Cela
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Cela
Najmniejsze pomieszczenie wysunięte najbardziej na wschód wewnątrz rozległego podziemnego labiryntu to stara niewielka cela, o czym niewątpliwie świadczą kraty i przykute do kamiennych ścian łańcuchy. W środku nie ma nic, ani pryczy, ani siana, ani świecy, która mogłaby dawać światło. Prawdopodobnie pochodzi z bardzo dawnego okresu i od lat nie była używana – od lat, aż do teraz, ale w ciemnościach nie widać świeżych kropli krwi zraszających zakurzoną posadzkę. Klucze do niej wiszą na ścianie naprzeciwko, a przy celi znajdują się dwa ciężkie krzesła o stalowych okuciach – pomiędzy nimi wąski stolik – prawdopodobnie służące niegdyś strażnikom.
Biorę ze sobą 4 fiolki eliksiru grozy, 3 porcje eliksiru kociego wzroku, 2 porcje czuwającego strażnika, eliksir wzmacniający krew i felix felicis
Oddycham niejako z ulgą, kiedy okazuje się, że Czarny Pan jest zadowolony. Nie ma lepszego komplementu niż ten spływający z jego ust i oświadczający, że dobrze się spisaliśmy. Nie spinam się już tak bardzo, chociaż trochę jeszcze tak, przynajmniej do momentu, w którym Lord Voldemort znika w czarnej mgle. Nie zdążyłem niczego powiedzieć, niczego zrobić, ale to nieistotne, on wie, że dostosujemy się do jego żądań. Nie w obliczu odkryć, jakich wspólnie dokonaliśmy. Przymykam na chwilę oczy chcąc dojść do równowagi i jednocześnie poukładać zdobyte informacje. Rytuał oszukujący śmierć. Do tego receptura na wzmocnienie czarnomagicznych właściwości różdżek oraz eliksir tropiący anomalię. To brzmi jak najwyższa forma potęgi i to my jesteśmy jej pionierami. Dołożyliśmy do budowy chwały Pana swoją cegiełkę. To napawa dumą i przerażeniem jednocześnie, gdyż z góry spada się o wiele boleśniej niż z dołu.
Kiwam głową na potwierdzenie, że też uważam czas za najwyższy do powrotu do swoich domostw. Sen będzie niezbędnym do nabrania sił oraz ponownej pracy. Kiedy wszyscy jesteśmy zgodni, wracam do Durham, żeby dwa dni później zabrać ze sobą wszystkie eliksiry, zarówno te przechowywane w domowej apteczce jak i te pozyskane w lecznicy Cassandry. Maź, krew, onyksowy śluz, nadpalone kości, eliksir tropiący. Niestety ze smutkiem stwierdzam, że ten ostatni jest jeszcze niedojrzały. Musimy go zatem strzec jak oka w głowie. Sądzę jednak, że może okazać się przydatny podczas badania największego terrorystę tego świata.
Kłaniam się Czarnemu Panu z szacunkiem, żeby później wraz z nim zobaczyć Gellerta na własne oczy. Co za karykatura czarodzieja. Dobrze mu tak. Od razu przypomina mi się sabat u lady Nott i chcę go zapytać wprost czy to przez niego zginęło tylu wspaniałych nestorów szlachetnych rodzin, ale wiem, że nie po to tu jesteśmy. Priorytetem są anomalie, wola Lorda Voldemorta. O to mogę spytać najwyżej już po wszystkim, kiedy informacje zostaną przekazane. Na razie uzbrajam się w cierpliwość, chociaż moje spojrzenie spoczywający na Grindelwaldzie nie jest ani trochę przyjemne. W głowie obmyślam już jak skłonić go do rozmów, skoro żadne z nas nie wygląda na mistrza zastraszania. Niby mam eliksir grozy, ale on nie załatwi wszystkiego. Wychodzę na chwilę, rozstawiając na niewielkim stoliku całą aparaturę włącznie ze złotym kociołkiem oraz różnymi ingrediencjami czy miksturami uznając, że to będzie moje stanowisko pracy. Potem wracam, bez słowa pobierając od czarnoksiężnika porcję krwi, po czym udaję się do aparatury, żeby przebadać osocze. Ciekaw, czy coś nam zdradzi.
Oddycham niejako z ulgą, kiedy okazuje się, że Czarny Pan jest zadowolony. Nie ma lepszego komplementu niż ten spływający z jego ust i oświadczający, że dobrze się spisaliśmy. Nie spinam się już tak bardzo, chociaż trochę jeszcze tak, przynajmniej do momentu, w którym Lord Voldemort znika w czarnej mgle. Nie zdążyłem niczego powiedzieć, niczego zrobić, ale to nieistotne, on wie, że dostosujemy się do jego żądań. Nie w obliczu odkryć, jakich wspólnie dokonaliśmy. Przymykam na chwilę oczy chcąc dojść do równowagi i jednocześnie poukładać zdobyte informacje. Rytuał oszukujący śmierć. Do tego receptura na wzmocnienie czarnomagicznych właściwości różdżek oraz eliksir tropiący anomalię. To brzmi jak najwyższa forma potęgi i to my jesteśmy jej pionierami. Dołożyliśmy do budowy chwały Pana swoją cegiełkę. To napawa dumą i przerażeniem jednocześnie, gdyż z góry spada się o wiele boleśniej niż z dołu.
Kiwam głową na potwierdzenie, że też uważam czas za najwyższy do powrotu do swoich domostw. Sen będzie niezbędnym do nabrania sił oraz ponownej pracy. Kiedy wszyscy jesteśmy zgodni, wracam do Durham, żeby dwa dni później zabrać ze sobą wszystkie eliksiry, zarówno te przechowywane w domowej apteczce jak i te pozyskane w lecznicy Cassandry. Maź, krew, onyksowy śluz, nadpalone kości, eliksir tropiący. Niestety ze smutkiem stwierdzam, że ten ostatni jest jeszcze niedojrzały. Musimy go zatem strzec jak oka w głowie. Sądzę jednak, że może okazać się przydatny podczas badania największego terrorystę tego świata.
Kłaniam się Czarnemu Panu z szacunkiem, żeby później wraz z nim zobaczyć Gellerta na własne oczy. Co za karykatura czarodzieja. Dobrze mu tak. Od razu przypomina mi się sabat u lady Nott i chcę go zapytać wprost czy to przez niego zginęło tylu wspaniałych nestorów szlachetnych rodzin, ale wiem, że nie po to tu jesteśmy. Priorytetem są anomalie, wola Lorda Voldemorta. O to mogę spytać najwyżej już po wszystkim, kiedy informacje zostaną przekazane. Na razie uzbrajam się w cierpliwość, chociaż moje spojrzenie spoczywający na Grindelwaldzie nie jest ani trochę przyjemne. W głowie obmyślam już jak skłonić go do rozmów, skoro żadne z nas nie wygląda na mistrza zastraszania. Niby mam eliksir grozy, ale on nie załatwi wszystkiego. Wychodzę na chwilę, rozstawiając na niewielkim stoliku całą aparaturę włącznie ze złotym kociołkiem oraz różnymi ingrediencjami czy miksturami uznając, że to będzie moje stanowisko pracy. Potem wracam, bez słowa pobierając od czarnoksiężnika porcję krwi, po czym udaję się do aparatury, żeby przebadać osocze. Ciekaw, czy coś nam zdradzi.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
Gellert Grindelwald zmierzył wchodzących do celi badaczy krytycznym spojrzeniem. Utkwił go w Lupusie, który odezwał się do niego, ale wyglądał na niewzruszonego propozycją. Jego twarz nie wyrażała niczego, nawet bólu, który powinien odczuwać po odniesieniu takich obrażeń. Jego jasne oczy wpatrywały się w niego uważnie. Doskonale rzucone zaklęcie przez Blacka pozwoliło mu usłyszeć bicie serca Grindelwalda - bez wątpienia znajdowało się w jego piersi i biło prawidłowo, jak na jego wiek i formę, bez większych anomalii. Biciu towarzyszyły lekkie szmery, delikatna arytmia, ale mogło to wydawać się normalne w jego stanie. Lupus jako uzdrowiciel tym badaniem mógł wykluczyć, że Gellert pozbawiony był najważniejszego organu, lub nawet zastąpił go czymś innym. Bez wątpienia miał serce.
Nie obrzucił spojrzeniem alchemika, który podszedł do niego i pobrał mu próbkę krwi, lecz kiedy się oddalił splunął na buty Lupusa obfitą strugą śliny zmieszaną z krwią. Wydzielina osiadła na butach arystokraty jak lepka maź, trwale uczepiając się powierzchni. Najwyraźniej właśnie to była odpowiedź Gellerta na negocjacje. Nie przejmował się ani swoim zdrowiem, ani formą. Być może zdawał sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia, a może inne myśli skłoniły go do odrzucenia propozycji złożonej przez uzdrowiciela. Być może radykalniejsze środki mogły skłonić go do mówienia - o ile badacze wiedzieli o co go pytać, a z pewnością mieli wiele pytań na temat anomalii.
— Wszyscy umrzecie, wszyscy— wygrażał się ochrypłym, starym i zniszczonym głosem. — Chyba, że oddacie mi m o j ą różdżkę.
Quentin mógł zbadać krew Gellerta. Nie znał się na anatomii, nie był w stanie ocenić prawidłowości typowych dla krwi, ale wydawała się czysta, pozbawiona nieodpowiednich substancji, eliksirów, magicznych elementów. Pod względem zawartości nie przypominała krwi analizowanej przez badaczy w pracowni na Nokturnie. Nie było w niej niczego, co zwróciłoby jego wyraźną uwagę — niczym nie różniła się od krwi, którą znał z alchemicznego punktu widzenia.
| Na odpis macie 36h.
Nie obrzucił spojrzeniem alchemika, który podszedł do niego i pobrał mu próbkę krwi, lecz kiedy się oddalił splunął na buty Lupusa obfitą strugą śliny zmieszaną z krwią. Wydzielina osiadła na butach arystokraty jak lepka maź, trwale uczepiając się powierzchni. Najwyraźniej właśnie to była odpowiedź Gellerta na negocjacje. Nie przejmował się ani swoim zdrowiem, ani formą. Być może zdawał sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia, a może inne myśli skłoniły go do odrzucenia propozycji złożonej przez uzdrowiciela. Być może radykalniejsze środki mogły skłonić go do mówienia - o ile badacze wiedzieli o co go pytać, a z pewnością mieli wiele pytań na temat anomalii.
— Wszyscy umrzecie, wszyscy— wygrażał się ochrypłym, starym i zniszczonym głosem. — Chyba, że oddacie mi m o j ą różdżkę.
Quentin mógł zbadać krew Gellerta. Nie znał się na anatomii, nie był w stanie ocenić prawidłowości typowych dla krwi, ale wydawała się czysta, pozbawiona nieodpowiednich substancji, eliksirów, magicznych elementów. Pod względem zawartości nie przypominała krwi analizowanej przez badaczy w pracowni na Nokturnie. Nie było w niej niczego, co zwróciłoby jego wyraźną uwagę — niczym nie różniła się od krwi, którą znał z alchemicznego punktu widzenia.
| Na odpis macie 36h.
Poczuła się gorzej. Zwłaszcza ostatnimi czasy zdarzało się to zbyt często - choć czuła, że pobladła, żołądek podszedł jej do gardła i naszło ją na mdłości; nie pomogła Lupusowi w oględzinach ciała Deirdre, ale jednym uchem starała się nie wypadać z rytmu i uczestniczyć w spotkaniu choćby samym słuchem: skupienie się do tego stopnia wymagało wysiłku, ale czy nie ćwiczyła go nad ciałami pacjentów więcej niż jeden raz? Bezwiednym ruchem dłoni przesunęła ją na podbrzusze, zaciskając zęby, póki ten stan się nie uspokoi. Zgrozo, pozostał bez zmian nawet wtedy, kiedy pojawił się wśród nich sam Czarny Pan - choć skłoniła się przed nim z szacunkiem, z trudem prostując plecy, nie była w stanie odpowiedzieć na żadne z jego pytań. Przyjmowała wnioski i konkluzje wysuwane od innych - lecz kiedy tylko została sama, musiała się położyć.
Dwa dni później zjawiła się na miejscu wraz z innymi. Nie bez obaw ponownie witając Czarnego Pana ukłonem ruszyła wgłąb korytarzu, przez ramię dostrzegając zamkniętego w ciemnej celi Grindelwalda. Była pewna, że to on - ten sam człowiek, co w wizji uwidocznionej im przez Azkaban. Przez anomalię. Ten, od którego najpewniej to wszystko wzięło swój początek - na wyciągnięcie ręki. Skarbnica wiedzy. Niegdyś siewca terroru, najpotężniejszy czarnoksiężnik świata, pamiętała przecież, naocznie, namacalnie nawet, kiedy trwała na stażu w Mungu, jakie były konsekwencje jego polityki: a teraz znajdował się w niewoli człowieka, któremu służyli. Nie mogłoby wydarzyć się nic, co mocniej przekonałoby ją o wszechmocy Czarnego Pana.
Zranić, nie zabić. Wyrwać sekrety. Rozwiązać tajemnicę - ulżyć Lysandrze.
W milczeniu spojrzała na Lupusa, było bardziej niż pewne, że ten człowiek nie zdradzi im niczego po dobroci.
- Odważnie - skwitowała zachowanie czarodzieja, wodząc spojrzeniem za śliną ciśniętą za uzdrowicielem. Odważnie, jak na swoje położenie - bardzo odważnie; ona sama nigdy nie stanęłaby przed nim z podobną pewnością, jaką cieszyła się w tym momencie: nigdy, gdyby nie Czarny Pan. Powiedział, że nie był w staniem im nic zrobić - ufała mu. - Ja na człowieka o twoim położeniu. Powiedz, jak się czujesz? Te rany muszą boleć. - Przekrzywiła lekko głowę, tak ona jak i Lupus byli przecież uzdrowicielami, nikt tak dobrze jak oni nie potrafił sprawiać bólu, jednocześnie wiedząc, jak zadać ten ból, by nie doprowadzić do śmierci. Tortury nie były jej żywiołem, nie lubowała się w cierpieniu innych - ale to przez niego, przez tego drania, Lysa cierpiała dzień po dniu. Mogłaby mu wydłubać oczy i kazać je połknąć - nic nie oddałoby sprawiedliwości za zbrodnie popełnione wobec bezbronnego dziecka.
- Nie masz już różdżki - przypomniała mu, Czarny Pan przekazał im jasny komunikat - znajdował się już w jej posiadaniu. - Ma ją Czarny Pan, sądziłeś, że tego dożyjesz - detronizacji? Pewnie nie, ktoś taki jak ty musiał wierzyć, że zawsze będzie na szczycie - Nie poruszyła się o cal, zamiast tego powiodła spojrzeniem po jego ciele, szukając ran. - Przegrałeś - oświadczyła krótko - a teraz tylko od ciebie zależy, jak bolesny będzie twój upadek. Możemy ci powyrywać paznokcie, jeden po drugim, a w rany wbić igły nasączone wywarami, które powoli zaatakują twój układ nerwowy. Możemy cię zacząć rozkrajać, kawałek po kawałku, palec po palcu, a potem przysypywać rozognione rany solą, aż zaczniesz skwierczeć jak rozpuszczany na alchemicznym blacie ślimak. Czarny Pan dzierży teraz twoją różdżkę - sam wiesz najlepiej, ile cierpienia jest w stanie zadać z jej pomocą. Możesz też zginąć szybko - co wolisz? - Zadarła lekko brodę, wpatrując się w jego oczy - nienawistnie. Profesja wymagała od niej przysięgi, zgodnie z którą nigdy nie wykorzysta swojej wiedzy na szkodę drugiego człowieka - ale nie kończąc swojego szkolenia nigdy tej przysięgi nie złożyła. - Chcemy wiedzieć wszystko o tym, co wydarzyło się na świecie. Chcemy wiedzieć wszystko o anomalii. O rytuale, którego dokonałeś w Azkabanie. - Odeszła, by rozejrzeć się po piwnicy za tym, co było im potrzebne - nóż, może kilka, sól, pręt, szpikulce; w myślach rozmyślała nad najbardziej wrażliwymi nerwami na ludzkim ciele.
Dwa dni później zjawiła się na miejscu wraz z innymi. Nie bez obaw ponownie witając Czarnego Pana ukłonem ruszyła wgłąb korytarzu, przez ramię dostrzegając zamkniętego w ciemnej celi Grindelwalda. Była pewna, że to on - ten sam człowiek, co w wizji uwidocznionej im przez Azkaban. Przez anomalię. Ten, od którego najpewniej to wszystko wzięło swój początek - na wyciągnięcie ręki. Skarbnica wiedzy. Niegdyś siewca terroru, najpotężniejszy czarnoksiężnik świata, pamiętała przecież, naocznie, namacalnie nawet, kiedy trwała na stażu w Mungu, jakie były konsekwencje jego polityki: a teraz znajdował się w niewoli człowieka, któremu służyli. Nie mogłoby wydarzyć się nic, co mocniej przekonałoby ją o wszechmocy Czarnego Pana.
Zranić, nie zabić. Wyrwać sekrety. Rozwiązać tajemnicę - ulżyć Lysandrze.
W milczeniu spojrzała na Lupusa, było bardziej niż pewne, że ten człowiek nie zdradzi im niczego po dobroci.
- Odważnie - skwitowała zachowanie czarodzieja, wodząc spojrzeniem za śliną ciśniętą za uzdrowicielem. Odważnie, jak na swoje położenie - bardzo odważnie; ona sama nigdy nie stanęłaby przed nim z podobną pewnością, jaką cieszyła się w tym momencie: nigdy, gdyby nie Czarny Pan. Powiedział, że nie był w staniem im nic zrobić - ufała mu. - Ja na człowieka o twoim położeniu. Powiedz, jak się czujesz? Te rany muszą boleć. - Przekrzywiła lekko głowę, tak ona jak i Lupus byli przecież uzdrowicielami, nikt tak dobrze jak oni nie potrafił sprawiać bólu, jednocześnie wiedząc, jak zadać ten ból, by nie doprowadzić do śmierci. Tortury nie były jej żywiołem, nie lubowała się w cierpieniu innych - ale to przez niego, przez tego drania, Lysa cierpiała dzień po dniu. Mogłaby mu wydłubać oczy i kazać je połknąć - nic nie oddałoby sprawiedliwości za zbrodnie popełnione wobec bezbronnego dziecka.
- Nie masz już różdżki - przypomniała mu, Czarny Pan przekazał im jasny komunikat - znajdował się już w jej posiadaniu. - Ma ją Czarny Pan, sądziłeś, że tego dożyjesz - detronizacji? Pewnie nie, ktoś taki jak ty musiał wierzyć, że zawsze będzie na szczycie - Nie poruszyła się o cal, zamiast tego powiodła spojrzeniem po jego ciele, szukając ran. - Przegrałeś - oświadczyła krótko - a teraz tylko od ciebie zależy, jak bolesny będzie twój upadek. Możemy ci powyrywać paznokcie, jeden po drugim, a w rany wbić igły nasączone wywarami, które powoli zaatakują twój układ nerwowy. Możemy cię zacząć rozkrajać, kawałek po kawałku, palec po palcu, a potem przysypywać rozognione rany solą, aż zaczniesz skwierczeć jak rozpuszczany na alchemicznym blacie ślimak. Czarny Pan dzierży teraz twoją różdżkę - sam wiesz najlepiej, ile cierpienia jest w stanie zadać z jej pomocą. Możesz też zginąć szybko - co wolisz? - Zadarła lekko brodę, wpatrując się w jego oczy - nienawistnie. Profesja wymagała od niej przysięgi, zgodnie z którą nigdy nie wykorzysta swojej wiedzy na szkodę drugiego człowieka - ale nie kończąc swojego szkolenia nigdy tej przysięgi nie złożyła. - Chcemy wiedzieć wszystko o tym, co wydarzyło się na świecie. Chcemy wiedzieć wszystko o anomalii. O rytuale, którego dokonałeś w Azkabanie. - Odeszła, by rozejrzeć się po piwnicy za tym, co było im potrzebne - nóż, może kilka, sól, pręt, szpikulce; w myślach rozmyślała nad najbardziej wrażliwymi nerwami na ludzkim ciele.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Godne politowania. Tak obserwuję tego wielkiego czarnoksiężnika jak robi głupie rzeczy i jeszcze głupiej mówi. Różdżka, która należy już do Czarnego Pana i w ogóle przekonanie, że zdoła się wyrwać jego potędze. Naiwny. Nie tego się spodziewałem. Zerkam na Cassandrę, która wygląda jakby podchodziła do sprawy mocno emocjonalnie. Trochę jej się nie dziwię. Gdybym miał dzieci też właśnie rwałbym sobie z głowy włosy i próbował ukarać odpowiedzialnego za krzywdę mojej pociechy. Wzdycham bezgłośnie nad tym wszystkim, gdyż wszystko wskazuje na to, że rzeczywiście musimy uciec się do drastycznych metod. Nie podoba mi się to bardzo, ale to bardzo. Nie jestem ani biegły w torturach, ani w zastraszaniu, ani nawet w czarnej magii, co akurat nie jest powodem do dumy skoro noszę nazwisko Burke. Patrzę na pewną jedną fiolkę, ale nie, ona to będzie tylko ostatecznością. Nie możemy marnować tak cennego eliksiru. Oddycham ciężko, przygotowując na to, co mnie czeka.
Ale najpierw analizuję krew. Naturalnie, że pod kątem alchemicznym. I jestem mocno zawiedziony. Nie wiem, po Grindelwaldzie spodziewałem się dosłownie fajerwerków. Kipiącej czarnej magii w jego żyłach, oddziaływania z innymi ingrediencjami, błysków oraz mocy, a otrzymuję zupełnie nic. Ot, zwykłe osocze, pozbawione magicznych właściwości. Czegoś, co mogłoby dać odpowiedzi na niezadane pytania. Zostawiam jednak krew tam, gdzie była, żeby w razie czego uzdrowiciele mogli na nią zerknąć.
Powracam do celi myśląc przy tym intensywnie. Zastanawiam się czy coś jeszcze wymaga zbadania. Raczej nie. - Powiedz nam gdzie jest kamień wskrzeszenia oraz jak przeprowadzić rytuał za pomocą insygniów śmierci i dzieci - dodaję do słów Vablatsky, może nieco precyzując jej pytanie. Wyciągam różdżkę i wtedy podchodzę do mężczyzny. Wybieram jakąś paskudną ranę, w którą wkładam koniec magicznego drewna. - Flammare - mówię starannie, mając nadzieję, że się uda i zadam czarnoksiężnikowi ból. A jeśli nie, to już samo podrażnianie rany powinno być mocno nieprzyjemne. Nie mam pojęcia czy to poskutkuje, ale musimy próbować.
Ale najpierw analizuję krew. Naturalnie, że pod kątem alchemicznym. I jestem mocno zawiedziony. Nie wiem, po Grindelwaldzie spodziewałem się dosłownie fajerwerków. Kipiącej czarnej magii w jego żyłach, oddziaływania z innymi ingrediencjami, błysków oraz mocy, a otrzymuję zupełnie nic. Ot, zwykłe osocze, pozbawione magicznych właściwości. Czegoś, co mogłoby dać odpowiedzi na niezadane pytania. Zostawiam jednak krew tam, gdzie była, żeby w razie czego uzdrowiciele mogli na nią zerknąć.
Powracam do celi myśląc przy tym intensywnie. Zastanawiam się czy coś jeszcze wymaga zbadania. Raczej nie. - Powiedz nam gdzie jest kamień wskrzeszenia oraz jak przeprowadzić rytuał za pomocą insygniów śmierci i dzieci - dodaję do słów Vablatsky, może nieco precyzując jej pytanie. Wyciągam różdżkę i wtedy podchodzę do mężczyzny. Wybieram jakąś paskudną ranę, w którą wkładam koniec magicznego drewna. - Flammare - mówię starannie, mając nadzieję, że się uda i zadam czarnoksiężnikowi ból. A jeśli nie, to już samo podrażnianie rany powinno być mocno nieprzyjemne. Nie mam pojęcia czy to poskutkuje, ale musimy próbować.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 99
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie zechciał współpracować po dobroci, wielka szkoda. Jednak to nie słowa Grindelwalda zainteresowały mnie najbardziej, a to, że miał serce. Niby oczywista sprawa dla uzdrowiciela, w końcu bez tego organu nie da się żyć, ale ten fakt uwierał dość mocno. Po ostatnich wydarzeniach uznałem, że nic mnie już nie zaskoczy, dlatego odnalezienie pustej dziury w klatce pojmanego mężczyzny wydawała mi się rzeczą wręcz naturalną, czyli brałem pod uwagę całkowite odwrócenie logiki oraz praw medycznych. Posądzałem go o nekromancję oraz wiele innych potężnych czarów, które mógłby na sobie wypróbować. To zastanawiające, że magia lecznicza nie odkryła przede mną jego sekretów. Jednak nim zdołałem się dostatecznie skupić Gellert przemówił, a wraz z nim paskudna ślina lądująca na moim bucie. Zdenerwowałbym się, choć i tak nie zakładałem, że się nie ubrudzę, ale słowa wybrzmiewające w celi spowodowały, że się zaśmiałem. Krótko, ale szczerze. Rozbawił mnie. Gdyby nie to, że sytuacja była poważna, chyba ocierałbym właśnie łzy napędzone wesołością.
- Chcesz nam powiedzieć, że zdołasz wyrwać się Czarnemu Panu? – spytałem z niedowierzaniem, uspokajając się już. – Jesteś śmieszny. Żałośnie śmieszny – stwierdziłem nawet z lekkim oburzeniem. Bredził. Widział potęgę Lorda Voldemorta i jeszcze śmiał mieć jakiekolwiek nadzieje oraz odwagę. Głupi, naiwny albo niespełna rozumu. A może wszystko na raz. O różdżce nie wspomniałem, zrobiła to Cassandra. Czarna różdżka miała już innego właściciela, powinien się z tym pogodzić, im szybciej tym lepiej.
- Serce, które bije w twojej klatce piersiowej jest twoje? Czy raczej to w szkatułce, użyte do rytuału? A może kogoś innego? – dopytywałem, chcąc poznać wszystkie szczegóły odnośnie składników potrzebnych do stworzenia z dzieci anomalie. Resztę zadali moi przedmówcy, dlatego nie powtarzałem się. Ma nam wyśpiewać wszystko. – Mortiodentio – wypowiedziałem krótko po tym, by zachęcić czarodzieja do współpracy. I wyrwać mu pierwszy lepszy ząb. Chciałem go obejrzeć i choć brzmiało to obrzydliwie, to trudno. Skoro nie chciał współpracować to musieliśmy uciec się do zadawania bólu, choć wyglądało to groteskowo jak troje badaczy próbowało być groźnymi i specjalizować się w torturach.
- Chcesz nam powiedzieć, że zdołasz wyrwać się Czarnemu Panu? – spytałem z niedowierzaniem, uspokajając się już. – Jesteś śmieszny. Żałośnie śmieszny – stwierdziłem nawet z lekkim oburzeniem. Bredził. Widział potęgę Lorda Voldemorta i jeszcze śmiał mieć jakiekolwiek nadzieje oraz odwagę. Głupi, naiwny albo niespełna rozumu. A może wszystko na raz. O różdżce nie wspomniałem, zrobiła to Cassandra. Czarna różdżka miała już innego właściciela, powinien się z tym pogodzić, im szybciej tym lepiej.
- Serce, które bije w twojej klatce piersiowej jest twoje? Czy raczej to w szkatułce, użyte do rytuału? A może kogoś innego? – dopytywałem, chcąc poznać wszystkie szczegóły odnośnie składników potrzebnych do stworzenia z dzieci anomalie. Resztę zadali moi przedmówcy, dlatego nie powtarzałem się. Ma nam wyśpiewać wszystko. – Mortiodentio – wypowiedziałem krótko po tym, by zachęcić czarodzieja do współpracy. I wyrwać mu pierwszy lepszy ząb. Chciałem go obejrzeć i choć brzmiało to obrzydliwie, to trudno. Skoro nie chciał współpracować to musieliśmy uciec się do zadawania bólu, choć wyglądało to groteskowo jak troje badaczy próbowało być groźnymi i specjalizować się w torturach.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lupus Black' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Grindelwald milczał, niechętnie i z wyjątkowym lekceważeniem unosząc wzrok na kobietę, która tutaj z nimi przyszła. Krytycznie zmierzył ją wzrokiem mówiącym, że jej słowa, postawa nie wywołała w nim niczego. Przynajmniej z początku. Bez wyrazu słuchał jej, przygarbiony, zniszczony i pozornie całkiem bezsilny. Nie odpowiedział na jej pytanie odnośnie samopoczucia.
— To jeszcze nie koniec — wtrącił dopiero w jej słowa o przegranej, porażce. Uśmiechnął się szeroko, ale już po kilku chwilach, wraz z wypływającymi kolejnymi słowami z ust uzdrowicielki dało się spostrzec, że jego uśmiech był coraz bardziej nerwowy, mięśnie twarzy były napięte. Wizja przez nią przedstawienia, choć go rozbawiła, nie spodobała mu się zbyt szczególnie. — To jest dopiero początek. Ostatecznie i tak wszyscy umrzecie — powtórzył tonem, jakby tylko on mógł to powstrzymać. Pewność biła z jego oczu, pomimo pogarszającego się stanu. — W cierpieniach, rozrywani przez magię od wewnątrz, patrząc jak magia zjada od środka waszych braci i siostry, waszych kochanków, wasze dzieci — wyrzucił z siebie ochrypłym, niskim głosem. Choć jego stan był kiepski, w jego oczach błysnęło szaleństwo. Badacze mogli w nich dostrzec cień spojrzenia, którym przed laty potrafił sprowadzić setki czarodziejów na kolana. Zaledwie cień. — Nie jesteście w stanie powtórzyć rytuału, nie uda wam się tego zrobić. Czarna różdżka mu nic nie da — dodał, prawie wypluwając z pogardą określenie Czarnego Pana.
Na pytanie alchemika zaczął się śmiać. Jego śmiech rzęził w celi, odbijał się od ścian, póki nie postanowił dźgnąć go różdżką i spróbowac przypalić świeżej rany. Syknął i poruszył się nerwowo, próbując odsunąć od źródła bólu.
— Nie ma już kamienia wskrzeszenia — odpowiedział mu niechętnie. — Został zniszczony. Ale jak podasz mi pergamin i pióro, uwolnisz ręce to spiszę ci całą procedurę na pamiątkę.— Obietnicę podszył cyniczny uśmiech, którego ubytek już po chwili był wyraźnie zauważalny. Krew zalała mu brodę, skapując na łachmany i podłogę, a ryk bólu rozniósł się echem po piwncach Wywerny. Lupus, idąc w ślady Quentina sięgnął po różdżkę.
— A czyje ma być, głupi kmiocie? Myślisz, że wyrwałem sobie serce by je ukryć w skrzyni? – spytał Lupusa. Wezbrał ślinę w ustach i jeszcze raz splunął w jego kierunku, tym razem gęsta krew przykleiła się do kamienia tuż przed jego stopami. Na jej szczycie wylądował wyrwany przez uzdrowiciela ząb. — Chcecie wiedzieć wszystko o anomaliach? Napędzają się same. Są potężne i będą się rozwijać. Będzie ich coraz więcej. Będą się mnożyć. Będą destabilizować świat. Będą zabijać mugoli. Wasze dzieci. Nawet jeśli je naprawicie to i tak będą się odradzać, jeszcze silniejsze. Nie jesteście w stanie powtórzyć tej procedury i wywołać jej gdzie indziej, jest unikatowa. Związana z pewnym miejscem. Ani dziś. Ani jutro. Ani nigdy. I nie jesteście w stanie zapanować nad tym. Nawet ja nie potrafię. Mam gdzieś tego waszego pana. I was.
| Na odpis macie maksymalnie 36h.
— To jeszcze nie koniec — wtrącił dopiero w jej słowa o przegranej, porażce. Uśmiechnął się szeroko, ale już po kilku chwilach, wraz z wypływającymi kolejnymi słowami z ust uzdrowicielki dało się spostrzec, że jego uśmiech był coraz bardziej nerwowy, mięśnie twarzy były napięte. Wizja przez nią przedstawienia, choć go rozbawiła, nie spodobała mu się zbyt szczególnie. — To jest dopiero początek. Ostatecznie i tak wszyscy umrzecie — powtórzył tonem, jakby tylko on mógł to powstrzymać. Pewność biła z jego oczu, pomimo pogarszającego się stanu. — W cierpieniach, rozrywani przez magię od wewnątrz, patrząc jak magia zjada od środka waszych braci i siostry, waszych kochanków, wasze dzieci — wyrzucił z siebie ochrypłym, niskim głosem. Choć jego stan był kiepski, w jego oczach błysnęło szaleństwo. Badacze mogli w nich dostrzec cień spojrzenia, którym przed laty potrafił sprowadzić setki czarodziejów na kolana. Zaledwie cień. — Nie jesteście w stanie powtórzyć rytuału, nie uda wam się tego zrobić. Czarna różdżka mu nic nie da — dodał, prawie wypluwając z pogardą określenie Czarnego Pana.
Na pytanie alchemika zaczął się śmiać. Jego śmiech rzęził w celi, odbijał się od ścian, póki nie postanowił dźgnąć go różdżką i spróbowac przypalić świeżej rany. Syknął i poruszył się nerwowo, próbując odsunąć od źródła bólu.
— Nie ma już kamienia wskrzeszenia — odpowiedział mu niechętnie. — Został zniszczony. Ale jak podasz mi pergamin i pióro, uwolnisz ręce to spiszę ci całą procedurę na pamiątkę.— Obietnicę podszył cyniczny uśmiech, którego ubytek już po chwili był wyraźnie zauważalny. Krew zalała mu brodę, skapując na łachmany i podłogę, a ryk bólu rozniósł się echem po piwncach Wywerny. Lupus, idąc w ślady Quentina sięgnął po różdżkę.
— A czyje ma być, głupi kmiocie? Myślisz, że wyrwałem sobie serce by je ukryć w skrzyni? – spytał Lupusa. Wezbrał ślinę w ustach i jeszcze raz splunął w jego kierunku, tym razem gęsta krew przykleiła się do kamienia tuż przed jego stopami. Na jej szczycie wylądował wyrwany przez uzdrowiciela ząb. — Chcecie wiedzieć wszystko o anomaliach? Napędzają się same. Są potężne i będą się rozwijać. Będzie ich coraz więcej. Będą się mnożyć. Będą destabilizować świat. Będą zabijać mugoli. Wasze dzieci. Nawet jeśli je naprawicie to i tak będą się odradzać, jeszcze silniejsze. Nie jesteście w stanie powtórzyć tej procedury i wywołać jej gdzie indziej, jest unikatowa. Związana z pewnym miejscem. Ani dziś. Ani jutro. Ani nigdy. I nie jesteście w stanie zapanować nad tym. Nawet ja nie potrafię. Mam gdzieś tego waszego pana. I was.
| Na odpis macie maksymalnie 36h.
Unoszę lekko brwi, będąc bardziej zażenowany niż rozbawiony czy zły. Naprawdę, wszyscy umrzemy? Genialne. A ja sądziłem, że będziemy żyć wiecznie, naiwnie. Powstrzymuję się przed westchnięciem. Grindelwald nie jest ani trochę przyjemnym typkiem, ale jednak spodziewałem się po nim większej uległości. Nie podoba mi się to, że sobie tak z nami pogrywa. W ogóle wiele rzeczy mi się nie podoba, gdyż tak naprawdę żadne z nas zbiry. Słabo znamy się na torturach i zastraszaniu, ale trzeba próbować.
- Mylisz się - odpowiadam spokojnie, ani trochę nie wyprowadzony z równowagi jego czczymi prowokacjami. - Dla Czarnego Pana nie ma rzeczy niemożliwych - dodaję stanowczo. Przestaję grzebać w ranie, myśląc, że może wreszcie zechce współpracować. Może. - Nie są ci potrzebne. Masz jeszcze gębę, nie krępuj się i mów. Spiszę to za ciebie - proponuję równie kpiąco, chociaż na mojej bladej twarzy nie pojawia się żaden uśmiech. Chyba i tak nie jestem zdolny do jego stworzenia. Zresztą, serio sądził, że ktokolwiek go stąd uwolni?
- Kto powiedział, że chcemy je naprawiać? - pytam szczerze zdziwiony. Bredzi. - Tak, w Azkabanie. Byliśmy tam, ujarzmiliśmy anomalię - dodaję, być może trochę koloryzując rzeczywistość, ale nie musi o tym wiedzieć. Poza tym śmierciożercy robili kawał dobrej roboty. - Więc po prostu mów o rytuale, a może uda ci się zachować swoje marne życie - rzucam na koniec. Nie sądzę, żeby Czarny Pan miał zamiar go oszczędzić, ale kto wie. Skoro Gellert ma przeżyć, to istnieje taka szansa. Chociaż domniemawszy z jaką pogardą wysławiał się o Lordzie Voldemorcie, to nie wróżę mu świetlanej przyszłości.
- Mylisz się - odpowiadam spokojnie, ani trochę nie wyprowadzony z równowagi jego czczymi prowokacjami. - Dla Czarnego Pana nie ma rzeczy niemożliwych - dodaję stanowczo. Przestaję grzebać w ranie, myśląc, że może wreszcie zechce współpracować. Może. - Nie są ci potrzebne. Masz jeszcze gębę, nie krępuj się i mów. Spiszę to za ciebie - proponuję równie kpiąco, chociaż na mojej bladej twarzy nie pojawia się żaden uśmiech. Chyba i tak nie jestem zdolny do jego stworzenia. Zresztą, serio sądził, że ktokolwiek go stąd uwolni?
- Kto powiedział, że chcemy je naprawiać? - pytam szczerze zdziwiony. Bredzi. - Tak, w Azkabanie. Byliśmy tam, ujarzmiliśmy anomalię - dodaję, być może trochę koloryzując rzeczywistość, ale nie musi o tym wiedzieć. Poza tym śmierciożercy robili kawał dobrej roboty. - Więc po prostu mów o rytuale, a może uda ci się zachować swoje marne życie - rzucam na koniec. Nie sądzę, żeby Czarny Pan miał zamiar go oszczędzić, ale kto wie. Skoro Gellert ma przeżyć, to istnieje taka szansa. Chociaż domniemawszy z jaką pogardą wysławiał się o Lordzie Voldemorcie, to nie wróżę mu świetlanej przyszłości.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To naprawdę było smutne: wszechpotężny czarnoksiężnik wił się przed nimi całkowicie bezbronny i bezradny wobec sytuacji, w której się znalazł. Bezradny: nie wobec nich, wobec mocy Czarnego Pana, którego potęga zepchnęła Grindelwalda ze szczytu. Była w tym ironia i było w tym coś przerażającego - cmentarze wyłożone były przecież czarodziejami, z których każdy twierdził, że jest niepokonany: a oni oddali się w dozgonną służbę jednemu z nich. Najsilniejszemu jak dotąd - ale czy na zawsze? Kruchość twierdzy, która wydawała się nienaruszalna - szokowała. Jego słowa nie robiły na niej wrażenia - wydawały się być typowym bełkotem umierającego w agonii człowieka. Nie był w agonii fizycznej - a psychicznej. Z czasem jednak jego słowa zaczynały nabierać sensu.
- Dlaczego ten rytuał jest unikalny? - zapytała, ściągając lekko brew; wyrwany ząb i nadpalona skóra z pewnością wystarczą podpowiedzieć mu, że nie żartują - nie poszła więc śladem swoich towarzyszy. Quentin miał słuszność, Grindelwald mógł zapewne czarować bez użycia różdżki - lepiej było nie kusić losu i zostawić go spętanego. W bełkocie wypowiadanym przez czarnoksiężnika tkwił zawoalowany sens, wiedział, o czym mówił: przyduszone anomalie wbrew podejrzeniom odradzały się na nowo - a on, ich twórca, o tym wiedział. - Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego anomalie powracają? - Na krótko przeniosła spojrzenie na Quentina, analizując i jego słowa - dopiero dzięki nim dostrzegając coś, czego nie wychwyciła wcześniej. - Dlaczego Azkaban jest ważny? To tam dokonałeś rytuału, ale jakie to ma znaczenie teraz? - Związany z pewnym miejscem, Burke miał słuszność, wskazując więzienie, z pewnością, ale wciąż błądzili jak dzieci we mgle. Czas najwyższy: odkryć rzeczywistość i połączyć układankę w spójną całość. Oby tylko - ten człowiek współpracował.
- Dlaczego ten rytuał jest unikalny? - zapytała, ściągając lekko brew; wyrwany ząb i nadpalona skóra z pewnością wystarczą podpowiedzieć mu, że nie żartują - nie poszła więc śladem swoich towarzyszy. Quentin miał słuszność, Grindelwald mógł zapewne czarować bez użycia różdżki - lepiej było nie kusić losu i zostawić go spętanego. W bełkocie wypowiadanym przez czarnoksiężnika tkwił zawoalowany sens, wiedział, o czym mówił: przyduszone anomalie wbrew podejrzeniom odradzały się na nowo - a on, ich twórca, o tym wiedział. - Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego anomalie powracają? - Na krótko przeniosła spojrzenie na Quentina, analizując i jego słowa - dopiero dzięki nim dostrzegając coś, czego nie wychwyciła wcześniej. - Dlaczego Azkaban jest ważny? To tam dokonałeś rytuału, ale jakie to ma znaczenie teraz? - Związany z pewnym miejscem, Burke miał słuszność, wskazując więzienie, z pewnością, ale wciąż błądzili jak dzieci we mgle. Czas najwyższy: odkryć rzeczywistość i połączyć układankę w spójną całość. Oby tylko - ten człowiek współpracował.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Stałem, patrzyłem na Grindelwalda i słuchałem go, choć odnosiłem wrażenie, że ten czas mogłem spożytkować dużo lepiej niż na tych bełkotliwych słowach, nie mających zresztą zbyt wiele sensu. Obietnica śmierci wzbudzała politowanie, nie strach. Może miał rację, nie przeczyłem nawet w swojej głowie. Jednak wierzyłem też w Czarnego Pana oraz to, że zdoła okiełznać anomalie całkowicie. Nagiąć je do swojej woli oraz zadbać o to, by niszczyły tylko szlamy i zdrajców krwi, nowego porządku świata. – Nie bądź taki pewien – rzuciłem spokojnie, trochę zdenerwowany, że próbował umniejszać potęgę Lorda Voldemorta. Skinąłem głową na znak, że uwalnianie tego terrorysty było bardzo nierozsądnym pomysłem, po czym uśmiechnąłem się lekko. Tylko na obrazę było go stać? Cóż, w jego położeniu owszem.
- Ty mi powiedz – odpowiedziałem hardo. Beznamiętnie patrzyłem na jego ból oraz słuchałem ryku, który nie należał do najprzyjemniejszych. – Po tobie można spodziewać się wszystkiego – dodałem neutralnie. – W takim razie czyje serce znajdowało się w szkatule, obok kamienia wskrzeszenia? – dopytałem. Dziecka, mającego być częścią rytuału? Czy może naprawdę znalazł sposób na oszukanie wszelkich praw anatomii? To było ciekawe i zastanawiające jednocześnie. Nie zadałem jednak więcej ilości pytań, zrobili to moi przedmówcy, więc po prostu czekałem, aż mężczyzna wreszcie podzieli się z nami czymś konkretniejszym. Czymś, czego jeszcze nie wiedzieliśmy.
- Ty mi powiedz – odpowiedziałem hardo. Beznamiętnie patrzyłem na jego ból oraz słuchałem ryku, który nie należał do najprzyjemniejszych. – Po tobie można spodziewać się wszystkiego – dodałem neutralnie. – W takim razie czyje serce znajdowało się w szkatule, obok kamienia wskrzeszenia? – dopytałem. Dziecka, mającego być częścią rytuału? Czy może naprawdę znalazł sposób na oszukanie wszelkich praw anatomii? To było ciekawe i zastanawiające jednocześnie. Nie zadałem jednak więcej ilości pytań, zrobili to moi przedmówcy, więc po prostu czekałem, aż mężczyzna wreszcie podzieli się z nami czymś konkretniejszym. Czymś, czego jeszcze nie wiedzieliśmy.
Lupus Black
Zawód : Uzdrowiciel na oddziale urazów pozaklęciowych
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Szedł podróżny w wilczurze, zaszedł mu wilk drogę.
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
"Znaj z odzieży - rzekł człowiek - co jestem, co mogę".
Wprzód się rozśmiał, rzekł potem człeku wilk ponury;
"Znam, żeś słaby, gdy cudzej potrzebujesz skóry".
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Grindelwald zakaszlał, wypluwając z ust kolejną nagromadzoną z wyrwanego zęba krew.
— Byliście tam — powtórzył po Quentinie, patrząc na niego z miną, która raz wydawała się być pełna politowania, a za chwilę rozbawienia, które dopiero narastało. PRzez ubytek w szczęce i napływające osocze zdawał się bardziej seplenić niż charczeć. — Naprawiliście — ponownie powtórzył jego słowa, głucho i beznamiętnie. — I jak myślisz, co się stało z tą mocą, którą naprawiliście?
Spojrzał na czarownicę, lecz nim jej odpowiedział, zerknął jeszcze na Lupusa.
— Udało wam się odtworzyć fragmenty — wydawało mu się to niemożliwe, zabezpieczył wszystko w taki sposób, aby nikt nie mógł ujrzeć tamtych zdarzeń. Zrobił wszystko, aby utrudnić komukolwiek odtworzenie rytuału, może nawet sądził, że nigdy nikt go nie odnajdzie i nie dojdzie do sytuacji takiej jak teraz. Jego mina nie była zachwycona, ale nie ukrywał wrażenia, jakie zrobili na nim badacze, a także zaskoczenia pytaniami i śledztwem, jakie przeprowadzali. Milczał przez chwilę, jakby analizował to wszystko, lub szukał sposobu na wydostanie się z celi i kajdan, które uniemożliwiały mu czarowanie.
— Anomalie, które naprawiacie — podkreślił pogardliwie — są tylko skutkiem. Są jak kopce. Krety wykopują się na powierzchnię, tworząc kopce, które zasypujecie, ale one wciąż krążą pod ziemią, przekopują się w innym miejscu, a potem wy znów je zasypujecie. Dopóki nie zabijecie kretów będą wyłazić przez swe tunele. — Wydawało mu się to zabawne, uśmiechał się zadowolony z siebie, dumny, patrząc na badaczy spod powoli przymykających się powiek. Białka jego oczu błyskały złem i obłędem, niewypowiedzianą groźbą, ale jego słabe, zniszczone ciało chwiało się, zapadało. — Miałem u siebie wiele, wiele potencjalnych kretów. Nosiły w sobie czysty, jeszcze niezbrudzony nawykami, zasadami potencjał magiczny. Zamierzałem go wykorzystać, ale ktoś mi pokrzyżował plany. Trzy z nich są szczególne. Moje prawdziwe krety. Chodzące anomalie. Niestety, w kwietniu ktoś je wypuścił z klatki. Wypuścił, porwał. I teraz przepadły. Dopóki żyją będą wam zagrażać. — Spojrzał na każdego z trzech badaczy po kolei i oblizał zakrwawioną wargę. — Azkaban wydaje wam się pokonany, ale on nie milczy, on śpi. Zasypaliście największe kretowisko, wepchnęliście magię do podziemi, a ona tętni w jego murach, przepływa przez kraty, wiruje pod wodą. To tam jest jej centrum, to stamtąd wypływa w świat. To z niej krety czerpią swoją siłę. To tam wszystko się zaczęło i tylko tam może się zakończyć— dodał, a gęsta ślina połączona z krwią spłynęła mu z nów po brodzie. — Rytuał... ach. Czarnomagiczna inkantacja, Azkaban, który gromadzi w sobie ból, nieszczęście i rozpacz, które są doskonałą pożywką, najpotężniejsza różdżka świata, żywy, pełnokrwisty kret, serce mieszańca i kamień wskrzeszenia. Ale on już nie istnieje — a więc odtworzenie rytuału jest niemożliwe. — To co? Będziecie teraz szukać kretów? — spytał i roześmiał się, lecz krew i stan zdrowia sprawiły, że po chwili przestał zanosząc się kaszlem. — A co jeśli ktoś was ubiegnie? Kto wie, co otrzyma, jeśli zaprowadzi krety do nory i tam je zadusi? Może cała ta magia z tych.. naprawionych anomalii skumuluje się i uczyni go najpotężniejszym czarodziejem świata? Co wtedy? Zgniecie tego waszego pana jak mrówkę. Zgniecie i was. Wasz koniec jest blisko.
| Na odpis macie maksymalnie 36h.
— Byliście tam — powtórzył po Quentinie, patrząc na niego z miną, która raz wydawała się być pełna politowania, a za chwilę rozbawienia, które dopiero narastało. PRzez ubytek w szczęce i napływające osocze zdawał się bardziej seplenić niż charczeć. — Naprawiliście — ponownie powtórzył jego słowa, głucho i beznamiętnie. — I jak myślisz, co się stało z tą mocą, którą naprawiliście?
Spojrzał na czarownicę, lecz nim jej odpowiedział, zerknął jeszcze na Lupusa.
— Udało wam się odtworzyć fragmenty — wydawało mu się to niemożliwe, zabezpieczył wszystko w taki sposób, aby nikt nie mógł ujrzeć tamtych zdarzeń. Zrobił wszystko, aby utrudnić komukolwiek odtworzenie rytuału, może nawet sądził, że nigdy nikt go nie odnajdzie i nie dojdzie do sytuacji takiej jak teraz. Jego mina nie była zachwycona, ale nie ukrywał wrażenia, jakie zrobili na nim badacze, a także zaskoczenia pytaniami i śledztwem, jakie przeprowadzali. Milczał przez chwilę, jakby analizował to wszystko, lub szukał sposobu na wydostanie się z celi i kajdan, które uniemożliwiały mu czarowanie.
— Anomalie, które naprawiacie — podkreślił pogardliwie — są tylko skutkiem. Są jak kopce. Krety wykopują się na powierzchnię, tworząc kopce, które zasypujecie, ale one wciąż krążą pod ziemią, przekopują się w innym miejscu, a potem wy znów je zasypujecie. Dopóki nie zabijecie kretów będą wyłazić przez swe tunele. — Wydawało mu się to zabawne, uśmiechał się zadowolony z siebie, dumny, patrząc na badaczy spod powoli przymykających się powiek. Białka jego oczu błyskały złem i obłędem, niewypowiedzianą groźbą, ale jego słabe, zniszczone ciało chwiało się, zapadało. — Miałem u siebie wiele, wiele potencjalnych kretów. Nosiły w sobie czysty, jeszcze niezbrudzony nawykami, zasadami potencjał magiczny. Zamierzałem go wykorzystać, ale ktoś mi pokrzyżował plany. Trzy z nich są szczególne. Moje prawdziwe krety. Chodzące anomalie. Niestety, w kwietniu ktoś je wypuścił z klatki. Wypuścił, porwał. I teraz przepadły. Dopóki żyją będą wam zagrażać. — Spojrzał na każdego z trzech badaczy po kolei i oblizał zakrwawioną wargę. — Azkaban wydaje wam się pokonany, ale on nie milczy, on śpi. Zasypaliście największe kretowisko, wepchnęliście magię do podziemi, a ona tętni w jego murach, przepływa przez kraty, wiruje pod wodą. To tam jest jej centrum, to stamtąd wypływa w świat. To z niej krety czerpią swoją siłę. To tam wszystko się zaczęło i tylko tam może się zakończyć— dodał, a gęsta ślina połączona z krwią spłynęła mu z nów po brodzie. — Rytuał... ach. Czarnomagiczna inkantacja, Azkaban, który gromadzi w sobie ból, nieszczęście i rozpacz, które są doskonałą pożywką, najpotężniejsza różdżka świata, żywy, pełnokrwisty kret, serce mieszańca i kamień wskrzeszenia. Ale on już nie istnieje — a więc odtworzenie rytuału jest niemożliwe. — To co? Będziecie teraz szukać kretów? — spytał i roześmiał się, lecz krew i stan zdrowia sprawiły, że po chwili przestał zanosząc się kaszlem. — A co jeśli ktoś was ubiegnie? Kto wie, co otrzyma, jeśli zaprowadzi krety do nory i tam je zadusi? Może cała ta magia z tych.. naprawionych anomalii skumuluje się i uczyni go najpotężniejszym czarodziejem świata? Co wtedy? Zgniecie tego waszego pana jak mrówkę. Zgniecie i was. Wasz koniec jest blisko.
| Na odpis macie maksymalnie 36h.
Wparuję się intensywnie w twarz Grindelwalda, doszukując się tam czegoś więcej niż nieadekwatnej do jego sytuacji pogardy czy rozbawienia. Najchętniej zdarłbym z niego te głupie emocje, ale nie mam ku temu mocy sprawczej, a anomalie są dość niebezpieczne, zwłaszcza dla mnie. Unoszę więc brwi, starając się zachować spokój - tylko to może mnie uratować. Przed zrobieniem jakiejkolwiek głupoty. Dostrzeżenie zrobionego na mężczyźnie wrażenia jest już tym lepszym uczuciem, gotowym do złagodzenia narastającego konfliktu oraz napięcia. Nie odpowiadam jednak nic na prowokację, zresztą to nie ja powinienem udzielać odpowiedzi, a on. Dlatego ignoruję pytane i koncentruję się mocniej na tym, co mówi. A mówi rzeczy przerażające. Pytanie czy prawdziwe? Czy to oznacza, że mamy do wyboru albo anomalie, albo przeniesienie mocy na tego tu szalonego czarnoksiężnika? To brzmi zbyt nieprawdopodobnie, groteskowo, a jednak bardzo źle.
- Mówisz o tych wszystkich dzieciach, które porwałeś - rzucam w zamyśleniu. To oczywiste, że one muszą być owymi kretami. Eliksir tropiący powinien nas zaprowadzić przynajmniej do jednego z nich. Ale jeszcze nie dziś. - Co zrobić, żeby magia skumulowała się u kogoś innego? - zadaję jedyne pytanie, jakie przychodzi mi teraz do głowy. Tylko właśnie, szanse na uzyskanie odpowiedzi są niewielkie. Chyba znów przyda się do tego zachęta, ale to naprawdę nie powinno leżeć w naszej gestii. Chyba, że uzdrowiciele rzeczywiście wiedzą jak dokonać tortur bez konieczności zabijania naszego gościa.
- Mówisz o tych wszystkich dzieciach, które porwałeś - rzucam w zamyśleniu. To oczywiste, że one muszą być owymi kretami. Eliksir tropiący powinien nas zaprowadzić przynajmniej do jednego z nich. Ale jeszcze nie dziś. - Co zrobić, żeby magia skumulowała się u kogoś innego? - zadaję jedyne pytanie, jakie przychodzi mi teraz do głowy. Tylko właśnie, szanse na uzyskanie odpowiedzi są niewielkie. Chyba znów przyda się do tego zachęta, ale to naprawdę nie powinno leżeć w naszej gestii. Chyba, że uzdrowiciele rzeczywiście wiedzą jak dokonać tortur bez konieczności zabijania naszego gościa.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Milczała, słuchając opowieści Grindelwalda. W świetle informacji, które otrzymali, porównwanie wydawało się oczywiste: kretami były dzieci. Nie wszystkie - to paskudne określenie nie dotyczyło Lysandry - chodziło o trójkę dzieci zgromadzonych przez Gellerta. Pamiętała swój sen - wizję - nakreśloną jej przez trzecie oko kilka miesięcy temu, w marcu? Chłopca otoczonego krukami, ale wizja była mętna, nie przekazywała zbyt wiele.
- Czy to wypuszczenie kretów wywołało anomalie? - Ściągnęła brew, upewniając się, czy dobrze rozumie jego słowa. Gdzieś w tym wszystkim brakowało punktu zapalnego - ten był jedynym, którego mogli się chwycić. Pytanie Quentina okazało się jednak zasadne - jeśli istniała taka możliwość, powinni oddać tę moc Czarnemu Panu. Zapewnić mu potęgę, o jakim śmiertelnym nigdy się nie śniło. Pytanie: do czego mogło to doprowadzić? Na niektóre wątpliwości lepiej było nie znać odpowiedzi - nie miała zresztą znaczenia, a oni nie mieli wyboru. Zostało im liczyć na to, że Czarny Pan doceni ich wysiłki i nie odwróci się od nich, gdy stanie się całkowicie wszechmocny.
- Musimy zaprowadzić krety do nory, gdzie zabije je.... Czarny Pan - powtórzyła za Grindlewaldem w odpowiedzi na pytanie Quentina, nie odejmując spojrzenia od czarodzieja. - Krety to dzieci - mruknęła, może od nich, może do siebie - nora to ich dom. - Założyła ręce na piersi. Nie znali jego miejsca. - Ale wciąż nie wiemy, kto wykradł krety. Odpowiedz nam - zażądała. - Początkiem marca miałam wizję - odwróciła się od starca tak, by zwrócić się do Lupusa i Quentina. Wizje bywały mętne, dziwne, a wielu nie dawało im wiary - i choć trudno było jej się opierać - Miała miejsce w Hogwarcie, w wieży Krukonów - znała to miejsce, w przeciwieństwie do swoich towarzyszy. Byli w szkole w podobnym okresie - wiedziała o nich, że prezentowali barwy Slytherinu. - Tam była trójka dzieci, bezradnych i pozostawionych samym sobie. Skrzywdzonych - Powróciła spojrzeniem ku czarodziejowi. Krety? - Ludzie wokół zostali zamienieni w kamienie, nie słyszeli ich - dodała, wciąż patrząc na Grindelwalda - nie rozumiała tego. - Otaczały ich kruki, ale w pewnym momencie te kruki rozgonił ognisty ptak - feniks. Zakon feniksa interesuje się anomaliami - O tym wiedzieli na pewno - potwierdzały to raporty licznych rycerzy, choćby przestawione na ostatnim spotkaniu, obrzuciwszy spojrzeniem wpierw towarzyszących jej arystokratów, ulokowała wzrok na Grindeelwadzie - mętna wizja nie była dowodem, potrzebowali potwierdzenia. Jeśli faktycznie Zakon mieszał przy anomaliach od drugiej strony, nie mogli im na to pozwolić.
- Czy to wypuszczenie kretów wywołało anomalie? - Ściągnęła brew, upewniając się, czy dobrze rozumie jego słowa. Gdzieś w tym wszystkim brakowało punktu zapalnego - ten był jedynym, którego mogli się chwycić. Pytanie Quentina okazało się jednak zasadne - jeśli istniała taka możliwość, powinni oddać tę moc Czarnemu Panu. Zapewnić mu potęgę, o jakim śmiertelnym nigdy się nie śniło. Pytanie: do czego mogło to doprowadzić? Na niektóre wątpliwości lepiej było nie znać odpowiedzi - nie miała zresztą znaczenia, a oni nie mieli wyboru. Zostało im liczyć na to, że Czarny Pan doceni ich wysiłki i nie odwróci się od nich, gdy stanie się całkowicie wszechmocny.
- Musimy zaprowadzić krety do nory, gdzie zabije je.... Czarny Pan - powtórzyła za Grindlewaldem w odpowiedzi na pytanie Quentina, nie odejmując spojrzenia od czarodzieja. - Krety to dzieci - mruknęła, może od nich, może do siebie - nora to ich dom. - Założyła ręce na piersi. Nie znali jego miejsca. - Ale wciąż nie wiemy, kto wykradł krety. Odpowiedz nam - zażądała. - Początkiem marca miałam wizję - odwróciła się od starca tak, by zwrócić się do Lupusa i Quentina. Wizje bywały mętne, dziwne, a wielu nie dawało im wiary - i choć trudno było jej się opierać - Miała miejsce w Hogwarcie, w wieży Krukonów - znała to miejsce, w przeciwieństwie do swoich towarzyszy. Byli w szkole w podobnym okresie - wiedziała o nich, że prezentowali barwy Slytherinu. - Tam była trójka dzieci, bezradnych i pozostawionych samym sobie. Skrzywdzonych - Powróciła spojrzeniem ku czarodziejowi. Krety? - Ludzie wokół zostali zamienieni w kamienie, nie słyszeli ich - dodała, wciąż patrząc na Grindelwalda - nie rozumiała tego. - Otaczały ich kruki, ale w pewnym momencie te kruki rozgonił ognisty ptak - feniks. Zakon feniksa interesuje się anomaliami - O tym wiedzieli na pewno - potwierdzały to raporty licznych rycerzy, choćby przestawione na ostatnim spotkaniu, obrzuciwszy spojrzeniem wpierw towarzyszących jej arystokratów, ulokowała wzrok na Grindeelwadzie - mętna wizja nie była dowodem, potrzebowali potwierdzenia. Jeśli faktycznie Zakon mieszał przy anomaliach od drugiej strony, nie mogli im na to pozwolić.
bo ty jesteś
prządką
prządką
Cela
Szybka odpowiedź