Izba przyjęć
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Izba przyjęć
Wiadomo, że najwięcej obrażeń zdarza się nie przy pojedynkach, ani przy kontaktach z magicznymi stworzeniami, a w bezpiecznym zaciszu zwanym domem, miejscu pracy lub na ulicy. Osoby trafiają tu z różnorakimi uszkodzeniami ciała, mniej lub bardziej poważnymi. Zwykle po wizycie na tym oddziale pacjenci nabierają niechęci do nierozważnego eksperymentowania z różdżką czy wywarami... Przynajmniej na jakiś czas.
Stałem oparty o framugę i lustrowałem spojrzeniem izbę przyjęć, nie mogąc wyjść z podziwu. Cóż mnie też wprawiło w takie osłupienie? Otóż fakt, że jakimś cudem była pusta. Myślałem nad tym niezwykle intensywnie, jednak nie byłem w stanie dojść do tego, jakim niewyobrażalnym cudem do tego mogło dojść. Wszystkie sale w Mungu były rzecz jasna zapełnione bardzo skrupulatnie, nie było wręcz momentami gdzie umieszczać nowych pacjentów z kolejnymi, niepojętymi wręcz obrażeniami. Stuknąłem jeszcze parę razy palcami w podbródek, po czym wzruszyłem ramionami i zdecydowałem się na moment opaść na jedno z siedzeń w poczekalni. To był ten rzadki, naprawdę niezwykle rzadki moment, kiedy mogłem wyciągnąć przed siebie obolałe, długie nogi i po prostu napawać się chwilą spokoju. Wiedziałem, że zaraz zapewne zostanie czymś zakłócona - albo wjedzie jakiś nowy nagły przypadek, albo najzwyczajniej w świecie będę musiał wrócić na oddział. Teraz jednak miałem te parę minut, żeby odsapnąć. Utkwiłem spojrzenie w stopach, zawieszony na chwilę na myśli, że dwa dni temu całe moje ciało było krótsze niż ta noga, w którą się tak uparcie wpatrywałem. Westchnąłem, nie mogąc do końca pogodzić się z własną klęską - nie bez walki, nie bez uprzykrzenia Julii życia, jednak mimo wszystko porażką. To zdecydowanie nie pomoże mojej pozycji w rankingu Klubu Pojedynków. Cieszyłem się jednak w tym samym czasie z faktu, że chociaż lady Prewett była szlachcianką to potrafiła się obronić - chociaż rażące braki w dziedzinie białej magii i tak nie pozostały przysłonięte spektakularnymi zdolnościami w dziedzinie transmutacji. Musiała nad tym popracować, jeżeli faktycznie chciała iść w tym kierunku. Zastanawiałem się czy może, ale tylko może, nie lepiej byłoby jej przejść do mniej konfrontacyjnej części Zakonu. Julia pasowała do jednostki badawczej, jednocześnie nie narażało jej to na ewentualne problemy związane z jej wyjściem za mąż. Blizny nie komponowały się ze ślubną suknią, a pomimo miłości do wszystkich moich silnych i niezależnych kuzynek byłem zdania, że nie każdy też powinien rzucać się w wir walki.
Westchnąłem raz jeszcze, opierając głowę o ścianę za mną. Przymknąłem oczy i zacząłem odliczać w dół. Moment dojścia do zera miał być tym, w którym wstawałem i wracałem do pracy.
Sześćdziesiąt, pięćdziesiąt dziewięć, pięćdziesiąt osiem...[bylobrzydkobedzieladnie]
Na zewnątrz padał silny deszcz, ale nie to stanowiło najpoważniejszy problem Cecily. Robocza szata przyklejała się do ciała i utrudniała ruchy, kiedy ona z pomocą zaklęć podnosiła kolejne nosze. Pięciu pacjentów w stanie ciężkim, ale stabilnym. Miejscem wypadku były okolice Śmiertelnego Nokturna, a więc szalenie niebezpieczny teren, przesycony do cna niemoralnymi magicznymi zwyrodnialcami. Hagrid miewała już do czynienia z masowymi wypadkami, ale ta sprawa wywoływała w jej odczuciu szczególnie nieprzyjemne wrażenie. Od rannych dało się wyczuć dziwną energię pochodzącą z obcego źródła, która zdawała się wnikać w ich ciała. Wedle świadków.... No właśnie, świadkowie wiedzieli tyle co nic, a być może tylko tyle ile skłonni byli wyjawić ekipie ratunkowej. Ci tutaj, tak czy siak, byli na tyle szczęśliwi, że ktoś zdecydował się wezwać pomoc. W innym przypadku mogliby powoli dogorywać na ulicy albo we własnym domu, ponieważ nikt nie chciałby mieszać się w tamte brudne sprawy. Większość nie wydawała się szczególnie zamożnymi obywatelami Londynu. Cily zaryzykowałaby nawet stwierdzenie, że wyglądali jak bezdomni, ale ciężko tutaj o jakiekolwiek założenia, biorąc pod uwagę stan ich zniszczonych przez wybuch ubrań. Zresztą, rozszyfrowanie całej tej zagadki należało do aurorów i im bliskich profesji, nie służby zdrowia. Tak się jednak złożyło, że to ci ostatni posiadali jedyny dostęp Ministerstwa do informacji dotyczących incydentu. Szósta poszkodowana. Kobieta zachowywała się jak szaleniec, nic dodać, nic ująć. Wybiegła ze zniszczonego budynku, cała oblana niewiadomego pochodzenia eliksirami, które doprowadziły do znacznego uszkodzenia jej skóry. Możliwe, że to opary wywołały zaburzenia w jej psychice, a nawet jeśli, to wymagała konsultacji ze specjalistą. Cecily wraz z dowódcą grupy – Beatrice, praktycznie siłą wymogły na stróżach prawa by pozwolili zabrać ranną do Munga wraz z pozostałymi. Aurorom bardziej od zdrowia kobiety zależało na wyjaśnieniu tej sprawy i w gruncie rzeczy Cecil rozumiała ich podejście. Kimkolwiek byli ci ludzie, na pewno nie znajdywali się po dobrej stronie barykady. Oczywiście, istniała niewielka szansa, że zostali przymuszeni do eksperymentów, lub przekonani w jakiś inny sposób, ale... Szansa ta była stosunkowo niewielka. Zastosowała więc na świadku zaklęcia uspokojające i ruszyli do szpitala.
Izba przyjęć świeciła pustkami. To była pierwsza rzecz, jaką zauważyła Cecylii wbiegając na korytarz między unoszącymi się w powietrzu magicznymi noszami. Na jednych z nich spoczywała uśpiona kobieta, a pozostałe zapełniali inni uczestnicy wypadku. Właśnie nimi zaopiekowano się w pierwszej kolejności i rozdzielono po salach operacyjnych. Podczas gdy Beatrice raportowała ich stan oraz podjęte próby pomocy, panna Hagrid rozglądnęła się w poszukiwaniu lekarza dyżurnego.
- Jesteś lekarzem dyżurującym? – Poklepała bez pardonu siedzącego na ławce mężczyznę w uzdrowicielskiej pelerynie. Aktualnie miała głęboko gdzieś zwroty grzecznościowe, była nie tylko mocno roztrzęsiona, ale też przemoknięta do suchej nitki i zdeterminowana, by wyjaśnić stan, w jakim znalazła się jedyna ocalała, zdolna do złożenia zeznań. - Mam tu ofiarę wypadku, lat około 25, rozległe oparzenia po eliksirach i rany cięte, które zdążyłam już uleczyć. Wygląda na to, że doznała urazu psychicznego na skutek wypadku lub wydarzeń go poprzedzających. Możliwe, iż omamy są też wynikiem wdychania oparów, ale wydaje się, że mamy tu do czynienia z jakimś czarnomagicznym eksperymentem. Nie odpowiada na pytania o imię, pochodzenie. Cały czas powtarza tylko coś o słońcu mającym nadejść i oślepić wszystkich tak, że zapanuje wieczna ciemność. – Nie dała mu nawet czasu na odpowiedź tylko od razu wyrzuciła z siebie wszystkie informacje. Poczuła przynajmniej lekką ulgą, gdy nareszcie mogła obarczyć tym wydarzeniem kogoś jeszcze. Spojrzała kontrolnie na nosze umieszczone na środku korytarza, ale na szczęście tamta wciąż spokojnie spała. Błagam, niech mi ktoś wytłumaczy co tu jest grane.
Izba przyjęć świeciła pustkami. To była pierwsza rzecz, jaką zauważyła Cecylii wbiegając na korytarz między unoszącymi się w powietrzu magicznymi noszami. Na jednych z nich spoczywała uśpiona kobieta, a pozostałe zapełniali inni uczestnicy wypadku. Właśnie nimi zaopiekowano się w pierwszej kolejności i rozdzielono po salach operacyjnych. Podczas gdy Beatrice raportowała ich stan oraz podjęte próby pomocy, panna Hagrid rozglądnęła się w poszukiwaniu lekarza dyżurnego.
- Jesteś lekarzem dyżurującym? – Poklepała bez pardonu siedzącego na ławce mężczyznę w uzdrowicielskiej pelerynie. Aktualnie miała głęboko gdzieś zwroty grzecznościowe, była nie tylko mocno roztrzęsiona, ale też przemoknięta do suchej nitki i zdeterminowana, by wyjaśnić stan, w jakim znalazła się jedyna ocalała, zdolna do złożenia zeznań. - Mam tu ofiarę wypadku, lat około 25, rozległe oparzenia po eliksirach i rany cięte, które zdążyłam już uleczyć. Wygląda na to, że doznała urazu psychicznego na skutek wypadku lub wydarzeń go poprzedzających. Możliwe, iż omamy są też wynikiem wdychania oparów, ale wydaje się, że mamy tu do czynienia z jakimś czarnomagicznym eksperymentem. Nie odpowiada na pytania o imię, pochodzenie. Cały czas powtarza tylko coś o słońcu mającym nadejść i oślepić wszystkich tak, że zapanuje wieczna ciemność. – Nie dała mu nawet czasu na odpowiedź tylko od razu wyrzuciła z siebie wszystkie informacje. Poczuła przynajmniej lekką ulgą, gdy nareszcie mogła obarczyć tym wydarzeniem kogoś jeszcze. Spojrzała kontrolnie na nosze umieszczone na środku korytarza, ale na szczęście tamta wciąż spokojnie spała. Błagam, niech mi ktoś wytłumaczy co tu jest grane.
Our hearts
become hearts of flesh when we learn where the outcast weeps
Cecily Hagrid
Zawód : Ratownik w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You have not lived today until you have done something for someone who can never repay you
♪
♪
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Dwadzieścia, dziewiętnaście, osiemnaście...
Drzwi otworzyły się z impetem, a ja podskoczyłem na ławie niczym oparzony. Nie spałem oczywiście, wciąż w końcu liczyłem, jednak dla postronnego obserwatora mogło to wyglądać jak spanie w czasie dyżuru - a tego bym już zdecydowanie wolał nie przedstawiać swoją świeżo upieczoną uzdrowicielską osobą. Niestety ale wykrakałem: jak przed chwilą na izbie przyjęć było niepokojąco pusto, tak w tej chwili panował tutaj istny chaos. Czarodziejskie Pogotowie Ratunkowe jak zwykle nie zawiodło i wiedziało kiedy przybyć z odsieczą i odrobinę nas zająć. Śledziłem wzrokiem, jak nosze po kolei odpływały w różnych kierunkach, rozdzielone pomiędzy uzdrowicieli na różnych piętrach. Kobiecy głos, który rozległ się dość blisko mnie wraz z klepnięciem w ramię odwróciły jednak moją uwagę od panującego rozgardiaszu. Poderwałem się natychmiast z ławki i skinąłem energicznie głową, podwijając delikatnie rękawy limonkowej szaty - nie zrobiłem tego zbyt zamaszyście, nie mając ochoty na pokazywanie światu moich pooranych bliznami przedramion. Nie musiałem nawet pytać, młoda kobieta - na oko w wieku bardzo zbliżonym do mojego - sama zaczęła wyrzucać z siebie potrzebne informacje. Ja w tym czasie zdążyłem sięgnąć po różdżkę i zbliżyć się do noszy, na których leżała moja nowa pacjentka. W międzyczasie mojej uwadze nie umknął również i stan ratowniczki, która wydawała się raz, że przemoknięta, dwa, dość rozdygotana - i to nie tylko z zimna. Wysłuchałem raportu i pokiwałem głową, marszcząc brwi.
- Chodź ze mną - powiedziałem do ratowniczki, machnięciem różdżki przejmując od niej nosze i kierując je na wprost, a później dalej korytarzem aż na klatkę schodową. - Uśpiłaś ją zapewne zaklęciem? - zapytałem, chociaż nie wyobrażałem sobie raczej tego, aby ratowniczka na miejscu zdarzenia miała wlać spanikowanej poszkodowanej eliksir nasenny do gardła. Nie zwalniałem przy tym, kierując się wciąż w górę, aż na trzecie piętro. - Opowiedz mi więcej. Gdzie miało miejsce zdarzenie? - zadałem kolejne pytanie, zaglądając do pierwszej sali. Nic wolnego. Przeszedłem szybkim krokiem do kolejnej sali i spojrzeniem odnalazłem w niej wolne łóżko. Gestem wskazując kobiecie, aby szła za mną, wkroczyłem do pomieszczenia i skierowałem nosze na wolne posłanie. Kolejne machnięcie różdżki wystarczyło, aby zniknęły, pozostawiając pacjentkę na czystej pościeli. Kolejne zgięcie nadgarstka, chwila skupienia, a zaraz przez drzwi do sali wleciał ciemnopomarańczowy koc. Złapałem go zręcznie, po czym podałem dziewczynie z Ministerstwa. - Okryj się, jak już się osuszysz - powiedziałem, uśmiechając się krótko, acz ciepło. Nie przywiązywałem jednak swojej uwagi do niej na długo, przesuwając spojrzenie na leżącą na łóżku pacjentkę. - Eliksiry mówisz... - mruknąłem, nie będąc zbyt entuzjastycznie nastawiony do tej ewentualności. To w końcu drogi mi kuzyn Archibald był specem od zatruć, nie ja. - Mam kilka teorii. Pierwsza to taka, że kobieta jest w szoku, stąd powtarzana w kółko sekwencja i brak reakcji na pytania, taki mechanizm obronny. Druga, że faktycznie opary eliksirów sprawiły, że na ten moment nie jest w stanie nad sobą panować. Trzecia, że jest pod wpływem czarnej magii, skoro miała na sobie rany cięte. Jest parę paskudnych, czarnomagicznych inkantacji, które za to mogły odpowiadać. Zaś czwarta teoria jest taka, że już wcześniej miała problemy psychiczne i teraz nastąpiła tylko ich eskalacja - powiedziałem, rzucając kilka podstawowych zaklęć. Szybko miałem dość informacji, by wykluczyć zatrucie eliksirami, o czym zaraz poinformowałem swoją towarzyszkę. Założyłem ręce na piersi i z przechyloną głową zacząłem przyglądać się spokojnie śpiącej kobiecie. Zastanawiałem się, co zobaczyła - wejście w jej umysł dostarczyłoby nam wszystkich niezbędnych odpowiedzi, jednak nie bez powodu legilimencja była nielegalna, a już na pewno w szpitalu jako element leczenia. Zaczynałem powoli bać się tego, jak bardzo moja bezwzględność w sprawach powiązanych bezpośrednio z konfliktem gorejącym w czarodziejskim świecie wpływała na pozostałe sfery mojego życia. Zresztą, drogi na skróty nikomu nie służyły na dłuższą metę, a bolesne rozgrzebywanie wspomnień wszelakich wolałem zostawić na mendy pokroju Mulcibera.
- Swoją drogą, Alexander - drgnąłem, z zamyślonego posągu powracając znów do formy przypominającej żywego człowieka. - Będę potrzebował odrobiny Twojej pomocy - powiedziałem, uśmiechając się delikatnie. Lubiłem ratowników z Czarodziejskiego Pogotowia, nigdy do końca nie można było przewidzieć, czego się po nich spodziewać, dlatego też praca z nimi mogła oznaczać dosłownie wszystko, lecz nie nudę.
Drzwi otworzyły się z impetem, a ja podskoczyłem na ławie niczym oparzony. Nie spałem oczywiście, wciąż w końcu liczyłem, jednak dla postronnego obserwatora mogło to wyglądać jak spanie w czasie dyżuru - a tego bym już zdecydowanie wolał nie przedstawiać swoją świeżo upieczoną uzdrowicielską osobą. Niestety ale wykrakałem: jak przed chwilą na izbie przyjęć było niepokojąco pusto, tak w tej chwili panował tutaj istny chaos. Czarodziejskie Pogotowie Ratunkowe jak zwykle nie zawiodło i wiedziało kiedy przybyć z odsieczą i odrobinę nas zająć. Śledziłem wzrokiem, jak nosze po kolei odpływały w różnych kierunkach, rozdzielone pomiędzy uzdrowicieli na różnych piętrach. Kobiecy głos, który rozległ się dość blisko mnie wraz z klepnięciem w ramię odwróciły jednak moją uwagę od panującego rozgardiaszu. Poderwałem się natychmiast z ławki i skinąłem energicznie głową, podwijając delikatnie rękawy limonkowej szaty - nie zrobiłem tego zbyt zamaszyście, nie mając ochoty na pokazywanie światu moich pooranych bliznami przedramion. Nie musiałem nawet pytać, młoda kobieta - na oko w wieku bardzo zbliżonym do mojego - sama zaczęła wyrzucać z siebie potrzebne informacje. Ja w tym czasie zdążyłem sięgnąć po różdżkę i zbliżyć się do noszy, na których leżała moja nowa pacjentka. W międzyczasie mojej uwadze nie umknął również i stan ratowniczki, która wydawała się raz, że przemoknięta, dwa, dość rozdygotana - i to nie tylko z zimna. Wysłuchałem raportu i pokiwałem głową, marszcząc brwi.
- Chodź ze mną - powiedziałem do ratowniczki, machnięciem różdżki przejmując od niej nosze i kierując je na wprost, a później dalej korytarzem aż na klatkę schodową. - Uśpiłaś ją zapewne zaklęciem? - zapytałem, chociaż nie wyobrażałem sobie raczej tego, aby ratowniczka na miejscu zdarzenia miała wlać spanikowanej poszkodowanej eliksir nasenny do gardła. Nie zwalniałem przy tym, kierując się wciąż w górę, aż na trzecie piętro. - Opowiedz mi więcej. Gdzie miało miejsce zdarzenie? - zadałem kolejne pytanie, zaglądając do pierwszej sali. Nic wolnego. Przeszedłem szybkim krokiem do kolejnej sali i spojrzeniem odnalazłem w niej wolne łóżko. Gestem wskazując kobiecie, aby szła za mną, wkroczyłem do pomieszczenia i skierowałem nosze na wolne posłanie. Kolejne machnięcie różdżki wystarczyło, aby zniknęły, pozostawiając pacjentkę na czystej pościeli. Kolejne zgięcie nadgarstka, chwila skupienia, a zaraz przez drzwi do sali wleciał ciemnopomarańczowy koc. Złapałem go zręcznie, po czym podałem dziewczynie z Ministerstwa. - Okryj się, jak już się osuszysz - powiedziałem, uśmiechając się krótko, acz ciepło. Nie przywiązywałem jednak swojej uwagi do niej na długo, przesuwając spojrzenie na leżącą na łóżku pacjentkę. - Eliksiry mówisz... - mruknąłem, nie będąc zbyt entuzjastycznie nastawiony do tej ewentualności. To w końcu drogi mi kuzyn Archibald był specem od zatruć, nie ja. - Mam kilka teorii. Pierwsza to taka, że kobieta jest w szoku, stąd powtarzana w kółko sekwencja i brak reakcji na pytania, taki mechanizm obronny. Druga, że faktycznie opary eliksirów sprawiły, że na ten moment nie jest w stanie nad sobą panować. Trzecia, że jest pod wpływem czarnej magii, skoro miała na sobie rany cięte. Jest parę paskudnych, czarnomagicznych inkantacji, które za to mogły odpowiadać. Zaś czwarta teoria jest taka, że już wcześniej miała problemy psychiczne i teraz nastąpiła tylko ich eskalacja - powiedziałem, rzucając kilka podstawowych zaklęć. Szybko miałem dość informacji, by wykluczyć zatrucie eliksirami, o czym zaraz poinformowałem swoją towarzyszkę. Założyłem ręce na piersi i z przechyloną głową zacząłem przyglądać się spokojnie śpiącej kobiecie. Zastanawiałem się, co zobaczyła - wejście w jej umysł dostarczyłoby nam wszystkich niezbędnych odpowiedzi, jednak nie bez powodu legilimencja była nielegalna, a już na pewno w szpitalu jako element leczenia. Zaczynałem powoli bać się tego, jak bardzo moja bezwzględność w sprawach powiązanych bezpośrednio z konfliktem gorejącym w czarodziejskim świecie wpływała na pozostałe sfery mojego życia. Zresztą, drogi na skróty nikomu nie służyły na dłuższą metę, a bolesne rozgrzebywanie wspomnień wszelakich wolałem zostawić na mendy pokroju Mulcibera.
- Swoją drogą, Alexander - drgnąłem, z zamyślonego posągu powracając znów do formy przypominającej żywego człowieka. - Będę potrzebował odrobiny Twojej pomocy - powiedziałem, uśmiechając się delikatnie. Lubiłem ratowników z Czarodziejskiego Pogotowia, nigdy do końca nie można było przewidzieć, czego się po nich spodziewać, dlatego też praca z nimi mogła oznaczać dosłownie wszystko, lecz nie nudę.
Całe szczęście, uzdrowiciel okazał się znacznie bardziej rozgarnięty niż mówiło pierwsze wrażenie. Nie mogła zresztą mieć biedakowi za złe, że na kilka chwil zmrużył oczy, sama czasami miała ochotę rzucić to wszystko i wyjechać daleko poza miasto. Kiedy tylko przejął od Cily pacjentkę, z ulgą zdjęła z siebie przemoczony płaszcz, a przechodząc przez drzwi sali zauważyła własne odbicie w szybie. O cholibka. Jej kręcone włosy od wilgoci stały się dwa razy bardziej zwinięte, wyglądała jak czarny baran z wyjątkowo nadąsaną miną. Na rzęsach i brwiach wciąż jeszcze spoczywały ostatnie kropelki wody, a służbowa biała koszula nadawała się już teraz tylko do wyrzucenia. Ostatkiem siły dobrej woli spróbowała dyskretnie przyklapnąć mokrą szopę na swojej głowie, ale nic to nie dało, toteż machnęła lekceważąco dłonią i ruszyła za mężczyzną.
- Niee, wystarczyło mocniej przycisnąć ręce do szyi. – Stwierdziła kąśliwie otrzepując rękawy. Cholibka. Znowu to zrobiłam. Zazwyczaj w stresujących sytuacjach takie rzeczy wychodziły z niej samoczynnie, musiała wyładować pokłady energii, a robiła to, jeśli nie poprzez czyny, to uszczypliwe komentarze. Niestety rzadko dobrze na tym wychodziło, chociaż sama miała świadomość jak bardzo nie fair jest to w stosunku do nieznanych jej osób. Przyspieszyła kroku by zrównać się ze swoim rozmówcą i tym razem odezwała się już swoim zwykłym, radosnym tonem.
- Wybacz, nie chciałam wyjść na gburowatą, chociaż chyba już trochę za późno. Tak, użyłam zaklęcia, była bardzo niespokojna. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością, chwytając koc w obie ręce. – Nie jestem do końca pewna jak to się stało, do akcji wkroczyli aurorzy, ale wypadek miał miejsce nieopodal Dziurawego Kotła, w jednym z okolicznych sklepików. - Zaczęła od próby osuszenia włosów, a dopiero potem owinęła się nim wokół ramion. Z zainteresowaniem obserwowała dalsze poczynania uzdrowiciela. Nigdy do głowy nie przyszło jej nawety by pracować na stałe w Mungu, potrzebowała adrenaliny, odwiedzin miejsc wypadków, kontaktu z potrzebującymi i dawaniu im pomocy od ręki. Mimo wszystko podziwiała pracujących tu czarodziejów, wykazywali się bowiem nie tylko nadprzeciętnymi zdolnościami, ale też wyjątkowym usposobieniem. Niewielu stać było na poświęcenie swojego życia, pomagając tym bardziej potrzebującym.
Wysłuchała jego teorii kiwając głową w milczeniu. Wydawał się równolatkiem Cecil, a jednak mówił pewnym głosem, świadomy wagi wypowiadanych przez siebie diagnoz. Wszystkie teorie wydawały się porównywalnie możliwe, ciężko będzie dojść do odpowiednich wniosków, które spowodowałyby wykluczenie jednej z nich, nie bez zapytania samej zainteresowanej, a i wtedy mogła skłamać, albo dalej mówić niezrozumiałe brednie.
- Wszystkie brzmią sensownie. – Przyznała bez ogródek. – Chyba trzeba będzie się w to wgłębić, żeby poznać prawdziwą odpowiedź. Tylko jak? – Rzuciła pytanie w przestrzeń, lustrując wzrokiem poszkodowaną. Oczywiście, istnieje szansa, że mówiła pod wpływem szoku, ale co jeśli te słowa miały jakiś ukryty sens? Wówczas najgorszym posunięciem byłoby ich lekceważenie. Zmierzyła od stóp do głów uzdrowiciela. Młody, pełen werwy, ale i bliżej nieokreślonej łagodności, wyglądał na typ człowieka, któremu aż chciało się zaufać. Idealny na lekarza.
- Cecily Hagrid. – Przedstawiła się, a prośbę Alexandra zbyła szybkim kiwnięciem głowy. – Wystarczy tylko, że powiesz co i jak, a ja się tym zajmę. Nie straszne mi żadne wyzwania uzdrowicielskie. – Posłała mu zawadiacki uśmiech, po czym podeszła nieco bliżej kobiety. Wyglądała teraz tak spokojnie, całe szczęście, że nie dosięgnęły ją żadne sny. Nie zasłużyła na więcej cierpienia, chociaż kto wie? Może to ona spowodowała całe to zajście i ma więcej na sumieniu niż ktokolwiek inny. – Czasami chciałabym umieć czytać w myślach innych ludzi. – Stwierdziła cichszym tonem. – Teraz jej współczuję, ale kiedy widzę przed oczami te zwłoki porozrzucane we fragmentach po całej okolicy, tych rannych... Skąd możemy wiedzieć, czy to nie ona jest Tym Złym? – Pewnie nie powinna używać określenia Ten Zły. Nikt nie był zły, niektórych zwyczajnie kierowała inna motywacja i przyświecały skrajne poglądy. W to przynajmniej wierzyła, nawet po wszystkich latach, kiedy los przekonywał ją inaczej. Czasami ją ponosiło, owszem. Zdarzało się nawet, że bez cienia wahania zdobiła te arystokratyczne buzie siniakami, ale wciąż nie zmieniło to podejścia Cecily. W głębi serca wiedziała, że jeśli nawet autorzy największych obelg kierowanych w jej stronę przyszliby do niej i porozmawiali szczerze, to pewnie by wybaczyła. Nie ma nic droższego na świecie niż szczerość. Jeśli bowiem mieliby czymś zaimponować pannie Hagrid, to nie wielkimi dworkami, nie stanem konta w Gringocie, ale właśnie szczerością.
- Niee, wystarczyło mocniej przycisnąć ręce do szyi. – Stwierdziła kąśliwie otrzepując rękawy. Cholibka. Znowu to zrobiłam. Zazwyczaj w stresujących sytuacjach takie rzeczy wychodziły z niej samoczynnie, musiała wyładować pokłady energii, a robiła to, jeśli nie poprzez czyny, to uszczypliwe komentarze. Niestety rzadko dobrze na tym wychodziło, chociaż sama miała świadomość jak bardzo nie fair jest to w stosunku do nieznanych jej osób. Przyspieszyła kroku by zrównać się ze swoim rozmówcą i tym razem odezwała się już swoim zwykłym, radosnym tonem.
- Wybacz, nie chciałam wyjść na gburowatą, chociaż chyba już trochę za późno. Tak, użyłam zaklęcia, była bardzo niespokojna. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością, chwytając koc w obie ręce. – Nie jestem do końca pewna jak to się stało, do akcji wkroczyli aurorzy, ale wypadek miał miejsce nieopodal Dziurawego Kotła, w jednym z okolicznych sklepików. - Zaczęła od próby osuszenia włosów, a dopiero potem owinęła się nim wokół ramion. Z zainteresowaniem obserwowała dalsze poczynania uzdrowiciela. Nigdy do głowy nie przyszło jej nawety by pracować na stałe w Mungu, potrzebowała adrenaliny, odwiedzin miejsc wypadków, kontaktu z potrzebującymi i dawaniu im pomocy od ręki. Mimo wszystko podziwiała pracujących tu czarodziejów, wykazywali się bowiem nie tylko nadprzeciętnymi zdolnościami, ale też wyjątkowym usposobieniem. Niewielu stać było na poświęcenie swojego życia, pomagając tym bardziej potrzebującym.
Wysłuchała jego teorii kiwając głową w milczeniu. Wydawał się równolatkiem Cecil, a jednak mówił pewnym głosem, świadomy wagi wypowiadanych przez siebie diagnoz. Wszystkie teorie wydawały się porównywalnie możliwe, ciężko będzie dojść do odpowiednich wniosków, które spowodowałyby wykluczenie jednej z nich, nie bez zapytania samej zainteresowanej, a i wtedy mogła skłamać, albo dalej mówić niezrozumiałe brednie.
- Wszystkie brzmią sensownie. – Przyznała bez ogródek. – Chyba trzeba będzie się w to wgłębić, żeby poznać prawdziwą odpowiedź. Tylko jak? – Rzuciła pytanie w przestrzeń, lustrując wzrokiem poszkodowaną. Oczywiście, istnieje szansa, że mówiła pod wpływem szoku, ale co jeśli te słowa miały jakiś ukryty sens? Wówczas najgorszym posunięciem byłoby ich lekceważenie. Zmierzyła od stóp do głów uzdrowiciela. Młody, pełen werwy, ale i bliżej nieokreślonej łagodności, wyglądał na typ człowieka, któremu aż chciało się zaufać. Idealny na lekarza.
- Cecily Hagrid. – Przedstawiła się, a prośbę Alexandra zbyła szybkim kiwnięciem głowy. – Wystarczy tylko, że powiesz co i jak, a ja się tym zajmę. Nie straszne mi żadne wyzwania uzdrowicielskie. – Posłała mu zawadiacki uśmiech, po czym podeszła nieco bliżej kobiety. Wyglądała teraz tak spokojnie, całe szczęście, że nie dosięgnęły ją żadne sny. Nie zasłużyła na więcej cierpienia, chociaż kto wie? Może to ona spowodowała całe to zajście i ma więcej na sumieniu niż ktokolwiek inny. – Czasami chciałabym umieć czytać w myślach innych ludzi. – Stwierdziła cichszym tonem. – Teraz jej współczuję, ale kiedy widzę przed oczami te zwłoki porozrzucane we fragmentach po całej okolicy, tych rannych... Skąd możemy wiedzieć, czy to nie ona jest Tym Złym? – Pewnie nie powinna używać określenia Ten Zły. Nikt nie był zły, niektórych zwyczajnie kierowała inna motywacja i przyświecały skrajne poglądy. W to przynajmniej wierzyła, nawet po wszystkich latach, kiedy los przekonywał ją inaczej. Czasami ją ponosiło, owszem. Zdarzało się nawet, że bez cienia wahania zdobiła te arystokratyczne buzie siniakami, ale wciąż nie zmieniło to podejścia Cecily. W głębi serca wiedziała, że jeśli nawet autorzy największych obelg kierowanych w jej stronę przyszliby do niej i porozmawiali szczerze, to pewnie by wybaczyła. Nie ma nic droższego na świecie niż szczerość. Jeśli bowiem mieliby czymś zaimponować pannie Hagrid, to nie wielkimi dworkami, nie stanem konta w Gringocie, ale właśnie szczerością.
Our hearts
become hearts of flesh when we learn where the outcast weeps
Cecily Hagrid
Zawód : Ratownik w Czarodziejskim Pogotowiu Ratunkowym
Wiek : 21 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You have not lived today until you have done something for someone who can never repay you
♪
♪
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przewróciłem oczami i uśmiechnąłem się kącikami ust, słysząc żart. Ratownicy magicznego pogotowia słynęli z ciętego dowcipu jeszcze bardziej niż uzdrowiciele. Nic dziwnego, to oni najczęściej widzieli najgorsze przypadki nie do odratowania, więc jakoś odbijali to sobie czarnym humorem - a przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem. Lubiłem jednak ich obecność, było w nich jakieś takie zdecydowanie, którego czasami brakowało rozmarzonym w nowych przypadkach uzdrowicielom. Bo jakoś tak to było - albo tak mi się wydawało - że ratownikami zostawali ci, którzy szukali akcji i działania doraźnego, zaś limonkowe kitle przywdziewali ci, którzy woleli dociekać do głębi materii i rozgrzebywać ją pomału, poświęcając uwagę każdej drobinie. Oba te elementy nie mogły bez siebie istnieć, osobno będąc jedynie półśrodkami. Nieuratowany na czas nie miał martwy czego szukać w szpitalu, zaś ten tymczasowo zasklepiony bez uzdrowiciela również długo by po tym świecie nie kroczył.
- Nie masz za co przepraszać, lubię czarny humor - odparłem, wpierw wysłuchując jednak odpowiedzi na postawione pytanie. Sprawa była niezwykle delikatna, toteż potrzebowałem skupić się na konkretach. Okrążyłem łóżko kobiety, sprawdzając czy w pogotowiu znajdowały się jakieś ręczniki. Typowo - nie było nic. Na słowa Cecily o czytaniu w myślach zatrzymałem się, wbijając wzrok w jeden punkt gdzieś na twarzy pogrążonej w magicznie wywołanym śnie kobiety. - Nie wiem, czy czytanie w myślach byłoby takie... dobre. To jednak dziwne, być w czyjejś głowie. Nie mówiąc o tym, jak rzeczony gospodarz musiałby się czuć - powiedziałem, po czym zerknąłem na Cecily z zamyśloną miną widniejącą na mojej twarzy. Wątpliwości moralne względem legilimencji, ku mojej udręce, miewałem. Zwłaszcza po Azkabanie. - Nie wiemy, czy jest Tą Złą, czy też nie. Ale wiemy, że potrzebuje naszej pomocy. Będę próbował ją wybudzić - jednak nie wiem, jak zareaguje, może być różnie. Albo będzie próbowała uciec, albo nas pozabijać. Może zwymiotować ze stresu albo zacząć płakać - wyliczałem, w palcach obracając już różdżkę z jasnego drewna. - Także, tak jak mówiłem, spróbuję wyrwać ją ze snu, a ty zapobiegniesz ewentualnym niedogodnościom - powiedziałem, po czym zbliżyłem się do łóżka i pacjentki. W myślach skupiając się na niewerbalnym Finite, przekręciłem nadgarstek, celując w ofiarę incydentu z okolic Dziurawego Kotła.
- Nie masz za co przepraszać, lubię czarny humor - odparłem, wpierw wysłuchując jednak odpowiedzi na postawione pytanie. Sprawa była niezwykle delikatna, toteż potrzebowałem skupić się na konkretach. Okrążyłem łóżko kobiety, sprawdzając czy w pogotowiu znajdowały się jakieś ręczniki. Typowo - nie było nic. Na słowa Cecily o czytaniu w myślach zatrzymałem się, wbijając wzrok w jeden punkt gdzieś na twarzy pogrążonej w magicznie wywołanym śnie kobiety. - Nie wiem, czy czytanie w myślach byłoby takie... dobre. To jednak dziwne, być w czyjejś głowie. Nie mówiąc o tym, jak rzeczony gospodarz musiałby się czuć - powiedziałem, po czym zerknąłem na Cecily z zamyśloną miną widniejącą na mojej twarzy. Wątpliwości moralne względem legilimencji, ku mojej udręce, miewałem. Zwłaszcza po Azkabanie. - Nie wiemy, czy jest Tą Złą, czy też nie. Ale wiemy, że potrzebuje naszej pomocy. Będę próbował ją wybudzić - jednak nie wiem, jak zareaguje, może być różnie. Albo będzie próbowała uciec, albo nas pozabijać. Może zwymiotować ze stresu albo zacząć płakać - wyliczałem, w palcach obracając już różdżkę z jasnego drewna. - Także, tak jak mówiłem, spróbuję wyrwać ją ze snu, a ty zapobiegniesz ewentualnym niedogodnościom - powiedziałem, po czym zbliżyłem się do łóżka i pacjentki. W myślach skupiając się na niewerbalnym Finite, przekręciłem nadgarstek, celując w ofiarę incydentu z okolic Dziurawego Kotła.
Dopadłszy pierwszych drzwi, otworzył je z rozmachem i rozbieganym wzrokiem przesunął po uwijających się wewnątrz sali osobistościach. Żadna z obecnych tam twarzy nie była jednak tą, której Oliver szukał. Upewniwszy się więc, że Alexandra nie ma wśród uzdrowicieli, chłopak wycofał się pośpiesznie, unosząc dłonie w przepraszającym geście i ruszył dalej. Druga sala okazała się być strzałem w dziesiątkę. Wślizgnął się do niej już z mniejszą werwą, oceniając czy to odpowiedni moment, by przerywać zabieg. Ostatecznie doszedł do wniosku, że informacje, które musiał przekazać są równie ważne i zbliżył się do szpitalnego łóżka.
— Um... Przepraszam? — zagadnął niepewnie, przeskakując wzrokiem od Selwyna do ratowniczki i z powrotem. — Wybaczcie, że przerywam w takiej chwili, ale panna Hagrid jest pilnie wzywana na dół — oznajmił, nerwowo poprawiając fartuch na chudych ramionach. — Kolejny, niecierpiący zwłoki przypadek — sprostował, przenosząc czujny wzrok na pacjentkę.
Wyglądało na to, że Alexander zdążył już rzucić jakieś zaklęcie, ponieważ nieprzytomna do tej pory kobieta poruszyła się niespokojnie. Widząc, jak Cecily nie może się zdecydować nad tym czy powinna zostać i pomóc, czy wrócić do swoich obowiązków, Oliver zrobił krok w jej kierunku. Podwinął białe rękawy do łokci i wyciągnął z kieszeni spodni własną różdżkę.
— Proszę się nie martwić, zastąpię panią — zapewnił. Wiedział doskonale, że kiedy w grę wchodziło czyjeś zdrowie lub życie, nie było miejsca na obawy. Czego jak czego, ale własnych umiejętności i wiedzy był raczej pewien. Nawet jeśli nie będzie w stanie zrobić czegoś samodzielnie, tuż obok miał przecież pełnoprawnego uzdrowiciela, który będzie mógł go poinstruować.
Oliver zajął miejsce ratowniczki i zerknął na przełożonego spod uniesionych brwi, czekając na instrukcje. Nie znał w końcu przypadku, którym ten się teraz zajmował i potrzebował przynajmniej jakiegoś wprowadzenia. Mimo wszystko w każdej chwili gotów był zareagować, taką miał nadzieję.
— Czego mam się spodziewać? — zapytał, głośno przełykając ślinę. To, jakie podejmie działania będzie zależało od tego, jakie instrukcje otrzyma.
— Um... Przepraszam? — zagadnął niepewnie, przeskakując wzrokiem od Selwyna do ratowniczki i z powrotem. — Wybaczcie, że przerywam w takiej chwili, ale panna Hagrid jest pilnie wzywana na dół — oznajmił, nerwowo poprawiając fartuch na chudych ramionach. — Kolejny, niecierpiący zwłoki przypadek — sprostował, przenosząc czujny wzrok na pacjentkę.
Wyglądało na to, że Alexander zdążył już rzucić jakieś zaklęcie, ponieważ nieprzytomna do tej pory kobieta poruszyła się niespokojnie. Widząc, jak Cecily nie może się zdecydować nad tym czy powinna zostać i pomóc, czy wrócić do swoich obowiązków, Oliver zrobił krok w jej kierunku. Podwinął białe rękawy do łokci i wyciągnął z kieszeni spodni własną różdżkę.
— Proszę się nie martwić, zastąpię panią — zapewnił. Wiedział doskonale, że kiedy w grę wchodziło czyjeś zdrowie lub życie, nie było miejsca na obawy. Czego jak czego, ale własnych umiejętności i wiedzy był raczej pewien. Nawet jeśli nie będzie w stanie zrobić czegoś samodzielnie, tuż obok miał przecież pełnoprawnego uzdrowiciela, który będzie mógł go poinstruować.
Oliver zajął miejsce ratowniczki i zerknął na przełożonego spod uniesionych brwi, czekając na instrukcje. Nie znał w końcu przypadku, którym ten się teraz zajmował i potrzebował przynajmniej jakiegoś wprowadzenia. Mimo wszystko w każdej chwili gotów był zareagować, taką miał nadzieję.
— Czego mam się spodziewać? — zapytał, głośno przełykając ślinę. To, jakie podejmie działania będzie zależało od tego, jakie instrukcje otrzyma.
I show not your face but your heart's desire
Wyrwany ze skupienia zamrugałem gwałtownie, obracając się przez ramię. Zerknąłem na Olivera marszcząc czoło - wiedziałem, że tak po prostu i bez powodu by mi nie przerywał.
- Ach - wymsknęło mi się, kiedy chłopak wyjaśnił o co chodziło. Uniosłem brwi lekko ku górze, patrząc wymownie na pannę Hagrid. - W takim razie może w innych okolicznościach - uśmiechnąłem się do niej przepraszająco, kiwając głową na pożegnanie, kiedy opuszczała salę. Stłumiony jęk, który wyrwał się z ust powracającej do świadomości pacjentki sprawił jednak, że musiałem bardzo szybko zapomnieć o ratowniczce czarodziejskiego pogotowia rzucającej żartami z kategorii czarnego humoru. Obróciłem głowę, zerkając z ukosa na stażystę. Pewnie ja też taki kiedyś wyglądałem. Szlag, nawet miał podobną manierę wyczekujących spojrzeń.
- To będzie ciekawe i możliwe, że nie do końca przyjemne - ostrzegłem, kątem oka pilnując, czy kobieta nas czymś nie zaskoczy. - Uczestniczyła w czarnomagicznym wypadku z użyciem eliksirów, zachowywała się na tyle niebezpiecznie dla samej siebie i dla otoczenia, że została magicznie wprowadzona w stan snu - nakreśliłem pokrótce, wodząc spojrzeniem od Olivera do młodej pacjentki wiercącej się w półśnie na łóżku. - W takich przypadkach trzeba niestety podjąć próbę wybudzenia i nawiązania kontaktu logicznego z poszkodowanym. Jak to zawodzi to z powrotem usypiasz, a póź-
Nie dane było mi dokończyć. Kobieta zerwała się do siadu, otwierając seroko oczy. Prze chwilę w brązowych tęczówkach jasnowłosej czarownicy tańczyło skrajne zdezorientowanie, zaraz jednak zastąpione przerażeniem. Źrenice rozszerzyły się, a spomiędzy rozchylonych warg kobiety wyrwał się zachrypnięty, przeraźliwie wysoki krzyk wwiercający się w głowę i utrudniający myślenie. Uniosłem różdżkę, jednak byłem odrobinę zbyt wolny. Kobieta zerwała się z łóżka, wytrącając ją z mojej dłoni. Jasny heban zastukał dźwięcznie w zderzeniu z podłogą, a ja po pierwszej sekundzie zaskoczenia pozbierałem się, robiąc unik w bok, jednocześnie łapiąc ją za nadgarstki.
- Olly! - wycedziłem, szarpiąc się z niewiastą. Każdy adept uzdrowicielstwa wiedział, że pacjent w panice to niebezpieczny pacjent. - Paxo - stęknąłem, podpowiadając chłopakowi, chociaż bardziej miało to charakter ponaglający. Pokazywałem mu niedawno jak rzucić to zaklęcie i teraz, cholera, było to bardzo potrzebne - zdecydowanie nie należałem bowiem do osób postrzeganych jako wybitnie silne.
- Ach - wymsknęło mi się, kiedy chłopak wyjaśnił o co chodziło. Uniosłem brwi lekko ku górze, patrząc wymownie na pannę Hagrid. - W takim razie może w innych okolicznościach - uśmiechnąłem się do niej przepraszająco, kiwając głową na pożegnanie, kiedy opuszczała salę. Stłumiony jęk, który wyrwał się z ust powracającej do świadomości pacjentki sprawił jednak, że musiałem bardzo szybko zapomnieć o ratowniczce czarodziejskiego pogotowia rzucającej żartami z kategorii czarnego humoru. Obróciłem głowę, zerkając z ukosa na stażystę. Pewnie ja też taki kiedyś wyglądałem. Szlag, nawet miał podobną manierę wyczekujących spojrzeń.
- To będzie ciekawe i możliwe, że nie do końca przyjemne - ostrzegłem, kątem oka pilnując, czy kobieta nas czymś nie zaskoczy. - Uczestniczyła w czarnomagicznym wypadku z użyciem eliksirów, zachowywała się na tyle niebezpiecznie dla samej siebie i dla otoczenia, że została magicznie wprowadzona w stan snu - nakreśliłem pokrótce, wodząc spojrzeniem od Olivera do młodej pacjentki wiercącej się w półśnie na łóżku. - W takich przypadkach trzeba niestety podjąć próbę wybudzenia i nawiązania kontaktu logicznego z poszkodowanym. Jak to zawodzi to z powrotem usypiasz, a póź-
Nie dane było mi dokończyć. Kobieta zerwała się do siadu, otwierając seroko oczy. Prze chwilę w brązowych tęczówkach jasnowłosej czarownicy tańczyło skrajne zdezorientowanie, zaraz jednak zastąpione przerażeniem. Źrenice rozszerzyły się, a spomiędzy rozchylonych warg kobiety wyrwał się zachrypnięty, przeraźliwie wysoki krzyk wwiercający się w głowę i utrudniający myślenie. Uniosłem różdżkę, jednak byłem odrobinę zbyt wolny. Kobieta zerwała się z łóżka, wytrącając ją z mojej dłoni. Jasny heban zastukał dźwięcznie w zderzeniu z podłogą, a ja po pierwszej sekundzie zaskoczenia pozbierałem się, robiąc unik w bok, jednocześnie łapiąc ją za nadgarstki.
- Olly! - wycedziłem, szarpiąc się z niewiastą. Każdy adept uzdrowicielstwa wiedział, że pacjent w panice to niebezpieczny pacjent. - Paxo - stęknąłem, podpowiadając chłopakowi, chociaż bardziej miało to charakter ponaglający. Pokazywałem mu niedawno jak rzucić to zaklęcie i teraz, cholera, było to bardzo potrzebne - zdecydowanie nie należałem bowiem do osób postrzeganych jako wybitnie silne.
Wierzył w swoje zdolności, choć trudno zaprzeczyć że jego praca była stresująca. Ich praca. Każde źle wykonane polecenie mogło się wiązać z poważnymi konsekwencjami nie dla niego, a dla osoby której przecież chciał pomóc. Ta perspektywa go przerażała i kazała robić wszystko pięć razy uważniej. Patrzył na Alexandra spod uniesionych brwi i oczekiwał jak najdokładniejszych instrukcji. Na jego ostrzeżenie, skinął lekko głową, po troszę nauczyony już że uzdrowiciele rozumieją jako ciekawe inne rzeczy niż ich pacjenci i że te słowa najpewniej nie zwiastują pacjentce miłych chwil.
Zaraz spojrzał na kobietę, jak się okazało ofierze lub prowodyrce wypadku. Nie był pewien co o tym myśleć, skoro kobieta była niebezpieczna, ale nie wątpił w kompetencje magipsychiatry na przeciwko. Trzymał jednocześnie różdżkę, zamierzając działać i być gotowym na wszystko - choć nie był pewien czy akurat to drugie jest jakkolwiek realne.
W tej chwili z resztą kobieta nagle uniosła się do siadu.
Chwilę później po sali rozbrzmiał przerażający wrzask, Oliver drgnął widząc jak kobieta wytrąca różdżkę z dłoni uzdrowiciela uniemożliwiając mu działanie, spróbował ją złapać w odruchu który o dziwo wyprzedził magiczne działania. W tej chwili jednak na szczęście Alexander zdołał złapać jej nadgarstki i względnie ją unieruchomić. Względnie, bo kobieta nadal wrzeszczała w niebogłosy i szarpała się, rzucając przy tym całym ciałem. Dopiero kiedy do uszu stażysty dobiegł dźwięk znajomego zaklęcia. skinął lekko głową. To prawie mu się nie zdarzało, a jednak na kilka sekund wpadł w najzwyklejszy w świecie szok.
- Już, przepraszam. - poczuł się głupio, to nie powinno się zdarzyć. Zaraz jednak skierował różdżkę w stronę kobiety. - Paxo.
Wypowiedział łagodnie i spokojnie, wykonując przy tym dokładnie gest nadgarstkiem. Z różdżki wydobyła się jasna smuga, a kobieta przestała walczyć. Jej mięśnie się rozluźniły, krzyki ustały.
- Co dalej? - spytał stażysta, patrząc jednak nadal na kobietę z uwagą, w zastanowieniu. Nie był pewien co jej jest. Czy to zwykły szok? Czy jakaś klątwa? Uniósł powoli spojrzenie na Alexandra.
Zaraz spojrzał na kobietę, jak się okazało ofierze lub prowodyrce wypadku. Nie był pewien co o tym myśleć, skoro kobieta była niebezpieczna, ale nie wątpił w kompetencje magipsychiatry na przeciwko. Trzymał jednocześnie różdżkę, zamierzając działać i być gotowym na wszystko - choć nie był pewien czy akurat to drugie jest jakkolwiek realne.
W tej chwili z resztą kobieta nagle uniosła się do siadu.
Chwilę później po sali rozbrzmiał przerażający wrzask, Oliver drgnął widząc jak kobieta wytrąca różdżkę z dłoni uzdrowiciela uniemożliwiając mu działanie, spróbował ją złapać w odruchu który o dziwo wyprzedził magiczne działania. W tej chwili jednak na szczęście Alexander zdołał złapać jej nadgarstki i względnie ją unieruchomić. Względnie, bo kobieta nadal wrzeszczała w niebogłosy i szarpała się, rzucając przy tym całym ciałem. Dopiero kiedy do uszu stażysty dobiegł dźwięk znajomego zaklęcia. skinął lekko głową. To prawie mu się nie zdarzało, a jednak na kilka sekund wpadł w najzwyklejszy w świecie szok.
- Już, przepraszam. - poczuł się głupio, to nie powinno się zdarzyć. Zaraz jednak skierował różdżkę w stronę kobiety. - Paxo.
Wypowiedział łagodnie i spokojnie, wykonując przy tym dokładnie gest nadgarstkiem. Z różdżki wydobyła się jasna smuga, a kobieta przestała walczyć. Jej mięśnie się rozluźniły, krzyki ustały.
- Co dalej? - spytał stażysta, patrząc jednak nadal na kobietę z uwagą, w zastanowieniu. Nie był pewien co jej jest. Czy to zwykły szok? Czy jakaś klątwa? Uniósł powoli spojrzenie na Alexandra.
I show not your face but your heart's desire
Nie potrafiłem do końca wyjść z podziwu za każdym razem, kiedy pacjenci reagowali w sposób całkowicie wykraczający poza moje oczekiwania. W tej pracy należało spodziewać się niespodziewanego: organizm, który znajdował się w szoku, który doznał traumatycznych wydarzeń potrafił zareagować w najmniej z oczywistych sposobów. I takim sposobem też na pierwszy rzut oka całkiem niepozorna kobieta mogła w wyniku sytuacji stresowej wykrzesać z siebie dość siły aby przyprawić o problem z utrzymaniem jej o głowę wyższego mężczyznę. Kiedy wytrąciła różdżkę z mojej dłoni zreflektowałem się, momentalnie zaciskając smukłe palce na jej wątłych nadgarstkach. Wykręciłem jej ręce i pociągnąłem, przyciągając jej sylwetkę do siebie.
- Spokojnie! Niech się pani uspokoi - powiedziałem do niej, jednak mój opanowany ton głosu nie zdawał jakiegokolwiek rezultatu. Kobieta nadal rzucała się w moich ramionach, a mi nie pozostało nic innego jak czekać na reakcję Olivera. Wiedziałem, że to był młodzik i że jeszcze nie do końca potrafił zaskoczyć w odpowiednich chwilach, jednak każda chwila w której zwlekał stwarzała coraz większe niebezpieczeństwo zarówno dla nas obu, jak i dla czarownicy, która była pod naszą opieką.
Ponagliłem go ponownie, lecz wtedy kobieta znów szarpnęła, a jej głowa uderzyła w mój podbródek. Tylko cudem nie przegryzłem sobie języka, jednak cios był nie mniej bolesny. Poczułem jak zęby uderzają o siebie, a siła przechodzi wyżej na czaszkę, powodując nieprzyjemne uczucie w zatokach. Na Merlina, ciosy wystosowywane od dołu prosto w podbródek były chyba najgorszymi z możliwych.
Lecz Oliver w końcu zaskoczył - wykonał całkiem zgrabny ruch ręką, pomimo widocznego na jego twarzy zdenerwowania. Zaraz magia zaczęła działać: kobieta w jednej chwili zamarła i zaczęła rozluźniać się w moich ramionach. Poluzowałem stalowy uścisk dłoni na jej nadgarstkach, ostrożnie usadzając ją na powrót na łóżku. Jej źrenice powoli zwężały się, a ja odetchnąłem z ulgą.
- Dobrze, Olly, bardzo dobrze - powiedziałem, kiwając głową i posyłając stażyście uśmiech. - Dalej... dalej trzeba będzie wziąć dokumenty i zrobić wywiad. Skoczyłbyś po teczkę? - zapytałem, oczekująco unosząc jedną brew ku górze.
| zt
- Spokojnie! Niech się pani uspokoi - powiedziałem do niej, jednak mój opanowany ton głosu nie zdawał jakiegokolwiek rezultatu. Kobieta nadal rzucała się w moich ramionach, a mi nie pozostało nic innego jak czekać na reakcję Olivera. Wiedziałem, że to był młodzik i że jeszcze nie do końca potrafił zaskoczyć w odpowiednich chwilach, jednak każda chwila w której zwlekał stwarzała coraz większe niebezpieczeństwo zarówno dla nas obu, jak i dla czarownicy, która była pod naszą opieką.
Ponagliłem go ponownie, lecz wtedy kobieta znów szarpnęła, a jej głowa uderzyła w mój podbródek. Tylko cudem nie przegryzłem sobie języka, jednak cios był nie mniej bolesny. Poczułem jak zęby uderzają o siebie, a siła przechodzi wyżej na czaszkę, powodując nieprzyjemne uczucie w zatokach. Na Merlina, ciosy wystosowywane od dołu prosto w podbródek były chyba najgorszymi z możliwych.
Lecz Oliver w końcu zaskoczył - wykonał całkiem zgrabny ruch ręką, pomimo widocznego na jego twarzy zdenerwowania. Zaraz magia zaczęła działać: kobieta w jednej chwili zamarła i zaczęła rozluźniać się w moich ramionach. Poluzowałem stalowy uścisk dłoni na jej nadgarstkach, ostrożnie usadzając ją na powrót na łóżku. Jej źrenice powoli zwężały się, a ja odetchnąłem z ulgą.
- Dobrze, Olly, bardzo dobrze - powiedziałem, kiwając głową i posyłając stażyście uśmiech. - Dalej... dalej trzeba będzie wziąć dokumenty i zrobić wywiad. Skoczyłbyś po teczkę? - zapytałem, oczekująco unosząc jedną brew ku górze.
| zt
17.11.56
Latanie na miotle było coraz trudniejsze w tej zawierusze i choć Bertie nawet polubił poruszanie się nad ziemią, acz wciąż na wysokości swoich rozmówców jako czynność dość zabawną w dość osobliwy sposób, trudno zaprzeczyć iż cieszył się na odzyskanie pionu. Kiedy dotarł do Munga, był kompletnie przemoczony. Zauważył, że cokolwiek porządnego przeciwdeszczowego by nie założył, będzie to działało jak żagiel, godził się więc z losem zmokłej kury zdecydowanie preferując to ponad latanie bez pomocy miotły, acz zgodnie z wolą wiatru.
Ten zdawał się bowiem być wyjątkowo nieuprzejmy i chyba miał ochotę przeturlać go przez całą Pokątną.
Kapiąc więc, bo do kapania właśnie zmusiła go pogoda i stan ubrań leciał powoli pomiędzy kolejnymi osobami i rozglądał się spokojnie. W izbie przyjęć o dziwo nie było szczególnego tłoku, on sam w sumie nie był pewien gdzie już-nie-lwyna szukać. Odezwał się więc do jednej z pielęgniarek pytając gdzie powinien się udać by przyczepiono mu stopę która znajduje się w szpitalu, ta nakazała mu po prostu zaczekać tutaj.
Westchnął więc i siedział na swojej miotle w miejscu w kolejce. Pierwszy w niej był jakiś bardzo radosny dzieciak z bardzo wkurzoną mamą - młody miał rękę zmienioną w szczypce kraba najpewniej w wyniku jakiejś wybitnie (nie)udanej transmutacji. Bertie nie dziwił się jego radości, jako ośmiolatek też z chęcią by z takimi biegał i zaczepiał ludzi. W sumie to nadal uznałby to za całkiem fajną opcję, chociaż na chwilę.
Dalej był facet którego ewidentnie irytował wesoły gadatliwy dzieciak. Ów facet, kolmpletnie łysy, wysoki jegomość co chwila kichając wypuszczał z ust małe ogniste języczki. Nie dziwne, że miał dookoła siebie sporo miejsca.
Dalej starsza pani, której pozornie nic nie było, ale kiedy wchodziła do gabinetu, poruszała się w dziwnie taneczny sposób, co ewidentnie było dla niej potwornie męczące.
Kiedy już całość tego zacnego towarzystwa przeszła przez gabinet i pozostał tylko on (oraz kolejni przybyli rzecz jasna), wleciał spokojnie do gabinetu i na widok znajomej twarzy uśmiechnął się szeroko.
- Siemka.
Odezwał się, nie czekając na polecenia przełażąc na wygodną kozetkę i wyciągając się leniwie.
- Dzieciak miał super te szczypce, co?
Latanie na miotle było coraz trudniejsze w tej zawierusze i choć Bertie nawet polubił poruszanie się nad ziemią, acz wciąż na wysokości swoich rozmówców jako czynność dość zabawną w dość osobliwy sposób, trudno zaprzeczyć iż cieszył się na odzyskanie pionu. Kiedy dotarł do Munga, był kompletnie przemoczony. Zauważył, że cokolwiek porządnego przeciwdeszczowego by nie założył, będzie to działało jak żagiel, godził się więc z losem zmokłej kury zdecydowanie preferując to ponad latanie bez pomocy miotły, acz zgodnie z wolą wiatru.
Ten zdawał się bowiem być wyjątkowo nieuprzejmy i chyba miał ochotę przeturlać go przez całą Pokątną.
Kapiąc więc, bo do kapania właśnie zmusiła go pogoda i stan ubrań leciał powoli pomiędzy kolejnymi osobami i rozglądał się spokojnie. W izbie przyjęć o dziwo nie było szczególnego tłoku, on sam w sumie nie był pewien gdzie już-nie-lwyna szukać. Odezwał się więc do jednej z pielęgniarek pytając gdzie powinien się udać by przyczepiono mu stopę która znajduje się w szpitalu, ta nakazała mu po prostu zaczekać tutaj.
Westchnął więc i siedział na swojej miotle w miejscu w kolejce. Pierwszy w niej był jakiś bardzo radosny dzieciak z bardzo wkurzoną mamą - młody miał rękę zmienioną w szczypce kraba najpewniej w wyniku jakiejś wybitnie (nie)udanej transmutacji. Bertie nie dziwił się jego radości, jako ośmiolatek też z chęcią by z takimi biegał i zaczepiał ludzi. W sumie to nadal uznałby to za całkiem fajną opcję, chociaż na chwilę.
Dalej był facet którego ewidentnie irytował wesoły gadatliwy dzieciak. Ów facet, kolmpletnie łysy, wysoki jegomość co chwila kichając wypuszczał z ust małe ogniste języczki. Nie dziwne, że miał dookoła siebie sporo miejsca.
Dalej starsza pani, której pozornie nic nie było, ale kiedy wchodziła do gabinetu, poruszała się w dziwnie taneczny sposób, co ewidentnie było dla niej potwornie męczące.
Kiedy już całość tego zacnego towarzystwa przeszła przez gabinet i pozostał tylko on (oraz kolejni przybyli rzecz jasna), wleciał spokojnie do gabinetu i na widok znajomej twarzy uśmiechnął się szeroko.
- Siemka.
Odezwał się, nie czekając na polecenia przełażąc na wygodną kozetkę i wyciągając się leniwie.
- Dzieciak miał super te szczypce, co?
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czasami dzień w pracy był istną komedią. Niekiedy pomyłek, niekiedy natomiast naprawdę zabawną. Siedemnasty listopada kwalifikował się niestety do tej pierwszej kategorii. Odkąd wybuchnęła burza anomalie zdały się podwoić wysiłki w atakowaniu czarodziejów, zwiększając też zapotrzebowanie na pokrycie nadprogramowych dyżurów na znajdującej się na parterze izbie przyjęć. Było to jeszcze o tyle niezręczne dla mnie samego, że właśnie na tym piętrze szpitala specjalizację odbywała Ida. Ida, która była świadkiem tego, jak chciałem targnąć się z mostu w... Richmond bodajże. Nikomu o tym jeszcze nie powiedziałem mimo świadomości, że prędzej czy później będę musiał wyjawić to chociaż Archibaldowi, który chociaż najprawdopodobniej najbardziej ze wszystkich się wścieknie, tak też najlepiej będzie potrafił mi pomóc, chociażby przemawiając do rozsądku.
Dyżur trwał już dobre kilka godzin, właściwie powoli chyląc się ku końcowi. Jeszcze tylko kilka ostatnich przeszkód i będę mógł wrócić do domu, chowając się przed światem i próbując obłaskawić mój własny, wewnętrzny, wraz ze wszystkimi jego demonami należącymi do dobrodziejstw inwentarza.
Drzwi ledwo zamknęły się za pacjentką, która po porażeniu piorunem dostała niekontrolowanych skurczów mięśni całkowicie przypadkowo układających się tak, że cały czas tańczyła, drzwi otworzyły się znowu. Powstrzymałem się od zirytowanego westchnięcia, przyoblekając na twarz wyćwiczony przez ponad trzy lata wyraz spokoju, obdarzając opanowanym spojrzeniem delikwenta, który zapomniał jak się puka. Kiedy jednak ujrzałem jego twarz nie potrzebowałem dłużej powstrzymywać westchnięcia: wypuściłem je z siebie jak tylko drzwi zamknęły się za Bertem.
- Będę musiał zapytać twojej matki, czy od zawsze zapominasz o pukaniu, czy to jakaś nowa dolegliwość - rzuciłem z lekka sarkastycznie, mięknąc jednak prędko. - No cześć - odpowiedziałem już prawie nie nabzdyczony, przechylając się w stronę mieszczącej się w biurku szafeczki. Otworzyłem ją, ostrożnie wyciągając z wnętrza słoik, w którym w mętnym eliksirze spoczywała nowa stopa Bertiego. Na pytanie Botta od razu przeniosłem na niego wzrok, wykrzywiając twarz na wpół w grymasie, na wpół w uśmiechu.
- Fajne. Tylko szkoda, że postanowił wypróbować je na mojej szacie - odparłem, pokazując cukiernikowi nadszarpnięty rękaw limonkowego kitla. To był już trzeci w tym tygodniu, który nadawał się do szycia. - Podwiń nogawkę i pochwal się, jak kikut - zarządziłem, przysiadając na brzegu kozetki. Wręczyłem na moment słoik ze stopą Bertiemu - niech ma - samemu pochylając się nad naprawianą miesiąc temu dolną kończyną cukiernika.
Dyżur trwał już dobre kilka godzin, właściwie powoli chyląc się ku końcowi. Jeszcze tylko kilka ostatnich przeszkód i będę mógł wrócić do domu, chowając się przed światem i próbując obłaskawić mój własny, wewnętrzny, wraz ze wszystkimi jego demonami należącymi do dobrodziejstw inwentarza.
Drzwi ledwo zamknęły się za pacjentką, która po porażeniu piorunem dostała niekontrolowanych skurczów mięśni całkowicie przypadkowo układających się tak, że cały czas tańczyła, drzwi otworzyły się znowu. Powstrzymałem się od zirytowanego westchnięcia, przyoblekając na twarz wyćwiczony przez ponad trzy lata wyraz spokoju, obdarzając opanowanym spojrzeniem delikwenta, który zapomniał jak się puka. Kiedy jednak ujrzałem jego twarz nie potrzebowałem dłużej powstrzymywać westchnięcia: wypuściłem je z siebie jak tylko drzwi zamknęły się za Bertem.
- Będę musiał zapytać twojej matki, czy od zawsze zapominasz o pukaniu, czy to jakaś nowa dolegliwość - rzuciłem z lekka sarkastycznie, mięknąc jednak prędko. - No cześć - odpowiedziałem już prawie nie nabzdyczony, przechylając się w stronę mieszczącej się w biurku szafeczki. Otworzyłem ją, ostrożnie wyciągając z wnętrza słoik, w którym w mętnym eliksirze spoczywała nowa stopa Bertiego. Na pytanie Botta od razu przeniosłem na niego wzrok, wykrzywiając twarz na wpół w grymasie, na wpół w uśmiechu.
- Fajne. Tylko szkoda, że postanowił wypróbować je na mojej szacie - odparłem, pokazując cukiernikowi nadszarpnięty rękaw limonkowego kitla. To był już trzeci w tym tygodniu, który nadawał się do szycia. - Podwiń nogawkę i pochwal się, jak kikut - zarządziłem, przysiadając na brzegu kozetki. Wręczyłem na moment słoik ze stopą Bertiemu - niech ma - samemu pochylając się nad naprawianą miesiąc temu dolną kończyną cukiernika.
- Nie marudź, jestem biedny, styrany i chory, czy tam urażony, w każdym razie uraz mam. Czy można powiedzieć "urażony" na posiadanie urazu? Dziwne. - znarszczył lekko brwi w zastanowieniu i zaraz potrząsnął głową, za dużo poważnych rozważań tak w taki ładny dzień. - Powinieneś być miły dla poszkodowanych przez los ludzi. - dodał doskonale zdając sobie z tego sprawę ze Alexander zaraz zabije go stetoskopem. Albo lepiej - jego własną nogą. Bo na widok słoika uśmiech Bertiego poszerzył się znacznie. Stopa była obleśna w tym słoiku, ale jednocześnie go przyciągała chyba tą obleśnością. I upewnił się - niestety nie mógł poruszać jej palcami. Okazuje się, że chyba musi być przyczepiona.
- Może sugerował, ze ten krój już nie jest modny. - wzruszył ramionami. Zaraz faktycznie przyciągnął zmokłego jak on cały kikuta i podciągnął nogawkę tak, by ze zwiniętego materiału zrobiła się czapeczka nad oczami jakie na ów kikucie sobie wyrysował.
- Patrz, Max, zaraz poznasz swoją przyszłą partnerkę. - powiedział ewidentnie do kikuta i pokazał mu nawet na słoik. - Podoba ci się?
Spytał jeszcze i tego kikuta z domalowanymi oczkami wyciągnął w stronę uzdrowiciela i słoika w jego rękach, szczerząc się przy tym durnowato. Kikut zrósł się pięknie, a młody Bott ewidentnie już się z nim zaprzyjaźnił.
- Pomoże nam w cukierni. - teraz w końcu spojrzał na uzdrowiciela. Oskarżycielsko i generalnie to z całą złością jaką Bott może w sobie mieć. - Nie było cię na otwarciu, ofiaro losu, a dodawałem do zakupów darmowe ciasteczko.
Oznajmił, o ciasteczku wspominając aby mieć pewność że tej łajzie Farleyowi zrobi się przykro, bo samego otwarcia to może i by mu nie było szkoda. Ostatnimi czasy jednak zrównali się finansowo więc Bertie był pewien że to jak co ale darmowego skrawka pożywienia szkoda mu zawsze.
Los to przewrotna i okrutna bestia. Zaraz jednak Bertie znów się szczerzył, leżąc i ociekając sobie na kozetce, żeby Alex mógł się przyjrzeć Maxowi uważniej i stwierdzić, że już wszystko dobrze i można go powiązać ze Stopą aż do następnego ucięcia.
- Może sugerował, ze ten krój już nie jest modny. - wzruszył ramionami. Zaraz faktycznie przyciągnął zmokłego jak on cały kikuta i podciągnął nogawkę tak, by ze zwiniętego materiału zrobiła się czapeczka nad oczami jakie na ów kikucie sobie wyrysował.
- Patrz, Max, zaraz poznasz swoją przyszłą partnerkę. - powiedział ewidentnie do kikuta i pokazał mu nawet na słoik. - Podoba ci się?
Spytał jeszcze i tego kikuta z domalowanymi oczkami wyciągnął w stronę uzdrowiciela i słoika w jego rękach, szczerząc się przy tym durnowato. Kikut zrósł się pięknie, a młody Bott ewidentnie już się z nim zaprzyjaźnił.
- Pomoże nam w cukierni. - teraz w końcu spojrzał na uzdrowiciela. Oskarżycielsko i generalnie to z całą złością jaką Bott może w sobie mieć. - Nie było cię na otwarciu, ofiaro losu, a dodawałem do zakupów darmowe ciasteczko.
Oznajmił, o ciasteczku wspominając aby mieć pewność że tej łajzie Farleyowi zrobi się przykro, bo samego otwarcia to może i by mu nie było szkoda. Ostatnimi czasy jednak zrównali się finansowo więc Bertie był pewien że to jak co ale darmowego skrawka pożywienia szkoda mu zawsze.
Los to przewrotna i okrutna bestia. Zaraz jednak Bertie znów się szczerzył, leżąc i ociekając sobie na kozetce, żeby Alex mógł się przyjrzeć Maxowi uważniej i stwierdzić, że już wszystko dobrze i można go powiązać ze Stopą aż do następnego ucięcia.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Uniosłem do góry brwi, nie będąc do końca pewnym, czy się nie przesłyszałem. Westchnąłem jednak, kiedy Bertie utwierdził mnie w pewności, że jest tylko - a zarazem aż - sobą.
- Nie, nie możesz powiedzieć, że jesteś urażony, kiedy doznałeś urazu. Tak można powiedzieć, kiedy chowasz do kogoś urazę, jesteś z jakiegoś powodu negatywnie nastawiony do takiej osoby. Gdy coś ci się stanie pod kątem fizycznym mawia się, że doznałeś urazu - wytłumaczyłem niezwykle cierpliwie, nawet wyjątkowo nie robiąc cierpiętniczej miny. Zwyczajnie nie miałem już na to siły, ten dyżur wyzuł mnie z jakichkolwiek pokładów emocji, pozwalałem więc słowom płynąć. Drgnąłem dopiero wtedy, kiedy Bertie odsłonił kikut, który... popatrzył na mnie, ponieważ miał dorysowane oczy. Uniosłem wzrok na Bertiego czując się niezwykle zaniepokojonym. Może i nie byliśmy na trzecim piętrze szpitala, jednak zacząłem mieć obawy, że czasem Bertiemu przydało by się tam zawitać.
Nie słyszałem zbyt wiele o jego dzieciństwie, lecz te historie które dotarły do moich uszu zaczęły powracać. Popatrzyłem na przyjaciela pod innym kątem, z którego jeszcze nigdy wcześniej nie próbowałem. A co jeżeli traumy z dzieciństwa - których wcale Bertie jako traum odbierać nie musiał - sprawiły, ze jego ogólny entuzjazm i szeroko pojęte wygłupianie się stanowiły bardzo zaawansowany, wykształcony przez lata mechanizm, który miał odcinać go od ciężkich przeżyć? I tak, żeby poradzić sobie ze stratą stopy dorysował na kikucie oczy i nadał mu nawet imię, żeby w jakiś sposób oswoić się z faktem utraty nogi. Była to interesująca teoria, która jednak martwiła mnie dlatego, że była prawdopodobna. Zresztą, nawet jeżeli Bertie nie miał niezwykle złożonego zespołu szoku pourazowego to był mocno specyficzny. Póki nikomu jednak tym nie zagrażał można było zostawić to w spokoju.
Starając się nie patrzeć Maxowi w oczy obejrzałem zagojoną nogę. Skinąłem w końcu głową i odebrałem od Bertiego słoik.
- Równo się zrosło, nie powinno być problemów z przyczepieniem stopy - oznajmiłem, odkorkowując wieko. W gabinecie roztoczył się zaraz niezwykle specyficzny zapach przywodzący na myśl coś pomiędzy mieszanką woni skóry niemowlaka a kawałka surowego mięsa. Ostrożnie wyciągnąłem stopę ze słoika i łapiąc wiodącą ręką za różdżkę przysiadłem znów na skraju kozetki. Skierowałem koniec hikorowego drewna na koniec kikuta, mamrocząc zaklęcie znieczulające. - Opuść nogę nieruchomo na kozetkę i daj znać, jak przestaniesz czuć dotyk - oznajmiłem, dociskając koniec różdżki do skóry. Kiedy Bertie dał mi znak skinąłem głową, po czym przystawiłem stopę do kikuta pod odpowiednim kątem. - Bertie, to jest teraz bardzo ważne. Jeżeli choćby drgniesz i przez to zmieni się sposób ułożenia stopy względem nogi to będę musiał ci ją znowu odciąć. Rozumiesz? - popatrzyłem się na niego całkiem poważnie, bo i taka była ta cała sytuacja.
- Nie, nie możesz powiedzieć, że jesteś urażony, kiedy doznałeś urazu. Tak można powiedzieć, kiedy chowasz do kogoś urazę, jesteś z jakiegoś powodu negatywnie nastawiony do takiej osoby. Gdy coś ci się stanie pod kątem fizycznym mawia się, że doznałeś urazu - wytłumaczyłem niezwykle cierpliwie, nawet wyjątkowo nie robiąc cierpiętniczej miny. Zwyczajnie nie miałem już na to siły, ten dyżur wyzuł mnie z jakichkolwiek pokładów emocji, pozwalałem więc słowom płynąć. Drgnąłem dopiero wtedy, kiedy Bertie odsłonił kikut, który... popatrzył na mnie, ponieważ miał dorysowane oczy. Uniosłem wzrok na Bertiego czując się niezwykle zaniepokojonym. Może i nie byliśmy na trzecim piętrze szpitala, jednak zacząłem mieć obawy, że czasem Bertiemu przydało by się tam zawitać.
Nie słyszałem zbyt wiele o jego dzieciństwie, lecz te historie które dotarły do moich uszu zaczęły powracać. Popatrzyłem na przyjaciela pod innym kątem, z którego jeszcze nigdy wcześniej nie próbowałem. A co jeżeli traumy z dzieciństwa - których wcale Bertie jako traum odbierać nie musiał - sprawiły, ze jego ogólny entuzjazm i szeroko pojęte wygłupianie się stanowiły bardzo zaawansowany, wykształcony przez lata mechanizm, który miał odcinać go od ciężkich przeżyć? I tak, żeby poradzić sobie ze stratą stopy dorysował na kikucie oczy i nadał mu nawet imię, żeby w jakiś sposób oswoić się z faktem utraty nogi. Była to interesująca teoria, która jednak martwiła mnie dlatego, że była prawdopodobna. Zresztą, nawet jeżeli Bertie nie miał niezwykle złożonego zespołu szoku pourazowego to był mocno specyficzny. Póki nikomu jednak tym nie zagrażał można było zostawić to w spokoju.
Starając się nie patrzeć Maxowi w oczy obejrzałem zagojoną nogę. Skinąłem w końcu głową i odebrałem od Bertiego słoik.
- Równo się zrosło, nie powinno być problemów z przyczepieniem stopy - oznajmiłem, odkorkowując wieko. W gabinecie roztoczył się zaraz niezwykle specyficzny zapach przywodzący na myśl coś pomiędzy mieszanką woni skóry niemowlaka a kawałka surowego mięsa. Ostrożnie wyciągnąłem stopę ze słoika i łapiąc wiodącą ręką za różdżkę przysiadłem znów na skraju kozetki. Skierowałem koniec hikorowego drewna na koniec kikuta, mamrocząc zaklęcie znieczulające. - Opuść nogę nieruchomo na kozetkę i daj znać, jak przestaniesz czuć dotyk - oznajmiłem, dociskając koniec różdżki do skóry. Kiedy Bertie dał mi znak skinąłem głową, po czym przystawiłem stopę do kikuta pod odpowiednim kątem. - Bertie, to jest teraz bardzo ważne. Jeżeli choćby drgniesz i przez to zmieni się sposób ułożenia stopy względem nogi to będę musiał ci ją znowu odciąć. Rozumiesz? - popatrzyłem się na niego całkiem poważnie, bo i taka była ta cała sytuacja.
- No wiem, że tak się mówi. - stwierdził, widząc w tym pełną logikę, bo w końcu sam używał tych słów i nawet jasnym było skąd się one brały. - Ale to też by miało sens i w gruncie rzeczy samo się nasuwa więc w sumie bez sensu, że tak się nie mówi. W sensie na posiadanie urazu.
Stwierdził jeszcze, bo miał nawet przez chwilę wątpliwości, bo może tak się mówi, tylko on o tym nie wie, jest w końcu tylko sobą i nie zna wszystkich słów. No, ale w szpitalu by to słowo znali, więc bez sensu ostatecznie to wszystko, zdecydowanie.
Widząc, że Alex chyba nie polubił Maxa, Bertie wcale sobie nie przeszkadzał. Nie wszystkie z jego wyrafinowanych żartów miały szansę trafić do każdego, nie każdy zostanie doceniony, a Alex ostatecznie był całkiem niezłym odbiorcą. Młody Bott był pewien, że w końcu nawet bytność Otella doceni.
Chciał już zacząć marudzić, że Alex nawet się nie przywitał, kiedy słoik został otwarty, a do samego Berta doszedł zapach, czy raczej smród zawekowanej przez miesiąc stopy. Skrzywił się lekko.
- W sumie nie ma obaw, że odpadnie? W sensie jakiś czas. Od razu się tam wszystko w środku połączy? - spytał w sumie to bez lęku, a z ciekawości jak to się dzieje. Skoro z palcami nie było problemu to ze stopą pewnie też nie będzie, ale wolałby wiedzieć, jeśli ma jednak trochę bardziej uważać, bo szanowne cztery litery już go trochę bolą od ciągłego latania. Uniósł się nawet lekko, żeby zobaczyć stopę w części która scali się z jego nogą żeby zobaczyć czy ma wystającą kość i inne takie, czy też jest zarośnięta.
Zaraz zaczął jednak zgodnie z poleceniem opuszczać Maxa.
- Już. - stwierdził, dalej słuchając dość niepokojących słów Alexa. Zdecydowanie dość kończyn stracił w swoim krótkim życiu. - Przyznaj, że cię to kusi.
Zaczepił go jeszcze, nieważne jak nierozważnym jest zaczepianie kogoś kto ma mu przyczepiać nogę. Zamknął jednak oczy i nawet OLABOGA zamilkł, bo wiedział, że jeśli będzie gadać to będzie się wiercić. I czekał.
Stwierdził jeszcze, bo miał nawet przez chwilę wątpliwości, bo może tak się mówi, tylko on o tym nie wie, jest w końcu tylko sobą i nie zna wszystkich słów. No, ale w szpitalu by to słowo znali, więc bez sensu ostatecznie to wszystko, zdecydowanie.
Widząc, że Alex chyba nie polubił Maxa, Bertie wcale sobie nie przeszkadzał. Nie wszystkie z jego wyrafinowanych żartów miały szansę trafić do każdego, nie każdy zostanie doceniony, a Alex ostatecznie był całkiem niezłym odbiorcą. Młody Bott był pewien, że w końcu nawet bytność Otella doceni.
Chciał już zacząć marudzić, że Alex nawet się nie przywitał, kiedy słoik został otwarty, a do samego Berta doszedł zapach, czy raczej smród zawekowanej przez miesiąc stopy. Skrzywił się lekko.
- W sumie nie ma obaw, że odpadnie? W sensie jakiś czas. Od razu się tam wszystko w środku połączy? - spytał w sumie to bez lęku, a z ciekawości jak to się dzieje. Skoro z palcami nie było problemu to ze stopą pewnie też nie będzie, ale wolałby wiedzieć, jeśli ma jednak trochę bardziej uważać, bo szanowne cztery litery już go trochę bolą od ciągłego latania. Uniósł się nawet lekko, żeby zobaczyć stopę w części która scali się z jego nogą żeby zobaczyć czy ma wystającą kość i inne takie, czy też jest zarośnięta.
Zaraz zaczął jednak zgodnie z poleceniem opuszczać Maxa.
- Już. - stwierdził, dalej słuchając dość niepokojących słów Alexa. Zdecydowanie dość kończyn stracił w swoim krótkim życiu. - Przyznaj, że cię to kusi.
Zaczepił go jeszcze, nieważne jak nierozważnym jest zaczepianie kogoś kto ma mu przyczepiać nogę. Zamknął jednak oczy i nawet OLABOGA zamilkł, bo wiedział, że jeśli będzie gadać to będzie się wiercić. I czekał.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wywróciłem oczami, lekko się uśmiechając. Dywagacje językowe były całkiem miłą częścią dyżurów w Mungu, ponieważ nie Bertie pierwszy i zapewne nie on ostatni podejmował ze mną temat zawiłości słowa mówionego. Lecz bardzo lubiłem swoją pracę i prawie że wszystkie jej aspekty - nawet jeżeli pacjenci serwowali mi wprawiające w zakłopotanie żarty, których nie do końca potrafiłem zrozumieć. Zachowanie prezentowane przez przyjaciela było jednak z lekka niepokojące - kazało mi utrzymać czujność i od tej pory dość wnikliwie obserwować Botta, mimo że dość głupio było mi podejmować decyzję o rozpoczęciu ciągłego analizowania kumpla.
Obawy Botta przyjąłem ze stoickim spokojem, nie zamierzając straszyć go poprzez roztoczenie przed nim niezwykle szczegółowych i drastycznych wizji tego, co mogło zadziać się w razie ewentualnego niepowodzenia w przeszczepianiu nogi.
- Oczywiście coś zawsze może się nie udać i dlatego po przeszczepie będziesz musiał bardzo uważnie obserwować nogę. Jeżeli zacznie znacznie blednąć, sinieć, czerwienić się lub puchnąć powinieneś niezwłocznie zwrócić się o pomoc do uzdrowiciela. Tak samo jeżeli będziesz odczuwał w niej ból. Na całe szczęście nie masz do mnie wybitnie daleko, dlatego nie zastanawiaj się ani chwili, jeżeli coś zacznie cię niepokoić. Im dłużej byś zwlekał z ewentualnym przyjściem po pomoc tym bardziej prawdopodobne, że znów stracisz stopę - powiedziałem, nie zamierzając jednak wspominać mu o tym, ze jeżeli będzie bez potrzeby zawracał mi głowę to nie będę zachwycony. Wolałem już położyć na szali trochę własnego świętego spokoju i nerwów niż ryzykować tym, ze Bertie miałby zaniechać przyjścia z pytaniem i przez to stracić nowo wyrośniętą część ciała.
Przypasowywałem stopę do reszty nogi z całych sił usiłując ignorować patrzące się na mnie dorysowane oczy. Na gacie Merlina, byłem w końcu profesjonalistą! Na zaczepkę Bertiego również nie zareagowałem zbyt wylewnie, ograniczając się jedynie do rzucenia mu ostrzegawczego spojrzenia. Jeżeli wspomniałby mi o tym raz więcej to nie wiem, czy z sympatii do cukiernika nie uległbym tej pokusie. Wziąłem się jednak do roboty i w głowie posiadając dokładny obraz tego, jak powinien wyglądać staw skokowy, przyłożyłem różdżkę do stabilizowanego drugą dłonią łączenia.
- Transplantatio - wymówiłem spokojnie i wyraźnie inkantację, cały czas utrzymując pełne skupienie.
Obawy Botta przyjąłem ze stoickim spokojem, nie zamierzając straszyć go poprzez roztoczenie przed nim niezwykle szczegółowych i drastycznych wizji tego, co mogło zadziać się w razie ewentualnego niepowodzenia w przeszczepianiu nogi.
- Oczywiście coś zawsze może się nie udać i dlatego po przeszczepie będziesz musiał bardzo uważnie obserwować nogę. Jeżeli zacznie znacznie blednąć, sinieć, czerwienić się lub puchnąć powinieneś niezwłocznie zwrócić się o pomoc do uzdrowiciela. Tak samo jeżeli będziesz odczuwał w niej ból. Na całe szczęście nie masz do mnie wybitnie daleko, dlatego nie zastanawiaj się ani chwili, jeżeli coś zacznie cię niepokoić. Im dłużej byś zwlekał z ewentualnym przyjściem po pomoc tym bardziej prawdopodobne, że znów stracisz stopę - powiedziałem, nie zamierzając jednak wspominać mu o tym, ze jeżeli będzie bez potrzeby zawracał mi głowę to nie będę zachwycony. Wolałem już położyć na szali trochę własnego świętego spokoju i nerwów niż ryzykować tym, ze Bertie miałby zaniechać przyjścia z pytaniem i przez to stracić nowo wyrośniętą część ciała.
Przypasowywałem stopę do reszty nogi z całych sił usiłując ignorować patrzące się na mnie dorysowane oczy. Na gacie Merlina, byłem w końcu profesjonalistą! Na zaczepkę Bertiego również nie zareagowałem zbyt wylewnie, ograniczając się jedynie do rzucenia mu ostrzegawczego spojrzenia. Jeżeli wspomniałby mi o tym raz więcej to nie wiem, czy z sympatii do cukiernika nie uległbym tej pokusie. Wziąłem się jednak do roboty i w głowie posiadając dokładny obraz tego, jak powinien wyglądać staw skokowy, przyłożyłem różdżkę do stabilizowanego drugą dłonią łączenia.
- Transplantatio - wymówiłem spokojnie i wyraźnie inkantację, cały czas utrzymując pełne skupienie.
Izba przyjęć
Szybka odpowiedź