Magiczna Oranżeria
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Magiczna Oranżeria
Znajdująca się nieopodal Ogrodów Królewskich oranżeria zasłynęła przede wszystkim w czarodziejskim świecie, stając się symbolem wielkiej, nieszczęśliwej miłości. To wszystko za sprawą ostatniego dzieła magopisarza, który w swojej ostatniej powieści uczynił z niej ostatnie miejsce spotkania dwójki kochanków. Głośna historia szanowanego szlachcica i nieczystokrwistej czarownicy (która doczekała się tak samo wielu romantycznych zwolenników jak i kontrowersji w świecie arystokratów) bezlitośnie kojarzona jest z tym miejscem. Mówi się, że niezwykła aura oranżerii pozytywnie wpływa na spotkania zakochanych, stąd jeszcze do niedawna była stale oblegana.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 19.08.18 20:49, w całości zmieniany 1 raz
W pewien sposób coś ich łączyło.
Nie tylko Brendan Weasley wyłamywał się ze schematu typowe szlachcica, choć z całą pewnością sposób zupełnie inny, niż Daphne. On zdawał się gardzić każdym bez wyjątku, jeśli tylko szczycił się własnym pochodzeniem. Alchemiczka podejrzewała nawet, że ród Weasley zdecyduje o wydziedziczeniu go, choć ze złośliwą uciechą, zaraz w myśli dodawała, że wykreślenie z drzewa genealogicznego Weasleyów to w zasadzie zaszczyt, a nie hańba.
Daphne w przeciwieństwie do niego gardziła jedynie pewną grupą spośród szlachty, oczywiście pomijając arystokratów, którzy szczycili, bądź nie wstydzili się swojej sympatii do mugoli. Do grona tego należały wszystkie głupie gęsi, których celem życiowym było jedynie wydanie się z mąż i oddanie własnego łona w posiadanie ślubnego, by mu służyło do wydawania na świat kolejnego potomstwa. Większość nie miała większych ambicji i potrafiła trajkotać głównie o jednym. O sukniach ślubnych, kompozycjach kwiatowych, wystroju sali balowej na przyjęcie weselne, o kształcie pierścionka i rodzaju klejnotu w nim. Tylko tego pragnęły, bo tak im wpojono. Tego od nich wymagano: by były posłuszne, nie musiały być mądre.
Nigdy nie chciała takiego życia i robiła wszystko, by uniknąć podobnego zniewolenia, nawet za cenę gorszej reputacji, do której nie przywiązywała większej wagi. Ceniła swoją krew, tytuł lady i pozycję społeczną, lecz była świadoma, że w jej życiu pojawiły się dużo istotniejsze elementy.
Alchemia. Departament Tajemnic. Tom Riddle.
-Przyszłam popatrzeć jak kolejna, niewinna istota pada ofiarą niezdrowych poglądów swoich rodziców – odparła bez wahana, nie odwracając od niego spojrzenia – A także złożyć życzenia małej jubilatce. A może po postu tak lubię przyjęcia?
Wzruszyła ramionami, unosząc kącik ust w uśmiechu. Nie udało mu się jej urazić, gdyż dokładne tego się po nim spodziewała. – Sądzę, że takie niebezpieczeństwo z pana strony mi nie grozi, lordzie Weasley, prawda? Jest pan wszak gentlemanem, to raz. A dwa… słyszałam, że pana rodzina rozdała cały majątek. Jakież to przykre.
Głos Daphne nie był już nasączony słodyczą, stał się zimniejszy, lecz nie mniej jadowity. Sama nie wiedziała dlaczego do niego podeszła: jeśli na salonach pojawi się plotka, że nie dość, że stara panna, to jeszcze z Weasleyem przystaje na przyjęciach, to zarówno matka, jak i ojciec oszaleją. A potem zamkną ją w lochu, by nabrała nieco rozumu. Daphne jednak odnajdywała w tej rozmowie pewną niewyjaśnioną rozrywkę, którą ostrzegała w niezadowolonej twarzy Brendana. Skoro już musiała tu przebywać, uczyni swój dzień lepszym, jeśli dla Weasleya uczyni go gorszym.
-Nie lękam się, po prostu gardzę skromnością. Najczęściej jest fałszywa. Czy nie ceni pan prawdy?
W jej kryształowym kieliszku pojawił się poncz, choć wcale nie miała ochoty go pić. Przez kilka uderzeń serca walczyła z usilną ochotę wylania zawartości szkła na parszywą twarz Weasleya. Było to naprawdę t r u d n e do przezwyciężenia, drgnęła jej nawet dłoń, jednakże…
-Być może poszedł poprosić o utwór specjalnie dla mnie. Skąd te pesymistyczne podejrzenia, panie Weasley? Niech pan nie przenosi własnych, negatywnych doświadczeń na innych, to dość niegrzeczne. Jestem jednak pewna, że znajdzie się panna, której pana towarzystwo będzie wyłącznie radować. Kiedyś.
Oddała mu chochlę po chwil wahania. Poncz jednak wciąż znajdował się w kieliszku.
Nie tylko Brendan Weasley wyłamywał się ze schematu typowe szlachcica, choć z całą pewnością sposób zupełnie inny, niż Daphne. On zdawał się gardzić każdym bez wyjątku, jeśli tylko szczycił się własnym pochodzeniem. Alchemiczka podejrzewała nawet, że ród Weasley zdecyduje o wydziedziczeniu go, choć ze złośliwą uciechą, zaraz w myśli dodawała, że wykreślenie z drzewa genealogicznego Weasleyów to w zasadzie zaszczyt, a nie hańba.
Daphne w przeciwieństwie do niego gardziła jedynie pewną grupą spośród szlachty, oczywiście pomijając arystokratów, którzy szczycili, bądź nie wstydzili się swojej sympatii do mugoli. Do grona tego należały wszystkie głupie gęsi, których celem życiowym było jedynie wydanie się z mąż i oddanie własnego łona w posiadanie ślubnego, by mu służyło do wydawania na świat kolejnego potomstwa. Większość nie miała większych ambicji i potrafiła trajkotać głównie o jednym. O sukniach ślubnych, kompozycjach kwiatowych, wystroju sali balowej na przyjęcie weselne, o kształcie pierścionka i rodzaju klejnotu w nim. Tylko tego pragnęły, bo tak im wpojono. Tego od nich wymagano: by były posłuszne, nie musiały być mądre.
Nigdy nie chciała takiego życia i robiła wszystko, by uniknąć podobnego zniewolenia, nawet za cenę gorszej reputacji, do której nie przywiązywała większej wagi. Ceniła swoją krew, tytuł lady i pozycję społeczną, lecz była świadoma, że w jej życiu pojawiły się dużo istotniejsze elementy.
Alchemia. Departament Tajemnic. Tom Riddle.
-Przyszłam popatrzeć jak kolejna, niewinna istota pada ofiarą niezdrowych poglądów swoich rodziców – odparła bez wahana, nie odwracając od niego spojrzenia – A także złożyć życzenia małej jubilatce. A może po postu tak lubię przyjęcia?
Wzruszyła ramionami, unosząc kącik ust w uśmiechu. Nie udało mu się jej urazić, gdyż dokładne tego się po nim spodziewała. – Sądzę, że takie niebezpieczeństwo z pana strony mi nie grozi, lordzie Weasley, prawda? Jest pan wszak gentlemanem, to raz. A dwa… słyszałam, że pana rodzina rozdała cały majątek. Jakież to przykre.
Głos Daphne nie był już nasączony słodyczą, stał się zimniejszy, lecz nie mniej jadowity. Sama nie wiedziała dlaczego do niego podeszła: jeśli na salonach pojawi się plotka, że nie dość, że stara panna, to jeszcze z Weasleyem przystaje na przyjęciach, to zarówno matka, jak i ojciec oszaleją. A potem zamkną ją w lochu, by nabrała nieco rozumu. Daphne jednak odnajdywała w tej rozmowie pewną niewyjaśnioną rozrywkę, którą ostrzegała w niezadowolonej twarzy Brendana. Skoro już musiała tu przebywać, uczyni swój dzień lepszym, jeśli dla Weasleya uczyni go gorszym.
-Nie lękam się, po prostu gardzę skromnością. Najczęściej jest fałszywa. Czy nie ceni pan prawdy?
W jej kryształowym kieliszku pojawił się poncz, choć wcale nie miała ochoty go pić. Przez kilka uderzeń serca walczyła z usilną ochotę wylania zawartości szkła na parszywą twarz Weasleya. Było to naprawdę t r u d n e do przezwyciężenia, drgnęła jej nawet dłoń, jednakże…
-Być może poszedł poprosić o utwór specjalnie dla mnie. Skąd te pesymistyczne podejrzenia, panie Weasley? Niech pan nie przenosi własnych, negatywnych doświadczeń na innych, to dość niegrzeczne. Jestem jednak pewna, że znajdzie się panna, której pana towarzystwo będzie wyłącznie radować. Kiedyś.
Oddała mu chochlę po chwil wahania. Poncz jednak wciąż znajdował się w kieliszku.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W jednym się z pewnością zgadzali - też miał arystokratki skupione na wydawaniu się za pieniądze za głupie gęsi. Kariera Daphne była imponująca, choć marnowała się w blichtrze szlacheckiego świata, w którym arystokraci jak głupie konie z klapkami na oczach nie byli w stanie docenić potęgi kobiecego intelektu. Tym bardziej dziwił się, że mimo to się przed nimi płaszczyła: bo nie potrafił inaczej nazwać uczestnictwa w tej salonowej grze; tańczenia w rytm wyuczonej tresury savoir vivru, krycie się za wachlarzem kłamstw i niedomówień, przestrzeganie niedopowiedzianych zasad socjety, która sama siebie uważa za najwyższą, nie przejmując się zanadto tym, że w istocie mało kto to zdanie podziela.
- Zły adres - stwierdził równie szybko, również bez zawahania; mała lady Longbottom miała szansę wyrosnąć na naprawdę zdumiewającą damę - już była zresztą bardzo rezolutna. Wierzył, że rodzina wpoi jej najlepsze wartości, te, na których wychowana była jego matka - i choć rodzinny rygor, sztywne wychowanie i suknie z krynoliną uważał za przesadę, to wierzył w honor i odwagę Longbottomów. I wiedział, że jej nie skrzywdzą. - Ciągnie pannę do dziecięcych przyjęć - właściwie tylko sparafrazował jej słowa - w pewnym wieku to ponoć naturalne - przyznał ze zrozumieniem; nie podobał mu się sposób, w jakim wyrażała się o gospodarzach - i nie miał zamiar pozostawić jej tego dłużnego. Pokręcił głową, bez wątpienia miała rację - w tym względzie niczego z jego strony nie musiała się obawiać.
- W żadnym razie - Skromność, przeciwstawna arogancji, była ważną cechą. Arogancja pozostawała domeną głupców. Nie miał zamiaru próbować jej znikąd spychać, jeśli jej ego urośnie jeszcze o gram - spadnie sama. - Panno Rowle - skinął płytko głową, w podziękowaniu za zbędny komplement. - Owszem - przytaknął również na jej dalsze słowa, bez cienia zakłopotania. Brak klejnotów, diamentów, jedzenie z normalnych talerzy, a nie ze złotej zastawy, nie było w żadnym razie czymś, co spędzał mu sen z powiek. Pieniądze trafiły do tych, którzy potrzebowali ich bardziej. - Niepotrzebnie jest pannie przykro - wyjaśnił nieco karcącym tonem, zupełnie jakby mówił do kursantki, która nie pojmuje poleceń. - Jesteśmy z tego bardzo dumni. - I tego faktu nie zmienią żadne uszczypliwości; gardził każdą błyskotką wysadzaną drogimi klejnotami, jakie zdobiły piękne łabędzie szyje arystokratek, smukłe przeguby ich dłoni i jedwabiście lśniące włosy. - Wierzymy, że pozostali prędzej czy później pójdą w nasze ślady. - To były tylko ozdoby - a komuś mogły dać nowe życie, po wojnie potrzebujących było wielu. Trzymać je w nikomu niepotrzebnym skarbcu było potworną obrzydliwością. Nie zmieniało to faktu, że rozmowa z Daphne nie sprawiała mu przyjemności - w przeciwieństwie do niej nie odnajdywał we wzajemnych uszczypliwościach żadnej radości.
Tym razem jednak trafiła w punkt.
- Dziwię się, że panna tak lekko wymawia słowo prawda. Sądziłem, że na najczystszych salonach uchodzi raczej za słowo niecenzuralne, a przynajmniej bardzo niewygodne. - Od prawdy czasem wzbraniał się każdy, czasem nawet on, ale gęstość fałszu skrywającego lica czarodziejów rzekomo błękitnej krwi był już zatrważający. Nie mówili prawdy prawie nigdy. - Jestem jednak w stanie przyjąć tezę, że panny najbliższe otoczenie w istocie ponad fałszywą skromność innej nie wynosi. - Przekonani o swojej wyższości, Brendan nie dostrzegał, jak bardzo był do nich podobny - choć na całkowicie przeciwnym biegunie. Pogardę dla tej cechy - przemilczał; wierzył, że jeśli życie nie zdołało jeszcze zweryfikować jej poglądów, to jemu tym bardziej się to nie uda.
- Skąd pomysł, że moje podejrzenia są pesymistyczne, panno Rowle? - Nie umiał kłamać i nawet nie próbował, jego intencje były oczywiste - ale wypowiadane słowa im przeczyły w sposób równie oczywisty. - Lękam się, że może to nie ja przenoszę swoje doświadczenia na inne - dodał po chwili namysłu. - Dziękuję - odparł krótko na jej ostatnie słowa; ostatnie - jedyne zarazem - swaty, w których zgodził się uczestniczyć wewnątrz socjety, pewnie nie obiły jej się o uszy - nadobna dama po najdalej kwadransie uciekła ze spotkania z Brendanem. Odchrząknął, przejmując chochlę; odkąd podeszła do stołu jedynie myrdała łychą wewnątrz ponczu - jego prośba była ofertą pomocy, dżentelmeńskim zrywem chęci napełnienia pustego - jak sądził - kieliszka. - Sądziłem, że przymierzała się panna do degustacji ponczu - rzekł więc na głos, wyciągając dłoń po naczynie.
- Zły adres - stwierdził równie szybko, również bez zawahania; mała lady Longbottom miała szansę wyrosnąć na naprawdę zdumiewającą damę - już była zresztą bardzo rezolutna. Wierzył, że rodzina wpoi jej najlepsze wartości, te, na których wychowana była jego matka - i choć rodzinny rygor, sztywne wychowanie i suknie z krynoliną uważał za przesadę, to wierzył w honor i odwagę Longbottomów. I wiedział, że jej nie skrzywdzą. - Ciągnie pannę do dziecięcych przyjęć - właściwie tylko sparafrazował jej słowa - w pewnym wieku to ponoć naturalne - przyznał ze zrozumieniem; nie podobał mu się sposób, w jakim wyrażała się o gospodarzach - i nie miał zamiar pozostawić jej tego dłużnego. Pokręcił głową, bez wątpienia miała rację - w tym względzie niczego z jego strony nie musiała się obawiać.
- W żadnym razie - Skromność, przeciwstawna arogancji, była ważną cechą. Arogancja pozostawała domeną głupców. Nie miał zamiaru próbować jej znikąd spychać, jeśli jej ego urośnie jeszcze o gram - spadnie sama. - Panno Rowle - skinął płytko głową, w podziękowaniu za zbędny komplement. - Owszem - przytaknął również na jej dalsze słowa, bez cienia zakłopotania. Brak klejnotów, diamentów, jedzenie z normalnych talerzy, a nie ze złotej zastawy, nie było w żadnym razie czymś, co spędzał mu sen z powiek. Pieniądze trafiły do tych, którzy potrzebowali ich bardziej. - Niepotrzebnie jest pannie przykro - wyjaśnił nieco karcącym tonem, zupełnie jakby mówił do kursantki, która nie pojmuje poleceń. - Jesteśmy z tego bardzo dumni. - I tego faktu nie zmienią żadne uszczypliwości; gardził każdą błyskotką wysadzaną drogimi klejnotami, jakie zdobiły piękne łabędzie szyje arystokratek, smukłe przeguby ich dłoni i jedwabiście lśniące włosy. - Wierzymy, że pozostali prędzej czy później pójdą w nasze ślady. - To były tylko ozdoby - a komuś mogły dać nowe życie, po wojnie potrzebujących było wielu. Trzymać je w nikomu niepotrzebnym skarbcu było potworną obrzydliwością. Nie zmieniało to faktu, że rozmowa z Daphne nie sprawiała mu przyjemności - w przeciwieństwie do niej nie odnajdywał we wzajemnych uszczypliwościach żadnej radości.
Tym razem jednak trafiła w punkt.
- Dziwię się, że panna tak lekko wymawia słowo prawda. Sądziłem, że na najczystszych salonach uchodzi raczej za słowo niecenzuralne, a przynajmniej bardzo niewygodne. - Od prawdy czasem wzbraniał się każdy, czasem nawet on, ale gęstość fałszu skrywającego lica czarodziejów rzekomo błękitnej krwi był już zatrważający. Nie mówili prawdy prawie nigdy. - Jestem jednak w stanie przyjąć tezę, że panny najbliższe otoczenie w istocie ponad fałszywą skromność innej nie wynosi. - Przekonani o swojej wyższości, Brendan nie dostrzegał, jak bardzo był do nich podobny - choć na całkowicie przeciwnym biegunie. Pogardę dla tej cechy - przemilczał; wierzył, że jeśli życie nie zdołało jeszcze zweryfikować jej poglądów, to jemu tym bardziej się to nie uda.
- Skąd pomysł, że moje podejrzenia są pesymistyczne, panno Rowle? - Nie umiał kłamać i nawet nie próbował, jego intencje były oczywiste - ale wypowiadane słowa im przeczyły w sposób równie oczywisty. - Lękam się, że może to nie ja przenoszę swoje doświadczenia na inne - dodał po chwili namysłu. - Dziękuję - odparł krótko na jej ostatnie słowa; ostatnie - jedyne zarazem - swaty, w których zgodził się uczestniczyć wewnątrz socjety, pewnie nie obiły jej się o uszy - nadobna dama po najdalej kwadransie uciekła ze spotkania z Brendanem. Odchrząknął, przejmując chochlę; odkąd podeszła do stołu jedynie myrdała łychą wewnątrz ponczu - jego prośba była ofertą pomocy, dżentelmeńskim zrywem chęci napełnienia pustego - jak sądził - kieliszka. - Sądziłem, że przymierzała się panna do degustacji ponczu - rzekł więc na głos, wyciągając dłoń po naczynie.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Długo nad tym kiedyś myślała. Zwłaszcza wtedy, kiedy opublikowała swą pracę naukową o wpływie faz księżyca na warzenie eliksirów, zyskała nagrodę i uznanie Brytyjskiego Towarzystwa Alchemików, a z ust rodziców nie padło nawet słowo gratulacji. Ojciec i matka milczeli, udając, że to tak naprawdę wcale się nie wydarzyło. Kuzyni Magnus i Abraxas nie ustawali w pytaniach, kiedy w końcu wyjdzie za mąż, zamiast zajmować się głupotami, które nie przystoją szlachciance o jej nazwisku. Zaciskali usta w wąską kreskę, jakby nią gardzili, a Daphne w głębi ducha dostawała szału. Miała wówczas ochotę rozerwać ich wszystkich na strzępy i uciec z Beeston, rozpocząć własne niezależne życie. Zarabiała wszak na tyle, by móc utrzymać się sama i była dość silna, wystarczająco niezależna, by poradzić sobie w pojedynkę.
Być może wówczas by ją wydziedziczono.
Straciłaby możliwość posługiwania się nazwiskiem Rowle, tytuł lady, wstęp na salony i możliwość odpowiedniego zamążpójścia, a także rodzinny majątek. Rodzina udawałaby, że Daphne nigdy nie istniała, a jej imię byłoby słowem zakazanym.
Zbyt była jednak przywiązana do swego nazwiska. Do pozycji społecznej, dzięki której stała o wiele wyżej, niźli inni czarodzieje. Do pieniędzy, których nigdy jej nie żałowano i mogła pozwolić sobie na wielomiesięczny pobyt w Paryżu, zakup cennych ingrediencji i prace naukowe. Paradoksalnie za mocno ceniła własny ród – była dumna z tego, że jest Rowlem. Była dumna, że w jej żyłach płynie szlachetna krew; Daphne bowiem wierzyła, że ta krew wiąże się ze starą, potężną magią.
Alchemiczka była czarownicą wyniosłą i zepsutą, więc nie byłaby zdolna do życia z dala od szlacheckiego świata, choć on patrzył na nią nieprzychylnym spojrzeniem.
Ciągnie pannę do dziecięcych przyjęć, w pewnym wieku to ponoć naturalne.
Lady Rowle zacisnęła usta w wąską kreskę i nie odpowiedziała na tę uwagę. Nie lubiła rozmawiać o wieku. Nie przyznawała się głośno ile tak naprawdę ma lat, choć była świadoma, że Weasley na pewno to wie – oboje byli wszak w Hogwarcie i najpewniej kojarzył, że była trzy roczniki wyżej od niego. Przed dwoma pełniami księżyca skończyła więc dwadzieścia osiem lat – w przypadku niezamężnych panien wiek ten w oczach szlachty zdawał się podwajać. Albo nawet potrajać.
-Prawdę mówiąc nie widzę tu żadnych powodów do dumy – odparła z udawaną troską, marszcząc przy tym brwi jakby naprawdę zmartwiła ją ta wiadomość –Czas pokazał, że inne rodziny zbyt mocno szanują tradycję i swoją historię, by to uczynić. To chyba dobre cechy, czyż nie?
Zabawne, że mówiła to ona – czarownica, która stawała na przekór tradycjom swej rodziny i szlachty. Jeśli szanowałaby tak mocno tradycję, jak sugerowała, od przeszło dekady byłaby mężatką. Ba! Najpewniej poślubiłaby swego bliskiego kuzyna i powiła mu dzieci.
Dłoń miała jednak wciąż gołą.
-Myli się pan, lordzie Weasley. Nie mogę pana jednak za to winić. Z tego co mi wiadomo nie pojawia się na nich pan – być może dlatego, że w życiu nikt Weasleya by na nie nie zaprosił – A nawet jeśli miał pan to szczęście, to wątpię by potrafił pan dostrzec tę prawdę. Miłość do szlamu potrafi skutecznie zaślepić – z twarzy Daphne zniknął zatroskany wyraz –Wszystko w co można uwierzyć, odzwierciedla pewną prawdę. Prawd jest więc wiele, nie słyszał pan o tym?
Mówiła znacznie ciszej, lustrując go zimnym spojrzeniem. Nie miała żadnych oporów, by głosić podobne tezy – jej rodzina słynęła wszak z otwartego wyrażania swej wrogości wobec szlamu. Ostatnie działania ministerstwa zaś sprzyjały nastrojom antymugolskim.
-Och, przymierzałam, jednakże na pewno pan wie, lordzie Weasley, że czarownice w tak podeszłym wieku jak ja mają czasami problemy z pamięcią – czasami najlepszą obroną był dystans do siebie, a Daphne była zdeterminowana, by udowodnić, że żadne uwagi o wieku nie dotykają jej choćby w najmniejszym stopniu –Będę wdzięczna – wyrzekła, podsuwając mu swój kieliszek.
Już rozchylała usta, by wygłosić kolejną kąśliwą uwagę na temat doświadczeń Weasleya, gdy usłyszała za swoimi plecami skrzeczący głos.
-Brendanie! – nieśpiesznym, chwiejnym krokiem podeszła do nich staruszka. Elegancka, z tiarą w gwiazdy na głowie i z serdecznym uśmiechem na bladych ustach. Zbliżyła się do Brendana, rzucając nieśpieszne spojrzenie na alchemiczkę.
Z tego co Daphne wiedziała, była to praciotka małej jubilatki, więc i najpewniej krewna Weasleya po kądzieli.
-Brendanie, walc się zaczyna, a Ty stoisz jak kołek! – sapnęła staruszka, zaciskając palce na przedramieniu aurora i potrząsając nim lekko. Jej wielkie, dobre oczy patrzyły na niego z rosnącym zdziwieniem –No nie stój tak, poprośże damę do tańca! Uczyń mi tę ostatnią przyjemność w życiu… Sama nie mogę już tańczyć... - staruszka miała widocznie chore nogi.
Alchemiczkę tak pochłonął ten pojedynek słowny, że w istocie nie zwróciła uwagi na muzykę, która grała za ich plecami, a tym bardziej nie pomyślałaby, by zatańczyć z Weasleyem (na Merlina, co powiedziałaby jej rodzina), jednakże… Ujrzeć udrękę w jego oczach byłoby dlań rozkoszą, a cioteczka Longbottom najpewniej nie wiedziała kim tak naprawdę jest Daphne i z jakiego rodu się wywodzi.
-Z chęcią zatańczę, lordzie Weasley – odparowała, posyłając staruszce swój wyuczony uśmiech.
Być może wówczas by ją wydziedziczono.
Straciłaby możliwość posługiwania się nazwiskiem Rowle, tytuł lady, wstęp na salony i możliwość odpowiedniego zamążpójścia, a także rodzinny majątek. Rodzina udawałaby, że Daphne nigdy nie istniała, a jej imię byłoby słowem zakazanym.
Zbyt była jednak przywiązana do swego nazwiska. Do pozycji społecznej, dzięki której stała o wiele wyżej, niźli inni czarodzieje. Do pieniędzy, których nigdy jej nie żałowano i mogła pozwolić sobie na wielomiesięczny pobyt w Paryżu, zakup cennych ingrediencji i prace naukowe. Paradoksalnie za mocno ceniła własny ród – była dumna z tego, że jest Rowlem. Była dumna, że w jej żyłach płynie szlachetna krew; Daphne bowiem wierzyła, że ta krew wiąże się ze starą, potężną magią.
Alchemiczka była czarownicą wyniosłą i zepsutą, więc nie byłaby zdolna do życia z dala od szlacheckiego świata, choć on patrzył na nią nieprzychylnym spojrzeniem.
Ciągnie pannę do dziecięcych przyjęć, w pewnym wieku to ponoć naturalne.
Lady Rowle zacisnęła usta w wąską kreskę i nie odpowiedziała na tę uwagę. Nie lubiła rozmawiać o wieku. Nie przyznawała się głośno ile tak naprawdę ma lat, choć była świadoma, że Weasley na pewno to wie – oboje byli wszak w Hogwarcie i najpewniej kojarzył, że była trzy roczniki wyżej od niego. Przed dwoma pełniami księżyca skończyła więc dwadzieścia osiem lat – w przypadku niezamężnych panien wiek ten w oczach szlachty zdawał się podwajać. Albo nawet potrajać.
-Prawdę mówiąc nie widzę tu żadnych powodów do dumy – odparła z udawaną troską, marszcząc przy tym brwi jakby naprawdę zmartwiła ją ta wiadomość –Czas pokazał, że inne rodziny zbyt mocno szanują tradycję i swoją historię, by to uczynić. To chyba dobre cechy, czyż nie?
Zabawne, że mówiła to ona – czarownica, która stawała na przekór tradycjom swej rodziny i szlachty. Jeśli szanowałaby tak mocno tradycję, jak sugerowała, od przeszło dekady byłaby mężatką. Ba! Najpewniej poślubiłaby swego bliskiego kuzyna i powiła mu dzieci.
Dłoń miała jednak wciąż gołą.
-Myli się pan, lordzie Weasley. Nie mogę pana jednak za to winić. Z tego co mi wiadomo nie pojawia się na nich pan – być może dlatego, że w życiu nikt Weasleya by na nie nie zaprosił – A nawet jeśli miał pan to szczęście, to wątpię by potrafił pan dostrzec tę prawdę. Miłość do szlamu potrafi skutecznie zaślepić – z twarzy Daphne zniknął zatroskany wyraz –Wszystko w co można uwierzyć, odzwierciedla pewną prawdę. Prawd jest więc wiele, nie słyszał pan o tym?
Mówiła znacznie ciszej, lustrując go zimnym spojrzeniem. Nie miała żadnych oporów, by głosić podobne tezy – jej rodzina słynęła wszak z otwartego wyrażania swej wrogości wobec szlamu. Ostatnie działania ministerstwa zaś sprzyjały nastrojom antymugolskim.
-Och, przymierzałam, jednakże na pewno pan wie, lordzie Weasley, że czarownice w tak podeszłym wieku jak ja mają czasami problemy z pamięcią – czasami najlepszą obroną był dystans do siebie, a Daphne była zdeterminowana, by udowodnić, że żadne uwagi o wieku nie dotykają jej choćby w najmniejszym stopniu –Będę wdzięczna – wyrzekła, podsuwając mu swój kieliszek.
Już rozchylała usta, by wygłosić kolejną kąśliwą uwagę na temat doświadczeń Weasleya, gdy usłyszała za swoimi plecami skrzeczący głos.
-Brendanie! – nieśpiesznym, chwiejnym krokiem podeszła do nich staruszka. Elegancka, z tiarą w gwiazdy na głowie i z serdecznym uśmiechem na bladych ustach. Zbliżyła się do Brendana, rzucając nieśpieszne spojrzenie na alchemiczkę.
Z tego co Daphne wiedziała, była to praciotka małej jubilatki, więc i najpewniej krewna Weasleya po kądzieli.
-Brendanie, walc się zaczyna, a Ty stoisz jak kołek! – sapnęła staruszka, zaciskając palce na przedramieniu aurora i potrząsając nim lekko. Jej wielkie, dobre oczy patrzyły na niego z rosnącym zdziwieniem –No nie stój tak, poprośże damę do tańca! Uczyń mi tę ostatnią przyjemność w życiu… Sama nie mogę już tańczyć... - staruszka miała widocznie chore nogi.
Alchemiczkę tak pochłonął ten pojedynek słowny, że w istocie nie zwróciła uwagi na muzykę, która grała za ich plecami, a tym bardziej nie pomyślałaby, by zatańczyć z Weasleyem (na Merlina, co powiedziałaby jej rodzina), jednakże… Ujrzeć udrękę w jego oczach byłoby dlań rozkoszą, a cioteczka Longbottom najpewniej nie wiedziała kim tak naprawdę jest Daphne i z jakiego rodu się wywodzi.
-Z chęcią zatańczę, lordzie Weasley – odparowała, posyłając staruszce swój wyuczony uśmiech.
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zadziwiało go jego własne opanowanie. Nie spodziewał się po lady Rowle innej reakcji, była tak samo zepsuta, plugawa i głupia jak cała reszta jej rodziny i cała reszta arystokratycznego stada; właśnie z tego powodu omijał podobne przyjęcia, a zwłaszcza podobne towarzystwo: nie miał najmniejszej ochoty z nią rozmawiać. Zwykle omijał szerokim łukiem istoty jej pokroju - chyba, że znajdywał okazję bacznie spojrzeć im na ręce: nie był głupi, dobrze wiedział, że większość z nich kombinowała ze sprawami co najmniej nielegalnymi - w tym momencie uniknięcie Daphne wydawało się jednak niemożliwe. Westchnął, trudno było zobaczyć cokolwiek poza czubkiem własnego nosa, będąc całkowicie ślepym.
- Tradycję - powtórzył za nią z kpiną - historię - zabawna wyliczanka, zastanawiał się, czy oni właściwie zdawali sobie sprawę z tego, co to wszystko oznaczało. Czym była szlachetność, chociażby, albo jak naprawdę wyglądała ich krwawa historia - nie ta wypisywana przez przychylnych im pismaków, a ta prawdziwa. Nie wierzył w czystą krew arystokratów, minęło zbyt wiele lat, by dało się ją faktycznie stwierdzić. Każdy miał wśród przodków mugoli - i nie było w tym niczego złego. - Ma panna na myśli bale przepełnione fałszem skapującym z jadowitych żmijowych ust - bardziej stwierdził niż zapytał - złoto brzęczące zamiast śmiechu w zbyt pustych komnatach, córki szarpane siłą przed ołtarze i sprzedawane jak kury na targu, chów wsobny, jak u psów, będący z pewnością przyczyną wielu wykańczających chorób i przykre roztapianie się we wzajemnym samozachwycie, którego nie podziela nikt prócz samych zainteresowanych? Panna wybaczy - choć to wybaczenie do szczęścia potrzebne mu nie było - dla mnie ci ludzie są głupcami. - Szanował tradycję i był dumny z historii swojej rodziny, znacznie zresztą starszej od historii Rowle'ów. Ale jego przodkowie nie byliby dumni, gdyby bardziej skupiał się na utrzymaniu tytułu aniżeli czystym sumieniu. Szlachetne mogło być serce, nie krew. Osiągnięć nikt z krwią jeszcze nigdy nie wyssał; Brendan wierzył, że każdy powinien sam zapracować na swój szacunek - toteż nigdy nie domagał się go z uwagi na swój równie śmieszny co bezwartościowy tytuł. Pokręcił przecząco głową, miała rację, nie pojawiał się - choć zaproszenia dostawał. Miał błękitną krew, która pozostawała na wagę złota; coraz rzadszą przy wszechobecnej zdradzie szlacheckich potomków. I miał tę swoją błękitną krew głęboko tam, gdzie słońce nie dochodziło.
- Zaskakujące - stwierdził ponuro, wypuszczając z rąk chochlę; zrezygnował z grzeczności - że panna z tak dobrego domu używa tak ordynarnego i prostackiego słownictwa - słowo szlama działało na niego jak płachta na byka, a im dłużej patrzył na to, w którą stronę zmierza świat, tym silniejsze były jego poglądy. - Ktoś skłonny byłby pomyśleć, że dzieci Rowle'ów chowają się na salonach, nie w chlewie. Niezwykła pomyłka - Ukłonił się grzecznie, przepraszająco; i on padł ofiarą tego poznawczego błędu.
- Kala panna tę uroczystość swoją obecnością. Żywię nadzieję, że ktoś to dostrzeże i pannę stąd wyprosi. - Ściszył głos, zimny jak lód, nie chciał niszczyć tej uroczystości ani wywoływać niepotrzebnego skandalu - nie z uwagi na siebie, a na małą lady, która podobnych animozji nie mogła jeszcze rozumieć - to niesamowite, jak mocno dzieci broniły się przed upchnięciem w schematy uprzedzeń. Dla niej ta nienawiść jeszcze nie istniała - i niech tak zostanie jak najdłużej. - Nie, nie słyszałem - dodał jeszcze. - Prawda jest jedna, panno Rowle, kilka prawd to kłamstwo. Ale domyślam się, że pośród innych świń to rozróżnienie nie jest łatwe do pojęcia. - Z westchnieniem dostrzegł jej kieliszek, lecz teraz - nie kiwnął już nawet palcem, ignorując jej gest, nie trzymał już w dłoni chochli. - Demencja to okrutna przypadłość - zgodził się z nią bez zająknięcia. - Nie mogę wyobrazić sobie większej tragedii, niż utrata jasności umysłu. Muszę wyrazić swoje najszczersze kondolencje. - Obejrzał się przez ramię, słysząc głos ciotki Matihldy, ukłonił się przed nią grzecznie, usłużnie odsuwając się od stołu - w pierwszym odruchu sądząc, że i ona chce zakosztować niezwykłych przystawek. Jej intencje okazały się jednak znacznie bardziej złowieszcze.
- Dziękuję, ciociu - odparł ze zdecydowaniem. - Ja nie tańczę. - Daphne zdążyła wtrącić swoją uwagę przed nim, odpowiadając więc, spojrzał wprost na nią; nie sądził, by mężczyźni często odmawiali jej tańca. - Ale z przyjemnością dotrzymam ci towarzystwa. - Mówił już do ciotki. Był Weasleyem: nie musiał przejmować się konwenansami, bo mimo błękitnej krwi wcale nie był nimi skuty. Nikt nie będzie miał mu za złe tego, że kpi z etykiety; co najwyżej Longbottomowie następnym razem nieco uważniej przestudiują listę gości - nie zależało mu na tym, mógł złożyć dziewczynce życzenia w bardziej kameralnej atmosferze. Wybrał swoją ścieżkę - i w przeciwieństwie do Daphne był wolny.
- Tradycję - powtórzył za nią z kpiną - historię - zabawna wyliczanka, zastanawiał się, czy oni właściwie zdawali sobie sprawę z tego, co to wszystko oznaczało. Czym była szlachetność, chociażby, albo jak naprawdę wyglądała ich krwawa historia - nie ta wypisywana przez przychylnych im pismaków, a ta prawdziwa. Nie wierzył w czystą krew arystokratów, minęło zbyt wiele lat, by dało się ją faktycznie stwierdzić. Każdy miał wśród przodków mugoli - i nie było w tym niczego złego. - Ma panna na myśli bale przepełnione fałszem skapującym z jadowitych żmijowych ust - bardziej stwierdził niż zapytał - złoto brzęczące zamiast śmiechu w zbyt pustych komnatach, córki szarpane siłą przed ołtarze i sprzedawane jak kury na targu, chów wsobny, jak u psów, będący z pewnością przyczyną wielu wykańczających chorób i przykre roztapianie się we wzajemnym samozachwycie, którego nie podziela nikt prócz samych zainteresowanych? Panna wybaczy - choć to wybaczenie do szczęścia potrzebne mu nie było - dla mnie ci ludzie są głupcami. - Szanował tradycję i był dumny z historii swojej rodziny, znacznie zresztą starszej od historii Rowle'ów. Ale jego przodkowie nie byliby dumni, gdyby bardziej skupiał się na utrzymaniu tytułu aniżeli czystym sumieniu. Szlachetne mogło być serce, nie krew. Osiągnięć nikt z krwią jeszcze nigdy nie wyssał; Brendan wierzył, że każdy powinien sam zapracować na swój szacunek - toteż nigdy nie domagał się go z uwagi na swój równie śmieszny co bezwartościowy tytuł. Pokręcił przecząco głową, miała rację, nie pojawiał się - choć zaproszenia dostawał. Miał błękitną krew, która pozostawała na wagę złota; coraz rzadszą przy wszechobecnej zdradzie szlacheckich potomków. I miał tę swoją błękitną krew głęboko tam, gdzie słońce nie dochodziło.
- Zaskakujące - stwierdził ponuro, wypuszczając z rąk chochlę; zrezygnował z grzeczności - że panna z tak dobrego domu używa tak ordynarnego i prostackiego słownictwa - słowo szlama działało na niego jak płachta na byka, a im dłużej patrzył na to, w którą stronę zmierza świat, tym silniejsze były jego poglądy. - Ktoś skłonny byłby pomyśleć, że dzieci Rowle'ów chowają się na salonach, nie w chlewie. Niezwykła pomyłka - Ukłonił się grzecznie, przepraszająco; i on padł ofiarą tego poznawczego błędu.
- Kala panna tę uroczystość swoją obecnością. Żywię nadzieję, że ktoś to dostrzeże i pannę stąd wyprosi. - Ściszył głos, zimny jak lód, nie chciał niszczyć tej uroczystości ani wywoływać niepotrzebnego skandalu - nie z uwagi na siebie, a na małą lady, która podobnych animozji nie mogła jeszcze rozumieć - to niesamowite, jak mocno dzieci broniły się przed upchnięciem w schematy uprzedzeń. Dla niej ta nienawiść jeszcze nie istniała - i niech tak zostanie jak najdłużej. - Nie, nie słyszałem - dodał jeszcze. - Prawda jest jedna, panno Rowle, kilka prawd to kłamstwo. Ale domyślam się, że pośród innych świń to rozróżnienie nie jest łatwe do pojęcia. - Z westchnieniem dostrzegł jej kieliszek, lecz teraz - nie kiwnął już nawet palcem, ignorując jej gest, nie trzymał już w dłoni chochli. - Demencja to okrutna przypadłość - zgodził się z nią bez zająknięcia. - Nie mogę wyobrazić sobie większej tragedii, niż utrata jasności umysłu. Muszę wyrazić swoje najszczersze kondolencje. - Obejrzał się przez ramię, słysząc głos ciotki Matihldy, ukłonił się przed nią grzecznie, usłużnie odsuwając się od stołu - w pierwszym odruchu sądząc, że i ona chce zakosztować niezwykłych przystawek. Jej intencje okazały się jednak znacznie bardziej złowieszcze.
- Dziękuję, ciociu - odparł ze zdecydowaniem. - Ja nie tańczę. - Daphne zdążyła wtrącić swoją uwagę przed nim, odpowiadając więc, spojrzał wprost na nią; nie sądził, by mężczyźni często odmawiali jej tańca. - Ale z przyjemnością dotrzymam ci towarzystwa. - Mówił już do ciotki. Był Weasleyem: nie musiał przejmować się konwenansami, bo mimo błękitnej krwi wcale nie był nimi skuty. Nikt nie będzie miał mu za złe tego, że kpi z etykiety; co najwyżej Longbottomowie następnym razem nieco uważniej przestudiują listę gości - nie zależało mu na tym, mógł złożyć dziewczynce życzenia w bardziej kameralnej atmosferze. Wybrał swoją ścieżkę - i w przeciwieństwie do Daphne był wolny.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Czyż nie to było czasami przyczyną największych waśni? Niezgodność w poglądach, świadomość, że to, co w Tobie budzi nienawiść i odrazę, w innych wprost przeciwnie. Brak zrozumienia i brak nawet ochoty, by zrozumieć drugą stronę. To tyczyło się zarówno Daphne Rowle, jak i Brendana Weasleya – oboje zaślepieni byli własnymi ideami, święcie przekonani, że ich prawda jest tą właściwą, a druga strona ma smocze łajna zamiast mózgu w czaszce. Nigdy i żadne argumenty nie dotarłyby do żadnego z nich, pozostawali na nie głusi i ślepi. Nie chcieli słuchać. Mieli gotowe już odpowiedzi na wszystko, co można było powiedzieć.
Nie mogło być więc mowy o niczym innym, niż płomienna, obustronna nienawiść.
W oczach Daphne był równie wielkim głupcem, co ona w jego. Być może myślał, że jest kimś lepszym od nich. Och, na pewno tak myślał. Sądził, że jest szlachetniejszy i czystszy niż wszyscy tu zebrani, z Daphne Rowle na czele – wzgardzał własnymi krewnymi, bo musiał być przecież z inszymi rodami spokrewniony – a dla kogo? Dla tych, przez których on także musiał żyć w ukryciu i cieniu. Brendan Wealsey był dla niej równie pyszny, co paw, który szczycił się swoją szlachetnością, a w rzeczywistości był brudnym psem, brodzącym po szyję w cuchnącym szlamie.
-Nie wiem, czy pan mnie słucha, lecz zapewniam pana, że jestem właśnie tak szczera jak tylko można – odparła spokojnie, tonem beznamiętnym, zimnym i wyniosłym, tak właściwym jej – Cóż złego jest w złocie, panie Weasley? Zazdrość potrafi wzbudzić bardzo negatywne odczucia, jednakże za pustkę swego skarbca może pan winić jedynie niezbyt mądrych krewnych. Doradzałabym wizytę u magipsychiatry, najwidoczniej nie zdaje pan sobie sprawy jak szlachetna krew jest szanowana i jak wiele rodzin dałoby by się pokroić, by móc się nią szczycić. Ale przecież nie pan, prawda? Pan gardzi naszą historią i tradycją. Tradycją, która jest pięknem, a nie więzami, które nas krępują. Tradycją, bez której nie bylibyśmy tu właśnie, panie Weasley. Bez której pan nie byłby w miejscu, w którym pan jest. Jest pan pewien, że gdyby nie ona, mógłby pan cieszyć się magiczną moc, czy właśnie gniłby pan w brudnym świecie wraz z mugolami? Doradzam, by spróbował pan spojrzeć dalej i głębiej, niż tylko na czubek własnego, jakże szlachetnego nosa.
Rodzina Daphne słynęła z otwartego i jawnego wyrażania swej nienawiści do mugoli: dlaczego ona miałaby się z tym kryć? Szlama pozostawała szlamą, bez względu na słownictwo i konwenanse. Brendan przed chwilą prawił jej morały o fałszywości, a śmiał teraz ganić za to, że powiedziała to co właśnie myśli. Szlama nie zasługiwała na inne miano.
Pragnął ją sprowokować – udało mu się. Nie skrzywiła się jednak, nie wybuchła, nie zaczęła krzyczeć. Pozostała tak zimna i wyniosła jak góra lodowa, jedynie oczy płonęły jej z nienawiści. Wsunęła dłoń do kieszeni spódnicy, zaciskając ją na różdżce, jednakże nie użyła je – a wielką miała wówczas na to ochotę. Pragnęła sprawić, by odczekał każde słowo, które wyrzekł by obrazić jej rodzinę. Nie był godzien, by choćby patrzeć na członków rodu Rowle. Umysł podsuwał jej zaklęcia, każdą paskudną klątwę, jakiej nauczyła się u boku Toma Riddle; w wyobraźni alchemiczki Weasley szarpał się na trawie dręczony bólem, dławiąc się własną krwią, gnijąc od środka…
Pamiętała jednak gdzie się znajduje. Z kim tu jest i dlaczego. Zbliżyła się o kilka kroków do Brendana, odstawiając kieliszek na stół i…
Plask!
Blada dłoń Daphne uderzyła płasko w parszywy policzek Weasleya, a ona skrzywiła się tak, jakby miała zarazić się od niego trądem. Nie mogła odpuścić takiej zniewagi pod adresem jej rodziny. Nie ona. Nie córka rodu Rowle.
-Zabawne. Pan zdaje się, że nigdy tej jasności nie posiadał. Ciężko o nią jednak, gdy pochodzi się z tak nędznej rodziny jak pana, wychowanej po szyję w szlamie.
Nie wróciła już do tematu tańca, nie patrzyła na tę staruszkę, która najpewniej nie wiedziała co powinna powiedzieć. Alchemiczki nie obchodziło w najmniejszym stopniu, czy właśnie wywołała skandal, czy nie – rozmyślała wyłącznie o tym, że zjawi się u progu Brendana Weasleya pierwsza, gdy wojna rozpęta się na dobre i zrobi z nim to, na co zasługiwali zdrajcy.
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Natychmiast zjawił się jej boku Brian Bulstrode, a na jego twarzy jawiło się zdziwienie i niepokój. Ujął Daphne pod ramię, a ona nie opierała się nawet, gdy odciągnął ją od Weasleya i jego ciotki bez słowa pożegnania.
| zt
Nie mogło być więc mowy o niczym innym, niż płomienna, obustronna nienawiść.
W oczach Daphne był równie wielkim głupcem, co ona w jego. Być może myślał, że jest kimś lepszym od nich. Och, na pewno tak myślał. Sądził, że jest szlachetniejszy i czystszy niż wszyscy tu zebrani, z Daphne Rowle na czele – wzgardzał własnymi krewnymi, bo musiał być przecież z inszymi rodami spokrewniony – a dla kogo? Dla tych, przez których on także musiał żyć w ukryciu i cieniu. Brendan Wealsey był dla niej równie pyszny, co paw, który szczycił się swoją szlachetnością, a w rzeczywistości był brudnym psem, brodzącym po szyję w cuchnącym szlamie.
-Nie wiem, czy pan mnie słucha, lecz zapewniam pana, że jestem właśnie tak szczera jak tylko można – odparła spokojnie, tonem beznamiętnym, zimnym i wyniosłym, tak właściwym jej – Cóż złego jest w złocie, panie Weasley? Zazdrość potrafi wzbudzić bardzo negatywne odczucia, jednakże za pustkę swego skarbca może pan winić jedynie niezbyt mądrych krewnych. Doradzałabym wizytę u magipsychiatry, najwidoczniej nie zdaje pan sobie sprawy jak szlachetna krew jest szanowana i jak wiele rodzin dałoby by się pokroić, by móc się nią szczycić. Ale przecież nie pan, prawda? Pan gardzi naszą historią i tradycją. Tradycją, która jest pięknem, a nie więzami, które nas krępują. Tradycją, bez której nie bylibyśmy tu właśnie, panie Weasley. Bez której pan nie byłby w miejscu, w którym pan jest. Jest pan pewien, że gdyby nie ona, mógłby pan cieszyć się magiczną moc, czy właśnie gniłby pan w brudnym świecie wraz z mugolami? Doradzam, by spróbował pan spojrzeć dalej i głębiej, niż tylko na czubek własnego, jakże szlachetnego nosa.
Rodzina Daphne słynęła z otwartego i jawnego wyrażania swej nienawiści do mugoli: dlaczego ona miałaby się z tym kryć? Szlama pozostawała szlamą, bez względu na słownictwo i konwenanse. Brendan przed chwilą prawił jej morały o fałszywości, a śmiał teraz ganić za to, że powiedziała to co właśnie myśli. Szlama nie zasługiwała na inne miano.
Pragnął ją sprowokować – udało mu się. Nie skrzywiła się jednak, nie wybuchła, nie zaczęła krzyczeć. Pozostała tak zimna i wyniosła jak góra lodowa, jedynie oczy płonęły jej z nienawiści. Wsunęła dłoń do kieszeni spódnicy, zaciskając ją na różdżce, jednakże nie użyła je – a wielką miała wówczas na to ochotę. Pragnęła sprawić, by odczekał każde słowo, które wyrzekł by obrazić jej rodzinę. Nie był godzien, by choćby patrzeć na członków rodu Rowle. Umysł podsuwał jej zaklęcia, każdą paskudną klątwę, jakiej nauczyła się u boku Toma Riddle; w wyobraźni alchemiczki Weasley szarpał się na trawie dręczony bólem, dławiąc się własną krwią, gnijąc od środka…
Pamiętała jednak gdzie się znajduje. Z kim tu jest i dlaczego. Zbliżyła się o kilka kroków do Brendana, odstawiając kieliszek na stół i…
Plask!
Blada dłoń Daphne uderzyła płasko w parszywy policzek Weasleya, a ona skrzywiła się tak, jakby miała zarazić się od niego trądem. Nie mogła odpuścić takiej zniewagi pod adresem jej rodziny. Nie ona. Nie córka rodu Rowle.
-Zabawne. Pan zdaje się, że nigdy tej jasności nie posiadał. Ciężko o nią jednak, gdy pochodzi się z tak nędznej rodziny jak pana, wychowanej po szyję w szlamie.
Nie wróciła już do tematu tańca, nie patrzyła na tę staruszkę, która najpewniej nie wiedziała co powinna powiedzieć. Alchemiczki nie obchodziło w najmniejszym stopniu, czy właśnie wywołała skandal, czy nie – rozmyślała wyłącznie o tym, że zjawi się u progu Brendana Weasleya pierwsza, gdy wojna rozpęta się na dobre i zrobi z nim to, na co zasługiwali zdrajcy.
Nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Natychmiast zjawił się jej boku Brian Bulstrode, a na jego twarzy jawiło się zdziwienie i niepokój. Ujął Daphne pod ramię, a ona nie opierała się nawet, gdy odciągnął ją od Weasleya i jego ciotki bez słowa pożegnania.
| zt
here in the forest, dark and deep,
I offer you eternal sleep
I offer you eternal sleep
Daphne Rowle
Zawód : Niewymowna, alchemiczka i trucicielka
Wiek : 28
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
jeśli przeżyje choć jeden wilk,
owce nigdy nie będą bezpieczne
owce nigdy nie będą bezpieczne
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdyby ktoś wprost nazwał go psem brodzącym w gównie, pewnie by przytaknął: rzeczywiście to robił - głównie dlatego, że ktoś musiał. Nie nazwałby nigdy szlamem czarodziei mugolskiego pochodzenia, ale nigdy nie miał do czynienia z większym mułem niż ten, który napotykał na szlacheckich salonach - jak w tym momencie - lub w pracy, jako auror niemal na węch podążając za ludźmi ciskającymi złowieszczymi klątwami. Lecz nawet jako pies brodzący w gównie - miał się za bardziej wartościowego od nich wszystkich, bo znał prawidłowe życiowe priorytety. Nie były nimi pieniądze, nie była nim duma, ani tym bardziej jątrzenie nienawiści wobec tych, których było więcej, a którzy pozostawali od nich znacznie słabsi, nie nie mając możliwości korzystania z magicznych mocy. W swojej zajadłości -nie dostrzegał, jak mocno ich przypominał.
Wysłuchał jej tyrady, niezbyt zresztą trafnej. W tym momencie - była nawet zbyt szczera - ale salonowe gry istniały, a ona brała w nich udział, bo była Rowlem. Złota nikomu nie zazdrościł, a fakt, że w ogóle przeszło jej to przez myśl, mogło wzbudzić u niego jedynie coś na kształt litości nad jej pustym i bezwartościowym, bo przecież nie służącym nikomu życiem. Jego przodkowie podjęli odważną decyzję, godząc się z tym, jak zostanie ona przyjęta, świadomi przecież domniemanej reakcji; nie zależało im na herbie, a na lepszym świecie. Niósł ich dziedzictwo na tyle godnie, by mogli być z niego dumni - i tylko ich poklasku pragnął, bo też tylko ich cenił na tyle wysoko, by liczyć się z ich opinią. Do magipsychiatry wysłałby zaś najchętniej wszystkich tych, którzy gotowi byli całować Nottom stopy za dopisanie ich do tej śmiesznej książeczki ze skorowidzem - bardzo chętnie oddałby im swoje miejsce, jeśli miałoby ich to uratować; znamiennym był jednak dla niego fakt, że Daphne odczuła potrzebę wypowiedzenia owego - w istocie niezaprzeczalnego - faktu. Pokręcił kpiąco głową, nie był tutaj dla tradycji. Był tutaj dla małej dziewczynki, która obchodziła urodziny, nie przejmując się szczególnie tym, czy miała przed imieniem tytuł lady, czy też nie. Magiczną moc miałby zaś tak samo, jak miał: wizja tego, że mógłby być mugolakiem lub czarodziejem półkrwi nie doskwierała mu ani trochę, a przecież samo to, że mugolaki nie przestawały się rodzić, jasno wskazywał na to, że czarodziejskich genów wyprzeć się nie dało. Jeśli zaś któreś z nich patrzyło jedynie na własny czubek nosa, to była to Daphne i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jakimś więc cudem, zapewne za wstawiennictwem niezastąpionej Morgany, zachował nerwy na wodzy, jedynie obrzydzony faktem, że ktoś ją tutaj zaprosił. Mała lady nie powinna mieć do czynienia z zepsutymi ludźmi, mówią, że czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość będzie trącić; a byłaby to wizja wyjątkowo przykra.
Dostrzegł bystrym okiem jej dłoń zaciśniętą na różdżce, bywał wszak w sytuacjach znacznie od tej bardziej niebezpiecznych i wychwycenie podobnych ruchów wchodziło mu już w nawyk. Nie wystraszył się, nie upatrując w wątłej alchemiczce szczególnego zagrożenia - a swoją różdżkę, bal czy nie, noc czy dzień, miał pod ręką zawsze. Stała czujność - tego ich właśnie uczono. Uderzenie spadło jednak na niego znikąd, jak grom z jasnego nieba; plask z pewnością zwrócił ku nim uwagę znajdujących się nieopodal gości - a już z całą pewnością biednej ciotki Mathildy. Obraził ją wprost, skłamałby, gdyby stwierdził, że nie zasłużył na ten cios i nawet nieco zaimponowała mu jego siła; spoglądając na odchodzącą kobietę uniósł prawą dłoń do własnego policzka, rozmasowując zaczerwieniony ślad po jej dłoni. Jej ostatnia uwaga też go nie ubodła; mocno bawił go fakt, ile krwi psuli innym, swoim podejściem do mugolskiej sprawy.
- Wybacz, ciociu - zwrócił się tylko do staruszki, choć to nie on powinien ją przepraszać; uczono go zachowywać się kulturalnie w obecności starszych ludzi - choć może rzeczywiście nie do końca wywiązał się dzisiejszego dnia z tego obowiązku. Skłonił się przed nią lekko, płytko, nim ją wyminął, opuszczając już przyjęcie: całkiem prawdopodobne, że nikt nie zauważy, jeśli wymknie się nieco wcześniej, niż powinien.
Możliwość skandalu, którego stał się mimowolnym uczestnikiem - nie obchodziła go wcale.
/zt
Wysłuchał jej tyrady, niezbyt zresztą trafnej. W tym momencie - była nawet zbyt szczera - ale salonowe gry istniały, a ona brała w nich udział, bo była Rowlem. Złota nikomu nie zazdrościł, a fakt, że w ogóle przeszło jej to przez myśl, mogło wzbudzić u niego jedynie coś na kształt litości nad jej pustym i bezwartościowym, bo przecież nie służącym nikomu życiem. Jego przodkowie podjęli odważną decyzję, godząc się z tym, jak zostanie ona przyjęta, świadomi przecież domniemanej reakcji; nie zależało im na herbie, a na lepszym świecie. Niósł ich dziedzictwo na tyle godnie, by mogli być z niego dumni - i tylko ich poklasku pragnął, bo też tylko ich cenił na tyle wysoko, by liczyć się z ich opinią. Do magipsychiatry wysłałby zaś najchętniej wszystkich tych, którzy gotowi byli całować Nottom stopy za dopisanie ich do tej śmiesznej książeczki ze skorowidzem - bardzo chętnie oddałby im swoje miejsce, jeśli miałoby ich to uratować; znamiennym był jednak dla niego fakt, że Daphne odczuła potrzebę wypowiedzenia owego - w istocie niezaprzeczalnego - faktu. Pokręcił kpiąco głową, nie był tutaj dla tradycji. Był tutaj dla małej dziewczynki, która obchodziła urodziny, nie przejmując się szczególnie tym, czy miała przed imieniem tytuł lady, czy też nie. Magiczną moc miałby zaś tak samo, jak miał: wizja tego, że mógłby być mugolakiem lub czarodziejem półkrwi nie doskwierała mu ani trochę, a przecież samo to, że mugolaki nie przestawały się rodzić, jasno wskazywał na to, że czarodziejskich genów wyprzeć się nie dało. Jeśli zaś któreś z nich patrzyło jedynie na własny czubek nosa, to była to Daphne i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jakimś więc cudem, zapewne za wstawiennictwem niezastąpionej Morgany, zachował nerwy na wodzy, jedynie obrzydzony faktem, że ktoś ją tutaj zaprosił. Mała lady nie powinna mieć do czynienia z zepsutymi ludźmi, mówią, że czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość będzie trącić; a byłaby to wizja wyjątkowo przykra.
Dostrzegł bystrym okiem jej dłoń zaciśniętą na różdżce, bywał wszak w sytuacjach znacznie od tej bardziej niebezpiecznych i wychwycenie podobnych ruchów wchodziło mu już w nawyk. Nie wystraszył się, nie upatrując w wątłej alchemiczce szczególnego zagrożenia - a swoją różdżkę, bal czy nie, noc czy dzień, miał pod ręką zawsze. Stała czujność - tego ich właśnie uczono. Uderzenie spadło jednak na niego znikąd, jak grom z jasnego nieba; plask z pewnością zwrócił ku nim uwagę znajdujących się nieopodal gości - a już z całą pewnością biednej ciotki Mathildy. Obraził ją wprost, skłamałby, gdyby stwierdził, że nie zasłużył na ten cios i nawet nieco zaimponowała mu jego siła; spoglądając na odchodzącą kobietę uniósł prawą dłoń do własnego policzka, rozmasowując zaczerwieniony ślad po jej dłoni. Jej ostatnia uwaga też go nie ubodła; mocno bawił go fakt, ile krwi psuli innym, swoim podejściem do mugolskiej sprawy.
- Wybacz, ciociu - zwrócił się tylko do staruszki, choć to nie on powinien ją przepraszać; uczono go zachowywać się kulturalnie w obecności starszych ludzi - choć może rzeczywiście nie do końca wywiązał się dzisiejszego dnia z tego obowiązku. Skłonił się przed nią lekko, płytko, nim ją wyminął, opuszczając już przyjęcie: całkiem prawdopodobne, że nikt nie zauważy, jeśli wymknie się nieco wcześniej, niż powinien.
Możliwość skandalu, którego stał się mimowolnym uczestnikiem - nie obchodziła go wcale.
/zt
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
18 kwiecień 1956
Aurora zdecydowanie była specyficzną osobą, możliwe, że niektórzy nawet powiedzieli bo o niej jak o kimś wyjątkowym. A wszystko to dzięki jej niezwykle interesującej osobowości. Każdy kto ją znał wiedział, że dziewczyna posiada niezwykle chwiejny charakter. Oczywiście nie w złym tego słowa znaczeniu. Charakter Aurory można by powiedzieć, że idealnie pasował do niej samej. Dziewczyna miała tendencje do zamartwiania się, zdarzały się takie dni kiedy po prostu albo cały czas płakała z niewiadomych przyczyn, albo po prostu zamykała się u siebie w pokoju nic nie jedząc oraz z nikim nie rozmawiając. Rodzina do tego w zasadzie już przywykła, i nikt nigdy nie próbował się wypytywać jej dlaczego miewa tak chwiejne nastroje, za miast tego każdy uważał, że kiedy ta się zamartwia wygląda naprawdę niesamowicie. Rzadko się zdarzało aby troska komu kolwiek dodawała urody. Aurora z natury miała delikatne rysy twarzy, bardzo dziecięcą i naturalną urodę, i minimalna ilość zmartwienia sprawiała, że matka proponowała jej aby uwiecznić to na jakimś obrazie.
Dzisiejszego dnia niestety Aurora nie mogła sobie w żaden sposób pozwolić na zamykanie się w sobie. Musiała w końcu iść do pracy. Śniadanie w domu przebiegło w wyjątkowym milczeniu. Oczywiście w inne dni nie było bardziej rozmownie, ale kiedy Aurora wpadała w ten swój specyficzny nastrój atmosfera stawała się jeszcze cięższa, a przynajmniej dla niej samej. Dlatego też szybko chciała wyjść z domu, chociaż zrobiła to chyba po raz pierwszy z niechęcią. Praca upływała jej powoli, musiała wysłuchiwać innych ludzi, czasami biegać z jakimiś papierami, a jednocześnie próbując zwalczyć w sobie to dręczące uczucie niepokoju, które w pewnym momencie stało się na tyle nieznośne, że dziewczyna odnosiła wrażenie, jak by coś albo ktoś trzymał ja mocno za gardło, pozbawiając prawie tchu. Mimo to jakoś udało się jej przetrwać ten dzień. Dzień który głównie upłynął jej na wysłuchiwaniu pytań "czemu chodzi taka smutna" oraz na próbie powstrzymania kolejnego napływu łez do zielonych oczu.
Tak bardzo się cieszyła kiedy w końcu wróciła do domu i mogła bez słowa zamknąć się w swoim pokoju zasiąść przy biurku i po prostu zacząć pisać swoje głupie dziecinne wiersze, ale dzisiaj wszystko wydawało się wyglądać zupełnie inaczej. Dziewczyna nie była w stanie skupić się dosłownie na niczym, jej myśli co jakiś czas uciekały w bliżej nie określonym kierunku, ale pewnym było, że ten kierunek był niezwykle przygnębiający. Dlatego też zdecydowała się wyjść z domu stwierdzając, że to na pewno to otoczenie jest głównym powodem. Po przebraniu się w bardziej eleganckie ubrania zdecydowała, e wybierze się do Magicznej Oranżerii, lubiła obcować z naturą a ta zawsze przynosiła jej pocieszenie. Tym bardziej, że to miejsce ze względu na opinię doskonale pasowało do aktualnego nastroju Aurory. Pojawienie się tam było tak naprawdę tylko formalnością, bowiem w to miejsce dziewczyna mogła iść z zawiązanymi oczami.
Spacerowała sobie powoli, a jej dźwięk jej kroków cicho odbijał się od kamiennej ścieżki którą to podążała. Obserwowała kwiaty które już kwitły i ogród zaczął tonąć w różnych barwach oraz zapachach, ale dziewczynie nie poprawiało to w żaden sposób nastroju. Ostatecznie dotarła do niewielkiej pozłacanej metalowej altanki, w której to znajdowało się parę ładnych białych wiklinowych krzeseł z kolorowymi poduszkami, a na środku stał mały okrągły stolik. Dziewczyna zasiadła sobie na jednym z krzesełek, założyła nogę na nogę, a zielone oczy skierowała gdzieś w przestrzeń zagłębiając się w swoich własnych rozmyślaniach, pozwalając aby troski na chwilę pożarły ją całą, w końcu jej to przejdzie, zawsze przechodziło.
Aurora zdecydowanie była specyficzną osobą, możliwe, że niektórzy nawet powiedzieli bo o niej jak o kimś wyjątkowym. A wszystko to dzięki jej niezwykle interesującej osobowości. Każdy kto ją znał wiedział, że dziewczyna posiada niezwykle chwiejny charakter. Oczywiście nie w złym tego słowa znaczeniu. Charakter Aurory można by powiedzieć, że idealnie pasował do niej samej. Dziewczyna miała tendencje do zamartwiania się, zdarzały się takie dni kiedy po prostu albo cały czas płakała z niewiadomych przyczyn, albo po prostu zamykała się u siebie w pokoju nic nie jedząc oraz z nikim nie rozmawiając. Rodzina do tego w zasadzie już przywykła, i nikt nigdy nie próbował się wypytywać jej dlaczego miewa tak chwiejne nastroje, za miast tego każdy uważał, że kiedy ta się zamartwia wygląda naprawdę niesamowicie. Rzadko się zdarzało aby troska komu kolwiek dodawała urody. Aurora z natury miała delikatne rysy twarzy, bardzo dziecięcą i naturalną urodę, i minimalna ilość zmartwienia sprawiała, że matka proponowała jej aby uwiecznić to na jakimś obrazie.
Dzisiejszego dnia niestety Aurora nie mogła sobie w żaden sposób pozwolić na zamykanie się w sobie. Musiała w końcu iść do pracy. Śniadanie w domu przebiegło w wyjątkowym milczeniu. Oczywiście w inne dni nie było bardziej rozmownie, ale kiedy Aurora wpadała w ten swój specyficzny nastrój atmosfera stawała się jeszcze cięższa, a przynajmniej dla niej samej. Dlatego też szybko chciała wyjść z domu, chociaż zrobiła to chyba po raz pierwszy z niechęcią. Praca upływała jej powoli, musiała wysłuchiwać innych ludzi, czasami biegać z jakimiś papierami, a jednocześnie próbując zwalczyć w sobie to dręczące uczucie niepokoju, które w pewnym momencie stało się na tyle nieznośne, że dziewczyna odnosiła wrażenie, jak by coś albo ktoś trzymał ja mocno za gardło, pozbawiając prawie tchu. Mimo to jakoś udało się jej przetrwać ten dzień. Dzień który głównie upłynął jej na wysłuchiwaniu pytań "czemu chodzi taka smutna" oraz na próbie powstrzymania kolejnego napływu łez do zielonych oczu.
Tak bardzo się cieszyła kiedy w końcu wróciła do domu i mogła bez słowa zamknąć się w swoim pokoju zasiąść przy biurku i po prostu zacząć pisać swoje głupie dziecinne wiersze, ale dzisiaj wszystko wydawało się wyglądać zupełnie inaczej. Dziewczyna nie była w stanie skupić się dosłownie na niczym, jej myśli co jakiś czas uciekały w bliżej nie określonym kierunku, ale pewnym było, że ten kierunek był niezwykle przygnębiający. Dlatego też zdecydowała się wyjść z domu stwierdzając, że to na pewno to otoczenie jest głównym powodem. Po przebraniu się w bardziej eleganckie ubrania zdecydowała, e wybierze się do Magicznej Oranżerii, lubiła obcować z naturą a ta zawsze przynosiła jej pocieszenie. Tym bardziej, że to miejsce ze względu na opinię doskonale pasowało do aktualnego nastroju Aurory. Pojawienie się tam było tak naprawdę tylko formalnością, bowiem w to miejsce dziewczyna mogła iść z zawiązanymi oczami.
Spacerowała sobie powoli, a jej dźwięk jej kroków cicho odbijał się od kamiennej ścieżki którą to podążała. Obserwowała kwiaty które już kwitły i ogród zaczął tonąć w różnych barwach oraz zapachach, ale dziewczynie nie poprawiało to w żaden sposób nastroju. Ostatecznie dotarła do niewielkiej pozłacanej metalowej altanki, w której to znajdowało się parę ładnych białych wiklinowych krzeseł z kolorowymi poduszkami, a na środku stał mały okrągły stolik. Dziewczyna zasiadła sobie na jednym z krzesełek, założyła nogę na nogę, a zielone oczy skierowała gdzieś w przestrzeń zagłębiając się w swoich własnych rozmyślaniach, pozwalając aby troski na chwilę pożarły ją całą, w końcu jej to przejdzie, zawsze przechodziło.
Gość
Gość
Nick właściwie sam nie wiedział, co robił w takim miejscu. Było za bardzo nostalgiczne, romantyczne. Bardziej dla artysty łaknącego zadumy niż dla… arystokraty? Brakuje tu jakiegoś przymiotnika i może właśnie dlatego tutaj się znalazł. Raczej nikt nie spodziewał się zobaczenia Nicholasa Notta spacerującego między roślinami w zamyśleniu, ale właśnie tak się dzisiaj stało. Nagle postanowił rzucić to całe swoje zabieganie w kąt, odpisać na listy i wyjść na spacer. Postanowił trochę ochłonąć. Wiele się ostatnio zmieniło w jego życiu. Wiele spraw zaniedbał zajmując się innymi. Nie można powiedzieć, że całkowicie zbagatelizował to, czym powinien się w tym momencie zajmować, ale życie poprzestawiało mu się trochę do góry nogami i nie wiedział jak i kiedy uda mu się pozbierać. Właściwie najważniejszym pytaniem było jak w ogóle się do tego zabrać. Obowiązki w pracy, obowiązki wobec rodu, obowiązki wobec Czarnego Pana, który zapewne nie był zadowolony z jego ostatniego zniknięcia na dobrych parę miesięcy. Aż bał się pomyśleć, co będzie, gdy znów go zobaczy. Ta myśl chyba najbardziej go przytłaczała w tym momencie. Nawet bardziej niż stos dokumentów, czy gniew nestora, który wolałby dowiedzieć się, że jego ród się powiększa a nie, że młody Nott znika tuż po ślubie. Właściwie już nie taki młody. Długo udało mu się uchronić od zaobrączkowania. Wtedy zajmował się głównie pracą. Papierkowa robota zajmowała właściwie całe dnie. Mógł sobie pozwalać na nocne wypady, kiedy mu się żywnie podobało. Teraz czuł się winny, że zostawia żonę samą. Czasami jednak musiał. Nie było to od niego zależne. Uśmiechnął się sam do siebie chcąc odgonić od siebie te myśli? Czy może bardziej zmusić się do znalezienia jakichś pozytywów. A może bardziej był to po prostu uśmiech przez łzy, które zapewne spłynęłyby mu z oczu, gdyby tylko na to sobie pozwolił. Nie wypadało. Był mężczyzną, arystokratą. Ale chyba wybrał złe miejsce do odstresowania się, bo atmosfera oranżerii sprawiała, że jego spojrzenie na świat stawało się jeszcze bardziej nostaliczne. Czuł to dziwne uczucie w żołądku, które podpowiadało mu, że ma jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, a postanowił się zatrzymać, choć nie powinien. A może właściwie powinien… Sam nie wiedział i miał ogromne rozterki. Normalnie usiadłby w domu, w salonie czy w bibliotece, ze szklaneczkę whiskey i tak rozwiązywał swoje problemy, ale teraz wiedział, że nie wypadało. Nie był sam, nie powinien ukrywać się przed nikim. Spędzanie czasu w knajpie samemu też nie było najlepszym pomysłem. Nie czułby się z tym dobrze i jakoś po prostu nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić, dlatego też znalazł się tam, gdzie się znalazł. Przyglądał się tym roślinom. Co było w nich takiego romantycznego, zachwycającego? Jakoś nigdy nie doceniał piękna natury. Nawet tej, która była połączona jakoś z magicznym światem. Do tego mugolskiego raczej się nie zapuszczał. Wlókł się tak bez celu, aż dostrzegł młodą dziewczynę. Przez chwilę przyglądał się jej sylwetce próbując ją rozpoznać. Aurora Greengrass. Nie wiedział, czy to jest osoba, z którą chce spędzić najbliższy czas, ale wydawało mu się, że i ona go dojrzała, więc wypadało podejść. Chociażby po to, żeby się przywitać. Piękna, młoda dziewczyna, sama w oranżerii. Trochę zabolało go to, że już już od jakiegoś czasu jest zaobrączkowany, więc nie ma co nawet próbować zdziałać coś komplementami i urokiem osobistym. Tego tym bardziej nie wypadało robić. Ale podszedł skinął głową na powitanie.
- Lady Greengrass – przywitał się delikatnie się do niej uśmiechając. - Proszę mi wybaczyć śmiałośc, ale czy coś panią trapi? – zapytał, bo Lady Greengrass wyglądała na naprawdę strapioną. Może coś się stało o czym jeszcze się nie dowiedział. A może zaraz zostanie spławiony. Wiedział tylko, że musi podejść i zapytać. W dodatku zapytać w taki sposób, żeby było to jak najbardziej delikatne. Przecież dziewczyna mogła nie chcieć z nim rozmawiac na takie tematy, albo wręcz przeciwnie, potrzebowała ramienia do wypłakania, którym mógł jej posłużyć. Toż to nie pierwszy raz. Właściwe to nawet czuł się lepiej, gdy mógł pomóc innej osobie w ten sposób. Zawsze był dobrym słuchaczem. Zawsze też lubił towarzystwo pięknych kobiet, a przecież w tym momencie nie robił nic złego.
- Lady Greengrass – przywitał się delikatnie się do niej uśmiechając. - Proszę mi wybaczyć śmiałośc, ale czy coś panią trapi? – zapytał, bo Lady Greengrass wyglądała na naprawdę strapioną. Może coś się stało o czym jeszcze się nie dowiedział. A może zaraz zostanie spławiony. Wiedział tylko, że musi podejść i zapytać. W dodatku zapytać w taki sposób, żeby było to jak najbardziej delikatne. Przecież dziewczyna mogła nie chcieć z nim rozmawiac na takie tematy, albo wręcz przeciwnie, potrzebowała ramienia do wypłakania, którym mógł jej posłużyć. Toż to nie pierwszy raz. Właściwe to nawet czuł się lepiej, gdy mógł pomóc innej osobie w ten sposób. Zawsze był dobrym słuchaczem. Zawsze też lubił towarzystwo pięknych kobiet, a przecież w tym momencie nie robił nic złego.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dziewczyna drgnęła tylko lekko kiedy usłyszała czyiś głos, a jej rude włosy które jak zwykle były delikatnie kręcone zafalowały spokojnie. Uniosła tylko lekko swoją rękę w geście który wyraźnie prosił aby przybysz na chwilkę zachował milczenie. Młoda kobieta nawet nie uraczyła go spojrzeniem. Po prostu patrzyła przed siebie lekko nieobecnym wzrokiem, jedyny wyraźny znak, że nadal oddycha była powoli poruszająca się klatka piersiowa.
-Cienie...- Wymruczała cicho bardziej do samej siebie.
-Cienie się wydłużają
Nadszedł wieczór nim rozpoczął się twój dzień
Cienie się wydłużają
Z tobą umiera świat
nie trzymaj się go mocno. - Wyrecytowała cicho. Pewnym już było, że do jej głowy właśnie wpadło coś co w przyszłości najpewniej zostanie przelane na papier w postaci kolejnego z jej wierszy. Nigdy nie było do końca wiadomo kiedy natchnienie wejdzie w ciało dziewczyny, a kiedy tak się stało po prostu nie kryła się nigdy ze swoimi pomysłami recytując je bardziej sobie na głos aby nie zapomnieć o tym w razie gdyby nie miała przy sobie swojego dziennika oraz pióra. Lady Greengrass w końcu drgnęła mocniej po czym w końcu skierowała swoje spojrzenie na człowieka który przybył właśnie do altanki. Na początku mogło się wydawać, że go nie poznała zupełnie tak jak by jej myśli jeszcze przez chwilę należały do innego świata. W końcu na jej malinowych usteczkach pojawił się delikatny uśmiech, który jak zwykle nie ukazywał światu pełnego uzębienia... skoro wedle babki było ono lekko żółtawe, więc należało wyeliminować powody do krytykowania jej wyglądu.
-Lord Nott- Powiedziała cichym i pełnym spokoju głosem zupełnie tak jak na prawdziwą damę przystało.
-Cóż za zbieg okoliczności- Teraz kiedy świadomość wróciła do rzeczywistości poznawała go. Pamiętała podczas sabatu jak ten uraczył ją rozmową oraz paroma tańcami. Również pamiętała, że wówczas strasznie podeptała mu nogi. Cóż Aurora nie była dobra jeżeli chodzi o taniec balowy, czy jaki kolwiek inny taniec. Zawsze chciała tańczyć tak jak miała na to ochotę oraz do muzyki którą sobie sama wybierze. Niestety na chwilę obecną pozostanie to chyba marzeniem ściętej głowy.
-Mam nadzieję, że po naszym tańcu nogi nie dawały za bardzo o sobie znać- Chociaż to wspomnienie często sprawiało, że na policzkach dziewczyny kwitły rumieńce wstydu, to nie była w stanie się nie uśmiechnąć lekko kiedy o tym pomyślała. W zasadzie to była mu nawet na pewien sposób wdzięczna. Wyciągnął ją na parkiet, i pomógł poniekąd przełamać lęk przed spojrzeniami innych ludzi, chociaż nadal czuje dziwny dyskomfort kiedy ktoś się w nią wpatruje.
-Oh...- Westchnęła cicho wskazując przybyszowi delikatnym skinieniem dłoni miejsce obok siebie.
-Nic takiego czym Lord musiałby się przejmować- Po prostu nie umiała tego wyjaśnić. Bo co miała powiedzieć, że wpada czasami w takie depresyjne stany, na pewno uzna ją za wariatkę... chociaż czy Aurora wariatką nie była. Idealny przykład tego dała chociaż by przed chwilą, ale ona kompletnie na to nie zwróciła uwagi. Było to dla niej tak bardzo naturalne jak oddychanie, nie zdawała sobie sprawy z tego, że niektóre jej zachowania dla innych mogły by być stosunkowo tajemnicze i niepokojące. Cała Aurora zawsze myśląca głównie o sobie.
-Mniemam, że Lord postanowił po obcować trochę z naturą?- Zapytała się zaciekawiona po czym zaraz pospiesznie dodała.
-Wśród mężczyzn to rzadki widok- Nie widziała wielu przedstawicieli płci przeciwnej którzy samotnie przechadzali się po ogrodach, albo którzy umieli zachwycić się pięknem natury... Chociaż tak naprawdę widziała, takim mężczyzną był jej ojciec. Doceniający i kochający życie ponad wszystko, szanujący naturę z którą z resztą się zaprzyjaźnił. Dlatego Aurora uciekała do ogrodów kiedy tylko potrzebowała zwolnić chociaż na chwilę. Tylko w takich miejscach mogła czuć, że w końcu wszystko jest dobrze, czyli tak jak powinno być.
-Cienie...- Wymruczała cicho bardziej do samej siebie.
-Cienie się wydłużają
Nadszedł wieczór nim rozpoczął się twój dzień
Cienie się wydłużają
Z tobą umiera świat
nie trzymaj się go mocno. - Wyrecytowała cicho. Pewnym już było, że do jej głowy właśnie wpadło coś co w przyszłości najpewniej zostanie przelane na papier w postaci kolejnego z jej wierszy. Nigdy nie było do końca wiadomo kiedy natchnienie wejdzie w ciało dziewczyny, a kiedy tak się stało po prostu nie kryła się nigdy ze swoimi pomysłami recytując je bardziej sobie na głos aby nie zapomnieć o tym w razie gdyby nie miała przy sobie swojego dziennika oraz pióra. Lady Greengrass w końcu drgnęła mocniej po czym w końcu skierowała swoje spojrzenie na człowieka który przybył właśnie do altanki. Na początku mogło się wydawać, że go nie poznała zupełnie tak jak by jej myśli jeszcze przez chwilę należały do innego świata. W końcu na jej malinowych usteczkach pojawił się delikatny uśmiech, który jak zwykle nie ukazywał światu pełnego uzębienia... skoro wedle babki było ono lekko żółtawe, więc należało wyeliminować powody do krytykowania jej wyglądu.
-Lord Nott- Powiedziała cichym i pełnym spokoju głosem zupełnie tak jak na prawdziwą damę przystało.
-Cóż za zbieg okoliczności- Teraz kiedy świadomość wróciła do rzeczywistości poznawała go. Pamiętała podczas sabatu jak ten uraczył ją rozmową oraz paroma tańcami. Również pamiętała, że wówczas strasznie podeptała mu nogi. Cóż Aurora nie była dobra jeżeli chodzi o taniec balowy, czy jaki kolwiek inny taniec. Zawsze chciała tańczyć tak jak miała na to ochotę oraz do muzyki którą sobie sama wybierze. Niestety na chwilę obecną pozostanie to chyba marzeniem ściętej głowy.
-Mam nadzieję, że po naszym tańcu nogi nie dawały za bardzo o sobie znać- Chociaż to wspomnienie często sprawiało, że na policzkach dziewczyny kwitły rumieńce wstydu, to nie była w stanie się nie uśmiechnąć lekko kiedy o tym pomyślała. W zasadzie to była mu nawet na pewien sposób wdzięczna. Wyciągnął ją na parkiet, i pomógł poniekąd przełamać lęk przed spojrzeniami innych ludzi, chociaż nadal czuje dziwny dyskomfort kiedy ktoś się w nią wpatruje.
-Oh...- Westchnęła cicho wskazując przybyszowi delikatnym skinieniem dłoni miejsce obok siebie.
-Nic takiego czym Lord musiałby się przejmować- Po prostu nie umiała tego wyjaśnić. Bo co miała powiedzieć, że wpada czasami w takie depresyjne stany, na pewno uzna ją za wariatkę... chociaż czy Aurora wariatką nie była. Idealny przykład tego dała chociaż by przed chwilą, ale ona kompletnie na to nie zwróciła uwagi. Było to dla niej tak bardzo naturalne jak oddychanie, nie zdawała sobie sprawy z tego, że niektóre jej zachowania dla innych mogły by być stosunkowo tajemnicze i niepokojące. Cała Aurora zawsze myśląca głównie o sobie.
-Mniemam, że Lord postanowił po obcować trochę z naturą?- Zapytała się zaciekawiona po czym zaraz pospiesznie dodała.
-Wśród mężczyzn to rzadki widok- Nie widziała wielu przedstawicieli płci przeciwnej którzy samotnie przechadzali się po ogrodach, albo którzy umieli zachwycić się pięknem natury... Chociaż tak naprawdę widziała, takim mężczyzną był jej ojciec. Doceniający i kochający życie ponad wszystko, szanujący naturę z którą z resztą się zaprzyjaźnił. Dlatego Aurora uciekała do ogrodów kiedy tylko potrzebowała zwolnić chociaż na chwilę. Tylko w takich miejscach mogła czuć, że w końcu wszystko jest dobrze, czyli tak jak powinno być.
Gość
Gość
Nie przywykł do takiego zachowania damy. Zamiast przywitać się, podać dłoń do pocałowania, albo wskazać miejsce obok siebie jednym, wyraźnym gestem go uciszyła. Był lekko zdezorientowany. Uznał to zachowanie za niegrzeczne, ale przecież w równie złym tonie byłoby zwracanie na to uwagi. Dlatego też swoje odczucie pozostawił dla siebie i poczekał, aż dziewczyna postanowi jednak się do niego odezwać. Gorzej jak całkiem nie zwróci na niego większej uwagi. Nie wiedziałby jak powinien się zachować, a to było coś co wprawiało go w ogromne zakłopotanie. Chyba każdy Nott czułby się źle nie wiedząc jak, zgodnie z etykietą, powinien się zachować. W końcu oni o tego byli, żeby wiedzieć co, gdzie i kiedy należy zrobić. Ciotka nie wybaczyłaby im chyba, gdyby w którymś momencie nie potrafili się zachować. Przez chwilę nie mógł ukryć zdziwienia, gdy dziewczyna zaczęła mówić wierszem. Nie znał tego wiersza. W prawdzie nigdy nie znał się jakoś wybitnie na poezji, ale nie rozumiał, co wydarzyło się tym momencie. Czy powinien udawać, że w ogóle do niej nie podszedł? Czy w ten sposób dawała mu znać, że przeszkadza jej w kontemplowaniu poezji, natury, czegokolwiek? Jeśli to był sposób Greengrassów to cieszył się, że nie jest zbyt blisko z nimi spokrewniony. Zastanawiał się czy powinien się odsunąć czy nie, ale wtedy usłyszał głos Panny Greengras. A więc jednak postanowiła uraczyć go swoim spojrzeniem. Był nieco zdezorientowany, a może bardziej zdegustowany tą całą sytuacją.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku – odpowiedział pogodnie się uśmiechając. Tak, ciotka nasłała go na pannę Greengrass, która tkwiła gdzieś w kącie, i o ile rozmowa przebiegała dość przyjemnie, o tyle taniec rzeczywiście przypominał bardziej walkę o przeżycie niż delikatne sunięcie po parkiecie. On był bardzo dobrym tancerzem. Nauczył się tego od małego będąc przygotowywany do obecności na sabatach urządzanych przez jego rodzinę. Wystarczyło, by dziewczyna dała się prowadzić, ale jak widać nie było to w jej naturze. Jednak nie śmiałby teraz wypominać jej tego, że ma dwie lewe nogi. Może nie skomplementował jej sposoby poruszania się w tańcu, ale pozostawił to bez jakiegokolwiek komentarza. Chociażby krzywego spojrzenia. Bardziej dziwił się rodzinie, że nie nauczyła jej tańczyć, bo przecież to podstawa życia na salonach arystokracji w Anglii. Jednak jak widać Greengrassom nie zależało na tym, żeby dobrze wypadać na salonach.
- Rzecz jasna nie będę naciskał, jednak gdybyś zmieniła zdanie, Lady, chętnie wysłucham wszystkiego, czego tylko będzie trzeba, żebym posłuchał – odpowiedział uprzejmie, dając znać, że widzi, że coś jest nie tak, ale nie będzie zmuszał jej do zwierzeń. Nie byli bliskimi przyjaciółmi. A nawet, gdyby byli to nie wypadało kogokolwiek zmuszać to zwierzeń. Usiadł jednak koło niej, gdy tylko zaprosiła go do tego.
- Musiałem zebrać myśli – odpowiedział zgodnie z prawdą. Nie miał zamiaru opowiadać jej o wszystkich swoich zmartwieniach. - Spacer zawsze mi w tym pomaga – dodał, bo sam nie wiedział, dlatego wybrał akurat to miejsce. Było za bardzo romantyczne dla niego. Może właśnie dlatego? Nie spodziewał się tutaj nikogo znajomego, z kim odbędzie jakąś poważną rozmowę. Większą niż wymiana uprzejmości czy rozmowa o pogodzie. Nie był osobą, która zachwycała się przyrodą. Ale świeże powietrze rzeczywiście dobrze mu zrobiło.
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku – odpowiedział pogodnie się uśmiechając. Tak, ciotka nasłała go na pannę Greengrass, która tkwiła gdzieś w kącie, i o ile rozmowa przebiegała dość przyjemnie, o tyle taniec rzeczywiście przypominał bardziej walkę o przeżycie niż delikatne sunięcie po parkiecie. On był bardzo dobrym tancerzem. Nauczył się tego od małego będąc przygotowywany do obecności na sabatach urządzanych przez jego rodzinę. Wystarczyło, by dziewczyna dała się prowadzić, ale jak widać nie było to w jej naturze. Jednak nie śmiałby teraz wypominać jej tego, że ma dwie lewe nogi. Może nie skomplementował jej sposoby poruszania się w tańcu, ale pozostawił to bez jakiegokolwiek komentarza. Chociażby krzywego spojrzenia. Bardziej dziwił się rodzinie, że nie nauczyła jej tańczyć, bo przecież to podstawa życia na salonach arystokracji w Anglii. Jednak jak widać Greengrassom nie zależało na tym, żeby dobrze wypadać na salonach.
- Rzecz jasna nie będę naciskał, jednak gdybyś zmieniła zdanie, Lady, chętnie wysłucham wszystkiego, czego tylko będzie trzeba, żebym posłuchał – odpowiedział uprzejmie, dając znać, że widzi, że coś jest nie tak, ale nie będzie zmuszał jej do zwierzeń. Nie byli bliskimi przyjaciółmi. A nawet, gdyby byli to nie wypadało kogokolwiek zmuszać to zwierzeń. Usiadł jednak koło niej, gdy tylko zaprosiła go do tego.
- Musiałem zebrać myśli – odpowiedział zgodnie z prawdą. Nie miał zamiaru opowiadać jej o wszystkich swoich zmartwieniach. - Spacer zawsze mi w tym pomaga – dodał, bo sam nie wiedział, dlatego wybrał akurat to miejsce. Było za bardzo romantyczne dla niego. Może właśnie dlatego? Nie spodziewał się tutaj nikogo znajomego, z kim odbędzie jakąś poważną rozmowę. Większą niż wymiana uprzejmości czy rozmowa o pogodzie. Nie był osobą, która zachwycała się przyrodą. Ale świeże powietrze rzeczywiście dobrze mu zrobiło.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Faktycznie Aurora nie dawała sobą rządzić, czy to w swoim własnym życiu czy podczas tańca. Naturalnie, że ja uczyli, a raczej próbowali nauczyć tańczyć, ale swobodny sposób życia chwilami strasznie kolidował z możliwością przypilnowania pewnych rzeczy, takich jak etykieta, czy takt. Dziewczyna doskonale pamiętała lekcje tańca oraz mniej więcej ilość nauczycieli która przewijała się przez posiadłość dziadków. Ile razy to odchodzili niemal trzaskając drzwiami mówiąc, że z taką osobą jak Aurora nie mają zamiaru pracować. A ona była tylko dzieckiem, dzieckiem które chciało być sobą i tyle nic więcej. Niestety dla niektórych był to fakt wręcz niezrozumiały. Czy z byciem szlachcianką naprawdę musiało się wiązać udawanie... i to na każdym kroku, w każdej chwili życia. Zakłamanie było czymś co nie jednego człowieka już zgubiło.
-W takim razie cieszę się niezmiernie- Gdyby skrytykował jej sposób tańca, powiedział, że ma dwie lewe nogi najpewniej zaśmiałaby się cicho i po prostu mu przytaknęła. Nie byłoby to bynajmniej nic co by ją w jakiś sposób obraziło. No, ale etykieta na to nie pozwalała. Arystokraci powinni zostać utrzymani w przekonaniu swojej wielkości oraz wspaniałości. Całe szczęście, że dziewczyna potrafiła sama do siebie podejść w stosunkowo krytyczny sposób, i widziała wady oraz zalety. Doskonale wiedziała o tym, że nie umie tańczyć, wiedziała również, że nie opanuje wielu innych rzeczy o które niegdyś chcieli zatroszczyć się jej dziadkowie.
-Lord i tak już pewnie uznał mnie za kogoś conajmniej szalonego... nie chciałabym tego przekonania jeszcze bardziej pogłębiać- W zasadzie teraz do niej dotarło jak to wszystko co zrobiła przed chwilą mogło zostać odebrane, ale co ona mogła na to poradzić. Gdyby nie zrobiła tego najpewniej po powrocie do domu już dawno zapomniałaby o tych kilku słowach które tak spontanicznie przyszły jej na myśl. Chociaż nie dało się ukryć, że utwór ten sprawił, że troska na jej twarzy jeszcze bardziej się pogłębiła, pewnie dlatego, że tylko ona doskonale znała sens tych słów, i wiedziała do czego się one odnoszą. Tak samo było z innymi jej wierszami, nikt ich nie zrozumie... nikt kto nigdy nie siedział w złotej klatce i kiedy faktycznie nie zaczął czuć, że jego świat powoli zaczyna umierać. Tak te specyficzne nastroje Lady Greegrass, czasami nagłe napady histerii z niewiadomych przyczyn, chociaż w zasadzie można by rzec, że przez to wydawała się być jeszcze bardziej kobieca niż normalnie.
-Rozumiem- Kiwnęła lekko głową uśmiechając się bardzo delikatnie.
-Mimo wszystko nadal zastanawia mnie dobór miejsca. Oranżeria ta raczej okryła się złą sławą- No tak, kto nie znał historii tych nieszczęśliwie zakochanych ludzi. Dziewczyna zdecydowanie bardziej wolała szczęśliwe zakończenia, chociaż nie ukrywała, że bardzo ceniła sobie autora tej historii. Pewnie dlatego, że sama wierzyła iż miłość ma wielką moc, ale również zdawała sobie sprawę z tego, że faktycznie miłość może dużo, ale czasami sama nie wystarczy. Była to smutna prawda, człowiek po za miłością potrzebował jeszcze innych rzeczy
-W takim razie cieszę się niezmiernie- Gdyby skrytykował jej sposób tańca, powiedział, że ma dwie lewe nogi najpewniej zaśmiałaby się cicho i po prostu mu przytaknęła. Nie byłoby to bynajmniej nic co by ją w jakiś sposób obraziło. No, ale etykieta na to nie pozwalała. Arystokraci powinni zostać utrzymani w przekonaniu swojej wielkości oraz wspaniałości. Całe szczęście, że dziewczyna potrafiła sama do siebie podejść w stosunkowo krytyczny sposób, i widziała wady oraz zalety. Doskonale wiedziała o tym, że nie umie tańczyć, wiedziała również, że nie opanuje wielu innych rzeczy o które niegdyś chcieli zatroszczyć się jej dziadkowie.
-Lord i tak już pewnie uznał mnie za kogoś conajmniej szalonego... nie chciałabym tego przekonania jeszcze bardziej pogłębiać- W zasadzie teraz do niej dotarło jak to wszystko co zrobiła przed chwilą mogło zostać odebrane, ale co ona mogła na to poradzić. Gdyby nie zrobiła tego najpewniej po powrocie do domu już dawno zapomniałaby o tych kilku słowach które tak spontanicznie przyszły jej na myśl. Chociaż nie dało się ukryć, że utwór ten sprawił, że troska na jej twarzy jeszcze bardziej się pogłębiła, pewnie dlatego, że tylko ona doskonale znała sens tych słów, i wiedziała do czego się one odnoszą. Tak samo było z innymi jej wierszami, nikt ich nie zrozumie... nikt kto nigdy nie siedział w złotej klatce i kiedy faktycznie nie zaczął czuć, że jego świat powoli zaczyna umierać. Tak te specyficzne nastroje Lady Greegrass, czasami nagłe napady histerii z niewiadomych przyczyn, chociaż w zasadzie można by rzec, że przez to wydawała się być jeszcze bardziej kobieca niż normalnie.
-Rozumiem- Kiwnęła lekko głową uśmiechając się bardzo delikatnie.
-Mimo wszystko nadal zastanawia mnie dobór miejsca. Oranżeria ta raczej okryła się złą sławą- No tak, kto nie znał historii tych nieszczęśliwie zakochanych ludzi. Dziewczyna zdecydowanie bardziej wolała szczęśliwe zakończenia, chociaż nie ukrywała, że bardzo ceniła sobie autora tej historii. Pewnie dlatego, że sama wierzyła iż miłość ma wielką moc, ale również zdawała sobie sprawę z tego, że faktycznie miłość może dużo, ale czasami sama nie wystarczy. Była to smutna prawda, człowiek po za miłością potrzebował jeszcze innych rzeczy
Gość
Gość
Nich był tak wychowany, że oczywistym było dla niego, że kobiety powinny być posłuszne mężczyznom. Z jednej strony to był przywilej. To mężczyzna był głową rodziny, podejmował ważne decyzje, miał coś do powiedzenia podczas rozmów z nestorem rodu, który przedstawiał oficjalne stanowisko rodziny w każdej sprawie. Z drugiej strony była to odpowiedzialność, bo musiał opiekować się swoją kobietą i sprawiać, by niczego jej nie brakowało. Jeśli chodziło o stronę materialną tego problemu to w arystokratycznych rodzinach nie było z tym problemu. Ale Nick miał zakodowane w głowie, że tu nie chodzi tylko o zaspokajanie najprostszych potrzeb. Mimo że nie miał dobrego przykładu wyniesionego z własnego domu, bo jego własna matka zmarła przy porodzie to wiedział, że kobietom należy się odpowiedni szacunek. Wcale nie traktował je jak gorsze tylko dlatego że to mężczyźni byli u władzy. Ale właśnie. Nie powinny się wtrącać do pewnych spraw, ani decydować same za siebie. Nie przesadzajmy z tą nowoczenością. Nie żyjemy w średniowieczu, ale jakieś zasady powinny panować.
- Skądże – zaprzeczył, chociaż mówiła samą prawdę. Jakoś nie wyobrażałby sobie, żeby kobiety, którymi się otaczał były jej podobne. Żyła w innym świecie, a on tego kompletnie nie rozumiał. Może i była tylko młodą dziewczyną i w przyszłości miało się to zmienić, ale jednak nie wydawało mu się, żeby Lady Greengrass miała w przyszłości należeć do standardowych panien. - Uważam tylko, że jest pani wyjątkową, bardzo wrażliwą panną i oferuję ramię do wspólnego spaceru, jeśli sobie tylko tego panienka życzy – odpowiedział uśmiechając się nawet trochę zawadiacko. Mimo że był żonaty, takie uśmieszki pozostaly w jego naturze. Zapewne rodzina jego żony, bo go wykastrowała, gdyby przyszło mu do głowy zdradzać żonę, dlatego nawet o tym nie myślał. Słowo „wyjątkowa” było z jednej strony bardzo blisko słowa „dziwna”, ale z drugiej było jak najbardziej pozytywnie nacechowane, dlatego wybrał akurat to słowo. Nie chciał przecież być niegrzeczny. Grubiaństwo było ostatnim, o co można było posądzić, któregokolwiek z Nottów. Dobre maniery mieli we krwi.
- Naturalnie, znam tę smutną historię – odpowiedział, bo coś tam kojarzył i nie chciał przyznawać się do tego, że jeśli chodzi o romantyczne historie był totalnym ignorantem. Wszyscy o tym słyszeli, ale czy był jakoś szczególnie tym zainteresowany? Niezbyt. - To bardzo ładne miejsce, zła sława jakoś mnie nie przekonuje – dodał wzruszając ramionami i uśmiechając się delikanie. Dawał jej do zrozumienia, że nie przejmuje się tymi bujdami, ale równocześnie nie chciał jej urazić jeśli ona się nimi przejmuje. A zakładał, że było to dla niej ważne, bo w jego oczach była po prostu nawiedzoną artystką z dobrego domu. I taka kobieta planowała plamić swoje ręce pracą i zostać aurorem? To przecież było dla kogoś o zimnej krwi, a nie dla tak delikatnej panienki.
- Skądże – zaprzeczył, chociaż mówiła samą prawdę. Jakoś nie wyobrażałby sobie, żeby kobiety, którymi się otaczał były jej podobne. Żyła w innym świecie, a on tego kompletnie nie rozumiał. Może i była tylko młodą dziewczyną i w przyszłości miało się to zmienić, ale jednak nie wydawało mu się, żeby Lady Greengrass miała w przyszłości należeć do standardowych panien. - Uważam tylko, że jest pani wyjątkową, bardzo wrażliwą panną i oferuję ramię do wspólnego spaceru, jeśli sobie tylko tego panienka życzy – odpowiedział uśmiechając się nawet trochę zawadiacko. Mimo że był żonaty, takie uśmieszki pozostaly w jego naturze. Zapewne rodzina jego żony, bo go wykastrowała, gdyby przyszło mu do głowy zdradzać żonę, dlatego nawet o tym nie myślał. Słowo „wyjątkowa” było z jednej strony bardzo blisko słowa „dziwna”, ale z drugiej było jak najbardziej pozytywnie nacechowane, dlatego wybrał akurat to słowo. Nie chciał przecież być niegrzeczny. Grubiaństwo było ostatnim, o co można było posądzić, któregokolwiek z Nottów. Dobre maniery mieli we krwi.
- Naturalnie, znam tę smutną historię – odpowiedział, bo coś tam kojarzył i nie chciał przyznawać się do tego, że jeśli chodzi o romantyczne historie był totalnym ignorantem. Wszyscy o tym słyszeli, ale czy był jakoś szczególnie tym zainteresowany? Niezbyt. - To bardzo ładne miejsce, zła sława jakoś mnie nie przekonuje – dodał wzruszając ramionami i uśmiechając się delikanie. Dawał jej do zrozumienia, że nie przejmuje się tymi bujdami, ale równocześnie nie chciał jej urazić jeśli ona się nimi przejmuje. A zakładał, że było to dla niej ważne, bo w jego oczach była po prostu nawiedzoną artystką z dobrego domu. I taka kobieta planowała plamić swoje ręce pracą i zostać aurorem? To przecież było dla kogoś o zimnej krwi, a nie dla tak delikatnej panienki.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie chodziło o to, że dziewczynie nie podobało się dosłownie wszystko w kręgach arystokratów. Byłaby wtedy hipokrytką wielkich rozmiarów, bowiem zaprzeczałaby temu czego ją mimo wszystko nauczyli, a co ona wchłonęła. Nawet jej ojciec pomimo tego, że był specyficznym człowiekiem miał swoje zasady, których starał się trzymać. Dziewczyna znała historię swojego rodu jak mało kto, doskonale znała wartości jakie wyznawał, a to tak bardzo kłóciło się z szacunkiem do tradycji, który jej rodzina mimo wszystko utrzymywała. Nie chodziło o to, że nie szli z duchem czasu, po prostu byli tylko ludźmi i bali się wszelkich wielkich zmian. Nie umieli sobie pewnych rzeczy wyobrazić. Chociaż przychodziły też takie dni kiedy to sama Lady Greengrass zastanawiała się nad tym czy oby na pewno dobrze zrozumiała te historie przekazywane jej przez ojca, czy te wszystkie idee które ponoć przekazał jej sam nieboszczyk nie wymyśliła ona sama, i tylko podczepiła je pod konkretną osobę. W końcu Aurora posiadała bogatą wyobraźnię, szkoda tylko, że jakoś sama do końca nie zwracała na to uwagi. Wszystko to co robiła przychodziło jej tak bardzo naturalnie, że nawet swoich talentów nie traktowała jako talenty... tak zdecydowanie dziwna z niej osóbka.
-Cóż... wyjątkowość łączy się z szeregiem trudnych dla niektórych konsekwencji, i czasami to określenie można spokojnie podciągnąć do obelgi- Zdawała sobie z tego sprawę jak inni na nią patrzyli, i jak miała być szczera miewała dni kiedy nie chciała być już nigdy więcej nazwana wyjątkową. Były chwili kiedy zazdrościła tym wszystkim nudnym ludziom, którzy po prostu byli.
-Mimo to dziękuję za komplement- Ponowny lekki uśmiech rozjaśnił porcelanową twarz dziewczyny na której nie uświadczyło się ani grama makijażu. Naturalna uroda rudzielca nie wymagała poprawek, a przynajmniej tak twierdziła jej rodzicielka, a i jakoś sama Aurora nie była zwolenniczką makijażu. Może i faktycznie maskował pewne niedoskonałości urody, ale jednocześnie ukrywał to co kobiety miały najpiękniejszego.
-A jeżeli Lord tak chętnie oferuje spacer, szkoda byłoby nie skorzystać z tej propozycji- Ciekawym było, że jak na osobę taką jak Aurora która nie była zainteresowana małżeństwem ostatnimi czasy kręciło się całkiem sporo mężczyzn. Czyżby właśnie zaczęto wybierać z jej półki, i los za chwilkę pokaże jej, że w zasadzie może się dwoić i troić ale na przeznaczenie tak naprawdę nie ma rady, i to co się wydarzyć musi to i tak się wydarzy. Bez wątpienia byłaby to dla niej bardzo dobra lekcja życia.
Lady Greegrass wstała powoli ze swojego miejsca, poprawiając sukienkę, która lekko się pomarszczyła na skutek dłuższego siedzenia w bezruchu
-Pisarz jak najbardziej uzdolniony, nie zmienia to, jednak faktu, że wyobraźnia za bardzo go poniosła- Ceniła go za sposób napisania tej opowieści, ale faktem było, że wyobraźni mu nie brakowało.
- A ja osobiście jestem większa zwolenniczką szczęśliwych zakończeń- Zdawała sobie sprawę z tego, że życie było różnie, i nie zawsze było dobrze, ale czy nawet te złe zakończenia musieliśmy przelewać do świata bajek, baśni czy innych historii. Czy chociaż tam nie można spotkać zakończenia "żyli długo i szczęśliwie".
-Cóż... wyjątkowość łączy się z szeregiem trudnych dla niektórych konsekwencji, i czasami to określenie można spokojnie podciągnąć do obelgi- Zdawała sobie z tego sprawę jak inni na nią patrzyli, i jak miała być szczera miewała dni kiedy nie chciała być już nigdy więcej nazwana wyjątkową. Były chwili kiedy zazdrościła tym wszystkim nudnym ludziom, którzy po prostu byli.
-Mimo to dziękuję za komplement- Ponowny lekki uśmiech rozjaśnił porcelanową twarz dziewczyny na której nie uświadczyło się ani grama makijażu. Naturalna uroda rudzielca nie wymagała poprawek, a przynajmniej tak twierdziła jej rodzicielka, a i jakoś sama Aurora nie była zwolenniczką makijażu. Może i faktycznie maskował pewne niedoskonałości urody, ale jednocześnie ukrywał to co kobiety miały najpiękniejszego.
-A jeżeli Lord tak chętnie oferuje spacer, szkoda byłoby nie skorzystać z tej propozycji- Ciekawym było, że jak na osobę taką jak Aurora która nie była zainteresowana małżeństwem ostatnimi czasy kręciło się całkiem sporo mężczyzn. Czyżby właśnie zaczęto wybierać z jej półki, i los za chwilkę pokaże jej, że w zasadzie może się dwoić i troić ale na przeznaczenie tak naprawdę nie ma rady, i to co się wydarzyć musi to i tak się wydarzy. Bez wątpienia byłaby to dla niej bardzo dobra lekcja życia.
Lady Greegrass wstała powoli ze swojego miejsca, poprawiając sukienkę, która lekko się pomarszczyła na skutek dłuższego siedzenia w bezruchu
-Pisarz jak najbardziej uzdolniony, nie zmienia to, jednak faktu, że wyobraźnia za bardzo go poniosła- Ceniła go za sposób napisania tej opowieści, ale faktem było, że wyobraźni mu nie brakowało.
- A ja osobiście jestem większa zwolenniczką szczęśliwych zakończeń- Zdawała sobie sprawę z tego, że życie było różnie, i nie zawsze było dobrze, ale czy nawet te złe zakończenia musieliśmy przelewać do świata bajek, baśni czy innych historii. Czy chociaż tam nie można spotkać zakończenia "żyli długo i szczęśliwie".
Gość
Gość
Nicholas natomiast przyjmował wszystko, co wkładano mu do głowy od dziecka. Nauczyli go, że jest lepszy od innych z powodu wysokiego urodzenia, i żeby utrzymać tę pozycję jest zobowiązany do przestrzegania wielu zasad i było to dla niego absolutnie oczywiste. Zamiłowanie do tradycjonalizmu było dla niego wręcz oczywiste. Przecież to właśnie pielęgnowanie dawnych zwyczajów dawało im wyższą pozycję w społeczeństwie niż reszta. Musieli za wszelką cenę bronić starego porządku i walczyć o jego przywrócenie. Czasy arystokracji chyliły się ku końcowi, ale nikt nie mówił o tym głośno. Starali się to zatuszować i doprowadzić do powrotu starego układu, gdy wszyscy byli zależni od arystokratycznych rodów. Właśnie dlatego tradycja była taka ważna. Nick nie uważał, że rodzina zaserwowała mu pranie mózgu już za młodu. Wręcz przeciwnie.
- Jeśli panią uraziłem, Lady Greengrass, proszę mi wybaczyć. Nie miałem tego na celu. Wydaje mi się, że każda młoda dama chce być na swój sposób wyjątkowa. To lepsze niż bycie jedną z wielu, ale widocznie się myliłem. Proszę mi wybaczyć – powtórzył jeszcze raz prośbę o wyrozumiałosc. Mógł się tego spodziewać, że większość używa tego określenia do opisania jej osobowości. Brzmiało to lepiej niż „dziwna” a miało podobne znaczenie. Nick zdawał sobie sprawę z tego, że nie rozumiał kobiet i właśnie teraz wiedział, że po prostu nie rozumie jej wrażliwości. On nie przeżywał poezji, nie kontemplował natury, i nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia czy według jakiś tam podań ten ogród był tłem dla historii o wyjątkowo nieszczęśliwej miłości. Skinął głową, gdy jednak podziękowała za komplement. No tym razem mu nie wyszło. Może po prostu już zapomniał jak to jest być czarującym kawalerem rzucającym komplementami na prawo i lewo? Do wszystkiego potrzebna jest wprawa. Niestety. Gdy dziewczyna wstała on także wstał i wyciągnął w jej stronę ramię, proponując tym samym by się na nim oparła. W końcu mieli spacerować wspólne. Wypadało zaoferować tę uprzejmość. A jej nie wypadało odmówić. Przynajmniej mniemaniu Nicholasa.
- Pisarze z reguły mają wybujałą fantazję. Za to kochamy literaturę, nieprawdaż? – zapytał, chociaż nie chciał kontynuować tematu opowieści, na której kompletnie się nie znał. Było to trochę za dużo dla niego. - Szczęśliwe zakończenia napawają optymizmem. Też byłbym skłonny uznać je za preferowane – odpowiedział i delikatnie się do niej uśmiechnął.
- Jeśli panią uraziłem, Lady Greengrass, proszę mi wybaczyć. Nie miałem tego na celu. Wydaje mi się, że każda młoda dama chce być na swój sposób wyjątkowa. To lepsze niż bycie jedną z wielu, ale widocznie się myliłem. Proszę mi wybaczyć – powtórzył jeszcze raz prośbę o wyrozumiałosc. Mógł się tego spodziewać, że większość używa tego określenia do opisania jej osobowości. Brzmiało to lepiej niż „dziwna” a miało podobne znaczenie. Nick zdawał sobie sprawę z tego, że nie rozumiał kobiet i właśnie teraz wiedział, że po prostu nie rozumie jej wrażliwości. On nie przeżywał poezji, nie kontemplował natury, i nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia czy według jakiś tam podań ten ogród był tłem dla historii o wyjątkowo nieszczęśliwej miłości. Skinął głową, gdy jednak podziękowała za komplement. No tym razem mu nie wyszło. Może po prostu już zapomniał jak to jest być czarującym kawalerem rzucającym komplementami na prawo i lewo? Do wszystkiego potrzebna jest wprawa. Niestety. Gdy dziewczyna wstała on także wstał i wyciągnął w jej stronę ramię, proponując tym samym by się na nim oparła. W końcu mieli spacerować wspólne. Wypadało zaoferować tę uprzejmość. A jej nie wypadało odmówić. Przynajmniej mniemaniu Nicholasa.
- Pisarze z reguły mają wybujałą fantazję. Za to kochamy literaturę, nieprawdaż? – zapytał, chociaż nie chciał kontynuować tematu opowieści, na której kompletnie się nie znał. Było to trochę za dużo dla niego. - Szczęśliwe zakończenia napawają optymizmem. Też byłbym skłonny uznać je za preferowane – odpowiedział i delikatnie się do niej uśmiechnął.
Nicholas Nott
Zawód : Urzędnik w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Dwa są sposoby prowadzenia walki: jeden - prawem, drugi - siłą; pierwszy sposób jest ludzki, drugi zwierzęcy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zmiany często przerażały ludzi. Aurora nie dziwiła się im. Ona sama często zastanawiała się nad tym czy ten powiew nowości który w końcu dotrze i do nich okaże się czymś dobrym. Bo przecież nie każda zmiana musi być dobra i akceptowalna przez wszystkich. Nie zmieniało to, jednak faktu, że nie można było zamykać się na nie. Chwilami coś co z początku wydawało się nam być złe, nagle możemy stwierdzić, że aż tak źle nie jest. W oczach Aurory niektórzy arystokraci chcieli zachować stary ład z lęku przed ewentualnymi konsekwencjami jakie może to przynieść. Gdyby szlachta nagle zrównała się z całą resztą społeczeństwa... przyszło by każdemu zapłacić za to w jaki sposób żył. Nie dało się wyraźnie odczuć, że pewna era zaczyna powoli przemijać, świat który znała szlachta zaczął powoli upadać, a niektórzy usiłowali własnymi ciałami utrzymać mało stabilne ściany.
Kiedy mężczyzna również wstał i zaoferował swoją ramię, dziewczyna zbliżyła się do niego i tak jak przewidywał, że zrobi tak uczyniła. Cóż dziewczyna może i była nieokrzesana, na wpół dzika, jak to czasami mieli w zwyczaju określać jej nauczyciele, to i ona miała w sobie pewne dobre maniery, które były tak mocno zakorzenione, że ciężko byłoby się jej tego wyzbyć.
-Wszystko to dlatego, że ludzie nie do końca zdają sobie sprawę ze znaczenia słowa "wyjątkowość"- Podjęła temat, kiedy w końcu ruszyli na spacer. Szli powoli, aby móc napawać się tym co ich otacza, a przynajmniej Aurora miała taki zamiar.
-Zupełnie inaczej sprawy wyglądają kiedy ma się wpływ na wyjątkowość, a kiedy jest się wyjątkowym od urodzenia i tego wpływu się nie miało i pewnie mieć się nie będzie- Jeżeli miało się wybór, zmniejszała się szansa odtrącenia od społeczeństwa, a przecież człowiek to istota społeczna jak by na to nie patrzeć. Sama dziewczyna nie do końca wierzyła w ludzi którzy na każdym kroku zaznaczali, że są samotnikami. Naturalnie, można było nie lubić przebywać zbyt często z ludźmi, ale nawet takie osoby czasami odczuwały potrzebę przebywania z innymi. A jak wygląda sprawa z tymi którzy są wyjątkowi wbrew własnej woli. Tacy ludzie musieli liczyć się z krzywymi spojrzeniami, wieloma konsekwencjami na które wpływu mieć nie mogą. Nie było to niestety sprawiedliwe, ale co na tym świecie było sprawiedliwe. Nawet ludzi nie wiedzieli czym jest sprawiedliwość, więc czemu tego samego oczekiwać od losu. Pewnym było, że los z Aurory sobie trochę zakpił, zrobił nie lada psikusa, ale z drugiej strony... chociażby sama jej data urodzenia niektórym mówiła, że być może urodziła się do tego aby wypełnić jakąś misję... tylko nikt nie potrafił jeszcze powiedzieć jaką.
-Cóż... kochamy literaturę za możliwość ucieczki jaką ta nam oferuje. Ma to niestety swoje ciemne strony. Jeżeli z książkę chwyci ktoś z równie wybujałą wyobraźnią może to tworzyć nie lada problemy- Dziewczyna lubiła czytać, ba kochała czytać, ale przy tym zachowywała tak zwany zdrowy dystans. Z jej naturą niezwykle łatwo byłoby dać pozwolić unieść się fantazji, a wtedy tylko kilka kroków dzieliło ją od skoczenia z przepaści.
-Przy moich dziwnych skłonnościach do zamartwiania się, głównie dobre zakończenia są mile widziane- Ile razy to miała, że po przeczytaniu jakiejś książki wpadła w typowy dla siebie melancholijny nastrój, i to bynajmniej nie dlatego, że samo zakończenie było tak smutne, ale dlatego, że często potrafiła utożsamić się z bohaterami niektórych dzieł, a to sprawiało, że uświadamiała sobie coraz bardziej, że jej życie przypomina przedstawienie teatralne.
Kiedy mężczyzna również wstał i zaoferował swoją ramię, dziewczyna zbliżyła się do niego i tak jak przewidywał, że zrobi tak uczyniła. Cóż dziewczyna może i była nieokrzesana, na wpół dzika, jak to czasami mieli w zwyczaju określać jej nauczyciele, to i ona miała w sobie pewne dobre maniery, które były tak mocno zakorzenione, że ciężko byłoby się jej tego wyzbyć.
-Wszystko to dlatego, że ludzie nie do końca zdają sobie sprawę ze znaczenia słowa "wyjątkowość"- Podjęła temat, kiedy w końcu ruszyli na spacer. Szli powoli, aby móc napawać się tym co ich otacza, a przynajmniej Aurora miała taki zamiar.
-Zupełnie inaczej sprawy wyglądają kiedy ma się wpływ na wyjątkowość, a kiedy jest się wyjątkowym od urodzenia i tego wpływu się nie miało i pewnie mieć się nie będzie- Jeżeli miało się wybór, zmniejszała się szansa odtrącenia od społeczeństwa, a przecież człowiek to istota społeczna jak by na to nie patrzeć. Sama dziewczyna nie do końca wierzyła w ludzi którzy na każdym kroku zaznaczali, że są samotnikami. Naturalnie, można było nie lubić przebywać zbyt często z ludźmi, ale nawet takie osoby czasami odczuwały potrzebę przebywania z innymi. A jak wygląda sprawa z tymi którzy są wyjątkowi wbrew własnej woli. Tacy ludzie musieli liczyć się z krzywymi spojrzeniami, wieloma konsekwencjami na które wpływu mieć nie mogą. Nie było to niestety sprawiedliwe, ale co na tym świecie było sprawiedliwe. Nawet ludzi nie wiedzieli czym jest sprawiedliwość, więc czemu tego samego oczekiwać od losu. Pewnym było, że los z Aurory sobie trochę zakpił, zrobił nie lada psikusa, ale z drugiej strony... chociażby sama jej data urodzenia niektórym mówiła, że być może urodziła się do tego aby wypełnić jakąś misję... tylko nikt nie potrafił jeszcze powiedzieć jaką.
-Cóż... kochamy literaturę za możliwość ucieczki jaką ta nam oferuje. Ma to niestety swoje ciemne strony. Jeżeli z książkę chwyci ktoś z równie wybujałą wyobraźnią może to tworzyć nie lada problemy- Dziewczyna lubiła czytać, ba kochała czytać, ale przy tym zachowywała tak zwany zdrowy dystans. Z jej naturą niezwykle łatwo byłoby dać pozwolić unieść się fantazji, a wtedy tylko kilka kroków dzieliło ją od skoczenia z przepaści.
-Przy moich dziwnych skłonnościach do zamartwiania się, głównie dobre zakończenia są mile widziane- Ile razy to miała, że po przeczytaniu jakiejś książki wpadła w typowy dla siebie melancholijny nastrój, i to bynajmniej nie dlatego, że samo zakończenie było tak smutne, ale dlatego, że często potrafiła utożsamić się z bohaterami niektórych dzieł, a to sprawiało, że uświadamiała sobie coraz bardziej, że jej życie przypomina przedstawienie teatralne.
Gość
Gość
Magiczna Oranżeria
Szybka odpowiedź