Klub dżentelmenów
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
[bylobrzydkobedzieladnie]
Klub dżentelmenów
Budynek klubu już na pierwszy rzut oka wyróżnia się z pośród okolicznych zabudowań. Do środka imponującej kamiennej fasady prowadzą ciężkie drewniane drzwi z mosiężnymi tabliczkami i wiszącą latarnią naftową. Na początku osiemnastego wieku w budynku mieścił się klub szachowy, stąd w wykończeniach detali można dostrzec motywy z tejże gry - mówi się, że od tego czasu niewiele się tutaj zmieniło - tylko co jakiś czas w sali wejściowej i pubie zawiesza się kolejne pośmiertnie portrety stałych bywalców klubu. Niezależnie od pomieszczenia - restauracji czy pubu połączonego z kasynem - dominują ciężkie, muliste kolory klubów wybieranych wyłącznie przez mężczyzn. Drewno boazerii, którą wyłożono ściany, przybrało kolor plamistej ochry zapewne od osiadającego dymu papierosowego. Całości dopełniają kolumny z grubego marmuru i solidne fotele obite najlepszą skórą, gotowe utrzymać niejednego pijanego delikwenta. W restauracji na srebrnej zastawie podawane są tylko typowo angielskie potrawy - na szczególną uwagę zasługuje wręcz legendarny pudding z Yorkshire - oraz klasyczne alkohole: lżejsze wina oraz mocniejsze whisky. Po sutej kolacji zwykle następuje kolejna część wieczoru w przylegającym kasynie, gdzie niejednokrotnie szlachetnie urodzeni tracili znaczne części majątku.
Do klubu wpuszczani są tylko mężczyźni - paniom kategorycznie wstęp wzbroniony. Istnieje stara legenda, jakoby jeden z lordów pod przebraniem przyprowadził do klubu damę swojego serca, a sufit w sali wejściowej popękał. Istnieje także selekcja wśród panów, wpuszczani są tylko dżentelmeni szlachetnie urodzeni i ci o krwi czystej, jednakże nic nie stoi na przeszkodzie, by przyprowadzili ze sobą gości, oczywiście płci męskiej. Jednakże atmosfera w klubie nie odpowiada wszystkim - już po przekroczeniu progu można wyczuć panujące tu niespisane zasady hierarchii, porządku i dostojnych obyczajów.
Do klubu wpuszczani są tylko mężczyźni - paniom kategorycznie wstęp wzbroniony. Istnieje stara legenda, jakoby jeden z lordów pod przebraniem przyprowadził do klubu damę swojego serca, a sufit w sali wejściowej popękał. Istnieje także selekcja wśród panów, wpuszczani są tylko dżentelmeni szlachetnie urodzeni i ci o krwi czystej, jednakże nic nie stoi na przeszkodzie, by przyprowadzili ze sobą gości, oczywiście płci męskiej. Jednakże atmosfera w klubie nie odpowiada wszystkim - już po przekroczeniu progu można wyczuć panujące tu niespisane zasady hierarchii, porządku i dostojnych obyczajów.
Wyłącznie dla panów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:40, w całości zmieniany 1 raz
Krótki, ledwie nikły i trudny do wychwycenia uśmiech zagościł na jego twarzy – pełen całkowitego zrozumienia – gdy padły słowa wzywające fortunę do stawiennictwa. Istotnie ciągnięcie kolejnych kart z talii stanowiło coś, co trudno było przewidzieć; jeszcze trudniej było zapanować nad kolejnością, jeśli nie korzystało się z czarów mogących wpłynąć na ten aspekt rozgrywki. Wolał jednak nie zajmować swoich myśli rozważaniami, czy w zgodzie z jego sumieniem pozostawało szeptanie zaklęć, kiedy brało się kolejne karty do ręki, choć pozostawianie wszystkiego czystemu przypadkowi traktował jako coś, na co nie mógł się zgodzić.
— Tak długo, jak żaden z nas nie będzie próbował wygrać — odparł na stwierdzenie, kiwając głową w porozumieniu, co do którego nie miał wątpliwości, że zaistniało. Tanie sztuczki łatwo dało się wychwycić, jeśli tylko patrzyło się dostatecznie uważnie, lecz posuwanie się do oszustwa traktował jako coś, co doprawdy nie przystawało lordowskiej godności ani szacunku budowanemu od lat znacznie dłuższych niż oni obaj chodzili po tym świecie. Nie poddawał sobie myśli, że coś takiego mogłoby zaistnieć, dopóki siedział przy jednym stoliku z dziedzicem Lestrange'ów, ale z pewnością to pojawi się przy innych stolikach, jeśli tylko podda się odpowiednią sugestię.
Z uznaniem przytaknął stwierdzeniu mężczyzny, doceniając fakt, że – pomimo dość nikłej znajomości – odnajdywał wspólny język, mogąc całkowicie szczerze uznać to wieczorne wyjście za udane, choć tak naprawdę dopiero się zaczynało i przywdziewało swe prawdziwe oblicze. Tłum mężczyzn wprawdzie nie był mu do końca na rękę, lecz subtelnie odpychał od siebie uczucie osaczenia oraz bycia skrupulatnie obserwowanym, poświęcając swoją uwagę szlachetnemu towarzystwu Flaviena.
— Francuskie specjały mają zdecydowanie więcej wspólnego z moją rodzinną kuchnią — uzupełnił lekkim tonem, obserwując karty przekładane w rękach lorda, zastanawiając się nad sensownością wypowiedzianego stwierdzenia. Nie było kłamstwem, prawdą samą w sobie również nie było. Balansowało na cienkiej granicy dotychczasowego doznania kulinarnych doświadczeń Zachary'ego; porównaniom, analizom oraz werdyktom mogło nie być końca, gdyby przyszło mu zostać wybrednym smakoszem spędzającym całe dnie na próbowaniu coraz to bardziej wymyślnych potraw – a krawcy spędzaliby noce na wiecznym poszerzaniu spodni tak, by zawsze pasowały do rosnącej sylwetki.
— Ucieczka? — zapytał krótko, spoglądając na bliżej nieokreślonego mężczyznę. — Powiedziałbym, że stchórzyli przed czekającymi konsekwencjami i nigdy nie odnajdą w tym miejscu tyle przyjemności, ile nam jest dane, lordzie Lestrange. — Wypowiedział z sarkazmem, jasno określając przepaść między tymi, którym nie dane było pochodzić z długowiecznego, utrzymanego w perfekcji rodu, a nimi, którzy takowe rody reprezentowali. Prostota tego stwierdzenia uderzała weń za każdym razem, gdy napotykał na kogokolwiek, kto nie mógł poszczycić się odpowiednim urodzeniem, a w obliczu kart budziła w nim prostą pokusę.
— A może sprawdzimy, który z niżej urodzonych gości nie ma dziś szczęścia? — zapytał, spoglądając na talię kart spoczywającą na stoliku, po czym przeniósł spojrzenie w zupełnie inne miejsce sali, gdzie rozgrywka zdawała się rozpocząć i z wolna nabierać odpowiedniego tempa, które pozwoliłoby im włączyć się do grona kąśliwych żmij wyczekujących porażki.
— Tak długo, jak żaden z nas nie będzie próbował wygrać — odparł na stwierdzenie, kiwając głową w porozumieniu, co do którego nie miał wątpliwości, że zaistniało. Tanie sztuczki łatwo dało się wychwycić, jeśli tylko patrzyło się dostatecznie uważnie, lecz posuwanie się do oszustwa traktował jako coś, co doprawdy nie przystawało lordowskiej godności ani szacunku budowanemu od lat znacznie dłuższych niż oni obaj chodzili po tym świecie. Nie poddawał sobie myśli, że coś takiego mogłoby zaistnieć, dopóki siedział przy jednym stoliku z dziedzicem Lestrange'ów, ale z pewnością to pojawi się przy innych stolikach, jeśli tylko podda się odpowiednią sugestię.
Z uznaniem przytaknął stwierdzeniu mężczyzny, doceniając fakt, że – pomimo dość nikłej znajomości – odnajdywał wspólny język, mogąc całkowicie szczerze uznać to wieczorne wyjście za udane, choć tak naprawdę dopiero się zaczynało i przywdziewało swe prawdziwe oblicze. Tłum mężczyzn wprawdzie nie był mu do końca na rękę, lecz subtelnie odpychał od siebie uczucie osaczenia oraz bycia skrupulatnie obserwowanym, poświęcając swoją uwagę szlachetnemu towarzystwu Flaviena.
— Francuskie specjały mają zdecydowanie więcej wspólnego z moją rodzinną kuchnią — uzupełnił lekkim tonem, obserwując karty przekładane w rękach lorda, zastanawiając się nad sensownością wypowiedzianego stwierdzenia. Nie było kłamstwem, prawdą samą w sobie również nie było. Balansowało na cienkiej granicy dotychczasowego doznania kulinarnych doświadczeń Zachary'ego; porównaniom, analizom oraz werdyktom mogło nie być końca, gdyby przyszło mu zostać wybrednym smakoszem spędzającym całe dnie na próbowaniu coraz to bardziej wymyślnych potraw – a krawcy spędzaliby noce na wiecznym poszerzaniu spodni tak, by zawsze pasowały do rosnącej sylwetki.
— Ucieczka? — zapytał krótko, spoglądając na bliżej nieokreślonego mężczyznę. — Powiedziałbym, że stchórzyli przed czekającymi konsekwencjami i nigdy nie odnajdą w tym miejscu tyle przyjemności, ile nam jest dane, lordzie Lestrange. — Wypowiedział z sarkazmem, jasno określając przepaść między tymi, którym nie dane było pochodzić z długowiecznego, utrzymanego w perfekcji rodu, a nimi, którzy takowe rody reprezentowali. Prostota tego stwierdzenia uderzała weń za każdym razem, gdy napotykał na kogokolwiek, kto nie mógł poszczycić się odpowiednim urodzeniem, a w obliczu kart budziła w nim prostą pokusę.
— A może sprawdzimy, który z niżej urodzonych gości nie ma dziś szczęścia? — zapytał, spoglądając na talię kart spoczywającą na stoliku, po czym przeniósł spojrzenie w zupełnie inne miejsce sali, gdzie rozgrywka zdawała się rozpocząć i z wolna nabierać odpowiedniego tempa, które pozwoliłoby im włączyć się do grona kąśliwych żmij wyczekujących porażki.
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Klub dżentelmenów
Szybka odpowiedź