Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Pub "Stepujący Leprokonus"
AutorWiadomość
First topic message reminder :
-
Lokal zamknięty
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pub "Stepujący Leprokonus"
Stukoty zderzających się kufli, gwar rozmów, pijackie przyśpiewki i rozlegający się systematycznie śmiech są stałym akompaniamentem towarzyszącym wizytom w Pubie "Stepujący Leprokonus". Nic dziwnego - drzwi prawie nigdy się tutaj nie zamykają, a wszystkie stoliki są zajęte przez licznie gromadzących się gości. Do kakofonii dołącza się dźwięk kostek rzucanych na drewniane stoły i głośne przekleństwa tych, którzy przegrywają własne różdżki w grze w Kościanego Pokera. Cóż, rozsądek nigdy nie pasował do tego lokalu; mało który gość może pochwalić się pełną trzeźwością, skoro "Stepujący Leprokonus" szczyci się nie tylko najlepszą Ognistą Whisky na Wyspach, ale także wyjątkowym, niespotykanym nigdzie indziej trunkiem przypominającym mugolskie poteen.
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, kościanego pokera
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:02, w całości zmieniany 3 razy
Cżłowiek, którego zaciągnęli do lasu, był czystej krwi, tak przynajmniej zdołała się dowiedzieć, gdy przygotowywała się do tej niezwykle przyjemnej rozmowy. Rookwood zwykła oceniać ludzi przez pryzmat czystości krwi, gardziła tymi, których drzewo genealogiczne kalali mugole, mugolacy i inni mieszańcy, lecz przecież niezwykle istotne były także i... odpowiednie poglądy. Ci, którzy odchodzili od tradycji czystej krwi, dobrowolnie bratali się z mugolami i mieszańcami, doprowadzali do szerzącej się plagi skazy, nazywała zdrajcami krwi. Tych, którzy głosili bzdurne teorie o braku różnic pomiędzy mugolami, a czarodziejami, miała ochotę wybić do cna. Zdrajcy krwi znajdowali się na jej liście do likwidacji zaraz za mugolami; bycie robactwem, to jedno, lecz urodzić się w dobrej rodzinie i gardzić swym dziedzictwem? Toż to skandal.
Nie słyszała, by właściciel biznesu, który był im niezbęny, z mugolami się bratał, lecz do tej rozmwy wystarczyło zaledwie to, by nie zgodził się z nimi współpracować. Wszyscy, którzy nie byli za nimi, byli przeciwko nim. Nieustotnie jaka krew, nazwisko, czy pochodzenie - należało ich ugiąć do swej woli, bądź się ich zwyczajnie pozbyć. Nie odczuwała najmniejszych wyrzutów sumienia, bo go nie miała. Nie wahała się ani chwili. Sigrun Rookwood nie posiadała kręgosłupa moralnego, za to silne pragnienie krwi. Widok krztuszącego się Seamusa wzbudzał w niej nie tylko satysfakcję, ale i pewną przyjemność, którą czerpała ze stachu w jego oczach, błagalnego spojrzenia. Lubiła, gdy tak na nią patrzyli.
Czuła wówczas, że ma władzę.
- I wiesz co? Jeśli to nie wystarczy, przyjdę po twoją uroczą rudą córeczkę. Och, jakże ona miała? - pstryknęła kilkukrotnie palcami, by sobie przypomnieć. - Cindy? Sadie? Chyba taka. Będę wysyłać ci części jej ciała listami, kawałek po kawałku, dopóki nie uczynisz wszystkiego, co ci każę - wyszeptała mężczyźnie niemal do ucha, jakby czule przemawiała do kochanka.
Zerknęła na Vane'a, który zdawał się niewzruszony całą sytuacją; bardzo dobrze. Sięgnął po czarną magię, uczył się, cieszyło ją jego zaangażowanie. Nie pozostawał bierny, choć nieco milczący. Nie szkodzi, ona mówiła za ich dwoje.
- Zegar tyka - ponagliła mężczyznę jeszcze, uniosła już różdżkę, by znów wypowiedzieć inkantację, gdy Seamus łkając zaczął kiwać głową.
- Dobrze, już dobrze, proszę - jęczał umęczony.
- Seamusie, nie dosłyszałam - wyrzekła z mocą, próbując wymusić na nim obietnicę.
- Dostaniecie wszystko, czego chcecie... Wypuśccie mnie juz, błagam.
- Jak myślisz? - zwróciła się Thomasa, jakby Seamus nagle stał się nieobecny. Czy mogli już odpuścić?
| rzucam na zastraszanie, I poziom
Nie słyszała, by właściciel biznesu, który był im niezbęny, z mugolami się bratał, lecz do tej rozmwy wystarczyło zaledwie to, by nie zgodził się z nimi współpracować. Wszyscy, którzy nie byli za nimi, byli przeciwko nim. Nieustotnie jaka krew, nazwisko, czy pochodzenie - należało ich ugiąć do swej woli, bądź się ich zwyczajnie pozbyć. Nie odczuwała najmniejszych wyrzutów sumienia, bo go nie miała. Nie wahała się ani chwili. Sigrun Rookwood nie posiadała kręgosłupa moralnego, za to silne pragnienie krwi. Widok krztuszącego się Seamusa wzbudzał w niej nie tylko satysfakcję, ale i pewną przyjemność, którą czerpała ze stachu w jego oczach, błagalnego spojrzenia. Lubiła, gdy tak na nią patrzyli.
Czuła wówczas, że ma władzę.
- I wiesz co? Jeśli to nie wystarczy, przyjdę po twoją uroczą rudą córeczkę. Och, jakże ona miała? - pstryknęła kilkukrotnie palcami, by sobie przypomnieć. - Cindy? Sadie? Chyba taka. Będę wysyłać ci części jej ciała listami, kawałek po kawałku, dopóki nie uczynisz wszystkiego, co ci każę - wyszeptała mężczyźnie niemal do ucha, jakby czule przemawiała do kochanka.
Zerknęła na Vane'a, który zdawał się niewzruszony całą sytuacją; bardzo dobrze. Sięgnął po czarną magię, uczył się, cieszyło ją jego zaangażowanie. Nie pozostawał bierny, choć nieco milczący. Nie szkodzi, ona mówiła za ich dwoje.
- Zegar tyka - ponagliła mężczyznę jeszcze, uniosła już różdżkę, by znów wypowiedzieć inkantację, gdy Seamus łkając zaczął kiwać głową.
- Dobrze, już dobrze, proszę - jęczał umęczony.
- Seamusie, nie dosłyszałam - wyrzekła z mocą, próbując wymusić na nim obietnicę.
- Dostaniecie wszystko, czego chcecie... Wypuśccie mnie juz, błagam.
- Jak myślisz? - zwróciła się Thomasa, jakby Seamus nagle stał się nieobecny. Czy mogli już odpuścić?
| rzucam na zastraszanie, I poziom
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 28
'k100' : 28
Chyba łatwiej było się nie zastanawiać, kim jest; czy jest czystej krwi, czy nie. Stał im w jakiś sposób na drodze, nie działał według ich reguł, a oni tego zwyczajnie nie mogli tolerować. Potrzebowali materiałów i nikt nie mógł im zarzucić, że nie próbowali załatwić ich pokojową prośbą. Wątpliwa moralnie sytuacja, w której się znalazł, miała się lada chwila stać jego codziennością, nie zamierzał tego zatem roztrząsać, choć nieco więcej myśli poświęcił temu, dlaczego tylko mu się wydaje, że powinien czuć się źle z tym, co robili, skoro wiedział dobrze, że wcale nie ma żadnych wyrzutów sumienia? Pytanie jednak, dlaczego ich nie miał. Przecież nigdy nie był okrutny, nie sprawiała mu przyjemności cudza krzywda. Przez najbliższy czas zdecydowanie zbyt wiele razy przyjdzie mu na myśl, że cel uświęca środki. Będzie to sobie powtarzał jak mantrę, żeby nie zwariować. A może już dawno oszalał? Patrząc na krztuszącego się mężczyznę, zwijającego z bólu, miał wrażenie, że to wcale nie jest takie nieprawdopodobne. Słuchał tego, co mówiła do Seamusa Sigrun, a wyraz twarzy zachował całkowicie beznamiętny. Nawet się nie ruszał, wydawać się mogło, że wręcz nie oddycha. Patrzył, obserwując, jak szybko zmieniały się emocje na twarzy czarodzieja. Niezrozumienie, strach, gdy tylko padło imię jego córki. To był cios poniżej pasa; skuteczniejszy niż jakiekolwiek czarnomagiczne zaklęcie. Wystarczył jeden rzut oka, by wiedzieć, że kocha to dziecko nad życie i zrobiłby wszystko, byle tylko nie spotkało jej nic złego. Niemal się wzruszył. Niemal. Wezbrało w nim coś obcego, jakiś bliżej niesprecyzowany gniew. Wzmożona chęć sięgnięcia po czarną magię po raz kolejny zabrzmiała mu w głowie, jej dalekie echo poczuł w opuszkach palców i wzdłuż kręgosłupa. Trwało to jednak raptem chwilę; zbyt krótką, by jej ulec. Dziwny błysk w jego oczach zniknął, nim ktokolwiek mógłby zdążyć go podchwycić. A mimo to wycelował w niego, jego własną różdżką, dość boleśnie wbijając jej koniec w rozgrzany od bólu policzek. Przyglądał mu się chwilę, jakby zastanawiał się, czy doprawić jeszcze jakimś zaklęciem, czy jednak dać mu już spokój. Wystarczyło wspomnieć córkę, a zadziały się cuda. Miłość. Siła i słabość w jednym.
— Ma dosyć — stwierdził krótko, jakby od niechcenia, odsuwając się. — Nie każ nam o sobie przypominać, Seamus — dorzucił, spacerowym krokiem odchodząc od drzewa. Położył różdżkę mężczyzny na pobliskim konarze, jakby miała tam na niego grzecznie czekać. Nie zamierzał odplątywać więzów, musiał poradzić sobie sam. Będzie miał jedyną i niepowtarzalną okazję, by potrenować magię bezróżdżkową. Albo sprawdzić, jak ostre ma zęby. Żeby jednak uwijał się szybko i nie zasnął tu sobie, organizując widok w wątpliwie wygodnych warunkach, Thomas podniósł różdżkę.
— Planta doleto — powiedział cicho, choć tak naprawdę nie miało to już większego znaczenia, miało Seamusa tylko zmobilizować do działania. Coś mu jednak podpowiadało, że dzięki trafieniu w jego czuły punkt, nie powinien już sprawiać im problemów. Poczekał, aż Sigrun skończy, z czymkolwiek miałoby się to wiązać, po czym odeszli, znikając w ciemnościach lasu, jakby w ogóle ich tu nie było.
— Ma dosyć — stwierdził krótko, jakby od niechcenia, odsuwając się. — Nie każ nam o sobie przypominać, Seamus — dorzucił, spacerowym krokiem odchodząc od drzewa. Położył różdżkę mężczyzny na pobliskim konarze, jakby miała tam na niego grzecznie czekać. Nie zamierzał odplątywać więzów, musiał poradzić sobie sam. Będzie miał jedyną i niepowtarzalną okazję, by potrenować magię bezróżdżkową. Albo sprawdzić, jak ostre ma zęby. Żeby jednak uwijał się szybko i nie zasnął tu sobie, organizując widok w wątpliwie wygodnych warunkach, Thomas podniósł różdżkę.
— Planta doleto — powiedział cicho, choć tak naprawdę nie miało to już większego znaczenia, miało Seamusa tylko zmobilizować do działania. Coś mu jednak podpowiadało, że dzięki trafieniu w jego czuły punkt, nie powinien już sprawiać im problemów. Poczekał, aż Sigrun skończy, z czymkolwiek miałoby się to wiązać, po czym odeszli, znikając w ciemnościach lasu, jakby w ogóle ich tu nie było.
- | rzucam na zastraszanie, poziom I i z/t x2
I'll tell you my sins and you can sharpen your knife and offer me that deathless death
The member 'Thomas Vane' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 2
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
--------------------------------
#3 'k100' : 2
|10 listopada?
Prawdopodobnie nikt nie podejrzewał, że może być gorzej w kwestii wpływu dziwnej magii na pogodę, a jednak ta zagrała na nosach wszystkich sceptyków rażąc ich prawdopodobnie tym samym po kilkakroć jednymi z licznie wyginających się na poszarzałym niebie piorunów. Przebywanie na zewnątrz stało się nie tylko nieprzyjemne, lecz również niebezpieczne. Zdawała sobie z tego sprawę. Starała się więc nie przyjmować zleceń na otwartych przestrzeniach jeżeli kryła się za tym jedynie fanaberia klienta. Dziś to jej nie groziło. Przybyła tutaj by oddać zamówione przez właściciela baru świstokliki mające ułatwić mu transport zaopatrzenia po czym została niechcący na dłużej. Gwar zabawy, wzmagający się przy stolikach szorstki ton dokazujących sobie biesiadników, zapach męskiego potu oraz mocnego alkoholu zamkniętego w drewnianym pomieszczeniu sali kojarzył jej się z bezpieczną przystanią w której zapragnęła zacumować na czas zebrania odwagi i chęci do podróży w stronę wypełnionej książkami oraz nękanej sztormowymi falami morskiej latarni. Nie miało być to łatwe. Przynajmniej nie w sytuacji kiedy magia gwiezdnego pyłu już dawno uszła ze srebrnego medalika przytroczonego do jej szyi srebrnym łańcuszkiem. Starała się tym jednak nie przyjmować. Przyjęła z wdzięcznością od wesołego barmana tajemnicze coś imitujące równie tajemnicze w nazwie poteen i czymkolwiek by nie było - w towarzystwie nie smakowało źle. Sączyła je powoli siedząc przy barze w pociesznie rubasznym gronie nieco już nietrzeźwych bywalców. Byli zaczepni, lecz nie nachalni. Traktowali ją raczej jak maskotkę lub turystkę którą chcieli rozbawić, zaintrygować niezwykłą historią - jedną bardziej zmyślną od drugiej. Ona zaś śmiała się wraz z nimi odnajdując się w tym zgiełku z łatwością. W końcu w takim sama się wychowała. Nie zraził ją jeden z mężczyzn, który zechciał prosić ją do tańca, gdy ktoś wprawił w skoczny ruch smyczek w akompaniamencie wesołego trelu flażoletu. Prowadził ją chwiejnie, a ona zaś kompletnie nie znała tego tańca, lecz wcale jej to nie przeszkadzało w odnajdywaniu radości w ruchu, którym zaczęła żyć. Za każdym jej obrotem rąbek błękitnej sukienki gonił ją zwiewną, posuwistą spiralą. Biała tasiemka obwiązująca jej talię kołysała się płynnie za biodrami. Kaskada włosów przysłaniała twarz złudnie (a może i nie...?) czyniąc jej uśmiech nieco jaśniejszym. Co jakiś czas przystawała przy opuszczonej szklance nie mogąc złapać tchu prosząc by do męczonego od godziny drinka dolać znów wody i wprawiając tym samym innych w rozbawienie. Mimo iż nie czuła się zagrożona w tłumie tak jednak była na tyle rozsądna by wiedzieć, że mogło to się zmienić jeżeli wypije za dużo. Była tu w końcu sama, bez niczyjej protekcji. Musiała być rozsądna. Dlatego też wcale nie piła alkoholu bo i nie on był dla niej atrakcją. Zabawą dla niej była atmosfera pubu, muzyka, taniec, bijące szybciej do rytmu jej własne serce. Nie przeszkadzało jej tu tkwić i cały dzień rozcieńczając tego samego drinka i udając przy każdej salwie rozbawienia zakłopotanie w akompaniamencie figlarnie wywracających się brązowych tęczówkach. Tak jak to robiła w tym momencie zaczesując jednocześnie pasmo włosów za ucho.
Prawdopodobnie nikt nie podejrzewał, że może być gorzej w kwestii wpływu dziwnej magii na pogodę, a jednak ta zagrała na nosach wszystkich sceptyków rażąc ich prawdopodobnie tym samym po kilkakroć jednymi z licznie wyginających się na poszarzałym niebie piorunów. Przebywanie na zewnątrz stało się nie tylko nieprzyjemne, lecz również niebezpieczne. Zdawała sobie z tego sprawę. Starała się więc nie przyjmować zleceń na otwartych przestrzeniach jeżeli kryła się za tym jedynie fanaberia klienta. Dziś to jej nie groziło. Przybyła tutaj by oddać zamówione przez właściciela baru świstokliki mające ułatwić mu transport zaopatrzenia po czym została niechcący na dłużej. Gwar zabawy, wzmagający się przy stolikach szorstki ton dokazujących sobie biesiadników, zapach męskiego potu oraz mocnego alkoholu zamkniętego w drewnianym pomieszczeniu sali kojarzył jej się z bezpieczną przystanią w której zapragnęła zacumować na czas zebrania odwagi i chęci do podróży w stronę wypełnionej książkami oraz nękanej sztormowymi falami morskiej latarni. Nie miało być to łatwe. Przynajmniej nie w sytuacji kiedy magia gwiezdnego pyłu już dawno uszła ze srebrnego medalika przytroczonego do jej szyi srebrnym łańcuszkiem. Starała się tym jednak nie przyjmować. Przyjęła z wdzięcznością od wesołego barmana tajemnicze coś imitujące równie tajemnicze w nazwie poteen i czymkolwiek by nie było - w towarzystwie nie smakowało źle. Sączyła je powoli siedząc przy barze w pociesznie rubasznym gronie nieco już nietrzeźwych bywalców. Byli zaczepni, lecz nie nachalni. Traktowali ją raczej jak maskotkę lub turystkę którą chcieli rozbawić, zaintrygować niezwykłą historią - jedną bardziej zmyślną od drugiej. Ona zaś śmiała się wraz z nimi odnajdując się w tym zgiełku z łatwością. W końcu w takim sama się wychowała. Nie zraził ją jeden z mężczyzn, który zechciał prosić ją do tańca, gdy ktoś wprawił w skoczny ruch smyczek w akompaniamencie wesołego trelu flażoletu. Prowadził ją chwiejnie, a ona zaś kompletnie nie znała tego tańca, lecz wcale jej to nie przeszkadzało w odnajdywaniu radości w ruchu, którym zaczęła żyć. Za każdym jej obrotem rąbek błękitnej sukienki gonił ją zwiewną, posuwistą spiralą. Biała tasiemka obwiązująca jej talię kołysała się płynnie za biodrami. Kaskada włosów przysłaniała twarz złudnie (a może i nie...?) czyniąc jej uśmiech nieco jaśniejszym. Co jakiś czas przystawała przy opuszczonej szklance nie mogąc złapać tchu prosząc by do męczonego od godziny drinka dolać znów wody i wprawiając tym samym innych w rozbawienie. Mimo iż nie czuła się zagrożona w tłumie tak jednak była na tyle rozsądna by wiedzieć, że mogło to się zmienić jeżeli wypije za dużo. Była tu w końcu sama, bez niczyjej protekcji. Musiała być rozsądna. Dlatego też wcale nie piła alkoholu bo i nie on był dla niej atrakcją. Zabawą dla niej była atmosfera pubu, muzyka, taniec, bijące szybciej do rytmu jej własne serce. Nie przeszkadzało jej tu tkwić i cały dzień rozcieńczając tego samego drinka i udając przy każdej salwie rozbawienia zakłopotanie w akompaniamencie figlarnie wywracających się brązowych tęczówkach. Tak jak to robiła w tym momencie zaczesując jednocześnie pasmo włosów za ucho.
angel heart | devil mind
11 listopada, ok?
Jak pozbyć się skutecznego aurora, który prawdopodobnie wie za dużo?
Wysłać go do Irlandii.
Może powinienem był się cieszyć, że tylko na pięć dni, a nie na zawsze. Niemniej, zadanie jakie mi powierzono, było tak absurdalne, że cała sprawa wydała mi się mocno podejrzana - tym bardziej, że od biura otrzymałem tylko jeden świwtoklik. Ten, który wysłał mnie na wyspę. Jakby ktoś celowo próbował odciągnąć moją uwagę, zatrzymać mnie z dala od innych wydarzeń. Bones niewiele mogła zrobić, zlecenie pojawiło się odgórnie.
Nie zgadniecie jakie.
Miałem przejrzeć wielką bibliotekę w Irlandii i przeprowadzić rozeznanie na temat wpływu profesji aurora na najbliższą rodzinę, po czym przeprowadzić na ten temat prelekcję. Naprawdę. To nie był żart, to była moja praca za czasu rządów ojca. Wiedziałem, że nie mam wyboru. Podczas niejawnego spotkania na zamglonych wzgórzach Bones ostrzegała nas przed rewolucją Malfoya, a ja być może już wtedy powinienem był się spodziewać, że jako jeden z pierwszych odczuję ją na własnej skórze.
Możecie się domyślić jaki otrzymałem pokój. Ponoć nie starczyło funduszy na lepszy, bo wszystko szło na odbudowę Ministerstwa. Czułem w kościach, że wcale nie było to zgodnie z prawdą. Ratunkiem okazał się pub znajdujący się w bliskim sąsiedztwie obskórnej oberży, w której się zatrzymywałem. Typowo irlandzki, słynący z najlepszej Ognistej na Wyspach, był moim ostatnim bastionem, który podtrzymywał mnie przy życiu. Mijał już trzeci dzień mojego pobytu - irytowałem się tym bardziej, że musiałem pozostawiać Oscara pod opieką kobiety, której nie znosił (przez co mnie nie znosił jeszcze bardziej), nie udało nam się jednak dotychczas znaleźć odpowiedniego zastępstwa.
Niemniej, Ognista miała mi to wynagrodzić.
Niebo nad Irlandią wcale nie było jaśniejsze od tego nad Londynem, a pomimo tego gwar pubu wrzał wesołością i beztroską. Już od dłuższego czasu moje spojrzenie śledziło młodą kobietę otoczoną grupą mężczyzn, którzy co chwila wybuchali gromkim śmiechem. Widziałem jak jej towarzystwo pozwala zapomnieć im o troskach, poczuć się młodszym, atrakcyjniejszym, lepszym - kobiety potrafiły być cudownym lekarstwem na złe samopoczucie, na złe czasy. Wystarczyło zainteresowanie, uśmiech - doskonale zdawałem sobie sprawę z własnego poczucia bycia docenianym i choć nie odmawiałem kobietom samodzielności, odnalezienie się w sytuacji, gdy odrzucały moją pomocną dłoń, za każdym razem przychodziło mi z trudem. Każdy mężczyzna lubił czuć się mężczyzną.
Mojemu czujnemu oku nie umknął solennie rozcieńczany drink - czego chyba nie zauważyli jej towarzysze. Złapałem się na tym - byłem w końcu aurorem - że w głowie mimowolnie zacząłem rozważać, czy jest tutaj stałą bywalczynią, czy może przypadkową turystką, która skradła serca całej publiki. Wodziłem spojrzeniem za jej rozkołysanymi biodrami, magnetycznie falującą sukienką i włosami, które puszczone luzem wykonywały własny taniec, to pozwalając dojrzeć blask w jej oku, to skrywając jej twarz za palisadą gęstych, czarnych fal. Nie było trudno przyznać mi się przed samym sobą, że jej zmysłowość pobudziła i moją ciekawość - chciałem zajrzeć za kulisy tego przedstawienia, odkryć, co kryło się w kuluarach. Rozwiązanie pojawiło się samo - jej partner, zdaje się zamiast wykonać efektowny piruet, wiedziony pokaźną ilością alkoholu krążącego we krwi nieostrożnie pchnął ją prosto pod moje nogi, samemu tracąc przy tym równowagę.
Zerwałem się z krzesła, w ostatniej chwili ratując ją przed upadkiem.
- Dobrej tancerki nie powinno wypuszczać się z ramion - Rzuciłem przekornie w kierunku mężczyzny, wykorzystując okazję która sama wpadła mi w ręce - dosłownie. Jego strata. Przeniosłem spojrzenie na nieznajomą, wyciągając w jej kierunku dłoń, a kąciki ust mimowolnie powędrowały ku górze. - Nie wyglądasz na zmęczoną. - Podkreśliłem; nie chciałem, aby odmówiła mi tańca - nie mogła. Nie dlatego, że była mi coś winna. Ja po prostu już zaplanowałem, że mi nie odmówi. Ale nie pytałem wprost, nie prosiłem - przynajmniej nie bezpośrednio, choć gesty i mowa ciała zdradzały moje zamiary. Dopiero teraz mogłem przyjrzeć się jej gładkiej twarzy, wilgotnej od gorącej atmosfery. Posiadała intrygującą urodę - słyszałem jak rozmawiała po angielsku, ale czy na pewno była Brytyjką? Odważnie odnalazłem jej spojrzenie. - Twoi koledzy chyba nie wiedzą, że cały czas pijesz tego samego drinka. - Ale wiedziałem ja, bo byłem przebiegłym lisem.
Jak pozbyć się skutecznego aurora, który prawdopodobnie wie za dużo?
Wysłać go do Irlandii.
Może powinienem był się cieszyć, że tylko na pięć dni, a nie na zawsze. Niemniej, zadanie jakie mi powierzono, było tak absurdalne, że cała sprawa wydała mi się mocno podejrzana - tym bardziej, że od biura otrzymałem tylko jeden świwtoklik. Ten, który wysłał mnie na wyspę. Jakby ktoś celowo próbował odciągnąć moją uwagę, zatrzymać mnie z dala od innych wydarzeń. Bones niewiele mogła zrobić, zlecenie pojawiło się odgórnie.
Nie zgadniecie jakie.
Miałem przejrzeć wielką bibliotekę w Irlandii i przeprowadzić rozeznanie na temat wpływu profesji aurora na najbliższą rodzinę, po czym przeprowadzić na ten temat prelekcję. Naprawdę. To nie był żart, to była moja praca za czasu rządów ojca. Wiedziałem, że nie mam wyboru. Podczas niejawnego spotkania na zamglonych wzgórzach Bones ostrzegała nas przed rewolucją Malfoya, a ja być może już wtedy powinienem był się spodziewać, że jako jeden z pierwszych odczuję ją na własnej skórze.
Możecie się domyślić jaki otrzymałem pokój. Ponoć nie starczyło funduszy na lepszy, bo wszystko szło na odbudowę Ministerstwa. Czułem w kościach, że wcale nie było to zgodnie z prawdą. Ratunkiem okazał się pub znajdujący się w bliskim sąsiedztwie obskórnej oberży, w której się zatrzymywałem. Typowo irlandzki, słynący z najlepszej Ognistej na Wyspach, był moim ostatnim bastionem, który podtrzymywał mnie przy życiu. Mijał już trzeci dzień mojego pobytu - irytowałem się tym bardziej, że musiałem pozostawiać Oscara pod opieką kobiety, której nie znosił (przez co mnie nie znosił jeszcze bardziej), nie udało nam się jednak dotychczas znaleźć odpowiedniego zastępstwa.
Niemniej, Ognista miała mi to wynagrodzić.
Niebo nad Irlandią wcale nie było jaśniejsze od tego nad Londynem, a pomimo tego gwar pubu wrzał wesołością i beztroską. Już od dłuższego czasu moje spojrzenie śledziło młodą kobietę otoczoną grupą mężczyzn, którzy co chwila wybuchali gromkim śmiechem. Widziałem jak jej towarzystwo pozwala zapomnieć im o troskach, poczuć się młodszym, atrakcyjniejszym, lepszym - kobiety potrafiły być cudownym lekarstwem na złe samopoczucie, na złe czasy. Wystarczyło zainteresowanie, uśmiech - doskonale zdawałem sobie sprawę z własnego poczucia bycia docenianym i choć nie odmawiałem kobietom samodzielności, odnalezienie się w sytuacji, gdy odrzucały moją pomocną dłoń, za każdym razem przychodziło mi z trudem. Każdy mężczyzna lubił czuć się mężczyzną.
Mojemu czujnemu oku nie umknął solennie rozcieńczany drink - czego chyba nie zauważyli jej towarzysze. Złapałem się na tym - byłem w końcu aurorem - że w głowie mimowolnie zacząłem rozważać, czy jest tutaj stałą bywalczynią, czy może przypadkową turystką, która skradła serca całej publiki. Wodziłem spojrzeniem za jej rozkołysanymi biodrami, magnetycznie falującą sukienką i włosami, które puszczone luzem wykonywały własny taniec, to pozwalając dojrzeć blask w jej oku, to skrywając jej twarz za palisadą gęstych, czarnych fal. Nie było trudno przyznać mi się przed samym sobą, że jej zmysłowość pobudziła i moją ciekawość - chciałem zajrzeć za kulisy tego przedstawienia, odkryć, co kryło się w kuluarach. Rozwiązanie pojawiło się samo - jej partner, zdaje się zamiast wykonać efektowny piruet, wiedziony pokaźną ilością alkoholu krążącego we krwi nieostrożnie pchnął ją prosto pod moje nogi, samemu tracąc przy tym równowagę.
Zerwałem się z krzesła, w ostatniej chwili ratując ją przed upadkiem.
- Dobrej tancerki nie powinno wypuszczać się z ramion - Rzuciłem przekornie w kierunku mężczyzny, wykorzystując okazję która sama wpadła mi w ręce - dosłownie. Jego strata. Przeniosłem spojrzenie na nieznajomą, wyciągając w jej kierunku dłoń, a kąciki ust mimowolnie powędrowały ku górze. - Nie wyglądasz na zmęczoną. - Podkreśliłem; nie chciałem, aby odmówiła mi tańca - nie mogła. Nie dlatego, że była mi coś winna. Ja po prostu już zaplanowałem, że mi nie odmówi. Ale nie pytałem wprost, nie prosiłem - przynajmniej nie bezpośrednio, choć gesty i mowa ciała zdradzały moje zamiary. Dopiero teraz mogłem przyjrzeć się jej gładkiej twarzy, wilgotnej od gorącej atmosfery. Posiadała intrygującą urodę - słyszałem jak rozmawiała po angielsku, ale czy na pewno była Brytyjką? Odważnie odnalazłem jej spojrzenie. - Twoi koledzy chyba nie wiedzą, że cały czas pijesz tego samego drinka. - Ale wiedziałem ja, bo byłem przebiegłym lisem.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
|ok!
Takie miejsca zawsze przyciągały szukających pociechy. Dziś i ona była wśród tych nienasyconych poszukiwaczy. Łaknęła dźwięku radości, ulotnej chwili normalności nieoplecionej duszącymi sznurami czarnej magii czy też topiącą rozpaczą nieba czającą się na zewnątrz gospody. Tu to wszystko było. Ugięła się więc pokusie by jak iskra opaść na zalaną alkoholem podłogę kolejnymi krokami w rytm skocznej melodii. Poniosła życie lub to życie w oczach biesiadników poniosło ją sprawiając, że na duszy zrobiło jej się lżej pomimo braknącego w płucach tchu. Nie zdawała sobie sprawy, że jest uważniej obserwowana przez kogokolwiek. Nie należała do zbyt spostrzegawczych stworzeń, a już tym bardziej traciła na uwadze w chwilach beztroski. Gdyby było inaczej być może zaalarmowałoby ją bardziej chwiejne prowadzenie jej tanecznego partnera sprawiając, że i jej kolejne kroki niepewnie odnajdywały się na parkiecie. Dopiero jednak kolejny zamaszysty obrót wyprowadził ją z równowagi. Prowadzący ją mężczyzna nie był w stanie jej zaś utrzymać. Nie mogąc już nic zaradzić na swój los szerzej otworzyła oczy, wydobyła z siebie westchniecie zaskoczenia i pozwoliła sercu zamrzeć na tych kilka uderzeń nim dosięgnie ją własne - o wysłużone deski podłogi.
Wydusiła z siebie kolejne uh tym razem przepełnione szczerą ulgą, kiedy to zawisła tuż nad podłogą na męskich ramionach. Trzymały ją zdecydowanie pewniej i silniej niż te należące do poprzednika. Pozwoliła sobie nieco zatem pofolgować i zwiotczeć w oparciu które jej oferował chcąc złapać potrzebnego tchu. Wyrwana z tanecznej gorączki pierś wciąż unosiła się gwałtownie, a do lśniącego czoła poprzyklejały się niesforne sprężynki. Przyglądała się profilowi swego wybawcy z zaintrygowaniem wznieconym przez pewność siebie którą wplatał w żywy tembr swego głosu. Wiodła ślepiami po szorstkim, męskim podbródku, sunęła wzdłuż żuchwy, wspinała się po skroni niknącą w gąszczy ciepło drewnianych włosów. Na jego policzku pojawił się nieco zawadiacki, wesoły dołeczek na widok którego sama się uśmiechnęła. Kąciki ust uniosły się wyżej odsłaniając białe ząbki gdy napotkała wesołe oczy. Ze śmiałością zaplotła swoją dłoń w uchwycie jego przedramienia. Odetchnęła z ulgą raz jeszcze gdy tylko znalazła się w dogodnej sobie orientacji stopy-ziemia.
- A ty na takiego, co chciałby mnie wypuścić... - prawda...? zauważyła przygryzając dolną wargę w nieco psotnym, zuchwałym geście, kiedy to zaczęła drocząc się zsuwać swą dłoń z męskiego przedramienia. Minęła nadgarstek, wspinała się palcami po długości jego oczekując z ekscytacją chwili w której ją porwie. Testując jego deklarację. Oboje wiedzieli, że ta przecież nadejdzie, że ją spełni. On to zapowiedział, a ona żarliwie wyczekiwała.
- Spostrzegawcza z ciebie dusza - spuściła spojrzenie umykając jego oczom, zupełnie jak niesforne dziecko które zostało przyłapane na wyjadaniu ciastek ze słoja tuż przed obiadem. Delikatny uśmiech wciąż się jednak pląsał po twarzy - Z takimi umiejętnościami, strach pomyśleć jak dokładnie wyryłoby się w twej pamięci, panie, moje niechlubne zachowanie, gdybym tylko wypiła tyle ile wszyscy myślą, że wypiłam... - mruknęła spoglądając na niego spod kotary ciemnych rzęs - Prawdopodobnie wcale nie tańczyliśmy na parkiecie. Byłoby szkoda, prawda...?[bylobrzydkobedzieladnie]
Takie miejsca zawsze przyciągały szukających pociechy. Dziś i ona była wśród tych nienasyconych poszukiwaczy. Łaknęła dźwięku radości, ulotnej chwili normalności nieoplecionej duszącymi sznurami czarnej magii czy też topiącą rozpaczą nieba czającą się na zewnątrz gospody. Tu to wszystko było. Ugięła się więc pokusie by jak iskra opaść na zalaną alkoholem podłogę kolejnymi krokami w rytm skocznej melodii. Poniosła życie lub to życie w oczach biesiadników poniosło ją sprawiając, że na duszy zrobiło jej się lżej pomimo braknącego w płucach tchu. Nie zdawała sobie sprawy, że jest uważniej obserwowana przez kogokolwiek. Nie należała do zbyt spostrzegawczych stworzeń, a już tym bardziej traciła na uwadze w chwilach beztroski. Gdyby było inaczej być może zaalarmowałoby ją bardziej chwiejne prowadzenie jej tanecznego partnera sprawiając, że i jej kolejne kroki niepewnie odnajdywały się na parkiecie. Dopiero jednak kolejny zamaszysty obrót wyprowadził ją z równowagi. Prowadzący ją mężczyzna nie był w stanie jej zaś utrzymać. Nie mogąc już nic zaradzić na swój los szerzej otworzyła oczy, wydobyła z siebie westchniecie zaskoczenia i pozwoliła sercu zamrzeć na tych kilka uderzeń nim dosięgnie ją własne - o wysłużone deski podłogi.
Wydusiła z siebie kolejne uh tym razem przepełnione szczerą ulgą, kiedy to zawisła tuż nad podłogą na męskich ramionach. Trzymały ją zdecydowanie pewniej i silniej niż te należące do poprzednika. Pozwoliła sobie nieco zatem pofolgować i zwiotczeć w oparciu które jej oferował chcąc złapać potrzebnego tchu. Wyrwana z tanecznej gorączki pierś wciąż unosiła się gwałtownie, a do lśniącego czoła poprzyklejały się niesforne sprężynki. Przyglądała się profilowi swego wybawcy z zaintrygowaniem wznieconym przez pewność siebie którą wplatał w żywy tembr swego głosu. Wiodła ślepiami po szorstkim, męskim podbródku, sunęła wzdłuż żuchwy, wspinała się po skroni niknącą w gąszczy ciepło drewnianych włosów. Na jego policzku pojawił się nieco zawadiacki, wesoły dołeczek na widok którego sama się uśmiechnęła. Kąciki ust uniosły się wyżej odsłaniając białe ząbki gdy napotkała wesołe oczy. Ze śmiałością zaplotła swoją dłoń w uchwycie jego przedramienia. Odetchnęła z ulgą raz jeszcze gdy tylko znalazła się w dogodnej sobie orientacji stopy-ziemia.
- A ty na takiego, co chciałby mnie wypuścić... - prawda...? zauważyła przygryzając dolną wargę w nieco psotnym, zuchwałym geście, kiedy to zaczęła drocząc się zsuwać swą dłoń z męskiego przedramienia. Minęła nadgarstek, wspinała się palcami po długości jego oczekując z ekscytacją chwili w której ją porwie. Testując jego deklarację. Oboje wiedzieli, że ta przecież nadejdzie, że ją spełni. On to zapowiedział, a ona żarliwie wyczekiwała.
- Spostrzegawcza z ciebie dusza - spuściła spojrzenie umykając jego oczom, zupełnie jak niesforne dziecko które zostało przyłapane na wyjadaniu ciastek ze słoja tuż przed obiadem. Delikatny uśmiech wciąż się jednak pląsał po twarzy - Z takimi umiejętnościami, strach pomyśleć jak dokładnie wyryłoby się w twej pamięci, panie, moje niechlubne zachowanie, gdybym tylko wypiła tyle ile wszyscy myślą, że wypiłam... - mruknęła spoglądając na niego spod kotary ciemnych rzęs - Prawdopodobnie wcale nie tańczyliśmy na parkiecie. Byłoby szkoda, prawda...?[bylobrzydkobedzieladnie]
angel heart | devil mind
Ostatnio zmieniony przez Shelta Vane dnia 08.04.19 0:50, w całości zmieniany 1 raz
Sylwetka nieznajomej miękko opadła na moje ramiona, zupełnie tak jakby każdy ruch został uprzednio skrupulatnie wyliczony. Musiała poczuć się swobodnie, bo po chwili napięte mięśnie odpuściły, pozwalając odczuć mi ciężar bezwładnego ciała. Trwaliśmy tak chwilę w tej przedziwnej figurze, zastygli w bezruchu, badając siebie nawzajem. Ścieżka po ścieżce, krok za krokiem - szybko spotkaliśmy się tam, gdzie żadne z nas nie miało szans na ukrycie tajemnic.
Być może cała ta moja wyprawa do Irlandii nie musiała być taka najgorsza. Do czasu, aż któryś z czarodziejów, którym właśnie wydarłem czarną perłę nie zamierzał jej odzyskać. Irlandzkie puby słynęły w końcu tak samo z gościnności, co z brawurowej klienteli.
- Chciałby? - Powtórzyłem ze zdziwienem za nieznajomą, unosząc lekko podbródek, spojrzeniem zaś wędrując w okolice jej warg, gdzie sama zwabiła mnie swobodnymi gestami. - Rozumiem, że przejęzyczyłaś się z wrażenia. - W iście dżentelmeńskim geście ofiarowałem jej wymówkę, przeciągając ten moment, pozwalając jej ze sobą pogrywać. - Nie zamierzam cię nigdzie wypuszczać. - Zmrużyłem oczy, grożąc jej na przekór - i dla potwierdzenia własnych słów lewą ręką ciasno objąłem dziewczynę w talii, przyciągając do siebie jej rozgrzane ciało - tak blisko, iż mogłem wyczuć przyspieszone bicie jej serca.
Nie pamiętałem już, kiedy ostatni raz tańczyłem. Ale to nie miało znaczenia - podobnie jak muzyka, której lokalny charakter z pozoru nijak pasował do kroków swinga czy rockabilly, a jednak szybko odnalazłem się w żywym rytmie smyczka. Porwałem ją - czarną perłę - pozwalając muzyce wypełnić moje żyły i wyzwolić lisa, który zapadł w zimowy sen.
- A z ciebie bardziej nieśmiała, niż mogłoby się wydawać - Czy była na tyle bystra, że wyłapała ironię w moim głosie? Przed chwilą jeszcze śmiała się uwodzicielsko, chowała kosmyki włosów za ucho - nie dałem zwieść się masce płochliwej sarny, podczas gdy już w pierwszych krokach poczułem, że na parkiecie przypomina raczej dzikiego drapieżnika. Przyciągałem ją i odpychałem, wprawiałem w falisty ruch błękitną sukienkę, i chociaż to ja byłem prowadzącą iskrą, to kobieta w tańcu zbierała cały blask. - Gdybyś nie zachowywała się jak dama nawet nie spojrzałbym w twoją stronę. - Nie odstępowałem od żartobliwego tonu, sama nadała konwersacji taki charakter. Leżał na mnie. - Zdradzisz mi, gdzie pobierałaś lekcje etykiety? - Odnalazłem jej spojrzenie między kolejnymi zabawami w chowanego, ryzykownie luzując uścisk jej dłoni i obserwując jak traci równowagę, opada - by w ostatniej chwili gwałtownie przyciągnąć ją do swojego ciała, blisko, mocno, wprawiając obie nasze sylwetki w obroty. Drażniłem się z nią - zarówno w słowach jak i w tańcu. - Nie jesteś stąd - Stwierdziłem, będąc niemal pewnym swojej tezy. Sprzedała ją nieznajomość lokalnego tańca. Gdyby pochodziła z Irlandii, zapewne znałaby kroki.
Być może cała ta moja wyprawa do Irlandii nie musiała być taka najgorsza. Do czasu, aż któryś z czarodziejów, którym właśnie wydarłem czarną perłę nie zamierzał jej odzyskać. Irlandzkie puby słynęły w końcu tak samo z gościnności, co z brawurowej klienteli.
- Chciałby? - Powtórzyłem ze zdziwienem za nieznajomą, unosząc lekko podbródek, spojrzeniem zaś wędrując w okolice jej warg, gdzie sama zwabiła mnie swobodnymi gestami. - Rozumiem, że przejęzyczyłaś się z wrażenia. - W iście dżentelmeńskim geście ofiarowałem jej wymówkę, przeciągając ten moment, pozwalając jej ze sobą pogrywać. - Nie zamierzam cię nigdzie wypuszczać. - Zmrużyłem oczy, grożąc jej na przekór - i dla potwierdzenia własnych słów lewą ręką ciasno objąłem dziewczynę w talii, przyciągając do siebie jej rozgrzane ciało - tak blisko, iż mogłem wyczuć przyspieszone bicie jej serca.
Nie pamiętałem już, kiedy ostatni raz tańczyłem. Ale to nie miało znaczenia - podobnie jak muzyka, której lokalny charakter z pozoru nijak pasował do kroków swinga czy rockabilly, a jednak szybko odnalazłem się w żywym rytmie smyczka. Porwałem ją - czarną perłę - pozwalając muzyce wypełnić moje żyły i wyzwolić lisa, który zapadł w zimowy sen.
- A z ciebie bardziej nieśmiała, niż mogłoby się wydawać - Czy była na tyle bystra, że wyłapała ironię w moim głosie? Przed chwilą jeszcze śmiała się uwodzicielsko, chowała kosmyki włosów za ucho - nie dałem zwieść się masce płochliwej sarny, podczas gdy już w pierwszych krokach poczułem, że na parkiecie przypomina raczej dzikiego drapieżnika. Przyciągałem ją i odpychałem, wprawiałem w falisty ruch błękitną sukienkę, i chociaż to ja byłem prowadzącą iskrą, to kobieta w tańcu zbierała cały blask. - Gdybyś nie zachowywała się jak dama nawet nie spojrzałbym w twoją stronę. - Nie odstępowałem od żartobliwego tonu, sama nadała konwersacji taki charakter. Leżał na mnie. - Zdradzisz mi, gdzie pobierałaś lekcje etykiety? - Odnalazłem jej spojrzenie między kolejnymi zabawami w chowanego, ryzykownie luzując uścisk jej dłoni i obserwując jak traci równowagę, opada - by w ostatniej chwili gwałtownie przyciągnąć ją do swojego ciała, blisko, mocno, wprawiając obie nasze sylwetki w obroty. Drażniłem się z nią - zarówno w słowach jak i w tańcu. - Nie jesteś stąd - Stwierdziłem, będąc niemal pewnym swojej tezy. Sprzedała ją nieznajomość lokalnego tańca. Gdyby pochodziła z Irlandii, zapewne znałaby kroki.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Na krótką chwilę wstrzymała oddech kiedy to nieco beztrosko dociążała sobą swego wybawcę zastanawiając się czy wyślizgnie mu się z rąk, czy też może jednak nie...? Mogli również oboje przechylić się ku podłodze i wcale by jej to specjalnie nie zaskoczyło. Pora i towarzystwo sprzyjało...oderwaniu. A jednak szare oczy spoglądały na nią trzeźwo obiecując, a raczej zwiastując coś za czym chciała tego wieczora podążyć. Była ku temu bardziej niż chętna. Pod miodową skórą w końcu szumnie przelewała się krew niechcąca tracić pochwyconego tempa. Kusiła, chociaż nie - teraz już raczej ponaglała wyplatając się powoli z uścisku dłoni czując z chwili na chwile rosnącą ekscytację, kiedy to zadarł podbródek. Następnie zniecierpliwienie, gdy gładził ją miękko wymówką na treść której nie mogła się powstrzymać przed uniesieniem jednej z ciemnych brwi delikatnie wyżej. Doprawdy. Potem jednak wychylał się już cień obawy, kiedy to niemalże ześlizgnęła się z koniuszków jego palców prawie stając się wypuszczoną. Wnet jednak przyciągną ją ku sobie tak, jak rwący wiatr zwykł przyciągać pieniące się grzbiety fal - nagle, silnie, być może nieco zachłannie. Zaskoczona zaśmiała się perliście otaczając go wdzięcznie swym kobiecym urokiem. Zadarła brodę by na niego spojrzeć z udawanym wyrzutem za tę igraszkę by w kolejnej chwili z rozweseleniem zapleść w opierającej się na jego piersi dłoń strzępek materiału jego szaty. Pociągnęła ją delikatnie za sobą stawiając przy tym krok w tył, w stronę rozpościerającego się za nią tanecznego zbiegowiska. Słowo się rzekło, prawda? - zdążyła jedynie pomyśleć, a potem ją porwał.
Spuściła na ułamek sekundy spojrzenie, kiedy to w kołtunie tanecznych wrażeń dostrzegł jej swobodę uwypuklając ją zgrabną, jak kolejne kroki ironią. Nie mogła ująć mu błyskotliwości, jak również i racji - nie była płochą sarną, która z łopoczącym od niepokoju sercem wyczekiwała myśliwego. Nie była jednak również wygłodniałą wilczycą wyszukującą na polowaniu dorodnej ofiary lub zuchwalej - przeciwnika. Przypominała raczej kotkę, która znała rozkosz ludzkiej pieszczoty. Do tego tą z rodzaju wdzięcznych, które terapeutycznym pomrukiem wynagradzały darowaną uwagę. Barter na którym nikt nie tracił, wszyscy zyskiwali. Wymieniała więc perlisty śmiech za zuchwałe iskry w spojrzeniu; entuzjazm za solennie składane zapowiedzi; delikatne, kobiece gesty za te gwałtowne, męskie. Czerpała z tego radość i miała nadzieję, że i on podzielał te uczucie kiedy ferworze muzycznej gorączki przeplatali swoje ciała. Przyciągana i odpychana bądź co bądź wracała w jego ramiona by w kolejnym ruchu okręcać się energicznie wokół własnej osi. Potrafiła stwierdzić że zdecydowanie wiedział jak się odnaleźć płynącej żywym potokiem irlandzkiej melodii w nietuzinkowy sposób. Oddała się więc ufnie jego woli zastanawiając się gdzie i jak zechce poprowadzić ją przez szerokość sali.
- Shely, jestem Shely - zdradziła mu gdy na kilka uderzeń był bliżej, a potem znów się oddalił niemalże odrzucając ją w ramiona powietrznej zmory, która zacisnęła jej serce, a przez usta wydusiła jej westchnięcie zaskoczenia, kiedy to zaprowadził ją na krawędź z której gwałtownym ruchem ją wybawił. Zaśmiała się mając wrażenie, że taniec ten przypominał jej podróż górską kolejką. Jej pierś unosiła się gwałtownie, a jej samej zakręciło się nieco od drgającej we krwi adrenaliny - W Bajero - rzekła, przyglądając mu się nieco psotnie domyślając się, że wertuje zapewne w myślach znane mu kraje świata w których słońce maluje w cieplejszy ton skórę - Bajero jest amuletem, którym obdarowuje się chłopców. Ma przynosić szczęście i zdrowie. Przeważnie ma formę woreczka wypełnionego suszonym ziołem i żelazem. W tym jednak wypadku również grogiem, jedzeniem, muzyką. Jest też trochę szerszy niż standardowy woreczek. I lubią go też dziewczynki - tłumaczyła żartobliwie unosząc brwi, jak również modulując głos przeciągając nieco tajemnicę - Jakbyś kiedyś był przejazdem we Fleetwood i poszukiwał kogoś kto nie potrzebuje odwagi do zabawy to myślę, że od tej właśnie gospody powinieneś zacząć najpierwej - przymknęła jedno oczko nawiązując gładko do jego ironicznej błyskotliwości samej starając się go w tym momencie ozłocić oraz oświecić - A ty? Poszukujesz tu leprechaun, siebie, kogoś...? - podpytała kładąc gładko szyję na boku, kiedy to posuwistym krokiem przemknęli w półobrocie między innymi biesiadnikami.
Spuściła na ułamek sekundy spojrzenie, kiedy to w kołtunie tanecznych wrażeń dostrzegł jej swobodę uwypuklając ją zgrabną, jak kolejne kroki ironią. Nie mogła ująć mu błyskotliwości, jak również i racji - nie była płochą sarną, która z łopoczącym od niepokoju sercem wyczekiwała myśliwego. Nie była jednak również wygłodniałą wilczycą wyszukującą na polowaniu dorodnej ofiary lub zuchwalej - przeciwnika. Przypominała raczej kotkę, która znała rozkosz ludzkiej pieszczoty. Do tego tą z rodzaju wdzięcznych, które terapeutycznym pomrukiem wynagradzały darowaną uwagę. Barter na którym nikt nie tracił, wszyscy zyskiwali. Wymieniała więc perlisty śmiech za zuchwałe iskry w spojrzeniu; entuzjazm za solennie składane zapowiedzi; delikatne, kobiece gesty za te gwałtowne, męskie. Czerpała z tego radość i miała nadzieję, że i on podzielał te uczucie kiedy ferworze muzycznej gorączki przeplatali swoje ciała. Przyciągana i odpychana bądź co bądź wracała w jego ramiona by w kolejnym ruchu okręcać się energicznie wokół własnej osi. Potrafiła stwierdzić że zdecydowanie wiedział jak się odnaleźć płynącej żywym potokiem irlandzkiej melodii w nietuzinkowy sposób. Oddała się więc ufnie jego woli zastanawiając się gdzie i jak zechce poprowadzić ją przez szerokość sali.
- Shely, jestem Shely - zdradziła mu gdy na kilka uderzeń był bliżej, a potem znów się oddalił niemalże odrzucając ją w ramiona powietrznej zmory, która zacisnęła jej serce, a przez usta wydusiła jej westchnięcie zaskoczenia, kiedy to zaprowadził ją na krawędź z której gwałtownym ruchem ją wybawił. Zaśmiała się mając wrażenie, że taniec ten przypominał jej podróż górską kolejką. Jej pierś unosiła się gwałtownie, a jej samej zakręciło się nieco od drgającej we krwi adrenaliny - W Bajero - rzekła, przyglądając mu się nieco psotnie domyślając się, że wertuje zapewne w myślach znane mu kraje świata w których słońce maluje w cieplejszy ton skórę - Bajero jest amuletem, którym obdarowuje się chłopców. Ma przynosić szczęście i zdrowie. Przeważnie ma formę woreczka wypełnionego suszonym ziołem i żelazem. W tym jednak wypadku również grogiem, jedzeniem, muzyką. Jest też trochę szerszy niż standardowy woreczek. I lubią go też dziewczynki - tłumaczyła żartobliwie unosząc brwi, jak również modulując głos przeciągając nieco tajemnicę - Jakbyś kiedyś był przejazdem we Fleetwood i poszukiwał kogoś kto nie potrzebuje odwagi do zabawy to myślę, że od tej właśnie gospody powinieneś zacząć najpierwej - przymknęła jedno oczko nawiązując gładko do jego ironicznej błyskotliwości samej starając się go w tym momencie ozłocić oraz oświecić - A ty? Poszukujesz tu leprechaun, siebie, kogoś...? - podpytała kładąc gładko szyję na boku, kiedy to posuwistym krokiem przemknęli w półobrocie między innymi biesiadnikami.
angel heart | devil mind
Gdy Shelta i Frederic tańczyli, grający w pubie zespół nagle zamilkł. Muzyka urwała się niemal w połowie, tylko jedną, gwałtownie kończącą nutą, a jeden z muzyków wstał, ogłaszając donośnie:
– A teraz zmiana, szanowni państwo! Panie proszą panie, a panowie panów!
Na parkiecie zaczęło się zamieszanie. Niektóre z par nie wiedziały kompletnie, co mają robić; kilka osób zeszło z parkietu. Ale nie o n a. O Fiadh można było wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, że bała się zabaw prowadzącego imprezę, co to, to nie. Może i ledwo skończyła dziesięć lat, może i sięgała pannie Vane co najwyżej do piersi, ale skoro jakimś cudem ojciec ją tu dziś zabrał, ona miała zamiar t a ń c z ć! Całą noc i jeszcze dłużej!
Wepchnęła się więc bezpardonowo pomiędzy Sheltę a Frederica.
– ODBIJANY! – powiedziała radośnie, z szerokim uśmiechem. Spojrzenie dziecka błyszczało, a jej zwykle blada twarz była czerwona od tańca. Na czole Fiadh błyszczał pot, ale młodziutka czarownica wydawała się przepełniona energią.
Frederic, nie mając szczególnego wyboru, ze śmiechem się cofnął, dając swojej partnerce sygnał ręką: zaczeka pod ścianą, potem do niej dołączy. Przecież nie będzie wchodził w paradzie dziecku, które właśnie najwyraźniej przeżywało noc swojego życia.
Fiadah natychmiast zaczęła ciągnąć Szeltę na sam środek parkietu. Długie, ciemne warkocze dziewczynki ruszały się w rytm jej kroków. Gdy zespół ponownie zaczął grać, w pubie rozległa się żywa, prędka muzyka. Nie czekając na zaproszenie, irlandka zaczęła tańczyć, jednocześnie informując głośno twoją nową partnerkę:
– TO MÓJ ULUBONY UTWÓR! ALE WSZYSTKIE ICH LUBIĘ!
Przez kolejną chwilę skupiła się na tańcu, ale nie była w stanie jednak długo wytrzymać w milczeniu, bo już po chwili próbowała przekrzyczeć zespół:
– A TO PANI Z TYM PANEM JEST? – spytała. – ALE CHYBA PRZYSZŁA TU PANI SAMA, BO WIDZIAŁAM PANIĄ WCZEŚNIEJ! – kontynuowała. Była na tyle głośna, że mimo hałasu, stojący pod ścianą Fox prawdopodobnie był w stanie ją usłyszeć. Fiadah miała parę w płucach. Tego zdecydowanie nie można było jej odmówić.
– A teraz zmiana, szanowni państwo! Panie proszą panie, a panowie panów!
Na parkiecie zaczęło się zamieszanie. Niektóre z par nie wiedziały kompletnie, co mają robić; kilka osób zeszło z parkietu. Ale nie o n a. O Fiadh można było wiele powiedzieć, ale na pewno nie to, że bała się zabaw prowadzącego imprezę, co to, to nie. Może i ledwo skończyła dziesięć lat, może i sięgała pannie Vane co najwyżej do piersi, ale skoro jakimś cudem ojciec ją tu dziś zabrał, ona miała zamiar t a ń c z ć! Całą noc i jeszcze dłużej!
Wepchnęła się więc bezpardonowo pomiędzy Sheltę a Frederica.
– ODBIJANY! – powiedziała radośnie, z szerokim uśmiechem. Spojrzenie dziecka błyszczało, a jej zwykle blada twarz była czerwona od tańca. Na czole Fiadh błyszczał pot, ale młodziutka czarownica wydawała się przepełniona energią.
Frederic, nie mając szczególnego wyboru, ze śmiechem się cofnął, dając swojej partnerce sygnał ręką: zaczeka pod ścianą, potem do niej dołączy. Przecież nie będzie wchodził w paradzie dziecku, które właśnie najwyraźniej przeżywało noc swojego życia.
Fiadah natychmiast zaczęła ciągnąć Szeltę na sam środek parkietu. Długie, ciemne warkocze dziewczynki ruszały się w rytm jej kroków. Gdy zespół ponownie zaczął grać, w pubie rozległa się żywa, prędka muzyka. Nie czekając na zaproszenie, irlandka zaczęła tańczyć, jednocześnie informując głośno twoją nową partnerkę:
– TO MÓJ ULUBONY UTWÓR! ALE WSZYSTKIE ICH LUBIĘ!
Przez kolejną chwilę skupiła się na tańcu, ale nie była w stanie jednak długo wytrzymać w milczeniu, bo już po chwili próbowała przekrzyczeć zespół:
– A TO PANI Z TYM PANEM JEST? – spytała. – ALE CHYBA PRZYSZŁA TU PANI SAMA, BO WIDZIAŁAM PANIĄ WCZEŚNIEJ! – kontynuowała. Była na tyle głośna, że mimo hałasu, stojący pod ścianą Fox prawdopodobnie był w stanie ją usłyszeć. Fiadah miała parę w płucach. Tego zdecydowanie nie można było jej odmówić.
I show not your face but your heart's desire
Poruszała się w energicznych piruetach odnajdując podporę w silnych, męskich ramionach. Jej partner zdecydowanie dodawał jej odwagi, a ona z niej czerpała przybierając kolejne energiczne figury. Zaśmiała się, kiedy to załamał się w rytmie po tym, jak padło mało fortunne dla niego ogłoszenie. Uśmiech ten się poszerzył kiedy to między nimi wyrosło rozradowane dziecko.
- Pan wybaczy... - mruknęła wyciągając i zaplątując w jednej chwili swoje palce w te krótsze należące do dziewczynki. Była w tym niewymuszona lekkość i swoboda podobna do tej, którą emanowała jej nowa partnerka zabawy. Bez obawy czy wstydu wirowała z nią w dziecięcych podskokach w centrum wydarzeń. Shely była jak lustro - przyjmowała i odzwierciedlała emocje ludzi stojących naprzeciw niej dlatego też w chwili w której w oczkach dziesięciolatki zaistniał błysk ekscytacji i ta znalazła odzwierciedlenie w jasnej łunie połyskującej na tle ciemnych tęczówek starszej czarownicy.
- Słyszę ich pierwszy raz ale też jak na razie lubię wszystkie które usłyszałam! - podzieliła się z dziewczynką swoją myślą - Jesteś tutejszą królową parkietu...? - zagaiła z ciekawością kiedy to zgrabnie przykucnęła by zmieścić się pod uniesionym ramieniem dziewczynki w mini-piruecie. Zaraz później słysząc o tym panu mimowolnie wzrokiem starała się znaleźć pod ścianą nieprzypadkową męską sylwetkę - Oh, no przyszłam sama ale wydaje mi się że TEN PAN TO BARDZO CHCIAŁBY BYM BYŁA Z NIM OD SAMEGO POCZĄTKU - podniosła psotnie oczka ku górze w nieco teatralnym zamyśleniu, podnosząc ton swego głosu tak by i ją tajemniczy nieznajomy przypatrujący się im z pod ściany usłyszał i ją. Potem zaśmiała się perliście ukazując rzędy białych ząbków. Droczyła się, żartowała i wszystko to łączyła podtrzymując imprezowy nastrój swojej prowadzącej. Dorastała w karczmie i podobne zachowanie było dla niej czymś tak naturalnym jak oddychanie pod wodą dla ryby.
- Jesteś taka fajna. Mogę ci potem postawić soku z dyni?! - zagaiła zaraz czując, jak powoli braknie jej już tchu. Mimo iż kochała tańczyć, kochała być w ruchu to jednak ciało naukowca nie było przyzwyczajone by ten wysiłek się przeciągał - i na jej czole połyskiwały kropelki potu.
- Pan wybaczy... - mruknęła wyciągając i zaplątując w jednej chwili swoje palce w te krótsze należące do dziewczynki. Była w tym niewymuszona lekkość i swoboda podobna do tej, którą emanowała jej nowa partnerka zabawy. Bez obawy czy wstydu wirowała z nią w dziecięcych podskokach w centrum wydarzeń. Shely była jak lustro - przyjmowała i odzwierciedlała emocje ludzi stojących naprzeciw niej dlatego też w chwili w której w oczkach dziesięciolatki zaistniał błysk ekscytacji i ta znalazła odzwierciedlenie w jasnej łunie połyskującej na tle ciemnych tęczówek starszej czarownicy.
- Słyszę ich pierwszy raz ale też jak na razie lubię wszystkie które usłyszałam! - podzieliła się z dziewczynką swoją myślą - Jesteś tutejszą królową parkietu...? - zagaiła z ciekawością kiedy to zgrabnie przykucnęła by zmieścić się pod uniesionym ramieniem dziewczynki w mini-piruecie. Zaraz później słysząc o tym panu mimowolnie wzrokiem starała się znaleźć pod ścianą nieprzypadkową męską sylwetkę - Oh, no przyszłam sama ale wydaje mi się że TEN PAN TO BARDZO CHCIAŁBY BYM BYŁA Z NIM OD SAMEGO POCZĄTKU - podniosła psotnie oczka ku górze w nieco teatralnym zamyśleniu, podnosząc ton swego głosu tak by i ją tajemniczy nieznajomy przypatrujący się im z pod ściany usłyszał i ją. Potem zaśmiała się perliście ukazując rzędy białych ząbków. Droczyła się, żartowała i wszystko to łączyła podtrzymując imprezowy nastrój swojej prowadzącej. Dorastała w karczmie i podobne zachowanie było dla niej czymś tak naturalnym jak oddychanie pod wodą dla ryby.
- Jesteś taka fajna. Mogę ci potem postawić soku z dyni?! - zagaiła zaraz czując, jak powoli braknie jej już tchu. Mimo iż kochała tańczyć, kochała być w ruchu to jednak ciało naukowca nie było przyzwyczajone by ten wysiłek się przeciągał - i na jej czole połyskiwały kropelki potu.
angel heart | devil mind
Shelta okazała się doskonałym towarzystwem na ten wieczór. Może i była starsza, ale energię miała iście dziecięcą, co tylko radowało Fiadh jeszcze bardziej. Z ust dziewczynki nie znikał szeroki uśmiech, a dziecko wydawało się mieć tak dobrą kondycję, że nawet na chwilę nie przestawało szaleć na parkiecie. Warkocze dziesięciolatki tańczyły razem z nią, a wywijasy, które wyczyniała na parkiecie, spokojnie mogłyby zostać uznane przez niektórych za sport ekstremalny.
– NIEKTÓRZY TAK MÓWIĄ – krzyknęła w odpowiedzi, dalej próbując przekrzyczeć muzykę trochę za bardzo. – MÓJ WUJEK GRA W TYM ZESPOLE, DLATEGO JEST TAKI FAJNY – wyjaśniła z zupełną powagą, machając do jednego z muzyków.
Mężczyzna jakimś cudem kątem oka ją zauważył i odmachał, chwilę później jednak ponownie skupiając się na grze. Fiadh to jednak wystarczyło. Dziesięciolatka uśmiechnęła się jeszcze szerzej (jakimś cudem było to możliwe) i po chwili znów w pełni skupiła się na swojej partnerce w zabawie.
Gdy Shelta ponownie się odezwała, młoda czarownica poszukała wzrokiem stojącego pod ścianą pana. Odpowiedziała, patrząc prosto na niego.
– ALE TO CZEMU PANI NIE ZAPROSIŁ?! – spytała. – PANI ŁADNA JEST – dodała, zupełnie szczerze. Brązowe włosy panny Vane, jej piegi, jej dość ciemna karnacja. To wszystko kojarzyło się Fiadh z czymś tropikalnym i niecodziennym. Nieczęsto widywała takie panie.
Widziała, że Shelta się męczy, ale zdecydowała się nie zwracać na to większej uwagi, sama skupiona na tańcu. Dziewczynka, przyzwyczajona do odwiedzania lokalu z ojcem, po prostu dobrze się bawiła na parkiecie i nie miała szczególnie dużej ochoty go opuszczać. Bywała tu raz w tygodniu i zawsze miała zamiar wybawić się za dwa, bo kto wie, czy tatko przypadkiem się nie pochoruje w następnym tygodniu. A bez niego przecież nie pójdzie!
– DZIĘKUJĘ! A MOGĘ Z GRUSZKI? WOLĘ GRUSZKĘ – wyjaśniła, mimo wszystko zgadzając się na chwilę przerwy. – ALE POTEM WRACAMY NA PARKIET! – oznajmiła, ruszając za Sheltą.
Poza parkietem było nieco ciszej, dlatego gdy usiadły przy jednym ze stolików, do których miały zostać przyniesione im napoje, Fiadh mogła zejść z tonu.
– Ale pani nie jest z Irlandii, prawda? – spytała dziewczynka.
– NIEKTÓRZY TAK MÓWIĄ – krzyknęła w odpowiedzi, dalej próbując przekrzyczeć muzykę trochę za bardzo. – MÓJ WUJEK GRA W TYM ZESPOLE, DLATEGO JEST TAKI FAJNY – wyjaśniła z zupełną powagą, machając do jednego z muzyków.
Mężczyzna jakimś cudem kątem oka ją zauważył i odmachał, chwilę później jednak ponownie skupiając się na grze. Fiadh to jednak wystarczyło. Dziesięciolatka uśmiechnęła się jeszcze szerzej (jakimś cudem było to możliwe) i po chwili znów w pełni skupiła się na swojej partnerce w zabawie.
Gdy Shelta ponownie się odezwała, młoda czarownica poszukała wzrokiem stojącego pod ścianą pana. Odpowiedziała, patrząc prosto na niego.
– ALE TO CZEMU PANI NIE ZAPROSIŁ?! – spytała. – PANI ŁADNA JEST – dodała, zupełnie szczerze. Brązowe włosy panny Vane, jej piegi, jej dość ciemna karnacja. To wszystko kojarzyło się Fiadh z czymś tropikalnym i niecodziennym. Nieczęsto widywała takie panie.
Widziała, że Shelta się męczy, ale zdecydowała się nie zwracać na to większej uwagi, sama skupiona na tańcu. Dziewczynka, przyzwyczajona do odwiedzania lokalu z ojcem, po prostu dobrze się bawiła na parkiecie i nie miała szczególnie dużej ochoty go opuszczać. Bywała tu raz w tygodniu i zawsze miała zamiar wybawić się za dwa, bo kto wie, czy tatko przypadkiem się nie pochoruje w następnym tygodniu. A bez niego przecież nie pójdzie!
– DZIĘKUJĘ! A MOGĘ Z GRUSZKI? WOLĘ GRUSZKĘ – wyjaśniła, mimo wszystko zgadzając się na chwilę przerwy. – ALE POTEM WRACAMY NA PARKIET! – oznajmiła, ruszając za Sheltą.
Poza parkietem było nieco ciszej, dlatego gdy usiadły przy jednym ze stolików, do których miały zostać przyniesione im napoje, Fiadh mogła zejść z tonu.
– Ale pani nie jest z Irlandii, prawda? – spytała dziewczynka.
I show not your face but your heart's desire
Dziewczynka zdecydowanie mogła uchodzić za jedno z tych dzieci, które swoją rezolutnością i nieskrępowaniem podbijały cudze serca i w przypadku Shelly nie było inaczej. Mała, pocieszna Faith zdecydowanie kupiła serce kobiety. Nie było to też takie trudne - lubiła w końcu dzieci, a ich radość muskała ją w sposób szczególny. Rozradowana dziewczynka prawdopodobnie nie zdawała sobie nawet sprawy z tego jaką przyjemność robiła czarownicy tym, że dziś, w ten ponury dzień dobrze się przy niej bawiła.
Vane uciekła spojrzeniem w stronę zespołu przyglądając się wujkowi, który z zaczerwienioną od duszności tępa gry muzyki faktycznie miał wiele wspólnego z hasającą dziewuszką.
- Wujkowie to są jednak super. Mój jest zaś najlepszym barmanem we Fleetwood! - też się pochwaliła jak dziecko dziecku nie kryjąc dumy z członka swojej rodziny, który był w zasadzie jej przebranym ojcem - Ciekawe co by było gdyby się spotkali?! - rzuciła zastanawiająco próbując sobie wyobrazić szał zabawy która by została powołana w niewielkiej gospodzie o którą wujek Wadock dbał jak o największy skarb.
- MYŚLĘ ŻE PLANUJE ZROBIĆ TO NASTĘPNYM RAZEM. NIE ODMÓWIŁABYM MU - mówiła puszczając oczko za plecy dziecka tak, by ta wiadomość całkiem przypadkiem dotarła również i do tajemniczego nieznajomego. Ten wiedział gdzie mógł jej szukać - wspomniała mu o Bajero. Nie wiązała z tą wiadomością żadnych większych nadziei czy pragnień. Wychowana w gospodzie wiedziała, jak często relacje spotykających się pod jej dachem ludzi splatają się wyłącznie na kilka chwil przelotnej wspólnej radości, przyjemności, pocieszenia. Nie było to przecież złe - pozwalać się obmywać lub otaczać zabawą co w tej chwili ewidentnie robiła.
- Niech będzie gruszka! - zarządziła, a kiedy zeszły z parkietu i znalazły się przy stoliku Shelly z szerokim uśmiechem zamówiła sok z gruszki dla małej tancerki i dyni dla siebie - Masz jakąś wstążkę? - zagaiła małą odklejając od spoconej twarzy kosmyki poprzyklejanych włosów, które odgarniała do tyłu starając się nad nimi zapanować - Nie, nie jestem z Irlandii - zaśmiała się wiedząc, że prawdopodobnie jej wygląd wzbudził ciekawość małolaty - Jestem z Anglli. Mieszkam jednak na tyle blisko Irlandii, że jak wychodzę z domu to na wprost przez morze trafiam tutaj - zaczęła opowiadać przetaczając przy okazji trochę zmyśloną historię o tym, że raz jak tata ją zabrał na morze to słońce tak ją przypaliło, że pokolorowało na stałe. Ten wieczór był bardzo przyjemny, a czas spędzony z Foxem i Faith poprawił Vane humor na najbliższy tydzień w przód. Może powinna częściej odwiedzać to miejsce...?
|zt
Vane uciekła spojrzeniem w stronę zespołu przyglądając się wujkowi, który z zaczerwienioną od duszności tępa gry muzyki faktycznie miał wiele wspólnego z hasającą dziewuszką.
- Wujkowie to są jednak super. Mój jest zaś najlepszym barmanem we Fleetwood! - też się pochwaliła jak dziecko dziecku nie kryjąc dumy z członka swojej rodziny, który był w zasadzie jej przebranym ojcem - Ciekawe co by było gdyby się spotkali?! - rzuciła zastanawiająco próbując sobie wyobrazić szał zabawy która by została powołana w niewielkiej gospodzie o którą wujek Wadock dbał jak o największy skarb.
- MYŚLĘ ŻE PLANUJE ZROBIĆ TO NASTĘPNYM RAZEM. NIE ODMÓWIŁABYM MU - mówiła puszczając oczko za plecy dziecka tak, by ta wiadomość całkiem przypadkiem dotarła również i do tajemniczego nieznajomego. Ten wiedział gdzie mógł jej szukać - wspomniała mu o Bajero. Nie wiązała z tą wiadomością żadnych większych nadziei czy pragnień. Wychowana w gospodzie wiedziała, jak często relacje spotykających się pod jej dachem ludzi splatają się wyłącznie na kilka chwil przelotnej wspólnej radości, przyjemności, pocieszenia. Nie było to przecież złe - pozwalać się obmywać lub otaczać zabawą co w tej chwili ewidentnie robiła.
- Niech będzie gruszka! - zarządziła, a kiedy zeszły z parkietu i znalazły się przy stoliku Shelly z szerokim uśmiechem zamówiła sok z gruszki dla małej tancerki i dyni dla siebie - Masz jakąś wstążkę? - zagaiła małą odklejając od spoconej twarzy kosmyki poprzyklejanych włosów, które odgarniała do tyłu starając się nad nimi zapanować - Nie, nie jestem z Irlandii - zaśmiała się wiedząc, że prawdopodobnie jej wygląd wzbudził ciekawość małolaty - Jestem z Anglli. Mieszkam jednak na tyle blisko Irlandii, że jak wychodzę z domu to na wprost przez morze trafiam tutaj - zaczęła opowiadać przetaczając przy okazji trochę zmyśloną historię o tym, że raz jak tata ją zabrał na morze to słońce tak ją przypaliło, że pokolorowało na stałe. Ten wieczór był bardzo przyjemny, a czas spędzony z Foxem i Faith poprawił Vane humor na najbliższy tydzień w przód. Może powinna częściej odwiedzać to miejsce...?
|zt
angel heart | devil mind
Dziesięciolatka żarliwie pokiwała głową. Oj tak, wujkowie to było to! Trochę jak babcie i dziadkowie, tylko nie przekarmiali jak oni. Pozwalali na więcej, kupowali słodycze i pokazywali ciekawe rzeczy. A ten wujek to w ogóle był super, bo pozwalał jej czasem bawić się instrumentami. Fiadh była przekonana, że jak dorośnie to zostanie albo tancerką, albo muzykiem, jak krewny. To było przecież tak cudowne zajęcie! Można było cały dzień cieszyć się, pracując, na dodatek dając radość innym!
– NAPRAWDĘ?! NIGDY TAM NIE BYŁAM – przyznała. Nie do końca jednak pasjonował ją zawód barmana. W końcu, jako dziesięciolatka, i tak nie mogła zamawiać u tych osób alkoholu, chociaż ojciec nawet kiedyś dał jej spróbować. Ale to wcale nie było dobre. – JAK TAM JEST?! ZIELONO BARDZO?! A JAKBY SIĘ SPOTKALI TO WUJEK PEWNIE NAUCZYŁBY GO STEPOWAĆ! ON WSZYSTKICH UCZY! – wyjaśniła.
Pokiwała głową z radosnym uśmiechem na ustach.
– TO MOŻESZ SAMA GO ZAPROSIĆ! PANIE TEŻ MOGĄ PROSIĆ PANÓW! – zaproponowała. – ALBO WYŚLIJ MU WYJCA, JEŚLI ON TEGO DZIŚ NIE ZROBI.
Taki wyjec to załatwiał naprawdę dużo. Mama ponoć w ten sposób zdobyła serce taty, choć Fiadh nie do końca wiedziała, w jaki sposób. Rodzice nie mieli ochoty, by jej się z tego spowiadać.
Chwyciła gruszkowy napój i pokręciła głową.
– Nie lubię. Wolę jak włosy są też wolne – wyjaśniła swoją małą filozofię. – O, to możesz się tu kiedyś przeprowadzić! – stwierdziła po prostu. – Wujek też cię nauczy stepować i będziemy razem robić parady – zdecydowała, kiwając głową.
Niestety, Fiadh nie mogła spędzić wiele czasu z nowo poznaną, CUDOWNĄ czarownicą, ponieważ chwilę później dojrzała ojca. Mężczyzna, z kuflem w dłoni i olbrzymią brodą, dawał jej znak, że pora powoli się zbierać. Dziewczynka spojrzała na niego smutno, dopiła sok z gruszki i pożegnała się z Sheltą, ruszając w stronę ojca. Niezadowolona, już po chwili szła za nim do wyjścia, rzucając pannie Vane ostatnie, krótkie pożegnalne spojrzenie. Ciekawe, czy kiedyś jeszcze się spotkają?
| zt
– NAPRAWDĘ?! NIGDY TAM NIE BYŁAM – przyznała. Nie do końca jednak pasjonował ją zawód barmana. W końcu, jako dziesięciolatka, i tak nie mogła zamawiać u tych osób alkoholu, chociaż ojciec nawet kiedyś dał jej spróbować. Ale to wcale nie było dobre. – JAK TAM JEST?! ZIELONO BARDZO?! A JAKBY SIĘ SPOTKALI TO WUJEK PEWNIE NAUCZYŁBY GO STEPOWAĆ! ON WSZYSTKICH UCZY! – wyjaśniła.
Pokiwała głową z radosnym uśmiechem na ustach.
– TO MOŻESZ SAMA GO ZAPROSIĆ! PANIE TEŻ MOGĄ PROSIĆ PANÓW! – zaproponowała. – ALBO WYŚLIJ MU WYJCA, JEŚLI ON TEGO DZIŚ NIE ZROBI.
Taki wyjec to załatwiał naprawdę dużo. Mama ponoć w ten sposób zdobyła serce taty, choć Fiadh nie do końca wiedziała, w jaki sposób. Rodzice nie mieli ochoty, by jej się z tego spowiadać.
Chwyciła gruszkowy napój i pokręciła głową.
– Nie lubię. Wolę jak włosy są też wolne – wyjaśniła swoją małą filozofię. – O, to możesz się tu kiedyś przeprowadzić! – stwierdziła po prostu. – Wujek też cię nauczy stepować i będziemy razem robić parady – zdecydowała, kiwając głową.
Niestety, Fiadh nie mogła spędzić wiele czasu z nowo poznaną, CUDOWNĄ czarownicą, ponieważ chwilę później dojrzała ojca. Mężczyzna, z kuflem w dłoni i olbrzymią brodą, dawał jej znak, że pora powoli się zbierać. Dziewczynka spojrzała na niego smutno, dopiła sok z gruszki i pożegnała się z Sheltą, ruszając w stronę ojca. Niezadowolona, już po chwili szła za nim do wyjścia, rzucając pannie Vane ostatnie, krótkie pożegnalne spojrzenie. Ciekawe, czy kiedyś jeszcze się spotkają?
| zt
I show not your face but your heart's desire
Podchodzicie do drzwi wejściowych i dostrzegacie panującą wewnątrz pustkę. Dopiero po chwili odszukujecie spojrzeniem brzydki napis spisany w pośpiechu zamknięte. Domyślacie się, że wojna musiała zmusić właścicieli do wycofania się z prowadzenia biznesu. I kto wie? Może również ucieczki?
Lokal został zamknięty do odwołania. Można jednak prowadzić rozgrywki mające miejsce przed budynkiem.
Pub "Stepujący Leprokonus"
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia