Namiot Podniebnego Cwału
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Namiot Podniebnego Cwału
Po wejściu do pozornie najmniejszego z namiotów, jego wnętrze okazuje się olbrzymie: wysokie, dalekie na przynajmniej kilkaset metrów, doskonałe do końskiej szarży. Wewnątrz namiotu swoje pokazy dają bowiem akrobaci wyspecjalizowani w aetonanach, dwójka najwyżej pięcioletnich dziewczynek, dwoje mężczyzn i jedna kobieta tańczą na wzlatujących ku sklepieniu skrzydlatych koniach. Bez trudu stają na rękach na grzbietach nieosiodłanych koni, na jednej ręce, na jednej nodze, bez trudu przepływają z jednego grzbietu na inny. Większość widzów tłoczy się blisko ścian namiotów, obawiając się oberwać potężnym kopytem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:17, w całości zmieniany 1 raz
Nigdy nie brał udziału w podobnym zamieszaniu. Szkolnych poszukiwaniach zaginionego ucznia - tak. Ale w próbie ratowania rannych i starania się opanowania spłoszonych zwierząt już nie. W końcu musiało się coś dziać już wcześniej, bo jeźdźcy mieli nietęgie miny, a konie chodziły dziwnie spięte. Nie wiedział z czym to mogło być związane, nie był specjalistą. Ba! Nawet nie wiedział, co jadły te wspaniałe stworzenia, by mieć taką siłę. Nic dziwnego, że również kompletnie pogubił się w tym, co powinien zrobić przy wyrwaniu się spod wodzy i ucieczce ich przed ich właścicielami. Nie to jednak było najważniejsze, bo zamierzał pomóc kobiecie, która wykonywała wszystkie akrobatyczne dziwy. Teraz leżała na piasku i nie mogła się podnieść. Nawet z tak daleka Vane widział jak biedaczka zalewała się łzami. Strachu? Bólu? Pewnie wszystkiego po trochu, ale nie było czemu się przyglądać. Gdy poderwał się z miejsca i zbiegł na sam dół, trzymając Grace za rękę, puścił ją momentalnie i pobiegł w stronę leżącej. Musiał praktycznie biec pochylony z nosem przy ziemi, bo co chwila świstały mu nad głową skrzydła aetonów, przed którymi wszyscy widzowie chcieli zbiec. Ostatnie metry pokonał już, dając z siebie absolutnie wszystko i gdy już ślizgiem dotarł do akrobatki, by zakryć ją swoim ciałem i wyciągnąć różdżkę.
- Nic pani nie jest?! - spytał głośno, starając się przekrzyczeć chaos, a gdy stwierdził, że chwilowo żaden z koni nie szalał kilka centymetrów od nich, przeniósł uwagę na kobietę. Odgarnął jej włosy z czoła, które wpadały do oczu i zasłaniały widok. - Proszę się skupić na mnie. Zgoda? Wszystko będzie dobrze. Wyciągniemy stąd panią.
- Trzeba je wyłapać! - krzyknął ktoś, a Jayden nie mógł się nie zgodzić. Nie był jednak treserem ani opiekunem i nie wiedział jak ujarzmić spłoszone konie. Nie chciał, żeby tu były, ale również nie chciał, żeby wydostały się na zewnątrz i przyprawiły resztę cyrku o kolejne ofiary. Musieli je zatrzymać, ale chwilowo nie mógł opuszczać kobiety. Na szczęście słyszał jak wcześniej ktoś rzucał Medico, co oznaczało, że ratunek był już w drodze. W pewnym momencie poczuł silny uścisk na lewym ramieniu, gdzie zacisnęły się palce ujeżdżającej aetony. Nic dziwnego, że nie chciała by jedyna osoba w pobliżu odchodziła. On też by nie chciał, gdyby był na jej miejscu. Nie zamierzał zresztą nigdzie się ruszać, dopóki nie przybędą odpowiednie posiłki. Nie znał się niestety na leczeniu i nie miał pojęcia, co działo się z kobietą. Jeszcze mógłby jej jakoś zaszkodzić, a tego na pewno nie chciał! Podniósł wzrok ponownie w ostatnim momencie.
- Impedimenta! - krzyknął, celując w nadciągające z impetem zwierzę, a przy okazji wciąż starając się zasłonić ranną. To było ciężkie. Z jednej strony starając się jakoś pomóc i wyciągnąć osobę z tego chaosu, a przy okazji również walczyć z narowistymi wierzchowcami. Jeden z pięciu był przynajmniej z głowy. Zaklęcie powinno pomóc. Przy okazji przeszukał szybko spojrzeniem arenę, by dostrzec również i postać Grace. Nic jej nie było na razie.
- Nic pani nie jest?! - spytał głośno, starając się przekrzyczeć chaos, a gdy stwierdził, że chwilowo żaden z koni nie szalał kilka centymetrów od nich, przeniósł uwagę na kobietę. Odgarnął jej włosy z czoła, które wpadały do oczu i zasłaniały widok. - Proszę się skupić na mnie. Zgoda? Wszystko będzie dobrze. Wyciągniemy stąd panią.
- Trzeba je wyłapać! - krzyknął ktoś, a Jayden nie mógł się nie zgodzić. Nie był jednak treserem ani opiekunem i nie wiedział jak ujarzmić spłoszone konie. Nie chciał, żeby tu były, ale również nie chciał, żeby wydostały się na zewnątrz i przyprawiły resztę cyrku o kolejne ofiary. Musieli je zatrzymać, ale chwilowo nie mógł opuszczać kobiety. Na szczęście słyszał jak wcześniej ktoś rzucał Medico, co oznaczało, że ratunek był już w drodze. W pewnym momencie poczuł silny uścisk na lewym ramieniu, gdzie zacisnęły się palce ujeżdżającej aetony. Nic dziwnego, że nie chciała by jedyna osoba w pobliżu odchodziła. On też by nie chciał, gdyby był na jej miejscu. Nie zamierzał zresztą nigdzie się ruszać, dopóki nie przybędą odpowiednie posiłki. Nie znał się niestety na leczeniu i nie miał pojęcia, co działo się z kobietą. Jeszcze mógłby jej jakoś zaszkodzić, a tego na pewno nie chciał! Podniósł wzrok ponownie w ostatnim momencie.
- Impedimenta! - krzyknął, celując w nadciągające z impetem zwierzę, a przy okazji wciąż starając się zasłonić ranną. To było ciężkie. Z jednej strony starając się jakoś pomóc i wyciągnąć osobę z tego chaosu, a przy okazji również walczyć z narowistymi wierzchowcami. Jeden z pięciu był przynajmniej z głowy. Zaklęcie powinno pomóc. Przy okazji przeszukał szybko spojrzeniem arenę, by dostrzec również i postać Grace. Nic jej nie było na razie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
O ile łatwo poszło jej z dwójką aetonów, tak reszta była o wiele mniej chętna do pomocy. W dalszym ciągu zwierzęta latały oszalałe wokół sceny. Było to niebezpieczne zarówno dla nich, jak i Jaydena czy wokół dookoła. Istniało bowiem ryzyko, że stworzenia uszkodzą jakąś część namiotu w taki sposób, iż ten się zawali. Nie była to w końcu bezpieczna konstrukcja, a fakt, że ogień pożerał coraz to więcej jego części, tylko pogłębiał jej obawy. Dodatkowo fakt, że w pobliżu nie dostrzegła żadnego medyka ani osoby kompetentnej do gaszenia ognia. Zresztą coraz trudniej było jej widzieć cokolwiek. Pożar źle wpływał na jej wzrok - oczy zaczęły jej łzawić, co utrudniało rozeznanie w sytuacji. Nie miała jednak zamiaru się wycofać, tak po prostu uciec. Nie byłaby w stanie żyć w przekonaniu, że odwróciła się plecami do potrzebujących, ratując własną skórę.
Postanowiła skupić się na zwierzętach, chcąc jak najszybciej wyprowadzić je z namiotu. Starała się je policzyć, skupiając wzrok na kształtach, które z trudem dostrzegała. Jej obliczenia nieco się wahały, ale ostatecznie nie było ich aż tak dużo. Rozejrzała się dookoła. Wszechobecny dym i ogień nie pozwalały zwierzętom dostrzec wyjścia. Grace szybko zaczęła się zastanawiać co mogłoby je przywołać. Mogła spróbować ugasić ogień, ale dym przecież nie zniknąłby, a nawet było ryzyko, że jego ilość się zwiększy.
Kobieta po chwili uniosła różdżkę nad sobą, mając nadzieję, iż jej pomysł przyniesie skutki.
- Lumos maxima - powiedziała wyczarowując kulę światła. Z założenia miała ona odgonić ciemność, lecz patrząc na warunki jakie panowały w namiocie, mogła okazać się i tu pożyteczna. Miała nadzieję, że zwierzęta dostrzegając światło popędzą w jego kierunku, pragnąc wydostać się ze śmiertelnej pułapki. Teraz pozostawało jej chwilę poczekać. Z niecierpliwością i napięciem patrzyła na wnętrze namiotu, oczekując jakichkolwiek rezultatów. Gdzieś w oddali usłyszała niewyraźny dźwięk, który skupił jej uwagę. Nagle dostrzegła jak w jej stronę lecą aetony.
- Tutaj małe, w tą stronę - powiedziała w ich stronę, chcąc zwrócić ich uwagę na siebie. Już po chwili obserwowała jak zwierzęta wylatują z namiotu, gdzie czekał na nie prawdopodobnie ich treser. Grace poczuła ulgę, lecz napięcie nie spadło. Jej wzrok ponownie padł na wnętrze namiotu.
- Jayden? - krzyknęła do środka, dając niepewny krok w tamtą stronę.
Postanowiła skupić się na zwierzętach, chcąc jak najszybciej wyprowadzić je z namiotu. Starała się je policzyć, skupiając wzrok na kształtach, które z trudem dostrzegała. Jej obliczenia nieco się wahały, ale ostatecznie nie było ich aż tak dużo. Rozejrzała się dookoła. Wszechobecny dym i ogień nie pozwalały zwierzętom dostrzec wyjścia. Grace szybko zaczęła się zastanawiać co mogłoby je przywołać. Mogła spróbować ugasić ogień, ale dym przecież nie zniknąłby, a nawet było ryzyko, że jego ilość się zwiększy.
Kobieta po chwili uniosła różdżkę nad sobą, mając nadzieję, iż jej pomysł przyniesie skutki.
- Lumos maxima - powiedziała wyczarowując kulę światła. Z założenia miała ona odgonić ciemność, lecz patrząc na warunki jakie panowały w namiocie, mogła okazać się i tu pożyteczna. Miała nadzieję, że zwierzęta dostrzegając światło popędzą w jego kierunku, pragnąc wydostać się ze śmiertelnej pułapki. Teraz pozostawało jej chwilę poczekać. Z niecierpliwością i napięciem patrzyła na wnętrze namiotu, oczekując jakichkolwiek rezultatów. Gdzieś w oddali usłyszała niewyraźny dźwięk, który skupił jej uwagę. Nagle dostrzegła jak w jej stronę lecą aetony.
- Tutaj małe, w tą stronę - powiedziała w ich stronę, chcąc zwrócić ich uwagę na siebie. Już po chwili obserwowała jak zwierzęta wylatują z namiotu, gdzie czekał na nie prawdopodobnie ich treser. Grace poczuła ulgę, lecz napięcie nie spadło. Jej wzrok ponownie padł na wnętrze namiotu.
- Jayden? - krzyknęła do środka, dając niepewny krok w tamtą stronę.
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Cóż... Nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji. Gdziekolwiek się pojawił, zawsze działo się coś niezwykłego. I nie wiedział czy było to związane z jego osobą, czy z faktem że dostrzegał każdą, nawet najmniejszą rzecz i doceniał jej istnienie? Ciężko było powiedzieć czym było źródło tych wydarzeń, ale na pewno nie mógł narzekać na nudę. Ktoś kiedyś powiedział mu, że inteligentni ludzie nie odczuwają znudzenia. Czy się z tym zgadzał, czy też nie nie było to w tej chwili ważne. Właśnie szalały mu nad głową latające konie, osłaniał ranną kobietę, a do tego namiot trawił niesamowicie wielki ogień. Kątem oka w tym chaosie zdołał wyłapać, biegnących cyrkowców w stronę pożaru i starający się go ugasić. Było to jednak bardzo trudne, bo ten już rozprzestrzenił się na dość spory obszar. Materiał namiotu również był dość łatwopalny, więc o katastrofę aż się prosiło. Powinni chyba pomyśleć nad lepszym zabezpieczeniem swoich atrakcji... Postać Grace już mu zniknęła, dlatego nawet nie miał pojęcia gdzie była. Ale jeśli jej nie widział, może wybiegła na zewnątrz i nic jej się nie stało? Ostatnio przecież dzielnie jeszcze próbowała pomóc. Z tego co pamiętał wspominała o swoim przytułku dla zwierząt. Musiała więc lepiej się znać na aetonach niż on. Nie było jednak czasu na zajmowanie się spłoszonymi wierzchowcami, bo nad jego głową rozległ się paskudny trzask, a Vane podniósł spojrzenie, by zobaczyć niestabilny szkielet, który słabo podtrzymywał całą konstrukcję. Serce szybciej mu zabiło na wizję tego, co mogło się przydarzyć.
- Muszę panią przenieść, zgoda? - oznajmił kobiecie, wiedząc, że im dłużej tu zostaną tym ryzyko urazów jedynie się zwiększy. Ona patrzyła na niego z prośbą, by zostali w miejscu, ale nie mogli tego zrobić. Czekanie było zdecydowanie gorsze od próby ucieczki. Nie czuł jej silnego uścisku na ramieniu, ale może było to spowodowane adrenaliną, która wszystkim dookoła uderzyła do głowy. Już nie pytając o zdanie rannej, podłożył pod nią rękę i podniósł, by dość sprawnie wstać. Na Merlina! Nie sądził, że ta drobinka tyle będzie ważyła, ale nie było sensu się zastanawiać. Ruszył w stronę światła i chyba jedynego wyjścia na zewnątrz, starając się by zadać jak najmniej obrażeń niesionej akrobatce. Do tego na pewno nie było już przyjemnym same turbulencje, które zapewniał im walący się namiot. Co prawda wciąż stał, ale ledwo. W pewnym momencie gdy już zeszli z areny, Jayden rozejrzał się raz jeszcze, a po chwili usłyszał znajomy głos. - Grace! - krzyknął, krztusząc się przy okazji powstającym dymem. Zapewne imię towarzyszki zagłuszyły alarmy, które rozdzwoniły się po całym przybytku Carringtonów. Przez moment szukał jeszcze jakiegoś wyjścia z tego kominka, gdy ktoś pociągnął go za ramię i przeniósł uwagę na ranną. W milczeniu wskazywała mu kierunek. Skinął głową i zaczął przedostawać się wraz z nią w tamtą stronę. Chwilę to trwało nim dosłownie wypadli w ostatnim momencie z wielkiej atrakcji na trawę, starając się złapać nieco świeżego powietrza. Jeszcze chwila i wszystko skończyłoby się zupełnie inaczej. - Wszystko dobrze? - spytał wciąż potrzebującej pomocy kobietę, a potem podniósł załzawione od dymu oczy na zebrany przed nim tłum. - Grace?
- Muszę panią przenieść, zgoda? - oznajmił kobiecie, wiedząc, że im dłużej tu zostaną tym ryzyko urazów jedynie się zwiększy. Ona patrzyła na niego z prośbą, by zostali w miejscu, ale nie mogli tego zrobić. Czekanie było zdecydowanie gorsze od próby ucieczki. Nie czuł jej silnego uścisku na ramieniu, ale może było to spowodowane adrenaliną, która wszystkim dookoła uderzyła do głowy. Już nie pytając o zdanie rannej, podłożył pod nią rękę i podniósł, by dość sprawnie wstać. Na Merlina! Nie sądził, że ta drobinka tyle będzie ważyła, ale nie było sensu się zastanawiać. Ruszył w stronę światła i chyba jedynego wyjścia na zewnątrz, starając się by zadać jak najmniej obrażeń niesionej akrobatce. Do tego na pewno nie było już przyjemnym same turbulencje, które zapewniał im walący się namiot. Co prawda wciąż stał, ale ledwo. W pewnym momencie gdy już zeszli z areny, Jayden rozejrzał się raz jeszcze, a po chwili usłyszał znajomy głos. - Grace! - krzyknął, krztusząc się przy okazji powstającym dymem. Zapewne imię towarzyszki zagłuszyły alarmy, które rozdzwoniły się po całym przybytku Carringtonów. Przez moment szukał jeszcze jakiegoś wyjścia z tego kominka, gdy ktoś pociągnął go za ramię i przeniósł uwagę na ranną. W milczeniu wskazywała mu kierunek. Skinął głową i zaczął przedostawać się wraz z nią w tamtą stronę. Chwilę to trwało nim dosłownie wypadli w ostatnim momencie z wielkiej atrakcji na trawę, starając się złapać nieco świeżego powietrza. Jeszcze chwila i wszystko skończyłoby się zupełnie inaczej. - Wszystko dobrze? - spytał wciąż potrzebującej pomocy kobietę, a potem podniósł załzawione od dymu oczy na zebrany przed nim tłum. - Grace?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chwilę stała, nasłuchując dookoła. Starała się usłyszeć odpowiedź mężczyzny, jednak zamieszanie na zewnątrz oraz rżenie koni uniemożliwiało jej to. Nagle poczuła bezsilność. Nie wiedziała co ma robić, bowiem wszystko co przychodziło jej do głowy, było skrajnie lekkomyślne i bardzo niebezpieczne. Istniało ryzyko, którego nawet ona bała się podjąć. Pragnęła, by wszyscy wyszli z tego cało, lecz rozsądek odradzał rzucać się między płomienie, które rozprzestrzeniały się w niebywałym tempie. Były niemalże wszędzie, a ona coraz wyraźniej czuła bijący w nią gorąc. Do tego coraz trudniej jej się oddychało na skutek gryzącego dymu, który coraz gwałtowniej wdzierał się do jej gardła, nozdrzy, płuc. Nagle dostała gwałtownego ataku kaszlu, podczas którego miała wrażenie, że za chwilę się udusi. Starając się złapać powietrze nawet nie usłyszała gwałtowny trzask gdzieś za sobą - pękł jeden ze słupków podtrzymujących całą konstrukcję. I prawdopodobnie uderzyłby w nią gdyby nie czyjaś silna ręka, która chwyciła ją z tyłu i wyprowadziła na świeże powietrze. Starała się skupić na twarzy jej wybawcy, lecz w pierwszej chwili załzawione oczy uniemożliwiały jej to. Po długich minutach wreszcie mogła skupić wzrok na nieznajomym mężczyźnie, który starał się upewnić, że wszystko już w porządku.
- Niech pan zaklęciem podtrzyma konstrukcję namiotu, tam wciąż są ludzie - powiedziała, gdy wreszcie udało jej się złapać oddech. Ten słysząc to niemalże natychmiast pobiegł w kierunku miejsca pożaru. Ona też tego chciała, lecz kolejne ataki kaszlu uniemożliwiły jej to. Nie miała pojęcia jak długo stała w dymie, ale najwyraźniej wystarczająco. Nie była przyzwyczajona do takich warunków - mieszkając w sąsiedztwie z lasem mogła cieszyć się niesamowicie czystym powietrzem. To jednak miało odbicie w obecnej sytuacji. Kiedy jednak w końcu jej oddech wrócił do normy, ruszyła w kierunku wejścia do namiotu, chcąc zobaczyć co się dzieje. Szczególną uwagę przykuwała dość liczna grupka osób skupiająca się wokół czegoś przez nią nieokreślonego. Szła w tamtą stronę czując przyspieszone bicie serca. Bała się co tam zobaczy. I wtedy dostrzegła znajomą czuprynę, a później twarz, na widok której na jej ustach pojawił się radosny uśmiech.
- Jayden - krzyknęła, przyspieszając kroku. Cieszyła się, że go widzi nawet pomimo faktu, że tak naprawdę wcale go nie zna. Było to spowodowane prawdopodobnie jego usposobieniem, które czyniło z niego osobę podobną do najlepszego przyjaciela. Kiedy w końcu zbliżyła się do niego, przytuliła go.
- Cieszę się, że jesteś cały - powiedziała gdy w końcu wypuściła go z uścisku. - Tylko troszkę osmolony...
- Niech pan zaklęciem podtrzyma konstrukcję namiotu, tam wciąż są ludzie - powiedziała, gdy wreszcie udało jej się złapać oddech. Ten słysząc to niemalże natychmiast pobiegł w kierunku miejsca pożaru. Ona też tego chciała, lecz kolejne ataki kaszlu uniemożliwiły jej to. Nie miała pojęcia jak długo stała w dymie, ale najwyraźniej wystarczająco. Nie była przyzwyczajona do takich warunków - mieszkając w sąsiedztwie z lasem mogła cieszyć się niesamowicie czystym powietrzem. To jednak miało odbicie w obecnej sytuacji. Kiedy jednak w końcu jej oddech wrócił do normy, ruszyła w kierunku wejścia do namiotu, chcąc zobaczyć co się dzieje. Szczególną uwagę przykuwała dość liczna grupka osób skupiająca się wokół czegoś przez nią nieokreślonego. Szła w tamtą stronę czując przyspieszone bicie serca. Bała się co tam zobaczy. I wtedy dostrzegła znajomą czuprynę, a później twarz, na widok której na jej ustach pojawił się radosny uśmiech.
- Jayden - krzyknęła, przyspieszając kroku. Cieszyła się, że go widzi nawet pomimo faktu, że tak naprawdę wcale go nie zna. Było to spowodowane prawdopodobnie jego usposobieniem, które czyniło z niego osobę podobną do najlepszego przyjaciela. Kiedy w końcu zbliżyła się do niego, przytuliła go.
- Cieszę się, że jesteś cały - powiedziała gdy w końcu wypuściła go z uścisku. - Tylko troszkę osmolony...
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ciężko było dojrzeć cokolwiek, jeśli dostawało się raz po raz płomieniami i idącym za nimi dymem prosto po twarzy. A Jay nie mógł zwyczajnie zasłonić sobie oczy z tego względu, że miał na rękach jeszcze inną osobę. Miał nadzieję i prosił Merlina w duchu, żeby nikogo już w tym namiocie nie było. On przynajmniej nic nie słyszał ani nikogo nie widział, ale w związku z panującymi warunkami wcale nie było to pocieszające. Po prostu liczył na opiekę przodków i ludzkie siły, dzięki którym opuścili zawalające się miejsce. Na pewno wróciłby, jeśli okazałoby się, że ktoś jeszcze został, chociaż wiązało się to z wielkim ryzykiem. To był jednak Jayden i nie można było przemówić mu do rozsądku lub starać się namówić go do zmiany zdania. Od dziecka zamierzał ratować świat, ale chyba pierwszy raz przydarzyło mu się coś podobnego. Że miał tak drastyczną możliwość pomocy komuś w nagłej potrzebie. I nie bał się o siebie, a o to że coś stanie się kobiecie, która nie mogła sama się poruszać. Na szczęście jednak zdążyli przed ostatecznym załamaniem się szkieletu. Nie wiedział, że ta końcówka jeszcze trwała dzięki zaklęciom rzuconym przez osoby postronne, które przerażone sytuacją postanowiły zareagować. Gdyby jednak wszyscy zareagowali, zamiast stać i podziwiać widowisko, można by ugasić rozprzestrzeniający się pożar i zapobiec zniszczeniu namiotu.
Teraz klęczał na trawie pozwalajac, żeby materiał spodni nieco zzieleniał, ale nie miało to znaczenia. Potrzebował odpoczynku i kątem oka zobaczył, że ratownicy zabierają akrobatkę. Gdy jedna z postaci do niego podeszła i zaoferowała pomoc, machnął ręką, nie mogąc odpowiedzieć. Ten dym był paskudny i w dodatku na pewno inni ludzie potrzebowali pomocy. On tylko musiał odsapnąć i tyle. A przynajmniej myślał, że odetchnie. Zaraz też poczuł jak ktoś go mocno ściska za szyję, przez co lekko się poddusił, ale zaraz znów mógł nabrać powietrza i zobaczył przed sobą Grace. Zakaszlnął, pozbywając się ostatnich duszących oparów.
- Znam tę twarz - rzucił ciężko, starając się złapać oddech, ale nie znaczyło to, że nie przestał się uśmiechać. - Wszyscy cali? - spytał na wydechu, domyślając się, jednak że dziewczyna potwierdzi jego słowa. Posłał jej ciepły uśmiech i odchylił się, by usiąść na trawie i pozwolić sobie na uspokojenie oszołomionego ciała tym nagłym wypadkiem. Przydługawe włosy miał w całkowitym nieładzie, twarz i ubranie osmolone i mokre od wilgotnej trawy, ale był z siebie zadowolony. I cieszył się, że Grace z nim była. - To jak? - spytał po dłuższej chwili milczenia i przypatrywania się misji ratunkowej poszkodowanym oraz gaszeniu pożaru. - Skoczymy na ciasteczko?
Teraz klęczał na trawie pozwalajac, żeby materiał spodni nieco zzieleniał, ale nie miało to znaczenia. Potrzebował odpoczynku i kątem oka zobaczył, że ratownicy zabierają akrobatkę. Gdy jedna z postaci do niego podeszła i zaoferowała pomoc, machnął ręką, nie mogąc odpowiedzieć. Ten dym był paskudny i w dodatku na pewno inni ludzie potrzebowali pomocy. On tylko musiał odsapnąć i tyle. A przynajmniej myślał, że odetchnie. Zaraz też poczuł jak ktoś go mocno ściska za szyję, przez co lekko się poddusił, ale zaraz znów mógł nabrać powietrza i zobaczył przed sobą Grace. Zakaszlnął, pozbywając się ostatnich duszących oparów.
- Znam tę twarz - rzucił ciężko, starając się złapać oddech, ale nie znaczyło to, że nie przestał się uśmiechać. - Wszyscy cali? - spytał na wydechu, domyślając się, jednak że dziewczyna potwierdzi jego słowa. Posłał jej ciepły uśmiech i odchylił się, by usiąść na trawie i pozwolić sobie na uspokojenie oszołomionego ciała tym nagłym wypadkiem. Przydługawe włosy miał w całkowitym nieładzie, twarz i ubranie osmolone i mokre od wilgotnej trawy, ale był z siebie zadowolony. I cieszył się, że Grace z nim była. - To jak? - spytał po dłuższej chwili milczenia i przypatrywania się misji ratunkowej poszkodowanym oraz gaszeniu pożaru. - Skoczymy na ciasteczko?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przepełniała ją ogromna radość pomimo wypadku, jaki dzisiaj miał miejsce. Uczucie to jednak było bezpośrednio z nim związane, bowiem cieszyła się z faktu, że wszyscy wyszli z tego cało. Nawet zwierzęta, chociaż przerażone całym zajściem, nie ucierpiały. Jedynym poszkodowanym był namiot, ale nie miało to żadnej wartości wobec życia, które dzisiaj mogło zostać stracone. Jedyne czego mogła żałować to tego, iż nikt również nie ucierpiał na zdrowiu. Pokładała jednak ogromną wiarę w stosunku do uzdrowicieli, wierzyła w ich zdolności i ogromną wiedzę, którą przecież musieli posiadać. W innym przypadku nie mogliby wykonywać swojego zawodu, a nie był on łatwy. Samo opanowanie magii leczniczej było dość niełatwą sztuką i tego była w pełni świadoma, bowiem sama kiedyś próbowała. I w jakimś stopniu w dalszym ciągu chciała szkolić się w tej dziedzinie, lecz trudno było jej znaleźć osobę, która mogłaby jej w tym pomóc. Etap, w którym sama mogła zgłębiać tajniki tejże magii, już dawno miała za sobą. Jeśli chciała wiedzieć więcej, musiała znaleźć sobie nauczyciela. Przy tym jak na razie nie pokładała też zbyt dużej wiary w stosunku do własnych zdolności, bo chociaż czegoś się nauczyła, to nie chciała nikogo skrzywdzić. Klęcząc przed Jaydenem i obserwując jak powoli dochodzi do siebie chwilę zastanawiała się, czy nie mogła mu w tym jakoś pomóc. Ale czy mogła mieć pewność, że czegoś nie popsuje i przez to jego stan się pogorszy? Nie, a takiego ryzyka nie umiała się podjąć.
- Tak, nikomu nic się nie stało - odpowiedziała z uśmiechem. - Dobrze się czujesz? Może chciałbyś się spotkać z którymś z magomedyków?
Mogła się domyślać, iż ten odmówi. Skoro już teraz żaden przy nim nie siedział, to musiał odmówić już wcześniej. I chociaż kusiło ją by jakiegoś zawołać, to ostatecznie odrzuciła podobne chęci. Po prostu usiadła obok mężczyzny i napawała się chwilą spokoju. Czuła, że wcześniejsze trudności w oddychaniu całkowicie zniknęły, pozwalając jej na powrót normalnie oddychać. Patrzyła w niebo myśląc o aetonach. Powinna sprawdzić czy wszystko z nimi w porządku.
Nagle jednak jej uwagę przykuła osoba mężczyzny. Spojrzała na niego, marszcząc lekko brwi i czekając na dokończenie wypowiedzi. Gdy zaś usłyszała jej dalszą część nie mogła się powstrzymać przed wybuchnięciem głośnym, ale wciąż melodyjnym śmiechem.
|ztx2
- Tak, nikomu nic się nie stało - odpowiedziała z uśmiechem. - Dobrze się czujesz? Może chciałbyś się spotkać z którymś z magomedyków?
Mogła się domyślać, iż ten odmówi. Skoro już teraz żaden przy nim nie siedział, to musiał odmówić już wcześniej. I chociaż kusiło ją by jakiegoś zawołać, to ostatecznie odrzuciła podobne chęci. Po prostu usiadła obok mężczyzny i napawała się chwilą spokoju. Czuła, że wcześniejsze trudności w oddychaniu całkowicie zniknęły, pozwalając jej na powrót normalnie oddychać. Patrzyła w niebo myśląc o aetonach. Powinna sprawdzić czy wszystko z nimi w porządku.
Nagle jednak jej uwagę przykuła osoba mężczyzny. Spojrzała na niego, marszcząc lekko brwi i czekając na dokończenie wypowiedzi. Gdy zaś usłyszała jej dalszą część nie mogła się powstrzymać przed wybuchnięciem głośnym, ale wciąż melodyjnym śmiechem.
|ztx2
Take my hand, let's see where we wake uptomorrow
Grace Wilkes
Zawód : prowadzi "Przytułek dla magicznych zwierząt"; badaczka i opiekunka magicznych zwierząt
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Keep smiling, because life is a beautiful thing and there's so much to smile about.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
13.07
Trzynaście salt pod rząd był w stanie zrobić ten palant, choć Steffen musiałby zadzierać główkę zbyt wysoko żeby dostrzec ostatnie trzy.
Gdyby szczury mogły czerwienieć ze złości, Cattermole byłby dziś purpurowy.
-Pipipiiii? - My już iść? Mówiłeś, że tu jest jedzenie. - pisnął z lekką pretensją drugi z szarych gryzoni, które siedziały ukryte wśród zwiniętych w kącie lin.
-Piiii piii? PIPIPIPIIIIIII! Piii? PIPIPIPIPIPIIIIII! - Widzisz jak on skacze jakby nigdy nic?! - Pimpuś był wspaniałym przyjacielem i wsparciem emocjonalnym w tej przykrej sytuacji, ale Steffen nie był jeszcze gotowy na wspólne poszukiwanie smakowitych okruszków w Namiocie Siłaczy (akrobaci jedli pewnie tylko sałatę, blee). Ludzkie emocje, niezrozumiałe dla Pimpusia (choć mały szczur zaczął rozumieć więcej niż by chciał podczas półrocza spędzonego ze swoim gadatliwym towarzyszem) wzięły górę. -Okrutny, zły i podły!!! Niektórzy ludzie to naprawdę potrafią wbić kocie pazury w grzbiet, odwdzięczając się milczeniem za lata przyjaźni, wiesz?! Powiedzieć mu, co o tym sądzę?! MAM DOŚĆ TEJ CISZY, POWIEM!!! - nic nie dobijało Steffena tak bardzo jak milczenie. Czas, w którym postanowił honorowo nie odzywać się do zaręczonej Isabelli był jednym z najtrudniejszych w jego życiu, a i tak wysłał jej i list i anonim. Temu palantowi wysłał co prawda tylko jeden list, ale za to długi, od serca, opisujący horror Bezksiężycowej Nocy, wspominający śmierć sąsiadki Steffena, przepraszający za dawne winy, upewniający się czy wszystko u Marcela w porządku i czy poderwał wreszcie jakąś dziewczynę...
...I nic.
Milczenie, złowieszcze milczenie.
Mimo, że Steffen schował dumę do kieszeni i wziął na siebie wtedy winę! Tak, jakbyMarcel Marcelius chciał go uderzyć tym milczeniem w samo serce - i jakby nic go nie obchodziło, co u samego Steffena! Oboje mieli w sobie mugolską krew z pierwszego pokolenia, oboje martwili się o swoje mamy (a przynajmniej Steffen), oboje znaleźli się w kwietniu w niebezpieczeństwie i najwyraźniej obchodziło to tylko jednego z nich!
Steffen zakradł się do cyrku już w kwietniu, zobaczył żeMarcelius ten palant najwyraźniej ma się bez niego zupełnie dobrze i ze złości wydał sporą część dniówki na najlepszy szwajcarski ser dla siebie i Pimpusia.
To doprawdy straszne, gdy poznany w Sylwestra szczur okazuje ci więcej serca i uwagi niż były najlepszy przyjaciel.
-Pip? - Zaraz ktoś nas usłyszy, głośno piszczysz. - pisnął Pimpuś troskliwie, ale Steffen tylko wściekle machał ogonkiem, zirytowany, że w ogóle tutaj przyszedł.
Ale jak mógł nie przyjść?
Bertie nie żył, nie mógł tak zostawić Marcela.
Tyle, że Steff wcale nie czuł ulgi. Czuł się jeszcze bardziej smutny niż wtedy, kiedy Marcel nie złapał znicza podczas tamtego meczu ze Ślizgonami.
-PIIIIIIIP!!!! - on chyba tu idzie! - ostrzegł Pimpuś, słusznie przerażony po tym, co Steffen naopowiadał mu na temat tego okrutnego pana.
-PIPI! - uciekaj Pimpuś, skołujemy go! - zarządził Steffen. Co dwóch to nie jeden, Marcel nie da rady gonić za obydwoma gryzoniami na raz. Zresztą, czemu miałyby go obchodzić jakieś szczury? Już dobitnie pokazał, jak bardzo zalezy mu na Steffie, pfff.
Szczury wypadły zza lin i pognały na dwa krańce namiotu - Pimpuś ukryć się wśród trybun, a Steffen w skrzyni z akcesoriami.
poglądowo: Steffen i Pimpuś, rozróżnienie szczurów wymaga nieco wysiłku
Trzynaście salt pod rząd był w stanie zrobić ten palant, choć Steffen musiałby zadzierać główkę zbyt wysoko żeby dostrzec ostatnie trzy.
Gdyby szczury mogły czerwienieć ze złości, Cattermole byłby dziś purpurowy.
-Pipipiiii? - My już iść? Mówiłeś, że tu jest jedzenie. - pisnął z lekką pretensją drugi z szarych gryzoni, które siedziały ukryte wśród zwiniętych w kącie lin.
-Piiii piii? PIPIPIPIIIIIII! Piii? PIPIPIPIPIPIIIIII! - Widzisz jak on skacze jakby nigdy nic?! - Pimpuś był wspaniałym przyjacielem i wsparciem emocjonalnym w tej przykrej sytuacji, ale Steffen nie był jeszcze gotowy na wspólne poszukiwanie smakowitych okruszków w Namiocie Siłaczy (akrobaci jedli pewnie tylko sałatę, blee). Ludzkie emocje, niezrozumiałe dla Pimpusia (choć mały szczur zaczął rozumieć więcej niż by chciał podczas półrocza spędzonego ze swoim gadatliwym towarzyszem) wzięły górę. -Okrutny, zły i podły!!! Niektórzy ludzie to naprawdę potrafią wbić kocie pazury w grzbiet, odwdzięczając się milczeniem za lata przyjaźni, wiesz?! Powiedzieć mu, co o tym sądzę?! MAM DOŚĆ TEJ CISZY, POWIEM!!! - nic nie dobijało Steffena tak bardzo jak milczenie. Czas, w którym postanowił honorowo nie odzywać się do zaręczonej Isabelli był jednym z najtrudniejszych w jego życiu, a i tak wysłał jej i list i anonim. Temu palantowi wysłał co prawda tylko jeden list, ale za to długi, od serca, opisujący horror Bezksiężycowej Nocy, wspominający śmierć sąsiadki Steffena, przepraszający za dawne winy, upewniający się czy wszystko u Marcela w porządku i czy poderwał wreszcie jakąś dziewczynę...
...I nic.
Milczenie, złowieszcze milczenie.
Mimo, że Steffen schował dumę do kieszeni i wziął na siebie wtedy winę! Tak, jakby
Steffen zakradł się do cyrku już w kwietniu, zobaczył że
To doprawdy straszne, gdy poznany w Sylwestra szczur okazuje ci więcej serca i uwagi niż były najlepszy przyjaciel.
-Pip? - Zaraz ktoś nas usłyszy, głośno piszczysz. - pisnął Pimpuś troskliwie, ale Steffen tylko wściekle machał ogonkiem, zirytowany, że w ogóle tutaj przyszedł.
Ale jak mógł nie przyjść?
Bertie nie żył, nie mógł tak zostawić Marcela.
Tyle, że Steff wcale nie czuł ulgi. Czuł się jeszcze bardziej smutny niż wtedy, kiedy Marcel nie złapał znicza podczas tamtego meczu ze Ślizgonami.
-PIIIIIIIP!!!! - on chyba tu idzie! - ostrzegł Pimpuś, słusznie przerażony po tym, co Steffen naopowiadał mu na temat tego okrutnego pana.
-PIPI! - uciekaj Pimpuś, skołujemy go! - zarządził Steffen. Co dwóch to nie jeden, Marcel nie da rady gonić za obydwoma gryzoniami na raz. Zresztą, czemu miałyby go obchodzić jakieś szczury? Już dobitnie pokazał, jak bardzo zalezy mu na Steffie, pfff.
Szczury wypadły zza lin i pognały na dwa krańce namiotu - Pimpuś ukryć się wśród trybun, a Steffen w skrzyni z akcesoriami.
poglądowo: Steffen i Pimpuś, rozróżnienie szczurów wymaga nieco wysiłku
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trzynasty dzień już ćwiczył, choć wciąż nie opanował tych ruchów w pełni; siedział w siodle głęboko, gdy trzymany na lonży aetonan został popędzony do wolnego galopu, chwytając porozumiewawcze spojrzenie zaklinacza koni - to już, czas na niego; podnieść się na nogi i z wolna wyprostować, dbając przy tym o taneczną grację ruchów, zachwiał się, w jego ruch wkradła się pewna niezgrabność, ale ustał, rozkładając ramiona na boki i wykonując na końskim grzebiecie płytki powitalny ukłon. Lekki podskok na rozgrzewkę, jeden, drugi, trzeci, usiłował odnaleźć oś równowagi, bez niej nie odnajdzie się w manewrach wystarczająco pewnie. Bose stopy nie ślizgały się po skórzanym siodle, ale nie był jeszcze gotowy na lot. Nie miał na sobie koszuli, odsłonięte ciało pokazywało kilka sińców - niegroźnych, wywołanych pewnie podobnymi upadkami. Wycofał się lekko w tył, przenosząc ciężar ciała na wyprostowane ręce, potem znów na nogi, wykonując powolną, ostrożną gwiazdę. Jeszcze nie do końca ufał zwierzęciu, to chyba też go nieco gubiło. Powtórzył gest - stając na rękach na dłużej, starając się zachować pion ciała i równowagę pomimo kolejnych skoków, raz za czas uginał ramiona. Wytrzymał jakiś czas - wrócił na nogi, zbierając się w sobie do salta. Przy pierwszym się zawahał, ledwie się wybił, ale wciąż - nie upadł. No, dalej. Z trapezem było przecież tak samo, poruszał się jednostajnie, pewnie, kopyta nie zmieniały rytmu tak samo, wystarczyło odpowiednio odmierzyć. Kolejnym razem się udał - zakoziołkował w powietrzu, powracając w siodło, bezpiecznie, lecz mimo to przeklął szpetnie, bo wylądował też za ciężko. Jego wzrok podążył na twarz zaklinacza, niezadowolonego, wiedział, że tak jak pod samym niebem musiał dbać o komfort innych akrobatów, tak samo tutaj - nie mógł nadmiernie obciążać końskiego grzbietu. To nic, ćwiczenie czyniło mistrza. Więc ćwiczył. Drugi raz, trzeci, czwarty, piąty, dwunasty. Dopiero w ostatniej figurze, kiedy trening dobiegał końca, jego towarzysz pozwolił aetonanowi wzbić się w górę, a Marcel poczuł przyśpieszone bicie serca, gdy zeskakiwał z niego kilkukrotnym - trzynastym - saltem - lądując zaskakująco poprawnie na ugięte kolana, pierwszy raz. Jego nogi były miękkie jak z waty, czuł każdy skrawek mięśni swoich ramion. Wstał przy pomocy drugiego mężczyzny, biorąc głęboki oddech i wymieniając z nim krótką rozmowę, która dla szczurów skrytych w linach nie była pewnie dobrze słyszalna. Po jakimś czasie drugi z nich kierował się do wyjścia:
- Posprzątam - zawołał za nim, przymierzając się do uniesienia pierwszego z rozłożonych drągów wyrównujących takt konia. Właśnie wtedy, nachylając się nad nim, dostrzegł dwa szare szczury, które spoglądały wprost na niego. - Zabawne - rzucił sam do siebie. - Wyglądacie całkiem jak ten kretyn - Nie sądził, by szczury mogły go usłyszeć. Kiedyś widok gryzoni go cieszył, był pewien, że jego przyjaciel jeśli nie odwiedza go w tej chwili, to przynajmniej jest gdzieś niedaleko - ale z utratą Steffena chyba się już pogodził. Znał go dość dobrze, by móc dostrzec subtelne różnice między nim a podobnymi gryzoniami, ale teraz po pierwsze był zmęczony, a po drugie - nie widział go długie miesiące. A po trzecie, choć nie było to teraz istotne, nigdy by nie pomyślał, że Steffen zastąpi go... szczurem. - Jack, jesteś tam jeszcze? - rzucił w kierunku wejścia do namiotu, podnosząc się ciężko. Odpowiedział mu trudny do zidentyfikowania pomruk. - Przyprowadź koty, mamy tu szkodniki - Szczury tak naprawdę były w cyrku tylko problemem, podjadały jedzenie, przenosiły choroby, a raz zdarzyło się, że przeniosły wściekliznę na tresowane pieski. Trzeba było mieć oczy dookoła głowy - i nie pozwolić, by rozpierzchły się po tym miejscu.
Jack miał rękę do zwierząt, ale koty to zupełnie inna bajka - trudno było oszacować, kiedy uda mu się je znaleźć, a co dopiero złapać - do tego czasu musiał sobie poradzić inaczej. Kocim krokiem drapieżnika zbliżył się w ich kierunku, chcąc przynajmniej spróbować samodzielnie wyłapać stworzonka - nieco się jednak przeliczył, bez namysłu pobiegł za tym, który skierował się do skrzyni z akcesoriami klaunów, znikając gdzieś za nią; Marcel niefortunnie oparł się o jej drewno - ruchy zmęczonego ciała były wyjątkowo niezgrabne - to wtedy oślepił go na krótko przedziwny blask, stracił równowagę, spadł gdzieś obok, odsuwając całą skrzynię; rozległ się cichy dźwięk, jakby kliknięcie, i wtedy poczuł, że ma na dłoni bransoletę - co gorsza, uwiązaną do bliźniaczej...
- Co...
- Posprzątam - zawołał za nim, przymierzając się do uniesienia pierwszego z rozłożonych drągów wyrównujących takt konia. Właśnie wtedy, nachylając się nad nim, dostrzegł dwa szare szczury, które spoglądały wprost na niego. - Zabawne - rzucił sam do siebie. - Wyglądacie całkiem jak ten kretyn - Nie sądził, by szczury mogły go usłyszeć. Kiedyś widok gryzoni go cieszył, był pewien, że jego przyjaciel jeśli nie odwiedza go w tej chwili, to przynajmniej jest gdzieś niedaleko - ale z utratą Steffena chyba się już pogodził. Znał go dość dobrze, by móc dostrzec subtelne różnice między nim a podobnymi gryzoniami, ale teraz po pierwsze był zmęczony, a po drugie - nie widział go długie miesiące. A po trzecie, choć nie było to teraz istotne, nigdy by nie pomyślał, że Steffen zastąpi go... szczurem. - Jack, jesteś tam jeszcze? - rzucił w kierunku wejścia do namiotu, podnosząc się ciężko. Odpowiedział mu trudny do zidentyfikowania pomruk. - Przyprowadź koty, mamy tu szkodniki - Szczury tak naprawdę były w cyrku tylko problemem, podjadały jedzenie, przenosiły choroby, a raz zdarzyło się, że przeniosły wściekliznę na tresowane pieski. Trzeba było mieć oczy dookoła głowy - i nie pozwolić, by rozpierzchły się po tym miejscu.
Jack miał rękę do zwierząt, ale koty to zupełnie inna bajka - trudno było oszacować, kiedy uda mu się je znaleźć, a co dopiero złapać - do tego czasu musiał sobie poradzić inaczej. Kocim krokiem drapieżnika zbliżył się w ich kierunku, chcąc przynajmniej spróbować samodzielnie wyłapać stworzonka - nieco się jednak przeliczył, bez namysłu pobiegł za tym, który skierował się do skrzyni z akcesoriami klaunów, znikając gdzieś za nią; Marcel niefortunnie oparł się o jej drewno - ruchy zmęczonego ciała były wyjątkowo niezgrabne - to wtedy oślepił go na krótko przedziwny blask, stracił równowagę, spadł gdzieś obok, odsuwając całą skrzynię; rozległ się cichy dźwięk, jakby kliknięcie, i wtedy poczuł, że ma na dłoni bransoletę - co gorsza, uwiązaną do bliźniaczej...
- Co...
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
-PFFIP! - sam jesteś kretyn! - odpisnął gniewnie Steffen, gdy tylko jego spojrzenie skrzyżowało się z gigantycznymi (dla szczura wszystko było takie ogrooooomne) oczyma Marcela. Urażony, wydał Pimpusiowi komendę do rozdzielenia się, aż nagle...
...usłyszał niezrozumiałe dla prawdziwego szczura słowa, które aż zjeżyły mu sierść na karku. KOTY?! Szkodniki?!
Od kiedyjego przyjaciel ten palant stał się tępicielem szczurów, bezdusznym potworem? Czy zawsze chował w sobie pogardę dla gryzoni, czy tolerował Steffena tylko dlatego... zaraz, dlaczego w ogóle go znosił? Może zawsze chciał nasłać na niego kota?
Cattermole przeżył zbyt bliskie spotkanie z kocurem zaledwie dwa tygodnie temu, wciąż pamiętał żarłoczne spojrzenie tamtego drapieżnika. Żarty się skończyły, zabawa w szczurzego berka z Marcelem nagle przestała wydawać się zabawna.
-Piip! PIPIPIPI! PIPIIIPIPIPIII! PIII PIIIIIIIIIII pipipipip PIII! - zapiszczał głośno i panicznie, aby uciekający Pimpuś zdołał go usłyszeć. Przyjaciel nie rozumiał w końcu ludzkiej mowy i nie zdawał sobie sprawy z nadchodzącego niebezpieczeństwa. -Stop! On chce zawołać tutaj KOTY! Przemienię się z powrotem, wróć do mnie i wskocz mi do kieszeni, tak jak zawsze! Ochronię Cię! - zakomenderował, nie chcąc i nie mogąc jednak obiecać Pimpusiowi, że natychmiast się stąd ewakuują.
Powinni spadać i nie oglądać się za siebie, ale Steff nie miał zamiaru czekać na kocura w swojej zwierzęcej postaci i nie zdoła przemienić się w człowieka bez konfrontacji z Marcelem. A skoro ten palant już go zobaczy, to Steff powinien mu wygarnąć, co sądzi o nim i o jego metodach walki z gryzoniami. To nic personalnego, wcale. Wcale nie miał ochoty wyzwania Marcela od bezdusznych kretynów. To po prostu... jego święty obowiązek wobec reszty szczurów. Był ich ludzkim reprezentantem i - jak przekonał się dzisiaj Steff - jako gatunek były szlachetniejsze i mniej fałszywe niż ludzie.
Umknął zatem za skrzynię i zaczął przemieniać się w człowieka, ale równocześnie ten palant (co z niego w ogóle za akrobata?!) wywrócił się na skrzynię i na samego Steffa. Cattermole spróbował odskoczyć, ale było już za późno. Odzyskał ludzką formę, nowe kończyny go nie posłuchały i zdołał jedynie trochę się odsunąć i uniknąć zderzenia z głową Marcela.
Spojrzał na niego gniewnie i wyzywająco, w pierwszej chwili aż nie zauważając, że na jego własnej dłoni zacisnęło się coś metalowego.
-Tak, to ja! Czyli teraz nasłałbyś na mnie szczura, tak?! Nie znałem cię z tej strony! - rzucił mu w twarz oskarżycielsko. Wyzywająco zadarł do góry brodę i nie zamierzał okazać żadnego zażenowania faktem, że incognito podglądał dziś Marcela i że przyszedł tutaj jak jakiś... zaniepokojony jego milczeniem przyjaciel.
Tak, najpierw się martwił. Tak, teraz powinno być mu wstyd.
Ale było mu gorąco ze złości, a oczy nieprzyjemnie piekły (zapewne też ze złości). Zamrugał szybko i nerwowo, a potem zerknął w stronę trybun.
Pimpuś przycupnął na ławce, spoglądając na Steffa i Marcela jakoś nieufnie i nie mając najmniejszego zamiaru zbliżyć się do tych dwojga.
-Pimpuś, idziemy! - zawołał Steff, usiłując wstać. Dopiero wtedy coś pociągnęło go za nadgarstek.
-Świetnie, gryzonie szczujesz kotami, a gości aresztujesz? Ściągaj to ze mnie, muszę uratować mojego szczura. - warknął, nie mając pojęcia, co ten Marcel kombinował i czym właściwie zasłużył sobie na taki wybuch wrogości. Zawsze miał Sallowa za dobrego chłopaka, zawsze mógł wpadać do cyrku bez zapowiedzi, ale najwyraźniej się mylił. Wszystko się zmieniło i nigdy nie powinien tu przychodzić.
Znów spróbował się zerwać i ruszyć w stronę (stojącego jak irytujący słup soli) Pimpusia. Złość i rozgoryczenie okazały się silniejsze od logiki, dając Steffenowi płonną nadzieję, że jak mocno pociągnie to kajdany spadną same.
Mógłby oczywiście znowu przemienić się w szczura, ale na myśl o kotach jakoś mu się odechciało... Nie był zresztą jeszcze świadom, że kajdany pulsują jakąś dziwną magią.
rzucam na moją oszałamiająco wysoką sprawność (+6 do rzutu)
porażka - próbuję powstać i spadam boleśnie na tyłek
sukces (test sporny?) - wstaję i ciągnę za sobą Marcela
...usłyszał niezrozumiałe dla prawdziwego szczura słowa, które aż zjeżyły mu sierść na karku. KOTY?! Szkodniki?!
Od kiedy
Cattermole przeżył zbyt bliskie spotkanie z kocurem zaledwie dwa tygodnie temu, wciąż pamiętał żarłoczne spojrzenie tamtego drapieżnika. Żarty się skończyły, zabawa w szczurzego berka z Marcelem nagle przestała wydawać się zabawna.
-Piip! PIPIPIPI! PIPIIIPIPIPIII! PIII PIIIIIIIIIII pipipipip PIII! - zapiszczał głośno i panicznie, aby uciekający Pimpuś zdołał go usłyszeć. Przyjaciel nie rozumiał w końcu ludzkiej mowy i nie zdawał sobie sprawy z nadchodzącego niebezpieczeństwa. -Stop! On chce zawołać tutaj KOTY! Przemienię się z powrotem, wróć do mnie i wskocz mi do kieszeni, tak jak zawsze! Ochronię Cię! - zakomenderował, nie chcąc i nie mogąc jednak obiecać Pimpusiowi, że natychmiast się stąd ewakuują.
Powinni spadać i nie oglądać się za siebie, ale Steff nie miał zamiaru czekać na kocura w swojej zwierzęcej postaci i nie zdoła przemienić się w człowieka bez konfrontacji z Marcelem. A skoro ten palant już go zobaczy, to Steff powinien mu wygarnąć, co sądzi o nim i o jego metodach walki z gryzoniami. To nic personalnego, wcale. Wcale nie miał ochoty wyzwania Marcela od bezdusznych kretynów. To po prostu... jego święty obowiązek wobec reszty szczurów. Był ich ludzkim reprezentantem i - jak przekonał się dzisiaj Steff - jako gatunek były szlachetniejsze i mniej fałszywe niż ludzie.
Umknął zatem za skrzynię i zaczął przemieniać się w człowieka, ale równocześnie ten palant (co z niego w ogóle za akrobata?!) wywrócił się na skrzynię i na samego Steffa. Cattermole spróbował odskoczyć, ale było już za późno. Odzyskał ludzką formę, nowe kończyny go nie posłuchały i zdołał jedynie trochę się odsunąć i uniknąć zderzenia z głową Marcela.
Spojrzał na niego gniewnie i wyzywająco, w pierwszej chwili aż nie zauważając, że na jego własnej dłoni zacisnęło się coś metalowego.
-Tak, to ja! Czyli teraz nasłałbyś na mnie szczura, tak?! Nie znałem cię z tej strony! - rzucił mu w twarz oskarżycielsko. Wyzywająco zadarł do góry brodę i nie zamierzał okazać żadnego zażenowania faktem, że incognito podglądał dziś Marcela i że przyszedł tutaj jak jakiś... zaniepokojony jego milczeniem przyjaciel.
Tak, najpierw się martwił. Tak, teraz powinno być mu wstyd.
Ale było mu gorąco ze złości, a oczy nieprzyjemnie piekły (zapewne też ze złości). Zamrugał szybko i nerwowo, a potem zerknął w stronę trybun.
Pimpuś przycupnął na ławce, spoglądając na Steffa i Marcela jakoś nieufnie i nie mając najmniejszego zamiaru zbliżyć się do tych dwojga.
-Pimpuś, idziemy! - zawołał Steff, usiłując wstać. Dopiero wtedy coś pociągnęło go za nadgarstek.
-Świetnie, gryzonie szczujesz kotami, a gości aresztujesz? Ściągaj to ze mnie, muszę uratować mojego szczura. - warknął, nie mając pojęcia, co ten Marcel kombinował i czym właściwie zasłużył sobie na taki wybuch wrogości. Zawsze miał Sallowa za dobrego chłopaka, zawsze mógł wpadać do cyrku bez zapowiedzi, ale najwyraźniej się mylił. Wszystko się zmieniło i nigdy nie powinien tu przychodzić.
Znów spróbował się zerwać i ruszyć w stronę (stojącego jak irytujący słup soli) Pimpusia. Złość i rozgoryczenie okazały się silniejsze od logiki, dając Steffenowi płonną nadzieję, że jak mocno pociągnie to kajdany spadną same.
Mógłby oczywiście znowu przemienić się w szczura, ale na myśl o kotach jakoś mu się odechciało... Nie był zresztą jeszcze świadom, że kajdany pulsują jakąś dziwną magią.
rzucam na moją oszałamiająco wysoką sprawność (+6 do rzutu)
porażka - próbuję powstać i spadam boleśnie na tyłek
sukces (test sporny?) - wstaję i ciągnę za sobą Marcela
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
- Gadaj zdrów - odburknął szczurowi, kiedy - przedziwne, miał takie wrażenie - stworzenie wyraźnie mu odpowiedziało. Oczywiście, że nie rozumiał jego piszczenia, nie sądził zresztą, żeby ten dźwięk naprawdę miał jakiś głębszy sens, a już z całą pewnością nie sądził, że szczur był w stanie zrozumieć jego słowa. A jednak wyraźnie czuł na sobie spojrzenie tych małych błyszczących oczek, tak bardzo przypominających... nie, masz obsesję, to niemożliwe. Po prostu o nim zapomnij, świat się nie zatrzymał z powodu jednego człowieka - trzeba było iść dalej do przodu. Piszczenie przybierało na sile, wkrótce stało się nienaturalnie głośne, a cały dalszy ciąg zdarzeń był równie nieprawdopodobny, co nieszczęśliwy, bo na drugim krańcu kajdan naprawdę wisiał Steffen. Najpierw zamrugał - trzy razy - jakby sądził, że gdy otworzy oczy po raz kolejny, zła mara zniknie. Cattermole był zamkniętym rozdziałem jego życia, błędem, jakich popełnił wiele i jaki zwyczajnie nie powinien stać teraz przed nim.
- Pochrzaniło cię do końca - oznajmił na powitanie, w pierwszym odruchu, jeszcze nim do końca odzyskał mowę; co on sobie właściwie wyobrażał? Właził do cyrku jak gdyby nigdy nic - na dodatek za darmo, choć kasy miał więcej niż Marcel - tylko po to, żeby go tutaj szpiegować - knuł coś ohydnego, aż tak nisko upadł? - i to pod szczurzą postacią, pod którą tak łatwo mogły zjeść go koty. - Nie nasłałem na ciebie żadnego szczura! Ten wyliniały wypłosz musiał przyjść za tobą - prychnął na ten bełkot z niesmakiem, wyraźnie mając na myśli Pimpusia, aż rozpościerając przed sobą dłonie - i wtedy przypominając sobie o bransolecie, która zakleszczyła się na jego nadgarstku, a która połączyła go z Cattermolem... na jak długo? Ściągnął lekko brew, przyglądając się jej uważniej - O, nie - wymsknęło mu się na głos, kiedy spostrzegł, że połączyły ich kajdanki przekładanki. Należały do jednych z artystów, jedynym sposobem, żeby się z nich wydostać, było wspólne wykonywanie określonej sekwencji ruchów. Były żartem, który w tym momencie przybrał naprawdę okrutnego wymiaru. Może dało się z nich wydostać inaczej, pewnie tak. Sęk w tym, że on sam innego sposobu po prostu nie znał. Uniósł dłonie do głowy, z grymasem bezradności szukając odpowiedzi i usiłując odnaleźć się w tym totalnym chaosie. Wyrwały go z tego dalsze słowa Steffena. Jakie idziemy? Bez wyjaśnień, bez słowa wytłumaczenia, dlaczego go szpiegował? - Chyba sobie żartujesz! - Marcel całkiem zignorował stojącego nieopodal szczura, w złości nadętej zachowaniem dawnego przyjaciela co sił szarpnął kajdanami w swoją stronę, chcąc ściągnąć go na właściwy mu poziom - do samej ziemi. Dobrze wiedział, że kajdany nie puszczą same, dlatego nawet nie próbował bawić się w półśrodki. Ten kujon chyba nie myślał, że może się z nim siłować.
- To nie jest moje! - zaprzeczył zaraz woli aresztowania, chwilę później potrząsając głową, bo nie rozumiał, dlaczego to on tłumaczył się jemu - a nie na odwrót. Nie zamierzał rozwijać zdawkowych odpowiedzi. - Możesz mi wyjaśnić, co tutaj robisz? Wpadasz podglądać mnie po godzinach? Jak gdyby nigdy nic, siedzisz sobie w namiocie, chrupiesz ser i... i co? szpiegujesz mnie? O co w tym chodzi, Steffen, węszysz za konkretną informacją?! Żałuję, że te koty nie znalazły cię wcześniej! - fuknął ze złością, nie zamierzał go chyba wydać Ministerstwu? Teraz już spodziewałby się po nim wszystkiego - przecież wyraźnie tutaj węszył. Może tak było przez cały ten czas, może węszył za kimś w cyrku, kimś innym, a jego tylko wykorzystywał. Ale wtedy nie spotkałby go dzisiaj na własnym treningu. Jego krew wrzała jeszcze po treningu, ale teraz zapulsowała w skroni mocniej i zalała jego ciało falą gorąca, był na niego wściekły. - Nigdzie stąd nie idziesz, póki nie usłyszę odpowiedzi! - zaparł się gniewnie, patrząc mu prosto w oczy - wyzywająco, oskarżycielsko i nienawistnie.
+36 na siłę
- Pochrzaniło cię do końca - oznajmił na powitanie, w pierwszym odruchu, jeszcze nim do końca odzyskał mowę; co on sobie właściwie wyobrażał? Właził do cyrku jak gdyby nigdy nic - na dodatek za darmo, choć kasy miał więcej niż Marcel - tylko po to, żeby go tutaj szpiegować - knuł coś ohydnego, aż tak nisko upadł? - i to pod szczurzą postacią, pod którą tak łatwo mogły zjeść go koty. - Nie nasłałem na ciebie żadnego szczura! Ten wyliniały wypłosz musiał przyjść za tobą - prychnął na ten bełkot z niesmakiem, wyraźnie mając na myśli Pimpusia, aż rozpościerając przed sobą dłonie - i wtedy przypominając sobie o bransolecie, która zakleszczyła się na jego nadgarstku, a która połączyła go z Cattermolem... na jak długo? Ściągnął lekko brew, przyglądając się jej uważniej - O, nie - wymsknęło mu się na głos, kiedy spostrzegł, że połączyły ich kajdanki przekładanki. Należały do jednych z artystów, jedynym sposobem, żeby się z nich wydostać, było wspólne wykonywanie określonej sekwencji ruchów. Były żartem, który w tym momencie przybrał naprawdę okrutnego wymiaru. Może dało się z nich wydostać inaczej, pewnie tak. Sęk w tym, że on sam innego sposobu po prostu nie znał. Uniósł dłonie do głowy, z grymasem bezradności szukając odpowiedzi i usiłując odnaleźć się w tym totalnym chaosie. Wyrwały go z tego dalsze słowa Steffena. Jakie idziemy? Bez wyjaśnień, bez słowa wytłumaczenia, dlaczego go szpiegował? - Chyba sobie żartujesz! - Marcel całkiem zignorował stojącego nieopodal szczura, w złości nadętej zachowaniem dawnego przyjaciela co sił szarpnął kajdanami w swoją stronę, chcąc ściągnąć go na właściwy mu poziom - do samej ziemi. Dobrze wiedział, że kajdany nie puszczą same, dlatego nawet nie próbował bawić się w półśrodki. Ten kujon chyba nie myślał, że może się z nim siłować.
- To nie jest moje! - zaprzeczył zaraz woli aresztowania, chwilę później potrząsając głową, bo nie rozumiał, dlaczego to on tłumaczył się jemu - a nie na odwrót. Nie zamierzał rozwijać zdawkowych odpowiedzi. - Możesz mi wyjaśnić, co tutaj robisz? Wpadasz podglądać mnie po godzinach? Jak gdyby nigdy nic, siedzisz sobie w namiocie, chrupiesz ser i... i co? szpiegujesz mnie? O co w tym chodzi, Steffen, węszysz za konkretną informacją?! Żałuję, że te koty nie znalazły cię wcześniej! - fuknął ze złością, nie zamierzał go chyba wydać Ministerstwu? Teraz już spodziewałby się po nim wszystkiego - przecież wyraźnie tutaj węszył. Może tak było przez cały ten czas, może węszył za kimś w cyrku, kimś innym, a jego tylko wykorzystywał. Ale wtedy nie spotkałby go dzisiaj na własnym treningu. Jego krew wrzała jeszcze po treningu, ale teraz zapulsowała w skroni mocniej i zalała jego ciało falą gorąca, był na niego wściekły. - Nigdzie stąd nie idziesz, póki nie usłyszę odpowiedzi! - zaparł się gniewnie, patrząc mu prosto w oczy - wyzywająco, oskarżycielsko i nienawistnie.
+36 na siłę
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Ostatnio zmieniony przez Marcelius Sallow dnia 07.10.20 0:46, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Steffen szarpnął się niezdarnie i od razu stracił równowagę. Klapnął na ziemię z dodatkowym impetem, bo Marcel pociągnął go w przeciwną stronę. Upadł wprost na kość ogonową i aż zaparło mu dech z wrażenia - to zabolało! Zamrugał i zaczął mrugać coraz szybciej aby powstrzymać napływające do oczu łzy bólu serca złamanego zdradą Marcela i zamartwianiem się o Pimpusia. Przynajmniej Marcel zyskał kilka sekund ciszy, gdy Steff łapał oddech.
W końcu Cattermole posłał Sallowowi groźne (choć nieco szkliste) spojrzenie. Z opóźnieniem docierało do niego, o co ten przed chwilą oskarżył Pimpusia.
-Jak ty mówisz o Pimpusiu?! - warknął z oburzeniem. -Nie jest wyliniały, to mój przyjaciel i dobrze go karmię i wcale nie jest płochliwy! I jakiego szczura, co ty mówisz? - fuczał, dopiero po sekundzie uświadamiając sobie własne przejęzyczenie. Był w końcu tak zdenerwowany, że gadał, co mu ślina na język przyniesie. -Miałem na myśli kota, jak możesz nasyłać na nas koty?! Uważasz, że to zabawne?! To dla szczurów sprawa życia i śmierci! - co mu w ogóle strzeliło do głowy, by kumplować się z chłopakiem o dwa lata młodszym?! To jednak prawda co mówiła mama, że mężczyźni dojrzewają później. Marcel zachowywał się jak jakiś... wyrywający muchom nóżki dwunastolatek! Chociaż to w sumie już nie sprawa Steffena, już się nie kumplowali.
-Jak nie twoje to czyje? Nigdy nie miałeś problemu z tym, że bywam w cyrku, a teraz skuwasz mnie kajdankami? - marudził dalej Steffen, wcale nie wierząc w zaprzeczenia Marcela. -Zresztą przecież powinieneś wiedzieć, że to nic nie da. - dodał ze złośliwym błyskiem w oku, wziął głęboki oddech i przemienił się w szcz....
...I nie przemienił się w szczura. Gdy tylko rozpoczął proces transmutacyjny, poczuł magiczny opór w okolicy nadgarstka. Zmarszczył brwi i poderwał głowę, spoglądając na Marcela z mieszanką gniewu, zdumienia i... zaintrygowania. Steff uwielbiał magiczne zagadki, a te kajdanki były bardzo zagadkowe. Szkoda tylko, że tą zagadkę musiał rozwiązać pod presją czasu, wyobrażając sobie okrutne, cyrkowe koty. Pewnie były podobne do Marcela - giętkie, szybkie i złośliwe. Brr.
-Koniec żartów! Ściągaj to po dobroci, bo zepsuję ci te kajdanki. - zagroził Steff, sięgając po różdżkę. Czyżby były przeklęte? Może rzucić Hexa Revelio? Albo od razu rozstroić je Confundusem? A co, jeśli roztaczały wokół siebie małe pole antymagiczne? Aby przetestować, czy magia nadal będzie go słuchać, szybko posłał w stronę Marcela niewerbalnego upiorogacka. Zasłużył sobie!
Potem aż poczerwieniał, gdy Sallow zaczął rzucać jakieś okropne oskarżenia o węszeniu i serze. Żałował, że kiedykolwiek zdradził mu swój animagiczny sekret - pięknie mu się dawny kolega odpłacał, (uzasadnionymi) podejrzeniami o wścibstwo!
-Wpadam zobaczyć, czy w ogóle żyjesz, idioto!!! Nie spodziewałem się, że jesteś taki... niedojrzały i obrażalski i podły żeby nawet po Bezksiężycowej Nocy mi nie odpisać. - syknął, przezornie ściszając głos na wzmiankę o pierwszym kwietnia. -Zresztą, nieważne! Po takim powitaniu widzę, że nie mam po co tutaj przychodzić. Gratuluję, że świetnie sobie radzisz. - pomimo jadowitych słów, odruchowo wygiął usta w podkówkę, nieświadomie przyznając się też, że sprawdzał samopoczucie Marcela już nie pierwszy raz.
Pimpuś zmarszczył lekko nosek - ci ludzie mówili tak głośno i obaj na raz! Niby Steffen kazał mu do siebie przyjść, ale leżał teraz na ziemi i wcale nie wyglądał jakby miał sobie poradzić z silniejszym ludzkim samcem. A namiot wcale nie pachniał kotami!
Pachniał za to jedzeniem a Pimpuś zdążył już porządnie zgłodnieć. Machnął z godnością ogonkiem i ruszył wzdłuż trybun, szukając źródła apetycznego zapachu.
Co znajdzie Pimpuś?
1. Okruszki pozostawione przez publiczność i tajemniczy nowy przysmak - rodzynki!
2. Nadpleśniałe pół kromki chleba - hmm, ujdzie.
3. Drugie śniadanie Marcela, mniam!
rzucam na upiorogacka
obrażenia tłuczone: 10
W końcu Cattermole posłał Sallowowi groźne (choć nieco szkliste) spojrzenie. Z opóźnieniem docierało do niego, o co ten przed chwilą oskarżył Pimpusia.
-Jak ty mówisz o Pimpusiu?! - warknął z oburzeniem. -Nie jest wyliniały, to mój przyjaciel i dobrze go karmię i wcale nie jest płochliwy! I jakiego szczura, co ty mówisz? - fuczał, dopiero po sekundzie uświadamiając sobie własne przejęzyczenie. Był w końcu tak zdenerwowany, że gadał, co mu ślina na język przyniesie. -Miałem na myśli kota, jak możesz nasyłać na nas koty?! Uważasz, że to zabawne?! To dla szczurów sprawa życia i śmierci! - co mu w ogóle strzeliło do głowy, by kumplować się z chłopakiem o dwa lata młodszym?! To jednak prawda co mówiła mama, że mężczyźni dojrzewają później. Marcel zachowywał się jak jakiś... wyrywający muchom nóżki dwunastolatek! Chociaż to w sumie już nie sprawa Steffena, już się nie kumplowali.
-Jak nie twoje to czyje? Nigdy nie miałeś problemu z tym, że bywam w cyrku, a teraz skuwasz mnie kajdankami? - marudził dalej Steffen, wcale nie wierząc w zaprzeczenia Marcela. -Zresztą przecież powinieneś wiedzieć, że to nic nie da. - dodał ze złośliwym błyskiem w oku, wziął głęboki oddech i przemienił się w szcz....
...I nie przemienił się w szczura. Gdy tylko rozpoczął proces transmutacyjny, poczuł magiczny opór w okolicy nadgarstka. Zmarszczył brwi i poderwał głowę, spoglądając na Marcela z mieszanką gniewu, zdumienia i... zaintrygowania. Steff uwielbiał magiczne zagadki, a te kajdanki były bardzo zagadkowe. Szkoda tylko, że tą zagadkę musiał rozwiązać pod presją czasu, wyobrażając sobie okrutne, cyrkowe koty. Pewnie były podobne do Marcela - giętkie, szybkie i złośliwe. Brr.
-Koniec żartów! Ściągaj to po dobroci, bo zepsuję ci te kajdanki. - zagroził Steff, sięgając po różdżkę. Czyżby były przeklęte? Może rzucić Hexa Revelio? Albo od razu rozstroić je Confundusem? A co, jeśli roztaczały wokół siebie małe pole antymagiczne? Aby przetestować, czy magia nadal będzie go słuchać, szybko posłał w stronę Marcela niewerbalnego upiorogacka. Zasłużył sobie!
Potem aż poczerwieniał, gdy Sallow zaczął rzucać jakieś okropne oskarżenia o węszeniu i serze. Żałował, że kiedykolwiek zdradził mu swój animagiczny sekret - pięknie mu się dawny kolega odpłacał, (uzasadnionymi) podejrzeniami o wścibstwo!
-Wpadam zobaczyć, czy w ogóle żyjesz, idioto!!! Nie spodziewałem się, że jesteś taki... niedojrzały i obrażalski i podły żeby nawet po Bezksiężycowej Nocy mi nie odpisać. - syknął, przezornie ściszając głos na wzmiankę o pierwszym kwietnia. -Zresztą, nieważne! Po takim powitaniu widzę, że nie mam po co tutaj przychodzić. Gratuluję, że świetnie sobie radzisz. - pomimo jadowitych słów, odruchowo wygiął usta w podkówkę, nieświadomie przyznając się też, że sprawdzał samopoczucie Marcela już nie pierwszy raz.
Pimpuś zmarszczył lekko nosek - ci ludzie mówili tak głośno i obaj na raz! Niby Steffen kazał mu do siebie przyjść, ale leżał teraz na ziemi i wcale nie wyglądał jakby miał sobie poradzić z silniejszym ludzkim samcem. A namiot wcale nie pachniał kotami!
Pachniał za to jedzeniem a Pimpuś zdążył już porządnie zgłodnieć. Machnął z godnością ogonkiem i ruszył wzdłuż trybun, szukając źródła apetycznego zapachu.
Co znajdzie Pimpuś?
1. Okruszki pozostawione przez publiczność i tajemniczy nowy przysmak - rodzynki!
2. Nadpleśniałe pół kromki chleba - hmm, ujdzie.
3. Drugie śniadanie Marcela, mniam!
rzucam na upiorogacka
obrażenia tłuczone: 10
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 73
#1 'k3' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 73
Serce biło mocniej niż w trakcie treningu, szklisty gniew koncentrował się na dawnym przyjacielu, kiedy piorunował go wściekłym spojrzeniem; był zbyt zdenerwowany, żeby poczuć wyrzuty sumienia z powodu możliwości lekkiego obicia Steffena - sam nabawiał się zresztą kontuzji na tyle często, że trudno mu było spojrzeć na to poważniej. Na jego wyzywające spojrzenie odpowiedział podobnym - mocno zadzierając w górę brodę. Niech sobie nie myśli, że wolno mu było wszystko: dawno już stracił u niego wszelkie przywileje.
- Pimpuś, poważnie? - rzucił, krzywiąc się pod nosem. - Co to za imię dla szczura? - Żaden poważny mężczyzna nie lubił, kiedy nazywano go czymkolwiek, co kończyło się na -uś, Marcel szczerze wierzył, że dotyczyło to również szczurów: to, czego nauczył go o nich Steffen, pozwalało mu nadać im co najmniej kilka ludzkich cech, mniej lub bardziej trafionych. Nie sądził, żeby cyrkowe koty rzeczywiście miały upolować błąkające się przy arenie gryzonie, wydawało mu się, że po prostu przegonią je w inne miejsce. Ale dopiero teraz uzmysłowił sobie w pełni - co oznaczał fakt, że jednym z nich był Cattermole. - Słuchaj, ja... - Przeciągnął rękę do czoła, chcąc je przetrzeć, zbierając myśli, wśród których pojawiła się i taka, że może przesadził, ale zapomniał, że nie mógł odciągnąć ręki za mocno w swoją stronę - bo szarpnął Steffena. Steffena, który nie przestawał gadać.
- Morgano, nie skułem cię żadnymi kajdankami! - rzucił ze złością. - No, może skułem. Ale nie celowo. Musiałem je uaktywnić, kiedy je zrzuciłem - to kajdanki przekładanki, nic z nimi nie zrobisz. Otworzy je tylko... - westchnął, ostatnie na co miał ochotę, to zabawa w przekładanki ze Steffenem. Ale jeśli chciał się od niego uwolnić - nie miał wyjścia. - Wstawaj, zrobimy to - zadecydował krótko, każdy plaster bolał, ale oderwany szybko bolał trochę mniej. - Ani się waż ich niszczyć! Ani się waż, Steff - Jeśli udało mu się na chwilę zapanować nad sobą, to groźba zniszczenia kajdanek wytrąciła go z równowagi ponownie; wszyscy wiedzieli, że w namiocie był w tym momencie tylko on - musiałby za nie zapłacić, a nie miał z czego. Nie miał pojęcia, czy to byłoby możliwe, zniszczyć je, ale nie chciał tego sprawdzać. Słowa wybrzmiały trochę jak wściekłe szczeknięcie, spodziewał się w tym momencie po Steffenie wszystkiego - choć nawet nie spostrzegł, że między plątaniną gniewnych gestów w jego słowach przedarł się zwrot, jakim zwykł zwracać się do dawnego druha.
W tym samym momencie spostrzegł błysk zaklęcia; coś zmusiło go do zamknięcia oczu, drgnął, a nagły wyrzut adrenaliny otoczył jego ciało znajomym dreszczem; kiedy otworzył je ponownie - płonęły gniewem. Jego różdżka leżała gdzieś przy rekwizytach, przecież nie miał jej przy sobie w trakcie ćwiczeń - a szkoda, bo Steffenowi przydałoby się solidne balneo. Wzdrygnął się lewą nogą, zamierzając trafić bokiem stopy łokieć Steffena - i wytrącić również jego oręż, choć urok Steffena nieco go rozkojarzył.
- Nic się nie zmieniłeś - kop dalej leżącego! Nie mam różdżki, kretynie, zamierzasz się teraz ze mną pojedynkować? - Tak, jakby nie wiedział, że był w tym dużo lepszy od Marcela? - Jesteś tak ograniczony, że... co? - Co on bredził znowu, jaki list? - Byłeś zajęty wzdychaniem do Panny Niedostępnej, miałem odpisać ci na twoje listy zamiast niej? Zapomnij! - Innych nie widział, innych nie dostał, a Cattermole poruszył newralgiczne struny. - Widziałem, jak Tamiza barwiła się na czerwono, Steff. Tu, w Londynie, tuż obok tego miejsca. - Cyrk mieścił się w porcie, przy rzece. Ściszył głos, a słowa nabrały mroczniejszego jadu, na ten temat nie zamierzał żartować; jego głos zadrżał, a oczy się przeszkliły. - Widziałem jak - Nie skończył, wszystko, co działo się tamtej nocy, miało prześladować go w snach jeszcze długo. I jeszcze długo nie będzie gotowy o tym mówić. Carringtonowie zadbali o ten teren, ale krzyk słyszał każdy. Przecież tu nawet nie było budynków, których ściany dawałyby ułudę bezpieczeństwa. - Gdzie wtedy byłeś? Oglądałeś gwiazdy czy zbierałeś kwiaty na łące dla dziewczyny, która nawet nie wie o twoim istnieniu?! Czy ciebie w ogóle interesuje cokolwiek poza tobą samym?! - Choć może były to odważne słowa w ustach kogoś, kto nawet nie pomyślał, że Steffenowi mogło być wtedy równie ciężko co jemu. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo Steffen nie był obojętny. - I o to jesteś - trzy miesiące później sprawdzając, czy przypadkiem wtedy nie umarłem. Jaką to robi różnicę, co? Oczywiście, że sobie radzę! - krzyknął tak wiarygodnie, że trudno było mu oszukać nawet samego siebie, a podkówka na twarzy Steffena budziła w nim tylko złość. Wszystko było w porządku. Dokładnie tak jak zawsze. - Steffen - rzucił, patrząc gdzieś ponad jego ramię, trochę jakby zobaczył ducha. - Steffen, zabieraj stąd Pimpusia. ALE TO JUŻ, DOBIERA SIĘ DO CHLEBA DLA KONI!!!
KOPIĘ STEFFENA W RĘKĘ
kończyna górna - lekki cios (-1 za upiorogacka... )
- Pimpuś, poważnie? - rzucił, krzywiąc się pod nosem. - Co to za imię dla szczura? - Żaden poważny mężczyzna nie lubił, kiedy nazywano go czymkolwiek, co kończyło się na -uś, Marcel szczerze wierzył, że dotyczyło to również szczurów: to, czego nauczył go o nich Steffen, pozwalało mu nadać im co najmniej kilka ludzkich cech, mniej lub bardziej trafionych. Nie sądził, żeby cyrkowe koty rzeczywiście miały upolować błąkające się przy arenie gryzonie, wydawało mu się, że po prostu przegonią je w inne miejsce. Ale dopiero teraz uzmysłowił sobie w pełni - co oznaczał fakt, że jednym z nich był Cattermole. - Słuchaj, ja... - Przeciągnął rękę do czoła, chcąc je przetrzeć, zbierając myśli, wśród których pojawiła się i taka, że może przesadził, ale zapomniał, że nie mógł odciągnąć ręki za mocno w swoją stronę - bo szarpnął Steffena. Steffena, który nie przestawał gadać.
- Morgano, nie skułem cię żadnymi kajdankami! - rzucił ze złością. - No, może skułem. Ale nie celowo. Musiałem je uaktywnić, kiedy je zrzuciłem - to kajdanki przekładanki, nic z nimi nie zrobisz. Otworzy je tylko... - westchnął, ostatnie na co miał ochotę, to zabawa w przekładanki ze Steffenem. Ale jeśli chciał się od niego uwolnić - nie miał wyjścia. - Wstawaj, zrobimy to - zadecydował krótko, każdy plaster bolał, ale oderwany szybko bolał trochę mniej. - Ani się waż ich niszczyć! Ani się waż, Steff - Jeśli udało mu się na chwilę zapanować nad sobą, to groźba zniszczenia kajdanek wytrąciła go z równowagi ponownie; wszyscy wiedzieli, że w namiocie był w tym momencie tylko on - musiałby za nie zapłacić, a nie miał z czego. Nie miał pojęcia, czy to byłoby możliwe, zniszczyć je, ale nie chciał tego sprawdzać. Słowa wybrzmiały trochę jak wściekłe szczeknięcie, spodziewał się w tym momencie po Steffenie wszystkiego - choć nawet nie spostrzegł, że między plątaniną gniewnych gestów w jego słowach przedarł się zwrot, jakim zwykł zwracać się do dawnego druha.
W tym samym momencie spostrzegł błysk zaklęcia; coś zmusiło go do zamknięcia oczu, drgnął, a nagły wyrzut adrenaliny otoczył jego ciało znajomym dreszczem; kiedy otworzył je ponownie - płonęły gniewem. Jego różdżka leżała gdzieś przy rekwizytach, przecież nie miał jej przy sobie w trakcie ćwiczeń - a szkoda, bo Steffenowi przydałoby się solidne balneo. Wzdrygnął się lewą nogą, zamierzając trafić bokiem stopy łokieć Steffena - i wytrącić również jego oręż, choć urok Steffena nieco go rozkojarzył.
- Nic się nie zmieniłeś - kop dalej leżącego! Nie mam różdżki, kretynie, zamierzasz się teraz ze mną pojedynkować? - Tak, jakby nie wiedział, że był w tym dużo lepszy od Marcela? - Jesteś tak ograniczony, że... co? - Co on bredził znowu, jaki list? - Byłeś zajęty wzdychaniem do Panny Niedostępnej, miałem odpisać ci na twoje listy zamiast niej? Zapomnij! - Innych nie widział, innych nie dostał, a Cattermole poruszył newralgiczne struny. - Widziałem, jak Tamiza barwiła się na czerwono, Steff. Tu, w Londynie, tuż obok tego miejsca. - Cyrk mieścił się w porcie, przy rzece. Ściszył głos, a słowa nabrały mroczniejszego jadu, na ten temat nie zamierzał żartować; jego głos zadrżał, a oczy się przeszkliły. - Widziałem jak - Nie skończył, wszystko, co działo się tamtej nocy, miało prześladować go w snach jeszcze długo. I jeszcze długo nie będzie gotowy o tym mówić. Carringtonowie zadbali o ten teren, ale krzyk słyszał każdy. Przecież tu nawet nie było budynków, których ściany dawałyby ułudę bezpieczeństwa. - Gdzie wtedy byłeś? Oglądałeś gwiazdy czy zbierałeś kwiaty na łące dla dziewczyny, która nawet nie wie o twoim istnieniu?! Czy ciebie w ogóle interesuje cokolwiek poza tobą samym?! - Choć może były to odważne słowa w ustach kogoś, kto nawet nie pomyślał, że Steffenowi mogło być wtedy równie ciężko co jemu. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo Steffen nie był obojętny. - I o to jesteś - trzy miesiące później sprawdzając, czy przypadkiem wtedy nie umarłem. Jaką to robi różnicę, co? Oczywiście, że sobie radzę! - krzyknął tak wiarygodnie, że trudno było mu oszukać nawet samego siebie, a podkówka na twarzy Steffena budziła w nim tylko złość. Wszystko było w porządku. Dokładnie tak jak zawsze. - Steffen - rzucił, patrząc gdzieś ponad jego ramię, trochę jakby zobaczył ducha. - Steffen, zabieraj stąd Pimpusia. ALE TO JUŻ, DOBIERA SIĘ DO CHLEBA DLA KONI!!!
KOPIĘ STEFFENA W RĘKĘ
kończyna górna - lekki cios (-1 za upiorogacka... )
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Namiot Podniebnego Cwału
Szybka odpowiedź