Przejście
AutorWiadomość
Przejście
Jeżeli tuż za sklepem Ollivanderów skręci się w lewo, trafi się prosto na przejście pomiędzy ulicą Pokątną a jedną z sąsiednich alejek. Gdy sprzyja pogoda, można spotkać tu starszego, brodatego czarodzieja, który z wiecznym uśmiechem oferuje malowanie karykatur wszystkim przechodniom... niezależnie od ich pochodzenia. Czasem wykonuje portrety nawet bez ostrzeżenia, a przedstawione na nich postaci często mają wielkie nosy i wystające zęby. Jego dzieła są zaczarowane - wykrzykują bardzo trafne, choć nieco złośliwe i wulgarne uwagi.
Przejście jest dobrze oświetlone nawet w nocy, a nieopodal mieszka wielu czarodziejów. Dzięki temu jest tu bardzo bezpiecznie i nie trzeba obawiać się niespodziewanego ataku ani kieszonkowców.
Przejście jest dobrze oświetlone nawet w nocy, a nieopodal mieszka wielu czarodziejów. Dzięki temu jest tu bardzo bezpiecznie i nie trzeba obawiać się niespodziewanego ataku ani kieszonkowców.
Ten dzień był nad wyraz spokojny. Do Esów i Floresów dotarła akurat nowa dostawa "Ignitio i różdżką", znanego dzieła Henry'ego Shenkey'a, wskutek czego w księgarni pojawiło się całe grono młodszych i starszych dam pragnących nabyć egzemplarz cenionego bestsellera. Duże tłumy łączyły się jednak z wysokim dochodem, więc nie było powodów do narzekań.
Vasilas również wybrał się do Esów i Floresów, choć nie w celu nabycia popularnego romansidła; nie spodziewał się tłumów, jakie zastanie w księgarni. Nie pozwoliły mu one na wejście głębiej do lokalu, utknął wśród czarodziejów zgromadzonych tuż przy wejściu.
Nagle stało się coś niespodziewanego - w uszach wszystkich osób przebywających na ulicy Pokątnej zabrzmiał bolesny pisk i zaraz wszystkie szyby i sklepowe witryny pękły. Pokruszone szkło rozprysnęło się po okolicy, raniąc osoby, które znalazły się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze. Co wrażliwsi klienci omdlewali, ktoś załkał ze strachu, ktoś inny wydał z siebie żałosny pisk. Vasilas znajdujący się przy wyjściu opuścił księgarnie, zaraz po nim przez tłum przetarł się Colin - być może po to, by wyjaśnić sytuację, zrozumieć, co miało miejsce, a może tylko po to, by cicho zbiec z miejsca zdarzenia - i właśnie w tym momencie, w którym znaleźli się obok siebie, obaj mogli dostrzec odzianego w ciemne szaty czarodzieja, który wybiegał z banku Gringotta. Wokół niego na chodniku leżeli spetryfikowani przechodnie, a kolejne uroki przecinały powietrze; mężczyzna zdawał się nie przejmować tym, że według dekretu Minister Magii czarowanie na ulicy Pokątnej jest zakazane. To musiał być napad, a na dodatek napad udany - złodziej władał potężną magią i już po chwili znikał za zakrętem, nieprzerwanie ściskając coś w dłoni. Wtedy z banku Gringotta wypadł goblin o wyjątkowo długim i spiczastym nosie.
- On... on... złodziej! - krzyknął ze strachem i wielkim zdumieniem, po czym spojrzał okrągłymi jak galeon oczyma na Colina i Vasilasa, którzy najpewniej jako jedyni widzieli
w którą stronę zbiegł uciekinier. - Jak to się... - wysapał jeszcze goblin, zginając się w pół, po czym położył dłoń na własnej klatce piersiowej... i zemdlał od nadmiaru wrażeń.
Jeżeli pomimo faktu, że czarowanie na ulicy Pokątnej jest zabronione, postawicie podążyć za mężczyzną, ST doścignięcia złodzieja wynosi 500 - obaj możecie rzucić kością k100 po każdym z postów, a do otrzymanej ilości oczek dodać liczbę punktów statystyki sprawności. Wszystkie rzuty sumują się.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
24 lutego
Już wiedział dlaczego nie cierpiał ludzi. Zachowywali się jak bydło przy każdej sposobności. Bo chociażby dzisiaj - w księgarni panował ścisk, bo jakiś pismak postanowił podpisywać się na swoim dziele. Były profesor utknął zaraz przy wejściu, czując jak kobiety i mężczyźni napierają z każdej strony. Dziwna sytuacja, która później wyniknęła pozwoliła mu się uwolnić i po chwili Vasilas znalazł się na Ulicy Pokątnej, obserwując uciekającego czarodzieja prosto z bram Gringotta. Po dosłownym wypadnięciu z Esów i Floresów na najsławniejszej ulicy w magicznym świecie zapanował chaos. I do tego jeszcze ten goblin, który wyglądał jakby umarł. Buchanan patrzył na niego z dziwnym wyrazem twarzy - obojętność i niezrozumienie mieszały się tworząc grymas żałości. Z rękami w kieszeniach zabrudzonych spodni, Vasilas wiedział, że słowa goblina były skierowane do niego i mężczyzny, który stał obok niego. Uniósł jedną brew widząc brak dłoni. Cudownie. Nie dość że ryzykował wykryciem i zdemaskowaniem to jeszcze miał ścigać złodzieja z inwalidą. No, cóż. Życie go nie rozpieszczało. Bez słowa spojrzał po raz ostatni na przymusowego towarzysza i pobiegł w kierunku, w którym przed chwilą zniknął domniemany przestępca. Ten dzień chyba nie mógł być lepszy... Jeszcze brakowało tego, by ktoś dowiedział się, że Vasilas Buchanan znajduje się w Londynie. Wyciągnął mimo wszystko różdżkę i gdy znów zobaczył przed sobą uciekiniera, rzucił:
- Clamario.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Już wiedział dlaczego nie cierpiał ludzi. Zachowywali się jak bydło przy każdej sposobności. Bo chociażby dzisiaj - w księgarni panował ścisk, bo jakiś pismak postanowił podpisywać się na swoim dziele. Były profesor utknął zaraz przy wejściu, czując jak kobiety i mężczyźni napierają z każdej strony. Dziwna sytuacja, która później wyniknęła pozwoliła mu się uwolnić i po chwili Vasilas znalazł się na Ulicy Pokątnej, obserwując uciekającego czarodzieja prosto z bram Gringotta. Po dosłownym wypadnięciu z Esów i Floresów na najsławniejszej ulicy w magicznym świecie zapanował chaos. I do tego jeszcze ten goblin, który wyglądał jakby umarł. Buchanan patrzył na niego z dziwnym wyrazem twarzy - obojętność i niezrozumienie mieszały się tworząc grymas żałości. Z rękami w kieszeniach zabrudzonych spodni, Vasilas wiedział, że słowa goblina były skierowane do niego i mężczyzny, który stał obok niego. Uniósł jedną brew widząc brak dłoni. Cudownie. Nie dość że ryzykował wykryciem i zdemaskowaniem to jeszcze miał ścigać złodzieja z inwalidą. No, cóż. Życie go nie rozpieszczało. Bez słowa spojrzał po raz ostatni na przymusowego towarzysza i pobiegł w kierunku, w którym przed chwilą zniknął domniemany przestępca. Ten dzień chyba nie mógł być lepszy... Jeszcze brakowało tego, by ktoś dowiedział się, że Vasilas Buchanan znajduje się w Londynie. Wyciągnął mimo wszystko różdżkę i gdy znów zobaczył przed sobą uciekiniera, rzucił:
- Clamario.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Vasilas Buchanan dnia 04.08.16 12:21, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
The member 'Vasilas Buchanan' has done the following action : rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Bardzo nie lubił, gdy coś zakłócało jego rytm dnia; a już wyjątkowo nie znosił, gdy coś wybijało mu szyby w oknach, prawie że raniąc znajdujących się w księgarni ludzi. Sprawdzenie, bo stało się przyczyną tego nagłego hałasu i dewastacji, było z jednej strony całkowicie naturalne (ciekawość), z drugiej jednak wyjątkowo głupie (a jeśli trwała niebezpieczna akcja aurorska?). Nie pozostawało mu jednak wiele opcji do wyboru, zrobił więc to, co każdy szanujący się właściciel księgarni by zrobił i natychmiast wyszedł przed sklep, rozglądając się za sprawcą tego całego zamieszania. Nie było trudno go znaleźć, ale jeszcze większe wrażenie zrobiło na szlachcicu to, to zobaczył poza uciekającą sylwetką - spetryfikowanych ludzi i goblina, który padł na długi na ziemię. Colin wyciągnął różdżkę z szaty i wystrzelił w górę zaklęcie przywołujące magiczne pogotowie, w jednej chwili odwracając się w stronę mężczyzny, który stał obok i...
- Tu nie można czarować! - zawołał z przerażeniem, łącząc ze sobą nagle dwa fakty. Jeden - zaraz będzie tu roiło od policji, aurorów i innych gapiów; dwa - rabuś właśnie spetryfikował połowę ulicy i uciekał w stronę zachodzącego słońca, więc używanie czarów nie jest w tym wypadu najgorszym przewinieniem. - Żesz na zgniłe świnki morskie - zamruczał, ściskając mocniej różdżkę w dłoni i pędząc za złodziejem, byle jak najdalej od tego szalonego gościa, który strzelał zaklęciami na prawo i lewo. Dopiero po kilkunastu krokach uświadomił sobie, że ten jednak biegnie za nim; najwyraźniej nie tylko w Colinie odezwało się bohaterskie uczucie strugania herosa. Pogoń dwóch facetów za złodziejem, który bez najmniejszego trudu ściął z nóg kilkanaście osób i obrabował najlepiej strzeżony bank na świecie?! Brawo, Colin, obyś wyszedł z tego ze wszystkimi kończynami.
- Tu nie można czarować! - zawołał z przerażeniem, łącząc ze sobą nagle dwa fakty. Jeden - zaraz będzie tu roiło od policji, aurorów i innych gapiów; dwa - rabuś właśnie spetryfikował połowę ulicy i uciekał w stronę zachodzącego słońca, więc używanie czarów nie jest w tym wypadu najgorszym przewinieniem. - Żesz na zgniłe świnki morskie - zamruczał, ściskając mocniej różdżkę w dłoni i pędząc za złodziejem, byle jak najdalej od tego szalonego gościa, który strzelał zaklęciami na prawo i lewo. Dopiero po kilkunastu krokach uświadomił sobie, że ten jednak biegnie za nim; najwyraźniej nie tylko w Colinie odezwało się bohaterskie uczucie strugania herosa. Pogoń dwóch facetów za złodziejem, który bez najmniejszego trudu ściął z nóg kilkanaście osób i obrabował najlepiej strzeżony bank na świecie?! Brawo, Colin, obyś wyszedł z tego ze wszystkimi kończynami.
The member 'Colin Fawley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Vasilas wzruszył ramionami na krzyki swojego przymusowego towarzysza, któremu wydawało się najwidoczniej, że tym jazgotem czymś wskóra. Nie odezwał się tylko przyspieszył, ostro skręcając w boczną uliczkę. I tak wszyscy już na nich patrzyli zanim wyciągnął różdżkę, więc Buchanan był na spalonej pozycji od samego początku tego cudacznego pościgu. A może tutaj jego własna ucieczka miała się skończyć? Jeśli tak, to dobrze. Miał dość kiszenia się w tej kamienicy i chętnie przywitałby się nawet ze ścianami celi. Byleby zmienić otoczenie, w którym tkwił od dobrych czterech lat. Pozwolił, żeby jednoręki go wyprzedził, a sam odskoczył w boczną uliczkę równocześnie skracając sobie drogę. Przynajmniej to się nie zmieniło – układ budynków i przejść między nimi. Jak on nienawidził tego miasta i jego mieszkańców. Po chwili okazało się, że krzykacz pomimo awersji biegł dalej za złodziejem. Vasilas musiał przeskoczył parę spetryfikowanych ciał, zdając sobie sprawę z tego, że ich przestępca wcale nie był kimś, kto w akcie desperacji postanowił napaść na bank. I to jaki bank. Były profesor z Hogwartu zatrzymał się, gdy jasne zaklęcie śmignęło mu przed nosem. Obejrzał się i zobaczył jednorękiego gościa, za którym powiewał cudaczny surdut. Vasilas uniósł lekko brew, ale gdy było już bezpiecznie, wstał, zrównując się z nim w biegu.
Gość
Gość
The member 'Vasilas Buchanan' has done the following action : rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Charakterystyczny trzask aportacji rozległ się w powietrzu, gdy nieopodal przejścia zmaterializował się William Lovegood, policjant o odznace dumnie przypiętej do poły płaszcza. Może absurdem było to, że wezwanie, na które błyskawicznie zareagowała jednostka znajdująca się obecnie w terenie, dotyczyła używania czarów w miejscu do tego niedozwolonym, a nie pojmania złodzieja, lecz cóż mógł uczynić biedny funkcjonariusz? Wszak tylko wykonywał polecenia.
- Expelliarmus - rzucił zaklęcie niemalże od niechcenia, a różdżka Vasilasa poszybowała w jego kierunku. - Drogi panie, na mocy dekretu numer 26 zakazującego praktyk w miejscach publicznych, zostaje pan aresztowany - oznajmił, zbliżając się w kierunku mężczyzny, by ująć go pod ramię. - Zostanie pan odeskortowany do celi w Tower of London, gdzie pozostanie pan aż do dnia publicznego procesu - siedemdziesiąt dwie godziny, ale William lubił odrobinę dramatyzmu. - Sugeruję zachować milczenie, ponieważ wszystko, co pan powie, może zostać użyte przeciwko panu - oznajmił jeszcze, nim razem z najnowszym więźniem celi zbiorowej deportował się z ulicy Pokątnej. Nawet nie zaszczycił spojrzeniem pościgu.
/zt pod wskazany link, Vasilas spędzi tam 3 dni
- Expelliarmus - rzucił zaklęcie niemalże od niechcenia, a różdżka Vasilasa poszybowała w jego kierunku. - Drogi panie, na mocy dekretu numer 26 zakazującego praktyk w miejscach publicznych, zostaje pan aresztowany - oznajmił, zbliżając się w kierunku mężczyzny, by ująć go pod ramię. - Zostanie pan odeskortowany do celi w Tower of London, gdzie pozostanie pan aż do dnia publicznego procesu - siedemdziesiąt dwie godziny, ale William lubił odrobinę dramatyzmu. - Sugeruję zachować milczenie, ponieważ wszystko, co pan powie, może zostać użyte przeciwko panu - oznajmił jeszcze, nim razem z najnowszym więźniem celi zbiorowej deportował się z ulicy Pokątnej. Nawet nie zaszczycił spojrzeniem pościgu.
/zt pod wskazany link, Vasilas spędzi tam 3 dni
To wszystko działo się tak szybko, że jakakolwiek reakcja ze strony Colina byłaby i tak zdecydowanie opóźniona. W jednej chwili wydzierał się na mężczyznę, w drugiej widział, jak za nim biegnie, a w trzeciej dostrzegł aportację kogoś z prawej strony, usłyszał wygłoszoną oficjalną formułkę i sekundę później pozostał na placu pościgu sam. I to mają być publiczne służby?! Niespełna kilkadziesiąt metrów dalej leżało kilkanaście ludzkich ciał unieruchomionych zaklęciem, mały goblin o zakrzywionym nosie turlał się po schodkach prowadzących do Esów i Floresów, a ten byle policjant czy inny urzędas bardziej zajmował się ujęciem gościa odpowiedzialnego za rzucenie jednego zaklęcia? Merlinie, dokąd ten świat zmierza?
Co za idiota, rzucił w myślach, nie precyzując, o którego z tych dwóch mężczyzn mu chodziło; w rzeczy samej nie było to teraz nawet ważne, bo żadnego z nich nie było już w okolicy, więc i swobodnie mógł to powiedzieć na głos. Nie przerwał jednak pościgu, chociaż co chwilę tracił z oczu uciekającą sylwetkę; na całe szczęście (chociaż i zależy dla kogo), rzucone przez aresztowanego mężczyznę zaklęcie zadziałało, więc uciekinier przynajmniej nie słyszał ani kroków goniącego go Colina, ani jego sapiącego oddechu. Chyba będzie musiał zrezygnować z czekoladowych ciasteczek podjadanych praktycznie co wieczór. Niemniej jednak samodzielny pościg wydawał mu się z każdą chwilą coraz bardziej niebezpieczny; uciekający mężczyzna najwidoczniej gotów był na wszystko, skoro nie stanowiło dla niego problemu rozbrojenie aż tylu osób, a samo okradzenia Banku Gringotta też nie należało przecież do byle jakich osiągnięć. Może byłoby lepiej odpuścić i bardziej szanować swoje zdrowie... albo i życie?
Nie, zaraz odrzucił ten pomysł; był chyba jedynym świadkiem, który widział, co się stało i w którą stronę pobiegł złodziej. Wokół kręciło się mnóstwo osób, ale tylko kilka z nich odwróciło głowy zaaferowane pościgiem; większość nawet nie zwróciła na Colina najmniejszej uwagi, jakby jednoręki szlachcic z hakiem codziennie rankiem biegał po Pokątnej i wykrzykiwał coś o złodzieju.
I - 74
Co za idiota, rzucił w myślach, nie precyzując, o którego z tych dwóch mężczyzn mu chodziło; w rzeczy samej nie było to teraz nawet ważne, bo żadnego z nich nie było już w okolicy, więc i swobodnie mógł to powiedzieć na głos. Nie przerwał jednak pościgu, chociaż co chwilę tracił z oczu uciekającą sylwetkę; na całe szczęście (chociaż i zależy dla kogo), rzucone przez aresztowanego mężczyznę zaklęcie zadziałało, więc uciekinier przynajmniej nie słyszał ani kroków goniącego go Colina, ani jego sapiącego oddechu. Chyba będzie musiał zrezygnować z czekoladowych ciasteczek podjadanych praktycznie co wieczór. Niemniej jednak samodzielny pościg wydawał mu się z każdą chwilą coraz bardziej niebezpieczny; uciekający mężczyzna najwidoczniej gotów był na wszystko, skoro nie stanowiło dla niego problemu rozbrojenie aż tylu osób, a samo okradzenia Banku Gringotta też nie należało przecież do byle jakich osiągnięć. Może byłoby lepiej odpuścić i bardziej szanować swoje zdrowie... albo i życie?
Nie, zaraz odrzucił ten pomysł; był chyba jedynym świadkiem, który widział, co się stało i w którą stronę pobiegł złodziej. Wokół kręciło się mnóstwo osób, ale tylko kilka z nich odwróciło głowy zaaferowane pościgiem; większość nawet nie zwróciła na Colina najmniejszej uwagi, jakby jednoręki szlachcic z hakiem codziennie rankiem biegał po Pokątnej i wykrzykiwał coś o złodzieju.
I - 74
The member 'Colin Fawley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 52
'k100' : 52
| 18 luty
Uśmiech - nie, jakoś tym razem nie chciał wyjść, kiedy wyszedł z pracy. W zamian tego udał się na spacer po Pokątej, kiedy to trochę ludzi się kręciło i było się pewnym, że diabeł nie pokusi na los do zajrzenia na Nokturn. Chciał zobaczyć, jak tu się zmieniło, kto się pojawił na ulicach Pokątnej, którą przecież dawno nie zwiedzał sam z siebie. Przecież mieszkał na Nokturnie, lepiej tamtejsze ciemne uliczki zna, którymi można się potajemnie przekraść, niż takie tu bywające zatłoczone ulice za dnia, a wieczorem Pokątna staje się miejscem spacerów młodych, zakochanych ludzi.
A czy był zakochany - chyba tak. Tak przynajmniej jemu się zdawało. Za trzy dni ma się spotkać z Polka, może dowie się, czy tęskniła za nim równie mocno, jak on za nią. Może tak będzie, albo i nie.
I tak maszerując, kiedy jego mózg jest otoczony myślami, natknął się na karykatury. Nie, tego to on w ogóle nie pamięta, by w tym miejscu były wystawione takie dziwne malunki. Może i Lyra maluje, ale nigdy nie spotkał się z czymś takim. Niekiedy to wyglądało zabawnie, że aż rudzielec na jeden rysunek to uśmiechnął się.
- Może chcesz własną karykaturę? To nie jest drogie. - usłyszał rudzielec od strony karykaturzysty. Nie wiedział, czy zgodzić się na to, czy nie. Niby to nie był zły pomysł, ale komu to potem da? Gdzie to zostawi? Gdzie powiesi?
rzut k3 na los:
1 - zgadza się na karykaturę i daje się namalować
2 - odmawia tłumacząc się, że nie ma pieniędzy #klepiebiedę
3 - zauważa jakiś ruch [może z jej strony?] i idzie pomóc tymże osobom zostawiając karykaturzystę bez odpowiedzi
Uśmiech - nie, jakoś tym razem nie chciał wyjść, kiedy wyszedł z pracy. W zamian tego udał się na spacer po Pokątej, kiedy to trochę ludzi się kręciło i było się pewnym, że diabeł nie pokusi na los do zajrzenia na Nokturn. Chciał zobaczyć, jak tu się zmieniło, kto się pojawił na ulicach Pokątnej, którą przecież dawno nie zwiedzał sam z siebie. Przecież mieszkał na Nokturnie, lepiej tamtejsze ciemne uliczki zna, którymi można się potajemnie przekraść, niż takie tu bywające zatłoczone ulice za dnia, a wieczorem Pokątna staje się miejscem spacerów młodych, zakochanych ludzi.
A czy był zakochany - chyba tak. Tak przynajmniej jemu się zdawało. Za trzy dni ma się spotkać z Polka, może dowie się, czy tęskniła za nim równie mocno, jak on za nią. Może tak będzie, albo i nie.
I tak maszerując, kiedy jego mózg jest otoczony myślami, natknął się na karykatury. Nie, tego to on w ogóle nie pamięta, by w tym miejscu były wystawione takie dziwne malunki. Może i Lyra maluje, ale nigdy nie spotkał się z czymś takim. Niekiedy to wyglądało zabawnie, że aż rudzielec na jeden rysunek to uśmiechnął się.
- Może chcesz własną karykaturę? To nie jest drogie. - usłyszał rudzielec od strony karykaturzysty. Nie wiedział, czy zgodzić się na to, czy nie. Niby to nie był zły pomysł, ale komu to potem da? Gdzie to zostawi? Gdzie powiesi?
rzut k3 na los:
1 - zgadza się na karykaturę i daje się namalować
2 - odmawia tłumacząc się, że nie ma pieniędzy #klepiebiedę
3 - zauważa jakiś ruch [może z jej strony?] i idzie pomóc tymże osobom zostawiając karykaturzystę bez odpowiedzi
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Barry Weasley' has done the following action : rzut kością
'k3' : 1
'k3' : 1
Dla Tary to był taki dzień jak każdy inny, może tylko bardziej szczęśliwszy. Jakoś zima zdawała się jej piękniejsza, mróz mniej dokuczliwy i nawet twarze szlachciców jakoś tak łagodniej skrzywione. Jak zawsze po pracy wybrała się na spacer na Pokątną. Miała niby jakiś cel - zmierzała do Gringotta, żeby wymienić część swojej ostatniej wypłaty na parę knutów. Nie wiedziała, co sobie za to kupi. Może jakąś nową książkę? W sklepach z rzeczami używanymi nie były drogie. Ale jak to ona musiała oczywiście zejść z trasy tak z przynajmniej pięćdziesiąt razy. A może jeszcze przejdę się tu?... drobny spacer nie zaszkodzi... w sumie mam czas... Jak zwykle. Przechodziła przed chwilą przed sklepem Ollivandera, gdzie przystanęła na chwilę, kładąc rękę na szybie. Różdżki. Hmm, jej wystrugana z patyka wersja wyglądała naprawdę podobnie. Uśmiechnęła się lekko i skierowała gdzieś w bok nawet nie zwracając uwagi na to, gdzie idzie.
Chwilę potem usłyszała znajomy głos i lekko przyspieszyła, by w jakimś przejściu zobaczyć Barry'ego Weasley'a. Jeju, dość dawno go nie widziała. Zauważyła z rozbawieniem, że chłopak właśnie zgodził się na narysowanie jego karykatury. Nie spodziewałaby się tego po nim, ale uznała to za niesamowicie zabawne. Na razie nie chciała przeszkadzać ulicznemu artyście, więc odczekała aż rudy chłopak dostanie obraz do ręki i dopiero wtedy podeszła bliżej.
- Cześć, Barry - powiedziała z uśmiechem i podeszła do niego, spoglądając na rysunek. - Powiem ci, że nawet całkiem podobny - zażartowała, by potem stanąć na palcach i unieść brodę, by go lepiej widzieć.
Chwilę potem usłyszała znajomy głos i lekko przyspieszyła, by w jakimś przejściu zobaczyć Barry'ego Weasley'a. Jeju, dość dawno go nie widziała. Zauważyła z rozbawieniem, że chłopak właśnie zgodził się na narysowanie jego karykatury. Nie spodziewałaby się tego po nim, ale uznała to za niesamowicie zabawne. Na razie nie chciała przeszkadzać ulicznemu artyście, więc odczekała aż rudy chłopak dostanie obraz do ręki i dopiero wtedy podeszła bliżej.
- Cześć, Barry - powiedziała z uśmiechem i podeszła do niego, spoglądając na rysunek. - Powiem ci, że nawet całkiem podobny - zażartowała, by potem stanąć na palcach i unieść brodę, by go lepiej widzieć.
Gość
Gość
Dla niektórych szczęście się odbija przy każdej ścianie, przy każdym murku idącej wzdłuż ulicy, nawet i dla rudzielca, który mimo wszystko zgodził się na propozycję. Kiwnął głową i usiadł przy murku. Sam nie wie czemu na to się zgodził, chyba szedł taką myślą, aby ten facet narysował, dostał parę drobnych i coś zjadł na kolację. Rudzielec wie, jak czasem ciężko jest z pieniędzmi, dlatego tym razem zamierzał zapłacić za karykature, o ile ona nie będzie zbyt mocno balansowała na granicy, która jest bardzo cienka.
Po kilkunastu minutach facet skończył pracę. Barry gdzieś w oddali słyszał jakieś śmiechy, lecz nie miał pojęcia, dlaczego. Skąd u nich ten nagły wybuch entuzjastu? Aby się dowiedzieć, chwilę poczekał i zaraz podszedł by ujrzeć.... niewiadomoco. Początkowo parsknął widząc ten nos i te zęby. Aż ręką zasłonił sobie usta nie chcąc, by przypadkiem opluł cokolwiek. -Ja ... nie wiem co powiedzieć... Ale trzymaj. - nie, kompletnie był wybity z rytmu, słowa mu się nie kleiły, lecz rzucił zaraz parę drobnych w stronę faceta. Chciał już schować to, aby przypadkiem nikt z publiki nie zerknął na to. Na jego nieszczęście usłyszał czyjś głos, kobiecy. W try miga zwinął papier i spojrzał.... Tara.
- O, cześć, ja em... nie spodziewałem się spotkać ciebie tutaj. - mówiąc to chował swoja karykaturę do szaty. Żeby tylko nagle nie zaczęła mówić, że Barry Weasley dał sobie zrobić karykaturę. - I weź, na pewno nie mam takiego nosa. Mój jest definitywnie mniejszy, a i te zęby to są jakieś zajęcze. - zaczął protestować jednocześnie przecząc głową energicznie. -Co ty tu właściwie robisz? Grzybów to nie znajdziesz o tej porze roku. - rzucił chcąc szybko zmienić temat na nieco wygodniejszy. To tylko wywoływało u niego migrenę, a tak bardzo chciał dzisiaj zbyt szybko nie wracać do pokoju.
Po kilkunastu minutach facet skończył pracę. Barry gdzieś w oddali słyszał jakieś śmiechy, lecz nie miał pojęcia, dlaczego. Skąd u nich ten nagły wybuch entuzjastu? Aby się dowiedzieć, chwilę poczekał i zaraz podszedł by ujrzeć.... niewiadomoco. Początkowo parsknął widząc ten nos i te zęby. Aż ręką zasłonił sobie usta nie chcąc, by przypadkiem opluł cokolwiek. -Ja ... nie wiem co powiedzieć... Ale trzymaj. - nie, kompletnie był wybity z rytmu, słowa mu się nie kleiły, lecz rzucił zaraz parę drobnych w stronę faceta. Chciał już schować to, aby przypadkiem nikt z publiki nie zerknął na to. Na jego nieszczęście usłyszał czyjś głos, kobiecy. W try miga zwinął papier i spojrzał.... Tara.
- O, cześć, ja em... nie spodziewałem się spotkać ciebie tutaj. - mówiąc to chował swoja karykaturę do szaty. Żeby tylko nagle nie zaczęła mówić, że Barry Weasley dał sobie zrobić karykaturę. - I weź, na pewno nie mam takiego nosa. Mój jest definitywnie mniejszy, a i te zęby to są jakieś zajęcze. - zaczął protestować jednocześnie przecząc głową energicznie. -Co ty tu właściwie robisz? Grzybów to nie znajdziesz o tej porze roku. - rzucił chcąc szybko zmienić temat na nieco wygodniejszy. To tylko wywoływało u niego migrenę, a tak bardzo chciał dzisiaj zbyt szybko nie wracać do pokoju.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przejście
Szybka odpowiedź