask upadającego ciała wypełnił zaułek, podobnie jak szybki ruch Macnaira, który uklęknął tuż obok jego głowy i sprawnym ruchem uzupełnił chwilę wcześniej wyjętą fiolkę. Zacisnąwszy ją w dłoni zatkał wieko, a następnie wsunął z powrotem na miejsce. Głęboka rana na piersi krwawiła niezwykle intensywnie – nie zostało mu wiele czasu, jednakże to szatyn miał pozostać panem jego losu, nie paskudnie wyglądające obrażenie. Chwyciwszy jego głowę w dłonie spojrzał w oczy – jego śmierć miała sens, umierał w imię lepszego jutra. Powinien czuć się zaszczycony i to też przekazał mu tuż przed tym, jak silnym ruchem uderzył jego potylicą w brukowaną uliczkę. Najpierw raz, potem kolejny i ostatni nim szczęk pękającej czaszki nie doszedł jego uszu. Odszedł.
Rzuciwszy ostatnie spojrzenie mężczyźnie poczuł satysfakcję i wypełniającą dumę – wykonał pierwsze z powierzonych mu zadań i nie zamierzał na tym poprzestać. Oddalił się do swego mieszkania zmieniając przy tym twarz z powrotem na swą prawdziwą.
Mugolskie dzielnice, mugolski szlam i ich paskudne dzieci, które czasem zyskiwały moce prawdziwych czarodziejów. Gardził nimi, brzydzili go, wywoływały w nim chęć sięgnięcia po różdżkę i wymierzenia sprawiedliwego wyroku, albowiem nikt o brudnej krwi nie miał prawa żyć w magicznej społeczności. To oni ściągali na Londyn wszelkie plagi i wojny pozbawiające życia mężnych ludzi walczących za lepszą przyszłość swoich potomków. Zdobycie czaszki człowieka reprezentującego ów odłam wydawało się znacznie prostsze niżeli wprawionego we władanie magią, dlatego nie minęły nawet dwadzieścia cztery godziny nim udał się w odpowiedni rejon miasta. Nie zmieniał swej twarzy, pragnął aby ofiara mogła przyjrzeć się jego prawdziwemu obliczu w ostatniej chwili swego marnego życia. Czuł, że będzie błagać o litość, bowiem cechowało ich tchórzostwo i malujący się w oczach strach – nie mieli w sobie krzty wojownika, krzty prawdziwej, niezłomnej odwagi.
Zakradając się pod jedno z domostw z jego ust padło ciche Homenum Revelio mające zapewnić go braku obecności osób trzecich w obrębie uliczki. Blade poświaty pojawiły się tylko i wyłącznie wewnątrz okolicznych domów, co bez zastanowienia wykorzystał dostając się do środka wybranego mieszkania krótkim Alohomora. Wiedział, iż znajdowały się tam dwie osoby – najprawdopodobniej kobieta i mężczyzna, co wywnioskował po kształcie sylwetek, jakie chwilę wcześniej ujrzał. Krocząc wąskim korytarzem usłyszał głosy dobiegające z pobliskiego pokoju i gdy tylko przekroczył jego progi wymierzył śmiercionośny czar w kierunku siedzącej przy stole dziewczynie. Pozbawione tchu truchło uderzyło o ziemię wraz z przewróconym krzesłem. Była młoda, zdecydowanie zbyt młoda na śmierć, lecz czy ludzie jej pokroju w ogóle zasługiwali, aby żyć? Nie rozmyślał nad tym, była mu zupełnie obojętna, podobnie jak mężczyzna, który swym krzykiem wypełnił kuchnię. Szatyn pokręcił głową niezadowolony obrotem sprawy i ignorując wszelkie pytania, a także wiedzę, iż właśnie zamordował jego córkę, wykonał kolejny krok w kierunku swej ofiary. Obrócił wolno wężowe drewno w dłoni i uśmiechnął się ironicznie, kiedy obserwował jak żałośnie mugol potrząsał ramionami martwej dziewczyny, a z jego oczu ciekły łzy. Miłość? Czym ona była? Ból po stracie? Czym on był? Tęsknota? Jak objawiała się? Nie wiedział, ostatni rok, ostatnie wydarzenia sprawiły, iż nie czuł już nic. Tylko pustkę.
Wpierw poczęstował go siłą Larynx depopulo, a następnie próbował pozbawić go płatu skóry zaklęciem Corio, jednak te okazało się nieudane. Warknął pod nosem znużony szamotaniną bezbronnego mugola, który łapiąc się za twarz rzucił do ucieczki. Bez zawahania odciął mu czucie w kończynach dolnych, a następnie wykorzystał moc miecza, który przebił jego klatkę piersiową. Mógł dłużej pastwić się, mógł obserwować jak błaga o litość i życie, jednakże nie był godzien tego by poświęcił mu choć chwilę dłużej, nie zasłużył nawet na to by oszczędzić mu dalszego cierpienia.
Szatyn ruszył przed siebie przechodząc nad wciąż dychającym mężczyzną i ukucnął przy dziewczynie łapiąc się jedną ręką za okrągły stół. Spojrzał przenikliwie w jej martwe oczy, kiedy dłonią szukał w kieszeni płaszcza podłużnego sztyletu. Uchwyciwszy klingę zacisnął ją między palcami, a następnie pewnym ruchem przesunął wzdłuż szyi mugolaczki. Nigdy wcześniej nie przyszło mu „oprawiać” ofiary, jednakże wówczas rozkazy były proste – Czarny Pan wymagał od niego czaszki, nie ciała. Trwało to dłuższą chwilę nim udało mu się oddzielić głowę od reszty truchła, więc kiedy w końcu kręgosłup pękł uśmiechnął się pod nosem i chwycił część ofiary za włosy, by finalnie teleportować się w ustronniejsze miejsce. Nie zamierzał ryzykować, a wiedział, iż uzyskanie czystej kości zajmie mu sporo czasu. Czy drugi z domowników przeżył? Nie ruszał się w chwili opuszczenia przez niego mieszkania, więc istniała szansa, iż los okazał się dla niego wybitnie łaskawy.
Pojawiwszy się w głębi lasu rzucił głowę na ziemię i sięgając po zaklęcie wywołujące promienie ognia zaczął opalać ją z każdej strony. Wiedział, iż była to najszybsza droga do uzyskania pożądanego efektu – nie zamierzał znów paprać się w obrzydliwej, brudnej krwi. Instynktownie odwrócił się, gdy woń spalenizny uderzyła w jego nozdrza, było to paskudne doświadczenie i liczył, że Czarny Pan nigdy więcej nie skłoni go do palenia części zwłok. Zgodnie z przewidywaniami trwało to dłuższą chwilę nim udało mu się zmrozić „nagą” czaszkę i pochwycić ją w dłonie, a następnie skryć w przestronnej kieszeni czarnego płaszcza. Zwieńczył dzieła, ukończył drugie zadanie i w myślach nieustannie wybiegał do kolejnego.
Nim udał się do Zakazanego Lasu minęło przeszło czterdzieści osiem godzin. Ostatnie dni dały mu się we znaki – czuł niezwykłą ekscytację, ale i zmęczenie, dlatego postanowił odpocząć nim przejdzie do ostatniej z wyznaczonych mu misji. Ta była z pewnością najtrudniejsza i wymagająca największych pokładów samozaparcia oraz pewności, co do obranej drogi. Szatyn nie miał nawet chwili zwątpienia, doskonale wiedział jakie mogły być skutki mordu na jednorożcu, jednakże zupełnie o to nie dbał. Była to wola jego Pana, był to Jego rozkaz, a takowy stanowił dla niego priorytet nawet jeśli wiązał się z wyjściem poza strefę komfortu. Czy tak jednak było? Czy zabicie owej istoty było przekroczeniem własnej granicy? Nie poddawał tego analizie, bowiem nie miało to najmniejszego sensu.
Las nie stanowił dla niego wyzwania. Był poszukiwaczem; często przemierzał tereny piechotą, spał w różnych mało wygodnych miejscach, zwiedzał groty i jaskinie, więc przekroczenie gęstwiny nie spowodowało dreszczy tudzież nie zrodziło niepewności. Różdżkę trzymał w pogotowiu wiedząc, iż wiele żyjących tu istot było niebezpiecznych. Nieustannie trzymał się drzew nie chcąc wychodzić na otwartą przestrzeń i wzrokiem starał się zlokalizować poświatę zwiastującą obecność upragnionego zwierzęcia. Zdawał sobie sprawę, iż tułaczka może zając mu sporo czasu, bowiem jednorożców nie było nader wiele. W żaden sposób nie było to dla niego zniechęcające – w podobnych sprawach był cierpliwy, mierzył się już bowiem niejednokrotnie z tym, iż zasłużony efekt wymagał czasu.
Nie ukrywał zawodu, kiedy spojrzawszy ku górze ujrzał coraz bledsze niebo. Zbliżał się świt, a jego poszukiwania nie przynosiły żadnych rezultatów i czuł, że będzie musiał powrócić w ów miejsce kolejnej nocy. Nie potrafił odpuszczać, przywyknął walczyć do ostatniego momentu, do chwili kiedy jedynie odwrót mógł uratować go przed jeszcze sromotniejszą porażką – nienawidził owego gorzkiego smaku. Zacisnąwszy mocniej palce na wężowym drewnie szedł w zaparte chcąc wykorzystać ostatnie minuty, nie mógł jeszcze pogodzić się z porażką. Ta nie mogła nadejść dziś, nie kiedy wykonywał zadanie dla Niego.
Kątem oka dostrzegł jaśniejszy punkt i w pierwszej chwili sądził, że to wznoszące się promienie słońca. Odwróciwszy w danym kierunku głowę i zmrużywszy oczy upewnił się, iż był w błędzie. Perłowo-biały kolor grzywy, smukłe nogi zakończone złotymi kopytami i bujny ogon wskazywały na jedno – spotkał w końcu istotę, której poszukiwał przeszło całą noc. Wiedział, iż unikały one ludzi, dlatego starał się skradać najciszej jak potrafił byle tylko nie spłoszyć czujnego zwierzęcia. Nie był w tym jednak najlepszy, bowiem momentalnie stanął na gałęzi, która łamiąc się wydała głośny szczęk, na co jednorożec uniósł głowę i wbił w niego wzrok, a następnie ruszył w głąb lasu. Szatyn zdawał sobie sprawę, iż nie miał szans go dogonić, dlatego wyciągnąwszy przed siebie różdżkę rzucił Cordcordis w nadziei, że czar dosięgnie zwierzęcia i tym samym powali go na ziemię. Miał szczęście, wyjątkowe szczęście. Rozjuszenie nie działało na jego korzyść, wiedział że zbyt głośnym zachowaniem mógł ściągnąć w ów miejsce więcej istot, zatem szybkim krokiem udał się w kierunku leżącego celu. W drodze już sięgnął dłonią do kieszeni płaszcza, z którego wyciągnął pustą fiolkę oraz klingę. Przykucnąwszy obok jednorożca zacisnął wargi, widok był o wiele gorszy niżeli martwy czarodziej, tudzież mugol; pragnął czym prędzej zebrać krew i ulotnić się z ów miejsca. Wypełniwszy szkło błękitno-szarym płynem, wprost z naciętej sztyletem rany szyi, zamknął wieko i schował je z powrotem na miejsce. Odetchnął z ulgą mając świadomość, iż udało mu się tego dokonać, jednakże świadomość konającej istoty nie przynosiła mu podobnej satysfakcji, co poprzednie mordy. Przesunął dłonią wzdłuż grzywy martwego jednorożca, po czym dźwignął się na równe nogi i zmienił w mgłę, by czym prędzej dostać się do mieszkania.
Wykonał zadania, z sukcesem zakończył wszystkie trzy zlecone mu misje. Był dumny ze swego zwycięstwa i żywił nadzieję, że Czarny Pan także doceni jego starania. Potrzebował sporej ilości czasu na zwieńczenie planów, jednakże cel grał tu główną rolę nie mijające minuty. Czuł, że to był dopiero początek drogi, którą chciał podążać, początek bezgranicznej lojalności.




The eye sees only what the mind is prepared to comprehend
Drew Macnair
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Dan­ger is a beauti­ful thing when it is pur­po­seful­ly sou­ght out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag

Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t6211-drew-macnair https://www.morsmordre.net/t4416-avari https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f445-suffolk-dunwich-przekleta-warownia https://www.morsmordre.net/t4418-skrytka-bankowa-nr-1139 https://www.morsmordre.net/t4417-drew-macnair
Re: Ślepy zaułek [odnośnik]15.03.20 14:49
| 17 kwietnia

Przekładał pióro w dłoni, kreśląc zgrabne litery na pergaminie. Kolejna kartka listu wylądowała w koszu stojącym obok dębowego biurka. Zakręcił kałamarz, odłożył pióro i spojrzał za okno. Niebo stawało się coraz ciemniejsze, a noc nadchodziła nieubłaganie. Kolejna, którą miał spędzić na przemyśleniach i zastanawianiu się? Kolejna, w której będzie uciekał myślami do Callisty? Znów to zrobiła. W perfekcyjny sposób wdarła się do jego umysłu, zasiewając w nim niepewność i tęsknotę. Ograniczył kontakty z Isabellą, póki nie ułoży sobie wszystkiego we własnej głowie. Za kilka tygodni miał się odbyć ślub, wydarzenie huczne, przygotowane w najmniejszym szczególe. Selwyn zostanie jego żoną i obietnice zostaną spełnione. Tristan tego właśnie oczekiwał. Mathieu nie mógł dać się ponieść emocjom, które Avery jako jedyna chyba osoba na świecie potrafiła w nim wywołać. Tak żywe i intensywne.
Tego wieczoru nie chciał myśleć ani o niej, ani o Isabelli. Szybkie decyzje zapadły, a niecałą godzinę później znalazł się w Londynie, stawiając kroki na Ulicy Nocturna. Zasłużył na odpoczynek, wytchnienie... Nie mógł zatruwać własnych myśli. Powinien zachować czysty umysł. Przejmowanie się czymkolwiek było fatalnym pomysłem, a jedynie odprężenie przyniosłoby mu jakąkolwiek ulgę. Kilka drinków wypite w jednym z pubów sprawiło, że myśli rozgoniły się, tak jak wiatr rozganiał burzowe chmury. Trunki czasem były jedynym wyjściem.
Przy drzwiach mignęła mu znajoma postać. Czarująca kobieta, która tak wprawnie kusiła go w dokach kilka tygodni temu. Zapamiętał jej twarz i był niemal pewien, że to właśnie ona. Uregulował rachunek i ruszył za nią, narzucając kaptur na głowę. Yana, o ile dobrze pamiętał jej imię. Szedł kilka kroków za nią, po brukowych uliczkach Nocturna, aż ta nie skręciła w ślepy zaułek. Uśmiechnął się pod nosem, czyżby zdawała sobie sprawę, że ktoś za nią idzie?
- Będziemy bawić się w kotka i myszkę? - spytał lekko zachrypniętym głosem. - Ostatnie spotkanie przerwał nam brutalny brak czasu... Mam nadzieję, że tym razem nic nie stanie na przeszkodzie. - dodał. Był pewien, że to właśnie ona, a może jego przymroczony alkoholem umysł płatał mu figle? Nie... To nie mogło być to.



Mathieu Rosier


The last enemy
that shall be destroyed is

death


Ostatnio zmieniony przez Mathieu Rosier dnia 17.03.20 21:39, w całości zmieniany 1 raz
Mathieu Rosier
Mathieu Rosier
Zawód : Arystokrata, opiekun smoków
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Here’s the misery that knows no end
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
To, że milczę, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7310-mathieu-rosier https://www.morsmordre.net/t7326-ehecatl https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t7421-skrytka-bankowa-nr-1782#202976 https://www.morsmordre.net/t7339-mathieu-rosier

Strona 18 z 20 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19, 20  Next

Ślepy zaułek
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach