Wydarzenia


Ekipa forum
Korytarz
AutorWiadomość
Korytarz [odnośnik]30.03.15 23:42
First topic message reminder :

Korytarz

Całe szczęście!, ten nadzwyczaj paskudny okres, podczas którego większość pomieszczeń była na tyle przepełniona pacjentami, że łóżka stawiano właśnie na korytarzach, już się skończył. Pozostały po nim jednak dosyć wyraźne ślady w postaci powycieranej gdzieniegdzie drewnianej podłogi, zarysowań i obdrapań na ścianach w miejscach, gdzie kończą się powierzchnie pomalowane farbą olejną, a zaczynają te pociągnięte tylko najzwyklejszą, białą farbą łuszczącą się pomiędzy drzwiami prowadzącymi do poszczególnych sal. Dźwięk kroków niesie się tutaj głośnym echem, a stukot wszelkiego rodzaju próbek, pojemniczków na maści czy eliksiry praktycznie nie milknie. Jeśli nie chcesz, by złapał Cię ból głowy, lepiej zwyczajnie jak najszybciej przenieś się w inne miejsce.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Korytarz - Page 8 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Korytarz [odnośnik]25.12.19 19:14
Miał wrażenie, że minęły wieki – nie tylko od ich ostatniego spotkania, ale i od ostatnich zapisanych na pergaminie słów, które od niej otrzymał, ślubnych życzeń wraz z podarunkiem, którego mimo zaproszenia nie zdecydowała się przekazać mu osobiście. Podejrzewał, co nią kierowało, domyślając się, że niewielka skaza na czystości płynącej w jej żyłach krwi ostatecznie powstrzymała ją przed stanięciem w jednym szeregu z zastępami arystokracji (teraz, w świetle wydarzeń z ubiegłego roku, wydawało mu się to prawie śmieszne, pozbawione sensu; wtedy przyjąłby to wytłumaczenie bez podważania jego zasadności), ale nie zmieniało to faktu, że mu jej brakowało. Wtedy i później, kiedy podejmował najtrudniejsze decyzje w swoim życiu, i gdy próbował odnaleźć się wśród idących za nimi konsekwencji; kiedy stawał powoli na nogi; kiedy dowiadywał się, że zostanie ojcem; kiedy rzucał własne życie na szalę, wiążąc nierozerwalnie własny los z losem toczącej się wokół nich wojny. Nieskończenie wiele razy żałował, że nie mógł zapytać jej o zdanie, poprosić, by trzeźwym okiem oceniła rzeczywistość – a teraz zastanawiał się, co o tym wszystkim myślała, i na ile zdawała sobie sprawę z tego, jak wiele się zmieniło. Czy miał w ogóle prawo obarczać ją tą wiedzą? Nie był pewien – milczał więc, odwzajemniając gest i nie potrafiąc nadziwić się, że chociaż dzieliła ich przepaść niedopowiedzeń, to zwyczajne objęcie ramionami wciąż wydawało się smakować tak samo.
Kiedyś być może przejąłby się wygłoszonym głośno komentarzem na swój temat, teraz jednak podążył jedynie spojrzeniem za wzrokiem Belviny, zatrzymując go na moment na dwóch starszych czarownicach; to nie był już czas, w którym przesadnie przejmował się własną reputacją, drżąc przed tym, by plotki o jego nieodpowiednim zachowaniu nie dotarły do uszu ojca. Była w tym jakaś wolność, choć zaprawiona goryczą. – Mogę ci obiecać, że jeśli postanowisz to zrobić, zniosę wyrzuty z pokorą – odpowiedział, poważniejąc odrobinę; wątpił, by mogła powiedzieć mu coś, czego przez te wszystkie lata nie wygarnął sobie sam – i w tym też leżała jakaś mglista pociecha. – Nabrałem w tym ostatnio wprawy – dodał ciszej. Nadal trudno mu było przyjąć krytykę kierowaną pod własnym adresem – podejrzewał, że lata wychowania w poczuciu wyższości skrzywiły go pod tym względem nieodwracalnie – ale nie burzył się już na przesiąknięte prawdą słowa jak dziecko, będąc wreszcie w stanie przyjąć do wiadomości, że jego błędy były właśnie tym: błędami, za które musiał i miał zamiar wziąć odpowiedzialność.
Choć może jeszcze nie teraz; może dopiero za moment.
To ma sens. Tak, jak mówiłem, to nic takiego – odpowiedział, bo Belvina rzeczywiście mogła mieć rację; może mówiono mu o stażyście, a nie magomedyku? Prywatnie było mu wszystko jedno, jedynym czego chciał, było wydostanie się poza mury szpitala – a przynajmniej tak było jeszcze do niedawna; teraz, stojąc na zatłoczonym korytarzu, łapał się na tym, że w ciszy własnego umysłu starał się odnaleźć wymówkę, żeby porozmawiać z Belviną jeszcze przez chwilę, zanim znów rozdzieli ich zdarta na moment zasłona milczenia. Pomogła mu w tym sama, przedstawiając propozycję jednocześnie wygodną, jak i rozsądną, ale mimo to zawahał się na parę sekund; nie miał nic przeciwko, by obejrzała przecinające łopatki oparzenie, ale nie był pewien, czy chciał, by nieuchronnie zobaczyła też całą resztę: paskudną bliznę po czarnomagicznym zaklęciu, czy gojące się dopiero ślady po niedawnej walce na ulicy Pokątnej. – To na pewno nie byłby problem? Wydaje się, że i beze mnie masz pełne ręce roboty – zauważył, po trosze chcąc kupić sobie jeszcze odrobinę czasu. Ale nie kłamał: korytarz pękał w szwach. Otworzył usta, jakby tknięty potrzebą powiedzenia czegoś jeszcze, ale tym razem nie wydostał się spomiędzy nich żaden dźwięk, a Percival – pokręciwszy ledwie zauważalnie głową – zamknął je ponownie, milknąc i czekając na odpowiedź uzdrowicielki.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Korytarz [odnośnik]26.12.19 23:50
Stojąc teraz przed nim i obserwując, jak najpewniej walczy ze sobą, aby nie uciec stąd, miała wrażenie, że oboje są jak dzieci we mgle. Próbując coś powiedzieć, a jednak nie spłoszyć drugiej strony i nie spowodować kolejnych miesięcy ciszy, których Bel miała wrażenie, że już by nie zniosła. Uciekła im swoboda rozmów, którą dawniej tak szybko wypracowali, przełamując dzielące różnice. Był jej przyjacielem, był jak brat, któremu dawniej ufała bezgranicznie, akceptując wiele jego decyzji, wspierając go, kiedy wyraźnie tego potrzebował i wybijając mu z głowy najbardziej głupie pomysły. Martwiła się o niego tak wiele razy, tak samo, jak niezliczoną ilość godzin w ostatnim roku, traciła na zastanawianie się, czy ten dureń jest cały i zdrowy, czy nie zrobił czegoś, co wywróciłoby wszystko do góry nogami. Może dobrze, że obecnie nie miała pojęcia, że Percival właśnie na coś takiego się zdecydował. Pewne ciężko byłoby jej zrozumieć takie działanie, ale przy dobrym wytłumaczeniu najpewniej zaakceptowałaby to tak samo, jak wiele innych rzeczy, które w jej ocenie były bezmyślne i nieproporcjonalne wobec konsekwencji, jakie za sobą niosły.
Bel dbała o swoją opinię, zwłaszcza kiedy była w pracy, bo wiedziała dobrze, że każda skaza na tym, co sądzą o niej inni dość mocno potrafi zaważyć, jak jest odbierana i czasami utrudnić pracę. Teraz jednak, zdanie dwóch starszych kobiet, bardzo mocno ją obeszło. Ważniejszy był ten, który stał obecnie przed nią.
- Skąd u ciebie takie pokłady pokory? – zdziwiła się nieco, że jest gotów znieść wszelkie wyrzuty, a miała ich całkiem sporo. Znając go z perspektywy tego, jaki był wcześniej, wiedziała, że potrafi wysłuchać opinii, lecz równie często był gotów w pierwszej chwili nie zgodzić się z tym. Niestety, przeważnie przegrywał, próbując przegadać Bel.
- Dlaczego? – spytała cicho, odruchowo ściszając głos, gdy wypowiadane słowa powinny pozostać między nimi.- Co zrobiłeś, Percivalu, że musiałeś nabrać w tym wprawy? – usłyszała własne zaniepokojenie, które rozbrzmiało w słowach. Najchętniej wypytałaby go o wszystko, ale wiedziała, że korytarz w szpitalu to nie najlepsze miejsce do rozmów o sprawach ciężkich. Znając go, na pewno nie zrobił nic błahego, co podpowiadało jej już zachowanie mężczyzny oraz ton jego głosu. Obserwując go teraz, łapała się na tym, jak łatwo mimo upływu czasu, było jej rozgryźć jego zachowanie.
Proponując mu pomoc, kierowała się pewnym odruchem już, ale wcale nie żałowała, kiedy tylko to powiedziała. Nie wyobrażała sobie, że teraz wycofuje się z propozycji i odchodzi, aby zająć kimkolwiek innym. Musiała się upewnić, że to, co tak odważnie bagatelizował, naprawdę nie jest tak poważne, jak brzmiało z samego opisu. Oparzenia bywały zdradliwe, a dodając do tego anomalie oraz ogniomiotke, miała nadzieję, że jest lepiej, niż przypuszczała. Co prawda nie widać było u niego żadnych oznak towarzyszącego bólu, więc może nastawiała się zbyt negatywnie?
- Oczywiście, że to nie problem. Nawet gdybym miała jeszcze większy natłok pracy, nie zostawiłabym Cię na tym korytarzu.– zapewniła go od razu.- Zgłupiałeś do reszty przez ten czas? – pokręciła lekko głową. Nie wierzyła, że w ogóle pytał się o to.
Widziała, że chciał coś powiedzieć. Zrobił to na tyle otwarcie, że ciężko było nie zauważyć, kiedy patrzyło się na niego uważnie.
- Mów – mimowolnie uśmiechnęła się lekko, że nawet teraz musiała pociągnąć go za język, aby nie rezygnował z powiedzenia czegoś, obojętnie co by to było.
Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Korytarz [odnośnik]29.12.19 21:16
Odrobinę trudno było mu się w tym odnaleźć: w tej nienaturalnej ostrożności towarzyszącej każdej wypowiedzi i każdemu gestowi, niepewności kryjącej się w spojrzeniach, sztywności subtelnie spiętych ramion; tańczyli wokół siebie jak nieznajomi, jak dwoje obcych, nie mających pojęcia, jakich reakcji powinni spodziewać się po drugiej stronie. I być może nie było w tym nic dziwnego; dystans, który między nimi istniał, nie był fizyczny – nie można go było więc przełamać w ułamku sekundy, paroma słowami, dawnym powitaniem. Potrzebowali rozmowy, długiej i szczerej, wypełnienia powstałych przez lata luk – ale to nie był dobry czas ani właściwe miejsce, by wyciągać na wierzch cały ten chaos, zagrzebany głęboko w najdalszym kącie umysłu. I, prawdę mówiąc, nawet gdyby chciał to zrobić, nie wiedziałby jak – swobodne dzielenie myśli, które kiedyś charakteryzowało ich relację, wypracowane miesiącami podchodów i wzajemnego docierania się, straciło na aktualności; to, co chciałby jej opowiedzieć, i to, co mógł, przedzielił mur Przysięgi Wieczystej, chroniąc część rzeczy najistotniejszych, a resztę pozbawiając kontekstu.
Choć może nie wszystkie; uniósł wyżej brwi w wyrazie zaskoczenia, gdy dostrzegł w jej oczach zdziwienie, nabierające sensu wraz z następnymi słowami, czy raczej – cichymi pytaniami zawieszonymi w przestrzeni pomiędzy nimi. Spojrzał na nią z wyraźnym skonfundowaniem. – Nie słyszałaś? – zapytał – chociaż zabrzmiało to bardziej jak zabarwione niedowierzaniem stwierdzenie. Ale właściwie – dlaczego miałaby? Prorok Codzienny był nielegalny, nikt, kto cenił własne życie, nie ryzykował, by znaleźć sposób na jego zdobycie; powinna była dowiedzieć się od niego, z jednego z tych niezliczonych listów, których nigdy nie wysłał. Teraz żałował, nie potrafiąc odnaleźć właściwych słów, nagle nie mając pojęcia, od czego właściwie miał zacząć. Więc zaśmiał się – bezgłośnie, trochę nerwowo, trochę z autentycznym rozbawieniem, że w ogóle znaleźli się w tym położeniu; spoważniał jednak szybko, kręcąc lekko głową. – Kiedy arystokracja ogłosiła zamach stanu w Stonehenge, moja rodzina stanęła po stronie Malfoya – odezwał się wreszcie, również ściszając głos. Nie zdradzał jej żadnej tajemnicy, mówił o rzeczach powszechnie znanych – ale mimo wszystko znajdowali się w Świętym Mungu, na korytarzu pełnym nieznajomych sylwetek i anonimowych twarzy, za którymi mógł kryć się dosłownie każdy. – Ja nie. Więc nie są już moją rodziną, a ja nie jestem już Nottem – dodał, po trosze nie mogąc uwierzyć, że to wszystko – całe życiowo-emocjonalne bagno, z którego dopiero niedawno się wydostał – dało się tak po prostu zamknąć w jednym zdaniu. Pomijającym kwestie najgorsze, nie chciał jednak (jeszcze?) opowiadać jej o czyhających na jego życie Rycerzach Walpurgii, ani o swoim udziale w oplatającej ich coraz ciaśniej wojnie; widoczniej również tutaj, na sterylnych korytarzach.
Na ten moment pozwalał zresztą wybrzmieć poprzednim słowom, zawieszając spojrzenie na jej twarzy i szukając tam jakiejkolwiek reakcji; bo nie wiedział – czy nie potępi go za tę decyzję, nie wyzwie od idiotów, nie cofnie się z twarzą wykrzywioną w nieprzyjemnym grymasie. Kiedyś potrafiłby przewidzieć przebieg następnych paru sekund – ale skoro u niego zmieniło się wszystko, to czy nie mogło to dotyczyć również jej? – Chyba powinienem teraz zapytać, czy ta oferta pomocy jest wciąż aktualna – mruknął jeszcze, tylko częściowo żartobliwie; wiedział w końcu, gdzie ze swoimi poglądami stał dyrektor szpitala, słyszał też pogłoski, że zdarzało się, że po objęciu władzy przez Malfoya, gorzej traktowano tu mugolaków; był to zresztą jeden z powodów, dla którego tak ociągał się z uzdrowicielską wizytą.
Słysząc jej zapewnienie, kiwnął głową z wdzięcznością, po chwili uśmiechając się kwaśno. – Może trochę – przyznał; chociaż nie mogła o tym wiedzieć, nie wszystkie decyzje, które podjął w ciągu ostatnich miesięcy, należały do tych rozsądnych. – Zejdziemy z tego korytarza? – zapytał, rozglądając się dookoła, jakby oczekiwał, że za chwilę któreś z drzwi magicznie staną otworem; wątpił, by planowała przyjąć go tutaj, gdy wciąż śledziły ich ciekawskie spojrzenia.
Mów.
Wywrócił teatralnie oczami, nie potrafiąc nie odwzajemnić uśmiechu; nie powinno go dziwić, że bez trudu dostrzegła jego zawahanie. – Nic, po prostu – tęskniłem za tobą – powiedział cicho, decydując się na szczerość – a przynajmniej na tę jej cząstkę, którą wciąż mógł jej ofiarować.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Korytarz [odnośnik]12.01.20 0:12
Nie wątpiła, że potrzebują rozmowy i to jak najbardziej szczerej, aby przełamać ostrożność, jaka wkradła się w ich relacje, a o której dawniej nie było mowy. Tylko czy zdobędą się na to? Po tym czasie czy było to możliwe w jakimkolwiek stopniu?
Mimowolnie uciekła do wspomnień, jednak nie tych ostatnich związanych z Percivalem. Wolała te bardziej beztroskie, mimo że poznali się, gdy wiek dziecięcy był dawno za nimi. Pamiętała rozmowy o problemach, które męczyły jedną ze stron, kiepskie dowcipy, które czasami budziły jedynie pobłażliwość i wszystkie najdziwniejsze tematy, których nie poruszyłaby z nikim innym. W tamtym czasie bawiło ją i zastanawiało, że to właśnie lord Nott, okazał się idealnym kompanem do wszelakich wymian zdań. Dodatkowo był to człowiek, którego obecność swego czasu działała jej na nerwy i którego najchętniej otrułaby w pierwszych tygodniach znajomości.
Kiedy wróciła do rzeczywistości, wyrwana jego słowami, poczuła dziwny dyskomfort, że to mogło zmienić się już na stałe i pozostaną jej jedynie wspomnienia.
Pokręciła wolno głową. O czym nie wiedziała? Co jej umknęło? Lekki niepokój opanował ją, gdy czekała, aż mężczyzna w końcu wyjaśni wszystko.
Słuchała jego słów, czując narastającą mieszankę emocji. Dominowało w tym niezrozumienie i współczucie, że doszło do takiej sytuacji, gdy z jakichś powodów odwrócił się od rodziny, zostając sam. Chociaż nie miała pewności czy jest sam, pamiętała przecież kto kręcił się długo przy Percivalu. Nie zamierzała jednak pytać o Niego gdy stali na korytarzu pełnym ludzi.
- Dlaczego to zrobiłeś? – chciała zrozumieć, a nie krytykować jego decyzji, zwłaszcza gdy nie miała pojęcia, czym się kierował. Po takim czasie kiedy się nie widzieli, nie miała żadnego prawa ganić go za decyzję, jaką podjął. Może w tamtym momencie, żadnej lepszej nie miał?
Na twarzy Bel bez wątpienia pojawił się lekki grymas, lecz nie był to wynik niechęci, jaką zamierzała mu okazać po tym, co zrobił. Była zła na siebie, że kiedy w życiu Percivala doszło do tak drastycznych zmian, Jej nie było w pobliżu, by zaoferować pomoc, jeśli tego potrzebował.
- Nie, nie powinieneś, głupi – prychnęła, chociaż słyszała w jego głosie tę nutę, która zdradzała, że nie był całkowicie poważny. Nawet jeśli w pracy zabroniono by jej, pomocy komukolwiek to i tak, nie zrezygnowałaby. Nie w szpitalu to poza nim, ale nie odpuściłaby. Nie potrafiła przejść obojętnie obok osób, które potrzebowały uzdrowiciela, dlatego liczyła się z tym, że w którymś momencie przysporzy jej to w końcu problemów.
Pokręciła głową i westchnęła ciężko.
- Czuję, że trafi mnie szlag, jak usłyszę o wszystkim, co wywinąłeś w ostatnim czasie – szepnęła na tyle cicho, by tylko On ją usłyszał. Znała jego możliwości, bo nie raz pokazał, do czego jest zdolny w podejmowaniu decyzji, ale nie mógł robić tylko skrajnych głupot. Prawda?
Słysząc pytanie, skinęła lekko i ruszyła powoli korytarzem. Sale były dziś pełne, więc znalezienie miejsca, by sprawdzić co mu dolega, mogło chwilę zająć.
Uśmiechnęła się znów, gdy padła odpowiedź na krótką wiadomość, by nie uciekał przed mówieniem tego, co chciał.
- Chyba nie dość bardzo, skoro nie postanowiłeś odezwać się przez cały ten czas – rzuciła nieco ostro, chociaż wina za ciszę, jaka panowała między nimi, była też po jej stronie.
Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Korytarz [odnośnik]15.02.20 17:23
To nie powinno być takie trudne. Stała przed nim osoba, którą kiedyś – nie tak dawno, właściwie – może wciąż?.. – darzył zaufaniem niemal bezgranicznym, która wiedziała o nim więcej niż wszyscy inni, przed którą dawno temu przestał już udawać, i w której obecności słowa zwykły wypływać z niego same; z jakiego więc powodu nie robiły tego teraz, zamiast tego tkwiąc gdzieś na poziomie strun głosowych? Otworzył usta, odruchowo chcąc udzielić odpowiedzi na zawieszone w powietrzu pytanie, ale żaden dźwięk nie zmącił oddzielającej ich przestrzeni. Dlaczego to zrobiłeś? Miał tysiąc różnych wyjaśnień, żadne nie wydawało się jednak właściwe, więc milczał – przez kilka długich sekund pozwalając ciszy mówić samej za siebie. – To bardzo długa historia – odezwał się w końcu cicho, nie chcąc, by zabrzmiało to jak usprawiedliwienie, choć miał wrażenie, że dokładnie tak było. – Podjąłem kilka idiotycznych decyzji. Później starałem się je naprawić – dodał po chwili, zdając sobie sprawę, że było to niedopowiedzenie stulecia – ale na zatłoczonym korytarzu szpitala nie mógł mówić inaczej niż w półsłówkach. Najchętniej zabrałby ją stąd już teraz, prosto do bezpiecznego Sennen, gdzie mogliby porozmawiać spokojnie, bez obaw o podsłuchanie przez kogoś innego niż ciekawskiego Kudłacza – ale musiał zaakceptować fakt, że ona również miała teraz swoje życie, z którego on sam dobrowolnie się wyeksmitował.
Czy istniała możliwość powrotu? Uśmiechnął się lekko, ze słabo zauważalną ulgą, słysząc jej odpowiedź oraz słowa, które za nią podążyły. W wyobraźni potrafił powołać do życia reakcję Belviny na wieść o wspomnianych już wcześniej idiotycznych decyzjach, i to nie tylko dlatego, że ich wspólne wspomnienia wciąż były w jego pamięci barwne i żywe; w ciągu ostatnich miesięcy, mimo że naznaczonych rozłąką, niejednokrotnie łapał się na zastanawianiu nad tym, co na to wszystko powiedziałaby ona – i jakich udzieliłaby mu rad, gdyby zamiast tchórzliwie chować głowę w piasek, zapytałby ją o zdanie. – Nawet nie masz pojęcia – mruknął żartobliwie, unosząc wyżej brew, choć gdzieś pomiędzy głoskami kryła się powaga.
Trzymająca się go też chwilę później, kiedy ruszał za Belviną korytarzem, mimowolnie samodzielnie ściągając konwersację na tory trudne, bo zahaczające o długie miesiące kompletnej, panującej między nimi ciszy. Nie odpowiedział na ostre, padające z jej ust pytanie od razu, przez moment zbity z tropu tą nagłą zmianą – chociaż prawdę mówiąc była bliższa temu, czego po ich spotkaniu pierwotnie się spodziewał. – Nie, ja… – zaczął kulawo, opuszczając spojrzenie na własne buty. Nie, ty – co, Percy? Westchnął ciężko, jakby próbując pozbyć się w ten sposób naciskającego na jego klatkę piersiową ciężaru, ale ten wciąż tam był, grożąc zgnieceniem wykręconych w poczuciu winy wnętrzności. – Było mi wstyd – odpowiedział szczerze, porzucając poprzednią myśl i nie wypowiadając żadnej z tkanych w umyśle wymówek. Zerknął na nią z ukosa. – Przepraszam, Bel – dodał szybko, mając nieodparte wrażenie, że to było za mało; że zwyczajny zlepek słów nie był w stanie naprawić wszystkiego, co spieprzył, wycofując się w głąb prywatnej krainy użalania się nad sobą, zamiast po prostu stawić czoła problemom, przez całe lata zamkniętym szczelnie w zatrzaśniętej na cztery spusty skrzyni z niechcianymi wspomnieniami. – Chciałbym z tobą porozmawiać. Opowiedzieć ci wszystko, zatańczyło przez sekundę na jego języku, ale zreflektował się po ledwie dostrzegalnej chwili zawahania – tyle, ile mogę. Dowiedzieć się, co u ciebie słychać. To znaczy – zatrzymał się, orientując się, że zaczyna mówić zbyt szybko – jak zawsze, kiedy pozwalał zdenerwowaniu wziąć górę nad opanowaniem – słyszałem o twoich rodzicach. – To był jeden z tych razów, kiedy prawie do niej napisał, ostatecznie dając się przygnieść fali wątpliwości co do tego, czy naprawdę powinien. – Przykro mi, że nie mogłaś wtedy na mnie liczyć – dodał ciszej, gdzieś w międzyczasie zapominając, po co właściwie tutaj przyszedł; mdlący ból na wysokości prawej łopatki już dawno odszedł w niebyt, zepchnięty na krawędź świadomości przez kwestie nieskończenie istotniejsze.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Korytarz [odnośnik]16.02.20 1:06
Patrzyła na niego z uwagą, niemą prośbą, aby powrócili do tego, co było kiedyś. Wtedy było łatwo, pytania nie powodowały ciszy takiej jak ta, a dawały odpowiedzi na niezrozumiałe sytuacje i zachowania. Jej zaufanie względem niego nie zniknęło ani trochę, nadal była gotowa powiedzieć mu wiele, co zrozumiała odkąd toczyli tę dziwną rozmowę. Upływ czasu mimo powierzchownej złości i rozczarowania z jej strony, pozostawił jedynie nieprzyjemne wspomnienie, że oboje zawiedli siebie nawzajem z powodów, które nigdy nie powinny zaistnieć.
Słysząc odpowiedź, zawahała się wyraźnie. Odruchowo chciała odpowiedzieć, że mają dość czasu, aby mógł opowiedzieć tą swoją długą historię, ale zwątpiła wystarczająco szybko, żeby nie wypowiedzieć ani słowa. Korytarz w szpitalu nie był odpowiednim miejscem na rozmowę z kategorii tych ciężkich i powodujących pojawienie się tylko nowych pytań, a nie wątpiła, że to właśnie tak będzie wyglądało.
- Jeśli będziesz chciał kiedykolwiek opowiedzieć mi o tym, daj tylko znać – odparła, nie naciskając na niego i nie żądając, aby jak najszybciej znalazł czas na przedstawienie tego, jak głupie decyzje podejmował oraz jak nieporadnie mógł je naprawiać.
Znała jego możliwości, stąd wątpiła, aby jakkolwiek znacząco zmienił się jego sposób podejmowania decyzji i tym samym ryzyko, jakiego był gotów się podjąć. Wspominając ogrom różnych sytuacji, w których obserwowała tego konkretnego mężczyznę, była zaskoczona, jak skrajne potrafiły być jego działania. Od logicznych rozwiązań, za które szczerze go podziwiała, aż do skrajnie głupich, przy których mogła tylko załamać ręce i liczyć, że konsekwencje nie trafią jej rykoszetem, bo akurat będzie stała obok.
Dlatego teraz w reakcji na jego słowa, przewróciła oczami.
- Percy, błagam, nie mów tak nawet – westchnęła, łudząc się, że jej nerwy pozostaną względnie całe, gdy kiedyś zostanie zaznajomiona z całością wydarzeń, o których teraz nie mogli porozmawiać swobodnie.
Wiedziała, że zbyt ostro brzmiące słowa ponownie wprowadzą nerwowość w powietrzu. Nie powstrzymała się jednak, nim je wypowiedziała ani nie zrobiła nic, by zaraz po wybrzmieniu słów, załagodzić sytuację. Może lepiej, że padły, teraz gdy jeszcze oboje ostrożnie zachowywali się względem siebie, a nie w chwili kiedy powróci pewność co do reakcji drugiej strony i wtedy stanie się coś nieoczekiwanego.
Zerknęła na niego przelotnie, kiedy próbował zareagować. Naprawdę nie chciała słuchać wymówek, pokrętnych wyjaśnień, ale najwyraźniej sam zwątpił w to, co próbował powiedzieć.
- Nie powinno być ci wstyd.- odparła spokojniej, nie wiedząc, cóż więcej mogłaby teraz mu powiedzieć. Słysząc przeprosiny oraz wzmiankę o zmarłych rodzicach, spuściła wzrok na podłogę korytarza. Minęło dość czasu, aby poradzić sobie z najgorszą falą bólu, który był okrutniejszy od fizycznego, ale każde wspomnienie ponownie naruszało wypracowany spokój i minimalne pogodzenie z tym, co się stało. Milczała przez dłuższą chwilę, nie potrafiąc podnieść spojrzenia na swojego rozmówcę, ani podjąć ponownie przerwanego poszukiwania wolnej sali lub chociaż miejsca, gdzie mogłaby sprawdzić ranę na plecach mężczyzny.
- Nie martw się tym, nie zawiodłeś bardziej niż kilka innych osób, więc zapomnij o tym – wyjaśniła, spoglądając w końcu na niego i wymuszając lekki uśmiech, mimo że brązowe tęczówki wydawały się teraz ciemniejsze niż zwykle.
Odetchnęła cicho, by odtrącić od siebie ponure myśli.
- Chodź, zobaczę jak wygląda to oparzenie i będziesz mógł stąd zniknąć – popchnęła drzwi do jednej z sal i poprowadziła go do niedużej leżanki, by zaraz odgrodzić ich od reszty, szpitalnym parawanem, których odkąd przybywało pacjentów, proporcjonalnie pojawiło się więcej, dając minimum prywatności. Kiedy rana mimo wszystko okazała się niegroźna, podpisała mu zaświadczenie, że może wrócić do pracy oraz wydała dwie maści, które miały skutecznie przyspieszyć gojenie. Tylko tyle mogła dla niego zrobić, nim wróciła do przerwanych zajęć, które przed spotkaniem wydawały się priorytetowe.

| zt x2
Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Korytarz [odnośnik]16.01.21 0:36
1 października

Choroba uderzyła gwałtownie, znów, podstępem gruchocząc kości. W rzeczywistości jedynie powodowała ich rozrost, lecz to, co czuła w sobie Wren, było agonią, żywym ogniem palącym od środka, rozkwitającym w okolicy łopatek i promieniującym w dół kręgosłupa, aż w końcu zgiął ją w pół i przytrzymał w jedynej pozycji, która przynosiła choć odrobinę ulgi. Do Munga tym razem także nie dotarła o własnych siłach. Jej żałosne wołanie usłyszał schodzący do zielarskiego sklepu sąsiad, który prędko zwołał swoich młodszych kompanów, by pomogli jej dostać się na oddział, do lekarza prowadzącego jej przypadek. Akurat był na dyżurze, tyle miała szczęścia - przyjął ją zatem prędko, bez zbędnego oczekiwania na izbie przyjęć, by zaraz administrować eliksir przeciwbólowy oraz ten na uspokojenie. Znów wariowała. Odchodziła od zmysłów, zanosiła się płaczem, była przekonana, że tym razem na pewno umrze, a skrzydła wydrą się spod mięsa, rozrastając do smoczych rozmiarów. Ale śmierć nie nadchodziła.
Przez kilka godzin musiała leżeć na brzuchu, podczas gdy uzdrowiciel opanował kości, zmniejszył je do prawidłowego rozmiaru i nakazał pozostanie w szpitalu przez najbliższą dobę, przynajmniej. Niepokoił go fakt, że napady objawiały się coraz częściej. Od ostatniego epizodu minęły zaledwie dwa miesiące, nawet niecałe, a to znaczyło, że choroba przybierała na sile, na prędkości, coś musiało powodować jej zaognienie, zaś zaufany magomedyk obiecał, że dodatkowe badania ukażą im klarowniejszy obraz sytuacji. Plagi. Niech zatem tak będzie, kiedy już podano jej eliksir uspokajający mogli robić z nią co chcieli - Wren stawała się pacjentem bezproblemowym, wręcz skąpanym w katatonii, zanim powróciła do niej zwyczajowa chęć rozprostowania mięśni i przejścia się po szpitalnych korytarzach. W białej, szpitalnej koszuli przemierzała różne piętra, niezauważona, niczym duch o kruczych, lejących się włosach, nieco zmierzwionych, i o głęboko podkrążonych oczach. Mało spała tej nocy, jeszcze mniej realnie wypoczęła podczas nieruchomego wylegiwania się na szpitalnej pryczy, toteż purpura rozkwitła pod skośnymi oczyma w całej swej okazałości.
Kiedy w końcu dotarła na piętro oddziału urazów pozaklęciowych, nic nie wskazywało na to, że będzie tu inaczej. Że coś przykuje jej uwagę na dłużej, zatrzyma w samotnej wędrówce przez jasne, zaniedbane biegiem czasu przejścia. A jednak - siedział tam, chyba równie nieporadny, przemęczony i skołowany, co ona sama, tak boleśnie znajomy, niechętnie dostrzeżony pośród szpitalnego zapachu i piekących mięśni. Co mu dolegało, czemu znalazł się akurat tu, tego dnia, czy znów pojawił się tylko po to, by igrać jej na nerwach? Tym razem jednak złość nie wezbrała w Azjatce, pojawiła się jedynie zimna nicość, która po kilku oddechach zachęciła do ruszenia w jego kierunku, nim opadła na miejsce na krześle tuż obok znajomego mężczyzny. Przypominał wrak samego siebie. Ktoś porządnie dał mu w kość, skoro zwykle brylujący na granicy absurdu i braku szacunku do samego siebie Lestrange wyglądał niczym zbity szczeniak. Wren ułożyła dłonie na kolanach; w jednej z nich wciąż tkwił wenflon, do którego wcześniej podłączono kroplówkę. I siedziała tak, obok niego, w ciszy, przez chwilę przypominającą całą wieczność; rozlewający się po jej organizmie spokój sprawiał, że wyjątkowo nie zaczęła od ciśnięcia w niego słodko zakamuflowaną złośliwością, a zwykłym, prostym pytaniem.
- Dlaczego? - odezwała się cicho, nijak, bez wyrazu, z pustym wzrokiem wlepionym w ścianę naprzeciwko. Dlaczego tu jesteś, dlaczego znów mnie nękasz, dlaczego pojawiasz się w najmniej oczekiwanym momencie, dlaczego cierpisz, kto ci to zrobił. Chciała wiedzieć, poznać tę historię, dowiedzieć się czy przynajmniej nie umierał, choć gdyby tak było zapewne przeniesiono by go na oddział intensywnej terapii. Lub jakkolwiek nazywano miejsce dla ledwo dychającego truchła.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Korytarz [odnośnik]16.01.21 14:28
Odkąd się obudziłem, przeraża mnie, jak mało wiem.
Pacjenci, leżący na sąsiednich łóżkach nie mówią nic. To znaczy: nie rozmawiają ze mną, a o ważnych rzeczach - przy mnie. Umieją czytać, znają moje nazwisko, choć ich, w większości pozostają dla mnie obce, choć brzmią normalnie, brytyjsko. Dziwię się, że przy tych tabliczkach nie zaznaczają też statusu krwi, z ciekawości spytałem o to Bennetta. Może to usłyszeli.
Uzdrowiciele zresztą nie lepiej, każdy jeden nabiera wody w usta. Moje prośby o gazetę spełzają na niczym, cud, że Wandzi pozwolono wnieść tu do mnie ocalony kawałek ciasta z jej urodzin. Te nigdy nie były takie smutne, właściwe, wszystkie poprzednie kojarzą mi się, jako najradośniejszy dzień w roku. Żadna Gwiazdka, ukończenie szkoły, nawet, kiedy stuknęła mi siedemnastka, ani kiedy zacząłem służyć Czarnemu Panu. Chwila konsternacji łapie mnie przy końcówce tej wyliczanki, ale trzeźwieję momentalnie, wszystko jest na swoim miejscu. Lichy kaktus pod oknem, naftowa lampa na nocnym stoliku i kartka z życzeniami powrotu do zdrowia, podpisana przez siostrę i z kolorowym odciskiem rączki Evana. Te przedmioty pomagają mi układać sobie normalność. Pamiętam nazwy użytkowych rzeczy i wiem, do czego służą, a pamięć długotrwała też działa bez zarzutu. Lepiej? Czasami tylko boli mnie gdzieś, w okolicach wątroby, a odkąd schodzę z leków nasennych, mam paskudne koszmary. Każdej nocy ponawia się ta sama scena, w której gołymi rękami morduję Tristana. Szczegóły, jakich nie było panoszą się w mojej głowie i robią w niej sieczkę, budzę się zawsze, co dwie, trzy godziny, zlany potem, często krzyczę. Za to też mnie tu nie lubią, nie daję im spać.
Najgorsze jest to, jakie to wszystko jest kurewsko realne. Wyduszam mu gałki oczne, a palce wpadają w galaretowatą masę, są ciepłe i brudne od krwi, wchodzącej za paznokcie. Jakbym obrabiał dziewczynę podczas okresu, tylko że to jucha nieboszczyka, którego zabijam w jakimś pierdolonym ciągu, jakiego nie potrafię przerwać. Znam z koszmarów dźwięki pękających kości - inaczej brzmi łamanie udowej, inaczej promieniowej, a jeszcze inaczej, skręcenie karku - znam też smak skóry skropionej potem i świadomością śmierci. Ludzie ją czują, tak jak zwierzęta. Mówi się, że zwierzę, które czuje, że zaraz zginie, gorzej smakuje. To musi być prawda, bo Rosier w moich snach jest gorzki i kwaśny, jakby sczerstwiał i zepsuł się jednocześnie. Noce są straszne i autentycznie boję się zasypiać. Mój przydział kawy oszczędzam na wieczór, piję ją zimną i obrzydliwą, żeby nieco przedłużyć sobie dni, ale taka prawda, że one doją ze mnie jeszcze więcej energii. Korytarz pozaklęciówki to odtąd mój spacerniak, znam każdą tabliczkę na drzwiach, a dzięki planom przeciwpożarowym wiszącym naprzeciw mojej sali, także cały rozkład piętra. Uczę się go skrupulatnie, oddział po oddziale, żeby jakoś się uspokoić i nie martwić tym, co zastanę na zewnątrz. Te podskórne obawy kołują mnie, bo nie wiem, czego tak naprawdę dotyczą. Mojej wygody, czy moralności, przeżywającej sporo wahania. Mój nowy przyjaciel, który uwinął sobie przy mnie gniazdko, jest straszliwym radykałem, nie wiem, czy nie większym nawet niż Tristan. Głośny na tyle, że sam siebie nie słyszę i powtarzam kwestie za nim. Trzykrotnie, jak zaklęcie, w jakie zaczynam wierzyć. Myśleć, że w nie wierzę?
Półleżąc na łóżku, testuję sprawność swoich płuc. Nabieram powietrza i próbuję je wstrzymać, najdłużej jak potrafię, ćwiczenia oddechowe to teraz jedyne, jakie mogę wykonywać. Zakazują mi nawet porannej gimnastyki, więc tylko tym, no i wędrówkami po korytarzach w przykrótkiej koszuli nocnej próbuję trzymać formę. Drzwi skrzypią, ja oddycham, nie odwracając się. Evandra była wczoraj, poza nią, nikt mnie nie odwiedza.
No - tym razem się mylę, a wiotkie ciało opada na twarde krzesło przy moim łóżku. Jest blada, nieswoja, a nadgarstek ma opleciony szpitalną bransoletką. Mogłaby pytać o zdrowie, a interesują ją tylko powody. Coś gniecie mnie z tyłu głowy, na język pcha słowa, każe śpiewać hymn narodowy.
-Wszystko ma swoją cenę, Wren - odpowiadam, znudzony, dziwnie arogancki - w tym wypadku, to było poświęcenie. Lord Voldemort jest łaskawym Panem, ale bardzo wymagającym - dodaję, jak mi się wydaje - głucho. Na zewnątrz głos jednak rozchodzi się donośnie i dumnie. A ja, ja chyba jednak tracę wiarę. Zagryzam język, lecz to nic nie daje, nie mogę milczeć - wiedząc o skutkach - kiwam poranioną głową, już zdjęli mi bandaże - postąpiłbym tak samo - kończę łagodnie, z grubsza tracąc nią zainteresowanie. No już - przeszywa mnie niepokój, kluczę, rozglądając się za strzępkami empatii - rozumiem, że w twoim przypadku to rutynowa kontrola? - pytam urzędniczo-uprzejmym tonem, tracę na spostrzegawczości, rozczochrane włosy i cała jej chaotyczność mi umykają. Właściwie, temu, który używa moich ust, ciętemu na zasady, lecz niezbyt rozgarniętemu w emocjach.

|rzut na przełamanie imperio


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Korytarz - Page 8 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Korytarz [odnośnik]16.01.21 14:31
The member 'Francis Lestrange' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 50
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Korytarz - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Korytarz [odnośnik]22.01.21 13:55
Dwa wraki osiadły dziś na dnie wzburzonego morza, oba o połamanym drewnie, wyrwanych deskach, zmęczonych żaglach. Cieszyłaby się mogąc go takim oglądać, gdyby nie fakt, że sama wyglądała podobnie; eliksir uspokajający odbierał jej przyjemność z taksowania go spojrzeniem, gdy zbliżała się do szpitalnego łóżka. Pobladła twarz, trochę więcej zmarszczek niż zwykle, podkreślone purpurowym zmęczeniem oczy, coś porządnie dało mu w kość i czarownica żałowała, że nie było to jej zaklęcie. Poza tym - czy tak znamienity ród jak Lestrange nie mógł pozwolić sobie na prywatnego uzdrowiciela w zaciszu ich komnat? To oszczędziłoby plotek, ale... Może Francis nie był jednak tak złotym dzieckiem, jak przyszło jej myśleć. Może wcale nie stanowił fundamentu rodziny, nie wróżono mu dobrej przyszłości; czy można by temu się dziwić? Podstarzały a wciąż bezdzietny, z jedynym potomkiem gnijącym gdzieś na dnie Tamizy czy w brzuchach jej ryb, pożarty, niechciany, dawno przetrawiony. Utracił również swoje przepraszające ja - dziś był inny, zimny, odległy, jakby rozmawiali z dwóch różnych kontynentów, obu jednak skutych lodem i bezwzględną obojętnością, lecz w jej przypadku chyba nie do końca szczerą. Pragnęła dostać odpowiedzi. A to, że nie płaszczył się pod jej stopami jak porzucony, zbity szczeniak sugerowało, że otrzymanie ich wcale nie będzie tak łatwe.
- Lord Voldemort. Mam uwierzyć, że ktoś taki jak ty ma z nim cokolwiek wspólnego? Byłbyś jedynie zakałą tych, którzy zwą się Rycerzami - zauważyła spokojnie, rzeczowo wykładając mu brak logiki kłamstwa; to musiało być przecież kłamstwem, tak głośno w kraju było ostatnio o Lordzie Voldemorcie i jego poplecznikach, to niemożliwe, by ktoś taki jak Francis znalazł wśród nich miejsce czy zagrzał je na dłużej. Sama Wren z uwagą śledziła informacje w gazetach skupione wokół tej grupy. Fascynowali ją, ich udział w tworzeniu czystego, dobrego i przede wszystkim magicznego świata, można powiedzieć zatem, że wręcz im kibicowała - podobnie jak temu, który stał na ich czele. Wielkiemu czarnoksiężnikowi o mocach, których każdy mógł jedynie zazdrościć. Czarownica uniosła dłoń ku górze i lekkim ruchem otarła nos, by potem uładzić część kruczych kosmyków nieznacznie odsłaniających wyrwę w miejscu, gdzie powinno znajdować się ucho, po lewej stronie głowy. W przypływie emocji związanych z rozrostem prawie o tym zapomniała. - Co zrobiłeś? Opowiedz mi, pochwal się, skoro taki z ciebie Rycerz - wymamrotała niemrawo, pewna, że w innym położeniu jej głos przybrałby wyzywającą, wręcz kpiącą barwę. Ale nie dziś. W jej żyłach wciąż tliła się mikstura odbierająca większą pulę uczuć, przede wszystkim tych negatywnych, tych, które mogły podsycić strach nieustannie czający się gdzieś pośród mięśni i kości. Jeszcze wróci, gdy alchemia osłabnie. A wtedy podadzą jej nową dawkę i znów pogrąży się w katatonii. - Nie - odparła na pytanie Lestrange'a, dziwnie szczerze, ale krótko, lakonicznie, w taki sposób, by nie mógł zedrzeć z niej protekcyjnego całunu i dojrzeć prawdy w łopatkach. Jej choroba ujawniła się niedługo po pozbyciu się ciąży i jego odejściu, nie miał prawa wiedzieć, że cokolwiek dolegało jej chronicznie, i dobrze. Wren opuściła dłoń i niespodziewanie sięgnęła nią do dłoni Francisa, zaciskając palce na niej trochę zbyt mocno, zbyt boleśnie, w skórę na wierzchu wbijając paznokcie. - Żałuję, lordzie Lestrange, sir. Że to nie ja cię tu sprowadziłam. Powinnam była - powinnam była cię zniszczyć, ukarać, złamać, byle tylko ze sobą samą poczuć się lepiej i znośniej. To, czego doświadczał, na pewno nie było choćby w połowie tak drastycznym bólem, który tamtego dnia przeżyła w samotnej wannie, a duch tamtego wydarzenia podążał za nią ostatnio coraz częściej, jak widmo przylepione do kostek. Szło za nią tam, gdzie szła ona. Azjatka pochyliła się do przodu; jej usta znalazły się nieopodal jego ucha, a głos zniżył do szeptu, dziwnie gorącego, namiętnego, wbrew wszelkim eliksirom krążącym w ciele. - Chciałabym posłuchać jak wyjesz - wyznała. Zobaczysz jak wijesz się w agonii, wiedząc, że drżysz na krańcu świata, w miejscu, gdzie życie spotyka się ze śmiercią. Wolna ręka pomknęła do jego policzka, i tam zostawiając w końcu ślad przyciśniętych do miękkiej, choć nieco chropowatej skóry zaczerwienionych półksiężyców paznokci. Korzystała z okazji by go dotknąć, z tego, że pewnie nie będzie miał siły się bronić przed kocim atakiem, którego dopuszczała się wolno, wręcz leniwie, znacząc go swoją obecnością.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Korytarz [odnośnik]23.01.21 22:19
Zawsze kazano mi uważać, czego sobie życzę.
No i mam za swoje, bo moich kornych próśb o towarzystwo ktoś wysłuchał, ale złośliwe zesłał mi ją, kobietę, która powie, żebym się pierdolił i wykorzysta to, że jestem bezbronny, jak niemowlę. Żeby odwiązać pasek od cienkiego, szpitalnego szlafroka.
Nie, nie wiąże mi go na szyi - jeszcze. Ja w myślach powolnie seksualizuję jej zemstę, tak jak wcześniej zrobiłem to z nią, młodziutką, prawie nieletnią. Zniesmaczenie, które teraz czuję czasu nie cofnie, więc po prostu pociągnę ten wątek. Pasek opadnie, ja się odsłonię, będzie mi wstyd, chociaż przecież już mnie takim widziała. Takim, ale nie takim. Bladym, chorym, niechętnym.
Zmęczonym, jakbym na karku miał sto lat, a prócz wieku, również aptekarską szufladę z dziesiątkami szuflad i ich zawartością. Sekretami, brudną bielizną, ciężką rodzinną biżuterią i poplamionym zdjęciem w posrebrzanej ramce, z którego Wren dawno zniknęła. Nadal go nie wyrzuciłem, zaległo gdzieś z resztą pamiątek i raczej nie zamierzałem do niego wracać - kiedyś, by może opchnąć je na garażowej wyprzedaży albo charytatywnej aukcji. Fotografia trafiłaby do pudła opisanego jako "ważne rzeczy" albo "do wrzucenia", zależnie, od której nogi zabrałbym się do porządków. Każdego wyboru bym żałował, bo tak już mam. Rzadko jestem z siebie zadowolony.
-A jednak - kwituję, darując sobie kuszący gest wzruszenia ramionami. Oszczędzam się, a ona nie wydusi ze mnie reszty sił, które tu odzyskałem - nie muszę specjalnie się wysilać, by być lepszy od niektórych- drobię słowa złośliwie, z premedytacją, żeby jej dopiec. Ona mówi w emocjach, a ja, straszliwie arogancko. Wykapany syn swego ojca, po trzydziestu latach jabłko w końcu pada niedaleko od jabłoni. Grawitacji nie oszukasz, podobnie jak genów, właściwie dobrze by było, żebym postawił sobie pytanie: dlaczego tak długo wypierałem się swego dziedzictwa?
-Ciebie tam nie było - zauważam, podciągając się wyżej, ciężar ciała przenosząc na zgięte ramiona. Szarawą pościel podsuwam prawie pod brodę by nie razić nagą, zapadłą na skutek szpitalnej diety piersią. Nie karmią tu najgorzej, za to uczą, że maruderstwo nie popłaca, a obiad trzeba jeść od razu, w przeciwnym razie przepada, a ja na tym tracę.
Również na wadze.
-Nie jesteś wystarczająca, by mu służyć - drwię z niej cicho, piorunując ją wzrokiem, jakbym był pieprzonym Zeusem i mógł ją podziurawić samym spojrzeniem - jesteś za to zazdrosna - wnioskuję z okrutnym uśmiechem po tym, jak łaknie opowieści.
-Jakie to uczucie, kiedy ktoś, kogo nienawidzisz dostaje to, czego tak bardzo pragniesz? I to bez żadnego wysiłku? - szepczę do niej, a po chwili, kobieca dłoń zaciska się na mojej. Nie czule i nie zachęcająco: to rezerwacja mojego bólu, który manifestuję tylko grymasem na twarzy. Ani pary z ust, choć półkule paznokci wbijają się w delikatną skórę nadgarstków, a bliskość Wren wprawia mnie w dyskomfort. Większą, niż nacisk, pod jakim wypowiadam każde ze zdań, co padły z mych ust. Ja leżę, a do mojego czoła ktoś dociska but, podeszwa odznacza się na gładkiej powierzchni, będę chodzić już z tym znakiem całą wieczność. Piecze mnie w ustach, piecze też dłoń, którą kobieta orze paznokciami, zdradzając mi swoje życzenia. Z płomienną twarzą, tak rozgorączkowana, z pustymi oczami,a jednak świecącymi przejęciem.
Żałosne.
-Nie dałabyś rady - syczę prawie tak zmysłowo, jak ona, zamierając, kiedy ciepły oddech, pachnący nią, jałowymi bandażami i niedosolonymi kluskami łaskocze moje ucho. Jedyne, do którego może mi go wepchnąć, prawie już czuję, jak się tam panoszy, śliski, szorstki, gorący, jak powoduje, że moje nogi drętwieją pod kołdrą, a ja mimowolnie sztywnieję, zaalarmowany przejęciem wyimaginowanej władzy - lubiłaś, jak było głośno. W tym byłaś nawet dobra. Zdolna. Nadawałaś się - obrażam jej kobiecość i ją, bo zapomina się, gdzie jest miejsce kurwy. Ja też już plączę się w zeznaniach, na powierzchni trzyma mnie tylko agresja. Jej, fizyczna, która zostawia w miękkim policzku kratery, płytkie dziury po ataku równo przyciętych paznokci i moja, psychiczna. Wren nacharałem w twarz, bo chciałem znowu widzieć swoją ślinę na jej oczach i w ustach (szkoda, że może się wytrzeć), a sam mentalnie zwijam się w kulkę, gdy dociera do mnie, że czuję się ze sobą źle, jak skarcony kundel. Daję się skopać, jakbym przez przypadek pokazał elkę w złej dzielnicy, weźcie mnie na hospitalizację. Proszę.

|łamię imperio


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Korytarz - Page 8 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Korytarz [odnośnik]23.01.21 22:19
The member 'Francis Lestrange' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 44
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Korytarz - Page 8 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Korytarz [odnośnik]28.01.21 1:08
Był inny. Zimny, doroślejszy, taki, jakim powinien już dawno temu zostać wykutym z rodzinnego marmuru szlachetnego rodu. Czy w końcu zrozumiał jak powinien zachowywać się z tytułu własnego urodzenia? Czy mądre myśli wreszcie przedarły się przez grube kości czaszki, by wpoić mu odrobinę zdrowego rozsądku?
- Tak powtarza ci mama? - spytała z powątpiewaniem, ułożywszy brwi w pobłażającym wyrazie. Wywyższał się, choć nie miał ku temu powodów. Kim był, porównany z takim Tristanem Rosierem, który dumnie przemawiał na Connaught Square? W porównaniu do innych nestorów czy nawet dziedziców szlachetnych rodzin? Oczy Francisa mogły błyszczeć wyimaginowaną dumą, lecz w rzeczywistości miał jej niewiele, wiedziała o tym ona i większość społeczeństwa, biorąc pod uwagę ostatnie wydanie Czarownicy. - Dobrze, nie będę więc niszczyć ci tych ślicznych marzeń. Dalej śnij na jawie o lordzie Lestrange'u, który nie jest wrzodem na dupie całej arystokracji - dodała z nagle promiennym, jakże fałszywym uśmiechem. Być może pragnął jej dopiec, poniżyć, zedrzeć z niej ubrania i resztkę godności, której nie odebrał jej lata temu - ale Azjatka nie miała zamiaru mu na to pozwolić. To i tak nie wyjdzie mu na dobre: prędzej czy później te chore fantazje poniosą go na urwisko, a on, wpatrzony w błękitne niebo i przyświecające mu słońce, postawi krok do przodu i... Zgnije na dnie przepaści, obdarty ze skóry przez sępy, może i przez nią.
Uniósł się na łóżku, poprawił koszulę, kołdrę, próbował odgrodzić się od niej materialnym światem, ale to przecież na nic. Wren przeszywała go czujnym spojrzeniem, czujniejszym, gdy wspomniał o zazdrości. Miał rację. Nęciła ją wyobraźnia działalności Rycerzy Walpurgii, purystyczne poglądy i brutalne ich egzekwowanie, wszelkie metody budowania nowego, lepszego świata. Salazarze, jakim cudem przyczynił się do tego akurat Francis Lestrange? W jej głowie brzmiało to co najmniej jak absurd, oksymoron wymyślony przez kogoś o cierpkim, nieciekawym humorze. Nie jesteś wystarczająca, powiedział, a w czarnych oczach rozbłysnął ogień. Niczym sprowokowany do walki matagot miała ochotę skoczyć na niego i własnymi zębami rozerwać mięso gardła, wgryźć się aż po kość, ale zamiast tego zastygła w zimnym bezruchu - i rozejrzała się dookoła, w poszukiwaniu innych pacjentów na sali. Francisowi towarzyszył jedynie jeden człowiek, ale wyglądał na pogrążonego w głębokim śnie; jego łóżko znajdowało się dostatecznie daleko, niemal na drugim końcu pomieszczenia, a to sprawiało, że nie musiała przesadnie się krępować. Doskonale.
Posunęła się do przodu, opierając kolano na materacu łóżka, wbijając je przy tym w biodro Lestrange'a, po czym wolną ręką sięgnęła do jego włosów, mocno zaciskając na nich pięść. Znajome jasnobrązowe kosmyki wystawały jej spomiędzy palców kiedy pociągała je do góry, mocno, boleśnie, prawie z całej siły w otępionym eliksirami ciele, by odchylić jego głowę do tyłu. Zwierzę niższe w hierarchii powinno pokazywać kark groźniejszemu, silniejszemu osobnikowi. Powinien się tego nauczyć.
- Raz ci się udało. Myślisz, że następnym razem przeżyjesz? Skoro dzisiaj leżysz właśnie tu? - wytknęła; nie wiedziała co sprowadziło Francisa do Munga, ale zdradził wystarczająco wiele, by mogła dywagować o generalnych ramach sytuacji. Służył Czarnemu Panu, to znaczy, że w służbie przyszło mu ucierpieć - i słusznie, pewnie ze względu na własną niekompetencję. - Tobie miałabym zazdrościć? Błagam cię. Pewnego dnia to ty o mnie usłyszysz, nie odwrotnie. Usłyszysz o makabrze, o potędze, którą posiądę - Azjatka syczała mu wprost w szyję, odbiwszy się drugą nogą od ziemi po to, by w całości znaleźć się na łóżku. Usiąść na nim. Dłoń, która wcześniej maltretowała tę należącą do Francisa, przycisnęła palce pod jego żebra, próbując odnaleźć jakikolwiek bolesny punkt, kiedy on słowami przywoływał bolesną przeszłość. Miał tupet. - Nadaję się do wszystkiego. I ktoś to docenił - mówiła; Deirdre co prawda nie odezwała się jeszcze, ale Wren wierzyła, że to tylko kwestia czasu. Przestudiowała przesłane przez kobietę księgi bardzo uważnie, niektóre fragmenty znała już na pamięć, wypalając je na fałdach mózgu, by przynieść choć jedną pochwałę. Ale tych wcale nie potrzebowała: póki nieznana mentorka była w stanie pokazać jej drogę do wielkości prowadzące przez krew i ciernie, tak długo było to dla niej najlepszą nagrodą. - Otwórz usta - rozkazała, wręcz muskając go już swoimi wargami. Pragnęła, by zatęsknił, by prosił o to, co mogła mu dać, a co pewnego dnia porzucił - ale dziś nie była niemądrą podlotką, nie należała już tylko do niego, nie gościła na swoim ciele wyłącznie jego rąk. - Otwórz - powtórzyła ciszej, goręcej, wścieklej, jeszcze mocniej wbijając palce pod jego żebra, mocniej też odchylając do tyłu jego głowę. Całowała go, prawie - bo wiedziała, że tego nie chciał.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Korytarz [odnośnik]02.02.21 23:46
Śmieszna.
Wprasza się, pcha mi się na kolana (jeszcze nie wiem, jak dosłowne i prorocze okażą się te słowa), a kiedy już się tam wdrapie i usadowi, kaleczy. Drapie i świntuszy, peszy. Pokaże mi zaraz wszystko, zęby i spiłowane paznokcie, złośliwy, chochliczy uśmiech, drzazgi w palcach i belki w oczach, na raz wyrzuci cały swój asortyment wredoty i złych życzeń. Tak była i nic się nie zmieniła.
Wszystko od razu, teraz, zaraz. Wtedy i ja byłem daleki od narzekania, przystawałem na wszystko, gotów dla niej, bardziej, z nią, spuścić się do zera. Kolejne muśnięcie łechtaczki miało być bólem, jeśli robiliśmy to raz, żałowaliśmy zawsze, a kiedy ścinała mi włosy, to tylko do skóry. Widzicie, same ekstrema, przeważnie na wysokich rejestrach. Jak szczyt, to przyjemności, jak dół, to ten ostateczny, z jakiego już nie dawało się wydostać o własnych tylko siłach. Zaraz zabraknie jej wyobraźni, a te marne, wąskie usta ucichną i poczną się prosić o bliskość - bo tak robiliśmy zawsze. I ja, i ona. A ja, mimo że fizycznie osłabiony, właśnie mienię się królem świata, a przynajmniej, okręgu trzech najbliższych szpitalnych sal. I jej, bo kurwa bez pytania weszła na mój teren, więc, teoretycznie, mogę z nią zrobić, co zechcę. A chcę, z niewiadomych dla mnie przyczyn, zgnoić ją tak, by jeszcze mnie prosiła, bym do niej wrócił i robił z nią tak codziennie.
-I mówi to Wren Chang, mała, zabiedzona Azjatka, którą wszyscy mają za zwykłą zagraniczną sukę. Pytają cię, skąd przyjechałaś? A może kto cię tu przywiózł? - syczę warkotliwie, niżej i ciężej, niż wtedy, gdy ją poniżałem przy jednoczesnym rozpinaniu stanika. Niech wróci - do wtedy i przypomni sobie to wszystko, bo każda obelga, jaką ją raczyłem, smakowała winem. Teraz, to są strupy, ropa i krew z dziąseł. Same skrzepy, które wypluwam na białą chusteczkę i daję pielęgniarce, by wyrzuciła je tak, żeby nikt tego nie zobaczył. Żałosna Wren, chce być na moim miejscu, ale niech sobie wypruje żyły, a krwią podleje stopy Czarnego Pana - którego imię przychodzi mi wymówić łatwo i bez zgrzytów, naturalnie, z oddaniem i namaszczeniem - a i tak, będzie jedynie lichym meblem w przedpokoju. Może, jeśli zabraknie krzeseł, gdy zjedzie się dalsza rodzina, pójdą po nią, wezmą do głównego salonu i posadzą na końcu stołu, a przy niej, ostatnią ofermę. Może, ale i to nie jest pewne, bo prędzej miejsce znajdzie na strychu, przykryta pogryzionym przez mole, poplamionym pledem. Gdy ktoś natknie się na nią, nadzieje, to zupełnym przypadkiem. Odłoży ją dalej, do pudełka po butach, a te do większego na dawno nieużywaną odzież. Musi przecież wiedzieć, że jest zbędna.
-Przestań - warczę, gdy nędznica rusza na żebry, łaknąc mojej jałmużny. Kości wbija w moje własne, a cienkie palce wpuszcza we włosy, spocone, przyklejone do czaszki. Szarpie, spomiędzy mych warg dobywa cichy sprzeciw, gdy poddaję się naciskowi i odchylam głowę, dokładnie tak, jak chce. Łapię jej nadgarstek lewą ręką, ale godzę się z tym - nie mam siły, więc ani jej nie powstrzymam, ani nie nałożę pieczęci na jej dłonie.
-Leżę, bo walczyłem za Niego. A ty, co robiłaś, Wren? Gnuśniałaś w swoim mieszkanku? A może dalej płakałaś za swoim dzieckiem? Nazwałaś je już? Gdyby to była dziewczynka, moglibyśmy ją wołać Pearl - cedzę powoli, mając usta tuż przy jej ustach, w wydaniu pełnym uciążliwego dyskomfortu. Poruszam się, żeby ją zrzucić, ale dalej siedzi pewnie i niewzruszenie, górując nade mną, jak pieprzona wyrocznia. Nie dbam o to, że jest nade mną, bo zaraz złamie się i spadnie, sama, pieszcząc się swoją bolączką. Długo hoduje urazę, ale zapomina, że ją trzeba nie tylko karmić, ale też pielęgnować, bo inaczej i tak może wdać się w nią zakażenie.
-Błagasz? Dobrze, błagaj. Głośniej, niech wszyscy słyszą. Wren Chang, która nie potrafi nic innego, tylko błagać - szydzę, patrząc w jej intensywnie ciemne oczy. Coś we mnie wzdryga się odruchowo, kuli ramiona, usiłuje się cofnąć, ale nie, ja brnę w zaparte - docenił? I co ci powiedział? Że dobrze ciągniesz? Czy był bardziej subtelny, może łudził cię, dokładnie tak, jak ja? - pytam miękko, wtulając się na moment w jej szyję, kiedy jest tak blisko. Cofa mi się, obrzydzenie wzbiera w ustach, dlaczego, dlaczego tak mówię? Przełykam ślinę, poruszam się niespokojnie na łóżku, wierzgam nogą - chcę zrzucić ją, jego, oboje, fizycznie urzędujących na mnie i we mnie. Dwie pieprzone płaszczyzny, a w żadnej nie pozostawiono mi swobody.
-Złaź ze mnie - powtarzam uparcie, chcąc odwrócić głowę, ale nie mogę wymknąć się z jej uścisku, więc tylko dyszę jej wprost w usta, krzywiąc się, gdy wciska mi palce pod żebra, uparcie zagryzając swoje wargi - złaź - powtarzam rozkaz nieustępliwie, przesuwając się pod nią i szarpiąc, przez co zbliżamy się jeszcze bardziej, aż do złączenia ust, kwaśnych, niedobrych.


Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Morgan Szalbierz
Morgan Szalbierz
Zawód : staram się
Wiek : 32
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
I Tend The Light
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Duch
Korytarz - Page 8 0a8b1-img_1302
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7974-francis-m-lestrange https://www.morsmordre.net/t8044-don-juan https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t7980-skrytka-bankowa-nr-1928 https://www.morsmordre.net/t8093-fransua-lestrange
Re: Korytarz [odnośnik]08.02.21 0:41
Żenujący.
Z każdym oddechem wypluwał z siebie irracjonalne, abstrakcyjne pasmo błędnych słów, jakby nie tyle ktoś namącił mu w głowie, co przejął kontrolę nad strunami głosowymi i doszczętnie wymoczył je w otępiającym alkoholu. Nie robił jednak na niej wrażenia, nie wtedy w domu mody Parkinson i nie teraz, choć przypominał dwie zupełnie różne od siebie osoby. Co próbował udowodnić, co starał się przeforsować sam przed sobą, ten biedny, poturbowany lord Lestrange spod ciemnej gwiazdy, pomyłka praw natury, jedyny arystokrata, któremu powinno się szlachecki tytuł odebrać za sam fakt istnienia? Prowokował ją, ale nieporadnie. Nie pamiętał już jak tego dokonać, w jaki sposób rozpalić ją do czerwoności, sprawić, by kwiliła na jego kolanach w fizycznej, orientalnej tęsknocie, palcami sunąc po nagim torsie w formie niewypowiedzianej prośby. Nie. Francis zatracił w sobie tę umiejętność, choć musiała przyznać, że budził coś zupełnie nowego, dotychczas nieznanego, jakby bestię spozierającą na nią z odmętów czarnej, bezdennej otchłani. Kto go tam wtrącił? Czarny Pan? Czy to fakt przyjęcia go do służby wśród dobrych, godnych ludzi sprawił, że utonął w wodzie sodowej zalewającej go od środka? Zdawała się wypełniać płuca, wypływać uszami i nosem, Wren niemal czuła w powietrzu jej ostry zapach; kazał jej wykrzywić twarz w grymasie obrzydzenia, tylko na tyle zasługiwał.
- Wiem, że trudno pogodzić ci się z tym konceptem, ale nie każdy jest tak ograniczony umysłowo jak ty w swoich założeniach - westchnęła z pobłażaniem, ze względnie matczynym zrozumieniem, na wzór cierpliwych tłumaczeń dziecku pewnych życiowych prawd. Próbował zgnoić ją za pomocą pochodzenia? Tylko na tyle było go stać, na wytknięcie faktu oliwkowej skóry, skośnych oczu i uparcie prostych, ciężkich, lejących się kruczych kosmyków? - Nie spodziewałam się, że upadniesz aż tak nisko, Lestrange - zaakcentowała zatem swoje rozczarowanie. Mógł wypominać jej rodzinę, mógł wypominać seks, sugerować, że tylko do tego była zdolna, ale podobnie jak woda spływała po piórach kaczki, tak jego bzdurne oskarżenia spływały dziś po niej. Spodziewał się innej reakcji? Pogłębiającej się czerwieni policzków, drżących ze złości dłoni i ognia tańczącego w czarnych tęczówkach? Idiota, nikt więcej. Jak to możliwe, że lata temu widziała w nim coś, co dziś przeobraziło się w kłębowisko absurdu?
Liczył, że zatęskni, tak jak i ona liczyła, że zatęskni on.
- Bo co? - Wren podjęła jego wyzwanie, nieprzejęta wyplutym ostrzeżeniem, rozkazem, by się odsunęła; wiedziała przecież, że nie miał w sobie wystarczająco dużo siły, by zrzucić ją z siebie i ze szpitalnego łóżka, które stało się jego więzieniem. Każde jego słowo, każdy oddech sprawiały, że pragnęła skrzywdzić go jeszcze bardziej, głębiej wbić palce pod jego żebra, mocniej przycisnąć kolano do wrażliwej skóry i obolałych kości. - Zawołasz pielęgniarkę? Pozwolisz jej zobaczyć jaki jesteś nieporadny, każesz mnie stąd wyprowadzić, bo sam nie jesteś w stanie? Co mi zrobisz, Francisie? - parsknęła cicho, wprost do jego ucha, szepcząc słowa tak cicho, by nie był pewien, czy w ogóle były prawdziwe. Jedną z jej dłoni pochwycił w nadgarstku, ale to nie przeszkadzało drugiej - tej molestującej jego żebra w bolesnej torturze - prześlizgnąć się wyżej, sięgnąć do kołnierza szpitalnej koszuli, a potem pod jej materiał, by i tam wcisnąć paznokcie. Zostawiała po sobie ślady. Długie, czerwone wstęgi mknące w przypadkowych kierunkach, znaczące go ornamentem złośliwości, pogardy, niewinnej, porzuconej miłości. Dopiero wspomnienie ich wspólnego tworu sprawiło, że na moment odsunęła się od niego, by ze zmarszczonymi brwiami przyjrzeć się tej okropnej, pomarszczonej zmęczeniem twarzy. - Żałuję - przyznała potem, pauzując, zanim oczy rozbłysły sadystyczną przyjemnością. - Żałuję, że nie wyłowiłam tego płodu z wanny i nie zapłaciłam kucharzom, by przygotowali ci go na kolację. Miałbyś wtedy swoją własną perełkę - gdyby mogła, sama wepchnęłaby ten zlepek komórek w dół jego gardła, choćby po to, by poczuć, że przez chwilę nie cierpiała sama. Że nie była z tym sama. Tymczasem on wracał do tego tak swobodnie, przywoływał w eter imię - Pearl Lestrange? Chang? byłaby bękartem czy uznanym przez niego dzieckiem? -, przez co drapiąca tors dłoń uniosła się ku górze i wymierzyła mu policzek. Mocny, na tyle, na ile pozwalały krążące po jej ciele eliksiry - lecz zanim jego głowa zdążyła poszybować w bok, Wren przytrzymała ją w miejscu drugą ręką.
- Nudzisz mnie - westchnęła ze znużeniem; znów próbował zrównać ją z ziemią, ale bezskutecznie, pogrążając jedynie własną dumę pod siedmioma metrami zimnej ziemi. - Ty i tobie podobni. To szczyt twoich możliwości? Różdżką też władasz tak jak słowem? Jeśli tak, łaskawością Czarnego Pana nie pocieszysz się zbyt długo - prychnęła pod nosem, ze szczerze rozbawionym uśmiechem warg dotykających jego własnych. Nieudacznik, niedołęga, niemota. Zdechnie przy następnym zadaniu. Ale póki żył - należał do niej, dziś, tutaj, teraz, nieważne jak bardzo byłby skłonny bronić się przed nieuchronnie nadciągającą oczywistością.
Azjatka nie odezwała się już więcej. Wpiła się jedynie w jego usta, walczyła z jego językiem, by w końcu gryźć miękką skórę, głodna krwi. Jedna z dłoni przesunęła się na jego szyję, zacisnęła na niej, by odciąć Francisowi swobodny dostęp powietrza - bo chciała, by błagał ją o każdy oddech, nawet jeśli nie miała tyle siły, by faktycznie udusić go wśród szpitalnej bieli i jałowego zapachu. Aż w końcu oderwała się od niego na chwilę, językiem wodząc po krwawej, dolnej wardze czarodzieja, by potem wyszeptać wprost w poranione tkanki, - Zrobisz mi dziecko. Jeszcze raz.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121

Strona 8 z 9 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9  Next

Korytarz
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach