Malinowy las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Malinowy las
Choć o lesie na obrzeżach Londynu od stuleci mówi się "malinowy", najpewniej nie uświadczy się w nim żadnych owoców. Niezwykły teren ciągnie się na obszarze kilkuset stóp - to nie za dużo, ale także nie za mało na krótką przechadzkę i nacieszenie wzroku wyjątkowymi barwami. Drzewa kwitną tutaj już na początku marca, a ich zielone liście wraz z kolejnymi słonecznymi dniami nabierają... malinowej barwy. Amatorzy tej części lasu mówią, że trzeci miesiąc roku jest jedynym okresem, gdy można usłyszeć tu śpiew ptaków i inne dźwięki leśnego życia. W dzień równonocy wiosennej wszystkie liście opadają, a konary wcześniej zapierających dech w piersiach drzew, przypominają ciemne, martwe szkielety natury z opustoszałymi gniazdami ptaków. Za to runo leśne... Runo leśne czaruje piękna malinową barwą liści, które będą zachwycać przechodniów przez cały rok.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy i +10 dla Śmierciożerców.[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 28.08.18 20:17, w całości zmieniany 2 razy
The member 'Percival Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
69/213, -50
Znowu nic i nic, i nic. Tarcza nie miała najmniejszego zamiaru dię przed nią zmaterializować. Każde zaklęcie było nieudane. Czyżby nagle zapomniała jak się czaruje? Czy magia opuścila ją na zawsze?
Usłyszała jak Nott przyzywa miotłę. Była już na tyle osłabiona, tak bardzo wymęczona, że przystała na decyzję o opuszczeniu tego miejsca - bo Accio było jednozaczne. Zrezygnowała z czarowania, zamiast tego wycofując się w kierunku źródla meskiego glosu, na ukos w prawo.
Kilka tur wczesniej przesunelam sie kratke w dol, teraz ide kratke na ukos w dolne prawo.
Znowu nic i nic, i nic. Tarcza nie miała najmniejszego zamiaru dię przed nią zmaterializować. Każde zaklęcie było nieudane. Czyżby nagle zapomniała jak się czaruje? Czy magia opuścila ją na zawsze?
Usłyszała jak Nott przyzywa miotłę. Była już na tyle osłabiona, tak bardzo wymęczona, że przystała na decyzję o opuszczeniu tego miejsca - bo Accio było jednozaczne. Zrezygnowała z czarowania, zamiast tego wycofując się w kierunku źródla meskiego glosu, na ukos w prawo.
Kilka tur wczesniej przesunelam sie kratke w dol, teraz ide kratke na ukos w dolne prawo.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 100
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zaklęcie Sigrun było nieudane, na domiar złego drugi z uroków zmaterializował przed nimi kolejne dwa węże ST uniknięcia ich ataków kolejno 104, 85. Sigrun z powodzeniem udało się podejść do towarzyszącego jej mężczyzny. Znajdowali się obok siebie.
Unik Percivala nie był skuteczny, drugie zaklęcie początkowo zdawało się nie przynieść żadnego skutku. Minęło kilka chwil, nim ciszę przerwał świt miotły przecinającej powietrze. Nie mieliście pojęcia skąd się zjawiła, mogliście jedynie zgadywać, że wyleciała z czyjegoś domu. Węże zaatakowały Percivala, ST uniknięcia kolejno: 92, 112.
Nie macie obowiązku obrony przed atakującymi was wężami, musicie jednak doliczyć obrażenia zadane przez węże. Musicie też napisać post kończące.
Mistrz Gry nie kontynuuje z wami rozgrywki, o ile postanowicie opuścić Malinowy Las.
Żywotność węży:
Percivala 52/90PŻ
Sigrun 90PŻ
| MG zt
Unik Percivala nie był skuteczny, drugie zaklęcie początkowo zdawało się nie przynieść żadnego skutku. Minęło kilka chwil, nim ciszę przerwał świt miotły przecinającej powietrze. Nie mieliście pojęcia skąd się zjawiła, mogliście jedynie zgadywać, że wyleciała z czyjegoś domu. Węże zaatakowały Percivala, ST uniknięcia kolejno: 92, 112.
Nie macie obowiązku obrony przed atakującymi was wężami, musicie jednak doliczyć obrażenia zadane przez węże. Musicie też napisać post kończące.
Mistrz Gry nie kontynuuje z wami rozgrywki, o ile postanowicie opuścić Malinowy Las.
Żywotność węży:
Percivala 52/90PŻ
Sigrun 90PŻ
| MG zt
- Mapa:
- Żywotność:
Maxicus Extremos 3/3, +20 Jayden,
Nebula Omnia 3/3 tura,
Casa Aranea 5/2 tura,
Subeo 2/2 tura,
Constantine 85/190; -30, tłuczone(85)
Jayden 128/223, -20, tłuczone(85)
Percival 113/230, -30, złamanie małego palca[tłuczone](15), bolący nos[obicia](2), elektryczne(35), kąsane(60)
Sigrun 64/215, -50, kąsane(125), obtłuczenia (20), oparzenia (17)
73/230, -40
Chociaż poczuł spływającą z palców magię, przez jeden długi i przerażający moment był niemal pewien, że po raz kolejny mu się nie udało; dookoła wciąż panowała cisza, węże – już dwa – rzuciły się do ataku, a on nie miał już sił, żeby uskoczyć. Z jego gardła wydobyło się coś w rodzaju śmiechu, suchego i pozbawionego humoru, czy naprawdę miał umrzeć w ten sposób, zagryziony przez gady, które wydobyły się z różdżki jego sojuszniczki?
Cofnął się o kolejne dwa kroki, ostatkami silnej woli starając się odsunąć od syczących napastników, gdy kilka rzeczy stało się jednocześnie.
Po pierwsze, dostrzegł wreszcie sylwetkę Sigrun – chwiejącej się na nogach i wyglądającej znacznie gorzej od niego, ale żywej i znajdującej się tuż obok; po drugie – usłyszał świst, a kiedy odruchowo wyciągnął rękę, palce jego lewej dłoni zamknęły się na rączce miotły. Obcej, nieznajomej, najprawdopodobniej kradzionej (w innych okolicznościach zapewne uznałby za uwłaczające, że musiał posunąć się aż tak daleko – w tamtej chwili mało go to obchodziło). W następnej sekundzie w jego stronę wystrzeliły dwie gadzie głowy, ale zignorował je po raz kolejny, pozwalając, by zęby wbiły się w jego ciało; zrobiły to, przebijając skórę i mięśnie na obu nogach, strząsnął je jednak z siebie, wsiadając na miotłę najszybciej, jak potrafił. – Sigrun, szybko! – krzyknął w stronę kobiety, popędzając ją, by również dosiadła miotły. Ona także zmagała się z wężami, ale w chwili, w której wznieśli się w górę, lecąc w stronę wyjścia z malinowego lasu, nie miało to już znaczenia.
Pozostawało jedynie opatrzeć zranienia i nadwyrężoną dumę.
| zt, dziękuję Mistrzowi i współgraczom za cierpliwość i wytrwałość! <3
Chociaż poczuł spływającą z palców magię, przez jeden długi i przerażający moment był niemal pewien, że po raz kolejny mu się nie udało; dookoła wciąż panowała cisza, węże – już dwa – rzuciły się do ataku, a on nie miał już sił, żeby uskoczyć. Z jego gardła wydobyło się coś w rodzaju śmiechu, suchego i pozbawionego humoru, czy naprawdę miał umrzeć w ten sposób, zagryziony przez gady, które wydobyły się z różdżki jego sojuszniczki?
Cofnął się o kolejne dwa kroki, ostatkami silnej woli starając się odsunąć od syczących napastników, gdy kilka rzeczy stało się jednocześnie.
Po pierwsze, dostrzegł wreszcie sylwetkę Sigrun – chwiejącej się na nogach i wyglądającej znacznie gorzej od niego, ale żywej i znajdującej się tuż obok; po drugie – usłyszał świst, a kiedy odruchowo wyciągnął rękę, palce jego lewej dłoni zamknęły się na rączce miotły. Obcej, nieznajomej, najprawdopodobniej kradzionej (w innych okolicznościach zapewne uznałby za uwłaczające, że musiał posunąć się aż tak daleko – w tamtej chwili mało go to obchodziło). W następnej sekundzie w jego stronę wystrzeliły dwie gadzie głowy, ale zignorował je po raz kolejny, pozwalając, by zęby wbiły się w jego ciało; zrobiły to, przebijając skórę i mięśnie na obu nogach, strząsnął je jednak z siebie, wsiadając na miotłę najszybciej, jak potrafił. – Sigrun, szybko! – krzyknął w stronę kobiety, popędzając ją, by również dosiadła miotły. Ona także zmagała się z wężami, ale w chwili, w której wznieśli się w górę, lecąc w stronę wyjścia z malinowego lasu, nie miało to już znaczenia.
Pozostawało jedynie opatrzeć zranienia i nadwyrężoną dumę.
| zt, dziękuję Mistrzowi i współgraczom za cierpliwość i wytrwałość! <3
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Nie sądziła, że ten wieczór skończy się aż tak źle. Miała nadzieję zmierzyć się z anomalią, zgodnie z rozkazami Czarnego Pana; nie była pewna, czy podoła jej mocy, nie przypuszczała jednak, że wszystko potoczy się według tak absurdalnego i nieprawdopodobnego scenariusza. Pajęczy jad, wraz z jadem węża krążył wraz z krwią w żyłach, osłabiając ciało Sigrun z każdą chwilą; krok miała chwiejny, spojrzenie już dużo mniej przytomne. Dostrzegła sylwetkę Nott dzięki Lumos maxima, które wyczarowała przypadkiem; usłyszawszy kolejne, wściekłe syczenie, wyrwała się ku niemu z nagłą werwą, z ulgą dostrzegając miotłę w jego rękach.
Nie mieli już tego tutaj szukać; nie byli w stanie poradzić sobie z anomalią. Nott nie musiał powtarzać dwa razy. Ledwie do niego doszła, a dosiadła miotły, obejmując mężczyznę w pasie, aby nie spaść w czasie lotu; odetchnęła z ulgą, gdy oderwali się od ziemi, pozostawiając na niej rozwścieczone gady - i zaczęli zmierzać ku lecznicy, by opatrzono ich rany. Choć urażona duma piekła po stokroć silniej.
| zt
Nie mieli już tego tutaj szukać; nie byli w stanie poradzić sobie z anomalią. Nott nie musiał powtarzać dwa razy. Ledwie do niego doszła, a dosiadła miotły, obejmując mężczyznę w pasie, aby nie spaść w czasie lotu; odetchnęła z ulgą, gdy oderwali się od ziemi, pozostawiając na niej rozwścieczone gady - i zaczęli zmierzać ku lecznicy, by opatrzono ich rany. Choć urażona duma piekła po stokroć silniej.
| zt
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ostatni czas był nerwowy - nie tylko dla samej Tonks, ale i dla całego otaczającego ich świata. Ten jej, niewiele się różnił. Zwłaszcza, że teraz dodatkowo przychodził stres, miała nadzieję, że nie obleje egzaminów, a czekało ją ich kilka. Wiedziała, że nie będzie łatwo - nie mogło być. Nie, kiedy należało odnaleźć jednostki ponadprzeciętnie odpowiednio na stanowisko, na które nie nadawało się wielu. Jednym z nich był Brendan. Nie zdawało jej się dziwnym to, że znów postanowili razem wybrać się na anomalie. Z tego prostego powodu, że ostatnia wspólna naprawa był zarówno pierwszą, którą udało jej się naprawić, a i przez jakiś czas jedyną. Nie była pewna dlaczego. Ale nie to zmieniało faktu, że mimo wszystko czuła się bezpiecznie obok niego. Bezpiecznie i pewnie, mimo lekko ponurej i mocno milczącej sylwetki aurora o rdzawych włosach.
- Brendan. - powiedziała na powitanie, gdy zeskakiwała z miotły na obrzeżach lasu. Skinęła mu głową na powitanie. Uśmiech nie zatańczył na jej ustach, bowiem nie było ku niemu powodów. Cieszyła się, że nic mu nie jest. Bo teraz, w tych czasach mogło stać mu się wszystko - zwłaszcza, że jeśli Rowle o którym mówił rzeczywiście znajdował się w Rycerzach Walpurgii, że pewnością reszta jego znajomych obierała Weasleya za oczywisty cel. Położyła miotłę na ziemi, wkładając dłonie do kremowego płaszcza sięgającego aż do kolan. Musiała sprawdzić, czy w kieszeni nadal znajduje się fiolka z eliksirem żywego płomienia. Choć nie skorzystała z niego jeszcze ani razu, czuła się z nim u boku bezpieczniej.
- Bren... - zaczęła, gdy ruszyli, przedzierając się przez kłęby różowej mgły, przypominającej watę cukrową. Choć całość w ostatnich promieniach dnia wyglądała w pewnym momentach bajkowo, już z daleka można było wyczuć ponurą aurę miejsca. Uniosła w jego stronę spojrzenie zawieszając je na nim. Dłoń na kilka krótkich sekund zacisnęła się na jego przegubie, jakby chcąc przekazać wszystko, a może więcej. Na spotkaniu nie było kiedy, i miała nadzieję że wiedział iż nigdy nie uwierzyłaby w słowa, które tam padły, jednak czuła też nieopartą potrzebę powiedzenia tego. - ...ufam ci. - powiedziała po prostu nie wracając głośno do wypowiedzianych wcześniej słów. Tylko tyle chciała mu tak naprawdę powiedzieć, że mu ufała i w niego wierzyła - w niego i każdego członka Zakonu. Nie musiał się tłumaczyć, nie sądziła nawet, że powinien. Nie wierzyła w też to, że odnalazł w tej sytuacji jakąkolwiek radość czy satysfakcję.
Bzyczenie dotarło do nich niedługo później i nasilało się z każdą chwilą. Epicentrum anomalii nie było trudne do rozpoznania - zwłaszcza, gdy miało się z nim już wcześniej do czynienia.
- Caeruleusio. - wypowiedziała zaklęcie, zdając sobie sprawę, że to jedno z niewielu wyjść, które było w stanie jej pomóc. Nie znała się na tyle na zielarstwie, by sprawić iż rośliny jej wysłuchają. Mogła jedynie mieć nadzieję, że różdżka jej nie zawiedzie.
- Brendan. - powiedziała na powitanie, gdy zeskakiwała z miotły na obrzeżach lasu. Skinęła mu głową na powitanie. Uśmiech nie zatańczył na jej ustach, bowiem nie było ku niemu powodów. Cieszyła się, że nic mu nie jest. Bo teraz, w tych czasach mogło stać mu się wszystko - zwłaszcza, że jeśli Rowle o którym mówił rzeczywiście znajdował się w Rycerzach Walpurgii, że pewnością reszta jego znajomych obierała Weasleya za oczywisty cel. Położyła miotłę na ziemi, wkładając dłonie do kremowego płaszcza sięgającego aż do kolan. Musiała sprawdzić, czy w kieszeni nadal znajduje się fiolka z eliksirem żywego płomienia. Choć nie skorzystała z niego jeszcze ani razu, czuła się z nim u boku bezpieczniej.
- Bren... - zaczęła, gdy ruszyli, przedzierając się przez kłęby różowej mgły, przypominającej watę cukrową. Choć całość w ostatnich promieniach dnia wyglądała w pewnym momentach bajkowo, już z daleka można było wyczuć ponurą aurę miejsca. Uniosła w jego stronę spojrzenie zawieszając je na nim. Dłoń na kilka krótkich sekund zacisnęła się na jego przegubie, jakby chcąc przekazać wszystko, a może więcej. Na spotkaniu nie było kiedy, i miała nadzieję że wiedział iż nigdy nie uwierzyłaby w słowa, które tam padły, jednak czuła też nieopartą potrzebę powiedzenia tego. - ...ufam ci. - powiedziała po prostu nie wracając głośno do wypowiedzianych wcześniej słów. Tylko tyle chciała mu tak naprawdę powiedzieć, że mu ufała i w niego wierzyła - w niego i każdego członka Zakonu. Nie musiał się tłumaczyć, nie sądziła nawet, że powinien. Nie wierzyła w też to, że odnalazł w tej sytuacji jakąkolwiek radość czy satysfakcję.
Bzyczenie dotarło do nich niedługo później i nasilało się z każdą chwilą. Epicentrum anomalii nie było trudne do rozpoznania - zwłaszcza, gdy miało się z nim już wcześniej do czynienia.
- Caeruleusio. - wypowiedziała zaklęcie, zdając sobie sprawę, że to jedno z niewielu wyjść, które było w stanie jej pomóc. Nie znała się na tyle na zielarstwie, by sprawić iż rośliny jej wysłuchają. Mogła jedynie mieć nadzieję, że różdżka jej nie zawiedzie.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
W oczekiwaniu na Justine stał na skraju lasu, wsparty o trzon miotły, na której tutaj przybył i z różdżką trzymaną na podorędziu. Nie mógł nie wrócić myślami do tamtej nocy, nocy, w trakcie której otworzyli puszkę Pandory i sprowadzili na świat zło anomalii: zupełnie tak, jakby mieli za mało grozy, jakby tajemnicza rosnąca w potęgę trzecia siła nie wymagała dzisiaj ich całkowitej uwagi. Nie powiedział jednak nic, zachowując ciężar myśli dla siebie, skinąwszy głową towarzyszce na powitanie. Brak uśmiechu na jej ustach nie dziwił, dziś - ani wczoraj - nie było ku temu powodów. Nie dostrzegał nawet absurdu tego miejsca, skąpany w strzępach pudrowej mgły, pozostając czujnym - i wypatrując zagrożenia. Nie spojrzał na nią, kiedy się odezwała - szedł przed siebie, choć jego czoło przecięła zamyślona, nieco gniewna bruzda.
- Justine - zwrócił się do niej w odpowiedzi, tonem głosu dając do zrozumienia, że słowa były zbędne. Nie chciał do tego wracać - nie chciał wracać myślami do spojrzeń Zakonników oczekujących, że będzie się przed nimi tłumaczył z decyzji dotyczących wyborów, przed jakimi oni nigdy nie musieli stanąć. I zapewne nigdy nie staną. - Nie trzeba - skwitował krótko, choć ktoś, kto znałby go lepiej, wiedziałby, że na swój sposób te słowa dodawały mu otuchy. Nie potrafił tego okazać - bardziej nie był w stanie niż nie chciał, nie będąc pewnym, na ile w tych słowach było litości i przyjacielskiego wsparcia, a na ile rozsądnego osądu. To nie tak, że nie miał wątpliwości, ani wtedy, ani żadnego dnia później - ale to tak, że ktoś musiał to zrobić.
Bzyczenie owadów nie umknęło jego uwadze, stawało się coraz wyraźniejsze, coraz głośniejsze i bardziej irytujące - bahanki wynurzyły się zza drzew jak stado szarańczy; szczęśliwym trafem Justine doskonale sobie z nimi poradziła, w mig unosząc różdżkę - i zamrażając niewielkie stworzonka. Brendan skinął głową - z uznaniem.
- Dobra robota - stwierdził, nie opuszczając różdżki. Przeszkoda została pokonana, ale tak naprawdę dopiero stawali przed poważniejszą - przed mocą anomalii. - Zaczniesz? - zwrócił się do niej, odstępując parę kroków dla zwiększenia dystansu między nimi - i objęcia ich mocą większego terenu.
- Justine - zwrócił się do niej w odpowiedzi, tonem głosu dając do zrozumienia, że słowa były zbędne. Nie chciał do tego wracać - nie chciał wracać myślami do spojrzeń Zakonników oczekujących, że będzie się przed nimi tłumaczył z decyzji dotyczących wyborów, przed jakimi oni nigdy nie musieli stanąć. I zapewne nigdy nie staną. - Nie trzeba - skwitował krótko, choć ktoś, kto znałby go lepiej, wiedziałby, że na swój sposób te słowa dodawały mu otuchy. Nie potrafił tego okazać - bardziej nie był w stanie niż nie chciał, nie będąc pewnym, na ile w tych słowach było litości i przyjacielskiego wsparcia, a na ile rozsądnego osądu. To nie tak, że nie miał wątpliwości, ani wtedy, ani żadnego dnia później - ale to tak, że ktoś musiał to zrobić.
Bzyczenie owadów nie umknęło jego uwadze, stawało się coraz wyraźniejsze, coraz głośniejsze i bardziej irytujące - bahanki wynurzyły się zza drzew jak stado szarańczy; szczęśliwym trafem Justine doskonale sobie z nimi poradziła, w mig unosząc różdżkę - i zamrażając niewielkie stworzonka. Brendan skinął głową - z uznaniem.
- Dobra robota - stwierdził, nie opuszczając różdżki. Przeszkoda została pokonana, ale tak naprawdę dopiero stawali przed poważniejszą - przed mocą anomalii. - Zaczniesz? - zwrócił się do niej, odstępując parę kroków dla zwiększenia dystansu między nimi - i objęcia ich mocą większego terenu.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Nie wiedziała dokładnie. Znaczy nie, dokładnie wiedziała. Jednak ilość słów, które chciała powiedzieć zdecydowanie różniła się z tym, co potrafiły wypchnąć na świat jej usta. Lubiła Brendana, szanowała go, wierzyła w niego i ufała mu. To był najważniejsze czynniki. Inaczej - gdyby było inaczej, nigdy nie wyruszyłaby z nim ku anomaliom. Zaufanie, było tym, co ich łączyło - a przynajmniej miała nadzieję, że ufa jej równie mocno co i ona jemu. Słysząc jego słowa nie pokręciła głowa, jakby uczyniła to wcześniej, nie poprawiła go też, słysząc swoje pełne imię - w jego ustach brzmiało jakoś inaczej.
- Trzeba, Bren. - stwierdziła jedynie. Równie spokojnie co wcześniej. Niby zwyczajnie, ale dla niej, niej samej znaczyło to naprawdę wiele. Więcej niż zwyczajnie i normalnie. Nie chciała, a może zwyczajnie nie umiała, ubrać w słowa wszystkiego tego co czuła. Ale też nie tyle co czuła się w obowiązku, ale zwyczajnie chciała powiedzieć to, co powiedziała. I sądziła, że należało to powiedzieć. Ona sama, poczułaby się urażona do głębi duszy. Kontakty z rodziną mogły być trudne, różne. Ale nikt - poza nami samymi - nie miał prawa oceniać podjętych wyborów. Zwłaszcza tego, którego podjął się Bren. Choć nie znała całej sytuacji, doskonale zdawała sobie sprawę, że Shamantha nie była Weasleym, nie prawdziwym, nie na zawsze. Wyrzekła się tego wcześniej, a potem zaatakowała Brendana i Garretta.
Nie leniwie, nie lekko, jej wargi ledwie drgnęły, Wiedziała, że się poprawiła. Jej treningi przynosiły efekty. Dobrze, że potrafiła poradzić sobie z bahankami. Cieszyła się z tego, zwłaszcza, że obierała całkiem nową i w jakiś sposób straszną drogę.
Na pytanie Brendana skinęła głową, nie zamierzała odmawiać, ani kłócić się o pierwszeństwo, które sam jej oddawał. Miała tylko nadzieję, że tym razem uda jej się podołać zadaniu, które przed sobą postawili. Ruszyła, wychodząc krok do przodu, unosząc dłoń z różdżką. Magia była wręcz wyczuwalna, czuła ją pod palcami. Czuła magię i wiedziała, że muszą ją odpowiednio ukierunkować, sprawić, by poddała się ich woli. Miała tylko nadzieję, że posiadają dostatecznie dużo mocy i energii by to uczynić. Że ona tyle jej posiada - nie wątpiła w Brendana.
| naprawiamy metodą Zakonu
- Trzeba, Bren. - stwierdziła jedynie. Równie spokojnie co wcześniej. Niby zwyczajnie, ale dla niej, niej samej znaczyło to naprawdę wiele. Więcej niż zwyczajnie i normalnie. Nie chciała, a może zwyczajnie nie umiała, ubrać w słowa wszystkiego tego co czuła. Ale też nie tyle co czuła się w obowiązku, ale zwyczajnie chciała powiedzieć to, co powiedziała. I sądziła, że należało to powiedzieć. Ona sama, poczułaby się urażona do głębi duszy. Kontakty z rodziną mogły być trudne, różne. Ale nikt - poza nami samymi - nie miał prawa oceniać podjętych wyborów. Zwłaszcza tego, którego podjął się Bren. Choć nie znała całej sytuacji, doskonale zdawała sobie sprawę, że Shamantha nie była Weasleym, nie prawdziwym, nie na zawsze. Wyrzekła się tego wcześniej, a potem zaatakowała Brendana i Garretta.
Nie leniwie, nie lekko, jej wargi ledwie drgnęły, Wiedziała, że się poprawiła. Jej treningi przynosiły efekty. Dobrze, że potrafiła poradzić sobie z bahankami. Cieszyła się z tego, zwłaszcza, że obierała całkiem nową i w jakiś sposób straszną drogę.
Na pytanie Brendana skinęła głową, nie zamierzała odmawiać, ani kłócić się o pierwszeństwo, które sam jej oddawał. Miała tylko nadzieję, że tym razem uda jej się podołać zadaniu, które przed sobą postawili. Ruszyła, wychodząc krok do przodu, unosząc dłoń z różdżką. Magia była wręcz wyczuwalna, czuła ją pod palcami. Czuła magię i wiedziała, że muszą ją odpowiednio ukierunkować, sprawić, by poddała się ich woli. Miała tylko nadzieję, że posiadają dostatecznie dużo mocy i energii by to uczynić. Że ona tyle jej posiada - nie wątpiła w Brendana.
| naprawiamy metodą Zakonu
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 61
'k100' : 61
Ufał jej, Tonks więcej niż raz dała pokaz swojej odwagi i determinacji, ufał jej dzisiaj jako jednej z nielicznych. Po minionym spotkaniu Zakonu stracił wiarę w swoich współtowarzyszy - dobrze było wiedzieć, że wciąż byli wśród nich czarodzieje, co do których nie musiał się martwić, że zrezygnują. Że wycofają się w kluczowym momencie - że zostawią go na placu boju samego. Nie bał się mieć jej za plecami. I w gruncie rzeczy - dobrze było słyszeć, że ona ufała jemu. Dość zaszło już między nimi rozłamów: ci, którzy widzieli, czym była wojna i po co właściwie powstał Zakon Feniksa, musieli stać ramię w ramię obok siebie - inaczej przegraną tę wojnę zanim właściwie wezmą w niej udział.
Na jej zapewnienie jedynie uśmiechnął się lekko, w milczeniu odnajdując spojrzeniem jej twarz. Nie zamierzał się nad sobą użalać, zdanie tych, którzy ani nie przysłużyli się sprawie, ani nie znali kontekstu sytuacji, nie powinno go obchodzić - i nie obchodziłoby go, gdyby był pozbawiony wątpliwości. Zarzucanie mu zimnej krwi i radości z tego, co robił, było zwyczajnie niesprawiedliwe, bo moralnych rozterek miał dużo - niestety, w ogólnym rozrachunku zawsze przeważała skuteczność. Nigdy nie zastanawiało go, jak na jego miejscu zareagowaliby inni - i dałby sobie uciąć ostatnią rękę z za to, że inni również nie mieli okazji się nad tym zastanowić. Wojna wyzwala z ludzi demony, nawet z tych, którzy bardzo chcą pozostać prawi - każdy bohater zbudował swoją sławę na krwi poległych czarodziejów.
- Mam nadzieję, że we wszystkim jesteś taka uparta - stwierdził, zamierzając odejść od tego tematu - ciekaw był podjętych przez nią decyzji. Od ostatniego spotkania nie mieli okazji porozmawiać ze sobą dłużej w atmosferze szczerości, a on - pamiętał o jej postanowieniach. - Jak ci idzie? - Pamiętał swoje przygotowania do kursu - długie, trudne, mordercze; żmudne powtarzanie tych samych zaklęć, bóle usztywnionego nadgarstka i ćwiczenia sprawności ciała, które nie mogło nie dać z siebie wszystkiego na testach. Ale to wszystko - przyniosło efekty więcej niż zadowalające. Przez trudy przez gwiazd zwykli mawiać starsi.
Obserwował ruchy jej dłoni i śledził ruch jej różdżki, po chwili dołączając do niej własną - koordynując swoje działania z jej, zamierzając poskromić drzemiącą w tym miejscu złą moc, przezwyciężając anomalię. Dość już złego wyrządziła - tutaj i w każdym innym miejscu w kraju. Musieli tylko odnaleźć z nią więź, wedrzeć się do jej struktur: i rozerwać je białą magią na strzępy.
Na jej zapewnienie jedynie uśmiechnął się lekko, w milczeniu odnajdując spojrzeniem jej twarz. Nie zamierzał się nad sobą użalać, zdanie tych, którzy ani nie przysłużyli się sprawie, ani nie znali kontekstu sytuacji, nie powinno go obchodzić - i nie obchodziłoby go, gdyby był pozbawiony wątpliwości. Zarzucanie mu zimnej krwi i radości z tego, co robił, było zwyczajnie niesprawiedliwe, bo moralnych rozterek miał dużo - niestety, w ogólnym rozrachunku zawsze przeważała skuteczność. Nigdy nie zastanawiało go, jak na jego miejscu zareagowaliby inni - i dałby sobie uciąć ostatnią rękę z za to, że inni również nie mieli okazji się nad tym zastanowić. Wojna wyzwala z ludzi demony, nawet z tych, którzy bardzo chcą pozostać prawi - każdy bohater zbudował swoją sławę na krwi poległych czarodziejów.
- Mam nadzieję, że we wszystkim jesteś taka uparta - stwierdził, zamierzając odejść od tego tematu - ciekaw był podjętych przez nią decyzji. Od ostatniego spotkania nie mieli okazji porozmawiać ze sobą dłużej w atmosferze szczerości, a on - pamiętał o jej postanowieniach. - Jak ci idzie? - Pamiętał swoje przygotowania do kursu - długie, trudne, mordercze; żmudne powtarzanie tych samych zaklęć, bóle usztywnionego nadgarstka i ćwiczenia sprawności ciała, które nie mogło nie dać z siebie wszystkiego na testach. Ale to wszystko - przyniosło efekty więcej niż zadowalające. Przez trudy przez gwiazd zwykli mawiać starsi.
Obserwował ruchy jej dłoni i śledził ruch jej różdżki, po chwili dołączając do niej własną - koordynując swoje działania z jej, zamierzając poskromić drzemiącą w tym miejscu złą moc, przezwyciężając anomalię. Dość już złego wyrządziła - tutaj i w każdym innym miejscu w kraju. Musieli tylko odnaleźć z nią więź, wedrzeć się do jej struktur: i rozerwać je białą magią na strzępy.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Tylko pokładając w sobie wiarę, mogli stawać ramię w ramię z wrogiem - potężnym, wiedzieli to przecież dobrze. Musieli mieć pewność. Każdy z nich z osobna i wszyscy razem. Zaufanie było drogą walutą, często lokowało się jej fundusze w osoby, które zwyczajnie na to nie zasługiwali. Ale teraz, w trakcie coraz mocniejszego zaostrzania konfliktu i znajdowania się w epicentrum sporu i walki o przyszłość, nie mogli sobie na to pozwolić. Była go pewna, tak jak pewna była wielu innych członków Zakonu. Była pewna, że może zwrócić się w jego kierunku z każdą wątpliwością i prośbą - choć słowa te nigdy nie zostały wypowiedziane na głos. Była pewna, że w momencie pojedynku, walki, zrobi wszystko, pozostając do końca. Ufała mu i cieszyła się, że powiedziała na głos.
Bała się, tego czemu dopiero miała stawić czoła - zarówno indywidualnie, jako jednostka, jak i tego, co czekało na nich za rogiem. Świadomość tego co się działo wokół nich była przytłaczająca. Bolał fakt, że tak niewielu ludzi było świadomych zagrożeniach. Bolało to, że tak wielu cierpiało choć nie powinno. Nie tak to powinno wyglądać. A Tonks? Czuła się bezsilna. Uparcie próbowała dokonać zmian, jednak uczucie powracało zaciskając jej dłonie w pięści, za każdym razem coraz mocniej. Czuła paznokcie wbijające się w wrażliwą skórę wnętrza dłoni. Słowa Brendana wyrwały ją z zamyślenia. Zerknęła w jego kierunku uważnie, biorąc wdech. Nadal nie czuła się dostatecznie przygotowana, choć większość a właściwie prawie cały czas spędzała samotnie w książkach, próbując dorzucić jeszcze trochę wiedzy, lub pojedynkując się z kimś lub też samotnie - rzucając raz za razem zaklęcia, nie patrząc na bolący nadgarstek. Walczyła też z sobą, pokonując niezmiennie własne słabości.
-Nauczyłam się nie topić i wsiadłam na konia. - wzruszyła lekko ramionami, nie uznając tego za wielkie osiągnięcie. Ledwie liznęła tych umiejętności nadal czując obawę zarówno przed końmi, jak i wodą. - Nie liczyłam przeczytanych ksiąg, ani ilości rzucanych zaklęć. - przyznała się spokojnie, wiedziała, że niezależnie jak wiele by ich przeczytała czy rzuciła, nadal nie będzie czuła się gotowa. - Ze sztuką kamuflażu raczej nie będzie problemu, gorzej chyba z samym ukrywaniem się. - wyliczała swobodnie, cicho, choć nie była pewna czy o to pyta, jednocześnie też pomógł jej jakoś zebrać trochę myśli.
Podjęła się jako pierwsza próby ukierunkowania magii. Czuła moment w którym Brendan dołączył, subtelnie, ale pewnie. Różdżka zadrżała pod jej palcami pod naporem magicznej energii ale nie cofnęła się. Zamierzała naprawić to miejsce, by nikt więcej tutaj nie cierpiał. I udało im się, wiedziała, że tak. Znała to uczucie. Moment w którym udało im się rozerwać anomalię białą magią. Opuściła różdżkę zadowolona.
- Chyb... - nie zdążyła skończyć bo jej kostki coś oplotło. Zerknęła w dół na ciemne, grube pędy zacieśniające swoje więzy. Szarpnęła raz nogą, bez powodzenia, pędy jedynie mocniej zacisnęły się wokół jej kostki. - Czy to...? - zapytała, szukając w myślach odpowiedzi. Wydawało jej się, że ją zna, że wie, jak poradzić sobie z podanym problem. Ale czy miała stuprocentową pewność.
29X2+33+25x1,5+61 = 189,5 udane!
+ rzut na zielarstwo
Bała się, tego czemu dopiero miała stawić czoła - zarówno indywidualnie, jako jednostka, jak i tego, co czekało na nich za rogiem. Świadomość tego co się działo wokół nich była przytłaczająca. Bolał fakt, że tak niewielu ludzi było świadomych zagrożeniach. Bolało to, że tak wielu cierpiało choć nie powinno. Nie tak to powinno wyglądać. A Tonks? Czuła się bezsilna. Uparcie próbowała dokonać zmian, jednak uczucie powracało zaciskając jej dłonie w pięści, za każdym razem coraz mocniej. Czuła paznokcie wbijające się w wrażliwą skórę wnętrza dłoni. Słowa Brendana wyrwały ją z zamyślenia. Zerknęła w jego kierunku uważnie, biorąc wdech. Nadal nie czuła się dostatecznie przygotowana, choć większość a właściwie prawie cały czas spędzała samotnie w książkach, próbując dorzucić jeszcze trochę wiedzy, lub pojedynkując się z kimś lub też samotnie - rzucając raz za razem zaklęcia, nie patrząc na bolący nadgarstek. Walczyła też z sobą, pokonując niezmiennie własne słabości.
-Nauczyłam się nie topić i wsiadłam na konia. - wzruszyła lekko ramionami, nie uznając tego za wielkie osiągnięcie. Ledwie liznęła tych umiejętności nadal czując obawę zarówno przed końmi, jak i wodą. - Nie liczyłam przeczytanych ksiąg, ani ilości rzucanych zaklęć. - przyznała się spokojnie, wiedziała, że niezależnie jak wiele by ich przeczytała czy rzuciła, nadal nie będzie czuła się gotowa. - Ze sztuką kamuflażu raczej nie będzie problemu, gorzej chyba z samym ukrywaniem się. - wyliczała swobodnie, cicho, choć nie była pewna czy o to pyta, jednocześnie też pomógł jej jakoś zebrać trochę myśli.
Podjęła się jako pierwsza próby ukierunkowania magii. Czuła moment w którym Brendan dołączył, subtelnie, ale pewnie. Różdżka zadrżała pod jej palcami pod naporem magicznej energii ale nie cofnęła się. Zamierzała naprawić to miejsce, by nikt więcej tutaj nie cierpiał. I udało im się, wiedziała, że tak. Znała to uczucie. Moment w którym udało im się rozerwać anomalię białą magią. Opuściła różdżkę zadowolona.
- Chyb... - nie zdążyła skończyć bo jej kostki coś oplotło. Zerknęła w dół na ciemne, grube pędy zacieśniające swoje więzy. Szarpnęła raz nogą, bez powodzenia, pędy jedynie mocniej zacisnęły się wokół jej kostki. - Czy to...? - zapytała, szukając w myślach odpowiedzi. Wydawało jej się, że ją zna, że wie, jak poradzić sobie z podanym problem. Ale czy miała stuprocentową pewność.
29X2+33+25x1,5+61 = 189,5 udane!
+ rzut na zielarstwo
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 6
'k100' : 6
Malinowy las
Szybka odpowiedź