Prosektorium
AutorWiadomość
Prosektorium
Piętro to wypełnia charakterystyczny zapach niewątpliwie kojarzący się ze stanem rozkładu i śmierci; taka otoczka skutecznie odstrasza osoby, które nie mają wyraźnego powodu, by zapuścić się do podpiwniczonej części szpitala. Prosektorium to przestronna sala z dwoma wielkimi, metalowymi stołami, specjalistyczną aparaturą i kilkoma siedzeniami na podwyższeniu przeznaczonymi dla obserwujących stażystów. Dzienne światło sączy się przez kilka niewielkich okien, lecz przy oględzinach ciał sala oświetlana jest jasnym blaskiem jarzeniówek. Z tej sali można dostać się także do chłodni służącej do przechowywania zwłok oczekujących na autopsję.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy Walpurgii i +10 dla Śmierciożerców.
| 27 grudnia
Nie był pewny jak długo krążył po korytarzu, najpierw na parterze, nieopodal recepcji, a następnie na piątym piętrze, wciąż nie udając się do wskazanej przez pomocną kobiecinę odpowiedniej sali. Mógł wyginać usta we wdzięcznym uśmiechu, mógł wypowiadać słowa wzniosłe i piękne, lecz błędem byłoby uleganie iluzji, gdy jedyną pewną rzeczą była ta prosta zasada: Avery nie zapominał nigdy. Słyszał o wypadku, oczywiście, że słyszał, lecz to wcale nie budziło w nim automatycznej reakcji odpuszczenia wszystkich zaszłości w imię przypływu litości nad godnym pożałowania osobnikiem, który w wyniku tragedii stracił jedną z dłoni. Było już po wszystkim, umowa międzyrodowa została zawiązana, smukłą dłoń Lilith zdobił rubin oprawiony w białe złoto, a ta jedna sprawa wciąż nie dawała mu spokoju. Nie mógł tak po prostu zostawić wszystkiego. Nie przywykł do niezamykania nieskończonych spraw.
- Fawley, podobno ostatnio nie dopisuje ci szczęście - odezwał się od wejścia, wchodząc do sali numer jeden i zwracając się do Colina, który niekoniecznie był w najlepszej formie. - Chodźmy na małą wycieczkę. Odrobina ruchu dobrze ci zrobi, a my mamy do porozmawiania - oznajmił zaledwie chwilę później, praktycznie nie dając mu możliwości dojścia do słowa. Zamiast tego chwycił mężczyznę pod ramię, stawiając go na równe nogi i niczym troskliwy opiekun, tudzież nieznoszący sprzeciwu kat, prowadził go szpitalnymi korytarzami aż na sam dół szpitala świętego Munga. Nie na parter, nie do recepcji, na sam dół. Do prosektorium, o tej porze już opustoszałego, które wszyscy pracownicy szpitala omijali tak usilnie, że niezauważone dostanie się do środka dla pracownika wiedźmiej straży było wręcz banalnie proste. Wciągnął Fawleya do środka, by zamknąwszy za sobą drzwi, spojrzeć na niego czujnie.
- Jak się czujesz? - zapytał tonem nieadekwatnie lekkim, nie zważając na otaczający ich zapach śmierci. Z tym zaznajomił się już dawno temu. Colin pewnie też powinien.
Nie był pewny jak długo krążył po korytarzu, najpierw na parterze, nieopodal recepcji, a następnie na piątym piętrze, wciąż nie udając się do wskazanej przez pomocną kobiecinę odpowiedniej sali. Mógł wyginać usta we wdzięcznym uśmiechu, mógł wypowiadać słowa wzniosłe i piękne, lecz błędem byłoby uleganie iluzji, gdy jedyną pewną rzeczą była ta prosta zasada: Avery nie zapominał nigdy. Słyszał o wypadku, oczywiście, że słyszał, lecz to wcale nie budziło w nim automatycznej reakcji odpuszczenia wszystkich zaszłości w imię przypływu litości nad godnym pożałowania osobnikiem, który w wyniku tragedii stracił jedną z dłoni. Było już po wszystkim, umowa międzyrodowa została zawiązana, smukłą dłoń Lilith zdobił rubin oprawiony w białe złoto, a ta jedna sprawa wciąż nie dawała mu spokoju. Nie mógł tak po prostu zostawić wszystkiego. Nie przywykł do niezamykania nieskończonych spraw.
- Fawley, podobno ostatnio nie dopisuje ci szczęście - odezwał się od wejścia, wchodząc do sali numer jeden i zwracając się do Colina, który niekoniecznie był w najlepszej formie. - Chodźmy na małą wycieczkę. Odrobina ruchu dobrze ci zrobi, a my mamy do porozmawiania - oznajmił zaledwie chwilę później, praktycznie nie dając mu możliwości dojścia do słowa. Zamiast tego chwycił mężczyznę pod ramię, stawiając go na równe nogi i niczym troskliwy opiekun, tudzież nieznoszący sprzeciwu kat, prowadził go szpitalnymi korytarzami aż na sam dół szpitala świętego Munga. Nie na parter, nie do recepcji, na sam dół. Do prosektorium, o tej porze już opustoszałego, które wszyscy pracownicy szpitala omijali tak usilnie, że niezauważone dostanie się do środka dla pracownika wiedźmiej straży było wręcz banalnie proste. Wciągnął Fawleya do środka, by zamknąwszy za sobą drzwi, spojrzeć na niego czujnie.
- Jak się czujesz? - zapytał tonem nieadekwatnie lekkim, nie zważając na otaczający ich zapach śmierci. Z tym zaznajomił się już dawno temu. Colin pewnie też powinien.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Kiedy czyjeś życie od kilku dni kręci się wokół kolejnych dawek przeciwbólowych eliksirów, działających również nasennie i - nie ukrywajmy - ogłupiająco, nikt nie zastanawia się nad sensownością niektórych poczynań. Truskawkowa galaretka, która smakuje jak agrestowa nie budzi podejrzeń, a słodko uśmiechająca się pielęgniarka wcale nie wydaje się złośliwą bestią zmieniającą opatrunki bez odrobiny delikatności. Jednak kiedy ktoś z rozczuleniem wpatruje się w bandaż na swojej dłoni - ups, czymś, co kiedyś było dłonią - i ta niezwykle fascynująca czynność zostaje mu przerwania nagłym wtargnięciem nieproszonego gościa (jak on do cholery go tu znalazł?!), można w końcu dość do wniosku, że coś jest nie tak.
Szczególnie, gdy Avery bez zbędnej zwłoki ujął go pod ramię i zaprowadził w miejsce, którego Colin wolałby nigdy nie oglądać... cóż, na żywo. Właściwie będąc martwym też wolałby nigdy nie widzieć prosektorium, bo byłoby po pierwsze dość dziwne, a po drugie nieco makabryczne. Wyrywanie się Persowi mijało się jednak z celem, ponieważ - co Colin przyznawał bardzo niechętnie - młodszy czarodziej był od niego zdecydowanie silniejszy, jako że nie był kaleką i nie pozostawał pod wpływem żadnych magicznych środków. Fawley wolał się chwilowo być posłusznym dużym chłopcem, chociaż nie darował sobie rzucania w stronę Avery'ego częstych i podejrzliwych spojrzeń. Na wszelki wypadek trzymał też zdrową dłoń za plecami, gdyby Persowi nagle odwaliło i postanowił iść w ślady kuzyna, pozbawiając go kolejnej kończyny.
- Czuję się zajebiście, Avery - Colina aż zemdliło od niespodziewanie silnego zapachu rozkładu. Z przerażeniem rzucił okiem na stół znajdujący się na środki sali, spodziewając się na nim jakiegoś rozbebeszonego trupa, ale na szczęście był pusty, co jednak w żaden sposób nie niwelowało obrzydliwego zapachu. - Jestem esencją zdrowia i dobrego humoru, więc jeśli lazi ci po głowie jakieś pieprzone vivi sectio, to podziękuję. - Oparł się biodrami o stół, starając się nie wdychać paskudnej woni i oddychać przez usta, ale wcale nie było to takie łatwe, jak opisywali w książkach. Wręcz przeciwnie, przez to wszystko miał obrzydliwe uczucie, jakby trupia esencja osiadała mu nawet w gardle.
Szczególnie, gdy Avery bez zbędnej zwłoki ujął go pod ramię i zaprowadził w miejsce, którego Colin wolałby nigdy nie oglądać... cóż, na żywo. Właściwie będąc martwym też wolałby nigdy nie widzieć prosektorium, bo byłoby po pierwsze dość dziwne, a po drugie nieco makabryczne. Wyrywanie się Persowi mijało się jednak z celem, ponieważ - co Colin przyznawał bardzo niechętnie - młodszy czarodziej był od niego zdecydowanie silniejszy, jako że nie był kaleką i nie pozostawał pod wpływem żadnych magicznych środków. Fawley wolał się chwilowo być posłusznym dużym chłopcem, chociaż nie darował sobie rzucania w stronę Avery'ego częstych i podejrzliwych spojrzeń. Na wszelki wypadek trzymał też zdrową dłoń za plecami, gdyby Persowi nagle odwaliło i postanowił iść w ślady kuzyna, pozbawiając go kolejnej kończyny.
- Czuję się zajebiście, Avery - Colina aż zemdliło od niespodziewanie silnego zapachu rozkładu. Z przerażeniem rzucił okiem na stół znajdujący się na środki sali, spodziewając się na nim jakiegoś rozbebeszonego trupa, ale na szczęście był pusty, co jednak w żaden sposób nie niwelowało obrzydliwego zapachu. - Jestem esencją zdrowia i dobrego humoru, więc jeśli lazi ci po głowie jakieś pieprzone vivi sectio, to podziękuję. - Oparł się biodrami o stół, starając się nie wdychać paskudnej woni i oddychać przez usta, ale wcale nie było to takie łatwe, jak opisywali w książkach. Wręcz przeciwnie, przez to wszystko miał obrzydliwe uczucie, jakby trupia esencja osiadała mu nawet w gardle.
Nie, żeby podobne myśli nie przemknęły mu przez głowę - zlikwidowanie Fawleya byłoby banalnie proste, szczególnie teraz, gdy z racji trwania w najlepsze okresu świątecznego szpital był praktycznie wyludniony, a nikt z personelu nie zwrócił nawet uwagi na pacjenta po amputacji przemieszczającego się przez całe pięć pięter w towarzystwie szlachcica z zaciętą miną. W kręgu Rycerzy też nikt nie miałby nic przeciwko, Colin wszak został wykreślony z listy rekrutacyjnej, a razem z nim jego przydatność dla organizacji. Tylko czy było warto? Nie doszedł jeszcze do tego etapu (żal byłoby mu chociażby jednej kropli szlachetnej krwi), chociaż poprzysiągł solennie, że następnym razem nie będzie równie wyrozumiały. Teraz jednak balansował wciąż na granicy pomiędzy pierwotnym instynktem usuwania problemu w całości a wpojoną koniecznością wyciągnięcia ręki w próbie porozumienia się i załatwienia wszystkiego niczym cywilizowani ludzie, dlatego też spojrzał na bruneta, unosząc brwi w wyrazie umiarkowanego zdziwienia.
- Parę dni w otoczeniu gminu i już zaczynasz mówić jak oni? - zapytał z nutą kpiny dźwięczącą w głosie, a oni zabrzmiało niczym najgorsza obelga. Pokręcił głową przecząco, to nie na lekcję etykiety przyszedł. - Chociaż jest to kuszącą opcją, może innym razem. Po prostu nasza rozmowa musi pozostać tajemnicą, a martwi ludzie dochowują ich najlepiej - wyjaśnił z lekkim ociąganiem dość osobliwy dobór lokalizacji, a jego usta wygięły się w krótkim uśmiechu. - Nie muszę chyba mówić, że nasze ostatnie spotkanie nie potoczyło się tak, jak powinno - o ile w ogóle powinno się toczyć. - Nie mam zamiaru wnikać w specyfikę twoich relacji międzyludzkich, jednak w tym jednym przypadku nie mogę pozostać bierny. Nasze rody sfinalizowały umowę małżeńską, a zaręczyny z lady Greengrass zostaną oficjalnie ogłoszone w nowym roku, byłbym więc rad, gdybyś nie nachodził więcej mojej narzeczonej ani nie stawiał jej w niezręcznej sytuacji w żaden inny sposób - oznajmił ostatecznie, przesuwając palcami po krawędzi jednego z blatów, jakby nie dowierzając jego czystości w stopniu wystarczającym do oparcia się o niego bez uprzedniej inspekcji. Dusząca woń nie drażniła już jego nozdrzy, gdy z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyciągnął butelkę bursztynowego trunku i podał ją Colinowi. - Pij.
- Parę dni w otoczeniu gminu i już zaczynasz mówić jak oni? - zapytał z nutą kpiny dźwięczącą w głosie, a oni zabrzmiało niczym najgorsza obelga. Pokręcił głową przecząco, to nie na lekcję etykiety przyszedł. - Chociaż jest to kuszącą opcją, może innym razem. Po prostu nasza rozmowa musi pozostać tajemnicą, a martwi ludzie dochowują ich najlepiej - wyjaśnił z lekkim ociąganiem dość osobliwy dobór lokalizacji, a jego usta wygięły się w krótkim uśmiechu. - Nie muszę chyba mówić, że nasze ostatnie spotkanie nie potoczyło się tak, jak powinno - o ile w ogóle powinno się toczyć. - Nie mam zamiaru wnikać w specyfikę twoich relacji międzyludzkich, jednak w tym jednym przypadku nie mogę pozostać bierny. Nasze rody sfinalizowały umowę małżeńską, a zaręczyny z lady Greengrass zostaną oficjalnie ogłoszone w nowym roku, byłbym więc rad, gdybyś nie nachodził więcej mojej narzeczonej ani nie stawiał jej w niezręcznej sytuacji w żaden inny sposób - oznajmił ostatecznie, przesuwając palcami po krawędzi jednego z blatów, jakby nie dowierzając jego czystości w stopniu wystarczającym do oparcia się o niego bez uprzedniej inspekcji. Dusząca woń nie drażniła już jego nozdrzy, gdy z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyciągnął butelkę bursztynowego trunku i podał ją Colinowi. - Pij.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Cały czas miał wrażenie, że gdzieś w głębi prosektorium, za wielkimi, metalowymi skrzyniami wbudowanymi w ścianę (a może one same w sobie były ścianą), za mniej duszącym zapachem i zdecydowanie poza zasięgiem dzieci, kryły się wszystkie szpitalne trupy, które w cierpliwości godnej zmarłych oczekiwały na swoją kolej na zbadanie, która to zresztą kolej strasznie się wydłużała z racji trwającego okresu świątecznego. Zapewne gdyby Colin postanowił, nie z własnej woli oczywiście, dokonać tutaj żywota, chociażby i na samym środku prosektorium, z miejscu widocznym i dostrzegalnym z daleka, rozkładając się uroczo (a może i nie, przecież chłód powstrzymywał nieco rozkład, a tu było zimno jak w psiarni), zostałoby to zauważone gdzieś w okolicach pierwszych dni stycznia. A i tak nie miał przecież pewności, że nie zostanie wzięty za kolejnego planowanego trupa, a nie przypadkową ofiarę.
- Nauczyłem się od twojego kuzyna - przemówił złośliwie, z najczystszą rozkoszą delektując się faktem umieszczenia Samaela pośród gminu i pogrążając się w przyjemnej wizji, w której stado rozochoconych mugoli rzuca się na magipsychiatrę, a ten rozpaczliwie próbuje się od ich uwolnić, nie do końca wiedząc, czy najpierw strzepywać pyłek z garnituru, czy ze spodni. - Poza tym, Avery, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale wystarczyło wysłać mi sowę z krótkim komunikatem, zamiast ciągać po miejscach, które nie przystoją szlachcicom. - Wzdrygnął się na pokaz. A potem jeszcze raz, ale już nie na pokaz, bo uświadomił sobie, że stół, na którym się właśnie opierał, zapewne kilka dni temu gościł jakiegoś biednego truposza. Ciekawe, czy też był nieświadomie manipulowanym szlachcicem bez ręki.
- Poza tym to nieco zabawne, że właśnie ty wspominasz o stawianiu Lilith w złym świetle - wzruszył ramionami, odsuwając się na trzy centymetry od stołu i wciąż oddychając przez usta, walcząc przy tym z mdłym posmakiem, bardziej iluzorycznym niż faktycznym. - Jakbyś nie zauważył, to ty u niej sypiasz - kolejne wzruszenie ramionami - korzystając z nieobecności jej ojca i jakichkolwiek innych mieszkańców - i jeszcze jedno - więc nie jestem przekonany, czy mimo zaręczyn, których jeszcze nie było - ponowne wzruszenie, zaczął się czuć jak na jakiejś rozgrzewce - takie zachowanie nie jest bardziej niezręczne. - Wzruszenie numer ileś tam. - A może nawet niestosowne, nieodpowiedzialne i wręcz żenujące? - parsknął na koniec. Nie znał się na szlacheckiej etykiecie aż tak dobrze jak całe to arystokratyczne stado wychowane od zawsze na tych wszystkich zasadach, ale podejrzewał, że z pewnością wybuchłby malutki skandal. Beznamiętnym spojrzeniem obrzucił młodego szlachcica, dając mu do zrozumienia, że nie powinien oceniać innych swoją miarą; miecz może być obosieczny, a każdy kij zawsze ma dwa końce, warto więc uważać, w kogo się nimi mierzy.
- Ty pierwszy - obrzucił podejrzliwym spojrzeniem butelkę. Och, oczywiście że go kusiło, aby wyrwać ją Persowi z dłoni, przechylić i oddać się rozpuście, ale mimo wszystko wygrały w nim jeszcze te nieliczne resztki rozsądku, które nie zostały stłamszone eliksirami. Poza tym nie był też do końca pewien, czy powinien mieszać lecznicze substancje z alkoholem, nawet jeśli ten alkohol pochodził najprawdopodobniej z piwniczek w rezydencji Averych.
- Nauczyłem się od twojego kuzyna - przemówił złośliwie, z najczystszą rozkoszą delektując się faktem umieszczenia Samaela pośród gminu i pogrążając się w przyjemnej wizji, w której stado rozochoconych mugoli rzuca się na magipsychiatrę, a ten rozpaczliwie próbuje się od ich uwolnić, nie do końca wiedząc, czy najpierw strzepywać pyłek z garnituru, czy ze spodni. - Poza tym, Avery, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale wystarczyło wysłać mi sowę z krótkim komunikatem, zamiast ciągać po miejscach, które nie przystoją szlachcicom. - Wzdrygnął się na pokaz. A potem jeszcze raz, ale już nie na pokaz, bo uświadomił sobie, że stół, na którym się właśnie opierał, zapewne kilka dni temu gościł jakiegoś biednego truposza. Ciekawe, czy też był nieświadomie manipulowanym szlachcicem bez ręki.
- Poza tym to nieco zabawne, że właśnie ty wspominasz o stawianiu Lilith w złym świetle - wzruszył ramionami, odsuwając się na trzy centymetry od stołu i wciąż oddychając przez usta, walcząc przy tym z mdłym posmakiem, bardziej iluzorycznym niż faktycznym. - Jakbyś nie zauważył, to ty u niej sypiasz - kolejne wzruszenie ramionami - korzystając z nieobecności jej ojca i jakichkolwiek innych mieszkańców - i jeszcze jedno - więc nie jestem przekonany, czy mimo zaręczyn, których jeszcze nie było - ponowne wzruszenie, zaczął się czuć jak na jakiejś rozgrzewce - takie zachowanie nie jest bardziej niezręczne. - Wzruszenie numer ileś tam. - A może nawet niestosowne, nieodpowiedzialne i wręcz żenujące? - parsknął na koniec. Nie znał się na szlacheckiej etykiecie aż tak dobrze jak całe to arystokratyczne stado wychowane od zawsze na tych wszystkich zasadach, ale podejrzewał, że z pewnością wybuchłby malutki skandal. Beznamiętnym spojrzeniem obrzucił młodego szlachcica, dając mu do zrozumienia, że nie powinien oceniać innych swoją miarą; miecz może być obosieczny, a każdy kij zawsze ma dwa końce, warto więc uważać, w kogo się nimi mierzy.
- Ty pierwszy - obrzucił podejrzliwym spojrzeniem butelkę. Och, oczywiście że go kusiło, aby wyrwać ją Persowi z dłoni, przechylić i oddać się rozpuście, ale mimo wszystko wygrały w nim jeszcze te nieliczne resztki rozsądku, które nie zostały stłamszone eliksirami. Poza tym nie był też do końca pewien, czy powinien mieszać lecznicze substancje z alkoholem, nawet jeśli ten alkohol pochodził najprawdopodobniej z piwniczek w rezydencji Averych.
Wzruszył ramionami od niechcenia, chociaż jako purysta nie cenił sobie brukania języka, szczególnie przez stan szlachecki, który winien stać wyżej pod każdym względem, nie miał zamiaru komentować rewelacji na temat swojego kuzyna i nieobyczajności, jakiej się dopuszczał. Złośliwość rozbrzmiewająca w głosie Colina była więc kompletnie nietrafiona, a nieświadomy nagłego braku sympatii do Samaela szlachcic nie uniósł brwi w wyrazie zdumienia. Zresztą ta kwestia nie mogłaby go obchodzić ani trochę mniej, szczególnie nie teraz, gdy jego działaniom - może odrobinę absurdalnym - przyświecał zgoła odmienny cel.
- Wierzę w magię rozmowy w cztery oczy i w to, że komunikaty przesłane tą drogą zapadają głębiej w pamięć - wyraził swoją opinię przeciwko każdorazowym posiłkowaniem się sową w przypadku konieczności podzielenia się informacją nieznoszącą zwłoki. Teraz nagle przejmujesz się tym, co przystoi szlachcicom, Fawley?
- Nie jestem fotografem, nie zajmuję się światłem - stwierdził lekkim tonem, nie chcąc wplątywać w rozmowę przeinaczonych szczegółów; mówił wszak o niezręczności, z jaką przyszło się mierzyć Lilith, a nie o tym, w jakim świetle postawiły ją niby zdarzenia rozgrywające się w jej własnym domu, w miejscu, w którym nie powinno być intruzów. - Och czyli zwiedziłeś całą posiadłość pod kątem obecności lub nieobecności pozostałych domowników? - zapytał retorycznie. - Znów wypowiadasz się na tematy, o których nie masz pojęcia, bazując wszystko na domysłach, które naginasz do swojej wydumanej wersji wydarzeń, szukając smaczków w miejscach nieodpowiednich - nie musiał nawet kłamać, naprawdę wierzył w to, co mówił. Chociaż Perseusowi można było zarzucić wiele, z pewnością nie zaliczały się do tego czyny opisywane przez Colina. - W smutnym żyjesz świecie, jeśli twoim zdaniem wszystko podszyte jest zbereźnością - westchnął niemalże z politowaniem, chociaż parsknięcie wydobywające się z ust mężczyzny zagrało na strunie, której nie należało przeciągać. - Były - poprawił jeszcze bazowane, ponownie, nie wiadomo na czym twierdzenie odnośnie zaręczyn, które miały miejsce dokładnie trzy dni temu. - Po prostu nie jesteś wszechwiedzący - zabębnił palcami o blat stołu sekcyjnego, po raz kolejny starając się względnie subtelnie zakorzenić w umyśle Fawleya myśl, że może jednak nie jest nieomylny.
- Obawiasz się, że mógłbym cię otruć w tak paskudny sposób? - zaśmiał się, kręcąc głową przecząco, gdy przyniesione przez niego dary spotkały się z wątpliwościami. - W takim razie twoje zdrowie, Fawley - uniósł butelkę w geście toastu, po czym upił z niej solidny łyk czy dwa, by ponownie zaproponować trunek swojemu towarzyszowi. - Faktycznie, przeszło mi to przez myśl - przyznał po chwili, po raz kolejny wzruszając ramionami. Ot, miła pogawędka w jeszcze milszym otoczeniu.
- Wierzę w magię rozmowy w cztery oczy i w to, że komunikaty przesłane tą drogą zapadają głębiej w pamięć - wyraził swoją opinię przeciwko każdorazowym posiłkowaniem się sową w przypadku konieczności podzielenia się informacją nieznoszącą zwłoki. Teraz nagle przejmujesz się tym, co przystoi szlachcicom, Fawley?
- Nie jestem fotografem, nie zajmuję się światłem - stwierdził lekkim tonem, nie chcąc wplątywać w rozmowę przeinaczonych szczegółów; mówił wszak o niezręczności, z jaką przyszło się mierzyć Lilith, a nie o tym, w jakim świetle postawiły ją niby zdarzenia rozgrywające się w jej własnym domu, w miejscu, w którym nie powinno być intruzów. - Och czyli zwiedziłeś całą posiadłość pod kątem obecności lub nieobecności pozostałych domowników? - zapytał retorycznie. - Znów wypowiadasz się na tematy, o których nie masz pojęcia, bazując wszystko na domysłach, które naginasz do swojej wydumanej wersji wydarzeń, szukając smaczków w miejscach nieodpowiednich - nie musiał nawet kłamać, naprawdę wierzył w to, co mówił. Chociaż Perseusowi można było zarzucić wiele, z pewnością nie zaliczały się do tego czyny opisywane przez Colina. - W smutnym żyjesz świecie, jeśli twoim zdaniem wszystko podszyte jest zbereźnością - westchnął niemalże z politowaniem, chociaż parsknięcie wydobywające się z ust mężczyzny zagrało na strunie, której nie należało przeciągać. - Były - poprawił jeszcze bazowane, ponownie, nie wiadomo na czym twierdzenie odnośnie zaręczyn, które miały miejsce dokładnie trzy dni temu. - Po prostu nie jesteś wszechwiedzący - zabębnił palcami o blat stołu sekcyjnego, po raz kolejny starając się względnie subtelnie zakorzenić w umyśle Fawleya myśl, że może jednak nie jest nieomylny.
- Obawiasz się, że mógłbym cię otruć w tak paskudny sposób? - zaśmiał się, kręcąc głową przecząco, gdy przyniesione przez niego dary spotkały się z wątpliwościami. - W takim razie twoje zdrowie, Fawley - uniósł butelkę w geście toastu, po czym upił z niej solidny łyk czy dwa, by ponownie zaproponować trunek swojemu towarzyszowi. - Faktycznie, przeszło mi to przez myśl - przyznał po chwili, po raz kolejny wzruszając ramionami. Ot, miła pogawędka w jeszcze milszym otoczeniu.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
W ramach przywitania po ciężkich ośmiu godzinach pracy, żona mówiła Coffinowi, że śmierdzi zwłokami. On zwykł wówczas z uroczym uśmiechem odparowywać, iż nadal pachnie lepiej niż jej matka. Paskudna baba, aż go ściskało za każdym razem, gdy natykał się na swoją teściową. Fizyczna robota w Mungu i tak była znacznie bardziej opłacalna, niż tyranie za marną stawkę gdziekolwiek indziej. Nieboszczyki przestali mu przeszkadzać, co więcej, nawet się do nich przyzwyczaił. Zdarzało się, że do nich przemawiał, kiedy przez kilka godzin zajmował się ciałem. Po pracy koronera jego czekała równie ciężka harówka. Umycie, ubranie oraz najgorsze - przeniesienie zwłok, do czego nie mógł używać żadnych zaklęć. Po krótkiej przerwie powinien zabrać się do najświeższego okazu, ale tam go nie sprawdzali, a mężczyzna chciał do końca wypalić papierosa, uraczyć się kawą. Na dole nie miewał zbyt wielu gości, więc spokojnie przedłużał chwilę wytchnienia, zaciągając się głęboko ciężkim dymem i poruszając wąsami, na których osiadał sypiący się z nieba śnieg. W końcu rzucił niedopałek na ulicę, przydeptał żarzącą się końcówkę i ciężkim krokiem ruszył do szpitala. Ominął łazienkę - ręce nie były brudne, a jego praca nie słyszała już o sterylności. W zasadzie zajmował się wykończeniówką. Uczesać, przemyć, zrobić tak, aby ciało wyglądało dobrze. Przyzwoicie. W miarę... reprezentacyjnie. Nie musiał być delikatny, ani uprzejmy: w wielkich dłoniach Coffina nie drzemała zbyt duża sprawność manualna, a w jego życiu dominował prosty i surowy język. Zero zbędnych ozdobników, zero czułości. Odtąd-dotąd; jasne postawienie sprawy i wykonanie obowiązków. Przed wparowaniem do prosektorium założył jeszcze fartuch, jednorazową maseczkę, rękawiczki, ledwo trzymające się na jego ogromnych dłoniach. W Mungu lubili sprawiać pozory, zwłaszcza te, dzięki którym uchodzili za dobrą placówkę. Coffin zaś wiedział swoje i wolał powierzyć swe zdrowie uzdrowicielce na Nokturnie, ale pracował w szpitalu, więc siedział cicho. Prawie jak te trupy, które przecież nikomu nie szepną ani słowa.
I show not your face but your heart's desire
Rozmowa nie toczyła się tak wartko, jak początkowo zakładał. Być może miała na to wpływ atmosfera miejsca (czyżby Colin był faktycznie ulepiony z aż tak miękkiej gliny?), lecz zdawało się, że ich urocza konwersacja zamarła, a wszelkie próby reanimacji były z góry skazane na porażkę. Źle ocenił okoliczności, to był jego błąd. Pewnie źle ocenił również i człowieka, jak się okazało niedawno, a pierwszych wrażeń, zdecydowanie bardziej celnych, nie powinien był próbować zacierać ze względu na wspólną ideę czy wyższe dobro, o które Fawley najwyraźniej nie potrafił walczyć, skoro nie przeszedł pomyślnie misji rekrutacyjnej. Ciemne brwi młodego szlachcica zbiegły się ku sobie w wyrazie konsternacji wymieszanej z niezadowoleniem. Próbował, naprawdę próbował jakoś się porozumieć, wyjaśnić wadzące niejasności i wyciągnąć koleżeńską dłoń, by zmyć z kart historii najświeższe zaszłości i bez oporów stąpać po neutralnym gruncie. Do tego jednak wymagane były obustronne negocjacje, a w odpowiedzi Avery zderzył się tylko z milczeniem.
- Pomimo tego, że nie bawi mnie spacerowanie po wojennej ścieżce, zdaje się, że osiągnięcie konsensusu znajduje się poza naszym zasięgiem - westchnął ciężko. Upił ostatni łyk z butelki, tak okrutnie wzgardzonej przez jego towarzysza, po czym zakręcił ją i schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- Szkoda, wielka szkoda - mruknął niczym zmartwiony filozof, po czym ruszył w kierunku drzwi z zamiarem opuszczenia tego uroczego miejsca i mężczyzny, którego spisał już na straty. Nie przeszedł jednak nawet pięciu kroków, a już zmienił zdanie i pospiesznie zawrócił, by w parę chwil zacisnąć boleśnie palce na opatrzonym po amputacji nadgarstku, uniemożliwiając tym samym wyrywanie się, a do skroni Fawleya przytknąć cisową różdżkę. - Obliviate - szepnął miękko, zgodnie z naukami wyniesionymi z przerwanego kursu amnezjatorskiego koncentrując się na tym, by wymazać z pamięci okaleczonego szlachcica wszystko to, co mogło okazać się problematyczne. Ostatnie spotkanie w Derbyshire, twarz Lilith i wszystko, co się z nią łączyło, lecz również i swoją twarz, by wyczyścić niechciane już relacje do zera i upewnić się, że Colin Fawley już nigdy więcej nie okaże się być palącym problemem. W tym momencie niczego nie pragnął bardziej.
- Pomimo tego, że nie bawi mnie spacerowanie po wojennej ścieżce, zdaje się, że osiągnięcie konsensusu znajduje się poza naszym zasięgiem - westchnął ciężko. Upił ostatni łyk z butelki, tak okrutnie wzgardzonej przez jego towarzysza, po czym zakręcił ją i schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- Szkoda, wielka szkoda - mruknął niczym zmartwiony filozof, po czym ruszył w kierunku drzwi z zamiarem opuszczenia tego uroczego miejsca i mężczyzny, którego spisał już na straty. Nie przeszedł jednak nawet pięciu kroków, a już zmienił zdanie i pospiesznie zawrócił, by w parę chwil zacisnąć boleśnie palce na opatrzonym po amputacji nadgarstku, uniemożliwiając tym samym wyrywanie się, a do skroni Fawleya przytknąć cisową różdżkę. - Obliviate - szepnął miękko, zgodnie z naukami wyniesionymi z przerwanego kursu amnezjatorskiego koncentrując się na tym, by wymazać z pamięci okaleczonego szlachcica wszystko to, co mogło okazać się problematyczne. Ostatnie spotkanie w Derbyshire, twarz Lilith i wszystko, co się z nią łączyło, lecz również i swoją twarz, by wyczyścić niechciane już relacje do zera i upewnić się, że Colin Fawley już nigdy więcej nie okaże się być palącym problemem. W tym momencie niczego nie pragnął bardziej.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
The member 'Perseus Avery' has done the following action : rzut kością
'k100' : 100
'k100' : 100
Drobne hałasy za zamkniętymi, ciężkimi drzwiami. Kto u licha może się tam kręcić? Czemu słyszy trzaski, zgrzyty, niewyraźne słowa? Dlaczego zatrzymał się z dłonią na klamce, nie naciskając jej jeszcze, nie przekraczając progu, jakby w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń? Spodziewał się czegoś groźnego? Coffin nie potrafił dokładnie tego sprecyzować, lecz zdeprymowany własną niepewnością, zaparł się, jakby usiłując zbić własną masę mięśniową w jeszcze bardziej zbitą bryłę i wkroczył do pomieszczenia. Spokojnie. Uważnie, gotowy do natychmiastowego zdzielenia po łbie każdego obcego. Albo i dwóch. Wytrzeszczał oczy na mężczyzn, stojących naprzeciw siebie; jeden wyglądał normalnie, zaś drugi... Coffin nigdy nie był zbyt biegły w wymagających zaklęciach, lecz potrafił rozpoznać objawy wyczyszczenia pamięci. Różdżka w dłoni młodego pryszcza wyglądała jednak na tyle niebezpiecznie (musiał umieć sporo, skoro wyraźnie starszy brunet patrzył w przestrzeń nierozumiejącym wzrokiem), że odpuścił atak fizyczny, wybierając jego bardziej neutralny odpowiednik.
-Co tu się wyrabia, hę? - zapytał ordynarnie, robiąc dobrą minę do złej gry. Nie miał ochoty skończyć jak tamten... jednoręki. Czyżby to też było sprawką młodego kogucika? - wynocha, tu się pracuje - burknął, przepychając się pomiędzy uroczą dwójką (a może właśnie przerwał pedalską schadzkę? - aż zachciało mu się zrzygać na sterylnie czystą podłogę) w kierunku chłodni, gdzie już czekało na niego ciało - chyba, że chcesz mi pomóc z myciem zwłok, wtedy zapraszam - dodał nagle, z przebłyskiem wisielczego humoru, śmiejąc się ochryple.
-Co tu się wyrabia, hę? - zapytał ordynarnie, robiąc dobrą minę do złej gry. Nie miał ochoty skończyć jak tamten... jednoręki. Czyżby to też było sprawką młodego kogucika? - wynocha, tu się pracuje - burknął, przepychając się pomiędzy uroczą dwójką (a może właśnie przerwał pedalską schadzkę? - aż zachciało mu się zrzygać na sterylnie czystą podłogę) w kierunku chłodni, gdzie już czekało na niego ciało - chyba, że chcesz mi pomóc z myciem zwłok, wtedy zapraszam - dodał nagle, z przebłyskiem wisielczego humoru, śmiejąc się ochryple.
I show not your face but your heart's desire
Najwyraźniej odpowiednia motywacja, podlana dodatkowo paliwem irytacji, była kluczem do sukcesu. Błysk zaklęcia rozświetlił ponure wnętrze prosektorium, Avery przez parę chwil obserwował swoje dzieło, by z zadowoleniem nieodmalowującym się na twarzy stwierdzić, że był to zdecydowanie jedno z jego najbardziej udanych porządków w cudzej pamięci, a jego dawne umiejętności nie obrosły stuletnim kurzem, uniemożliwiającym korzystanie z tego jakże praktycznego sposobu rozwiązywania nieporozumień. Nigdy nie wierzył w dobre intencje ludzi, którzy już raz zaszli mu za skórę, nie wierzył również w półśrodki, a o wszystko wolał zadbać samodzielnie. Puścił okaleczony nadgarstek natychmiast, cofając się przy tym zdecydowanym krokiem, jakby całość napawała go obrzydzeniem. Może tak właśnie było? Zabrakło mu czasu na jakiekolwiek rozmyślania, drzwi skrzypnęły ostrzegawczo, do pomieszczenia wkroczył wyjątkowo uroczy jegomość, niechybnie pracownik najniższego kręgu piekieł piętra Munga. Perseus momentalnie zwrócił swoje spojrzenie w jego kierunku, przeszywając go chłodnymi tęczówkami, jakby szybko kalkulował potencjalne ryzyko i zestawiał je z kosztami ewentualnych interwencji, by ostatecznie stwierdzić, że nie warto.
- Zdaje się, że jeden z pacjentów magipsychiatrii zabłądził - oznajmił oschle, przemieszczając się w kierunku drzwi wyjściowych, a tym samym i w kierunku Coffina, co którego uśmiechnął się krótko, bez śladów wesołości. Jego maniery i poczucie humoru pozostawiały wiele do życzenia - lecz czego należało się spodziewać po osobie, która większą część swojego życia spędza z trupami? Czas, jaki Avery przeznaczył na spotkanie z Fawleyem niewątpliwie dobiegł końca. Nawet na niego nie zerkając, pozostawił go za sobą, wymijając również pracownika szpitalnego, po czym wetknął różdżkę w swój rękaw i sprężystym krokiem opuścił prosektorium, a następnie i teren szpitala. Jeden problem z głowy, nie mógł się oprzeć lekkiemu uczuciu satysfakcji.
| pers zt, dziękuję za lustereczko <3
- Zdaje się, że jeden z pacjentów magipsychiatrii zabłądził - oznajmił oschle, przemieszczając się w kierunku drzwi wyjściowych, a tym samym i w kierunku Coffina, co którego uśmiechnął się krótko, bez śladów wesołości. Jego maniery i poczucie humoru pozostawiały wiele do życzenia - lecz czego należało się spodziewać po osobie, która większą część swojego życia spędza z trupami? Czas, jaki Avery przeznaczył na spotkanie z Fawleyem niewątpliwie dobiegł końca. Nawet na niego nie zerkając, pozostawił go za sobą, wymijając również pracownika szpitalnego, po czym wetknął różdżkę w swój rękaw i sprężystym krokiem opuścił prosektorium, a następnie i teren szpitala. Jeden problem z głowy, nie mógł się oprzeć lekkiemu uczuciu satysfakcji.
| pers zt, dziękuję za lustereczko <3
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Mimo gruboskórności, Coffin nie był w ciemię bity i rozumiał powagę sytuacji, w jakiej się znalazł. Nie pojmował co prawda powodu (żądza zemsty, zatargi między żółtodziobami, porachunki ze szkolnej ławy?), ale miał dość rozsądku, aby się w to nie wtrącać. Wychował się po złej stronie Londynu i doskonale rozumiał zasadę nie wtykania nosa w cudze sprawy. Kilkakrotnie złamany (do dziś miał skrzywioną przegrodę!) skutecznie przypominał mu w podobnych sytuacjach, aby pozwolił na swobodny rozwój wypadków, w nic się nie mieszając. Wolałby nie oberwać czyścicielem pamięci, ani innym zaklęciem (prawdopodobnie paskudnym, może nawet gorszym od Obliviate) tylko i wyłącznie za okazanie zbytniej wścibskości. Udawał więc, że nic nie zauważył tudzież - że przyłapał dwójkę mężczyzn na występku rangi podobnej do popalania szlugów w męskiej toalecie.
-Taak, ale chyba trafi sam - mruknął przeciągle, starając się ze zdziwieniem nie spoglądać na tego niepozornego chłoptasia o gładkiej buźce. Poczekał jedynie, aż zatrzasnęły się za nim ciężkie drzwi, po czym odczekał chwilę, nim wypchnął za nie drugiego mężczyznę.
-A takie cyrki to se urządzajcie gdzie indziej! - warknął na pożegnanie, czując nagły przypływ odwagi, gdy tamten usunął mu się z pola widzenia. Ech. Nieprędko dojdzie do siebie po tym wydarzeniu, a przecież miał już te kilkadziesiąt lat na karku. Wytrwał jeszcze chwilę w zamyśleniu, oparty o stalowy stół, po czym wzruszył potężnymi ramionami i skierował się ku drzwiom chłodni, aby rozpocząć codzienny rytuał oporządzania ciała. Nie myślał, że były one kiedyś żywymi ludźmi.
|zt
-Taak, ale chyba trafi sam - mruknął przeciągle, starając się ze zdziwieniem nie spoglądać na tego niepozornego chłoptasia o gładkiej buźce. Poczekał jedynie, aż zatrzasnęły się za nim ciężkie drzwi, po czym odczekał chwilę, nim wypchnął za nie drugiego mężczyznę.
-A takie cyrki to se urządzajcie gdzie indziej! - warknął na pożegnanie, czując nagły przypływ odwagi, gdy tamten usunął mu się z pola widzenia. Ech. Nieprędko dojdzie do siebie po tym wydarzeniu, a przecież miał już te kilkadziesiąt lat na karku. Wytrwał jeszcze chwilę w zamyśleniu, oparty o stalowy stół, po czym wzruszył potężnymi ramionami i skierował się ku drzwiom chłodni, aby rozpocząć codzienny rytuał oporządzania ciała. Nie myślał, że były one kiedyś żywymi ludźmi.
|zt
I show not your face but your heart's desire
27 luty
Jako koroner musiała być praktycznie wszędzie. Prosektorium i kostnica to jej drugi dom, a i pracy w terenie jej nie brakowało. Dziś trafiło jej się najgorsze zajęcie jakie tylko mogło. Tłumaczenie młodocianym stażystom ze Świętego Munga różnicy między sercem, a żołądkiem... jak widać dla niektórych z nich jej nie ma. Siedziała tu dwie godziny pokazując im gdzie co jest i jak się z tym obchodzić. Każdy z nich był podekscytowany myślą pracy na prawdziwym ciele.
Obeznanie się z ludzką anatomią to podstawa, a co ich lepiej tego nauczy niż praktyka? No... prawie wszyscy, gdyż jeden chłopak cały zzieleniał i przesiedział całe zajęcia w drugiej części pomieszczenia. Chyba już tu drugi raz nie zawita. Ona sama pamięta jej pierwszy raz na tego typu zajęciach. Fakt, faktem, na początku było to bardzo dziwne. Sama świadomość otwierania czyjejś klatki piersiowej przyprawiała o dreszcze. Przeważnie do takich zajęć były oddawane ciała ludzi niezidentyfikowanych, bardzo rzadko ciała oddane za zgodą rodziny. Ciekawe jak bardzo trzeba kogoś nienawidzić za życia, aby oddać go bez mrugnięcia okiem do pokrojenia po śmierci?
Gdy wszyscy opuścili pomieszczenie ktoś musiał tu posprzątać i oczywiście ona została kozłem ofiarnym. Po ogarnięciu sali po rozentuzjazmowanych stażystach przeszła do łatania ciała dzisiejszego "królika doświadczalnego".
Słysząc otwierane drzwi i kroki, lekko przekręciła głowę, aby spojrzeć kątem oka na przybysza.
Raiden Carter, przystojny i inteligentny, a do tego niesamowicie irytujący mężczyzna...
-Zgubiłeś się?-Zapytała się nawet nie odwracając się w jego stronę, ani nie zwracając uwagi na uprzejmości nadal kontynuowała pracę. Ta wizyta nie ma prawa skończyć się dobrze.
Jako koroner musiała być praktycznie wszędzie. Prosektorium i kostnica to jej drugi dom, a i pracy w terenie jej nie brakowało. Dziś trafiło jej się najgorsze zajęcie jakie tylko mogło. Tłumaczenie młodocianym stażystom ze Świętego Munga różnicy między sercem, a żołądkiem... jak widać dla niektórych z nich jej nie ma. Siedziała tu dwie godziny pokazując im gdzie co jest i jak się z tym obchodzić. Każdy z nich był podekscytowany myślą pracy na prawdziwym ciele.
Obeznanie się z ludzką anatomią to podstawa, a co ich lepiej tego nauczy niż praktyka? No... prawie wszyscy, gdyż jeden chłopak cały zzieleniał i przesiedział całe zajęcia w drugiej części pomieszczenia. Chyba już tu drugi raz nie zawita. Ona sama pamięta jej pierwszy raz na tego typu zajęciach. Fakt, faktem, na początku było to bardzo dziwne. Sama świadomość otwierania czyjejś klatki piersiowej przyprawiała o dreszcze. Przeważnie do takich zajęć były oddawane ciała ludzi niezidentyfikowanych, bardzo rzadko ciała oddane za zgodą rodziny. Ciekawe jak bardzo trzeba kogoś nienawidzić za życia, aby oddać go bez mrugnięcia okiem do pokrojenia po śmierci?
Gdy wszyscy opuścili pomieszczenie ktoś musiał tu posprzątać i oczywiście ona została kozłem ofiarnym. Po ogarnięciu sali po rozentuzjazmowanych stażystach przeszła do łatania ciała dzisiejszego "królika doświadczalnego".
Słysząc otwierane drzwi i kroki, lekko przekręciła głowę, aby spojrzeć kątem oka na przybysza.
Raiden Carter, przystojny i inteligentny, a do tego niesamowicie irytujący mężczyzna...
-Zgubiłeś się?-Zapytała się nawet nie odwracając się w jego stronę, ani nie zwracając uwagi na uprzejmości nadal kontynuowała pracę. Ta wizyta nie ma prawa skończyć się dobrze.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Musiał odsapnąć. Od pracy, od nawału pracy, od myślenia o Artis i faktu, że zachowała się nie jak dorosła osoba, a nastolatka. Ale cóż… Jak ją zobaczy gdzieś w okolicy Ministerstwa, na pewno nie omieszka jej o tym wspomnieć. Dlatego też korzystając z chwili czasu, postanowił poruszyć sprawę swoich rodziców. Przez ostatni miesiąc miał tyle na głowie, że zwyczajnie nie było to możliwe. Czuł się przez to winny, chociaż wiedział, że to głupota. Jak mógł obwiniać się za to że pracował? Zamierzał wziąć wolne do końca dnia, mając w głowie również wczorajszy wieczór. Ten na przesłuchaniu i później. Oparł się o zimną ścianę korytarza i odciągnął głowę, chcąc jakoś zebrać myśli. Powinien udać się jeszcze raz do Tower of London i upewnić się, że złapany przez czarodziejską policję ćpun wyśpiewa do końca wszystko, co wiedział o dziwnej sekcie do której przynależał. A przynajmniej chciał, żeby mu się chciało to zrobić. Jednak wcale tak nie było. Czuł się zupełnie wyprany z energii. Nawet McGregor stwierdził, że tego dnia był jakiś sflaczały. Jakby wypompowano z niego całe powietrze. Może i tak właśnie było... W końcu wieczór i ta noc nie należały do spokojnych, ale na pewno nie z tego powodu nieprzyjemnych. Raiden uśmiechnął się pod nosem, czując jak dobrze było zacząć dzień w ten sposób. Nawet jeśli było się wykończonym. W końcu o czymś to świadczyło. Przejechał dłonią po włosach, czując nadchodzącą falę przymykania oczu. Najchętniej opadłby tutaj na podłogę i zwyczajnie zasnął. Jednak nie dane mu było długo nacieszyć się chwilą spokoju lub dziwnego letargu.
- Carter! Carter! Co ty robisz?! Mam sprawę do ciebie! - wrzasnął ze swojego gabinetu nie kto inny a sam przełożony policjantów. Jonathan McGregor był szefem Raidena i pomimo kilku, jeśli nie kilkudziesięciu, wad był człowiekiem, który wiedział więcej o pracy w policji niż można było się domyślać. Przystrzyżony w taki sposób jakby przejechała po nim kosiarka, siwiał po obu stronach głowy, chociaż na czubku dalej widać było że kiedyś był szatynem. Wiecznie palił cygara, nosił kraciaste koszule i narzucał na to kamizelki. Kiedyś musiał być wyprawnym agentem wywiadu, ale stopień jak i Ministerstwo Magii zapuszkowało go do odpowiedzialności za ich jednostkę i równocześnie podcięło skrzydła. Nic dziwnego, że był wiecznie zły na ludzi dookoła. Carter szybko znalazł się w jego gabinecie, chociaż niezbyt mu się spieszyło. Usiadł na krześle po drugiej stronie biurka i czekał. - Mamy trupa! - krzyknął McGregor, chociaż jego rozmówca znajdował się blisko niego. - I zgadnij kto to?! Ten twój patałach z wczoraj, który miał nas zaprowadzić do sekty pederastów! Znaleźli go sztywnego w celi Tower i wykluczyli zaklęcia! Nie rób takiej miny tylko idź sprawdzić czy koroner nie znalazł czegoś istotnego!
Raiden wciąż w szoku, zupełnie wyzbył się zmęczenia i praktycznie pobiegł w samej koszuli do zimnego prosektorium, gdzie miał znaleźć ów koronera. Rowan Yaxley idealnie nadawała się do tej pracy. Mógł powiedzieć, że pasowała do psychiatrycznego wyglądu pomieszczeń związanych z nieboszczykami. Chłodna tak samo jak stoły, na których operowała. Wchodząc, usłyszał jej głos.
- Przywieźli ci może dziś rano jakiegoś więźnia? Zmarł i podejrzewana jest trucizna - zaczął, wyzbywając się zupełnie oficjalnego tonu. Sama taki narzuciła. Podszedł do niej i zajrzał jej przez ramię. - Widzę, że przerwałem randkę.
- Carter! Carter! Co ty robisz?! Mam sprawę do ciebie! - wrzasnął ze swojego gabinetu nie kto inny a sam przełożony policjantów. Jonathan McGregor był szefem Raidena i pomimo kilku, jeśli nie kilkudziesięciu, wad był człowiekiem, który wiedział więcej o pracy w policji niż można było się domyślać. Przystrzyżony w taki sposób jakby przejechała po nim kosiarka, siwiał po obu stronach głowy, chociaż na czubku dalej widać było że kiedyś był szatynem. Wiecznie palił cygara, nosił kraciaste koszule i narzucał na to kamizelki. Kiedyś musiał być wyprawnym agentem wywiadu, ale stopień jak i Ministerstwo Magii zapuszkowało go do odpowiedzialności za ich jednostkę i równocześnie podcięło skrzydła. Nic dziwnego, że był wiecznie zły na ludzi dookoła. Carter szybko znalazł się w jego gabinecie, chociaż niezbyt mu się spieszyło. Usiadł na krześle po drugiej stronie biurka i czekał. - Mamy trupa! - krzyknął McGregor, chociaż jego rozmówca znajdował się blisko niego. - I zgadnij kto to?! Ten twój patałach z wczoraj, który miał nas zaprowadzić do sekty pederastów! Znaleźli go sztywnego w celi Tower i wykluczyli zaklęcia! Nie rób takiej miny tylko idź sprawdzić czy koroner nie znalazł czegoś istotnego!
Raiden wciąż w szoku, zupełnie wyzbył się zmęczenia i praktycznie pobiegł w samej koszuli do zimnego prosektorium, gdzie miał znaleźć ów koronera. Rowan Yaxley idealnie nadawała się do tej pracy. Mógł powiedzieć, że pasowała do psychiatrycznego wyglądu pomieszczeń związanych z nieboszczykami. Chłodna tak samo jak stoły, na których operowała. Wchodząc, usłyszał jej głos.
- Przywieźli ci może dziś rano jakiegoś więźnia? Zmarł i podejrzewana jest trucizna - zaczął, wyzbywając się zupełnie oficjalnego tonu. Sama taki narzuciła. Podszedł do niej i zajrzał jej przez ramię. - Widzę, że przerwałem randkę.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Gdy stanął za nią odwróciła w jego stronę głowę i spojrzała na niego nieprzechylnym wzrokiem.
-Fakt przerwałeś i to dość udaną. Nie zauważyłeś tej romantycznej scenerii?- Machnęła ręką na pomieszczenie, po czym oderwała od niego wzrok
kierując go ponownie na ciało leżące przed nią. -Brakuje jedynie świec i może wygodniejszego stołu.- Ostatnią część zdania wymamrotała pod nosem, kończąc prace i przysłaniając białym materiałem ciało jej dość niewygadanego towarzysza.
-Poza tym ubrałbyś się. Zapomniałeś, że przybyłeś na Antarktydę?- Przejechała po nim wzrokiem, po czym zdjęła rękawiczki już w pełni odwracając się w stronę Raidena i opierając się o stół za nią.
-Szukasz swojego chłoptasia? Fakt faktem przywieźli mi go dziś. Stół obok.-Kiwnęła w stronę wspomnianego miejsca głową. -Dać wam chwile sam na sam?- Szczerze? Uwielbiała te ich słowne przepychanki. Ostatnio nie miała do takowych okazji. Jedynymi osobami, z którymi sobie na tą atrakcje pozwalała był jej brat i jeszcze za czasów Hogwartu Ramsey. Czasem przydaje się jakieś urozmaicenie... choć nie zmienia to faktu, iż ten mężczyzna nadal jest irytujący. Otrząsając się z myśli uśmiechnęła się łobuzersko, wyminęła mężczyznę i podeszła do stołu gdzie leżeć miał więzień. Złapała rąbek białego materiału i odkryła twarz młodego chłopaka.
-Brak jakichkolwiek oznak rzucanych zaklęć, nie użyto czarnej magii, żadna szarpanina. Za to rzuciłam kilka zaklęć, zrobiłam też badania pod kątem obecności substancji w organizmie. Mieliście racje, była to trucizna. Kły smoka, sproszkowany róg dwurożca, oraz najważniejszy - czerniec. Sama trucizna nazywa się Eliksirem z czerńca. Powodem śmierci było jego zażycie, a dokładnie tego skutek, który doprowadził do zatrzymania akcji serca. Przynajmniej długo nie cierpiał. Śmierć jest nagła i nawet niezbyt bolesna. Ktoś musiał znać, czy też być dość dobrym alchemikiem, albo kupić ten eliksir na Nokturnie. Trucizna ta jest trudna, a uwarzenie jej jest czasochłonne przez co stawiałabym na drugą opcje. Poza tym jego zapach jest subtelny, barwa czerwona, ale dolany do pożywienia nie byłby zauważalny, a zadziałałby równie efektownie, co wypicie go prosto z fiolki.- Kończąc swoją wypowiedź naszła ją myśl: Co tak ważnego wiedział ten chłopak, że pokuszono się o jego zatrucie? Tym bardziej, że było to dość trudne i kosztowne zadanie. Ktoś się chciał go ewidentnie pozbyć, aby ten nie chlapnął czegoś funkcjonariuszom.
Ogółem zawsze uważała, że trucizna to sposób na morderstwo dla tchórzy. Jeśli nie jesteś w stanie spoglądać osobie której życie właśnie chcesz zakończyć to co z ciebie za morderca?
-Szkoda, młody chłopak, może byś go jakoś spożytkował.-Przerwała na chwilę wpatrując się przez dłuższy czas w ofiarę.-Był kimś ważnym? Raczej z tego co wiem przypadkowych więźniów się nie truje.
-Fakt przerwałeś i to dość udaną. Nie zauważyłeś tej romantycznej scenerii?- Machnęła ręką na pomieszczenie, po czym oderwała od niego wzrok
kierując go ponownie na ciało leżące przed nią. -Brakuje jedynie świec i może wygodniejszego stołu.- Ostatnią część zdania wymamrotała pod nosem, kończąc prace i przysłaniając białym materiałem ciało jej dość niewygadanego towarzysza.
-Poza tym ubrałbyś się. Zapomniałeś, że przybyłeś na Antarktydę?- Przejechała po nim wzrokiem, po czym zdjęła rękawiczki już w pełni odwracając się w stronę Raidena i opierając się o stół za nią.
-Szukasz swojego chłoptasia? Fakt faktem przywieźli mi go dziś. Stół obok.-Kiwnęła w stronę wspomnianego miejsca głową. -Dać wam chwile sam na sam?- Szczerze? Uwielbiała te ich słowne przepychanki. Ostatnio nie miała do takowych okazji. Jedynymi osobami, z którymi sobie na tą atrakcje pozwalała był jej brat i jeszcze za czasów Hogwartu Ramsey. Czasem przydaje się jakieś urozmaicenie... choć nie zmienia to faktu, iż ten mężczyzna nadal jest irytujący. Otrząsając się z myśli uśmiechnęła się łobuzersko, wyminęła mężczyznę i podeszła do stołu gdzie leżeć miał więzień. Złapała rąbek białego materiału i odkryła twarz młodego chłopaka.
-Brak jakichkolwiek oznak rzucanych zaklęć, nie użyto czarnej magii, żadna szarpanina. Za to rzuciłam kilka zaklęć, zrobiłam też badania pod kątem obecności substancji w organizmie. Mieliście racje, była to trucizna. Kły smoka, sproszkowany róg dwurożca, oraz najważniejszy - czerniec. Sama trucizna nazywa się Eliksirem z czerńca. Powodem śmierci było jego zażycie, a dokładnie tego skutek, który doprowadził do zatrzymania akcji serca. Przynajmniej długo nie cierpiał. Śmierć jest nagła i nawet niezbyt bolesna. Ktoś musiał znać, czy też być dość dobrym alchemikiem, albo kupić ten eliksir na Nokturnie. Trucizna ta jest trudna, a uwarzenie jej jest czasochłonne przez co stawiałabym na drugą opcje. Poza tym jego zapach jest subtelny, barwa czerwona, ale dolany do pożywienia nie byłby zauważalny, a zadziałałby równie efektownie, co wypicie go prosto z fiolki.- Kończąc swoją wypowiedź naszła ją myśl: Co tak ważnego wiedział ten chłopak, że pokuszono się o jego zatrucie? Tym bardziej, że było to dość trudne i kosztowne zadanie. Ktoś się chciał go ewidentnie pozbyć, aby ten nie chlapnął czegoś funkcjonariuszom.
Ogółem zawsze uważała, że trucizna to sposób na morderstwo dla tchórzy. Jeśli nie jesteś w stanie spoglądać osobie której życie właśnie chcesz zakończyć to co z ciebie za morderca?
-Szkoda, młody chłopak, może byś go jakoś spożytkował.-Przerwała na chwilę wpatrując się przez dłuższy czas w ofiarę.-Był kimś ważnym? Raczej z tego co wiem przypadkowych więźniów się nie truje.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Ostatnio zmieniony przez Rowan Yaxley dnia 03.11.16 19:39, w całości zmieniany 1 raz
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Prosektorium
Szybka odpowiedź