Horizont Alley
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Horizont Alley
Ulicę Pokątną prostopadle przecina Horizont Alley. Można znaleźć tu znacznie mniej sklepów i lokali, a więcej budynków mieszkalnych. Stojące w szeregach kamienice są domem wielu rodzin czarodziejów. Mówi się, że mimo usytuowania nieopodal centrum na Horizont Alley lepiej nie pojawiać się po zmroku. Alejka prowadzi bezpośrednio na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu, wskutek czego w nocy można tu spotkać osobników spod ciemnej gwiazdy. Jednak za dnia panuje tu gwar - na rogu znajduje się popularna dzięki niskim cenom apteka, nieco dalej podupadający sklepik ze słodkościami, a tuż przy ulicy Pokątnej warto odwiedzić herbaciarnię słynącą z serwowania herbat-niespodzianek.
Trzynastolatki potrafiły niegrzecznie sięgać po alkohol i próbować go kupić, więc Steffen rozumiał mniej więcej potrzebę barier wieku. Miał z nimi jednak dość traumatyczne doświadczenia, bo sam próbował napić się kiedyś piwa w wieku piętnastu lat. Nie spodziewał się więc, że jakaś może mu tak umilić po południe! Nie żeby się cieszył z cudzego nieszczęścia, ale właśnie został świadkiem niesłychanie zabawnej sytuacji.
Stał sobie spokojnie w sklepie z mocniejszymi trunkami, usiłując wybrać (i dostosować do własnego budżetu) prezent dla Bertiego z okazji otwarcia jego cukierni. Co prawda, u przyjaciela nadal trwał remont, ale Steffen akurat wracał z księgarni i sklep przykuł jego uwagę. Poza tym, zawsze mogą obalić butelkę nieco wcześniej!
Nie rzucał się nikomu w oczy tak jak elegancko ubrana dama, więc stał sobie spokojnie między półkami, a sprzedawca nawet nie wyszedł mu naprzeciw tylko ograniczył się do uprzejmego powitania. Steff był w końcu ubrany jak typowy obywatel klasy średniej, a jego szary płaszcz z kapturem wciąż ociekał troszkę wodą po spacerze w burzy (to akurat nie podobało się sprzedawcy).
Wahał się właśnie między dwoma rodzajami whiskey, gdy zobaczył przy likierach dawną znajomą z Hogwartu. O ile znajoma to nie jest zbyt duże słowo! Steff wątpił, by Isabella kojarzyła jego twarz - była w końcu dumną Ślizgonką ze szlachetnego rodu. Chociaż przynajmniej wtedy, Selwynom jeszcze nie odbiło. Ciekawe, czy tylko nowa nestorka miała antymugolskie poglądy, czy cały ród? W Hogwarcie nie miał zajęć razem z młodą lady Selwyn, była rok niżej. Ale i tak on kojarzył ją! Najpierw z przyczyn prozaicznych: była ładniutka, a on zawsze miał słabość doobserwowania pięknych dam z dystansu. Później intrygowała go, bo w szczurzej postaci poznał jej sekret - widział, jak nocą wymyka się z zamku by polatać na miotle. Rozważał nawet wytknięcie jej tego, ale się powstrzymał. Nie chciał aby Isabella ani, tym gorzej, nauczyciele zaczęli wnikać jak to zobaczył. Samej dziewczynie mógłby wcisnąć, że z okna, ale przenikliwym profesorom pewnie nie.
Potem skończył szkołę i zapomniał o istnieniu panny Selwyn, aż jej widok w sklepie przypomniał mu o planowanym artykule dla "Czarownicy." Chciał napisać o damach z klasą, na których naiwne czytelniczki mogłyby się wzorować. Redakcja pewnie chciałaby coś o modzie (musiał się doedukować w tym zakresie), a onjak na dziennikarza, który udawał w korespondencji, że jest kobietą wyjątkowo trafnie wyłapywał te o najbardziej intrygującej urodzie.
Zapatrzył się na Isabelle spomiędzy regałów, usiłując znaleźć słowa do opisania jej typu. Pisząc do gazety przekonał się, że prosta ocena w skali od 1 do 10 nie wystarcza (musiał chyba założyć męski odpowiednik "Czarownicy", w którym coś takiego by przeszło)! Wahał się właśnie, czy Isabella aby na pewno jest blondynką w typie zimy, gdy dziewczyna sięgnęła po alkohol i...
...Steff, nauczony własnym bolesnym doświadczeniem, domyślał się już co stanie się za kilka sekund. Widok postarzałej Isabelle i tak go zszokował, więc szybko zniknął za inną półką i zdusił śmiech we własnym szaliku. Jakie to z a b a w n e!
Usłyszał tłumaczenie sprzedawcy, coś co brzmiało jak szloch dziewczyny, szybkie kroki i trzaśnięcie drzwiami. Ups. Teraz zrobiło mu się jej nieco żal!
Spontanicznie zgarnął swój parasol i wybiegł za nią. Spanikowana Isabella zapomniała zapewne o parasolu (a może miała skrzata domowego, który nosił go za nią?) lub zaklęciu chroniącym przed deszczem, więc mógł poratować ją swoim i okazać się gentlemanem i w ogóle.
Dobiegł do dziewczyny na ulicy i...
-...Lady Morgana Selwyn? Wygląda lady oszałamiająco jak na swój wiek! -...i nie mógł się powstrzymać od niewinnego żartu. W istocie nie odezwałby się tak nigdy do nestorki Selwynów - nie odzywałby się w ogóle. Ale Isabella była młodziutką (duchem!) szlachcianką, w dodatku znajomą z Hogwartu!
-Żartuję! - dodał szybko, poważniejąc. W jego oczach nadal migotały radosne ogniki.
-Widziałem co się stało. Nie martw się, mi też się tak raz zdarzyło...a w ogóle, byliśmy razem w Hogwarcie, tylko w innych domach. - wyjaśnił. Wątpił, by dziewczyna pamiętała jego imię, więc dodał je dopiero po chwili wahania: -Steffen. - spalił tym samym swoją dziennikarską przykrywkę do obszerniejszego wywiadu, ale z drugiej strony o elegancji (lub jej braku) lady Selwyn może napisać ktokolwiek, anonimowo!
Stał sobie spokojnie w sklepie z mocniejszymi trunkami, usiłując wybrać (i dostosować do własnego budżetu) prezent dla Bertiego z okazji otwarcia jego cukierni. Co prawda, u przyjaciela nadal trwał remont, ale Steffen akurat wracał z księgarni i sklep przykuł jego uwagę. Poza tym, zawsze mogą obalić butelkę nieco wcześniej!
Nie rzucał się nikomu w oczy tak jak elegancko ubrana dama, więc stał sobie spokojnie między półkami, a sprzedawca nawet nie wyszedł mu naprzeciw tylko ograniczył się do uprzejmego powitania. Steff był w końcu ubrany jak typowy obywatel klasy średniej, a jego szary płaszcz z kapturem wciąż ociekał troszkę wodą po spacerze w burzy (to akurat nie podobało się sprzedawcy).
Wahał się właśnie między dwoma rodzajami whiskey, gdy zobaczył przy likierach dawną znajomą z Hogwartu. O ile znajoma to nie jest zbyt duże słowo! Steff wątpił, by Isabella kojarzyła jego twarz - była w końcu dumną Ślizgonką ze szlachetnego rodu. Chociaż przynajmniej wtedy, Selwynom jeszcze nie odbiło. Ciekawe, czy tylko nowa nestorka miała antymugolskie poglądy, czy cały ród? W Hogwarcie nie miał zajęć razem z młodą lady Selwyn, była rok niżej. Ale i tak on kojarzył ją! Najpierw z przyczyn prozaicznych: była ładniutka, a on zawsze miał słabość do
Potem skończył szkołę i zapomniał o istnieniu panny Selwyn, aż jej widok w sklepie przypomniał mu o planowanym artykule dla "Czarownicy." Chciał napisać o damach z klasą, na których naiwne czytelniczki mogłyby się wzorować. Redakcja pewnie chciałaby coś o modzie (musiał się doedukować w tym zakresie), a on
Zapatrzył się na Isabelle spomiędzy regałów, usiłując znaleźć słowa do opisania jej typu. Pisząc do gazety przekonał się, że prosta ocena w skali od 1 do 10 nie wystarcza (musiał chyba założyć męski odpowiednik "Czarownicy", w którym coś takiego by przeszło)! Wahał się właśnie, czy Isabella aby na pewno jest blondynką w typie zimy, gdy dziewczyna sięgnęła po alkohol i...
...Steff, nauczony własnym bolesnym doświadczeniem, domyślał się już co stanie się za kilka sekund. Widok postarzałej Isabelle i tak go zszokował, więc szybko zniknął za inną półką i zdusił śmiech we własnym szaliku. Jakie to z a b a w n e!
Usłyszał tłumaczenie sprzedawcy, coś co brzmiało jak szloch dziewczyny, szybkie kroki i trzaśnięcie drzwiami. Ups. Teraz zrobiło mu się jej nieco żal!
Spontanicznie zgarnął swój parasol i wybiegł za nią. Spanikowana Isabella zapomniała zapewne o parasolu (a może miała skrzata domowego, który nosił go za nią?) lub zaklęciu chroniącym przed deszczem, więc mógł poratować ją swoim i okazać się gentlemanem i w ogóle.
Dobiegł do dziewczyny na ulicy i...
-...Lady Morgana Selwyn? Wygląda lady oszałamiająco jak na swój wiek! -...i nie mógł się powstrzymać od niewinnego żartu. W istocie nie odezwałby się tak nigdy do nestorki Selwynów - nie odzywałby się w ogóle. Ale Isabella była młodziutką (duchem!) szlachcianką, w dodatku znajomą z Hogwartu!
-Żartuję! - dodał szybko, poważniejąc. W jego oczach nadal migotały radosne ogniki.
-Widziałem co się stało. Nie martw się, mi też się tak raz zdarzyło...a w ogóle, byliśmy razem w Hogwarcie, tylko w innych domach. - wyjaśnił. Wątpił, by dziewczyna pamiętała jego imię, więc dodał je dopiero po chwili wahania: -Steffen. - spalił tym samym swoją dziennikarską przykrywkę do obszerniejszego wywiadu, ale z drugiej strony o elegancji (lub jej braku) lady Selwyn może napisać ktokolwiek, anonimowo!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miękka luźna skóra opatulająca kości, które zdawały się skrzypieć przy każdym ruchu. Najmniejszy krok, który odbierał oddech i wzrok mglisty – jakby nienormalna mgła zgęstniała dziesięciokrotnie. Widziała, ale gubiła litery nad wystawami sklepowymi i z trudem mogła dostrzec drobniejsze szczegóły oddalone o kilkanaście metrów. W tym wszystkim włosy przemienione w biel utraciły nutkę słońca i stały się jak nitki – wypadały w mocniejszym dotyku. Tak na siebie patrzyła. Tak siebie oglądała, tymi drżącymi dłońmi sunąc po wymęczonym długimi latami życie ciele. Choć oczy błyszczały, a duch domagał się przeżycia wielkich emocji, ta krwista powłoka nie mogła udźwignąć takiej energii. Bella miała ochotę usiąść gdzieś w kącie i zapłakać. Najpierw jednak musiała się uspokoić i pomyśleć, czy zna jakieś zaklęcie. To urok, nie żadna starość wynikająca z natury lub choroba. Na nic chyba cała magia lecznicza. Zwykle zaklęcie i ochrona przed młodocianymi cwaniakami. Jakiegoś to pecha musiała mieć dzisiejszego dnia! Nie miała przecież przy sobie żadnego eliksiru, ani żadnego towarzysza, który wsparłby ją w tej krytycznej chwili.
Tylko chwilę trwały te paniczne rozmyślania, bo dopadło ją czyjeś jakże dowcipne wołanie. Obróciła swoje ciężkawe ciało w kierunku głosu i ze zdziwieniem odnalazła psotną, nieznajomą buzię.
– Lady Morgana? – zapytała jakby odurzona. Czy się przesłyszała? Jej słowa brzmiały smutno i dość strachliwie, ale… ale odkryła, że jej głos chyba bardzo się nie zdeformował. Nie była swoją ciotką Morganą. Była Bellą, a on… On sobie z niej żartował. Zacisnęła swoje stare, kruszejące pięści i popatrzyła na niego złowrogo. Jak on śmiał? Co za wstrętny łapserdak! Przysięgam, miała wielką ochotę przywalić mu w twarz. I prawie by to zrobiła, gdyby w ostatniej chwili nie obronił następnymi słowami. – To nie jest zabawne. To jest straszne! – zawołała i pokręciła rozpaczliwie głową. Poczuła nieprzyjemny ból w szyi i natychmiast przyłożyła tam dłoń. Z całą pewnością normalnie by nie rozmawiali, pewnie nawet nie byłoby ku temu sposobności, a co dopiero czyjejś zgody. Była młodą lady, nie powinna w opustoszałej uliczce ucinać sobie pogawędki z obcym mężczyzną. Jednak sytuacja była tak dramatyczna, że Iska zmiękła totalnie. Może w nieco innych okolicznościach śmiałaby się razem z nim. Tak, zdawała sobie sprawę z tego, że dla tego chłopca to było komiczne.
– Och, nie mogę teraz wrócić do domu. Nie powinno mnie tu nawet być. Powinnam iść, wrócić do Balbiny - zaczęła przystępować z nogi na nogę, ale wtedy on wyskoczył z tym jakże marnym pocieszeniem. – Mnie się to nie zdarza, nie tak. Bo wiesz… - I urwała, gdy wspomniał o Hogwarcie.
– Znasz mnie? – spytała zaskoczona. Nie była pewna, czy fakt ten bardziej ją niepokoi czy może jest ulgą. – Obiecaj, że nikomu nie powiesz, Steffenie – poprosiła zaraz. Widział ją w dość niekomfortowej chwili i z całą pewością daleko jej było do szlacheckich manier. Emocje były silniejsze. Bella dość łatwo im się poddawała.
Pomyślała także o tym, że dobrze by było, gdyby jednak schronili się w jakieś uliczce. Tylko że trochę się bała. Nie przebywała samotnie z mężczyznami. – Wiesz, jak można temu zaradzić? Jest jakieś zaklęcie? – spytała ciszej i wkrótce jednak zachęciła go, aby przeszli gdzieś, gdzie przypadkowe oczy ich nie zauważą. Jaka szkoda, że zaklęcia na takie okoliczności nigdy nie były jej mocną stroną.
Isabella dawno już nie czuła się tak bezradna. Z tego wszystkiego w ogóle nie zwróciła uwagi na niezbyt przychylny deszcz.
Tylko chwilę trwały te paniczne rozmyślania, bo dopadło ją czyjeś jakże dowcipne wołanie. Obróciła swoje ciężkawe ciało w kierunku głosu i ze zdziwieniem odnalazła psotną, nieznajomą buzię.
– Lady Morgana? – zapytała jakby odurzona. Czy się przesłyszała? Jej słowa brzmiały smutno i dość strachliwie, ale… ale odkryła, że jej głos chyba bardzo się nie zdeformował. Nie była swoją ciotką Morganą. Była Bellą, a on… On sobie z niej żartował. Zacisnęła swoje stare, kruszejące pięści i popatrzyła na niego złowrogo. Jak on śmiał? Co za wstrętny łapserdak! Przysięgam, miała wielką ochotę przywalić mu w twarz. I prawie by to zrobiła, gdyby w ostatniej chwili nie obronił następnymi słowami. – To nie jest zabawne. To jest straszne! – zawołała i pokręciła rozpaczliwie głową. Poczuła nieprzyjemny ból w szyi i natychmiast przyłożyła tam dłoń. Z całą pewnością normalnie by nie rozmawiali, pewnie nawet nie byłoby ku temu sposobności, a co dopiero czyjejś zgody. Była młodą lady, nie powinna w opustoszałej uliczce ucinać sobie pogawędki z obcym mężczyzną. Jednak sytuacja była tak dramatyczna, że Iska zmiękła totalnie. Może w nieco innych okolicznościach śmiałaby się razem z nim. Tak, zdawała sobie sprawę z tego, że dla tego chłopca to było komiczne.
– Och, nie mogę teraz wrócić do domu. Nie powinno mnie tu nawet być. Powinnam iść, wrócić do Balbiny - zaczęła przystępować z nogi na nogę, ale wtedy on wyskoczył z tym jakże marnym pocieszeniem. – Mnie się to nie zdarza, nie tak. Bo wiesz… - I urwała, gdy wspomniał o Hogwarcie.
– Znasz mnie? – spytała zaskoczona. Nie była pewna, czy fakt ten bardziej ją niepokoi czy może jest ulgą. – Obiecaj, że nikomu nie powiesz, Steffenie – poprosiła zaraz. Widział ją w dość niekomfortowej chwili i z całą pewością daleko jej było do szlacheckich manier. Emocje były silniejsze. Bella dość łatwo im się poddawała.
Pomyślała także o tym, że dobrze by było, gdyby jednak schronili się w jakieś uliczce. Tylko że trochę się bała. Nie przebywała samotnie z mężczyznami. – Wiesz, jak można temu zaradzić? Jest jakieś zaklęcie? – spytała ciszej i wkrótce jednak zachęciła go, aby przeszli gdzieś, gdzie przypadkowe oczy ich nie zauważą. Jaka szkoda, że zaklęcia na takie okoliczności nigdy nie były jej mocną stroną.
Isabella dawno już nie czuła się tak bezradna. Z tego wszystkiego w ogóle nie zwróciła uwagi na niezbyt przychylny deszcz.
Isabella kojarzyła się teraz Steffenowi z jego własną babcią, a przecież zarazem wciąż dostrzegał w jej rysach twarzy tą ładniutką dziewczynę, którą była przed chwilą! Co za dziwne uczucie, taki dysonans poznawczy!
Jeśli dla niego dziwne było nawet patrzenie na nią, to sama musiała się czuć koszmarnie. Sam nie pamiętał już rozpaczy po własnym oberwaniu podobnym zaklęciem, bo starszy kolega zlitował się nad jego nieszczęściem i kupił mu upragnione piwo na pocieszenie. Po piwie wszystko stało się lepsze, aż do następnego poranka. Wtedy Steff odzyskał już młodość, ale przekonał się, że przeholował i boli go głowa.
Wbrew pozorom był wrażliwym chłopakiem i dostrzegł rozpacz Belli. Co nie zmieniało faktu, że cała sytuacja nadal go bawiła. Przygryzł wargi, aby znowu nie wybuchnąć śmiechem i uczynnie podsunął parasol nad głowę dziewczynostaruszki, zarazem przysuwając się do niej o krok bliżej. Maniery manierami, ratunek raunkiem, ale sam nie zamierzał przecież moknąć.
-Kim i gdzie jest Balbina? - zapytał trzeźwo i rozsądnie. Widząc czyjeś kłopoty, zazwyczaj szukał prostych rozwiązań zamiast pustych słów pocieszenia. Może i kochał plotki i pisanie zabawnych artykułów, ale jego główna praca wymagała w końcu logiki i trzeźwego myślenia. A także wiedzy, wiedzy, jak najwięcej wiedzy. Aby pisać artykuły potrzebował informacji, aby łamać klątwy potrzebował znajomości run, a aby pomóc Belli potrzebował dowiedzieć się, gdzie powinien ją odprowadzić. Nie był żadnym rycerzem w lśniącej zbroi, ale jasne było dla niego, że w takim stanie dziewczyna prędzej rozpłacza się pod latarnią (nie będzie wyjaśniał jej dlaczego złym pomysłem jest płakać akurat pod latarnią), albo wpadnie na latarnię, albo zapadnie na zapalenie płuc od przemoknięcia.
-Oczywiście, że nie powiem. Czy ktokolwiek w Hogwarcie dowiedział się kiedyś o twoich nocnych eskapadach na miotle? - uśmiechnął się łobuzersko, spontanicznie przyznając się dziewczynie, że wie już o jej jednym sekrecie. A zatem i drugi będzie u niego bezpieczny!
Teraz nie mogła już donieść nauczycielom Hogwartu, że on jej doniósł, że coś tam widział, więc nie ryzykował niczym, przyznając się jej do swoich obserwacji. Nie przemyślał tylko tego, że jest już przestraszona, a wypominanie jej dawnych sekretów chyba nie poprawi jej humoru.
-W sumie mogłabyś teraz polatać całkowicie incognito za dnia, ale nie wiem czy byś się na niej utrzymała, no i pada deszcz. No i nie chcemy chyba, aby ktoś oskarżył o takie rzeczy starszą lady Selwyn. - dodał bardziej do siebie, uznając to za naprawdę intrygujący materiał na eksperyment społeczny.
Naglące słowe Belle przywróciły go jednak do rzeczywistości. Posłusznie podążył za nią w bardziej ustronny zaułek (jej pomysł, nie jego!) i znów musiał przypomnieć sam sobie, że biednej dziewczynie należy okazać trochę empatii.
-Przykro mi, ale chyba nie ma. Zwykle dosięga to młodsze osoby, to dla nich dobra lekcja życia, wiesz. - wyjaśnił jej ze szczerym współczuciem. -Sam taką przeszedłem, ale kolega kupił mi wtedy alkohol, więc po prostu wypiłem go i zasnąłem i obudziłem się rano w swoim ciele! Starsze osoby szybciej się upijają, wiesz? - paplał dalej, dzieląc się swoim bogatym doświadczeniem z nastoletnich czasów.
-Mogę ci kupić ten alkohol, którego nie zdołałaś! Albo lepiej jakiś inny, skoro tamto zaklęcie tak koszmarnie działa! W ogóle, najlepiej poproszę sprzedawcę, żeby sam zdjął go z półki. - zaproponował z entuzjazmem. Biedna dziewczyna, nie dość, że wybiegła ze sklepu znacznie postarzona, to przecież nie zdążyła kupić tego, po co przyszła!
Jeśli dla niego dziwne było nawet patrzenie na nią, to sama musiała się czuć koszmarnie. Sam nie pamiętał już rozpaczy po własnym oberwaniu podobnym zaklęciem, bo starszy kolega zlitował się nad jego nieszczęściem i kupił mu upragnione piwo na pocieszenie. Po piwie wszystko stało się lepsze, aż do następnego poranka. Wtedy Steff odzyskał już młodość, ale przekonał się, że przeholował i boli go głowa.
Wbrew pozorom był wrażliwym chłopakiem i dostrzegł rozpacz Belli. Co nie zmieniało faktu, że cała sytuacja nadal go bawiła. Przygryzł wargi, aby znowu nie wybuchnąć śmiechem i uczynnie podsunął parasol nad głowę dziewczynostaruszki, zarazem przysuwając się do niej o krok bliżej. Maniery manierami, ratunek raunkiem, ale sam nie zamierzał przecież moknąć.
-Kim i gdzie jest Balbina? - zapytał trzeźwo i rozsądnie. Widząc czyjeś kłopoty, zazwyczaj szukał prostych rozwiązań zamiast pustych słów pocieszenia. Może i kochał plotki i pisanie zabawnych artykułów, ale jego główna praca wymagała w końcu logiki i trzeźwego myślenia. A także wiedzy, wiedzy, jak najwięcej wiedzy. Aby pisać artykuły potrzebował informacji, aby łamać klątwy potrzebował znajomości run, a aby pomóc Belli potrzebował dowiedzieć się, gdzie powinien ją odprowadzić. Nie był żadnym rycerzem w lśniącej zbroi, ale jasne było dla niego, że w takim stanie dziewczyna prędzej rozpłacza się pod latarnią (nie będzie wyjaśniał jej dlaczego złym pomysłem jest płakać akurat pod latarnią), albo wpadnie na latarnię, albo zapadnie na zapalenie płuc od przemoknięcia.
-Oczywiście, że nie powiem. Czy ktokolwiek w Hogwarcie dowiedział się kiedyś o twoich nocnych eskapadach na miotle? - uśmiechnął się łobuzersko, spontanicznie przyznając się dziewczynie, że wie już o jej jednym sekrecie. A zatem i drugi będzie u niego bezpieczny!
Teraz nie mogła już donieść nauczycielom Hogwartu, że on jej doniósł, że coś tam widział, więc nie ryzykował niczym, przyznając się jej do swoich obserwacji. Nie przemyślał tylko tego, że jest już przestraszona, a wypominanie jej dawnych sekretów chyba nie poprawi jej humoru.
-W sumie mogłabyś teraz polatać całkowicie incognito za dnia, ale nie wiem czy byś się na niej utrzymała, no i pada deszcz. No i nie chcemy chyba, aby ktoś oskarżył o takie rzeczy starszą lady Selwyn. - dodał bardziej do siebie, uznając to za naprawdę intrygujący materiał na eksperyment społeczny.
Naglące słowe Belle przywróciły go jednak do rzeczywistości. Posłusznie podążył za nią w bardziej ustronny zaułek (jej pomysł, nie jego!) i znów musiał przypomnieć sam sobie, że biednej dziewczynie należy okazać trochę empatii.
-Przykro mi, ale chyba nie ma. Zwykle dosięga to młodsze osoby, to dla nich dobra lekcja życia, wiesz. - wyjaśnił jej ze szczerym współczuciem. -Sam taką przeszedłem, ale kolega kupił mi wtedy alkohol, więc po prostu wypiłem go i zasnąłem i obudziłem się rano w swoim ciele! Starsze osoby szybciej się upijają, wiesz? - paplał dalej, dzieląc się swoim bogatym doświadczeniem z nastoletnich czasów.
-Mogę ci kupić ten alkohol, którego nie zdołałaś! Albo lepiej jakiś inny, skoro tamto zaklęcie tak koszmarnie działa! W ogóle, najlepiej poproszę sprzedawcę, żeby sam zdjął go z półki. - zaproponował z entuzjazmem. Biedna dziewczyna, nie dość, że wybiegła ze sklepu znacznie postarzona, to przecież nie zdążyła kupić tego, po co przyszła!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tylko że Steffen był mężczyzną i raczej nie szlachcicem, na którego wciąż nakładano liczne wymogi. Jeżeli Bella nie wróci do domu, to zaczną się o nią martwić Gdy natomiast wróci jako zdeformowana Lady Morgan, to będzie jeszcze gorzej. Jak wytłumaczyłaby rodzicom, co się wydarzyło? Mogłaby przyznać, że ktoś ją zaatakował, albo że padła ofiarą przypadkowego psotnika. To jednak obudziłoby troskę i złość na tyle mocno, że zapewne więcej nie wróciłaby do Londynu bez towarzystwa samego ojca lub brata. Jeśli powie prawdę, to wzbudzi zgorszenie. Jak to tak? Młoda dama w mniej godnej części ulicy ośmieliła się kupować alkohol i na oczach obcych spotkała ją taka obraza? Och, jak o tym pomyślała, to kręciło jej się w głowie. Każde rozwiązanie było złe. Gdyby nie była lady, to śmiałaby się teraz z tego i może nawet razem ze Steffenem plotkowała o starych, dobrych czasach w Hogwarcie, bo ta sytuacja przecież nie była na tyle straszna. Bała się reakcji rodziny – nie zaś samego przebywania pod wpływem kapryśnego uroku.
Wdzięczna była za jego obecność i dłoni trzymającą nad jej dygoczącą sylwetką parasol. Choć obawiała się o dobroć jego intencji i szukała w każdym słowie intrygi, to jednak nieco raźniej jej było być tak po prostu przy kimś. Sytuacja nie pozwalała na jakiekolwiek pocieszenie, niestety.
Wytrącił ją z tej wariacji słów, pytając o Balbinę. Teraz nieco otrzeźwiała. Wpadła w słowotok, który bardzo nie przystoi lady. Och, chodziła za nią obawa, że on nie jest kimś, komu mogła zaufać, ale dramatyczna sytuacja usypiała rozsądek.
- Moja… towarzyszka – odpowiedziała nieprecyzyjnie Burzowy wiatr wyplątał pojedyncze kosmyki włosów spod spinającej je z tyłu malutkiej klamerki z salamandrą. Osadziły się na twarzy. Domyślała się, że wygląda bardzo niekorzystnie. W tym ciele traciła swój wdzięk i zwinność. – Podróżowałyśmy razem. Jest u Madame Malkin. Obiecała na mnie zaczekać – dodała, rozjaśniając mu tę kwestię.
Wspomnianej latarni nie dostrzegła, ale uwierzyła, że może dobrym pomysłem byłoby doprowadzenie jej do Balbiny. Może była zbyt dumna, aby się do tego przyznać, ale czułaby się lepiej w czyimś towarzystwie. Nawet jeśli to tylko jakiś chłopak, który zagryzał usta, aby się nie roześmiać. Sama też tak robiła, kiedy zabawne rzeczy wydarzały się np. na oficjalnych spotkaniach. Kilka osób stało w saloniku, a nagle któryś z gości potknął się o własne nogi lub gestykulował tak żywo, że trącił dłonią zabytkową wazę. Cały dwór chciał wtedy parsknąć śmiechem, ale nikt tego nie zrobił. Zycie dworskie nauczyło ją te okrzyki rozbawienia powstrzymywać, ale oczy nie przestawały się iskrzyć. Oczy Steffena również.
- Słucham? – spytała zaskoczona, a przez wyobraźnie przemknęło jej milion obrazów. Zawsze wydawało jej się, że była ostrożna. Lekko zacisnęła dłoń. Drażnił się z nią. Ale… co jeśli naprawdę coś widział? - Jak dobrze, że Ty w tym czasie też knułeś coś niedobrego. Było mi raźniej – wydusiła, wpuszczając skrawek zadziornej Isabelli, która aż się rwała, by mu odpyskować.
Jego kolejną uwagę puściła bez słowa komentarza. Mógł jedynie dojrzeć, jak unosi zabawnie brew, nie do końca wyobrażając sobie jego zwariowany pomysł. Stara lady latająca na miotle podczas burzy stulecia. Gazety miałaby tak wielką uciechę!
W zaułku odetchnęła, choć dalej zbyt mocno tuliła się w pelerynce, jakby to miało ukryć efekty zaklęcia.
- Och, Steffenie, ale ja jestem dorosła. Nie próbowałam przecież oszukać prawa… - powiedziała dość poruszona i spuściła lekko głowę. – To nawet nie był dla mnie likier. Chciałam go podarować komuś. W domu mamy całe barki wytwornych trunków, ale tego nigdy nie było. – Planowała jeszcze dodać coś o swoim legendarnym szczęściu. Bella zwykle uchodziła bez najmniejszego zadrapania z każdej opresji. Może także przez to trudno jej było uwierzyć w taki los. Pech rzadko stawał na drodze pannie Selwyn.
Gdyby minął jej gorzki stan oszołomienia, to byłaby chyba bardziej rozmowna. Powiodła wzorkiem za szczurem, który przemknął między ich nogami. – Wtargnęliśmy chyba do czyjegoś domu – wtrąciła nagle, nieco pełniej rozglądając się po tym ciasnym miejscu.
Popatrzyła wreszcie na chłopaka. Doceniała jego zaangażowanie. Mógł robić milion lepszych rzeczy w tej chwili, a jednak pozostał tutaj właśnie z nią. – Bardzo Ci dziękuję, ale obawiam się, że nie zbliżę się do alkoholu przez długie miesiące – stwierdziła. Uśmiech chyba wreszcie wkradł jej się na usta. – Pierwszy raz jestem w tej części Pokątnej. Jakoś… będę musiała to przeczekać, choć powrót do domu z pewnością nie będzie należał do najmilszych. - O ile do tego domu w ogóle powróci. – Steffenie, a Ty zdołałeś coś sobie kupić? Mój wypadek chyba Ci przeszkodził.. – zaczęła ostrożnie, domyślając się, że stanęła na drodze jego planom.
Wdzięczna była za jego obecność i dłoni trzymającą nad jej dygoczącą sylwetką parasol. Choć obawiała się o dobroć jego intencji i szukała w każdym słowie intrygi, to jednak nieco raźniej jej było być tak po prostu przy kimś. Sytuacja nie pozwalała na jakiekolwiek pocieszenie, niestety.
Wytrącił ją z tej wariacji słów, pytając o Balbinę. Teraz nieco otrzeźwiała. Wpadła w słowotok, który bardzo nie przystoi lady. Och, chodziła za nią obawa, że on nie jest kimś, komu mogła zaufać, ale dramatyczna sytuacja usypiała rozsądek.
- Moja… towarzyszka – odpowiedziała nieprecyzyjnie Burzowy wiatr wyplątał pojedyncze kosmyki włosów spod spinającej je z tyłu malutkiej klamerki z salamandrą. Osadziły się na twarzy. Domyślała się, że wygląda bardzo niekorzystnie. W tym ciele traciła swój wdzięk i zwinność. – Podróżowałyśmy razem. Jest u Madame Malkin. Obiecała na mnie zaczekać – dodała, rozjaśniając mu tę kwestię.
Wspomnianej latarni nie dostrzegła, ale uwierzyła, że może dobrym pomysłem byłoby doprowadzenie jej do Balbiny. Może była zbyt dumna, aby się do tego przyznać, ale czułaby się lepiej w czyimś towarzystwie. Nawet jeśli to tylko jakiś chłopak, który zagryzał usta, aby się nie roześmiać. Sama też tak robiła, kiedy zabawne rzeczy wydarzały się np. na oficjalnych spotkaniach. Kilka osób stało w saloniku, a nagle któryś z gości potknął się o własne nogi lub gestykulował tak żywo, że trącił dłonią zabytkową wazę. Cały dwór chciał wtedy parsknąć śmiechem, ale nikt tego nie zrobił. Zycie dworskie nauczyło ją te okrzyki rozbawienia powstrzymywać, ale oczy nie przestawały się iskrzyć. Oczy Steffena również.
- Słucham? – spytała zaskoczona, a przez wyobraźnie przemknęło jej milion obrazów. Zawsze wydawało jej się, że była ostrożna. Lekko zacisnęła dłoń. Drażnił się z nią. Ale… co jeśli naprawdę coś widział? - Jak dobrze, że Ty w tym czasie też knułeś coś niedobrego. Było mi raźniej – wydusiła, wpuszczając skrawek zadziornej Isabelli, która aż się rwała, by mu odpyskować.
Jego kolejną uwagę puściła bez słowa komentarza. Mógł jedynie dojrzeć, jak unosi zabawnie brew, nie do końca wyobrażając sobie jego zwariowany pomysł. Stara lady latająca na miotle podczas burzy stulecia. Gazety miałaby tak wielką uciechę!
W zaułku odetchnęła, choć dalej zbyt mocno tuliła się w pelerynce, jakby to miało ukryć efekty zaklęcia.
- Och, Steffenie, ale ja jestem dorosła. Nie próbowałam przecież oszukać prawa… - powiedziała dość poruszona i spuściła lekko głowę. – To nawet nie był dla mnie likier. Chciałam go podarować komuś. W domu mamy całe barki wytwornych trunków, ale tego nigdy nie było. – Planowała jeszcze dodać coś o swoim legendarnym szczęściu. Bella zwykle uchodziła bez najmniejszego zadrapania z każdej opresji. Może także przez to trudno jej było uwierzyć w taki los. Pech rzadko stawał na drodze pannie Selwyn.
Gdyby minął jej gorzki stan oszołomienia, to byłaby chyba bardziej rozmowna. Powiodła wzorkiem za szczurem, który przemknął między ich nogami. – Wtargnęliśmy chyba do czyjegoś domu – wtrąciła nagle, nieco pełniej rozglądając się po tym ciasnym miejscu.
Popatrzyła wreszcie na chłopaka. Doceniała jego zaangażowanie. Mógł robić milion lepszych rzeczy w tej chwili, a jednak pozostał tutaj właśnie z nią. – Bardzo Ci dziękuję, ale obawiam się, że nie zbliżę się do alkoholu przez długie miesiące – stwierdziła. Uśmiech chyba wreszcie wkradł jej się na usta. – Pierwszy raz jestem w tej części Pokątnej. Jakoś… będę musiała to przeczekać, choć powrót do domu z pewnością nie będzie należał do najmilszych. - O ile do tego domu w ogóle powróci. – Steffenie, a Ty zdołałeś coś sobie kupić? Mój wypadek chyba Ci przeszkodził.. – zaczęła ostrożnie, domyślając się, że stanęła na drodze jego planom.
Uniósł brwi. Towarzyszka? Nigdy nie wyrażał się tak o swoich kompanach, kolegach, ani przyjaciołach. Zaciekawiło go, czy to jakieś specyficzne określenie na konkretny rodzaj znajomych arystokracji, czy też Isabella nieudolnie szuka synonimu słowa "służąca." Przecież ją znał, wiedział, że jest bajecznie bogata i pewnie chodzi wszędzie z obstawą dwórek! Prawdę mówiąc, zdziwiło go nawet, że w sklepie była zupełnie sama.
-No to proste, odprowadzę cię do Madame Malkin! To nie tak daleko. - zdecydował z pokrzepiającym uśmiechem. Isabella pewnie sama wiedziała, że to niedaleko, ale może dla jej starszych, schorowanych nóżek odległość wydawała się teraz większa? Albo może zapomniała, kto to wie. On sam zapomniał jak to było być pod wpływem zaklęcia postarzającego, ale to dlatego, że się wtedy upił.
Powstrzymywany uśmiech spełznął z jego twarzy, gdy Bella wypomniała mu coś niedobrego. O ile lubił sobie żartować ze wszystkiego i wszystkich, to sprawę swojej nielegalnej animagii traktował z ostrożnością i powagą. Dlatego na moment zbiła go nieco z tropu, co mogła z satysfakcją zauważyć. Ale szybko uświadomił sobie, że jej odpowiedź to reakcja obronna na jego własne oskarżenie. I że jej słow są na tyle niekonkretne, że nic nie widziała. Jak w końcu mogłaby dostrzec szczura w trawie, w nocy?
-Ja jestem tylko spostrzegawczy. Zresztą, większym wyczynem niż ujrzenie cię przez e...okno zamku, jest rozpoznanie cię w tym ciele! Nic się nie przejmuj, i miotła i ta sytuacja zostaną między nami. - zapewnił, wracając do żartobliwego tonu. Nie chciał się bawić kosztem dziewczyny, ale co miał poradzić na to, że świetnie się bawił?
Dziewczyna jednak wydawała się szczerze poruszona, a nawet skruszona. Spojrzał więc na nią z niepokojem, nie chcąc przeholować.
-Hej, hej, Isabella, przecież to nie Twoja wina! Zaklęcie trafiłoby w każdego klienta, miałaś pecha. I święte prawo kupić alkohol, czy to na prezent czy dla siebie, jesteś dorosła! - zapewnił łagodnie i gorliwie. Nie znał się na szlacheckiej etykiecie, więc nie wiedział, że pannie Selwyn być może nie wypada kupować samej mocnych trunków. -W ogóle byłem przecież tego świadkiem, mogę to wytłumaczyć Balbinie jeśli się boisz jak zareaguje! - zauważył, że Isabella się czegoś boi, ale nie skojarzył jeszcze, że własnej rodziny. Oczywistą kandydatką wydawała mu się tajemnicza Balbina, może była jakąś przyzwoitką czy coś (bronienie szlachetnej panny do przyzwoitki, samemu będąc kawalerem niskiego stanu, miało pewną dziurę w logice, ale Steffen jeszcze tego nie skojarzył).
Podążył za wzrokiem Isabelli i zauważył przemykającego obok jej bucików zwykłego szczura. W piękne miejsce trafili, nie ma co. Oczekiwał, że dziewczyna zacznie piszczeć i odskoczy, jak większość panien na widok Steffena w zwierzęcej postaci.
-Nie boisz się szczurów? - spytał, szczerze zaciekawiony. -Faktycznie, lepiej stąd chodźmy. - odchrząknął szybko.
Ku jego uldze, Isabella chyba już nieco mniej panikowała, a przynajmniej zaczęła się wreszcie uśmiechać. Odwzajemnił uśmiech dziewczyny. Rozweselona, wyglądała tak jakoś ładnie i promiennie...nawet pomimo pomarszczonej twarzy.
-Ja? - zdziwił się, że pamięta o jego planach. -Moje plany to nic pilnego, ale...w sumie poczekaj chwilkę, dobrze? Za minutkę wrócę, obiecuję! - wcisnął jej parasol do ręki i wbiegł z powrotem do sklepu z alkoholami.
Kiedy Steffenowi się chciało, potrafił być zdumiewająco szybki, wręcz nadgorliwy. Wrócił więc po obiecanej minucie, niosąc dwie butelki. Nadal młody, na szczęście!
-Słuchaj, sprzedawca nadal nie może zdjąć zaklęcia z tamtej półki, więc likiery są obecnie niedostępne, ale to nadaje się na dobry prezent, naprawdę! Miałem to sam kupić dla kolegi, ale ma urodziny dopiero w grudniu, więc proszę... - odebrał od Isabelli parasolkę i wcisnął jej do ręki butelkę Ognistej Whiskey.
-...a jak już będziesz mogła patrzeć na alkohol...to ten, to jest dobre na przeziębienia! W sumie może nie czekaj długich miesięcy, bo w taką ulewę naprawdę można się przeziębić... - dodał nieco speszony, machając butlą Czarodziejskiego Miodu. Zrobiło mu się smutno, że Isabella straciła cały dzień, próbując kupić komuś prezent. Miał nadzieję, że miód osłodzi jej to upokorzenie! Nie pomyślał, że powrót do domu w postarzonej postaci będzie jeszcze bardziej podejrzany z dwoma butelkami, ale przecież Balbina może je przenieść, nie? Nie miał czasu zastanawiać się nad takimi rzeczami, bo wybierał trunki w dużym pośpiechu i kalkulując, czy jego dodatkowa wypłata z "Czarownicy" bez problemu pokryje ich koszt.
-To co, idziemy do Madame Malkin?
-No to proste, odprowadzę cię do Madame Malkin! To nie tak daleko. - zdecydował z pokrzepiającym uśmiechem. Isabella pewnie sama wiedziała, że to niedaleko, ale może dla jej starszych, schorowanych nóżek odległość wydawała się teraz większa? Albo może zapomniała, kto to wie. On sam zapomniał jak to było być pod wpływem zaklęcia postarzającego, ale to dlatego, że się wtedy upił.
Powstrzymywany uśmiech spełznął z jego twarzy, gdy Bella wypomniała mu coś niedobrego. O ile lubił sobie żartować ze wszystkiego i wszystkich, to sprawę swojej nielegalnej animagii traktował z ostrożnością i powagą. Dlatego na moment zbiła go nieco z tropu, co mogła z satysfakcją zauważyć. Ale szybko uświadomił sobie, że jej odpowiedź to reakcja obronna na jego własne oskarżenie. I że jej słow są na tyle niekonkretne, że nic nie widziała. Jak w końcu mogłaby dostrzec szczura w trawie, w nocy?
-Ja jestem tylko spostrzegawczy. Zresztą, większym wyczynem niż ujrzenie cię przez e...okno zamku, jest rozpoznanie cię w tym ciele! Nic się nie przejmuj, i miotła i ta sytuacja zostaną między nami. - zapewnił, wracając do żartobliwego tonu. Nie chciał się bawić kosztem dziewczyny, ale co miał poradzić na to, że świetnie się bawił?
Dziewczyna jednak wydawała się szczerze poruszona, a nawet skruszona. Spojrzał więc na nią z niepokojem, nie chcąc przeholować.
-Hej, hej, Isabella, przecież to nie Twoja wina! Zaklęcie trafiłoby w każdego klienta, miałaś pecha. I święte prawo kupić alkohol, czy to na prezent czy dla siebie, jesteś dorosła! - zapewnił łagodnie i gorliwie. Nie znał się na szlacheckiej etykiecie, więc nie wiedział, że pannie Selwyn być może nie wypada kupować samej mocnych trunków. -W ogóle byłem przecież tego świadkiem, mogę to wytłumaczyć Balbinie jeśli się boisz jak zareaguje! - zauważył, że Isabella się czegoś boi, ale nie skojarzył jeszcze, że własnej rodziny. Oczywistą kandydatką wydawała mu się tajemnicza Balbina, może była jakąś przyzwoitką czy coś (bronienie szlachetnej panny do przyzwoitki, samemu będąc kawalerem niskiego stanu, miało pewną dziurę w logice, ale Steffen jeszcze tego nie skojarzył).
Podążył za wzrokiem Isabelli i zauważył przemykającego obok jej bucików zwykłego szczura. W piękne miejsce trafili, nie ma co. Oczekiwał, że dziewczyna zacznie piszczeć i odskoczy, jak większość panien na widok Steffena w zwierzęcej postaci.
-Nie boisz się szczurów? - spytał, szczerze zaciekawiony. -Faktycznie, lepiej stąd chodźmy. - odchrząknął szybko.
Ku jego uldze, Isabella chyba już nieco mniej panikowała, a przynajmniej zaczęła się wreszcie uśmiechać. Odwzajemnił uśmiech dziewczyny. Rozweselona, wyglądała tak jakoś ładnie i promiennie...nawet pomimo pomarszczonej twarzy.
-Ja? - zdziwił się, że pamięta o jego planach. -Moje plany to nic pilnego, ale...w sumie poczekaj chwilkę, dobrze? Za minutkę wrócę, obiecuję! - wcisnął jej parasol do ręki i wbiegł z powrotem do sklepu z alkoholami.
Kiedy Steffenowi się chciało, potrafił być zdumiewająco szybki, wręcz nadgorliwy. Wrócił więc po obiecanej minucie, niosąc dwie butelki. Nadal młody, na szczęście!
-Słuchaj, sprzedawca nadal nie może zdjąć zaklęcia z tamtej półki, więc likiery są obecnie niedostępne, ale to nadaje się na dobry prezent, naprawdę! Miałem to sam kupić dla kolegi, ale ma urodziny dopiero w grudniu, więc proszę... - odebrał od Isabelli parasolkę i wcisnął jej do ręki butelkę Ognistej Whiskey.
-...a jak już będziesz mogła patrzeć na alkohol...to ten, to jest dobre na przeziębienia! W sumie może nie czekaj długich miesięcy, bo w taką ulewę naprawdę można się przeziębić... - dodał nieco speszony, machając butlą Czarodziejskiego Miodu. Zrobiło mu się smutno, że Isabella straciła cały dzień, próbując kupić komuś prezent. Miał nadzieję, że miód osłodzi jej to upokorzenie! Nie pomyślał, że powrót do domu w postarzonej postaci będzie jeszcze bardziej podejrzany z dwoma butelkami, ale przecież Balbina może je przenieść, nie? Nie miał czasu zastanawiać się nad takimi rzeczami, bo wybierał trunki w dużym pośpiechu i kalkulując, czy jego dodatkowa wypłata z "Czarownicy" bez problemu pokryje ich koszt.
-To co, idziemy do Madame Malkin?
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tak, właśnie tak. Towarzyszka. Bella w tym amoku mówiła dziwne rzeczy. Może to też ta… starość? W każdym razie takiego słowa użyła i, chciał czy nie, musiał je zaakceptować. Być może Balbina była jej na tyle bliska, że Selwynówna nie lubiła mówić o niej jak o podnóżku. Spędzały ze sobą mnóstwo czasu i mogła z całą mocą stwierdzić, że ta dwórka wiedziała o niej więcej, niż ktokolwiek w tym świecie. Była nawet pewna, że potrafiła przewidzieć i rozpracować pewne drobne kłamstewka swej pani. Jak nikt jednak znała, stojąc z boku, brzemię, z jakim mierzyły się każdego dnia dobrze urodzone damy. Być może dlatego czasami zamykała oczy i nie słyszała o pewnych rzeczach. To skarb. Szanowała Balbinę. Byłoby bardzo źle, gdyby jakiś mały, cwany dziennikarzyna z „Czarownicy” przeprowadziłby z taką dwórką wywiad.
- Ona mnie nie pozna, przestraszy się. Wyglądam okropnie. – Westchnęła, choć to przypominało bardziej głęboki szloch. – Ale może tak byłoby najlepiej, słabo widzę w tym wcieleniu – wyjaśniła z zażenowaniem. – Jeśli tak czuje się każda babcia, to chyba nie chcę się zestarzeć – stwierdziła jeszcze i zacisnęła na moment swoje pomarszczone powieki. Powiew wiatru lekko zakołysał jej ciałem. Nie utraciła lekkości, ale nie czuła się stabilnie. Powinna przystać na jego propozycję. Nie chciałaby się przewrócić przypadkiem i połamać wszystkich kości.
Żartować lubiła, choć to nierozsądne. Żart był zaledwie zbitką słów, ale miał moc. Nie zmieniał losów świata, ale zmieniał ludzi. A ludzie zmieniali świat. Śmiech wprowadzał nastrój, rodził pogodę ducha lub odmieniał ją, spowijając człowieka mgłą tak czarną, że aż Bella z trudem mogła sobie to wyobrazić. Steffen i ona lawirować mogli na przestrzeni płytkiej – niegroźnej.
- Jak zdołałeś to zrobić? Zdawało mi się, że byłam ostrożna – powiedziała głodna odpowiedzi. Nie latała blisko okien, wiedziała, że to głupstwo. Może podglądał ją z pomocą magii? Tylko wtedy to nie byłby już czysty przypadek. Kim był Steffen? I lekko jeszcze skinęła, gdy podkreślił, że jej tajemnice są bezpieczne. Bella wiedziała, że to kłamstwo. Lata dworskiego życia nauczyły ją, że tajemnica przestaje być tajemnicą, gdy wie o niej ktoś jeszcze poza tobą. Sekrety wypalały się tak szybko.
- To tak nie działa – zaczęła, wzdychając cicho. – Wiesz, nie wypada mi mieć takiego pecha – dodała cicho, ale na końcu chyba wywróciła oczami. Choć była wolna i dorosła, to jednak w chwili narodzin naznaczono ją misją. Nosiła niewidzialne kajdany. Wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie wspominał, – Świat jest pełen przygód. Czasem myślę, jakże byłoby miło móc ich doświadczyć – wyznała po chwili, a w jej oczach coś zapłonęło. Gdyby tylko chciał, mógłby mieć zaraz cały materiał na artykuł życia. Iska jednak wciąż próbowała więzić w ustach słowa, ale było jej coraz trudniej. Każda minuta rozmowy z nim otwierała ją mocnej. Zapominała o nieszczęśliwości cielesnej powłoki, w której przyszło jej się znaleźć.
- Nie boję, choć nigdy z bliska żadnego nie podejrzałam. Są takie zwinne i tajemnicze. Nie chciałabym jednak odbierać im domu – wyjaśniła, godząc się z jego słowami. Należało stąd pójść. Wilgotne powietrze chłodziło jej ciało i zaczynała pleść głupoty.
O wiele lepiej czułaby się, będąc znów dwudziestojednoletnim ciałem. Być może bez tej przenikającej paniki byłoby im dane porozmawiać bardziej naturalnie. Belli wydawało się, że wychowanie nie zakrzywiało jej myślenia. Że to tylko taka gra. Trochę jednak się pomyliła w tym sądzie.
- Dokąd idziesz? – spytała z nim, ale zniknął nim zdążyła te słowa wypowiedzieć. Obiecał. Powinien wrócić. Stała więc spokojna i wypatrywała go dzielnie. Nadszedł opatulony uśmiechem tak szerokim, że mimowolnie sama również musiała się uśmiechnąć. Popatrzyła na butelkę w swych dłoniach. Podarował jej ją, choć przecież nic nie musiał robić. Wzięła głęboki wdech. Miała ochotę… Nieważne. Nigdy nie spotkała takiego człowieka. Czy jego działania poprzedzała chęć jakiegoś zysku? – Dziękuję Ci… To takie miłe! Ale nie musisz mi niczego dawać. – Wkrótce zaczęła grzebać w sakiewce i wcisnęła mu w łapki monety.
Angażował się. Próbował zaradzić na jej kłopoty, choć była obcą osobą. Podejrzane gdzieś w Hogwarcie kroki nie warunkowały ich znajomości. Nigdy nie rozmawiali. To był pierwszy raz. Tymczasem Steffen płynął, a gdzieś głęboko w Belli rozlewało się uczucie sympatii. Łatwo było zyskać jej sympatię, ale trzeba było odkryć sposób. Naturalność jego w zachowaniu, ta jego lekkość słów i prostota emocji sprawiały, że odkryła teraz, jak niemiła była jej myśl, że pewnie więcej go nie zobaczy.
- Jesteś taki dobry, Steffenie. Nigdy nie spotkałam kogoś tak pogodnego – Westchnęła urzeczona i nawet wyciągnęła lekko łapkę w jego stronę. Może chciała być dobrą babcią i poklepać wnuczka po ramieniu. Dłoń powstrzymała. Marzyła skrycie o jego swobodzie, o tym, by płynąć tak jak on. By zdjąć gorset i odetchnąć pełną piersią. – Rozmowa z Tobą rozwiewa moją rozpacz. Dziękuję – powiedziała pogodnie, a jej oczy wydawały się błyszczeć w poruszeniu. – Czy mogłabym Ci się jakoś odwdzięczyć za Twą pomoc? – zapytała, gdy szli już do sklepu. Wciąż biła się z myślami. Nie chciała wracać. Wolałaby zostać tutaj z nim i porozmawiać. W tej krótkiej chwili życie lady zbrzydło jej jeszcze bardziej. Tyle mogłaby mu opowiedzieć. Ale no… nie mogła. Zdawało się, że Bella jako lady więdła, nie mogąc rozkwitnąć. Tworzyła marionetki, podczas gdy sama była jedną z nich. Tryskała radością, ale gdzieś w środku cierpiała.
- Ona mnie nie pozna, przestraszy się. Wyglądam okropnie. – Westchnęła, choć to przypominało bardziej głęboki szloch. – Ale może tak byłoby najlepiej, słabo widzę w tym wcieleniu – wyjaśniła z zażenowaniem. – Jeśli tak czuje się każda babcia, to chyba nie chcę się zestarzeć – stwierdziła jeszcze i zacisnęła na moment swoje pomarszczone powieki. Powiew wiatru lekko zakołysał jej ciałem. Nie utraciła lekkości, ale nie czuła się stabilnie. Powinna przystać na jego propozycję. Nie chciałaby się przewrócić przypadkiem i połamać wszystkich kości.
Żartować lubiła, choć to nierozsądne. Żart był zaledwie zbitką słów, ale miał moc. Nie zmieniał losów świata, ale zmieniał ludzi. A ludzie zmieniali świat. Śmiech wprowadzał nastrój, rodził pogodę ducha lub odmieniał ją, spowijając człowieka mgłą tak czarną, że aż Bella z trudem mogła sobie to wyobrazić. Steffen i ona lawirować mogli na przestrzeni płytkiej – niegroźnej.
- Jak zdołałeś to zrobić? Zdawało mi się, że byłam ostrożna – powiedziała głodna odpowiedzi. Nie latała blisko okien, wiedziała, że to głupstwo. Może podglądał ją z pomocą magii? Tylko wtedy to nie byłby już czysty przypadek. Kim był Steffen? I lekko jeszcze skinęła, gdy podkreślił, że jej tajemnice są bezpieczne. Bella wiedziała, że to kłamstwo. Lata dworskiego życia nauczyły ją, że tajemnica przestaje być tajemnicą, gdy wie o niej ktoś jeszcze poza tobą. Sekrety wypalały się tak szybko.
- To tak nie działa – zaczęła, wzdychając cicho. – Wiesz, nie wypada mi mieć takiego pecha – dodała cicho, ale na końcu chyba wywróciła oczami. Choć była wolna i dorosła, to jednak w chwili narodzin naznaczono ją misją. Nosiła niewidzialne kajdany. Wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie wspominał, – Świat jest pełen przygód. Czasem myślę, jakże byłoby miło móc ich doświadczyć – wyznała po chwili, a w jej oczach coś zapłonęło. Gdyby tylko chciał, mógłby mieć zaraz cały materiał na artykuł życia. Iska jednak wciąż próbowała więzić w ustach słowa, ale było jej coraz trudniej. Każda minuta rozmowy z nim otwierała ją mocnej. Zapominała o nieszczęśliwości cielesnej powłoki, w której przyszło jej się znaleźć.
- Nie boję, choć nigdy z bliska żadnego nie podejrzałam. Są takie zwinne i tajemnicze. Nie chciałabym jednak odbierać im domu – wyjaśniła, godząc się z jego słowami. Należało stąd pójść. Wilgotne powietrze chłodziło jej ciało i zaczynała pleść głupoty.
O wiele lepiej czułaby się, będąc znów dwudziestojednoletnim ciałem. Być może bez tej przenikającej paniki byłoby im dane porozmawiać bardziej naturalnie. Belli wydawało się, że wychowanie nie zakrzywiało jej myślenia. Że to tylko taka gra. Trochę jednak się pomyliła w tym sądzie.
- Dokąd idziesz? – spytała z nim, ale zniknął nim zdążyła te słowa wypowiedzieć. Obiecał. Powinien wrócić. Stała więc spokojna i wypatrywała go dzielnie. Nadszedł opatulony uśmiechem tak szerokim, że mimowolnie sama również musiała się uśmiechnąć. Popatrzyła na butelkę w swych dłoniach. Podarował jej ją, choć przecież nic nie musiał robić. Wzięła głęboki wdech. Miała ochotę… Nieważne. Nigdy nie spotkała takiego człowieka. Czy jego działania poprzedzała chęć jakiegoś zysku? – Dziękuję Ci… To takie miłe! Ale nie musisz mi niczego dawać. – Wkrótce zaczęła grzebać w sakiewce i wcisnęła mu w łapki monety.
Angażował się. Próbował zaradzić na jej kłopoty, choć była obcą osobą. Podejrzane gdzieś w Hogwarcie kroki nie warunkowały ich znajomości. Nigdy nie rozmawiali. To był pierwszy raz. Tymczasem Steffen płynął, a gdzieś głęboko w Belli rozlewało się uczucie sympatii. Łatwo było zyskać jej sympatię, ale trzeba było odkryć sposób. Naturalność jego w zachowaniu, ta jego lekkość słów i prostota emocji sprawiały, że odkryła teraz, jak niemiła była jej myśl, że pewnie więcej go nie zobaczy.
- Jesteś taki dobry, Steffenie. Nigdy nie spotkałam kogoś tak pogodnego – Westchnęła urzeczona i nawet wyciągnęła lekko łapkę w jego stronę. Może chciała być dobrą babcią i poklepać wnuczka po ramieniu. Dłoń powstrzymała. Marzyła skrycie o jego swobodzie, o tym, by płynąć tak jak on. By zdjąć gorset i odetchnąć pełną piersią. – Rozmowa z Tobą rozwiewa moją rozpacz. Dziękuję – powiedziała pogodnie, a jej oczy wydawały się błyszczeć w poruszeniu. – Czy mogłabym Ci się jakoś odwdzięczyć za Twą pomoc? – zapytała, gdy szli już do sklepu. Wciąż biła się z myślami. Nie chciała wracać. Wolałaby zostać tutaj z nim i porozmawiać. W tej krótkiej chwili życie lady zbrzydło jej jeszcze bardziej. Tyle mogłaby mu opowiedzieć. Ale no… nie mogła. Zdawało się, że Bella jako lady więdła, nie mogąc rozkwitnąć. Tworzyła marionetki, podczas gdy sama była jedną z nich. Tryskała radością, ale gdzieś w środku cierpiała.
Szlochająca dziewczyna, nawet w ciele babci, z pewnością złamałaby wrażliwe serce Steffena, więc przejęty chłopak postanowił za wszelką cenę uniknąć wybuchu płaczu swojej towarzyszki!
-Oj tam, zaraz okropnie, po prostu... - przejęty Steff szukał chwilę komplementu, którym mógłby obdarzyć babcię Selwyni który nie wiązał się z tym, że była śliczną dziewczyną w Hogwarcie i ma ładną sukienkę -...inaczej! Zresztą zobaczysz, wytłumaczymy ładnie wszystko Balbinie i się nie wystraszy. Chyba, że jednak nie chcesz do niej iść? Możemy wstąpić do sowiarni i wysłać jej sowę! - paplał chociaż jego rozwiązania życiowe nie sprawdzały się raczej w przypadku szlachcianek. Teraz mieszkał już u siebie, ale gdy był nastolatkiem notatka "Zostanę na noc u Bertiego/Willa/kolegi" nie zrobiłaby na jego rodzicach najmniejszego wrażenia. Ba, mama cieszyłaby się, że przekazał jej jakąś informację zamiast zniknąć bez słowa! Dbająca o swoją reputację panienka nie miała jednak takiego pola manewru.
Spoważniał na moment, usiłując pocieszać Isabellę, ale przypomnienie mu o animagicznych przygodach na siódmym roku na powrót go rozbawiło. Mimowolnie uśmiechnął się szeroko, ale zarazem miał na uwadze, żechoćby bardzo chciał się popisać nie może przyznać się dziewczynie do niczego konkretnego. Nikt nie wiedział o jego animagii więc, choćby z przyzwoitości, najpierw powinien powiedzieć własnej rodzinie i najbliższym przyjaciołom. Czasami korciła go rejestracja w Ministerstwie i możliwość przechwalania się swoją umiejętnością, ale potem przypominał sobie ile zalet ma jego sekret i przechodziła mu ochota na legalizację.
-No to widać ci się zdawało, że byłaś ostrożna! - odpalił dowcipnie, chcąc skierować uwagę Isabelli na jej własne poczynania, a nie na jego tajemniczą spostrzegawczość. Zauważył przy tym jej nieco niespokojny wyraz twarzy. Przekonał się już boleśnie, że dziewczyny potrafią odebrać zwykłą szczerość i serdeczność jako natręctwo lub złe intencje (a przecież nigdy nie miał złych intencji, przecież podglądanie ich w dormitorium to nie są złe intencje, przebywał tylko w pokoju wspólnym a nie sypialni!), więc dodał szybko:
-Nie martw się, zobaczyłem cię przypadkiem. Jakbym cię podglądał czy coś, to przecież wygarnąłbym ci tą miotłę w szkole, a nie po latach. - uśmiechnął się łobuzersko, ucinając temat.
-Właśnie doświadczyłaś przecież przygody, chociaż większośc przygód jest o wiele milsza! - uznał prostolinijnie, zbyt zdekoncentrowany jej huśtawką emocji i otwartością aby myśleć teraz o sprawach zawodowych. Może i podsłuchiwał czasem szlachcianki i Ślizgonki jako gryzoń, ale nigdy nie odbył tak długiej i szczerej rozmowy ze Ślizgonką-szlachcianką...będąc po prostu sobą. Było to całkiem miłe uczucie, a jeszcze milej zaskoczyła go tym, że nie bała się szczurów. Mimowolnie uśmiechnął się jeszcze szerzej, nawet nie wiedząc, że sam trochę promienieje. Zawsze cenił ludzi, którzy nie chcieli zabić jego zwierzęcej formy i jego zwierzęcych pobratymców. Kilka miesięcy temu udawał zwierzątko domowe pewnego małego chłopca (a potem jako "nieznajomy pan" wręczył mu na ulicy wieeeeeeeeeelką watę cukrową), ale nie spotkał jeszcze...dziewczyny, która lubiłaby szczury. Dziewczyny, bo wciąż myślał o Isabelli jako o swojej ślicznej rówieśniczce, mimo że przed oczyma miał starszą panią. Jej wspomnienie ze szkoły, a nawet krótka migawka w sklepie (zanim dostała zaklęciem) wyryły mu się mocno w pamięć. Skoro tamten chłopiec dostał słodycze, to panna Selwyn tym bardziej zasłużyła na swój alkohol.
-Odważna jesteś. - skomentował tylko, mając na myśli i szczury i chęć przygód i zachowanie w miarę zimnej krwi po postarzeniu, i w ogóle wszystko.
Gdy wrócił z alkoholem, odpowiedział kolejnym szerokim uśmiechem na uśmiech Isabelli - naprawdę ją odmładzał! No i wiedział, że dobra butelka jest lekiem na wszystkie smutki.
Ku jego zaskoczeniu, próbowała mu jednak zwrócić pieniądze!
-Co? Nie, nie! - zapewne na moment wyniknęła kuriozalna sytuacja, w której on próbował jej wcisnąć w dłoń butelkę, a ona jemu monety. Na szczęście był obecnie młodszy i szybszy, więc chyba udało mu się zareagować z refleksem i nie zostać z syklami w dłoni. Najpewniej zamknął je po prostu delikatnie w dłoni Isabelli, a potem, speszony niezręczną sytuacją i nagłą poufałością, cofnął własne ręce i włożył je do kieszeni.
-To prezent! Wiem, wiem, że samej cię na niego stać, ale uwierz mi, nawet łamacza klątw stać na drobnostkę dla smutnej dziewczyny, dobrze? - wybąkał onieśmielony tym, że (słusznie) uważała go za biedniejszego od siebie, przy okazji zdradzając przed Isabellą swój zawód. W końcu gdy tylko czuł się niezręcznie, to paplał i paplał. Dlatego całkiem lubił podsłuchiwać innych jako szczur, bo wtedy nie ryzykował, że powie coś głupiego.
-A jeśli głupio ci przyjąć prezent, to potraktuj to jako rekompensatę za to, że sięgnęłaś po te likiery przede mną. Mnie też korciły i mógłbym być ofiarą zaklęcia! - skłamał, aby Isabella poczuła się lepiej, bo szczerze mówiąc nie lubił likierów. Były za słodkie! Przyszedł do sklepu po whiskey, która leżała akurat na bezpiecznej półce.
Jeśli był już troszkę zawstydzony, to na kolejne słowa panny Selwyn speszył się jeszcze bardziej, a nawet lekko zarumienił, wzruszony! Nikt nigdy nie powiedział mu tak ładnie i tak wprost, że jest dobrym człowiekiem. Prędzej spodziewałby się usłyszeć to od własnej mamy albo babci niż młodej...chwila...zazwyczaj młodej i atrakcyjnej dziewczyny! W dodatku szlachcianki, o czym na moment zapomniał gdy śmiało wybiegał za nią ze sklepu, a o czym przypominał sobie coraz boleśniej gdy każdy krok przybliżał ich do Madame Malkin.
-Ja...to naprawdę drobnostka. - wymamrotał, bo po raz pierwszy od początku ich rozmowy ewidentnie zabrakło mu słów. Jej pytanie zdziwiło go jeszcze bardziej. Pewnie gentleman nie powinien żądać żadnej wdzięczności, ale Steff nie był szlachcicem tylko młodym chłopakiem z klasy średniej, więc wyrwało mu się całkiem szczerze i naiwnie i prosząco:
-Po prostu...pamiętaj, że się poznaliśmy, co?
W głębi duszy przeczuwał, że gdy za kilka tygodni minie go na ulicy, to nawet go nie pozna. Albo nie będzie mogła okazać, że go poznaje. Albo coś.
-Oj tam, zaraz okropnie, po prostu... - przejęty Steff szukał chwilę komplementu, którym mógłby obdarzyć babcię Selwyn
Spoważniał na moment, usiłując pocieszać Isabellę, ale przypomnienie mu o animagicznych przygodach na siódmym roku na powrót go rozbawiło. Mimowolnie uśmiechnął się szeroko, ale zarazem miał na uwadze, że
-No to widać ci się zdawało, że byłaś ostrożna! - odpalił dowcipnie, chcąc skierować uwagę Isabelli na jej własne poczynania, a nie na jego tajemniczą spostrzegawczość. Zauważył przy tym jej nieco niespokojny wyraz twarzy. Przekonał się już boleśnie, że dziewczyny potrafią odebrać zwykłą szczerość i serdeczność jako natręctwo lub złe intencje (
-Nie martw się, zobaczyłem cię przypadkiem. Jakbym cię podglądał czy coś, to przecież wygarnąłbym ci tą miotłę w szkole, a nie po latach. - uśmiechnął się łobuzersko, ucinając temat.
-Właśnie doświadczyłaś przecież przygody, chociaż większośc przygód jest o wiele milsza! - uznał prostolinijnie, zbyt zdekoncentrowany jej huśtawką emocji i otwartością aby myśleć teraz o sprawach zawodowych. Może i podsłuchiwał czasem szlachcianki i Ślizgonki jako gryzoń, ale nigdy nie odbył tak długiej i szczerej rozmowy ze Ślizgonką-szlachcianką...będąc po prostu sobą. Było to całkiem miłe uczucie, a jeszcze milej zaskoczyła go tym, że nie bała się szczurów. Mimowolnie uśmiechnął się jeszcze szerzej, nawet nie wiedząc, że sam trochę promienieje. Zawsze cenił ludzi, którzy nie chcieli zabić jego zwierzęcej formy i jego zwierzęcych pobratymców. Kilka miesięcy temu udawał zwierzątko domowe pewnego małego chłopca (a potem jako "nieznajomy pan" wręczył mu na ulicy wieeeeeeeeeelką watę cukrową), ale nie spotkał jeszcze...dziewczyny, która lubiłaby szczury. Dziewczyny, bo wciąż myślał o Isabelli jako o swojej ślicznej rówieśniczce, mimo że przed oczyma miał starszą panią. Jej wspomnienie ze szkoły, a nawet krótka migawka w sklepie (zanim dostała zaklęciem) wyryły mu się mocno w pamięć. Skoro tamten chłopiec dostał słodycze, to panna Selwyn tym bardziej zasłużyła na swój alkohol.
-Odważna jesteś. - skomentował tylko, mając na myśli i szczury i chęć przygód i zachowanie w miarę zimnej krwi po postarzeniu, i w ogóle wszystko.
Gdy wrócił z alkoholem, odpowiedział kolejnym szerokim uśmiechem na uśmiech Isabelli - naprawdę ją odmładzał! No i wiedział, że dobra butelka jest lekiem na wszystkie smutki.
Ku jego zaskoczeniu, próbowała mu jednak zwrócić pieniądze!
-Co? Nie, nie! - zapewne na moment wyniknęła kuriozalna sytuacja, w której on próbował jej wcisnąć w dłoń butelkę, a ona jemu monety. Na szczęście był obecnie młodszy i szybszy, więc chyba udało mu się zareagować z refleksem i nie zostać z syklami w dłoni. Najpewniej zamknął je po prostu delikatnie w dłoni Isabelli, a potem, speszony niezręczną sytuacją i nagłą poufałością, cofnął własne ręce i włożył je do kieszeni.
-To prezent! Wiem, wiem, że samej cię na niego stać, ale uwierz mi, nawet łamacza klątw stać na drobnostkę dla smutnej dziewczyny, dobrze? - wybąkał onieśmielony tym, że (słusznie) uważała go za biedniejszego od siebie, przy okazji zdradzając przed Isabellą swój zawód. W końcu gdy tylko czuł się niezręcznie, to paplał i paplał. Dlatego całkiem lubił podsłuchiwać innych jako szczur, bo wtedy nie ryzykował, że powie coś głupiego.
-A jeśli głupio ci przyjąć prezent, to potraktuj to jako rekompensatę za to, że sięgnęłaś po te likiery przede mną. Mnie też korciły i mógłbym być ofiarą zaklęcia! - skłamał, aby Isabella poczuła się lepiej, bo szczerze mówiąc nie lubił likierów. Były za słodkie! Przyszedł do sklepu po whiskey, która leżała akurat na bezpiecznej półce.
Jeśli był już troszkę zawstydzony, to na kolejne słowa panny Selwyn speszył się jeszcze bardziej, a nawet lekko zarumienił, wzruszony! Nikt nigdy nie powiedział mu tak ładnie i tak wprost, że jest dobrym człowiekiem. Prędzej spodziewałby się usłyszeć to od własnej mamy albo babci niż młodej...
-Ja...to naprawdę drobnostka. - wymamrotał, bo po raz pierwszy od początku ich rozmowy ewidentnie zabrakło mu słów. Jej pytanie zdziwiło go jeszcze bardziej. Pewnie gentleman nie powinien żądać żadnej wdzięczności, ale Steff nie był szlachcicem tylko młodym chłopakiem z klasy średniej, więc wyrwało mu się całkiem szczerze i naiwnie i prosząco:
-Po prostu...pamiętaj, że się poznaliśmy, co?
W głębi duszy przeczuwał, że gdy za kilka tygodni minie go na ulicy, to nawet go nie pozna. Albo nie będzie mogła okazać, że go poznaje. Albo coś.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie próbowała niczyich serc łamać, ani też do niczego nikogo namawiać. Nie tutaj, nie w tej obcości ciała, z którego teraz dusza jakże mocno potrzebowała się wyrwać. Stąd to garbienie się, stąd to kurczenie się w sobie samej i spojrzenie tak ruchliwe, że może faktycznie zdołałaby nadążyć za szczurkiem. Była Bellą podkręconą emocjami, których się dzisiaj nie spodziewała. Równą niespodzianką było spotkanie tego chłopaka. Jeżeli naprawdę los musiał strącić ją dzisiaj do tego sklepiku, to dobrze, że chociaż podesłał jej właśnie jego. Tak, ta myśl mogła wyprowadzić ją z labiryntu niepokoju i ostatecznie pozwolić, aby uwierzyła, że naprawdę nie przeżywała największej tragedii. Po prostu skutecznie ciągnął za nić, a ona wychodziła z poskręcanych dróg. Uspokoiła się, wpuściła wiadro uśmiechów, a do tego wszystkiego zaczęła racjonalnie myśleć! Szał gdybania nie mógł doprowadzić jej do ostatecznej furii, choć jeszcze chwilę temu wszystko zmierzało właśnie do tego.
Miał rację, to była przygoda. Przekręciła lekko głowę w bok, a później w dół. Widziała wydeptaną ścieżkę błota na ulicy i czubki swoich ślicznych bucików – teraz tak żałośnie mokrych. Podniosła znów głowę. Zwykły czarodziej, nikt więcej. Długie lata wmawiano jej, że sama jest tą niezwykłą, która u szarych ludzi budzić ma szacunek i poczucie, że jest się gorszym od niej. Nie tak się czuła Bella i miała nadzieję, że nie widział jej jako tej pustej, bogatej panienki. Walczyła z tą tiarą od lat, choć z każdym rokiem skracali jej przestrzeń. To takiej iskrze jak ona podcinało skrzydła.
- Steffenie… - powiedziała, próbując się jeszcze upierać, ale zamilkła, jak zamknął galeony w jej dłoni. Biała rękawiczka zapiekła. Potem Bella pokręciła lekko główką i schowała ładnie pieniążki. I tak wiedziała, że jakoś kiedyś – może w innym ciele i w innym świecie – wynagrodzi mu. I flaszkę i całą resztę. Bardzo lubiła robić przyjaciołom i rodzinie prezenty. To często dawało jej okazje, aby podarować im skrawek inności, do której sami nigdy by się nie zbliżyli. W ten sposób, już jako dziecko, snuła malutkie, niewinne intrygi wobec rodziców. Nie o własne cele jednak chodziło, a o ich uśmiechy. Głód nowego doświadczenia przemycała im tak przy okazji.
Tak, jego zaskakujące słowotoki jakimś cudem zamykały jej buzie, ale chyba wyczuła, że plątał się w zeznaniach. Zachichotała, choć odgłos ten ogołocony był z uroku młodzieńczych śmieszków. – Więc ten łamacz klątw wymiękł przy tej mojej klątwie? – spytała i, zapominając, że nie ma dwudziestu lat, pokręciła się dookoła. No tak, ałć. Klątwa, czar – cokolwiek to było, ograniczyło płynność jej ruchów. W dodatku ludzie się na nich dziwnie popatrzyli. – Pssst, wyglądamy jak huncwot i jego babcia wariatka – dodała nieco ciszej. Babcia, która była karzełkiem przy tym młodzieńcu. – No i, wiesz, jakoś ciężko mi uwierzyć, że tak uwielbiasz likiery… Są z whisky jak ogień i woda – stwierdziła zamyślona. Mogły reprezentować kobietę i mężczyznę, ale może lepiej nie mówić braciszkowi, że kupiła mu trunek dla dam. O ile go kiedyś kupi i przy tym nie osiwieje.
Nie do końca rozumiała, dlaczego taki się zrobił trochę cichy teraz, jakby onieśmielony. Może myślał, że ona jest jakąś wstrętną wiedźmą? A może odebrała mu ostatnie oszczędności życia? Nie wiedziała, jak żył i, dokąd uciekał, kiedy nie pałętał się po Pokątnej. Dla Belli ta rozmowa stała się łatwiejsza, gdy tylko wpadła w wir dobrego humoru. Źle jej jednak było z myślą, że Steffen zrobił się taki nieswój. Dopiero jego odpowiedź przyniosła wskazówkę. Podejrzewał, że…. Że zapomni? I nagle i ją samą ogarnęła ta przedziwna nostalgia.
- Steffenie! – powiedziała głośno i mocno, jak tylko mogła w tym staruszkowym ciele. – Odtąd kojarzyć mi się będziesz z whisky, bólem kręgosłupa i szczurem. – Celowo dobrała takie elementy, ale oczywiście nie mówiła tego na poważnie. - Czy to jest coś, o czym można zapomnieć? Mogę Ci obiecać, że o Tobie nie zapomnę. - I to był chyba ostatni moment, gdy gdzieś miała bycie lady.
Chociaż chciałaby móc nazwać go swoim znajomym i móc pokazać mu zamek, swój teatr lalek i roślinki, to niestety w tym momencie otrzeźwiała. Obydwoje groziło utonięcie w jakieś pokręconej wizji, zbyt niemożliwej i dziecięcej. Szczególnie groziło to Belli, która nigdy nie będzie miała takiej wolności jak on.
Podeszli pod sklep. Przez szybę widziała, jak ekspedientka pakuje materiały dla Balbiny. Czy to był koniec ich małej wycieczki?
Miał rację, to była przygoda. Przekręciła lekko głowę w bok, a później w dół. Widziała wydeptaną ścieżkę błota na ulicy i czubki swoich ślicznych bucików – teraz tak żałośnie mokrych. Podniosła znów głowę. Zwykły czarodziej, nikt więcej. Długie lata wmawiano jej, że sama jest tą niezwykłą, która u szarych ludzi budzić ma szacunek i poczucie, że jest się gorszym od niej. Nie tak się czuła Bella i miała nadzieję, że nie widział jej jako tej pustej, bogatej panienki. Walczyła z tą tiarą od lat, choć z każdym rokiem skracali jej przestrzeń. To takiej iskrze jak ona podcinało skrzydła.
- Steffenie… - powiedziała, próbując się jeszcze upierać, ale zamilkła, jak zamknął galeony w jej dłoni. Biała rękawiczka zapiekła. Potem Bella pokręciła lekko główką i schowała ładnie pieniążki. I tak wiedziała, że jakoś kiedyś – może w innym ciele i w innym świecie – wynagrodzi mu. I flaszkę i całą resztę. Bardzo lubiła robić przyjaciołom i rodzinie prezenty. To często dawało jej okazje, aby podarować im skrawek inności, do której sami nigdy by się nie zbliżyli. W ten sposób, już jako dziecko, snuła malutkie, niewinne intrygi wobec rodziców. Nie o własne cele jednak chodziło, a o ich uśmiechy. Głód nowego doświadczenia przemycała im tak przy okazji.
Tak, jego zaskakujące słowotoki jakimś cudem zamykały jej buzie, ale chyba wyczuła, że plątał się w zeznaniach. Zachichotała, choć odgłos ten ogołocony był z uroku młodzieńczych śmieszków. – Więc ten łamacz klątw wymiękł przy tej mojej klątwie? – spytała i, zapominając, że nie ma dwudziestu lat, pokręciła się dookoła. No tak, ałć. Klątwa, czar – cokolwiek to było, ograniczyło płynność jej ruchów. W dodatku ludzie się na nich dziwnie popatrzyli. – Pssst, wyglądamy jak huncwot i jego babcia wariatka – dodała nieco ciszej. Babcia, która była karzełkiem przy tym młodzieńcu. – No i, wiesz, jakoś ciężko mi uwierzyć, że tak uwielbiasz likiery… Są z whisky jak ogień i woda – stwierdziła zamyślona. Mogły reprezentować kobietę i mężczyznę, ale może lepiej nie mówić braciszkowi, że kupiła mu trunek dla dam. O ile go kiedyś kupi i przy tym nie osiwieje.
Nie do końca rozumiała, dlaczego taki się zrobił trochę cichy teraz, jakby onieśmielony. Może myślał, że ona jest jakąś wstrętną wiedźmą? A może odebrała mu ostatnie oszczędności życia? Nie wiedziała, jak żył i, dokąd uciekał, kiedy nie pałętał się po Pokątnej. Dla Belli ta rozmowa stała się łatwiejsza, gdy tylko wpadła w wir dobrego humoru. Źle jej jednak było z myślą, że Steffen zrobił się taki nieswój. Dopiero jego odpowiedź przyniosła wskazówkę. Podejrzewał, że…. Że zapomni? I nagle i ją samą ogarnęła ta przedziwna nostalgia.
- Steffenie! – powiedziała głośno i mocno, jak tylko mogła w tym staruszkowym ciele. – Odtąd kojarzyć mi się będziesz z whisky, bólem kręgosłupa i szczurem. – Celowo dobrała takie elementy, ale oczywiście nie mówiła tego na poważnie. - Czy to jest coś, o czym można zapomnieć? Mogę Ci obiecać, że o Tobie nie zapomnę. - I to był chyba ostatni moment, gdy gdzieś miała bycie lady.
Chociaż chciałaby móc nazwać go swoim znajomym i móc pokazać mu zamek, swój teatr lalek i roślinki, to niestety w tym momencie otrzeźwiała. Obydwoje groziło utonięcie w jakieś pokręconej wizji, zbyt niemożliwej i dziecięcej. Szczególnie groziło to Belli, która nigdy nie będzie miała takiej wolności jak on.
Podeszli pod sklep. Przez szybę widziała, jak ekspedientka pakuje materiały dla Balbiny. Czy to był koniec ich małej wycieczki?
Zwróciła się do niego po imieniu już kilka razy swoim babcinym głosem, ale gdy zamykał galeony w jej dłoni zabrzmiała tak jakoś...szczególnie. Tak, że aż zaczął się zastanawiać, jak brzmiałoby jego imię w ustach prawdziwej Isabelli. W Hogwarcie nawet nie wiedziała o jego istnieniu, w sklepie przed uderzeniem magii też nie zwróciłaby się do niego po imieniu, bo nie miała jak ani nawet go nie zauważyła. Czy będzie kolejna okazja aby usłyszeć, jak się do niego zwraca...?
Czy też zaklęcie ukradło Isabelli młodość i pomogło Steffenowi ukraść jej tą chwilę? Zawłaszczyć dla siebie czas, którego potrzebowała by dotrzec do wiernej służki, i którego niechciałaby mogłaby oddać mu bezinteresownie?
-W sumie, wszyscy przyjaciele mówią mi po prostu Steff. - wyrwało mu się, bo może nie chciał, by jej słowa brzmiały aż tak wyjątkowo na tle wszystkich, może nie chciał wspominać jak nazywa go Steffenem. Bo był inteligentnym chłopcem, łamaczem klątw, obrotnym pisarzem i zdolnym animagiem - przecież z tą całą wiedzą musiał wiedzieć, że nie mogą być przyjaciółmi...prawda?
Nie był przynajmniej mugolem ani mugolakiem, sama jego obecność przy pannie Selwyn nie skazywała jej na potępienie. Ale nie będą przecież mieli pretekstu ani okazji do kolejnego spotkania. W dodatku od wczesnej jesieni myśli Steffa pochłaniał Zakon Feniksa, a w październiku Morgana Selwyn (z której tak lekkomyślnie się nabijał) nagle pchnęła ród Isabelli na antymugolskie tory. Zaświtała mu rozpaczliwa i głupia myśl, że może z poprzednim nestorem wszystko byłoby inaczej.
Humor Isabelli wciąż się polepszał, czyli jego wysiłki odniosły sukces. Jego zaś się pogarszał, chociaż chłopak wcale tego nie chciał. Wracał do rzeczywistości niechętnie i o wiele za szybko.
-To nie klątwa tylko zaklęcie, a to zupełnie co innego. - objaśnił dziewczynie mądrym tonem, a potem przywołał na twarz nieśmiały uśmiech. W sumie...sekret za sekret. Nie może powiedzieć jej o animagii, ale może rozweseli ją wiadomość, że nie ona jedna ma w życiu pecha?
-Nie mów nikomu, tak jak ja nie powiem o twojej miotle... - ehe, tak jakby mieli jakiś wspólnych znajomych. Czasy Hogwartu, jedyne które mogły zbliżyć ich do siebie, już dawno minęły. -...ale doświadczyłem różnicy boleśnie na własnej skórze, gdy trzy dni temu próbowałem zdjąć klątwę, a to nie była klątwa tylko...Slugulus Erecto! Przynajmniej działało krócej niż urok rzucony na ciebie, ale chyba było jeszcze gorsze! - no bo gdy sam znalazł się w sytuacji Isabelli miał pod ręką alkohol i współczujących kolegów, a od plucia ślimakami musiał ratować go przemądrzały brat. Pomimo wstydu, uśmiechnął się konspiracyjnie.
Isabella przejrzała jego kłamstwo na temat likierów (nie dość, żew młodości piękna, to jeszcze inteligentna!), ale Steff dzielnie grał dalej:
-Nie muszę przecież kochać likierów by zechcieć jakiś kupić, nie? Zresztą o gustach się nie dyskutuje, chociaż jestem ciekaw jak posmakuje ci miód. - wybrnął.
Dotarli już prawie pod sklep, Steff wypowiedział swoją nietaktowną i spontaniczną prośbę i zapadła niezręczna cisza, a chłopak palił się z zakłopotania. Zastanawiał się właśnie intensywnie, czy Isabella poczuje się urażona jego pochopnymi słowami, aż uświadomił sobie, że coś do niego mówi. Chyba chciała go rozbawić, bo o ile lubił whiskey, to nie był pewien czy chce się komuś kojarzyć z bólem kręgosłupa. Postanowił się z grzeczności roześmiać, ale...
-Szczurem? - spojrzał na dziewczynę osłupiały, bo prawie zdążył już zapomnieć o gryzoniu w zaułku. Z oczywistych względów jej dobór słów wskazywał na drugie dno, na szczęście - jak sobie uświadomił w trakcie galopu myśli czemuszczuremczyonacośpodejrzewa - zrozumiałe chyba tylko dla niego.
-Ach, zaszczurzonymi zaułkami! - roześmiał się, chociaż nie tak wesoło jak zaledwie kilka chwil temu. -Wspaniałe skojarzenia, nie ma co. - przy kolejnych słowach uśmiechnął się już bardziej żartobliwie, żeby Isabelli nie było przykro, że nie zrozumiał jej dowcipu.
-Ja też nie zapomnę. - obiecał już bez ironii, chociaż bardziej lakonicznie niż Isabella. Mógł powiedzieć, że będzie mu się kojarzyła z atakiem śmiechu w ciasnym sklepiku, komicznym wyrazem twarzy gdy marszczyła brwi jak starsza pani, a mówiła jak młodziutka dziewczyna, i narzekaniem na kiepski wzrok. Oczywiście, trudno będzie zapomnieć o tej przedziwnej sytuacji, ale...skłamałby, mówiąc, że zapamięta Isabellę jako śmieszną starszą panią. Bo będzie budzić w jego pamięci zgoła inne wspomnienia i skojarzenia.
-To...wolisz wyjaśnić wszystko Balbinie sama, czy potrzebujesz pomocy? - spytał cicho pod sklepem, gotowy albo ruszyć dziewczynie z odsieczą albo życzyć jej powodzenia. Zdawał sobie jednak sprawę, że jego pytanie zawiera w sobie tylko nadzieję na przedłużenie ich dobiegającego końca spotkania, że Isabella chyba tylko pogorszy swoją sytuację przedstawiając towarzyszce nieznajomego chłopaka w tanim płaszczu. Uciekł więc wzrokiem, instynktownie lustrując spojrzeniem okolicę. O, w tamtym zaułku za sklepem chyba mógłby przemienić się w szczura i spróbować popatrzeć, czy Isabella pomyślnie wybrnie z tłumaczenia się przed Balbiną.
Nie żeby się o nią martwił, ale no. Chyba trochę się martwił.
Czy też zaklęcie ukradło Isabelli młodość i pomogło Steffenowi ukraść jej tą chwilę? Zawłaszczyć dla siebie czas, którego potrzebowała by dotrzec do wiernej służki, i którego nie
-W sumie, wszyscy przyjaciele mówią mi po prostu Steff. - wyrwało mu się, bo może nie chciał, by jej słowa brzmiały aż tak wyjątkowo na tle wszystkich, może nie chciał wspominać jak nazywa go Steffenem. Bo był inteligentnym chłopcem, łamaczem klątw, obrotnym pisarzem i zdolnym animagiem - przecież z tą całą wiedzą musiał wiedzieć, że nie mogą być przyjaciółmi...prawda?
Nie był przynajmniej mugolem ani mugolakiem, sama jego obecność przy pannie Selwyn nie skazywała jej na potępienie. Ale nie będą przecież mieli pretekstu ani okazji do kolejnego spotkania. W dodatku od wczesnej jesieni myśli Steffa pochłaniał Zakon Feniksa, a w październiku Morgana Selwyn (z której tak lekkomyślnie się nabijał) nagle pchnęła ród Isabelli na antymugolskie tory. Zaświtała mu rozpaczliwa i głupia myśl, że może z poprzednim nestorem wszystko byłoby inaczej.
Humor Isabelli wciąż się polepszał, czyli jego wysiłki odniosły sukces. Jego zaś się pogarszał, chociaż chłopak wcale tego nie chciał. Wracał do rzeczywistości niechętnie i o wiele za szybko.
-To nie klątwa tylko zaklęcie, a to zupełnie co innego. - objaśnił dziewczynie mądrym tonem, a potem przywołał na twarz nieśmiały uśmiech. W sumie...sekret za sekret. Nie może powiedzieć jej o animagii, ale może rozweseli ją wiadomość, że nie ona jedna ma w życiu pecha?
-Nie mów nikomu, tak jak ja nie powiem o twojej miotle... - ehe, tak jakby mieli jakiś wspólnych znajomych. Czasy Hogwartu, jedyne które mogły zbliżyć ich do siebie, już dawno minęły. -...ale doświadczyłem różnicy boleśnie na własnej skórze, gdy trzy dni temu próbowałem zdjąć klątwę, a to nie była klątwa tylko...Slugulus Erecto! Przynajmniej działało krócej niż urok rzucony na ciebie, ale chyba było jeszcze gorsze! - no bo gdy sam znalazł się w sytuacji Isabelli miał pod ręką alkohol i współczujących kolegów, a od plucia ślimakami musiał ratować go przemądrzały brat. Pomimo wstydu, uśmiechnął się konspiracyjnie.
Isabella przejrzała jego kłamstwo na temat likierów (nie dość, że
-Nie muszę przecież kochać likierów by zechcieć jakiś kupić, nie? Zresztą o gustach się nie dyskutuje, chociaż jestem ciekaw jak posmakuje ci miód. - wybrnął.
Dotarli już prawie pod sklep, Steff wypowiedział swoją nietaktowną i spontaniczną prośbę i zapadła niezręczna cisza, a chłopak palił się z zakłopotania. Zastanawiał się właśnie intensywnie, czy Isabella poczuje się urażona jego pochopnymi słowami, aż uświadomił sobie, że coś do niego mówi. Chyba chciała go rozbawić, bo o ile lubił whiskey, to nie był pewien czy chce się komuś kojarzyć z bólem kręgosłupa. Postanowił się z grzeczności roześmiać, ale...
-Szczurem? - spojrzał na dziewczynę osłupiały, bo prawie zdążył już zapomnieć o gryzoniu w zaułku. Z oczywistych względów jej dobór słów wskazywał na drugie dno, na szczęście - jak sobie uświadomił w trakcie galopu myśli czemuszczuremczyonacośpodejrzewa - zrozumiałe chyba tylko dla niego.
-Ach, zaszczurzonymi zaułkami! - roześmiał się, chociaż nie tak wesoło jak zaledwie kilka chwil temu. -Wspaniałe skojarzenia, nie ma co. - przy kolejnych słowach uśmiechnął się już bardziej żartobliwie, żeby Isabelli nie było przykro, że nie zrozumiał jej dowcipu.
-Ja też nie zapomnę. - obiecał już bez ironii, chociaż bardziej lakonicznie niż Isabella. Mógł powiedzieć, że będzie mu się kojarzyła z atakiem śmiechu w ciasnym sklepiku, komicznym wyrazem twarzy gdy marszczyła brwi jak starsza pani, a mówiła jak młodziutka dziewczyna, i narzekaniem na kiepski wzrok. Oczywiście, trudno będzie zapomnieć o tej przedziwnej sytuacji, ale...skłamałby, mówiąc, że zapamięta Isabellę jako śmieszną starszą panią. Bo będzie budzić w jego pamięci zgoła inne wspomnienia i skojarzenia.
-To...wolisz wyjaśnić wszystko Balbinie sama, czy potrzebujesz pomocy? - spytał cicho pod sklepem, gotowy albo ruszyć dziewczynie z odsieczą albo życzyć jej powodzenia. Zdawał sobie jednak sprawę, że jego pytanie zawiera w sobie tylko nadzieję na przedłużenie ich dobiegającego końca spotkania, że Isabella chyba tylko pogorszy swoją sytuację przedstawiając towarzyszce nieznajomego chłopaka w tanim płaszczu. Uciekł więc wzrokiem, instynktownie lustrując spojrzeniem okolicę. O, w tamtym zaułku za sklepem chyba mógłby przemienić się w szczura i spróbować popatrzeć, czy Isabella pomyślnie wybrnie z tłumaczenia się przed Balbiną.
Nie żeby się o nią martwił, ale no. Chyba trochę się martwił.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pełne imiona były wprawdzie domeną dworskiej nudy i powagi, ale Belli bardzo się podobały. Dlatego mówiła do niego właśnie tak. Dodatkowo te oryginalne formy były zwykle dłuższe i wymagały głębszego oddechu, a więc i większego zaangażowania. To jedna z nielicznych zasad szlachty, którą doceniała. I z pewnością nie planowała mówić po prostu Steff. Steffen brzmiał jej milej, ale dla niego mogła być Bellą, Isą lub jakkolwiek sobie wymyślił. Gorzej gdyby Obydwoje stanęli pośród jej zwyczajowego towarzystwa. Nie był nikim szczególnym w oczach jej rodziny – to wiedziała, choć żadne z nich się jeszcze nie poznało. Chociaż pan Selwyn niekiedy bardzo doceniał charyzmatyczne indywidualności. Isabella musiała dopiero Steffena poznać w objęciu dziwnego zbiegu okoliczności, aby dostrzec w nim tę wyjątkowość. Szkoda tylko, że to spotkanie miało być ich ostatnim. Ród był w okresie intensywnych prób przypodobania się, ukazywania, że przyrzeczenia Lady Morgany nie był jedynie pustą zbitką słów, ale podążała za nim idea prawdziwe rozlewająca się po sercach tej ognistej rodziny. Jeszcze kilka tygodni temu mogłaby go zaprosić. Dziś zbyt wiele oczu i uszu ich obserwowało. Może przez to na moment i ona poddała się tej melodii melancholii.
Wnosił do jej upiornego dnia intrygujące opowieści. Nie zasługiwał, aby tak po prostu porzucić tę znajomość. Niemniej jednak Bella wiedziała, że to jej nieroztropna fala wyobraźni kreuje tak nieprawdopodobne historie. Zwykłe spotkanie na ulicy. Może nawet nie myślał tak jak ona i nie wyczuł tej drobnej nici porozumienia, która jej jawiła się jako coś tak świeżego i żywego. Bała się, że to wszystko jest przesadą, że niepotrzebnie w ogóle o tym myśli.
- Ślimaki. Nie lubię ślimaków. Zjadają moje rośliny. Są bardzo złośliwymi stworzeniami. Wyobrażam sobie, że to nie była najmilsza przystawka – stwierdziła, marszcząc nos. Chociaż nigdy nie żywiła niechęci do żadnego ze stworzeń, tak akurat tych istotek nie lubiła wyjątkowo. Wolała zdecydowanie towarzystwo natrętnych, gryzących owadów.
- Z rozkoszą spróbuję miodu i dam Ci z… - O Wendelino! Zagryzła usta i zawstydzona spuściła głowę. Zapomniała się okrutnie. Nie dane jej przecież jest obiecać mu, że spotkają się kiedyś i podzielą wrażeniami. – Chciałabym… - dodała ciszej. – Ale nie mogę. – Brawo, idealna dama. Zdradza się z uczuciem przyjaźni. Pierwsza!
Choć obydwoje mówili, że nie zapomną, to los mógł okazać się bardzo niełaskawy i pamięć zagłuszyć. Czasami naprawdę potrzebowała właśnie tak luźnego towarzystwa, plątaniny dziwnych rozmów i spontanicznych działań. Tymczasem jej życie było z góry zaplanowane. Nie wiedziała, na ile Steffen mógł o tym wiedzieć. Dopóki nie była naukowcem lub wytwornym artystom, to jego obecność przy niej była wybitnie niepoprawna w oczach matki. Nie wiedziała nic o jego krwi, ale wcale się tym teraz nie interesowała. Dawno nikt nie zdołał nadążyć za Isabellą Selwyn tak jak zrobił to ten młodzieniec o imieniu Steffen. Zrobiło jej się przykro.
- Wiesz, że muszę iść sama – powiedziała niezbyt całą tą sytuacją rozradowana. – Ale wszystkie Twoje wskazówki z pewnością mi się przydadzą – stwierdziła, przystając tak z nogi na nogę. Och, jakże w tej chwili niemiłe jej było bycie bajecznie bogatą lady! Zrobiła niechętny krok w tył. – Do zobaczenia – powiedziała, celowo właśnie tak do niego mówiąc.
Musiała zmierzyć się teraz z Balbiną, a później przetrwać do poranka bez spotykania rodziców. Ostatni raz się za nim obejrzała, a później zabrzmiał dzwoneczek i otulił ją czar kolorowych materiałów.
zt x2
Wnosił do jej upiornego dnia intrygujące opowieści. Nie zasługiwał, aby tak po prostu porzucić tę znajomość. Niemniej jednak Bella wiedziała, że to jej nieroztropna fala wyobraźni kreuje tak nieprawdopodobne historie. Zwykłe spotkanie na ulicy. Może nawet nie myślał tak jak ona i nie wyczuł tej drobnej nici porozumienia, która jej jawiła się jako coś tak świeżego i żywego. Bała się, że to wszystko jest przesadą, że niepotrzebnie w ogóle o tym myśli.
- Ślimaki. Nie lubię ślimaków. Zjadają moje rośliny. Są bardzo złośliwymi stworzeniami. Wyobrażam sobie, że to nie była najmilsza przystawka – stwierdziła, marszcząc nos. Chociaż nigdy nie żywiła niechęci do żadnego ze stworzeń, tak akurat tych istotek nie lubiła wyjątkowo. Wolała zdecydowanie towarzystwo natrętnych, gryzących owadów.
- Z rozkoszą spróbuję miodu i dam Ci z… - O Wendelino! Zagryzła usta i zawstydzona spuściła głowę. Zapomniała się okrutnie. Nie dane jej przecież jest obiecać mu, że spotkają się kiedyś i podzielą wrażeniami. – Chciałabym… - dodała ciszej. – Ale nie mogę. – Brawo, idealna dama. Zdradza się z uczuciem przyjaźni. Pierwsza!
Choć obydwoje mówili, że nie zapomną, to los mógł okazać się bardzo niełaskawy i pamięć zagłuszyć. Czasami naprawdę potrzebowała właśnie tak luźnego towarzystwa, plątaniny dziwnych rozmów i spontanicznych działań. Tymczasem jej życie było z góry zaplanowane. Nie wiedziała, na ile Steffen mógł o tym wiedzieć. Dopóki nie była naukowcem lub wytwornym artystom, to jego obecność przy niej była wybitnie niepoprawna w oczach matki. Nie wiedziała nic o jego krwi, ale wcale się tym teraz nie interesowała. Dawno nikt nie zdołał nadążyć za Isabellą Selwyn tak jak zrobił to ten młodzieniec o imieniu Steffen. Zrobiło jej się przykro.
- Wiesz, że muszę iść sama – powiedziała niezbyt całą tą sytuacją rozradowana. – Ale wszystkie Twoje wskazówki z pewnością mi się przydadzą – stwierdziła, przystając tak z nogi na nogę. Och, jakże w tej chwili niemiłe jej było bycie bajecznie bogatą lady! Zrobiła niechętny krok w tył. – Do zobaczenia – powiedziała, celowo właśnie tak do niego mówiąc.
Musiała zmierzyć się teraz z Balbiną, a później przetrwać do poranka bez spotykania rodziców. Ostatni raz się za nim obejrzała, a później zabrzmiał dzwoneczek i otulił ją czar kolorowych materiałów.
zt x2
16.11
Po porannej wizycie w Szpitalu Św. Munga, ojciec Isabelle pozostał wśród znajomych medyków, a panna Carrow miała dla siebie popołudnie. Standardowo udała się wraz z wierną służącą na ulicę Pokątną. Marie podejrzewała chyba coś odnośnie nocnego spotkania z Percivalem i Isabelle była jej wdzięczna, że mogła jej użyć jako przykrywki. Nie zamierzała się jednak tłumaczyć. Przez lata między angielską lady i francuską dziewczyną nawiązała się silna przyjaźń, ale Isabelle wciąż pozostawała pracodawczynią, a Marie pracownicą.
W teorii powinna chodzić po Pokątnej z Marie, ale w praktyce czasem się rozdzielały. Pokątna to w końcu bezpieczne miejsce. Francuzka interesowała się modą, a Isabelle alchemią, więc jedna poszła do Madame Malkin, a druga do sklepiku zielarskiego. Isabelle chciała poczekać u zielarza aż Marie do niej dołączy, ale nagle dostrzegła za oknem wysoką postać w pelerynie. Mężczyzna szedł tyłem i nie mogła dostrzec jego twarzy.
To na pewno nie on, nie byłby na tyle głupi, aby chodzić po Pokątnej...prawda? W październiku, wariując z niepokoju i tęsknoty, chciała widzieć Percivala w każdym podobnym do niego z postury nieznajomym. Teraz podchodziła do sprawy rozsądniej...
...albo i nie, bo odruchowo złapała za parasol i wyszła ze sklepiku aby podążyć za nieznajomym. Chciała tylko zobaczyć jego twarz, upewnić się, że to nie on. Szedł szybkim krokiem, a ona, chroniąc się pod parasolem, potruchtała za nim aż na Horizont Alley. Tam wreszcie zobaczyła jak wchodzi do herbaciarni, w drzwiach obejmując jakąś kobietę. Mignął też jej jego profil. Długi nos, krótsza broda - to na pewno nie Percival. Jak mogła się tak pomylić i iść przez całą Pokątną za nieznajomym jak jakaś idiotka?! Poczuła w sercu bolesne rozczarowanie - tym, że jego nie ma i własną głupotą. Musiała natychmiast przestać o nim myśleć, bo znowu wyobrazi go sobie w objęciach wzdychającej półwili i pogorszy sobie humor na cały dzień, a chciała się cieszyć wizytą w Londynie i....
....i ktoś oderwał jej myśli od Percivala całkiem skutecznie, bo nagle poczuła bolesne szarpnięcie i uświadomiła sobie, że ktoś wyrwał jej z dłoni torebeczkę. Złodziej odepchnął ją, ale nie jakoś mocno: zatoczyła się, ale utrzymała się na nogach. Najwyraźniej pragnął jej majątku, nie krzywdy.
Gdy za nim spojrzała, odbiegał już tą stronę Horizon Alley, do której nigdy nie mogła się zapuszczać - w kierunku Śmiertelnego Nokturunu.
-Pomocy, złodziej! - krzyknęła przytomnie, choć nie spodziewała się, że ktokolwiek zdąży jej pomóc. W torebce miała pieniądze, ale najbardziej żal było jej ozdobnego francuskiego portfelika, który przed laty należał do jej matki. Może i był stary, ale nie było tego widać - elegancka skóra i porządne wykonanie gwarantowały trwałość, a Isabelle ogromnym sentymentem darzyła każdą pamiątkę po mamie. Wzrosła w niej złość, że ktoś śmiał okraść w biały dzień ciężarną szlachciankę, ale zarazem z przykrością uświadomiła sobie, że sama wystawiła się na taką sytuację. Opuściła bezpieczną Pokątną, idąc po omacku za wcale-nie-sobowtórem Percivala i na pewno wyglądała przy tym na tak rozproszoną i bezbronną, że przykuła uwagę złodzieja. W dodatku miała elegancki płaszcz i drogie buciki, widać było po niej pieniądze.
Po porannej wizycie w Szpitalu Św. Munga, ojciec Isabelle pozostał wśród znajomych medyków, a panna Carrow miała dla siebie popołudnie. Standardowo udała się wraz z wierną służącą na ulicę Pokątną. Marie podejrzewała chyba coś odnośnie nocnego spotkania z Percivalem i Isabelle była jej wdzięczna, że mogła jej użyć jako przykrywki. Nie zamierzała się jednak tłumaczyć. Przez lata między angielską lady i francuską dziewczyną nawiązała się silna przyjaźń, ale Isabelle wciąż pozostawała pracodawczynią, a Marie pracownicą.
W teorii powinna chodzić po Pokątnej z Marie, ale w praktyce czasem się rozdzielały. Pokątna to w końcu bezpieczne miejsce. Francuzka interesowała się modą, a Isabelle alchemią, więc jedna poszła do Madame Malkin, a druga do sklepiku zielarskiego. Isabelle chciała poczekać u zielarza aż Marie do niej dołączy, ale nagle dostrzegła za oknem wysoką postać w pelerynie. Mężczyzna szedł tyłem i nie mogła dostrzec jego twarzy.
To na pewno nie on, nie byłby na tyle głupi, aby chodzić po Pokątnej...prawda? W październiku, wariując z niepokoju i tęsknoty, chciała widzieć Percivala w każdym podobnym do niego z postury nieznajomym. Teraz podchodziła do sprawy rozsądniej...
...albo i nie, bo odruchowo złapała za parasol i wyszła ze sklepiku aby podążyć za nieznajomym. Chciała tylko zobaczyć jego twarz, upewnić się, że to nie on. Szedł szybkim krokiem, a ona, chroniąc się pod parasolem, potruchtała za nim aż na Horizont Alley. Tam wreszcie zobaczyła jak wchodzi do herbaciarni, w drzwiach obejmując jakąś kobietę. Mignął też jej jego profil. Długi nos, krótsza broda - to na pewno nie Percival. Jak mogła się tak pomylić i iść przez całą Pokątną za nieznajomym jak jakaś idiotka?! Poczuła w sercu bolesne rozczarowanie - tym, że jego nie ma i własną głupotą. Musiała natychmiast przestać o nim myśleć, bo znowu wyobrazi go sobie w objęciach wzdychającej półwili i pogorszy sobie humor na cały dzień, a chciała się cieszyć wizytą w Londynie i....
....i ktoś oderwał jej myśli od Percivala całkiem skutecznie, bo nagle poczuła bolesne szarpnięcie i uświadomiła sobie, że ktoś wyrwał jej z dłoni torebeczkę. Złodziej odepchnął ją, ale nie jakoś mocno: zatoczyła się, ale utrzymała się na nogach. Najwyraźniej pragnął jej majątku, nie krzywdy.
Gdy za nim spojrzała, odbiegał już tą stronę Horizon Alley, do której nigdy nie mogła się zapuszczać - w kierunku Śmiertelnego Nokturunu.
-Pomocy, złodziej! - krzyknęła przytomnie, choć nie spodziewała się, że ktokolwiek zdąży jej pomóc. W torebce miała pieniądze, ale najbardziej żal było jej ozdobnego francuskiego portfelika, który przed laty należał do jej matki. Może i był stary, ale nie było tego widać - elegancka skóra i porządne wykonanie gwarantowały trwałość, a Isabelle ogromnym sentymentem darzyła każdą pamiątkę po mamie. Wzrosła w niej złość, że ktoś śmiał okraść w biały dzień ciężarną szlachciankę, ale zarazem z przykrością uświadomiła sobie, że sama wystawiła się na taką sytuację. Opuściła bezpieczną Pokątną, idąc po omacku za wcale-nie-sobowtórem Percivala i na pewno wyglądała przy tym na tak rozproszoną i bezbronną, że przykuła uwagę złodzieja. W dodatku miała elegancki płaszcz i drogie buciki, widać było po niej pieniądze.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Ostatnio zmieniony przez Isabelle Carrow dnia 21.12.19 22:20, w całości zmieniany 1 raz
Kilka dodatkowych par smoczych rękawic, do tego jedna bela materiału do naprawy poszycia namiotu, dziesięć konserw z ulubionym mięsiwem...Myśli Benjamina krążyły wokół wyprawy oraz sprawunków, zapisał sobie na niezawodnym pergaminie: własnych zwojach mózgowych. Prychnął na propozycję Percivala, by wziąć ze sobą listę, nie był wszak jakimś kretynem, by musieć biegać po sklepikach jak jakaś przejęta służąca, odhaczająca pieczołowicie każdy rodzaj herbatki dla wymagającej pani. Teraz jednak, gdy z zafrasowaną miną kroczył po Horizont Alley, z brodą wciśniętą w wysoko postawiony kołnierz skórzanej kurtki, żałował, że jednak nie zabrał ze sobą listy. Pamiętał o prawie wszystkim, złożyl zamówienia u sklepikarzy i rzemieślników, ale miał wrażenie, że coś umknęło jego uwadze. Zmarszczył czoło jeszcze bardziej, wciskając w wypełnione papierkami, papierosami i drewienkami kieszenie zgrabiałe od chłodu ręce. Choć wyjątkowo nie padało, wiatr przeszywał człowieka zimnym powiewem, niosąc ze sobą nie tylko zapowiedź gęsiej skórki, ale i pełen emocji krzyk. Krzyk niewiasty, poruszonej, okradzionej: Ben odruchowo podniósł głowę, widząc dość jasny w interpretacji spektakl. Dobrze ubrana niewiasta w zaawansowanej ciąży, opatulona rozwianym włosem oraz materiałami sukni - i szybko oddalający się od niej mężczyzna w kapturze na głowie, ściskający skórzaną torebkę. Rzezimieszek miał pecha: Wright doskonale znał te tereny, wiedział też, że złodziej zapewne w miejscu zameldowania wbitą ma krwawą pieczęć Nokturnu, więc naturalnie w tamtą stronę zamierzał się skierować.
Jamie niewiele myślał, po prostu - działał. Bez krzyku, bez gróźb. Cicho i zwinnie wszedł w boczną bramę, później przebiegł przez sklep z wiklinowymi, magicznymi koszykami, prześlizgnął się przez zaplecze i już znalazł się w zaułku prowadzącym na Śmiertelny Nokturn, wpadając na haniebnego złodziejaszka. - Te, śmierdzielu, oddawaj - huknął na niego złowrogo, od razu przystępując do rękoczynów. Z niejakm trudem - miał do czynienia z młodym zakapiorem, wyrywającym się mu jak oślizgły węgorz - odebrał mu torebkę, nie zdołał go jednak pochwycić: a zawartość eleganckiego kuferka rozsypała się na brudnej ziemi. Ben zaklął pod nosem, najchętniej pobiegłby za tym pryszczatym idiotą, ale wolał nie zapędzać się teraz na Nokturn - zresztą, osiągnął zamierzony cel, chroniąc prywatną własność tamtej czarownicy. Pochylił się i nieco niezgrabnie zaczął wpakowywać do środka kobiece błyskotki, pomadki, flakoniki, notatniki, papeterie, jedwabne chusteczki i inne zadziwiająco niepotrzebne przedmioty, a następnie otrzepał torebkę z kurzu i wrócił na Horizont Alley. - To pani, prawda? Niestety, nie udało mi się unieruchomić tego gagatka, wolałem nie ściągać tutaj błyskawic i tym podobnych, ale nic nie zginęło - powiedział pogodnie, podchodząc do zaaferowanej kobiety, bezradnie stojącej z boku ulicy. Najpierw widział ją z profilu i coś mówił mu ten prosty nosek, łuk czoła oraz pełne usta, lecz dopiero, gdy brunetka obróciła się przodem, zorientował się, z kim ma do czynienia. Dumna mina rycerza, pomagającego pięknej niewieście nieco zbladła, krzaczaste brwi zbiegły się i Ben nie wyglądał zbyt mądrze; zabrakło mu też słów, wyciągnął więc przed siebie torebkę niczym niezwykły podarunek. - Trochę brudna, ale to się wyczyści - dodał głupio, jeszcze raz otrzepując bok kuferka z poprzyklejanych liści i papierosowych petów. Myślami był jednak daleko ponad tak przyziemnymi sprawami, bowiem po raz pierwszy w życiu spoglądał prosto na Isabelle Nott - do tej pory widzianą z dystansu lub otoczoną drukowanymi literami w Proroku Codziennym, z którego uśmiechała się promiennie jako piękna pani młoda w rubryce poświęconej ślubom arystokratów.
Jamie niewiele myślał, po prostu - działał. Bez krzyku, bez gróźb. Cicho i zwinnie wszedł w boczną bramę, później przebiegł przez sklep z wiklinowymi, magicznymi koszykami, prześlizgnął się przez zaplecze i już znalazł się w zaułku prowadzącym na Śmiertelny Nokturn, wpadając na haniebnego złodziejaszka. - Te, śmierdzielu, oddawaj - huknął na niego złowrogo, od razu przystępując do rękoczynów. Z niejakm trudem - miał do czynienia z młodym zakapiorem, wyrywającym się mu jak oślizgły węgorz - odebrał mu torebkę, nie zdołał go jednak pochwycić: a zawartość eleganckiego kuferka rozsypała się na brudnej ziemi. Ben zaklął pod nosem, najchętniej pobiegłby za tym pryszczatym idiotą, ale wolał nie zapędzać się teraz na Nokturn - zresztą, osiągnął zamierzony cel, chroniąc prywatną własność tamtej czarownicy. Pochylił się i nieco niezgrabnie zaczął wpakowywać do środka kobiece błyskotki, pomadki, flakoniki, notatniki, papeterie, jedwabne chusteczki i inne zadziwiająco niepotrzebne przedmioty, a następnie otrzepał torebkę z kurzu i wrócił na Horizont Alley. - To pani, prawda? Niestety, nie udało mi się unieruchomić tego gagatka, wolałem nie ściągać tutaj błyskawic i tym podobnych, ale nic nie zginęło - powiedział pogodnie, podchodząc do zaaferowanej kobiety, bezradnie stojącej z boku ulicy. Najpierw widział ją z profilu i coś mówił mu ten prosty nosek, łuk czoła oraz pełne usta, lecz dopiero, gdy brunetka obróciła się przodem, zorientował się, z kim ma do czynienia. Dumna mina rycerza, pomagającego pięknej niewieście nieco zbladła, krzaczaste brwi zbiegły się i Ben nie wyglądał zbyt mądrze; zabrakło mu też słów, wyciągnął więc przed siebie torebkę niczym niezwykły podarunek. - Trochę brudna, ale to się wyczyści - dodał głupio, jeszcze raz otrzepując bok kuferka z poprzyklejanych liści i papierosowych petów. Myślami był jednak daleko ponad tak przyziemnymi sprawami, bowiem po raz pierwszy w życiu spoglądał prosto na Isabelle Nott - do tej pory widzianą z dystansu lub otoczoną drukowanymi literami w Proroku Codziennym, z którego uśmiechała się promiennie jako piękna pani młoda w rubryce poświęconej ślubom arystokratów.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nikt jej nie usłyszał, nikogo nie było nawet w tej deszczowej okolicy. Tylko jakiś mężczyzna w oddali, którego ujrzała jedynie przelotnie, bo zaraz zniknął w bramie. Ludzie w oknach najwyraźniej nie mieli ochoty zainteresować się zajściem i wyjść na deszcz - zajęci swoimi sprawami, udawali, że nie widzieli i nie słyszeli całej sceny. Isabelle spuściła głowę i zacisnęła bezradnie piąstki, wiedząc, że nie odzyska już torebki. Nie dogoniłaby kieszonkowca nawet kilka miesięcy temu, choć nie mógł wiedzieć o tym, że zadyszka bywała dla niej zabójcza. A teraz, w zaawansowanej ciąży, wyglądała już zupełnie na osobę niezdolną do jakiejkolwiek interwencji. Złodziej wygrał, a Isabelle czuła się upokorzona, wściekła i po prostu smutna. I jeszcze winna, bo wiedziała, że sama wystawiła się mu jako przynęta, goniąc po mieście za własnymi złudami.
Odwróciła się, aby wracać do zielarza lub Madame Malkine i poszukać swojej służącej (ciekawe, czy Marie zdążyła się już zaniepokoić, czy też te kilka upiornie długich chwil Isabelle na Horizont Alley to dla Francuzki zaledwie mgnienie oka spędzone nad porównywaniu jedwabi?). Nie ruszyła jednak z miejsca, bo - jak zawsze w chwili stresu - postanowiła profilaktycznie uspokoić własny oddech. Wdech - wydech - nieprzejmujsięBelletotylkotorebka - wdech...
Nagle usłyszała za sobą przyjazny, męski głos i odwróciła się, zdezorientowana. Nie miała już nadziei na odzyskanie zguby, a oto stał przed nią mężczyzna...z jej torebką?
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, potem na torbekę, a jej stropioną minkę mimowolnie zastąpił uszczęśliwiony uśmiech. Ktoś zwrócił jej właśnie pamiątkę po mamie i...wiarę w ludzkie dobro. W to, że cały świat nie jest jednak obojętny.
-Tak, dziękuję panu! - odparła uszczęśliwiona, odbierając z jego rąk zgubę i nie przejmując się zupełnie listkami - była zbyt przepełniona poczuciem ulgi.
Odruchowo zajrzała do środka i na samej górze sterty rzeczy znajdował się jej portfelik! Nie sprawdziła nawet, czy są w nim jeszcze pieniądze - ważne było, że sentymentalna pamiątka się znalazła. Podniosła szybko spojrzenie na nieznajomego, brodatego wybawcę. Wydawał się czymś speszony (zastanawiał się, czy poprosić o nagrodę?) i był bardzo przystojny. Ta myśl zaskoczyła ją samą, bo prawie nigdy nie oceniała mężczyzn po wyglądzie, szczególnie nieznajomych. Nigdy nie była zainteresowana trzpiotkalskim plotkowaniem i miała bardzo mało młodzieńczych zauroczeń, a większość osób była dla niej...przeźroczysta. W sumie Percival wyróżniał się z tłumu szlachciców właśnie tym, że zwróciła uwagę, że był nieziemsko przystojny. Och! Może mniej-przystojny-od-Percivala nieznajomy przypominał jej czymś męża? Hm, nie. Byli zupełnie inni i choć twarz bohatera wydawała się jej znajoma (nie mogła skojarzyć, że z czytanych przed paroma latami w "Czarownicy" artykułów o graczach Quidditcha), to na pewno nie z powodu podobieństwa do Percy'ego. Na moment zawiesiła na brodaczu swoje sarnie oczy, zdziwiona tym pierwszym wrażeniem, a potem się zreflektowała.
-Naprawdę bardzo dziękuję! Nikt...nikt inny nawet by się nie obejrzał. Nic panu nie jest? Czy mogę poznać pana godność? - zasypała go entuzjastycznym, choć bardzo uprzejmym słowotokiem. Odruchowo sięgnęła po portfelik, chcąc się odwdzięczyć za jego trud, chociaż nie wiedziała jeszcze jak zrobić to z klasą. Jaka kwota nie speszy nieznajomego i jak wręczyć mu ją dyskretnie? Przypomniała sobie jakie monety ma przy sobie, ale żadna suma pieniędzy nie wydawała się jej odpowiednia w ramach nagrody za bezcenną pamiątkę po zmarłej mamie.
-Jestem Isabelle N...Carrow, a to była pamiątka po...kimś bliskim. - wyjaśniła mu prędko, uśmiechając się łagodnie. Chociaż przed chwilą znajdowała się na skraju płaczu, a teraz była wyraźnie rozradowana, to wyglądała inaczej niż kobieta, którą Benjamin widział w "Proroku Codziennym." Na swoim ślubie Isabelle promieniała i czuła się najbardziej szczęśliwa na świecie. A teraz całe jej szczęście zniknęło i chociaż uśmiechała się ciepło do Bena - to w tej przygaśniętej szlachciance widać było jedynie namiastkę uprzedniego światła. Oczywiście dokładała starań, aby elegancko wyglądać przy wyjściu na miasto, ale pobladłą cerę i podkrążone oczy można było zatuszować tylko do pewnego stopnia. A wszelkie drobne radości i miłe niespodzianki tylko na chwilkę mogły przyćmić ból złamanego serca.
W sumie, Benjaminowi udało się być tą chwilką. Isabelle była zmęczona sama sobą i tym, że na każdą napotkaną kobietę spoglądała z namiastką smutku i podejrzliwości. Czy były szczęśliwymi matkami, żonami, kochankami, kochanką Percy'ego? Rozmowa z nieznajomym mężczyzną, w dodatku ulicznym bohaterem, choć na moment mogła skierować jej myśli na inne tory.
Odwróciła się, aby wracać do zielarza lub Madame Malkine i poszukać swojej służącej (ciekawe, czy Marie zdążyła się już zaniepokoić, czy też te kilka upiornie długich chwil Isabelle na Horizont Alley to dla Francuzki zaledwie mgnienie oka spędzone nad porównywaniu jedwabi?). Nie ruszyła jednak z miejsca, bo - jak zawsze w chwili stresu - postanowiła profilaktycznie uspokoić własny oddech. Wdech - wydech - nieprzejmujsięBelletotylkotorebka - wdech...
Nagle usłyszała za sobą przyjazny, męski głos i odwróciła się, zdezorientowana. Nie miała już nadziei na odzyskanie zguby, a oto stał przed nią mężczyzna...z jej torebką?
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, potem na torbekę, a jej stropioną minkę mimowolnie zastąpił uszczęśliwiony uśmiech. Ktoś zwrócił jej właśnie pamiątkę po mamie i...wiarę w ludzkie dobro. W to, że cały świat nie jest jednak obojętny.
-Tak, dziękuję panu! - odparła uszczęśliwiona, odbierając z jego rąk zgubę i nie przejmując się zupełnie listkami - była zbyt przepełniona poczuciem ulgi.
Odruchowo zajrzała do środka i na samej górze sterty rzeczy znajdował się jej portfelik! Nie sprawdziła nawet, czy są w nim jeszcze pieniądze - ważne było, że sentymentalna pamiątka się znalazła. Podniosła szybko spojrzenie na nieznajomego, brodatego wybawcę. Wydawał się czymś speszony (zastanawiał się, czy poprosić o nagrodę?) i był bardzo przystojny. Ta myśl zaskoczyła ją samą, bo prawie nigdy nie oceniała mężczyzn po wyglądzie, szczególnie nieznajomych. Nigdy nie była zainteresowana trzpiotkalskim plotkowaniem i miała bardzo mało młodzieńczych zauroczeń, a większość osób była dla niej...przeźroczysta. W sumie Percival wyróżniał się z tłumu szlachciców właśnie tym, że zwróciła uwagę, że był nieziemsko przystojny. Och! Może mniej-przystojny-od-Percivala nieznajomy przypominał jej czymś męża? Hm, nie. Byli zupełnie inni i choć twarz bohatera wydawała się jej znajoma (nie mogła skojarzyć, że z czytanych przed paroma latami w "Czarownicy" artykułów o graczach Quidditcha), to na pewno nie z powodu podobieństwa do Percy'ego. Na moment zawiesiła na brodaczu swoje sarnie oczy, zdziwiona tym pierwszym wrażeniem, a potem się zreflektowała.
-Naprawdę bardzo dziękuję! Nikt...nikt inny nawet by się nie obejrzał. Nic panu nie jest? Czy mogę poznać pana godność? - zasypała go entuzjastycznym, choć bardzo uprzejmym słowotokiem. Odruchowo sięgnęła po portfelik, chcąc się odwdzięczyć za jego trud, chociaż nie wiedziała jeszcze jak zrobić to z klasą. Jaka kwota nie speszy nieznajomego i jak wręczyć mu ją dyskretnie? Przypomniała sobie jakie monety ma przy sobie, ale żadna suma pieniędzy nie wydawała się jej odpowiednia w ramach nagrody za bezcenną pamiątkę po zmarłej mamie.
-Jestem Isabelle N...Carrow, a to była pamiątka po...kimś bliskim. - wyjaśniła mu prędko, uśmiechając się łagodnie. Chociaż przed chwilą znajdowała się na skraju płaczu, a teraz była wyraźnie rozradowana, to wyglądała inaczej niż kobieta, którą Benjamin widział w "Proroku Codziennym." Na swoim ślubie Isabelle promieniała i czuła się najbardziej szczęśliwa na świecie. A teraz całe jej szczęście zniknęło i chociaż uśmiechała się ciepło do Bena - to w tej przygaśniętej szlachciance widać było jedynie namiastkę uprzedniego światła. Oczywiście dokładała starań, aby elegancko wyglądać przy wyjściu na miasto, ale pobladłą cerę i podkrążone oczy można było zatuszować tylko do pewnego stopnia. A wszelkie drobne radości i miłe niespodzianki tylko na chwilkę mogły przyćmić ból złamanego serca.
W sumie, Benjaminowi udało się być tą chwilką. Isabelle była zmęczona sama sobą i tym, że na każdą napotkaną kobietę spoglądała z namiastką smutku i podejrzliwości. Czy były szczęśliwymi matkami, żonami, kochankami, kochanką Percy'ego? Rozmowa z nieznajomym mężczyzną, w dodatku ulicznym bohaterem, choć na moment mogła skierować jej myśli na inne tory.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Czy gdyby wiedział, kto padł ofiarą niecnego występku, również ruszyłby w pogoń za złodziejem? Odpowiedź była oczywista, tak; nie chował przecież wobec Isabelle żadnej urazy, nie znał jej, nie podpalał też zdjęć wyciętych z Czarownicy lub Proroka Codziennego w nadziei, że w krwi Wrightów skrzą się jakieś odrobinki mocy voodoo. Daleki był jednak od wypełnienia wspaniałomyślną sympatią: właściwie sam gubił się w tym, co zetknięcie się twarzą w twarz z niedawną lady Nott w nim wywołuje. Zazwyczaj proste w obsłudze, duże, równo bijące serce, w tym przypadku wierzgało niczym nieprzewidywalny źrebak, napełniając Jaimiego koktajlem sprzeczności - lub może właśnie uzupełnień? Rozbawienia tym nagłym zapoznaniem się, zdziwienia, że ciężarna lady spaceruje sama w taką pogodę, a w pierwszej chwili silnej zazdrości, sprowokowanej przepięknym, pełnym ulgi i radości uśmiechem, który wykwitł na pięknej twarzy Isabelle, gdy ta otrzymała z powrotem skradzioną torebkę.
Percy miał doskonały gust, musiał to przyznać. Przyglądał się kobiecie z wysoka, uważnie, odnotowując każdy detal, blask nieco wilgotnych od deszczu włosów, odrobinę podkrążone oczy, pełne policzki, usta układające się w uśmiech wdzięczny i słodki, choć zagubiony. Była taka drobna; nie przypominała też siebie z ruchomego zdjęcia, które wiedział w gazecie, w dużych oczach błyszczało coś na kształt smutku lub powagi. No i była znacznie krąglejsza: ciążowego brzucha nie mógłby przegapić, choć starał się nie wlepiać w niego zbyt intensywnego wzroku. I tak czuł się odrobinę zdezorientowany tym nagłym zderzeniem dwóch różnych światów, połączonych mostem, z którego istnienia zdawał sobie sprawę wyłącznie on. Chyba - czy Percival opowiadał o dawnym przyjacielu swej żonie?
- Eee - odparł elokwentnie, nie do końca wiedząc, jak zareagować na przedstawienie się szlachcianki. Powinien złożyć na jej drobnej rączce pocałunek? Dygnąć? Skłonić się w pas? W końcu postanowił zdać się na odruch: wyciągnął przed siebie potężną, spracowaną dłoń - drugą zaś przetarł prawą część twarzy, tą oszpeconą pobliznowaconą tkanką. - Ben Wright - przedstawił się w końcu, czekając, aż dama uściśnie grabę. A może zachował się nieelegancko? Czyż to nie przedstawicielka płci pięknej powinna pierwsza wyjść z propozycją kontaktu cielesnego? Zbyt dużo niewiadomych; sztywnych konwenansów, o jakich brodacz nie miał najmniejszego pojęcia. Powstrzymał chęć przestąpienia z nogi na nogę, mającego chociaż trochę zmniejszyć dyskomfort tej sytuacji. Pozornie bardzo miłej, spełnił przecież dobry uczynek, odnalazł się w roli bohatera, udało mu się odebrać własność lady Carrow a później zwrócić ją właścicielce w nienaruszonym stanie. Czuł dumę, lecz świadomość, że stoi naprzeciwko czarownicy, która do niedawna nosiła nazwisko Percivala, jego obrączkę a obecnie - także i jego dziecko, wywoływał w umyśle Jaimiego krytyczne spięcie. - Nie, nic mi nie jest, to stara rana - mruknął pod nosem, pewien, że troska brunetki dotyczy szramy ciągnącej się od kącika ust aż do skroni. Cóż, nie był to na pewno miły widok dla tak delikatnej damy, nawet jeśli druga część twarzy nadrabiała urokiem. - Szkoda, że nie złapałem tego typa, ale zwiał od razu na Nokturn - dodał, do kołowrotka emocji dołączając także irytację: na samego siebie. Gdyby odważył się rzucić zaklęcie, może nie wywołałby anomalii, która zaczęłaby miotać piorunami w przepochodniów, i po prostu zadbałby o to, by dobrowadzić złodziejaszka na magiczną policję. Jak zwykle dopadały go wyrzuty sumienia, nieustająca od kilku miesięcy plaga, porastająca go żywym kokonem z podgryzających wrażliwą skórę metaforycznych szerszeni. Niecierpliwie strzygących skrzydełkami w oczekiwaniu na pojawienie się najmniejszego powodu, by wypomnieć swemu żywicielowi każdy błąd lub zaniedbanie. Także te wynikające z dystansowania się od bliskich Percivala, którzy nie byli nim. Zazdrosny, niepasujący, świadomy, że nigdy oficjalnie nie stanie się dla mężczyzny kimś ważnym, przyglądał się z trudną do ukrycia niechęcią jego kolejnym szkolnym sympatiom, a później - narzeczonej, szybko zdobywającej serce, uwagę oraz całego Percy'ego na własność. Rzecz jasna nikt nie zdawał sobie sprawy z takiego podłoża irytacji niezbyt zachwyconego miłosnymi podbojami przyjaciela Bena - i wolał, by tak pozostało, nawet teraz, gdy skomplikowanie ich życia wymknęło się aż poza skalę. - No, to ten...nie będę ci...to znaczy lady, zabierał czasu - dodał, cofając w końcu dłoń, by znów schować obydwie ręce w kieszeniach skórzanej kurtki, wykazując się zadziwiającą swobodą w niegrzecznych zachowaniach: do niekulturalnej listy dołączało także spoglądanie co chwilę na brzuch. Duży. Krągły. Miał wiele ciotek i kuzynek, bawił mnóstwo swych krewnych, ale jakoś ta konkretna, brzemienna kobieta działała na niego stresogennie, dlatego najchętniej ewakuowałby się gdzieś poza strefę emocjonalnego rażenia.
Percy miał doskonały gust, musiał to przyznać. Przyglądał się kobiecie z wysoka, uważnie, odnotowując każdy detal, blask nieco wilgotnych od deszczu włosów, odrobinę podkrążone oczy, pełne policzki, usta układające się w uśmiech wdzięczny i słodki, choć zagubiony. Była taka drobna; nie przypominała też siebie z ruchomego zdjęcia, które wiedział w gazecie, w dużych oczach błyszczało coś na kształt smutku lub powagi. No i była znacznie krąglejsza: ciążowego brzucha nie mógłby przegapić, choć starał się nie wlepiać w niego zbyt intensywnego wzroku. I tak czuł się odrobinę zdezorientowany tym nagłym zderzeniem dwóch różnych światów, połączonych mostem, z którego istnienia zdawał sobie sprawę wyłącznie on. Chyba - czy Percival opowiadał o dawnym przyjacielu swej żonie?
- Eee - odparł elokwentnie, nie do końca wiedząc, jak zareagować na przedstawienie się szlachcianki. Powinien złożyć na jej drobnej rączce pocałunek? Dygnąć? Skłonić się w pas? W końcu postanowił zdać się na odruch: wyciągnął przed siebie potężną, spracowaną dłoń - drugą zaś przetarł prawą część twarzy, tą oszpeconą pobliznowaconą tkanką. - Ben Wright - przedstawił się w końcu, czekając, aż dama uściśnie grabę. A może zachował się nieelegancko? Czyż to nie przedstawicielka płci pięknej powinna pierwsza wyjść z propozycją kontaktu cielesnego? Zbyt dużo niewiadomych; sztywnych konwenansów, o jakich brodacz nie miał najmniejszego pojęcia. Powstrzymał chęć przestąpienia z nogi na nogę, mającego chociaż trochę zmniejszyć dyskomfort tej sytuacji. Pozornie bardzo miłej, spełnił przecież dobry uczynek, odnalazł się w roli bohatera, udało mu się odebrać własność lady Carrow a później zwrócić ją właścicielce w nienaruszonym stanie. Czuł dumę, lecz świadomość, że stoi naprzeciwko czarownicy, która do niedawna nosiła nazwisko Percivala, jego obrączkę a obecnie - także i jego dziecko, wywoływał w umyśle Jaimiego krytyczne spięcie. - Nie, nic mi nie jest, to stara rana - mruknął pod nosem, pewien, że troska brunetki dotyczy szramy ciągnącej się od kącika ust aż do skroni. Cóż, nie był to na pewno miły widok dla tak delikatnej damy, nawet jeśli druga część twarzy nadrabiała urokiem. - Szkoda, że nie złapałem tego typa, ale zwiał od razu na Nokturn - dodał, do kołowrotka emocji dołączając także irytację: na samego siebie. Gdyby odważył się rzucić zaklęcie, może nie wywołałby anomalii, która zaczęłaby miotać piorunami w przepochodniów, i po prostu zadbałby o to, by dobrowadzić złodziejaszka na magiczną policję. Jak zwykle dopadały go wyrzuty sumienia, nieustająca od kilku miesięcy plaga, porastająca go żywym kokonem z podgryzających wrażliwą skórę metaforycznych szerszeni. Niecierpliwie strzygących skrzydełkami w oczekiwaniu na pojawienie się najmniejszego powodu, by wypomnieć swemu żywicielowi każdy błąd lub zaniedbanie. Także te wynikające z dystansowania się od bliskich Percivala, którzy nie byli nim. Zazdrosny, niepasujący, świadomy, że nigdy oficjalnie nie stanie się dla mężczyzny kimś ważnym, przyglądał się z trudną do ukrycia niechęcią jego kolejnym szkolnym sympatiom, a później - narzeczonej, szybko zdobywającej serce, uwagę oraz całego Percy'ego na własność. Rzecz jasna nikt nie zdawał sobie sprawy z takiego podłoża irytacji niezbyt zachwyconego miłosnymi podbojami przyjaciela Bena - i wolał, by tak pozostało, nawet teraz, gdy skomplikowanie ich życia wymknęło się aż poza skalę. - No, to ten...nie będę ci...to znaczy lady, zabierał czasu - dodał, cofając w końcu dłoń, by znów schować obydwie ręce w kieszeniach skórzanej kurtki, wykazując się zadziwiającą swobodą w niegrzecznych zachowaniach: do niekulturalnej listy dołączało także spoglądanie co chwilę na brzuch. Duży. Krągły. Miał wiele ciotek i kuzynek, bawił mnóstwo swych krewnych, ale jakoś ta konkretna, brzemienna kobieta działała na niego stresogennie, dlatego najchętniej ewakuowałby się gdzieś poza strefę emocjonalnego rażenia.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zadarła główkę, spoglądając z dołu na przystojnego, wysokiego nieznajomego, który przyglądał się jej z dziwną uwagą. Czy lustrował jej ubranie i torebeczkę, zastanawiając się jak bardzo bogatą osobę uratował? Powzięła przecież postanowienie zapłaty, spuściła więc długie rzęsy aby wyjąć portfelik, ale potem znów zerknęła na brodacza i zdała sobie sprawę, że patrzy on na jej twarz, a nie dłonie i pieniądze. Eee? Czemu mówił "eee"? Jego spojrzenie odrobinę ją peszyło, nie umiała nigdy odnajdywać się jako obiekt męskiego wzroku (bo zwykle patrzyli na kobiety z pożądaniem, a ona, swoim zdaniem, nie była godna pożądania... w przeciwieństwie do mugolskich półwil, o ile taki gatunek w ogóle istniał) i nie wiedziała nawet, co jest flirtem, a co nie jest. Czy "eee" było flirtem, czy groźbą, czy po prostu wstępem do pytania o zapłatę? Miała nadzieję, że tym ostatnim, nie było dla cnotliwej damy nic bardziej przerażającego niż nieznajomość męskich intencji - a gdy pierwsze, niezwykle korzystne wrażenie nieco oklapło, zaczęła dostrzegać nie tyle niedoskonałości, co niepokojące sygnały w aparycji brodacza: dziwna szrama na twarzy, kolejna na żuchwie, tak jakby pakował się w jakieś...tarapaty, i to bardzo niedawno. I czemu wciąż zerkał również na jej brzuch? Nie ufaj nikomu, powtarzał Percy, a oto stała na pustawej ulicy naprzeciw kogoś o twarzy przystojnego opryszka. Był taki wysoki i umięśniony, że gdyby chciał to mógłby ją zgnieść (nie wiedzieć czemu, pomyślała o tej perspektywie bez lęku, a z dziwną ciekawością - pewnie dlatego, że brodacz był zupełnie różny od ludzi, z jakimi przestawała!). No ale... dobrze mu przecież patrzyło z oczu i uratował jej torebkę! Sam zapewne nawet nie wiedział, że Isabelle zauważyła, jak się jej przypatruje - mężczyznom zawsze wydawało się, że są niezmiernie dyskretni i w ogóle.
Zdumiona spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, nie było to powitanie jakiego się spodziewała, ale w sumie nie przedstawiła się jako lady. Czy, w przeciwieństwie do większości angielskich czarodziejów, mógł nie kojarzyć jej nazwiska? Zapałała do niego niewytłumaczalną sympatią, więc uścisnęła mu jednak rękę, bo w końcu nie byli na salonach.
Gdy się przedstawił, przez milisekundę nie skojarzyła zupełnie imienia, ale Wright wydało się jej dziwnie znajome i...
...uśmiech spełzł z jej twarzy, uformowała usteczka w krągłe "o" i z wrażenia odrobinę za długo trzymała jego dłóń w swojej. Nic dziwnego, że w końcu cofnął i schował własną rękę, mówiąc coś, czego Isabelle zupełnie nie słyszała. Zamiast słuchać, odtwarzała w swojej głowie opowieści Percy'ego o przyjaciołach z Hogwartu, aż wreszcie przypomniała się jej ostatnia prośba męża, dotycząca ich dziecka.
-Ben jak Benjamin?! - pisnęła nagle, spoglądając na brodacza z wyraźnym zdumieniem. Nie wierzyła w takie zbiegi okoliczności, a jednak!
-Benjamin Wright! - powtórzyła natchniona, a potem uświadomiła sobie, że mężczyzna z pewnością nie zna jej ani jej nazwiska. -Jestem..byłam...żoną Percy'ego...znaczy Percivala Notta! - przedstawiła się, mierząc Bena dziwnie intensywnym spojrzeniem - miała nadzieję, że skojarzy fakty i nie weźmie jej za wariatkę.
Desperacko chciała uczepić się każdego strzępka informacji o Percym, więc teraz zrobiła to całkiem dosłownie. Rozejrzała się nerwowo, mgliście pamiętając o etykiecie, ale ulica była pusta i nikt w oknach nie wydawał się patrzeć w ich stronę. Nie miała zresztą czasu tego analizować, bo jej mąż bywał dla niej niestety ważniejszy niż jej reputacja. Dlatego z dziwną stanowczością złapała Bena za łokieć (ręce miał w końcu w kieszeniach) i pociągnęła ze środka chodnika w stronę nieco bardziej prywatnego zaułka między kamienicami. Znaczy, fizycznie nie byłaby go w stanie nigdzie pociągnąć, ale miała nadzieję, że zrozumie aluzję.
-Percy tyle o tobie mówił, musimy porozmawiać! - zaanonsowała z iskrzącymi oczyma, zdumiona i zachwycona tym, że oto spotyka tego Benjamina. Co prawda, Percy mówił o nim oszczędniej niż brzmiało z jej wypowiedzi, ale nawet z jego krótkich wzmianek wywnioskowała, że Ben był kimś ważnym. Teraz rozumiała już lakoniczność Percivala. Chyba nie wypadało mu przyjaźnić się z kimś o aparycji i manierach ulicznego opryszka i może dlatego niechętnie przyznawał się do tej znajomości...ale to przecież nie był żaden opryszek tylko uliczny bohater!
Nigdy nie sądziła, że będzie kiedykolwiek naciskać na to, by odbywać na ulicy rozmowę ze szkolnymi przyjaciółmi swojego męża, ale te trudne czasy wymagały desperackich środków.
Zdumiona spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, nie było to powitanie jakiego się spodziewała, ale w sumie nie przedstawiła się jako lady. Czy, w przeciwieństwie do większości angielskich czarodziejów, mógł nie kojarzyć jej nazwiska? Zapałała do niego niewytłumaczalną sympatią, więc uścisnęła mu jednak rękę, bo w końcu nie byli na salonach.
Gdy się przedstawił, przez milisekundę nie skojarzyła zupełnie imienia, ale Wright wydało się jej dziwnie znajome i...
...uśmiech spełzł z jej twarzy, uformowała usteczka w krągłe "o" i z wrażenia odrobinę za długo trzymała jego dłóń w swojej. Nic dziwnego, że w końcu cofnął i schował własną rękę, mówiąc coś, czego Isabelle zupełnie nie słyszała. Zamiast słuchać, odtwarzała w swojej głowie opowieści Percy'ego o przyjaciołach z Hogwartu, aż wreszcie przypomniała się jej ostatnia prośba męża, dotycząca ich dziecka.
-Ben jak Benjamin?! - pisnęła nagle, spoglądając na brodacza z wyraźnym zdumieniem. Nie wierzyła w takie zbiegi okoliczności, a jednak!
-Benjamin Wright! - powtórzyła natchniona, a potem uświadomiła sobie, że mężczyzna z pewnością nie zna jej ani jej nazwiska. -Jestem..byłam...żoną Percy'ego...znaczy Percivala Notta! - przedstawiła się, mierząc Bena dziwnie intensywnym spojrzeniem - miała nadzieję, że skojarzy fakty i nie weźmie jej za wariatkę.
Desperacko chciała uczepić się każdego strzępka informacji o Percym, więc teraz zrobiła to całkiem dosłownie. Rozejrzała się nerwowo, mgliście pamiętając o etykiecie, ale ulica była pusta i nikt w oknach nie wydawał się patrzeć w ich stronę. Nie miała zresztą czasu tego analizować, bo jej mąż bywał dla niej niestety ważniejszy niż jej reputacja. Dlatego z dziwną stanowczością złapała Bena za łokieć (ręce miał w końcu w kieszeniach) i pociągnęła ze środka chodnika w stronę nieco bardziej prywatnego zaułka między kamienicami. Znaczy, fizycznie nie byłaby go w stanie nigdzie pociągnąć, ale miała nadzieję, że zrozumie aluzję.
-Percy tyle o tobie mówił, musimy porozmawiać! - zaanonsowała z iskrzącymi oczyma, zdumiona i zachwycona tym, że oto spotyka tego Benjamina. Co prawda, Percy mówił o nim oszczędniej niż brzmiało z jej wypowiedzi, ale nawet z jego krótkich wzmianek wywnioskowała, że Ben był kimś ważnym. Teraz rozumiała już lakoniczność Percivala. Chyba nie wypadało mu przyjaźnić się z kimś o aparycji i manierach ulicznego opryszka i może dlatego niechętnie przyznawał się do tej znajomości...ale to przecież nie był żaden opryszek tylko uliczny bohater!
Nigdy nie sądziła, że będzie kiedykolwiek naciskać na to, by odbywać na ulicy rozmowę ze szkolnymi przyjaciółmi swojego męża, ale te trudne czasy wymagały desperackich środków.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Horizont Alley
Szybka odpowiedź