Kasyno "Szczęśliwy Galeon"
AutorWiadomość
Kasyno "Szczęśliwy Galeon"
Chociaż czasy są niepewne, niektórym wciąż ciężko odmówić sobie dodatkowego dreszczyku emocji. Wszystkich tych, którzy są głodni wrażeń, nie boją się zaryzykować oraz - co dla niektórych jest rzeczą priorytetową - pragną szybko się wzbogacić, w swoje progi zaprasza "Szczęśliwy Galeon". Chociaż urządzony jest dość bogato, wejść i zagrać może każdy, o ile tylko ubierze się w miarę elegancko. W kasynie panuje przeważnie lekka atmosfera, okraszona wesołymi rozmowami i śmiechami przy drinku lub przekąsce, które za bardzo przyzwoitą cenę można nabyć w barze. Powietrze jednak wydaje się momentalnie gęstnieć, gdy na stole leżą kwoty wysokie, a gracze wchodzą na wyższy etap rywalizacji. Chodź, wejdź, zagraj - może to właśnie postawiony przez ciebie galeon będzie tym szczęśliwym?
Możliwość gry w czarodziejskie oczko, kościanego pokera.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:11, w całości zmieniany 1 raz
Jeśli szczęściem było traktowanie świata jak boiska, a życia jak grę nie mógł znaleźć lepszego miejsca, by sprawdzić czy i jemu los sprzyjał tego wieczora. Nie należał do oportunistów. Twardo stąpał po ziemi, z dużą rozwagą podchodząc do wszystkiego. Nie znaczyło to, że nie lubił ryzyka. Wręcz przeciwnie. Potrzebował go w chwilach zbyt statecznych, pozbawionych adrenaliny i szybkości, gdy teraźniejszość zaczynała się zlewać w jedną bezkształtną masę bez sensu. Tego wieczora ryzyko przekładało się na kilka galeonów postawionych w kościanym pokerze i szklankę ognistej. Lub dwie.
Ból głowy musiał maleć wprost proporcjonalnie do ilości wypitego alkoholu. To było dobre lekarstwo, odpowiednie na ten wieczór. Na dworze było zimno i ciemno, w kasynie nie siedziało zbyt wiele osób, a żadnej z nich nie znał — przynajmniej tak stwierdził na pierwszy rzut oka, gdy wchodził do środka. Pozbył się ciepłego czarnego płaszcza i znalazł swoje miejsce, przy jednym ze stolików. To był dobry moment, by oderwać się od tych wszystkich męczących myśli. Chciał się wyłączyć, zapominając o badaniach i kobietach, które z taką łatwością przyprawiały go o ból głowy i wyższe ciśnienie. Chciał wyrzucić z umysłu lady Ollivander i wszystkie perypetie z nią związane; obecność i nieobecność ojca w swoim życiu, ministerstwo i urzędnicze nastroje, wszystkie przeklęte wizje i koszmary, Cornelię, której nie mógł znaleźć, a w końcu Grahama, którego tydzień wcześniej zakopał w gliniastej ziemi na jednym z Londyńskich cmentarzy. To nie emocje sprawiały, że czuł się zmęczony, a natłok informacji i danych, których nie mógł zignorować, bo w każdej chwili mogły okazać się zbyt istotne.
W końcu nie urodził się jeszcze nikt, kto poruszyłby jego serce.
Włożył rękę do kieszeni w poszukiwaniu galeonów, ale zatrzymał się, czując coś znajomego. Każdy człowiek miał swój zapach. Każda kobieta pachniała inaczej, nawet jeśli używała tych samych perfum. To one zmieszane z zapachem ciała tworzyły indywidualną i niepowtarzalną mieszankę, a ktoś z tak wyczulonym zmysłem powonienia jak on bez trudu je rozróżniał. Ten był słodko ostry. Z pieprzową nutą, Salazar jeden wie, czemu kojarzył mu się z czerwonym winem.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
/10 marca
Unikała bogatych, pełnych przepychu miejsc. Jej maniery po kilku drinkach sprawiały, że nawet najpiękniejsza suknia, która wyszła spod dłoni Harriett nie potrafiła utrzymać cudownego uroku i pozy damy, i w końcu stawała się towarzystwem, które nie było zbyt mile widziane w takich miejscach przez swoją predyspozycję do tłuczenia szkła i robienia scen, na których patrzenie ci wspaniali, nieskalani wadą ludzie nie mieli ochoty patrzeć.
Dzisiaj Lovegood postanowiła wmieszać się w tłum. Czarna, atłasowa, lekko połyskliwa tkanina ciasno opinała jej ciało, dając swobodę tylko poprzez rozcięcie, które sięgało nieco ponad kolano. Włosy, wyjątkowo nie rozczapierzone na każdą ze stron, spinała ozdobna klamra. A czerwona szminka każdej dziewczynie dodałaby atrakcyjności. W końcu nie istniał kolor, który lepiej podkreślałby kobiecość.
Nie była w stanie racjonalnie wytłumaczyć tej kompletnie niewymuszonej niczym zachcianki. Ale być może zupełnie absurdalnie zatęskniła za salonami, a poprzez zmiany w osobach, którymi się otaczała, nie miała już powodów, by się na nich pojawiać. Prawie zatęskniła za tą subtelną grą słów i rozkosznymi szpilkami, które wbijało się ze słodkim uśmiechem w rozmówców, w tym wyraźnie totalnej premedytacji i perfidności. Po ostatnich wydarzeniach w Dziurawym Kotle musiała sobie jednak na razie odpuścić wątpliwej reputacji miejsca, bo szlag jasny by ją trafił, gdyby podobna sytuacja zdarzyła się raz jeszcze. A duma Seliny nie znosiła zbyt wielu urazów na raz. A zwłaszcza, kiedy w ostatnim czasie była tak bardzo nadszarpnięta.
Łatwo się nudziła. Potrzebowała ciągłych wrażeń. Pieniądz nie miał dla niej nigdy większego znaczenia, poza tym, że był środkiem przeprowadzania transakcji. Był kompletnie spowszechniały i w ostatnim czasie nie musiała się martwić o to, by brzęk w jej sakiewce zacichł. Nie poświęcała czasu na myśli o pomnożeniu, odkładaniu czy też obawie przez zabraknięciem kruszca w jej skarbcu. Mogła swobodnie chwalić się pełną niezależnością, która była wyłącznie jej własną zasługą. A suwerenność finansowa dla kobiety w tych czasach była czymś, przez co pełnoprawnie mogła obrosnąć w pióra. I mogła teraz nurzać się w swojej pysze, czerpiąc jakże prostolinijną radość i dawki adrenaliny z wymiany galeonów na umowne tokeny, które miały służyć za walutę w tej grze. Zabawnie patrzyło się na plastikowe krążki, które miały wymierzać fortunę tego wieczoru. A może to opustoszone lampki wprawiały ją w taki rozrywkowy nastrój?
Bankier prowadził ją właśnie do kolejnego stolika, zapraszając do następnej gry.
Musnęła palcami jego plecy, gestykulując przy odpowiadaniu na pytanie jakie miała doświadczenie w hazardzie. I może to zetknięcie z obcym ciałem ją tak speszyło, a może jakieś niewytłumaczalne przeczucie, ale zatrzymała się na moment, patrząc na to, jak skrojenie marynarki podkreślało jego budowę, a sama sylwetka stojąca przed nią wydawała jej się dziwnie znajoma.
Alkohol w trzymanej szklance zakołysał się, kiedy jej kroki zaburzyły rytm.
-Przepraszam?-deja vu. Spojrzała kontrolnie na zawartość szkła czy czasem nie rozbujało się zbyt mocno, i dopiero kiedy uniosła wzrok na osobę, na którą niemalże wpadła, zaczęła się bezprecedensowo śmiać, przypominając sobie bliźniaczą sytuację.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Galeony prześlizgnęły się pomiędzy palcami, gdy napawał się przyjemnym zapachem. Mógłby się wcale nie odwracać, zatrzymując w wyobrażeniu właścicielki perfum, które przypadły mu do gustu. W tej nucie było coś, co intrygowało, przyciągało jego uwagę, świadczyło o gorącym temperamencie i sile, która nie była raczej domeną kobiety tych czasów. I pewnie lepiej, gdyby się nie poruszył, oddając wszystko myślom , lecz ryzyko dla niego było zewem natury, który nie pozostawiał mu większego wyboru.
Ciemne brwi ściągnęły się ku sobie, gdy odwracał się, by podążyć za źródłem zapachu, a później głosem, który zadźwięczał w jego uszach nim jeszcze ją zobaczył. Zaskoczenie było olbrzymie, a ironia losu tak wielka, że sam odruchowo się uśmiechnął, jakby mieli ze sobą cokolwiek wspólnego. Zdawało się, że i ona była w szampańskim nastroju, bo zatrzymując się o krok przed nim i dosłownie cudem nie wpadając na niego wraz ze swoim drinkiem od razu wybuchnęła śmiechem. Zupełnie odruchowo oparł dłoń na piersi i wygładził czarną koszulę, która dziś nie nosiłaby brzydkich karmazynowych śladów. Nie zamierzał sprawdzać, czy rzeczywiście tak by było, choć z pewnością przy odpowiedniej motywacji mógłby i podłożyć się pod gilotynę, której sznur trzymałaby owadama kobieta. Nawet gdy jej karminowe usta zdobił piękny i kobiecy wyraz, wyglądała na diabła, który kusił.
Całkiem urodnego i pociągającego — choć wciąż — diabła.
— Przyjęte — odpowiedział niemalże od razu, gdy usta wykrzywił drwiący uśmiech, a oczy zabłyszczały z zadowolenia. Oparł się jedną ręką o stół i zmierzył ją wzrokiem — po raz kolejny. Że też nie miał okazji by zobaczyć jej w potarganych włosach, bez makijażu i w roziciągniętej, zbyt długo noszonej koszuli. Wyglądała perfekcyjnie, czyli dokładnie tak jak wszystkie kobiety, które z beznadziejną łatwością zachodzą mężczyznom za skórę. Nie płakał po koszuli; tamta sytuacja przyniosła mu wiele korzyści, więc mógłby być jej wdzięczny, gdyby tylko był w stanie okazać to kobiecie, lub komukolwiek innemu.
Wyjątkowe spotkanie.
— Z pewnością na dzisiejszy wieczór masz zaplanowane ciekawsze zajęcie niż... m ę s k a gra w kości, więc nie będę Cię zatrzymywał. — Nie musiał się nawet wysilać, przybrał naprawdę grzeczny, szarmancki! ton głosu, choć czaiło się w tym rzucone perfidnie wyzwanie, którego jak sądził nawet się nie podejmie. Wygranie z nią w pokera nie byłoby dziką przyjemnością, ale z pewnością większą niż ogrywanie krupiera, czy przelotny flirt z jakąś samotną kobietą, która postanowiła upić smutki i poszukać ciekawego towarzystwa w tym miejscu. — Ale gdyby jednak partner nie dopisał, zapraszam do stołu... Choć galeony bywają marnym pocieszeniem.
Nie życzył jej wcale kiepskiego wieczoru. Choć nie, właśnie to sprawiłoby mu odrobinę przyjemności. Wystarczyłaby myśl, że opuściłaby kasyno niezadowolona z przebiegu spotkania lub zrezygnowała z zaproszenia z powodu zbyt wielkiej dumy — lub strachu, choć po pierwszym spotkaniu wydawała mu się kobietą zbyt pewną siebie by go odczuwać. To nie złośliwość, urażona duma czy gorycz po poprzednim spotkaniu. To jej fluidy tak na niego działały.
Więc jak będzie?
Ciemne brwi ściągnęły się ku sobie, gdy odwracał się, by podążyć za źródłem zapachu, a później głosem, który zadźwięczał w jego uszach nim jeszcze ją zobaczył. Zaskoczenie było olbrzymie, a ironia losu tak wielka, że sam odruchowo się uśmiechnął, jakby mieli ze sobą cokolwiek wspólnego. Zdawało się, że i ona była w szampańskim nastroju, bo zatrzymując się o krok przed nim i dosłownie cudem nie wpadając na niego wraz ze swoim drinkiem od razu wybuchnęła śmiechem. Zupełnie odruchowo oparł dłoń na piersi i wygładził czarną koszulę, która dziś nie nosiłaby brzydkich karmazynowych śladów. Nie zamierzał sprawdzać, czy rzeczywiście tak by było, choć z pewnością przy odpowiedniej motywacji mógłby i podłożyć się pod gilotynę, której sznur trzymałaby owa
Całkiem urodnego i pociągającego — choć wciąż — diabła.
— Przyjęte — odpowiedział niemalże od razu, gdy usta wykrzywił drwiący uśmiech, a oczy zabłyszczały z zadowolenia. Oparł się jedną ręką o stół i zmierzył ją wzrokiem — po raz kolejny. Że też nie miał okazji by zobaczyć jej w potarganych włosach, bez makijażu i w roziciągniętej, zbyt długo noszonej koszuli. Wyglądała perfekcyjnie, czyli dokładnie tak jak wszystkie kobiety, które z beznadziejną łatwością zachodzą mężczyznom za skórę. Nie płakał po koszuli; tamta sytuacja przyniosła mu wiele korzyści, więc mógłby być jej wdzięczny, gdyby tylko był w stanie okazać to kobiecie, lub komukolwiek innemu.
Wyjątkowe spotkanie.
— Z pewnością na dzisiejszy wieczór masz zaplanowane ciekawsze zajęcie niż... m ę s k a gra w kości, więc nie będę Cię zatrzymywał. — Nie musiał się nawet wysilać, przybrał naprawdę grzeczny, szarmancki! ton głosu, choć czaiło się w tym rzucone perfidnie wyzwanie, którego jak sądził nawet się nie podejmie. Wygranie z nią w pokera nie byłoby dziką przyjemnością, ale z pewnością większą niż ogrywanie krupiera, czy przelotny flirt z jakąś samotną kobietą, która postanowiła upić smutki i poszukać ciekawego towarzystwa w tym miejscu. — Ale gdyby jednak partner nie dopisał, zapraszam do stołu... Choć galeony bywają marnym pocieszeniem.
Nie życzył jej wcale kiepskiego wieczoru. Choć nie, właśnie to sprawiłoby mu odrobinę przyjemności. Wystarczyłaby myśl, że opuściłaby kasyno niezadowolona z przebiegu spotkania lub zrezygnowała z zaproszenia z powodu zbyt wielkiej dumy — lub strachu, choć po pierwszym spotkaniu wydawała mu się kobietą zbyt pewną siebie by go odczuwać. To nie złośliwość, urażona duma czy gorycz po poprzednim spotkaniu. To jej fluidy tak na niego działały.
Więc jak będzie?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Nie mogła całkowicie odpuścić sobie tych wyjść, mimo że jak tylko przekraczała próg własnego domu, coś więziło ją w jego ścianach, bezgłośnie wysławiając obietnicę, które miały ją skłonić do pozostania. Ręce momentalnie zaczynały jej drżeć, a wzrok automatycznie podążał w kierunku, w którym ukryła przedmiot, który tak namiętnie zaburzał jej spokój. Nieważne ile razy zmieniała jego miejsce, zawsze ciągnął ją jak magnes. Dotknięcie okładki, niemalże pieszczotliwe przejechanie po chropowatej powierzchni było słodko-bolesną torturą/rozkoszą, zupełnie tak, jakby dłoń na moment zetknięcia porażał prąd lub rozpalał ogień. Mogłaby przysiąc, że kilka razy widziała, jak ręka staje jej w ogniu. Skóra jednak nie schodziła, mimo że czuła pieczenie. Z fascynacją się temu przyglądała, nie potrafiąc przestać. Płomienie odbijały się w jej oczach, przewijając przed nimi też inne obrazy. Otworzyła księgę tylko raz. Wrzask, jaki rozległ się po pomieszczeniu ogłuszył ją na dzień. I stłukł wszystkie wazony. Nie próbowała tego więcej, nabierając ostrożności.
Coś czaiło się nad nią w nocy, czmychało do cieni, kiedy już miała uchwycić to wzrokiem. Siedziało na karku, poza zasięgiem jej spojrzenia. I wiedziała, że coraz mocniej odbijało na jej skórze swoje kły. Doprowadzało ją to do szaleństwa. Nad ranem omamione zmysły było o wiele łatwiej ukoić do snu, nawet jeśli przez pijany umysł w końcu przebijały się koszmary, nie pozwalając na spoczynek. Gdyby jednak pozostawała trzeźwa, bez wątpienia zaczęłaby podejrzewać u siebie szaleństwo. A tak? To tylko słabo trawiona bursztynowa ciecz rozbujała jej wyobraźnię!
Nieustraszona Selina Lovegood uciekała. Tym razem w barokowy przepych, w okrutny świat pieniądza, gdzie wszystko było zimną kalkulacją. Potrzebowała takiego racjonalnego podejścia. Twardych zasad, nawet jeśli sama opierała się tylko na szczęściu w tym temacie. Nie spodziewała się jednak, że ta pieprzona fortuna postanowi z niej aż tak zakpić, kiedy wystawiła przed nią po raz kolejny tego człowieka, niemalże na nowo odgrywając scenę z przeszłości.
Uśmiech, który wywołała na jego twarzy kazał jej momentalnie ucichnąć i nieprzyjemnie ściągnąć usta. Zwłaszcza, kiedy tak bezczelnie postanowił skorzystać z jej pełnych zaskoczenia słów i przyjmować przeprosiny, które nie powinny być nawet wypowiedziane! Szlag by go. Taki pewny siebie, choć dobrze wiedział, że igra z ogniem. Zupełnie tak, jakby cokolwiek by nie zrobiła wcale by go nie obeszło, a jedynie wywoływało rozbawienie. Jakby była boczącym się dzieckiem, a nie realnym zagrożeniem, który mógł go wyrwać ze stanu ciągłego samozadowolenia.
Ustawiła sobie cel.
-Co za kurtuazja.-skwitowała, rozluźniając po chwili czoło, by podobnie - bez żadnego skrępowania - zmierzyć wzrokiem każdy cal jego ciała, zupełnie się nie spiesząc, jakkolwiek lubieżność mężczyzny nie doprowadzałaby ją do szału. Chwila cierpliwości, by kąpać się w satysfakcji. Mogła poczekać.
Zmrużyła oczy, kiedy wysuwał jej propozycję. Niezobowiązującą, ledwo dosłyszalną, a jednak pozostawał w tej pewności, że podejmie wyzwanie. Wolno wypowiadał słowa, jakby się nimi bawiąc, patrząc na jej reakcje, przekonany, że ma ją już w sidłach, na których wystawienie nie musiał się nawet specjalnie wysilać.
No i nie musiał. Niech go ponurak dopadnie!
-Męska gra w kości.-powtórzyła rozbawiona.-Nie wiem czy przystoi takim mężczyznom jak ty...-zaczęła, ale zawiesiła głos, przybierając przystępniejszy ton, wyrażający szczere zainteresowanie.-...ale może czegoś o tobie nie wiem, panie Mulciber?-zapytała, pozwalając żmijowatemu uśmiechowi wykwitnąć na jej twarzy.
Zrzuciła jakieś drogie futro, które owijało jej szyję, przysuwając się bliżej Ramseya.
-Pocieszeniem?-powtórzyła, unosząc brwi, jakby nie wiedząc do czego pije.-Wyglądam na kobietę, która bez towarzystwa partnera popada w depresję?-niemalże pobłażliwy wyraz pojawił się na jej licu. Rozciągnęła kąciki ust na boki.-Marny ten nasz los.-westchnęła teatralnie, nawet nie starając się zatuszować wesołości, kiedy dosiadała się do jego stolika.
-Chyba nie dasz mi na siebie długo czekać?-zapytała zaraz, oglądając się na niego.
Karty na stół. Albo kości. W cokolwiek mieli teraz grać.
Coś czaiło się nad nią w nocy, czmychało do cieni, kiedy już miała uchwycić to wzrokiem. Siedziało na karku, poza zasięgiem jej spojrzenia. I wiedziała, że coraz mocniej odbijało na jej skórze swoje kły. Doprowadzało ją to do szaleństwa. Nad ranem omamione zmysły było o wiele łatwiej ukoić do snu, nawet jeśli przez pijany umysł w końcu przebijały się koszmary, nie pozwalając na spoczynek. Gdyby jednak pozostawała trzeźwa, bez wątpienia zaczęłaby podejrzewać u siebie szaleństwo. A tak? To tylko słabo trawiona bursztynowa ciecz rozbujała jej wyobraźnię!
Nieustraszona Selina Lovegood uciekała. Tym razem w barokowy przepych, w okrutny świat pieniądza, gdzie wszystko było zimną kalkulacją. Potrzebowała takiego racjonalnego podejścia. Twardych zasad, nawet jeśli sama opierała się tylko na szczęściu w tym temacie. Nie spodziewała się jednak, że ta pieprzona fortuna postanowi z niej aż tak zakpić, kiedy wystawiła przed nią po raz kolejny tego człowieka, niemalże na nowo odgrywając scenę z przeszłości.
Uśmiech, który wywołała na jego twarzy kazał jej momentalnie ucichnąć i nieprzyjemnie ściągnąć usta. Zwłaszcza, kiedy tak bezczelnie postanowił skorzystać z jej pełnych zaskoczenia słów i przyjmować przeprosiny, które nie powinny być nawet wypowiedziane! Szlag by go. Taki pewny siebie, choć dobrze wiedział, że igra z ogniem. Zupełnie tak, jakby cokolwiek by nie zrobiła wcale by go nie obeszło, a jedynie wywoływało rozbawienie. Jakby była boczącym się dzieckiem, a nie realnym zagrożeniem, który mógł go wyrwać ze stanu ciągłego samozadowolenia.
Ustawiła sobie cel.
-Co za kurtuazja.-skwitowała, rozluźniając po chwili czoło, by podobnie - bez żadnego skrępowania - zmierzyć wzrokiem każdy cal jego ciała, zupełnie się nie spiesząc, jakkolwiek lubieżność mężczyzny nie doprowadzałaby ją do szału. Chwila cierpliwości, by kąpać się w satysfakcji. Mogła poczekać.
Zmrużyła oczy, kiedy wysuwał jej propozycję. Niezobowiązującą, ledwo dosłyszalną, a jednak pozostawał w tej pewności, że podejmie wyzwanie. Wolno wypowiadał słowa, jakby się nimi bawiąc, patrząc na jej reakcje, przekonany, że ma ją już w sidłach, na których wystawienie nie musiał się nawet specjalnie wysilać.
No i nie musiał. Niech go ponurak dopadnie!
-Męska gra w kości.-powtórzyła rozbawiona.-Nie wiem czy przystoi takim mężczyznom jak ty...-zaczęła, ale zawiesiła głos, przybierając przystępniejszy ton, wyrażający szczere zainteresowanie.-...ale może czegoś o tobie nie wiem, panie Mulciber?-zapytała, pozwalając żmijowatemu uśmiechowi wykwitnąć na jej twarzy.
Zrzuciła jakieś drogie futro, które owijało jej szyję, przysuwając się bliżej Ramseya.
-Pocieszeniem?-powtórzyła, unosząc brwi, jakby nie wiedząc do czego pije.-Wyglądam na kobietę, która bez towarzystwa partnera popada w depresję?-niemalże pobłażliwy wyraz pojawił się na jej licu. Rozciągnęła kąciki ust na boki.-Marny ten nasz los.-westchnęła teatralnie, nawet nie starając się zatuszować wesołości, kiedy dosiadała się do jego stolika.
-Chyba nie dasz mi na siebie długo czekać?-zapytała zaraz, oglądając się na niego.
Karty na stół. Albo kości. W cokolwiek mieli teraz grać.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Była szalona z wielu powodów i to już na pierwszy rzut oka. Jej spojrzenie, butna natura, siła i postawa czyniły ją obłąkaną w świecie mężczyzn, którzy nigdy nie uznają jej za równą sobie. Sposób w jaki się poruszała zarażał szaleństwem przeciwną płeć, gdy po chwili sprowadzała ich na ziemię, czyniąc z ich wyobrażeń i nadziei zwykły sen, a one miały to do siebie, że pozostawały w umysłach niedostępne i nierealne. Sny się nie sprawdzają, chyba, że śnią je wróżbici...
Nie zdradzała swojej magicznej aury, nie dzieliła się z nikim obłędem, który zajmował jej myśli. Patrząc na nią widział zasłoniętą kurtynę na scenie. Tłum wiwatuje i skanduje jej imię, wychodzi za materiał, by się ukłonić i uśmiechnąć, lecz najdziwniejsze i najbardziej interesujące rzeczy rozgrywały się tuż za nią, w tym samym czasie, gdy gwałtownie zmieniała się choreografia, tłum ludzi błąkał się bez celu za jej plecami, szepty zmieniały się w krzyki, których i tak nikt nie usłyszy w hałasie niesionych po sali braw. Wyglądała tak, jakby jej życie było jakąś pieprzoną sztuką, a ona opanowała grę aktorską do perfekcji. Być może to za sprawą jej urody, rysów twarzy, a może Mulciber miał intuicję do ludzi, bo wydała mu się obłudna i nieprawdziwa. Zupełnie tak jak on, uśmiechając się do niej choć nie miało to nic wspólnego z wyrazem, którym obdarzają się ludzie z przyjemności. Wystudiowana poza, zachowująca prawdziwe myśli i odczucia gdzieś głęboko, poza jej zasięgiem.
Wydawała się interesująca, bo każdy kto coś ukrywał stawał się obiektem godnym zbadania. Być może gdzieś głęboko czai się coś, co okaże się przydatne — dla niego; uznał to za podstawowe kryterium swoich działań i nie doszukiwał się w tym żadnego drugiego dna. Przeczucie pchało w jej stronę, ale może to demony, które ją nękały działały na niego jak magnes i nie zdawał sobie z tego jeszcze sprawy — ani tym bardziej ona.
Przechylił głowę, gdy skanowała jego sylwetkę powoli, jakby go to bawiło. Subtelnie się nawet poprawił, odpiął i rozchylił marynarkę, by mogła go ocenić w pełnej krasie. Moment autoprezentacji był żartobliwą odpowiedzią na jej bezczelne i niepasujące kobiecemu zachowanie. Nawet jej komentarz nie zmazał jego uśmieszku z twarzy. Powiększył się jeszcze i spuścił wzrok, jakby uraczyła go komplementem.
— Nie, skąd, wiesz wszystko. Czytasz ze mnie jak z otwartej księgi; nie powinno mnie tu być — wypowiedział miękko i uniósł szkło z ognistą, by zwilżyć podniebienie i gardło. Powietrze tutaj było wyjątkowo suche. A może to przez te papierosy, które w końcu powinien zapalić.— Byłaby pani tak uprzejma i przypomniała mi swoje nazwisko? Wyleciało mi z głowy — dodał uprzejmym tonem, spoglądając na nią z fałszywym zmieszaniem. Oczywiście, że wiedział z kim ma do czynienia, lecz nie mógł sobie odmówić przyjemności udawania, że taniezwykła kobieta zupełnie zniknęła w gąszczu innych, które do tej pory spotkał na swojej drodze.
Żmijowaty uśmiech był naprawdę słodki w jego mniemaniu.
Podobał mu się ten zapach, więc z przyjemnością się nim rozkoszował, odpychając od siebie wizję (również przyjemnego) nikotynowego dymu. Nie spuszczał z niej wzroku, obserwując jak pozbawia się wierzchniego odzienia, jak futro zsuwa się z jej ramion niemalże z prawdziwą gracją. Mogłaby być prawdziwą damą, doskonale radziła sobie ze skupianiem uwagi na sobie i wykorzystywaniem wszystkich swoich atutów nawet w tak banalnych czynnościach. To czyniło ją nieco lepszym przeciwnikiem w tej walce — zawsze w tej nierówności płci doceniał umiejetność zmieniania słabości w siłę.
Nachylił się w jej kierunku, gdy się zbliżyła i odpowiedział jej szeptem, by słowa, którymi ją uraczył pozostały między nimi. To z grzeczności.
— Wyglądasz na kobietę, której trudno utrzymać przy sobie sensowne męskie towarzystwo.
Na jej pobłażliwy uśmiech odpowiedział tym samym, utrzymując jej spojrzenie na sobie. Skinął głową i usiadł zaraz po tym, jak ona to uczyniła. Rozsunął rozpiętą już marynarkę i uniósł lekko dłoń w geście cichego toastu w jej stronę. Niech wypiją za to spotkanie. I gdy opróżniał szkło, już szukał jakiejś usłużnej duszy, która uzupełniłaby ich napoje. Musiał kontrolować poziom alkoholu w jej szklance, której zawartość w każdej chwili mogła się znaleźć na nim.
— Zbyt długo nie, ale podobno odpowiednie oczekiwanie wzmaga apetyt — mruknął i spojrzał na krupiera, dając mu znak, by zaczynał. — Zagrajmy. Ale gra o pieniądze jest mało ekscytująca — Przynajmniej dla kogoś takiego jak on, kto za cel nigdy nie obierał bogactw i luksusów, angażując się w zupełnie inne dziedziny życia.— Zagrajmy o prawdę — zaproponował otwarcie. — Jeśli wygram, powiesz mi na swój temat coś o czym nikt inny nie wie. Oczywiście, możesz kłamać, ale będę o tym wiedział. A to honorowy zakład.— Spojrzał na nią wyczekująco, licząc na to, że przystanie na niezbyt wymagającą propozycję. Ale informacja była o wiele ciekawsza niż monety. Odwrócił wzrok od niej dopiero, gdy jakieś dziewczę znalazło się za jej plecami. Oczywiście, mógł się do baru pofatygować sam, ale szkoda mu było na to czasu, więc poprosił o kolejny kieliszek szampana dla swojej towarzyszki, a dla niego podwójną ognistą.
Nie zdradzała swojej magicznej aury, nie dzieliła się z nikim obłędem, który zajmował jej myśli. Patrząc na nią widział zasłoniętą kurtynę na scenie. Tłum wiwatuje i skanduje jej imię, wychodzi za materiał, by się ukłonić i uśmiechnąć, lecz najdziwniejsze i najbardziej interesujące rzeczy rozgrywały się tuż za nią, w tym samym czasie, gdy gwałtownie zmieniała się choreografia, tłum ludzi błąkał się bez celu za jej plecami, szepty zmieniały się w krzyki, których i tak nikt nie usłyszy w hałasie niesionych po sali braw. Wyglądała tak, jakby jej życie było jakąś pieprzoną sztuką, a ona opanowała grę aktorską do perfekcji. Być może to za sprawą jej urody, rysów twarzy, a może Mulciber miał intuicję do ludzi, bo wydała mu się obłudna i nieprawdziwa. Zupełnie tak jak on, uśmiechając się do niej choć nie miało to nic wspólnego z wyrazem, którym obdarzają się ludzie z przyjemności. Wystudiowana poza, zachowująca prawdziwe myśli i odczucia gdzieś głęboko, poza jej zasięgiem.
Wydawała się interesująca, bo każdy kto coś ukrywał stawał się obiektem godnym zbadania. Być może gdzieś głęboko czai się coś, co okaże się przydatne — dla niego; uznał to za podstawowe kryterium swoich działań i nie doszukiwał się w tym żadnego drugiego dna. Przeczucie pchało w jej stronę, ale może to demony, które ją nękały działały na niego jak magnes i nie zdawał sobie z tego jeszcze sprawy — ani tym bardziej ona.
Przechylił głowę, gdy skanowała jego sylwetkę powoli, jakby go to bawiło. Subtelnie się nawet poprawił, odpiął i rozchylił marynarkę, by mogła go ocenić w pełnej krasie. Moment autoprezentacji był żartobliwą odpowiedzią na jej bezczelne i niepasujące kobiecemu zachowanie. Nawet jej komentarz nie zmazał jego uśmieszku z twarzy. Powiększył się jeszcze i spuścił wzrok, jakby uraczyła go komplementem.
— Nie, skąd, wiesz wszystko. Czytasz ze mnie jak z otwartej księgi; nie powinno mnie tu być — wypowiedział miękko i uniósł szkło z ognistą, by zwilżyć podniebienie i gardło. Powietrze tutaj było wyjątkowo suche. A może to przez te papierosy, które w końcu powinien zapalić.— Byłaby pani tak uprzejma i przypomniała mi swoje nazwisko? Wyleciało mi z głowy — dodał uprzejmym tonem, spoglądając na nią z fałszywym zmieszaniem. Oczywiście, że wiedział z kim ma do czynienia, lecz nie mógł sobie odmówić przyjemności udawania, że ta
Żmijowaty uśmiech był naprawdę słodki w jego mniemaniu.
Podobał mu się ten zapach, więc z przyjemnością się nim rozkoszował, odpychając od siebie wizję (również przyjemnego) nikotynowego dymu. Nie spuszczał z niej wzroku, obserwując jak pozbawia się wierzchniego odzienia, jak futro zsuwa się z jej ramion niemalże z prawdziwą gracją. Mogłaby być prawdziwą damą, doskonale radziła sobie ze skupianiem uwagi na sobie i wykorzystywaniem wszystkich swoich atutów nawet w tak banalnych czynnościach. To czyniło ją nieco lepszym przeciwnikiem w tej walce — zawsze w tej nierówności płci doceniał umiejetność zmieniania słabości w siłę.
Nachylił się w jej kierunku, gdy się zbliżyła i odpowiedział jej szeptem, by słowa, którymi ją uraczył pozostały między nimi. To z grzeczności.
— Wyglądasz na kobietę, której trudno utrzymać przy sobie sensowne męskie towarzystwo.
Na jej pobłażliwy uśmiech odpowiedział tym samym, utrzymując jej spojrzenie na sobie. Skinął głową i usiadł zaraz po tym, jak ona to uczyniła. Rozsunął rozpiętą już marynarkę i uniósł lekko dłoń w geście cichego toastu w jej stronę. Niech wypiją za to spotkanie. I gdy opróżniał szkło, już szukał jakiejś usłużnej duszy, która uzupełniłaby ich napoje. Musiał kontrolować poziom alkoholu w jej szklance, której zawartość w każdej chwili mogła się znaleźć na nim.
— Zbyt długo nie, ale podobno odpowiednie oczekiwanie wzmaga apetyt — mruknął i spojrzał na krupiera, dając mu znak, by zaczynał. — Zagrajmy. Ale gra o pieniądze jest mało ekscytująca — Przynajmniej dla kogoś takiego jak on, kto za cel nigdy nie obierał bogactw i luksusów, angażując się w zupełnie inne dziedziny życia.— Zagrajmy o prawdę — zaproponował otwarcie. — Jeśli wygram, powiesz mi na swój temat coś o czym nikt inny nie wie. Oczywiście, możesz kłamać, ale będę o tym wiedział. A to honorowy zakład.— Spojrzał na nią wyczekująco, licząc na to, że przystanie na niezbyt wymagającą propozycję. Ale informacja była o wiele ciekawsza niż monety. Odwrócił wzrok od niej dopiero, gdy jakieś dziewczę znalazło się za jej plecami. Oczywiście, mógł się do baru pofatygować sam, ale szkoda mu było na to czasu, więc poprosił o kolejny kieliszek szampana dla swojej towarzyszki, a dla niego podwójną ognistą.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Była zwyczajnie rozpieszczona przez fakt, że w tych czasach posiadała tyle taryf ulgowych - pierwszą, która wystawiała ją poza margines, była jej niezależność finansowa. Nie musiała oglądać się na finanse swojej rodziny, a jakiekolwiek logiczne argumenty, które balansowały na zasadzie wyjścia za kogoś dla stabilności majątkowej nie miały tutaj przełożenia. Lovegoodowie na szczęście nie naciskali, a opinia społeczna pozostawała ostatnią, którą się przejmowali. Mogła się więc dalej sygnować panieńskim nazwiskiem, rozwydrzając się własną suwerennością. Mimo tego, że nie była najwyżej urodzona, jej sława dawała jej swego rodzaju bilet do wielu miejsc. Nawet najbardziej luksusowe lokale nierzadko stały dla niej otworem, choć skaza w jej krwi powinna skutecznie powstrzymać jej stopę od stąpania po pewnych miejscach. Sport rządził się swoimi prawami - wolno jej było więc pocić się, przymrużało się oczy, kiedy klęła jak szewc (w końcu towarzystwo mężczyzn robiło swoje!), mogła nieelegancko zakładać ręce na biodrach, chodzić w spodniach, siadać w rozkroku i nosić roztrzepane włosy, nie przejmując się brakiem makijażu na twarzy. I tak, miała tupet wykorzystując te wszystkie przywileje, wręcz przeciągając cierpliwość i tolerancję każdego do granic. I jeśli przekraczanie granic prowadzi do szaleństwa - to trudno, miała zamiar tańczyć na jego progu, tak, by wszyscy widzieli i płonęli z gniewu. Niestety jednak, obłęd zaczynał nabierać też prawdziwszego wymiaru. Mroczniejszego. I o wiele prościej było trwać w pozie słodkiej buty, rozkosznej buntowniczki, uroczej zołzy, pierwszorzędnej egocentryczki wiodącej prym na polu obłudy. Świetnie czuła się w roli skandalistki. Lubiła wszystkie spojrzenia jakie przyciągała, nawet jeśli nie należały do najłaskawszych. Mocne barwy, jakimi się przywdziewała, świetnie przykrywały słabsze elementy, jakie tuszowała, odciągając od nich uwagę. Nawet najuważniejsi dawali się rozproszyć przez jej impertynencję. Więc kwitnęła w swoim samozadowoleniu, zapominając, że zepsucie, które biegnie od korzeni w końcu dosięgnie jej wspaniałą koronę.
Jej pewność siebie jednak była nieco wstrzymywana, jakby jakaś dziwna sfera podświadomości wysyłała jej sygnały ostrzegawcze, zupełnie tak, jak gdyby obudził się w niej instynkt ofiary, która właśnie napotkała na swojej drodze drapieżnika. Zdradzała go śmiałość - nie ta z typu buńczucznych, nie fałszywe zadufanie, nie narcyzm i arogancja, ale pewna bystrość i inteligencja. Nie miał w sobie lisiego sprytu, nie musiał chować się w cieniu, by z zaskoczenia złapać zwierzynę i zaspokoić głód. Okazywał swój majestat, ale dopiero bliższe przyjrzenie zdradziłoby cechy, które robiły z niego mordercę idealnego. Z takim zadowoleniem i pewnością się odsłaniał, dobrze wiedząc, że prędzej czy później dorwie wypatrzoną łanię, nie musząc się nawet zbytnio starać. Nie potrafiła stwierdzić skąd się brała ta jego świadomość. Był intrygujący. Niebezpieczny. I musiała mu udowodnić, że nie tylko on wybiera się tutaj na łowy.
Bawił się z nią. Jak kot z myszą, którą zagonił w szary róg. Leniwie rozpościerał przed nią wachlarz swoich szponów, kiedy wystawiał się na jeszcze większą ekspozycję. Jego humor istotnie wprowadzał ją w rozdrażnienie, jednak nie mogła tak łatwo mu się podkładać. Wyglądało na to, że to będzie jedna z tych dłuższych gier, wymagająca cierpliwości. Dobrze, da radę.
Jego słowa były kolejnym dowodem drwiny. Kpił z niej otwarcie, nawet się z tym nie kryjąc, oddając cios za ciosem. Musiała schować dumę do kieszeni na chwilę. Pił do jej arogancji, bo pewnie nawet w tak drobnej uwadze musiała przemycić nieskończone złoża samouwielbienia i przekonania o własnej racji. On jednak prezentował podobny pióropusz.-Swój pozna swego, panie Mulciber.-odpowiedziała mu uprzejmie, z leniwym uśmiechem przylepionym do twarzy. Zmrużyła tylko odrobinę oczy, nie pozwalając kącikom ust opaść, jakby stawiając sobie w tym momencie to za punkt honoru. Wytrzymała jego spojrzenie. Zignorowała pieczenie kolejnego uderzenia. Wykorzystywał każdą kartę, jaką miał do dyspozycji, nie dając jej nawet momentu satysfakcji.-Och, czyli jednak unosisz się dumą.-strząsnęła pozór, wywracając kota ogonem tak, jak jej w danej chwili było wygodnie. W jej głosie prawie odcisnął się żal i ubolewanie. Wciągnęła policzki, prawie cmokając nieszczęśliwie. Bo jak długo ma zamiar się upierać, że f a k t y c z n i e zapomniał JEJ nazwisko? Nawet, jeśli nie lubił tamtej koszuli, jeśli nie zrobiło na nim wrażenia to efektowne rozlanie czerwonego płynu, to błysk w oku takiej osoby jak on nie pojawiał się często. Dawała mu spory kredyt zasług, przyznając coś takiego, jednak... nie mogła się mylić. Drażnił się z nią z jakiegoś powodu. Prowokował, bo - jej taktyką - liczył na błędy. Bo często ta gorsza strona mówi więcej od człowieku od jej poprawnej bliźniaczki.
Każdy ruch wykonywała ostentacyjnie, starannie go wymierzając, jakby planowała go od dawna. Teatr dodał jej wdzięku, jakiego nigdy nie posiadała jako młoda dziewczyna, dopiero z czasem wyuczając się gracji, którą niektóre z jej koleżanek wysysały wraz z mlekiem matki. Najważniejszą wskazówką, jaką wyniosła z lekcji dramatu była ta, która mówiła o tym, że by coś zagrała, powinna to poczuć. Widzowie lubią tylko kłamstwa, w które wierzą sami aktorzy. Ostatnie więc co miałaby kiedykolwiek zrobić, to choć przez chwilę zwątpić w siłę swych wystudiowanych gestów. Albo cokolwiek innego. Tylko niezachwiania gwarantowało nieskażoną niczym powierzchnię. Jaka szkoda, że każdy kieliszek wypłukiwał z niej po trochę te złote zasady.
Zamilknęła, zupełnie tak, jakby na moment dała Ramseyowi zawładnąć sytuacją, kiedy wykorzystał bliskość i nachylił się do niej, naruszając przestrzeń osobistą. Naturalnie przyjęła rolę wystraszonej kobietki, tylko po to, by wysłuchać go do końca.
-Czytasz ze mnie jak z otwartej księgi.-powtórzyła jego słowa, wpadając we frywolne rozbawienie, nawet zezwalając na pojawienie się w oczach kurzych łapek, kiedy usta rozciągały się na boki - i chyba pierwszy raz nie musiała udawać. Nieładnie jednak tak otwarcie żartować z poważnego mężczyzny. Zdyscyplinowała się dopiero po dłuższej chwili. A może to toast ją przywołał do porządku? Uśmiech zamajaczył się jeszcze za szkłem, kiedy bez większego zawstydzenia postanowiła je w końcu opróżnić.
-Tobie z pewnością nie brakuje cierpliwości?-zgadła, unosząc nieznacznie jedną brew, kiedy śledziła palcem kontur swoich ust, jakby ścierała z niej reszty wilgoci, jakie mogły się na nich pojawić po spożyciu drinka. Przez chwilę przyglądała mu się nieco poważniej, choć z podobną lekkością co wcześniej.
Policzki raz jeszcze uniosły się nieco, kiedy usłyszała jego stwierdzenie o pieniądzach.-Niezbyt z ciebie przedsiębiorczy mężczyzna.-zauważyła, skupiając się na moment na dłoniach krupiera, który czekał na decyzje. Podniosła w końcu wzrok na swojego rozmówcę, czerpiąc abstrakcyjną przyjemność z tej szarpanej, przedziwnej konwersacji. Igranie z ogniem. Jej ulubiony typ rozrywki. Zmarszczka przecięła czoło tylko na moment, kiedy wypowiedział tą nietypową nagrodę za wygraną. Coś ścisnęło ją w dołku. Skupiła spojrzenie na jego twarzy, jakkolwiek trudne to nie było, kiedy oczy miały ochotę się rozbiegać, gdy umysł wyszukiwał informacji, którą chciał od niej usłyszeć. Naprawdę myślał, że ktoś tak głuchy na otoczenie i zapatrzony w siebie będzie w stanie podać mu na tacy złote rozwiązanie zagadki, jaką była osobą? To był dopiero początek?-Jaki pewny siebie.-zagadnęła, kiedy gardło wydało z siebie cichy śmiech.-Oczywiście mogę liczyć na to samo?-upewniła się już poważniej, kiwając głową do prowadzącego grę.
Po chwili puste szklanki zostały wypełnione płynem.
-Masz szczęście w kościach?-zapytała, unosząc na niego wzrok, kiedy krupier podał jej kostki, robiąc pauzę na otrzymanie tej krótkiej informacji. Jako kobieta miała pierwszeństwo, prawda? I rzuciła.
Jej pewność siebie jednak była nieco wstrzymywana, jakby jakaś dziwna sfera podświadomości wysyłała jej sygnały ostrzegawcze, zupełnie tak, jak gdyby obudził się w niej instynkt ofiary, która właśnie napotkała na swojej drodze drapieżnika. Zdradzała go śmiałość - nie ta z typu buńczucznych, nie fałszywe zadufanie, nie narcyzm i arogancja, ale pewna bystrość i inteligencja. Nie miał w sobie lisiego sprytu, nie musiał chować się w cieniu, by z zaskoczenia złapać zwierzynę i zaspokoić głód. Okazywał swój majestat, ale dopiero bliższe przyjrzenie zdradziłoby cechy, które robiły z niego mordercę idealnego. Z takim zadowoleniem i pewnością się odsłaniał, dobrze wiedząc, że prędzej czy później dorwie wypatrzoną łanię, nie musząc się nawet zbytnio starać. Nie potrafiła stwierdzić skąd się brała ta jego świadomość. Był intrygujący. Niebezpieczny. I musiała mu udowodnić, że nie tylko on wybiera się tutaj na łowy.
Bawił się z nią. Jak kot z myszą, którą zagonił w szary róg. Leniwie rozpościerał przed nią wachlarz swoich szponów, kiedy wystawiał się na jeszcze większą ekspozycję. Jego humor istotnie wprowadzał ją w rozdrażnienie, jednak nie mogła tak łatwo mu się podkładać. Wyglądało na to, że to będzie jedna z tych dłuższych gier, wymagająca cierpliwości. Dobrze, da radę.
Jego słowa były kolejnym dowodem drwiny. Kpił z niej otwarcie, nawet się z tym nie kryjąc, oddając cios za ciosem. Musiała schować dumę do kieszeni na chwilę. Pił do jej arogancji, bo pewnie nawet w tak drobnej uwadze musiała przemycić nieskończone złoża samouwielbienia i przekonania o własnej racji. On jednak prezentował podobny pióropusz.-Swój pozna swego, panie Mulciber.-odpowiedziała mu uprzejmie, z leniwym uśmiechem przylepionym do twarzy. Zmrużyła tylko odrobinę oczy, nie pozwalając kącikom ust opaść, jakby stawiając sobie w tym momencie to za punkt honoru. Wytrzymała jego spojrzenie. Zignorowała pieczenie kolejnego uderzenia. Wykorzystywał każdą kartę, jaką miał do dyspozycji, nie dając jej nawet momentu satysfakcji.-Och, czyli jednak unosisz się dumą.-strząsnęła pozór, wywracając kota ogonem tak, jak jej w danej chwili było wygodnie. W jej głosie prawie odcisnął się żal i ubolewanie. Wciągnęła policzki, prawie cmokając nieszczęśliwie. Bo jak długo ma zamiar się upierać, że f a k t y c z n i e zapomniał JEJ nazwisko? Nawet, jeśli nie lubił tamtej koszuli, jeśli nie zrobiło na nim wrażenia to efektowne rozlanie czerwonego płynu, to błysk w oku takiej osoby jak on nie pojawiał się często. Dawała mu spory kredyt zasług, przyznając coś takiego, jednak... nie mogła się mylić. Drażnił się z nią z jakiegoś powodu. Prowokował, bo - jej taktyką - liczył na błędy. Bo często ta gorsza strona mówi więcej od człowieku od jej poprawnej bliźniaczki.
Każdy ruch wykonywała ostentacyjnie, starannie go wymierzając, jakby planowała go od dawna. Teatr dodał jej wdzięku, jakiego nigdy nie posiadała jako młoda dziewczyna, dopiero z czasem wyuczając się gracji, którą niektóre z jej koleżanek wysysały wraz z mlekiem matki. Najważniejszą wskazówką, jaką wyniosła z lekcji dramatu była ta, która mówiła o tym, że by coś zagrała, powinna to poczuć. Widzowie lubią tylko kłamstwa, w które wierzą sami aktorzy. Ostatnie więc co miałaby kiedykolwiek zrobić, to choć przez chwilę zwątpić w siłę swych wystudiowanych gestów. Albo cokolwiek innego. Tylko niezachwiania gwarantowało nieskażoną niczym powierzchnię. Jaka szkoda, że każdy kieliszek wypłukiwał z niej po trochę te złote zasady.
Zamilknęła, zupełnie tak, jakby na moment dała Ramseyowi zawładnąć sytuacją, kiedy wykorzystał bliskość i nachylił się do niej, naruszając przestrzeń osobistą. Naturalnie przyjęła rolę wystraszonej kobietki, tylko po to, by wysłuchać go do końca.
-Czytasz ze mnie jak z otwartej księgi.-powtórzyła jego słowa, wpadając we frywolne rozbawienie, nawet zezwalając na pojawienie się w oczach kurzych łapek, kiedy usta rozciągały się na boki - i chyba pierwszy raz nie musiała udawać. Nieładnie jednak tak otwarcie żartować z poważnego mężczyzny. Zdyscyplinowała się dopiero po dłuższej chwili. A może to toast ją przywołał do porządku? Uśmiech zamajaczył się jeszcze za szkłem, kiedy bez większego zawstydzenia postanowiła je w końcu opróżnić.
-Tobie z pewnością nie brakuje cierpliwości?-zgadła, unosząc nieznacznie jedną brew, kiedy śledziła palcem kontur swoich ust, jakby ścierała z niej reszty wilgoci, jakie mogły się na nich pojawić po spożyciu drinka. Przez chwilę przyglądała mu się nieco poważniej, choć z podobną lekkością co wcześniej.
Policzki raz jeszcze uniosły się nieco, kiedy usłyszała jego stwierdzenie o pieniądzach.-Niezbyt z ciebie przedsiębiorczy mężczyzna.-zauważyła, skupiając się na moment na dłoniach krupiera, który czekał na decyzje. Podniosła w końcu wzrok na swojego rozmówcę, czerpiąc abstrakcyjną przyjemność z tej szarpanej, przedziwnej konwersacji. Igranie z ogniem. Jej ulubiony typ rozrywki. Zmarszczka przecięła czoło tylko na moment, kiedy wypowiedział tą nietypową nagrodę za wygraną. Coś ścisnęło ją w dołku. Skupiła spojrzenie na jego twarzy, jakkolwiek trudne to nie było, kiedy oczy miały ochotę się rozbiegać, gdy umysł wyszukiwał informacji, którą chciał od niej usłyszeć. Naprawdę myślał, że ktoś tak głuchy na otoczenie i zapatrzony w siebie będzie w stanie podać mu na tacy złote rozwiązanie zagadki, jaką była osobą? To był dopiero początek?-Jaki pewny siebie.-zagadnęła, kiedy gardło wydało z siebie cichy śmiech.-Oczywiście mogę liczyć na to samo?-upewniła się już poważniej, kiwając głową do prowadzącego grę.
Po chwili puste szklanki zostały wypełnione płynem.
-Masz szczęście w kościach?-zapytała, unosząc na niego wzrok, kiedy krupier podał jej kostki, robiąc pauzę na otrzymanie tej krótkiej informacji. Jako kobieta miała pierwszeństwo, prawda? I rzuciła.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Selina Lovegood' has done the following action : rzut kością
'k6' : 6, 4, 3, 5, 4
'k6' : 6, 4, 3, 5, 4
Niezwykłość bardziej szkodziła niż pomagała, choć mogła być interesująca. Kobiety, które odstawały od powszechnie uznanej normy i wybijały się na tle innych nie miały w życiu lekko — na każdym kroku przypominano im bowiem, gdzie jest ich miejsce i czym powinny się zająć. Ewenementy były tępione, obdarzane krzywym spojrzeniem, którym towarzyszyły niezliczone szepty. Nie ukrywał nigdy swoich poglądów na temat równości kobiet, a raczej jej braku, ale nie mógł być książkowym przykładem szowinisty, jeśli potrafił docenić magiczną kobiecą broń, którą stosowały wobec mężczyzn w nierównej walce. Wielu z nich nie zdawało sobie nawet sprawy z powoli rosnącej ich kosztem siły; wpadając w sidła zauroczenia, miłości, uniesienia, jednocześnie nie mogąc zaakceptować ich stanu tuż obok siebie. I on też nigdy by tego nie przyznał, a żadna z przedstawicielek słabszej płci, nigdy nie będzie dla niego wystarczająco godną i dobrą przeciwniczką. Nie wynikało to z jego przesadnej pewności siebie, a świadomości, że tak jak wszystkie gatunki dostosowują się do zmieniającego otoczenia, chcąc zapewnić sobie przetrwanie, tak on rozwijał się i doskonalił z biegiem czasu. Kobiety też to praktykowały, więc pozostawał czujny — zawsze — choć często patrzył na nie z przymrużeniem oka, niepoważnie.
Niezwykłość tej, która tkwiła teraz u jego boku wynikała z niewpisywania się w żaden znany mu schemat. Łamała co najmniej pięć zasad obyczajowości, choć potrafiła wcielić się w inną rolę, co miał okazję obserwować, gdy nie ulegała swoim nawykom, a może wieloletnim odruchom. Męskim, brutalnym i dosć bezwzględnym jak na jej kruchą postać.
Nie imponowała mu jej butna i drwiąca natura, raczej uznawał to za głupotę w męskim towarzystwie. Miała jednak szczęście, że trafiła na kogoś, kto był stosunkowo odporny na zaczepki, a krnąbrność go nie zniechęcała. Za to nosiła w sobie jakąś iskrę, błysk w oku, który czyniło go zainteresowanym jej osobą, towarzystwem, a nawet zwykłą konwersacją, jakby uważał, że w ogóle ma coś sensownego do powiedzenia. W ułożeniu jej ust, gdy się uśmiechała i każdym geście było jakieś wyrafinowanie, sprzeczne z jej naturą i pasujące do niej jednocześnie. W tonie jej głosu brzmiała jakaś rozkoszna nuta i złowroga wróżba, której nie mógł się obawiać. Ciekawiła go. Już od pierwszej chwili, gdy dostrzegł ją na wernisażu ściągnęła na siebie jego uwagę, a w towarzystwie tak wielu ludzi nie było to wcale łatwe. Oni wszyscy byli po prostu mniej interesujący od niej, ale nie mógł uwierzyć, by nosiła w sobie jakąś tajemnicę godną odkrycia. A może się mylił?
Skinął głową na znak potwierdzenia. Też był tego zdania, choć przytrzymawszy na niej przeciągłe spojrzenie dał wyraz również temu, że nie był pewien, czy akurat mogła mówić tak o sobie. Rzeczywiście swój na swego? To się dopiero okaże. Miał na dłoni jeszcze kilka kart, być może skrywał również coś w rękawie, ale tym dzielić się z nią nie zamierzał. Czekał na rozwój sytuacji, na jej ruch i decyzję.
— Jeśli tak się na to mówi… Choć wolałbym: „nowy początek”. Dam ci szansę na poznanie się od nowa i nie oblewanie mnie dziś winem — odparł z nonszalancją, nie zamierzając rezygnować ze swojego pierwotnego planu. Uniósł nawet brwi wyczekująco, starając się nie odliczać w głowie mijających sekund, których nie tracił nawet w tej chwili, błądząc wzrokiem po jej twarzy, w poszukiwaniu znaczącej wskazówki w mimice jej twarzy. — Chyba, że zdradzisz mi sensowny powód, to może wcale nie będę miał nic przeciwko kąpielom w alkoholu.
Miał to do siebie, że lubił prowokować innych, bo najwięcej informacji pozyskiwał ze spontanicznych i nieprzemyślanych decyzji. Nagłe reakcje, odruchowe gesty świadczyły o człowieku i wskazywały nie tylko na poziom jego emocji, ale również wiedzy na pewne tematu. Ukazywały umiejętności tuszowania spraw i ukrywania swoich sekretów przed bacznym okiem innych. A on mógł kłamać i odgrywać każdą rolę, byle tylko w gwałtownym zrywie każdego człowieka odnaleźć drogocenną prawdę. Dlatego właśnie tak bacznie jej się przyglądał przez cały ten czas. Nie pozwolił umknąć żadnej drobnostce — nawet wtedy, gdy jej blade palce przesuwały się po karminowych ustach w jakiejś niby spontanicznej, a może dość przemyślanej odpowiedzi na jego prowokację. Zresztą, czemu miałby odmawiać sobie samczej przyjemności?
— W takim razie tworzymy doskonały zespół. Albo dwóch głupców, albo wielkich znawców umysłów. Która wersja pasuje Ci bardziej?— spytał przekornie, przechylając głowę, by zmierzyć ją z ukosa, ale zmiana perspektywy patrzenia niewiele zmieniła. Wciąż była atrakcyjna i zmysłowa, a także agresywna w jakiś cichy sposób. Nie musiała zbyt wiele mówić, by emanować intensywną energią, elektrycznością, która docierała do jego zakończeń nerwowych.
— Być może. Ale poziom cierpliwości nie ma nic wspólnego z chęcią przebywania wśród nieinteresujących ludzi. Mam nadzieję, że jesteś interesująca— powiedział, oddając młodej dziewczynie szklankę na podmianę. Zdawał się być spokojniejszy, gdy trzymał zapełnioną w dłoni, choć on sam, wpatrując się w bursztynowy płyn karcił się w myślach za to, że dobrowolnie pozwalał sobie otępiać umysł, gdy powinien nieustannie pracować na najwyższych obrotach. — Bo dzięki temu spędzimy zabawny wieczór. Nie ma nic gorszego niż niedopisujące towarzystwo. — O czym wspomniał na samym początku, gdy nie/zapraszał do swojego stolika.
Sięgnął do kieszeni po galeony, jakie miał wyłożył je na stół, bliżej niej niż siebie, ale nie miało to żadnego ukrytego znaczenia, lub przekazu. Za rozrywkę należało płacić, a on miał duże wymagania w tym zakresie. Nie bawiły go zwykłe spotkania, więc liczył na to, że wygrany zgarnie całą pulę, ale skorzystają na tym spotkaniu oboje i coś z niego wyniosą.
— Wręcz przeciwnie. To kwestia priorytetów. Moje inwestycje nie muszą przekładać się na szybki zwrot w postaci złota, cenię sobie również odpowiednie towarzystwo, rozrywkę i wiedzę. A to ostatnie to najlepsze, w co można włożyć swój czas. — Miał nadzieję, że jego odpowiedź po części wyjaśniała kapryśny zakład, jaki jej zaproponował. Nie spodziewał się życiowych sekretów — jeśli była mądra prędzej go rozbawi niż powie coś, co byłoby cenne, ale właśnie to wzmagało jego zaintrygowanie. Jej możliwa reakcja i dalszy ciąg zdarzeń. Chciałby je przewidzieć i wiedzieć jak to się skończy, lecz szansa na przypomnienie sobie czym jest nuta ekscytacji była na tyle pociągająca, że postanowił zaryzykować.
— Oczywiście. — Lecz przecież mógł kłamać. Uśmiechnął się do niej kącikowo, krzyżując spojrzenie. — Zdradzę ci coś, czego nikt inny nie wie, zgodnie z tym czego sam oczekuję.— To było przecież proste, prawda? I dopiero kolejne pytanie sprawiło, że zaśmiał się, odwracając wzrok na stół, choć może to odpowiedź, która od razu przyszła mu na myśl rozbawiła go bardziej. — Nie, zdecydowanie szczęście w miłości. A przynajmniej mówią, że to tak działa.
Kości zostały rzucone.
Przemknął wzrokiem po oczkach i westchnął, pochmurniejąc. Teatralny smutek, jaki malował się na jego twarzy wyrazem kiepskiej przyszłości jaka go czekała i rychłej przegranej. Ale tak naprawdę nienawidził przegrywa i nigdy nie posiadł tej umiejętności. Robił się wtedy nieznośny a niemożność pogodzenia z porażką, czyniła z niego potwora. Nie była gotowa, by się z tym mierzyć.
Niezwykłość tej, która tkwiła teraz u jego boku wynikała z niewpisywania się w żaden znany mu schemat. Łamała co najmniej pięć zasad obyczajowości, choć potrafiła wcielić się w inną rolę, co miał okazję obserwować, gdy nie ulegała swoim nawykom, a może wieloletnim odruchom. Męskim, brutalnym i dosć bezwzględnym jak na jej kruchą postać.
Nie imponowała mu jej butna i drwiąca natura, raczej uznawał to za głupotę w męskim towarzystwie. Miała jednak szczęście, że trafiła na kogoś, kto był stosunkowo odporny na zaczepki, a krnąbrność go nie zniechęcała. Za to nosiła w sobie jakąś iskrę, błysk w oku, który czyniło go zainteresowanym jej osobą, towarzystwem, a nawet zwykłą konwersacją, jakby uważał, że w ogóle ma coś sensownego do powiedzenia. W ułożeniu jej ust, gdy się uśmiechała i każdym geście było jakieś wyrafinowanie, sprzeczne z jej naturą i pasujące do niej jednocześnie. W tonie jej głosu brzmiała jakaś rozkoszna nuta i złowroga wróżba, której nie mógł się obawiać. Ciekawiła go. Już od pierwszej chwili, gdy dostrzegł ją na wernisażu ściągnęła na siebie jego uwagę, a w towarzystwie tak wielu ludzi nie było to wcale łatwe. Oni wszyscy byli po prostu mniej interesujący od niej, ale nie mógł uwierzyć, by nosiła w sobie jakąś tajemnicę godną odkrycia. A może się mylił?
Skinął głową na znak potwierdzenia. Też był tego zdania, choć przytrzymawszy na niej przeciągłe spojrzenie dał wyraz również temu, że nie był pewien, czy akurat mogła mówić tak o sobie. Rzeczywiście swój na swego? To się dopiero okaże. Miał na dłoni jeszcze kilka kart, być może skrywał również coś w rękawie, ale tym dzielić się z nią nie zamierzał. Czekał na rozwój sytuacji, na jej ruch i decyzję.
— Jeśli tak się na to mówi… Choć wolałbym: „nowy początek”. Dam ci szansę na poznanie się od nowa i nie oblewanie mnie dziś winem — odparł z nonszalancją, nie zamierzając rezygnować ze swojego pierwotnego planu. Uniósł nawet brwi wyczekująco, starając się nie odliczać w głowie mijających sekund, których nie tracił nawet w tej chwili, błądząc wzrokiem po jej twarzy, w poszukiwaniu znaczącej wskazówki w mimice jej twarzy. — Chyba, że zdradzisz mi sensowny powód, to może wcale nie będę miał nic przeciwko kąpielom w alkoholu.
Miał to do siebie, że lubił prowokować innych, bo najwięcej informacji pozyskiwał ze spontanicznych i nieprzemyślanych decyzji. Nagłe reakcje, odruchowe gesty świadczyły o człowieku i wskazywały nie tylko na poziom jego emocji, ale również wiedzy na pewne tematu. Ukazywały umiejętności tuszowania spraw i ukrywania swoich sekretów przed bacznym okiem innych. A on mógł kłamać i odgrywać każdą rolę, byle tylko w gwałtownym zrywie każdego człowieka odnaleźć drogocenną prawdę. Dlatego właśnie tak bacznie jej się przyglądał przez cały ten czas. Nie pozwolił umknąć żadnej drobnostce — nawet wtedy, gdy jej blade palce przesuwały się po karminowych ustach w jakiejś niby spontanicznej, a może dość przemyślanej odpowiedzi na jego prowokację. Zresztą, czemu miałby odmawiać sobie samczej przyjemności?
— W takim razie tworzymy doskonały zespół. Albo dwóch głupców, albo wielkich znawców umysłów. Która wersja pasuje Ci bardziej?— spytał przekornie, przechylając głowę, by zmierzyć ją z ukosa, ale zmiana perspektywy patrzenia niewiele zmieniła. Wciąż była atrakcyjna i zmysłowa, a także agresywna w jakiś cichy sposób. Nie musiała zbyt wiele mówić, by emanować intensywną energią, elektrycznością, która docierała do jego zakończeń nerwowych.
— Być może. Ale poziom cierpliwości nie ma nic wspólnego z chęcią przebywania wśród nieinteresujących ludzi. Mam nadzieję, że jesteś interesująca— powiedział, oddając młodej dziewczynie szklankę na podmianę. Zdawał się być spokojniejszy, gdy trzymał zapełnioną w dłoni, choć on sam, wpatrując się w bursztynowy płyn karcił się w myślach za to, że dobrowolnie pozwalał sobie otępiać umysł, gdy powinien nieustannie pracować na najwyższych obrotach. — Bo dzięki temu spędzimy zabawny wieczór. Nie ma nic gorszego niż niedopisujące towarzystwo. — O czym wspomniał na samym początku, gdy nie/zapraszał do swojego stolika.
Sięgnął do kieszeni po galeony, jakie miał wyłożył je na stół, bliżej niej niż siebie, ale nie miało to żadnego ukrytego znaczenia, lub przekazu. Za rozrywkę należało płacić, a on miał duże wymagania w tym zakresie. Nie bawiły go zwykłe spotkania, więc liczył na to, że wygrany zgarnie całą pulę, ale skorzystają na tym spotkaniu oboje i coś z niego wyniosą.
— Wręcz przeciwnie. To kwestia priorytetów. Moje inwestycje nie muszą przekładać się na szybki zwrot w postaci złota, cenię sobie również odpowiednie towarzystwo, rozrywkę i wiedzę. A to ostatnie to najlepsze, w co można włożyć swój czas. — Miał nadzieję, że jego odpowiedź po części wyjaśniała kapryśny zakład, jaki jej zaproponował. Nie spodziewał się życiowych sekretów — jeśli była mądra prędzej go rozbawi niż powie coś, co byłoby cenne, ale właśnie to wzmagało jego zaintrygowanie. Jej możliwa reakcja i dalszy ciąg zdarzeń. Chciałby je przewidzieć i wiedzieć jak to się skończy, lecz szansa na przypomnienie sobie czym jest nuta ekscytacji była na tyle pociągająca, że postanowił zaryzykować.
— Oczywiście. — Lecz przecież mógł kłamać. Uśmiechnął się do niej kącikowo, krzyżując spojrzenie. — Zdradzę ci coś, czego nikt inny nie wie, zgodnie z tym czego sam oczekuję.— To było przecież proste, prawda? I dopiero kolejne pytanie sprawiło, że zaśmiał się, odwracając wzrok na stół, choć może to odpowiedź, która od razu przyszła mu na myśl rozbawiła go bardziej. — Nie, zdecydowanie szczęście w miłości. A przynajmniej mówią, że to tak działa.
Kości zostały rzucone.
Przemknął wzrokiem po oczkach i westchnął, pochmurniejąc. Teatralny smutek, jaki malował się na jego twarzy wyrazem kiepskiej przyszłości jaka go czekała i rychłej przegranej. Ale tak naprawdę nienawidził przegrywa i nigdy nie posiadł tej umiejętności. Robił się wtedy nieznośny a niemożność pogodzenia z porażką, czyniła z niego potwora. Nie była gotowa, by się z tym mierzyć.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k6' : 5, 2, 1, 4, 3
'k6' : 5, 2, 1, 4, 3
Sztywno utarte, powtarzane od wieków schematy wywoływały u niej mdłości. I właściwie było mnóstwo sytuacji, które wykrzywiały jej wargi w kwaśnym wyrazie. Koledzy z drużyny, którzy albo jej pobłażali z racji jej płci, nie potrafiąc uznać największego z jej osiągnięć za przyzwoite, bo przecież nikt nie traktował jej poważnie na boisku, albo stale przypominali jej o kobiecej roli, próbując umniejszyć jej postać i schować za własnym ramieniem jak dodatek, którym powinna przecież być, albo z największą pasją gnębili, sprawiając, że każdy krok był tysiąc razy trudniejszy do wykonania. Oczywiście stopień skrajności wahał się od osoby. I pewnie nigdy tak naprawdę nie przyznała przed samą sobą, że nie jest specjalnie akceptowaną personą. Sama wzgardzała kobietami, które z płytkimi westchnieniami rzucały się w objęcia mężczyzn. Te odwzajemniały jej gorące uczucia, bo w końcu płeć piękna miała nadnaturalną zdolność do wyczuwania nastrojów i odczytywania nastawienia, a dla konkurencji nie miały przecież litości, prawda? Krytyka jednak nigdy nie skłoniła jej do odpowiedniej refleksji. Nie nauczyła się. Nie pokorniała. Była tak piekielnie upartą osobą, że nie miała zamiaru dać im tego, na co czekali. Nie przyzwyczajała ich do niczego poza złośliwościami, ale do tego nie potrafili i nie chcieli przywyknąć, za każdym razem reagując jak oparzeni, tak łatwo dając się prowokować, tak cholernie prosto schodzili ze swojego wymoszczonego tronu, zapominając o koronie, którą nakładali sobie na głowę. Nawet nie zauważali, w którym momencie zdobiła jej czuprynę. Biali z gorączki. Widzieli tylko czerwone płachty. I ona też skupiała na nich wzrok. To jedyne, co miała. Wściekłość. Tylko to potrafiła czuć w pełni, odczuwać każdym skrawkiem ciała, najmniejszą komórką, wolno nabierając perfekcji w tych kompletnie bezsensownych codziennych potyczkach. Ale w jakiś abstrakcyjny sposób te walki ją napędzały. Karmiła się własną złością, najadała satysfakcją, najmniejszym przejawem słabości, kultywując każde pojedyncze zwycięstwo niczym największą wartość w życiu. Była taka ślepa. Taka... nieskupiona. Zacietrzewiona na nieodpowiedniej rzeczy, tracąc całą energię na ludzi, którymi gardziła i miała ochotę z n i s z c z y ć. Nie chciała im dać niczego, a zamiast tego dawała wszystko. Całą siebie. Opustoszała się ze wszystkiego, sprowadzając się do prostego instynktu. By przetrwać w niezmienionej kondycji. I jej ewolucja dosięgała tylko ostrości własnego języka. Trwała w zawieszeniu, niemalże goniąc swój własny ogon jak bezmyślny kundel.
Niezwykłość miała jednak to do siebie, że nie pasowała do zwyczajowych schematów. Wzór puzzle'a różnił się i nie dało się go wcisnąć w żadne miejsce, więc pozostawał gdzieś z boku.
Selina robiła mnóstwo głupich i lekkomyślnych rzeczy, które powinny bezproblemowo zrzucić ją na sam dół drabiny i kisić wraz z innymi cherlawymi osobami. Popełnianie nierozsądnych błędów tak powinno się kończyć. Porażką. Gorszą pozycją do rehabilitacji i nadrobienia strat. Ale przez to wszystko przebijała się cecha, która nie pozwalała na taki scenariusz. Nie miała słabego charakteru. Nie potrafiła przegrywać. I żałosne, irytujące wady, jakie prezentowała bez najmniejszego zażenowania, które z biegu powinny ją dyskwalifikować, przeszkadzały tylko odrobinę. Nigdy wystarczająco. Posiadała zbyt silną wolę, by ją nagiąć przez drobne potknięcie. Właściwie jakiekolwiek. Jej najgorsze cechy przekuwały się na siłę. Pieprzona duma i arogancja nie zezwalały na porażkę. Nie spotkała osoby, której nie udałoby jej się sprowokować choć raz. Każdy miał granicę wytrzymałości i w końcu pękał. A ona nadzwyczaj dobrze radziła sobie z graniem na tego typu strunach. Obojętność nie była emocją, jaką otrzymywała. Nie była szarą postacią, której widok nie przywodził na myśl żadnych konkretnych przymiotników poza miła, uprzejma, słodka. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktokolwiek przesunąłby po niej wzrokiem, by zawiesić go na dłużej na kimś innym. Budziła uwagę. M u s i a ł a to robić. Ale przecież się nie starała, prawda? Nie bardziej niż inni. Może nawet mniej. Ale mimo to zyskiwała spojrzenia. Wbrew wszystkiemu wywoływała w mężczyznach gniew, zupełnie tak, jakby czuli się zagrożeni jej postawą, choć była zaledwie drobną, kruchą kobietą.
Przeciw wszystkiemu.
Nie miała pojęcia co było za to w jej rozmówcy, ale wymusił na niej pewną dozę samodyscypliny. Pohamowała nerwy. Stała się czujniejsza. Przyglądała mu się uważnie, nigdy tak starannie nie dbając o to, by wszystkie zmarszczki na jej masce były tak gładko wyrównane. Ale mimo to robiła coś co nie zdarzało jej się często - przenosiła skupienie z siebie na drugą osobę. Ignorowała piekące gorąco przytyków i drwin, jakie jej serwował, z chorą fascynacją przyglądając się temu, w jaki sposób to robił, czekając na kolejną porcję, by... Znaleźć wzór? Nie, to nie rutyna ją interesowała. Źródło. Rdzeń. Ale bez tej całej przynudzającej genezy, choć zdawała sobie sprawę, że tak uwielbiane przez nią konkrety mogą nie zaspokoić tej dziwnej obsesji.
Nawet jego spojrzenie ją karciło za śmiałość, że zdecydowała się na przyrównanie ich do siebie. Kolejne ustępstwo z jej strony, że zniżyła się do podobnego kroku. Zazwyczaj startowała z dużo wyższego punktu niż jej towarzysz, nie dając się strącić z tych wyżyn. Coś jej jednak mówiło, że podobna impertynencja może nie zdać w tym przypadku egzaminu. Ironicznie, posuwała się do sztuczek, które z taką lubieżnością przypisywano kobietom. Odbijała lustro, jakby chcąc sprowokować drugą stronę do zaprzeczeń i potwierdzeń. Tylko w ten sposób zmusi go do odniesienia się do siebie. Zdawał się tak zwinnie operować słowami, usypiając czujność osoby, z którą rozmawiał, kompletnie niezauważalnie odbierając oręż z ręki i wolno wyciągając tej osobie kolejne karty z rękawa, wolno poznając tajemnicę za tajemnicą. Cierpliwie. Z życzliwym uśmiechem na ustach.
Uniosła nieco brew. Powstrzymała się od zapytania jak się mówi według niego, bo to już zbyt mocno uderzyło w jej godność, gdyby nawet taką sprawę oddawała w jego ręce do rozpatrzenia. Niech sobie nie myśli, że sam decyduje o tym, jak ta pieprzona konwersacja powinna brzmieć! Świdrowała go wzrokiem, kiedy łaskawie zaproponował, że da jej szansę na poznanie się, zupełnie tak, jakby nie potrafiła sobie wyobrazić większej przyjemności pod Słońcem. "Co za łaskawość, panie Mulciber." - ups, chyba wypowiedziała to na głos. Pozwoliła uśmiechowi wolno wykwitnąć na jej twarzy, zabijając pośpiech w przedbiegach, by nie zdradził jej nerwowości. Choć już trochę na to za późno, skoro zdołał poznać jej gorący temperament. I zamiłowanie do wina.-Więc będzie to kolejna rzecz za jaką wypijemy. Za nowy początek.-powiedziała formalnie, zniżając głos do przyjemnej nuty, kiedy unosiła do góry podbródek i przymrużała lekko oczy, patrząc na niego z pewnym zadowoleniem na twarzy. Wątpiła, by tak łatwo zaspokoił jej ciekawość. Grała jednak na zwłokę, nie przerywając ich uroczej wymiany zdań.
Jej wzrok na moment się zmroził, kiedy wypowiedział tą kolejną sugestię.-Oportunizm w najczystszej postaci.-przytrzymała kąciki ust w górze, nie podejmując trudu nadania temu szczerego wyrazu.-Hipotetycznie wezmę pod uwagę twoje preferencje...-zaczęła wolno, przekuwając uśmiech na bardziej leniwy, jakby dopiero teraz czerpała z tego radość, kiedy wychodziła z czymś swoim.-Mógłbyś nadać ramy sensu w twoim rozumieniu.-dokończyła bardziej rzeczowo, unosząc brwi w oczekiwaniu, gotowa na wysłuchanie nawet najbardziej absurdalnej teorii.
Złapała jego spojrzenie, z pewną irytację rejestrując jego zainteresowanie jej walorami urody. Z pełną hipokryzją nie cierpiała bezczelności u innych osób. A zwłaszcza tak obcesowej. Zatrzymała palec, przywołując go tym do porządku. A raczej: do uniesienia wzroku. A wtedy już była przygotowana. I na jej twarzy znów czaił się tylko drwiący wyraz. Roześmiała się na jego pytanie, czerpiąc z tego faktyczną, kompletnie irracjonalną radość.
-Żadna z tych wersji mnie zbytnio nie uszczęśliwia.-przyznała z całą życzliwością, nie spuszczając z niego oczu. Nie potrafiła podać momentu, w którym skupiła się na jakimkolwiek innym elemencie otoczenia poza jego twarzą czy dłońmi. Jej dwa wymierniki, które kontrolowały stale sytuację.
-Och.-wydała z siebie, poważniejąc nagle, jakby przejęta do cna dylematem, który poruszył. Milczała dłuższą chwilę, patrząc na niego zagadkowo.-Zazwyczaj... wystarczy poruszyć tylko odpowiednią strunę, by było interesująco.-powiedziała z jakąś taką pobłażliwością, jakby jednocześnie dziwiąc się, że nie zna tego złotego rozwiązania. W jej oczach błyszczały figlarne iskierki. A może to adrenalina zaczęła powoli odpuszczać, dając miejsce alkoholowi na wieńczenie dzieła?
Błysk monet skomentowała tylko rozbawieniem, odbijając momentalnie jego gest bez większej dbałości. Nie dbała o to, ile monet już zostawiła w tym miejscu. Nawet, jeśli zarabiała mniej od innych zawodników z racji na to, czego nie miała (lub miała) między nogami, to ciągle była to absurdalna suma pieniędzy.
Przyglądała mu się. Lekkomyślnie, zamiast karcić się za popijany alkohol, wyklinała się w głowie za ilość uwagi, którą mu oddawała. Zmusiła się do odwrócenia głowy, kiedy sączyła wolno szampana, a on opowiadał jej o swoim biznesplanie. Skinęła lekceważąco na znak, że przyjęła. Nie mogła nic poradzić na to, że tak naprawdę jednak słuchała. I komunikaty z jej strony były nieco sprzeczne. Zwłaszcza ze słowami, które z siebie wydała.
-Każda wiedza jest cenna?-wróciła do niego z żywym pytaniem, porzucając sprawy towarzystwa i rozrywki. Nie miała zamiaru dowiadywać się o jego hobby ani określać typ kobiety, który lubi najbardziej. Nie miało to znaczenia. Intrygowała ją inna rzecz. Głębsza.
Przytrzymała spojrzenie. Nie mogła wyglądać zbyt poważnie, by nie uznał, że waga informacji, o którą walczy, jest dla niej aż tak istotna, by nie chciała się z nią rozstać. Nie mogła też płomiennie pragnąć strzępka danych, które on miał jej zaoferować. Po prostu rozciągnęła usta na boki - nie w tym głupim, bezpamiętnym wyrazie, nie figlarnym, nie tym zbolałym, ani tym ciepłym, ale dokładnie tym, jakim reagowała na propozycje nie do odrzucenia.
Cmoknęła z niezadowoleniem chwilę po. Nawet nie starała się powstrzymać tej reakcji. Szczęście w miłości. Jeszcze brakowało, by pokazał jej obrączkę i zaczął wyciągać obrazki dzieci z kieszeni marynarki. Jeśli by nie zwymiotowała, to na pewno mimo obcasów, jakie miała na stopach, ewakuowałaby się niesamowicie szybko z tego miejsca.
-Podobno tak.-przyznała bez żadnej specjalnej emocji, unosząc jedną brew, jeśli zdecydował się na nią spojrzeć, by wybadać reakcję.-Cóż, sprawdzimy to, czyż nie? Choć mówią, że miłość nierzadko dodaje skrzydeł.-skrzywiła usta, drwiąc otwarcie.
O ile jej własne kości prezentowały się przyzwoicie, to jego rzut zmusił ją do zmrużenia oczu. Nie czuła potrzeby krycia tej mimiki. Nie wstydziła się swojej brzydszej twarzy, porysowanej przez wady, nawet jeśli jedna z nich opierała się na tak niechlubnej niezdolności przegrywania. Jej brew drgnęła w nerwowym tiku.
-Obawiam się, że pociągnę cię do pełnej odpowiedzialności, jeśli po tej rozgrywce znienawidzę hazard.-wypowiedziała, żartując (?)/grożąc (?).
I kości raz jeszcze rozsypały się po stole.
Niezwykłość miała jednak to do siebie, że nie pasowała do zwyczajowych schematów. Wzór puzzle'a różnił się i nie dało się go wcisnąć w żadne miejsce, więc pozostawał gdzieś z boku.
Selina robiła mnóstwo głupich i lekkomyślnych rzeczy, które powinny bezproblemowo zrzucić ją na sam dół drabiny i kisić wraz z innymi cherlawymi osobami. Popełnianie nierozsądnych błędów tak powinno się kończyć. Porażką. Gorszą pozycją do rehabilitacji i nadrobienia strat. Ale przez to wszystko przebijała się cecha, która nie pozwalała na taki scenariusz. Nie miała słabego charakteru. Nie potrafiła przegrywać. I żałosne, irytujące wady, jakie prezentowała bez najmniejszego zażenowania, które z biegu powinny ją dyskwalifikować, przeszkadzały tylko odrobinę. Nigdy wystarczająco. Posiadała zbyt silną wolę, by ją nagiąć przez drobne potknięcie. Właściwie jakiekolwiek. Jej najgorsze cechy przekuwały się na siłę. Pieprzona duma i arogancja nie zezwalały na porażkę. Nie spotkała osoby, której nie udałoby jej się sprowokować choć raz. Każdy miał granicę wytrzymałości i w końcu pękał. A ona nadzwyczaj dobrze radziła sobie z graniem na tego typu strunach. Obojętność nie była emocją, jaką otrzymywała. Nie była szarą postacią, której widok nie przywodził na myśl żadnych konkretnych przymiotników poza miła, uprzejma, słodka. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktokolwiek przesunąłby po niej wzrokiem, by zawiesić go na dłużej na kimś innym. Budziła uwagę. M u s i a ł a to robić. Ale przecież się nie starała, prawda? Nie bardziej niż inni. Może nawet mniej. Ale mimo to zyskiwała spojrzenia. Wbrew wszystkiemu wywoływała w mężczyznach gniew, zupełnie tak, jakby czuli się zagrożeni jej postawą, choć była zaledwie drobną, kruchą kobietą.
Przeciw wszystkiemu.
Nie miała pojęcia co było za to w jej rozmówcy, ale wymusił na niej pewną dozę samodyscypliny. Pohamowała nerwy. Stała się czujniejsza. Przyglądała mu się uważnie, nigdy tak starannie nie dbając o to, by wszystkie zmarszczki na jej masce były tak gładko wyrównane. Ale mimo to robiła coś co nie zdarzało jej się często - przenosiła skupienie z siebie na drugą osobę. Ignorowała piekące gorąco przytyków i drwin, jakie jej serwował, z chorą fascynacją przyglądając się temu, w jaki sposób to robił, czekając na kolejną porcję, by... Znaleźć wzór? Nie, to nie rutyna ją interesowała. Źródło. Rdzeń. Ale bez tej całej przynudzającej genezy, choć zdawała sobie sprawę, że tak uwielbiane przez nią konkrety mogą nie zaspokoić tej dziwnej obsesji.
Nawet jego spojrzenie ją karciło za śmiałość, że zdecydowała się na przyrównanie ich do siebie. Kolejne ustępstwo z jej strony, że zniżyła się do podobnego kroku. Zazwyczaj startowała z dużo wyższego punktu niż jej towarzysz, nie dając się strącić z tych wyżyn. Coś jej jednak mówiło, że podobna impertynencja może nie zdać w tym przypadku egzaminu. Ironicznie, posuwała się do sztuczek, które z taką lubieżnością przypisywano kobietom. Odbijała lustro, jakby chcąc sprowokować drugą stronę do zaprzeczeń i potwierdzeń. Tylko w ten sposób zmusi go do odniesienia się do siebie. Zdawał się tak zwinnie operować słowami, usypiając czujność osoby, z którą rozmawiał, kompletnie niezauważalnie odbierając oręż z ręki i wolno wyciągając tej osobie kolejne karty z rękawa, wolno poznając tajemnicę za tajemnicą. Cierpliwie. Z życzliwym uśmiechem na ustach.
Uniosła nieco brew. Powstrzymała się od zapytania jak się mówi według niego, bo to już zbyt mocno uderzyło w jej godność, gdyby nawet taką sprawę oddawała w jego ręce do rozpatrzenia. Niech sobie nie myśli, że sam decyduje o tym, jak ta pieprzona konwersacja powinna brzmieć! Świdrowała go wzrokiem, kiedy łaskawie zaproponował, że da jej szansę na poznanie się, zupełnie tak, jakby nie potrafiła sobie wyobrazić większej przyjemności pod Słońcem. "Co za łaskawość, panie Mulciber." - ups, chyba wypowiedziała to na głos. Pozwoliła uśmiechowi wolno wykwitnąć na jej twarzy, zabijając pośpiech w przedbiegach, by nie zdradził jej nerwowości. Choć już trochę na to za późno, skoro zdołał poznać jej gorący temperament. I zamiłowanie do wina.-Więc będzie to kolejna rzecz za jaką wypijemy. Za nowy początek.-powiedziała formalnie, zniżając głos do przyjemnej nuty, kiedy unosiła do góry podbródek i przymrużała lekko oczy, patrząc na niego z pewnym zadowoleniem na twarzy. Wątpiła, by tak łatwo zaspokoił jej ciekawość. Grała jednak na zwłokę, nie przerywając ich uroczej wymiany zdań.
Jej wzrok na moment się zmroził, kiedy wypowiedział tą kolejną sugestię.-Oportunizm w najczystszej postaci.-przytrzymała kąciki ust w górze, nie podejmując trudu nadania temu szczerego wyrazu.-Hipotetycznie wezmę pod uwagę twoje preferencje...-zaczęła wolno, przekuwając uśmiech na bardziej leniwy, jakby dopiero teraz czerpała z tego radość, kiedy wychodziła z czymś swoim.-Mógłbyś nadać ramy sensu w twoim rozumieniu.-dokończyła bardziej rzeczowo, unosząc brwi w oczekiwaniu, gotowa na wysłuchanie nawet najbardziej absurdalnej teorii.
Złapała jego spojrzenie, z pewną irytację rejestrując jego zainteresowanie jej walorami urody. Z pełną hipokryzją nie cierpiała bezczelności u innych osób. A zwłaszcza tak obcesowej. Zatrzymała palec, przywołując go tym do porządku. A raczej: do uniesienia wzroku. A wtedy już była przygotowana. I na jej twarzy znów czaił się tylko drwiący wyraz. Roześmiała się na jego pytanie, czerpiąc z tego faktyczną, kompletnie irracjonalną radość.
-Żadna z tych wersji mnie zbytnio nie uszczęśliwia.-przyznała z całą życzliwością, nie spuszczając z niego oczu. Nie potrafiła podać momentu, w którym skupiła się na jakimkolwiek innym elemencie otoczenia poza jego twarzą czy dłońmi. Jej dwa wymierniki, które kontrolowały stale sytuację.
-Och.-wydała z siebie, poważniejąc nagle, jakby przejęta do cna dylematem, który poruszył. Milczała dłuższą chwilę, patrząc na niego zagadkowo.-Zazwyczaj... wystarczy poruszyć tylko odpowiednią strunę, by było interesująco.-powiedziała z jakąś taką pobłażliwością, jakby jednocześnie dziwiąc się, że nie zna tego złotego rozwiązania. W jej oczach błyszczały figlarne iskierki. A może to adrenalina zaczęła powoli odpuszczać, dając miejsce alkoholowi na wieńczenie dzieła?
Błysk monet skomentowała tylko rozbawieniem, odbijając momentalnie jego gest bez większej dbałości. Nie dbała o to, ile monet już zostawiła w tym miejscu. Nawet, jeśli zarabiała mniej od innych zawodników z racji na to, czego nie miała (lub miała) między nogami, to ciągle była to absurdalna suma pieniędzy.
Przyglądała mu się. Lekkomyślnie, zamiast karcić się za popijany alkohol, wyklinała się w głowie za ilość uwagi, którą mu oddawała. Zmusiła się do odwrócenia głowy, kiedy sączyła wolno szampana, a on opowiadał jej o swoim biznesplanie. Skinęła lekceważąco na znak, że przyjęła. Nie mogła nic poradzić na to, że tak naprawdę jednak słuchała. I komunikaty z jej strony były nieco sprzeczne. Zwłaszcza ze słowami, które z siebie wydała.
-Każda wiedza jest cenna?-wróciła do niego z żywym pytaniem, porzucając sprawy towarzystwa i rozrywki. Nie miała zamiaru dowiadywać się o jego hobby ani określać typ kobiety, który lubi najbardziej. Nie miało to znaczenia. Intrygowała ją inna rzecz. Głębsza.
Przytrzymała spojrzenie. Nie mogła wyglądać zbyt poważnie, by nie uznał, że waga informacji, o którą walczy, jest dla niej aż tak istotna, by nie chciała się z nią rozstać. Nie mogła też płomiennie pragnąć strzępka danych, które on miał jej zaoferować. Po prostu rozciągnęła usta na boki - nie w tym głupim, bezpamiętnym wyrazie, nie figlarnym, nie tym zbolałym, ani tym ciepłym, ale dokładnie tym, jakim reagowała na propozycje nie do odrzucenia.
Cmoknęła z niezadowoleniem chwilę po. Nawet nie starała się powstrzymać tej reakcji. Szczęście w miłości. Jeszcze brakowało, by pokazał jej obrączkę i zaczął wyciągać obrazki dzieci z kieszeni marynarki. Jeśli by nie zwymiotowała, to na pewno mimo obcasów, jakie miała na stopach, ewakuowałaby się niesamowicie szybko z tego miejsca.
-Podobno tak.-przyznała bez żadnej specjalnej emocji, unosząc jedną brew, jeśli zdecydował się na nią spojrzeć, by wybadać reakcję.-Cóż, sprawdzimy to, czyż nie? Choć mówią, że miłość nierzadko dodaje skrzydeł.-skrzywiła usta, drwiąc otwarcie.
O ile jej własne kości prezentowały się przyzwoicie, to jego rzut zmusił ją do zmrużenia oczu. Nie czuła potrzeby krycia tej mimiki. Nie wstydziła się swojej brzydszej twarzy, porysowanej przez wady, nawet jeśli jedna z nich opierała się na tak niechlubnej niezdolności przegrywania. Jej brew drgnęła w nerwowym tiku.
-Obawiam się, że pociągnę cię do pełnej odpowiedzialności, jeśli po tej rozgrywce znienawidzę hazard.-wypowiedziała, żartując (?)/grożąc (?).
I kości raz jeszcze rozsypały się po stole.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Ostatnio zmieniony przez Selina Lovegood dnia 01.11.16 22:18, w całości zmieniany 1 raz
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Selina Lovegood' has done the following action : rzut kością
'k6' : 1, 5, 1, 2, 1
'k6' : 1, 5, 1, 2, 1
Zawsze był zdania, że kobiety zachowywały się niekonsekwentnie w swoich protestach. Chodząc w spodniach, koszulach, spinając niedbale włosy i jeżdżąc w męskim siodle wydawało im się, że manifestują wolność i niezależność, tymczasem w jego oczach nieudolnie walczyły o szacunek mężczyzn. To była niewłaściwa droga, bo chcąc stanąć z nimi na równi musiały liczyć się ze skutkami swoich agresywnych działań — oczywiście, to było niemożliwe, były po prostu słabsze, mniej wytrzymałe, nieprzygotowane fizycznie i psychicznie do danych ról. Jednak próbując zmierzyć się z męskim światem (nie)powinny wziąć udział w prawdziwej bójce i dać obić sobie barbarzyńsko buźkę, by zrozumieć. (Nie)Powinny podjąć polityczną dysputę i się ośmieszyć, by zdać sobie sprawę, w jakim kierunku idzie ich myślenie. Ich zadaniem było rodzić dzieci, dbać o przetrwanie gatunku, być wizytówką swoich mężczyzn i służyć im radą i pomocną dłonią, gdy kołnierzyk koszuli niefortunnie się wygnie. To były role, w których powinny się spełniać, i w których żaden mężczyzna im nie dorówna. Nie potrafił pojąć, dlaczego nie umieją się z tym pogodzić. Mogły zobaczyć w tym jakąś wartość. Każdy mężczyzna szanowałby wzorową matkę jego dzieci.
Może prawie każdy.
Nie miał domowego skrzata ani służki, która zajmowałaby się gotowaniem i sprzątaniem. Pewnie dlatego tracił na wadze, a jego mieszkanie wyglądało jakby przeszedł tamtędy huragan. Nie przywiązywał wagi do tego i nie odczuwał żadnych braków, nie tęsknił też za kobiecą ręką w tej sferze życia. Ale był przekonany, że gdyby jego los potoczyłby się inaczej, postrzegałby to z innej perspektywy. Prawdopodobnie jeszcze bardziej naciskałby na to, by kobieta została kobietą, a nie bawiła się w kiepskiej jakości teatr, sądząc, że to komuś zaimponuje.
Choć nie spotkał swojej towarzyszki w spodniach i ze szklanką ognistej w dłoni, sam ton jej wypowiedzi wskazywał na to, że nie jest zwykłą damą, która lubi przebierać w futrach i sukniach, a jej ulubionym zajęciem jest przeglądanie się w lustrze. Nie była zachowawcza w sposobie bycia. Operowała ironią i bawiła się z nim jakby znali się od zawsze. Znała się na kokieterii. Potrafiła ściągać na siebie uwagę, a on poświęcał ją całą bez wyrzutów sumienia. Z przyjemnością oceniał jej kobiece walory, bo przecież była atrakcyjna, pociągająca. Dlaczego miałby się powstrzymywać? Z tym samym szelmowskim uśmiechem na ustach spoglądał w jej błyszczące oczy, świdrujące go spod kotary gęstych rzęs. Patrzył na jej wyraziste usta i rejestrował jak układa je wypowiadając poszczególne głoski, śledził jej dłonie błądzące gdzieś przy twarzy lub sięgające kieliszka z szampanem. Miał okazję prześlizgnąć się po jej ramionach i wygiętym w łuk kręgosłupie, aż do sfer, które powinien zostawić swojej wyobraźni. Bo dlaczego nie? Była o b i e k t e m pożądania i wcale tego nie krył. Musiałby być ślepcem, by tego nie zauważyć, a ona głupią, by jej to przeszkadzało. Tego też nie pojmował. Kobiety stroiły się dla mężczyzn, nie dla siebie. Jaki sens więc burzyć się i awanturować, że ktoś docenia ich starania? Toż to idiotyczne. Robiły to po to, by czuć się kobieco, dobrze wyglądać i wzbudzać zainteresowanie — inaczej niż mężczyźni, którzy w większości przypadków wyglądem niewiele nadrabiali, a ich wizerunek świadczył jedynie o schludności i ilości posiadanego złota, nie stanie umysłu. I to był kolejny argument podkreślający, że kobiety nigdy nie będą takie jak mężczyźni. One musiały walczyć o ich uwagę, oni brali co chcieli.
Mulciber zaś niekoniecznie chciał. Okazywał zainteresowanie, odpowiadał uśmiechem, ale na tym mogło się kończyć. Nigdy nie bawił się w zdobywanie kobiet, bo szkoda mu było na to czasu, ale to z pewnością było jednym z powodów, dla których wciąż się nie ustatkował. Brak zaangażowania, starań i wytrwałości w tym zakresie. Panna Lovegood była miłym towarzystwem na ten wieczór i choć bez bicia przyznałby się, że poddawał się jej gierkom i czarowi jaki rozsiewała, nie zamierzał robić nic więcej, choć pewnie z przyjemnością spędziłby z nią niejeden wieczór. Mógł na nią patrzeć, ale mógł też słuchać, póki nie kierowałaby się w stronę przeznaczonej dla mężczyzn polityki. Nie był człowiekiem, który otwarcie mówił, co myślał, choć posiadał swoje zdanie, które trudno było zmienić. Często ulegał prowadzonej przez kogoś grze, ale nigdy nie tracił w tym siebie, między wierszami przemycając własne treści. Czy panna Lovegood, mogłaby go tak odczytać?
Odwzajemnił uśmiech, na którym pojawił się cień drwiny, lecz była to dość subtelna zmiana i tylko spostrzegawczy rozmówca miał szansę to dostrzec.
— Za nowy początek — powtórzył po niej i stuknął się z nią delikatnie szkłem. — Początki bywają trudne i kapryśne. Początek powinien być kobietą . — Pozwolił sobie na uwagę nim wypił kolejny łyk ognistej. Płyn rozpalił jego gardło i rozgrzał trzewia już w chwili, gdy wpływał do środka. To było przyjemne uczucie. Podobnie jak rozluźnienie, które ze sobą niósł. A to był dobry zwiastun nadchodzącej nocy, prawdopodobnie w końcu prześpi więcej niż trzy godziny.
— Dlaczego miałbym ujawniać sens, jeśli weźmiesz moje rozważania jedynie hipotetycznie? Równie dobrze możesz sobie dopisać sens czysto teoretycznie — odpowiedział sardonicznie, wskazując w nią szklanką, której zawartość topniała jak lód, a on czuł się coraz lepiej z ilością spożytego alkoholu. Był typowym wyznawcą zasady „oko za oko”, a więc również „coś za coś”. Nie ma nic za darmo, a już na pewno nie istniało coś takiego jak bezinteresowność u Mulcibera. Nawet jego teoria opieki nad Mią miała swoje wytłumaczenie, choć mocno zahaczała o filozofię. Jego własną, mulciberowską filozofię życia.
— Odpowiednią strunę… — szepnął pod nosem i uśmiechnął się bardziej do siebie niż do niej, wlepiając wzrok w rzucone na stół kości. Katował ją chwilą milczenia i bezczynności, nim obrócił twarz w jej stronę, unosząc kąciki ust. — Obawiam się, że ta o d p o w i e d n i a struna można dla nas znaczyć coś zupełnie innego. Ale oczywiście, skoro takie jest Twoje zdanie to spróbuj. Na pewno ci nie umknie, gdy d r g n ę zainteresowany— pozwolił sobie na nutę drwiny i uszczypliwości, ale obdarzył ją szerszym uśmiechem, otwarcie pokazującym, że nie do końca bierze ją na poważnie. Ale była zabawna, więc postanowił zachować miły ton i nie psuć nastroju. Podejrzewał, że podobnie jak i on, nie potrafiła przegrywać, więc jeśli gra dobiegnie końca znów będzie musiał się zmagać z brudną koszulą, albo co gorsza mokrymi spodniami, bo w ej pozycji tak pewnie było prościej. — Obawiam się, że wrzucasz mnie do wora z większością mężczyzn, których znasz— lub wydaje ci się, że znasz — [/b]I niesprawiedliwie dokonujesz osądu. A wyglądasz na mądrą kobietę.[/b]
Czy to było uszczypliwe? Pobłażliwość wykwitła na jego twarzy. Pewnie gdyby w tej chwili nie zdawałby sobie sprawy, że to głupio może wyglądać, oparłby łokieć na stole, a brodę na dłoni, czekając na jakiś wywód dotyczący tego tematu.
Krupier się niecierpliwił, ale on miał czas. Nigdzie się nie spieszył.
Zadała mu jednak bardzo dobre pytanie, o które wcale by jej nie podejrzewał. Zmusiła go do czujności, podczas gdy cały czas luźno traktował jej obecność i tę uroczą konwersację. Każdy się czymś pasjonował, każdy za czymś w życiu gonił. On dążył do zdobywania wiedzy; tej praktycznej, teoretycznej; posiadania informacji użytecznych, jakby tylko one były kluczem w osiąganiu w życiu sukcesów. Były wielokrotnie wysoką ceną, jaką trzeba było zapłacić, a handel nią bywał niezwykle opłacalny. Ale zwróciła uwagę na coś, co musiał rozwinąć, więc szczerze przyznał:
— Nie wiem tego. — Jego głos był cichszy, bo nie znosił tego stanu niepewności. Jak na ironię, ta odpowiedź wydawała się kluczowa. — Gdybym odpowiedział, że tak, zmagałbym się z całą masą zbędnych informacji, które jedynie zaśmiecają niepotrzebnie umysł i uniemożliwiają skupienie, na tym, co naprawdę istotne. Ale gdybym odpowiedział, że nie… łatwo zlekceważyłbym to, co warte uwagi.
On sam nawet podczas tak niewinnej rozmowy jak ta zbierał ogromną ilość informacji, które należało przefiltrować i podczas błyskawicznych procesów myślowych spakować do odpowiednich szufladek. Cieszył się dobrą pamięcią, więc raz usłyszane, nawet głęboko schowane fakty potrafił wyciągnąć na wierzch, gdy była taka potrzeba, ale na co dzień nie mógł zadręczać się wszystkim i analizować każdej błahostki. Ale czy nie na tym polegała ta sztuka? Spędzając czas w kasynie i ciesząc się z dobrego towarzystwa podświadomie kolekcjonował dane na jej temat. W głowie miał już nie tylko jej charakterystyczny zapach, ale też ton głosu i jego brzmienie. Nie uważał, by było mu to potrzebne, robił to jednak odruchowo, mimochodem i z przyjemnością. Poznawanie różnych ludzi było pouczające. A może sądził, że znajdzie w Selinie jakiś defekt, ubytek, w który końcu wciśnie paluch i będzie patrzył czy boli? Czy nie do tego zmierzał w swoim prowokacyjnym zakładzie? By mieć ją w garści? tak po prostu?
Nie miał pojęcia, czy miłość dodaje skrzydeł. Jego twarz znów wykrzywiła się w uśmiechu, który ukrywał jego niewiedzę. Nie miał żadnego szczęścia. Strzelał w ciemno i kłamał, bo tak było zabawniej, ale nie umknęła mu ta uniesiona na jej twarzy brew. Szczęśliwie, nie spotkał się z romantyczką, która zanudzi go historiami rodem z powieści dla kobiet. Jego związek wisiał na włosku, ale wiedział, ze lada chwila się rozpadnie, bo ostatnie wydarzenia nie sprzyjały temu połączeniu. Zarówno dla Rosiera i jego nazwiska ich wybryki nie były zbyt korzystne, tak dla Ollivandera, który pewnie nie raz słyszał różne pogłoski. Ramsey był doskonale świadom tego wszystkiego i czekał, aż to wszystko wydarzy się samo, a on będzie patrzył z boku i udając, że nie poczuwa się do winy.
Zebrał kości ze stołu, podejrzewając, że drugi rzut również mu pójdzie lepiej. Zamknął je w dłoniach i potrząsnął nimi wyraźnie. Był jasnowidzem, musiał wiedzieć, że mu się uda.
— Jakoś to przeżyję. Hazard jest niezdrowy, szczególnie w przypadku kobiet. Dołożę więc wszelkich starań, żeby stanąć pomiędzy wami i przerwać ten koszmarny związek — prychnął, przewracając oczami z niezrozumieniem. Zapomniał dodać, że jej obecność jest tu o wiele bardziej niewskazana niż jego, tym bardziej, że właśnie przegrywała życie z obcym mężczyzną. Brzmiało naprawdę groźnie.
Może prawie każdy.
Nie miał domowego skrzata ani służki, która zajmowałaby się gotowaniem i sprzątaniem. Pewnie dlatego tracił na wadze, a jego mieszkanie wyglądało jakby przeszedł tamtędy huragan. Nie przywiązywał wagi do tego i nie odczuwał żadnych braków, nie tęsknił też za kobiecą ręką w tej sferze życia. Ale był przekonany, że gdyby jego los potoczyłby się inaczej, postrzegałby to z innej perspektywy. Prawdopodobnie jeszcze bardziej naciskałby na to, by kobieta została kobietą, a nie bawiła się w kiepskiej jakości teatr, sądząc, że to komuś zaimponuje.
Choć nie spotkał swojej towarzyszki w spodniach i ze szklanką ognistej w dłoni, sam ton jej wypowiedzi wskazywał na to, że nie jest zwykłą damą, która lubi przebierać w futrach i sukniach, a jej ulubionym zajęciem jest przeglądanie się w lustrze. Nie była zachowawcza w sposobie bycia. Operowała ironią i bawiła się z nim jakby znali się od zawsze. Znała się na kokieterii. Potrafiła ściągać na siebie uwagę, a on poświęcał ją całą bez wyrzutów sumienia. Z przyjemnością oceniał jej kobiece walory, bo przecież była atrakcyjna, pociągająca. Dlaczego miałby się powstrzymywać? Z tym samym szelmowskim uśmiechem na ustach spoglądał w jej błyszczące oczy, świdrujące go spod kotary gęstych rzęs. Patrzył na jej wyraziste usta i rejestrował jak układa je wypowiadając poszczególne głoski, śledził jej dłonie błądzące gdzieś przy twarzy lub sięgające kieliszka z szampanem. Miał okazję prześlizgnąć się po jej ramionach i wygiętym w łuk kręgosłupie, aż do sfer, które powinien zostawić swojej wyobraźni. Bo dlaczego nie? Była o b i e k t e m pożądania i wcale tego nie krył. Musiałby być ślepcem, by tego nie zauważyć, a ona głupią, by jej to przeszkadzało. Tego też nie pojmował. Kobiety stroiły się dla mężczyzn, nie dla siebie. Jaki sens więc burzyć się i awanturować, że ktoś docenia ich starania? Toż to idiotyczne. Robiły to po to, by czuć się kobieco, dobrze wyglądać i wzbudzać zainteresowanie — inaczej niż mężczyźni, którzy w większości przypadków wyglądem niewiele nadrabiali, a ich wizerunek świadczył jedynie o schludności i ilości posiadanego złota, nie stanie umysłu. I to był kolejny argument podkreślający, że kobiety nigdy nie będą takie jak mężczyźni. One musiały walczyć o ich uwagę, oni brali co chcieli.
Mulciber zaś niekoniecznie chciał. Okazywał zainteresowanie, odpowiadał uśmiechem, ale na tym mogło się kończyć. Nigdy nie bawił się w zdobywanie kobiet, bo szkoda mu było na to czasu, ale to z pewnością było jednym z powodów, dla których wciąż się nie ustatkował. Brak zaangażowania, starań i wytrwałości w tym zakresie. Panna Lovegood była miłym towarzystwem na ten wieczór i choć bez bicia przyznałby się, że poddawał się jej gierkom i czarowi jaki rozsiewała, nie zamierzał robić nic więcej, choć pewnie z przyjemnością spędziłby z nią niejeden wieczór. Mógł na nią patrzeć, ale mógł też słuchać, póki nie kierowałaby się w stronę przeznaczonej dla mężczyzn polityki. Nie był człowiekiem, który otwarcie mówił, co myślał, choć posiadał swoje zdanie, które trudno było zmienić. Często ulegał prowadzonej przez kogoś grze, ale nigdy nie tracił w tym siebie, między wierszami przemycając własne treści. Czy panna Lovegood, mogłaby go tak odczytać?
Odwzajemnił uśmiech, na którym pojawił się cień drwiny, lecz była to dość subtelna zmiana i tylko spostrzegawczy rozmówca miał szansę to dostrzec.
— Za nowy początek — powtórzył po niej i stuknął się z nią delikatnie szkłem. — Początki bywają trudne i kapryśne. Początek powinien być kobietą . — Pozwolił sobie na uwagę nim wypił kolejny łyk ognistej. Płyn rozpalił jego gardło i rozgrzał trzewia już w chwili, gdy wpływał do środka. To było przyjemne uczucie. Podobnie jak rozluźnienie, które ze sobą niósł. A to był dobry zwiastun nadchodzącej nocy, prawdopodobnie w końcu prześpi więcej niż trzy godziny.
— Dlaczego miałbym ujawniać sens, jeśli weźmiesz moje rozważania jedynie hipotetycznie? Równie dobrze możesz sobie dopisać sens czysto teoretycznie — odpowiedział sardonicznie, wskazując w nią szklanką, której zawartość topniała jak lód, a on czuł się coraz lepiej z ilością spożytego alkoholu. Był typowym wyznawcą zasady „oko za oko”, a więc również „coś za coś”. Nie ma nic za darmo, a już na pewno nie istniało coś takiego jak bezinteresowność u Mulcibera. Nawet jego teoria opieki nad Mią miała swoje wytłumaczenie, choć mocno zahaczała o filozofię. Jego własną, mulciberowską filozofię życia.
— Odpowiednią strunę… — szepnął pod nosem i uśmiechnął się bardziej do siebie niż do niej, wlepiając wzrok w rzucone na stół kości. Katował ją chwilą milczenia i bezczynności, nim obrócił twarz w jej stronę, unosząc kąciki ust. — Obawiam się, że ta o d p o w i e d n i a struna można dla nas znaczyć coś zupełnie innego. Ale oczywiście, skoro takie jest Twoje zdanie to spróbuj. Na pewno ci nie umknie, gdy d r g n ę zainteresowany— pozwolił sobie na nutę drwiny i uszczypliwości, ale obdarzył ją szerszym uśmiechem, otwarcie pokazującym, że nie do końca bierze ją na poważnie. Ale była zabawna, więc postanowił zachować miły ton i nie psuć nastroju. Podejrzewał, że podobnie jak i on, nie potrafiła przegrywać, więc jeśli gra dobiegnie końca znów będzie musiał się zmagać z brudną koszulą, albo co gorsza mokrymi spodniami, bo w ej pozycji tak pewnie było prościej. — Obawiam się, że wrzucasz mnie do wora z większością mężczyzn, których znasz— lub wydaje ci się, że znasz — [/b]I niesprawiedliwie dokonujesz osądu. A wyglądasz na mądrą kobietę.[/b]
Czy to było uszczypliwe? Pobłażliwość wykwitła na jego twarzy. Pewnie gdyby w tej chwili nie zdawałby sobie sprawy, że to głupio może wyglądać, oparłby łokieć na stole, a brodę na dłoni, czekając na jakiś wywód dotyczący tego tematu.
Krupier się niecierpliwił, ale on miał czas. Nigdzie się nie spieszył.
Zadała mu jednak bardzo dobre pytanie, o które wcale by jej nie podejrzewał. Zmusiła go do czujności, podczas gdy cały czas luźno traktował jej obecność i tę uroczą konwersację. Każdy się czymś pasjonował, każdy za czymś w życiu gonił. On dążył do zdobywania wiedzy; tej praktycznej, teoretycznej; posiadania informacji użytecznych, jakby tylko one były kluczem w osiąganiu w życiu sukcesów. Były wielokrotnie wysoką ceną, jaką trzeba było zapłacić, a handel nią bywał niezwykle opłacalny. Ale zwróciła uwagę na coś, co musiał rozwinąć, więc szczerze przyznał:
— Nie wiem tego. — Jego głos był cichszy, bo nie znosił tego stanu niepewności. Jak na ironię, ta odpowiedź wydawała się kluczowa. — Gdybym odpowiedział, że tak, zmagałbym się z całą masą zbędnych informacji, które jedynie zaśmiecają niepotrzebnie umysł i uniemożliwiają skupienie, na tym, co naprawdę istotne. Ale gdybym odpowiedział, że nie… łatwo zlekceważyłbym to, co warte uwagi.
On sam nawet podczas tak niewinnej rozmowy jak ta zbierał ogromną ilość informacji, które należało przefiltrować i podczas błyskawicznych procesów myślowych spakować do odpowiednich szufladek. Cieszył się dobrą pamięcią, więc raz usłyszane, nawet głęboko schowane fakty potrafił wyciągnąć na wierzch, gdy była taka potrzeba, ale na co dzień nie mógł zadręczać się wszystkim i analizować każdej błahostki. Ale czy nie na tym polegała ta sztuka? Spędzając czas w kasynie i ciesząc się z dobrego towarzystwa podświadomie kolekcjonował dane na jej temat. W głowie miał już nie tylko jej charakterystyczny zapach, ale też ton głosu i jego brzmienie. Nie uważał, by było mu to potrzebne, robił to jednak odruchowo, mimochodem i z przyjemnością. Poznawanie różnych ludzi było pouczające. A może sądził, że znajdzie w Selinie jakiś defekt, ubytek, w który końcu wciśnie paluch i będzie patrzył czy boli? Czy nie do tego zmierzał w swoim prowokacyjnym zakładzie? By mieć ją w garści? tak po prostu?
Nie miał pojęcia, czy miłość dodaje skrzydeł. Jego twarz znów wykrzywiła się w uśmiechu, który ukrywał jego niewiedzę. Nie miał żadnego szczęścia. Strzelał w ciemno i kłamał, bo tak było zabawniej, ale nie umknęła mu ta uniesiona na jej twarzy brew. Szczęśliwie, nie spotkał się z romantyczką, która zanudzi go historiami rodem z powieści dla kobiet. Jego związek wisiał na włosku, ale wiedział, ze lada chwila się rozpadnie, bo ostatnie wydarzenia nie sprzyjały temu połączeniu. Zarówno dla Rosiera i jego nazwiska ich wybryki nie były zbyt korzystne, tak dla Ollivandera, który pewnie nie raz słyszał różne pogłoski. Ramsey był doskonale świadom tego wszystkiego i czekał, aż to wszystko wydarzy się samo, a on będzie patrzył z boku i udając, że nie poczuwa się do winy.
Zebrał kości ze stołu, podejrzewając, że drugi rzut również mu pójdzie lepiej. Zamknął je w dłoniach i potrząsnął nimi wyraźnie. Był jasnowidzem, musiał wiedzieć, że mu się uda.
— Jakoś to przeżyję. Hazard jest niezdrowy, szczególnie w przypadku kobiet. Dołożę więc wszelkich starań, żeby stanąć pomiędzy wami i przerwać ten koszmarny związek — prychnął, przewracając oczami z niezrozumieniem. Zapomniał dodać, że jej obecność jest tu o wiele bardziej niewskazana niż jego, tym bardziej, że właśnie przegrywała życie z obcym mężczyzną. Brzmiało naprawdę groźnie.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : rzut kością
'k6' : 2, 5, 5, 1, 4
'k6' : 2, 5, 5, 1, 4
Cały problem z Seliną polegał na tym, że ona wcale nie aspirowała do bycia równą mężczyznom. Nie byli oni dla niej żadnym monumentem ani wzorem do naśladowania. Nienawidziła ich. I za to chyba mogła podziękować swojemu ojcu, którego nigdy nawet nie poznała. Nie potrzebowała silnego ramienia do wsparcia lub wypłakania się, bo nie miała najmniejszego pojęcia o tym, że mogli coś takiego zagwarantować. I świetnie obywała się bez tego. Więc tak właściwie to mężczyźni po prostu byli. Nie dostrzegała w nich żadnej wartościowej cechy. Nie reprezentowali sobą nic, co byłoby jej potrzebne do dalszej egzystencji lub miałaby się czuć gorsza na ich tle. Naparzali się po mordach? Anatomia i fizjologia uczyniła ich nieco silniejszymi z natury? Dobre sobie! Sama również potrafiła zrobić komuś krzywdę, nierzadko posiadając więcej pary od niejednego przedstawiciela płci przeciwnej. Nie bała się bólu fizycznego. Quidditch ją uodpornił na to. Ileż to razy złamała którąś z kolei kość, a jej ciało byłe łaciate niczym jak u krowy, kiedy przecinały je plamy siniaków w najprzeróżniejszych odcieniach - od soczystych krwiaków, przez szlachetną purpurę aż do Parkinsonowej zieleni czy mdłej żółci. Nierzadko podobne kolory szpeciły jej twarz, nie tuszowała tego jednak - w końcu nie obawiała się bycia brzydką. Przecież nie złościła się pięknie, kiedy usta wykrzywiały się w nieprzyjemnym grymasie, a robiła to w końcu tak często. Była konsekwentna. Z drobnymi wyjątkami.
Wypracowane, pełne gracji gesty ją bawiły. Były częścią gry. Zwykłej rozrywki, nie podyktowanej próbami sprostania wymaganiom społeczeństwa lub rolą, w którą chciało ją wepchać. Lubiła, kiedy czyjeś oczy śledziły ją czujnie, gdy wzrok nie potrafił się oderwać, nawet jeśli jej usta sączyły jad. Ta potrzeba uwagi wynikała próżności. Niczego więcej. Chciałaby, by cały świat klękał u jej stóp, pozostając ciągle niedostępną i niedotykalną.
Rozkochała się w uczuciu samouwielbienia po raz pierwszy, kiedy jej droga kuzynka przekonała ją do pójścia na szkolny bal i założenia na niego jedną z jej olśniewających kreacji. Nikt nie spodziewał się, by dziewucha, która stale biegała z ranami na kolanach, roztrzepanymi włosami, nagminnie odmawiając przebrania się z szat treningowych w dziewczęcy mundurek, wyglądała nagle tak zniewalająco. A pomyśleć, że wystarczyło jedynie zamienić ubłocone ubranie na powabną sukienkę i zadać sobie trud rozczesania kudłów. To wrażenie, kiedy tłum ludzi cichł, kiedy wkraczało się do pomieszczenia. Nie chodziło o efekt Kopciuszka, ale o zaskoczenie wywołane nagłą zmianą. O moc, jaką miały kontrasty. O odbieganie od reguły, do których z taką lubością przyzwyczajali. Chciała to łamać. Każdy konwenans. Najmniejszy schemat. Przerywać rutynę. Szturmować, burzyć i rozsiewać chaos. Czuła się wtedy taka z n a c z ą c a. Środki nie miały znaczenia. Ważny był tylko efekt. I z desperacją była zdolna do wszystkiego. Miała prostą potrzebę: by na nią patrzyli. Nieważne kto. Musiała udowodnić. Dostać. B Y Ć.
Okrutna prawda była taka, że kobiety miały trudności z okazywaniem zainteresowania w taki sposób, jak robiło to męskie grono. Pożądanie często było jedynym argumentem jakie do nich przemawiało. I ogrywała ich tym. Wynagradzała sobie każdą sekundę dzieciństwa, które pewne oczy nie obserwowały, będąc kompletnie nieobecnymi. Ogrzewała się w blasku obłudy. Nie chciała niczego innego. Najchętniej uciekłaby się do najbardziej suchych emocji, ale tylko żar zapewniał taką intensywność. Wykorzystywała to. I najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że to nie ona była ćmą; nie ona się sparzy, jeśli podejdzie się za blisko.
Mimo wszystko nie urządzała wojny płci z powodu poglądów. Naprawdę nie widziała żadnego zagrożenia dla swojej pozycji ze względu na mężczyzn. Nawet jeśli zarabiała mniej od swoich kolegów, a ludzie patrzyli na nią jak na obłąkaną, kiedy nie wpisywała się w ich oczekiwania, odmawiając przyjęcia roli, jaką na nią nakładali. Po pierwsze: nie miała zainteresowania w pieniądzach, więc podobna niesprawiedliwość ledwo dotykała sfer jej świadomości. Z lubością wyrzucała z umysłu sprawy kompletnie jej obojętne, nie poświęcając im tak cennej uwagi. Lovegoodowie poza tym zawsze charakteryzowali się pewną wybiórczością. Ślepi na rzeczy codzienne, a za to niezwykle drobiazgowi i spostrzegawczy jeżeli chodziło o sprawy, na które nikt inny nie zwracał uwagi. Materializm był taki denny. Wartość mierzona w złocie była tą najbardziej bezwartościową. Setki nieprzychylnych oczu nie były też niczym odstraszającym. Napiętnowanie to tylko drobne ukłucia. Odpowiednią odpowiedzią był uśmiech. Selina, jako jedna z bardziej temperamentnych z rodu, czasem dawała się prowokować. Nigdy jednak nie czuła się mała i nieważna przez tony pogardy. Jej ego, tak wrażliwe, nie dałoby się zadusić. Ta złość, to całe zawzięcie brało się z irracjonalnych pobudek. Impulsów. Wewnętrznej niechęci. Bo przecież przymiotnik szowinistyczny wcale nie był jej ulubionym przy obelgach. Nie nienawidziła też męskich cech, bo przecież sama przejawiała ich multum - była czasem zbyt pełna hipokryzji, by odmówić sobie wyklęcia kogoś za pewne samcze przywary. Ale dlaczego tak naprawdę uparła się na tych biednych facetów? Kiedyś to był chyba mechanizm obronny. Potem zabawa, wyraz żartu. Przez moment próba wyrównania szal i czynienia samosądu. A teraz? Czy nie była to po prostu znienawidzona stałość, zwykłe przyzwyczajenie i uwielbienie w znanych, komfortowych warunkach - chaosie?
Nigdy nie zastanawiała się jaki konkretnie czynnik sprawia, że dana osoba na nią zwraca swój wzrok i zatrzymuje go na dłużej. Wymagałoby to od niej zatrzymania się, zastanowienia i analizy. Jakim musiałaby być człowiekiem, by prowadzić badania na to, który z jej gestów najlepiej oddziałuje na audiencje? To już mogłoby być chore. Poza tym patrzenie na siebie cudzymi oczami za bardzo zmuszałoby ją do wchodzenia w rejony empatii, wczucia się w kogoś, zrozumienia tego, jak zachodzą w danej osobie pewne procesy. I o ile ta ostatnia kwestia mogła ją poniekąd ciekawić, to nie potrafiła wyłuskać z siebie na tyle uczucia, by wyjść ze swojego ciepłego centrum. Fascynowali ją czasem inni ludzie. Uwielbiała ich obserwować, wyciągać wnioski i szybko zatrzaskiwać w odpowiedniej szufladzie, z dziecięcą satysfakcją liczyć ilość półek, które udało się zatrzasnąć. Kochała odkrywać. Ale sama narzucała sobie barierę, która mogła odkryć przed nią w i ę c e j. Zagrożenia z nią związane były jednak niewymierne. Nic nie było warte roztopienia serca z lodu. A mimo to sama zbliżała się niebezpiecznie do światła. I nie mogła przestać patrzeć.
Pan Mulciber zdawał się być człowiekiem, który ogradza się potężnym murem, jednocześnie potrafiąc sprawić wrażenie, że jest się z nim bardzo blisko, niemalże prywatnie, jakby się go znało od lat, mimo że niewiele wyjawia. Osa łapała się na tym kilka razy. Rozdmuchiwał atmosferę, która wprawiała cię w dobry nastrój, zachęcała do mówienia, a jednocześnie popisywał się niesamowicie taktowną asertywnością, zaznaczając linię, której nawet nie chciało się przekraczać. Jego charyzma ją zaskakiwała. I nie mogła przestać szukać wyrw w cegle. Mówił uprzejmie, dając pozory prowadzenia niezobowiązującej rozmowy, z rozkosznym uśmiechem na ustach będąc w stanie wbić ćwieka i sprawić, że zostanie to zauważone dopiero po czasie. Albo nigdy. Nie wypowiadał się otwarcie, ale jego nastawienie było niemalże namacalne. Był taki... subtelny. I kiedy to słowo w końcu wypłynęło w jej myśli, nie mogła powstrzymać się od uśmiechu pełnego rozbawienia. Nie tłumaczyła go jednak, nie odrywając oczu od obiektu obserwacji.
-Czy nie wszystko zaczyna się od kobiety?-zapytała, wcale nie oczekując odpowiedzi, parskając na krótko śmiechem, by potem jednak upić nieco bąbelkowego płynu zgodnie z toastem.
Nie dywagowała dalej na ten temat. Rzuciła mu tylko jedno z tych błyszczących spojrzeń, pełne iskierek, pełne... wyzwania.
-Co za błyskawiczne odpuszczenie.-zauważyła, znajdując sobie pewną zabawę w wypowiadaniu swoich komentarzy na temat jego zachowania. Naciskała. I tuszowała to uśmiechem. Może faktycznie było coś w tym, że uroda pomaga? Tylko na ile?-Cóż, zawsze masz szansę zapewnić mi rozrywki...-dodała zaraz wolno, pozwalając kącikom ust opaść, kiedy obracała kieliszek w dłoniach i przyglądała się z czułą uwagą odbiciom światła w szkle.-...lub zaskoczyć.-podniosła na niego wzrok, unosząc lekko jedną brew, jakby sugerowała, że jej zapytanie jest dalej aktualne.
Chwila oczekiwania. Odwrócone spojrzenie, namacalna kara, kiedy cała atencja, jaką jej poświęcał, została oddana przeklętym kościom. Wzięła oddech i utopiła usta w alkoholu, by w końcu, w wyniku kompletnego zniecierpliwienia i irytacji, brzęknąć pustym naczyniem o stolik, jasno i wyraźnie akcentując zakończenie drinka, który bez wątpienia wymagał wypełnienia. Zwłaszcza teraz.
Jego leniwy uśmiech i brak pośpiechu wprowadzały ją w stan piekącego rozdrażnienia. Zmrużyła oczy, kiedy w końcu spojrzał na nią, by podzielić się z nią swoim zdaniem, jakby było jedyne i słuszne, a ona była głuptaskiem, jeśli uważała inaczej, ale - oczywiście - że był takim wspaniałomyślnym człowiekiem, mógł przymknąć na to oko.
Wściekłość tańczyła w niej na dobre. Paznokcie głucho odbijały się od powierzchni lampki, wygrywając marsz żałobny tego wieczoru. Oliwa zawrzała w ogniu, kiedy wypowiedział na głos swoją ostatnią obawę. Coś kliknęło w jej mózgu i jak na zawołanie przywołała na twarz uśmiech. Nawet nie starała się, by wyglądał szczerze. Mężczyzna prawdopodobnie miał szczęście, że przed chwilą opróżniła zawartość swojej szklanki. Położyła płasko dłoń na stole, pozwalając ciszy zapaść na moment.
-Innymi słowy, panie Mulciber, każdemu można nacisnąć na odcisk.-wytłumaczyła cierpliwie, choć słowa wychodziły z jej ust szybko.-To ciekawa teoria, tak nawiasem mówiąc. Łączysz niesprawiedliwość z byciem niemądrym?-zapytała, patrząc na niego z energicznym zainteresowaniem. Przyglądała mu się chwilę, kiedy biała gorączka wolno ją opuszczała. Znikające napięcie było namacalne. Ramiona opadły jej luźno, a wzrok przestał wypalać dziur w obiektach, na których spoczął.-Więc to kobiety są solą w oku.-powiedziała ciszej, z jakąś ulgą, zgadując właściwie. Prawie namacalny był jego zawód, że dał się ująć temu wrażeniu i istniała szansa, że to tylko zwodnicza rewelacja. Uśmiech, który wykwitł na jej twarzy, pozostał na niej przez dłuższy czas. Nie dodawała nic więcej.
Odebrał jej jednak prawie dech swoją odpowiedzią. Spijała każde słowo, jakby temat, który poruszyli, był jej niezwykle bliski. Coś się zmieniło. Zmarszczyła nawet brwi, pozwalając niepokojowi zalać serce. Skinęła wolno głową, pozwalając zapaść milczeniu między nimi. Nie zwracała uwagi na kości, które ciągle leżały w niekończącym się oczekiwaniu, ani na krupiera, który nie był przyzwyczajony do tak mało intensywnych rozgrywek.
Jego zdanie nie stało się dla niej wyrocznią, ale jedną z chmur, kiedy w głowie wolno obrazowała sobie własne myśli. Rzadko kiedy obchodziło ją podejście innych, nie potrzebowała wkładu zewnętrznego, by rozwiązać jakiś dylemat. Ostatnio była jednak leniwa. Ulegała przyzwyczajeniom, starym gierkom, zapomniała zupełnie o tradycji rodziny i własnych fascynacjach, grzebiąc je wraz z przeszłością. Rozkopywanie starych grobów nie było przyjemne. Najwyższy jednak czas na to, by się obudzić. Ale... potrzebowała do tego pchnięcia. I teraz, jak magnes, wracała do tego, co ją tak prześladowało.
Szczęśliwie, nie zasypał ją opowieściami na temat wybranki swojego serca, nie przedstawił wszystkich juniorów, nie próbował zabawić ją rozmową, która nie sprawiłaby jej ani odrobiny przyjemności, odpowiadając jedynie grymasem, który gładko zakończył niewygodny temat. Merlinie niech będą dzięki.
Zaśmiała się głośno na jego stwierdzenie. Zakryła usta dłonią, pozwalając rozbawieniu tańczyć w jej oczach, kiedy rzucał kośćmi.
Zebrała je chwilę po tym, nie zmieniając wyrazu twarzy, kiedy patrzyła na jego wynik.
Walczyła z każdym. Nikt nie był jej sprzymierzeńcem. Nie urządzała wojny o żadne idee; nie była feministką, która miała zamiar zapewnić kobietom lepszy byt. Sama również kpiła z ich zależności i słabości, nie jednocząc się w cierpieniu i nie czując empatii. Nie sympatyzowała się w niechęci, drwinach i pogardzie mężczyzn wobec słabszej płci. Nie powinni się w końcu czuć lepsi, kiedy przecież było wręcz odwrotnie. Bezużyteczni. Stworzyli sobie męski świat, by czuć się potrzebnym.
Tak naprawdę biła się jednak głównie sama ze sobą. Niepogodzona. Tylko głupiec odkrywał swoją największą tajemnicę przed cudownym finałem.
Pozwoliła losowi określić, kiedy nadejdzie.
Wypracowane, pełne gracji gesty ją bawiły. Były częścią gry. Zwykłej rozrywki, nie podyktowanej próbami sprostania wymaganiom społeczeństwa lub rolą, w którą chciało ją wepchać. Lubiła, kiedy czyjeś oczy śledziły ją czujnie, gdy wzrok nie potrafił się oderwać, nawet jeśli jej usta sączyły jad. Ta potrzeba uwagi wynikała próżności. Niczego więcej. Chciałaby, by cały świat klękał u jej stóp, pozostając ciągle niedostępną i niedotykalną.
Rozkochała się w uczuciu samouwielbienia po raz pierwszy, kiedy jej droga kuzynka przekonała ją do pójścia na szkolny bal i założenia na niego jedną z jej olśniewających kreacji. Nikt nie spodziewał się, by dziewucha, która stale biegała z ranami na kolanach, roztrzepanymi włosami, nagminnie odmawiając przebrania się z szat treningowych w dziewczęcy mundurek, wyglądała nagle tak zniewalająco. A pomyśleć, że wystarczyło jedynie zamienić ubłocone ubranie na powabną sukienkę i zadać sobie trud rozczesania kudłów. To wrażenie, kiedy tłum ludzi cichł, kiedy wkraczało się do pomieszczenia. Nie chodziło o efekt Kopciuszka, ale o zaskoczenie wywołane nagłą zmianą. O moc, jaką miały kontrasty. O odbieganie od reguły, do których z taką lubością przyzwyczajali. Chciała to łamać. Każdy konwenans. Najmniejszy schemat. Przerywać rutynę. Szturmować, burzyć i rozsiewać chaos. Czuła się wtedy taka z n a c z ą c a. Środki nie miały znaczenia. Ważny był tylko efekt. I z desperacją była zdolna do wszystkiego. Miała prostą potrzebę: by na nią patrzyli. Nieważne kto. Musiała udowodnić. Dostać. B Y Ć.
Okrutna prawda była taka, że kobiety miały trudności z okazywaniem zainteresowania w taki sposób, jak robiło to męskie grono. Pożądanie często było jedynym argumentem jakie do nich przemawiało. I ogrywała ich tym. Wynagradzała sobie każdą sekundę dzieciństwa, które pewne oczy nie obserwowały, będąc kompletnie nieobecnymi. Ogrzewała się w blasku obłudy. Nie chciała niczego innego. Najchętniej uciekłaby się do najbardziej suchych emocji, ale tylko żar zapewniał taką intensywność. Wykorzystywała to. I najpiękniejsze w tym wszystkim było to, że to nie ona była ćmą; nie ona się sparzy, jeśli podejdzie się za blisko.
Mimo wszystko nie urządzała wojny płci z powodu poglądów. Naprawdę nie widziała żadnego zagrożenia dla swojej pozycji ze względu na mężczyzn. Nawet jeśli zarabiała mniej od swoich kolegów, a ludzie patrzyli na nią jak na obłąkaną, kiedy nie wpisywała się w ich oczekiwania, odmawiając przyjęcia roli, jaką na nią nakładali. Po pierwsze: nie miała zainteresowania w pieniądzach, więc podobna niesprawiedliwość ledwo dotykała sfer jej świadomości. Z lubością wyrzucała z umysłu sprawy kompletnie jej obojętne, nie poświęcając im tak cennej uwagi. Lovegoodowie poza tym zawsze charakteryzowali się pewną wybiórczością. Ślepi na rzeczy codzienne, a za to niezwykle drobiazgowi i spostrzegawczy jeżeli chodziło o sprawy, na które nikt inny nie zwracał uwagi. Materializm był taki denny. Wartość mierzona w złocie była tą najbardziej bezwartościową. Setki nieprzychylnych oczu nie były też niczym odstraszającym. Napiętnowanie to tylko drobne ukłucia. Odpowiednią odpowiedzią był uśmiech. Selina, jako jedna z bardziej temperamentnych z rodu, czasem dawała się prowokować. Nigdy jednak nie czuła się mała i nieważna przez tony pogardy. Jej ego, tak wrażliwe, nie dałoby się zadusić. Ta złość, to całe zawzięcie brało się z irracjonalnych pobudek. Impulsów. Wewnętrznej niechęci. Bo przecież przymiotnik szowinistyczny wcale nie był jej ulubionym przy obelgach. Nie nienawidziła też męskich cech, bo przecież sama przejawiała ich multum - była czasem zbyt pełna hipokryzji, by odmówić sobie wyklęcia kogoś za pewne samcze przywary. Ale dlaczego tak naprawdę uparła się na tych biednych facetów? Kiedyś to był chyba mechanizm obronny. Potem zabawa, wyraz żartu. Przez moment próba wyrównania szal i czynienia samosądu. A teraz? Czy nie była to po prostu znienawidzona stałość, zwykłe przyzwyczajenie i uwielbienie w znanych, komfortowych warunkach - chaosie?
Nigdy nie zastanawiała się jaki konkretnie czynnik sprawia, że dana osoba na nią zwraca swój wzrok i zatrzymuje go na dłużej. Wymagałoby to od niej zatrzymania się, zastanowienia i analizy. Jakim musiałaby być człowiekiem, by prowadzić badania na to, który z jej gestów najlepiej oddziałuje na audiencje? To już mogłoby być chore. Poza tym patrzenie na siebie cudzymi oczami za bardzo zmuszałoby ją do wchodzenia w rejony empatii, wczucia się w kogoś, zrozumienia tego, jak zachodzą w danej osobie pewne procesy. I o ile ta ostatnia kwestia mogła ją poniekąd ciekawić, to nie potrafiła wyłuskać z siebie na tyle uczucia, by wyjść ze swojego ciepłego centrum. Fascynowali ją czasem inni ludzie. Uwielbiała ich obserwować, wyciągać wnioski i szybko zatrzaskiwać w odpowiedniej szufladzie, z dziecięcą satysfakcją liczyć ilość półek, które udało się zatrzasnąć. Kochała odkrywać. Ale sama narzucała sobie barierę, która mogła odkryć przed nią w i ę c e j. Zagrożenia z nią związane były jednak niewymierne. Nic nie było warte roztopienia serca z lodu. A mimo to sama zbliżała się niebezpiecznie do światła. I nie mogła przestać patrzeć.
Pan Mulciber zdawał się być człowiekiem, który ogradza się potężnym murem, jednocześnie potrafiąc sprawić wrażenie, że jest się z nim bardzo blisko, niemalże prywatnie, jakby się go znało od lat, mimo że niewiele wyjawia. Osa łapała się na tym kilka razy. Rozdmuchiwał atmosferę, która wprawiała cię w dobry nastrój, zachęcała do mówienia, a jednocześnie popisywał się niesamowicie taktowną asertywnością, zaznaczając linię, której nawet nie chciało się przekraczać. Jego charyzma ją zaskakiwała. I nie mogła przestać szukać wyrw w cegle. Mówił uprzejmie, dając pozory prowadzenia niezobowiązującej rozmowy, z rozkosznym uśmiechem na ustach będąc w stanie wbić ćwieka i sprawić, że zostanie to zauważone dopiero po czasie. Albo nigdy. Nie wypowiadał się otwarcie, ale jego nastawienie było niemalże namacalne. Był taki... subtelny. I kiedy to słowo w końcu wypłynęło w jej myśli, nie mogła powstrzymać się od uśmiechu pełnego rozbawienia. Nie tłumaczyła go jednak, nie odrywając oczu od obiektu obserwacji.
-Czy nie wszystko zaczyna się od kobiety?-zapytała, wcale nie oczekując odpowiedzi, parskając na krótko śmiechem, by potem jednak upić nieco bąbelkowego płynu zgodnie z toastem.
Nie dywagowała dalej na ten temat. Rzuciła mu tylko jedno z tych błyszczących spojrzeń, pełne iskierek, pełne... wyzwania.
-Co za błyskawiczne odpuszczenie.-zauważyła, znajdując sobie pewną zabawę w wypowiadaniu swoich komentarzy na temat jego zachowania. Naciskała. I tuszowała to uśmiechem. Może faktycznie było coś w tym, że uroda pomaga? Tylko na ile?-Cóż, zawsze masz szansę zapewnić mi rozrywki...-dodała zaraz wolno, pozwalając kącikom ust opaść, kiedy obracała kieliszek w dłoniach i przyglądała się z czułą uwagą odbiciom światła w szkle.-...lub zaskoczyć.-podniosła na niego wzrok, unosząc lekko jedną brew, jakby sugerowała, że jej zapytanie jest dalej aktualne.
Chwila oczekiwania. Odwrócone spojrzenie, namacalna kara, kiedy cała atencja, jaką jej poświęcał, została oddana przeklętym kościom. Wzięła oddech i utopiła usta w alkoholu, by w końcu, w wyniku kompletnego zniecierpliwienia i irytacji, brzęknąć pustym naczyniem o stolik, jasno i wyraźnie akcentując zakończenie drinka, który bez wątpienia wymagał wypełnienia. Zwłaszcza teraz.
Jego leniwy uśmiech i brak pośpiechu wprowadzały ją w stan piekącego rozdrażnienia. Zmrużyła oczy, kiedy w końcu spojrzał na nią, by podzielić się z nią swoim zdaniem, jakby było jedyne i słuszne, a ona była głuptaskiem, jeśli uważała inaczej, ale - oczywiście - że był takim wspaniałomyślnym człowiekiem, mógł przymknąć na to oko.
Wściekłość tańczyła w niej na dobre. Paznokcie głucho odbijały się od powierzchni lampki, wygrywając marsz żałobny tego wieczoru. Oliwa zawrzała w ogniu, kiedy wypowiedział na głos swoją ostatnią obawę. Coś kliknęło w jej mózgu i jak na zawołanie przywołała na twarz uśmiech. Nawet nie starała się, by wyglądał szczerze. Mężczyzna prawdopodobnie miał szczęście, że przed chwilą opróżniła zawartość swojej szklanki. Położyła płasko dłoń na stole, pozwalając ciszy zapaść na moment.
-Innymi słowy, panie Mulciber, każdemu można nacisnąć na odcisk.-wytłumaczyła cierpliwie, choć słowa wychodziły z jej ust szybko.-To ciekawa teoria, tak nawiasem mówiąc. Łączysz niesprawiedliwość z byciem niemądrym?-zapytała, patrząc na niego z energicznym zainteresowaniem. Przyglądała mu się chwilę, kiedy biała gorączka wolno ją opuszczała. Znikające napięcie było namacalne. Ramiona opadły jej luźno, a wzrok przestał wypalać dziur w obiektach, na których spoczął.-Więc to kobiety są solą w oku.-powiedziała ciszej, z jakąś ulgą, zgadując właściwie. Prawie namacalny był jego zawód, że dał się ująć temu wrażeniu i istniała szansa, że to tylko zwodnicza rewelacja. Uśmiech, który wykwitł na jej twarzy, pozostał na niej przez dłuższy czas. Nie dodawała nic więcej.
Odebrał jej jednak prawie dech swoją odpowiedzią. Spijała każde słowo, jakby temat, który poruszyli, był jej niezwykle bliski. Coś się zmieniło. Zmarszczyła nawet brwi, pozwalając niepokojowi zalać serce. Skinęła wolno głową, pozwalając zapaść milczeniu między nimi. Nie zwracała uwagi na kości, które ciągle leżały w niekończącym się oczekiwaniu, ani na krupiera, który nie był przyzwyczajony do tak mało intensywnych rozgrywek.
Jego zdanie nie stało się dla niej wyrocznią, ale jedną z chmur, kiedy w głowie wolno obrazowała sobie własne myśli. Rzadko kiedy obchodziło ją podejście innych, nie potrzebowała wkładu zewnętrznego, by rozwiązać jakiś dylemat. Ostatnio była jednak leniwa. Ulegała przyzwyczajeniom, starym gierkom, zapomniała zupełnie o tradycji rodziny i własnych fascynacjach, grzebiąc je wraz z przeszłością. Rozkopywanie starych grobów nie było przyjemne. Najwyższy jednak czas na to, by się obudzić. Ale... potrzebowała do tego pchnięcia. I teraz, jak magnes, wracała do tego, co ją tak prześladowało.
Szczęśliwie, nie zasypał ją opowieściami na temat wybranki swojego serca, nie przedstawił wszystkich juniorów, nie próbował zabawić ją rozmową, która nie sprawiłaby jej ani odrobiny przyjemności, odpowiadając jedynie grymasem, który gładko zakończył niewygodny temat. Merlinie niech będą dzięki.
Zaśmiała się głośno na jego stwierdzenie. Zakryła usta dłonią, pozwalając rozbawieniu tańczyć w jej oczach, kiedy rzucał kośćmi.
Zebrała je chwilę po tym, nie zmieniając wyrazu twarzy, kiedy patrzyła na jego wynik.
Walczyła z każdym. Nikt nie był jej sprzymierzeńcem. Nie urządzała wojny o żadne idee; nie była feministką, która miała zamiar zapewnić kobietom lepszy byt. Sama również kpiła z ich zależności i słabości, nie jednocząc się w cierpieniu i nie czując empatii. Nie sympatyzowała się w niechęci, drwinach i pogardzie mężczyzn wobec słabszej płci. Nie powinni się w końcu czuć lepsi, kiedy przecież było wręcz odwrotnie. Bezużyteczni. Stworzyli sobie męski świat, by czuć się potrzebnym.
Tak naprawdę biła się jednak głównie sama ze sobą. Niepogodzona. Tylko głupiec odkrywał swoją największą tajemnicę przed cudownym finałem.
Pozwoliła losowi określić, kiedy nadejdzie.
I care for myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
Selina Lovegood
Zawód : ścigająca Os, naczelna zołza, bywalczyni kolumn Czarownicy
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
pride
will be always
the longest distance
between us
will be always
the longest distance
between us
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kasyno "Szczęśliwy Galeon"
Szybka odpowiedź