Horizont Alley
Strona 2 z 14 • 1, 2, 3 ... 8 ... 14
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Horizont Alley
Ulicę Pokątną prostopadle przecina Horizont Alley. Można znaleźć tu znacznie mniej sklepów i lokali, a więcej budynków mieszkalnych. Stojące w szeregach kamienice są domem wielu rodzin czarodziejów. Mówi się, że mimo usytuowania nieopodal centrum na Horizont Alley lepiej nie pojawiać się po zmroku. Alejka prowadzi bezpośrednio na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu, wskutek czego w nocy można tu spotkać osobników spod ciemnej gwiazdy. Jednak za dnia panuje tu gwar - na rogu znajduje się popularna dzięki niskim cenom apteka, nieco dalej podupadający sklepik ze słodkościami, a tuż przy ulicy Pokątnej warto odwiedzić herbaciarnię słynącą z serwowania herbat-niespodzianek.
Była zmarznięta, ale nie umiała przerwać tak po prostu. Zbierali się ludzie, a ona już od trzech sztuczek zapowiadała, że kończy! No, ale tym razem kończy na prawdę! Jeszcze tylko jedna sztuczka.
Co prawda była solidnie ubrana, miała na sobie zimowe buty, grube rajstopy, rozkloszowaną spódnicę, porządny płaszcz, duży szal w szkocką kratę, którym po części okryła ramiona, spięty charakterystyczną dla jej regionu broszką i czapkę. To jednak nie ratuje od zimna, kiedy stoi się na ulicy i pokazuje sztuczki, o nie!
- Dobrze. Do ostatniej sztuczki będę potrzebowała poświęcenia jednego ochotnika. Potrzebuję banknotu o nominale przynajmniej dziesięć funtów. Obiecuję, że pieniądz wróci do właściciela.
Uśmiechała się szeroko do niewielkiego tłumku bardzo z niego zadowolona. Nie planowała tego pokazu i nie był on z nikim ustalony, za to - uwaga! - ktoś ją rozpoznał! Jeszcze sprzed trzech lat, kiedy szło jej tu na prawdę dobrze, nim wyjechała, pamiętał jej pokaz. Do tego pewnie widział artykuł w gazecie i tak oto została zaczepiona i poproszona o jedną sztuczkę. Sztuczka przyciągnęła ludzi, więc od jakiejś pół godziny zamiast ruszyć na zakupy, prezentowała proste sztuczki uliczne z przedmiotów jakie miała pod ręką.
Zwykle coś jej się w kieszeni zawieruszyło.
To zawsze wychodziło lepiej, kiedy dostała pieniądz od kogoś z ulicy. Dzięki temu osoba związana ze swoją własnością mocniej sztuczkę przeżywała. Przy okazji podając nominał pilnowała, żeby nie wyskoczył jej żaden czarodziej! W tej okolicy powinno się wyłapać mugoli, to wśród nich z resztą była dość popularna, ale zawsze lepiej uważać!
Te wszystkie sztuczki sprawiały jej przyjemność i było to wyraźnie widać. Czarowała dla mugoli! Udawała czarownicę, jednocześnie udając przed czarodziejami, że czarownicą nie jest. W sposób całkowicie mugolski, bo i na ulicy nie odważyłaby sobie czymkolwiek pomagać.
Co prawda była solidnie ubrana, miała na sobie zimowe buty, grube rajstopy, rozkloszowaną spódnicę, porządny płaszcz, duży szal w szkocką kratę, którym po części okryła ramiona, spięty charakterystyczną dla jej regionu broszką i czapkę. To jednak nie ratuje od zimna, kiedy stoi się na ulicy i pokazuje sztuczki, o nie!
- Dobrze. Do ostatniej sztuczki będę potrzebowała poświęcenia jednego ochotnika. Potrzebuję banknotu o nominale przynajmniej dziesięć funtów. Obiecuję, że pieniądz wróci do właściciela.
Uśmiechała się szeroko do niewielkiego tłumku bardzo z niego zadowolona. Nie planowała tego pokazu i nie był on z nikim ustalony, za to - uwaga! - ktoś ją rozpoznał! Jeszcze sprzed trzech lat, kiedy szło jej tu na prawdę dobrze, nim wyjechała, pamiętał jej pokaz. Do tego pewnie widział artykuł w gazecie i tak oto została zaczepiona i poproszona o jedną sztuczkę. Sztuczka przyciągnęła ludzi, więc od jakiejś pół godziny zamiast ruszyć na zakupy, prezentowała proste sztuczki uliczne z przedmiotów jakie miała pod ręką.
Zwykle coś jej się w kieszeni zawieruszyło.
To zawsze wychodziło lepiej, kiedy dostała pieniądz od kogoś z ulicy. Dzięki temu osoba związana ze swoją własnością mocniej sztuczkę przeżywała. Przy okazji podając nominał pilnowała, żeby nie wyskoczył jej żaden czarodziej! W tej okolicy powinno się wyłapać mugoli, to wśród nich z resztą była dość popularna, ale zawsze lepiej uważać!
Te wszystkie sztuczki sprawiały jej przyjemność i było to wyraźnie widać. Czarowała dla mugoli! Udawała czarownicę, jednocześnie udając przed czarodziejami, że czarownicą nie jest. W sposób całkowicie mugolski, bo i na ulicy nie odważyłaby sobie czymkolwiek pomagać.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Magiczne sztuczki. Cece westchnęła lekko, zastanawiając się przez krótką chwilę czy naprawdę jest to rozrywka dla niej. Czy czarodzieja można zaskoczyć tego typu zabawami? Ambitnie wydawało jej się, że byłaby w stanie przejrzeć każdy ruch rudowłosej dziewczyny. Czy prawdziwa czarownica powinien mieć z tym problemy? Nie wierzyła w to, ale może miała dopiero dać się zaskoczyć, to nie było wykluczone. Chciała obejrzeć następną sztuczkę i dowiedzieć się czy kryje się za tym prawdziwa magia czy może zwykłe mydlenie oczu. Wątpiła nieco w swoją spostrzegawczość, ale mimo wszystko chciała spróbować, a może i trochę się rozerwać. Jej postanowienie rozpękło się w chwili, w której mimowolnie wymacała w kieszeni płaszcza pieniądze. Nie złote galeony ani srebrne sykle, ba nawet nie brązowe knuty. Okazało się, że dawno zapomniane funty mogła znaleźć nie tylko w odmętach torebki. Sykes nierzadko potrafiła odnaleźć zastosowanie dla mugolskich pieniędzy, nie obracając się jedynie w kręgu czarodziejów i chyba właśnie teraz trafiła jej się okazja na spożytkowanie tych dziesięciu funtów. Przez moment się wahała. Obserwacja przemawiała do niej o wiele silniej niż uczestnictwo. Ręka jej zadrżała i zgłosiła się, porwana emocjami, chociaż nie była pewna czy będzie w ogóle brana pod uwagę podczas wybierania ochotnika. Może dziewczyna była z kimś umówiona? Czy nie na tym właśnie polegały te sztuczki? To tylko iluzja magii dla nieuważnych, prawda? Cece rozejrzała się po zgromadzonych wokół ludziach. Nie była jedyną, która oferowała swoje dziesięć funtów, ale chętnych do podzielenia się pieniędzmi także nie było zbyt wielu. Zaciskając palce na banknocie, otuliła się szczelniej płaszczem, kierując spojrzenie brązowych oczu na młodą dziewczynę zabawiającą tłum. Starała się ściągnąć na siebie jej spojrzenie? Chociaż to było naprawdę niemądre to… chyba właśnie tak było.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lily uśmiechnęła się wesoło widząc, że kilka osób gotowych jest poświęcić swój banknot dla zobaczenia sztuczki. Była ciekawa emocji, jakie pojawią się na tych twarzach za chwilę. Obróciła się, żeby przyjrzeć się wszystkim i wyciągnęła rękę w stronę jednej z kobiet, chyba trochę młodszej od niej, choć między osobami między dwudziestym, a trzydziestym rokiem życia bardzo łatwo się pomylić!
- Można?
Wzięła banknot i pokazała go publiczności. Pociągnęła za dwie strony, żeby potwierdzić, że jest jedną kartką papieru.
- Banknot. Od przypadkowej osoby. Czy ktoś ma ochotę go sprawdzić? Upewnić się, że nie są to dwa złączone banknoty albo, że nie ma jakiejś dziury? Że nie dostałam go przygotowanego od podstawionej osoby?
Spytała, patrząc na publiczność, a na jej twarzy błąkał się bardzo radosny uśmiech. Uwielbiała to robić. Wcale nie nabijała się ze swoich widzów! Lubiła myśl o tym, że znów musi przechytrzyć jej oczy, bo i jej magia nie była niczym innym, jak właśnie próbą oszukania czyjegoś wzroku. Im uważniej publika się przygląda, im dokładniej ją sprawdza, tym lepiej. Tym jej wyzwanie jest ciekawsze, a ludzie bardziej zainteresowani!
Pozwoliła, żeby dziesięć funtów przeszło przez kilka rąk, żeby widzowie próbowali je rozdzielić i wymacać ewentualną nierówność, a w końcu banknot wrócił nienaruszony do jej rąk. Oczywiście, publika nadal była nieufna. Wszyscy byli ciekawi i pewni, że nie dadzą się oszukać!
- Jak dużą wartość ma taki banknot? - wzruszyła za chwilę ramionami, żeby podbudować trochę emocje. Wyjęła z kieszeni kurtki ołówek i zgięła banknot w pół. Na oczach tych wszystkich ludzi "przedarła" banknot. Tak przynajmniej musiało to wyglądać. Jak inaczej wyjaśnić, że ołówek przebijał dziesięć funtów po samym środku? Pozwoliła, żeby wszyscy się przyjrzeli: żeby nie było wątpliwości, że ołówek nie jest za banknotem chociażby. - Szkoda trochę. Możnaby niezłe lody za to kupić.
Zmarszczyła nos i szarpnęła ołówkiem do samego końca. Następnie ołówek wsadziła do kieszeni, a banknot zamknęła w dłoni.
- Może da się z tym coś jeszcze zrobić? Hmm... - otworzyła dłoń i podniosła zgięty w pół i "przecięty" banknot, żeby zaraz go rozprostować i pokazać, że jednak jest cały i nienaruszony. Pociągnęła za dwa końce i uśmiechnęła się tym szerzej na widok zaskoczonych min, wyciągając banknot w stronę Cece.
- Spokojnie, nie powinien się rozlecieć ponownie. - zapewniła wesoło.
- Można?
Wzięła banknot i pokazała go publiczności. Pociągnęła za dwie strony, żeby potwierdzić, że jest jedną kartką papieru.
- Banknot. Od przypadkowej osoby. Czy ktoś ma ochotę go sprawdzić? Upewnić się, że nie są to dwa złączone banknoty albo, że nie ma jakiejś dziury? Że nie dostałam go przygotowanego od podstawionej osoby?
Spytała, patrząc na publiczność, a na jej twarzy błąkał się bardzo radosny uśmiech. Uwielbiała to robić. Wcale nie nabijała się ze swoich widzów! Lubiła myśl o tym, że znów musi przechytrzyć jej oczy, bo i jej magia nie była niczym innym, jak właśnie próbą oszukania czyjegoś wzroku. Im uważniej publika się przygląda, im dokładniej ją sprawdza, tym lepiej. Tym jej wyzwanie jest ciekawsze, a ludzie bardziej zainteresowani!
Pozwoliła, żeby dziesięć funtów przeszło przez kilka rąk, żeby widzowie próbowali je rozdzielić i wymacać ewentualną nierówność, a w końcu banknot wrócił nienaruszony do jej rąk. Oczywiście, publika nadal była nieufna. Wszyscy byli ciekawi i pewni, że nie dadzą się oszukać!
- Jak dużą wartość ma taki banknot? - wzruszyła za chwilę ramionami, żeby podbudować trochę emocje. Wyjęła z kieszeni kurtki ołówek i zgięła banknot w pół. Na oczach tych wszystkich ludzi "przedarła" banknot. Tak przynajmniej musiało to wyglądać. Jak inaczej wyjaśnić, że ołówek przebijał dziesięć funtów po samym środku? Pozwoliła, żeby wszyscy się przyjrzeli: żeby nie było wątpliwości, że ołówek nie jest za banknotem chociażby. - Szkoda trochę. Możnaby niezłe lody za to kupić.
Zmarszczyła nos i szarpnęła ołówkiem do samego końca. Następnie ołówek wsadziła do kieszeni, a banknot zamknęła w dłoni.
- Może da się z tym coś jeszcze zrobić? Hmm... - otworzyła dłoń i podniosła zgięty w pół i "przecięty" banknot, żeby zaraz go rozprostować i pokazać, że jednak jest cały i nienaruszony. Pociągnęła za dwa końce i uśmiechnęła się tym szerzej na widok zaskoczonych min, wyciągając banknot w stronę Cece.
- Spokojnie, nie powinien się rozlecieć ponownie. - zapewniła wesoło.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
- Proszę - odezwała się cicho, chociaż wcale nie musiała dawać dziewczynie swojego przyzwolenia. Skoro wyciągała w jej stronę dłoń z banknotem, jasnym było, że miała je już wcześniej. Obserwowała jak jej pieniądze przechodzą z rąk do rąk. Jak ludzie szarpią dziesiątkę za oba końce, jak usilnie ją macają, starając się wykryć próbę oszustwa, aż wreszcie pieniądze wróciły do rąk rudowłosej. Cece zamarła w oczekiwaniu. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak usilnie starała się przejrzeć ten numer, dopóki nie okazało się, że nic z tego. Była za mało spostrzegawcza? Możliwe. Zupełnie nie wiedziała czego spodziewać się po takich sztuczkach ani na co patrzeć. Czym mogłaby zdradzić się taka uliczna artystka? Ściągnąwszy wargi, Sykes odebrała z powrotem swoją dychę, miętosząc ją w palcach. Wyglądała na nienaruszoną, a przy tym, zupełnie nie wyczuwało się w tym numerze magii. Gdyby tylko użyto jej tutaj, pewnie już mknąłby ku nim odpowiedni oddział, mający za zadanie zamknięcie Lily w Tower of London. Jej samej pewnie też by się oberwało za sam fakt przyglądania się, gdy ktoś łamał prawo. Jakby jeszcze miała na to jakiś wpływ.
- Niezły numer - zauważyła wreszcie, uśmiechając się pogodnie w stronę iluzjonistki. Zgięła banknot na pół, ponownie chowając go do kieszeni i wtedy też wymacała w niej coś innego. - Z monetami też coś potrafisz?
Wyciągnęła srebrnego sykla, przez moment obracając go w dłoni. Jeśli Lily jest mugolem, pewnie pomyśli, że to jakiś kolekcjonerski żeton, jeśli nie, cóż, Cece uważnie obserwowała jej wyraz twarzy. Tyle, że tak naprawdę wcale nie chciała dowiedzieć się czy ma do czynienia z czarownicą. Po prostu oczekiwała dalszych sztuczek, a że nie miała na podorędziu żadnych mugolskich drobnych…
Odbiła na kciuku monetę, sprawiając, że przecięła powietrze, lecąc w stronę dziewczyny.
- Albo coś z kartami? Pokaż coś jeszcze - poprosiła, nie bardzo wiedząc o co prosić, a mimo to próbowała. Co poradzić, była zaintrygowana!
- Niezły numer - zauważyła wreszcie, uśmiechając się pogodnie w stronę iluzjonistki. Zgięła banknot na pół, ponownie chowając go do kieszeni i wtedy też wymacała w niej coś innego. - Z monetami też coś potrafisz?
Wyciągnęła srebrnego sykla, przez moment obracając go w dłoni. Jeśli Lily jest mugolem, pewnie pomyśli, że to jakiś kolekcjonerski żeton, jeśli nie, cóż, Cece uważnie obserwowała jej wyraz twarzy. Tyle, że tak naprawdę wcale nie chciała dowiedzieć się czy ma do czynienia z czarownicą. Po prostu oczekiwała dalszych sztuczek, a że nie miała na podorędziu żadnych mugolskich drobnych…
Odbiła na kciuku monetę, sprawiając, że przecięła powietrze, lecąc w stronę dziewczyny.
- Albo coś z kartami? Pokaż coś jeszcze - poprosiła, nie bardzo wiedząc o co prosić, a mimo to próbowała. Co poradzić, była zaintrygowana!
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnęła się wesoło, kiedy podrzucono jej monetę. Stresowało ją, kiedy występy obserwowali obcy czarodzieje. Przez chwilę właśnie lekką obawę można było wyczytać z jej twarzy, uważnie przyglądała się Cece, zaraz jednak podrzuciła monetę w ręce i zacisnęła mocno dłoń.
- Może na przykład zniknąć.
Strzepała dłoń i pokazała ją, żeby udowodnić, że moneta zniknęła. Całe lata ćwiczyła podobne, drobne sztuczki. Na scenie nie miały wielkiego sensu, tam pokazy krążą dookoła większych przedmiotów, ludzi, znikania, lewitacji. Na ulicy jednak właśnie takie drobiazgi przyciągały wzrok. Były proste, przynajmniej dla niej. Miała szybkie i sprawne dłonie wyćwiczone w sztuce iluzji. Nie wymagały wiele. I wywoływały zainteresowanie.
- Może też się znaleźć.
Zaraz znów podrzuciła monetą, która jednak ponownie zniknęła w jej dłoniach już po chwili. Uśmiechnęła się wesoło i, choć zazwyczaj tę zabawę prowadziła raczej z dziećmi, nie mogła się powstrzymać i ostatecznie sięgnęła po monetę za ucho swojej rozmówczyni, by znów później pokazać ją w swojej dłoni. I oddać.
Nie zbierała pieniędzy na ulicy i nie chciała, żeby ktokolwiek tak pomyślał. To źle wpłynęłoby na jej odbiór, kiedy wszystkie "uliczne" występy to jedynie jej ćwiczenia i zachęcanie ludzi do wykupowania miejsc na jej zbliżającym się występie.
- Kart niestety przy sobie nie mam. Właściwie nie planowałam na dzisiaj występu. - przyznała. Miała zawsze jakieś drobiazgi. Różnie, zależy co akurat wsadziła do kieszeni po występie, a co wylądowało w torbie. Talię kart nosiła przy sobie prawie zawsze, a akurat, kiedy przypadkiem okazało się, że mogą się przydać - nagle ich nie ma. - Ich niestety nie wyczaruję. Ale wiele ciekawszych rzeczy będzie można zobaczyć w Teatrze Palladium z końcem miesiąca.
To drugie dodała już w stronę ogółu. Ludzie zapewne zrozumieli to jako koniec pokazu, bo wielu z nich powoli zaczęło się rozchodzić. Część w ciszy, część z jakimiś uwagami, często uprzejmymi. Lily tylko się na nie uśmiechała. Na prawdę lubiła swoją pracę.
Było oczywiście kilka rzeczy do których nie potrzebowałaby rekwizytów, ale pojawienie się czarownicy trochę zbiło ją z tropu.
- Może na przykład zniknąć.
Strzepała dłoń i pokazała ją, żeby udowodnić, że moneta zniknęła. Całe lata ćwiczyła podobne, drobne sztuczki. Na scenie nie miały wielkiego sensu, tam pokazy krążą dookoła większych przedmiotów, ludzi, znikania, lewitacji. Na ulicy jednak właśnie takie drobiazgi przyciągały wzrok. Były proste, przynajmniej dla niej. Miała szybkie i sprawne dłonie wyćwiczone w sztuce iluzji. Nie wymagały wiele. I wywoływały zainteresowanie.
- Może też się znaleźć.
Zaraz znów podrzuciła monetą, która jednak ponownie zniknęła w jej dłoniach już po chwili. Uśmiechnęła się wesoło i, choć zazwyczaj tę zabawę prowadziła raczej z dziećmi, nie mogła się powstrzymać i ostatecznie sięgnęła po monetę za ucho swojej rozmówczyni, by znów później pokazać ją w swojej dłoni. I oddać.
Nie zbierała pieniędzy na ulicy i nie chciała, żeby ktokolwiek tak pomyślał. To źle wpłynęłoby na jej odbiór, kiedy wszystkie "uliczne" występy to jedynie jej ćwiczenia i zachęcanie ludzi do wykupowania miejsc na jej zbliżającym się występie.
- Kart niestety przy sobie nie mam. Właściwie nie planowałam na dzisiaj występu. - przyznała. Miała zawsze jakieś drobiazgi. Różnie, zależy co akurat wsadziła do kieszeni po występie, a co wylądowało w torbie. Talię kart nosiła przy sobie prawie zawsze, a akurat, kiedy przypadkiem okazało się, że mogą się przydać - nagle ich nie ma. - Ich niestety nie wyczaruję. Ale wiele ciekawszych rzeczy będzie można zobaczyć w Teatrze Palladium z końcem miesiąca.
To drugie dodała już w stronę ogółu. Ludzie zapewne zrozumieli to jako koniec pokazu, bo wielu z nich powoli zaczęło się rozchodzić. Część w ciszy, część z jakimiś uwagami, często uprzejmymi. Lily tylko się na nie uśmiechała. Na prawdę lubiła swoją pracę.
Było oczywiście kilka rzeczy do których nie potrzebowałaby rekwizytów, ale pojawienie się czarownicy trochę zbiło ją z tropu.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Znikająca moneta nigdy nie była wielkim zaskoczeniem dla czarodzieja, to trzeba było przyznać. Klasyczny numer, zwłaszcza jeżeli iluzjonista miał długie rękawy. Pojawiająca się może też nie stanowiła większego wyzwania. W końcu, skoro już się coś „zniknęło” to czemu nie miałoby się tego „odzniknąć”? Tylko ta moneta za uchem… Cece odruchowo przyłożyła do niego dłoń, ale nie była już małym dzieckiem. Nie szukała kopalni syklów wewnątrz własnego ciała, a jedynie uśmiechnęła się, cicho się śmiejąc. Nic spektakularnego, to fakt, ale mimo wszystko cieszyło jak prawdziwa magia, zwłaszcza kogoś pokroju Sykes. Jej nigdy nie było trudno znaleźć powód do uśmiechu.
- Fajny sposób, gdy brakuje Ci drobnych - zauważyła niepoważnie, krzyżując dłonie na piersi. W pierwszej chwili chciała odmówić, ale ostatecznie przyjęła monetę z powrotem. Nie miała ku temu większych obiekcji, zwłaszcza po tym jak rudowłosa przyznała się, że pod koniec lutego będzie można podziwiać ją w teatrze. W końcu czemu bilety miałby nie być płatne? Nie mogłaby również przegapić takiego występu skoro już się o nim dowiedziała. Mugole zaczęli się rozchodzić, ale Cece jeszcze nie odchodziła. Stała w nieco niepewny sposób, trzymając prawą dłoń na lewym ramieniu, gdzieś powyżej łokcia. Rozejrzała się dyskretnie, podchodząc wreszcie na kilka kroków bliżej do iluzjonistki i odzywając się przyciszonym głosem, aby nikt przypadkiem ich nie podsłuchał.
- I naprawdę nie ma w tym żadnej magii? - zagadała niezobowiązująco, chociaż przecież musiała wiedzieć, że właśnie tak było. Czy jakiś czarodziej w ogóle ośmieliłby się czarować pod samym nosem Ministerstwa, a w dodatku na ulicy, na oczach niemagicznych mieszkańców? Niezwykle wątpliwe. Musiałaby trafić na niezwykle nierozważne indywiduum, a MacDonald niekoniecznie wyglądała jej na kogoś ,kto ma nie po kolei w głowie. Mimo wszystko takie zabawy miały w sobie coś magicznego, nawet jeśli nie dosłownie. Niby zwykłe oszukiwanie zmysłów, a mogło przynieść wiele radości nie tylko tym, którzy z magią nie mieli na co dzień zbyt wiele wspólnego i nie samym dzieciom, ale i jak się okazuje, także starszym, powiedzmy „wtajemniczonym” widzom.
- Fajny sposób, gdy brakuje Ci drobnych - zauważyła niepoważnie, krzyżując dłonie na piersi. W pierwszej chwili chciała odmówić, ale ostatecznie przyjęła monetę z powrotem. Nie miała ku temu większych obiekcji, zwłaszcza po tym jak rudowłosa przyznała się, że pod koniec lutego będzie można podziwiać ją w teatrze. W końcu czemu bilety miałby nie być płatne? Nie mogłaby również przegapić takiego występu skoro już się o nim dowiedziała. Mugole zaczęli się rozchodzić, ale Cece jeszcze nie odchodziła. Stała w nieco niepewny sposób, trzymając prawą dłoń na lewym ramieniu, gdzieś powyżej łokcia. Rozejrzała się dyskretnie, podchodząc wreszcie na kilka kroków bliżej do iluzjonistki i odzywając się przyciszonym głosem, aby nikt przypadkiem ich nie podsłuchał.
- I naprawdę nie ma w tym żadnej magii? - zagadała niezobowiązująco, chociaż przecież musiała wiedzieć, że właśnie tak było. Czy jakiś czarodziej w ogóle ośmieliłby się czarować pod samym nosem Ministerstwa, a w dodatku na ulicy, na oczach niemagicznych mieszkańców? Niezwykle wątpliwe. Musiałaby trafić na niezwykle nierozważne indywiduum, a MacDonald niekoniecznie wyglądała jej na kogoś ,kto ma nie po kolei w głowie. Mimo wszystko takie zabawy miały w sobie coś magicznego, nawet jeśli nie dosłownie. Niby zwykłe oszukiwanie zmysłów, a mogło przynieść wiele radości nie tylko tym, którzy z magią nie mieli na co dzień zbyt wiele wspólnego i nie samym dzieciom, ale i jak się okazuje, także starszym, powiedzmy „wtajemniczonym” widzom.
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dawała wiele pokazów w celach promocyjnych, a jednak każdy za coś musi żyć. Rozrywka nie jest podstawową rzeczą, jakiej ludziom trzeba, Lily nie czuła się więc źle oczekując zapłaty za bilety na swoje występy. Występowanie na ulicach z kapeluszem na drobniaki nie wchodziło w grę w jej wypadku. Mogłaby to zrobić może dla zakładu, może w formie żartu, choć raczej nie czułaby się w tym dobrze. Nie byłaby pewna, czy to zapłata za występ, czy jałmużna, a to drugie wydawało jej się nieprzyjemne.
Kiedy czarownica się zbliżyła, Lily uśmiechnęła się lekko. Ostatnio już kilku czarodziejów odkryło, czym się zajmuje. Nie czuła się z tym zbyt swobodnie, choć ta akurat osoba, podobnie jak auror z parku wydawali się całkiem... niegroźni. Może nawet przyjemni.
- Ani trochę. Zawodowo oszukuję ludzki wzrok. - przyznała. Na występach czasami ułatwia sobie życie magią, ale na pewno nie przyznałaby się do tego przed obcą osobą. Co to to nie. Nie robi tego z resztą często i nigdy w sposób, jaki mógłby zostać rozpoznany. Zazwyczaj wtedy powiela sztuczki wykonywane przez innych iluzjonistów, tylko bez nadmiernego kombinowania.
- Mugole lubią myśleć, że to magia. W sumie można tak to nazwać. Tylko inaczej rozumiana. - dodała z wesołym uśmiechem. Dla niej wszystkie technologiczne rozwiązania były czymś niemal magicznym. Uwielbiała kombinować i próbować, sprawdzać, testować nowe urządzenia, materiały, możliwości. Powstawało w ten sposób całe mnóstwo sztuczek. Jak prosty gadżet w postaci ołówka z magnesem, czy coś bardziej skomplikowanego, jak skrzynia do rozcinania człowieka, gdzie trzeba było na prawdę pobawić się możliwościami materiałów i ludzkiej percepcji.
- Więc... być może do zobaczenia?
Może i zachęciła kolejną osobę do odwiedzenia teatru w czasie jej spektaklu? Nieznajoma wydawała się zaciekawiona. Lily nie była pewna, czy to dobrze, że zachęca czarownicę, ale w końcu widz to widz, jeśli się dobrze bawi to tylko się cieszyć.
- Nie mówię wiele o swojej profesji między czarodziejami. Mogłaby zostać źle zrozumiana. - dodała po chwili. Była to jedynie luźna prośba. Dla spokoju ducha.
Kiedy czarownica się zbliżyła, Lily uśmiechnęła się lekko. Ostatnio już kilku czarodziejów odkryło, czym się zajmuje. Nie czuła się z tym zbyt swobodnie, choć ta akurat osoba, podobnie jak auror z parku wydawali się całkiem... niegroźni. Może nawet przyjemni.
- Ani trochę. Zawodowo oszukuję ludzki wzrok. - przyznała. Na występach czasami ułatwia sobie życie magią, ale na pewno nie przyznałaby się do tego przed obcą osobą. Co to to nie. Nie robi tego z resztą często i nigdy w sposób, jaki mógłby zostać rozpoznany. Zazwyczaj wtedy powiela sztuczki wykonywane przez innych iluzjonistów, tylko bez nadmiernego kombinowania.
- Mugole lubią myśleć, że to magia. W sumie można tak to nazwać. Tylko inaczej rozumiana. - dodała z wesołym uśmiechem. Dla niej wszystkie technologiczne rozwiązania były czymś niemal magicznym. Uwielbiała kombinować i próbować, sprawdzać, testować nowe urządzenia, materiały, możliwości. Powstawało w ten sposób całe mnóstwo sztuczek. Jak prosty gadżet w postaci ołówka z magnesem, czy coś bardziej skomplikowanego, jak skrzynia do rozcinania człowieka, gdzie trzeba było na prawdę pobawić się możliwościami materiałów i ludzkiej percepcji.
- Więc... być może do zobaczenia?
Może i zachęciła kolejną osobę do odwiedzenia teatru w czasie jej spektaklu? Nieznajoma wydawała się zaciekawiona. Lily nie była pewna, czy to dobrze, że zachęca czarownicę, ale w końcu widz to widz, jeśli się dobrze bawi to tylko się cieszyć.
- Nie mówię wiele o swojej profesji między czarodziejami. Mogłaby zostać źle zrozumiana. - dodała po chwili. Była to jedynie luźna prośba. Dla spokoju ducha.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Oszukiwanie ludzkiego wzroku nie mieściło się w wyobraźni Cece. Zupełnie nie potrafiła pojąć w jaki inny sposób można było zmanipulować zmysły i naturalnym wręcz wydawało jej się wykorzystanie podczas takich występów właśnie najprawdziwszej magii. Zakaz korzystania z czarów zupełnie wiązałby wtedy ręce wszelkim iluzjonistom, a mimo wszystko, Lily nie była pierwszą i zapewne nie ostatnią artystką uliczną, której przyglądała się ciemnowłosa uzdrowicielka. Ministerstwo Magii też nie napadało regularnie na ich stoiska, a to już było dość wymowne. Mimo wszystko, zawsze warto było dowiedzieć się wszystkiego od źródła, nawet jeśli nie było ono jakieś nadzwyczaj chętne do dzielenia się podobnymi informacjami.
- Magia na pewno sprzedaje się lepiej od sztuczki - zauważyła, ale bez złośliwości. Ją samą ciekawiło niezwykle to, w jaki sposób wykonuje się podobne oszustwa na wzroku, ale nie zamierzała nalegać i prosić o wyjaśnienie. Tak jak ona miała swoje medyczne patenty na pewne rany, niekoniecznie zawarte w książkach do medycyny, tak rudowłosa zarabiała w swój własny sposób i absolutnie nie musiała dzielić się nimi z nieznajomymi.
- Jasne, rozumiem - kiwnęła krótko głową, godząc się na pozostanie w niewiedzy, a chociaż była trochę, odrobinkę rozczarowana i tak zdobyła się na uśmiech. - Oczywiście, że do zobaczenia. - zaznaczyła jeszcze, w istocie gotowa na pojawienie się w Palladium wraz z końcem lutego. Jej przyda się odrobina rozrywki - ostatnie dni miesiąca zwykle obfitowały w przyjęcia na jej oddziale, oczywiście z bliżej nieokreślonych powodów - a samej iluzjonistce na pewno przyda się zastrzyk gotowizny, więc czemu nie miałaby dołożyć i swoich funtów w zamian za chwilę wytchnienia od codzienności? Zakończywszy rozmowę, Cece machnęła jeszcze przyjaźnie do Lily, nim oddaliła się w zupełnie przeciwnym kierunku do tego, jaki na początku obrała. W końcu kobieta zmienną jest, a ona jakoś w trakcie tego występu, zupełnie straciła ochotę na śniadanie.
|zt
- Magia na pewno sprzedaje się lepiej od sztuczki - zauważyła, ale bez złośliwości. Ją samą ciekawiło niezwykle to, w jaki sposób wykonuje się podobne oszustwa na wzroku, ale nie zamierzała nalegać i prosić o wyjaśnienie. Tak jak ona miała swoje medyczne patenty na pewne rany, niekoniecznie zawarte w książkach do medycyny, tak rudowłosa zarabiała w swój własny sposób i absolutnie nie musiała dzielić się nimi z nieznajomymi.
- Jasne, rozumiem - kiwnęła krótko głową, godząc się na pozostanie w niewiedzy, a chociaż była trochę, odrobinkę rozczarowana i tak zdobyła się na uśmiech. - Oczywiście, że do zobaczenia. - zaznaczyła jeszcze, w istocie gotowa na pojawienie się w Palladium wraz z końcem lutego. Jej przyda się odrobina rozrywki - ostatnie dni miesiąca zwykle obfitowały w przyjęcia na jej oddziale, oczywiście z bliżej nieokreślonych powodów - a samej iluzjonistce na pewno przyda się zastrzyk gotowizny, więc czemu nie miałaby dołożyć i swoich funtów w zamian za chwilę wytchnienia od codzienności? Zakończywszy rozmowę, Cece machnęła jeszcze przyjaźnie do Lily, nim oddaliła się w zupełnie przeciwnym kierunku do tego, jaki na początku obrała. W końcu kobieta zmienną jest, a ona jakoś w trakcie tego występu, zupełnie straciła ochotę na śniadanie.
|zt
DANCE, ballerina, DANCE AND DO YOUR PIROUETTE
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
IN RHYTHM WITH YOUR ACHIN' HEART
DANCE, ballerina, DANCE YOU MUSTN'T ONCE FORGET
A DANCER HAS TO DANCE THE PART
Cece Sykes
Zawód : uzdrowicielka, oddz. urazów magizoologicznych
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
To możliwość spełnienia marzeń sprawia, że życie jest tak fascynujące.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To był całkiem udany, choć nie planowany występ. Lily lubiła, kiedy kolejni czarodzieje przekonywali się do jej działalności. Zawsze było to miłe i pokrzepiające - nawet, jeśli jednocześnie trochę przerażające. Bo w końcu nie powinni za wiele o tym wiedzieć. A jednak Cece Lilki nie przerażała. Nie powinno być źle. Może przyjdzie ją zobaczyć w teatrze? Byłoby miło.
Uśmiechnęła się przyjaźnie do nieznajomej i także w końcu ruszyła - sama skierowała się w stronę targu, bo miała zamiar dzisiaj wypełnić lodówkę zgodnie z porannym postanowieniem.
Nie miała w domu już prawie nic do jedzenia, a to bardzo, bardzo źle. Czas zaopatrzyć się w pożywienie.
zt
Uśmiechnęła się przyjaźnie do nieznajomej i także w końcu ruszyła - sama skierowała się w stronę targu, bo miała zamiar dzisiaj wypełnić lodówkę zgodnie z porannym postanowieniem.
Nie miała w domu już prawie nic do jedzenia, a to bardzo, bardzo źle. Czas zaopatrzyć się w pożywienie.
zt
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
|19 marzec
Było już późne popołudnie w momencie gdy zjawił się na Horizont Alley. Właśnie wracał z owocnego spotkania ze swoim dostawcą, który zaoferował mu kilka nowych, interesujących produktów. Jakby nie patrzeć musiał dbać o rozwój swojego interesu. Rynek był przepełniony, a klientela szukała nowości, których on chciał im zapewnić. Miał już skręcać w stronę głównej ulicy, gdy usłyszał z drugiego końca alejki podniesione głosy. Zaciekawiony tym udał się w tamtym kierunku zauważając po chwili jakiegoś starego oblecha szarpiącego za ubrania o głowę od niego wyższą młodą kobietę. Zapewne kolejny pan spod ciemnej gwiazdy, który wypełznął z Nokturna. Nie przebierając w środkach, bo z takimi ludźmi nie było nawet o czym rozmawiać, a tym bardziej szkoda było marnować na Nich swojej magii szybkim krokiem podszedł w ich kierunku.
-Hej!-Napastnik słysząc krzyk odwrócił się akurat w stronę jego nadchodzącej pięści tym samym dostając prosto w twarz. Zakołysał się kilkukrotnie, po czym z głuchym uderzeniem upadł na bruk. Najwidoczniej trafił go prosto w błędnik, przez co stracił przytomność. A przynajmniej taką miał nadzieję... Jeszcze tego mu brakowało, aby kogoś przez przypadek zabił. Przykucnął obok powalonego jak kłoda mężczyzny sprawdzając mu puls. Na szczęście był wyczuwalny, tak więc pan jakże wielki maczo sobie tu trochę pośpi. Wstał otrzepując swoje dłonie o spodnie zauważając, że uderzenie było na tyle mocne, że popękała mu lekko skóra na knykciach. Nie przejmując się tym jednak przeniósł swój zaciekawiony wzrok na kobietę stojącą raczej dość niepewnie obok niego. Przeskanował ją szybko wzrokiem szukając czegokolwiek co świadczyłoby o tym, że kobieta jest ranna, ale oprócz pomiętego i raczej drogiego ubrania nie dopatrzył się niczego. Choć i tak obstawiał, że za kilka godzin w kilku miejscach na jej skórze pojawią się siniaki. Poza tym rzuciła mu się w oczy również niepowtarzalna uroda kobiety. Smukła, dość wysoka o długich ciemnych włosach i niebieskich oczach. Przez dłuższy czas wpatrywał się w nią, po czym uśmiechnął się unosząc lewy kącik ust i podszedł do niej bliżej zostawiając między nimi jak najmniej się dało
(i oczywiście na tyle ile wypadało patrząc przez pryzmat ich pierwszego spotkania) przestrzeni.
-Nic ci nie jest?-Zapytał jeszcze raz widząc teraz już z bliska, że płaszcz na jej ramieniu był rozpruty.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Było już późne popołudnie w momencie gdy zjawił się na Horizont Alley. Właśnie wracał z owocnego spotkania ze swoim dostawcą, który zaoferował mu kilka nowych, interesujących produktów. Jakby nie patrzeć musiał dbać o rozwój swojego interesu. Rynek był przepełniony, a klientela szukała nowości, których on chciał im zapewnić. Miał już skręcać w stronę głównej ulicy, gdy usłyszał z drugiego końca alejki podniesione głosy. Zaciekawiony tym udał się w tamtym kierunku zauważając po chwili jakiegoś starego oblecha szarpiącego za ubrania o głowę od niego wyższą młodą kobietę. Zapewne kolejny pan spod ciemnej gwiazdy, który wypełznął z Nokturna. Nie przebierając w środkach, bo z takimi ludźmi nie było nawet o czym rozmawiać, a tym bardziej szkoda było marnować na Nich swojej magii szybkim krokiem podszedł w ich kierunku.
-Hej!-Napastnik słysząc krzyk odwrócił się akurat w stronę jego nadchodzącej pięści tym samym dostając prosto w twarz. Zakołysał się kilkukrotnie, po czym z głuchym uderzeniem upadł na bruk. Najwidoczniej trafił go prosto w błędnik, przez co stracił przytomność. A przynajmniej taką miał nadzieję... Jeszcze tego mu brakowało, aby kogoś przez przypadek zabił. Przykucnął obok powalonego jak kłoda mężczyzny sprawdzając mu puls. Na szczęście był wyczuwalny, tak więc pan jakże wielki maczo sobie tu trochę pośpi. Wstał otrzepując swoje dłonie o spodnie zauważając, że uderzenie było na tyle mocne, że popękała mu lekko skóra na knykciach. Nie przejmując się tym jednak przeniósł swój zaciekawiony wzrok na kobietę stojącą raczej dość niepewnie obok niego. Przeskanował ją szybko wzrokiem szukając czegokolwiek co świadczyłoby o tym, że kobieta jest ranna, ale oprócz pomiętego i raczej drogiego ubrania nie dopatrzył się niczego. Choć i tak obstawiał, że za kilka godzin w kilku miejscach na jej skórze pojawią się siniaki. Poza tym rzuciła mu się w oczy również niepowtarzalna uroda kobiety. Smukła, dość wysoka o długich ciemnych włosach i niebieskich oczach. Przez dłuższy czas wpatrywał się w nią, po czym uśmiechnął się unosząc lewy kącik ust i podszedł do niej bliżej zostawiając między nimi jak najmniej się dało
(i oczywiście na tyle ile wypadało patrząc przez pryzmat ich pierwszego spotkania) przestrzeni.
-Nic ci nie jest?-Zapytał jeszcze raz widząc teraz już z bliska, że płaszcz na jej ramieniu był rozpruty.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez John Carter dnia 30.11.16 10:01, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Nosz na brodę Merlina - Majesty czasem cholernie żałowała tego, że nie znała się czarnej magii. I że na Pokątnej był od niedawna zakaz używania magii w ogóle. Gdyby tylko mogła, przeciągnęłaby kilkoma porządnymi zaklęciami pewnych gagatków zaradnych inaczej po plecach. Ewentualnie poniżej pleców. Byle boleśnie.
A mogła zostać aurorem! Albo kimś innym, kto na co dzień miał w dłoni różdżkę i używał porządnych, ofensywnych zaklęć z taką łatwością, jak wykonywał codzienne czynności - przykładowo czesał włosy. Czy tam golił brodę - w zależności od płci. Carrow mogła jednak wylewać swoje gorzkie żale we własnej głowie albo w domu - chociaż tego drugiego nie praktykowała specjalnie często... Akurat w jej przypadku trudno było uzyskać wsparcie w tak specyficznych sytuacjach.
- Ty obrzydliwy gnomie... Poszedł mi stąd! - warknęła przy kolejnej próbie szarpaniny, chowając w buty swoje dobre wychowanie. Majesty należała do osób, które rozwścieczyć można było w klasyczne pięć sekund. Przy okazji w ostatnim czasie frustrowało i męczyło ją wiele rzeczy, więc o zirytowanie naprawdę nie było trudno.
I gdy już planowała złamanie dekretu dla własnego - bardziej psychicznego niż fizycznego - spokoju, ktoś postanowił jej pomóc. Wszystko wydarzyło się wyjątkowo szybko, a podejrzany typ po chwili leżał na brukowanej kostce... Bez większych oznak tego, że mógłby w najbliższym tygodniu stanowić zagrożenie dla kogokolwiek w jakikolwiek sposób. Zdumiona spojrzała na swojego wybawcę, starając się zorientować przynajmniej w jego statusie czy czymkolwiek, po czym mogłaby mu już przypiąć jakąś metkę, pomagającą jej w postrzeganiu świata. Tak było szlachcie łatwiej.
- Wszystko w porządku - stwierdziła, z kwaśną miną rozcierając ramię, które chwilę wcześniej ściskał ten parszywy oblech. - Sir - dodała, przypominając sobie o dobrym wychowaniu. - Dziękuję za pomoc. Pytanie czy pomoc mojej osobie nie wiązała się z jakimś uszczerbkiem twojego zdrowia, sir - stwierdziła, bardzo płynnie, jak zwykle mając zbyt wiele do powiedzenia w jednym zdaniu.
Nie odczuła nawet dyskomfortu związanego z nagłą bliskością całkowicie obcego jej mężczyzny. Adrenalina jeszcze robiła swoje. Ponownie zlustrowała swojego rozmówcę wzrokiem, dłonią natrafiając na dziurę w nowym płaszczu. Trzeba było przyznać, że Majesty miała pewną słabość do starszych mężczyzn, ale... Nie, nie mogła tak myśleć. To była tylko rozrywka na salonach, a nie rzeczywiste zainteresowanie!
A mogła zostać aurorem! Albo kimś innym, kto na co dzień miał w dłoni różdżkę i używał porządnych, ofensywnych zaklęć z taką łatwością, jak wykonywał codzienne czynności - przykładowo czesał włosy. Czy tam golił brodę - w zależności od płci. Carrow mogła jednak wylewać swoje gorzkie żale we własnej głowie albo w domu - chociaż tego drugiego nie praktykowała specjalnie często... Akurat w jej przypadku trudno było uzyskać wsparcie w tak specyficznych sytuacjach.
- Ty obrzydliwy gnomie... Poszedł mi stąd! - warknęła przy kolejnej próbie szarpaniny, chowając w buty swoje dobre wychowanie. Majesty należała do osób, które rozwścieczyć można było w klasyczne pięć sekund. Przy okazji w ostatnim czasie frustrowało i męczyło ją wiele rzeczy, więc o zirytowanie naprawdę nie było trudno.
I gdy już planowała złamanie dekretu dla własnego - bardziej psychicznego niż fizycznego - spokoju, ktoś postanowił jej pomóc. Wszystko wydarzyło się wyjątkowo szybko, a podejrzany typ po chwili leżał na brukowanej kostce... Bez większych oznak tego, że mógłby w najbliższym tygodniu stanowić zagrożenie dla kogokolwiek w jakikolwiek sposób. Zdumiona spojrzała na swojego wybawcę, starając się zorientować przynajmniej w jego statusie czy czymkolwiek, po czym mogłaby mu już przypiąć jakąś metkę, pomagającą jej w postrzeganiu świata. Tak było szlachcie łatwiej.
- Wszystko w porządku - stwierdziła, z kwaśną miną rozcierając ramię, które chwilę wcześniej ściskał ten parszywy oblech. - Sir - dodała, przypominając sobie o dobrym wychowaniu. - Dziękuję za pomoc. Pytanie czy pomoc mojej osobie nie wiązała się z jakimś uszczerbkiem twojego zdrowia, sir - stwierdziła, bardzo płynnie, jak zwykle mając zbyt wiele do powiedzenia w jednym zdaniu.
Nie odczuła nawet dyskomfortu związanego z nagłą bliskością całkowicie obcego jej mężczyzny. Adrenalina jeszcze robiła swoje. Ponownie zlustrowała swojego rozmówcę wzrokiem, dłonią natrafiając na dziurę w nowym płaszczu. Trzeba było przyznać, że Majesty miała pewną słabość do starszych mężczyzn, ale... Nie, nie mogła tak myśleć. To była tylko rozrywka na salonach, a nie rzeczywiste zainteresowanie!
Like how a single word can make a heart open
i might only have one match
but I can make an explosion
Majesty Carrow
Zawód : Jeździec zawodowy, instruktor jazdy konnej
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Come back from the future
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
For we didn't fall
Can the broken sky unleash
One more sunrise for the dawn
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dopiero teraz zrozumiał swój dość spory błąd. To nie była tylko bogatsza kobieta, to była arystokratka. Osobiście nic do nich nie miał, choć większość szlachetnie urodzonych czarodziejów, których kojarzył była co najmniej mówiąc dość... sztywna. Sprawa wyglądała zupełnie inaczej z tymi, których naprawdę zdążył bliżej poznać. Co prawda ich zwyczaje, ta cała etykieta, w większości konserwatyzm było dla niego rzeczami niepojętymi i całkowicie idiotycznymi. Starał się jednak ich nie oceniać wyłącznie przez ten pryzmat. Tak zostali wychowani, prawda? Zresztą szlachetność krwi w Anglii wyglądała zupełnie inaczej niż w innych krajach. To własnie Anglicy posiadają niezwykłe przywiązanie do tradycji i większy niż negatywny stosunek do mugoli, bądź czarodziei mugolskiego pochodzenia. No i te ich małżeństwa na podstawie wcześniej sporządzonej umowy. Koszmar! Wiedział jednak również, że wsadzenie wszystkich szlachetnie urodzonych czarodziejów do jednego wora byłoby dużym błędem z jego strony, dając na przykład takiego Adriena... lepiej jest jednak nie oceniać po pozorach.
"Sir", Słyszał w swoim życiu już chyba wszystkie możliwe epitety kierowane do swojej skromnej osoby, ale najwyraźniej tylko mu się tak wydawało. Jeszcze nikt go nie tytułował, zresztą nie miał czym. -Nie ma za co, lady. - Dodał dość niepewnie ostatnie słowo. Oh... nie miał w tym naprawdę obycia. Słysząc jej słowa lekko zmarszczył brwi zastanawiając się o czym ta mówi, ale zaraz później go oświeciło i zerknął na swoją dłoń, którą uniósł do góry by lepiej się jej przyjrzeć a następnie ponownie opuścił ją wzdłuż tułowia - To nic. -Wzruszył lekko ramionami, bo faktycznie w jego mniemaniu było to nic. Był osobą, która dość często pakowała się w przeróżne kłopoty, czego najlepszym przykładem było zdarzenie sprzed chwili, więc tego typu, a nawet dużo gorsze rany, bądź skaleczenia nie były mu już raczej groźne. - Wybacz moje maniery, powinienem się przedstawić. John Carter. - Jego ręka była lekko ubrudzona krwią, więc nie ujął jednak jej dłoni w geście powitania.
"Sir", Słyszał w swoim życiu już chyba wszystkie możliwe epitety kierowane do swojej skromnej osoby, ale najwyraźniej tylko mu się tak wydawało. Jeszcze nikt go nie tytułował, zresztą nie miał czym. -Nie ma za co, lady. - Dodał dość niepewnie ostatnie słowo. Oh... nie miał w tym naprawdę obycia. Słysząc jej słowa lekko zmarszczył brwi zastanawiając się o czym ta mówi, ale zaraz później go oświeciło i zerknął na swoją dłoń, którą uniósł do góry by lepiej się jej przyjrzeć a następnie ponownie opuścił ją wzdłuż tułowia - To nic. -Wzruszył lekko ramionami, bo faktycznie w jego mniemaniu było to nic. Był osobą, która dość często pakowała się w przeróżne kłopoty, czego najlepszym przykładem było zdarzenie sprzed chwili, więc tego typu, a nawet dużo gorsze rany, bądź skaleczenia nie były mu już raczej groźne. - Wybacz moje maniery, powinienem się przedstawić. John Carter. - Jego ręka była lekko ubrudzona krwią, więc nie ujął jednak jej dłoni w geście powitania.
Gość
Gość
| 15 kwietnia
Wyczekiwała listu Tristana niczym zdesperowana, zamknięta w wieży panienka, spędzająca całe dnie przy parapecie okiennym, by z oddali zobaczyć promyk nadziei w postaci majestatycznie sunącej po niebie sowy. Co prawda nie zerkała nerwowo w stronę wykusza i nie zrywała kolejnych kartek z kalendarza przejęta bezbrzeżnym smutkiem, opłakując odległość dzielącą ją od ukochanego - od ukochanej idei? - ale z pewnością odczuwała dojmujący brak. Pewną pustkę, nurtującą nostalgię, budowany na wewnętrznych westchnięciach żal. Daleki od emocjonalnej ckliwości, nie mający nic wspólnego - czy aby na pewno? - ze zmianą stanu cywilnego arystokraty i całym uczuciowym chaosem, typowym dla zadurzonych kobiet. Tęskniła za bodźcami, za żelaznym zapachem lepkiej krwi, rozgrzaną silnymi zaklęciami różdżką, ofiarowaniem cierpienia, poczuciem władzy; za ochrypłym, niskim głosem, którym Tristan przekazywał jej mroczne nauki...i za samym Tristanem, choć do tego przyznawała się z zażenowaną niechęcią. Dystans, wytworzony po wzbogaceniu jego rodowej biżuterii o złotą obrączkę, przyjmowała jednak z pokorą i pewnym zrozumieniem. Cieszyła się ze spełnionego marzenia Rosiera, nie zaprzątając sobie myśli urokliwą małżonką. I choć odsunął ją i zignorował, ciągle pragnęła ponownego spotkania; konkretnego spotkania, z konkretnym celem. Wiedziała, że ponowna okazja się nie powtórzy, że w końcu będzie mogła podążyć za głosem rozsądku, nakazującego jej zadbać o swoją pozycję, już nie budowaną na erotycznej relacji. Mogła skupić się jedynie na wyczekiwaniu spotkania z Isoldą. Słabszą, chorowitą, ale jednak szlachcianką, która zaimponowała komuś na tyle, by przyprowadził ją przed oblicze Czarnego Pana. Nie lekceważyła tego, życie nauczyło ją doceniać kobiety, nawet te z pozoru nie stanowiące zagrożenia. Zwłaszcza te. Liczyła jednak, że obędzie się bez potknięć, że znów usta wypełni jej słodki smak satysfakcji a wymruczane namiętnie Crucio obezwładni ją elektryczną przyjemnością. Potrzebowała tego, zbyt długo pozostawiona rutynowej codzienności, bez ani krztyny prawdziwego podekscytowania. Dziś miała w końcu opuścić wieżę zbudowaną na utrzymujących ją na powierzchni życia rytuałach. Nic dziwnego, że pojawiała się na Pokątnej punktualnie, z twarzą ukrytą pod ciemnogranatowym kapturem długiej peleryny. Ulica była opustoszała, podcienie zamkniętego niedawno sklepu gwarantowały dobrą, chwilową kryjówkę przed niechcianymi spojrzeniami. Nie czekała długo, a gdy przy wejściu na czarodziejską ulicę mignęła jej znajoma sylwetka, odepchnęła się od chłodnego muru kamienicy, ruszając w jego stronę. Bez słowa przystanęła tuż obok Tristana, obrzucając go uprzejmym spojrzeniem. Była spokojna, czekała jedynie na instrukcje, na przemiły spacer prowadzący ich prosto pod drzwi niespodziewającej się odwiedzin przyjaciółki. Nie składała Rosierowi gratulacji, ani tych ponownych, z powodu szczęśliwego ożenku, ani odnoszących się do przejęcia rezerwatu - wstawieni goście Wenus uwielbiali plotkować - ani też nie obdarowywała go tęsknym uśmiechem, zachowując pełny profesjonalizm. Mieli zadanie do wykonania; lekcję, którą należało wpoić tym, którzy zawiedli. Wiadomość, przekazaną dalej, do najbliższych Isoldy - złoty list dyplomatyczny, łagodną notę dla Caesara i Lorne'a. Spotkanie z narzeczoną swojego właściciela budziło w Deirdre słodki spokój. Nieunikniona konfrontacja napawała ją poczuciem dziwnej sprawiedliwości, w którą zawsze wierzyła i jaką mogła własnoręcznie wymierzyć, choć odrobinę przywracając świat do prawidłowego położenia. Gdy ruszyli w kierunku kamienic przy Horizont Alley, mocniej zacisnęła dłoń na ukrytej w rękawie różdżce. Już niedługo.
Wyczekiwała listu Tristana niczym zdesperowana, zamknięta w wieży panienka, spędzająca całe dnie przy parapecie okiennym, by z oddali zobaczyć promyk nadziei w postaci majestatycznie sunącej po niebie sowy. Co prawda nie zerkała nerwowo w stronę wykusza i nie zrywała kolejnych kartek z kalendarza przejęta bezbrzeżnym smutkiem, opłakując odległość dzielącą ją od ukochanego - od ukochanej idei? - ale z pewnością odczuwała dojmujący brak. Pewną pustkę, nurtującą nostalgię, budowany na wewnętrznych westchnięciach żal. Daleki od emocjonalnej ckliwości, nie mający nic wspólnego - czy aby na pewno? - ze zmianą stanu cywilnego arystokraty i całym uczuciowym chaosem, typowym dla zadurzonych kobiet. Tęskniła za bodźcami, za żelaznym zapachem lepkiej krwi, rozgrzaną silnymi zaklęciami różdżką, ofiarowaniem cierpienia, poczuciem władzy; za ochrypłym, niskim głosem, którym Tristan przekazywał jej mroczne nauki...i za samym Tristanem, choć do tego przyznawała się z zażenowaną niechęcią. Dystans, wytworzony po wzbogaceniu jego rodowej biżuterii o złotą obrączkę, przyjmowała jednak z pokorą i pewnym zrozumieniem. Cieszyła się ze spełnionego marzenia Rosiera, nie zaprzątając sobie myśli urokliwą małżonką. I choć odsunął ją i zignorował, ciągle pragnęła ponownego spotkania; konkretnego spotkania, z konkretnym celem. Wiedziała, że ponowna okazja się nie powtórzy, że w końcu będzie mogła podążyć za głosem rozsądku, nakazującego jej zadbać o swoją pozycję, już nie budowaną na erotycznej relacji. Mogła skupić się jedynie na wyczekiwaniu spotkania z Isoldą. Słabszą, chorowitą, ale jednak szlachcianką, która zaimponowała komuś na tyle, by przyprowadził ją przed oblicze Czarnego Pana. Nie lekceważyła tego, życie nauczyło ją doceniać kobiety, nawet te z pozoru nie stanowiące zagrożenia. Zwłaszcza te. Liczyła jednak, że obędzie się bez potknięć, że znów usta wypełni jej słodki smak satysfakcji a wymruczane namiętnie Crucio obezwładni ją elektryczną przyjemnością. Potrzebowała tego, zbyt długo pozostawiona rutynowej codzienności, bez ani krztyny prawdziwego podekscytowania. Dziś miała w końcu opuścić wieżę zbudowaną na utrzymujących ją na powierzchni życia rytuałach. Nic dziwnego, że pojawiała się na Pokątnej punktualnie, z twarzą ukrytą pod ciemnogranatowym kapturem długiej peleryny. Ulica była opustoszała, podcienie zamkniętego niedawno sklepu gwarantowały dobrą, chwilową kryjówkę przed niechcianymi spojrzeniami. Nie czekała długo, a gdy przy wejściu na czarodziejską ulicę mignęła jej znajoma sylwetka, odepchnęła się od chłodnego muru kamienicy, ruszając w jego stronę. Bez słowa przystanęła tuż obok Tristana, obrzucając go uprzejmym spojrzeniem. Była spokojna, czekała jedynie na instrukcje, na przemiły spacer prowadzący ich prosto pod drzwi niespodziewającej się odwiedzin przyjaciółki. Nie składała Rosierowi gratulacji, ani tych ponownych, z powodu szczęśliwego ożenku, ani odnoszących się do przejęcia rezerwatu - wstawieni goście Wenus uwielbiali plotkować - ani też nie obdarowywała go tęsknym uśmiechem, zachowując pełny profesjonalizm. Mieli zadanie do wykonania; lekcję, którą należało wpoić tym, którzy zawiedli. Wiadomość, przekazaną dalej, do najbliższych Isoldy - złoty list dyplomatyczny, łagodną notę dla Caesara i Lorne'a. Spotkanie z narzeczoną swojego właściciela budziło w Deirdre słodki spokój. Nieunikniona konfrontacja napawała ją poczuciem dziwnej sprawiedliwości, w którą zawsze wierzyła i jaką mogła własnoręcznie wymierzyć, choć odrobinę przywracając świat do prawidłowego położenia. Gdy ruszyli w kierunku kamienic przy Horizont Alley, mocniej zacisnęła dłoń na ukrytej w rękawie różdżce. Już niedługo.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Deirdre. Spotykanie się z nią było niewłaściwe już wcześniej, fakt, że dzisiaj na jego palcu mieniła się złota obrączka, wiele w tym względzie nie zmieniał - nigdy nie miał zamiaru porzucić narzeczonej, o czym doskonale wiedziała. Uchwyciwszy wreszcie ptaszę, za którym się uganiał od lat, nie myślał o innych kobietach - aż do dnia, w którym wysłał sowę do niej. Wyczuwał tego dnia więcej niż jedną nierozwiązaną sprawę, jeszcze do niedawna sądził, że w jego sercu pozostał sentyment do słodkiej Isoldy. Jeszcze do niedawna - nim stała się w jego oczach narzędziem zimnej zemsty, wymierzonej w tych, którzy zdradzili. Kochał Evandrę, ale nie mógł przed samym sobą udawać, że nie pragnął Deirdre; wulkanu namiętności, pasji jej dotyku, że nie tęsknił za złowrogimi iskrami w jej oczach, kiedy wydzierała z piersi Alice ostatnie tchnienie. Że jego myśli nie wracały, wciąż i bez przerwy, do jej kruczych włosów, tak innych od złotego snu Evandry, tak inna od wszystkiego, co dotąd miał. Nie chciał - ani nie potrafił - z niej rezygnować. I wcale nie musiał, i wcale nie miał zamiaru, wspólnie służyli Czarnemu Panu - a to była służba absolutnie dożywotna. Chciał, chciał znów ją ujrzeć w ekstatycznym uniesieniu, kiedy będzie się znęcać nad małą Isoldą, która gdzieś pogubiła swoją mądrość, decydując się na dołączenie do Rycerzy Walpurgii.
Deirdre jej nie znała - a może widziała? jej związek z Ceasarem był tak irracjonalny, że Tristana nie zdziwiłoby go już, gdyby przedstawił ją własnym dziwkom - nie mogła jednak wiedzieć o jej bytności w Rycerzach wszystkiego. Nie widziała pierwszego spotkania, na którym się pojawiła, tego samego, na którym on poddawał - słusznie, jak się okazało - jej umiejętności w wątpliwość. Na którym wypowiedział słowa, których Isolda nigdy nie chciała mu wybaczyć: że jest tylko małą, chorowitą dziewczynką. Dziewczynką, która naiwnie pragnęła od życia więcej, niż to było w stanie jej dać, która uparcie chciała być kimś, nie będąc nikim i wreszcie, która odważyła się zająć miejsce Marie, zatańczyć na jej grobie, depcząc pamięć o niej. Wydawałoby się, że nie mogła już zrobić nic więcej, by wzbudzić w nim większa nienawiść: a jednak, jej brat dokonał niemożliwego i popełnił rzecz tak głupią i tak lekkomyślną, że Tristan wciąż nie dowierzał rzeczywistości. Misja, na którą została wysłana Isolda, była porażką na całej linii: wiedział, towarzyszył jej i nie rozumiał, jakim cudem wyszła z niej żywa. Być może ktoś sprowadził dla niej pomoc - nie wiedział - zostawił ją w tych podziemiach, ratując skrzynkę, której poszukiwał ich pan. Pan, którego na dźwięk jej imienia wypełniał dziś zapewne pusty śmiech. On nie potrzebował takich jak ona, nie potrzebował słabych. Dla Deirdre mogła być najlepszym dowodem na to, że nie potrzebowała tytułu lady, by wzbić się w hierarchii; ba, sprowadziłby na nią zapewne jedynie wzgardę.
Zmaterializował się na rogu Pokątnej, miał na sobie - jak zwykle - elegancką czarodziejską szatę, o głębokim kapturze, który całkowicie zakrywał jego twarz; nikt nie powinien go tutaj dzisiaj widzieć, jego powiązań z tą dziewczyną było zdecydowanie zbyt wiele. Skinął głową na jej uśmiech, w milczącym zamyśleniu, odwracając się ku drodze wiodącej wzdłuż sklepików. Kawalerka była gdzieś nieopodal, najpierw - musieli ją odnaleźć, choć okrutna obojętność Deirdre wzbudzała w nim zryw oporu. W ciszy pokonując kolejne kroki, minął kolejne drzwi, kolejne wejścia do kamieniczek, aż w końcu odnalazł wzrokiem odpowiednią klatkę: tak, bez wątpienia - to było tutaj. Porozumiewawczo skinął jej głową, nim zakręcił, wewnątrz bez trudu trafiając pod odpowiednie drzwi. I zapukał - tak po prostu - zsuwając z głowy kaptur. Powinna mu otworzyć.
Deirdre jej nie znała - a może widziała? jej związek z Ceasarem był tak irracjonalny, że Tristana nie zdziwiłoby go już, gdyby przedstawił ją własnym dziwkom - nie mogła jednak wiedzieć o jej bytności w Rycerzach wszystkiego. Nie widziała pierwszego spotkania, na którym się pojawiła, tego samego, na którym on poddawał - słusznie, jak się okazało - jej umiejętności w wątpliwość. Na którym wypowiedział słowa, których Isolda nigdy nie chciała mu wybaczyć: że jest tylko małą, chorowitą dziewczynką. Dziewczynką, która naiwnie pragnęła od życia więcej, niż to było w stanie jej dać, która uparcie chciała być kimś, nie będąc nikim i wreszcie, która odważyła się zająć miejsce Marie, zatańczyć na jej grobie, depcząc pamięć o niej. Wydawałoby się, że nie mogła już zrobić nic więcej, by wzbudzić w nim większa nienawiść: a jednak, jej brat dokonał niemożliwego i popełnił rzecz tak głupią i tak lekkomyślną, że Tristan wciąż nie dowierzał rzeczywistości. Misja, na którą została wysłana Isolda, była porażką na całej linii: wiedział, towarzyszył jej i nie rozumiał, jakim cudem wyszła z niej żywa. Być może ktoś sprowadził dla niej pomoc - nie wiedział - zostawił ją w tych podziemiach, ratując skrzynkę, której poszukiwał ich pan. Pan, którego na dźwięk jej imienia wypełniał dziś zapewne pusty śmiech. On nie potrzebował takich jak ona, nie potrzebował słabych. Dla Deirdre mogła być najlepszym dowodem na to, że nie potrzebowała tytułu lady, by wzbić się w hierarchii; ba, sprowadziłby na nią zapewne jedynie wzgardę.
Zmaterializował się na rogu Pokątnej, miał na sobie - jak zwykle - elegancką czarodziejską szatę, o głębokim kapturze, który całkowicie zakrywał jego twarz; nikt nie powinien go tutaj dzisiaj widzieć, jego powiązań z tą dziewczyną było zdecydowanie zbyt wiele. Skinął głową na jej uśmiech, w milczącym zamyśleniu, odwracając się ku drodze wiodącej wzdłuż sklepików. Kawalerka była gdzieś nieopodal, najpierw - musieli ją odnaleźć, choć okrutna obojętność Deirdre wzbudzała w nim zryw oporu. W ciszy pokonując kolejne kroki, minął kolejne drzwi, kolejne wejścia do kamieniczek, aż w końcu odnalazł wzrokiem odpowiednią klatkę: tak, bez wątpienia - to było tutaj. Porozumiewawczo skinął jej głową, nim zakręcił, wewnątrz bez trudu trafiając pod odpowiednie drzwi. I zapukał - tak po prostu - zsuwając z głowy kaptur. Powinna mu otworzyć.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Kiedy zobaczyła, kto stoi za drzwiami, przeszły ją dreszcze. Spodziewała się podobnej wizyty i wiedziała, że nie będzie ona przyjemna. Tym bardziej było to irytujące, tym bardziej upokarzające, że przyszedł on. Nienawidziła go w tej chwili, jak nigdy przedtem za słowa, jakie wypowiedział przed Czarnym Panem i jej nienawiść była tym silniejsza z każdą sekundą, kiedy musiała przyznać mu rację. Nie. Nie mogła. To wszystko poszło nie tak, ale jego słowa nie były prawdą. Nie jest słaba. Nie jest bezużyteczna. Wszystko poszło nie tak, ale nie tylko za własną porażkę przyjdzie jej dzisiaj zapłacić. Była zbyt dumna, by przyznać przed sobą, że ten człowiek mógł mieć rację, gdy o niej mówił.
A co, jeśli to nie choroba zadecyduje o tym, który z moich oddechów będzie ostatnim?
Nie będzie uciekała. Ta porażka wystarczająco mocno godziła w jej dumę, nie będzie teraz jak szczur znikać w miejsce tak paskudne, że nawet szczury brzydzą się w nim kryć, bo chyba tylko w takim by jej nie odnaleźli.
Zacisnęła mocno palce prawej dłoni na różdżce zanim otworzyła drzwi. Spojrzała na dawnego narzeczonego i kobietę, której nigdy nie widziała, unosząc lekko brodę, cofając się, wpuszczając ich do środka. Nie zamierzała dzielić się swoimi sprawami z ciekawskimi oczami sąsiadów.
- Pełen satysfakcji? - mruknęła z chłodem i pewną nutą gniewnej pogardy, zaciskając dłoń na różdżce, aby bronić się w razie potrzeby. Spojrzała w oczy dawnego narzeczonego.
Nie zamierzała się przed nim tłumaczyć. Nie był kimś, przed kim mogłaby się tłumaczyć - istniała tylko jedna taka osoba, jednak Czarny Pan nie widywał się osobiście z osobami które go zawiodły. To jedyne, czego żałowała. Tristan nie miał już żadnego znaczenia, jedynie własną osobą podkreślał jej porażkę przez wcześniejsze zarzucanie jej nieudolności.
A co, jeśli to nie choroba zadecyduje o tym, który z moich oddechów będzie ostatnim?
Nie będzie uciekała. Ta porażka wystarczająco mocno godziła w jej dumę, nie będzie teraz jak szczur znikać w miejsce tak paskudne, że nawet szczury brzydzą się w nim kryć, bo chyba tylko w takim by jej nie odnaleźli.
Zacisnęła mocno palce prawej dłoni na różdżce zanim otworzyła drzwi. Spojrzała na dawnego narzeczonego i kobietę, której nigdy nie widziała, unosząc lekko brodę, cofając się, wpuszczając ich do środka. Nie zamierzała dzielić się swoimi sprawami z ciekawskimi oczami sąsiadów.
- Pełen satysfakcji? - mruknęła z chłodem i pewną nutą gniewnej pogardy, zaciskając dłoń na różdżce, aby bronić się w razie potrzeby. Spojrzała w oczy dawnego narzeczonego.
Nie zamierzała się przed nim tłumaczyć. Nie był kimś, przed kim mogłaby się tłumaczyć - istniała tylko jedna taka osoba, jednak Czarny Pan nie widywał się osobiście z osobami które go zawiodły. To jedyne, czego żałowała. Tristan nie miał już żadnego znaczenia, jedynie własną osobą podkreślał jej porażkę przez wcześniejsze zarzucanie jej nieudolności.
I show not your face but your heart's desire
Strona 2 z 14 • 1, 2, 3 ... 8 ... 14
Horizont Alley
Szybka odpowiedź