Pokój Jonathana
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pokój Jonathana
Pokój został całkowicie odmalowany po wprowadzce Johnatana i teraz ciemne ściany ozdobione konstelacjami mniej lub bardziej kształtnych gwiazd przypominają nocne niebo; są one jednocześnie jedynym źródłem światła, nawet jeśli w pokoju znajduje się jedno, magiczne okno, zazwyczaj jednak skryte pod materiałem ciężkiej, granatowej kotary, również wyhaftowanej w błyszczące punkty. Nie ma tu zbyt wielu rzeczy - za łóżko robi stary materac, po brzegi zapełniony miękkimi poduchami, w rogu wiekowa komoda, jakiś niewielki stolik, który co rusz zmienia swoje położenie i wreszcie mnóstwo płócien, walających się tu i tam - niektóre puste, inne nieskończone, kilka zapełnionych, przedstawiających dosyć oryginalne kompozycje; pędzle, farby i brudne słoiki, do tego kilka butelek po alkoholach, które w tym momencie robiły już za świeczniki, oraz przepełnione popielniczki; stosy książek w większości oscylujących wokół tematyki sztuk wszelakich; w powietrzu unosi się zapach dymu papierosowego pomieszanego ze swądem diablego ziela i terpentyny. Na jednej ze ścian wisi portret nieznajomej kobiety, z którą Johny zdążył się polubić podczas remontu, nawet jeśli nie jest zbyt rozmowna i lekko zaburza cały wystrój to Bojczuk jakoś nie miał serca jej stąd wynosić.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Ostatnio zmieniony przez Bertie Bott dnia 20.12.19 18:40, w całości zmieniany 5 razy
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Sam jestem ciekaw - mówię i posyłam jej kolejny tajemniczy uśmiech; to było właśnie najbardziej podniecające - jednocześnie wiedziałem i nie miałem bladego pojęcia czego się spodziewać; trochę to abstrakcyjne, ale takie już były grzyby i w taki stan zamierzaliśmy się wprowadzić - abstrakcyjny, surrealistyczny, mistyczny.
- O, w to nie wątpię - kiwam głową, odpychając się od blatu stolika; a później długo żuję kolejne części zasuszonych łodyg i kapeluszy o charakterystycznym smaku lasu, który przepłukuję słodyczą taniego wina.
Podciągam w górę jej drobne ciało, dłonie wspierając gdzieś w okolicach dziewczęcej talii, powoli sunę opuszkami palców po materiale koszuli, zakleszczając Fils w coraz mocniejszym uścisku i prowadząc przez cały pokój tanecznym krokiem.
- Wiesz, Moss, o mnie zawsze trzeba się starać - śmieję się, kręcąc z nią leniwy piruet.
I nagle wszystko zwalnia. Kolejne słowa piosenki rozciągają się w jakiś niewyraźny bełkot, dochodzący do moich uszu jakby zza niewidzialnej szyby... nie, nawet bardziej jakby z odległych, morskich głębin; rozpłynęły się także dźwięki instrumentów, mieszając w chaosie kolejnych nut. I całe otoczenie. Zatoczyliśmy kolejny półpiruet, a jej sylwetka zostawiła za sobą świetliste powidoki, mieniące się w eterze feerią barw, których nie widziałem nigdy wcześniej, zalśniły w migotliwym blasku namalowanych gwiazd; te z kolei odkleiły się od ścian i zawirowały w powietrzu, plątając w długich włosach Philippy, wijących się wokół jej głowy jakby spoczywała pod taflą przejrzystej wody. Leniwie opuściłem powieki, dając im na moment skryć pod cienką warstwą skóry źrenice wielkości galeonów, czarne i głębokie jak dwie studnie, albo jak dwie czarne dziury, kryjące w sobie wszystkie tajemnice wszechświata. Kiedy zaś ponownie rozchyliłem ślepia zobaczyłem jak kwiaty na ciele Fils rozkwitają z pąków wielkości pięści; delikatne, zielonkawe łodygi owijały się wokół jej ciała, pnąc w górę po nienaturalnie długiej, łabędziej szyi. Przysunąłem się nieco bliżej, wspierając na niej dłoń - kilka cienkich pręcików połaskotało mnie w palce, od razu otulając je ciasnym uściskiem i podążając dalej, wzdłuż błękitnych pajęczyn żył, odznaczających się na abstrakcyjnym płótnie skóry, pokrytym całą paletą różnych barw. Niezwykłe.
- Fiiiils, chyyyyba zaczyynaaam coooś czuć - mówię, przeciągając śmiesznie kolejne samogłoski. Nie poznaję swojego głosu. Nie poznaję też głosów płynących z radia, ani słów, które wypowiada spiker; za to dźwięki kolejnego utworu zaczynającego się leniwym riffem wydają mi się bardzo wyraźne i przyjemnie pieszczą obie półkule mózgu.
- O, w to nie wątpię - kiwam głową, odpychając się od blatu stolika; a później długo żuję kolejne części zasuszonych łodyg i kapeluszy o charakterystycznym smaku lasu, który przepłukuję słodyczą taniego wina.
Podciągam w górę jej drobne ciało, dłonie wspierając gdzieś w okolicach dziewczęcej talii, powoli sunę opuszkami palców po materiale koszuli, zakleszczając Fils w coraz mocniejszym uścisku i prowadząc przez cały pokój tanecznym krokiem.
- Wiesz, Moss, o mnie zawsze trzeba się starać - śmieję się, kręcąc z nią leniwy piruet.
I nagle wszystko zwalnia. Kolejne słowa piosenki rozciągają się w jakiś niewyraźny bełkot, dochodzący do moich uszu jakby zza niewidzialnej szyby... nie, nawet bardziej jakby z odległych, morskich głębin; rozpłynęły się także dźwięki instrumentów, mieszając w chaosie kolejnych nut. I całe otoczenie. Zatoczyliśmy kolejny półpiruet, a jej sylwetka zostawiła za sobą świetliste powidoki, mieniące się w eterze feerią barw, których nie widziałem nigdy wcześniej, zalśniły w migotliwym blasku namalowanych gwiazd; te z kolei odkleiły się od ścian i zawirowały w powietrzu, plątając w długich włosach Philippy, wijących się wokół jej głowy jakby spoczywała pod taflą przejrzystej wody. Leniwie opuściłem powieki, dając im na moment skryć pod cienką warstwą skóry źrenice wielkości galeonów, czarne i głębokie jak dwie studnie, albo jak dwie czarne dziury, kryjące w sobie wszystkie tajemnice wszechświata. Kiedy zaś ponownie rozchyliłem ślepia zobaczyłem jak kwiaty na ciele Fils rozkwitają z pąków wielkości pięści; delikatne, zielonkawe łodygi owijały się wokół jej ciała, pnąc w górę po nienaturalnie długiej, łabędziej szyi. Przysunąłem się nieco bliżej, wspierając na niej dłoń - kilka cienkich pręcików połaskotało mnie w palce, od razu otulając je ciasnym uściskiem i podążając dalej, wzdłuż błękitnych pajęczyn żył, odznaczających się na abstrakcyjnym płótnie skóry, pokrytym całą paletą różnych barw. Niezwykłe.
- Fiiiils, chyyyyba zaczyynaaam coooś czuć - mówię, przeciągając śmiesznie kolejne samogłoski. Nie poznaję swojego głosu. Nie poznaję też głosów płynących z radia, ani słów, które wypowiada spiker; za to dźwięki kolejnego utworu zaczynającego się leniwym riffem wydają mi się bardzo wyraźne i przyjemnie pieszczą obie półkule mózgu.
Grzyby spróbują wyolbrzymić istniejące cechy czy może przeobrażą je w jakąś nienaturalnie obcą dla ich postaci abstrakcję? Bojczuk nie był pewien. Za to ona była pewna, że nie robił tego pierwszy raz, a skoro jednak nie potrafił odpowiedzieć, to tych wrażeń nie dało się przewidzieć. Tym chętniej oddała się i tej konsumpcji zapitej słodkim winem i później wreszcie beztroskiemu lawirowaniu po gustownym parkiecie tego apartamentu. Johnatan robił dokładnie to co ona – zakrzywiał syf, przez który obydwoje przepływali każdego dnia. Brał kredki i zamalowywał ślady niedostatku, nie oszczędzając przy tym tej pikantnej barwy. To jej się podobało. Ona też przemieniała własne pęknięcia w pieprzoną elegancję. Lubiła poudawać, pobawić się w rzeczywistość wykradzioną z tych królewskich salonów. Spodziewała się, że z chwilą, gdy uderzy w nich grzybowy powiew wariacji, rozmyją się światy, zgniją swędzące problemy. Odnajdą się w przyjemnej pułapce. Nigdy nie bała się Bojczuka i jego niespodzianek. Może to pierwsza i ostatnia osoba zdolna zrozumieć wszystkie zadeptane prze Moss ścieżki, każde najmniejsze jej drżenie. Nie stanowił zagrożenia, był raczej intrygującym wybawieniem, do którego lubiła wracać. Dorastające oczy wybawione od pułapek mrocznego bidula łykały każdą nowość, każdy uśmiech pochodzący z tego drugiego świata. Rozrastała się w nim ufnie. Jak przy Bojczuku, którego wcale nie musiała czarować, a jednak robiła to, bo pewne nawyki wcale nie chciały być powstrzymane.
Owijając się pod zachętą usłużnej, ciepłej dłoni, jeszcze nie dostrzegała żadnego podejrzanego migotania rozgwieżdżonych błękitów. Być może jednak tamten piruet miał dopiero otworzyć kolorowe wrota. Wkrótce poczuła, że nienormalnie łaskoczą ją powieki. Zamrugała, pozostając w objęciu Bojczukowym, a gdy spróbowała spojrzeć znów, nic nie wyglądało już tak, jak w chwili, gdy dopiero wkraczała do sypialni. Królestwo radosnych bibelotów ożywiło się, postacie na pozostawionych za jego plecami obrazach zdawały się poruszać. Poczuła potrzebę wsparcia się na teraz dziwnie miękkim ciele Bojczuka. Bosym stopom zdawało się, że tańczą zaczepiane przez szczupłe, wysokie trawy. Zachichotała tak, jak chyba nie chichotałaby Philippa Moss. Bajkowo. Tak właśnie się czuła, choć dopiero odkrywała narastające wariacje rzeczywistości. Wydawało jej się, że pachniał jakoś inaczej, a jego głos niósł się echem przez doliny głębokiego kosmosu. – Co czuć, Bojczuk? – zareagowała, zaczepiając oddechem jego szyję. Nieco rozanielona obracała głowę na boki. Była ciekawa, co widział i kogo widział. Podobało jej się to upojenie, ale chyba zatrzymała ich taniec. Tylko jednak po to, by móc jeszcze dokładniej zgłębić sekrety tych czterech ścian.
A on? Wzniosła dłoń, badając bok jego głowy, lekko pociągnęła go za dziwnie długie ucho. Potem wsunęła palce we włosy. Gdy chciała się z nich wyplątać, te rozciągały się w długie, gumowe kosmyki i próbowały uwiązać jej dłoń. – Czemu nie chcesz mnie puścić? – zapytała nieco rozbawiona, na koniec cmokając. Opanowała ją moc pierwszych doznań. Miał się stać jej przewodnikiem. Światełkiem zadziornie przebijającym się przez kąsające mroki.
To on nie chciał puścić jej czy może ona jego? Przez ostatnie lata oduczyła się szczerej czułości. A może nigdy nie umiała jej okazać? Teraz trwała zlepiona z nim w niestabilnej. Kołysali się zatopieni w łąkach. Coraz bliżej i bliżej.
Gdzie się podziało to wino?
Owijając się pod zachętą usłużnej, ciepłej dłoni, jeszcze nie dostrzegała żadnego podejrzanego migotania rozgwieżdżonych błękitów. Być może jednak tamten piruet miał dopiero otworzyć kolorowe wrota. Wkrótce poczuła, że nienormalnie łaskoczą ją powieki. Zamrugała, pozostając w objęciu Bojczukowym, a gdy spróbowała spojrzeć znów, nic nie wyglądało już tak, jak w chwili, gdy dopiero wkraczała do sypialni. Królestwo radosnych bibelotów ożywiło się, postacie na pozostawionych za jego plecami obrazach zdawały się poruszać. Poczuła potrzebę wsparcia się na teraz dziwnie miękkim ciele Bojczuka. Bosym stopom zdawało się, że tańczą zaczepiane przez szczupłe, wysokie trawy. Zachichotała tak, jak chyba nie chichotałaby Philippa Moss. Bajkowo. Tak właśnie się czuła, choć dopiero odkrywała narastające wariacje rzeczywistości. Wydawało jej się, że pachniał jakoś inaczej, a jego głos niósł się echem przez doliny głębokiego kosmosu. – Co czuć, Bojczuk? – zareagowała, zaczepiając oddechem jego szyję. Nieco rozanielona obracała głowę na boki. Była ciekawa, co widział i kogo widział. Podobało jej się to upojenie, ale chyba zatrzymała ich taniec. Tylko jednak po to, by móc jeszcze dokładniej zgłębić sekrety tych czterech ścian.
A on? Wzniosła dłoń, badając bok jego głowy, lekko pociągnęła go za dziwnie długie ucho. Potem wsunęła palce we włosy. Gdy chciała się z nich wyplątać, te rozciągały się w długie, gumowe kosmyki i próbowały uwiązać jej dłoń. – Czemu nie chcesz mnie puścić? – zapytała nieco rozbawiona, na koniec cmokając. Opanowała ją moc pierwszych doznań. Miał się stać jej przewodnikiem. Światełkiem zadziornie przebijającym się przez kąsające mroki.
To on nie chciał puścić jej czy może ona jego? Przez ostatnie lata oduczyła się szczerej czułości. A może nigdy nie umiała jej okazać? Teraz trwała zlepiona z nim w niestabilnej. Kołysali się zatopieni w łąkach. Coraz bliżej i bliżej.
Gdzie się podziało to wino?
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Co właściwie czułem? To było dobre pytanie; takie, które wprawiło mnie w konsternację. Zmarszczyłem brwi, czując jak prawie łączą mi się ponad nosem, a z tego chwilowego zamyślenia wyrwał mnie dopiero (a może już?) ciepły oddech Philippy otulający moją szyję - przebiegł dreszczem wzdłuż ciała, zostawiając na niej ślad gęsiej skórki; wszystkie włosy stanęły mi dęba i autentycznie to poczułem. Bo nagle wszystkie bodźce dochodzące z zewnątrz nabrały na sile - muzyka stała się jakby głośniejsza, choć równie przyjemnie pieściła uszy, każdy kolejny dotyk panny Moss odczuwałem bardziej. Przymknąłem na moment ślepia, ale to co zobaczyłem pod zamkniętymi powiekami sprawiło, że zakręciło mi się w głowie - barwne fraktale, migające, latające i świecące. JEZU. Zamrugałem kilka razy, wbijając spojrzenie w twarz dziewczyny. Twarz, która spływała jej właśnie po dekolcie; w lekkim przestrachu sięgnąłem dłońmi do kołnierza jej kwiecistej koszuli i z niemałym trudem zapiąłem ostatni guzik, jakby to miało jakoś pomóc... Ale pomogło, bo gdy uniosłem wzrok zobaczyłem, że nos Fils znajduje się na swoim miejscu. Oczy też miała tam gdzie powinna, tylko wydawały mi się trzykrotnie większe - wszystko wokół odbijało się w nich jak w dwóch magicznych zwierciadłach, gwiazdy wirowały, układając się w nieznane konstelacje, wylatując z jej roziskrzonych ślepi, by zatrzymać się gdzieś w długich włosach i rozjaśnić wilgotne pasma. Tak, wilgotne, wszystko nagle stało się jakieś mokre.
- Fils, potrzebuję gumowców - mówię, zerkając w dół, na moje stopy, które powoli grzęzły w czymś na kształt bagna; długie źdźbła traw łaskotały mnie w łydki, kostki zaś ginęły w rozmokniętej podłodze, więc uniosłem wysoko kolana. Cmokam głośno, kręcąc lekko głową.
- Skąd tu tyle wody, na Merlina! - aż się łapię za łeb, bo w pale się to nie mieści! Nieco chwiejnym krokiem, ostatecznie wciąż stąpam po miękkiej, błotnistej powierzchni, podchodzę do jedynego okna by je zamknąć. Zamknąć zamknięte okno. Może po prostu nieszczelne? Nie wiem, nie potrafię tego ogarnąć, w bani mam już taką pizdę, że totalnie nie wiem co się dzieje; więc z braku laku zaczynam się wspinać na parapet i wyciągam dłoń w kierunku panny Moss - Ja zawijam się stąd, nie przetrwam bez wina - tylko, że zawijanie się totalnie mnie przerosło i jak jakiś biedny kot przesunąłem tylko dłońmi po szybie, a później po ramie i wreszcie parapecie - nic to jednak nie dało. No bardzo dziwna sprawa... Przykleiłem więc nos do chłodnego szkła, a to co zobaczyłem na zewnątrz sprawiło, że odetchnąłem głęboko - Łał, czy to wielka kałamarnica? Gdzie my jesteśmy, Fils? Pod wodą? - bo nic już z tego nie rozumiałem! A na koniec parsknąłem głośnym śmiechem, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Dziwne to wszystko, nawet bardzo.
- Fils, potrzebuję gumowców - mówię, zerkając w dół, na moje stopy, które powoli grzęzły w czymś na kształt bagna; długie źdźbła traw łaskotały mnie w łydki, kostki zaś ginęły w rozmokniętej podłodze, więc uniosłem wysoko kolana. Cmokam głośno, kręcąc lekko głową.
- Skąd tu tyle wody, na Merlina! - aż się łapię za łeb, bo w pale się to nie mieści! Nieco chwiejnym krokiem, ostatecznie wciąż stąpam po miękkiej, błotnistej powierzchni, podchodzę do jedynego okna by je zamknąć. Zamknąć zamknięte okno. Może po prostu nieszczelne? Nie wiem, nie potrafię tego ogarnąć, w bani mam już taką pizdę, że totalnie nie wiem co się dzieje; więc z braku laku zaczynam się wspinać na parapet i wyciągam dłoń w kierunku panny Moss - Ja zawijam się stąd, nie przetrwam bez wina - tylko, że zawijanie się totalnie mnie przerosło i jak jakiś biedny kot przesunąłem tylko dłońmi po szybie, a później po ramie i wreszcie parapecie - nic to jednak nie dało. No bardzo dziwna sprawa... Przykleiłem więc nos do chłodnego szkła, a to co zobaczyłem na zewnątrz sprawiło, że odetchnąłem głęboko - Łał, czy to wielka kałamarnica? Gdzie my jesteśmy, Fils? Pod wodą? - bo nic już z tego nie rozumiałem! A na koniec parsknąłem głośnym śmiechem, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Dziwne to wszystko, nawet bardzo.
Ściany układały się w hipnotyzujące tunele kolorów, nieznośne wiry drażniły ciekawskie spojrzenia. Phils czuła się wciąż dotykana. Nie jednak przez towarzysza tej eskapady. Od stóp ku górze wędrowały fale zaczepnego muskania, coś podszczypywało skórę. Raz było zimne a innym razem jak piekło zmuszające ją do niekontrolowanych wyskoków. Chciała się drapać, ale poplątana w Bojczuku nie mogła. Długa chwila minęła, zanim przyfrunęły do jej uszu te niezrozumiałe słówka. – Mokro ci… Dlaczego ci mokro? Mnie wcale nie jest – oświadczyła, mając wrażenie, że zamiast wilgoci czuje ocierającą się o ciało nieprzyjemną suchość. Może tylko mu się zdawało, może to były wielokolorowe piaski, w których powoli się zatapiali. Gdzieś tam musiała być oaza, łypiąca kokosowymi oczami palma z rozwianym zielenią włosem – bujnym, nagrzanym pożarem. Zachwiała się, gdy najpewniej przystanęła na ruchomym piasku. Powoli zapadała się w nim, obserwując przemieszczającego się Bojczuka. Gdzieś z boku świdrowały ją zezowatymi spojrzeniami bezkształtne mgły z wymalowanych kiedyś nosów i uszu. Czuła się podsłuchiwana, ale to nic, w tej czarodziejskiej krainie istniały tylko poskręcane wzory, których nie dało się ani rozplątać ani wytłumaczyć. Mogła jedynie podziwiać i próbować przedostać się do tego dzikusa.
Ostatni raz okręciła się wokół, a kwiecista haleczka zawiała, gorsząc przyuważane oczy i uszy. Zaśmiała się i przesunęła palcem po ustach. To ostatni gest, nim podąży tropem przygodnisia. Nie zależało jej na wyjaśnieniu czegokolwiek. Dobrze było tonąć w tej abstrakcji, choć obawiała się, że na tej pustyni uschnie. Jak dobrze, że Bojczuk miał wodę. Dużo, dużo wody. Uniosła ku niemu dłoń, wyobrażając sobie tę mokrość. Łapała się jego skóry, zaczepiała palec o palec, byleby tylko zgasił jej gorejące pragnienie. Zaciskała się mocno na tych malarskich paluchach, czując wielką ulgę. Za jego dłonią jej druga dłoń skleiła się z szybą, mazała po niej śladem zagubionego pazura. – Nasze wino topi się w gorących piaskach, Dżony – mruczała, przechylając głowę a to na lewy bok a to na prawy. Chyba utracili swój skarb. Marzyła o słodkiej kropelce kąsającej gardło. Dawno nie czuła się tak lekko, tak zafiksowana i wolna. Świat czekał, a oni mogli go podbić. Najpierw jednak wcisnęła się niezdarnie ze swoim tyłkiem na ten parapet, by spojrzeć przez to okienko. – Ja nic nie widzę, nie ma potwora, kałamarnice topią statki, nie jesteśmy na statku… – mówiła, łapiąc go nagle za obie łapy i odbijając od tej szyby.
– Chodźmy stąd. – Pociągnęła go w stronę przeciwną i tak upadli razem. Może na ten kawałek materaca? A może na splamioną farbami podłogę? Było jej miękko. Powierciła nogami, bojąc się otworzyć oczy. Dłonią wymacała chyba kawałek Bojczuka, nie wiadomo jaki, ale na pewno ciepły. Dobrze by było znów napić się tego wina. Uniosła głowę i popatrzyła w poszukiwaniu boskiego szkła. Przeczołgała się przez połamane skrawki ciała Johny’ego i sięgnęła dłonią. Za daleko. Rozdarta jak rozgwiazda łapa opadła wolno, prosto na ten włochaty mech na męskiej główce. Smutna Filipka pociągnęła nosem. Znikąd ratunku. Znów przymknęła oczy, oczekując cudownego wybawienia.
Ostatni raz okręciła się wokół, a kwiecista haleczka zawiała, gorsząc przyuważane oczy i uszy. Zaśmiała się i przesunęła palcem po ustach. To ostatni gest, nim podąży tropem przygodnisia. Nie zależało jej na wyjaśnieniu czegokolwiek. Dobrze było tonąć w tej abstrakcji, choć obawiała się, że na tej pustyni uschnie. Jak dobrze, że Bojczuk miał wodę. Dużo, dużo wody. Uniosła ku niemu dłoń, wyobrażając sobie tę mokrość. Łapała się jego skóry, zaczepiała palec o palec, byleby tylko zgasił jej gorejące pragnienie. Zaciskała się mocno na tych malarskich paluchach, czując wielką ulgę. Za jego dłonią jej druga dłoń skleiła się z szybą, mazała po niej śladem zagubionego pazura. – Nasze wino topi się w gorących piaskach, Dżony – mruczała, przechylając głowę a to na lewy bok a to na prawy. Chyba utracili swój skarb. Marzyła o słodkiej kropelce kąsającej gardło. Dawno nie czuła się tak lekko, tak zafiksowana i wolna. Świat czekał, a oni mogli go podbić. Najpierw jednak wcisnęła się niezdarnie ze swoim tyłkiem na ten parapet, by spojrzeć przez to okienko. – Ja nic nie widzę, nie ma potwora, kałamarnice topią statki, nie jesteśmy na statku… – mówiła, łapiąc go nagle za obie łapy i odbijając od tej szyby.
– Chodźmy stąd. – Pociągnęła go w stronę przeciwną i tak upadli razem. Może na ten kawałek materaca? A może na splamioną farbami podłogę? Było jej miękko. Powierciła nogami, bojąc się otworzyć oczy. Dłonią wymacała chyba kawałek Bojczuka, nie wiadomo jaki, ale na pewno ciepły. Dobrze by było znów napić się tego wina. Uniosła głowę i popatrzyła w poszukiwaniu boskiego szkła. Przeczołgała się przez połamane skrawki ciała Johny’ego i sięgnęła dłonią. Za daleko. Rozdarta jak rozgwiazda łapa opadła wolno, prosto na ten włochaty mech na męskiej główce. Smutna Filipka pociągnęła nosem. Znikąd ratunku. Znów przymknęła oczy, oczekując cudownego wybawienia.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Za dużo. Wokół działo się za dużo i chociaż słowa Fils wydawały się całkiem logiczne, to jakoś nie mogłem poskładać ich w całość. Nie, było gorzej, ja w ogóle nie rozumiałem co ona do mnie mówi. Nieznane głoski wypadały spomiędzy jej warg, a ja autentycznie widziałem jak wystrzeliwują w powietrze i układają się w jakieś kompletnie popieprzone kombinacje - jakby panna Moss nagle zaczęła posługiwać się jakimś dziwnym, nieznanym językiem. Może starożytnym? A może przyszłości? Zaciskam palce na jej dłoniach i mrugam kilka razy, starając się... sam nie wiem co. Czytać z ruchu warg? Być może. I Znowu parskam głośnym śmiechem, bo zwyczajnie nie mogę się powstrzymać. Potwory topią statki?
- Byle nie wyciągnęli nas na powierzchnie, niby jak mielibyśmy oddycha-HAHAHAHA!... - kolejna salwa głośnego śmiechu bombarduje powietrze i wręcz widzę jak odbija się od barwnych ścian. Zerkam przelotem za szybę, ale ostatecznie daję się pociągnąć na podłogę i kiedy moje ciało zderza się z twardymi, skrzypiącymi deskami, to śmieję się jeszcze głośniej.
- Słyszałaś to? HALO KORNIKI, WYPAD DO POKOJU ERNA, HA-HA-HA! - walę pięścią w podłogę, a później rozkładam się na niej wyciągając wszystkie członki. Gdzieś tam między nimi czuję także ciało Fils - jej dłoń na mojej głowie i w ogóle wszystko. Rozglądam się dookoła i zauważam, że otoczenie nie robi już na mnie takiego wrażenia - chyba zaczynam przyzwyczajać się do tej totalnie popieprzonej rzeczywistości. Kto wie, może jeszcze trochę, a mógłbym tu normalnie żyć? Gdzieś pośród migających fraktali, mokrych traw, wirujących wokół gwiazd... Przecieram pięścią oczy, czując pod skórą... więcej wilgoci? Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie się popłakałem - łzy ciekną mi strumieniami po policzkach; być może właśnie dlatego jest tu tak mokro? Unoszę się na łokciach.
- Popłakałem się - mówię, ale w tonie mojego głosu nie czuć nawet grama smutku, ba! Zaraz po słowach wyrzucam z siebie kolejne hahaha. A później głośno wciągam w płuca powietrze i rozszerzam ślepia - Fils, mam pomysł! Chciałbym cię namalować - kiwam łbem. Powoli wysuwam się z plątaniny naszych członków i na czworaka podążam w bliżej nieokreślonym kierunku, byle do porozrzucanych wokół farb, pędzli i innych takich artystycznych pierdoletów - bo zanim zacznę, warto skompletować narzędzia - zaczynam więc wyrzucać na środek wszelkie pędzelki oraz słoiki pełne barwnych mazideł... a gdzieś między nimi w ręce wpada mi...
- OOOOOO, jesteśmy uratowani! - wyciągam w górę butelkę wina, jak jakiś święty Graal, w uszach słyszę anielskie głosy opiewające boskość tego wspaniałego nektaru. A ostatecznie otwieram butelkę i wlewam w siebie kolejne porcje alkoholu - ambrozja cieknie mi po twarzy oraz szyi, zostawiając na koszuli kwitnące plamy.
- Byle nie wyciągnęli nas na powierzchnie, niby jak mielibyśmy oddycha-HAHAHAHA!... - kolejna salwa głośnego śmiechu bombarduje powietrze i wręcz widzę jak odbija się od barwnych ścian. Zerkam przelotem za szybę, ale ostatecznie daję się pociągnąć na podłogę i kiedy moje ciało zderza się z twardymi, skrzypiącymi deskami, to śmieję się jeszcze głośniej.
- Słyszałaś to? HALO KORNIKI, WYPAD DO POKOJU ERNA, HA-HA-HA! - walę pięścią w podłogę, a później rozkładam się na niej wyciągając wszystkie członki. Gdzieś tam między nimi czuję także ciało Fils - jej dłoń na mojej głowie i w ogóle wszystko. Rozglądam się dookoła i zauważam, że otoczenie nie robi już na mnie takiego wrażenia - chyba zaczynam przyzwyczajać się do tej totalnie popieprzonej rzeczywistości. Kto wie, może jeszcze trochę, a mógłbym tu normalnie żyć? Gdzieś pośród migających fraktali, mokrych traw, wirujących wokół gwiazd... Przecieram pięścią oczy, czując pod skórą... więcej wilgoci? Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że najzwyczajniej w świecie się popłakałem - łzy ciekną mi strumieniami po policzkach; być może właśnie dlatego jest tu tak mokro? Unoszę się na łokciach.
- Popłakałem się - mówię, ale w tonie mojego głosu nie czuć nawet grama smutku, ba! Zaraz po słowach wyrzucam z siebie kolejne hahaha. A później głośno wciągam w płuca powietrze i rozszerzam ślepia - Fils, mam pomysł! Chciałbym cię namalować - kiwam łbem. Powoli wysuwam się z plątaniny naszych członków i na czworaka podążam w bliżej nieokreślonym kierunku, byle do porozrzucanych wokół farb, pędzli i innych takich artystycznych pierdoletów - bo zanim zacznę, warto skompletować narzędzia - zaczynam więc wyrzucać na środek wszelkie pędzelki oraz słoiki pełne barwnych mazideł... a gdzieś między nimi w ręce wpada mi...
- OOOOOO, jesteśmy uratowani! - wyciągam w górę butelkę wina, jak jakiś święty Graal, w uszach słyszę anielskie głosy opiewające boskość tego wspaniałego nektaru. A ostatecznie otwieram butelkę i wlewam w siebie kolejne porcje alkoholu - ambrozja cieknie mi po twarzy oraz szyi, zostawiając na koszuli kwitnące plamy.
Lądowanie jest twardo-miękkie. Może dla niej bardziej miękkie niż dla niego. Nic jednak nie boli, a świat wciąż rozkosznie wiruje. Wolałaby jednak skoczyć do wody, nie na ten ląd, o którego nieprzyjemnie ocierały się wszystkie splątane kończyny. Piaski nie chcą plastycznie wyginać się pod ciężarem ciał, ale mimo to Phils czuje wilgoć, macając koleżkę po facjacie. Odruchowo popatrzyła w górę, spodziewając się kropli wpływających natarczywie do oczu, ale to nic. Niebo mgliste, jakieś pojedyncze błyski, ale nic poza tym. To nie sztorm, to nie żadna zawierucha. Odpowiedź nadeszła jednak dość szybko. Jeszcze zanim Filipa zdołała ponownie ułożyć głowę na deskach i nabrać od niechcenia piasku w dłoń.
– Nie smuć się, żeglarzu – mruczała, próbując go pocieszyć. Tymczasem on przecinał te łzy własnym śmiechem i grzebał w piasku jej niepokoje. Phils parsknęła i zafikała w niespodziewanym odruchu nagimi nogami, przecinając powietrze krzywymi liniami. A może to były te tajemnicze linie wyrysowane na mapach? Nie znała się na mapach. Może jej Bojczuk kiedyś opowie o tych tajemnicach? Ale nogi... Jakby ich moc mogła poruszyć ich dziurawym statkiem, wyciągnąć ich z tej mielizny. Wyobraźnia tak chętnie łapała pierwsze lepsze określenia z morskiego słowniczka, konstruując dość pełen obraz tych przygód. Nie mogła przestać głupkowato chichotać, aż do chwili, gdy Bojczuk zaproponował malowanie. Popatrzyła na niego szerokim okiem i nieco powachlowała brwią. Nabrała powietrza, oswajać się powoli z wizją pozowania.
Podniosła się za nim, czując, jak ściany figlują jej w głowie, nie chcąc się zgodzić na odrobinę statyczności. Tak samo jak i ona. – Myślisz, że umiem pozować, Żoooony? – zaczepiła go, przekręcając lekko imię. Przesunęła dłonią po włosach, wcale nie likwidując tego nieładu. – Będę twoją muzą? – dopytała, zerkając na ten przesuwającą się na czworakach postać. – Weź swój najlepszy pędzel – mówiła dalej, odzyskując najwyraźniej pewność. Tornado artystycznych przyborów wirowało wokół niej, a każdy przerzucony przedmiot zdawał się pryskać kolorową kroplą na nieosłonięte łydki Philippy. Plamy łaskotały, a gdy podrapała zaraz znów znikały. Skupiona na tym zajęciu Phils, nie zauważyła od razu, że malarz wyłowił z akwareli prawdziwy skarb. Dopiero ten okrzyk zdawał się przerwać barwną mżawkę. – Mmm, jesteś bohaterem! – rzuciła, wyciągając łapki po butelkę. Oczy głośno krzyczały: daj mi, daj! Chciała zwilżyć usta, chciała być jak stadko jej dziarskich marynarzy kąpiących się w słodkich alkoholach. Ten raz. Gdy towarzysz jednak marnował kropelki, pozwalając im rozpływać się po koszuli, markotna Philippa fuknęła i kopnęła nogą kolorową paletę. Nie chciał się z nią dzielić? Złośliwości zostały wygonione przez nagłą falę goryczy obejmującej wysuszone usta, a przecież obiecał jej słodycz.
A później dłoń rozpięła jeden guziczek kwiecistej koszuli, potem drugi guziczek kwiecistej koszuli i znów guziczek… Johnatan Rubens Bojczuk mógł malować. Roztapiająca się w chaosie imaginacji modelka była gotowa.
– Nie smuć się, żeglarzu – mruczała, próbując go pocieszyć. Tymczasem on przecinał te łzy własnym śmiechem i grzebał w piasku jej niepokoje. Phils parsknęła i zafikała w niespodziewanym odruchu nagimi nogami, przecinając powietrze krzywymi liniami. A może to były te tajemnicze linie wyrysowane na mapach? Nie znała się na mapach. Może jej Bojczuk kiedyś opowie o tych tajemnicach? Ale nogi... Jakby ich moc mogła poruszyć ich dziurawym statkiem, wyciągnąć ich z tej mielizny. Wyobraźnia tak chętnie łapała pierwsze lepsze określenia z morskiego słowniczka, konstruując dość pełen obraz tych przygód. Nie mogła przestać głupkowato chichotać, aż do chwili, gdy Bojczuk zaproponował malowanie. Popatrzyła na niego szerokim okiem i nieco powachlowała brwią. Nabrała powietrza, oswajać się powoli z wizją pozowania.
Podniosła się za nim, czując, jak ściany figlują jej w głowie, nie chcąc się zgodzić na odrobinę statyczności. Tak samo jak i ona. – Myślisz, że umiem pozować, Żoooony? – zaczepiła go, przekręcając lekko imię. Przesunęła dłonią po włosach, wcale nie likwidując tego nieładu. – Będę twoją muzą? – dopytała, zerkając na ten przesuwającą się na czworakach postać. – Weź swój najlepszy pędzel – mówiła dalej, odzyskując najwyraźniej pewność. Tornado artystycznych przyborów wirowało wokół niej, a każdy przerzucony przedmiot zdawał się pryskać kolorową kroplą na nieosłonięte łydki Philippy. Plamy łaskotały, a gdy podrapała zaraz znów znikały. Skupiona na tym zajęciu Phils, nie zauważyła od razu, że malarz wyłowił z akwareli prawdziwy skarb. Dopiero ten okrzyk zdawał się przerwać barwną mżawkę. – Mmm, jesteś bohaterem! – rzuciła, wyciągając łapki po butelkę. Oczy głośno krzyczały: daj mi, daj! Chciała zwilżyć usta, chciała być jak stadko jej dziarskich marynarzy kąpiących się w słodkich alkoholach. Ten raz. Gdy towarzysz jednak marnował kropelki, pozwalając im rozpływać się po koszuli, markotna Philippa fuknęła i kopnęła nogą kolorową paletę. Nie chciał się z nią dzielić? Złośliwości zostały wygonione przez nagłą falę goryczy obejmującej wysuszone usta, a przecież obiecał jej słodycz.
A później dłoń rozpięła jeden guziczek kwiecistej koszuli, potem drugi guziczek kwiecistej koszuli i znów guziczek… Johnatan Rubens Bojczuk mógł malować. Roztapiająca się w chaosie imaginacji modelka była gotowa.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Zawsze byłaś - mówię, spoglądając w kierunku dziewczyny; czarne źrenice, rozlane prawie po całej powierzchni tęczówek błyszczą, a usta wyciągają się w uśmiechu - Moja słodka Erato, opiewająca miłosne uniesienia - wzdycham, po czym składam krótki pocałunek na własnej dłoni i lekkim podmuchem posyłam go w kierunku Fils; autentycznie widzę jak wiruje w powietrzu, by ostatecznie osiąść na gładkim, dziewczęcym policzku. Kiwam głową - najlepszy pędzel i najlepsze farby, płótno co prawda zamazane nieudanym i nigdy niedokończonym obrazem, ale idealnie nada się na surrealistyczną podmalówkę. Spijam jeszcze kilka łyków alkoholu, po czym zamykam butelkę i toczę ją po deskach w kierunku panny Moss, niech i ona zwilży gardło; mnie w tej chwili zalewa fala słodyczy, która przyjemnie rozgrzewa przełyk, a później wnętrzności. Przysuwam sobie paletę, oraz stary, oblepiony zaschniętymi resztkami farb słój, który napełniam jednym ruchem różdżki. To nawet ciekawe, że czarowanie pod wpływem idzie mi tak dobrze. A może tylko mi się wydaje? Nie wiem co jest prawdą, a co imaginacją i nieszczególnie mnie to interesuje, kiedy wokół dzieją się takie piękne rzeczy - kiedy świat przybiera ostrych, wyraźnych barw, a kształty łączą się tudzież mieszkają. Wszelkie kontury poznikały, teraz wszystko jest po prostu plamą - zupełnie jak na moich obrazach, gdzie to kolory nadają wszystkiemu głębi. Czuję się trochę jak w jednym z nich, jak w krainie pełnej dziwów. Każdy kolejny ruch ręką zostawia za sobą świetlistą smugę - w powietrzu i na płótnie, bo oto zaczynam kreślić bajeczne wzory. Jej postać wyciąga się w moich oczach, wyciąga się więc także na podobraziu, jest nienaturalnie długa, ma jasną skórę, miejscami rozświetloną chaotyczną plątaniną plam, włosy otulające kwieciste wzory, wirujące wokół całej sylwetki - uciekające z ram koszuli. Również odpinam kilka swoich guzików - moje palce kleją się od plam słodkiego wina, więc zrzucam odzienie. Przesuwam dłońmi po nagich ramionach, nieświadomie znacząc je smugami farb - nawet nie wiem kiedy dokładnie zdążyłem się ubrudzić, ale kolorowe piegi znaczą także moje policzki i pojedyncze kosmyki loczków. Drapię się po głowie. Włosie pędzla tańczy po płaskiej powierzchni płótna. Nie mam pojęcia ile minęło czasu, ile przesiedzieliśmy w pozornej ciszy, przeszywanej dźwiękami piosenek o miłości, sączących się powoli z radia. W końcu odrzucam pędzel - odbija się od krawędzi słoja i pada na deski, zachlapując je kolorowymi plamkami.
- Jesteś taka piękna, Fils - mówię cicho, widzę jak kolejne zgłoski wylatują mi spomiędzy warg i unoszą się aż pod sam sufit; zawsze była, ale teraz, w tej chwili, aż biła od niej dziewczęca wrażliwość, której nie dostrzegałem wcale, gdy lawirowała między stolikami Parszywego Pasażera; tam była twardą babką, gotową ustawić do pionu każdego zbyt głośnego marynarza, teraz widziałem w niej delikatny kwiat, który rozkwitł na przestrzeni wspólnie spędzonych lat. Zbliżam się powoli, sunąc kolanami po deskach podłogi, po czym równie niespiesznie wyciągam rękę, by opuszkami palców usmarowanymi w farbach przesunąć po dziewczęcym policzku, zostawiając na jej twarzy kilka smug. A później pochylam się lekko, chcąc złożyć na jej pełnych, różanych wargach krótki pocałunek. Może zatopić się w nich na dłużej?
- Jesteś taka piękna, Fils - mówię cicho, widzę jak kolejne zgłoski wylatują mi spomiędzy warg i unoszą się aż pod sam sufit; zawsze była, ale teraz, w tej chwili, aż biła od niej dziewczęca wrażliwość, której nie dostrzegałem wcale, gdy lawirowała między stolikami Parszywego Pasażera; tam była twardą babką, gotową ustawić do pionu każdego zbyt głośnego marynarza, teraz widziałem w niej delikatny kwiat, który rozkwitł na przestrzeni wspólnie spędzonych lat. Zbliżam się powoli, sunąc kolanami po deskach podłogi, po czym równie niespiesznie wyciągam rękę, by opuszkami palców usmarowanymi w farbach przesunąć po dziewczęcym policzku, zostawiając na jej twarzy kilka smug. A później pochylam się lekko, chcąc złożyć na jej pełnych, różanych wargach krótki pocałunek. Może zatopić się w nich na dłużej?
Gdzieś tam wiedziała, że Bojczuk tylko przesuwa te swoje płótna, gmera w pędzelkach i farbkach, ale zdawało jej się, że jest jak ten żongler. Że wirują wokół niego, ponad głową, ku gwiazdom, ku fantazjom te kolorowe przybory. To pokaz dla niej? Ona odpięła ten ostatni guzik, a on przed sztuką prawdziwą prezentował swoje finezyjne ruchy, malarski pokaz dla głodnych oczu muzy. Potem powędrowała do niej butelka. Toczące się szkło było jak spłoszony krab wędrujący po rozgrzanym, ognistym piasku. Zmierzało do niej szybko i chętnie – przecież nie mogła go zignorować. Pochylił się wiec, prezentując dodatkowo wachlarz wdzięków, których Johny już dawno nie podziwiał. Objęła paluszkami szyjkę butelki i uniosła ją, zmuszając ciało do wyprostowania się. Otrzymał czarujący uśmiech, zanim usta objęły gwint i pociągnęły kilka głębokich łyków. Gdy wino zniknęło (odrzucone gdzieś daleko, a może postawione w pobliżu dziewczęcych łydek?), przesunęła lekko palcem po wilgotnych ustach, nie umiejąc jednak trwać w pozowanym bezruchu. Wokół nich figlował poruszony abstrakcyjnymi obrazami pokój. Pozwoliła, by na moment opadły jej powieki, ale i w tej ciemności nie zaznała ukojenia. Popatrzyła więc znów na artystę, karmiąc ciekawość ruchami jego dłoni, ale to za mało. Chciała więcej. Koszula lekko opadła jej na ramiona i zachichotała, przystępując z nogi na nogę. Czuła się całkowicie beztroska, skąpana w morzu chaosu i nieprzyzwoitości. – Zapomniałeś o pozostałych guziczkach… – zamruczała, brzydko pokazując palcem na niedopięte wdzianko. Okrągłe kształty obracały się bezczelnie na jego brzuchu, szczerząc się do niej w soczystym zadowoleniu. Nie chciała ich więcej oglądać. Może stąd to podejrzane, dość smutne westchnięcie i spojrzenie szukające tajemniczej wyspy gdzieś na falujących sufitach. Tam by mogła zwiać, gdyby tylko oderwał od niej napastliwe oko. Lecz nie odrywał, pochłonięty w malarskim szale ochoczo wciskał swój pędzel w zarysowujące się damskie kształty na płótnie. A może nie w takich kształtach ją widział? Chciała podejrzeć, ale nie zdążyła. Kolorowy przedmiot poturlał się gdzieś daleko, a gdy oderwała spojrzenie od pozostawianych przez niego na podłodze barwnych śladów, miała przy sobie mężczyznę.
Rozsypywał słodycz wokół niej i policzki z porozrzucanych wokół portretów wydawały się zawstydzone, ale nie Philippa. Zacmokała dwa razy, widząc w zwolnionym tempie, jak pokonywał krok za krokiem. Ku niej. Lepki, wilgotny od wielokolorowych szlaczków zdobiących skrawki ciała. Rozpasany. Czuła się przyjemnie odurzona. Choć kołysały się ściany i podłogi, to jednak oznaczony rozpływającymi się pieczęciami wydawał się niegroźny. Mogliby zatonąć w głębokich morzach, aby zmyć z siebie ślady farb. Porysowany policzek zapiekł wściekle i mogłaby przysiąc, że ta smuga wypalała jej dziurę, odsłaniając błyszczący środek. Czego szukać chciał Johnatan Bojczuk we wnętrzu Philippy Moss? Właśnie taką drogą chciał się przedostać do jej tajnych zakamarków?
Wybrał inną. Oddała mu swoje usta chętnie. Jak kałamarnica oplotła portowego chłopca swoimi mackami. Dłonie wędrowały po plecach, rysując morskie mapy. Noga chciała się owijać, doznawać jeszcze więcej tego buzującego ciepła. – Zatońmy – szepnęła między wilgotnymi czułościami, ciągnąć go na stos miękkich materaców. Spłoszone ryby odpłynęły, nie mogąc znieść ich bezwstydności.
zt x2
Rozsypywał słodycz wokół niej i policzki z porozrzucanych wokół portretów wydawały się zawstydzone, ale nie Philippa. Zacmokała dwa razy, widząc w zwolnionym tempie, jak pokonywał krok za krokiem. Ku niej. Lepki, wilgotny od wielokolorowych szlaczków zdobiących skrawki ciała. Rozpasany. Czuła się przyjemnie odurzona. Choć kołysały się ściany i podłogi, to jednak oznaczony rozpływającymi się pieczęciami wydawał się niegroźny. Mogliby zatonąć w głębokich morzach, aby zmyć z siebie ślady farb. Porysowany policzek zapiekł wściekle i mogłaby przysiąc, że ta smuga wypalała jej dziurę, odsłaniając błyszczący środek. Czego szukać chciał Johnatan Bojczuk we wnętrzu Philippy Moss? Właśnie taką drogą chciał się przedostać do jej tajnych zakamarków?
Wybrał inną. Oddała mu swoje usta chętnie. Jak kałamarnica oplotła portowego chłopca swoimi mackami. Dłonie wędrowały po plecach, rysując morskie mapy. Noga chciała się owijać, doznawać jeszcze więcej tego buzującego ciepła. – Zatońmy – szepnęła między wilgotnymi czułościami, ciągnąć go na stos miękkich materaców. Spłoszone ryby odpłynęły, nie mogąc znieść ich bezwstydności.
zt x2
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 5 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pokój Jonathana
Szybka odpowiedź