Czerwony pokój zabaw
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Czerwony pokój
Czerwony pokój bólu zabaw
Wejście do pokoju zabaw Colina znajduje się za tajemniczym przejściem w bibliotece - musisz wiedzieć, którą książkę wysunąć, aby ukryte drzwi w regale się rozsunęły, prowadząc do jaskini rozpusty i bólu. To właśnie tutaj Colin zaprasza wszystkich swoich wrogów, ogrywając ich do zera w karty i sprawiając, że korzą się na kolanach z bólu przegranej. To jedyne miejsce w domu, do którego wstępu nie mają koty.
Pokój jest prywatnym mini kasynem Colina, gdzie spędza czas na grze w kości, darta, gargulki i korzysta z innych hazardowych przyjemności. W rogu pomieszczenia znajduje się sporej wielkości barek zaopatrzony w najlepsze trunki, a liczne krzesełka, sofy i szezlongi służą wygodzie właściciela.
Pokój jest prywatnym mini kasynem Colina, gdzie spędza czas na grze w kości, darta, gargulki i korzysta z innych hazardowych przyjemności. W rogu pomieszczenia znajduje się sporej wielkości barek zaopatrzony w najlepsze trunki, a liczne krzesełka, sofy i szezlongi służą wygodzie właściciela.
Odcięta od arystokratycznego zgiełku nie wiedziała, co tak naprawdę dzieje się w środku. Wyobrażała sobie majestatyczne dwory, sale balowe ozdobione świecami i wirujące w tańcu pary w strojach, o których nie szło jej nawet marzyć. Keira i Colin mieli wiele wspólnego, lecz byli zawieszeni w dwóch różnych rzeczywistościach. Jedno sądziło, że pieniądze nie dają szczęścia, drugie zaś liczyło każdy knut, żeby zapłacić za czynsz i zjeść coś ciepłego. Nigdy jednak nie wyciągała dłoni i nie prosiła o litość. Walczyła codziennie o własne przetrwanie, stawiając sobie wysoką poprzeczkę. Nie mogła ukryć się w zamku z książek i udawać księżniczki. Chociażby ułożyła pióra na głowie, nigdy nie zyskałaby tego tytułu. Obeznana w literaturze stanowiła świetną podporę dla klientów w pracy. Colin był niesłychanie wyrozumiałym szefem, który pozwalał jej czytać nowości. Nie uciekała od tłumów, lecz nie znosiła głupich ludzi. Takich, co myśleli, że czyta się tylko takie książki, które mają ładną okładkę lub dobrze wyglądają na półce przed znajomymi. W jej świecie nie było miejsca na udawanie. Wystarczająco dzielnie walczyła, żeby wytrzymywać jeszcze fałszywy uśmiech. Kłamstwa rosły na głowie Keiry, lecz przy Colinie nie chciała już udawać. Ciągle zapominała o drobnych historykach, o których opowiedziała mu prawie rok temu podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Teraz nie miała już powodów wymyślać czegoś dodatkowego. Pokazywała Colinowi prawdziwą siebie, wrażliwą, emocjonalną romantyczkę, gotową zmienić świat. Nie miała jednak na tyle odwagi, aby to zrobić. Czytała i wyobrażała sobie siebie jako jedną z bohaterek, poszukiwaczkę skarbów ze świata Starożytnych Run. Nieświadomie zaczęli tworzyć własny świat, w którym niejasne reguły określały, że spełnienie marzeń jest na wyciągnięcie ręki. Czuła to pod opuszkami palców sunącymi po ciele Colina. Czy nadal byli sobie obcy? Ciała gwałtownie reagowały na siebie, lecz wciąż nie potrafiliby odpowiedzieć na wiele pytań o sobie. Lecz czy umawiali się na coś więcej? Mieli tylko spróbować, całować się bez opamiętania i cieszyć każdą chwilą. Bez obietnic, bez wielkich słów. Tylko uczucia, tylko oni.
Bawiła się nim, czując, że niedługo przyjdzie jej smak wygranej. Mijało ledwie dwa dni, a Keira czuła się pijana od jego obecności. Wykorzystywała tą niepoprawną bliskość. Przygryzła szyję, przedłużając ich czas w nieskończoność. Bała się poniedziałku, codzienności. Teraz ona chciała być zwycięzcą, pokazać mu jak szybko się uczy, a w dodatku, że może doprowadzić go do skraju szaleństwa. Uwodziła go nagością oraz kontrolowaną bliskością. Słuchała uważnie drżącego głosu, zmieniając intensywność pieszczot. Sama była na siebie zła, że obiecała sobie taką wytrzymałość i to jeszcze w ostatnie godziny ich spotkania! Dlaczego nie mogła korzystać z jego ciała jak każda kobieta, która zostawiła zasady w domu? Im bardziej kręciła biodrami, tym większy czuła na sobie rumieniec. Czy na pewno robiła wszystko dobrze? Czy właśnie tak powinno uwodzić się mężczyznę? Spragniony jej ciała nie chciał się tak łatwo poddawać jej grze wstępnej. Zachłannie szukał ust dziewczyny, a zaraz pozwalał Keirze na delikatność i niepewność, czy aby na pewno wszystko dobrze robi. Pogłębiając pocałunek, mocniej szarpnęła biodrami, przyciskając Colina do siebie. Chciała, żeby poczuł jak drzy jej ciało. Z niepewności, strachu, pożądania.
- Trafimy tam szybciej niż myślisz – wyszeptała z urwanym oddechem. Grzechy piętrzyły się równie szybko co książki podczas dostawy w Esach Floresach. Resztkami silnej woli przeniosła równowagę do tyłu, siedząc dalej swobodnie, może nawet zbyt swobodnie na jego kolanach. Wolno zaczęła odpinać guziki koszuli, całując każdy milimetr odkrytej skóry. Lekkie muśnięcia nieubłaganie próbowały wydłużyć dobę, a tęsknota zarzuciła węzeł na żołądek. Kiedy będzie mogła go znów tak bezprawnie całować? Nie chciała mu pozwolić na spokojny ton, na nudne, profesjonalne opowieści, którymi będzie mógł raczyć ją w pracy. Przygryzła wargę, a kąciki ust mimowolnie się uniosły.
- Chcę, nie wierzysz mi? – spytała, patrząc Colinowi w oczy. Przymknęła oczy na kolejne słowa i dotyk ust. Jakże miała wykazać się silną wolą, gdy robił takie rzeczy? Chwyciła dłoń mężczyzny, wolno prowadząc go ścieżką, której się obawiała. Drżąc, kierowała go od swoich warg, po szyję oraz piersi. Nie wiedziała, czy powinna, nie wiedziała, czy wypada. Chciała go właśnie tam czuć. Wędrowała jego dłonią aż w dół ciała, przymykając w tej chwili oczy. Uciekała w skraj zapomnienia, pokazując mu, że wszystkie niewinności zostały na Pokątnej, zanim jeszcze zdecydowała się na weekend w szkockich posiadłościach.
Bawiła się nim, czując, że niedługo przyjdzie jej smak wygranej. Mijało ledwie dwa dni, a Keira czuła się pijana od jego obecności. Wykorzystywała tą niepoprawną bliskość. Przygryzła szyję, przedłużając ich czas w nieskończoność. Bała się poniedziałku, codzienności. Teraz ona chciała być zwycięzcą, pokazać mu jak szybko się uczy, a w dodatku, że może doprowadzić go do skraju szaleństwa. Uwodziła go nagością oraz kontrolowaną bliskością. Słuchała uważnie drżącego głosu, zmieniając intensywność pieszczot. Sama była na siebie zła, że obiecała sobie taką wytrzymałość i to jeszcze w ostatnie godziny ich spotkania! Dlaczego nie mogła korzystać z jego ciała jak każda kobieta, która zostawiła zasady w domu? Im bardziej kręciła biodrami, tym większy czuła na sobie rumieniec. Czy na pewno robiła wszystko dobrze? Czy właśnie tak powinno uwodzić się mężczyznę? Spragniony jej ciała nie chciał się tak łatwo poddawać jej grze wstępnej. Zachłannie szukał ust dziewczyny, a zaraz pozwalał Keirze na delikatność i niepewność, czy aby na pewno wszystko dobrze robi. Pogłębiając pocałunek, mocniej szarpnęła biodrami, przyciskając Colina do siebie. Chciała, żeby poczuł jak drzy jej ciało. Z niepewności, strachu, pożądania.
- Trafimy tam szybciej niż myślisz – wyszeptała z urwanym oddechem. Grzechy piętrzyły się równie szybko co książki podczas dostawy w Esach Floresach. Resztkami silnej woli przeniosła równowagę do tyłu, siedząc dalej swobodnie, może nawet zbyt swobodnie na jego kolanach. Wolno zaczęła odpinać guziki koszuli, całując każdy milimetr odkrytej skóry. Lekkie muśnięcia nieubłaganie próbowały wydłużyć dobę, a tęsknota zarzuciła węzeł na żołądek. Kiedy będzie mogła go znów tak bezprawnie całować? Nie chciała mu pozwolić na spokojny ton, na nudne, profesjonalne opowieści, którymi będzie mógł raczyć ją w pracy. Przygryzła wargę, a kąciki ust mimowolnie się uniosły.
- Chcę, nie wierzysz mi? – spytała, patrząc Colinowi w oczy. Przymknęła oczy na kolejne słowa i dotyk ust. Jakże miała wykazać się silną wolą, gdy robił takie rzeczy? Chwyciła dłoń mężczyzny, wolno prowadząc go ścieżką, której się obawiała. Drżąc, kierowała go od swoich warg, po szyję oraz piersi. Nie wiedziała, czy powinna, nie wiedziała, czy wypada. Chciała go właśnie tam czuć. Wędrowała jego dłonią aż w dół ciała, przymykając w tej chwili oczy. Uciekała w skraj zapomnienia, pokazując mu, że wszystkie niewinności zostały na Pokątnej, zanim jeszcze zdecydowała się na weekend w szkockich posiadłościach.
Gość
Gość
Bycie mężczyzną miało swoje plusy widoczne w spokojnych nocach, gdy żadne ponure wizje nie przeszkadzały zasypiać. Leżąc nocami w łóżku nie zastanawiał się nad dziesiątkami scenariuszy swojego życia, nie zadręczał rozmyślaniami, nie patrzył w ciemną toń sufitu próbując znaleźć wyjście z kryzysowych sytuacji, nie zamartwiał się i nie rozpaczał. A przynajmniej nie tak często, jak robiło to sentymentalne kobiece serce stworzone do wzruszeń i emocji, które twardemu mężczyźnie nie przystały. I owszem, kiedy w mroku pokoju zdarzyło mu się westchnąć z rozżaleniem lub zbyt często mrugać powiekami, aby zdusić napływającą do oczu wilgoć – robił to rzadko, ze wstydem i zły na samego siebie, że dał się opanować tej dziwnej namiętności przychodzącej nocą i rozrywającej duszę. Dlaczego więc miałby myśleć teraz? Szukać sensownych odpowiedzi, skoro nie chciał znaleźć żadnego sensu w tym, co robił? Dlaczego miałby wybiegać myślami w przyszłość i układać sobie wspólne życie z Keirą, skoro równie dobrze liczyło się tu i teraz, przejmujące go słodkością jej pocałunków i delikatnością dotyku? Kiedyś pewnie by się przejmował, planował, marzył; kiedyś by faktycznie patrzył w przyszłość, układał kolejne spotkania, szukał wymówek, zostawiając za sobą przeszłość i teraźniejszość jako nieważne, nieistotne i bez znaczenia. Ale dzisiaj? Dzisiaj było teraz, trwało obecnie, biło sercem obok serca i tliło się oddechem obok oddechu. Dzisiaj smakował kobiecych ust i znajdował ukojenie w oplatających go ramionach, w których to on – paradoksalnie – czuł się bezpieczny i spokojny. Kochany... nie, zbyt mocne słowo, na które było za wcześnie i którego się obawiał; przed którym drżał ze strachu bardziej, niż przed najmroczniejszymi koszmarami, bo być kochanym oznaczało oddać się komuś we własność.
- Wolałbym nie – zaprotestował cicho, ale z wyraźnym przekonaniem w głosie, aby nie pozostawiać żadnych złudzeń co do swoich poglądów. - Musi być tam nudno, mrocznie i daleko do nieba, które się przed nami otwiera – mruknął, zamykając jej jednocześnie usta pocałunkiem, bo cóż więcej mogli oboje powiedzieć? W sytuacji, w której się znaleźli, słowa nie było potrzebne, nie były konieczne i mogły jedynie psuć niż budować; cisza była bardziej wymowna od najpiękniejszej przemowy, ale zamiast ciszy wolał mówić sobą. Swoim dotykiem, rękami i ustami błądzącymi po policzkach Keiry, łaskoczącymi jej nos, powieki i uszy, powoli wędrującymi po zakamarkach szyi i załamaniach na skórze płonącej pod jego pocałunkami. To jej ciało drżało w ciszy nie mniej od niego i jej dłonie kierowały jego dłońmi, pozwalając mu na nowo odkrywać sekrety kobiecego ciała, których przecież i tak by nigdy nie zapomniał. Dwa dni temu w pośpiesznej, goniącej go presji czuł to samo ciepło i tą samą niepewność bijące od Keiry; dzisiaj w powolnym, leniwym spokoju czuł ciepło i niepewność, które go rozczulały. Stolik drgnął i zatrząsł się, gdy Colin uderzył w niego stopą zmieniając pozycję i podkurczając nogi, by Keira zsunęła się z jego kolan. Przytrzymał ją mocno ramieniem i przewrócił się na bok, układając dziewczynę na miękkich poduszkach, delikatnych kocach i chłodnych atłasach rozpostartych na ziemi.
Jego dłoń sama, bez żadnych zaproszeń i zapewnień o pozwoleniu powędrowała tam, gdzie było przecież jej naturalne miejsce i gdzie pasowała najbardziej na świecie; zamigotała słodkim muśnięciem na kobiecych wargach, zsunęła się na szyję, błądząc przez chwilę – przekornie w swojej nieśmiałości – po napiętej skórze, by spłynąć łagodnie jeszcze bardziej w dół, pokonując kolejne przeszkody i śmiejąc się w twarz niewinności. On też się śmiał z radości, pozwalając uśmiechowi płynącemu z głębi duszy wydostać się na zewnątrz i zawładnąć ustami; uśmiechał się triumfująco, gdy trącał palcami wyczekujące piersi i gdy wytyczał kciukiem ścieżkę między ich słodkimi pagórkami; uśmiechał się pełen satysfakcji, gdy wyrwał spomiędzy jej warg krótkie westchnienie i cichy jęk wywołany jego pieszczotami; uśmiechał się w końcu masując przerażenie, że piękna bańka, do której oboje tak ochoczo weszli, mogłaby zaraz pęknąć. Każda sekunda była sekundą skradzioną, a każdy dotyk ścigany beznadziejnym prawem o moralności, ale tutaj, w tym ukrytym pokoju byli jeszcze bezpieczni, schowani przed światem i zajęci tylko sobą.
Oparł się wygodnie na jednej ręce, dłonią drugiej kontynuując wędrówkę po ciele Keiry; znał je, ale jeszcze nie za dobrze, wciąż brakowało wprawy doświadczonego kochanka, wprawy mężczyzny, który zna każde zagięcie, każdy łuk i każdą krągłość rysujące się na skórze. Poznawał je teraz, badając widoczny owal piersi, rysując palcami na nich wzory – magiczne, zaklęte, a może pisał jakieś skryte wyznanie w runicznym języku? - bawiąc się wyczekiwaniem i niecierpliwością wyzierającą z Keiry, gdy leniwie przesuwał dłoń w dół, na brzuch i gładził napięte mięśnie stęsknione za jego dotykiem. Każdy centymetr jej ciała musiał być przez niego zbadany, dotknięty, naznaczony, bo gdyby tak się nie stało, gdyby mapa pozostała niedokończona, świat mógłby się zawalić pochłonięty przez szalejące płomienie niespełnienia. Dlatego nie patrzył w przyszłość i nie szukał ponurych konsekwencji swoich czynów, zbyt skupiony na tu i teraz i na swojej dłoni, która zanurzała się w miękkość ud, głaskając je i masując, wywołując gęsią skórkę i lekkie drżenie, kiedy raz za razem wracał palcami w to samo miejsce, powtarzając delikatny ruch do nieskończoności.
- Wolałbym nie – zaprotestował cicho, ale z wyraźnym przekonaniem w głosie, aby nie pozostawiać żadnych złudzeń co do swoich poglądów. - Musi być tam nudno, mrocznie i daleko do nieba, które się przed nami otwiera – mruknął, zamykając jej jednocześnie usta pocałunkiem, bo cóż więcej mogli oboje powiedzieć? W sytuacji, w której się znaleźli, słowa nie było potrzebne, nie były konieczne i mogły jedynie psuć niż budować; cisza była bardziej wymowna od najpiękniejszej przemowy, ale zamiast ciszy wolał mówić sobą. Swoim dotykiem, rękami i ustami błądzącymi po policzkach Keiry, łaskoczącymi jej nos, powieki i uszy, powoli wędrującymi po zakamarkach szyi i załamaniach na skórze płonącej pod jego pocałunkami. To jej ciało drżało w ciszy nie mniej od niego i jej dłonie kierowały jego dłońmi, pozwalając mu na nowo odkrywać sekrety kobiecego ciała, których przecież i tak by nigdy nie zapomniał. Dwa dni temu w pośpiesznej, goniącej go presji czuł to samo ciepło i tą samą niepewność bijące od Keiry; dzisiaj w powolnym, leniwym spokoju czuł ciepło i niepewność, które go rozczulały. Stolik drgnął i zatrząsł się, gdy Colin uderzył w niego stopą zmieniając pozycję i podkurczając nogi, by Keira zsunęła się z jego kolan. Przytrzymał ją mocno ramieniem i przewrócił się na bok, układając dziewczynę na miękkich poduszkach, delikatnych kocach i chłodnych atłasach rozpostartych na ziemi.
Jego dłoń sama, bez żadnych zaproszeń i zapewnień o pozwoleniu powędrowała tam, gdzie było przecież jej naturalne miejsce i gdzie pasowała najbardziej na świecie; zamigotała słodkim muśnięciem na kobiecych wargach, zsunęła się na szyję, błądząc przez chwilę – przekornie w swojej nieśmiałości – po napiętej skórze, by spłynąć łagodnie jeszcze bardziej w dół, pokonując kolejne przeszkody i śmiejąc się w twarz niewinności. On też się śmiał z radości, pozwalając uśmiechowi płynącemu z głębi duszy wydostać się na zewnątrz i zawładnąć ustami; uśmiechał się triumfująco, gdy trącał palcami wyczekujące piersi i gdy wytyczał kciukiem ścieżkę między ich słodkimi pagórkami; uśmiechał się pełen satysfakcji, gdy wyrwał spomiędzy jej warg krótkie westchnienie i cichy jęk wywołany jego pieszczotami; uśmiechał się w końcu masując przerażenie, że piękna bańka, do której oboje tak ochoczo weszli, mogłaby zaraz pęknąć. Każda sekunda była sekundą skradzioną, a każdy dotyk ścigany beznadziejnym prawem o moralności, ale tutaj, w tym ukrytym pokoju byli jeszcze bezpieczni, schowani przed światem i zajęci tylko sobą.
Oparł się wygodnie na jednej ręce, dłonią drugiej kontynuując wędrówkę po ciele Keiry; znał je, ale jeszcze nie za dobrze, wciąż brakowało wprawy doświadczonego kochanka, wprawy mężczyzny, który zna każde zagięcie, każdy łuk i każdą krągłość rysujące się na skórze. Poznawał je teraz, badając widoczny owal piersi, rysując palcami na nich wzory – magiczne, zaklęte, a może pisał jakieś skryte wyznanie w runicznym języku? - bawiąc się wyczekiwaniem i niecierpliwością wyzierającą z Keiry, gdy leniwie przesuwał dłoń w dół, na brzuch i gładził napięte mięśnie stęsknione za jego dotykiem. Każdy centymetr jej ciała musiał być przez niego zbadany, dotknięty, naznaczony, bo gdyby tak się nie stało, gdyby mapa pozostała niedokończona, świat mógłby się zawalić pochłonięty przez szalejące płomienie niespełnienia. Dlatego nie patrzył w przyszłość i nie szukał ponurych konsekwencji swoich czynów, zbyt skupiony na tu i teraz i na swojej dłoni, która zanurzała się w miękkość ud, głaskając je i masując, wywołując gęsią skórkę i lekkie drżenie, kiedy raz za razem wracał palcami w to samo miejsce, powtarzając delikatny ruch do nieskończoności.
Nigdy nie myślała, że mężczyźni mają łatwiej. To przez odwieczny brak pieniędzy czuła się w gorszej pozycji, przez status krwi, a nie przez to że była kobietą. Nigdy nie śniła jej się sława. Chciała ogrzewać kogoś słowem, ale nie przypuszczała, że dzięki Robertowi Moore będzie kiedyś zarabiała duże pieniądze. Przestała gdybać i obwiniać swoją przyszłość, gdy poznała Colina. Wówczas jej świat zamknął się do niedużej księgarni, która odkrywała przed czytelnikami ich pragnienia. Nie zauważyła, kiedy mijały miesiące, a ona stawała się coraz większą częścią Esów Floresów. Zaczęła akceptować rzeczywistości i nieśmiało marzyła o spokojnym życiu. W żarze dzikiej namiętności ciągle zapominali o podziale. On szlachcic, ona żebraczka. W jakiś sposób odcinała ich jakże różną rzeczywistość, tworząc nową. Tam nie było zasad, tylko konspiracyjne szepty, urwane oddechy. Nie wyobrażała sobie opuszczenia tego szklanego klosza. Nie śniła o trzymaniu go za rękę na ulicy. Chciała Colina tu i teraz, a jutro niech będzie zagadką. Wrogiem ich weekendu był czas, a tykająca wskazówka zegara przypominała, że w poniedziałek się wszystko skończy. Czy będzie potrafiła odciąć się od wspomnień bliskości? A co jeśli będą bolały ją usta z niepocałowania, a skóra będzie drżała, domagając się jego dłoni? Nie chciała wiedzieć, co będzie jutro. Tęsknota wtopi się w zapach książek, a Keira nie chciała czuć ani smutku, ani odstawienia. Upijała się obecnością Colina, dając się ponieść emocjom i pragnieniom, których jeszcze dwa dni temu nie znała. Nie zauważyła momentu, kiedy stał się jedną z najważniejszych osób w życiu Keiry. Młoda i jeszcze niewinna nie potrafiła zdefiniować uczuć, które otulały ciało, gdy Colin był obok. I stała się własnością, bo to właśnie jego imię pojawiało się na ustach przed snem, po przebudzeniu.
Czy otwierało się przed nimi niebo? Raczkująca w relacjach damsko – męskich poznawała je tylko w książkach. A na stronach nie odczuwało się drżenia mięśni, na siłę nie chciało się uspokoić oddechu i zakryć twarzy, na której pojawiała się przyjemność. Colin w roli nauczyciela wskazywał jej drogę, gdzie obydwoje śmiali się w twarz niewinności. Ta niedługo stanie się maską. Mężczyzna kolekcjonował pierwsze razy, nie będąc zupełnie świadomym, że właśnie wtedy ludzie najbardziej się przywiązują. Myślodsiewna przesiąknięta zapachem, dotykiem i smakiem Colina kiedyś może podziałać jak sól na rany, lecz nieważna była przyszłość. Liczyło się, co tu i teraz. A obiecał bramy nieba! Jeszcze niepewny dotyk czekał na instrukcje, na reakcje. Wciąż się wstydziła, wciąż się rumieniła.
Bała się prowadzić dłonie Colina po swoim ciele, czując, że może się wygłupić. Pamiętała wskazówki z poprzednich nocy, lecz nie wspomniał, że dziś także będzie odkrywać siebie. Drżała pod jego dotykiem, kradnąc każdy oddech i pocałunek. Nieśmiałość wkradała się w dwa splecione ciała, chociaż Colin nieustannie z tym walczył. Dwa dni temu była bardziej spanikowana i spięta. Dziś chciała poznać także jego ciało, błądząc po nim ślepo i niemo zadając pytania. Pisnęła cicho, gdy zmieniali pozycje, mocniej trzymając się za kark Colina. Czując miękkość materiałów pod plecami, było zdecydowanie wygodniej. Może właśnie taka była różnica między nimi – upadając na podłogę u Keiry, znajdowały się tylko twarde, skrzypiące deski, tu czekały na nią atłasy i miękkie poduszki.
Zacisnęła uda na dłoni Colina, czując niepewność, która odpuściła z kolejnym uśmiechem. Pocałunki smakowały jak najsłodsze uzależnienie, otwierając wszystkie bariery w głowie Keiry. Nie poznawała reakcji własnego ciała, bo czekały na nią zupełnie nowe doznania. Nie musieli bać się oceny społeczeństwa, nie istniał już podział szef – pracownica. Dwójka spragnionych kochanków, która pragnęła więcej, więcej czuć, skraść więcej czasu, śmiąc się prosto w twarz Starożytnych Bogów. Nawet nie pomyślała, aby wrócić do świata run, narysować kilka z nich na ciele koniuszkiem języka, aby Colin mógł zgadnąć, co to za znak. Dziś nie było na to czasu, a ta myśl, że wszystko się kończy bolała najmocniej. A przez to odczuwała bardziej intensywnie. Niepewny dotyk burzył mur, który stworzyła w swojej głowie. Brak doświadczenia podpowiadał, że powinna się wycofać, lecz ciało wołało o więcej. Kradzione pocałunki smakowały jeszcze lepiej, gdy mieli czas dla siebie. Chociaż uciekające minuty przypominały o końcówce weekendu, Keira wiedziała, czuła to podskórnie, że to ich spotkanie nie będzie ostatnim. Wplotła palce we włosy Colina, szukając okazji do kolejnych pocałunków. Dokończyła swego dzieła, zsuwając materiał koszuli z ramion. Jakaż to była sprawiedliwość, gdy nagość otulała tylko jej ciało. Odchyliła głowę, poddając się przyjemności. Chciała ją dawkować, delektować się nią, ale zalewała całe ciało. Wyszła biodrami naprzeciw Colinowi, nie zastanawiając się już, czy dalej się wstydzi. Nie stresowała się tak jak za poprzednim razem, a im więcej czasu mieli sam na sam, tym bardziej czuła się swobodniej. Zaznaczała pocałunkami ścieżkę na szyi Colina, szepcząc do ucha, aby nie przestawał. Chciała go czuć całą sobą. Dłońmi muskała paciorki kręgosłupa, zatrzymując się dopiero na lędźwiach i pasku. Pytającym spojrzeniem i drżącymi dłońmi nie wiedziała, czy robi dobrze. Jakby przestraszona wycofała się na brzuch, rysując paznokciami na nim runiczne znaki.
Czy otwierało się przed nimi niebo? Raczkująca w relacjach damsko – męskich poznawała je tylko w książkach. A na stronach nie odczuwało się drżenia mięśni, na siłę nie chciało się uspokoić oddechu i zakryć twarzy, na której pojawiała się przyjemność. Colin w roli nauczyciela wskazywał jej drogę, gdzie obydwoje śmiali się w twarz niewinności. Ta niedługo stanie się maską. Mężczyzna kolekcjonował pierwsze razy, nie będąc zupełnie świadomym, że właśnie wtedy ludzie najbardziej się przywiązują. Myślodsiewna przesiąknięta zapachem, dotykiem i smakiem Colina kiedyś może podziałać jak sól na rany, lecz nieważna była przyszłość. Liczyło się, co tu i teraz. A obiecał bramy nieba! Jeszcze niepewny dotyk czekał na instrukcje, na reakcje. Wciąż się wstydziła, wciąż się rumieniła.
Bała się prowadzić dłonie Colina po swoim ciele, czując, że może się wygłupić. Pamiętała wskazówki z poprzednich nocy, lecz nie wspomniał, że dziś także będzie odkrywać siebie. Drżała pod jego dotykiem, kradnąc każdy oddech i pocałunek. Nieśmiałość wkradała się w dwa splecione ciała, chociaż Colin nieustannie z tym walczył. Dwa dni temu była bardziej spanikowana i spięta. Dziś chciała poznać także jego ciało, błądząc po nim ślepo i niemo zadając pytania. Pisnęła cicho, gdy zmieniali pozycje, mocniej trzymając się za kark Colina. Czując miękkość materiałów pod plecami, było zdecydowanie wygodniej. Może właśnie taka była różnica między nimi – upadając na podłogę u Keiry, znajdowały się tylko twarde, skrzypiące deski, tu czekały na nią atłasy i miękkie poduszki.
Zacisnęła uda na dłoni Colina, czując niepewność, która odpuściła z kolejnym uśmiechem. Pocałunki smakowały jak najsłodsze uzależnienie, otwierając wszystkie bariery w głowie Keiry. Nie poznawała reakcji własnego ciała, bo czekały na nią zupełnie nowe doznania. Nie musieli bać się oceny społeczeństwa, nie istniał już podział szef – pracownica. Dwójka spragnionych kochanków, która pragnęła więcej, więcej czuć, skraść więcej czasu, śmiąc się prosto w twarz Starożytnych Bogów. Nawet nie pomyślała, aby wrócić do świata run, narysować kilka z nich na ciele koniuszkiem języka, aby Colin mógł zgadnąć, co to za znak. Dziś nie było na to czasu, a ta myśl, że wszystko się kończy bolała najmocniej. A przez to odczuwała bardziej intensywnie. Niepewny dotyk burzył mur, który stworzyła w swojej głowie. Brak doświadczenia podpowiadał, że powinna się wycofać, lecz ciało wołało o więcej. Kradzione pocałunki smakowały jeszcze lepiej, gdy mieli czas dla siebie. Chociaż uciekające minuty przypominały o końcówce weekendu, Keira wiedziała, czuła to podskórnie, że to ich spotkanie nie będzie ostatnim. Wplotła palce we włosy Colina, szukając okazji do kolejnych pocałunków. Dokończyła swego dzieła, zsuwając materiał koszuli z ramion. Jakaż to była sprawiedliwość, gdy nagość otulała tylko jej ciało. Odchyliła głowę, poddając się przyjemności. Chciała ją dawkować, delektować się nią, ale zalewała całe ciało. Wyszła biodrami naprzeciw Colinowi, nie zastanawiając się już, czy dalej się wstydzi. Nie stresowała się tak jak za poprzednim razem, a im więcej czasu mieli sam na sam, tym bardziej czuła się swobodniej. Zaznaczała pocałunkami ścieżkę na szyi Colina, szepcząc do ucha, aby nie przestawał. Chciała go czuć całą sobą. Dłońmi muskała paciorki kręgosłupa, zatrzymując się dopiero na lędźwiach i pasku. Pytającym spojrzeniem i drżącymi dłońmi nie wiedziała, czy robi dobrze. Jakby przestraszona wycofała się na brzuch, rysując paznokciami na nim runiczne znaki.
Gość
Gość
Chciał Keiry tu i teraz, a jutro niech będzie zagadką.
Chciał jej uśmiechu, który pojawiał się na zmęczonej twarzy z czołem naznaczonym zmarszczką, gdy z tłumioną irytacją tłumaczyła coś po raz dziesiąty temu samemu klientowi. Chciał jej pochmurnego spojrzenia, które rozpogadzało się na jego widok, gdy tylko przekroczył próg księgarni albo wyjrzał na chwilę ze swojego gabinetu. Chciał jej zaciśniętych ze złości ust i wystawionego kpiąco języka. Dotyku delikatnej dłoni na swoim ramieniu i głowy opartej o klatkę piersiową. Skradzionych krótkich chwil, gdy cały świat się nie liczył, a rzeczywistość odpływała w czarną przestrzeń niebytu, której oni stali się centralnym punktem. Westchnął cicho, czując na gardle zaciskającą się obręcz tłumionego wzruszenia, która prawie uniemożliwiała mu swobodne oddychanie; łapanie kolejnego haustu powietrza było ogromnym wyzwaniem, a wypuszczanie go z zaciśniętych płuc powodowało niemalże ból, potęgowany nagłą paniką przed tym, że mógłby Keirę stracić. Kiedyś nie przykładał do tego większej wagi; w jego życiu opuszczało go już tyle osób, że strata kolejnej stawała się tylko ponurą koleją rzeczy, która prędzej czy później musiała nastąpić, a on mógł się jej tylko biernie przypatrywać i modlić, aby nastąpiło to jak najpóźniej i chować w skorupie księgarni, gdzie nikt i nic nie mogło go dotknąć i zranić. Każdy dzień był wtedy siłą wyrywany z rąk przeznaczenia; każdy przeżywany tak, jakby miał być ostatnim, a kiedy w końcu następował ostatni, Colin prawie bywał do niego przygotowany; wraz z kolejnymi rozstaniami przestawał już pytać „dlaczego” - pytał „kiedy”, bo kiedy było ważniejsze od powodów. Kiedyś naprawdę uczył się ufać, ale nauczony doświadczeniem, obdarzał zaufaniem coraz mniej osób, a ostatnia, przed którą się otworzył, bez wahania wymieniła go na własną matkę, wyraźnie stawiając granicę między nimi. Z czasem ból opuszczenia zanikał zastępowany cynizmem, który okazywał się wyjątkowo trwałą bramą oddzielającą Colina od rzeczywistości lub łagodzony czułymi dłońmi innej kochanki i innego przyjaciela, w których zawsze znajdował schronienie.
Tym razem to w jego ramionach szukano schronienia i Colin mógłby przysiąc, że Keira odczuwa taką samą panikę jak on. Przełknął głośno ślinę, a ucisk w gardle lekko zelżał; dłonie delikatnie przesuwały się po kobiecych plecach, palce lekko nacisnęły na zarys łopatek i zręcznie przesunęły się między nimi, powolną ścieżką – przecież nigdzie im się nie spieszyło, prawda? - sunąc w dół i w górę, kilkakrotnie zmieniają przemierzany trakt, bo może gdzieś z boku jakiś milimetr skóry pozostał bez czułej opieki chłodnych palców. Uspokajał się. Wzruszenie nie dławiło go już swoją gwałtownością, przerażenie powoli opuszczało ciało i choć całym sobą się wyrywał, aby paść przed Keirą na kolana i błagać ją, by nigdy go nie zostawiała, by przyjęła go takim, jakim jest, z jego całym bagażem doświadczeń, z błędami, dramatyczną przeszłością i niepewną przyszłością, zacisnął zęby i nie powiedział nic poza cichymi szeptami o pragnieniu i pożądaniu. Przecież nigdy nic nie mówił; zbyt silny, by podzielić się z kimś swoimi słabościami i zbyt słaby, by wykorzystać swoją siłę do zwalczania tych słabości. Dzisiaj jednak czując pod dłońmi drżące ciało Keiry i jej oddech zatrzymujący się na swojej wrażliwej szyi wiedział, że istnieje na świecie ta jedna jedyna osoba, która przynajmniej teraz jest słabsza od niego i przynajmniej teraz z ufnością poddaje się jego opiece. Był za nią odpowiedzialny, miał ją chronić i strzec przed tymi wszystkimi zagrożeniami, które czyhały na zewnątrz; od potępiających spojrzeń arystokracji i kąśliwych uwag fałszywych przyjaciół. Nie wiedział tylko, kto ochroni Keirę przed nim samym, a jednak w jej wypadku nawet on bał się zapytać „kiedy”. Pocałunek za pocałunkiem wędrował po jej ciele, pocałunek za pocałunkiem muskał kolejne fragmenty skóry topniejącej pod jego dotykiem i sam się rozpływał w spalającym go pożądaniu.
Jej młodość, niewinność, brak doświadczenia, jej otwarta ufność i gwałtowny temperament, którego niekiedy miał okazję doświadczyć na własnej skórze, jej rzucające gromy spojrzenia i łagodny uśmiech – to wszystko w jakiś zadziwiający sposób uczyło go pokoru i czyniło samego łagodnym, niewinnym i niedoświadczonym. Nie zawracał sobie głowy rozbieraniem się do końca; niewinność nie oznaczała przecież braku pośpiechu, a łagodność wcale nie była synonimem ostrożności, co udowadniał z każdym westchnieniem i jękiem, gdy w końcu dotarł do celu i całkowicie zawładnął jej ciałem, podporządkowując je sobie bez najmniejszego trudu. Zaciśnięta na poduszce dłoń pozostawała w chłodzie niewrażliwości, gdy językiem zlizywał krople potu z szyi Keiry i wędrował ustami po jej wargach, by w pewnym momencie – wcale nie tak delikatnie – zacisnąć na nich zęby w typowo męskim triumfie posiadania. Uczucie to nie opuszczało go nawet chwilę później, kiedy leżał już spokojnie obok z przymkniętymi oczami i ręką leniwie przerzuconą przez biodra Keiry, jakby się bał, że zaraz rozpłynie się w nicości.
Chciał jej uśmiechu, który pojawiał się na zmęczonej twarzy z czołem naznaczonym zmarszczką, gdy z tłumioną irytacją tłumaczyła coś po raz dziesiąty temu samemu klientowi. Chciał jej pochmurnego spojrzenia, które rozpogadzało się na jego widok, gdy tylko przekroczył próg księgarni albo wyjrzał na chwilę ze swojego gabinetu. Chciał jej zaciśniętych ze złości ust i wystawionego kpiąco języka. Dotyku delikatnej dłoni na swoim ramieniu i głowy opartej o klatkę piersiową. Skradzionych krótkich chwil, gdy cały świat się nie liczył, a rzeczywistość odpływała w czarną przestrzeń niebytu, której oni stali się centralnym punktem. Westchnął cicho, czując na gardle zaciskającą się obręcz tłumionego wzruszenia, która prawie uniemożliwiała mu swobodne oddychanie; łapanie kolejnego haustu powietrza było ogromnym wyzwaniem, a wypuszczanie go z zaciśniętych płuc powodowało niemalże ból, potęgowany nagłą paniką przed tym, że mógłby Keirę stracić. Kiedyś nie przykładał do tego większej wagi; w jego życiu opuszczało go już tyle osób, że strata kolejnej stawała się tylko ponurą koleją rzeczy, która prędzej czy później musiała nastąpić, a on mógł się jej tylko biernie przypatrywać i modlić, aby nastąpiło to jak najpóźniej i chować w skorupie księgarni, gdzie nikt i nic nie mogło go dotknąć i zranić. Każdy dzień był wtedy siłą wyrywany z rąk przeznaczenia; każdy przeżywany tak, jakby miał być ostatnim, a kiedy w końcu następował ostatni, Colin prawie bywał do niego przygotowany; wraz z kolejnymi rozstaniami przestawał już pytać „dlaczego” - pytał „kiedy”, bo kiedy było ważniejsze od powodów. Kiedyś naprawdę uczył się ufać, ale nauczony doświadczeniem, obdarzał zaufaniem coraz mniej osób, a ostatnia, przed którą się otworzył, bez wahania wymieniła go na własną matkę, wyraźnie stawiając granicę między nimi. Z czasem ból opuszczenia zanikał zastępowany cynizmem, który okazywał się wyjątkowo trwałą bramą oddzielającą Colina od rzeczywistości lub łagodzony czułymi dłońmi innej kochanki i innego przyjaciela, w których zawsze znajdował schronienie.
Tym razem to w jego ramionach szukano schronienia i Colin mógłby przysiąc, że Keira odczuwa taką samą panikę jak on. Przełknął głośno ślinę, a ucisk w gardle lekko zelżał; dłonie delikatnie przesuwały się po kobiecych plecach, palce lekko nacisnęły na zarys łopatek i zręcznie przesunęły się między nimi, powolną ścieżką – przecież nigdzie im się nie spieszyło, prawda? - sunąc w dół i w górę, kilkakrotnie zmieniają przemierzany trakt, bo może gdzieś z boku jakiś milimetr skóry pozostał bez czułej opieki chłodnych palców. Uspokajał się. Wzruszenie nie dławiło go już swoją gwałtownością, przerażenie powoli opuszczało ciało i choć całym sobą się wyrywał, aby paść przed Keirą na kolana i błagać ją, by nigdy go nie zostawiała, by przyjęła go takim, jakim jest, z jego całym bagażem doświadczeń, z błędami, dramatyczną przeszłością i niepewną przyszłością, zacisnął zęby i nie powiedział nic poza cichymi szeptami o pragnieniu i pożądaniu. Przecież nigdy nic nie mówił; zbyt silny, by podzielić się z kimś swoimi słabościami i zbyt słaby, by wykorzystać swoją siłę do zwalczania tych słabości. Dzisiaj jednak czując pod dłońmi drżące ciało Keiry i jej oddech zatrzymujący się na swojej wrażliwej szyi wiedział, że istnieje na świecie ta jedna jedyna osoba, która przynajmniej teraz jest słabsza od niego i przynajmniej teraz z ufnością poddaje się jego opiece. Był za nią odpowiedzialny, miał ją chronić i strzec przed tymi wszystkimi zagrożeniami, które czyhały na zewnątrz; od potępiających spojrzeń arystokracji i kąśliwych uwag fałszywych przyjaciół. Nie wiedział tylko, kto ochroni Keirę przed nim samym, a jednak w jej wypadku nawet on bał się zapytać „kiedy”. Pocałunek za pocałunkiem wędrował po jej ciele, pocałunek za pocałunkiem muskał kolejne fragmenty skóry topniejącej pod jego dotykiem i sam się rozpływał w spalającym go pożądaniu.
Jej młodość, niewinność, brak doświadczenia, jej otwarta ufność i gwałtowny temperament, którego niekiedy miał okazję doświadczyć na własnej skórze, jej rzucające gromy spojrzenia i łagodny uśmiech – to wszystko w jakiś zadziwiający sposób uczyło go pokoru i czyniło samego łagodnym, niewinnym i niedoświadczonym. Nie zawracał sobie głowy rozbieraniem się do końca; niewinność nie oznaczała przecież braku pośpiechu, a łagodność wcale nie była synonimem ostrożności, co udowadniał z każdym westchnieniem i jękiem, gdy w końcu dotarł do celu i całkowicie zawładnął jej ciałem, podporządkowując je sobie bez najmniejszego trudu. Zaciśnięta na poduszce dłoń pozostawała w chłodzie niewrażliwości, gdy językiem zlizywał krople potu z szyi Keiry i wędrował ustami po jej wargach, by w pewnym momencie – wcale nie tak delikatnie – zacisnąć na nich zęby w typowo męskim triumfie posiadania. Uczucie to nie opuszczało go nawet chwilę później, kiedy leżał już spokojnie obok z przymkniętymi oczami i ręką leniwie przerzuconą przez biodra Keiry, jakby się bał, że zaraz rozpłynie się w nicości.
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Czerwony pokój zabaw
Szybka odpowiedź