British Museum
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
British Museum
Każdy obywatel Anglii powinien znać historię swego kraju i dbać o to, by pamięć o niej była wciąż żywa - tyczy się to nie tylko społeczności mugolskiej, ale również czarodziejskiej. Nie dziwi więc nikogo, że najbardziej okazałe muzeum w kraju ma również dwoistą naturę. Magiczna część muzeum doskonale ukryta jest przed niepożądanymi gośćmi, skrywając w sobie sekrety czarodziejskiej przeszłości Anglii. Zaczarowane wystawy przyciągają spojrzenia zarówno młodych, jak i starszych odwiedzających. Bogate zbiory muzeum umożliwiają prześledzenie dziejów danych czarodziejów, wielkich figur w świecie magii czy też wyobrażenie sobie życia zwykłych ludzi na przestrzeni wieków - również w czasach tych lat bardziej strasznych, na których wspomnienie niektórym z czarodziejów wciąż włos się jeży na głowie. Na zwiedzających czekają przewodnicy, gotowi w najdrobniejszych szczegółach opowiedzieć o wszystkim, o co tylko zostaną zapytani. Po muzeum krążą też nieustannie ochroniarze, dbający o spokój i bezpieczeństwo zarówno ludzi, jak i eksponatów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:13, w całości zmieniany 2 razy
Gwen położyła dłoń na biodrze, piorunując Steffena wzrokiem. To znaczy, według siebie piorunując. W praktyce młoda dziewczyna, odziana w niepasujący do niej, poważny strój przewodniczki, próbująca wyjaśnić panu Cattermole, że zachował się trochę niezbyt ładnie…
W każdym razie na Steffanowi nie przeszkadzała jej niezbyt poważna aparycja: wyglądał na faktycznie skruszonego. I słusznie! Tak nie powinien zachowywać się dobrze wychowany człowiek. Absolutnie nie.
Panna Grey nie umiała się jednak długo gniewać. Westchnęła, wysłuchując jego przeprosin i pokręciła głową z politowaniem. Oby Steffen nie próbował robić już nigdy takich podchodów przy kimkolwiek więcej. Być może ta sytuacja go czegoś nauczy? Chciałaby w to wierzyć, choć wiedziała, jak czasem ludziom trudno wybić głupie pomysły z głowy.
– Pomyślę nad tym – powiedziała tylko, nie mając zamiaru z nim teraz dłużej dyskutować. – W tym miesiącu i tak nie mam czasu – dodała, aby zupełnie uciąć rozmowę.
Może kiedyś naprawdę będzie miała chwilę, a uraz związany z tym spotkaniem jej przejdzie? Wtedy mogłaby do niego napisać i poinformować, że mogą pomyśleć o współpracy. Na razie jednak chyba była na chłopaka za bardzo zdenerwowana. Teraz, już po chwili, wprawdzie zaczynała rozumieć jego motywacje, ale to przecież nie wybielało jego kłamstwa.
Dała Steffenowi znak, by podążył za nią. Czas wycieczki i tak dobiegł już końca, a malarka nie miała szczególnej ochoty spędzać ponadwymiarowych godzin z „kolegą” ze szkoły. Kolegą, którego właściwie nie pamiętała. Może to też zmyślił? Kto wie, może obserwował ją od jakiegoś czasu i próbował po prostu z nią… flirtować? Czy coś. Tylko niezbyt umiejętnie. Chyba jednak lepiej było nad tym za długo nie myśleć, choć Gwen czytała o podobnych historiach w pisemkach dla kobiet. Ciekawe, ile z nich naprawdę miało miejsce, a ile zostało zmyślone tylko po to, by przyciągnąć naiwne czytelniczki.
Odprowadziła Steffena do wyjścia, a następnie sama udała się na zaplecze, aby przebrać strój i powoli wracać do domu. W końcu czekały na nią zwierzaki, którymi musiała się zająć.
| zt x2
W każdym razie na Steffanowi nie przeszkadzała jej niezbyt poważna aparycja: wyglądał na faktycznie skruszonego. I słusznie! Tak nie powinien zachowywać się dobrze wychowany człowiek. Absolutnie nie.
Panna Grey nie umiała się jednak długo gniewać. Westchnęła, wysłuchując jego przeprosin i pokręciła głową z politowaniem. Oby Steffen nie próbował robić już nigdy takich podchodów przy kimkolwiek więcej. Być może ta sytuacja go czegoś nauczy? Chciałaby w to wierzyć, choć wiedziała, jak czasem ludziom trudno wybić głupie pomysły z głowy.
– Pomyślę nad tym – powiedziała tylko, nie mając zamiaru z nim teraz dłużej dyskutować. – W tym miesiącu i tak nie mam czasu – dodała, aby zupełnie uciąć rozmowę.
Może kiedyś naprawdę będzie miała chwilę, a uraz związany z tym spotkaniem jej przejdzie? Wtedy mogłaby do niego napisać i poinformować, że mogą pomyśleć o współpracy. Na razie jednak chyba była na chłopaka za bardzo zdenerwowana. Teraz, już po chwili, wprawdzie zaczynała rozumieć jego motywacje, ale to przecież nie wybielało jego kłamstwa.
Dała Steffenowi znak, by podążył za nią. Czas wycieczki i tak dobiegł już końca, a malarka nie miała szczególnej ochoty spędzać ponadwymiarowych godzin z „kolegą” ze szkoły. Kolegą, którego właściwie nie pamiętała. Może to też zmyślił? Kto wie, może obserwował ją od jakiegoś czasu i próbował po prostu z nią… flirtować? Czy coś. Tylko niezbyt umiejętnie. Chyba jednak lepiej było nad tym za długo nie myśleć, choć Gwen czytała o podobnych historiach w pisemkach dla kobiet. Ciekawe, ile z nich naprawdę miało miejsce, a ile zostało zmyślone tylko po to, by przyciągnąć naiwne czytelniczki.
Odprowadziła Steffena do wyjścia, a następnie sama udała się na zaplecze, aby przebrać strój i powoli wracać do domu. W końcu czekały na nią zwierzaki, którymi musiała się zająć.
| zt x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
| 6 stycznia
Niezależnie od perturbacji politycznych w magicznym świecie, muzeum musiało być otwarte. Szczególnie jego mugolska część. Niemagiczni nie mieli przecież pojęcia, jak straszliwe rzeczy działy się tuż pod ich nosem, a Gwen uznawała, że właściwie lepiej, by nie wiedzieli. To tylko wzbudziłoby panikę. W końcu wojna zakończyła się wcale nie tak dawno temu i pamięć o tym, co działo się w nazistowskiej Rzeczy dalej była dość mocna.
Brak anomalii dobrze zadziałał jednak na społeczeństwo. Choć anomalie nie doskwierały zaledwie od tygodnia, Gwen już zauważyła, że więcej osób przybywa do Muzeum Brytyjskiego. Ludzie spacerowali, podziwiali sztukę, poznawali historię. Śmiali się, a od maja rzadko widziała śmiech na twarzach gości. Mimo wszystko, to był dobry zwiastun. Brakowało jej tego. Byleby tylko sytuacja w magicznym świecie poprawiła się, nim mugole znów zaczną cierpieć. To ich nie dotyczyło. Nie powinno dotyczyć. Czemu czarodzieje po prostu nie mogli zostawić niemagicznego świata w świętym spokoju?
Odziana w prosty, pracowniczy strój, właśnie oprowadzała grupę turystów po sali z egipskimi eksponatami. Uwielbiała to miejsce. Sztuka starożytnego Egipu miała w sobie pewną surowość i unikalność, która wprawiała Gwen w niemały zachwyt. Za każdym razem gdy przechodziła przez to pomieszczenie, marzyła aby móc wyjechać do tego kraju i móc podziwiać starożytne budowle, ozdobione w tak przepiękny sposób. Właściwie nie miałaby nic przeciwko temu, aby zostać archeologiem. Może odkryłaby jeszcze nikomu nieznanego faraona? Mogłaby odkopać grobowiec z sarkofagiem jakiejś wielkiej królowej, albo też natrafić na starożytną klątwę, którą pomógłby jej przełamać specjalista towarzyszący jej w tej podróży. Och, co to byłaby za przygoda!
Stała przed otoczonym szkłem kamieniem z Rosetty. Otaczała ją grupa dość młodych ludzi. Przybyli tu z uczelni znajdującej się gdzieś w północnej Anglii. Wielu z nich chyba była po raz pierwszy w Londynie i malarka widziała zachwyt w ich oczach, gdy przedstawiała im bogactwa muzeum. Cieszyła się na takie widoki. Może byli młodzi, ale wydawali się zafascynowani zarówno nauką, jak i stolicą, a Gwen naprawdę lubiła osoby z pasją.
– Kamień został znaleziony w 1799 roku – tłumaczyła. – To jeden z naszych najcenniejszych eksponatów… Dzięki niemu udało się nam odczytać zapomniane hieroglify i poznać mitologię ówczesnego, starożytnego świata. Dekret, który się na nim znajduje, został wkuty w III wieku przed naszą erą przez kapłanów; miał uczcić jednego z faraonów. To naprawdę niezwykłe odkrycie… unikatowe. Nie ma drugiego takiego. – W głosie dziewczyny brzmiała prawdziwa fascynacja opowiadaną historią. Nie była co prawda specjalistą w tej dziedzinie, ale musiała wiedzieć, co znajduje się w muzeum. I choć współczesna historia często ją nudziła to starożytność kryła w sobie ogrom tajemnic i zagadek, które potrafiły ją inspirować.
Grupa zaszumiała, podziwiając kamień. Kilka osób wykonało jego zdjęcie. Flesze błysnęły, a malarka musiała przymknąć oczy. Aparaty były dość duże, ale w takiej sytuacji użyteczne. Nie sądziła, aby studenci prędko wrócili do Muzeum. Wielu z gości odwiedzało je tylko raz.
Po kilku miesiącach pracy w muzeum, Gwen dobrze wiedziała, kiedy turyści zaczynali się nudzić. Zrobili już zdjęcia, popatrzyli na kamień: nie widzieli w nim już nic ciekawego, nic do odkrycia, mimo że w gruncie rzeczy ich wiedza na temat eksponatu była w dalszym ciągu nikła. Nie mieli w stosunku do przewodniczki dalszych pytań. Malarka złapała więc wzrok kilku osób.
– Przejdźmy może dalej – zaproponowała, sugerując to również ruchem ręki. Grupa bez problemu podążyła za nią.
Przeszła zaledwie kilka kroków, docierając do gabloty z niewielkimi, glinianymi tabliczkami.
– Te eksponaty nie są może aż tak… przełomowe dla samej historii, ale na pewno są dla nas niezwykle cenne. To listy amarneńskie, pisane przez faraonów i ich wasali. Większość z nich pochodzi z XIV wieku przed naszą erą, czyli mają teraz ponad trzy tysiące lat. Czyż historia nie jest fascynująca? Możemy podziwiać coś tak starego, przenieść się na chwilę w przeszłość… – rozmarzyła się. Wzięła jednak głęboki oddech, nie chcąc odpływać ze swoimi rozważaniami zbyt daleko: – Ten list na przykład został napisany przez króla Cyptu, a ten przez księcia jednego ze starożytnych miast… Pismo, które widzicie, to pismo klinowe. Nanoszone na miękką jeszcze, glinianą tabliczkę. Jak widzicie, to niezwykle trwały sposób zapisu. Minęło tyle czasu… a dalej możemy je bez problemu odczytać. Bez problemu między innymi dzięki kamieniowi z Rosetty, który mogliście podziwiać przed chwilą.
– A ten list był do kogo napisany? – spytała jedna z dziewcząt. Miała na głowie czerwoną opaskę spinającą jej włosy, a sukienka w kropki elegancko podkreślała jej zgraną talię.
– Do Echnatona, jak większość listów tutaj – powiedziała. – To ciekawy faraon, panował w okresie amareńskim, wprowadzając na krótki okres duże zmiany w ówczesnej egipskiej religii – zacytowała z pamięci. Nigdy się w to nie wgłębiała, nie znając detali tych zmian, ale cóż, musiała mieć w zanadrzu ciekawostki dla gości.
Dziewczyna skinęła głową, wyraźnie zadowolona z odpowiedzi. Studenci po kolei podchodzili do eksponatów, oglądając tabliczki z niezbyt dużym zainteresowaniem. Tak jak i Gwen, nie rozumieli znajdujących się na nich słów, więc nie były dla nich niczym szczególnie fascynującym. Malarka doskonale widziała, jak ich oczy spoglądają w stronę o wiele bardziej barwnych rzeźb. Do nich jednak dotrą za chwilę.
Lubiła studenckie wycieczki, choć te – tak samo jak szkolne – miały pewną dość dużą wadę. Instytucje przybywały tu zwykle z daleka, chcąc w krótkim czasie odwiedzić jak najwięcej miejsc w Londynie. Nie miała więc szczególnie wiele czasu na pokazanie uczniom Muzeum. Musiała wybierać więc kluczowe, najciekawsze bądź najważniejsze eksponaty. Starała się, aby nie zanudzić młodych i rozbudzić w nich zainteresowanie sztuką i historią. Szczególnie teraz, w powojennych czasach, wydawało jej się to szczególnie istotne. Musieli pamiętać o wojnach. Musieli pamiętać, ile zła to wyrządza i ile krzywd zadaje. Tak, by to już nigdy więcej się nie wydarzyło; przynajmniej w mugolskim świecie. Ten czarodziejski zdecydowanie nie odrobił lekcji.
Czas przeznaczony dla studentów naprawdę skończył się za szybko. Gwen wolałaby mieć dla tych ciekawych świata ludzi jeszcze przynajmniej kilka godzin. Nie mogła jednak sobie na to pozwolić: opiekunowie grupy i tak byli już poirytowani pociągiem, który dotarł rano do Londynu z godzinnym opóźnieniem.
Po zakończeniu oprowadzania, Gwen ruszyła do pokoju socjalnego, licząc na chwilę przerwy. To jeszcze nie był koniec jej pracy na dziś, czuła jednak, że musi się czegoś napić. Mówienie przez tyle czasu nadwyrężało gardło.
Gdy tylko weszła do środka, nalała sobie wody i usiadła przy niewielkim, starym stoliku. Wtedy do pomieszczenia wszedł jeden z pracowników: starszy profesor, specjalizujący się w konserwacji zabytków. Zafascynowany historią, jednak podchodzący do Gwen z pewną rezerwą. Jakby wyczuwał, że z dziewczyną jest „coś nie tak”. W końcu jej jako jedynej z załogi w dobie anomalii nic takiego się nie przydarzyło. A przynajmniej on nie miał prawa wiedzieć, że tak.
– Dzień dobry – powiedziała, z grzecznym uśmiechem. – Wszystko w porządku? – spytała, widząc zatroskaną minę mężczyzny.
Profesor ruszył, aby przygotować sobie kawę, zerkając na pannę Grey. Westchnął.
– Nieszczególnie. Pamięta panienka ten obraz, który przed świętami został nadpalony przez ogień?
Skinęła głową. Anomalia niemal zniszczyła jeden z cennych eksponatów, tylko wypożyczany przez Muzeum Brytyjskie.
– Nie uda się go nam raczej w pełni odratować… Zniszczenia mimo wszystko były zbyt duże. Oby to naprawdę był koniec.
– Oby – przytaknęła ze smutkiem Gwen. Faktycznie, nie mogli przecież wiedzieć, czy anomalie przypadkiem nie powrócą. Nawet czarodzieje się nad tym zastanawiali. To, że coś zniknęło na tydzień nie oznaczało, że zostało zażegnane na zawsze. – Ale chyba właściciel…?
– Właściciel eksponatu rozumie, ale i tak żąda zadośćuczynienia. To logiczne, rzecz jasna, ale to kolejny wydatek… Przez to wszystko muzeum jest chyba bliskie bankructwa.
– Niewykluczone – uznała malarka, wzdychając ciężko. Nie dało się tego ukryć, w ostatnich miesiącach przez tego typu wypadku stracili wiele cennych eksponatów. Jeśli jednak anomalie nie wrócą, przynajmniej część ze strat powinni być w stanie odrobić. Zarówno w Muzeum, jak i w innych częściach mugolskiego świata. Naprawdę liczyła na to, że niemagiczny świat będzie miał choć chwilę wytchnienia, choć biorąc pod uwagę śmierć Bones i to, co działo się w Ministerstwie… jej nadzieja słabła z każdym dniem.
| zt
Niezależnie od perturbacji politycznych w magicznym świecie, muzeum musiało być otwarte. Szczególnie jego mugolska część. Niemagiczni nie mieli przecież pojęcia, jak straszliwe rzeczy działy się tuż pod ich nosem, a Gwen uznawała, że właściwie lepiej, by nie wiedzieli. To tylko wzbudziłoby panikę. W końcu wojna zakończyła się wcale nie tak dawno temu i pamięć o tym, co działo się w nazistowskiej Rzeczy dalej była dość mocna.
Brak anomalii dobrze zadziałał jednak na społeczeństwo. Choć anomalie nie doskwierały zaledwie od tygodnia, Gwen już zauważyła, że więcej osób przybywa do Muzeum Brytyjskiego. Ludzie spacerowali, podziwiali sztukę, poznawali historię. Śmiali się, a od maja rzadko widziała śmiech na twarzach gości. Mimo wszystko, to był dobry zwiastun. Brakowało jej tego. Byleby tylko sytuacja w magicznym świecie poprawiła się, nim mugole znów zaczną cierpieć. To ich nie dotyczyło. Nie powinno dotyczyć. Czemu czarodzieje po prostu nie mogli zostawić niemagicznego świata w świętym spokoju?
Odziana w prosty, pracowniczy strój, właśnie oprowadzała grupę turystów po sali z egipskimi eksponatami. Uwielbiała to miejsce. Sztuka starożytnego Egipu miała w sobie pewną surowość i unikalność, która wprawiała Gwen w niemały zachwyt. Za każdym razem gdy przechodziła przez to pomieszczenie, marzyła aby móc wyjechać do tego kraju i móc podziwiać starożytne budowle, ozdobione w tak przepiękny sposób. Właściwie nie miałaby nic przeciwko temu, aby zostać archeologiem. Może odkryłaby jeszcze nikomu nieznanego faraona? Mogłaby odkopać grobowiec z sarkofagiem jakiejś wielkiej królowej, albo też natrafić na starożytną klątwę, którą pomógłby jej przełamać specjalista towarzyszący jej w tej podróży. Och, co to byłaby za przygoda!
Stała przed otoczonym szkłem kamieniem z Rosetty. Otaczała ją grupa dość młodych ludzi. Przybyli tu z uczelni znajdującej się gdzieś w północnej Anglii. Wielu z nich chyba była po raz pierwszy w Londynie i malarka widziała zachwyt w ich oczach, gdy przedstawiała im bogactwa muzeum. Cieszyła się na takie widoki. Może byli młodzi, ale wydawali się zafascynowani zarówno nauką, jak i stolicą, a Gwen naprawdę lubiła osoby z pasją.
– Kamień został znaleziony w 1799 roku – tłumaczyła. – To jeden z naszych najcenniejszych eksponatów… Dzięki niemu udało się nam odczytać zapomniane hieroglify i poznać mitologię ówczesnego, starożytnego świata. Dekret, który się na nim znajduje, został wkuty w III wieku przed naszą erą przez kapłanów; miał uczcić jednego z faraonów. To naprawdę niezwykłe odkrycie… unikatowe. Nie ma drugiego takiego. – W głosie dziewczyny brzmiała prawdziwa fascynacja opowiadaną historią. Nie była co prawda specjalistą w tej dziedzinie, ale musiała wiedzieć, co znajduje się w muzeum. I choć współczesna historia często ją nudziła to starożytność kryła w sobie ogrom tajemnic i zagadek, które potrafiły ją inspirować.
Grupa zaszumiała, podziwiając kamień. Kilka osób wykonało jego zdjęcie. Flesze błysnęły, a malarka musiała przymknąć oczy. Aparaty były dość duże, ale w takiej sytuacji użyteczne. Nie sądziła, aby studenci prędko wrócili do Muzeum. Wielu z gości odwiedzało je tylko raz.
Po kilku miesiącach pracy w muzeum, Gwen dobrze wiedziała, kiedy turyści zaczynali się nudzić. Zrobili już zdjęcia, popatrzyli na kamień: nie widzieli w nim już nic ciekawego, nic do odkrycia, mimo że w gruncie rzeczy ich wiedza na temat eksponatu była w dalszym ciągu nikła. Nie mieli w stosunku do przewodniczki dalszych pytań. Malarka złapała więc wzrok kilku osób.
– Przejdźmy może dalej – zaproponowała, sugerując to również ruchem ręki. Grupa bez problemu podążyła za nią.
Przeszła zaledwie kilka kroków, docierając do gabloty z niewielkimi, glinianymi tabliczkami.
– Te eksponaty nie są może aż tak… przełomowe dla samej historii, ale na pewno są dla nas niezwykle cenne. To listy amarneńskie, pisane przez faraonów i ich wasali. Większość z nich pochodzi z XIV wieku przed naszą erą, czyli mają teraz ponad trzy tysiące lat. Czyż historia nie jest fascynująca? Możemy podziwiać coś tak starego, przenieść się na chwilę w przeszłość… – rozmarzyła się. Wzięła jednak głęboki oddech, nie chcąc odpływać ze swoimi rozważaniami zbyt daleko: – Ten list na przykład został napisany przez króla Cyptu, a ten przez księcia jednego ze starożytnych miast… Pismo, które widzicie, to pismo klinowe. Nanoszone na miękką jeszcze, glinianą tabliczkę. Jak widzicie, to niezwykle trwały sposób zapisu. Minęło tyle czasu… a dalej możemy je bez problemu odczytać. Bez problemu między innymi dzięki kamieniowi z Rosetty, który mogliście podziwiać przed chwilą.
– A ten list był do kogo napisany? – spytała jedna z dziewcząt. Miała na głowie czerwoną opaskę spinającą jej włosy, a sukienka w kropki elegancko podkreślała jej zgraną talię.
– Do Echnatona, jak większość listów tutaj – powiedziała. – To ciekawy faraon, panował w okresie amareńskim, wprowadzając na krótki okres duże zmiany w ówczesnej egipskiej religii – zacytowała z pamięci. Nigdy się w to nie wgłębiała, nie znając detali tych zmian, ale cóż, musiała mieć w zanadrzu ciekawostki dla gości.
Dziewczyna skinęła głową, wyraźnie zadowolona z odpowiedzi. Studenci po kolei podchodzili do eksponatów, oglądając tabliczki z niezbyt dużym zainteresowaniem. Tak jak i Gwen, nie rozumieli znajdujących się na nich słów, więc nie były dla nich niczym szczególnie fascynującym. Malarka doskonale widziała, jak ich oczy spoglądają w stronę o wiele bardziej barwnych rzeźb. Do nich jednak dotrą za chwilę.
Lubiła studenckie wycieczki, choć te – tak samo jak szkolne – miały pewną dość dużą wadę. Instytucje przybywały tu zwykle z daleka, chcąc w krótkim czasie odwiedzić jak najwięcej miejsc w Londynie. Nie miała więc szczególnie wiele czasu na pokazanie uczniom Muzeum. Musiała wybierać więc kluczowe, najciekawsze bądź najważniejsze eksponaty. Starała się, aby nie zanudzić młodych i rozbudzić w nich zainteresowanie sztuką i historią. Szczególnie teraz, w powojennych czasach, wydawało jej się to szczególnie istotne. Musieli pamiętać o wojnach. Musieli pamiętać, ile zła to wyrządza i ile krzywd zadaje. Tak, by to już nigdy więcej się nie wydarzyło; przynajmniej w mugolskim świecie. Ten czarodziejski zdecydowanie nie odrobił lekcji.
Czas przeznaczony dla studentów naprawdę skończył się za szybko. Gwen wolałaby mieć dla tych ciekawych świata ludzi jeszcze przynajmniej kilka godzin. Nie mogła jednak sobie na to pozwolić: opiekunowie grupy i tak byli już poirytowani pociągiem, który dotarł rano do Londynu z godzinnym opóźnieniem.
Po zakończeniu oprowadzania, Gwen ruszyła do pokoju socjalnego, licząc na chwilę przerwy. To jeszcze nie był koniec jej pracy na dziś, czuła jednak, że musi się czegoś napić. Mówienie przez tyle czasu nadwyrężało gardło.
Gdy tylko weszła do środka, nalała sobie wody i usiadła przy niewielkim, starym stoliku. Wtedy do pomieszczenia wszedł jeden z pracowników: starszy profesor, specjalizujący się w konserwacji zabytków. Zafascynowany historią, jednak podchodzący do Gwen z pewną rezerwą. Jakby wyczuwał, że z dziewczyną jest „coś nie tak”. W końcu jej jako jedynej z załogi w dobie anomalii nic takiego się nie przydarzyło. A przynajmniej on nie miał prawa wiedzieć, że tak.
– Dzień dobry – powiedziała, z grzecznym uśmiechem. – Wszystko w porządku? – spytała, widząc zatroskaną minę mężczyzny.
Profesor ruszył, aby przygotować sobie kawę, zerkając na pannę Grey. Westchnął.
– Nieszczególnie. Pamięta panienka ten obraz, który przed świętami został nadpalony przez ogień?
Skinęła głową. Anomalia niemal zniszczyła jeden z cennych eksponatów, tylko wypożyczany przez Muzeum Brytyjskie.
– Nie uda się go nam raczej w pełni odratować… Zniszczenia mimo wszystko były zbyt duże. Oby to naprawdę był koniec.
– Oby – przytaknęła ze smutkiem Gwen. Faktycznie, nie mogli przecież wiedzieć, czy anomalie przypadkiem nie powrócą. Nawet czarodzieje się nad tym zastanawiali. To, że coś zniknęło na tydzień nie oznaczało, że zostało zażegnane na zawsze. – Ale chyba właściciel…?
– Właściciel eksponatu rozumie, ale i tak żąda zadośćuczynienia. To logiczne, rzecz jasna, ale to kolejny wydatek… Przez to wszystko muzeum jest chyba bliskie bankructwa.
– Niewykluczone – uznała malarka, wzdychając ciężko. Nie dało się tego ukryć, w ostatnich miesiącach przez tego typu wypadku stracili wiele cennych eksponatów. Jeśli jednak anomalie nie wrócą, przynajmniej część ze strat powinni być w stanie odrobić. Zarówno w Muzeum, jak i w innych częściach mugolskiego świata. Naprawdę liczyła na to, że niemagiczny świat będzie miał choć chwilę wytchnienia, choć biorąc pod uwagę śmierć Bones i to, co działo się w Ministerstwie… jej nadzieja słabła z każdym dniem.
| zt
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
| 24 lutego
To miał być jej ostatni dzień pracy w Muzeum Brytyjskim. Wszystko było już załatwione. Pożegnała się ze współpracownikami, odebrała wszelkie dokumenty, a redakcja „Czarownicy” czekała, aż następnego dnia nowa ilustratorka pojawi się w biurze, aby ustalić detale współpracy.
Oprowadziła już wszystkie wycieczki. Goście byli dziś wyjątkowo współpracujący. Chcieli wiedzieć jak najwięcej, zadawali pytania, byli wyraźnie zainteresowani. Nie dotykali eksponatów, nie jedli i nie śmiecili. Gwen poczuła, jak robi jej się ciężko na sercu za każdym razem, gdy żegnała grupę. Dobrze wiedziała, że to albo przypadek albo jej wyobraźnia, że na co dzień osoby zwiedzające muzeum bardziej ją irytowały. Odczuwała pewien wewnętrzny smutek i strach, nie wiedząc, co przyniesie przyszłość. Jednocześnie miała jednak nadzieję, że to wyjdzie jej na dobre.
Jak zazwyczaj gdy wychodziła z pracy, miała na sobie tylko prostą, beżową sukienkę., w której kieszeni ukryła różdżkę. Dawniej zostawiałaby ją w szatni, jednak od paru miesięcy drewniany przedmiot towarzyszył jej bezustannie. Wolała trzymać ręce na pulsie i nie dać się zaskoczyć. Tak czuła się bezpieczniej.
Zmierzała do szatni. Szła nieśpiesznie, czas ją nie gonił. Wszystkie zlecenia wykonywała ostatnio na bieżąco, aby nie musieć martwić się i tym. Z resztą, ograniczyła ich ilość do niezbędnego minimum, nie wiedząc, co przyniesie jej nowa praca.
Korytarz wokół dziewczyny był raczej pusty. Goście zaglądali do niego tylko, gdy się gubili, a większość jej współpracowników kończyła pracę później. „Szczęściara” – mówiły jej dziś koleżanki. Też chciałyby mieć wolne niezielnie popołudnie. Choć chyba żadna nie cieszyła się z jej odejścia, a przynajmniej nie otwarcie. Ekipa, z którą pracowała Gwen, nie zawsze się zgadzała, ale była dość zgrana. Z resztą, praca w tym miejscu nie należała do szczególnie obciążających, a co za tym idzie konflikty nie miały jak pojawiać się zbyt często. Gdy się z kimś nie lubiła, po prostu go unikała. Nie trzeba było wszczynać kłótni.
Przystanęła, rozglądając się wokół. Mimo wszystko, będzie musiała tu czasem przychodzić. To dobre miejsce.
To miał być jej ostatni dzień pracy w Muzeum Brytyjskim. Wszystko było już załatwione. Pożegnała się ze współpracownikami, odebrała wszelkie dokumenty, a redakcja „Czarownicy” czekała, aż następnego dnia nowa ilustratorka pojawi się w biurze, aby ustalić detale współpracy.
Oprowadziła już wszystkie wycieczki. Goście byli dziś wyjątkowo współpracujący. Chcieli wiedzieć jak najwięcej, zadawali pytania, byli wyraźnie zainteresowani. Nie dotykali eksponatów, nie jedli i nie śmiecili. Gwen poczuła, jak robi jej się ciężko na sercu za każdym razem, gdy żegnała grupę. Dobrze wiedziała, że to albo przypadek albo jej wyobraźnia, że na co dzień osoby zwiedzające muzeum bardziej ją irytowały. Odczuwała pewien wewnętrzny smutek i strach, nie wiedząc, co przyniesie przyszłość. Jednocześnie miała jednak nadzieję, że to wyjdzie jej na dobre.
Jak zazwyczaj gdy wychodziła z pracy, miała na sobie tylko prostą, beżową sukienkę., w której kieszeni ukryła różdżkę. Dawniej zostawiałaby ją w szatni, jednak od paru miesięcy drewniany przedmiot towarzyszył jej bezustannie. Wolała trzymać ręce na pulsie i nie dać się zaskoczyć. Tak czuła się bezpieczniej.
Zmierzała do szatni. Szła nieśpiesznie, czas ją nie gonił. Wszystkie zlecenia wykonywała ostatnio na bieżąco, aby nie musieć martwić się i tym. Z resztą, ograniczyła ich ilość do niezbędnego minimum, nie wiedząc, co przyniesie jej nowa praca.
Korytarz wokół dziewczyny był raczej pusty. Goście zaglądali do niego tylko, gdy się gubili, a większość jej współpracowników kończyła pracę później. „Szczęściara” – mówiły jej dziś koleżanki. Też chciałyby mieć wolne niezielnie popołudnie. Choć chyba żadna nie cieszyła się z jej odejścia, a przynajmniej nie otwarcie. Ekipa, z którą pracowała Gwen, nie zawsze się zgadzała, ale była dość zgrana. Z resztą, praca w tym miejscu nie należała do szczególnie obciążających, a co za tym idzie konflikty nie miały jak pojawiać się zbyt często. Gdy się z kimś nie lubiła, po prostu go unikała. Nie trzeba było wszczynać kłótni.
Przystanęła, rozglądając się wokół. Mimo wszystko, będzie musiała tu czasem przychodzić. To dobre miejsce.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
24 lutego
Podniósł wysoko kołnierz i zarzucił kaptur na głowę. Płatki śniegu osiadały na wąsach i czole. Zamrugał odruchowo, usiłując odgonić krople znad rzęs. Praca wymagała pełni skupienia, pomimo irytujących warunków pogodowych.
British Museum było miejscem zderzenia dwóch światów - mugoli i czarodziejów. Światów, które nie mogły istnieć pokojowo, więc aż dziw, że to dopiero pierwsze zlecenie Dana w tym miejscu. Choć może to wcale nie tak dziwne? Krucha harmonia pomiędzy dwoma światami utrzymywała się, gdy te zachowywały swoją odrębność. To próby przekraczania niepisanej granicy wzbudzały irytację.
W tym przypadku, irytację starszego przewodnika po czarodziejskiej części. Czarodziej pracował w muzeum od lat i zbliżał się do wieku emerytalnego. Prawdopodobnie od lat pielęgnował w sobie antymugolskie poglądy, ale dopiero niedawna zmiana władzy i atmosfery na mieście ośmieliła go do działania. Coraz powszechniejsze były akty przemocy wobec szlam i wiele osób nie kryło się już ze swoimi uprzedzeniami. Do tego dochodził osobisty motyw, by wynająć zbira.
Pan Smith od dawna był świadom, że w mugolskiej części pracuje czarodziejka, szlama. Usiłował ignorować to naruszenie granicy, ale każdy dzień rozstrajał go nerwowo - widział czarodziejów, którzy - zapewne zaznajomieni z małą szlamą - zwiedzali mugolską część, a potem przechodzili do czarodziejskich wystaw. Co, jeśli ktoś wzbudzi podejrzenia? Potem zaś dowiedział się, że mała szlama odchodzi ze stanowiska i muzeum szuka nowego przewodnika, wśród mugoli oczywiście. O ile wiedział, ruda radziła sobie na stanowisku całkiem nieźle, więc wiadomość o jej odejściu z mugolskiego działu zmroziła mu krew w żyłach. Co, jeśli szykowała się na przejście do działu dla czarodziejów? Co, jeśli chciała ukraść jego posadę? Przekroczył już wszak wiek emerytalny, a dyrektor sugerował mu ostatnio urlop.
Nieświadom prawdziwych planów Gwen, posądził ją o wszystko, co najgorsze i skontaktował się z poleconym mu człowiekiem z Nokturnu. Nie chciał nic strasznego, chciał po prostu zadbać o swoje interesy i uświadomić szlamie, że nie jest tu mile widziana, że świat czarodziejów to niebezpieczne miejsce. Niech zostanie przy swojej poprzedniej pracy albo opuści muzeum na zawsze.
Daniel przyjął zlecenie, choć niechętnie zastraszał młode kobiety. Ale zima była ciężka, ustanie anomalii ograbiło go z kilku stałych zleceń i emeryt dobrze płacił. Przekazał mu nawet informacje o tym, kiedy który korytarz będzie pusty i wpuścił go do muzeum, na zaplecze.
Rude włosy to dobry znak charakterystyczny - Daniel szybko wypatrzył dziewczynę i podążył za nią do szatni. Gdy tylko przestąpiła próg, przyśpieszył kroku i znalazł się we framudze drzwi, odcinając jedyne wyjście.
Pomyślał niewerbalne zaklęcie upiorogacka, celując dyskretnie w plecy dziewczyny.
Podniósł wysoko kołnierz i zarzucił kaptur na głowę. Płatki śniegu osiadały na wąsach i czole. Zamrugał odruchowo, usiłując odgonić krople znad rzęs. Praca wymagała pełni skupienia, pomimo irytujących warunków pogodowych.
British Museum było miejscem zderzenia dwóch światów - mugoli i czarodziejów. Światów, które nie mogły istnieć pokojowo, więc aż dziw, że to dopiero pierwsze zlecenie Dana w tym miejscu. Choć może to wcale nie tak dziwne? Krucha harmonia pomiędzy dwoma światami utrzymywała się, gdy te zachowywały swoją odrębność. To próby przekraczania niepisanej granicy wzbudzały irytację.
W tym przypadku, irytację starszego przewodnika po czarodziejskiej części. Czarodziej pracował w muzeum od lat i zbliżał się do wieku emerytalnego. Prawdopodobnie od lat pielęgnował w sobie antymugolskie poglądy, ale dopiero niedawna zmiana władzy i atmosfery na mieście ośmieliła go do działania. Coraz powszechniejsze były akty przemocy wobec szlam i wiele osób nie kryło się już ze swoimi uprzedzeniami. Do tego dochodził osobisty motyw, by wynająć zbira.
Pan Smith od dawna był świadom, że w mugolskiej części pracuje czarodziejka, szlama. Usiłował ignorować to naruszenie granicy, ale każdy dzień rozstrajał go nerwowo - widział czarodziejów, którzy - zapewne zaznajomieni z małą szlamą - zwiedzali mugolską część, a potem przechodzili do czarodziejskich wystaw. Co, jeśli ktoś wzbudzi podejrzenia? Potem zaś dowiedział się, że mała szlama odchodzi ze stanowiska i muzeum szuka nowego przewodnika, wśród mugoli oczywiście. O ile wiedział, ruda radziła sobie na stanowisku całkiem nieźle, więc wiadomość o jej odejściu z mugolskiego działu zmroziła mu krew w żyłach. Co, jeśli szykowała się na przejście do działu dla czarodziejów? Co, jeśli chciała ukraść jego posadę? Przekroczył już wszak wiek emerytalny, a dyrektor sugerował mu ostatnio urlop.
Nieświadom prawdziwych planów Gwen, posądził ją o wszystko, co najgorsze i skontaktował się z poleconym mu człowiekiem z Nokturnu. Nie chciał nic strasznego, chciał po prostu zadbać o swoje interesy i uświadomić szlamie, że nie jest tu mile widziana, że świat czarodziejów to niebezpieczne miejsce. Niech zostanie przy swojej poprzedniej pracy albo opuści muzeum na zawsze.
Daniel przyjął zlecenie, choć niechętnie zastraszał młode kobiety. Ale zima była ciężka, ustanie anomalii ograbiło go z kilku stałych zleceń i emeryt dobrze płacił. Przekazał mu nawet informacje o tym, kiedy który korytarz będzie pusty i wpuścił go do muzeum, na zaplecze.
Rude włosy to dobry znak charakterystyczny - Daniel szybko wypatrzył dziewczynę i podążył za nią do szatni. Gdy tylko przestąpiła próg, przyśpieszył kroku i znalazł się we framudze drzwi, odcinając jedyne wyjście.
Pomyślał niewerbalne zaklęcie upiorogacka, celując dyskretnie w plecy dziewczyny.
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 48
'k100' : 48
Zamyślona, nie usłyszała mężczyzny zachodzącego ją od tyłu. Z resztą, nawet jeśli by to zrobiła to absolutnie nie spodziewała się ataku. To był jej ostatni dzień w tym miejscu, co czym wiedzieli wszyscy jej współpracownicy. Nie chwaliła się wprawdzie, gdzie będzie pracować, ale mówiła wszem i wobec, że do muzeum raczej nie planuje wracać. Przynajmniej nie jako pracownik. Skąd mogła wiedzieć, że do czarodziejskiego działu dochodzą jakieś dziwne plotki na jej temat? Od kiedy dowiedziała się, że zmienia pracę, kwestia zatrudnieni w tym miejscu przestała ją interesować.
Gdy poczuła lekkie ukłucie niepokoju, w pierwszej chwili nie miała pojęcia, że to urok. Przeczucia w końcu się zdarzają. Odruchowo jednak zaczęła rozglądać się wokół, przekonana, że przecież i tak jest tu sama.
I wtedy go ujrzała. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna, z charakterystycznym wąsem stał na środku korytarza, celując w nią różdżką. Gwen na chwilę zabrakło tchu, a jej oczy zrobiły się wielkie jak galeony. Była zdziwiona: to jakiś żart? Wiedząc już, że to był czar, natychmiast rozpoznała upiorgacka. Może jacyś znajomi z działu czarodziejskiego postanowili ją w coś wkręcić? Nie, nie mogło tak być. Wroński nie wyglądał jak żartowniś. Przeciwnie. Wzbudził w Gwen dreszcz niepokoju.
Dłoń dziewczyny odruchowo sięgnęła po różdżkę. Może należała do klubu pojedynków od stosunkowo niedawna, ale jej refleks i pewność siebie zdążyły już się poprawić. Magia nie zawsze jej słuchała, ale Gwen po prostu nie bała się jej już używać. Szczególnie, że anomalie ustały i dziewczyna mogła regularnie trenować.
– Aeris! – powiedziała, nie zastanawiając się długo nad tym, co robi. Chciała tylko unieszkodliwić napastnika, niż ten rzuci w nią jakiś kolejny urok. Albo paskudną klątwę. Kto wie, ten tym zdecydowanie wyglądał jak ktoś spod ciemnej gwiazdy.
Tylko czy czar się uda? Używała go już wielokrotnie w trakcie pojedynków klubu, ale jeszcze nigdy nie miała okazji sprawdzić swoich umiejętności bojowych stojąc twarzą w twarz z prawdziwym napastnikiem (nawet, jeśli ten chwilę wcześniej rzucił w nią tylko upiorgackiem). W trakcie Sylwestra rzucała czarami w uciekające postacie. Teraz to było coś jednak nieco innego.
Gdy poczuła lekkie ukłucie niepokoju, w pierwszej chwili nie miała pojęcia, że to urok. Przeczucia w końcu się zdarzają. Odruchowo jednak zaczęła rozglądać się wokół, przekonana, że przecież i tak jest tu sama.
I wtedy go ujrzała. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna, z charakterystycznym wąsem stał na środku korytarza, celując w nią różdżką. Gwen na chwilę zabrakło tchu, a jej oczy zrobiły się wielkie jak galeony. Była zdziwiona: to jakiś żart? Wiedząc już, że to był czar, natychmiast rozpoznała upiorgacka. Może jacyś znajomi z działu czarodziejskiego postanowili ją w coś wkręcić? Nie, nie mogło tak być. Wroński nie wyglądał jak żartowniś. Przeciwnie. Wzbudził w Gwen dreszcz niepokoju.
Dłoń dziewczyny odruchowo sięgnęła po różdżkę. Może należała do klubu pojedynków od stosunkowo niedawna, ale jej refleks i pewność siebie zdążyły już się poprawić. Magia nie zawsze jej słuchała, ale Gwen po prostu nie bała się jej już używać. Szczególnie, że anomalie ustały i dziewczyna mogła regularnie trenować.
– Aeris! – powiedziała, nie zastanawiając się długo nad tym, co robi. Chciała tylko unieszkodliwić napastnika, niż ten rzuci w nią jakiś kolejny urok. Albo paskudną klątwę. Kto wie, ten tym zdecydowanie wyglądał jak ktoś spod ciemnej gwiazdy.
Tylko czy czar się uda? Używała go już wielokrotnie w trakcie pojedynków klubu, ale jeszcze nigdy nie miała okazji sprawdzić swoich umiejętności bojowych stojąc twarzą w twarz z prawdziwym napastnikiem (nawet, jeśli ten chwilę wcześniej rzucił w nią tylko upiorgackiem). W trakcie Sylwestra rzucała czarami w uciekające postacie. Teraz to było coś jednak nieco innego.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Upiorogacki zawsze były takie zabawne. Duszek pomknął do panny Grey aby zasiać w niej niepokój i przygotować ją na ich rozmowę. Wszystko szło zgodnie z planem.
Ale, ostatnim czego się spodziewał Daniel była kontra. Gdy zbierał informacje o zleceniu, przedstawiono mu Gwendolyn Grey jako delikatną i drobną dziewczynkę. Nieco ekscentryczną i naiwną, zafascynowaną światem mugoli, ale trzymającą się z czarodziejami. Na tyle głupiutką, że ktoś powinien jej wyjaśnić, gdzie jej miejsce.
Udane Aeris zupełnie nie pasowało do obrazu panny Grey, jaki zbudował sobie w głowie. Podmuch wiatru pomknął ku drzwiom i Wrońskiemu, a ten zastygł, w głowie rozważając opcje. Protego Maxima cisnęło mu się na usta, ale byli w szatni muzeum, do licha. Co jeśli znajdzie się tu jednak jakiś mugol?
-Cholera, zwariowałaś?! - syknął więc, dusząc na ustach zaklęcie i dając porwać się porywowi wiatru. Wylądował dwa metry od drzwi, boleśnie tłukąc sobie pośladki. Niech to szlag. Zażąda dodatkowej zapłaty.
Nie miał jednak czasu do stracenia. Zerwał się na nogi i z groźną miną pokonał dystans dzielący go od drzwi oraz od Gwen. Zatrzasnął za sobą drzwi i zatrzymał się metr przed dziewczyną.
-Szastasz urokami w mugolskim muzeum?! - warknął, spoglądając na nią z góry. W sumie to sam zaczął, ale nie mogła udowodnić mu niewerbalnego upiorogacka. Niektóre miejsca są po prostu nawiedzone, ot co.
-Jean z księgowości ostrzegała mnie, że mogę tutaj pracować z idiotami, ale że aż takimi? - parsknął, sytuując się w wygodnej roli anonimowego pracownika muzeum. Był pewny siebie, przeklinał, najwyraźniej znał drogę do szatni - nie wyglądał (chyba) na ostrożnego włamywacza.
-Pracujesz wśród mugoli, a wyciągasz różdżkę bez powodu i bez pomyślunku? Co, jeśli byłbym niemagiczny? - skrzyżował ręce na piersiach, prostując się i ciskając gromy wzrokiem. Nie musiał zresztą udawać, naprawdę był wściekły. Zlecenie nie zakładało obrywania zaklęciami, w dodatku w takim miejscu.
-Jesteś pewna, że to miejsce dla ciebie? - szlamo? Zadał pytanie prowokującym, nieco groźnym tonem, chcąc aby mugolaczka sama doszła do odpowiednich wniosków.
zastraszanie II (+30)
0-40 - bez skutku
40 - 70 - jestem groźny, choć można mi pyskować!
70-100 - jestem bardzo groźny!
100+ - Gwen chce się uciekać i płakać
Ale, ostatnim czego się spodziewał Daniel była kontra. Gdy zbierał informacje o zleceniu, przedstawiono mu Gwendolyn Grey jako delikatną i drobną dziewczynkę. Nieco ekscentryczną i naiwną, zafascynowaną światem mugoli, ale trzymającą się z czarodziejami. Na tyle głupiutką, że ktoś powinien jej wyjaśnić, gdzie jej miejsce.
Udane Aeris zupełnie nie pasowało do obrazu panny Grey, jaki zbudował sobie w głowie. Podmuch wiatru pomknął ku drzwiom i Wrońskiemu, a ten zastygł, w głowie rozważając opcje. Protego Maxima cisnęło mu się na usta, ale byli w szatni muzeum, do licha. Co jeśli znajdzie się tu jednak jakiś mugol?
-Cholera, zwariowałaś?! - syknął więc, dusząc na ustach zaklęcie i dając porwać się porywowi wiatru. Wylądował dwa metry od drzwi, boleśnie tłukąc sobie pośladki. Niech to szlag. Zażąda dodatkowej zapłaty.
Nie miał jednak czasu do stracenia. Zerwał się na nogi i z groźną miną pokonał dystans dzielący go od drzwi oraz od Gwen. Zatrzasnął za sobą drzwi i zatrzymał się metr przed dziewczyną.
-Szastasz urokami w mugolskim muzeum?! - warknął, spoglądając na nią z góry. W sumie to sam zaczął, ale nie mogła udowodnić mu niewerbalnego upiorogacka. Niektóre miejsca są po prostu nawiedzone, ot co.
-Jean z księgowości ostrzegała mnie, że mogę tutaj pracować z idiotami, ale że aż takimi? - parsknął, sytuując się w wygodnej roli anonimowego pracownika muzeum. Był pewny siebie, przeklinał, najwyraźniej znał drogę do szatni - nie wyglądał (chyba) na ostrożnego włamywacza.
-Pracujesz wśród mugoli, a wyciągasz różdżkę bez powodu i bez pomyślunku? Co, jeśli byłbym niemagiczny? - skrzyżował ręce na piersiach, prostując się i ciskając gromy wzrokiem. Nie musiał zresztą udawać, naprawdę był wściekły. Zlecenie nie zakładało obrywania zaklęciami, w dodatku w takim miejscu.
-Jesteś pewna, że to miejsce dla ciebie? - szlamo? Zadał pytanie prowokującym, nieco groźnym tonem, chcąc aby mugolaczka sama doszła do odpowiednich wniosków.
zastraszanie II (+30)
0-40 - bez skutku
40 - 70 - jestem groźny, choć można mi pyskować!
70-100 - jestem bardzo groźny!
100+ - Gwen chce się uciekać i płakać
Self-made man
The member 'Daniel Wroński' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Co, jak co, ale do wariactwa było jej daleko. Oko za oko, urok za urok – a to, że Wroński nie potrafił nawet podjąć próby obrony nie było jej problemem. Dobrze wiedziała, że nikt nie ma powodów, aby teraz zaglądać do szatni. Wszyscy byli zajęci pracą i musieliby mieć naprawdę olbrzymiego pecha, aby ktoś trafił tu akurat w TYM momencie. Przynajmniej dopóki nie robili szczególnego hałasu.
Miała już stanąć nad leżącym na ziemi nieznajomym i zacząć wypytywać go o powód jego obecności, gdy mężczyzna nadzwyczaj sprawnie podniósł się z ziemi i zamiast zachowywać się jak na poturbowanego człowieka przystało, zaczął… być naprawdę, ale to naprawdę przerażający.
Jego słowa, w aktualnej sytuacji Gwen, wcale takie straszne nie były. Przecież i tak kończyła tu pracę, i tak od jutra miało jej tu nie być, a przynajmniej nie w tej formie. Ale postura Wrońskiego, jego głos, spojrzenie… W tym wszystkim było coś tak absolutnie przerażającego, że buta Gwen zniknęła jak kamień w wodę.
W oczach dziewczyny pojawiły się łzy przerażenia i wstydu. Opuściła różdżkę: w tym stanie nie wyszedłby jej żaden czar. Miała ochotę uciekać, gdziekolwiek, była jak najdalej od czarnowłosego, ale mężczyzna blokował jej jedyną drogę wyjścia. Zrobiła krok w tył, trzęsąc się ze strachu i potykając się o własne nogi. Po chwili wylądowała na kolanach, a różdżka wypadła jej z dłoni, upadając kilkanaście centymetrów od niej.
– Nie – pokręciła głową, pociągając nosem. Próbowała jednocześnie się podnieść i sięgnąć po różdżkę, ale cała trzęsła się do takiego stopnia, że tylko rozkraczyła się na ziemi jeszcze bardziej: – P… prze… przecież to mój ostatni dzień tutaj – powiedziała, pomiędzy napadami szlochu. – Już… ju… już jutro mnie… tu… tu nie ma. – Po policzkach malarki płynęły rzewne łzy, a dziewczyna podjęła kolejną próbę podniesienia się. Udało jej się. Stanęła, choć ledwo, wciąż bez różdżki w dłoni. Chciała ją podnieść, wolała mieć ją przy sobie, ale jednocześnie lęk nie pozwalał jej spuścić Daniela z oczu. Umysł Gwen próbował znaleźć alternatywną drogę ucieczki, jednak nic nie przychodziło dziewczynie do głowy.
Miała już stanąć nad leżącym na ziemi nieznajomym i zacząć wypytywać go o powód jego obecności, gdy mężczyzna nadzwyczaj sprawnie podniósł się z ziemi i zamiast zachowywać się jak na poturbowanego człowieka przystało, zaczął… być naprawdę, ale to naprawdę przerażający.
Jego słowa, w aktualnej sytuacji Gwen, wcale takie straszne nie były. Przecież i tak kończyła tu pracę, i tak od jutra miało jej tu nie być, a przynajmniej nie w tej formie. Ale postura Wrońskiego, jego głos, spojrzenie… W tym wszystkim było coś tak absolutnie przerażającego, że buta Gwen zniknęła jak kamień w wodę.
W oczach dziewczyny pojawiły się łzy przerażenia i wstydu. Opuściła różdżkę: w tym stanie nie wyszedłby jej żaden czar. Miała ochotę uciekać, gdziekolwiek, była jak najdalej od czarnowłosego, ale mężczyzna blokował jej jedyną drogę wyjścia. Zrobiła krok w tył, trzęsąc się ze strachu i potykając się o własne nogi. Po chwili wylądowała na kolanach, a różdżka wypadła jej z dłoni, upadając kilkanaście centymetrów od niej.
– Nie – pokręciła głową, pociągając nosem. Próbowała jednocześnie się podnieść i sięgnąć po różdżkę, ale cała trzęsła się do takiego stopnia, że tylko rozkraczyła się na ziemi jeszcze bardziej: – P… prze… przecież to mój ostatni dzień tutaj – powiedziała, pomiędzy napadami szlochu. – Już… ju… już jutro mnie… tu… tu nie ma. – Po policzkach malarki płynęły rzewne łzy, a dziewczyna podjęła kolejną próbę podniesienia się. Udało jej się. Stanęła, choć ledwo, wciąż bez różdżki w dłoni. Chciała ją podnieść, wolała mieć ją przy sobie, ale jednocześnie lęk nie pozwalał jej spuścić Daniela z oczu. Umysł Gwen próbował znaleźć alternatywną drogę ucieczki, jednak nic nie przychodziło dziewczynie do głowy.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nie wzruszały go niczyje łzy - gdyby był mięczakiem, musiałby zmienić profesję.
(Może sześć albo siedem lat temu wzdragał się trochę, gdy po raz pierwszy musiał zastraszyć kobietę - wdowę, której mąż zaciągnął dług u niewłaściwej osoby. I może do dzisiaj pamiętał jej łzy i błagania w tym dziwnym momencie tuż przed zaśnięciem, gdy nie mógł powstrzymać wspomnień, dryfując między snem a jawą. Może przypominał sobie wtedy nie tylko tamtą wdowę, ale też wielu innych. Ale gdy tylko się budził, próbował zapomnieć i nigdy nie przyznałby się przed sobą do nocnych wyrzutów nieistniejącego już przecież sumienia.)
Reakcja Gwen była więc dla niego tylko wyznacznikiem sukcesu. Uporał się z komplikacjami i mógł dalej wykonywać swoje zlecenie. A sądząc po mokrych oczach dziewczyny, jego zadanie zaraz dobiegnie końca.
Panna Grey zaskoczyła go po raz kolejny - spodziewał się przerażenia, ale nie tego, że ta fajtłapa potknie się o własne nogi i upuści różdżkę. Zachował pokerową twarz, ale najchętniej by się roześmiał. Chociaż - czy powinien być zaskoczony? To najlepszy dowód na to, że szlamy nie powinny mieć do czynienia z magią. Może i potraktowała go wyjątkowo udanym Aeris, ale teraz mógł to zwalić na dzieło przypadku, kapryśną magię. Ta mugolaczka nie wiedziała przecież nawet, że różdżka to jej największy skarb, którego powinna pilnować jak oka w głowie! Tymczasem, pozwoliła aby różdżka wypadła jej z dłoni i potoczyła się w stronę nóg Daniela.
Ten postąpił o krok w stronę różdżki i przydeptał ją ciężkim butem. Spojrzał na Gwen i przesunął ciężar ciała na nogę, którą przydeptywał jej skarb. Drewno zgrzytnęło, a Wroński uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając się ile siły potrzeba, aby uszkodzić lub złamać magiczny rdzeń.
Dalej napawałby się rozbawieniem, ale szlama powiedziała coś, co zmusiło go do zastanowienia.
-Ostatni dzień? Więc już tu nie wrócisz? - dopytał, bo wedle relacji jego klienta, dziewczyna miała zmienić działy, a nie odejść z pracy. Czyżby jego problem rozwiązał się sam?
Szlama okazała się nieco dzielniejsza niż myślał, bo zdołała podnieść się na nogi. Dan posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, nie mając zamiaru zwolnić stopy z jej różdżki. Nie, dopóki nie wyjaśni tej całej sprawy.
O ile w ogóle odda jej różdżkę.
-Nie powinnaś tu już nigdy wracać, nie z takim podejściem do magii w mugolskim miejscu. - ostrzegł, wymownie i złowieszczo.
(Może sześć albo siedem lat temu wzdragał się trochę, gdy po raz pierwszy musiał zastraszyć kobietę - wdowę, której mąż zaciągnął dług u niewłaściwej osoby. I może do dzisiaj pamiętał jej łzy i błagania w tym dziwnym momencie tuż przed zaśnięciem, gdy nie mógł powstrzymać wspomnień, dryfując między snem a jawą. Może przypominał sobie wtedy nie tylko tamtą wdowę, ale też wielu innych. Ale gdy tylko się budził, próbował zapomnieć i nigdy nie przyznałby się przed sobą do nocnych wyrzutów nieistniejącego już przecież sumienia.)
Reakcja Gwen była więc dla niego tylko wyznacznikiem sukcesu. Uporał się z komplikacjami i mógł dalej wykonywać swoje zlecenie. A sądząc po mokrych oczach dziewczyny, jego zadanie zaraz dobiegnie końca.
Panna Grey zaskoczyła go po raz kolejny - spodziewał się przerażenia, ale nie tego, że ta fajtłapa potknie się o własne nogi i upuści różdżkę. Zachował pokerową twarz, ale najchętniej by się roześmiał. Chociaż - czy powinien być zaskoczony? To najlepszy dowód na to, że szlamy nie powinny mieć do czynienia z magią. Może i potraktowała go wyjątkowo udanym Aeris, ale teraz mógł to zwalić na dzieło przypadku, kapryśną magię. Ta mugolaczka nie wiedziała przecież nawet, że różdżka to jej największy skarb, którego powinna pilnować jak oka w głowie! Tymczasem, pozwoliła aby różdżka wypadła jej z dłoni i potoczyła się w stronę nóg Daniela.
Ten postąpił o krok w stronę różdżki i przydeptał ją ciężkim butem. Spojrzał na Gwen i przesunął ciężar ciała na nogę, którą przydeptywał jej skarb. Drewno zgrzytnęło, a Wroński uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając się ile siły potrzeba, aby uszkodzić lub złamać magiczny rdzeń.
Dalej napawałby się rozbawieniem, ale szlama powiedziała coś, co zmusiło go do zastanowienia.
-Ostatni dzień? Więc już tu nie wrócisz? - dopytał, bo wedle relacji jego klienta, dziewczyna miała zmienić działy, a nie odejść z pracy. Czyżby jego problem rozwiązał się sam?
Szlama okazała się nieco dzielniejsza niż myślał, bo zdołała podnieść się na nogi. Dan posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, nie mając zamiaru zwolnić stopy z jej różdżki. Nie, dopóki nie wyjaśni tej całej sprawy.
O ile w ogóle odda jej różdżkę.
-Nie powinnaś tu już nigdy wracać, nie z takim podejściem do magii w mugolskim miejscu. - ostrzegł, wymownie i złowieszczo.
Self-made man
Oczywiście, że wiedziała, że różdżka jest jej skarbem! Nigdy się z nią nie rozstawała, nawet jeśli do niedawna częściej nosiła ją na dnie torebki niż w kieszeni. Przecież schowana była bezpieczniejsza, prawda? Trudno jednak utrzymać różdżkę w dłoni w takiej sytuacji. Daniel był naprawdę przerażającym człowiekiem i jeśli tylko znalazłaby drogę ucieczki, po prostu by uciekła. Z różdżką czy bez. W najgorszym razie zawsze mogła kupić drugą.
Mimo tego drgnęła i spojrzała z przerażeniem na jego but, gdy Wroński przygwoździł jej magiczne przedłużenie dłoni do ziemi. Niech tylko jej nie złamie, niech tylko jej nie złamie – modliła się w duchu, choć może powinna do tego dodać jeszcze „i niech tylko jej sobie nie weźmie”. Z drugiej strony, co dałaby mu jej różdżka? I tak niebyły w stanie nią wystarczająco dobrze czarować, a nie robiła przecież niczego nielegalnego. Prawda? Choć kto wie, dzisiejsze Ministerstwo Magii pewnie i tak znalazłoby na nią haczyk, gdyby tylko chciało.
Po policzkach rudowłosej dziewczyny wciąż spływały łzy. Spojrzała znów na mężczyznę, wiedząc, że stoi przed nim całkowicie bezbronna. Ciemnowłosy był od niej większy i silniejszy, a na dodatek uzbrojony. Gdyby chciał, mógłby ją zabić. Nawet uroki potrafiły być śmiercionośne, a nie wątpiła, że stojący przed nią człowiek ma w rękawie kilka okrutnych klątw.
Pokiwała gwałtownie głową, słysząc jego słowa. Ciałem dziewczyny wstrząsnął szloch.
– T… tak – powiedziała. – P… po… po co miałabym… się zwalniać… skoro… s… skoro dalej… chciałabym tu… tu pracować – wychlipała przez łzy. Spróbowała się cofnąć, trafiając na ścianę. Spojrzenie Gwen znów powędrowało w stronę różdżki. – Prz… prz… przecież nie mam za… zamiaru tu wracać – dodała, mocno zawyżonym i drżącym głosem.
Niech on tylko ją puści, niech tylko sobie pójdzie i da jej odejść – z różdżką czy bez. Ten kawałek drewna mógł być cenny, ale jeśli miałaby wybierać pomiędzy ochroną własnego życia, a czekaniem, aż złoczyńca odda jej przedmiot, nie miała nad czym się zastanawiać.
Mimo tego drgnęła i spojrzała z przerażeniem na jego but, gdy Wroński przygwoździł jej magiczne przedłużenie dłoni do ziemi. Niech tylko jej nie złamie, niech tylko jej nie złamie – modliła się w duchu, choć może powinna do tego dodać jeszcze „i niech tylko jej sobie nie weźmie”. Z drugiej strony, co dałaby mu jej różdżka? I tak niebyły w stanie nią wystarczająco dobrze czarować, a nie robiła przecież niczego nielegalnego. Prawda? Choć kto wie, dzisiejsze Ministerstwo Magii pewnie i tak znalazłoby na nią haczyk, gdyby tylko chciało.
Po policzkach rudowłosej dziewczyny wciąż spływały łzy. Spojrzała znów na mężczyznę, wiedząc, że stoi przed nim całkowicie bezbronna. Ciemnowłosy był od niej większy i silniejszy, a na dodatek uzbrojony. Gdyby chciał, mógłby ją zabić. Nawet uroki potrafiły być śmiercionośne, a nie wątpiła, że stojący przed nią człowiek ma w rękawie kilka okrutnych klątw.
Pokiwała gwałtownie głową, słysząc jego słowa. Ciałem dziewczyny wstrząsnął szloch.
– T… tak – powiedziała. – P… po… po co miałabym… się zwalniać… skoro… s… skoro dalej… chciałabym tu… tu pracować – wychlipała przez łzy. Spróbowała się cofnąć, trafiając na ścianę. Spojrzenie Gwen znów powędrowało w stronę różdżki. – Prz… prz… przecież nie mam za… zamiaru tu wracać – dodała, mocno zawyżonym i drżącym głosem.
Niech on tylko ją puści, niech tylko sobie pójdzie i da jej odejść – z różdżką czy bez. Ten kawałek drewna mógł być cenny, ale jeśli miałaby wybierać pomiędzy ochroną własnego życia, a czekaniem, aż złoczyńca odda jej przedmiot, nie miała nad czym się zastanawiać.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Ugh, żałosne. Może i czasem czuł się niekomfortowo z myślą, że czasem musi zastraszać drobne dziewczyny - w końcu jako silny mężczyzna miał wtedy przewagę niewynikającą z jego zdolności, a po prostu z wyglądu - ale usiłował sobie wmówić, że mała szlama sama była sobie winna. Była po prostu słaba. Tak, słaba i nieodpowiedzialna. Niepasująca do czarodziejskiego świata. Nie dziwił się swojemu klientowi, że ten nie chciał pracować w towarzystwie takiej smarkuli o brudnej krwi.
Na szczęście dla Gwen, nie obchodziło go również to, co dziewczyna ma zamiar ze sobą zrobić po ich konfrontacji. Musiała tylko omijać szerokim łukiem, przynajmniej przez jakiś czas. Wziął pieniądze za odstraszenie jej od tego miejsca, a nie za pilnowanie, by nie mieszała się dalej w sprawy czarodziejów (choć, obiektywnie przyznając, ilustrowanie szlacheckich ploteczek w "Czarownicy" niosło potencjalnie większą szkodliwość społeczną niż oprowadzanie mugoli po galerii obrazów). Również na szczęście dla Gwen, nie chciał po tym spotkaniu kłopotów - zależało mu tylko na swojej wypłacie. Dlatego, choć przez chwilę odczuwał taką pokusę, nie miał zamiaru zabrać dziewczyny. Chociaż kradzież lub zniszczenie przedmiotu bez wątpienia byłyby zabawne, to jego klient był zbyt tchórzliwym przeciętniakiem (kto to widział, wynajmować zbira zamiast samemu porozmawiać z głupią małą!) aby docenić dodatkowy prezent, a Daniel nie miałby co zrobić z takim łupem. Za to...
Podniósł różdżkę, spoglądając na małą szlamę z zawadiackim uśmieszkiem. Ciekawe, czy to prawda, że dla szlam materialne dobra są cenniejsze od magii?
-Zaraz ci ją oddam, za drobne znaleźne. - zapewnił, znacząco zerkając w stronę jej torebki. Ciekawe, ile miała tam sykli? Wbrew temu, czego się spodziewał, został potraktowany zaklęciem i obił sobie pośladki. Należał mu się więc jakiś napiwek!
Słysząc kolejne tłumaczenia, posłał dziewczynie pełne namysłu spojrzenie. Zarazem zaczęła w nim rosnąć irytacja, gdy dodawał dwa do dwóch. Czy to możliwe, że jego klient wynajął go zupełnie po nic - mylnie interpretując zwolnienie się dziewczyny z pracy jako chęć awansu w innym dziale? Daniel powinien się cieszyć z tak prostego zadania, a zapewnienie, że mała szlama tu nie wróci, w pełni go satysfakcjonowało. Zarazem coś w głębi sumienia zaczęło go uwierać, a cichy głosik w duszy podstępnie szeptał mu, że doprowadził kogoś do płaczu po nic. Jeśli szlama od dawna nie zamierzała tu wracać, to całe jego zastraszanie, łzy i strach, były bezcelowe. Co za irytująca strata energii.
-To dobrze, to nie miejsce dla ciebie. - wycedził przez zęby, już spokojniej. Teraz pragnął już tylko ujrzeć swoje pieniądze i już nigdy nie myśleć o zapłakanej szlamie.
Na szczęście dla Gwen, nie obchodziło go również to, co dziewczyna ma zamiar ze sobą zrobić po ich konfrontacji. Musiała tylko omijać szerokim łukiem, przynajmniej przez jakiś czas. Wziął pieniądze za odstraszenie jej od tego miejsca, a nie za pilnowanie, by nie mieszała się dalej w sprawy czarodziejów (choć, obiektywnie przyznając, ilustrowanie szlacheckich ploteczek w "Czarownicy" niosło potencjalnie większą szkodliwość społeczną niż oprowadzanie mugoli po galerii obrazów). Również na szczęście dla Gwen, nie chciał po tym spotkaniu kłopotów - zależało mu tylko na swojej wypłacie. Dlatego, choć przez chwilę odczuwał taką pokusę, nie miał zamiaru zabrać dziewczyny. Chociaż kradzież lub zniszczenie przedmiotu bez wątpienia byłyby zabawne, to jego klient był zbyt tchórzliwym przeciętniakiem (kto to widział, wynajmować zbira zamiast samemu porozmawiać z głupią małą!) aby docenić dodatkowy prezent, a Daniel nie miałby co zrobić z takim łupem. Za to...
Podniósł różdżkę, spoglądając na małą szlamę z zawadiackim uśmieszkiem. Ciekawe, czy to prawda, że dla szlam materialne dobra są cenniejsze od magii?
-Zaraz ci ją oddam, za drobne znaleźne. - zapewnił, znacząco zerkając w stronę jej torebki. Ciekawe, ile miała tam sykli? Wbrew temu, czego się spodziewał, został potraktowany zaklęciem i obił sobie pośladki. Należał mu się więc jakiś napiwek!
Słysząc kolejne tłumaczenia, posłał dziewczynie pełne namysłu spojrzenie. Zarazem zaczęła w nim rosnąć irytacja, gdy dodawał dwa do dwóch. Czy to możliwe, że jego klient wynajął go zupełnie po nic - mylnie interpretując zwolnienie się dziewczyny z pracy jako chęć awansu w innym dziale? Daniel powinien się cieszyć z tak prostego zadania, a zapewnienie, że mała szlama tu nie wróci, w pełni go satysfakcjonowało. Zarazem coś w głębi sumienia zaczęło go uwierać, a cichy głosik w duszy podstępnie szeptał mu, że doprowadził kogoś do płaczu po nic. Jeśli szlama od dawna nie zamierzała tu wracać, to całe jego zastraszanie, łzy i strach, były bezcelowe. Co za irytująca strata energii.
-To dobrze, to nie miejsce dla ciebie. - wycedził przez zęby, już spokojniej. Teraz pragnął już tylko ujrzeć swoje pieniądze i już nigdy nie myśleć o zapłakanej szlamie.
Self-made man
Cały czas się trzęsła. W ciągu ostatnich kilku miesięcy przeżyła sporo, ale jeszcze chyba nikt nie przestraszył jej tak, jak Wroński. Niby nic takiego jej nie zrobił… a jednak, wzbudzał w niej taki lęk i taką odrazę jak chyba nikt, kogo do tej pory spotkała. Może to ten wąs? Nie był zbyt typowy i zdecydowanie kojarzył się malarce z kimś orientalnym i potencjalnie niebezpiecznym.
– T… t… tak… o… oczywiście – wydukała, sięgając po torebkę. Ledwo trzymała ją w dłoniach. Przeszło jej przez myśl, że w takich chwilach szczególnie przydał by się jej pistolet albo cokolwiek, co poza różdżką pozwoliłoby jej się obronić. Teraz, pozbawiona zaczarowanego drewienka, czuła się kompletnie bezbronna.
Wyciągnęła portfel, niemal upuszczając na ziemię torebkę. Zaczęła w nim grzebać, ale nie miała szczególnie wiele: galeon, dwa sykle, parę knutów. Do tego pięć funtów. Nie planowała zakupów tego popołudnia, a jako samotna kobieta wolała nie nosić przy sobie dużej ilości gotówki. To byłoby tylko niepotrzebne kuszenie losu.
Drżącą ręką wyjęła jednak wszystko, co miała z portfela i podała Danielowi.
– P… p… proszę – wydukała. Dłoń dziewczyny trzęsła się tak mocno, że niewiele brakowało, aby pieniądze wylądowały na ziemi. W drugiej ręce wciąż trzymała portfel.
Zaczęła błagać w duchu, aby mężczyzna po prostu oddał jej różdżkę i sobie poszedł. Raz na zawsze. Nie chciała go widzieć już nigdy więcej, chyba że na sali sądowej. Chociaż i tam lepiej nie.
Powolutku zaczynała się uspokajać. Łzy z oczu dziewczyny płynęły w coraz to większych odstępach czasu. Zaczynała też panować nad szlochem. Nie była jednak w stanie poradzić sobie z trzęsącym się ciałem. Mężczyzna poważnie ją wystraszył. Potrzebowała chwili w spokojnym, bezpiecznym miejscu, aby dojść do siebie. To jednak nie nadejdzie, dopóki zbir nie opuści szatni.
Przygryzła wargę, mając głęboką nadzieję, że stojący przed nią człowiek po prostu weźmie pieniądze, bez narzekania na ich ilość. Sam widział, że portfel był pusty. Nie miała przy sobie niczego więcej.
– T… t… tak… o… oczywiście – wydukała, sięgając po torebkę. Ledwo trzymała ją w dłoniach. Przeszło jej przez myśl, że w takich chwilach szczególnie przydał by się jej pistolet albo cokolwiek, co poza różdżką pozwoliłoby jej się obronić. Teraz, pozbawiona zaczarowanego drewienka, czuła się kompletnie bezbronna.
Wyciągnęła portfel, niemal upuszczając na ziemię torebkę. Zaczęła w nim grzebać, ale nie miała szczególnie wiele: galeon, dwa sykle, parę knutów. Do tego pięć funtów. Nie planowała zakupów tego popołudnia, a jako samotna kobieta wolała nie nosić przy sobie dużej ilości gotówki. To byłoby tylko niepotrzebne kuszenie losu.
Drżącą ręką wyjęła jednak wszystko, co miała z portfela i podała Danielowi.
– P… p… proszę – wydukała. Dłoń dziewczyny trzęsła się tak mocno, że niewiele brakowało, aby pieniądze wylądowały na ziemi. W drugiej ręce wciąż trzymała portfel.
Zaczęła błagać w duchu, aby mężczyzna po prostu oddał jej różdżkę i sobie poszedł. Raz na zawsze. Nie chciała go widzieć już nigdy więcej, chyba że na sali sądowej. Chociaż i tam lepiej nie.
Powolutku zaczynała się uspokajać. Łzy z oczu dziewczyny płynęły w coraz to większych odstępach czasu. Zaczynała też panować nad szlochem. Nie była jednak w stanie poradzić sobie z trzęsącym się ciałem. Mężczyzna poważnie ją wystraszył. Potrzebowała chwili w spokojnym, bezpiecznym miejscu, aby dojść do siebie. To jednak nie nadejdzie, dopóki zbir nie opuści szatni.
Przygryzła wargę, mając głęboką nadzieję, że stojący przed nią człowiek po prostu weźmie pieniądze, bez narzekania na ich ilość. Sam widział, że portfel był pusty. Nie miała przy sobie niczego więcej.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Nie był nawet świadom, jak bardzo kozacki wąs pomagał mu zastraszyć dziewczynę, ale byłby rad, gdyby to wiedział. Cenił swój zarost, pozostałość po kulturze matki - bo stary Wroński, urodzony już w Wielkiej Brytanii, nie cenił polskich korzeni równie mocno jak ona, emigrantka z silnym akcentem.
Nieporuszony, obserwował jak dziewczyna sięga po portfelik. Trzymał ją w szachu, tak jak powinno być. Po niefortunnym, wietrznym początku spotkania, odzyskał pełną kontrolę nad sytuacją.
Wyszczerzył wilczo zęby na widok pieniędzy, pozwalając małej szlamie myśleć, że jest prymitywnym złodziejem - że ją obrabuje, skrzywdzi, zrani. Gdy jej emocje opadną, zapewne zastanowi się dlaczego bandyta podawał się za pracownika muzeum, ale wtedy Wroński będzie już daleko. Za dwie godziny miał spotkać się ze swoim klientem w podrzędnym barze i zameldować mu o postępach. Nie przekaże mu, że szlama i tak miała się zwolnić i zacząć pracować zupełnie gdzie indziej - lepiej podkoloryzować fakty i przypisać jej nieobecność sobie i tylko sobie. Może stary kustosz poleci go kolegom? To zlecenie było miłe, proste i nieźle płatne. Szczególnie z napiwkiem.
Gwałtownym ruchem wyrwał dziewczynie monety, nieco obrzydzony dotykiem szlamy. Zerknął na łup - sykle i knuty wystarczą na dobry alkohol, albo syty posiłek. Galeon... to pewnie jej wypłata, nieprawdaż?
Przygryzł na moment wąsa, poruszony niewygodnym wspomnieniem - pamiętał, gdy jego samego obrabowano na Nokturnie, gdy galeon był dla niego majątkiem.
Wściekły na swój sentymentalizm, zabrał sykle i knuty, a pod nogi dziewczyny rzucił galeona oraz różdżkę.
-Pamiętaj, łączenie dwóch światów nikomu nie wychodzi na dobre, mała szlamo. - łaskawie pouczył dziewuchę, bo gdyby po prostu pracowała w jakimś mugolskim miejscu, żaden czarodziej nigdy by się nią nie zainteresował. Zdawał sobie sprawę z własnej hipokryzji, sam był w końcu chłopakiem z dobrego domu, który przyuczył się do profesji zbira do wynajęcia i zarabiał - o ironio - na dobry dom. Ale to co innego, ja jestem czarodziejem, w moich żyłach nie płynie brudna krew - wytłumaczył sobie natychmiast. Nie spuszczając z małej szlamy oka (na wypadek, gdyby coś głupiego przyszło jej do głowy, teraz gdy odzyskała różdżkę), wycofał się z szatni i zatrzasnął za sobą drzwi.
-Colloportus. - mruknął cichutko. Niech dziewczyna posiedzi tam sobie jeszcze chwilę i uspokoi emocje na tyle, by rzucić Alohomorę. On będzie wtedy już daleko, niczym bezimienny cień, który dyskretnie przypomniał szlamie, gdzie jej miejsce.
/zt
Nieporuszony, obserwował jak dziewczyna sięga po portfelik. Trzymał ją w szachu, tak jak powinno być. Po niefortunnym, wietrznym początku spotkania, odzyskał pełną kontrolę nad sytuacją.
Wyszczerzył wilczo zęby na widok pieniędzy, pozwalając małej szlamie myśleć, że jest prymitywnym złodziejem - że ją obrabuje, skrzywdzi, zrani. Gdy jej emocje opadną, zapewne zastanowi się dlaczego bandyta podawał się za pracownika muzeum, ale wtedy Wroński będzie już daleko. Za dwie godziny miał spotkać się ze swoim klientem w podrzędnym barze i zameldować mu o postępach. Nie przekaże mu, że szlama i tak miała się zwolnić i zacząć pracować zupełnie gdzie indziej - lepiej podkoloryzować fakty i przypisać jej nieobecność sobie i tylko sobie. Może stary kustosz poleci go kolegom? To zlecenie było miłe, proste i nieźle płatne. Szczególnie z napiwkiem.
Gwałtownym ruchem wyrwał dziewczynie monety, nieco obrzydzony dotykiem szlamy. Zerknął na łup - sykle i knuty wystarczą na dobry alkohol, albo syty posiłek. Galeon... to pewnie jej wypłata, nieprawdaż?
Przygryzł na moment wąsa, poruszony niewygodnym wspomnieniem - pamiętał, gdy jego samego obrabowano na Nokturnie, gdy galeon był dla niego majątkiem.
Wściekły na swój sentymentalizm, zabrał sykle i knuty, a pod nogi dziewczyny rzucił galeona oraz różdżkę.
-Pamiętaj, łączenie dwóch światów nikomu nie wychodzi na dobre, mała szlamo. - łaskawie pouczył dziewuchę, bo gdyby po prostu pracowała w jakimś mugolskim miejscu, żaden czarodziej nigdy by się nią nie zainteresował. Zdawał sobie sprawę z własnej hipokryzji, sam był w końcu chłopakiem z dobrego domu, który przyuczył się do profesji zbira do wynajęcia i zarabiał - o ironio - na dobry dom. Ale to co innego, ja jestem czarodziejem, w moich żyłach nie płynie brudna krew - wytłumaczył sobie natychmiast. Nie spuszczając z małej szlamy oka (na wypadek, gdyby coś głupiego przyszło jej do głowy, teraz gdy odzyskała różdżkę), wycofał się z szatni i zatrzasnął za sobą drzwi.
-Colloportus. - mruknął cichutko. Niech dziewczyna posiedzi tam sobie jeszcze chwilę i uspokoi emocje na tyle, by rzucić Alohomorę. On będzie wtedy już daleko, niczym bezimienny cień, który dyskretnie przypomniał szlamie, gdzie jej miejsce.
/zt
Self-made man
British Museum
Szybka odpowiedź